Namiot przed dworkiem [ślub]
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Namiot przed dworkiem
Oficjalna część zaślubin ma miejsce na zewnątrz, w rozstawionym specjalnie na tę okazję, pokaźnych rozmiarów namiocie. Osłania on przed słońcem prowadzącą do podwyższenia alejkę oraz ustawione po obu stronach krzesła; został również obłożony zaklęciami utrzymującymi wewnątrz stałą temperaturę i chroniącymi przed warunkami atmosferycznymi. Materiał oplatający dach oraz kolumny ma ciemnoczerwoną, stonowaną barwę, natomiast krzesła udrapowano szarozielonymi tkaninami. Dominują dekoracje kwiatowe; tu również rodowa czerwień Carrowów miesza się z przygaszoną zielenią Nottów. Wnętrze namiotu oświetlone jest unoszącymi się w powietrzu lampionami, podobne światełka wskazują też drogę do dworku, ogrodu oraz na kamienisty brzeg jeziora.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wynonna obserwowała z nieznanym uczuciem w sercu pannę młodą. Kobietę z którą jeszcze nie tak dawno temu dzieliły razem chwile na kursie alchemicznym. Kobietę, z którą wcześniej przemierzały rodowe włości odkrywając ich tajemnice. Nie mogła nie ulec gorzkiemu wrażeniu, że czas leciał zdecydowanie za szybko. Mimowolnie sięgnęła palcami do spoczywającym na jej palcu pierścionku zaręczynowym. Już za miesiąc i ona miała podzielić los Inary. Porzucić własne nazwisko, opuścić znane sobie ziemie. Mimowolnie zerknęła w kierunku Sorena.
Uroczystość była… ładna, jak każdy z ślubów szlacheckich bogata w zdobienia. Słuchając słów wypowiadanych przez parę młodą poczuła węzeł ściskający się w jej żołądku. Obiecała sobie jednak, że słowa, który wypowie do swojego przyszłego męża zawierać będą jedynie prawdę. Nie powie mu, że go kocha. Ale za to obieca zawsze stać przy nim. Obieca wspierać jego decyzję – nawet jeśli będą sprzeczne jej. I najważniejsze, obieca nigdy go nie okłamać – choć ta z obietnic zdawała się Wynonnie najprostszą do spełnienia. Od dawna pielęgnowała szczerość. Kolejka gości ustawiła się, by złożyć życzenia parze młodej. Gdy przyszła kolej Wynonny ze zdziwieniem odkryła, że nie bardzo wie, co powiedzieć.
-Inaro… - mówi w końcu łapiąc ją za obie dłonie. Gest ten nie należał do zwyczajowych Wynonny, ale stojąca przed nią kobieta nie należała też do osób obcych. I choć dotarcie pod skorupę Burke było ciężkie, to jakimś cudem lady Carrow Nott, się to udało. Dlatego ten skromny, może i dla innych powszedni gest, mówił też o tym ile alchemiczka dla niej znaczy. Spojrzała na nią zielonymi tęczówkami próbując znaleźć w swojej głowie jakieś słowa. Takie, które nie należałyby do grona trywialnych, powtarzanych frazesów, takich, które oddałyby więcej. Pokazałby, że mimo iż nie potrafi ona odpowiedni ukazywać uczuć, to jednak chciałaby, że Inara wiedziała ile dla niej znaczy. W głowie świeciła jednak pustka. Dlatego Burke w końcu zrezygnowała z dalszych poszukiwań. – Kociołek z skorupy ognistego kraba. – powiedziała głową wskazując na stos prezentów. Zaznaczając co było podarkiem od niej. Wiedząc, że panna młoda zrozumie co chce jej przekazać. Osobiście wybrała się po pancerz ognistego kraba i pilnowała by alchmiczne naczynicie spełniało jej wymogi – a te były kuriozalne momentami. W końcu puściła jej dłonie. Spojrzała na Percivala przenikliwie i uważnie. Mierząc go od góry do dołu. – Szczęścia. – zakończyła koślawo, po czym skinąwszy im głową odeszła, robiąc miejsce kolejnym osobą.
|zt
Uroczystość była… ładna, jak każdy z ślubów szlacheckich bogata w zdobienia. Słuchając słów wypowiadanych przez parę młodą poczuła węzeł ściskający się w jej żołądku. Obiecała sobie jednak, że słowa, który wypowie do swojego przyszłego męża zawierać będą jedynie prawdę. Nie powie mu, że go kocha. Ale za to obieca zawsze stać przy nim. Obieca wspierać jego decyzję – nawet jeśli będą sprzeczne jej. I najważniejsze, obieca nigdy go nie okłamać – choć ta z obietnic zdawała się Wynonnie najprostszą do spełnienia. Od dawna pielęgnowała szczerość. Kolejka gości ustawiła się, by złożyć życzenia parze młodej. Gdy przyszła kolej Wynonny ze zdziwieniem odkryła, że nie bardzo wie, co powiedzieć.
-Inaro… - mówi w końcu łapiąc ją za obie dłonie. Gest ten nie należał do zwyczajowych Wynonny, ale stojąca przed nią kobieta nie należała też do osób obcych. I choć dotarcie pod skorupę Burke było ciężkie, to jakimś cudem lady Carrow Nott, się to udało. Dlatego ten skromny, może i dla innych powszedni gest, mówił też o tym ile alchemiczka dla niej znaczy. Spojrzała na nią zielonymi tęczówkami próbując znaleźć w swojej głowie jakieś słowa. Takie, które nie należałyby do grona trywialnych, powtarzanych frazesów, takich, które oddałyby więcej. Pokazałby, że mimo iż nie potrafi ona odpowiedni ukazywać uczuć, to jednak chciałaby, że Inara wiedziała ile dla niej znaczy. W głowie świeciła jednak pustka. Dlatego Burke w końcu zrezygnowała z dalszych poszukiwań. – Kociołek z skorupy ognistego kraba. – powiedziała głową wskazując na stos prezentów. Zaznaczając co było podarkiem od niej. Wiedząc, że panna młoda zrozumie co chce jej przekazać. Osobiście wybrała się po pancerz ognistego kraba i pilnowała by alchmiczne naczynicie spełniało jej wymogi – a te były kuriozalne momentami. W końcu puściła jej dłonie. Spojrzała na Percivala przenikliwie i uważnie. Mierząc go od góry do dołu. – Szczęścia. – zakończyła koślawo, po czym skinąwszy im głową odeszła, robiąc miejsce kolejnym osobą.
|zt
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Kwietniowe niebo pozwalało co jakiś czas słonecznym promieniom muskać sylwetki gości, które obserwował z dystansu, chroniąc się przed spojrzeniami w zacisznym miejscu pod rosłym drzewem. Oparł się o nie lekko, szukając odrobiny lepszego nastawienia. Wiosenny miesiąc, niegdyś lekki, kojarzony z dobrym czasem, kiedy wychodzenie na błonia i spacery stawały się coraz przyjemniejsze, w ciągu paru lat degradował na jeden z cięższych okresów, mieniąc się wspomnieniami - w innym rozwoju wypadków nadających się na szczęśliwe - teraz, mimo że nie należały do najświeższych, bolesnymi. Sprzeczne odczucia burzyły obraz ceremonii, uparcie wydrążając kolejne wymyślone scenariusze, na które nie pozwoliłby czas, miejsce ani rodzina - standardowe podejście nie sprawdzało się w jednym słabym punkcie. Im bardziej zacięcie próbował z nim walczyć, tym gorsze odnosił skutki. Przeczucie, że coś jest inaczej, niż podał mu to świat, nie chciało odejść. Nabrał więc powietrza, oddychając głęboko wiosną i wychodząc jej na przeciw, przedzierając się niespiesznie przez mały tłum, gromadzący się w namiocie.
Życzył im jak najlepiej, szczerze ciesząc się z ich szczęścia, którego nie dało się im odmówić - trafili na siebie w środowisku, w którym wzajemne sympatie nie były stawiane ponad obowiązki, co w oczach Ollivandera wręcz graniczyło z cudem. Powalczył chwilę z rozgoryczeniem i ukłuciem zazdrości, znów wynikającym ze świata, którego mieć nie mógł. Skupił się na więzi, jaka łączyła go z kuzynem przez wszystkie lata, pozwalając mu zająć jedno z zaszczytnych miejsc w hierarchii osób, do których Ulysses żywił szczere i pozytywne uczucia, nieosnute mgiełką obojętności i wyrachowania. Jeśli miał życzyć komuś tak pomyślnej drogi na gruncie wzajemnego zrozumienia, wsparcia i szczerości, Nott nadawał się idealnie, aby takie życzenia przyjąć. Przysięgi wyciągnęły kąciki ust mężczyzny w lekkim uśmiechu, przekonując go, że nawet w pozornie przegranych pozycjach dało się znaleźć pozytywne cząstki całości. Byli wyjątkowi, może nie dla świata i ludzi, którzy nie potrafiliby dostrzec ich uczucia, ale dla siebie.
Nie spieszył się z życzeniami, przeczekując najgorszą chmarę uprzejmości, aby móc dołożyć kilka swoich słów we względnym spokoju, kiedy pozostały już ostatnie osoby. - Lady Nott, Percivalu - zwrócił się do nich, odnajdując element komplementu w samym fakcie zmiany nazwiska panny młodej. - Nie pozwólcie przeciwnościom przedrzeć się przez fort, jaki budujecie wspólnymi siłami, bądźcie sobie oparciem i nadzieją. Dbajcie o swój ogród, choćby miał kwitnąć w nim tylko jeden kwiat. Niech będzie najpiękniejszy, z wami nigdy nie będzie samotny - szczędząc słowa przekazał najważniejsze.
Prezentem, jaki zdecydował się im sprawić, był zegar, odliczający czas od najważniejszych momentów w życiu - niezbyt duży, zdobiony dosyć prosto, bo zdecydował się wyrzeźbić konstrukcję sam; wyróżniał się głównie wskazówkami, które można było powielać wedle woli, daty ryły się na nich kaligraficznym pismem, zaś drobne oczka - miejsca na zdjęcia - rozłożone po pozostałej długości tworzyły połyskliwy wzór. Nad tarczą, w ciemnym i solidnym drewnie, błyszczało ich wspólne nazwisko.
|zt
Życzył im jak najlepiej, szczerze ciesząc się z ich szczęścia, którego nie dało się im odmówić - trafili na siebie w środowisku, w którym wzajemne sympatie nie były stawiane ponad obowiązki, co w oczach Ollivandera wręcz graniczyło z cudem. Powalczył chwilę z rozgoryczeniem i ukłuciem zazdrości, znów wynikającym ze świata, którego mieć nie mógł. Skupił się na więzi, jaka łączyła go z kuzynem przez wszystkie lata, pozwalając mu zająć jedno z zaszczytnych miejsc w hierarchii osób, do których Ulysses żywił szczere i pozytywne uczucia, nieosnute mgiełką obojętności i wyrachowania. Jeśli miał życzyć komuś tak pomyślnej drogi na gruncie wzajemnego zrozumienia, wsparcia i szczerości, Nott nadawał się idealnie, aby takie życzenia przyjąć. Przysięgi wyciągnęły kąciki ust mężczyzny w lekkim uśmiechu, przekonując go, że nawet w pozornie przegranych pozycjach dało się znaleźć pozytywne cząstki całości. Byli wyjątkowi, może nie dla świata i ludzi, którzy nie potrafiliby dostrzec ich uczucia, ale dla siebie.
Nie spieszył się z życzeniami, przeczekując najgorszą chmarę uprzejmości, aby móc dołożyć kilka swoich słów we względnym spokoju, kiedy pozostały już ostatnie osoby. - Lady Nott, Percivalu - zwrócił się do nich, odnajdując element komplementu w samym fakcie zmiany nazwiska panny młodej. - Nie pozwólcie przeciwnościom przedrzeć się przez fort, jaki budujecie wspólnymi siłami, bądźcie sobie oparciem i nadzieją. Dbajcie o swój ogród, choćby miał kwitnąć w nim tylko jeden kwiat. Niech będzie najpiękniejszy, z wami nigdy nie będzie samotny - szczędząc słowa przekazał najważniejsze.
Prezentem, jaki zdecydował się im sprawić, był zegar, odliczający czas od najważniejszych momentów w życiu - niezbyt duży, zdobiony dosyć prosto, bo zdecydował się wyrzeźbić konstrukcję sam; wyróżniał się głównie wskazówkami, które można było powielać wedle woli, daty ryły się na nich kaligraficznym pismem, zaś drobne oczka - miejsca na zdjęcia - rozłożone po pozostałej długości tworzyły połyskliwy wzór. Nad tarczą, w ciemnym i solidnym drewnie, błyszczało ich wspólne nazwisko.
|zt
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Namiot przed dworkiem [ślub]
Szybka odpowiedź