Ukryta polana
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ukryta polana
Dwadzieścia dwie stopy od czarnego kamienia w lewo, piętnaście w stronę księżyca i trzy w serce - to krótka inskrypcja, która widnieje na omszałym głazie, którego kolor lśni czernią, chłonącą światło nawet w dzień. Miejsce przeklęte, osłonięte mgłą - to czujesz, gdy postępujesz ledwie widoczną, leśną ścieżką. A nawet ona zdaje się kryć w cieniu poszarpanych wiatrem drzew i ciemności, która zagląda przez korzenie. Polana, do której docierasz - wydaje się cicha, zbyt cicha - pomyślisz - i masz rację. Jedyne dźwięki wydajesz ty, a ziemia chrzęści pod stopami w bolesnej skardze. cel, który osiągasz, wita cię kolejnymi cieniami i siecią wysokich traw, przerzedzonych czarnymi plamami gęstej, tajemniczej substancji.
Każdego coś martwi w większym lub mniejszym zakresie i odbija się to na czynnościach. Nie oczekiwała od panny Crabbe zwierzania się z połowy swoich problemów, ale widać było, że coś ewidentnie ją przygniata i wbija w ziemię. Aktualnie każdy miał jakieś problemy, a obecna sytuacja wręcz je potęgowała. Mogły nie rozumieć zmartwień innych osób, ale na pewno wiedziały, że inni się zmagają z własnymi demonami.
-Śmiejesz się, ale nie jest to głupia myśl. Lepsze to niż nauka samemu. – Pogładziła swoją różdżkę czule zastanawiając się czy chce spróbować i rzucić bombardę jeszcze raz. Tak aby się upewnić, że jednak potrafi to zrobić. Trąciła czubkiem buta leżącą na ziemi gałązkę, po chwili podniosła wzrok na Sythię.
-Oklumencja, ambitnie. Kiedyś przeszło mi to przez myśl, ale jestem za słaba na to. – Rozłożyła bezradnie dłonie. – Możemy spróbować spotkać się za tydzień i znów się zmierzyć. Regularne ćwiczenia powinny nam pomóc. Na pewno zaś nie zaszkodzą.
Czy porywała się z motyką na słońce chcąc udowodnić cos światu i samej sobie? Czy istniała szansa, że nigdy nie osiągnie odpowiedniej sprawności i zawsze będzie zdana na łaskę i umiejętności kogoś innego? Wiedziała jedno, że nie pozwoli sobie na odpoczynek, znajdzie chwilę czasu, chociażby raz w tygodniu aby ćwiczyć uroki oraz zaklęcia obronne. Nie będzie bezbronną damą, która czeka na rycerza w lśniącej zbroi. Głowy rodów mogły mówić co chciały, ale te czasy już minęły. Świat się zmieniał na ich oczach i albo się dostosują i zaadaptują albo zaraz wymrą, jeden ród po drugim jako relikty przeszłości. Wszystko to na co tak pracowali obróci się pył nim zdążą się zorientować. Najbardziej okrutna prawda – wszystko się zmienia, nic nie pozostaje takie samo. Zacisnęła mocniej szczeki, co wyostrzyło jej rysy i schodziło wzrok. To o co chciała walczyć było czymś wywrotowym w świecie szlachty, ale z każdym dniem przekonywała się coraz bardziej, że ta walka jest konieczna. Musiała jednak znaleźć kobiety, które myślały podobnie tak jak ona lub rozpalić w innych myśl, która w Prim kiełkowała już od jakiegoś czasu, ale nie miał jeszcze odwagi z nikim tego tematu poruszyć.
-Masz kogoś na myśli mówiąc o nauczycielu? – Zapytał i chwyciła mocno różdżkę aby jednak jeszcze raz zmierzyć się z samą sobą i swoimi umiejętnościami. Wykonała pewny ruch w stronę kupki liści i gałęzi jaka piętrzyła się przed nią, zawołała:
-Bombarda!
-Śmiejesz się, ale nie jest to głupia myśl. Lepsze to niż nauka samemu. – Pogładziła swoją różdżkę czule zastanawiając się czy chce spróbować i rzucić bombardę jeszcze raz. Tak aby się upewnić, że jednak potrafi to zrobić. Trąciła czubkiem buta leżącą na ziemi gałązkę, po chwili podniosła wzrok na Sythię.
-Oklumencja, ambitnie. Kiedyś przeszło mi to przez myśl, ale jestem za słaba na to. – Rozłożyła bezradnie dłonie. – Możemy spróbować spotkać się za tydzień i znów się zmierzyć. Regularne ćwiczenia powinny nam pomóc. Na pewno zaś nie zaszkodzą.
Czy porywała się z motyką na słońce chcąc udowodnić cos światu i samej sobie? Czy istniała szansa, że nigdy nie osiągnie odpowiedniej sprawności i zawsze będzie zdana na łaskę i umiejętności kogoś innego? Wiedziała jedno, że nie pozwoli sobie na odpoczynek, znajdzie chwilę czasu, chociażby raz w tygodniu aby ćwiczyć uroki oraz zaklęcia obronne. Nie będzie bezbronną damą, która czeka na rycerza w lśniącej zbroi. Głowy rodów mogły mówić co chciały, ale te czasy już minęły. Świat się zmieniał na ich oczach i albo się dostosują i zaadaptują albo zaraz wymrą, jeden ród po drugim jako relikty przeszłości. Wszystko to na co tak pracowali obróci się pył nim zdążą się zorientować. Najbardziej okrutna prawda – wszystko się zmienia, nic nie pozostaje takie samo. Zacisnęła mocniej szczeki, co wyostrzyło jej rysy i schodziło wzrok. To o co chciała walczyć było czymś wywrotowym w świecie szlachty, ale z każdym dniem przekonywała się coraz bardziej, że ta walka jest konieczna. Musiała jednak znaleźć kobiety, które myślały podobnie tak jak ona lub rozpalić w innych myśl, która w Prim kiełkowała już od jakiegoś czasu, ale nie miał jeszcze odwagi z nikim tego tematu poruszyć.
-Masz kogoś na myśli mówiąc o nauczycielu? – Zapytał i chwyciła mocno różdżkę aby jednak jeszcze raz zmierzyć się z samą sobą i swoimi umiejętnościami. Wykonała pewny ruch w stronę kupki liści i gałęzi jaka piętrzyła się przed nią, zawołała:
-Bombarda!
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Ostatnio zmieniony przez Primrose Burke dnia 13.11.20 14:09, w całości zmieniany 2 razy
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Primrose Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 91
'k100' : 91
Skrzywiła się nieznacznie, słysząc słowa damy. Za słaba? Zaraz parsknęła, kręcąc głową. – Prim, jesteś jedną z silniejszych kobiet, jakie znam, proszę cię… nie obrażaj samej siebie – widocznie wzburzony ton rozbiegł się po lesie, mącąc lekko tradycyjne wartości. – Jeśli jakaś dama byłaby zdolna pojąć tę sztukę, to ty – podsumowała, może nieco z byt pewnie. Było to o tyle zaskakujące, że w jednej chwili z załamywania rąk nad samą sobą, była zdolna zacząć dopingować lady Burke. Taka już była… zawsze myślała o innych bardziej niż o samej sobie, a gdy dostrzegała powątpiewania w takiej kwestii jak ta, to nie mogła stać bezczynnie. Szczególnie gdy miała styczność ze szlachciankami, których brak wiary we własne siły, potrafił rozkładać pannę Crabbe na łopatki, więc niezależnie z jaką z nich miała do czynienia, czuła niepohamowaną powinność do budowania ich wartości, wskazywania, że świat nie należy zaledwie do męskich potomków. Kobiety znaczyły wiele, może nawet więcej niż ten cały patriarchat. – Za tydzień… – powtórzyła, znów analizując każdy dzień tygodnia, starając się znaleźć lukę, która pozwoliłaby jej na powtórkę takiego treningu. – Być może w czwartek… lub sobotę? – wymruczała, błądząc spojrzeniem po drzewach i analizując dalej, gdzie mogłaby wcisnąć tę chwilę ćwiczeń. – Czwartek wieczorem, konkretnie. Ewentualnie sobota rano? – zapytała niepewnie, wracając spojrzeniem ciemnych, głębokich oczu na szlachetną twarz lady Burke.
Dla Forsythii nie było to absolutnie porywanie się na coś niemożliwego, choć ona nie była arystokratką. Może gdyby jej matka żyła i zajęła się bardziej jej wychowaniem, wówczas miałaby troszeczkę inne myślenie, a kto wie? Może nawet zapodziałaby się przypadkiem na salonach? Niemniej tak nie było, ojcowska ręka robiła swoje, a inne kobiety z jej rodziny, mieszkające w kamienicy raczej nie chciały brać się za wychowywanie niepokornej i nieposkromionej krewnej. Panie z domu Crabbe, choć często kończyły jako matki, wydawane za porządnych kawalerów, tak potrafiły być silnymi kobietami, pracującymi – choć w Londynie nie było ich wiele, tak w Antwerpii można było znaleźć znacznie więcej takich przykładów, szczególnie artystek pracujących we francuskiej szkole magii i czarodziejstwa.
Pokręciła głową na pytanie o nauczycielu. – Niestety, wydaje mi się, że w tej chwili nikt konkretny nie zaprząta mej głowy – nie kojarzyła, jaki z jej znajomych mógłby być chętny do uczestniczenia w takich – bądź co bądź – tajnych spotkaniach. Jeszcze, gdyby dotyczyło to samej Forsythii to znalezienie ochotnika byłoby znacznie łatwiejsze, ale nauczanie szlachcianki jak się porządnie pojedynkować? Z tym mógł być problem. Zaklęcie lady Burke rozsadziło okoliczne liście, rozrzuciło ziemię, a i falą oberwał również okoliczny krzak, zginając się i łamiąc, zupełnie jakby nadepnął na niego olbrzym. Brwi panny Crabbe uniosły się do góry, a oczy zalśniły dziwną nadzieją. – Prim… to było genialne – wyrwało się z jej ust mimowolnie. – Powtórzysz to? – zachęciła ją.
Dla Forsythii nie było to absolutnie porywanie się na coś niemożliwego, choć ona nie była arystokratką. Może gdyby jej matka żyła i zajęła się bardziej jej wychowaniem, wówczas miałaby troszeczkę inne myślenie, a kto wie? Może nawet zapodziałaby się przypadkiem na salonach? Niemniej tak nie było, ojcowska ręka robiła swoje, a inne kobiety z jej rodziny, mieszkające w kamienicy raczej nie chciały brać się za wychowywanie niepokornej i nieposkromionej krewnej. Panie z domu Crabbe, choć często kończyły jako matki, wydawane za porządnych kawalerów, tak potrafiły być silnymi kobietami, pracującymi – choć w Londynie nie było ich wiele, tak w Antwerpii można było znaleźć znacznie więcej takich przykładów, szczególnie artystek pracujących we francuskiej szkole magii i czarodziejstwa.
Pokręciła głową na pytanie o nauczycielu. – Niestety, wydaje mi się, że w tej chwili nikt konkretny nie zaprząta mej głowy – nie kojarzyła, jaki z jej znajomych mógłby być chętny do uczestniczenia w takich – bądź co bądź – tajnych spotkaniach. Jeszcze, gdyby dotyczyło to samej Forsythii to znalezienie ochotnika byłoby znacznie łatwiejsze, ale nauczanie szlachcianki jak się porządnie pojedynkować? Z tym mógł być problem. Zaklęcie lady Burke rozsadziło okoliczne liście, rozrzuciło ziemię, a i falą oberwał również okoliczny krzak, zginając się i łamiąc, zupełnie jakby nadepnął na niego olbrzym. Brwi panny Crabbe uniosły się do góry, a oczy zalśniły dziwną nadzieją. – Prim… to było genialne – wyrwało się z jej ust mimowolnie. – Powtórzysz to? – zachęciła ją.
Wystrzał liście w powietrze wraz z grudkami ziemi, a zaraz potem trzask łamanego drewna. W miejscu gdzie był krzak znajdowała się kupka liści i połamanych gałęzi. Spojrzała zaskoczona siłą swojego zaklęcia. Wiedziała, że magia to przepływ energii, to kumulacja nie tylko siły, która otaczała czarodzieja, ale również jego emocje i myśli. Miała w sobie złość i gniew, które zostały pobudzone przez myśli o świecie w jakim przyszło jej żyć. Czyżby to one spowodowały, że jej bombardę można było nazwać prawie idealną? Przeniosła zaskoczone spojrzenie z różdżki na Sythię.
-Twoja wiara w moje umiejętności czasami jest zaskakująca, jednakże dziękuję – uśmiechnęła się delikatnie, a zaraz dodała już poważnym tonem, jakby powtarzała za kimś zdanie, które miało dodać jej sił i otuchy. - Nigdy nie pokonasz przeciwnika, którego twoja wyobraźnia stworzyła niepokonanym.
Świat szlachetnie urodzonych kobiet rządził się swoimi prawami, o dziwo prawa te nie zostały narzucone przez same kobiety, ale to one się dostosowały i przyjęły jako swoje. Primrose czasami zastanawiała się czy jej chęć walki i zmian są słuszne, czy coś nimi osiągnie. W takich chwilach słowa, które padły z ust panny Crabbe były tym czego potrzebowała, by ponownie zebrać swoją determinację i upór w jedną całość. Uważała, że każdy człowiek znaczy tyle ile na jest wstanie się wycenić we własnych oczach. Obawa, brak wiary we własne możliwości bardzo zaniżał te cenę. A Prim nie miała zamiaru tanio sprzedać własnej skóry na ścieżce, którą właśnie wytyczała. Nie wiedziała, gdzie ona ją zaprowadzi, ale chyba właśnie spotkała na niej sojusznika. Tak przynajmniej sądziła słysząc słowa Sythi. Wiedziała, że i tak nie wpisywała się w kanon typowych panien z dobrego domu. Rodzina Burke nie przykładała tak wielkiej wagi do zasad i etykiety jak inne rody. Pozwalali swoim latoroślom na wiele, na o wiele więcej niż przystoi. Do tego ich rodzinny biznes, który ciągnął za sobą wiele niebezpieczeństw nie mógł być w rękach delikatnych osób, nawet jeżeli była to kobieta to musiała mieć głowę na karku. Mimo to, nadal były trzymane w gorsetach zasad, które w końcu musiały się zmienić, a Prim była zdeterminowana aby poczynić ku temu pierwszy krok. Działanie zmienia świat, bierność pozostawia go bez zmian, zaś uległość nie jest ani kreatywna ani skuteczna.
-Czwartek wieczór brzmi bardzo dobrze – Odpowiedziała słysząc jak Sythia podaje pasujące jej terminy, a ona sama w głowie starała sobie przypomnieć czy ma jakieś plany. Pokiwała jeszcze twierdząco głową. - Możemy skupić się technice oraz dokładnym rzucaniu zaklęć aby wykorzystać i pełen potencjał.
Spojrzała ponownie na kupkę liście, którą przed chwilą posłała w górę. Czy chciała spróbować jeszcze raz.
-Dobrze, ale potem ty spróbujesz. Poddawanie się nie leży w twojej naturze, Forysthio. Wiem, że jesteś waleczna. - Każda osoba, która wspierała innych powinna również poczuć, że ma za sobą kogoś kto również dostrzeże jej zalety i siłę. Nikt nie jest samotną wyspą, ale samotność świadczy o sile jednostki. Wykonała zamaszysty gest mocno dzierżąc różdżkę, jeżeli będzie chciała za bardzo i za mocno zaklęcie może się nie udać. Każde wahanie, wątpliwość lub zbyt wielka chęć i pragnienie mogą zniweczyć nawet najprostsze zaklęcie.
-Bombarda!
-Twoja wiara w moje umiejętności czasami jest zaskakująca, jednakże dziękuję – uśmiechnęła się delikatnie, a zaraz dodała już poważnym tonem, jakby powtarzała za kimś zdanie, które miało dodać jej sił i otuchy. - Nigdy nie pokonasz przeciwnika, którego twoja wyobraźnia stworzyła niepokonanym.
Świat szlachetnie urodzonych kobiet rządził się swoimi prawami, o dziwo prawa te nie zostały narzucone przez same kobiety, ale to one się dostosowały i przyjęły jako swoje. Primrose czasami zastanawiała się czy jej chęć walki i zmian są słuszne, czy coś nimi osiągnie. W takich chwilach słowa, które padły z ust panny Crabbe były tym czego potrzebowała, by ponownie zebrać swoją determinację i upór w jedną całość. Uważała, że każdy człowiek znaczy tyle ile na jest wstanie się wycenić we własnych oczach. Obawa, brak wiary we własne możliwości bardzo zaniżał te cenę. A Prim nie miała zamiaru tanio sprzedać własnej skóry na ścieżce, którą właśnie wytyczała. Nie wiedziała, gdzie ona ją zaprowadzi, ale chyba właśnie spotkała na niej sojusznika. Tak przynajmniej sądziła słysząc słowa Sythi. Wiedziała, że i tak nie wpisywała się w kanon typowych panien z dobrego domu. Rodzina Burke nie przykładała tak wielkiej wagi do zasad i etykiety jak inne rody. Pozwalali swoim latoroślom na wiele, na o wiele więcej niż przystoi. Do tego ich rodzinny biznes, który ciągnął za sobą wiele niebezpieczeństw nie mógł być w rękach delikatnych osób, nawet jeżeli była to kobieta to musiała mieć głowę na karku. Mimo to, nadal były trzymane w gorsetach zasad, które w końcu musiały się zmienić, a Prim była zdeterminowana aby poczynić ku temu pierwszy krok. Działanie zmienia świat, bierność pozostawia go bez zmian, zaś uległość nie jest ani kreatywna ani skuteczna.
-Czwartek wieczór brzmi bardzo dobrze – Odpowiedziała słysząc jak Sythia podaje pasujące jej terminy, a ona sama w głowie starała sobie przypomnieć czy ma jakieś plany. Pokiwała jeszcze twierdząco głową. - Możemy skupić się technice oraz dokładnym rzucaniu zaklęć aby wykorzystać i pełen potencjał.
Spojrzała ponownie na kupkę liście, którą przed chwilą posłała w górę. Czy chciała spróbować jeszcze raz.
-Dobrze, ale potem ty spróbujesz. Poddawanie się nie leży w twojej naturze, Forysthio. Wiem, że jesteś waleczna. - Każda osoba, która wspierała innych powinna również poczuć, że ma za sobą kogoś kto również dostrzeże jej zalety i siłę. Nikt nie jest samotną wyspą, ale samotność świadczy o sile jednostki. Wykonała zamaszysty gest mocno dzierżąc różdżkę, jeżeli będzie chciała za bardzo i za mocno zaklęcie może się nie udać. Każde wahanie, wątpliwość lub zbyt wielka chęć i pragnienie mogą zniweczyć nawet najprostsze zaklęcie.
-Bombarda!
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Primrose Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
- Bardzo trafne słowa – choć mówiły o jednym, tak zbyt wiele znaczeń nasunęło się po tych słowach. Czasem Forsythia sądziła, że Primrose była jej bratnią duszą, która tak dobrze rozumiała chęć wyrwania się ze schematów, w jakich zamknięte było społeczeństwo.
Gdy tylko lady Burke przypieczętowała czwartek, Forsythia postukała się różdżką po głowie. – Przepraszam, wyleciało mi z głowy, nie mogę w czwartek – westchnęła ciężko. – Sobota rano? – uniosła brwi i kąciki ust, uśmiechając się przepraszająco. - Skoro mowa o technice, może następnym razem powinnyśmy wziąć ze sobą jakieś książki? Jestem pewna, że twoja rodzina, jak i moja posiada stosowne tomiszcza – uśmiechnęła się ciepło. Burke’owie i Crabbe’owie już nie pierwszy raz łączyli się w komitywie studiowania magii, a dziewczęta najwyraźniej nieświadomie piastowały w ten sposób, chociaż tę jedną tradycję.
- Och, Prim… gdybym nie była, już dawno zatraciłabym swoje prawdziwe ja – stwierdziła, co ponownie było zaledwie połowiczną prawdą. Nie mogła uwolnić swojego prawdziwego ja, gdyby to zrobiła, spotkałaby się z murem nie do pokonania. Musiała więc drążyć w nim dziurę, powoli, aczkolwiek skutecznie, jak więzień, pragnący wyrwać się na wolność, mając zaledwie drobną łyżeczkę do kruszenia twardego tynku. - W porządku, tylko ja bez bombardy – uśmiechnęła się, przystając na to, że potem to ona spróbuje rzucić jakieś zaklęcie. Czekała z zapartym tchem na kolejną falę, która rozniosłaby liście i rośliny, lecz… teraz nawet nie pojawił się nawet delikatny podmuch. Sythia przekrzywiła lekko głowę i spojrzała pytająco na Prim, jakby szukając w jej oczach odpowiedzi na to niepowodzenie. Czyżby pech powrócił? Czarownica westchnęła lekko, wznosząc różdżkę ku górze. Jakie zaklęcie chciała wypróbować? Czego dawno nie używała? Przymknęła oczy, biorąc głęboko oddech. Potrzebowała swego najszczęśliwszego wspomnienia, które miało barwę srebrzystej sierści i złotych kopyt. Dobrotliwego spojrzenia, kojącego zbolałą duszę, wywołując poczucie samoakceptacji, bycia spełnioną młodą osobą, która nie musiała w tamtej chwili przejmować się opinią rodziny, znajomych… Nie przejmowała się wówczas karą, ocenami, sytuacją, jaka była wokół. Nie było strachu, rozpaczy, ani wątpliwości. Po dziś dzień ciężko jej stwierdzić, dlaczego akurat tamten jednorożec tak na nią zadziałał, gdyż późniejsze jej spotkanie nie opiewały w tak silne uczucia. Czuła się wtedy wybrana, niejako wyróżniona – spotkała go, nie uciekał… - Expecto Patronum – wyszeptała, starając się utrzymać wspomnienie, lecz… czy była w stanie? Prześladujące ją żałobne obrazy przemknęły przez jej myśli, na chwilę zaburzając skupienie, którego i tak jej dziś brakowało.
Gdy tylko lady Burke przypieczętowała czwartek, Forsythia postukała się różdżką po głowie. – Przepraszam, wyleciało mi z głowy, nie mogę w czwartek – westchnęła ciężko. – Sobota rano? – uniosła brwi i kąciki ust, uśmiechając się przepraszająco. - Skoro mowa o technice, może następnym razem powinnyśmy wziąć ze sobą jakieś książki? Jestem pewna, że twoja rodzina, jak i moja posiada stosowne tomiszcza – uśmiechnęła się ciepło. Burke’owie i Crabbe’owie już nie pierwszy raz łączyli się w komitywie studiowania magii, a dziewczęta najwyraźniej nieświadomie piastowały w ten sposób, chociaż tę jedną tradycję.
- Och, Prim… gdybym nie była, już dawno zatraciłabym swoje prawdziwe ja – stwierdziła, co ponownie było zaledwie połowiczną prawdą. Nie mogła uwolnić swojego prawdziwego ja, gdyby to zrobiła, spotkałaby się z murem nie do pokonania. Musiała więc drążyć w nim dziurę, powoli, aczkolwiek skutecznie, jak więzień, pragnący wyrwać się na wolność, mając zaledwie drobną łyżeczkę do kruszenia twardego tynku. - W porządku, tylko ja bez bombardy – uśmiechnęła się, przystając na to, że potem to ona spróbuje rzucić jakieś zaklęcie. Czekała z zapartym tchem na kolejną falę, która rozniosłaby liście i rośliny, lecz… teraz nawet nie pojawił się nawet delikatny podmuch. Sythia przekrzywiła lekko głowę i spojrzała pytająco na Prim, jakby szukając w jej oczach odpowiedzi na to niepowodzenie. Czyżby pech powrócił? Czarownica westchnęła lekko, wznosząc różdżkę ku górze. Jakie zaklęcie chciała wypróbować? Czego dawno nie używała? Przymknęła oczy, biorąc głęboko oddech. Potrzebowała swego najszczęśliwszego wspomnienia, które miało barwę srebrzystej sierści i złotych kopyt. Dobrotliwego spojrzenia, kojącego zbolałą duszę, wywołując poczucie samoakceptacji, bycia spełnioną młodą osobą, która nie musiała w tamtej chwili przejmować się opinią rodziny, znajomych… Nie przejmowała się wówczas karą, ocenami, sytuacją, jaka była wokół. Nie było strachu, rozpaczy, ani wątpliwości. Po dziś dzień ciężko jej stwierdzić, dlaczego akurat tamten jednorożec tak na nią zadziałał, gdyż późniejsze jej spotkanie nie opiewały w tak silne uczucia. Czuła się wtedy wybrana, niejako wyróżniona – spotkała go, nie uciekał… - Expecto Patronum – wyszeptała, starając się utrzymać wspomnienie, lecz… czy była w stanie? Prześladujące ją żałobne obrazy przemknęły przez jej myśli, na chwilę zaburzając skupienie, którego i tak jej dziś brakowało.
The member 'Forsythia Crabbe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 67
'k100' : 67
Wzruszyła ramionami widząc, że nic z tego nie wyszło. Liście nawet nie drgnęły. Chyba jednak kotłowało się w jej głowie za dużo myśli, euforia spowodowana udanym zaklęciem zmąciła całe skupienie i teraz nic się nie stało. Zdecydowanie musi więcej ćwiczyć i panować nad emocjami oraz swoimi myślami, które gnały teraz po głowie niczym stado dzikich koni. Przy całym zaufaniu jakim ludzie pokładają w siłę wyższą, nawet czarodzieje, przy zdolności tworzenia systemu zasad i praw, pierwotne popędy są i tak silniejsze. Ludzkość chce kontrolować własne emocje, ale tego nie potrafi. Spojrzała na Sythię gestem wskazując, że scena należy do niej. Widziała skupienie na twarzy czarownicy, na to jak jej oblicze się wygładza. Nim wyszeptała słowa zaklęcia już wiedziała do czego się ta szykuje. Szukanie szczęśliwego wspomnienia, czegoś co się wypełni całkowicie i pozwoli się zatracić. Jej na razie udało się tylko raz, a to i tak wielkim szczęściem. Patrzyła jak błękitna poświata zaczyna nabierać kształtów i po chwili widziała przed sobą cudowronkę z tym jej długim ogonem. Uśmiechnęła się delikatnie, gdyż patronus Prim przybierał kształt łabędzia. Czyżby łączyło je jeszcze więcej niż myślały? Wodziła wzrokiem za patronusem Sythi oczarowana jego widokiem. To była piękna magia. Taka, którą można się zachwycić.
-Cudowna – powiedziała cicho jakby bała się, że głośniejsze słowa rozproszą energię patronusa. Spojrzała z uznaniem na towarzyszkę i poczekała aż patronus całkowicie zniknie. - Gratuluję, to była wspaniała magia.
Mówiła to bez cienia złośliwości czy zazdrości, realnie podziwiała to co zobaczyła. Lekko zmarszczyła brwi słysząc, że jednak czwartek Sythi nie pasuje. Przez dłuższą chwilę milczała analizując podaną datę.
-Myślę, że w sobotę rano wygospodaruję czas. Zajrzę do biblioteki w Durham, na pewno znajdzie się parę ciekawych pozycji. - I to takich, które przekażą im wiedzę, która niekoniecznie nadaje się dla grzecznych panienek, ale przecież nimi nie były. Obydwie były kobietami świadomymi tego czego oczekują od życia, czego pragną i będą dążyć do realizacji własnych celów. Świadomość spędzenia z panną Crabbe paru godzin na nauce sprawiła jej dużo przyjemności. Obydwie były Krukonkami więc pęd do wiedzy był dla nich czymś naturalnym, a chęć rozwoju oczywistością. Nic nie osiągną jeżeli nie będą dążyć do samodoskonalenia się. Ostatnimi czasy odnajdywała się na nowo z innymi wychowankami Ravenclaw. Ciągnęło ich do siebie, jakby wspólne wartości pozostawały nadal żywe i gorące w sercach młodych ludzi. To było bardzo budujące dla młodej arystokratki, która w cichości marzyła, że zrobi coś czego wcześniej żadna arystokratka się nie odważyła nawet jeżeli o tym marzyła – zrzucić sztywny gorset zasad i zacznie wyznaczać nowe. Wiedząc, że będzie to droga bolesna i długa, ale mając po swojej stronie inne silne jednostki, wiedziała, ze uda się jej zrobić wyłom w murze. Nawet za pomocą łyżeczki, którą dzierżyła Sythia, choć jeszcze o tym Prim nie wiedziała.
-Cudowna – powiedziała cicho jakby bała się, że głośniejsze słowa rozproszą energię patronusa. Spojrzała z uznaniem na towarzyszkę i poczekała aż patronus całkowicie zniknie. - Gratuluję, to była wspaniała magia.
Mówiła to bez cienia złośliwości czy zazdrości, realnie podziwiała to co zobaczyła. Lekko zmarszczyła brwi słysząc, że jednak czwartek Sythi nie pasuje. Przez dłuższą chwilę milczała analizując podaną datę.
-Myślę, że w sobotę rano wygospodaruję czas. Zajrzę do biblioteki w Durham, na pewno znajdzie się parę ciekawych pozycji. - I to takich, które przekażą im wiedzę, która niekoniecznie nadaje się dla grzecznych panienek, ale przecież nimi nie były. Obydwie były kobietami świadomymi tego czego oczekują od życia, czego pragną i będą dążyć do realizacji własnych celów. Świadomość spędzenia z panną Crabbe paru godzin na nauce sprawiła jej dużo przyjemności. Obydwie były Krukonkami więc pęd do wiedzy był dla nich czymś naturalnym, a chęć rozwoju oczywistością. Nic nie osiągną jeżeli nie będą dążyć do samodoskonalenia się. Ostatnimi czasy odnajdywała się na nowo z innymi wychowankami Ravenclaw. Ciągnęło ich do siebie, jakby wspólne wartości pozostawały nadal żywe i gorące w sercach młodych ludzi. To było bardzo budujące dla młodej arystokratki, która w cichości marzyła, że zrobi coś czego wcześniej żadna arystokratka się nie odważyła nawet jeżeli o tym marzyła – zrzucić sztywny gorset zasad i zacznie wyznaczać nowe. Wiedząc, że będzie to droga bolesna i długa, ale mając po swojej stronie inne silne jednostki, wiedziała, ze uda się jej zrobić wyłom w murze. Nawet za pomocą łyżeczki, którą dzierżyła Sythia, choć jeszcze o tym Prim nie wiedziała.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Błękitna mgiełka zalśniła przy różdżce, a magia rozniosła się w powietrzu, skrząc drobnymi iskierkami. Kłęby niebieskiego dymu zawijały się przez chwilę, mącąc i wijąc, aż w końcu pojawiły się skrzydła, rozpościerające się w locie, zaraz potem ukształtowała się głowa, ogon i drobne ptasie nóżki. Cudowronka zakrakała wyżej niż europejskie ptaszyska, przywodząc na myśl dżunglę Nowej Gwinei i opiewając swą urodą jak najprawdziwszy Rajski Ptak. Wzleciała do góry, szybując między gałęziami drzewa, później nurkując między kobietami, a Forsythia wodziła wzrokiem za swym patronusem prawie jak zaklęta urokiem, nie mogąc napatrzeć się na to zjawisko. Dawno nie wyczarowywała swego srebrnego obłoku szczęścia, który swą obecnością nie tylko rozświetlał ciemność, ale ogrzewał serce, kojąc zszargane nerwy. Studził niepotrzebne żale, jakie nawarstwiły się tego dnia, ale również te, które nagromadziły się przez miesiące. Ptak okrążył kobiety jeszcze kilkakrotnie, aż rozpłynął się, pozostawiając za sobą zaledwie błękity ślad, rozpościerający się po polanie. – Dziękuję – wyszeptała w kierunku lady Burke, wciąż przyglądając się pozostałościom lekkiej poświaty. Uczucie wywołane najsilniejszym i najpiękniejszym wspomnieniem, wciąż rozpierało jej ciało, przenosząc w inny rejon podświadomości. Rozbudziło w niej to coś, czego nie czuła od dawna, chęć walczenia o swoje racje; racje, które z dnia na dzień zdawały się klarować coraz mocniej. Choć jeszcze kilka miesięcy temu, wydawały się rozmazywanym szkicem. Szkicem wielokrotnie kreślonym, jak i często wymazywanym, upraszczanym, poprawianym… Tak teraz w plątaninie kresek i szarości, zaczęła dostrzegać kształty, symbole i formy, które wskazywały jej kierunek. Czy była wystarczająco odważna, aby go obrać? Czas miał pokazać… Wciąż potrzebowała jednak więcej informacji.
Otrząsnęła się, dopiero gdy na ziemię ściągnęły ją słowa Primrose, odnoszące się do planowania kolejnego spotkania. Pokiwała głową, nie mając wiele więcej do dodania. – Napiszę do ciebie, gdzie dokładnie się spotkamy – stwierdziła, chowając różdżkę do kieszeni. – Postaram się wybrać coś na uboczu, ale może mniej… - rozejrzała się po okolicy, a ściekająca po drzewach substancja podobna do smoły, przypomniała ją o dziwnej naturze tego miejsca. – Mniej… - nie mogła znaleźć słowa, spojrzała na Prim i uśmiechnęła się pokornie, tym samym dając jej znak, że najwyraźniej nie jest w stanie dokończyć sentencji. Była zmęczona, może nie wyczerpana, lecz marzyła już o kąpieli i swojej świeżej pościeli pachnącej rześkością.
Jakiś dziwny dreszcz ekscytacji przebiegł po jej plecach na myśl o studiowaniu ksiąg, jakie mogła przynieść ze sobą lady Burke. Ale czy Forsythia miała śmiałość, aby prosić ją o konkretne tytuły? – Prim? – zapytała śmielej, lecz widać było, że prośba sprawiała jej niewielką trudność. – Jeśli… Jeśli znajdziesz jakieś księgi traktujące o oklumencji to czy mogłabyś… je wziąć ze sobą? Ewentualnie pożyczyć? – w jej oczach widniała jakaś nadzieja, dziwna iskra tak charakterystyczna dla dzieci domu Roweny Ravenclaw. Chciała wiedzieć, potrzebowała tej wiedzy; potrzebowała tej linii obrony, niezależnie o jakim zagrożeniu w tej chwili myślała.
Otrząsnęła się, dopiero gdy na ziemię ściągnęły ją słowa Primrose, odnoszące się do planowania kolejnego spotkania. Pokiwała głową, nie mając wiele więcej do dodania. – Napiszę do ciebie, gdzie dokładnie się spotkamy – stwierdziła, chowając różdżkę do kieszeni. – Postaram się wybrać coś na uboczu, ale może mniej… - rozejrzała się po okolicy, a ściekająca po drzewach substancja podobna do smoły, przypomniała ją o dziwnej naturze tego miejsca. – Mniej… - nie mogła znaleźć słowa, spojrzała na Prim i uśmiechnęła się pokornie, tym samym dając jej znak, że najwyraźniej nie jest w stanie dokończyć sentencji. Była zmęczona, może nie wyczerpana, lecz marzyła już o kąpieli i swojej świeżej pościeli pachnącej rześkością.
Jakiś dziwny dreszcz ekscytacji przebiegł po jej plecach na myśl o studiowaniu ksiąg, jakie mogła przynieść ze sobą lady Burke. Ale czy Forsythia miała śmiałość, aby prosić ją o konkretne tytuły? – Prim? – zapytała śmielej, lecz widać było, że prośba sprawiała jej niewielką trudność. – Jeśli… Jeśli znajdziesz jakieś księgi traktujące o oklumencji to czy mogłabyś… je wziąć ze sobą? Ewentualnie pożyczyć? – w jej oczach widniała jakaś nadzieja, dziwna iskra tak charakterystyczna dla dzieci domu Roweny Ravenclaw. Chciała wiedzieć, potrzebowała tej wiedzy; potrzebowała tej linii obrony, niezależnie o jakim zagrożeniu w tej chwili myślała.
Magia zawsze ją zaskakiwała, pomimo tego, że obcowała z nią na co dzień to nadal potrafiła zaskoczyć. Patronus był zaawansowaną magią, piękną i porywającą. Prim wodziła wzrokiem na Cudowronką podziwiając jej ruchy oraz to, że sama jej nie wyczarowała to czuła spokój i ukojenie patrząc na patronusa. To była ta piękna i fantastyczna magia, która porywała i zachęcała do zgłębiania jej tajemnic. Panna Burke była przekonana, że czarodzieje nie odkryli jeszcze całego potencjału tkwiącego w magii, w świecie, który ich otaczał. Istniało duże prawdopodobieństwo, że nigdy się tak nie stanie. Coś co ma pozostać tajemnicą, nią pozostanie, niezależenie jak bardzo będą się starali to zmienić i będą pożądać tej wiedzy. Ale oto w tym chodziło, mieli gonić „króliczka”. Jeżeli by go złapali, cóż więcej mieli by szukać? Oczywiście, każda tajemnica, kiedyś przestanie nią być to tylko kwestia czasu, uporu i pieniędzy. Ale to tyczyło się ludzi, a nie magii.
Kiedy patronus zniknął, a one znów znalazły się w ponurym otoczeniu potoczyła po nim wzrokiem.
„Które byłoby mniej...” - słowo zawisło w powietrzu niewypowiedziane, ale doskonale wiedziała co Sythia miała na myśli. Nie musiała kończyć. Primrose była przyzwyczajona do ponurych okolic, ciemnych wnętrz i zimnych przestrzeni. Wychowała się w Durham, którego słonecznym i uroczym nie można było nazwać, ale miało w sobie to coś, cichego, może lekko złowrogiego, co kusiło i nęciło. Dlatego też ukryta polana nie była dla niej miejscem nieprzyjaznym. Schowała różdżkę do pokrowca przymocowanego przy pasie spódnicy i odrzuciła do tyłu parę zbłąkanych kosmyków czarnych włosów.
-Będę czekać na informację – odpowiedziała z delikatnym uśmiechem zadowolona z takiego obrotu spraw, a kiedy Sythia zapytała o książki dotyczące oklumencji uniosła nieznacznie brwi do góry. Po chwili jednak kiwnęła głową zgadzając się. Czasami zapominała, że Burkowie słynęli z tego, że posiadają rzeczy, nazwijmy to delikatnie, wielce interesujące dla innych czarodziejów i czarownic. Prośba nie powinna jej dziwić, a dla samej Prim nie stanowiło to problemu aby przeszukać rodzinną bibliotekę w poszukiwaniu odpowiednich pozycji.
Pożegnawszy się z koleżanką oddaliła się kawałek by móc dokonać deportacji. Po chwili nie było po niej śladu.
zt x 2
Kiedy patronus zniknął, a one znów znalazły się w ponurym otoczeniu potoczyła po nim wzrokiem.
„Które byłoby mniej...” - słowo zawisło w powietrzu niewypowiedziane, ale doskonale wiedziała co Sythia miała na myśli. Nie musiała kończyć. Primrose była przyzwyczajona do ponurych okolic, ciemnych wnętrz i zimnych przestrzeni. Wychowała się w Durham, którego słonecznym i uroczym nie można było nazwać, ale miało w sobie to coś, cichego, może lekko złowrogiego, co kusiło i nęciło. Dlatego też ukryta polana nie była dla niej miejscem nieprzyjaznym. Schowała różdżkę do pokrowca przymocowanego przy pasie spódnicy i odrzuciła do tyłu parę zbłąkanych kosmyków czarnych włosów.
-Będę czekać na informację – odpowiedziała z delikatnym uśmiechem zadowolona z takiego obrotu spraw, a kiedy Sythia zapytała o książki dotyczące oklumencji uniosła nieznacznie brwi do góry. Po chwili jednak kiwnęła głową zgadzając się. Czasami zapominała, że Burkowie słynęli z tego, że posiadają rzeczy, nazwijmy to delikatnie, wielce interesujące dla innych czarodziejów i czarownic. Prośba nie powinna jej dziwić, a dla samej Prim nie stanowiło to problemu aby przeszukać rodzinną bibliotekę w poszukiwaniu odpowiednich pozycji.
Pożegnawszy się z koleżanką oddaliła się kawałek by móc dokonać deportacji. Po chwili nie było po niej śladu.
zt x 2
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
stąd
Wyjście z centrum na obrzeża było nieco łatwiejsze - wiedzieli już, którędy na pewno nie próbować się przemieszczać. W ten sposób udało im się uniknąć ponownego natknięcia się na rozkładające się, poskręcane zwłoki. Nie planowali jednak odkładać w czasie swoich zamiarów. Względnie szybko udało im się pozyskać informacje. Nie natrafili na żadne komplikacje. Szczęście im sprzyjało. Nie tracąc czasu powinni iść za ciosem i od razu skierować swoje kroki w stronę. Tak też robili.
Kolejną dawkę cennego czasu zaoszczędzili, dzięki temu, że ich cel znajdował się w tej bardziej dzikiej, wolnej od bruku okolicy. Prawdopodobnie, gdyby musieli się przemieścić z samego centrum aż tutaj pieszo więcej by go stracili niż zyskali. Pomimo ograniczeń w teleportacji, posiadali inne środki transportu. Mniej lub bardziej magiczne, lecz przede wszystkim - efektywniejsze.
Żwawym kłusem minęli okolicę znaną dobrze większości większości czarodziejów - jezioro magicznej sasanki. Nie zbliżali się jednak do zbiornika. Minęli go, po czym Skamander prowadził dalej pochód w stronę równie magicznych obszarów - ukrytej polany.
- Lumos... - mruknął i uniósł prawą dłoń wyżej. Noce o tej porze roku były jasne, lecz w tym miejscu zawsze bywało nienaturalnie ciemno, niepokojąco, nie tak jak powinno. Pełzająca nad ziemią mleczna mgła była tego dowodem, a głucha cisza potwierdzeniem - Wypatrujcie dość dużego, dziwnie czarnego głazu. Był dość charakterystyczny, niedaleko od niego brygadziści starli się z wilkołakiem, którego poszukujemy. Może nam posłużyć za punkt orientacyjny od którego będziemy prowadzili poszukiwania - mówił normalnie, lecz przez otaczającą ciszę, głos wydawał nieść się dalej niż faktycznie to robił. Skamander instynktownie zniżył więc go do wciąż słyszalnego szeptu oglądając się przez ramię by skrzyżować spojrzenie z pozostałymi sojusznikami - Wątpię byśmy znaleźli w miejscu potyczki informacje, które umknęłyby brygadzistom, myślę więc, że odpuścimy sobie tracenie czasu na oględziny tegoż. Raczej więcej niż wycisnęliśmy Hicksa i jego dokumentacji już nie wyciągniemy - nie powinni być nadgorliwi w tym aspekcie. Zamiast szukać informacji, które potwierdza to co już wiedzieli, powinni skupić się na poszukiwaniu nowych tropów - Jeżeli dziś nic nie znajdziemy to wznowimy poszukiwania z samego rana
Wyjście z centrum na obrzeża było nieco łatwiejsze - wiedzieli już, którędy na pewno nie próbować się przemieszczać. W ten sposób udało im się uniknąć ponownego natknięcia się na rozkładające się, poskręcane zwłoki. Nie planowali jednak odkładać w czasie swoich zamiarów. Względnie szybko udało im się pozyskać informacje. Nie natrafili na żadne komplikacje. Szczęście im sprzyjało. Nie tracąc czasu powinni iść za ciosem i od razu skierować swoje kroki w stronę. Tak też robili.
Kolejną dawkę cennego czasu zaoszczędzili, dzięki temu, że ich cel znajdował się w tej bardziej dzikiej, wolnej od bruku okolicy. Prawdopodobnie, gdyby musieli się przemieścić z samego centrum aż tutaj pieszo więcej by go stracili niż zyskali. Pomimo ograniczeń w teleportacji, posiadali inne środki transportu. Mniej lub bardziej magiczne, lecz przede wszystkim - efektywniejsze.
Żwawym kłusem minęli okolicę znaną dobrze większości większości czarodziejów - jezioro magicznej sasanki. Nie zbliżali się jednak do zbiornika. Minęli go, po czym Skamander prowadził dalej pochód w stronę równie magicznych obszarów - ukrytej polany.
- Lumos... - mruknął i uniósł prawą dłoń wyżej. Noce o tej porze roku były jasne, lecz w tym miejscu zawsze bywało nienaturalnie ciemno, niepokojąco, nie tak jak powinno. Pełzająca nad ziemią mleczna mgła była tego dowodem, a głucha cisza potwierdzeniem - Wypatrujcie dość dużego, dziwnie czarnego głazu. Był dość charakterystyczny, niedaleko od niego brygadziści starli się z wilkołakiem, którego poszukujemy. Może nam posłużyć za punkt orientacyjny od którego będziemy prowadzili poszukiwania - mówił normalnie, lecz przez otaczającą ciszę, głos wydawał nieść się dalej niż faktycznie to robił. Skamander instynktownie zniżył więc go do wciąż słyszalnego szeptu oglądając się przez ramię by skrzyżować spojrzenie z pozostałymi sojusznikami - Wątpię byśmy znaleźli w miejscu potyczki informacje, które umknęłyby brygadzistom, myślę więc, że odpuścimy sobie tracenie czasu na oględziny tegoż. Raczej więcej niż wycisnęliśmy Hicksa i jego dokumentacji już nie wyciągniemy - nie powinni być nadgorliwi w tym aspekcie. Zamiast szukać informacji, które potwierdza to co już wiedzieli, powinni skupić się na poszukiwaniu nowych tropów - Jeżeli dziś nic nie znajdziemy to wznowimy poszukiwania z samego rana
Find your wings
Kelpie miała w sobie to magnetyczne piękno dzikich stworzeń, od którego nie potrafił odwrócić wzroku; i choć przejażdżki konne nie są ulubionym sposobem na urozmaicanie sobie czasu wolnego pośród socjety portowych obdartusów, a on sam nigdy jeszcze nie miał okazji, by wsiąść na koński wierzch, to widok zwierzęcia wyzwolił w nim uczucie... spokoju w jakiś dziwny sposób zbilansowanego z ekscytacją.
W odpowiedzi na pytanie Lydii jedynie pokręcił przecząco głową, przypatrując się rozszerzającym się chrapom stworzenia. Intuicyjnie wyciągnął w jego stronę otwartą dłoń, chcąc, by klacz mogła na spokojnie zaznajomić się z jego zapachem. Większości zwierząt należy się jakoś przedstawić, zrobił więc to, a potem skupił się na wskazówkach Zakonniczki, więcej wnioskując z łagodnych gestów niż ze słów o nie do końca jasnym znaczeniu. Wsunął czubek buta w strzemię, ślizgając się nieco po stalowej fakturze konstrukcji; w silnym uchwycie zakleszczył palce na siodle, łapiąc jednocześnie utraconą równowagę, jak i oddech. Pomagając sobie mięśniami przesunął się tak, by lewa noga ułożyła się stabilniej, na tyle, aby mógł odbić się niezgrabnie, i przerzucić drugą kończynę na prawy bok stworzenia. Miał ochotę przywrzeć całą powierzchnią ciała do konia, ułatwiając sobie w ten sposób utrzymanie się jakoś na grzbiecie, ale ostatecznie wytrwał po prostu siedząc w sztywnej pozycji i napinając wszystkie mięśnie, gotów do ewentualnego upadku; poddał się całkowicie pomocnym wskazówkom Lydii, bez których nie przetrwałby nawet kilku minut jazdy.
Już na miejscu przełożył prawą nogę na lewą stronę i po prostu zeskoczył z siodła; wyszeptał ciche dziękuję - tak do Lydii, jak i do samej klaczy, która niosła ich bezpiecznie, nie niecierpliwiąc się, gdy Burroughs dawał jej mylne sygnały ułożeniem swego ciała.
- To kamień z jakąś inskrypcją - dodał jeszcze, gdy Anthony skończył mówić. W raporcie co prawda ją cytowano, ale nie był w stanie przywołać tego tekstu z pamięci; niemniej, tyle powinno wystarczyć, aby ułatwić poszukiwania charakterystycznego punktu. A od jego znalezienia bez wątpienia powinni zacząć.
- Jeżeli nasz wilkołak faktycznie ma tendencję do tego, żeby atakować z zaskoczenia, wtedy, kiedy ma wyraźną przewagę... - z dokumentów Hicksa wynikało, że brygadziści wytropili go sami - to nie on ruszył ich tropem; z tego, co wiedzieli o wilkołaku, on kwapił się raczej, by konfrontować się z osobami, które w starciu z siłą bestii nie miały zbyt wielu szans; dotychczas zaskoczył zajętą sobą parę, samotną kobietę... niwelował ryzyko niepowodzenia do zera. Merlin tylko wie, kto jeszcze nawinął się pod jego zęby; Ministerstwo powiązało z nim jeszcze trzy podobne ataki, a przecież brygadziści nie mieli pojęcia o Juls, więc o jakich ofiarach także nie wiedzieli? - chyba po prostu lubi czuć, że ma przewagę, że uda mu się kogoś dopaść, przemienić tę osobę, a potem zniknąć jak najszybciej... - gdybał nieprzerwanie, zastanawiając się, czy jest szansa, żeby jakoś wykorzystali ten schemat działania na niekorzyść wilkołaka - albo przynajmniej, żeby... jakoś go wywabić. Istniało co prawda ryzyko, że likantropa nie ma już w pobliżu, że przepłoszyli go brygadziści. Albo że, nawet jeśli chowa się gdzieś nieopodal, to nie złapie przynęty - może też w ogóle nie jest w stanie po walce stoczonej w trakcie pełni przemienić się ponownie? Muszą jednak spróbować. - Może się podzielimy? Na dwie mniejsze grupy, kiedy znajdziemy już kamień, przy którym walczono? Przyspieszymy poszukiwania, a poza tym... jeżeli się rozdzielimy, to mamy większą szansę na to, że wilkołak znajdzie nas sam... - czy trójkę ten konkretny wilkołak zaatakowałby równie chętnie? - oczywiście musielibyśmy iść po linii prostej, w odległości pozwalającej niezaatakowanym dotrzeć jak najszybciej, gdy tylko usłyszą nawoływanie, ale to chyba da się zrobić. W Peak District łowcy w podobny sposób podzielili się, przeczesując teren, kiedy podstarzała smoczyca schroniła się w lesie na terenie rezerwatu i nie można jej było zlokalizować - to tylko propozycja, nie on podejmował ostateczne decyzje - niemniej, przypomniał sobie o tamtym zdarzeniu, uznając, że ta taktyka może się sprawdzić i u nich.
Podążając ścieżką dotarli w końcu do miejsca, w którym pędy mgły zawinęły się wokół ich kostek, a las zmienił szatę na mroczną. Najbardziej jednak uderzyło go to, iż słyszał tylko ich kroki - nic więcej, żadnych stworzeń, wiatru, żadnego życia. Ciarki rozpełzły się po jego przedramionach, a dłoń zacisnęła się mocniej na różdżce.
- Co to jest? - czuł jakiś wewnętrzny imperatyw, który nakazywał mu się odezwać, przerwać tę nienaturalną ciszę, płożącą się po chrzęście ziemi, oblepionej niepokojącą czernią. Przyjrzał się z bliska substancji pokrywającej trawę, nie ważył się jej jednak dotknąć, choć kusiło go to niezmiernie. Acz aura otaczająca to miejsce była złowieszcza, ostrzegając przed niebezpieczeństwem, które przyjść mogło zewsząd - nie chciał kusić losu, samemu wtykając palce w maź niewiadomego pochodzenia.
here we go again, spostrzegawczość (I), szukam kamienia, pozostaję czujny, szukam świeżych tropów
W odpowiedzi na pytanie Lydii jedynie pokręcił przecząco głową, przypatrując się rozszerzającym się chrapom stworzenia. Intuicyjnie wyciągnął w jego stronę otwartą dłoń, chcąc, by klacz mogła na spokojnie zaznajomić się z jego zapachem. Większości zwierząt należy się jakoś przedstawić, zrobił więc to, a potem skupił się na wskazówkach Zakonniczki, więcej wnioskując z łagodnych gestów niż ze słów o nie do końca jasnym znaczeniu. Wsunął czubek buta w strzemię, ślizgając się nieco po stalowej fakturze konstrukcji; w silnym uchwycie zakleszczył palce na siodle, łapiąc jednocześnie utraconą równowagę, jak i oddech. Pomagając sobie mięśniami przesunął się tak, by lewa noga ułożyła się stabilniej, na tyle, aby mógł odbić się niezgrabnie, i przerzucić drugą kończynę na prawy bok stworzenia. Miał ochotę przywrzeć całą powierzchnią ciała do konia, ułatwiając sobie w ten sposób utrzymanie się jakoś na grzbiecie, ale ostatecznie wytrwał po prostu siedząc w sztywnej pozycji i napinając wszystkie mięśnie, gotów do ewentualnego upadku; poddał się całkowicie pomocnym wskazówkom Lydii, bez których nie przetrwałby nawet kilku minut jazdy.
Już na miejscu przełożył prawą nogę na lewą stronę i po prostu zeskoczył z siodła; wyszeptał ciche dziękuję - tak do Lydii, jak i do samej klaczy, która niosła ich bezpiecznie, nie niecierpliwiąc się, gdy Burroughs dawał jej mylne sygnały ułożeniem swego ciała.
- To kamień z jakąś inskrypcją - dodał jeszcze, gdy Anthony skończył mówić. W raporcie co prawda ją cytowano, ale nie był w stanie przywołać tego tekstu z pamięci; niemniej, tyle powinno wystarczyć, aby ułatwić poszukiwania charakterystycznego punktu. A od jego znalezienia bez wątpienia powinni zacząć.
- Jeżeli nasz wilkołak faktycznie ma tendencję do tego, żeby atakować z zaskoczenia, wtedy, kiedy ma wyraźną przewagę... - z dokumentów Hicksa wynikało, że brygadziści wytropili go sami - to nie on ruszył ich tropem; z tego, co wiedzieli o wilkołaku, on kwapił się raczej, by konfrontować się z osobami, które w starciu z siłą bestii nie miały zbyt wielu szans; dotychczas zaskoczył zajętą sobą parę, samotną kobietę... niwelował ryzyko niepowodzenia do zera. Merlin tylko wie, kto jeszcze nawinął się pod jego zęby; Ministerstwo powiązało z nim jeszcze trzy podobne ataki, a przecież brygadziści nie mieli pojęcia o Juls, więc o jakich ofiarach także nie wiedzieli? - chyba po prostu lubi czuć, że ma przewagę, że uda mu się kogoś dopaść, przemienić tę osobę, a potem zniknąć jak najszybciej... - gdybał nieprzerwanie, zastanawiając się, czy jest szansa, żeby jakoś wykorzystali ten schemat działania na niekorzyść wilkołaka - albo przynajmniej, żeby... jakoś go wywabić. Istniało co prawda ryzyko, że likantropa nie ma już w pobliżu, że przepłoszyli go brygadziści. Albo że, nawet jeśli chowa się gdzieś nieopodal, to nie złapie przynęty - może też w ogóle nie jest w stanie po walce stoczonej w trakcie pełni przemienić się ponownie? Muszą jednak spróbować. - Może się podzielimy? Na dwie mniejsze grupy, kiedy znajdziemy już kamień, przy którym walczono? Przyspieszymy poszukiwania, a poza tym... jeżeli się rozdzielimy, to mamy większą szansę na to, że wilkołak znajdzie nas sam... - czy trójkę ten konkretny wilkołak zaatakowałby równie chętnie? - oczywiście musielibyśmy iść po linii prostej, w odległości pozwalającej niezaatakowanym dotrzeć jak najszybciej, gdy tylko usłyszą nawoływanie, ale to chyba da się zrobić. W Peak District łowcy w podobny sposób podzielili się, przeczesując teren, kiedy podstarzała smoczyca schroniła się w lesie na terenie rezerwatu i nie można jej było zlokalizować - to tylko propozycja, nie on podejmował ostateczne decyzje - niemniej, przypomniał sobie o tamtym zdarzeniu, uznając, że ta taktyka może się sprawdzić i u nich.
Podążając ścieżką dotarli w końcu do miejsca, w którym pędy mgły zawinęły się wokół ich kostek, a las zmienił szatę na mroczną. Najbardziej jednak uderzyło go to, iż słyszał tylko ich kroki - nic więcej, żadnych stworzeń, wiatru, żadnego życia. Ciarki rozpełzły się po jego przedramionach, a dłoń zacisnęła się mocniej na różdżce.
- Co to jest? - czuł jakiś wewnętrzny imperatyw, który nakazywał mu się odezwać, przerwać tę nienaturalną ciszę, płożącą się po chrzęście ziemi, oblepionej niepokojącą czernią. Przyjrzał się z bliska substancji pokrywającej trawę, nie ważył się jej jednak dotknąć, choć kusiło go to niezmiernie. Acz aura otaczająca to miejsce była złowieszcza, ostrzegając przed niebezpieczeństwem, które przyjść mogło zewsząd - nie chciał kusić losu, samemu wtykając palce w maź niewiadomego pochodzenia.
here we go again, spostrzegawczość (I), szukam kamienia, pozostaję czujny, szukam świeżych tropów
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
To Skamander prowadził ich eskapadę, więc jechała za nim, bacznie pilnując ścieżki, uważając, żeby nie pozwolić Kelpie zjechać z tropu, który odnaleźli Keat i Anthony. Okolica nie była zachęcająca, klacz wyczuwała magię obecną nie tylko w pobliżu jeziora Magicznej Sasanki, ale na całej drodze prowadzącej w stronę polany. Tuż przed nią zaczęła się buntować, czuła tężejące pod stopami mięśnie kopytnej przyjaciółki, jej unoszący się łeb. Dawała jej znaki, że nie chce jechać dalej, że to niebezpieczne, ale mimo to nie protestowała, posłusznie niosła ich na swoim grzbiecie, dopóki się nie zatrzymali. Lydia zeskoczyła z Kelpie zaraz za Keatem i póki słuchała męskich głosów, po prostu stała obok, gładząc klacz po miękkich chrapach.
– Spokojnie, mała, już dobrze – szepnęła do niej i puściła lejce, sięgając dłońmi do torby, w której kryła się fiolka z płynnym srebrem i łańcuch stworzony z tego kruszcu, lśniący w świetle podwieszonego pod niebem księżyca. Łańcuch zagrzechotał delikatnie, miękko. Wyglądał na kruchy, oczka były drobne, ale był silny, mocny. – Anthony – zawołała do niego szeptem, jakby bała się, że głośniejszym tonem sprofanuję panującą dookoła ciszę, nocną i głęboką. Podrzuciła mu splątany łańcuch. On będzie potrafił się z nim dobrze obyć, ona – nie za bardzo. – Słyszałam o tym kamieniu. Jest inny niż wszystkie dookoła. Ciemny, matowy, ponoć wchłania promienie słoneczne, dzięki temu widać wybity na nim tekst. Powinien być blisko… - zerknęła na Keata, słuchając to, co miał do powiedzenia. Pokiwała w końcu głową, idąc krok za nimi. Przystanęła jednak szybko i podniosła wyżej głowę, nasłuchując. Szelest. Kelpie wypchnęła przez chrapy powietrze, była niespokojna. – Cśśśś, maleńka. Zostań tutaj – pogładziła ją po raz ostatni po miękkiej, ciemnej szyi i zerknęła na chłopaka, nachylając się nieco bliżej tego, co wskazywał. Skrzywiła się. Metaliczny zapach, lekki, sztywny, zaschły, zaświdrował w nosie. – To… krew? Tak wygląda… - szepnęła, blednąc zauważalnie na twarzy.
Uniosła głowę po raz kolejny, spłoszona dziwnym dźwiękiem. Zacisnęła mocno palce na różdżce wyciągając ją przed siebie. – Słyszeliście to?
Pomruk. Głęboki, ostrzegawczy, dobiegający ich gdzieś spomiędzy drzew. Było ciemno.
– Fera ecco – chciała dostrzec każdy ruch, być przygotowaną na cokolwiek, z czym tylko przyjdzie im się zmierzyć. Może ten pomruk był tylko fatamorganą, może pomyliła szelest liści z czymś o wiele poważniejszym, ale wolała być pewna, że będzie w stanie w porę zareagować, jeśli będzie musiała. Jej oczy miały przybrać kształt kocich ślepi.
| rzucam fera ecco (oczy kota); oddaję Skamanderowi srebrny łańcuch
– Spokojnie, mała, już dobrze – szepnęła do niej i puściła lejce, sięgając dłońmi do torby, w której kryła się fiolka z płynnym srebrem i łańcuch stworzony z tego kruszcu, lśniący w świetle podwieszonego pod niebem księżyca. Łańcuch zagrzechotał delikatnie, miękko. Wyglądał na kruchy, oczka były drobne, ale był silny, mocny. – Anthony – zawołała do niego szeptem, jakby bała się, że głośniejszym tonem sprofanuję panującą dookoła ciszę, nocną i głęboką. Podrzuciła mu splątany łańcuch. On będzie potrafił się z nim dobrze obyć, ona – nie za bardzo. – Słyszałam o tym kamieniu. Jest inny niż wszystkie dookoła. Ciemny, matowy, ponoć wchłania promienie słoneczne, dzięki temu widać wybity na nim tekst. Powinien być blisko… - zerknęła na Keata, słuchając to, co miał do powiedzenia. Pokiwała w końcu głową, idąc krok za nimi. Przystanęła jednak szybko i podniosła wyżej głowę, nasłuchując. Szelest. Kelpie wypchnęła przez chrapy powietrze, była niespokojna. – Cśśśś, maleńka. Zostań tutaj – pogładziła ją po raz ostatni po miękkiej, ciemnej szyi i zerknęła na chłopaka, nachylając się nieco bliżej tego, co wskazywał. Skrzywiła się. Metaliczny zapach, lekki, sztywny, zaschły, zaświdrował w nosie. – To… krew? Tak wygląda… - szepnęła, blednąc zauważalnie na twarzy.
Uniosła głowę po raz kolejny, spłoszona dziwnym dźwiękiem. Zacisnęła mocno palce na różdżce wyciągając ją przed siebie. – Słyszeliście to?
Pomruk. Głęboki, ostrzegawczy, dobiegający ich gdzieś spomiędzy drzew. Było ciemno.
– Fera ecco – chciała dostrzec każdy ruch, być przygotowaną na cokolwiek, z czym tylko przyjdzie im się zmierzyć. Może ten pomruk był tylko fatamorganą, może pomyliła szelest liści z czymś o wiele poważniejszym, ale wolała być pewna, że będzie w stanie w porę zareagować, jeśli będzie musiała. Jej oczy miały przybrać kształt kocich ślepi.
| rzucam fera ecco (oczy kota); oddaję Skamanderowi srebrny łańcuch
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
The member 'Lydia Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Ukryta polana
Szybka odpowiedź