Ukryta polana
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ukryta polana
Dwadzieścia dwie stopy od czarnego kamienia w lewo, piętnaście w stronę księżyca i trzy w serce - to krótka inskrypcja, która widnieje na omszałym głazie, którego kolor lśni czernią, chłonącą światło nawet w dzień. Miejsce przeklęte, osłonięte mgłą - to czujesz, gdy postępujesz ledwie widoczną, leśną ścieżką. A nawet ona zdaje się kryć w cieniu poszarpanych wiatrem drzew i ciemności, która zagląda przez korzenie. Polana, do której docierasz - wydaje się cicha, zbyt cicha - pomyślisz - i masz rację. Jedyne dźwięki wydajesz ty, a ziemia chrzęści pod stopami w bolesnej skardze. cel, który osiągasz, wita cię kolejnymi cieniami i siecią wysokich traw, przerzedzonych czarnymi plamami gęstej, tajemniczej substancji.
Cóż za odmiana, że potwór zachowywał się, jak... potwór - pomyślał z pewną zgryźliwością słuchając przemyśleń młodszego Burroughsa. Nie można było określić inaczej istoty, która polowała by niszczyć dla zwykłej złośliwości. Coś takiego nie mogło tak po prostu bezkarnie trwać.
- Nie rozdzielajmy się. Może być tak jak mówisz. Wówczas, jak tylko się rozdzielimy, a on gdzieś tu jest w okolicy to może być dla niego zbyt duża pokusa na to by spróbował zaatakować, spróbować naznaczyć klątwą i uciec. Wilkołaki ponoć potrafią się przeistaczać poza pełnią. Nie bagatelizujmy tego - zdecydowanie nie miała zamiaru na kolejnym spotkaniu opowiadać o tym, jak mu nie udało się dotrzeć do informacji o pokrzywdzonych wilkołakach, lecz w zamian...któryś z sojuszników lub on sam stał się wilkołakiem więc ostatecznie udało się wyjść jakoś na plus - Poza tym musimy wyciągnąć z niego informacje, a nie wiem czy to będzie możliwe, kiedy doprowadzimy do sytuacji w której zostaniemy zmuszeni do walki o własne życie - gdyby został zaatakowany będąc w pojedynkę zdecydowanie dążyłby do unicestwienia wilkołaka. W grupie mógł sobie pozwolić na większą opieszałość wobec przeciwnika. Prawdopodobnie nie on jeden.
Obrócił się w stronę kobiety, która podała mu srebrny łańcuch. Naprawdę liczył na to, że uda im się uniknąć eskalacji problemu, lecz faktycznie rozsądnie było być przygotowanym na wszystko. Przyjął więc szemrzący podarek.
- Widziałem nieraz coś podobnego dość często w miejscach opętanych przez anomalie. Być może jest to jakaś pozostałość po nich lub coś mającego związek z klątwą tego miejsca. Nie zastanawiaj się jednak nad tym za bardzo. Skup się na poszukiwaniu tropów - ludzkich? Zwierzęcych? Znaków walki? Jeżeli jakiekolwiek w ogóle się zachowały...? Ciężko było to stwierdzić.
Znieruchomiał słysząc uwagę Moore. Wytężył wszystkie zmysły w kierunku który wskazała. Słyszał dźwięk, zmrużył powieki - Drętwota* - wypowiedział. Zaklęcie powędrowało w kierunku tajemniczego dźwięku i... zaraz z kępy roślinności wytoczyła się sylwetka odrętwiałego zwierzęcia. Prawdopodobnie jakiegoś dzika(?). Trudno było to jednoznacznie określić teraz, kiedy lumos z różdżki Skamandera ustąpił miejsca innej inkantacji. W każdym razie, zwierzę od tak przewróciło się pod ich nogi. Niczym strącona z póki drewniana figurka.
- Khm... - chrząknął przerywając dziwną ciszę - Ruszajmy dalej - jeszcze trochę i dostaną paranoi przez ten las. Powinni się skupić i to też zrobili.
Dalsza część podróży minęła na poszukiwaniu pola walki. Skamander podążając za wspomnieniami brygadzisty doprowadził sojuszników pod tajemniczy kamień. To właśnie w jego okolicy rozegrała się bitwa. Stąd już Keat i Lydia objęli prowadzenie. Młodszy mężczyzna znał się na magicznej faunie - umiał czytać tropy, a kobieta potrafiła unikać cudzych spojrzeń - jej punkt widzenia pomagał przewidywać jakimi ścieżkami mógł poruszać się Peregrin. W ten sposób udało im się dotrzeć do znajdującej się w głębi lasu jamy. Jeszcze przed nią, nim się do niej zbliżyli, Anthony zszedł z wierzchowca. Spojrzał oceniająco na towarzyszących mu sojuszników i wiedział, że nie musi ich prosić o czujność - wszyscy byli gotowi na wszystko. Ruszył do przodu.
Gdy podeszło się bliżej pod wejście do ogromnej jamy można było dostrzec w jej wnętrzu mdłe światło. Nim jednak aurorowi przeszło cokolwiek przez myśl to z cienia okalającego jej wnętrze świsnęła srebrna poświata sztyletu, który wbił się w ziemię - niemalże cal od stopy Moore. Z ciemności wydało się cmoknięcie niezadowolenia.
- Jeszcze krok, a kolejnego nie będziecie mieli czym wykonywać - zagroził Greyback, którego kontury odznaczały się w portalu jaskini. A przynajmniej jasne drewno różdżki skierowanej w stronę Zakonników dawało do zrozumienia, że nie żartował i nie trzeba było wiele by go sprowokować do tego, by ta zatańczyła w powietrzu - Nie spodziewałem się gości więc z łaski swojej - wypierdalać gubić się w innej części tego jebanego lasu!
|* - zaklęcie rzucane na niewidziany cel
- Nie rozdzielajmy się. Może być tak jak mówisz. Wówczas, jak tylko się rozdzielimy, a on gdzieś tu jest w okolicy to może być dla niego zbyt duża pokusa na to by spróbował zaatakować, spróbować naznaczyć klątwą i uciec. Wilkołaki ponoć potrafią się przeistaczać poza pełnią. Nie bagatelizujmy tego - zdecydowanie nie miała zamiaru na kolejnym spotkaniu opowiadać o tym, jak mu nie udało się dotrzeć do informacji o pokrzywdzonych wilkołakach, lecz w zamian...któryś z sojuszników lub on sam stał się wilkołakiem więc ostatecznie udało się wyjść jakoś na plus - Poza tym musimy wyciągnąć z niego informacje, a nie wiem czy to będzie możliwe, kiedy doprowadzimy do sytuacji w której zostaniemy zmuszeni do walki o własne życie - gdyby został zaatakowany będąc w pojedynkę zdecydowanie dążyłby do unicestwienia wilkołaka. W grupie mógł sobie pozwolić na większą opieszałość wobec przeciwnika. Prawdopodobnie nie on jeden.
Obrócił się w stronę kobiety, która podała mu srebrny łańcuch. Naprawdę liczył na to, że uda im się uniknąć eskalacji problemu, lecz faktycznie rozsądnie było być przygotowanym na wszystko. Przyjął więc szemrzący podarek.
- Widziałem nieraz coś podobnego dość często w miejscach opętanych przez anomalie. Być może jest to jakaś pozostałość po nich lub coś mającego związek z klątwą tego miejsca. Nie zastanawiaj się jednak nad tym za bardzo. Skup się na poszukiwaniu tropów - ludzkich? Zwierzęcych? Znaków walki? Jeżeli jakiekolwiek w ogóle się zachowały...? Ciężko było to stwierdzić.
Znieruchomiał słysząc uwagę Moore. Wytężył wszystkie zmysły w kierunku który wskazała. Słyszał dźwięk, zmrużył powieki - Drętwota* - wypowiedział. Zaklęcie powędrowało w kierunku tajemniczego dźwięku i... zaraz z kępy roślinności wytoczyła się sylwetka odrętwiałego zwierzęcia. Prawdopodobnie jakiegoś dzika(?). Trudno było to jednoznacznie określić teraz, kiedy lumos z różdżki Skamandera ustąpił miejsca innej inkantacji. W każdym razie, zwierzę od tak przewróciło się pod ich nogi. Niczym strącona z póki drewniana figurka.
- Khm... - chrząknął przerywając dziwną ciszę - Ruszajmy dalej - jeszcze trochę i dostaną paranoi przez ten las. Powinni się skupić i to też zrobili.
Dalsza część podróży minęła na poszukiwaniu pola walki. Skamander podążając za wspomnieniami brygadzisty doprowadził sojuszników pod tajemniczy kamień. To właśnie w jego okolicy rozegrała się bitwa. Stąd już Keat i Lydia objęli prowadzenie. Młodszy mężczyzna znał się na magicznej faunie - umiał czytać tropy, a kobieta potrafiła unikać cudzych spojrzeń - jej punkt widzenia pomagał przewidywać jakimi ścieżkami mógł poruszać się Peregrin. W ten sposób udało im się dotrzeć do znajdującej się w głębi lasu jamy. Jeszcze przed nią, nim się do niej zbliżyli, Anthony zszedł z wierzchowca. Spojrzał oceniająco na towarzyszących mu sojuszników i wiedział, że nie musi ich prosić o czujność - wszyscy byli gotowi na wszystko. Ruszył do przodu.
Gdy podeszło się bliżej pod wejście do ogromnej jamy można było dostrzec w jej wnętrzu mdłe światło. Nim jednak aurorowi przeszło cokolwiek przez myśl to z cienia okalającego jej wnętrze świsnęła srebrna poświata sztyletu, który wbił się w ziemię - niemalże cal od stopy Moore. Z ciemności wydało się cmoknięcie niezadowolenia.
- Jeszcze krok, a kolejnego nie będziecie mieli czym wykonywać - zagroził Greyback, którego kontury odznaczały się w portalu jaskini. A przynajmniej jasne drewno różdżki skierowanej w stronę Zakonników dawało do zrozumienia, że nie żartował i nie trzeba było wiele by go sprowokować do tego, by ta zatańczyła w powietrzu - Nie spodziewałem się gości więc z łaski swojej - wypierdalać gubić się w innej części tego jebanego lasu!
|* - zaklęcie rzucane na niewidziany cel
Find your wings
Wyczuł niepokój Kelpie, choć przecież widział ją po raz pierwszy w życiu; nie dawała jednak wyłącznie subtelnych sygnałów, które mogłaby odczytać tylko Lydia - nawet przed nim klacz nie kryła swego lęku. Niechęci, by jechać dalej - a to nie zwiastowało niczego dobrego. Może to aura tego miejsca wprawiała wszystkich, również stworzenia, w chmurny nastrój; a może Kelpie wyczuła już coś, co przeoczyła trójka czarodziejów?
Kątem oka przyjrzał się łańcuchowi, który Moore przekazała Anthony'emu. Dzisiaj nie polowali na człowieka, lecz na bestię. Bo nią właśnie na swe życzenie stał się ten, który własnym nieszczęściem karał innych. To, iż był likantropem, nie stanowiło o tym, w jaki sposób postrzegały go ofiary - posmakował okrucieństwa, to ono wyzuło go z człowieczeństwa, nie światło Księżyca.
Pochwycił w dłoń jedną z gałęzi, która leżała gdzieś nieopodal rozłożystego drzewa liściastego o nieznanej mu nazwie; krańcem drewnianego przedłużenia ręki szturchnął trawę, pokrytą dziwną mazią, i nabrał czarną papkę na koniuszek, by przyjrzeć jej się z bliska.
- To chyba nie jest krew - zawyrokował w końcu; na tyle, na ile mógł sobie gdybać, bo pewności nie miał. Powinien był dodać, że nie wygląda na ludzką krew - w świecie magii nie zdziwiłoby go to, gdyby, chociażby na skutek anomalii, o której wspomniał Skamander, coś na kształt krwi wydzieliły z siebie rośliny, gdyby ich tkanki naruszone zostały przez czarnomagiczną energię.
Drgnął mniej więcej w tym samym momencie, w którym Lydia zwróciła ich uwagę na dziwny dźwięk - gdzieś z naszej lewej - dopowiedział, z różdżką w pełnej gotowości, choć auror błyskawicznie pozbył się problemu, gdy tenże postanowił w pełni im się objawić. Kącik ust zadrżał nieznacznie na widok... najprawdopodobniej dzika, który w ich wyobraźni urósł chyba do wielkości smoka. A co najmniej szarżującego na nich wilkołaka.
Słuchając wypowiedzi aurora mógł myśleć wyłącznie o tym, że właściwie o to Burroughsowi chodziło - o to, by wilkołak poddał się pokusie, która zdawała się być silniejsza od niego... i ich zaatakował. Gdyby udało im się go spętać i pochwycić, musieliby już tylko odczekać do momentu, w którym powróci do swej ludzkiej formy. Człowiekowi pozostającemu pod postacią wilkołaka Skamander raczej nie mógłby grzebać w głowie; a przynajmniej Keat nie przypuszczał, by legilimentować dało się również w taki sposób.
Nie była to bez wątpienia najbezpieczniejsza opcja, acz wydawała mu się najbardziej skuteczna. Nie zamierzał jednak się o to wykłócać; może faktycznie idiotyzmem było wymaganie, by każdy z ich trójki ryzykował co najmniej tym, iż samemu przeistoczy się w wilkołaka, o własnym życiu nie wspominając.
Nieopodal kamienia, do którego doprowadził ich Anthony, Keat oświetlił podłoże, starając się wyłowić jakiś świeży trop; pomniejsze magiczne stworzenia naznaczyły wilgotny teren stemplami ze swych odcisków, on jednak szukał czegoś innego - nie tyle wilkołaczego śladu, co odcisków odznaczających się od tła leśnej mozaiki. Obcych, niepasujących tu. Bosych bądź obutych stóp pozostawionych przez jednego tylko człowieka. Który być może wrócił na miejsce walki.
Po dłuższej chwili skrzyżował spojrzenie z Lydią, gdy pochylili się nad odbiciem świeżego, ludzkiego śladu, którego nie zostawił nikt z ich trójki; kiedy podążyło się w kierunku, z którego wizytator przyszedł, a także którym wrócił, dotrzeć można było do miejsca skrytego w leśnej otulinie. Wątłe światło naprowadziło ich w odpowiednią stronę, kiedy runo leśne stało się zbyt trudne do odczytania być może nawet dla stałych bywalców polowań, a co dopiero dla ich trójki. Łuna przebijała się przez gąszcz, prowadząc do czyjejś kryjówki.
- Luminis virtute - gdy tylko nóż świsnął nieopodal Lydii, skierował swoją różdżkę w stronę ognika, który pulsował z różdżki rzucającego ostrzem mężczyzny. Chciał go oślepić, bo być może niezadowolony gospodarz miał w zanadrzu coś jeszcze, czym mógłby powitać swych nieproszonych gości. Światło rozbłysło jednak tylko na krańcu różdżki Zakonnika, rażąc przez chwilę samego Keata, by zaraz zgasnąć. Być może aura tego miejsca sprawiła, że coś poszło ewidentnie nie tak, jak powinno.
W czasie, gdy nożownik zaczął im grozić, Burroughs przyjrzał się temu, jak wygląda oświetlana przez różdżkę nieznajomego jaskinia - a konkretniej, strop tuż nad nim. Nad głową mężczyzny wisiała skalna formacja wielkości pięści; szybka kalkulacja wystarczyła, by doszedł do wniosku, iż powinna co najwyżej ogłuszyć mężczyznę; uderzenie mogło też sprawić, że utraci przytomność, ale chyba nic poważniejszego mu się nie stanie... poza tym, ma w dłoni różdżkę, być może instynktownie spróbuje obronić się przed spadającym nawisem. A wtedy nie da rady ochronić się przed atakami ze strony Lydii i Anthony'ego? Jeśli w tym samym momencie zostanie zaatakowany z różnych stron...
- Defodio - skierował różdżkę w stronę obrywu, wiszącego tuż nad głową ukrywającego się w tej części lasu; mógł być tym, którego szukali - by się tego dowiedzieć, trzeba go jednak było czym prędzej obezwładnić.
Być może każda minuta jedynie przybliżała ich do walki z jego wilczym obliczem. O ile takie w ogóle miał.
[b]|[b] do odczytywania tropów magicznych stworzeń korzystam z ONMS (III)
Kątem oka przyjrzał się łańcuchowi, który Moore przekazała Anthony'emu. Dzisiaj nie polowali na człowieka, lecz na bestię. Bo nią właśnie na swe życzenie stał się ten, który własnym nieszczęściem karał innych. To, iż był likantropem, nie stanowiło o tym, w jaki sposób postrzegały go ofiary - posmakował okrucieństwa, to ono wyzuło go z człowieczeństwa, nie światło Księżyca.
Pochwycił w dłoń jedną z gałęzi, która leżała gdzieś nieopodal rozłożystego drzewa liściastego o nieznanej mu nazwie; krańcem drewnianego przedłużenia ręki szturchnął trawę, pokrytą dziwną mazią, i nabrał czarną papkę na koniuszek, by przyjrzeć jej się z bliska.
- To chyba nie jest krew - zawyrokował w końcu; na tyle, na ile mógł sobie gdybać, bo pewności nie miał. Powinien był dodać, że nie wygląda na ludzką krew - w świecie magii nie zdziwiłoby go to, gdyby, chociażby na skutek anomalii, o której wspomniał Skamander, coś na kształt krwi wydzieliły z siebie rośliny, gdyby ich tkanki naruszone zostały przez czarnomagiczną energię.
Drgnął mniej więcej w tym samym momencie, w którym Lydia zwróciła ich uwagę na dziwny dźwięk - gdzieś z naszej lewej - dopowiedział, z różdżką w pełnej gotowości, choć auror błyskawicznie pozbył się problemu, gdy tenże postanowił w pełni im się objawić. Kącik ust zadrżał nieznacznie na widok... najprawdopodobniej dzika, który w ich wyobraźni urósł chyba do wielkości smoka. A co najmniej szarżującego na nich wilkołaka.
Słuchając wypowiedzi aurora mógł myśleć wyłącznie o tym, że właściwie o to Burroughsowi chodziło - o to, by wilkołak poddał się pokusie, która zdawała się być silniejsza od niego... i ich zaatakował. Gdyby udało im się go spętać i pochwycić, musieliby już tylko odczekać do momentu, w którym powróci do swej ludzkiej formy. Człowiekowi pozostającemu pod postacią wilkołaka Skamander raczej nie mógłby grzebać w głowie; a przynajmniej Keat nie przypuszczał, by legilimentować dało się również w taki sposób.
Nie była to bez wątpienia najbezpieczniejsza opcja, acz wydawała mu się najbardziej skuteczna. Nie zamierzał jednak się o to wykłócać; może faktycznie idiotyzmem było wymaganie, by każdy z ich trójki ryzykował co najmniej tym, iż samemu przeistoczy się w wilkołaka, o własnym życiu nie wspominając.
Nieopodal kamienia, do którego doprowadził ich Anthony, Keat oświetlił podłoże, starając się wyłowić jakiś świeży trop; pomniejsze magiczne stworzenia naznaczyły wilgotny teren stemplami ze swych odcisków, on jednak szukał czegoś innego - nie tyle wilkołaczego śladu, co odcisków odznaczających się od tła leśnej mozaiki. Obcych, niepasujących tu. Bosych bądź obutych stóp pozostawionych przez jednego tylko człowieka. Który być może wrócił na miejsce walki.
Po dłuższej chwili skrzyżował spojrzenie z Lydią, gdy pochylili się nad odbiciem świeżego, ludzkiego śladu, którego nie zostawił nikt z ich trójki; kiedy podążyło się w kierunku, z którego wizytator przyszedł, a także którym wrócił, dotrzeć można było do miejsca skrytego w leśnej otulinie. Wątłe światło naprowadziło ich w odpowiednią stronę, kiedy runo leśne stało się zbyt trudne do odczytania być może nawet dla stałych bywalców polowań, a co dopiero dla ich trójki. Łuna przebijała się przez gąszcz, prowadząc do czyjejś kryjówki.
- Luminis virtute - gdy tylko nóż świsnął nieopodal Lydii, skierował swoją różdżkę w stronę ognika, który pulsował z różdżki rzucającego ostrzem mężczyzny. Chciał go oślepić, bo być może niezadowolony gospodarz miał w zanadrzu coś jeszcze, czym mógłby powitać swych nieproszonych gości. Światło rozbłysło jednak tylko na krańcu różdżki Zakonnika, rażąc przez chwilę samego Keata, by zaraz zgasnąć. Być może aura tego miejsca sprawiła, że coś poszło ewidentnie nie tak, jak powinno.
W czasie, gdy nożownik zaczął im grozić, Burroughs przyjrzał się temu, jak wygląda oświetlana przez różdżkę nieznajomego jaskinia - a konkretniej, strop tuż nad nim. Nad głową mężczyzny wisiała skalna formacja wielkości pięści; szybka kalkulacja wystarczyła, by doszedł do wniosku, iż powinna co najwyżej ogłuszyć mężczyznę; uderzenie mogło też sprawić, że utraci przytomność, ale chyba nic poważniejszego mu się nie stanie... poza tym, ma w dłoni różdżkę, być może instynktownie spróbuje obronić się przed spadającym nawisem. A wtedy nie da rady ochronić się przed atakami ze strony Lydii i Anthony'ego? Jeśli w tym samym momencie zostanie zaatakowany z różnych stron...
- Defodio - skierował różdżkę w stronę obrywu, wiszącego tuż nad głową ukrywającego się w tej części lasu; mógł być tym, którego szukali - by się tego dowiedzieć, trzeba go jednak było czym prędzej obezwładnić.
Być może każda minuta jedynie przybliżała ich do walki z jego wilczym obliczem. O ile takie w ogóle miał.
[b]|[b] do odczytywania tropów magicznych stworzeń korzystam z ONMS (III)
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Wieczór i nadchodząca noc zdawały się okrywać polanę i przylegający do niej las jakimś wytłumiającym zaklęciem, które powodowało, że akustyka tego miejsca wyolbrzymiała każdy najmniejszy dźwięk – łamiącą się pod butem suchą gałąź, listowie szepczące w bólu przy każdym kroku, nawet oddechy wypuszczane z płuc i powietrze wciągane z powrotem brzmiały, jakby ktoś z zewnątrz zwielokrotniało ich brzmienie. Wszystko było wyraźniejsze, zwłaszcza dziwne pomruki docierające do nich zza rzadkich, suchych gałązek jakiegoś cieniolubnego krzewu. Jej spojrzenie wwierciło się w ciemność gromadzącą się przy źródle dźwięku, dopóki Anthony nie zdecydował się na atak. Drgnęła w przestrachu, czując, jak wszystko sztywnieje w niej na krótki moment, ale gdy okazało się, że grożące im zwierzę było unieszkodliwione, odetchnęła. Dzik wciąż był duży i stanowił zagrożenie, w gruncie rzeczy ogromne, w końcu to on był u siebie, a nie oni, ale jednak nie był wilkołakiem. Ruszyła dalej, jak rozkazał Skamander, po raz ostatni zerkając na unieruchomione stworzenie. To tylko dzik. Chciała się skupić na zadaniu, na odnalezieniu Peregrina, z którym musieli… pomówić. Szukała ścieżek wytyczonych nie tylko ludzką stopą, ale i tą wilczą, wąskich i znikających w polu widzenia, które ktoś uciekający mógł uznać za przydatne. Odnaleźli kamień, a wydrapana na nim inskrypcja zaprowadziła ich później dalej – jamę odnaleźli prędko. I, cóż, Lydia niemal na własnej skórze przekonała się, że miała samotnego lokatora. Oby samotnego.
Gdy nóż wylądował w ziemi tuż przed nią, zmroziło ją. Oddech zatrzymał się w płucach, a mięśnie zesztywniały, jakby porażone nieznaną siłą. Spojrzała na lśniące w mdłym świetle księżyca ostrze i przełknęła ślinę, by zaraz powoli unieść wzrok na wypełzającą z głębi jaskini sylwetkę. Nie zobaczyła twarzy, ogólny zarys zdradził jedynie płeć i posturę. Mężczyzna nie był chuderlakiem. I dzierżył różdżkę w dłoni. Zacisnęła palce na rączce swojej i powoli uniosła ją lekko do góry, by jej koniec wymierzyć w człowieka.
– Expelliarmus – wypowiedziała szybko, promień celując w poszukiwanego przez nich wilkołaka. Nie wyjdą stąd, dopóki nie dowiedzą się, co z resztą przemienionych czarodziejów. I dopóki nie zrobią wszystkiego, by Peregrin więcej już nikogo nie skrzywdził. – Ty gnoju – szepnęła pod nosem, czując, jak krtanią szarpie złość na to, co zrobił Julii.
Gdy nóż wylądował w ziemi tuż przed nią, zmroziło ją. Oddech zatrzymał się w płucach, a mięśnie zesztywniały, jakby porażone nieznaną siłą. Spojrzała na lśniące w mdłym świetle księżyca ostrze i przełknęła ślinę, by zaraz powoli unieść wzrok na wypełzającą z głębi jaskini sylwetkę. Nie zobaczyła twarzy, ogólny zarys zdradził jedynie płeć i posturę. Mężczyzna nie był chuderlakiem. I dzierżył różdżkę w dłoni. Zacisnęła palce na rączce swojej i powoli uniosła ją lekko do góry, by jej koniec wymierzyć w człowieka.
– Expelliarmus – wypowiedziała szybko, promień celując w poszukiwanego przez nich wilkołaka. Nie wyjdą stąd, dopóki nie dowiedzą się, co z resztą przemienionych czarodziejów. I dopóki nie zrobią wszystkiego, by Peregrin więcej już nikogo nie skrzywdził. – Ty gnoju – szepnęła pod nosem, czując, jak krtanią szarpie złość na to, co zrobił Julii.
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
The member 'Lydia Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Nie uważał, że to co teraz robili wymagało podejmowania się aż takiego ryzyka. Wystarczyło, że nawet teraz, jakby mieli stawić czoło i w trójkę wilkołakowi to to nie mogło być proste. Co dopiero mówić o tym, że mieliby wychylać się pojedynczo. Poruszali się więc w grupie. Tak właściwie prym w tym momencie przejęli sojusznicy. Skamander nie mógł się popisać ponadprzeciętnymi umiejętnościami poszukiwania tropów. Nie czuł się z tym gorszy. Dobrze, że się uzupełniali i byli wstanie dość sprawnie przemieszczać się do przodu. Tropy które odnajdowali mogły co prawda należeć dosłownie do każdego., Mieli jednak świadomość, ze okolica nie była zwyczajna, tak samo jak ukrywająca się tu istota. Kryjówka którą znaleźli dość jasno dawała im do zrozumienia, że być może znaleźli to, czego poszukiwali. Zmierzły, wulgarny, grożący głos był zaś prawdopodobnym zwiastunem tego, że być może właśnie trafili na tego, kogo poszukiwali. Kilka kolejnych wiązanek zawisło w powietrzu, a wśród nich wplecione było imię Julie. Keat i Lydia zareagowali błyskawicznie. I auror poruszył różdżkę, lecz drętwota, która uszła z jego różdżki, chybiła celu. Nie on jeden jednak miał problem z zaklęciami. Greybackowi nie powiodła się obrona. Różdżka wyskoczyła z jego dłoni, a odłupany, skalny odłamek osunął się na niego. Warkliwe przekleństwo które wydobył z siebie nim kawał łupka zleciał na niego dało jasno do zrozumienia, że aż się w nim zagotowało z tego wszystkiego. Chwilę później, uderzony odłamkiem stracił równowagę. Zamroczony z zawziętą minę na oślep poszukiwał różki, kto jednak wie, czy będzie mu potrzebna za chwilę albo dwie...? Z tego co się dowiedzieli o czarodzieju to ten był niezrównoważony, chwiejny w swych emocjach, impulsywny. Nikt nie wiedział, czy ludzka skóra na długo utrzyma w ryzach jego rozjuszone ego. Nikt nie chciał tego testować.
- Drętwota! - ponowił więc auror staranniej tym razem wymierzając różdżką w chwilowo mało ruchliwy cel. Musieli w pełni wykorzystać swoją przewagę i to, ze w chwili obecnej wróg nie był uzbrojony.
- Drętwota! - ponowił więc auror staranniej tym razem wymierzając różdżką w chwilowo mało ruchliwy cel. Musieli w pełni wykorzystać swoją przewagę i to, ze w chwili obecnej wróg nie był uzbrojony.
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 1, 8, 6, 1, 7, 1, 4, 3
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 1, 8, 6, 1, 7, 1, 4, 3
W jednym momencie zacieniony las przeszyły różnobarwne smugi; kluczowe okazało się to, iż mężczyzna nie zdołał obronić się przed silnym expelliarmusem Lydii. Keat zamarł na chwilę, gdy z jego ust padło imię Julii - przesłyszał się tylko?
W tym samym momencie skalny odłamek oderwał się od stropu, a drętwota aurora sięgnęła... wilkołaka? Burroughs ponownie zadziałał instynktownie, doskakując do upuszczonej różdżki ich przeciwnika. Swoją własną oświetlił sobie drogę, przez rozłożyste korony wiekowych drzew nie przybijało się zbyt wiele lunarnego światła.
Unieruchomiony i pozbawiony różdżki mógł jeszcze... mógł jeszcze się przemienić? Właściwie co do tego Keat nie miał pewności. Trzeba jednak było zadbać o to, aby wyeliminować taką ewentualność. I umożliwić Anthony'emu penetrację głowy pochwyconego. Sam z siebie nic im nie powie, ale Skamander udowodnił już, że nic nie jest w stanie powstrzymać go przed tym, by wedrzeć się do czyjegoś umysłu i zdobyć informacje, na których mu zależy.
- Spętajmy go łańcuchem - dla pewności; różdżka mężczyzny znalazła się w kieszeni Burroughsa, dokładnie w tej samej, w której jakiś czas temu umiejscowił drewienko Hicksa. Sięgnął po przewieszony przez ramię zakonnika łańcuch, srebrzysta poświata zamigotała chłodem, brzęcząc cicho, gdy ogniwa obijały się o siebie. Zaczęli od górnych kończyn, następnie owinęli łańcuch wokół szyi - Keat przyciągnął go odrobinę zbyt ciasno, dociskając przez chwilę łańcuch tak, by utrudnić obezwładnionemu oddychanie - z pozdrowieniami od Julii - dodał głosem, w którym gniew ledwie się skrzył; w nim samym więcej było teraz skupienia, koncentracji na tym, by jak najszybciej wykonać zadanie. Poluzował łańcuch po dłuższej chwili, po czym okręcił go wokół korpusu, a następnie zabrał się za zacieśnianie go wokół dolnych kończyn. To powinno wystarczyć.
Ponownie sięgnął po swoją różdżkę, by oświetlić sylwetkę skrępowanego mężczyzny i upewnić się, że cała ta plątanina żelastwa spełnia swoją funkcję.
- Rozejrzę się tu trochę - rzucił do Lydii i Antka, po czym ruszył w stronę jaskini, pozostając czujnym. Nie mógł mieć pewności, że nie kryło się w niej nic więcej. Ktoś jeszcze. - Homenum Revelio - pewnym gestem zakreślił łuk, oznaczając teren jamy; kilka niewielkich punktów zalśniło w ciemności; sylwetki pomniejszych zwierząt rozbłysnęły, rozmywając się kilka sekund później. - Czysto - nie zamierzał jednak na tym poprzestawać, intuicja podpowiadała mu, że skoro w tym miejscu wilkołak ukrywał się już od jakiegoś czasu, to warto sprawdzić jego legowisko. Zdawał się być gotowy do tego, by zaborczo bronić swego terenu - był po prostu terytorialny? Czy może...?
Omiótł różdżką wnętrze, cienie zatańczyły na ścianach jaskini; resztki jedzenia porozrzucane w jednym kącie cuchnęły zgnilizną; spory koc zawinięty w kłębek leżał nieopodal sterty, która miała być chyba miejscem do rozpalania ogniska. Bez wątpienia za pomocą magii, wilgoć osiadała na ustach, gdy zaczerpywało się każdy jeden oddech. Bez czarów drewna najpewniej nie dałoby się podpalić.
Ascetyczna pustelnia; jama ziała pustką i chłodem ziemi.
Brakowało tylko wora pokutnego... kątem oka, wycofując się, dostrzegł coś, co jak wór wyglądało. Wciśnięty w jedną ze szczelin, obciążony większym kamieniem. Keat zawahał się, niepewien, czy chce zobaczyć, co się tam kryje, ostatecznie jednak postawił krok w przód, pochylając się nad znaleziskiem.
W worku znajdowało się coś jeszcze; wyrzucił zawartość energicznym ruchem. Tuż obok jego butów wypadło z wnętrza naście skrawków materiału. Postrzępionych, zakrwawionych, niektóre były wielkości dłoni, inne nieco większe; wszystkie w nieregularnych kształtach. Co to w ogóle...?
Światło różdżki przesunęło się po nich wszystkich, zatrzymując się na dłużej na czymś, co ktoś bardziej obeznany w tkaninach określiłby mianem lnu; uwagę Keata zwróciło tylko to, że tkanina była ciemnoniebieska, w kolorze oczu Juls. I że gdy spotkał ją w porcie, miała na sobie sukienkę w takim odcieniu, a rękaw tejże sukienki był postrzępiony w miejscu, w którym znajdowała się rana po ugryzieniu.
Rozedrganymi palcami sięgnął po wszystkie skrawki materiałów. Doliczył się trzynastu. Trzynastu. Zgarnął je z powrotem do worka i wrócił z nim do zakonników.
- Nie wiem, co to jest, ale poza miejscem do spania i resztkami jedzenia w jamie znajduje się wyłącznie ten worek... w środku jest trzynaście zakrwawionych skrawków ubrań, wyglądających tak, jakby wyszarpano je zębami, albo oderwano pazurami... jeśli to są jego... trofea, zaatakował trzynaście osób - może więcej, może nie zawsze udało mu się zdobyć... dowód. Pamiątkę. Przechylił worek do góry dnem, pozwalając, by tkaniny ponownie ujrzały światło różdżki. Być może dzięki nim łatwiej będzie Anthony'emu odnaleźć właściwy trop w meandrach wilkołaczej pamięci. Znaleźć twarze każdej z osób, która nosiła ubranie, którego fragment znalazł się w kolekcji tego pierdolonego psychola.
| biorę od Antka srebrny łańcuch
W tym samym momencie skalny odłamek oderwał się od stropu, a drętwota aurora sięgnęła... wilkołaka? Burroughs ponownie zadziałał instynktownie, doskakując do upuszczonej różdżki ich przeciwnika. Swoją własną oświetlił sobie drogę, przez rozłożyste korony wiekowych drzew nie przybijało się zbyt wiele lunarnego światła.
Unieruchomiony i pozbawiony różdżki mógł jeszcze... mógł jeszcze się przemienić? Właściwie co do tego Keat nie miał pewności. Trzeba jednak było zadbać o to, aby wyeliminować taką ewentualność. I umożliwić Anthony'emu penetrację głowy pochwyconego. Sam z siebie nic im nie powie, ale Skamander udowodnił już, że nic nie jest w stanie powstrzymać go przed tym, by wedrzeć się do czyjegoś umysłu i zdobyć informacje, na których mu zależy.
- Spętajmy go łańcuchem - dla pewności; różdżka mężczyzny znalazła się w kieszeni Burroughsa, dokładnie w tej samej, w której jakiś czas temu umiejscowił drewienko Hicksa. Sięgnął po przewieszony przez ramię zakonnika łańcuch, srebrzysta poświata zamigotała chłodem, brzęcząc cicho, gdy ogniwa obijały się o siebie. Zaczęli od górnych kończyn, następnie owinęli łańcuch wokół szyi - Keat przyciągnął go odrobinę zbyt ciasno, dociskając przez chwilę łańcuch tak, by utrudnić obezwładnionemu oddychanie - z pozdrowieniami od Julii - dodał głosem, w którym gniew ledwie się skrzył; w nim samym więcej było teraz skupienia, koncentracji na tym, by jak najszybciej wykonać zadanie. Poluzował łańcuch po dłuższej chwili, po czym okręcił go wokół korpusu, a następnie zabrał się za zacieśnianie go wokół dolnych kończyn. To powinno wystarczyć.
Ponownie sięgnął po swoją różdżkę, by oświetlić sylwetkę skrępowanego mężczyzny i upewnić się, że cała ta plątanina żelastwa spełnia swoją funkcję.
- Rozejrzę się tu trochę - rzucił do Lydii i Antka, po czym ruszył w stronę jaskini, pozostając czujnym. Nie mógł mieć pewności, że nie kryło się w niej nic więcej. Ktoś jeszcze. - Homenum Revelio - pewnym gestem zakreślił łuk, oznaczając teren jamy; kilka niewielkich punktów zalśniło w ciemności; sylwetki pomniejszych zwierząt rozbłysnęły, rozmywając się kilka sekund później. - Czysto - nie zamierzał jednak na tym poprzestawać, intuicja podpowiadała mu, że skoro w tym miejscu wilkołak ukrywał się już od jakiegoś czasu, to warto sprawdzić jego legowisko. Zdawał się być gotowy do tego, by zaborczo bronić swego terenu - był po prostu terytorialny? Czy może...?
Omiótł różdżką wnętrze, cienie zatańczyły na ścianach jaskini; resztki jedzenia porozrzucane w jednym kącie cuchnęły zgnilizną; spory koc zawinięty w kłębek leżał nieopodal sterty, która miała być chyba miejscem do rozpalania ogniska. Bez wątpienia za pomocą magii, wilgoć osiadała na ustach, gdy zaczerpywało się każdy jeden oddech. Bez czarów drewna najpewniej nie dałoby się podpalić.
Ascetyczna pustelnia; jama ziała pustką i chłodem ziemi.
Brakowało tylko wora pokutnego... kątem oka, wycofując się, dostrzegł coś, co jak wór wyglądało. Wciśnięty w jedną ze szczelin, obciążony większym kamieniem. Keat zawahał się, niepewien, czy chce zobaczyć, co się tam kryje, ostatecznie jednak postawił krok w przód, pochylając się nad znaleziskiem.
W worku znajdowało się coś jeszcze; wyrzucił zawartość energicznym ruchem. Tuż obok jego butów wypadło z wnętrza naście skrawków materiału. Postrzępionych, zakrwawionych, niektóre były wielkości dłoni, inne nieco większe; wszystkie w nieregularnych kształtach. Co to w ogóle...?
Światło różdżki przesunęło się po nich wszystkich, zatrzymując się na dłużej na czymś, co ktoś bardziej obeznany w tkaninach określiłby mianem lnu; uwagę Keata zwróciło tylko to, że tkanina była ciemnoniebieska, w kolorze oczu Juls. I że gdy spotkał ją w porcie, miała na sobie sukienkę w takim odcieniu, a rękaw tejże sukienki był postrzępiony w miejscu, w którym znajdowała się rana po ugryzieniu.
Rozedrganymi palcami sięgnął po wszystkie skrawki materiałów. Doliczył się trzynastu. Trzynastu. Zgarnął je z powrotem do worka i wrócił z nim do zakonników.
- Nie wiem, co to jest, ale poza miejscem do spania i resztkami jedzenia w jamie znajduje się wyłącznie ten worek... w środku jest trzynaście zakrwawionych skrawków ubrań, wyglądających tak, jakby wyszarpano je zębami, albo oderwano pazurami... jeśli to są jego... trofea, zaatakował trzynaście osób - może więcej, może nie zawsze udało mu się zdobyć... dowód. Pamiątkę. Przechylił worek do góry dnem, pozwalając, by tkaniny ponownie ujrzały światło różdżki. Być może dzięki nim łatwiej będzie Anthony'emu odnaleźć właściwy trop w meandrach wilkołaczej pamięci. Znaleźć twarze każdej z osób, która nosiła ubranie, którego fragment znalazł się w kolekcji tego pierdolonego psychola.
| biorę od Antka srebrny łańcuch
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaklęcie sięgnęło celu, magia wypłynęła z jej żył niezwykle wartkim strumieniem, poczuła, jak opuszcza jej ciało i wbija się wprost w ramię Greybacka. Dobrze mu tak. Niech czuje się tak, jak jego ofiary, niech wie, jak bardzo upokorzone były i ile zajmie im teraz dojście do siebie. O ile w ogóle kiedykolwiek dojdą do siebie. Późniejsza akcja potoczyła się później zastraszająco szybko – promienie zaklęć błysnęły blisko niej, czuła, jak rozjaśniają jej policzki, ogrzewają je; szczęk łańcuchów jednak zabrzmiał zdecydowanie groźniej dla samego Peregrina, jego blask zdał się wytrącić go z równowagi, z tej pewności, w jakiej wykrzykiwał w ich kierunku groźby. Cofnęła się o krok, jakby bała się, że jakimś cudem wilkołak się ruszy, mało tego, wyskoczy na nich i cały ten misterny plan runie razem z nimi na ziemię. Ale nic takiego się nie stało. Zesztywniał pod ciężarem kolejnego zaklęcia, runął na ziemię jak długi, bezwolnie pozwalając, by Keat i Anthony otoczyli go łańcuchem. Oddychała głęboko, wciąż celując w niego różdżkę. Różdżka była poza jego zasięgiem. Byli bezpieczni?
– Pójdę z tobą – zawołała do chłopaka, który już kierował się w stronę jaskini, jamy należącej tymczasowo do ich dzisiejszej ofiary. Nie musiała długo szukać powodu, dla którego wybrała tę możliwość, a nie zostanie przy Skamanderze – nie chciała patrzeć, jak znów używa legilimencji. Mógł wypełnić swoje zadanie, ale jej nie mogło być obok. Nie chciała domyślać się po wyrazie twarzy Peregrina, jak wielkiego właśnie doznawał bólu, jak bardzo rozdzierające było wdzieranie się do czyjejś głowy siłą, jakby nożycami przez wysokie, grube ogrodzenie, drut po drucie, węzeł po węźle. Przełknęła ślinę, nie oglądając się za siebie, natychmiast podejmując zadanie przeszukania nory Greybacka.
Nieład wdzierał się w tę pustą przestrzeń niezwykle łatwo, bo nie miał zbyt wielkiego pola do działania – kilka szmat, starych, rozdartych pewnie po przemianie, jakieś zawiniątka, zaniedbane i brudne, wśród nich przyrządy do przygotowywania pojedynczych posiłków. Czuła intensywny zapach palonego mięsa i… krwi. Metaliczny smród wdzierał się do nozdrzy, stary i zatęchły. Jak on mógł tutaj żyć? Skrzywiła się z obrzydzeniem, niby to przypadkiem, ale w gruncie rzeczy całkiem celowo, czubkiem buta kopiąc torbę leżącą blisko skalnej ściany, tak samo zniszczoną jak wszystko, co można było tutaj znaleźć. Ciężka klapa opadła na ziemię odsłaniając zawartość. Spomiędzy całkiem nieprzydatnych w tej chwili przyrządów Lydia spostrzegła fragmenty kartek wystające spomiędzy obdartych skór, które najwyraźniej miały służyć jako oprawka. Sięgnęła po niego, zaraz wertując. Długie linie tekstu miały w sobie coś z systematycznego spisywania myśli – chwilę wertowała strony, aż w końcu natrafiła na dowody, że to musiał być dziennik Greybacka. Dni opatrzone datami, wydarzenia spisane jego piórem. I ofiary. Pojedyncze nazwiska, po których zbyt dobrze opisywał, co na sobie miały, ich zachowanie, ich wyraz twarzy. Pamiętał to wszystko? Ale jak…?
– Mój Boże… - szepnęła do siebie. Wychodzący z jamy Keat odwrócił jej uwagę od tekstu. Wybiegła za nim. – Musicie to zobaczyć. On doskonale wiedział, kogo atakuje. Dobierał ich jakoś… a te materiały… pisze o nich tutaj. O każdym z nich.
To było przerażające. Mógł zaatakować każdego.
– Pójdę z tobą – zawołała do chłopaka, który już kierował się w stronę jaskini, jamy należącej tymczasowo do ich dzisiejszej ofiary. Nie musiała długo szukać powodu, dla którego wybrała tę możliwość, a nie zostanie przy Skamanderze – nie chciała patrzeć, jak znów używa legilimencji. Mógł wypełnić swoje zadanie, ale jej nie mogło być obok. Nie chciała domyślać się po wyrazie twarzy Peregrina, jak wielkiego właśnie doznawał bólu, jak bardzo rozdzierające było wdzieranie się do czyjejś głowy siłą, jakby nożycami przez wysokie, grube ogrodzenie, drut po drucie, węzeł po węźle. Przełknęła ślinę, nie oglądając się za siebie, natychmiast podejmując zadanie przeszukania nory Greybacka.
Nieład wdzierał się w tę pustą przestrzeń niezwykle łatwo, bo nie miał zbyt wielkiego pola do działania – kilka szmat, starych, rozdartych pewnie po przemianie, jakieś zawiniątka, zaniedbane i brudne, wśród nich przyrządy do przygotowywania pojedynczych posiłków. Czuła intensywny zapach palonego mięsa i… krwi. Metaliczny smród wdzierał się do nozdrzy, stary i zatęchły. Jak on mógł tutaj żyć? Skrzywiła się z obrzydzeniem, niby to przypadkiem, ale w gruncie rzeczy całkiem celowo, czubkiem buta kopiąc torbę leżącą blisko skalnej ściany, tak samo zniszczoną jak wszystko, co można było tutaj znaleźć. Ciężka klapa opadła na ziemię odsłaniając zawartość. Spomiędzy całkiem nieprzydatnych w tej chwili przyrządów Lydia spostrzegła fragmenty kartek wystające spomiędzy obdartych skór, które najwyraźniej miały służyć jako oprawka. Sięgnęła po niego, zaraz wertując. Długie linie tekstu miały w sobie coś z systematycznego spisywania myśli – chwilę wertowała strony, aż w końcu natrafiła na dowody, że to musiał być dziennik Greybacka. Dni opatrzone datami, wydarzenia spisane jego piórem. I ofiary. Pojedyncze nazwiska, po których zbyt dobrze opisywał, co na sobie miały, ich zachowanie, ich wyraz twarzy. Pamiętał to wszystko? Ale jak…?
– Mój Boże… - szepnęła do siebie. Wychodzący z jamy Keat odwrócił jej uwagę od tekstu. Wybiegła za nim. – Musicie to zobaczyć. On doskonale wiedział, kogo atakuje. Dobierał ich jakoś… a te materiały… pisze o nich tutaj. O każdym z nich.
To było przerażające. Mógł zaatakować każdego.
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Los im dziś sprzyjał. Skamander prawdę mówiąc nie spodziewał się, że wszystko będzie układało się aż tak po ich myśli. Udało im się szybko i sprawnie obezwładnić brygadzistę, a teraz podobny los spotkał podejrzanego o bycie Greybackiem mężczyzny. Anthony jednak nie westchną z ulgą. Jeżeli mężczyzna faktycznie był tym, kogo poszukiwali to fakt, że człowiek ten został rozbrojony wcale nie sprawił, że było bezpieczniej. Skamander natychmiast przyklasnął w myślach sugestii Keata. Widział jak sięga po łańcuch, więc pomógł mu go wziąć. Zdecydowanie, ktoś znający się na magicznej faunie lepiej będzie potrafił spętać potwora, którego upolowali. Pozwolił więc mu koordynować sposób pętania, samemu dociskając i sprawdzając, czy węzły które robił były odpowiednio solidne. Skamanderowi nie towarzyszyły temu jakiekolwiek dodatkowe odczucia. Nie potrzebował poszukiwać zadość uczynienia, czy też zemsty. Miał wyciągnąć z tego człowieka informacje i tylko to się liczyło.
Kiedy skończyli wiązać mężczyznę i Skamander podniósł się na równe nogi by spojrzeć z góry na nietypowe zawiniątko. I cóż... teraz czuł się bezpieczniej.
- W porządku - przytaknął Burroughsowi, jak i Moore. Pasowało mu to. Nie lubił, jak ktoś patrzy mu na ręce. Dodatkowo musiał przyznać, że to był pierwszy raz, kiedy miał legilimentować wilkołaka w poszukiwaniu w jego wspomnieniach potencjalnych ofiar. Z jakiej perspektywy będzie na nie patrzył? Jakie emocje miały mu przy tym towarzyszyć...? - Jakby coś się zadziało to mnie szturchnijcie. Mówię dosłownie - Jak zacznę to nie będę was słyszał - wyjaśnił, po czym przykucnął przy spętanym mężczyźnie nie mogąc się lekko nie skrzywić, kiedy przykładał mu różdżkę do skroni. Cokolwiek miał w głowie i cokolwiek widział, aby nie było to zbyt obrzydliwe - legilimens - wypowiedział tonąc w umyśle człowieka w poszukiwaniu informacji o tym, jakie osoby atakował. Zwracał szczególną wartość na szczegóły okoliczności - miejsce, zapachy, rzucane w przestrzeń słowa, starał się cofać w tych wspomnieniach do momentu w którym upatrywał ofiarę. Te najbardziej przepełnione desperacją niewinnych były jednak żywsze, bardziej jaskrawe. Za każdym razem stanowiły one dla aurora punkt wyjścia do sięgania do starszych wspomnień. Od nitki do kłębka. Za każdym kolejnym razem. Przy każdej ofierze. Dobrze, że już raz dziś wymiotował.
Kiedy skończył, czuł jak jego własne wnętrzności przewracają się od nadmiaru doznawanych bodźców. Skołatanie i pewne zdezorientowanie nie wypuściło go ze swoich objęć tak łatwo. Przyłożył dłoń do twarzy, zakrywając jej część zupełnie jakby doznał ataku jakiegoś rodzaju migreny. Przez rozczapierzone palce spojrzał na wilkołaka, a zaraz później na podniesione przez Lydię zawołanie.
- Weźcie wszystko. Wszystko co mogłoby ułatwić zidentyfikowanie jego ofiar, a co może okazać się użyteczne. Resztę zniszczcie. Jeżeli brygadziści są na jego tropie to i oni tu niedługo również dotrą. Poskładamy później wszystkie informacje, a kiedy się to nam uda - znajdziecie i spróbujecie nawiązać kontakt z ofiarami - tak mniej więcej widział plan działania na najbliższe godziny, a potem dnie - Nie śpieszcie się, bądźcie dokładni - Zapowiedział i spojrzał na swoją ofiarę. Zdecydowanie nie miał zamiaru wchodzić do tego szambo po raz drugi, lecz wbrew sobie to zrobił. Musiał się upewnić, że niczego nie przeoczył, że nic mu nie umknęło i ostatecznie, wyglądało na to, że było w porządku. Nic więcej nie znalazł na temat ofiar. Trudno było jednak powiedzieć, czy to dlatego, że niczego już nie było, czy dlatego, że był zmęczony nadwyrężaniem swojej umiejętności, zmysłów.
Kiedy wszystko było już zabrane, Anthony stanął nad skrępowanego, spetryfikowanym mężczyzną.
- Burroughs... Nie może tutaj zostać. Chcesz się tym zająć...? - zapytał młodszego czarodzieja podnosząc na niego beznamiętne spojrzenie. Skamander wychwycił moment w którym dla własnej satysfakcji młodszy czarodziej skrócił węzły pozbawiając spetryfikowanego tchu. Anthony nie przewidywał dla Greybacka innej przyszłości, jak tej w której kończy dziś swój żywot. Było to jednak bez różnicy jak dojdzie do tego finału. Jeżeli Keat miał zaczerpnąć przy tym przyjemności lub spokoju ducha to czemu miałby nie pozwolić mu załatwić tego jak należy. Auror nie do końca zdawał sobie sprawy, jak bardzo onieśmielająca to była propozycja. Przecież nie chodziło o dopicie końcówki drinka, czy dojedzenie frytek z talerza. Zachowywał się jednak z takim spokojem, jakby nie było to nic ponad to. Jego (?) myśli były jednak na ten moment w wyjątkowym syfie. Jeżeli chłopak z portu nie chciał zakończyć sprawy to Anthony mógł wziąć sprawy w swoje ręce. Nie pierwszy raz zabijałby bezbronnego, skrępowanego człowieka.
Kiedy skończyli wiązać mężczyznę i Skamander podniósł się na równe nogi by spojrzeć z góry na nietypowe zawiniątko. I cóż... teraz czuł się bezpieczniej.
- W porządku - przytaknął Burroughsowi, jak i Moore. Pasowało mu to. Nie lubił, jak ktoś patrzy mu na ręce. Dodatkowo musiał przyznać, że to był pierwszy raz, kiedy miał legilimentować wilkołaka w poszukiwaniu w jego wspomnieniach potencjalnych ofiar. Z jakiej perspektywy będzie na nie patrzył? Jakie emocje miały mu przy tym towarzyszyć...? - Jakby coś się zadziało to mnie szturchnijcie. Mówię dosłownie - Jak zacznę to nie będę was słyszał - wyjaśnił, po czym przykucnął przy spętanym mężczyźnie nie mogąc się lekko nie skrzywić, kiedy przykładał mu różdżkę do skroni. Cokolwiek miał w głowie i cokolwiek widział, aby nie było to zbyt obrzydliwe - legilimens - wypowiedział tonąc w umyśle człowieka w poszukiwaniu informacji o tym, jakie osoby atakował. Zwracał szczególną wartość na szczegóły okoliczności - miejsce, zapachy, rzucane w przestrzeń słowa, starał się cofać w tych wspomnieniach do momentu w którym upatrywał ofiarę. Te najbardziej przepełnione desperacją niewinnych były jednak żywsze, bardziej jaskrawe. Za każdym razem stanowiły one dla aurora punkt wyjścia do sięgania do starszych wspomnień. Od nitki do kłębka. Za każdym kolejnym razem. Przy każdej ofierze. Dobrze, że już raz dziś wymiotował.
Kiedy skończył, czuł jak jego własne wnętrzności przewracają się od nadmiaru doznawanych bodźców. Skołatanie i pewne zdezorientowanie nie wypuściło go ze swoich objęć tak łatwo. Przyłożył dłoń do twarzy, zakrywając jej część zupełnie jakby doznał ataku jakiegoś rodzaju migreny. Przez rozczapierzone palce spojrzał na wilkołaka, a zaraz później na podniesione przez Lydię zawołanie.
- Weźcie wszystko. Wszystko co mogłoby ułatwić zidentyfikowanie jego ofiar, a co może okazać się użyteczne. Resztę zniszczcie. Jeżeli brygadziści są na jego tropie to i oni tu niedługo również dotrą. Poskładamy później wszystkie informacje, a kiedy się to nam uda - znajdziecie i spróbujecie nawiązać kontakt z ofiarami - tak mniej więcej widział plan działania na najbliższe godziny, a potem dnie - Nie śpieszcie się, bądźcie dokładni - Zapowiedział i spojrzał na swoją ofiarę. Zdecydowanie nie miał zamiaru wchodzić do tego szambo po raz drugi, lecz wbrew sobie to zrobił. Musiał się upewnić, że niczego nie przeoczył, że nic mu nie umknęło i ostatecznie, wyglądało na to, że było w porządku. Nic więcej nie znalazł na temat ofiar. Trudno było jednak powiedzieć, czy to dlatego, że niczego już nie było, czy dlatego, że był zmęczony nadwyrężaniem swojej umiejętności, zmysłów.
Kiedy wszystko było już zabrane, Anthony stanął nad skrępowanego, spetryfikowanym mężczyzną.
- Burroughs... Nie może tutaj zostać. Chcesz się tym zająć...? - zapytał młodszego czarodzieja podnosząc na niego beznamiętne spojrzenie. Skamander wychwycił moment w którym dla własnej satysfakcji młodszy czarodziej skrócił węzły pozbawiając spetryfikowanego tchu. Anthony nie przewidywał dla Greybacka innej przyszłości, jak tej w której kończy dziś swój żywot. Było to jednak bez różnicy jak dojdzie do tego finału. Jeżeli Keat miał zaczerpnąć przy tym przyjemności lub spokoju ducha to czemu miałby nie pozwolić mu załatwić tego jak należy. Auror nie do końca zdawał sobie sprawy, jak bardzo onieśmielająca to była propozycja. Przecież nie chodziło o dopicie końcówki drinka, czy dojedzenie frytek z talerza. Zachowywał się jednak z takim spokojem, jakby nie było to nic ponad to. Jego (?) myśli były jednak na ten moment w wyjątkowym syfie. Jeżeli chłopak z portu nie chciał zakończyć sprawy to Anthony mógł wziąć sprawy w swoje ręce. Nie pierwszy raz zabijałby bezbronnego, skrępowanego człowieka.
Find your wings
Chciał wydostać się z jamy jak najprędzej, z dala od powietrza naznaczonego zapachem krwi; z dala od tej ciasnej, niepokojącej przestrzeni. U wyjścia obejrzał się na Lydię przez ramię, lecz nie pochylił się nad znalezionymi przez nią rzeczami; wiedział, że jeśli wilkołak ukrył w teczce coś, na co powinni zwrócić uwagę, to czujne oczy kobiety na pewno tego nie przegapią. Chyba jednak nie spodziewał się tego - rzędu liter oprawionych w skórę, deszyfrujących część zadawanych sobie przez zakonników pytań.
- Znajdziemy ich - pomożemy im, o ile jeszcze nie jest na to za późno. Może niektórzy z nich przed pełnią wracają do miejsca, w którym zostali przemienieni? A może sama tożsamość okaże się wystarczającym tropem, by odnaleźć likantropów?
W czasie, gdy Skamander zajął się ponownie legilimencją, Burroughs obszedł jamę, szukając czegoś jeszcze; niczego jednak nie dostrzegł - poza wciąż ciepłym ludzkim gównem, w które praktycznie wdepnął. Pokręcił tylko głową, w geście zaprzeczenia, gdy dotarł z powrotem przed wejście do jamy - najprawdopodobniej mieli już wszystko, co tylko dało się tu znaleźć. A przynajmniej wszystko, co było istotne dla Zakonu.
Chcesz się tym zająć?
Coś w jego oczach zmieniło się nagle, jasne barwy zdawały się ściemnieć, a może była to tylko gra światła; obrócił się powoli w stronę skrępowanego mężczyzny. Jakby to było, gdyby pochylił się nad nim raz jeszcze, ponownie dociskając do jego szyi łańcuch, tym razem jednak nie na chwilę, lecz na jego wieczność - aż do momentu, w którym z wilkołaka ujdzie życie. Albo...?
Różdżkę skierował w stronę jego grdyki, przypominając sobie teorię, którą czytał na temat lamino; nigdy jeszcze nie udało mu się rzucić tego zaklęcia. Czy będzie w stanie po nie sięgnąć teraz, kiedy dopingowały go odpowiednie emocje, a przed nim samym znajdował się ktoś, kto jak nikt inny zasługiwał na to, by odebrano mu życie, skoro sam potrafił kończyć je z taką łatwością?
Dłoń zadrżała nieznacznie, usta otworzyły się; zaciągnął głębszy haust powietrza, łapczywie, jakby sam zaczynał się dusić, jakby to wokół jego szyi zaciskał się łańcuch pozbawiający go tchu. A potem coś się zmieniło. Dłoń opadła raptownie.
Nie dziś. Nie teraz.
Jeszcze nie.
- Zrobisz to? - zapytał cicho, w pierwszym odruchu chcąc dołączyć już do Lydii, odwrócić się i zostawić ten przeklęty las za sobą; ale coś nie pozwoliło mu tego zrobić - może karał w ten sposób samego siebie? Skoro nawet w przypadku takiej gnidy nie potrafił...
patrzył.
Skamander zdawał się do samego końca pozostać nieporuszony. Z pewnością nie po raz pierwszy pozbawiał kogoś życia; rozdrgane w konwulsjach ciało zatonęło w mroku, gdy różdżka Keata zgasła. Tyle mu wystarczyło, nie był w stanie już tego obserwować. Po światło sięgnął dopiero wtedy, gdy zostawił za sobą wejście do jamy; bladość wspięła się po jego policzkach, a on sam nie odezwał się słowem aż do końca podróży.
ztx3
- Znajdziemy ich - pomożemy im, o ile jeszcze nie jest na to za późno. Może niektórzy z nich przed pełnią wracają do miejsca, w którym zostali przemienieni? A może sama tożsamość okaże się wystarczającym tropem, by odnaleźć likantropów?
W czasie, gdy Skamander zajął się ponownie legilimencją, Burroughs obszedł jamę, szukając czegoś jeszcze; niczego jednak nie dostrzegł - poza wciąż ciepłym ludzkim gównem, w które praktycznie wdepnął. Pokręcił tylko głową, w geście zaprzeczenia, gdy dotarł z powrotem przed wejście do jamy - najprawdopodobniej mieli już wszystko, co tylko dało się tu znaleźć. A przynajmniej wszystko, co było istotne dla Zakonu.
Chcesz się tym zająć?
Coś w jego oczach zmieniło się nagle, jasne barwy zdawały się ściemnieć, a może była to tylko gra światła; obrócił się powoli w stronę skrępowanego mężczyzny. Jakby to było, gdyby pochylił się nad nim raz jeszcze, ponownie dociskając do jego szyi łańcuch, tym razem jednak nie na chwilę, lecz na jego wieczność - aż do momentu, w którym z wilkołaka ujdzie życie. Albo...?
Różdżkę skierował w stronę jego grdyki, przypominając sobie teorię, którą czytał na temat lamino; nigdy jeszcze nie udało mu się rzucić tego zaklęcia. Czy będzie w stanie po nie sięgnąć teraz, kiedy dopingowały go odpowiednie emocje, a przed nim samym znajdował się ktoś, kto jak nikt inny zasługiwał na to, by odebrano mu życie, skoro sam potrafił kończyć je z taką łatwością?
Dłoń zadrżała nieznacznie, usta otworzyły się; zaciągnął głębszy haust powietrza, łapczywie, jakby sam zaczynał się dusić, jakby to wokół jego szyi zaciskał się łańcuch pozbawiający go tchu. A potem coś się zmieniło. Dłoń opadła raptownie.
Nie dziś. Nie teraz.
Jeszcze nie.
- Zrobisz to? - zapytał cicho, w pierwszym odruchu chcąc dołączyć już do Lydii, odwrócić się i zostawić ten przeklęty las za sobą; ale coś nie pozwoliło mu tego zrobić - może karał w ten sposób samego siebie? Skoro nawet w przypadku takiej gnidy nie potrafił...
patrzył.
Skamander zdawał się do samego końca pozostać nieporuszony. Z pewnością nie po raz pierwszy pozbawiał kogoś życia; rozdrgane w konwulsjach ciało zatonęło w mroku, gdy różdżka Keata zgasła. Tyle mu wystarczyło, nie był w stanie już tego obserwować. Po światło sięgnął dopiero wtedy, gdy zostawił za sobą wejście do jamy; bladość wspięła się po jego policzkach, a on sam nie odezwał się słowem aż do końca podróży.
ztx3
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ukryta polana
Szybka odpowiedź