Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników
Samuel Skamander
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
| 18 kwietnia
Ten wieczór był chłodny - choć nastała już wiosna, zimny wiatr i tak kąsał po odsłoniętych policzkach, a z nieba kapał rzadki deszcz.
Gdy Samuel wszedł do kwatery Zakonu, z miejsca uderzył go zapach futra i piżma bijący od płaszcza należącego do Bathildy. Starsza czarownica zajmowała wielki fotel w salonie; mówiła coś pod nosem, a jednocześnie samopiszące pióro notowało jej słowa na lewitującym pergaminie. Gdy dostrzegła przybycie Skamandera, natychmiast zamilkła i przywołała na twarz serdeczny, lecz jednocześnie zatroskany uśmiech.
- Dobry wieczór, Samuelu - powitała go łagodnie, po czym wskazała dłonią przeciwległą kanapę, by mógł na niej usiąść. - Niezwykle cieszy mnie twoja obecność i to, że zdecydowałeś się podejść do Próby. - Powiedziawszy to, uśmiechnęła się raz jeszcze, nieco smutniej. - Och, i częstuj się herbatą z imbryka, pewnie zmarzłeś przez ten wiatr za oknem.
Machnęła różdżką, a zawieszony w powietrzu pergamin wylądował na stoliku.
- Dużo opowiadałam już o Próbie w trakcie naszego ostatniego spotkania - zaczęła życzliwie, zawieszając na Skamanderze spojrzenie. - Mówiłam o tym, jak niebezpieczne mogą okazać się jej skutki, mówiłam, jak wielkie poświęcenia na tobie wymusi... ale ty mimo wszystko przybyłeś. To dobrze, to dobrze. To oznacza, że jesteś gotów, Samuelu.
Bathilda przerwała, by w zamyśleniu zapatrzeć się w przestrzeń.
- Wszystko, co uczynisz od tego momentu, będzie niosło za sobą wielkie konsekwencje. To, czy okażą się dobre, czy złe, zależy już tylko od ciebie; popełnione błędy mogą przynieść nawet śmierć. Wiem jednak, że do tego nie dopuścisz, w innym wypadku nie pozwoliłabym ci podjąć tego ryzyka. Lecz zrozumiem, jeżeli zapragniesz jeszcze się wycofać. W trakcie Próby płynąca w twojej krwi magia nierozerwalnie złączy się z magią Zakonu. Gdy zgodzisz się oddać wszystko dla dobra sprawy, nie będzie już odwrotu. Mój drogi Samuelu... ostateczna decyzja należy wyłącznie do ciebie. Nie spiesz się, zastanów. Mogę poczekać.
| Na odpis masz 48h.
Ten wieczór był chłodny - choć nastała już wiosna, zimny wiatr i tak kąsał po odsłoniętych policzkach, a z nieba kapał rzadki deszcz.
Gdy Samuel wszedł do kwatery Zakonu, z miejsca uderzył go zapach futra i piżma bijący od płaszcza należącego do Bathildy. Starsza czarownica zajmowała wielki fotel w salonie; mówiła coś pod nosem, a jednocześnie samopiszące pióro notowało jej słowa na lewitującym pergaminie. Gdy dostrzegła przybycie Skamandera, natychmiast zamilkła i przywołała na twarz serdeczny, lecz jednocześnie zatroskany uśmiech.
- Dobry wieczór, Samuelu - powitała go łagodnie, po czym wskazała dłonią przeciwległą kanapę, by mógł na niej usiąść. - Niezwykle cieszy mnie twoja obecność i to, że zdecydowałeś się podejść do Próby. - Powiedziawszy to, uśmiechnęła się raz jeszcze, nieco smutniej. - Och, i częstuj się herbatą z imbryka, pewnie zmarzłeś przez ten wiatr za oknem.
Machnęła różdżką, a zawieszony w powietrzu pergamin wylądował na stoliku.
- Dużo opowiadałam już o Próbie w trakcie naszego ostatniego spotkania - zaczęła życzliwie, zawieszając na Skamanderze spojrzenie. - Mówiłam o tym, jak niebezpieczne mogą okazać się jej skutki, mówiłam, jak wielkie poświęcenia na tobie wymusi... ale ty mimo wszystko przybyłeś. To dobrze, to dobrze. To oznacza, że jesteś gotów, Samuelu.
Bathilda przerwała, by w zamyśleniu zapatrzeć się w przestrzeń.
- Wszystko, co uczynisz od tego momentu, będzie niosło za sobą wielkie konsekwencje. To, czy okażą się dobre, czy złe, zależy już tylko od ciebie; popełnione błędy mogą przynieść nawet śmierć. Wiem jednak, że do tego nie dopuścisz, w innym wypadku nie pozwoliłabym ci podjąć tego ryzyka. Lecz zrozumiem, jeżeli zapragniesz jeszcze się wycofać. W trakcie Próby płynąca w twojej krwi magia nierozerwalnie złączy się z magią Zakonu. Gdy zgodzisz się oddać wszystko dla dobra sprawy, nie będzie już odwrotu. Mój drogi Samuelu... ostateczna decyzja należy wyłącznie do ciebie. Nie spiesz się, zastanów. Mogę poczekać.
| Na odpis masz 48h.
Zatrzymał się przed samym drzwiami starej chatki. Kwatera Zakonu - chociaż niepozorna z wyglądu, mieściła w sobie Tajemnicę. I nadzieję. A Samuel trzymał się tej idei, nie pozwalając umknąć w odmętach ostatnich wydarzeń. I nawet jeśli początkowo zdawało się, że ciężar przygniecie ramiona do ziemi i nie będzie mógł się podnieść - tragedię, przemienił w siłę. Jeśli rzeczywistość słała im burzę, to Skamander miał zamiar stanąć jej naprzeciw. Ciemność toczyła coraz cięższą truciznę wokół i nawet najbardziej obojętni dostrzegali, że coś jest nie tak jak trzeba. Coś nie zaczyna się w swojej zwykłej porze. I nawet, jeśli wciąż zdawało się, ze mieli coraz mniejszą szansę na odparcie ciemności 0 nie mógł się wycofać. Decyzję podjął już dnia, gdy po raz pierwszy spotkał w Kwaterze Bathildę.
Przekroczył próg drzwi cicho, ale - wiedział, że był oczekiwany. Opuścił kołnierz czarnego płaszcza. Znajoma woń piżma przyjemnie łagodziła napięcie, które podskórnie wysyłało ciało. Był gotowy. Musiał być. za tych wszystkich, którzy już zginęli. Dla tych wszystkich, których kochał i chciał bronić. Za to wszystko...musiał się poświęcić i wierzyć, że przesunie szalę chociaż o cal.
- Miło mi Panią widzieć - wypuścił powietrze z westchnieniem, stając w wejściu, skupiając wzrok na czarownicy. Odwzajemnił smutny uśmiech i kiwną głową. Było w staruszce coś elektryzującego. Nosiła w sobie siłę i fakt ten krzepił, wlewając w serce Samuela kojącą nutę, tak gryzącą się z rozedrganiem towarzyszącym mu od samego początku. Byłby głupcem, gdyby powiedział, że się nie bał Próby, ale - przełamywał go za każdym razem. W końcu na tym polegała odwaga?
I rzeczywiście skorzystał z rady. Chwile dzieliły go od...momentu, w którym miał zacząć. Jak miało to wyglądać? Nikt nie mógł mu powiedzieć. Miał przekonać się sam. I może dlatego doceniał te chwile spokoju i ciepła płynącego z ciepłego wywaru i z obecności staruszki, wciąż roztaczającej pewność. Tak, jak on był pewny - Zdecydowałem - odezwał się na słowa kobiety, czując niekontrolowany skurcz w klatce piersiowej. Coś zostawił właśnie za sobą - Zdecydowałem - powtórzył, nieco mocniej obejmując naczynie, które nieco zbyt intensywnie parzyło mu dłonie. odstawił jednak kubek na stół i splótł dłonie przed dobą - Rozumiem. Jestem gotów - oddać musiał wiele, ale - nie był w tym sam. Musiał stawić czoła temu wszystkiemu, co trawiło jego serce, ale - paradoksalnie - cieszył się. Pamiętał do dziś noc duchów i ten szczególny pokój, który nie tylko symbolicznie wskazał mu jego siłę. Nie mógł przed nią uciekać inaczej - go pożre. Był gotów.
Przekroczył próg drzwi cicho, ale - wiedział, że był oczekiwany. Opuścił kołnierz czarnego płaszcza. Znajoma woń piżma przyjemnie łagodziła napięcie, które podskórnie wysyłało ciało. Był gotowy. Musiał być. za tych wszystkich, którzy już zginęli. Dla tych wszystkich, których kochał i chciał bronić. Za to wszystko...musiał się poświęcić i wierzyć, że przesunie szalę chociaż o cal.
- Miło mi Panią widzieć - wypuścił powietrze z westchnieniem, stając w wejściu, skupiając wzrok na czarownicy. Odwzajemnił smutny uśmiech i kiwną głową. Było w staruszce coś elektryzującego. Nosiła w sobie siłę i fakt ten krzepił, wlewając w serce Samuela kojącą nutę, tak gryzącą się z rozedrganiem towarzyszącym mu od samego początku. Byłby głupcem, gdyby powiedział, że się nie bał Próby, ale - przełamywał go za każdym razem. W końcu na tym polegała odwaga?
I rzeczywiście skorzystał z rady. Chwile dzieliły go od...momentu, w którym miał zacząć. Jak miało to wyglądać? Nikt nie mógł mu powiedzieć. Miał przekonać się sam. I może dlatego doceniał te chwile spokoju i ciepła płynącego z ciepłego wywaru i z obecności staruszki, wciąż roztaczającej pewność. Tak, jak on był pewny - Zdecydowałem - odezwał się na słowa kobiety, czując niekontrolowany skurcz w klatce piersiowej. Coś zostawił właśnie za sobą - Zdecydowałem - powtórzył, nieco mocniej obejmując naczynie, które nieco zbyt intensywnie parzyło mu dłonie. odstawił jednak kubek na stół i splótł dłonie przed dobą - Rozumiem. Jestem gotów - oddać musiał wiele, ale - nie był w tym sam. Musiał stawić czoła temu wszystkiemu, co trawiło jego serce, ale - paradoksalnie - cieszył się. Pamiętał do dziś noc duchów i ten szczególny pokój, który nie tylko symbolicznie wskazał mu jego siłę. Nie mógł przed nią uciekać inaczej - go pożre. Był gotów.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 26.01.17 15:35, w całości zmieniany 1 raz
Bathilda, widząc zdecydowanie Samuela, skinęła głową. Machnęła różdżką i zaraz z torebki, która leżała jej u stóp, wyfrunął wygaszacz - ten sam, który Zakonnicy mogli ujrzeć podczas ostatniego spotkania w kwaterze. Zaczął bić od niego blask: z początku lekki, nieznaczny, a w końcu tak intensywny, że zdawało się, że nic oprócz tego światła nie miało już znaczenia; hipnotyzował, przykuwał myśli. Wywoływał ciepłe, związane z dobrem emocje.
- Pamiętaj, że do momentu zakończenia Próby wystarczy tylko jeden twój znak, jeden moment zwątpienia, aby bezpiecznie i bez konsekwencji z niej zrezygnować - dodała po chwili, a jej głos wydawał się spokojny, na swój sposób tak magnetyzujący, jak światło, które dawał wygaszacz. - Zacznij, kiedy będziesz gotów - skwitowała Bathilda, zachęcając spojrzeniem Samuela, aby uchwycił wygaszacz.
| Na odpis masz 24h.
- Pamiętaj, że do momentu zakończenia Próby wystarczy tylko jeden twój znak, jeden moment zwątpienia, aby bezpiecznie i bez konsekwencji z niej zrezygnować - dodała po chwili, a jej głos wydawał się spokojny, na swój sposób tak magnetyzujący, jak światło, które dawał wygaszacz. - Zacznij, kiedy będziesz gotów - skwitowała Bathilda, zachęcając spojrzeniem Samuela, aby uchwycił wygaszacz.
| Na odpis masz 24h.
Blask z wygaszacza zadziała w podobny sposób, jak przy pierwszym spotkaniu. Przyciągał wzrok i skupiał na sobie całkowitą uwagę Skamandera, podczas gdy inne bodźce odpływały, tworząc coś na kształt niewidzialnej bańki. Wciąż wpatrzony w jaśniejący punkt - kiwnął głową na uwagę czarownicy. Oczywiście, ze mógł się wycofać. Wszystko zależało od niego i jakaś maleńka cześć, wciąż szarpała jego wnętrzności - ostrzegając przez zbliżającym się niebezpieczeństwem. Ale nie mógł się zatrzymać. Nie chciał.
Nie wiedział kiedy odstawił wciąż ciepłe naczynie z herbatą, zaciskając obie dłonie nieco mocniej na oparciu. Podniósł się - Jestem gotów - bo był. Świadomość podjętej decyzji, chociaż wcale nie była prosta, popychała go na ścieżkę, które szukał. Kiedy dawno temu, śmierć jeden osoby poprowadziła go na wybór aurora, tak dziś - kolejne śmierci przyjaciół i poświęcenia, które ze sobą niosły wyznaczyły nową drogę. Bardziej wyboistą, trudniejszą, pełną wyrzeczeń, które będzie musiał przyjąć. Inaczej nie mógł. Nie potrafiłby zapomnieć, udawać, ze zbliżająca się ciemność go nie dotyczy.
Czuł jak niewidzialne napięcie ogarniała jego ciało, zupełnie jakby gotowało się do skoku, ataku?... Czy jego organizm przeczuwał, że rozpoczynało się właśnie coś niezwykle ciężkiego? A od tego co zrobi potem, będzie zależało jego życie?
Był gotów.
Wyciągnął dłoń i w końcu sięgnął jasności, która teraz zdawała się pulsować tym mocniej, im bliżej źródła znajdowały się jego palce.
Nie wiedział kiedy odstawił wciąż ciepłe naczynie z herbatą, zaciskając obie dłonie nieco mocniej na oparciu. Podniósł się - Jestem gotów - bo był. Świadomość podjętej decyzji, chociaż wcale nie była prosta, popychała go na ścieżkę, które szukał. Kiedy dawno temu, śmierć jeden osoby poprowadziła go na wybór aurora, tak dziś - kolejne śmierci przyjaciół i poświęcenia, które ze sobą niosły wyznaczyły nową drogę. Bardziej wyboistą, trudniejszą, pełną wyrzeczeń, które będzie musiał przyjąć. Inaczej nie mógł. Nie potrafiłby zapomnieć, udawać, ze zbliżająca się ciemność go nie dotyczy.
Czuł jak niewidzialne napięcie ogarniała jego ciało, zupełnie jakby gotowało się do skoku, ataku?... Czy jego organizm przeczuwał, że rozpoczynało się właśnie coś niezwykle ciężkiego? A od tego co zrobi potem, będzie zależało jego życie?
Był gotów.
Wyciągnął dłoń i w końcu sięgnął jasności, która teraz zdawała się pulsować tym mocniej, im bliżej źródła znajdowały się jego palce.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
W momencie, gdy Samuel dotknął wygaszacza, wszystko wokół zaczęło blaknąć. Coś szarpnęło go w okolicach żołądka i zanim zdążył się spostrzec, w impetem uderzył o chłodną ziemię. Po policzku łaskotały go źdźbła zieleniącej się trawy, czuł kwiatowy zapach. Po karku kąsały go promienie rozgrzewającego lekko słońca - mimo bólu, jakie wywołało uderzenie, wypełniała go... dziwna przyjemność? Beztroska? Wszystkie dotychczasowe problemy zdawały się gdzieś uciekać. Jednocześnie rozległ się piękny śmiech, za którym Samuel z pewnością tęsknił - należał do osoby, którą niegdyś bardzo kochał.
- Sam, co ty znowu kombinujesz? - śmiała się ciepło kobieta, która, zanim tragicznie zginęła, znaczyła dla Samuela wszystko; jednak nawet jeżeli uniósł wzrok, nie natrafił nim na znajomą posturę Gabrielle. Echo jej głosu rozniosło się razem z powiewami zbierającego się wiatru; na błękitne, czyste dotychczas niebo wpływały chmury, przepowiadając nadejście burzy. Temperatura powietrza natychmiast spadła, wraz z kolejnym oddechami Samuela z jego ust wydobywały się obłoczki pary.
Nagle odczuł ich obecność - zbliżały się z każdej strony, a na ziemi, nad którą sunęły, pojawiał się szron: sklejał trawę, sprawiał, że wielobarwne kwiaty więdły, traciły płatki. Chmury na niebie ciemniały, kiedy niezliczone dementory wyciągały pomarszczone szpony w stronę Sama, pragnąc wyssać jego duszę. Ich ciemne peleryny z cichym szelestem łopotały na wietrze, a gdy niebo przecięła pierwsza błyskawica, Samuel mógł poczuć się, jakby ulatywały z niego wszystkie siły, jakby już nigdy nie miał być szczęśliwy.
Macki strachu, smutku i zwątpienia zaciskały się na jego sercu.
| Na odpis masz 24h.
- Sam, co ty znowu kombinujesz? - śmiała się ciepło kobieta, która, zanim tragicznie zginęła, znaczyła dla Samuela wszystko; jednak nawet jeżeli uniósł wzrok, nie natrafił nim na znajomą posturę Gabrielle. Echo jej głosu rozniosło się razem z powiewami zbierającego się wiatru; na błękitne, czyste dotychczas niebo wpływały chmury, przepowiadając nadejście burzy. Temperatura powietrza natychmiast spadła, wraz z kolejnym oddechami Samuela z jego ust wydobywały się obłoczki pary.
Nagle odczuł ich obecność - zbliżały się z każdej strony, a na ziemi, nad którą sunęły, pojawiał się szron: sklejał trawę, sprawiał, że wielobarwne kwiaty więdły, traciły płatki. Chmury na niebie ciemniały, kiedy niezliczone dementory wyciągały pomarszczone szpony w stronę Sama, pragnąc wyssać jego duszę. Ich ciemne peleryny z cichym szelestem łopotały na wietrze, a gdy niebo przecięła pierwsza błyskawica, Samuel mógł poczuć się, jakby ulatywały z niego wszystkie siły, jakby już nigdy nie miał być szczęśliwy.
Macki strachu, smutku i zwątpienia zaciskały się na jego sercu.
| Na odpis masz 24h.
Głos. Tak bardzo znajomy, przez ostatni czas słyszany tylko w snach. Teraz - docierał do jego uszu...realnie? Cienkie łodyżki traw łaskotały go po twarzy, a dziwne ciepło sączyło się do jego ciała. Kiedy ostatnio czuł się podobnie? Kiedy spokój niepodzielnie zajmował przestrzeń gdzieś w klatce piersiowej, nie szarpiąc żadną nicią kłopotu?
Gdy był z nią.
- Gab... - wydusił, mają wrażenie, że krtań nienaturalnie zacisnęła się, gdy wymówił imię, którego nie wymawiał...ile lat? Kiedy ostatni raz widział zaplatane w warkocz, czarne włosy, a niesforne pasma, umykające zapięciom, zakręcała na smukłe palce? Kiedy patrzył w toń odpowiedzi zieleni źrenic, które z taka łatwością przenikały jego myśli? Kiedy mógł raz jeszcze policzyć tych kilka piegów na jasnych policzkach? - Gabreille... - powtórzył, unosząc się na przedramionach - gdzie jesteś - dodał, unosząc twarz wyżej, zadzierając głowę, by spojrzeć w górę, na czyste niebo pozbawione chmurnych zmarszczek. I chociaż całym sobą pragnął wierzyć, ze to wszystko jest prawdą, że wystarczy chwila, by mógł odnaleźć obok siebie ciepłą, kobiecą dłoń, która muśnie jego policzek - narastający cień, sunący gdzieś w oddali - burzył wszystko.
Niebo ciemniało, tak jak cieniem tkało się jego serce i myśl paniczna, że w zbliżającej się burzy - zniknie Gabrielle, że wiatr porwie jej drobną sylwetkę, a jego samego rzuci na kolana. Spokój umykał, jak woda chwytana w dłonie. Widział tylko jej jasny strumień wnikający w ziemię, a jej miejsce zajmował chłód, przeraźliwie szybko obejmując całe ciało. Oddech krystalizował obłoczki pary, ale nie to przykuło jego uwagę. Zdradliwe zimno nie było tym, co mogło wlać w jego serce zwątpienie. Potrafił się gubić w swoich działaniach, mylił się, błądził jak każdy, ale strach coraz, który milcząco rwał jego serce - musiało należeć do najplugawszej obecności.
Poszarpane szaty i ciemność którą niosły były sunąca po niebie burzą. Jak miał walczyć z taką mocą? czy magia płynąca w jego krwi pchnie go w ramiona stworów, czy wskaże mu tarczę?
Podniósł się na kolana, wyciągając przed siebie różdżkę. palce zacisnęły się na trzonku drewienka, a Samuel zamknął oczy - jak zawsze, gdy przywoływał jej wspomnienie. Jak zawsze gdy ulotne ciepło pulsowało w myślach. Gabrielle. Jej głos, jej dotyk, jej słowa. Obecność inna niż wszystkie, pełna dobra i szczęścia.... - Expecto Patronum - ratowała go już wielokrotnie. Podczas Halloweenowej nocy w wieszczych pokojach, w starym domu Dumbledore'a, gdy świetlisty koziorożec prowadził go przez ciemność. Wierzył uparcie, że i tym razem stanie u jego boku, a szponiaste łapy dementorów - nie sięgną go.
Gdy był z nią.
- Gab... - wydusił, mają wrażenie, że krtań nienaturalnie zacisnęła się, gdy wymówił imię, którego nie wymawiał...ile lat? Kiedy ostatni raz widział zaplatane w warkocz, czarne włosy, a niesforne pasma, umykające zapięciom, zakręcała na smukłe palce? Kiedy patrzył w toń odpowiedzi zieleni źrenic, które z taka łatwością przenikały jego myśli? Kiedy mógł raz jeszcze policzyć tych kilka piegów na jasnych policzkach? - Gabreille... - powtórzył, unosząc się na przedramionach - gdzie jesteś - dodał, unosząc twarz wyżej, zadzierając głowę, by spojrzeć w górę, na czyste niebo pozbawione chmurnych zmarszczek. I chociaż całym sobą pragnął wierzyć, ze to wszystko jest prawdą, że wystarczy chwila, by mógł odnaleźć obok siebie ciepłą, kobiecą dłoń, która muśnie jego policzek - narastający cień, sunący gdzieś w oddali - burzył wszystko.
Niebo ciemniało, tak jak cieniem tkało się jego serce i myśl paniczna, że w zbliżającej się burzy - zniknie Gabrielle, że wiatr porwie jej drobną sylwetkę, a jego samego rzuci na kolana. Spokój umykał, jak woda chwytana w dłonie. Widział tylko jej jasny strumień wnikający w ziemię, a jej miejsce zajmował chłód, przeraźliwie szybko obejmując całe ciało. Oddech krystalizował obłoczki pary, ale nie to przykuło jego uwagę. Zdradliwe zimno nie było tym, co mogło wlać w jego serce zwątpienie. Potrafił się gubić w swoich działaniach, mylił się, błądził jak każdy, ale strach coraz, który milcząco rwał jego serce - musiało należeć do najplugawszej obecności.
Poszarpane szaty i ciemność którą niosły były sunąca po niebie burzą. Jak miał walczyć z taką mocą? czy magia płynąca w jego krwi pchnie go w ramiona stworów, czy wskaże mu tarczę?
Podniósł się na kolana, wyciągając przed siebie różdżkę. palce zacisnęły się na trzonku drewienka, a Samuel zamknął oczy - jak zawsze, gdy przywoływał jej wspomnienie. Jak zawsze gdy ulotne ciepło pulsowało w myślach. Gabrielle. Jej głos, jej dotyk, jej słowa. Obecność inna niż wszystkie, pełna dobra i szczęścia.... - Expecto Patronum - ratowała go już wielokrotnie. Podczas Halloweenowej nocy w wieszczych pokojach, w starym domu Dumbledore'a, gdy świetlisty koziorożec prowadził go przez ciemność. Wierzył uparcie, że i tym razem stanie u jego boku, a szponiaste łapy dementorów - nie sięgną go.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 67
'k100' : 67
Z końca różdżki Samuela wymknął srebrzysty koziorożec, ale zaklęcie zaraz rozproszyło się w schłodzonym powietrzu; Patronus przepadł bez śladu. Pozostało tylko wrażenie, że świat jest miejscem zimnym, okrutnym, że nigdy nie wzejdzie już słońce, że Samuela nie spotka już nic dobrego. Pozostawał strach, pozostawał lód, pozostawało przerażenie, jakie rodziło się, gdy dementorzy wysuwali swoje szpony.
Wspomnienie o Gabrielle, o jej ciemnych włosach splątanych w warkoczu i pojedynczych piegach, blakło. Samuela przepełniało poczucie, że było zbyt słabe, zbyt małoznaczne, zbyt przelotne; myśl o ich dawnej miłości nie była już wystarczająco silna, by przywołać potężnego Patronusa. Auror potrzebował innego impulsu - wspomnienia o wielkiej mocy, o chwili, która na zawsze zmieniła jego życie, nadała mu sens, cel.
Wyłącznie wspomnienie o odnalezieniu się w ciemności mogło rozgonić aktualne mroki.
| Na odpis masz 24h.
Wspomnienie o Gabrielle, o jej ciemnych włosach splątanych w warkoczu i pojedynczych piegach, blakło. Samuela przepełniało poczucie, że było zbyt słabe, zbyt małoznaczne, zbyt przelotne; myśl o ich dawnej miłości nie była już wystarczająco silna, by przywołać potężnego Patronusa. Auror potrzebował innego impulsu - wspomnienia o wielkiej mocy, o chwili, która na zawsze zmieniła jego życie, nadała mu sens, cel.
Wyłącznie wspomnienie o odnalezieniu się w ciemności mogło rozgonić aktualne mroki.
| Na odpis masz 24h.
Czemu?
Smuga świata. Znajome ciepło pod palcami i pulsujący w piersi spokój. To wszystko zatliło się ledwie, gdy lśniąca sylwetka patronusa zmaterializowała się i...rozmyła, zupełnie jak ciepły oddech pośród otaczającego go chłodu. Coś bolesnego wbijało się ostrymi ranami coraz głębiej, pozostawiając w Samuelu świadomość pustki.
Za mało
Jedna myśl przebiła się przez paraliżujący go smutek, gdy szponiaste łapy ciemne dziury spojrzeń dementorów, otaczały go coraz ciaśniej. Jedna ciemność, po drugiej, zakleszczała się w jego sercu, przeżerając trucizną głosu, że tak będzie już zawsze, że nic już nie ma znaczenia, że musi po prostu się poddać. Tylko...cz to było to, czego chciał? Odpuścić? Przestać działać?
Pamiętał ostatnią rocznicę, którą rok w rok spędzał podobnie. A ten ostatni raz, zaledwie tydzień temu - czy nie tłumaczył nad jej grobem, że robi to ostatni raz? Kochał ją. Wciąż to wiedział mimo upływu lat, ale...przecież znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że w złości kazałaby mu ruszyć dalej, że to nie jest właściwy on. Ona pchnęła go na ścieżkę aurora, ale dalsze decyzje należały do niego, a prawdziwą ciemność, przegnało coś zupełnie innego. I ta świadomość owładnęła jego myśli, kumulując się na jednym wspomnieniu.
Sen. Śpiew feniksa. Pamiętna noc, w której czysta melodia płynęła z głosem ognistej istoty, jego migotliwe pióra i czerwień otulająca całą postać. I głos Profesora wtapiający się z całą mocą w malujący obraz. O dumie, o ścieżce, którą wybrał. To Zakon był drogą, która nadała mu właściwy sens, a dzień, w którym Feniks zaśpiewał swoją pieśń i prosił o wskazanie ścieżki innym - była najbardziej znacząca. Czym innym stałby się Skamander bez tego? Gdzie trafiłby w swej aurorskiej zapalczywości bez ognistego drogowskazu? I na tym skumulował swoją wolę, na wspomnieniu snu, od którego wszystko prawdziwie się zaczęło. O tym, co rzeczywiście miało rozświetlić mroki.
Podniósł twarz, zatrzymując zamglone, zmęczone spojrzenie na zbliżające się bezdenne pustki dementorskich oczodołów - Expecto Patronum.
Smuga świata. Znajome ciepło pod palcami i pulsujący w piersi spokój. To wszystko zatliło się ledwie, gdy lśniąca sylwetka patronusa zmaterializowała się i...rozmyła, zupełnie jak ciepły oddech pośród otaczającego go chłodu. Coś bolesnego wbijało się ostrymi ranami coraz głębiej, pozostawiając w Samuelu świadomość pustki.
Za mało
Jedna myśl przebiła się przez paraliżujący go smutek, gdy szponiaste łapy ciemne dziury spojrzeń dementorów, otaczały go coraz ciaśniej. Jedna ciemność, po drugiej, zakleszczała się w jego sercu, przeżerając trucizną głosu, że tak będzie już zawsze, że nic już nie ma znaczenia, że musi po prostu się poddać. Tylko...cz to było to, czego chciał? Odpuścić? Przestać działać?
Pamiętał ostatnią rocznicę, którą rok w rok spędzał podobnie. A ten ostatni raz, zaledwie tydzień temu - czy nie tłumaczył nad jej grobem, że robi to ostatni raz? Kochał ją. Wciąż to wiedział mimo upływu lat, ale...przecież znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że w złości kazałaby mu ruszyć dalej, że to nie jest właściwy on. Ona pchnęła go na ścieżkę aurora, ale dalsze decyzje należały do niego, a prawdziwą ciemność, przegnało coś zupełnie innego. I ta świadomość owładnęła jego myśli, kumulując się na jednym wspomnieniu.
Sen. Śpiew feniksa. Pamiętna noc, w której czysta melodia płynęła z głosem ognistej istoty, jego migotliwe pióra i czerwień otulająca całą postać. I głos Profesora wtapiający się z całą mocą w malujący obraz. O dumie, o ścieżce, którą wybrał. To Zakon był drogą, która nadała mu właściwy sens, a dzień, w którym Feniks zaśpiewał swoją pieśń i prosił o wskazanie ścieżki innym - była najbardziej znacząca. Czym innym stałby się Skamander bez tego? Gdzie trafiłby w swej aurorskiej zapalczywości bez ognistego drogowskazu? I na tym skumulował swoją wolę, na wspomnieniu snu, od którego wszystko prawdziwie się zaczęło. O tym, co rzeczywiście miało rozświetlić mroki.
Podniósł twarz, zatrzymując zamglone, zmęczone spojrzenie na zbliżające się bezdenne pustki dementorskich oczodołów - Expecto Patronum.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Tym razem koziorożec, który wyskoczył z końca różdżki Samuela, był znacznie potężniejszy; biła od niego silna, potężna, przepełniająca ciepłem poświata. Zwierz pomknął wprost na dementory, zmuszając je do odwrotu i likwidując poczucie beznadziei mrożące lodowate już powietrze.
Światłość wypełniała wszystko, wbijając się nawet w każdy skrawek ciała Samuela, znaczyła jego umysł i duszę poczuciem bezbrzeżnego szczęścia; wyrzekając się starego wspomnienia na rzecz nowego, silniejszego, rozstając się z przeszłością, zyskał wielką moc.
Gdy dementorzy zostali odgonieni, jasność nie blakła, wręcz przeciwnie - narastała, przekształcając całą otaczającą aurora rzeczywistość. W jednej chwili rozproszyła się schłodzona ziemia, w drugiej zachmurzone niebo, drzewa w oddali, czyste, świeże powietrze. Wszystko zdawało się białe, a potem w końcu zgasło; Samuela otaczała czerń, nieprzenikniona ciemność, do której dopiero musiał się przyzwyczaić.
Im dłużej stał w miejscu, im bardziej zwiększały się jego źrenice, tym lepiej zdawał sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje. Stał w przepełnionym mrokiem pomieszczeniu, które zdawało się nie mieć końca. Wkrótce jednak Skamander dostrzegł, że otaczały go lustra; gdzie tylko nie spojrzał, napotykał własne odbicie. Jednocześnie nie mógł wyzbyć się jednak wrażenia, że gdy tylko odwraca wzrok, jego niezliczone odbicia wymykają się spod kontroli - czynią, co tylko chcą, wcale nie powtarzając jego gestów.
Całe pomieszczenie wypełniała dziwna, przeszywajacą na wskroś magia, która sprawiała, że w Samuelu raz jeszcze budowały się dziwne lęki. Rany z przeszłości zaczynały się otwierać - dawne wspomnienia znów sprawiały ból, a ciche podszepty z tyłu głowy aurora cichym głosem wypominały mu wszystkie błędy, jakie kiedyś popełnił. Kotłowały się w nim wyrzuty sumienia, nawet jeśli jeszcze niedawno stwierdził, że pogodził się z przeszłością. Dziś znów wszystko było świeże, znów paliło płomieniem, który myślał, że pogrzebał.
Na plecach mógł czuć spojrzenia własnych lustrzanych odbić.
| Na odpis masz 24h.
Światłość wypełniała wszystko, wbijając się nawet w każdy skrawek ciała Samuela, znaczyła jego umysł i duszę poczuciem bezbrzeżnego szczęścia; wyrzekając się starego wspomnienia na rzecz nowego, silniejszego, rozstając się z przeszłością, zyskał wielką moc.
Gdy dementorzy zostali odgonieni, jasność nie blakła, wręcz przeciwnie - narastała, przekształcając całą otaczającą aurora rzeczywistość. W jednej chwili rozproszyła się schłodzona ziemia, w drugiej zachmurzone niebo, drzewa w oddali, czyste, świeże powietrze. Wszystko zdawało się białe, a potem w końcu zgasło; Samuela otaczała czerń, nieprzenikniona ciemność, do której dopiero musiał się przyzwyczaić.
Im dłużej stał w miejscu, im bardziej zwiększały się jego źrenice, tym lepiej zdawał sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje. Stał w przepełnionym mrokiem pomieszczeniu, które zdawało się nie mieć końca. Wkrótce jednak Skamander dostrzegł, że otaczały go lustra; gdzie tylko nie spojrzał, napotykał własne odbicie. Jednocześnie nie mógł wyzbyć się jednak wrażenia, że gdy tylko odwraca wzrok, jego niezliczone odbicia wymykają się spod kontroli - czynią, co tylko chcą, wcale nie powtarzając jego gestów.
Całe pomieszczenie wypełniała dziwna, przeszywajacą na wskroś magia, która sprawiała, że w Samuelu raz jeszcze budowały się dziwne lęki. Rany z przeszłości zaczynały się otwierać - dawne wspomnienia znów sprawiały ból, a ciche podszepty z tyłu głowy aurora cichym głosem wypominały mu wszystkie błędy, jakie kiedyś popełnił. Kotłowały się w nim wyrzuty sumienia, nawet jeśli jeszcze niedawno stwierdził, że pogodził się z przeszłością. Dziś znów wszystko było świeże, znów paliło płomieniem, który myślał, że pogrzebał.
Na plecach mógł czuć spojrzenia własnych lustrzanych odbić.
| Na odpis masz 24h.
Ciepło rozlało się przez palce i zamiast rozpłynąć się w mroźnej smudze dementrorskich oddechów - zmaterializował się w świetlista sylwetkę koziorożca - tym razem jaśniejącego mocą. Postrzępione szaty, zakrzywione szpony i puste oczodoły gwałtownie cofały się pod gniewnym atakiem Patronusa. Mrok rozpraszał się, a jego miejsce zajmowało światło, otulające Skamandera woalą spokoju. Strach, który próbował zawładnąć jego sercem - teraz umykał, kryjąc się w najgłębszych zakamarkach duszy, tych nieodkrytych, a może zapomnianych przez Samuela? Przeszłość, odarta z narzucanych przez tyle czasu - kłamstw, jawiła się dziwnie...pusto? Zupełnie, jakby auror przyzwyczaił się do noszonego brzemienia, a jego nagły brak, na tyle zdezorientował świadomość, że czuł się dziwnie samotny. A może chodziło o to, że przyzwyczajony do sunącej obok ciemności, wpatrzony w jej cieniste rysy, musiał nauczyć się patrzeć bez zamazującego obrazu?
Kołujące w jego głowie myśli, nie zagrzały długo miejsca. Ustąpiły nowym, obleczonym w emocje, których - jak myślał - zdołał się pozbyć. I wraz z wątpliwościami, pojawił się mrok. Czerń coraz ciaśniej zaciskała ramiona wokół Samuela, zupełnie jak zazdrosna kochanka, która nie pozwalała my wyrwać się z objęcia. Nie był nawet pewien, czy wstał już z kolan, czy nadal dotyka dłońmi ziemi. Wrażenia mieszały się, a zmysły gnały w niejasnej kawalkadzie doznań. Wydawało się znowu, że istniała tylko czerń. Im jednak dłużej przypominał sobie o patrzeniu, im intensywniej wpatrywał się w niezidentyfikowaną przestrzeń, tym wyraźniejsze stawały się kontury otaczającego go krajobrazu.
Wypełnione ciemnością pomieszczenie, korytarz bardziej, gdzie nie mógł odnaleźć początku, ni sięgnąć jego krańca.
Nikłe muśnięcie świstała, skierowało jego wzrok na znajdujące się po bokach obiekty. Lustra. jedno obok drugiego, o szerokich, srebrzystych tarczach, w których rysowało się jego oblicze, malowane cieniem i zmęczeniem. Ale to nie jego własne odbicie tak go niepokoiło, a może konkretniej - nie to, które aktualnie umykało mu, gdy mijał błyszczące zwierciadło. Coś było więcej, a kłujące szpilki spojrzeń, atakujące jego plecy, kazały mu zatrzymać dziwny pochód i spojrzeć za siebie.
Błędy, porażki, źle podjęte decyzje. Wszystkie wątpliwości chmarą win sunęły do Samuela, czepiając się najmniejszych drobin zawahania. Czy wszystko to miało już zawsze ciągnąc się za nim? Oblepiać jego sumienie kolejnymi oskarżeniami, dokładając na ramiona brzemię? Czy płomień, miał wypalać w nim rosnące blizny przeszłości? Śmierci, którym nie zapobiegł, ratunek, którego nie przyniósł, pomoc, której nie zdążył udzielić. Rycerz bez broni.
Wsunął w dłoń różdżkę, zaciskają kurczowo palce na jej trzonku. Czy taka była prawda? - Veritas Claro - wyszeptały spierzchnięte wargi, a jego serce załomotało w piersi od namiaru wspomnień.
Cichuteńko powiem, że zmniejszone st zaklęcia o 5
Kołujące w jego głowie myśli, nie zagrzały długo miejsca. Ustąpiły nowym, obleczonym w emocje, których - jak myślał - zdołał się pozbyć. I wraz z wątpliwościami, pojawił się mrok. Czerń coraz ciaśniej zaciskała ramiona wokół Samuela, zupełnie jak zazdrosna kochanka, która nie pozwalała my wyrwać się z objęcia. Nie był nawet pewien, czy wstał już z kolan, czy nadal dotyka dłońmi ziemi. Wrażenia mieszały się, a zmysły gnały w niejasnej kawalkadzie doznań. Wydawało się znowu, że istniała tylko czerń. Im jednak dłużej przypominał sobie o patrzeniu, im intensywniej wpatrywał się w niezidentyfikowaną przestrzeń, tym wyraźniejsze stawały się kontury otaczającego go krajobrazu.
Wypełnione ciemnością pomieszczenie, korytarz bardziej, gdzie nie mógł odnaleźć początku, ni sięgnąć jego krańca.
Nikłe muśnięcie świstała, skierowało jego wzrok na znajdujące się po bokach obiekty. Lustra. jedno obok drugiego, o szerokich, srebrzystych tarczach, w których rysowało się jego oblicze, malowane cieniem i zmęczeniem. Ale to nie jego własne odbicie tak go niepokoiło, a może konkretniej - nie to, które aktualnie umykało mu, gdy mijał błyszczące zwierciadło. Coś było więcej, a kłujące szpilki spojrzeń, atakujące jego plecy, kazały mu zatrzymać dziwny pochód i spojrzeć za siebie.
Błędy, porażki, źle podjęte decyzje. Wszystkie wątpliwości chmarą win sunęły do Samuela, czepiając się najmniejszych drobin zawahania. Czy wszystko to miało już zawsze ciągnąc się za nim? Oblepiać jego sumienie kolejnymi oskarżeniami, dokładając na ramiona brzemię? Czy płomień, miał wypalać w nim rosnące blizny przeszłości? Śmierci, którym nie zapobiegł, ratunek, którego nie przyniósł, pomoc, której nie zdążył udzielić. Rycerz bez broni.
Wsunął w dłoń różdżkę, zaciskają kurczowo palce na jej trzonku. Czy taka była prawda? - Veritas Claro - wyszeptały spierzchnięte wargi, a jego serce załomotało w piersi od namiaru wspomnień.
Cichuteńko powiem, że zmniejszone st zaklęcia o 5
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Gdy Samuel rzucił zaklęcie, na jednym z luster po przeciwległej stronie pomieszczenia z charakterystycznym trzaskiem pękającego szkła pojawiła się długa, choć cienka rysa.
Kiedy mężczyzna przemykał spojrzeniem po kolejnych lustrach, mógł coraz wyraźniej dostrzegać, że odbicia zwlekają z powtarzaniem jego gestów. Kątem oka widział, że w lustrach, na które aktualnie nie patrzył, jego postać się zmienia: garbi się, jakby ciężar na barkach przytłaczał zbyt mocno, spojrzenie gaśnie, na twarzy głębokie zmarszczki przeplatają się z zalewającą ją, krwistą posoką.
Spoglądając na jedno ze zwierciadeł, ujrzał, że wcale nie patrzy na siebie, a na zielone oczy wieszczki o twarzy okalanej czarnymi kosmykami i ciemną grzywką. Lustrzane odbicie nieobecnej tu kobiety krzyczało, chociaż nie rozbrzmiał najmniejszy dźwięk, a po jej twarzy spływały łzy. Samuela nachodziła myśl o wspólnie spędzonej nocy, ale jednocześnie gryzła go świadomość, że sprowadził na nią wyłącznie ból, smutek i cierpienie - teraz nie spotka jej w życiu już nic dobrego.
Kolejne oczy, jakie napotkał, były czarne niczym smoła, odznaczały się na tle bladej twarzy i rudawo-złotych włosów - należały do szlachcianki, aurorki, początkującej różdżkarki. Ona też bezdźwięcznie krzyczała, wypominając Samuelowi wszystkie bolączki, niemo wyłkała historię o odrzuceniu, o złamanym sercu.
W innym lustrze odbijały się opuchnięte od płaczu, niebieskie oczy, wokół nich unosiły się wielobarwne włosy jak u osoby zanurzonej w wodzie. Z rozwartych ust ratowniczki rozpaczliwie wydobywały się pęcherzyki powietrza. Nie uzyskała pomocy, gdy potrzebowała tego najbardziej, Sam również nie odgonił jej krzywd - a teraz nie mógł pomóc jej już nikt.
Samuel nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś wypiera mu dech, ciążyły mu nieme płacze, uniemożliwiały skupienie myśli. Wiedział, że potrzebuje się stąd wydostać, ruszyć dalej, pozostawić za sobą rozczarowania i ból, jakiego był przyczyną.
| Na odpis mas 24h.
Kiedy mężczyzna przemykał spojrzeniem po kolejnych lustrach, mógł coraz wyraźniej dostrzegać, że odbicia zwlekają z powtarzaniem jego gestów. Kątem oka widział, że w lustrach, na które aktualnie nie patrzył, jego postać się zmienia: garbi się, jakby ciężar na barkach przytłaczał zbyt mocno, spojrzenie gaśnie, na twarzy głębokie zmarszczki przeplatają się z zalewającą ją, krwistą posoką.
Spoglądając na jedno ze zwierciadeł, ujrzał, że wcale nie patrzy na siebie, a na zielone oczy wieszczki o twarzy okalanej czarnymi kosmykami i ciemną grzywką. Lustrzane odbicie nieobecnej tu kobiety krzyczało, chociaż nie rozbrzmiał najmniejszy dźwięk, a po jej twarzy spływały łzy. Samuela nachodziła myśl o wspólnie spędzonej nocy, ale jednocześnie gryzła go świadomość, że sprowadził na nią wyłącznie ból, smutek i cierpienie - teraz nie spotka jej w życiu już nic dobrego.
Kolejne oczy, jakie napotkał, były czarne niczym smoła, odznaczały się na tle bladej twarzy i rudawo-złotych włosów - należały do szlachcianki, aurorki, początkującej różdżkarki. Ona też bezdźwięcznie krzyczała, wypominając Samuelowi wszystkie bolączki, niemo wyłkała historię o odrzuceniu, o złamanym sercu.
W innym lustrze odbijały się opuchnięte od płaczu, niebieskie oczy, wokół nich unosiły się wielobarwne włosy jak u osoby zanurzonej w wodzie. Z rozwartych ust ratowniczki rozpaczliwie wydobywały się pęcherzyki powietrza. Nie uzyskała pomocy, gdy potrzebowała tego najbardziej, Sam również nie odgonił jej krzywd - a teraz nie mógł pomóc jej już nikt.
Samuel nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś wypiera mu dech, ciążyły mu nieme płacze, uniemożliwiały skupienie myśli. Wiedział, że potrzebuje się stąd wydostać, ruszyć dalej, pozostawić za sobą rozczarowania i ból, jakiego był przyczyną.
| Na odpis mas 24h.
Zgrzyt pękającej tafli lustra był znakiem. Jeśli to co widział, było prawdą - to zdecydowanie złamaną. I nie, to nie tak, że przestał przejmować się szeptami, wyrzutami i łkaniem głosów o winie. Nie mógł się wycofać, był winny - bo nie był doskonały. Nie mógł jednak pozwolić, by każdy z obciążających go słów, nie rzuciło go na kolana. A jeśli, musiał wstać. Lustro pękło, tak jak graniczną rysą musiał oddzielić teraźniejszość o przeszłości, która wciąż za nim wołała.
Obraz w jednym zwierciadle cisnął kolejną rysą, tym razem malującą się w jego sercu. Lęk, który od siebie odpychał. Wizja przyszłości jego samego - poznaczonego starością, odebraną witalnością i nieznośnie ciążącą mu przeszłością, krwawymi ścieżkami przypominając o wszystkich winach. Czy miał kiedyś się kimś takim stać? Pogrążonym we wspomnieniach staruchem bez sił?
Nie...
Wiedział, czuł podświadomie, że wizja jest ostrzeżeniem. A Skamander wolał zginąć w walce, wcześnie, młodo, hołdując idei i światłu, które go przecież prowadziło. I nawet jeśli teraz wszystko wydawało się pogrążone w ciemności, beznadziejnie puste - to tliła się wciąż iskra, przypominająca cel. Próba. Ognisty chrzest, z którym musiał się zmierzyć. Tak, jak musiał odciąć się od niemego płaczu i trzech par kobiecych spojrzeń. Nie zdążył uratować, złamał serce, ranił..tylko czy ciągłe obwinianie cokolwiek miało zmienić? Mógł jedynie naprawiać błędy i odciąć się od, co było przyczyną bólu. Nie chciał ranić, nie próbował ofiarować czegoś, czego nie miał - i o tym musiał wiedzieć, także on sam. Nie odpowiadał za podjęte decyzje innych, nie mógł nosić konsekwencji czynów, które nosiły się bez udziału jego woli. Czasem zadany ból...miął służyć oczyszczeniu i to właśnie musiał zrobić teraz - Przepraszam zdawały się mówić jego wargi, ale urywany coraz mocniej oddech nie pozwalał na wypowiedzenie głośne słów. Coś uciskało go w piersi i Samuelowi ciężko było wziąć głębszy wdech, nie mówić już o artykulacji kłębiących się w głowie myśli. Musiał pójść dalej, a to co związane z przeszłością, musiał w końcu zostawić za sobą.
Odwrócił się ku wyjściu, a przynajmniej tam, gdzie mógłby znaleźć się kraniec lustrzanej ścieżki. I jedyne co mógł jeszcze zrobić, nie obracając się za każdym razem za siebie - to szarpnąć za ramy luster, znajdujących się obok niego i patrzeć, jak oblicze ciemnookiej Katyi, rozbija się na szklanej tafli. tego jednak nie widział, ruszając coraz szybciej - do przodu. Doc celu, który nie znajdował się za jego plecami. Musiał pójść dalej. Musiał się stad wydostać, oddzielić to, co zrobić musiał, od uczuć, które się w nim kotłowały.
Obraz w jednym zwierciadle cisnął kolejną rysą, tym razem malującą się w jego sercu. Lęk, który od siebie odpychał. Wizja przyszłości jego samego - poznaczonego starością, odebraną witalnością i nieznośnie ciążącą mu przeszłością, krwawymi ścieżkami przypominając o wszystkich winach. Czy miał kiedyś się kimś takim stać? Pogrążonym we wspomnieniach staruchem bez sił?
Nie...
Wiedział, czuł podświadomie, że wizja jest ostrzeżeniem. A Skamander wolał zginąć w walce, wcześnie, młodo, hołdując idei i światłu, które go przecież prowadziło. I nawet jeśli teraz wszystko wydawało się pogrążone w ciemności, beznadziejnie puste - to tliła się wciąż iskra, przypominająca cel. Próba. Ognisty chrzest, z którym musiał się zmierzyć. Tak, jak musiał odciąć się od niemego płaczu i trzech par kobiecych spojrzeń. Nie zdążył uratować, złamał serce, ranił..tylko czy ciągłe obwinianie cokolwiek miało zmienić? Mógł jedynie naprawiać błędy i odciąć się od, co było przyczyną bólu. Nie chciał ranić, nie próbował ofiarować czegoś, czego nie miał - i o tym musiał wiedzieć, także on sam. Nie odpowiadał za podjęte decyzje innych, nie mógł nosić konsekwencji czynów, które nosiły się bez udziału jego woli. Czasem zadany ból...miął służyć oczyszczeniu i to właśnie musiał zrobić teraz - Przepraszam zdawały się mówić jego wargi, ale urywany coraz mocniej oddech nie pozwalał na wypowiedzenie głośne słów. Coś uciskało go w piersi i Samuelowi ciężko było wziąć głębszy wdech, nie mówić już o artykulacji kłębiących się w głowie myśli. Musiał pójść dalej, a to co związane z przeszłością, musiał w końcu zostawić za sobą.
Odwrócił się ku wyjściu, a przynajmniej tam, gdzie mógłby znaleźć się kraniec lustrzanej ścieżki. I jedyne co mógł jeszcze zrobić, nie obracając się za każdym razem za siebie - to szarpnąć za ramy luster, znajdujących się obok niego i patrzeć, jak oblicze ciemnookiej Katyi, rozbija się na szklanej tafli. tego jednak nie widział, ruszając coraz szybciej - do przodu. Doc celu, który nie znajdował się za jego plecami. Musiał pójść dalej. Musiał się stad wydostać, oddzielić to, co zrobić musiał, od uczuć, które się w nim kotłowały.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Samuel Skamander
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników