Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników
Samuel Skamander
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
| 18 kwietnia
Ten wieczór był chłodny - choć nastała już wiosna, zimny wiatr i tak kąsał po odsłoniętych policzkach, a z nieba kapał rzadki deszcz.
Gdy Samuel wszedł do kwatery Zakonu, z miejsca uderzył go zapach futra i piżma bijący od płaszcza należącego do Bathildy. Starsza czarownica zajmowała wielki fotel w salonie; mówiła coś pod nosem, a jednocześnie samopiszące pióro notowało jej słowa na lewitującym pergaminie. Gdy dostrzegła przybycie Skamandera, natychmiast zamilkła i przywołała na twarz serdeczny, lecz jednocześnie zatroskany uśmiech.
- Dobry wieczór, Samuelu - powitała go łagodnie, po czym wskazała dłonią przeciwległą kanapę, by mógł na niej usiąść. - Niezwykle cieszy mnie twoja obecność i to, że zdecydowałeś się podejść do Próby. - Powiedziawszy to, uśmiechnęła się raz jeszcze, nieco smutniej. - Och, i częstuj się herbatą z imbryka, pewnie zmarzłeś przez ten wiatr za oknem.
Machnęła różdżką, a zawieszony w powietrzu pergamin wylądował na stoliku.
- Dużo opowiadałam już o Próbie w trakcie naszego ostatniego spotkania - zaczęła życzliwie, zawieszając na Skamanderze spojrzenie. - Mówiłam o tym, jak niebezpieczne mogą okazać się jej skutki, mówiłam, jak wielkie poświęcenia na tobie wymusi... ale ty mimo wszystko przybyłeś. To dobrze, to dobrze. To oznacza, że jesteś gotów, Samuelu.
Bathilda przerwała, by w zamyśleniu zapatrzeć się w przestrzeń.
- Wszystko, co uczynisz od tego momentu, będzie niosło za sobą wielkie konsekwencje. To, czy okażą się dobre, czy złe, zależy już tylko od ciebie; popełnione błędy mogą przynieść nawet śmierć. Wiem jednak, że do tego nie dopuścisz, w innym wypadku nie pozwoliłabym ci podjąć tego ryzyka. Lecz zrozumiem, jeżeli zapragniesz jeszcze się wycofać. W trakcie Próby płynąca w twojej krwi magia nierozerwalnie złączy się z magią Zakonu. Gdy zgodzisz się oddać wszystko dla dobra sprawy, nie będzie już odwrotu. Mój drogi Samuelu... ostateczna decyzja należy wyłącznie do ciebie. Nie spiesz się, zastanów. Mogę poczekać.
| Na odpis masz 48h.
| 18 kwietnia
Ten wieczór był chłodny - choć nastała już wiosna, zimny wiatr i tak kąsał po odsłoniętych policzkach, a z nieba kapał rzadki deszcz.
Gdy Samuel wszedł do kwatery Zakonu, z miejsca uderzył go zapach futra i piżma bijący od płaszcza należącego do Bathildy. Starsza czarownica zajmowała wielki fotel w salonie; mówiła coś pod nosem, a jednocześnie samopiszące pióro notowało jej słowa na lewitującym pergaminie. Gdy dostrzegła przybycie Skamandera, natychmiast zamilkła i przywołała na twarz serdeczny, lecz jednocześnie zatroskany uśmiech.
- Dobry wieczór, Samuelu - powitała go łagodnie, po czym wskazała dłonią przeciwległą kanapę, by mógł na niej usiąść. - Niezwykle cieszy mnie twoja obecność i to, że zdecydowałeś się podejść do Próby. - Powiedziawszy to, uśmiechnęła się raz jeszcze, nieco smutniej. - Och, i częstuj się herbatą z imbryka, pewnie zmarzłeś przez ten wiatr za oknem.
Machnęła różdżką, a zawieszony w powietrzu pergamin wylądował na stoliku.
- Dużo opowiadałam już o Próbie w trakcie naszego ostatniego spotkania - zaczęła życzliwie, zawieszając na Skamanderze spojrzenie. - Mówiłam o tym, jak niebezpieczne mogą okazać się jej skutki, mówiłam, jak wielkie poświęcenia na tobie wymusi... ale ty mimo wszystko przybyłeś. To dobrze, to dobrze. To oznacza, że jesteś gotów, Samuelu.
Bathilda przerwała, by w zamyśleniu zapatrzeć się w przestrzeń.
- Wszystko, co uczynisz od tego momentu, będzie niosło za sobą wielkie konsekwencje. To, czy okażą się dobre, czy złe, zależy już tylko od ciebie; popełnione błędy mogą przynieść nawet śmierć. Wiem jednak, że do tego nie dopuścisz, w innym wypadku nie pozwoliłabym ci podjąć tego ryzyka. Lecz zrozumiem, jeżeli zapragniesz jeszcze się wycofać. W trakcie Próby płynąca w twojej krwi magia nierozerwalnie złączy się z magią Zakonu. Gdy zgodzisz się oddać wszystko dla dobra sprawy, nie będzie już odwrotu. Mój drogi Samuelu... ostateczna decyzja należy wyłącznie do ciebie. Nie spiesz się, zastanów. Mogę poczekać.
| Na odpis masz 48h.
Zaklęcie, jakiego podjął się Samuel, okazało się zbyt trudne - koniec jego różdżki rozbłysnął jasną poświatą, ale potem zgasł, nie przynosząc nawet znamiona porywistego wiatru. Mężczyźnie mogło się wydawać, że z daleka dobiega go szyderczy śmiech; och, Skamander, czy tylko na tyle cię stać?
Niezliczone postacie przybliżały się miarowo, zalewając cmentarz czernią swoich szat oraz serc. Elizabeth machnęła różdżką, rozbrajając któregoś przeciwnika, ale na niewiele się to zdało. Wkrótce na jego miejscu pojawiło się dwóch kolejnych.
- Phalanges - wypowiedział jeden z napastników (miał twarz skrytą w cieniu rzucanym przez kaptur), a jego głos brzmiał jak najstraszniejsza burza. Elizabeth próbowała się obronić, ale nie zdążyła; wkrótce powietrze przeciął kobiecy wrzask, gdy klątwa boleśnie połamała paliczki jej dłoni. Różdżka aurorki opadła na pokrytą szronem trawę.
- Jest ich zbyt wielu! - krzyknął Frederick, ale przewaga liczebna wroga nie powstrzymała go od działania. - Drętwota! - wrzasnął, też trafiając któregoś z zakapturzonych nieznajomych, ale ci przypominali hydrę; obcięcie głowy jedynie sprawiało, że następne wyrastały liczniej. Zdawało się, że nic nie mogło powstrzymać napływu wrogów.
- Crucio - padła w końcu najgorsza z dotychczasowych inkantacji, a promień czerwonego Zaklęcia Niewybaczalnego mknął w kierunku piersi Samuela.
| Na odpis masz 24h.
Niezliczone postacie przybliżały się miarowo, zalewając cmentarz czernią swoich szat oraz serc. Elizabeth machnęła różdżką, rozbrajając któregoś przeciwnika, ale na niewiele się to zdało. Wkrótce na jego miejscu pojawiło się dwóch kolejnych.
- Phalanges - wypowiedział jeden z napastników (miał twarz skrytą w cieniu rzucanym przez kaptur), a jego głos brzmiał jak najstraszniejsza burza. Elizabeth próbowała się obronić, ale nie zdążyła; wkrótce powietrze przeciął kobiecy wrzask, gdy klątwa boleśnie połamała paliczki jej dłoni. Różdżka aurorki opadła na pokrytą szronem trawę.
- Jest ich zbyt wielu! - krzyknął Frederick, ale przewaga liczebna wroga nie powstrzymała go od działania. - Drętwota! - wrzasnął, też trafiając któregoś z zakapturzonych nieznajomych, ale ci przypominali hydrę; obcięcie głowy jedynie sprawiało, że następne wyrastały liczniej. Zdawało się, że nic nie mogło powstrzymać napływu wrogów.
- Crucio - padła w końcu najgorsza z dotychczasowych inkantacji, a promień czerwonego Zaklęcia Niewybaczalnego mknął w kierunku piersi Samuela.
| Na odpis masz 24h.
Niewystarczająco. Magia zapulsowała, ale zgasła, nie wywołując najmniejszego efektu, a to kosztowało wiele. Zbyt wiele. Krzyk Lizzy rozdarł powietrze, gdy pierwsza klątwa uderzała, sięgając celu. Kolejne sunęły ku nim wraz z falą zakapturzonych cieni. Śmiech, który z wiatrem dotarł uszu Skamandera - wzmagał pulsujący pod skórą gniew, ale wiedział, że nie mógł mu ulegać, nie całkowicie. Musiał wymyślić sposób, cokolwiek, co zatrzymałoby falę chociaż na chwilę, bo za kilka momentów - miała pochłonąć ich całkowicie, niby dzikie stado bestii.
Nie chciał przyglądać się twarzom, które nie miały tożsamości. Rozmazane oblicza, malowane strachem i nienawiścią. Przyobleczone w ciemność i szyderstwo rozlewające się plugastwem czarnej magii. Kim byli? Czy atakująca ich horda miała inny cel ponad zniszczenie? - Musimy wezwać posiłki, ostrzec innych! - odkrzykną mężczyźnie, uchylając się przed pierwszym promieniem. Jakich innych? Zakon. Musiał ostrzec zakonników przed nadciągająca armią? Nie wiedział z kim miał do czynienie, ale nieśli ze sobą burzę i zniszczenia. Sami nie zdziałają wiele. Trzy różdżki przeciw całej masie ciskanych w ich kierunku klątw. Nim się obejrzy, zostaną zmieceni, nie pozostawiając po sobie nic, ponad rozdeptany pył.
W myślach panował chaos, potęgowany przez narastający szum i krzyki. Było ich zbyt wielu. Było. Ale to, co usłyszał sekundę później, przeszyło go falą niekontrolowanego lęku. Crucio. Smuga czarnomagicznego zaklęcia odnalazła cel w postaci Samuela. Miał moment na podjęcie decyzji, ale zamiast się bronić - w desperackiej próbie wypowiedział zupełnie inna formułę - Expecto Patronum - potem mógł tylko czekać na przeraźliwy ból i swój własny krzyk? Zanim to jednak miało nastąpić, chciał wiedzieć, że świetlisty Patronus zaniesie wiadomość, że wspomnienie ognistych skrzydeł Feniksa nie zginie w rozpaczliwej gonitwie uczuć. Na to musiał mieć siłę. Tylko tyle i aż tyle?
Nie chciał przyglądać się twarzom, które nie miały tożsamości. Rozmazane oblicza, malowane strachem i nienawiścią. Przyobleczone w ciemność i szyderstwo rozlewające się plugastwem czarnej magii. Kim byli? Czy atakująca ich horda miała inny cel ponad zniszczenie? - Musimy wezwać posiłki, ostrzec innych! - odkrzykną mężczyźnie, uchylając się przed pierwszym promieniem. Jakich innych? Zakon. Musiał ostrzec zakonników przed nadciągająca armią? Nie wiedział z kim miał do czynienie, ale nieśli ze sobą burzę i zniszczenia. Sami nie zdziałają wiele. Trzy różdżki przeciw całej masie ciskanych w ich kierunku klątw. Nim się obejrzy, zostaną zmieceni, nie pozostawiając po sobie nic, ponad rozdeptany pył.
W myślach panował chaos, potęgowany przez narastający szum i krzyki. Było ich zbyt wielu. Było. Ale to, co usłyszał sekundę później, przeszyło go falą niekontrolowanego lęku. Crucio. Smuga czarnomagicznego zaklęcia odnalazła cel w postaci Samuela. Miał moment na podjęcie decyzji, ale zamiast się bronić - w desperackiej próbie wypowiedział zupełnie inna formułę - Expecto Patronum - potem mógł tylko czekać na przeraźliwy ból i swój własny krzyk? Zanim to jednak miało nastąpić, chciał wiedzieć, że świetlisty Patronus zaniesie wiadomość, że wspomnienie ognistych skrzydeł Feniksa nie zginie w rozpaczliwej gonitwie uczuć. Na to musiał mieć siłę. Tylko tyle i aż tyle?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Srebrzysty koziorożec zatańczył w powietrzu. Zakręcił się w miejscu i wzbił się do lotu, chcąc nieść wieść o cmentarnym ataku. Lecz ciszę przecięły dwa słowa:
- Discute Patronum - powiedział jeden z mężczyzn, który wysunął się z ciemnego tłumu. Świetliste zwierzę rozproszyło się, nie pozostał po nim żaden ślad.
I znów zabrzmiał ten sam, okrutny śmiech powtarzający słowa, których dźwięk zdążył już rozproszyć się w nocnym powietrzu: och, Skamander, czy tylko na tyle cię stać?
W pierś aurora trafiło zaklęcie. Poczuł niewyobrażalny ból: ból większy niż jakikolwiek, którego dotychczas w życiu doznał. Paraliżował zmysły, wywoływał łzy, wstrząsał ciałem jak w niemych konwulsjach. Przypalanie żywym ogniem byłoby przy tym rozkoszą; porażenie elektrycznym ładunkiem przyniosłoby ulgę; rozszarpanie przez wilki zdawałoby się drobnostką. Ten ból sprawiał, że pragnęło się śmierci - bo przecież tylko śmierć zdołałaby go przerwać, tylko ona przyniosłaby ukojenie.
- Adolebitque - rozbrzmiała kolejna inkantacja, która trafiła Elizabeth i przewróciła ją na ziemię. W powietrzu znów rozbrzmiał jej przepełniony cierpieniem krzyk. To samo zaklęcie spętało też Fredericka. Fox stęknął boleśnie i także upadł; różdżka wypadła mu z dłoni, któryś z napastników przełamał ją nadepnięciem ciężkiego buta.
Mężczyzna o głosie grzmiącym jak burza, który wcześniej odgonił Patronusa Samuela, znów wyszedł naprzód, wyciągając różdżkę w jego kierunku.
- Cru... - zaczął, ale urwał. Przechylił głowę, przyjrzał się Skamanderowi, którego ból w pewnym momencie musiał przewrócić na ziemię. - Nie - powiedział zaraz, a jego głos nie przypominał już burzy, teraz brzmiał jak ciemny dym: groźny, choć ulotny, trudny do spostrzeżenia. Ruszył w stronę Elizabeth, to ją wskazał swoją różdżką. - Corescident - powiedział, a kobieta zapłakała rozpaczliwie i wygięła się w sposób nadzwyczaj nienaturalny. Potem zamarła w bezruchu, rzucona jak niechciana lalka. Wciąż łkała, cierpiąc.
- Przesta... - próbował wydusić Frederick, czołgając się w kierunku kobiety, ale i w jego stronę pomknęło rzucone zaklęcie. Czarny promień klątwy "Morbus comitialis" przeszył powietrze, sprawiając, że Foxem zaczęła wzdrygać silna padaczka.
- Co wiesz o Zakonie Feniksa? - padło pytanie rzucone w stronę Samuela. Tak samo skierowane były w niego setki różdżek. Niezliczeni, odziani w czerń mężczyźni otaczali ich w okręgu. A w środku znajdowali się oni: Elizabeth o złamanym kręgosłupie, skuty łańcuchem, telepiący się Frederick, pojedynczy, wyzbyty twarzy napastnik i Samuel, który musiał podjąć trudną decyzję. Wróg po chwili zawahania znów wskazał różdżką Foxa. - Plumosa - rzucił zaklęcie, które trafiło go w pierś, a potem powrócił do mierzenia do Skamandera, którego ból dopiero teraz ustąpił na tyle, by pozwolić mu na klarowne myślenie i działanie. - Jeżeli nic nie powiesz, on zginie pierwszy.
| Samuel, wciąż trzymasz w dłoni różdżkę. W związku z obrażeniami otrzymujesz karę -10 do kolejnych rzutów. Karę niweluje bonus za biegłość silna wola. Jeżeli podejmujesz jakąkolwiek akcję związaną z ruchem bądź rzuceniem zaklęcia, rzuć kością k100.
Na odpis masz 24h.
- Discute Patronum - powiedział jeden z mężczyzn, który wysunął się z ciemnego tłumu. Świetliste zwierzę rozproszyło się, nie pozostał po nim żaden ślad.
I znów zabrzmiał ten sam, okrutny śmiech powtarzający słowa, których dźwięk zdążył już rozproszyć się w nocnym powietrzu: och, Skamander, czy tylko na tyle cię stać?
W pierś aurora trafiło zaklęcie. Poczuł niewyobrażalny ból: ból większy niż jakikolwiek, którego dotychczas w życiu doznał. Paraliżował zmysły, wywoływał łzy, wstrząsał ciałem jak w niemych konwulsjach. Przypalanie żywym ogniem byłoby przy tym rozkoszą; porażenie elektrycznym ładunkiem przyniosłoby ulgę; rozszarpanie przez wilki zdawałoby się drobnostką. Ten ból sprawiał, że pragnęło się śmierci - bo przecież tylko śmierć zdołałaby go przerwać, tylko ona przyniosłaby ukojenie.
- Adolebitque - rozbrzmiała kolejna inkantacja, która trafiła Elizabeth i przewróciła ją na ziemię. W powietrzu znów rozbrzmiał jej przepełniony cierpieniem krzyk. To samo zaklęcie spętało też Fredericka. Fox stęknął boleśnie i także upadł; różdżka wypadła mu z dłoni, któryś z napastników przełamał ją nadepnięciem ciężkiego buta.
Mężczyzna o głosie grzmiącym jak burza, który wcześniej odgonił Patronusa Samuela, znów wyszedł naprzód, wyciągając różdżkę w jego kierunku.
- Cru... - zaczął, ale urwał. Przechylił głowę, przyjrzał się Skamanderowi, którego ból w pewnym momencie musiał przewrócić na ziemię. - Nie - powiedział zaraz, a jego głos nie przypominał już burzy, teraz brzmiał jak ciemny dym: groźny, choć ulotny, trudny do spostrzeżenia. Ruszył w stronę Elizabeth, to ją wskazał swoją różdżką. - Corescident - powiedział, a kobieta zapłakała rozpaczliwie i wygięła się w sposób nadzwyczaj nienaturalny. Potem zamarła w bezruchu, rzucona jak niechciana lalka. Wciąż łkała, cierpiąc.
- Przesta... - próbował wydusić Frederick, czołgając się w kierunku kobiety, ale i w jego stronę pomknęło rzucone zaklęcie. Czarny promień klątwy "Morbus comitialis" przeszył powietrze, sprawiając, że Foxem zaczęła wzdrygać silna padaczka.
- Co wiesz o Zakonie Feniksa? - padło pytanie rzucone w stronę Samuela. Tak samo skierowane były w niego setki różdżek. Niezliczeni, odziani w czerń mężczyźni otaczali ich w okręgu. A w środku znajdowali się oni: Elizabeth o złamanym kręgosłupie, skuty łańcuchem, telepiący się Frederick, pojedynczy, wyzbyty twarzy napastnik i Samuel, który musiał podjąć trudną decyzję. Wróg po chwili zawahania znów wskazał różdżką Foxa. - Plumosa - rzucił zaklęcie, które trafiło go w pierś, a potem powrócił do mierzenia do Skamandera, którego ból dopiero teraz ustąpił na tyle, by pozwolić mu na klarowne myślenie i działanie. - Jeżeli nic nie powiesz, on zginie pierwszy.
| Samuel, wciąż trzymasz w dłoni różdżkę. W związku z obrażeniami otrzymujesz karę -10 do kolejnych rzutów. Karę niweluje bonus za biegłość silna wola. Jeżeli podejmujesz jakąkolwiek akcję związaną z ruchem bądź rzuceniem zaklęcia, rzuć kością k100.
Na odpis masz 24h.
Pieprz się, kimkolwiek jesteś - gniew rozpalał się coraz mocniej, równocześnie z rosnącym poczuciem bezsilności, gdy kolejna akcja zakończyła się fiaskiem. Szyderczy śmiech dudnił w uszach niemal wygłuszając inne dźwięki. Niemal.
Usłyszał krzyk, czy należał do niego? Czy to jego głos przecinał powietrze? czy mieszał się z tym, należącym do jego towarzyszy? Ból wżerał się w każdą najmniejszą cząstkę żywotności Skamandera. Atakował nieustannie, szarpiąc i rozrywając ciało na strzępy - tylko po to, by rzucić się ponownie. Zgiął się i zagryzł zęby, byleby tylko przerwać kawalkadę głosu huczącego w głowie i na własnym języku. I tylko różdżka wciąż tkwiła w dłoni, w pobielałych od zaciskania palców, w kropiącej rosie czerwieni, gdy rozdarł paznokciami wnętrze ręki. Czy nie prościej było umrzeć? Pragnienie ciszy i ciemności, która zmyłaby całą rzeczywistość - stała się niemal nie do zniesienia - rzeczywista, ale - musiał przypominać sobie o czymś innym. Nie był tutaj sam.
- Lizz- wycharczał cicho przez zęby, patrząc nieprzytomnie, jak zaklęcie trafia aurorkę, jak kobieca sylwetka wygina się konwulsyjnie i pada z jękiem na ziemię. Nie, nie, nie, to nie tak, to wszystko nie tak. Płonące kajdany oplotły i Foxa, dodając kolejne tony do zlane w przerażającej melodii - krzyku. Oddech mu się rwał i nawet nie pamiętał, w którym momencie padł na ziemię. Cmentarna ziemia pod palcami, mieszająca się z lepką czerwienią, gdy klątwa z obrzydliwym trzaskiem odebrała życie kobiety. Oddech Samuela rwał się, nie dając ukojenia nawet na moment. Ból mieszał w zmysłach, falując wrażeniami. Cienie łączyły się w krzyk, barwy ciemności plątały ramiona i w niektórych momentach nie był pewien, czy posiadał ciało na własność, czy należało do kogoś innego. Zapach krwi - otrzeźwiał, drgające ciało aurora obok - budziło. Nie tak miał kończyć, ale..czy nie na to się pisali? Niewidocznym druczkiem podpisując na siebie wyrok wstępując nie tylko w szeregi aurorów, ale przede wszystkim - Zakonu?
- Przepraszam - zignorował rzucone mu pytanie, a swoje słowa kierował do Foxa, zapewne niesłyszalne, zapewne nigdy nie sięgną jego uszu, zalane falą bólu. Byli skazani tu na śmierć? Niech tak będzie - I tak zginiemy - głos miał ochrypnięty, ale słyszalny. Uniósł twarz, by błędnym wzrokiem odszukać właściciela głosu. Frederick umierał, on sam zapewne dołączy niedługo? do niego, ale dopóki wola płynęła w jego żyłach... - Aequitio - wypowiedział podnosząc różdżkę - Aequitio powtórzył, odwracając twarz ku nienaturalnie wygiętej sylwetce Lizzy - Aequitio... - zgińmy wszyscy - błagał w myślach, niech ta fala mroku się zatrzyma. Niech zniknie wśród ciał na cmentarnej ziemi. Razem z nimi.
Silna wola III
Usłyszał krzyk, czy należał do niego? Czy to jego głos przecinał powietrze? czy mieszał się z tym, należącym do jego towarzyszy? Ból wżerał się w każdą najmniejszą cząstkę żywotności Skamandera. Atakował nieustannie, szarpiąc i rozrywając ciało na strzępy - tylko po to, by rzucić się ponownie. Zgiął się i zagryzł zęby, byleby tylko przerwać kawalkadę głosu huczącego w głowie i na własnym języku. I tylko różdżka wciąż tkwiła w dłoni, w pobielałych od zaciskania palców, w kropiącej rosie czerwieni, gdy rozdarł paznokciami wnętrze ręki. Czy nie prościej było umrzeć? Pragnienie ciszy i ciemności, która zmyłaby całą rzeczywistość - stała się niemal nie do zniesienia - rzeczywista, ale - musiał przypominać sobie o czymś innym. Nie był tutaj sam.
- Lizz- wycharczał cicho przez zęby, patrząc nieprzytomnie, jak zaklęcie trafia aurorkę, jak kobieca sylwetka wygina się konwulsyjnie i pada z jękiem na ziemię. Nie, nie, nie, to nie tak, to wszystko nie tak. Płonące kajdany oplotły i Foxa, dodając kolejne tony do zlane w przerażającej melodii - krzyku. Oddech mu się rwał i nawet nie pamiętał, w którym momencie padł na ziemię. Cmentarna ziemia pod palcami, mieszająca się z lepką czerwienią, gdy klątwa z obrzydliwym trzaskiem odebrała życie kobiety. Oddech Samuela rwał się, nie dając ukojenia nawet na moment. Ból mieszał w zmysłach, falując wrażeniami. Cienie łączyły się w krzyk, barwy ciemności plątały ramiona i w niektórych momentach nie był pewien, czy posiadał ciało na własność, czy należało do kogoś innego. Zapach krwi - otrzeźwiał, drgające ciało aurora obok - budziło. Nie tak miał kończyć, ale..czy nie na to się pisali? Niewidocznym druczkiem podpisując na siebie wyrok wstępując nie tylko w szeregi aurorów, ale przede wszystkim - Zakonu?
- Przepraszam - zignorował rzucone mu pytanie, a swoje słowa kierował do Foxa, zapewne niesłyszalne, zapewne nigdy nie sięgną jego uszu, zalane falą bólu. Byli skazani tu na śmierć? Niech tak będzie - I tak zginiemy - głos miał ochrypnięty, ale słyszalny. Uniósł twarz, by błędnym wzrokiem odszukać właściciela głosu. Frederick umierał, on sam zapewne dołączy niedługo? do niego, ale dopóki wola płynęła w jego żyłach... - Aequitio - wypowiedział podnosząc różdżkę - Aequitio powtórzył, odwracając twarz ku nienaturalnie wygiętej sylwetce Lizzy - Aequitio... - zgińmy wszyscy - błagał w myślach, niech ta fala mroku się zatrzyma. Niech zniknie wśród ciał na cmentarnej ziemi. Razem z nimi.
Silna wola III
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Samuel był zbyt słaby, by zaklęcie mogło całkowicie się udać - zranienia nie pojawiły się na ciele wszystkich znajdujących się w pobliżu, ale umysły zgromadzonych przeszył niewyobrażalny ból; na krótką chwilę przerwał ich działania. Nocne powietrze przeciął cierpiętniczy krzyk. Ktoś załkał. Ten sam ból opanował Samuela; choć nie był gorszy od tego towarzyszącego rzuconemu Crucio, wciąż palił, wciąż rozrywał, wciąż paraliżował. Nie minął całkiem, ale po chwili osłabł.
Najgorszy z ich wrogów ponownie uniósł różdżkę.
- Widzę, że lubisz zabawę. Zignorowałeś ostrzeżenie - zagrzmiał, wskazując końcem ciemnego drewna Fredericka. - Avada Kedavra.
Pomknął zielony promień i wkrótce trafił mężczyznę w pierś; Fox zamarł w bezruchu, żegnając się z życiem. Oprawca zdawał się tym nie przejąć.
- Co wiesz o Zakonie Feniksa? - powtórzył, wskazując różdżką zakrwawioną Elizabeth, choć pytanie wciąż kierował do Skamandera.
| Kara za obrażenia do kolejnych rzutów wynosi -15. Karę niweluje bonus za biegłość silna wola. Jeżeli podejmujesz jakąkolwiek akcję związaną z ruchem bądź rzuceniem zaklęcia, rzuć kością k100.
Na odpis masz 24h.
Najgorszy z ich wrogów ponownie uniósł różdżkę.
- Widzę, że lubisz zabawę. Zignorowałeś ostrzeżenie - zagrzmiał, wskazując końcem ciemnego drewna Fredericka. - Avada Kedavra.
Pomknął zielony promień i wkrótce trafił mężczyznę w pierś; Fox zamarł w bezruchu, żegnając się z życiem. Oprawca zdawał się tym nie przejąć.
- Co wiesz o Zakonie Feniksa? - powtórzył, wskazując różdżką zakrwawioną Elizabeth, choć pytanie wciąż kierował do Skamandera.
| Kara za obrażenia do kolejnych rzutów wynosi -15. Karę niweluje bonus za biegłość silna wola. Jeżeli podejmujesz jakąkolwiek akcję związaną z ruchem bądź rzuceniem zaklęcia, rzuć kością k100.
Na odpis masz 24h.
To było dziwne. W którymś momencie nie potrafił wskazać, czy ból przeszywał jego samego, czy ciało należało do kogoś innego a Skamander przejmował wrażenia jakby w oddaleniu. Do tego co należało do niego - potrafił się przyzwyczaić, potrafił znieść. To, co zadawało najwięcej cierpienia należało do innych. patrzenie jak nienaturalnie wykrzywione ciało Lizzy leżało w błocie, jak płonące kajdany wykręcają z Fredericka kolejne krople życia. I tak bardzo kuszące było...odpuszczenie. Ot - powiedzieć kilka słów, by zakończyć kawalkadę cierpienia, w którym ich przeciwnik wyraźnie się lubował. Byli dla niego tylko prochem na drodze, nawet nie przykładając uwagi do umierających za jego? plecami ciemnych sylwetek. Burza, strach, cień i dym. I śmierć. To widział, gdy nieprzytomnie podnosił ciemnookie spojrzenie, to czuł, gdy splunął w jego stronę mieszanką śliny i krwi.
Chociaż coś niemiłosiernie wyło w nim, panicznie próbując zmienić decyzję, wiedząc, że właśnie skazywał na śmierć przyjaciółkę, wiedząc, że przez niego znienawidzony, plugawy promień przeszył drugiego aurora. Tylko, czy Falwey kiedykolwiek ustępowała uporem? Była silna, silniejsza niż większość których znał. Była aurorką i zakonniczką, którą sam pociągnął. Czy Fox zrezygnowałby z ochrony tego, co rzeczywiście ważne w lęku przed śmiercią?
- To się niedługo skończy - i tym razem nie kierował słów ku oprawcy. Podparł się dłonią, wciąż kurczowo zaciskając różdżkę. Chciał jeszcze raz spojrzeć na kobietę. Tylko na chwilę. I chociaż wolał pamiętać ją taką, jaką znał za życia, wiedział doskonale, że obraz jej wykręconego ciała na zawsze wrysuje mu się w pamięci. Na zawsze?...ile ono by nie trwało.
Wyrwał do przodu. Zebrał w sobie pokład sił, które wciąż trzymały go w ryzach. Ból był genialnym motywatorem. I jednocześnie najsroższym doradcą. I posłuchał się go. Zamiast kolejny raz unosić różdżkę, zamiast czekać, aż zaklęcie wroga trafi w ciało, po prostu doskoczył do oprawcy, próbując samym ciężarem ciała podciąć go? i przewrócić na ziemię. Różdżki nie wypuszczał jednak, zaciskając palce na jedynej, pozostawionej w dłoni broni. Mogła być pomocna nie tylko w konfrontacji z magią. Ostatnia szansa, by porwać za sobą mrok?
Chociaż coś niemiłosiernie wyło w nim, panicznie próbując zmienić decyzję, wiedząc, że właśnie skazywał na śmierć przyjaciółkę, wiedząc, że przez niego znienawidzony, plugawy promień przeszył drugiego aurora. Tylko, czy Falwey kiedykolwiek ustępowała uporem? Była silna, silniejsza niż większość których znał. Była aurorką i zakonniczką, którą sam pociągnął. Czy Fox zrezygnowałby z ochrony tego, co rzeczywiście ważne w lęku przed śmiercią?
- To się niedługo skończy - i tym razem nie kierował słów ku oprawcy. Podparł się dłonią, wciąż kurczowo zaciskając różdżkę. Chciał jeszcze raz spojrzeć na kobietę. Tylko na chwilę. I chociaż wolał pamiętać ją taką, jaką znał za życia, wiedział doskonale, że obraz jej wykręconego ciała na zawsze wrysuje mu się w pamięci. Na zawsze?...ile ono by nie trwało.
Wyrwał do przodu. Zebrał w sobie pokład sił, które wciąż trzymały go w ryzach. Ból był genialnym motywatorem. I jednocześnie najsroższym doradcą. I posłuchał się go. Zamiast kolejny raz unosić różdżkę, zamiast czekać, aż zaklęcie wroga trafi w ciało, po prostu doskoczył do oprawcy, próbując samym ciężarem ciała podciąć go? i przewrócić na ziemię. Różdżki nie wypuszczał jednak, zaciskając palce na jedynej, pozostawionej w dłoni broni. Mogła być pomocna nie tylko w konfrontacji z magią. Ostatnia szansa, by porwać za sobą mrok?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
Samuel rzucił się na oprawcę i zdołał powalić go na ziemię; tętniący w skroniach ból sprawił jednak, że Skamander dostrzegał wszystko wkoło jak przez mgłę, a świat chwiał się w posadach jak po spożyciu wysokoprocentowych trunków. Poczuł ból w okolicy nosa; zamaskowany wróg musiał całą siłą kopnąć go w twarz, brutalnie łamiąc kość i przekrzywiając przegrodę nosową. Samuel mógł poczuć, jak zalewa go krew, a oddychanie znienacka zaczęło zakrawać o niemożliwe. Potem wszystko działo się jeszcze szybciej; w uszach aurora rozbrzmiewał pisk, nie mógł więc usłyszeć padającej inkantacji, ale zielony promień zaklęcia zaraz pomknął w stronę nieruchomej Elizabeth. Trafił ją w klatkę piersiową. A potem przeciwnik znów skierował różdżkę prosto na niego; z jego głowy zsunął się kaptur. Twarz mężczyzny znienacka zaczęła przypominać oblicza wszystkich tych, których Samuel nienawidził i obawiał się najbardziej, a potem ułożyła się w grymas charakteryzujący najgroźniejszego czarnoksiężnika - Gellerta Grindelwalda. Ten poruszył ustami, jego wargi ułożyły się w kształt wypowiedzianej niemo inkantacji.
- Avada Kedavra. - A potem pisk w uszach Samuela ustał, a świat znów pogrążył się w ciemności.
Musiały minąć wieki, zanim Skamander mógł zorientować się, że leżał na chłodnej ziemi, a źdźbła trawy łaskotały go po policzku. Był słaby, zraniony; ciążyły mu barki, a wszystkie obrażenia, których dziś doznał, wcale nie odeszły. Utrudniały mu oddychanie, zalewały go krwią, wywoływały nieznośny ból.
Ale w końcu zabrzmiał głos, który niegdyś był dla niego najdroższy; był jak echo przeszłości, piętnowała go słodycz, ale też tęsknota, wspomnienie o cierpieniu.
- Sam? - powiedziała Gabrielle; musiała znajdować się nieopodal, na wyciągnięcie ręki. Jeżeli Skamander znajdzie siłę, aby unieść głowę, z pewnością dostrzeże ją stojącą o krok od niego z obliczem, na którym malowała się troska.
| Kara za obrażenia do kolejnych rzutów wynosi -15. Karę niweluje bonus za biegłość silna wola. Jeżeli zdecydujesz się podjąć jakąkolwiek większą akcję, rzuć kością k100. Nie musisz rzucać kością, jeżeli zdecydujesz się wstać.
Na odpis masz 24h.
- Avada Kedavra. - A potem pisk w uszach Samuela ustał, a świat znów pogrążył się w ciemności.
Musiały minąć wieki, zanim Skamander mógł zorientować się, że leżał na chłodnej ziemi, a źdźbła trawy łaskotały go po policzku. Był słaby, zraniony; ciążyły mu barki, a wszystkie obrażenia, których dziś doznał, wcale nie odeszły. Utrudniały mu oddychanie, zalewały go krwią, wywoływały nieznośny ból.
Ale w końcu zabrzmiał głos, który niegdyś był dla niego najdroższy; był jak echo przeszłości, piętnowała go słodycz, ale też tęsknota, wspomnienie o cierpieniu.
- Sam? - powiedziała Gabrielle; musiała znajdować się nieopodal, na wyciągnięcie ręki. Jeżeli Skamander znajdzie siłę, aby unieść głowę, z pewnością dostrzeże ją stojącą o krok od niego z obliczem, na którym malowała się troska.
| Kara za obrażenia do kolejnych rzutów wynosi -15. Karę niweluje bonus za biegłość silna wola. Jeżeli zdecydujesz się podjąć jakąkolwiek większą akcję, rzuć kością k100. Nie musisz rzucać kością, jeżeli zdecydujesz się wstać.
Na odpis masz 24h.
Uderzenie wzmogło pulsowanie nieznośnego bólu, gdy rzucił się na oprawcę. I mimo zebrania resztek pokładów sił, na nic się to nie zdało. Kopnięcie pozbawiło go tchu, a do całej kawalkady cierpienia, które szarpało jego ciało, dotarł kolejny, ogniskujący się w okolicach złamanego? nosa. Nieznośny pisk w uszach, mieszający się chaos wrażeń - buczących dźwięków, mdłych zapachów i śliskiej od błota? i krwi ziemi zakrył niemal wszystko, co mógł odczuwać. I tylko nienawistny promień zgniłej zieleni mignął mu przed oczami. Lizzy nawet nie drgnęła, gdy odebrano jej ostatnie tchnie.
Zamglony wzrok w końcu zatrzymał się na tym, kto stanowił źródło całej tragedii. A właściwie ci, bo oblicze mieniło się kolejnymi zmianami, rysując wrogów. Każda parszywa gęba parszywca, którego zamkną, zdrajcy, wrogowie, których sercem nienawidził. I sam Gellert z wypowiadaną inkantacją. Czymże był skoro nie uczynił jednej rzeczy, która powstrzymałby postępujący z nim mrok?
Potem było już tylko ciemność. Błoga. Umierał kolejny raz?
Wrażenia docierały do niego powoli, jakby z ogromnej odległości. Chłód ziemi, zapach trawy? i ból. Chyba jedyny wyznacznik, ze wciąż żył i był tym samym Skamanderem co...kiedyś? Tylko Samuel miał problem z przypomnieniem sobie, jaki właściwe był. Wspomnienia mieszały się niejednoznacznie. Był na Próbie...pamiętał Bathildę, pamiętał...głos.
- Gaby? - uniósł nieznacznie głowę czując zawroty głowy i potworny ból. Pod palcami, w ustach i połamanym nosie - czuł krew. Oddychał przez usta z trudem, a jego głos musiał brzmieć chrypliwie i ciężko. Ale w momencie, gdy źrenice odnalazły właścicielkę ciepłego tonu, pierwszy raz od bardzo długiego czasu czuł, jak piekące łzy próbują wydostać się spod powiek. Nie opuszczając już wzroku, dźwignął się do góry, by chwiejnie stanąć na własnych nogach. To samo serce, które uważał za umarłe, to samo szamoczące się w klatce piersiowej na widok ciemnych włosów i spojrzenia, które kiedyś ukochał i nawet jeśli nie chciał powiedzieć głośno - kochał nadal. I może własnie się mylił. To nie jego serce umarło wraz z nią. To ona, mimo śmierci, wciąż pozostawała żywa w nim samym. Jej już nie mógł poświęcić. Zrobił to prawie 7 lat temu. Cóż miał jeszcze oddać?
Wyciągnął dłonie, ale nie poruszył się niepewny, czy wizja Gabrielle nie jest tylko kolejną ułudą, obrazem, który każą mu raz jeszcze wymazać. - Przepraszam, że mnie z tobą nie było - ile razy już jej to powtarzał siedząc nad kamiennym nagrobkiem? Szukał wybaczenia? A może...otrzymał niemożliwą szansę, by się pożegnać - Tęskniłem - nie, kłamał, przechylił głowę, by przymknąć powieki i otworzyć na nowo. Nie zniknęła - Tęsknię.
Zamglony wzrok w końcu zatrzymał się na tym, kto stanowił źródło całej tragedii. A właściwie ci, bo oblicze mieniło się kolejnymi zmianami, rysując wrogów. Każda parszywa gęba parszywca, którego zamkną, zdrajcy, wrogowie, których sercem nienawidził. I sam Gellert z wypowiadaną inkantacją. Czymże był skoro nie uczynił jednej rzeczy, która powstrzymałby postępujący z nim mrok?
Potem było już tylko ciemność. Błoga. Umierał kolejny raz?
Wrażenia docierały do niego powoli, jakby z ogromnej odległości. Chłód ziemi, zapach trawy? i ból. Chyba jedyny wyznacznik, ze wciąż żył i był tym samym Skamanderem co...kiedyś? Tylko Samuel miał problem z przypomnieniem sobie, jaki właściwe był. Wspomnienia mieszały się niejednoznacznie. Był na Próbie...pamiętał Bathildę, pamiętał...głos.
- Gaby? - uniósł nieznacznie głowę czując zawroty głowy i potworny ból. Pod palcami, w ustach i połamanym nosie - czuł krew. Oddychał przez usta z trudem, a jego głos musiał brzmieć chrypliwie i ciężko. Ale w momencie, gdy źrenice odnalazły właścicielkę ciepłego tonu, pierwszy raz od bardzo długiego czasu czuł, jak piekące łzy próbują wydostać się spod powiek. Nie opuszczając już wzroku, dźwignął się do góry, by chwiejnie stanąć na własnych nogach. To samo serce, które uważał za umarłe, to samo szamoczące się w klatce piersiowej na widok ciemnych włosów i spojrzenia, które kiedyś ukochał i nawet jeśli nie chciał powiedzieć głośno - kochał nadal. I może własnie się mylił. To nie jego serce umarło wraz z nią. To ona, mimo śmierci, wciąż pozostawała żywa w nim samym. Jej już nie mógł poświęcić. Zrobił to prawie 7 lat temu. Cóż miał jeszcze oddać?
Wyciągnął dłonie, ale nie poruszył się niepewny, czy wizja Gabrielle nie jest tylko kolejną ułudą, obrazem, który każą mu raz jeszcze wymazać. - Przepraszam, że mnie z tobą nie było - ile razy już jej to powtarzał siedząc nad kamiennym nagrobkiem? Szukał wybaczenia? A może...otrzymał niemożliwą szansę, by się pożegnać - Tęskniłem - nie, kłamał, przechylił głowę, by przymknąć powieki i otworzyć na nowo. Nie zniknęła - Tęsknię.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
W oddali majaczył rodzinny dom Skamanderów; biło od niego ciepło i paraliżująca zmysły tęsknota. Coś magnetyzowało w tym obrazie, snuło opowieść o beztrosce, o cieple, o bezpieczeństwie. Z drugiej strony, daleko za plecami Gabrielle, rozciągał się horyzont, nad którym zbierała się burza; czerniało niebo, zbierały się chmury, a liście odległych drzew złowieszczo szumiały. Gdzieś w tamtych okolicach majaczyło się jednak wątłe światło - światło przywodzące na myśl zmiany, ratunek, choć było zbyt słabe, by rozświetlić mroki.
A Gabrielle wciąż stała w miejscu, przyglądając się Samuelowi najpierw z góry, a potem unosząc nieznacznie brodę, by skrzyżować z nim spojrzenia. Na rękach trzymała zawiniątko, które niczym największy skarb przyciskała do piersi. Mały chłopiec jeszcze niedawno będący wyłącznie niemowlęciem wyciągał drobne dłonie i zaciskał pulchne paluszki na puklach włosów Gabrielle. Ta zdawała się tego nie zauważać; spoglądała wyłącznie na mężczyznę, który kiedyś był - nadal jest? - miłością jej życia.
- Skąd mogę wiedzieć? - spytała, a kąciki jej ust zadrżały; zacisnęła wargi, a oczy, w których przez krótką chwilę szkliły się łzy, znów przybrały pewnego, silnego wyrazu. - Skąd mogę wiedzieć, że nie jesteś tylko snem, kolejnym, pięknym snem, który w nieskończoność nawiedza mnie w nocy? - Pokręciła lekko, nieznacznie głową. - Krwawisz. Znów walczyłeś. Widzę to, widzę w twoich oczach... Tu zawsze chodziło o walkę, Sam. Nie o mnie. Nie o nas. Prawda? Czy może się mylę? Powiedz mi, że odchodzę od zmysłów, powiedz, że wariuję, że to tylko zły sen, przytul mnie mocno do piersi i pozwól mi z niego się obudzić. - Drżał jej głos, oczy puchły, zabiegały czerwienią, ale Gabrielle wciąż nie opuszczała głowy; trzymała wysoko brodę, spoglądała Samuelowi prosto w oczy. - Udowodnij wszystko to, co kiedykolwiek zdecydowałeś się mi wyznać. Pozostań ze mną. Zostań. Już na zawsze. Proszę, ja... ja nie chcę już dłużej być sama, nie potrafię. Nie opuszczaj mnie. Potrzebuję cię, Sam.
| Obowiązują kary wspomniane w poprzednim poście. Na odpis masz 24h.
A Gabrielle wciąż stała w miejscu, przyglądając się Samuelowi najpierw z góry, a potem unosząc nieznacznie brodę, by skrzyżować z nim spojrzenia. Na rękach trzymała zawiniątko, które niczym największy skarb przyciskała do piersi. Mały chłopiec jeszcze niedawno będący wyłącznie niemowlęciem wyciągał drobne dłonie i zaciskał pulchne paluszki na puklach włosów Gabrielle. Ta zdawała się tego nie zauważać; spoglądała wyłącznie na mężczyznę, który kiedyś był - nadal jest? - miłością jej życia.
- Skąd mogę wiedzieć? - spytała, a kąciki jej ust zadrżały; zacisnęła wargi, a oczy, w których przez krótką chwilę szkliły się łzy, znów przybrały pewnego, silnego wyrazu. - Skąd mogę wiedzieć, że nie jesteś tylko snem, kolejnym, pięknym snem, który w nieskończoność nawiedza mnie w nocy? - Pokręciła lekko, nieznacznie głową. - Krwawisz. Znów walczyłeś. Widzę to, widzę w twoich oczach... Tu zawsze chodziło o walkę, Sam. Nie o mnie. Nie o nas. Prawda? Czy może się mylę? Powiedz mi, że odchodzę od zmysłów, powiedz, że wariuję, że to tylko zły sen, przytul mnie mocno do piersi i pozwól mi z niego się obudzić. - Drżał jej głos, oczy puchły, zabiegały czerwienią, ale Gabrielle wciąż nie opuszczała głowy; trzymała wysoko brodę, spoglądała Samuelowi prosto w oczy. - Udowodnij wszystko to, co kiedykolwiek zdecydowałeś się mi wyznać. Pozostań ze mną. Zostań. Już na zawsze. Proszę, ja... ja nie chcę już dłużej być sama, nie potrafię. Nie opuszczaj mnie. Potrzebuję cię, Sam.
| Obowiązują kary wspomniane w poprzednim poście. Na odpis masz 24h.
Ten fragment przyszłości kiedyś widział. Ciepło zalewające świadomość, że ona jest obok. Tak bardzo kiedyś wierzył, że taka właśnie rzeczywistość nada jego życiu sens. Dom i światło płynące z jej źrenic. Magnetyzujące, przyciągające go przy najlżejszym drgnieniu warg. Tak jak teraz. Nadal dzielił ich nieznośny dystans i żadne z nich nie przekraczało tej granicy. Kolejne fale emocji zalewały Skamandera i miał wrażenie, że stanowi wyłącznie ich skumulowany zlepek. Kochał Gabrielle i to była jedna odpowiedź, jaką mógł sobie przypomnieć. dzikie zaciskanie w klatce piersiowej nie ustępowało, ale doskonale wiedział, że nie jest związane z żadnym z obrażeń, których doznał. Rana tkwiła głębiej, zakryta, przysypana i niemal zapomniana. Niemal. Bo teraz z mocą większą niż się spodziewał - odzywała się, przypominając swoje jestestwo.
Skąd mogę wiedzieć. Ech słów błysnęło, a Samuel nieprzytomnie przesunął dłoń na pierś. Zza poszarpanej koszuli i połów podartej już kurtki, wyciągnął rzemyk. Na jego granicy wisiały dwie obrączki. Jedna -wciąż ciepła, tak mocno przypominająca dlaczego znajdował się w takim miejscu. I jaki był jego cel. Obrócił w palcach zakonny sygnet. Tuż obok znajdowała się delikatniejsza ozdoba. Bez namysłu zdjął pierścionek i ułożył na dłoni, ponownie wyciągając przed siebie. Na rzemieniu pozostawał tylko ten należący do zakonu.
- Jestem tu - odezwał się w końcu i postąpił krok - Zawsze potrafiłaś spojrzeć na mnie na wskroś, dalej niż sam mówiłem, dalej niż pokazywałem - kolejny krok, a jego wzrok jak zaczarowany zatrzymał się na trzymanym w kobiecych ramionach zawiniątku. Nie odróżniał już kłujących ciało fal bólu, ale to jedno, ogniskujące się w sercu - niezmiennie narastało. Dłoń aurora zawisła nad ciemnymi włoskami dziecka, a palce zadrżały, gdy w końcu przesunął po pulchnym policzku. Tę samą czynność powtórzył, unosząc rękę wyżej do twarzy Gabrielle. Na wszystkich bogów tych istniejących i wymyślonych. jakim cudem mógł uważać, że kiedykolwiek przestał ja kochać? Nie był w stanie powstrzymać ramion, które w końcu zamknęły kobietę objęciu. Brakowało mu oddechu a serce, serce prawdopodobnie powinno teraz wybuchnąć, niby wrota potraktowane bombardą - Kocham cię Gaby, ale... - własnie, zawsze istniało jakieś ale? - jeśli tu zostanę - szeptał zanurzając coraz mocniej twarz w ciemnych puklach jej włosów. Czy on to mówił na prawdę? - Mrok pochłonie wszystko, także nas. A ja... muszę pójść spróbować rozświetlić mroki - uniósł głowę tylko nieznacznie, dostrzegając blask pośród ciemności za ich plecami. Burza niosła się siłą potężną i zdawało się, że wątle promyki zgasną, niby płomyk świecy pod naporem wiatru.
Odsunął się w końcu, czując pod palcami zamkniętą w dłoni obrączkę - To ty mnie zawsze popychałaś ku temu, do światła, do...walki - nachylił się ponownie. Raz jeszcze. ostatni zatrzymując spierzchnięte i rozdarte wargi na czarnych włosach kobiety - Kocham cię - powtórzył już bez żadnego "ale". W końcu zamknął wilgotne powieki i wypuścił ją, ich z ramion, które stały się nagle zupełnie puste. Przeraźliwie wręcz, boleśnie pozbawione obecności.
Odwrócił się i chwiejnie ruszył w stronę odległego światła. I z każdy krokiem czuł, jak zostawia za sobą kolejne fragmenty rozbitego serca.
Jego i jej.
Skąd mogę wiedzieć. Ech słów błysnęło, a Samuel nieprzytomnie przesunął dłoń na pierś. Zza poszarpanej koszuli i połów podartej już kurtki, wyciągnął rzemyk. Na jego granicy wisiały dwie obrączki. Jedna -wciąż ciepła, tak mocno przypominająca dlaczego znajdował się w takim miejscu. I jaki był jego cel. Obrócił w palcach zakonny sygnet. Tuż obok znajdowała się delikatniejsza ozdoba. Bez namysłu zdjął pierścionek i ułożył na dłoni, ponownie wyciągając przed siebie. Na rzemieniu pozostawał tylko ten należący do zakonu.
- Jestem tu - odezwał się w końcu i postąpił krok - Zawsze potrafiłaś spojrzeć na mnie na wskroś, dalej niż sam mówiłem, dalej niż pokazywałem - kolejny krok, a jego wzrok jak zaczarowany zatrzymał się na trzymanym w kobiecych ramionach zawiniątku. Nie odróżniał już kłujących ciało fal bólu, ale to jedno, ogniskujące się w sercu - niezmiennie narastało. Dłoń aurora zawisła nad ciemnymi włoskami dziecka, a palce zadrżały, gdy w końcu przesunął po pulchnym policzku. Tę samą czynność powtórzył, unosząc rękę wyżej do twarzy Gabrielle. Na wszystkich bogów tych istniejących i wymyślonych. jakim cudem mógł uważać, że kiedykolwiek przestał ja kochać? Nie był w stanie powstrzymać ramion, które w końcu zamknęły kobietę objęciu. Brakowało mu oddechu a serce, serce prawdopodobnie powinno teraz wybuchnąć, niby wrota potraktowane bombardą - Kocham cię Gaby, ale... - własnie, zawsze istniało jakieś ale? - jeśli tu zostanę - szeptał zanurzając coraz mocniej twarz w ciemnych puklach jej włosów. Czy on to mówił na prawdę? - Mrok pochłonie wszystko, także nas. A ja... muszę pójść spróbować rozświetlić mroki - uniósł głowę tylko nieznacznie, dostrzegając blask pośród ciemności za ich plecami. Burza niosła się siłą potężną i zdawało się, że wątle promyki zgasną, niby płomyk świecy pod naporem wiatru.
Odsunął się w końcu, czując pod palcami zamkniętą w dłoni obrączkę - To ty mnie zawsze popychałaś ku temu, do światła, do...walki - nachylił się ponownie. Raz jeszcze. ostatni zatrzymując spierzchnięte i rozdarte wargi na czarnych włosach kobiety - Kocham cię - powtórzył już bez żadnego "ale". W końcu zamknął wilgotne powieki i wypuścił ją, ich z ramion, które stały się nagle zupełnie puste. Przeraźliwie wręcz, boleśnie pozbawione obecności.
Odwrócił się i chwiejnie ruszył w stronę odległego światła. I z każdy krokiem czuł, jak zostawia za sobą kolejne fragmenty rozbitego serca.
Jego i jej.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Gabrielle zacisnęła usta w płaczliwym grymasie, mocno kręcąc głową. Choć jej oczy już całkiem nabiegły łzami, pozostawała silna.
- Więc dlaczego to mówisz? - spytała, a teraz w pięknych oczach tańczył już niemy wyrzut. Nie odwracała od Samuela spojrzenia, które stało się tak przepełnione bólem, że można było w nim dostrzec, jak Gabrielle kruszyła się niczym zbyt delikatne, zbyt zachwycające szkło. - Dlaczego to dodajesz, dlaczego... dlaczego muszą być jakieś ale? Nie, nie mówisz prawdy, łżesz, Sam, widzę, że łżesz jak pies! - podniosła głos, w którym teraz wyraźnie odznaczała się narastająca złość. - Jak mam pozwolić ci odejść? Jak mam pozwolić, skoro ty nigdy nie pozwoliłeś na to mi? - Ruszyła za nim, gdy mężczyzna zaczął iść w stronę światła błyskającego wśród burzy. Chmury zbierały się szybciej niż przed chwilą, rozległ się pierwszy grzmot. - Nie, Sam, spójrz na mnie! - krzyknęła; trzymała dziecko już tylko jedną ręką, opierając jego drobne ciałko na swoim biodrze, a palce drugiej dłoni uporczywie i z niespodziewaną siłą zacisnęła na nadgarstku Samuela; trzymając go, sprawiała mu fizyczny ból. - Widzisz go? Czy chcesz podzielić los jego rodziców, zamiast zostać, zająć się nim, pomóc choć jednej istocie, kiedy nie możesz zbawić wszystkich? - mówiła dalej, już nie łkając z bezsilności; w Gabrielle na nowo rozkwitało zdecydowanie i pewność siebie. Dopiero teraz Sam potrafił rozpoznać w dziecku Jamesa Pottera, syna zmarłych Zakonników. - Nie kochasz mnie, skoro wybierasz ideę. Przyznaj to. Po prostu to przyznaj.
| Obowiązuje kara -15 za obrażenia; likwiduje ją bonus za biegłość siły woli. ST wyrwania ręki z uścisku Gabrielle za pomocą siły jest równe 87 (rzut), wynik rzutu sumuje się z biegłością sprawności. Jeżeli spróbujesz się wyswobodzić w inny sposób, rzuć kością k100.
Na odpis masz 24h.
- Więc dlaczego to mówisz? - spytała, a teraz w pięknych oczach tańczył już niemy wyrzut. Nie odwracała od Samuela spojrzenia, które stało się tak przepełnione bólem, że można było w nim dostrzec, jak Gabrielle kruszyła się niczym zbyt delikatne, zbyt zachwycające szkło. - Dlaczego to dodajesz, dlaczego... dlaczego muszą być jakieś ale? Nie, nie mówisz prawdy, łżesz, Sam, widzę, że łżesz jak pies! - podniosła głos, w którym teraz wyraźnie odznaczała się narastająca złość. - Jak mam pozwolić ci odejść? Jak mam pozwolić, skoro ty nigdy nie pozwoliłeś na to mi? - Ruszyła za nim, gdy mężczyzna zaczął iść w stronę światła błyskającego wśród burzy. Chmury zbierały się szybciej niż przed chwilą, rozległ się pierwszy grzmot. - Nie, Sam, spójrz na mnie! - krzyknęła; trzymała dziecko już tylko jedną ręką, opierając jego drobne ciałko na swoim biodrze, a palce drugiej dłoni uporczywie i z niespodziewaną siłą zacisnęła na nadgarstku Samuela; trzymając go, sprawiała mu fizyczny ból. - Widzisz go? Czy chcesz podzielić los jego rodziców, zamiast zostać, zająć się nim, pomóc choć jednej istocie, kiedy nie możesz zbawić wszystkich? - mówiła dalej, już nie łkając z bezsilności; w Gabrielle na nowo rozkwitało zdecydowanie i pewność siebie. Dopiero teraz Sam potrafił rozpoznać w dziecku Jamesa Pottera, syna zmarłych Zakonników. - Nie kochasz mnie, skoro wybierasz ideę. Przyznaj to. Po prostu to przyznaj.
| Obowiązuje kara -15 za obrażenia; likwiduje ją bonus za biegłość siły woli. ST wyrwania ręki z uścisku Gabrielle za pomocą siły jest równe 87 (rzut), wynik rzutu sumuje się z biegłością sprawności. Jeżeli spróbujesz się wyswobodzić w inny sposób, rzuć kością k100.
Na odpis masz 24h.
- Bo to prawda - każde słowo bolało, ale ból płynął już rozległą ścieżką, nie mając ani źródła, ani ujścia - O to prosiłaś zawsze, o prawdę - odwrócił się czując, że jego dłoń wciąż tkwi w palcach Gabrielle, a może..to on nie chciał jej puścić? Ciało uparcie próbowało zawrócić, zatrzymać się przy jedynej istocie, którą przecież kochał? Iskrząca zieleń spojrzenia, zroszona łzami bez przeszkód odnajdowała jego wzrok. Nigdy nie umiałby się odwrócić, gdy patrzyła w ten sposób.
Stopy Samuela stały się ciężkie, jakby ziemia niemożliwie mocno przyciągała, a on sam stał się stokroć dużo bardziej ciężki. Tak, jak złożone w sercu słowa, gdy w końcu ruszył dalej. Nie. Nie ruszył. Jego ręka nadal utkwiona w zamknięciu kobiecych palców. Krzyk był głośniejszy i dotkliwszy. I jeśli wcześniej myślał, że umieranie i cierpienie fizyczne, które do tej pory otrzymywał było bolesne - wolałby wrócić. Na nowo przyjąć Cruciatus na swoje ciało, na nowo wić się pod niewybaczalnym zaklęciem, niż czuć to, co działo się z nim teraz. Nigdy nie chciał jej ranić, zawsze wierzył, ze to co robi służy jej dobru. A jednocześnie był źródłem jej największego cierpienia. Nurzał się przez tyle lat w poczuciu winy, jednocześnie wciąż trzymając ją przy sobie. Nie pozwalał jej odejść i okrutnie wymagał, by sama to teraz zrobiła
- Wolałbym wtedy umrzeć za ciebie - nie szarpnął, pozwalając, by drobne dłonie uporczywie zaciskały się na jego nadgarstku - Umarłbym bez sprzeciwu. I tak też zginę, gdy przyjdzie to, co ich pochłonęło, ale w walce. Po to jest to "ale" Gaby - odwrócił się tak, by stać przodem do kobiety, by patrzeć na gniewną zieleń źrenic, na wygięte w geście uporu wargi, na ciemne loki opadające na ramiona, na nią....ale kroki wciąż stawiał w stronę migającego blasku. Szedł do tyłu - Właśnie dlatego, że cię kocham - wybieram ideę. Właśnie dlatego, że cię kocham nie mogę patrzeć jak wszystko pogrąża się w mroku. Własnie dlatego, że cie kocham chcę walczyć o to, by on - ciemne tęczówki zatrzymał na chłopcu, tym samym, który teraz powinien być pod opieką jego rodziców - nie musiał nigdy więcej podejmować takich decyzji - dzieliły ich złączone dłonie. Jej palce na jego nadgarstku i kroki, które sunęły do tyłu. Drugą rękę miał wolną. Musiał...musiał dostrzec do światła, zanim ciemność dotrze, aż tutaj. Wyciągnął rękę za siebie wskazując różdżką odległy, wątły blask - Ascendio - wyszeptał, a zaciskająca się obręcz na jego gardle niemal eksplodowała. Tak jak jego serce. Powtórnie.
Silna wola III
Stopy Samuela stały się ciężkie, jakby ziemia niemożliwie mocno przyciągała, a on sam stał się stokroć dużo bardziej ciężki. Tak, jak złożone w sercu słowa, gdy w końcu ruszył dalej. Nie. Nie ruszył. Jego ręka nadal utkwiona w zamknięciu kobiecych palców. Krzyk był głośniejszy i dotkliwszy. I jeśli wcześniej myślał, że umieranie i cierpienie fizyczne, które do tej pory otrzymywał było bolesne - wolałby wrócić. Na nowo przyjąć Cruciatus na swoje ciało, na nowo wić się pod niewybaczalnym zaklęciem, niż czuć to, co działo się z nim teraz. Nigdy nie chciał jej ranić, zawsze wierzył, ze to co robi służy jej dobru. A jednocześnie był źródłem jej największego cierpienia. Nurzał się przez tyle lat w poczuciu winy, jednocześnie wciąż trzymając ją przy sobie. Nie pozwalał jej odejść i okrutnie wymagał, by sama to teraz zrobiła
- Wolałbym wtedy umrzeć za ciebie - nie szarpnął, pozwalając, by drobne dłonie uporczywie zaciskały się na jego nadgarstku - Umarłbym bez sprzeciwu. I tak też zginę, gdy przyjdzie to, co ich pochłonęło, ale w walce. Po to jest to "ale" Gaby - odwrócił się tak, by stać przodem do kobiety, by patrzeć na gniewną zieleń źrenic, na wygięte w geście uporu wargi, na ciemne loki opadające na ramiona, na nią....ale kroki wciąż stawiał w stronę migającego blasku. Szedł do tyłu - Właśnie dlatego, że cię kocham - wybieram ideę. Właśnie dlatego, że cię kocham nie mogę patrzeć jak wszystko pogrąża się w mroku. Własnie dlatego, że cie kocham chcę walczyć o to, by on - ciemne tęczówki zatrzymał na chłopcu, tym samym, który teraz powinien być pod opieką jego rodziców - nie musiał nigdy więcej podejmować takich decyzji - dzieliły ich złączone dłonie. Jej palce na jego nadgarstku i kroki, które sunęły do tyłu. Drugą rękę miał wolną. Musiał...musiał dostrzec do światła, zanim ciemność dotrze, aż tutaj. Wyciągnął rękę za siebie wskazując różdżką odległy, wątły blask - Ascendio - wyszeptał, a zaciskająca się obręcz na jego gardle niemal eksplodowała. Tak jak jego serce. Powtórnie.
Silna wola III
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Samuel Skamander
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników