Sala bankietowa [ślub]
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Sala bankietowa
W sali bankietowej podawane są ciepłe posiłki, przekąski oraz wszelakie trunki. W przestronnym pomieszczeniu rozstawiono okrągłe stoliki, każdy nakryty dla ośmiu osób. Wystrój, tak jak w przypadku reszty przyjęcia, zachowano w barwach charakterystycznych dla obu rodów: dominuje czerwień z elementami szarości i zgaszonej zieleni, zasłony i obrusy mają natomiast barwę kremową (biel na ten wieczór zarezerwowano tylko i wyłącznie dla panny młodej). Pod ścianami rozstawiono stoliki z bardziej wykwintnymi alkoholami. W powietrzu unoszą się ciche dźwięki wygrywanej przez orkiestrę muzyki, dobiegające tu z sąsiadującej sali balowej.
[bylobrzydkobedzieladnie]
| z namiotu
Szybko opuściły ją wszelkie obawy i ponure myśli, towarzyszące jej jeszcze tego ranka. Zapomniała o złowrogich ciemnych chmurach, zbierających się nad jej głową od jakiegoś czasu. Dzisiaj miała nie myśleć o nich, miała zachowywać się tak jak kiedyś na podobnych uroczystościach. Może dlatego właśnie tutaj postanowiła zacząć dzisiejszą zabawę?
Sala bankietowa... To tutaj miała nadzieję, na obiecująco rozpoczętą zabawę. Zazwyczaj tutaj przychodziły osoby bez partnerów, a i dzieci mające ochotę na zjedzenie jakiś dobroci. A takich w pewnością można znaleźć tutaj co nie miara, w końcu mogła się spodziewać, iż organizatorzy postarali się o możliwie jak najlepszych kucharzy i cukierników. To nie dla nich jednak przyszła tutaj, a dla trunków. Kobieta miała nadzieję znaleźć dla siebie jakieś dobre wino, przepadała za nim i często korzystała z dobrodziejstw ojcowskich zasobów, obiecujących chociażby odrobinę relaksu i rozluźnienia. Dzisiaj jednak poszukiwała jakiś nowych smaków, różnych od tych słodkich bądź wykwintnych, które mogła pić na co dzień. Szybkim spojrzeniem ogarnęła proponowane napoje, by ostatecznie wyjątkowo sięgnąć po białe wino. Był to pierwszy krok do delikatnej zmiany - zazwyczaj pijała czerwone, uwielbiając w nim głębie smaku oraz barwę.
Po wybraniu czegoś odpowiedniego, postanowiła usiąść przy odpowiednim stoliku i rozejrzeć się po obecnych w pomieszczeniu osobach. Wielu postanowiło pójść skorzystać z różnorodnych zabaw i innych atrakcji, przygotowanych na wieczór. Znaleźli się jednak i tacy, którym nie w głowie były podobne rzeczy lub Ci, którzy chcieli z nich skorzystać później. Naturalnie Elisabeth nie mogła sobie darować, by szybko rozejrzeć się po sukniach, w które przystrojone były kobiety. Z ciekawością rozglądała się za jakimś znanym krojem, który mógł pochodzić z domu mody jej rodu. Ona sama nie mogła sobie odpuścić, by skorzystać z talentu krawcowych pracujących dla Parkinsonów. Nie było to łatwe zważywszy na obowiązujący dress code. Podczas gdy ona lubowała się w kolorze czarnym i złotym, zmuszona była wybierać pomiędzy zielonym, czerwonym i szarym. Ostatecznie spośród przeróżnych krojów, długości i odcieni barw, wybrała długą suknię w odcieniach czerwieni. Niektórych mogła uderzyć jej prostota - suknia nie wyróżniała się niczym specjalnym - tradycyjnie delikatnie rozszerzony dół, góra zaś uszyta bez ramiączek, tworząc tym samym miejsce dla złotego, cienkiego naszyjnika. Niby standardowa sukienka, jednakże dla Elisabeth to właśnie stanowiło jej piękno - prostota. Wszystko to wieńczyła jej równie nieskomplikowana fryzura - ciemne włosy spływały kaskadami po ramionach i plecach, rozpuszczone. Wszystko to chociaż tak nieskomplikowane, dopracowane zostało w najdrobniejszych szczegółach.
Kobieta trwała na swoim miejscu, rozglądając się po pomieszczeniu. Jej wzrok zatrzymał się na jednym z mężczyzn. Przyjrzała się jego twarzy już po chwili stwierdzając, iż jest on dla niej całkowicie nieznajomy. Chwilę patrzyła na niego, dostrzegając jak sięga po jeden z kieliszków stojących na stole z trunkami. Najwyraźniej jednak los nie był mu przychylny, bo nie dosyć iż (w jej mniemaniu) wybrał dość niedobry trunek, to jeszcze był to jeden z tych eksperymentów młodych czarodziejów, nudzących się na weselach i szukających wrażeń.
- Nie radziłabym pić tego napoju - mruknęła w jego stronę, patrząc wymownie na kieliszek spoczywający w jego dłoni. - No chyba, że poszukuje pan miłości...
Szybko opuściły ją wszelkie obawy i ponure myśli, towarzyszące jej jeszcze tego ranka. Zapomniała o złowrogich ciemnych chmurach, zbierających się nad jej głową od jakiegoś czasu. Dzisiaj miała nie myśleć o nich, miała zachowywać się tak jak kiedyś na podobnych uroczystościach. Może dlatego właśnie tutaj postanowiła zacząć dzisiejszą zabawę?
Sala bankietowa... To tutaj miała nadzieję, na obiecująco rozpoczętą zabawę. Zazwyczaj tutaj przychodziły osoby bez partnerów, a i dzieci mające ochotę na zjedzenie jakiś dobroci. A takich w pewnością można znaleźć tutaj co nie miara, w końcu mogła się spodziewać, iż organizatorzy postarali się o możliwie jak najlepszych kucharzy i cukierników. To nie dla nich jednak przyszła tutaj, a dla trunków. Kobieta miała nadzieję znaleźć dla siebie jakieś dobre wino, przepadała za nim i często korzystała z dobrodziejstw ojcowskich zasobów, obiecujących chociażby odrobinę relaksu i rozluźnienia. Dzisiaj jednak poszukiwała jakiś nowych smaków, różnych od tych słodkich bądź wykwintnych, które mogła pić na co dzień. Szybkim spojrzeniem ogarnęła proponowane napoje, by ostatecznie wyjątkowo sięgnąć po białe wino. Był to pierwszy krok do delikatnej zmiany - zazwyczaj pijała czerwone, uwielbiając w nim głębie smaku oraz barwę.
Po wybraniu czegoś odpowiedniego, postanowiła usiąść przy odpowiednim stoliku i rozejrzeć się po obecnych w pomieszczeniu osobach. Wielu postanowiło pójść skorzystać z różnorodnych zabaw i innych atrakcji, przygotowanych na wieczór. Znaleźli się jednak i tacy, którym nie w głowie były podobne rzeczy lub Ci, którzy chcieli z nich skorzystać później. Naturalnie Elisabeth nie mogła sobie darować, by szybko rozejrzeć się po sukniach, w które przystrojone były kobiety. Z ciekawością rozglądała się za jakimś znanym krojem, który mógł pochodzić z domu mody jej rodu. Ona sama nie mogła sobie odpuścić, by skorzystać z talentu krawcowych pracujących dla Parkinsonów. Nie było to łatwe zważywszy na obowiązujący dress code. Podczas gdy ona lubowała się w kolorze czarnym i złotym, zmuszona była wybierać pomiędzy zielonym, czerwonym i szarym. Ostatecznie spośród przeróżnych krojów, długości i odcieni barw, wybrała długą suknię w odcieniach czerwieni. Niektórych mogła uderzyć jej prostota - suknia nie wyróżniała się niczym specjalnym - tradycyjnie delikatnie rozszerzony dół, góra zaś uszyta bez ramiączek, tworząc tym samym miejsce dla złotego, cienkiego naszyjnika. Niby standardowa sukienka, jednakże dla Elisabeth to właśnie stanowiło jej piękno - prostota. Wszystko to wieńczyła jej równie nieskomplikowana fryzura - ciemne włosy spływały kaskadami po ramionach i plecach, rozpuszczone. Wszystko to chociaż tak nieskomplikowane, dopracowane zostało w najdrobniejszych szczegółach.
Kobieta trwała na swoim miejscu, rozglądając się po pomieszczeniu. Jej wzrok zatrzymał się na jednym z mężczyzn. Przyjrzała się jego twarzy już po chwili stwierdzając, iż jest on dla niej całkowicie nieznajomy. Chwilę patrzyła na niego, dostrzegając jak sięga po jeden z kieliszków stojących na stole z trunkami. Najwyraźniej jednak los nie był mu przychylny, bo nie dosyć iż (w jej mniemaniu) wybrał dość niedobry trunek, to jeszcze był to jeden z tych eksperymentów młodych czarodziejów, nudzących się na weselach i szukających wrażeń.
- Nie radziłabym pić tego napoju - mruknęła w jego stronę, patrząc wymownie na kieliszek spoczywający w jego dłoni. - No chyba, że poszukuje pan miłości...
A little learning is a dangerous thing...
Nie był osobą garnącą się do tłumnych uroczystości. Brylowanie na salonach nie mieściło się w najciaśniejszym, ani nawet tym luźniejszym, kręgu zainteresowań Ollivandera, choć zawsze starał się oszukać swoje podejście i przebić przez najgorszą niechęć. Wysłuchiwał uradowanej matki, z niemałym entuzjazmem wyśpiewującej mu nazwiska panien, o których samotnym przybyciu z jakichś źródeł wiedziała. Nie wnikał, nawet kiedy otulała jego ramiona, sprawiając, że wzrok zatrzymywał się na tekście przerabianej aktualnie lektury, zęby zaciskały lekko w wyrazie irytacji, a brwi marszczyły mimowolnie. Czasami miał wrażenie, że Odetta Ollivander w swoich próbach była bardziej uparta niż on sam, nie zmieniając nic od wielu lat, tak ufnie pokładając w synu nadzieję. I, w tej ogólnej atmosferze złudnej (czasem, jak dziś, niekoniecznie) miłości, do tej pory nie zdarzyło mu się trafić na odejmujący mowę zachwyt. Może zbyt wiele panien lśniło na salonach, może przyćmiewały się zbyt wzajemnie, może nie tędy droga. Nie rozczulał się jednak, po honorach poczynionych po ceremonii błądząc gdzieś na uboczach, planując z wolna rozejrzeć się za godnym towarzystwem, ale nie spiesząc się do tego przesadnie. Unikał znajomych twarzy, starając się nie czynić tego w sposób zbyt ostentacyjny, ostatecznie trafiając do sali bankietowej. Konsekwentnie pominął kilka osób, znajdujących się przy stolikach i skupił się na połyskujących kieliszkach, kuszących swoją zawartością. Uniósł jeden, kontrolnie, powoli, zastanawiając się, co państwo młodzi mogli ukryć pod specyficzną barwą, ale analizę przerwał kobiecy głos. Ach, chyba wymazywał dziś ludzi tak sprawnie, że nie zauważał ich obecności. Miał ochotę na whisky, której nie dostrzegł, ale czerwone wino miało być wystarczająco dobrą alternatywą. Zatrzymał swoją chwilową zdobycz w dłoni, skoro już została wyłapana przez sprawne oko dobrej rady. Zerknął na nieznajomą beznamiętnym spojrzeniem, odwracając się nieznacznie w jej kierunku. Powinien sprawić komplement? Przywitać się, przedstawić? Poprowadzić niezobowiązującą pogawędkę, na którą jego matka zareagowałaby, jak na najlepszy prezent swojego życia? Prawdopodobnie powinien. Tymczasem rzucił tylko krótką uwagę, z chłodem ocierającym się o niechęć, przebrzmiewającą machinalnie. Nie zabiegał o niczyją uwagę i niczyjej nie zamierzał zyskiwać złudną uprzejmością. Nie dziś.
- W trunkach, zawsze - zakpił, unosząc kieliszek wyżej, aby doszukać się w zapachu alkoholu woni amortencji, jednej z nielicznych, jakie z łatwością docierały do zmysłów. Nie znalazł. - Zakrawa się bardziej na wabik zagubionych dam. Co więc radzisz, lady? - zapytał, leniwie ostawiając kieliszek na poprzednie miejsce.
- W trunkach, zawsze - zakpił, unosząc kieliszek wyżej, aby doszukać się w zapachu alkoholu woni amortencji, jednej z nielicznych, jakie z łatwością docierały do zmysłów. Nie znalazł. - Zakrawa się bardziej na wabik zagubionych dam. Co więc radzisz, lady? - zapytał, leniwie ostawiając kieliszek na poprzednie miejsce.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przychodząc na uroczystość, pozbyła się jakichkolwiek myśli dotyczących możliwości odnalezienia wśród tłumu gości, swoje przyszłego partnera życiowego. Poza tym kwestia ta już dawno przestała być od niej zależna, podobnie zresztą jak u wielu szlachcianek. O ile niektóre miały szczęście i związały się z wybranym przez siebie wybrankiem, o tyle było też wiele rodzin, które wolały same wybrać przyszłego członka rodu. W przypadku rodu Parkinson nie musiała się zastanawiać, do której kategorii należy ich zaliczyć - znała swoją rodzinę na wskroś i wiedziała, że żeby związać się z własnym wybrankiem, ten musiałby być osobą wprost idealną. Nie mógłby mieć absolutnie żadnej skazy, co przecież było mało prawdopodobnie. Dlatego też o wiele szybciej to sam nestor wybierał osoby, w jego mniemaniu, perfekcyjne. Na szczęście dzisiejszego dnia nie musiała się tym przejmować, a żaden z członków rodziny nie sugerował jej, by dokładnie rozejrzała się za jakimś ciekawym amantem. Chyba już dawno stracili nadzieję na to, że ta sama sobie kogoś znajdzie... Zresztą nawet gdyby chciała, to pamięć o jej poprzednim "prawie narzeczonym" nie pozwalała jej inaczej patrzeć na kandydatów, jak przez pryzmat dość idealnej dla niej osoby zmarłego Prewetta.
Nic jednak nie stało na przeszkodzie w rozmawianiu z obecnymi gośćmi, nawet jeśli byli płci przeciwnej. A jeśli dodatkowo uda jej się coś ciekawego wyciągnąć od któregoś z nich, zabawę będzie można uznać za udaną. Najwyraźniej jednak los postanowił jej rzucić nieznajomego mężczyznę. Jego odpowiedź nie mogła się spotkać z niczym innym, jak jej dość charakterystycznym uśmiechem, w którym znaleźć można było odrobinę zadziorności, wyższości i przebiegłości... Tak, zdecydowanie uśmiechała się w podobny do tego sposób, wyczuwając osobę dość charakterną.
- Skoro lord tak sądzi. Proszę jednak nie mówić, że nie ostrzegałam - odpowiedziała w pierwszym momencie, po chwili upijając łyk swojego trunku, nie spuszczając oczu z mężczyzny. Po chwili wyprostowała się na miejscu, przenosząc wzrok na stół z trunkami. Siedziała na tyle blisko, iż bez trudu mogła dostrzec przynajmniej większość znajdujących się na nim napojów. - Nie wygląda lord na osobę lubującą się w podobnych uroczystościach. Jeśli dobrze myślę, to polecam Magiczne Laudanum - podobne jest doskonałe na odprężenie. Sama nie próbowałam, więc nie ręczę za to, iż jest to prawda. Oprócz tego widzę Quintin oraz Toujours Pur - z pewnością o wiele wykwintniejsze i w moim mniemaniu jedne z lepszych alkoholi, szczególnie jeśli są to ich drogie wersje. A z pewnością nimi są, w końcu jest to nie byle jaka uroczystość.
Mimowolnie przy ostatnich słowach, ton jej głosu sugerował szczyptę sarkazmu, której nie mogła sobie darować. Ton jej głosu był jednak na tyle cichy, iż jedynie jej słuchacz, o ile był z tych którzy prawdziwie umieli słuchać, mógł wychwycić.
Nic jednak nie stało na przeszkodzie w rozmawianiu z obecnymi gośćmi, nawet jeśli byli płci przeciwnej. A jeśli dodatkowo uda jej się coś ciekawego wyciągnąć od któregoś z nich, zabawę będzie można uznać za udaną. Najwyraźniej jednak los postanowił jej rzucić nieznajomego mężczyznę. Jego odpowiedź nie mogła się spotkać z niczym innym, jak jej dość charakterystycznym uśmiechem, w którym znaleźć można było odrobinę zadziorności, wyższości i przebiegłości... Tak, zdecydowanie uśmiechała się w podobny do tego sposób, wyczuwając osobę dość charakterną.
- Skoro lord tak sądzi. Proszę jednak nie mówić, że nie ostrzegałam - odpowiedziała w pierwszym momencie, po chwili upijając łyk swojego trunku, nie spuszczając oczu z mężczyzny. Po chwili wyprostowała się na miejscu, przenosząc wzrok na stół z trunkami. Siedziała na tyle blisko, iż bez trudu mogła dostrzec przynajmniej większość znajdujących się na nim napojów. - Nie wygląda lord na osobę lubującą się w podobnych uroczystościach. Jeśli dobrze myślę, to polecam Magiczne Laudanum - podobne jest doskonałe na odprężenie. Sama nie próbowałam, więc nie ręczę za to, iż jest to prawda. Oprócz tego widzę Quintin oraz Toujours Pur - z pewnością o wiele wykwintniejsze i w moim mniemaniu jedne z lepszych alkoholi, szczególnie jeśli są to ich drogie wersje. A z pewnością nimi są, w końcu jest to nie byle jaka uroczystość.
Mimowolnie przy ostatnich słowach, ton jej głosu sugerował szczyptę sarkazmu, której nie mogła sobie darować. Ton jej głosu był jednak na tyle cichy, iż jedynie jej słuchacz, o ile był z tych którzy prawdziwie umieli słuchać, mógł wychwycić.
A little learning is a dangerous thing...
Przejścia Ollivandera były w tym zakresie dosyć bogate i prawdopodobnie stanowiły powód, dla którego nestor jeszcze nie dokonał wyboru za mężczyznę, poddając się po kolejnym nieszczęśliwym dopasowaniu. Wcześniejsze próby doprowadzenia do zaręczyn i ślubów kończyły się tragicznie - los i sugestie rodziny zsyłały mu panny chorowite, nieczyste, a punktem kulminacyjnym była śmierć jednej z kandydatek, której zawiłe koneksje ściągnęły na kark zazdrość, zakończoną zjawiskowym morderstwem. Na szczęście pech Ulyssesa zgrabnie pozostawał w ryzach rodzinnych, nie wymykając się poza nie. Nie mówiąc o nieszczęśliwej miłości, wbijającej swe szpony w podejście do jakichkolwiek bliższych relacji. Nie ulegało jednak wątpliwości, że czas uciekał niesamowicie szybko, nestor niecierpliwił się jeszcze szybciej, a Ulysses godził się z faktem, że niedługo zostanie postawiony przed sytuacją bez wyjścia. Przedłużał ten moment, na ile było to możliwe. Ollivanderowie, choć pozwalali pociechom decydować za siebie, wciąż trzymali się ogólnych zasad, których nie mogła ruszyć nawet szczera miłość, o ile nie lokowała się w osobie o krwi przynajmniej czystej. I choć teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie w dobrej zabawie na tak wystawnym przyjęciu, był kwiecień, mieniący się w jego życiu barwnie, lecz i przeraźliwie smutno. Wspomnienia były wyjątkiem, sprawnie przebijającym się przez warstwę chłodu i dystansu, wywołując wiele sprzecznych uczuć. Typowym dla siebie odruchem, znudzonym spojrzeniem analizował emocje, malujące się w uśmiechu kobiety. Była ładna, nie można było odmówić jej klasy, a w zadziorności doszukał się zalety, przynajmniej na ten wieczór. Wyższość u arystokratów była na porządku dziennym. W trakcie rozbudowanej rady, udzielanej przez towarzyszkę, zdążył wybrać kieliszek czerwonego, wytrawnego Quintina, z typową przekorą - zanim zdążyła o winach wspomnieć. Posłał Elisabeth uprzejmy uśmiech, będący podsumowaniem jej słów.
- Nie wyglądam? - podłapał, niemalże ignorując radę, ze zdystansowanym, wciąż nieco kpiącym, rozbawieniem. Zazwyczaj nie miał problemu z odnalezieniem się w towarzystwie, jeśli wymagała tego sytuacja. Potrafił grać w szlacheckie gry bez zająknięcia, wszelkie potknięcia kryć urokiem osobistym, ba, nawet brylować w towarzystwie i bawić damy tańcami. Brak większego entuzjazmu tego nie wykluczał. Lecz nie w tym feralnym miesiącu. Dosiadł się do stolika, unosząc lekko kieliszek z trunkiem z nieznacznym kiwnięciem głowy, zanim upił łyk. - Po czym wniosek? Uroczystość z pewnością jest wyjątkowa, nieczęsto zdarza się być świadkiem tak szczerej miłości, jak dziś - dopytał, równocześnie odpowiadając na sarkazm, który rozumiał, ale okoliczności nie pozwalały mu na inny komentarz. Jego przyjaciel miał cholerne szczęście, Ollivander nawet nie próbował wątpić w charakter i szczerość przysiąg podczas ceremonii.
- Co zaś lady widzi w podobnych uroczystościach? - nie mógł sobie darować małego przytyku, podejściem sugerując, że mogłaby aktualnie wirować w objęciach lorda w sali obok, a mimo wszystko przywiało ją tutaj. - Oczywiście rozdawanie cennych rad odnośnie trunków to całkiem dobra forma pożytkowania czasu.
- Nie wyglądam? - podłapał, niemalże ignorując radę, ze zdystansowanym, wciąż nieco kpiącym, rozbawieniem. Zazwyczaj nie miał problemu z odnalezieniem się w towarzystwie, jeśli wymagała tego sytuacja. Potrafił grać w szlacheckie gry bez zająknięcia, wszelkie potknięcia kryć urokiem osobistym, ba, nawet brylować w towarzystwie i bawić damy tańcami. Brak większego entuzjazmu tego nie wykluczał. Lecz nie w tym feralnym miesiącu. Dosiadł się do stolika, unosząc lekko kieliszek z trunkiem z nieznacznym kiwnięciem głowy, zanim upił łyk. - Po czym wniosek? Uroczystość z pewnością jest wyjątkowa, nieczęsto zdarza się być świadkiem tak szczerej miłości, jak dziś - dopytał, równocześnie odpowiadając na sarkazm, który rozumiał, ale okoliczności nie pozwalały mu na inny komentarz. Jego przyjaciel miał cholerne szczęście, Ollivander nawet nie próbował wątpić w charakter i szczerość przysiąg podczas ceremonii.
- Co zaś lady widzi w podobnych uroczystościach? - nie mógł sobie darować małego przytyku, podejściem sugerując, że mogłaby aktualnie wirować w objęciach lorda w sali obok, a mimo wszystko przywiało ją tutaj. - Oczywiście rozdawanie cennych rad odnośnie trunków to całkiem dobra forma pożytkowania czasu.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/Po wyścigu/
(strój)
Po skończonym wyścigu udała się do swojego pokoju, który tak właściwie to był pokojem gościnnym Adriena, ale Majesty już dawno zdążyła zająć to terytorium i rozłożyć na nim swoje "zabawki". Nie tyle co potrzebowała miejsca na zmianę odzienia - ostatecznie mogła to zrobić przy pomocy magii - ale potrzebowała chwili wytchnięcia po dość męczącej rozrywce. Nie chcąc narażać siebie i Travisa na nieprzychylne spojrzenia arystokratek w starszym wieku, szczególnie sławetnej lady Nott, zaproponowała mu pozostanie na dole w towarzystwie innych jakże godnych lordów.
Dość szybko udało się jej przejść do stanu z początku ceremonii, ponownie przywdziewając krwistoczerwoną suknię - jako, że ostatnio na weselu Tristana czuła się nieco niezręcznie z racji pokrywających się barw rodowych i wybrała znacznie mniej rzucającą się w oczy kreację - i po krótkim odpoczynku wróciła do reszty weselnych gości.
Po krótkich oględzinach stwierdziła, że tłok nieco utrudnia jej odnalezienie Travisa, dlatego nie mając lepszego pomysłu skierowała się do sali bankietowej, by uraczyć się jakimś alkoholem - jako, że do gonitwy odmawiała sobie tejże przyjemności. Przy jednym ze stołów dostrzegła znajomą sylwetkę.
- Mam wrażenie, że mijaliśmy się dosłownie całe popołudnie - zaczepiła swojego ojca chrzestnego z uśmiechem, niemal zachodząc go od tyłu. Travis powinien ją odnaleźć w tak charakterystycznym miejscu, prawda?
(strój)
Po skończonym wyścigu udała się do swojego pokoju, który tak właściwie to był pokojem gościnnym Adriena, ale Majesty już dawno zdążyła zająć to terytorium i rozłożyć na nim swoje "zabawki". Nie tyle co potrzebowała miejsca na zmianę odzienia - ostatecznie mogła to zrobić przy pomocy magii - ale potrzebowała chwili wytchnięcia po dość męczącej rozrywce. Nie chcąc narażać siebie i Travisa na nieprzychylne spojrzenia arystokratek w starszym wieku, szczególnie sławetnej lady Nott, zaproponowała mu pozostanie na dole w towarzystwie innych jakże godnych lordów.
Dość szybko udało się jej przejść do stanu z początku ceremonii, ponownie przywdziewając krwistoczerwoną suknię - jako, że ostatnio na weselu Tristana czuła się nieco niezręcznie z racji pokrywających się barw rodowych i wybrała znacznie mniej rzucającą się w oczy kreację - i po krótkim odpoczynku wróciła do reszty weselnych gości.
Po krótkich oględzinach stwierdziła, że tłok nieco utrudnia jej odnalezienie Travisa, dlatego nie mając lepszego pomysłu skierowała się do sali bankietowej, by uraczyć się jakimś alkoholem - jako, że do gonitwy odmawiała sobie tejże przyjemności. Przy jednym ze stołów dostrzegła znajomą sylwetkę.
- Mam wrażenie, że mijaliśmy się dosłownie całe popołudnie - zaczepiła swojego ojca chrzestnego z uśmiechem, niemal zachodząc go od tyłu. Travis powinien ją odnaleźć w tak charakterystycznym miejscu, prawda?
Like how a single word can make a heart open
i might only have one match
but I can make an explosion
Majesty Carrow
Zawód : Jeździec zawodowy, instruktor jazdy konnej
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Come back from the future
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mogła powiedzieć, iż nikt nie czuwa nad jej przyszłością. Sam ojciec starał się zbyt zadowolić córkę, by próbować przekonać ją do małżeństwa. Inaczej sprawy się jednak miały z głowami rodziny, które nie miały zamiaru bezczynnie siedzieć i patrzeć, jak kobieta zostaje starą panną i tym samym przynosi wstyd sobie i rodzinie. Z początku mieli nadzieję na wsparcie z jej strony, jakieś próby znalezienia sobie męża samej, tym samym oszczędzając im wysiłku. Ona jednak nie miała zamiaru ułatwiać im tego, szczerze omijając ślubu. A przynajmniej tak było po śmierci Prewetta. W tym roku jednak coś się zaczynało zmieniać, ona się zmieniała i zaczynała postrzegać wiele rzeczy przez inny pryzmat. Chociaż nienawidziła szczerze tej myśli, to przekonywała się również do małżeństwa, co wcześniej nawet przez myśl by jej nie przeszło... Pomimo powolnego akceptowania swojej sytuacji, wciąż jednak nie miała zamiaru samemu rozglądać się za prawdopodobnymi kandydatami. Wolała udawać, iż w jej sposobie myślenia nic się nie zmieniło, a każdy nowy przedstawiciel płci męskiej to potencjalny sojusznik bądź wróg. Ktoś, którego znajomość przyniesie jakieś profity bądź wręcz przeciwnie.
Słuchała mężczyznę, jednocześnie obserwując go uważnie. Po chwili jednak zrezygnowała z uważnego przyglądania się mu i postanowiła przenieść na moment wzrok na napój znajdujący się w jej kieliszku. Przy tym jednak wciąż poświęcała wiele uwagi temu, co mówi, czując jak w pewnym momencie mimowolnie jedna z jej brwi uniosła się nieco ku górze, a ona zaśmiała się cicho pod nosem. Dopiero gdy ten skończył przeniosła na niego swoje spojrzenie, pozwalając by cisza na chwilę zapanowała między nimi.
- Z pewnością taka właśnie jest - powiedziała cicho, pozostawiając tym samym temat przeszłości. Jej samej trudno było dostrzec szczerość uczuć w związkach szlacheckich. Z pewnością jej postawa wiązała się z usilnym znalezieniem partnera dla niej, sama wiedziała, iż nie tylko ona jest swego rodzaju ofiara systemu i patrzenia na kobiety w sposób dość przestarzały. "Opiekunki domowego ogniska"... I nic poza tym?
- Moje cenne rady, jak lord je nazwał, są jedynie sposobem na dojście do mojego małego celu, który często prześwieca mi na podobnych uroczystościach - odpowiedziała powoli, nie spiesząc się z odpowiedzią. Przerywając swoją wypowiedź, wypiła łyk swojego wina. - Każde wydarzenie, w którym biorę udział to okazja na rozmowę, zawiązywanie nowych znajomości i ich zacieśnianie... Przepadam za konwersacjami, a tego wieczoru lord jest pierwszą ofiarą mojej małej sympatii.
Słuchała mężczyznę, jednocześnie obserwując go uważnie. Po chwili jednak zrezygnowała z uważnego przyglądania się mu i postanowiła przenieść na moment wzrok na napój znajdujący się w jej kieliszku. Przy tym jednak wciąż poświęcała wiele uwagi temu, co mówi, czując jak w pewnym momencie mimowolnie jedna z jej brwi uniosła się nieco ku górze, a ona zaśmiała się cicho pod nosem. Dopiero gdy ten skończył przeniosła na niego swoje spojrzenie, pozwalając by cisza na chwilę zapanowała między nimi.
- Z pewnością taka właśnie jest - powiedziała cicho, pozostawiając tym samym temat przeszłości. Jej samej trudno było dostrzec szczerość uczuć w związkach szlacheckich. Z pewnością jej postawa wiązała się z usilnym znalezieniem partnera dla niej, sama wiedziała, iż nie tylko ona jest swego rodzaju ofiara systemu i patrzenia na kobiety w sposób dość przestarzały. "Opiekunki domowego ogniska"... I nic poza tym?
- Moje cenne rady, jak lord je nazwał, są jedynie sposobem na dojście do mojego małego celu, który często prześwieca mi na podobnych uroczystościach - odpowiedziała powoli, nie spiesząc się z odpowiedzią. Przerywając swoją wypowiedź, wypiła łyk swojego wina. - Każde wydarzenie, w którym biorę udział to okazja na rozmowę, zawiązywanie nowych znajomości i ich zacieśnianie... Przepadam za konwersacjami, a tego wieczoru lord jest pierwszą ofiarą mojej małej sympatii.
A little learning is a dangerous thing...
Najpewniej wszyscy arystokraci byli świadomi smutnej prawdy na temat szczerości uczucia w zawiązywanych małżeństwach - być może dlatego łatwo było im pomijać wyraźne wyjątki od zasady, a te jak najbardziej się zdarzały. Może woleli pozostać na to ślepi, godząc się ze swoim losem - jakby nie patrzeć, w większości przypadków szanse na odnalezienie prawdziwej miłości były bardzo nikłe, graniczyły niemalże z cudem. Ollivander jednak na takie porywy był wyczulony, rodzice dali mu dobry przykład i to za ich wzorem zachował marną iskierkę wiary w tak wzniosłe porywy. Nie dla siebie - sobie drogę zamknął, z uporem maniaka trzymając się pięknych wspomnień, zamiast pogodzić się z losem i iść naprzód. W tym jednym, jedynym wypadku, nie potrafił osiągnąć spokoju ducha.
Mimo wszystko, z ulgą przyjął wyciszenie tematu. Nie był ani zbyt przyjemny, ani wygodny - łatwiej było skupić się na, chociażby, rzeczonych poradach. Pochylił lekko głowę, przypatrując się kobiecie, kiedy dążyła do sedna wypowiedzi. Skinął, przyjmując taką odpowiedź z zalążkiem bardziej pozytywnych emocji. Odpowiadało mu to o wiele bardziej, niż większe towarzystwo i parkiet. Choć taniec sprawiał mu przyjemność - dziś zwyczajnie nie miał na to nastroju. Z zacieśnianiem znajomości na ogół miał problemy, dążąc raczej do pozostawienia swoich powiązań w sferze kojarzenia się, ale dobre rozmowy cenił sobie zawsze. Szczególnie kiedy były formą zajęcia myśli czymś bardziej ambitnym niż ruminacje.
- Poddaję się więc oprawczyni z iskrą ciekawości - w nawiązaniu do ofiar - choć szczęśliwie nie czuję się osaczony. Powinienem? - zawartość kieliszka zawirowała lekko, zanim Ollivander uszczuplił ją o nieznaczny łyk. Zdecydowanie dobry wybór.
- Zazwyczaj kojarzę twarze, lady stanowi wyjątek. Nieco naiwnie i infantylnie, proszę mi ten mankament wybaczyć, proponuję grę pozorów - spojrzeniem przebiegł po sali, w której zdążyło pojawić się kilka osób. Uderzał bezpośrednio, bez zawahania, wykorzystując sprzyjającą informację - Elisabeth wydawała się bowiem inteligentna i wygadana w sposób naturalny, nie wyuczony. Było w niej trochę przekory, a tej damom często brakowało albo broniły się przed nią starannie wyuczonymi manierami. - Znana i lubiana gra, nieprawdaż? Subtelna. Łatwo się w niej zatracić i zagubić. Zabłądźmy więc - ciągnął, mrużąc odrobinę oczy w mimowolnym, leniwym zamyśleniu, ale powrócił do swojej towarzyszki bystrym spojrzeniem, lustrując ją jasnymi tęczówkami. Nie spieszył się z wyjaśnieniami. - Odrzućmy swoje role i zdajmy się na ślepy traf, korzystając z zalet tej ulotnej nieznajomości. Oddajmy się pozornym ocenom i zmylmy wzajemnie - potem mogli żyć z tym wyobrażeniem, nie poznając nazwisk albo wymyślając własne. Mogła być dla niego lady Nott, lady Prewett, lady Lestrange. Wszystko jedno. Pod płachtą fałszu niejednokrotnie dało się trafić na cenne znaleziska. Może były bardziej kuszące niż prawda.
Mimo wszystko, z ulgą przyjął wyciszenie tematu. Nie był ani zbyt przyjemny, ani wygodny - łatwiej było skupić się na, chociażby, rzeczonych poradach. Pochylił lekko głowę, przypatrując się kobiecie, kiedy dążyła do sedna wypowiedzi. Skinął, przyjmując taką odpowiedź z zalążkiem bardziej pozytywnych emocji. Odpowiadało mu to o wiele bardziej, niż większe towarzystwo i parkiet. Choć taniec sprawiał mu przyjemność - dziś zwyczajnie nie miał na to nastroju. Z zacieśnianiem znajomości na ogół miał problemy, dążąc raczej do pozostawienia swoich powiązań w sferze kojarzenia się, ale dobre rozmowy cenił sobie zawsze. Szczególnie kiedy były formą zajęcia myśli czymś bardziej ambitnym niż ruminacje.
- Poddaję się więc oprawczyni z iskrą ciekawości - w nawiązaniu do ofiar - choć szczęśliwie nie czuję się osaczony. Powinienem? - zawartość kieliszka zawirowała lekko, zanim Ollivander uszczuplił ją o nieznaczny łyk. Zdecydowanie dobry wybór.
- Zazwyczaj kojarzę twarze, lady stanowi wyjątek. Nieco naiwnie i infantylnie, proszę mi ten mankament wybaczyć, proponuję grę pozorów - spojrzeniem przebiegł po sali, w której zdążyło pojawić się kilka osób. Uderzał bezpośrednio, bez zawahania, wykorzystując sprzyjającą informację - Elisabeth wydawała się bowiem inteligentna i wygadana w sposób naturalny, nie wyuczony. Było w niej trochę przekory, a tej damom często brakowało albo broniły się przed nią starannie wyuczonymi manierami. - Znana i lubiana gra, nieprawdaż? Subtelna. Łatwo się w niej zatracić i zagubić. Zabłądźmy więc - ciągnął, mrużąc odrobinę oczy w mimowolnym, leniwym zamyśleniu, ale powrócił do swojej towarzyszki bystrym spojrzeniem, lustrując ją jasnymi tęczówkami. Nie spieszył się z wyjaśnieniami. - Odrzućmy swoje role i zdajmy się na ślepy traf, korzystając z zalet tej ulotnej nieznajomości. Oddajmy się pozornym ocenom i zmylmy wzajemnie - potem mogli żyć z tym wyobrażeniem, nie poznając nazwisk albo wymyślając własne. Mogła być dla niego lady Nott, lady Prewett, lady Lestrange. Wszystko jedno. Pod płachtą fałszu niejednokrotnie dało się trafić na cenne znaleziska. Może były bardziej kuszące niż prawda.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Pozostawiam to ocenie lorda - powiedziała w odpowiedzi na kwestię osaczenia. Ona sama jak na razie czerpała z tej, póki co krótkiej rozmowy, przyjemność. Nie czuła w tym żadnego wymuszenia czy usilnych starań, a lekkość. Ponadto osoba mężczyzny stawała się coraz bardziej intrygująca, owiana swoistą aurą tajemniczości. Z pewnością nie był jednym z tych, co od razy odkrywa wszystkie swoje karty i pokazuje prawdziwe oblicze. Z pewnością nie jest zdatny do manipulowania i możliwe, że mógłby być kimś wielkim w tym małym świecie. Dlaczego więc tak nie było? Elisabeth nie potrafiła wyjaśnić na czym polegał ten ewenement. Może dlatego, że w ogóle nie znała prawdziwej tożsamości rozmówcy. O dziwo jednak nie leżało to póki co w jej sferze zainteresowań, o wiele atrakcyjniejsza była chęć wspomnianego przez mężczyznę zatracenia się w tej jakże błogiej nieświadomości i grze, która mogła ich zaprowadzić dosłownie wszędzie. W ukryciu, w najgłębszych zakamarkach swoich myśli poczuła iskrę szczerego zaintrygowania. Z ciekawością patrzyła w najbliższe minuty.
Słuchając jego słów, upiła łyk czerwonego napoju, który, chociaż starała się nie pić szybko, stopniowo znikał. Przygotowanie całej uroczystości nie zawiodło ją pod względem podanych trunków, które przełamywały jej dotychczasową rutynę, będąc przyjemnymi dla podniebienia. Potem nastała chwila ciszy, podczas której leniwie przeniosła spojrzenie na niego, wcześniej spoczywające na trzymanym pucharze z czerwonym płynem.
- A zatem zagrajmy, nieznajomy- zaczęła, tym samym jednym słowem wyrażając chęć zagrania w grę pozorów, której zasady były zbyt kuszące, by przejść wobec nich obojętnie.
Kolejna chwila ciszy. Tą jednak przerwała nieco szybciej niż poprzednią.
-Wie już lord, za czym ja przepadam w podobnych uroczystościach... Jak sprawa się ma z panem?
Przechyliła głowę lekko w bok, przez chwilę wpatrując się w niego uważnie. Wszystko samo się zaraz potoczy. Gra właśnie się zaczęła. Ona zaś idąc tym tokiem myślenia na chwilę zastanowiła się, na ile chce zmylić mężczyznę, na ile zaś chce się pokazać w świetle rzeczywistym. Kwestia ta jednak pozostała bez odpowiedzi, pozwoliła sobie na swobodę i spontaniczność.
Słuchając jego słów, upiła łyk czerwonego napoju, który, chociaż starała się nie pić szybko, stopniowo znikał. Przygotowanie całej uroczystości nie zawiodło ją pod względem podanych trunków, które przełamywały jej dotychczasową rutynę, będąc przyjemnymi dla podniebienia. Potem nastała chwila ciszy, podczas której leniwie przeniosła spojrzenie na niego, wcześniej spoczywające na trzymanym pucharze z czerwonym płynem.
- A zatem zagrajmy, nieznajomy- zaczęła, tym samym jednym słowem wyrażając chęć zagrania w grę pozorów, której zasady były zbyt kuszące, by przejść wobec nich obojętnie.
Kolejna chwila ciszy. Tą jednak przerwała nieco szybciej niż poprzednią.
-Wie już lord, za czym ja przepadam w podobnych uroczystościach... Jak sprawa się ma z panem?
Przechyliła głowę lekko w bok, przez chwilę wpatrując się w niego uważnie. Wszystko samo się zaraz potoczy. Gra właśnie się zaczęła. Ona zaś idąc tym tokiem myślenia na chwilę zastanowiła się, na ile chce zmylić mężczyznę, na ile zaś chce się pokazać w świetle rzeczywistym. Kwestia ta jednak pozostała bez odpowiedzi, pozwoliła sobie na swobodę i spontaniczność.
A little learning is a dangerous thing...
Ostatnio zmieniony przez Elisabeth Parkinson dnia 18.02.17 21:48, w całości zmieniany 1 raz
/ po jeziorze
Rozpoczęcie podniebnej gonitwy uświadomiło Lucindzie jak dużo czasu spędziła wlepiając spojrzenie w nieprzerwaną wiatrem taflę wody. Chciała na chwile uciec od zgiełku i tłumu, a tak naprawdę przesiedziała tam o wiele za długo. Rozmowa z Ralem dała jej trochę do myślenia. Zawsze widziała kontrast między swoim zachowaniem, a zachowaniem innych ludzi, ale nigdy nie porównywała własnego ze zdaniem innym. W końcu wszyscy mają prawo mieć to zdanie różne. Tym razem jednak wrażenie, że jest w tym coś więcej pozostawiło w jej myślach duży znak zapytania. Słysząc jednak dźwięk sygnalizujący początek postanowiła wrócić do uśmiechniętych już od ucha do ucha arystokratów. Wszystko prezentowało się magicznie, a mijające godziny dodawały czaru całemu wystrojowi. Ludzie zaczepiali ją pytając o zdrowie, o podróże, o rodziców i chociaż zwykle nie miała ochoty na te pytania odpowiadać tak dzisiaj jakoś jej to nie przeszkadzało. Selwyn nie przepadała za takimi uroczystościami, ale miała świadomość, że ta nie jest taka jak wszystkie inne. Tego właśnie się trzymała. Kiedy już w końcu uwolniła się od spojrzeń i wścibskich pytań udała się do sali bankietowej. Stoły uginały się od jedzenia, a lewitujące tace dostarczały alkoholu każdemu kto ze smutkiem spoglądał na swój pusty kieliszek. Lucinda uśmiechała się szeroko widząc znajome twarze . Nie żałowała, że przyszła dzisiaj sama. Kiedy towarzyszył jej ktoś kogo dobrze znała i mogła być przy ty sobą… czuła, że nie musi zakładać maski pozorów na twarz. Kiedy jednak chodzi się na takie uroczystości w obecności osób całkowicie nieznajomych… wtedy robi się problem i traci się wszelką chęć uczestnictwa. Dlatego dzisiejszego dnia nie bawiła się w szukanie sobie partnera. I choć jej matka na to nalegała Lucinda wolałaby w niektórych przypadkach po prostu… nieugięta. W końcu nie chodziło tutaj ani o nią, ani o jej matkę, a nawet nie o jej potencjalnego towarzysza. Chodziło o Perciego i Inarę. To nie podlegało żadnej dyskusji. Słysząc wrzawę i krzyki dopingu na zewnątrz pokręciła głową. Jak niewiele trzeba było by uszczęśliwić kilku czarodziejów szlacheckiej krwi? Można było podejrzewać, że jednak nie różnią się tak bardzo od innych czarodziejów. Ale chyba nie powinna o tym myśleć. Nie tak otwarcie. Kto wie kim są goście i kto mógłby ją właśnie podsłuchiwać? Nie była ostrożna. Czasem zapominała o tym jak łatwo jest zrobić o jeden krok do przodu za dużo. Leciała za instynktem nie patrząc na konsekwencje. Takie rzeczy zwykle nie kończyły się dobrze. Blondynka podeszła do jednego ze stolików na których stały ciasta i kieliszki wina. Z prawdziwym uwielbieniem spoglądała na otoczony borówkami deser. Sięgnęła po kieliszek i uniosła go do ust. Czasami od lepszych wyborów wybieramy te skuteczniejsze.
Rozpoczęcie podniebnej gonitwy uświadomiło Lucindzie jak dużo czasu spędziła wlepiając spojrzenie w nieprzerwaną wiatrem taflę wody. Chciała na chwile uciec od zgiełku i tłumu, a tak naprawdę przesiedziała tam o wiele za długo. Rozmowa z Ralem dała jej trochę do myślenia. Zawsze widziała kontrast między swoim zachowaniem, a zachowaniem innych ludzi, ale nigdy nie porównywała własnego ze zdaniem innym. W końcu wszyscy mają prawo mieć to zdanie różne. Tym razem jednak wrażenie, że jest w tym coś więcej pozostawiło w jej myślach duży znak zapytania. Słysząc jednak dźwięk sygnalizujący początek postanowiła wrócić do uśmiechniętych już od ucha do ucha arystokratów. Wszystko prezentowało się magicznie, a mijające godziny dodawały czaru całemu wystrojowi. Ludzie zaczepiali ją pytając o zdrowie, o podróże, o rodziców i chociaż zwykle nie miała ochoty na te pytania odpowiadać tak dzisiaj jakoś jej to nie przeszkadzało. Selwyn nie przepadała za takimi uroczystościami, ale miała świadomość, że ta nie jest taka jak wszystkie inne. Tego właśnie się trzymała. Kiedy już w końcu uwolniła się od spojrzeń i wścibskich pytań udała się do sali bankietowej. Stoły uginały się od jedzenia, a lewitujące tace dostarczały alkoholu każdemu kto ze smutkiem spoglądał na swój pusty kieliszek. Lucinda uśmiechała się szeroko widząc znajome twarze . Nie żałowała, że przyszła dzisiaj sama. Kiedy towarzyszył jej ktoś kogo dobrze znała i mogła być przy ty sobą… czuła, że nie musi zakładać maski pozorów na twarz. Kiedy jednak chodzi się na takie uroczystości w obecności osób całkowicie nieznajomych… wtedy robi się problem i traci się wszelką chęć uczestnictwa. Dlatego dzisiejszego dnia nie bawiła się w szukanie sobie partnera. I choć jej matka na to nalegała Lucinda wolałaby w niektórych przypadkach po prostu… nieugięta. W końcu nie chodziło tutaj ani o nią, ani o jej matkę, a nawet nie o jej potencjalnego towarzysza. Chodziło o Perciego i Inarę. To nie podlegało żadnej dyskusji. Słysząc wrzawę i krzyki dopingu na zewnątrz pokręciła głową. Jak niewiele trzeba było by uszczęśliwić kilku czarodziejów szlacheckiej krwi? Można było podejrzewać, że jednak nie różnią się tak bardzo od innych czarodziejów. Ale chyba nie powinna o tym myśleć. Nie tak otwarcie. Kto wie kim są goście i kto mógłby ją właśnie podsłuchiwać? Nie była ostrożna. Czasem zapominała o tym jak łatwo jest zrobić o jeden krok do przodu za dużo. Leciała za instynktem nie patrząc na konsekwencje. Takie rzeczy zwykle nie kończyły się dobrze. Blondynka podeszła do jednego ze stolików na których stały ciasta i kieliszki wina. Z prawdziwym uwielbieniem spoglądała na otoczony borówkami deser. Sięgnęła po kieliszek i uniosła go do ust. Czasami od lepszych wyborów wybieramy te skuteczniejsze.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zanim rozpoczęła się podniebna gonitwa, Ziva musiała poświęcić trochę czasu, aby przekonać swojego męża do wzięcia udziału w konkursie tanecznym. Naturalnie, że było to dla niej istotniejszym aspektem całej uroczystości niż jakiś wyścig, w którym nie zamierzała uczestniczyć. Nigdy nie przepadała za odrywaniem nóg od stabilnego podłoża. Nie pokochała się też lataniem na miotle. Była Krukonką, nie wymagajmy od niej za wiele w fizycznych dziedzinach. Po starcie zawodników na aetonanach ruszyła przez tereny posiadłości w poszukiwaniu rozrywki, a było jej tu pod dostatkiem. Chociażby unoszące się tace z kieliszkami rozmaitych alkoholi. Chwyciła w palce kieliszek szampana i zdążyła umoczyć w nim tylko usta, kiedy zaczepił ją pewien znajomy Leandra Crouch. Kojarzyła, że był czarodziejem czystej krwi, lecz ojciec nigdy za nim nie przepadał. Ciągle namawiał go do zakupów w swoim sklepie na ulicy Pokątnej, opiewając swój asortyment tak legendarnymi opowieściami, że aż nie chciało się w nie wierzyć. Mężczyzna bardzo personalizował swoją reklamę i odwoływał się do historii szlachetnych rodów, próbując przekonać potencjalnych klientów. Wypytywał ją o ojca, o natłok pracy w Ministerstwie Magii po wynikach referendum. Delikatne przypomniała czarodziejowi, że od kilku lat nie jest Crouch, a z rodziną ma ograniczone kontakty. W momencie, w którym już zaczynał pytanie dotyczące jakości usług świadczonych przez sklep Borgina&Burke’a, przerwała mu, dostrzegając przez ogromne okno pewną blondynkę siedzącą samotnie w sali bankietowej. Uprzejmie przeprosiła czarodzieja, tłumacząc się, że kobieta właśnie na nią czeka i z pewnością się już niecierpliwi. Czmychnęła czym prędzej do pomieszczenia i dla sprawiania pozorów, musiała się odezwać do nieznajomej. Właściwie znajomej, z którą miała kontakt jeszcze przed swoim zamążpójściem.
- Lady Selwyn. - zwróciła się do kobiety i uśmiechnęła sympatycznie. - Czy mogę się dosiąść? - spytała i dopiero po uzyskaniu zgody usiadła na krześle naprzeciwko. - Czemu lady wciąż siedzi tutaj sama… - przerwała, spoglądając na kieliszek Lucindy i uśmiechając się szerzej. - ...przecież dzięki takiej kreacji powinna tutaj być chmara adoratorów. - dokończyła i upiła łyk szampana.
- Lady Selwyn. - zwróciła się do kobiety i uśmiechnęła sympatycznie. - Czy mogę się dosiąść? - spytała i dopiero po uzyskaniu zgody usiadła na krześle naprzeciwko. - Czemu lady wciąż siedzi tutaj sama… - przerwała, spoglądając na kieliszek Lucindy i uśmiechając się szerzej. - ...przecież dzięki takiej kreacji powinna tutaj być chmara adoratorów. - dokończyła i upiła łyk szampana.
So when you're restless, I will calm the ocean for you
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
Ziva Burke
Zawód : Badacz Historii Magii i autorka podręczników szkolnych
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Sen
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie powinienem. Odpowiedź przyszła naturalnie, a pozostawił ją wyłącznie dla własnego wglądu, nie widząc w Elisabeth żadnego zagrożenia. Traktował ją z umiarkowanym zainteresowaniem, subtelnie większym niż zazwyczaj, standardowo lokując je tylko w swoich myślach. Nie widział potrzeby pochlebstw i komplementów, bowiem na zaślubinach zebrało się wielu lordów i nie wątpił, że kobieta zostanie nimi obsypana. Ich rzeczywistość przedstawiała się właśnie w ten sposób. Ollivanderowi nie zależało na zbieraniu zbędnej uwagi. Wolał chłodne cienie, dystans i obserwację. W ten sposób otwierał sobie drzwi w licznych korytarzach świata. W ten sposób zdobywał też szacunek.
Mieli wiele opcji, decydując się na rozpoczęcie od zera. Czyste karty dawały im niezliczone możliwości fałszu i ułudy. Może największym z nich miała być prawda? Może udając zdolnego wytwórcę różdżek, perfekcyjnego lorda z ziem Lancashire, zasiałby więcej wątpliwości niż sięgając do czystego przekrętu? Z góry założona gra pozornie wyczerpywała jedną z możliwości - właśnie tą przedstawianą, która automatycznie miała przebłyskiwać wprawnym blefem. Miał tą świadomość z tyłu głowy. Mimo tego rozmowę traktował z przymrużeniem oka, dopatrując się raczej kreatywności i inteligencji. Był świadomy, że swoją propozycją rozbudził zaintrygowanie - oczekiwał tym samym, że kobieta będzie zdolna do podobnego działania. Światło świec błysnęło w szkle kieliszka, kiedy upijał łyk wina. Wzrokiem podążył za jedną z postaci obecnych w sali - tych wciąż przybywało, jednak przed słowami przeniósł spojrzenie na lady Parkinson. Taktycznym pytaniem odesłała początek do inicjatora.
- Również przepadam za wartościową wymianą zdań, choć więzi wolę zacieśniać w bardziej kameralnych warunkach. Nie ma lepszej okazji do tańca - skłonił głowę z lekkim uśmieszkiem, nieco kpiącym, z wyraźnym odniesieniem do jednego z pierwszych spostrzeżeń kobiety, sugerując, że było omyłkowe. - Ciężko o lepszy czas do spotkania tak wielu osobistości. Można zabłysnąć, przypomnieć elitom o swoim istnieniu. To opłacalne i skuteczne - stwierdził, zerkając przelotnie na znajomego lorda, któremu kiwnął głową. Niesamowicie nudny klient, jedna z najmniej ciekawych różdżek, jakie przyszło mu wytworzyć. Prawda leżała po środku. Po takich wydarzeniach rzeczywiście miewał więcej zamówień, o ile wybrnął nieco ze swych cieni w kręgi światła. - Dziś jednak nie szukam niczego - godzę się z losem. - Wypytuję tylko nieznajome o najskrytsze marzenia. Miejsca, za którymi tęsknią. Ewentualnie o ulubiony dział w hogwarckiej bibliotece. Co mi o nich powiesz, lady?
Mieli wiele opcji, decydując się na rozpoczęcie od zera. Czyste karty dawały im niezliczone możliwości fałszu i ułudy. Może największym z nich miała być prawda? Może udając zdolnego wytwórcę różdżek, perfekcyjnego lorda z ziem Lancashire, zasiałby więcej wątpliwości niż sięgając do czystego przekrętu? Z góry założona gra pozornie wyczerpywała jedną z możliwości - właśnie tą przedstawianą, która automatycznie miała przebłyskiwać wprawnym blefem. Miał tą świadomość z tyłu głowy. Mimo tego rozmowę traktował z przymrużeniem oka, dopatrując się raczej kreatywności i inteligencji. Był świadomy, że swoją propozycją rozbudził zaintrygowanie - oczekiwał tym samym, że kobieta będzie zdolna do podobnego działania. Światło świec błysnęło w szkle kieliszka, kiedy upijał łyk wina. Wzrokiem podążył za jedną z postaci obecnych w sali - tych wciąż przybywało, jednak przed słowami przeniósł spojrzenie na lady Parkinson. Taktycznym pytaniem odesłała początek do inicjatora.
- Również przepadam za wartościową wymianą zdań, choć więzi wolę zacieśniać w bardziej kameralnych warunkach. Nie ma lepszej okazji do tańca - skłonił głowę z lekkim uśmieszkiem, nieco kpiącym, z wyraźnym odniesieniem do jednego z pierwszych spostrzeżeń kobiety, sugerując, że było omyłkowe. - Ciężko o lepszy czas do spotkania tak wielu osobistości. Można zabłysnąć, przypomnieć elitom o swoim istnieniu. To opłacalne i skuteczne - stwierdził, zerkając przelotnie na znajomego lorda, któremu kiwnął głową. Niesamowicie nudny klient, jedna z najmniej ciekawych różdżek, jakie przyszło mu wytworzyć. Prawda leżała po środku. Po takich wydarzeniach rzeczywiście miewał więcej zamówień, o ile wybrnął nieco ze swych cieni w kręgi światła. - Dziś jednak nie szukam niczego - godzę się z losem. - Wypytuję tylko nieznajome o najskrytsze marzenia. Miejsca, za którymi tęsknią. Ewentualnie o ulubiony dział w hogwarckiej bibliotece. Co mi o nich powiesz, lady?
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lucinda bardzo rzadko poświęcała swój czas takim uroczystościom. Zwykle miała sto powodów, których skutecznie używała by ominąć jak najwięcej ślubów, balów i sabatów. Nie dlatego, że nadzwyczajnie w świecie wolała robić inne rzeczy, ale dlatego, że po prostu nie wierzyła w ideę takich ceremonii. Przez to, że zwykle omijała je szerokim łukiem nie zawsze była na bieżąco. Oczywiście jako szlachcianka musiała pilnować tytułów i nazwisk by nie popełnić gafy, ale tak naprawdę zrzucała te myśli na całkowicie inny plan wiedząc, że to tylko zapełnianie jej głowy informacjami raczej… zbędnymi. Blondynka spoglądała kątem oka na starszych reprezentantów rodów. Zastanawiała się kiedyś jak to jest nie być ciągle pod nadzorem i pilnym wzrokiem innych. W końcu ludzie zwykle skupiają się na młodych, będących przyszłością ich magicznego i zarazem szlacheckiego świata. Zastanawiała się czy żałują, że ich najlepsze lata już minęły, a może cieszą się, że najgorsze mają za sobą? Lucinda była osobą, która rozpatrywała wszystkie aspekty chcąc znaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Miała ich sporo i tak jak zwykle każdemu potrafiła doradzić i w razie potrzeby wyprowadzić z błędu tak samej sobie… nie potrafiła często odpowiedzieć. Przejechała kciukiem po delikatnym szkle kieliszka, kiedy usłyszała kobiecy głos tuż obok siebie. Uśmiechnęła się jak na zawołanie wskazując wolne miejsce. Oczywiście, że się znały. Lucinda pamiętała Zivę jeszcze z Hogwartu. Dzieliły jeden dom, który chociaż w całkowicie innych aspektach do obu pasował idealnie. - Myślę, że każdego teraz pochłonęła podniebna gonitwa. - odparła uśmiechając się szeroko do kobiety. Wcale ją to pytanie nie zaskoczyło. Wiedziała, że przychodzenie tutaj samej wiązało się z odpowiadaniem na tego typu pytania. - Miło lady widzieć. Chyba… bardzo długi czas nie miałyśmy okazji się spotkać. Wydaje się, że ten świat jest mały… - nawet nie wiedziała jak bardzo mały jest ich świat. - … a jednak za duży. Jak się lady miewa? - zapytała ostrożnie dobierając słowa. Podejrzewała, że Ziva wyszła za mąż i pewnie nawet gdzieś o tym słyszała od krewnych, znajomych i przyjaciół. Lucinda jednak nie przywiązywała się aż tak do ludzi. Chociaż czasami i tak uważała, że przywiązywała się do nich bardziej niż sama tego chciała. Uniosła kieliszek do ust spoglądając na kobietę. Mogłaby powiedzieć, że ta się wcale nie zmieniła. Prócz pewniejszego wzroku nadal widziała w niej tą samą Krukonkę.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jakże mogłaby nie czuć zaintrygowania podobną rozrywką? Wszak zawierała w sobie wiele lubianych przez nią elementów. Kłamstwo, rozmowa, poznawanie innych, wykrywanie fałszu... Nie mogła sobie wyobrazić milszego sposobu na spędzenie czasu dzisiejszego dnia. Sama już propozycja była zaskakująca, w dość pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wymyślony o poranku scenariusz przewidywanych wydarzeń na tejże uroczystości, jawił się nieco mniej interesująco, nawet po mimo wielu wersji.
Kolejny i zarazem ostatni łyk wina. Piła wolno, a napój i tak skończył się szybciej aniżeli mogła się tego spodziewać. Wolnym ruchem odstawiła naczynie na stół, czując lekką tęsknotę za tak miłym dla niej smakiem. Mimo, iż z przyjemnością jeszcze raz posmakowałaby w tej symfonii smaków, odmówiła kelnerowi, który z miłym uśmiechem chciał zaproponować kolejną porcję. Krótkie "nie, dziękuję" wypowiedziane dość rzeczowym tonem wystarczyło, a tamten już po chwili zniknął, lawirując zręcznie pomiędzy stolikami. Kobieta powędrowała za nim wzrokiem, dzięki czemu miała również okazję dojrzeć kolejne pojawiające się w sali osoby, a więc twarze bardziej, mniej znane oraz te, których jeszcze nigdy nie widziała. Jednak na żadnej z nich jej wzrok nie zatrzymał się na dłuższy moment, gdyż dość szybko jej spojrzenie wróciło do rozmówcy.
Pozwoliła sobie przez chwilę patrzeć na niego, udając przy tym iż uważnie słucha jego słów. W rzeczywistości, chociaż zwracała uwagę na to co mówi, zwróciła uwagę na jego wygląd. Ten wcześniej umknął jej gdzieś pomiędzy dawaniem rad, a zgadzaniem się na nietypowo brzmiącą grę. Mężczyzna prezentował się dość dobrze, z pewnością odpowiednio na okazję. Największą uwagę przykuwała (naturalnie) twarz, w której kryło się wszystko. Szczególnie w oczach - rzekomym zwierciadle duszy, w co Elisabeth wierzyła. Gdy spotykała się z ludźmi, zawsze zwracała uwagę na ich oczy - źródło najprawdziwszych informacji, które mogły potwierdzić lub zaprzeczyć wypowiadanym słowom. Przy tym nigdy nie przejmowała się tym, czy wyda się to komuś dość niekomfortowe... Wszak należy patrzyć się rozmówcy zawsze w oczy, czyż nie?
- To wiele informacji - odpowiedziała, zwiększając tym samym swój czas na odpowiedź. - Cóż mogę powiedzieć... Nie mam zbyt wielu marzeń, gdyż dość szybko je zazwyczaj realizuję. Staram się marzyć o rzeczach dość prostych.
Jak na razie jej taktyka polegała na łączeniu prawd z kłamstwem, co zresztą dla niej było najlepsze. Mogła dowolnie skrywać informacje o sobie pomiędzy tymi wymyślonymi, nie mających nic wspólnego z rzeczywistością. - W tym momencie na przykład poczułam, że mam kolejne marzenie... Śnię o jeszcze jednym kielichu pełnym Quintin.
Mówiąc o swoim marzeniu nieco przybliżyła się do mężczyzny, co wyglądała jakby mówiła mu o jakimś sekrecie. Kiedy jednak wszystko co chciała powiedzieć ujrzało światło dzienne, oparła się z powrotem na krzesło, ręką odgarniając jeden z niesfornych kosmyków za ucho.
- A co do działu w hogwarckiej bibliotece... - na chwilę zamyśliła się, niby zastanawiając się co mogłaby powiedzieć. - Zdecydowanie historia, przepadam za nią.
Kolejna prawda skrywana za kłamstwami... Zdecydowanie cała ta zabawa zaczęła się jej podobać.
- A czy lord również za nią przepada? - tutaj przechyliła głowę delikatnie w bok, ze wzrokiem wciąż utkwionym w chłodne błękitne oczy rozmówcy.
Kolejny i zarazem ostatni łyk wina. Piła wolno, a napój i tak skończył się szybciej aniżeli mogła się tego spodziewać. Wolnym ruchem odstawiła naczynie na stół, czując lekką tęsknotę za tak miłym dla niej smakiem. Mimo, iż z przyjemnością jeszcze raz posmakowałaby w tej symfonii smaków, odmówiła kelnerowi, który z miłym uśmiechem chciał zaproponować kolejną porcję. Krótkie "nie, dziękuję" wypowiedziane dość rzeczowym tonem wystarczyło, a tamten już po chwili zniknął, lawirując zręcznie pomiędzy stolikami. Kobieta powędrowała za nim wzrokiem, dzięki czemu miała również okazję dojrzeć kolejne pojawiające się w sali osoby, a więc twarze bardziej, mniej znane oraz te, których jeszcze nigdy nie widziała. Jednak na żadnej z nich jej wzrok nie zatrzymał się na dłuższy moment, gdyż dość szybko jej spojrzenie wróciło do rozmówcy.
Pozwoliła sobie przez chwilę patrzeć na niego, udając przy tym iż uważnie słucha jego słów. W rzeczywistości, chociaż zwracała uwagę na to co mówi, zwróciła uwagę na jego wygląd. Ten wcześniej umknął jej gdzieś pomiędzy dawaniem rad, a zgadzaniem się na nietypowo brzmiącą grę. Mężczyzna prezentował się dość dobrze, z pewnością odpowiednio na okazję. Największą uwagę przykuwała (naturalnie) twarz, w której kryło się wszystko. Szczególnie w oczach - rzekomym zwierciadle duszy, w co Elisabeth wierzyła. Gdy spotykała się z ludźmi, zawsze zwracała uwagę na ich oczy - źródło najprawdziwszych informacji, które mogły potwierdzić lub zaprzeczyć wypowiadanym słowom. Przy tym nigdy nie przejmowała się tym, czy wyda się to komuś dość niekomfortowe... Wszak należy patrzyć się rozmówcy zawsze w oczy, czyż nie?
- To wiele informacji - odpowiedziała, zwiększając tym samym swój czas na odpowiedź. - Cóż mogę powiedzieć... Nie mam zbyt wielu marzeń, gdyż dość szybko je zazwyczaj realizuję. Staram się marzyć o rzeczach dość prostych.
Jak na razie jej taktyka polegała na łączeniu prawd z kłamstwem, co zresztą dla niej było najlepsze. Mogła dowolnie skrywać informacje o sobie pomiędzy tymi wymyślonymi, nie mających nic wspólnego z rzeczywistością. - W tym momencie na przykład poczułam, że mam kolejne marzenie... Śnię o jeszcze jednym kielichu pełnym Quintin.
Mówiąc o swoim marzeniu nieco przybliżyła się do mężczyzny, co wyglądała jakby mówiła mu o jakimś sekrecie. Kiedy jednak wszystko co chciała powiedzieć ujrzało światło dzienne, oparła się z powrotem na krzesło, ręką odgarniając jeden z niesfornych kosmyków za ucho.
- A co do działu w hogwarckiej bibliotece... - na chwilę zamyśliła się, niby zastanawiając się co mogłaby powiedzieć. - Zdecydowanie historia, przepadam za nią.
Kolejna prawda skrywana za kłamstwami... Zdecydowanie cała ta zabawa zaczęła się jej podobać.
- A czy lord również za nią przepada? - tutaj przechyliła głowę delikatnie w bok, ze wzrokiem wciąż utkwionym w chłodne błękitne oczy rozmówcy.
A little learning is a dangerous thing...
Kiedy Elisabeth odstawiała kieliszek, wino w jego własnym wirowało jeszcze, przy nieznacznych ruchach dłoni muskając wewnętrzną taflę szkła, leniwie i niespiesznie, na kształt tempa życiowego Ulyssesa. Uwagę rozkładał mniej więcej po równo na otoczenie, postać kobiety oraz jej słowa, pilnując także własnych - lecz nie były wcale wymuszone i składane w zdania na siłę, jako naturalne także się przedstawiały. Znacznym ułatwieniem okazywało się obustronne zainteresowanie, utrzymujące ich umysły w przestrzeni zawiłości oraz drobnych wskazówek. Nie musiał jej przejrzeć na wylot i choć w pewnym sensie było to godne wyzwanie, pochłaniające uwagę w wystarczającym stopniu - angażujące wszystkie te zakamarki świadomości oraz logiki, które lubił angażować - bardziej kusząca wydawała się świadomość, że może pozwolić sobie na uśpienie instynktu. Taka forma odpoczynku wciąż była zdolna do utrzymania spokoju ducha, zajmując myśli i odciągając od kwietniowych przykrości, nadchodzącej fali rozpaczy, jaka miała dusić i przypominać o tym, że najgorszym przekleństwem może być przywiązanie. Oddalił od siebie widmo umierającej Ophelii, odsunął wrażenie subtelnego dotyku ukochanej, wracające w losowych momentach, zawsze niewłaściwych - żaden nie mógł równać się minionym chwilom, a odczucie powracające nieustępliwie drażniło się z rozsądkiem.
Oczy miał chłodne, zarówno w barwie, jak i wyrazie. Potrafił się kryć, potrafił zatajać swoje uczucia i w jakimś stopniu kontrolować ten błysk w oku, jak lubiano go określać - posiadał zaskakującą lekkość w odcinaniu się od własnych emocji i spychaniu ich na granice, nieraz traktując jak intruzów, często przekształcając je w wyrzutków, dlatego wyszukiwanie w oczach nie było w jego przypadku taką oczywistością. Niezbyt chwalebne, zdecydowanie niezdrowe, ale zapewniające komfort i rzeczony spokój. Jego obserwacja nie skupiała się na oczach, choć poświęcał im część koncentracji - była bardziej ogólna, kontrolowała mowę ciała, drobne gesty, uniesienia brwi, ruch dłoni - swobodny lub mniej. Kątem oka wyłapywał drobiazgi i szczegóły, budując z nich całość, podbarwioną kłamstwami i prawdą. Szafowali inteligencją w podobny sposób, a przynajmniej takie odnosił wrażenie. Jak zawsze - pozwolił rozmówczyni dokończyć, nie wbijając się w pół słowa, choć uwagi pojawiały się momentalnie, tuż po stwierdzeniach i sekretach. Uwagi o marzeniach i realizacji.
- Umiarkowanie. Nigdy w niej nie przodowałem - zwięźle określił swoje stanowisko, zgodne z prawdą - posiadał podstawową wiedzę, ale zawsze wolał poświęcać czas na inne dziedziny - gdzieś z tyłu głowy mając myśl, że i historią zajmie się bardziej w swoim czasie. W gruncie rzeczy był dosyć wszechstronny, jeśli chodziło o zainteresowania, lecz duża wiedza lokowała się głównie w różdżkarstwie i wszystkim, co było z nim powiązane - a tego było sporo. - Bliżej mi do bardziej namacalnych i aktualnych dziedzin. Choćby do zielarstwa - uzupełnił, nie wplatając przerwy między wypowiedzi, ale po tej zatrzymał się na chwilę, chcąc wrócić komentarzem do wcześniejszych marzeń. - Podziwiam umiejętność trzymania marzeń pod kontrolą - nie odpuścił sobie bardzo subtelnej drwiny. - Trudna sztuka, choć praktyczna. Lecz faktycznie, kieliszek Quintina to bardzo proste marzenie. Podejrzewam też, że dosyć świeże, skoro kelnera odesłała lady tak stanowczo. Czy to rodzaj dyscypliny? - dopytał, mrużąc lekko oczy i przechylając głowę na znak zainteresowania odpowiedzią.
Oczy miał chłodne, zarówno w barwie, jak i wyrazie. Potrafił się kryć, potrafił zatajać swoje uczucia i w jakimś stopniu kontrolować ten błysk w oku, jak lubiano go określać - posiadał zaskakującą lekkość w odcinaniu się od własnych emocji i spychaniu ich na granice, nieraz traktując jak intruzów, często przekształcając je w wyrzutków, dlatego wyszukiwanie w oczach nie było w jego przypadku taką oczywistością. Niezbyt chwalebne, zdecydowanie niezdrowe, ale zapewniające komfort i rzeczony spokój. Jego obserwacja nie skupiała się na oczach, choć poświęcał im część koncentracji - była bardziej ogólna, kontrolowała mowę ciała, drobne gesty, uniesienia brwi, ruch dłoni - swobodny lub mniej. Kątem oka wyłapywał drobiazgi i szczegóły, budując z nich całość, podbarwioną kłamstwami i prawdą. Szafowali inteligencją w podobny sposób, a przynajmniej takie odnosił wrażenie. Jak zawsze - pozwolił rozmówczyni dokończyć, nie wbijając się w pół słowa, choć uwagi pojawiały się momentalnie, tuż po stwierdzeniach i sekretach. Uwagi o marzeniach i realizacji.
- Umiarkowanie. Nigdy w niej nie przodowałem - zwięźle określił swoje stanowisko, zgodne z prawdą - posiadał podstawową wiedzę, ale zawsze wolał poświęcać czas na inne dziedziny - gdzieś z tyłu głowy mając myśl, że i historią zajmie się bardziej w swoim czasie. W gruncie rzeczy był dosyć wszechstronny, jeśli chodziło o zainteresowania, lecz duża wiedza lokowała się głównie w różdżkarstwie i wszystkim, co było z nim powiązane - a tego było sporo. - Bliżej mi do bardziej namacalnych i aktualnych dziedzin. Choćby do zielarstwa - uzupełnił, nie wplatając przerwy między wypowiedzi, ale po tej zatrzymał się na chwilę, chcąc wrócić komentarzem do wcześniejszych marzeń. - Podziwiam umiejętność trzymania marzeń pod kontrolą - nie odpuścił sobie bardzo subtelnej drwiny. - Trudna sztuka, choć praktyczna. Lecz faktycznie, kieliszek Quintina to bardzo proste marzenie. Podejrzewam też, że dosyć świeże, skoro kelnera odesłała lady tak stanowczo. Czy to rodzaj dyscypliny? - dopytał, mrużąc lekko oczy i przechylając głowę na znak zainteresowania odpowiedzią.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Sala bankietowa [ślub]
Szybka odpowiedź