Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników
Leonard Masterangelo
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
| 18 kwietnia
Pomimo wiosny, która od kilku tygodni zdążyła się już zadomowić w Londynie, to popołudnie było dość chłodne i pochmurne. Niewątpliwie zbierało się na deszcz. Wieczór nie będzie łaskawy, lecz wciąż pozostało kilka godzin do zmroku.
Kiedy tylko Leonard stanął w progu pokoju Bathilda uniosła na niego wzrok znad księgi, którą miała otwartą na okrytych kocem kolanach. Zakonnik mógł poczuć zapach świeżo parzonej herbaty o ziołowym aromacie. Między jego nogami pojawił się kot, który obwąchał go nim otarł się o lewą łydkę i zamruczał przeciągle w ramach przyjacielskiego powitania.
— Witaj, Leonardzie — powitała go staruszka, a na jej pomarszczonej twarzy pojawił się matczyny uśmiechem. Zamknęła księgę i odłożyła ją na stolik. Zdjąwszy z siebie ciepły, wełniany koc, wstała i ruszyła w jego kierunku, aby mu się uważnie przyjrzeć. — Przyszedłeś, więc podjąłeś decyzję. Powinnam przyznać, że niezmiernie mnie to cieszy.
Dotknęła lekko jego ramion, a następnie lekkim ruchem ręki zaprosiła go dalej, w głąb salonu, gdzie mógł usiąść i odpocząć, choć wszystko było dopiero przed nim.
— Usiądź, proszę. Czy chciałbyś napić się czegoś? Może masz do mnie jakieś pytania? — Poprowadziła go do kanapy i sama na niej usiadła, jednym machnięciem różdżki przywołując dodatkową filiżankę, którą zalała herbatą z parującego imbryka, nie czekając aż odpowie. — Skoro tu jesteś wiesz z pewnością, z jakimi niebezpieczeństwami wiąże się ta Próba, a mimo to pragniesz podjąć wyzwanie. Nim jednak podejmiesz ostateczną decyzję, muszę cię ostrzec. Każde twoje działanie poskutkuje konsekwencjami, od których nie będzie odwrotu. To będzie wymagało od ciebie wiele wysiłku i poświęcenia. Być może nie uda ci się uniknąć bólu, a nawet śmierci, choć... — zawahała się, znów uśmiechając się troskliwie, lecz smutno. Nie mogła go oszukiwać. — Wierzę w ciebie. I zrozumiem, jeśli będziesz chciał się wycofać. Od tego, co wydarzy się po próbie nie będzie odwrotu, a twoja magia złączy się z Zakonem na zawsze. Dobrze się zastanów, czy aby na pewno jesteś gotów się tego wszystkiego podjąć.
| Na odpis masz 24h.
| 18 kwietnia
Pomimo wiosny, która od kilku tygodni zdążyła się już zadomowić w Londynie, to popołudnie było dość chłodne i pochmurne. Niewątpliwie zbierało się na deszcz. Wieczór nie będzie łaskawy, lecz wciąż pozostało kilka godzin do zmroku.
Kiedy tylko Leonard stanął w progu pokoju Bathilda uniosła na niego wzrok znad księgi, którą miała otwartą na okrytych kocem kolanach. Zakonnik mógł poczuć zapach świeżo parzonej herbaty o ziołowym aromacie. Między jego nogami pojawił się kot, który obwąchał go nim otarł się o lewą łydkę i zamruczał przeciągle w ramach przyjacielskiego powitania.
— Witaj, Leonardzie — powitała go staruszka, a na jej pomarszczonej twarzy pojawił się matczyny uśmiechem. Zamknęła księgę i odłożyła ją na stolik. Zdjąwszy z siebie ciepły, wełniany koc, wstała i ruszyła w jego kierunku, aby mu się uważnie przyjrzeć. — Przyszedłeś, więc podjąłeś decyzję. Powinnam przyznać, że niezmiernie mnie to cieszy.
Dotknęła lekko jego ramion, a następnie lekkim ruchem ręki zaprosiła go dalej, w głąb salonu, gdzie mógł usiąść i odpocząć, choć wszystko było dopiero przed nim.
— Usiądź, proszę. Czy chciałbyś napić się czegoś? Może masz do mnie jakieś pytania? — Poprowadziła go do kanapy i sama na niej usiadła, jednym machnięciem różdżki przywołując dodatkową filiżankę, którą zalała herbatą z parującego imbryka, nie czekając aż odpowie. — Skoro tu jesteś wiesz z pewnością, z jakimi niebezpieczeństwami wiąże się ta Próba, a mimo to pragniesz podjąć wyzwanie. Nim jednak podejmiesz ostateczną decyzję, muszę cię ostrzec. Każde twoje działanie poskutkuje konsekwencjami, od których nie będzie odwrotu. To będzie wymagało od ciebie wiele wysiłku i poświęcenia. Być może nie uda ci się uniknąć bólu, a nawet śmierci, choć... — zawahała się, znów uśmiechając się troskliwie, lecz smutno. Nie mogła go oszukiwać. — Wierzę w ciebie. I zrozumiem, jeśli będziesz chciał się wycofać. Od tego, co wydarzy się po próbie nie będzie odwrotu, a twoja magia złączy się z Zakonem na zawsze. Dobrze się zastanów, czy aby na pewno jesteś gotów się tego wszystkiego podjąć.
| Na odpis masz 24h.
Świadomość, że Masterangelo jest wschodzącą gwiazda boksu musiała dotrzeć do niego w chwili, gdy skandujący jego imię tłum, szalał na trybunach tuż po jego wyjściu na ring. Ktoś tuż obok wykrzyczał jego nazwisko, a światło jedynego na sali reflektora skierowało się właśnie na niego. Otaczali go mugole. Na sali nie było czarodziejów, mógł to stwierdzić bez trudu, rozpoznając ludzi po noszonych ubraniach. Pili piwo, rozlewając je wkoło, zajadali się dziwnymi przysmakami, kłócili ze sobą, śpiewali piosenki na cześć młodego boksera. Był ich gwiazdą.
W tłumie nieruchomo stała również jedna postać, czarownica — kobieta o zimnych oczach, delikatnym, nieprzeniknionym i pewnym siebie uśmiechu. Selina Lovegood wpatrywała się prosto w Leonarda.
— Tego wieczoru rozegra się walka o mistrzostwo! — rozbrzmiał głos spikera. Po drugiej stronie ringu stanął przeciwnik Leonarda. Miał na sobie szlafrok w innym kolorze, stał do niego plecami, rozgrzewając się przed walką. Jego trener oblał go wodą, krzyczał do niego dokładnie w ten sam sposób, co trener Leonarda, który rozgrzewał jego bicepsy. W kocu odwrócił się. Marco. Wyglądał na zdeterminowanego, pewnego siebie i gotowego do walki o zwycięstwo.
Walka toczy się o mistrzowski pas, worek pieniędzy i sławę, która otworzy przed Leonardem wszystkie drzwi, ale widok Seliny wśród mugolskiej publiczności znaczył też jedno — jeśli Masterangelo wygra, zdobędzie również jej serce. Do tej pory nieprzeniknione i zimne jak lód, teraz jednak leżało tuż przed nim, a wystarczyło jedynie po nie sięgnąć. Jednocześnie Leonard mógł przypomnieć sobie, kim jest jego trener — bezdusznym mordercą, który przyrzekł Masterangelo, że jeśli przegra tę walkę do końca życia będzie musiał spłacać dług na jego treningi i szkolenia, pozbywając się w jego imieniu pewnych problemów. Z boksera stanie się chłopcem na posyłki, osiłkiem do zabijania na zlecenie swojego mistrza. Wystarczyło, że pokona Marco. Pozbawi go złudzeń i marzeń, raz na zawsze.
Dzwonek sygnalizował rozpoczęcie walki.
| Leonard musi podjąć decyzję, czy podejmuje walkę z Marco, czy rezygnuje. Jeśli podejmuje, rzucasz kością k100. Na odpis masz 24h.
W tłumie nieruchomo stała również jedna postać, czarownica — kobieta o zimnych oczach, delikatnym, nieprzeniknionym i pewnym siebie uśmiechu. Selina Lovegood wpatrywała się prosto w Leonarda.
— Tego wieczoru rozegra się walka o mistrzostwo! — rozbrzmiał głos spikera. Po drugiej stronie ringu stanął przeciwnik Leonarda. Miał na sobie szlafrok w innym kolorze, stał do niego plecami, rozgrzewając się przed walką. Jego trener oblał go wodą, krzyczał do niego dokładnie w ten sam sposób, co trener Leonarda, który rozgrzewał jego bicepsy. W kocu odwrócił się. Marco. Wyglądał na zdeterminowanego, pewnego siebie i gotowego do walki o zwycięstwo.
Walka toczy się o mistrzowski pas, worek pieniędzy i sławę, która otworzy przed Leonardem wszystkie drzwi, ale widok Seliny wśród mugolskiej publiczności znaczył też jedno — jeśli Masterangelo wygra, zdobędzie również jej serce. Do tej pory nieprzeniknione i zimne jak lód, teraz jednak leżało tuż przed nim, a wystarczyło jedynie po nie sięgnąć. Jednocześnie Leonard mógł przypomnieć sobie, kim jest jego trener — bezdusznym mordercą, który przyrzekł Masterangelo, że jeśli przegra tę walkę do końca życia będzie musiał spłacać dług na jego treningi i szkolenia, pozbywając się w jego imieniu pewnych problemów. Z boksera stanie się chłopcem na posyłki, osiłkiem do zabijania na zlecenie swojego mistrza. Wystarczyło, że pokona Marco. Pozbawi go złudzeń i marzeń, raz na zawsze.
Dzwonek sygnalizował rozpoczęcie walki.
| Leonard musi podjąć decyzję, czy podejmuje walkę z Marco, czy rezygnuje. Jeśli podejmuje, rzucasz kością k100. Na odpis masz 24h.
Czy to mogła być prawda? Uczucie było dokładnie takie samo jak przed wszystkim innymi walkami. Ekscytacja ustępowała skupieniu, nagłemu wyciszeniu umysłu. Skandowanie tłumu dochodziło do niego jakby stłumione, ale wrażenie, którego go uderzyło było całkowicie żywe. Wykrzykiwali jego imię, a więc nie był nieznanym nikomu młodzikiem, był ważny. Mugole z radością stawiali spore kwoty na swoich faworytów. Czy był jednym z nich?
Nie przyglądał się zbytnio widowni, ale nie potrafił jej przeoczyć. Co robiła w tak ordynarnie mugolskim miejscu? Nie pasowała tutaj. Owszem, mówił jej o swoich walkach, nie sądził jednak, że kiedykolwiek będzie chętna do oglądania go. Zapewne przyjrzałaby się jej dłużej gdyby nie głos spikera, który dotarł do niego ostro i wyraźnie wśród tej wrzawy. Walka o mistrzostwo. Tego kalibru się nie spodziewał. To wszystko wydawało się tak surrealistyczne, że aż zaczynał wierzyć w tego prawdopodobieństwo. Zmrużył oczy, gdy na ringu pojawił się jego przeciwnik. Postawny, dobrze zbudowany, poprawna sylwetka. Jakby znajoma. Chociaż i tak doznał szoku, gdy nieznajomy się odwrócił. Marco? Co na wszystkie gacie Merlina robił tutaj jego brat? Przecież nie kontynuował kariery boksera, jakim więc cholernym cudem?
Wszystko teraz do niego docierało. Walka o tytuł wiązała się z wieloma profitami. Pieniądze, sława, pas, który można postawić nad kominkiem. Ale okazało się, że wiązały się z tym zupełnie inne rzeczy. Miał zdobyć Selinę. To brzmiało niedorzecznie ale jednocześnie tłumaczyło jej pojawienie się tutaj. Nie miał pojęcia, że coś takiego na nią działało. Nie chciał do końca w to wierzyć. Tak samo w ostatnią myśl, która sprawiła, że raptownie obrócił się w stronę swojego trenera. Niemożliwe. Jakim cudem stał twarzą w twarz ze swoim ojcem? Przecież ten człowiek był podłym mordercą i powinien być też samobójcą. Dlaczego więc był tutaj? I zmuszał go do walki szantażem. Jeśli nie wygra ten zrobi sobie z niego chłopca na posyłki. Ale przecież jeśli wygra to stanie się dokładnie to samo. Zagarnie całą wygraną i nadal będzie mu mało. Wykorzysta niczym złotą kaczkę. Nie ufał mu, nie wierzył od dawna w tego człowieka i nie miał zamiaru poddać się woli mordercy. Chciał walczyć, prawda? Ale nie w klatce ringu jak kiedyś. Chciał walczyć z tymi, którzy poczuwali się za panów świata, za tych mogących wydawać wyroki na ludziach. Zacisnął dłoni w pięści. Co z Lovegood? Nie mógł pogodzić się z tym, że jest na wyciągnięcie ręki, ale pamiętał po co tu przyszedł. Jeszcze nie zapomniał. Musiał się tego wyrzec, wyrzec jej. I tak później tylko by ją zranił, a krzywdził już za bardzo.
- Nie będę więcej walczyć - oznajmił głośno, obracając się w stronę swojego rywala. Swojego brata. Wspaniałe rękawice obszyte złotą nicią upadły na ziemię.
Nie przyglądał się zbytnio widowni, ale nie potrafił jej przeoczyć. Co robiła w tak ordynarnie mugolskim miejscu? Nie pasowała tutaj. Owszem, mówił jej o swoich walkach, nie sądził jednak, że kiedykolwiek będzie chętna do oglądania go. Zapewne przyjrzałaby się jej dłużej gdyby nie głos spikera, który dotarł do niego ostro i wyraźnie wśród tej wrzawy. Walka o mistrzostwo. Tego kalibru się nie spodziewał. To wszystko wydawało się tak surrealistyczne, że aż zaczynał wierzyć w tego prawdopodobieństwo. Zmrużył oczy, gdy na ringu pojawił się jego przeciwnik. Postawny, dobrze zbudowany, poprawna sylwetka. Jakby znajoma. Chociaż i tak doznał szoku, gdy nieznajomy się odwrócił. Marco? Co na wszystkie gacie Merlina robił tutaj jego brat? Przecież nie kontynuował kariery boksera, jakim więc cholernym cudem?
Wszystko teraz do niego docierało. Walka o tytuł wiązała się z wieloma profitami. Pieniądze, sława, pas, który można postawić nad kominkiem. Ale okazało się, że wiązały się z tym zupełnie inne rzeczy. Miał zdobyć Selinę. To brzmiało niedorzecznie ale jednocześnie tłumaczyło jej pojawienie się tutaj. Nie miał pojęcia, że coś takiego na nią działało. Nie chciał do końca w to wierzyć. Tak samo w ostatnią myśl, która sprawiła, że raptownie obrócił się w stronę swojego trenera. Niemożliwe. Jakim cudem stał twarzą w twarz ze swoim ojcem? Przecież ten człowiek był podłym mordercą i powinien być też samobójcą. Dlaczego więc był tutaj? I zmuszał go do walki szantażem. Jeśli nie wygra ten zrobi sobie z niego chłopca na posyłki. Ale przecież jeśli wygra to stanie się dokładnie to samo. Zagarnie całą wygraną i nadal będzie mu mało. Wykorzysta niczym złotą kaczkę. Nie ufał mu, nie wierzył od dawna w tego człowieka i nie miał zamiaru poddać się woli mordercy. Chciał walczyć, prawda? Ale nie w klatce ringu jak kiedyś. Chciał walczyć z tymi, którzy poczuwali się za panów świata, za tych mogących wydawać wyroki na ludziach. Zacisnął dłoni w pięści. Co z Lovegood? Nie mógł pogodzić się z tym, że jest na wyciągnięcie ręki, ale pamiętał po co tu przyszedł. Jeszcze nie zapomniał. Musiał się tego wyrzec, wyrzec jej. I tak później tylko by ją zranił, a krzywdził już za bardzo.
- Nie będę więcej walczyć - oznajmił głośno, obracając się w stronę swojego rywala. Swojego brata. Wspaniałe rękawice obszyte złotą nicią upadły na ziemię.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Leonard miał wątpliwości, co do wszystkiego, co go otaczało, ale nic nie wydawało się prawdziwsze niż ten ring, skandujący jego imię tłum, nowiuteńkie rękawice i kobieta, która stojąc nieruchomo wpatrywała się prowokacyjnie w jego sylwetkę, jakby dla niej to była zabawa, choć przecież złożyła swą obietnicę. Gdy tylko Masterangelo głośno się odezwał było już po gongu. Jego brat zareagował błyskawicznie, wcale nie biorąc na poważnie jego słów.
— Nie bądź tchórzem — warknął z irytacją, a po chwili wymierzył mu niezwykle silny cios prosto w szczękę. Leonard się nie bronił, nawet nie próbował się zasłonić, więc zachwiał się na giętkich deskach i upadł na ziemię, lekko oszołomiony, choć ból nie należał do najgorszych jakie w życiu czuł. Marco wciąż brakowało precyzji i siły.
Masterangelo potrzebował kilkunastu sekund, aby zrozumieć co się właściwie stało. Kiedy leżał płasko na plecach, głowę miał zwróconą w kierunku wejścia, dzięki temu mógł dostrzec rozgrywającą się tam scenę, chociaż nikt inny poza nim zdawał się tego nie dostrzegać. Pewną kobietę szarpało dwóch mężczyzn, o dziwo - czarodziejów. Choć kryli się z tym, co trzymali w dłoniach, Leonard bez trudu mógł rozpoznać nieporadnie chowane różdżki. Krzyki bezbronnej były zagłuszane przez siedzących na trybunach ludzi, a wszystkie oczy skierowane były na ring. To mało zajmujące zdarzenie umykało wszystkim — wszystkim poza Masterangelo.
— Wstawaj! Walcz wreszcie!— dobiegł go niego głos Marco, który niecierpliwie przeskakiwał z nogi na nogę. Był gotów wygrać, odebrać mu szansę na zwycięstwo. Był wystarczająco zdeterminowany, aby go pokonać.
Ryk trenera, pomocników, wsparcia, hałas, tupot stóp, oklaski, wrzawa. I ta jedna myśl, ta jedna decyzja. Być może gdzieś w jego torbie leżącej koło trenera znajdowała się różdżka?
| Na odpis masz 24h. Jeśli podejmujesz walkę o zwycięstwo rzucasz kością k100 dwukrotnie. Pierwszy rzut odpowie za szybkość reakcji, a drugi za precyzję. Jeśli podejmujesz inne działania, rzucasz kością k100.
— Nie bądź tchórzem — warknął z irytacją, a po chwili wymierzył mu niezwykle silny cios prosto w szczękę. Leonard się nie bronił, nawet nie próbował się zasłonić, więc zachwiał się na giętkich deskach i upadł na ziemię, lekko oszołomiony, choć ból nie należał do najgorszych jakie w życiu czuł. Marco wciąż brakowało precyzji i siły.
Masterangelo potrzebował kilkunastu sekund, aby zrozumieć co się właściwie stało. Kiedy leżał płasko na plecach, głowę miał zwróconą w kierunku wejścia, dzięki temu mógł dostrzec rozgrywającą się tam scenę, chociaż nikt inny poza nim zdawał się tego nie dostrzegać. Pewną kobietę szarpało dwóch mężczyzn, o dziwo - czarodziejów. Choć kryli się z tym, co trzymali w dłoniach, Leonard bez trudu mógł rozpoznać nieporadnie chowane różdżki. Krzyki bezbronnej były zagłuszane przez siedzących na trybunach ludzi, a wszystkie oczy skierowane były na ring. To mało zajmujące zdarzenie umykało wszystkim — wszystkim poza Masterangelo.
— Wstawaj! Walcz wreszcie!— dobiegł go niego głos Marco, który niecierpliwie przeskakiwał z nogi na nogę. Był gotów wygrać, odebrać mu szansę na zwycięstwo. Był wystarczająco zdeterminowany, aby go pokonać.
Ryk trenera, pomocników, wsparcia, hałas, tupot stóp, oklaski, wrzawa. I ta jedna myśl, ta jedna decyzja. Być może gdzieś w jego torbie leżącej koło trenera znajdowała się różdżka?
| Na odpis masz 24h. Jeśli podejmujesz walkę o zwycięstwo rzucasz kością k100 dwukrotnie. Pierwszy rzut odpowie za szybkość reakcji, a drugi za precyzję. Jeśli podejmujesz inne działania, rzucasz kością k100.
Przez krótką chwilę był gotów uwierzyć, że to wszystko co go otacza to jakiś wyjątkowo dziwny sen. Może omam, coś wywołane zbytnią bliskością dementorów? W końcu nigdy wcześniej mu się to nie przytrafiło. Tak samo jak zupełnie bezpodstawne oberwanie prosto w twarz. Wtedy rozwiał wszystkie swoje wątpliwości. We śnie nie byłby w stanie tak dokładnie poczuć uderzenia. Zwłaszcza takiego, które mimo nie włożenia w nie całej siły, posłało go na łopatki. Cóż, stał na przeciwko swojego brata, przynajmniej w połowie rodzonego, nie powinien o tym zapominać. Nie zmieniło to jednak jego decyzji, nie chciał z nim walczyć. Nie czuł przemożnej potrzeby udowodnienia mu, że jest tym silniejszym, tym lepszym. Nie uznawał przecież takich podziałów, już od dawna.
- Gdybym był tchórzem to walczyłbym - mruknął, bardziej do siebie niż do niego. Chciał się podźwignąć z ziemi, ale wtedy coś zauważył. Ruch pulsującego tłumu w czasie walk na ringu był czymś naturalnym, jednak to zachowanie z pewnością odbiegało od normy. Szarpanina. Nie poszturchiwanie się fanów różnych zawodników tylko zorganizowana w pewnym stopniu napaść. Zrozumiał to po widocznych, chociaż desperacko chowanych przed wzrokiem innych różdżkach. Właśnie, różdżka. Kompletnie o tym zapomniał. Wcześniej po prostu była w jego dłoni, a teraz powrót do tej dziwnej, czysto mugolskiej rzeczywistości zupełnie wybił go z rytmu. Wiedział, że nie może pokazać się z nią mugolom, ale potrzebował pewności i siły jaka płynęła z świadomości posiadania tego przedmiotu na wyciągnięcie ręki. Poza tym czuł, że musi pomóc. Tylko jego oczy, i to zresztą przez przypadek, zwróciły się w to miejsce. Reszta była ślepo wlepiona w ring. Kiedyś może by mu to pochlebiało. Zgarniać powszechną atencję, cieszyć się wielką sławą i wsparciem bezimiennego tłumu lubującego się w oglądaniu kontrolowanej przemocy. To było dawno. Dla niego boks był wspaniałym, budującym sportem, ale inne formy agresji napawały go wstrętem.
Skoro i tak nie chciał walczyć to jak najszybciej powinien usunąć się z ringu. Tylko potrzebował różdżki. Nie mógł stawić czoła innym czarodziejom bez niej. Czy to możliwe, aby znajdowała się w torbie stojącej obok trenera? Poza tym mogła znajdować się tylko w szatni, a na to nie było czasu. Podniósł się jednym ruchem z ziemi i zmierzył swojego brata spojrzeniem bez wyrazu. Kiedyś miał mu za złe, że winił go za tak wiele grzechów. Zmienił się jednak, ruszył dalej ponad tym.
- Wygląda na to, że wygrywasz walkowerem - rzucił tylko, po czym obrócił się na pięcie i skoczył do przodu, aby przetrząsnąć torbę będącą jego jedyną deską ratunku, a i na to prawdopodobnie miał tylko sekundy nim wszystko pogrąży się w chaosie. Musiał mieć swoją różdżkę.
- Gdybym był tchórzem to walczyłbym - mruknął, bardziej do siebie niż do niego. Chciał się podźwignąć z ziemi, ale wtedy coś zauważył. Ruch pulsującego tłumu w czasie walk na ringu był czymś naturalnym, jednak to zachowanie z pewnością odbiegało od normy. Szarpanina. Nie poszturchiwanie się fanów różnych zawodników tylko zorganizowana w pewnym stopniu napaść. Zrozumiał to po widocznych, chociaż desperacko chowanych przed wzrokiem innych różdżkach. Właśnie, różdżka. Kompletnie o tym zapomniał. Wcześniej po prostu była w jego dłoni, a teraz powrót do tej dziwnej, czysto mugolskiej rzeczywistości zupełnie wybił go z rytmu. Wiedział, że nie może pokazać się z nią mugolom, ale potrzebował pewności i siły jaka płynęła z świadomości posiadania tego przedmiotu na wyciągnięcie ręki. Poza tym czuł, że musi pomóc. Tylko jego oczy, i to zresztą przez przypadek, zwróciły się w to miejsce. Reszta była ślepo wlepiona w ring. Kiedyś może by mu to pochlebiało. Zgarniać powszechną atencję, cieszyć się wielką sławą i wsparciem bezimiennego tłumu lubującego się w oglądaniu kontrolowanej przemocy. To było dawno. Dla niego boks był wspaniałym, budującym sportem, ale inne formy agresji napawały go wstrętem.
Skoro i tak nie chciał walczyć to jak najszybciej powinien usunąć się z ringu. Tylko potrzebował różdżki. Nie mógł stawić czoła innym czarodziejom bez niej. Czy to możliwe, aby znajdowała się w torbie stojącej obok trenera? Poza tym mogła znajdować się tylko w szatni, a na to nie było czasu. Podniósł się jednym ruchem z ziemi i zmierzył swojego brata spojrzeniem bez wyrazu. Kiedyś miał mu za złe, że winił go za tak wiele grzechów. Zmienił się jednak, ruszył dalej ponad tym.
- Wygląda na to, że wygrywasz walkowerem - rzucił tylko, po czym obrócił się na pięcie i skoczył do przodu, aby przetrząsnąć torbę będącą jego jedyną deską ratunku, a i na to prawdopodobnie miał tylko sekundy nim wszystko pogrąży się w chaosie. Musiał mieć swoją różdżkę.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Leonard Mastrangelo' has done the following action : rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Cios wprawnego boksera zawsze jest skuteczny i nierzadko wymierzony z odpowiednią precyzją jest w stanie powalić przeciwnika na łopatki, ale Leonard wiedział o tym doskonale. Upadek jednak zwrócił jego uwagę na coś, czego nikt inny nie zauważył. Widział również jak przerażona kobieta zostaje wyprowadzona przez dwóch czarodziejów na zewnątrz. Nie wiedzieli, że ktokolwiek ich zauważył, nie wyglądali tak, jakby czuli się winni. Bez zmrużenia okiem wytargali ją za drzwi, które zamknęły się za nimi bezgłośnie.
— Jesteś tchórzem i zawsze nim będziesz. Sądzisz, że nie wygram w uczciwej walce z tobą, że nie dam rady. Jesteś żałosny — jęknął z politowaniem Marco, spluwając w jego kierunku. — Wstawaj i walcz!— warknął, ale Leonard już odwrócił się tyłem, by dorwać się do swojej torby, która leżała między nogami trenera.
— Co ty robisz?! Głupcze, wracaj na ring!— wydarł się na niego, wzbogacając swoją wypowiedź o siarczyste przekleństwa. Chwycił go za ramiona, próbując odepchnąć od torby, zupełnie nie patrząc na to, co się w niej znajdowało. Był całkowicie zaabsorbowany działaniem Leonarda — bezsensownym, w jego mniemaniu — i chciał go zmusić do odwrotu. Masterangelo znalazł między ubraniami swoją różdżkę, musiał jednak pamiętać, że wciąż znajdował się wokół mugoli.
Tłum, który wcześniej skandował imię zakonnika zaczął buczeć. Irytacja siedzących na trybunach ludzi wzmagała się z każdą chwilą — nie po to się tu zjawili, by oglądać uciekającego potencjalnego mistrza. Zaczęli wykrzywiać w jego stronę obraźliwe hasła, ciskać w niego wszystkim, co mieli pod ręką. Jedna ze szklanych butelek po piwie uderzyła zawodnika w ramię. Pękła, ale nie roztrzaskała się samym uderzeniem w ciało, a dopiero gdy upadła na ziemię. Leonard poczuł jak jego lewe ramię emanuje ciepłem i bólem, a w miejscu w które uderzyło szkło pojawiło się zaczerwienienie i cienkie, niegroźne skaleczenie.
| Na odpis masz 24h. Wciąż możesz zmienić swoją decyzję i wrócić na ring. W takim wypadku określasz, czy podejmujesz cios, a jeśli tak, rzucasz kością k100 + punkty sprawności, by określić jego siłę. Jeśli decydujesz się pobiec w kierunku drzwi, musisz przedrzeć się przez rozszalały tłum. Rzucasz kością k100 + punkty sprawności - ST powodzenia wynosi 50. Jeśli zdecydujesz się czarować ST jest równe zaklęciom w spisie.
— Jesteś tchórzem i zawsze nim będziesz. Sądzisz, że nie wygram w uczciwej walce z tobą, że nie dam rady. Jesteś żałosny — jęknął z politowaniem Marco, spluwając w jego kierunku. — Wstawaj i walcz!— warknął, ale Leonard już odwrócił się tyłem, by dorwać się do swojej torby, która leżała między nogami trenera.
— Co ty robisz?! Głupcze, wracaj na ring!— wydarł się na niego, wzbogacając swoją wypowiedź o siarczyste przekleństwa. Chwycił go za ramiona, próbując odepchnąć od torby, zupełnie nie patrząc na to, co się w niej znajdowało. Był całkowicie zaabsorbowany działaniem Leonarda — bezsensownym, w jego mniemaniu — i chciał go zmusić do odwrotu. Masterangelo znalazł między ubraniami swoją różdżkę, musiał jednak pamiętać, że wciąż znajdował się wokół mugoli.
Tłum, który wcześniej skandował imię zakonnika zaczął buczeć. Irytacja siedzących na trybunach ludzi wzmagała się z każdą chwilą — nie po to się tu zjawili, by oglądać uciekającego potencjalnego mistrza. Zaczęli wykrzywiać w jego stronę obraźliwe hasła, ciskać w niego wszystkim, co mieli pod ręką. Jedna ze szklanych butelek po piwie uderzyła zawodnika w ramię. Pękła, ale nie roztrzaskała się samym uderzeniem w ciało, a dopiero gdy upadła na ziemię. Leonard poczuł jak jego lewe ramię emanuje ciepłem i bólem, a w miejscu w które uderzyło szkło pojawiło się zaczerwienienie i cienkie, niegroźne skaleczenie.
| Na odpis masz 24h. Wciąż możesz zmienić swoją decyzję i wrócić na ring. W takim wypadku określasz, czy podejmujesz cios, a jeśli tak, rzucasz kością k100 + punkty sprawności, by określić jego siłę. Jeśli decydujesz się pobiec w kierunku drzwi, musisz przedrzeć się przez rozszalały tłum. Rzucasz kością k100 + punkty sprawności - ST powodzenia wynosi 50. Jeśli zdecydujesz się czarować ST jest równe zaklęciom w spisie.
Sam się tego nie spodziewał, ale usta wygiął mu cień uśmiechu, gdy usłyszał słowa Marco. Jeszcze parę lat temu byłby skłonny przyznać mu w tej kwestii rację. Sam sądził, że jest żałosnym tchórzem pozbawionym jakiejkolwiek wartości. Utwierdzało go w tym od najmłodszych lat rodzeństwo, później szlachetnie urodzeni czarodzieje, jego była żona. Wielu ludzi na jego drodze poddawało wątpliwości wszystko, co robił. Mimo bycia postury rosłego dębu często boleśnie łamało go to niczym cieniutką gałązkę. Wcześniej, a może nawet nadal, nie był świadom, że każde pojedyncze złamanie czyniło go silniejszym. Każde otrzepanie kolan po upadku podkładało cegiełkę pod wybudowanie od kompletnego zera jego poczucia własnej wartości. Dlatego teraz, gdy wstawał z ringu nie bolało go nic więcej oprócz szczęki, która nie powstrzymała go przed tym delikatnym grymasem. Margo mógł mówić co chce, ale zmienił się bezpowrotnie i nie wierzył w jego słowa. Odmowa walki nie była tchórzostwem. Zresztą nie odmawiał, zdawało się, że zaraz wplącze się w nową.
Najważniejszym na początek było zdobycie różdżki. Zaskoczeniem było, że chociaż ta część poszła gładko. Nie licząc szarpiącego go brata. Ten na szczęście był zbytnio zajęty wyrażaniem swojej dezaprobaty i złości. Zresztą spostrzegawczość poza ringiem nigdy nie była jego mocną stroną. Nie wiedział jednak jak z całą resztą tłumu, który stopniowo zamieniał się w pełną niezadowolenia i irytacji burzową chmurę. Wyładowanie musiało być jedynie kwestią czasu. Wolał go uniknąć, zwłaszcza, że tajemniczy czarodzieje korzystając z rosnącego zamieszania zdołali się wydostać niezauważeni z przerażoną kobietą. Musiał działać i to szybko. Nie był aurorem, nie w jego gestii leżało ratowanie życia maluczkich, ale przecież w pierwszej kolejności był zawsze człowiekiem. Ludzkim odruchem, przynajmniej według niego, było niesienie pomocy. Zwłaszcza jeśli chciał być godzien bycia częścią Zakonu.
Wsunął różdżkę za szeroką gumkę spodenek, które dzięki ścisłemu przyleganiu miały zapobiec wyślizgnięciu się. Nie miał żadnych kieszeni, a bieganie z nią w ręku byłoby skrajnie głupie. Kosztowało go to jednak czas, który ktoś z widowni wykorzystał na dokładne wycelowanie. Rozpędzona butelka uderzyła go w lewe ramię. Przeszył go nieprzyjemny ból, ale zaraz potem ulga, gdy zobaczył kątem oka, że przedmiot rozpryskuje się na ziemi, a nie jego ciele. Nie miał czasu na użalenie się nad sobą, nie miał rany ciętej, więc było to kompletnie nieistotne w tym momencie. Zerwał się do biegu w kierunku drzwi, licząc, że Marco nie postanowi za nim podążyć. Przedzieranie się przez tłum było wystarczająco trudno bez ogona.
Najważniejszym na początek było zdobycie różdżki. Zaskoczeniem było, że chociaż ta część poszła gładko. Nie licząc szarpiącego go brata. Ten na szczęście był zbytnio zajęty wyrażaniem swojej dezaprobaty i złości. Zresztą spostrzegawczość poza ringiem nigdy nie była jego mocną stroną. Nie wiedział jednak jak z całą resztą tłumu, który stopniowo zamieniał się w pełną niezadowolenia i irytacji burzową chmurę. Wyładowanie musiało być jedynie kwestią czasu. Wolał go uniknąć, zwłaszcza, że tajemniczy czarodzieje korzystając z rosnącego zamieszania zdołali się wydostać niezauważeni z przerażoną kobietą. Musiał działać i to szybko. Nie był aurorem, nie w jego gestii leżało ratowanie życia maluczkich, ale przecież w pierwszej kolejności był zawsze człowiekiem. Ludzkim odruchem, przynajmniej według niego, było niesienie pomocy. Zwłaszcza jeśli chciał być godzien bycia częścią Zakonu.
Wsunął różdżkę za szeroką gumkę spodenek, które dzięki ścisłemu przyleganiu miały zapobiec wyślizgnięciu się. Nie miał żadnych kieszeni, a bieganie z nią w ręku byłoby skrajnie głupie. Kosztowało go to jednak czas, który ktoś z widowni wykorzystał na dokładne wycelowanie. Rozpędzona butelka uderzyła go w lewe ramię. Przeszył go nieprzyjemny ból, ale zaraz potem ulga, gdy zobaczył kątem oka, że przedmiot rozpryskuje się na ziemi, a nie jego ciele. Nie miał czasu na użalenie się nad sobą, nie miał rany ciętej, więc było to kompletnie nieistotne w tym momencie. Zerwał się do biegu w kierunku drzwi, licząc, że Marco nie postanowi za nim podążyć. Przedzieranie się przez tłum było wystarczająco trudno bez ogona.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Leonard Mastrangelo' has done the following action : rzut kością
'k100' : 3
'k100' : 3
Marco nie zamierzał podążyć za Leonardem. Stanął na środku ringu, patrząc na niego z oburzeniem, złością, ale i niezrozumieniem. Nie poznawał go, podobnie jak rozwścieczony tłum, który kipiał testosteronem. Bokser, dla którego tu przyszli uciekał od walki, zostawiając ich niepocieszonych. Wydane pieniądze były zmarnowane, bo runda właściwie nawet się nie zaczęła. Powalony jednym ciosem okazał się być żałosną rozrywką, dla pragnącego adrenaliny tłumu.
I chociaż udało mu się chwycić i schować różdżkę, do drzwi dzielił go kawałek drogi, a przejście zaczęło wypełniać się schodzącymi z siedzisk ludźmi, którzy zamierzali Leonardowi przeszkodzić w ucieczce od przeznaczenia.
Jeden z pierwszych "kibiców" wpadł na Masterangelo, lecz od razu przewrócił się, przeliczywszy się ze swoimi możliwościami. Przy okazji popchnął swojego sąsiada, który się zachwiał, lecz dwóch kolejnych typów ten problem nie dotyczył. Jeden z nich naparł na Leonarda, zmuszając go do zatrzymania się, a drugi zamachnął się i uderzył go w brzuch, wkładając w to tyle siły ile tylko miał. Ból, który poczuł szybko rozchodził się po podbrzuszu.
Każda chwila zbędnej zwłoki utrudni zakonnikowi wydostanie się z tego piekła.
| Na odpis masz 24h. Niezależnie od tego jaką akcję podejmujesz (czarujesz lub idziesz dalej, bronisz się, atakujesz) rzucasz kością k100. Rozszalały tłum ogranicza Twoją swobodę, masz - 5 do kolejnego rzutu.
I chociaż udało mu się chwycić i schować różdżkę, do drzwi dzielił go kawałek drogi, a przejście zaczęło wypełniać się schodzącymi z siedzisk ludźmi, którzy zamierzali Leonardowi przeszkodzić w ucieczce od przeznaczenia.
Jeden z pierwszych "kibiców" wpadł na Masterangelo, lecz od razu przewrócił się, przeliczywszy się ze swoimi możliwościami. Przy okazji popchnął swojego sąsiada, który się zachwiał, lecz dwóch kolejnych typów ten problem nie dotyczył. Jeden z nich naparł na Leonarda, zmuszając go do zatrzymania się, a drugi zamachnął się i uderzył go w brzuch, wkładając w to tyle siły ile tylko miał. Ból, który poczuł szybko rozchodził się po podbrzuszu.
Każda chwila zbędnej zwłoki utrudni zakonnikowi wydostanie się z tego piekła.
| Na odpis masz 24h. Niezależnie od tego jaką akcję podejmujesz (czarujesz lub idziesz dalej, bronisz się, atakujesz) rzucasz kością k100. Rozszalały tłum ogranicza Twoją swobodę, masz - 5 do kolejnego rzutu.
Ludzie zaczęli się gromadzić wokół Leonarda. Nie wykonał żadnej czynności, być może myśląc, że uda mu się przejść nie czyniąc nikomu krzywdy, ale oprócz dwóch mężczyzn z przodu, kolejna trójka otoczyła Masterangelo. Ktoś chwycił go za ramiona, więc nie zdołał upaść na ziemię, kiedy po kolejnym ciosie w brzuch, jeden z ulicznych bokserów, który postanowił wyładować swoją frustrację na niedoszłym mistrzu mugolskiego boksu, uderzył go w nos. Coś chrupnęło, strzyknęło nieprzyjemnie, a z dziurek polała się krew, zalewając usta i brodę Leonarda.
Jeśli Leonard nie podejmie żadnej czynności publiczność pobije go do nieprzytomności.
| Na odpis masz 24h. Obowiązuje cię ostatecznie -10 do kolejnego rzutu. Niezależnie od tego jaką akcję podejmujesz (czarujesz lub idziesz dalej, bronisz się, atakujesz) rzucasz kością k100.
Jeśli Leonard nie podejmie żadnej czynności publiczność pobije go do nieprzytomności.
| Na odpis masz 24h. Obowiązuje cię ostatecznie -10 do kolejnego rzutu. Niezależnie od tego jaką akcję podejmujesz (czarujesz lub idziesz dalej, bronisz się, atakujesz) rzucasz kością k100.
Publiczność przychodząca na walki bokserskie zawsze była specyficzna, ale nie spodziewał się aż takich pokładów agresji. A może to kwestia tego, że zdołał zmięknąć trochę od kiedy walczył zawodowo? Chociaż brzmiało to raczej ironicznie skoro teraz zawodowo zajmował się wilkołakami. I był przecież członkiem Zakonu. A może to właśnie było to? Nauczył się, że przemoc nie jest żadnym rozwiązaniem. Stosując brutalne rozwiązania jedynie upodobniłby się do tych, z którymi chce się mierzyć.
Dlatego teraz mógłby po prostu dać za wygraną. Pozwolić tłumowi na ten niesprawiedliwy samosąd. Nadstawienie drugiego policzka, tak to nazywali mugole? Ale nie mógł. Wciąż pamiętał twarz tamtej przerażonej kobiety i mimo, że mogli być już daleko stąd to nie chciał dać za wygraną.
Zatrzymanie się nie okazało się dobrą strategią. Tłum widocznie żądny był ujrzenia dzisiaj jakiejkolwiek formy agresji. Cios w podbrzusze nie sparaliżował go, ale ból nie znikał tylko rozlewał się falami. Zagryzł wargi i zaczął rozglądać się za jakąkolwiek luźniejszą wyrwą w tłumie, aby przedostać się dalej. Widocznie myślenie było w tym momencie luksusem, na który nie mógł sobie pozwolić. Ktoś unieruchomił jego ramiona, a podbrzusze po raz kolejny zapłonęło bólem. To zdecydowanie nie był czysty, bokserski cios. Nie zdążył nawet wziąć kolejnego nieprzyjemnego oddechu, gdy czyjaś pięść spotkała się z jego nosem. Sapnął. Chrupnięcie przeraziło go bardziej niż ból, który rozgorzał. Musiał złamać noc, nie widział innej opcji.
To zrodziło w nim frustrację. Nie był niczemu winny, nie chciał wracać, nie chciał się bić i teraz też nie będzie. Nie miał zamiaru zniżać się do ich poziomu. Chciał wykorzystać fakt, że wcześniej nie stawiał oporu i z zaskoczenia raptownie wyrwał do przodu, chcąc uwolnić się od trzymających go rąk. Zacisnął zęby, bolało jak cholera, ale musiał przeć do przodu, bo inaczej będzie bolało zdecydowanie bardziej.
Dlatego teraz mógłby po prostu dać za wygraną. Pozwolić tłumowi na ten niesprawiedliwy samosąd. Nadstawienie drugiego policzka, tak to nazywali mugole? Ale nie mógł. Wciąż pamiętał twarz tamtej przerażonej kobiety i mimo, że mogli być już daleko stąd to nie chciał dać za wygraną.
Zatrzymanie się nie okazało się dobrą strategią. Tłum widocznie żądny był ujrzenia dzisiaj jakiejkolwiek formy agresji. Cios w podbrzusze nie sparaliżował go, ale ból nie znikał tylko rozlewał się falami. Zagryzł wargi i zaczął rozglądać się za jakąkolwiek luźniejszą wyrwą w tłumie, aby przedostać się dalej. Widocznie myślenie było w tym momencie luksusem, na który nie mógł sobie pozwolić. Ktoś unieruchomił jego ramiona, a podbrzusze po raz kolejny zapłonęło bólem. To zdecydowanie nie był czysty, bokserski cios. Nie zdążył nawet wziąć kolejnego nieprzyjemnego oddechu, gdy czyjaś pięść spotkała się z jego nosem. Sapnął. Chrupnięcie przeraziło go bardziej niż ból, który rozgorzał. Musiał złamać noc, nie widział innej opcji.
To zrodziło w nim frustrację. Nie był niczemu winny, nie chciał wracać, nie chciał się bić i teraz też nie będzie. Nie miał zamiaru zniżać się do ich poziomu. Chciał wykorzystać fakt, że wcześniej nie stawiał oporu i z zaskoczenia raptownie wyrwał do przodu, chcąc uwolnić się od trzymających go rąk. Zacisnął zęby, bolało jak cholera, ale musiał przeć do przodu, bo inaczej będzie bolało zdecydowanie bardziej.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Leonard Mastrangelo' has done the following action : rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
Leonard próbował szybko ruszyć się do przodu. Nie udało mu się wyrwać zatrzymującym go byłym kibicom, którzy naparli na niego ramionami. Wbijając po jednym w jego pierś po obu stronach skutecznie go utrzymywali w miejscu, a zbiegający z trybun tłum z każdą chwilą się powiększał. Każdy chciał dotknąć byłego mistrza, każdy chciał go uderzyć, zadać jakiś cios, choćby z ludzkiej złośliwości, karząc go za głupotę i bezmyślną ucieczkę z ringu. Zawiódł „swoich ludzi”, ukazując twarz tchórza, który uciekał z pola bitwy.
Leonard oberwał po raz kolejny. Z lewej strony poleciała czyjaś wielka pieść i uderzyła go prosto w żuchwę. Oprócz złamanego nosa, z którego gęsto poleciała krew, tępy ból rozszedł się wzdłuż szczęki po całej głowie.
Niespodziewanie, wśród otaczających go ludzi powstało dziwne zamieszanie. Ludzie zaczęli przepychać się wzajemnie, kłócąc ze sobą i krzycząc wkoło. Już nie tylko Leonard stał się potencjalną ofiarą. Mężczyźni zaczęli się okładać pięściami wzajemnie, więc Masterangelo miał szansę wykorzystać to, aby wydostać się z sali.
| Na odpis masz 48h. ST przedarcia się przez tłum wynosi 50. Ból i obrażenia spowalniają Cię (-5), podobnie jak rozszalały, agresywny tłum (-10 do kości).
Leonard oberwał po raz kolejny. Z lewej strony poleciała czyjaś wielka pieść i uderzyła go prosto w żuchwę. Oprócz złamanego nosa, z którego gęsto poleciała krew, tępy ból rozszedł się wzdłuż szczęki po całej głowie.
Niespodziewanie, wśród otaczających go ludzi powstało dziwne zamieszanie. Ludzie zaczęli przepychać się wzajemnie, kłócąc ze sobą i krzycząc wkoło. Już nie tylko Leonard stał się potencjalną ofiarą. Mężczyźni zaczęli się okładać pięściami wzajemnie, więc Masterangelo miał szansę wykorzystać to, aby wydostać się z sali.
| Na odpis masz 48h. ST przedarcia się przez tłum wynosi 50. Ból i obrażenia spowalniają Cię (-5), podobnie jak rozszalały, agresywny tłum (-10 do kości).
Nie miał gwarancji, że jego wymyślony na prędko plan się powiedzie, ale liczył na chociaż śladowy efekt. Nie spodziewał się jednak czegoś zupełnie odwrotnego. Nacisk zamiast puścić - zwiększył się. Ramiona obcych mężczyzn zacisnęły się mocniej. Nie potrafił tego zrozumieć. Co nimi kierowało? Dlaczego to robili? Owszem, mugole zawsze byli nieco bardziej skłonni do użycie pięści, ale nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Co chcieli przez to osiągnąć? Chciał wierzyć w ludzi, bo przecież to dla nich chciał walczyć, ale gubił się w tym wszystkim.
W głowie wciąż miał obraz tamtej wywleczonej kobiety. Powinien jej pomóc, a teraz nawet nie mógł się ruszyć. Wiedział, że mógł spróbować oswobodzić się w inny sposób. Chciał jednak tego uniknąć. Od kiedy zaczął walczyć zawodowo zaczął brzydzić się przemocą poza ringiem i do tej pory nie zmienił swojego zdania. W końcu odpowiadanie agresją na agresję było błędnym kołem. To właśnie temu miał przecież zapobiegać.
Nie zdążył zrobić kolejnego ruchu, gdy kolejna pięść bez ostrzeżenia wbiła się w jego ciało. Pierwsze co poczuł to nieprzyjemną wibrację, która rozeszła się od miejsca uderzenia do jego nosa. Już samo to diabelnie zabolało, a fala nie zatrzymała się w tamtym miejscu tylko pognała dalej. Zaczął rosnąć w nim gniew. Nie tak miało to wyglądać. Nie pojawił się tutaj, aby zginąć pod gradem pięści sfrustrowanych ludzi. Nie miał być tym, który potrzebuje pomocy tylko nią nieść. Jak miał to robić skoro nie radził sobie już teraz?
Splunął na ziemię krwią, która ściekła mu z nosa do ust. Twarz bolała gorzej niż gdyby oberwał w nią tłuczkiem, ale musiał zdobyć się na jeszcze ten jeden wysiłek. Zamieszanie wzrosło, lincz przekształcił się w regularną bójkę. Ludzie stopniowo tracili zainteresowanie główną gwiazdą, oglądając się na to, co było wokół nich. Należało to wykorzystać. Szarpnął się więc jeszcze raz do przodu niczym zwierze schwytane we wnyki. Nie mógł zostać w tej klatce ludzkich ramion. Musiał stamtąd wyjść.
W głowie wciąż miał obraz tamtej wywleczonej kobiety. Powinien jej pomóc, a teraz nawet nie mógł się ruszyć. Wiedział, że mógł spróbować oswobodzić się w inny sposób. Chciał jednak tego uniknąć. Od kiedy zaczął walczyć zawodowo zaczął brzydzić się przemocą poza ringiem i do tej pory nie zmienił swojego zdania. W końcu odpowiadanie agresją na agresję było błędnym kołem. To właśnie temu miał przecież zapobiegać.
Nie zdążył zrobić kolejnego ruchu, gdy kolejna pięść bez ostrzeżenia wbiła się w jego ciało. Pierwsze co poczuł to nieprzyjemną wibrację, która rozeszła się od miejsca uderzenia do jego nosa. Już samo to diabelnie zabolało, a fala nie zatrzymała się w tamtym miejscu tylko pognała dalej. Zaczął rosnąć w nim gniew. Nie tak miało to wyglądać. Nie pojawił się tutaj, aby zginąć pod gradem pięści sfrustrowanych ludzi. Nie miał być tym, który potrzebuje pomocy tylko nią nieść. Jak miał to robić skoro nie radził sobie już teraz?
Splunął na ziemię krwią, która ściekła mu z nosa do ust. Twarz bolała gorzej niż gdyby oberwał w nią tłuczkiem, ale musiał zdobyć się na jeszcze ten jeden wysiłek. Zamieszanie wzrosło, lincz przekształcił się w regularną bójkę. Ludzie stopniowo tracili zainteresowanie główną gwiazdą, oglądając się na to, co było wokół nich. Należało to wykorzystać. Szarpnął się więc jeszcze raz do przodu niczym zwierze schwytane we wnyki. Nie mógł zostać w tej klatce ludzkich ramion. Musiał stamtąd wyjść.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Leonard Mastrangelo' has done the following action : rzut kością
'k100' : 74
'k100' : 74
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Leonard Masterangelo
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników