Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Główna ulica
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Główna ulica
Między rzędami kolorowych, maleńkich sklepików z barwnymi, błyszczącymi witrynami, które przedstawiają rozmaite przedmioty codziennego użytku, a także między domami mieszkańców i między rządkami drzew, główna droga ciągnie się przez kilkaset jardów, kończąc gospodą oraz drużką prowadzącą do kaplicy. Niektóre z płotów przysłonięte są ulotkami oraz plakatami wydawanymi przez Ministerstwo Magii, ogłoszeniami mieszkańców. Kilka witryn zostało zabitych deskami, gdy ich właściciele zginęli lub zaginęli prawdopodobnie sprzeciwiając się Grindelwaldowi, a lokal popadł w niełaskę, jednak nie można oprzeć się wrażeniu, że miasto wciąż tętni życiem.
Tym razem noże dosięgły swojego celu, przebijając wciąż nieruchome ciało Doriana. Nagły impuls bólu oprzytomnił Avery'ego, choć nie na długo. Mężczyzna był bardzo słaby, ledwie zachowywał jasność umysłu, niewiele tak naprawdę brakowało, ba, było to kwestią czasu aż ponownie odpłynie - od utraty krwi, wyczerpania, bólu. Mógł jednak zobaczyć nie tylko twarz kobiety, która go pokonała, ale także hulającą pożogę, zbliżającą się do niego z każdą chwilą. Trudno powiedzieć, co miało nastąpić najpierw, ponowna utrata przytomności, czy nadejście bezwzględnych płomieni.
|Na odpis macie 24 godziny
Możecie pisać w dowolnej kolejności.
Dorian, twoja kondycja pozwoli ci na poruszanie się tylko o 1 pole. Takie poruszanie się jest liczone jako jedna akcja.
Opuszczenie mapy jest akcją, która zajmuje całą turę, można ją podjąć tylko jeśli nie jest się atakowanym.
Poruszanie się w pionie (w polach):
-
Wysokość domu: 4 pola
|Na odpis macie 24 godziny
Możecie pisać w dowolnej kolejności.
Dorian, twoja kondycja pozwoli ci na poruszanie się tylko o 1 pole. Takie poruszanie się jest liczone jako jedna akcja.
Opuszczenie mapy jest akcją, która zajmuje całą turę, można ją podjąć tylko jeśli nie jest się atakowanym.
Poruszanie się w pionie (w polach):
-
Wysokość domu: 4 pola
- Mapa:
Jasny zielony - Dorian
Ciemny zielony z czaszką - ciało MorgothaJasny niebieski - Ria - czerwona obwódka oznacza leiwtującą bez miotły zjawę
Ciemny niebieski - Justine
Czerwony z B - BurtenchCzerwony z Ω - Ohm Spragniony
Szara linia - Murusio
Niebieska linia - Salvio hexia
Czerwono-czarny maziaj - szatańska pożoga - rozprzestrzenianie się - pierścień o szerokości 1 pole/turę
Za murkiem można się chować - kucając. Zarówno wychylenie się znad niego jak i ponowne schowanie za nim są traktowane jako akcja (wstanie i ponowne kucnięcie więc są dwiema akcjami). Murek da się przeskoczyć - ST wynosi 40, doliczana jest statystyka zwinności.
- Żywotność:
- Dorian 10/215 -70 [tłuczone -65 (nos -5)(skroń -4)(plecy -56)][cięte -140]
Justrine 240/240Morgoth -62/178 -60 [cięte (plecy -155) klatka piersiowa (-85)]
Ria 213/220 [tłuczone (ręka -7)]
Burtench 193/208 [cięte (-5)][tłuczone (przepona -10)]
Ohm Spragniony -5 180/200 [tłuczone (-20)]
Za mało. To zaklęcie, nadal zdziałało za mało. Zrozumiała to, gdy noże przebijające ciało mężczyzny przywróciły jej świadomość. Zachwiała się od ilości emocji i wrażeń. Jej dłoń zadrżała, a może drżała niezmiennie. Może właśnie to sprawiło, że nie trafiła odpowiednio. Nie wiedziała, ale była świadoma tego, co musiala. Czuła pot na dłoniach, gdy lewą zaciskała na trzonku miotły a lewą na białej różdżce. Słyszała w uszach, jak bije jej własne serce. Ogień rozstrastał się z szaleńczą prędkością i pochłaniał coraz większą przestrzeń, a jej czas kurczył się niemiłosiernie. Wzięła wdech i zakaszlała od gryzącego, duszącego dymu. Oczy łzawiły niezmiennie. Przesunęła się o krok, by znaleźć się zaraz przy samym murku. Spojrzała na niego z góry. Krzyżując z nim jasne błękity. Jej ręce miała zdobić krew. Był młody, nie zasłużył na to, by zginąć. Ale na śmierć nie zasługiwała też Dora, czy Charlus, których zamordowano, po prostu. Musiała podjąć się działania, choć to, nie było łatwe. Nigdy nie sądziła, że stanie kiedyś przed tym wyborem. Nigdy nie sądziła, że zmusi do tego swoje serce. Ale trwała wojna. Jeśli dziś nie zadba o wszystko odpowiednio, jutro on może rzucić w nią mordercze zaklęcie. Wzięła jeszcze jeden drżący oddech unosząc różdżkę. Ostatni raz, miała nadzieję.
- Lamino. - wypowiedziała inkantację zaklęcia, potrafiącego działać równie śmiertelnie co avada. Celowała w aortę. Pradoksalnie miała nadzieję, że nie będzie cierpiał zbyt długo. Zostawienie go na śmierć w płomieniach, zdawała jej się gorszym rozwiązaniem i mniej pewnym. To była ich szansa na zyskanie przewagi, na możliwość działania, w końcu na osłabienie Rycerzy chociaż troszeczkę. Nie było już momentu na zawahania.
| idę krok do przodu - pod murek - i rzucam zaklęcie
- Lamino. - wypowiedziała inkantację zaklęcia, potrafiącego działać równie śmiertelnie co avada. Celowała w aortę. Pradoksalnie miała nadzieję, że nie będzie cierpiał zbyt długo. Zostawienie go na śmierć w płomieniach, zdawała jej się gorszym rozwiązaniem i mniej pewnym. To była ich szansa na zyskanie przewagi, na możliwość działania, w końcu na osłabienie Rycerzy chociaż troszeczkę. Nie było już momentu na zawahania.
| idę krok do przodu - pod murek - i rzucam zaklęcie
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Płomienie pochłonęły nieruchome ciało Morgotha, z każdą chwilą zbliżając się także do leżącego na ziemi Doriana. Wokół Avery'ego ponownie wbiły się wyczarowane przez Justine noże. Czas jednak zdawał się nie grać na jego korzyść - krwawiący z licznych ran lord był coraz słabszy. Niewiele tak naprawdę dzieliło go już od śmierci. Pytaniem pozostawało wciąż, czy zdąży wykrwawić się, zanim dotrze do niego szatańska pożoga, czy też bezwzględne płomienie pochłoną go wcześniej.
Ogień rozrastał się coraz bardziej. Objął już niemalże cały dom, który z głośnym hukiem zawalił się do środka. Zdawało się, że już nic nie zatrzyma szalejącego żywiołu, który przeniósł się na kolejne zabudowania. Gdzieś w oddali rozległ się krzyk, a potem zawyła syrena. Ogień jednak postępował, niemożliwy do ugaszenia zwykłą wodą rozprzestrzeniał się, zajmował drzewa, domy, a nawet betonowe słupy. Nic nie mogło się przed nim uchronić.
|Na odpis macie 24 godziny
Możecie pisać w dowolnej kolejności.
Dorian, twoja kondycja pozwoli ci na poruszanie się tylko o 1 pole. Takie poruszanie się jest liczone jako jedna akcja.
Opuszczenie mapy jest akcją, która zajmuje całą turę, można ją podjąć tylko jeśli nie jest się atakowanym.
Poruszanie się w pionie (w polach):
-
Wysokość domu: 4 pola
Ogień rozrastał się coraz bardziej. Objął już niemalże cały dom, który z głośnym hukiem zawalił się do środka. Zdawało się, że już nic nie zatrzyma szalejącego żywiołu, który przeniósł się na kolejne zabudowania. Gdzieś w oddali rozległ się krzyk, a potem zawyła syrena. Ogień jednak postępował, niemożliwy do ugaszenia zwykłą wodą rozprzestrzeniał się, zajmował drzewa, domy, a nawet betonowe słupy. Nic nie mogło się przed nim uchronić.
|Na odpis macie 24 godziny
Możecie pisać w dowolnej kolejności.
Dorian, twoja kondycja pozwoli ci na poruszanie się tylko o 1 pole. Takie poruszanie się jest liczone jako jedna akcja.
Opuszczenie mapy jest akcją, która zajmuje całą turę, można ją podjąć tylko jeśli nie jest się atakowanym.
Poruszanie się w pionie (w polach):
-
Wysokość domu: 4 pola
- Mapa:
Jasny zielony - Dorian
Ciemny zielony z czaszką - ciało MorgothaJasny niebieski - Ria - czerwona obwódka oznacza leiwtującą bez miotły zjawę
Ciemny niebieski - Justine
Czerwony z B - BurtenchCzerwony z Ω - Ohm Spragniony
Szara linia - Murusio
Niebieska linia - Salvio hexia
Czerwono-czarny maziaj - szatańska pożoga - rozprzestrzenianie się - pierścień o szerokości 1 pole/turę
Za murkiem można się chować - kucając. Zarówno wychylenie się znad niego jak i ponowne schowanie za nim są traktowane jako akcja (wstanie i ponowne kucnięcie więc są dwiema akcjami). Murek da się przeskoczyć - ST wynosi 40, doliczana jest statystyka zwinności.
- Żywotność:
- Dorian 10/215 -70 [tłuczone -65 (nos -5)(skroń -4)(plecy -56)][cięte -140]
Justrine 240/240Morgoth -62/178 -60 [cięte (plecy -155) klatka piersiowa (-85)]
Ria 213/220 [tłuczone (ręka -7)]
Burtench 193/208 [cięte (-5)][tłuczone (przepona -10)]
Ohm Spragniony -5 180/200 [tłuczone (-20)]
Zacisnęła wargi zła, gdy kolejny raz sztylety nie trafiły w odpowiednie miejsce. Wiedziała, że oto stała przed nią ostatnia szansa. Nic więcej nie dostanie, nic więcej nie będzie miała. Cały dom Ohma stał w płomieniach i winę za to, brała na siebie. Tego jednak nie była w stanie naprawić. Ciężki, gryzący dym wbijał się w oczy i gardło utrudniając widoczność. Pożoga rozprzestrzeniała się, a ona nadal zmagała się z własną walką. Walką z samą sobą, a może bardziej z własną magią, która odmawiała jej posłuszeństwa właśnie teraz, kiedy wcześniej słuchała nienagannie. Wygrała, ale musiała chociaż spróbować uszczknąć z tej sytuacji jak najwięcej. Została jej ostatnia szansa. Tylko tyle. Wszystko, albo nic. Nie było już odwrotu, nie mogła się wycofać, chociaż wiedziała, że widmo tego, co tu dzisiaj zaszło będzie ciągnęło się za nią, ciężarem osiadając na jej sumieniu.
- Lamino. - wypowiedziała dokładnie, poważnie, ostrożnie pilnując by głoski nie zadrżały. Różdżka celowała w aortę, co było coraz trudniejsze w gęstniejącym dymie. Licząc, że szczęście na samym końcu stanie po jej stronie.
- Lamino. - wypowiedziała dokładnie, poważnie, ostrożnie pilnując by głoski nie zadrżały. Różdżka celowała w aortę, co było coraz trudniejsze w gęstniejącym dymie. Licząc, że szczęście na samym końcu stanie po jej stronie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Ponownie sztylety wbiły się w ciało Doriana, który nie próbował się nawet przed nimi osłonić. Był na skraju świadomości, zbyt słaby, by do końca nawet zarejestrować, co się wokół niego działo. Chwilowy ból wyrwał go na chwilę z ciemności, w którą się osuwał, zamglił jego spojrzenie i ostatnim, co zobaczył Dorian Avery była zbliżająca się po niego pożoga. Potem sztylety wbiły się jeszcze głębiej w miękkie, niestawiające oporu ciało, rozrywając żyły, narządy wewnętrzne, dziurawiąc z trudem łapiące powietrze płuca. Zanim jednak młody mężczyzna zrozumiał, co się działo, zdążył wyzionąć ducha. Na placu boju pozostała już jedynie Justine z pożogą znajdującą się tuż za jej plecami, z krzykami gdzieś w oddali, syrenami wozów strażackich dojeżdżających na miejsce. Ogień był już tuż obok.
|Dorian został zabity przez Justine.
Justine, żeby móc się teleportować, musisz oddalić się od pożogi na bezpieczny dystans - przynajmniej 3 kratki bądź opuścić terytorium obejmowane przez mapę.
|Dorian został zabity przez Justine.
Justine, żeby móc się teleportować, musisz oddalić się od pożogi na bezpieczny dystans - przynajmniej 3 kratki bądź opuścić terytorium obejmowane przez mapę.
- Mapa:
Trzęsła się. Chociaż prawie tego nie zauważała. Widok zamazywał się przez dym i szczypiące w oczy mgły. Urok w końcu, udał się. Ale nie odczuła ulgi. Wręcz przeciwnie, jej serce ścisnęło się jeszcze większym ciężarem. Ruszyła do przodu, prawie wciskając się w niewysoki murek. Zwróciła się w kierunku szalejącego żywiołu. Miała nadzieję, że sędzia i Ria byli już dawno w bezpiecznym miejscu - ona sama musiała się tam udać. Słyszała krzyki, niosące się coraz głośniej i wiedziała, że odnajdzie je jeszcze nie raz, późną nocą we własnych snach - a może bardziej koszmarach. Słyszała też syreny, a to znaczyło, że jej czas naprawdę się skończył. Biorąc głęboki, drapiący wdech patrzyła na ogień, który krwistym pomarańczem odbijał się w jej oczach. Ta magia, ciemna, czarna, najpodlejsza ze wszystkich, zdawała się nie do zatrzymania. Objęła tak wielki obszar, że Pluviasso nie było w stanie nawet pomóc, działając tylko na niewielką część. Co miała zrobić? Tylko jedno rozwiązanie nasuwało się jej na myśl, ale szczerze wątpiła, by posiadła umiejętności tak wielkie, by owe działanie zakończyło ogień i udrękę ludzi. Nie mogła jednak nie spróbować. Ten ostatni raz, póki jeszcze miała chwilę, póki jeszcze mogła chociaż spróbować.
- Finite Incantatem. - pomyślała, zbierając jeszcze raz całą pozostałą siłę, ale i nadzieję. Wiarę w to, że rzeczywiście jest w stanie jeszcze zrobić cokolwiek. Drżąca dłoń uniosła się wraz z białą różdżką, która wykonała odpowiedni gest. Dopiero po nim Justine wypuściła powietrze z płuc. Nie była w stanie nic więcej zrobić. Musiała zniknąć niezauważona dlatego też chwilę później wsiadła na miotłę i odbiła się nogami od ziemi zmuszając ją do lotu. Kierując się wprost do Oazy, choć jej myśli wracały w kierunku goblina i tego, czy jemu udało się przeżyć. Nie widziała Ohma od czasu, gdy rozdzielił ich mur rzucony przez śmierciożercę. Mogła tylko liczyć na to, że udało mu się zbiec i nie stracił życia. Pochyliła się niżej na miotle zmuszając ją do szybszego lotu. Brud roztarł się na policzkach, a mokre plamy wysuszał wiatr. Wygrali, ale za jaką cenę?
| no cóż, robię krok, próbuję Finite na pożogę i zmywam się do Oazy?
- Finite Incantatem. - pomyślała, zbierając jeszcze raz całą pozostałą siłę, ale i nadzieję. Wiarę w to, że rzeczywiście jest w stanie jeszcze zrobić cokolwiek. Drżąca dłoń uniosła się wraz z białą różdżką, która wykonała odpowiedni gest. Dopiero po nim Justine wypuściła powietrze z płuc. Nie była w stanie nic więcej zrobić. Musiała zniknąć niezauważona dlatego też chwilę później wsiadła na miotłę i odbiła się nogami od ziemi zmuszając ją do lotu. Kierując się wprost do Oazy, choć jej myśli wracały w kierunku goblina i tego, czy jemu udało się przeżyć. Nie widziała Ohma od czasu, gdy rozdzielił ich mur rzucony przez śmierciożercę. Mogła tylko liczyć na to, że udało mu się zbiec i nie stracił życia. Pochyliła się niżej na miotle zmuszając ją do szybszego lotu. Brud roztarł się na policzkach, a mokre plamy wysuszał wiatr. Wygrali, ale za jaką cenę?
| no cóż, robię krok, próbuję Finite na pożogę i zmywam się do Oazy?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Justine nie udało się opanować szalejącej szatańskiej pożogi. Ogień w błyskawicznym tempie rozlewał się po otoczeniu, paląc wszystko, co napotkał na swojej drodze. Gwardzistka musiała podjąć szybką decyzję, co zrobić — wsiadłszy na miotłę, odepchnęła się od ziemi i ruszyła w kierunku Zakazanego Lasu, skąd mogła bez trudu przedostać się do bezpiecznej Oazy Harolda. Wznosząc się ku niebu mogła zobaczyć ogrom zniszczenia, który zostawiło za sobą potężne czarnomagiczne zaklęcie. Z góry wyglądało to równie koszmarnie, co z dołu. Czarny dym unosił się wysoko, a wkrótce, zasłonił jej widok.
Wozy strażackie dotarły na miejsce, a krzyki nie ustawały. To, co zastali na miejscu ludzie przekroczyło ich najśmielsze oczekiwania. Ogień szalał w najlepsze, a ugaszenie go miało nie być wcale takie proste. Krzyki i roznosząca się wokół panika nie ustawały jeszcze przez wiele godzin. Strażacy próbowali ugasić rozszalały ogień, ale wszędzie tam, gdzie próbowali go ugasić, rozpoczynał swoją grę na nowo. Z pomocą przyszli bezimienni czarodzieje, którzy niewidoczni dla tłumu, cicho i z ukrycia pomogli mugolom ugasić szatańską pożogę. Ta jednak zabrała ze sobą potworne żniwo. Zniszczenia były ogromne, tak potwornego pożaru nie było od od dawna. Dwa ciała, Doriana i Morgotha spłonęły w piekielnym ogniu, pozostawiając po sobie garść nadpalonych kości.
***
Misja Zakonu Feniksa zakończyła się sukcesem. Andrew Burtench, jeden z wybitniejszych sędziów Wizengamotu, trafił bezpiecznie do Oazy Zakonu Feniksa, dziękując zarówno Rii, jak i Tonks za ocalenie życia.
Misja Rycerzy Walpurgii zakończyła się porażką.
Morgoth Yaxley został uznany przez rodzinę za zaginionego, jednak o jego misji wiedzieli wszyscy Rycerze Walpurgii. Wieść o jego nieobecności rozniosła się pomiędzy członkami organizacji.
Dorian Avery został uznany za zaginionego, a znalezionych zwłok początkowo nie powiązano z jego osobą. O jego misji wiedzieli jednak Rycerze Walpurgii, a dowiedziawszy się o podobnej nieobecności Yaxleya mogli przypuszczać, że również poniósł klęskę.
***
Mistrz Gry dziękuje wszystkim za wspólną zabawę i aktywną grę. Zużyte eliksiry zostaną za chwilę odpisane z waszego wyposażenia.
Wozy strażackie dotarły na miejsce, a krzyki nie ustawały. To, co zastali na miejscu ludzie przekroczyło ich najśmielsze oczekiwania. Ogień szalał w najlepsze, a ugaszenie go miało nie być wcale takie proste. Krzyki i roznosząca się wokół panika nie ustawały jeszcze przez wiele godzin. Strażacy próbowali ugasić rozszalały ogień, ale wszędzie tam, gdzie próbowali go ugasić, rozpoczynał swoją grę na nowo. Z pomocą przyszli bezimienni czarodzieje, którzy niewidoczni dla tłumu, cicho i z ukrycia pomogli mugolom ugasić szatańską pożogę. Ta jednak zabrała ze sobą potworne żniwo. Zniszczenia były ogromne, tak potwornego pożaru nie było od od dawna. Dwa ciała, Doriana i Morgotha spłonęły w piekielnym ogniu, pozostawiając po sobie garść nadpalonych kości.
***
Misja Zakonu Feniksa zakończyła się sukcesem. Andrew Burtench, jeden z wybitniejszych sędziów Wizengamotu, trafił bezpiecznie do Oazy Zakonu Feniksa, dziękując zarówno Rii, jak i Tonks za ocalenie życia.
Misja Rycerzy Walpurgii zakończyła się porażką.
Morgoth Yaxley został uznany przez rodzinę za zaginionego, jednak o jego misji wiedzieli wszyscy Rycerze Walpurgii. Wieść o jego nieobecności rozniosła się pomiędzy członkami organizacji.
Dorian Avery został uznany za zaginionego, a znalezionych zwłok początkowo nie powiązano z jego osobą. O jego misji wiedzieli jednak Rycerze Walpurgii, a dowiedziawszy się o podobnej nieobecności Yaxleya mogli przypuszczać, że również poniósł klęskę.
***
Mistrz Gry dziękuje wszystkim za wspólną zabawę i aktywną grę. Zużyte eliksiry zostaną za chwilę odpisane z waszego wyposażenia.
stąd
Z cudzą różdżką w dłoni, Cornelius Sallow teleportował się na główną ulicę Salisbury zanim ktokolwiek zdążył go zatrzymać. Nie zamierzał czekać aż sytuacja eskaluje, w typowy dla siebie sposób przedkładając samego siebie ponad jakiekolwiek ustalenia.
Finite Incantatem - pomyślał od razu, kierując cudzą różdżkę na własne stopy, ale choć był pewny, że włożył w zaklęcie pełnię sił, to skamienienie nie ustąpiło. Zaklął pod nosem, podejrzewając, że to cudza różdżka utrudnia mu zadanie. A może zbyt dawno nie zmagał się ze skutkami błędnej transmutacji? Chyba było do tego jakieś inne zaklęcie, trochę trudniejsze, ale Cornelius nie musiał przejmować się takimi sprawami od skończenia Hogwartu.
-Balneo - warknął ze złością, kierując różdżkę na własną twarz, ale strategicznie postanowiwszy zostawić ubranie brudne. Musiał zadbać o to, by go rozpoznano, a zarazem prezentować się niczym ofiara napaści. -Evanesco. - dodał pośpiesznie, trzęsąc się z zimna. No dobrze, ta różdżka nie była całkiem bezużyteczna.
Wyglądając nieco bardziej jak polityk, rozejrzał się po ulicy i dostrzegł posterunek policji. Zanim zdążył zamachać i iść w tamtą stronę, obok usłyszał cichy trzask deportacji.
Ach, ten czarodziej. Jednak za nim podążył. To dobrze, w sumie to jednak go potrzebował. Do dojścia na posterunek, na przykład.
-Przepraszam, spanikowałem. - Sallow momentalnie przybrał na twarz przepraszający uśmiech, zadbawszy o odpowiednio przerażoną minę, tak jakby jego teleportacja faktycznie była przejawem strachu, a nie wyrachowaną decyzją. Pomocny i przekupiony mężczyzna zdawał się uwierzyć, albo przynajmniej nie zdążył tego skomentować, bo Cornelius już wciął mu się w słowo:
-Proszę pomóc mi dojść na posterunek, zgłoszę zaginięcie różdżki i oddam panu tą syna. Próbowałem to z siebie zdjąć, ale... - westchnął z ubolewaniem, nadal grając rolę straumatyzowanej ofiary.
Maska opadła, gdy po chwili znaleźli się przed funkcjonariuszami policji.
-Jestem Cornelius Sallow, rzecznik Ministera Magii, znacie mnie albo powinniście mnie znać. Rzućcie natychmiast wszystko czym się zajmowaliście, mugolak mnie napadł i ukradł mi różdżkę, potrzebuję ludzi na miejscu zdarzenia i trzeba natychmiast poinformować Londyn o tym, że zarejestrowana różdżka polityka wpadła w ręce złodzieja bądź zamachowca, to sprawa wagi państwowej. Kto wie, do czego zechce jej użyć i gdzie może z nią wejść. - wypalił Cornelius natychmiast, mówiąc wyraźnie, szybko, klarownie i wydając zdziwionym policjantom dyspozycje jakby był samym Ministrem Magii. -Potrzebuję dwóch sów, najchętniej wyjca, a zdarzenie miało miejsce w Derbyshire. Ten dobry czarodziej - z promiennym uśmiechem zwrócił się nagle do swojego wybawcy. -wskaże wam dokładne miejsce napadu, trzeba je przeszukać. Pana godność...? Przysłużył się pan dzisiaj Ministerstwu. Różdżkę pana syna zwrócę, gdy tylko przestanie mi być potrzebna, dobrzy policjanci zadbają o pańskie bezpieczeństwo. - przeniósł zniecierpliwiony wzrok na funkcjonariuszy. -Weźcie więcej ludzi i bądźcie dyskretni to tereny Greengrassa. Pan - znów wydał rozkaz swojemu biednemu wybawcy -pozostanie przy patrolu i w razie poświadczy przed mieszkańcami, że nie mają złych zamiarów. Przeszukacie spalony dom przy kamiennym młynie, tam zaciągnął mnie napastnik i tam mnie okradziono. Może jest tam wciąż moja różdżka, albo sam złodziej. Steven Beckett, mugolak, były urzędnik Ministerstwa, starszy, z wąsem. Po fakcie spalicie ten dom aż do zgliszczy i upewnicie się, że nie został z niego kamień na kamieniu. Mieszkali tam mugole, a ruiny zostały kryjówką złodziei - to będzie dobra przestroga i przysłużycie się całej wiosce. - zarządził, nie dbając o opinię samego czarodzieja. Decyzja została podjęta, wszelki ślad Pearl musiał zniknąć z powierzchni ziemi. -Ministerstwo będzie z was zadowolone, osobiście wspomnę Ministrowi o waszych zasługach. - obiecał z promiennym uśmiechem, choć nie wiedział, czy obietnicę spełni. Nie był dumny z tego, w jakie tarapaty sam się dziś władował, ale historia o wyrachowanym napadzie na polityka brzmiała coraz bardziej przekonująco, a wydając rozkazy szybko i pewnie, nie dał policjantom szans na jej zakwestionowanie.
-Sowę i pióro, a potem odstawcie mnie do Londynu. - poprosił niecierpliwie. Nie miał zamiaru pozostawić Beckettowi choćby godziny z własną różdżką.
/zt
Z cudzą różdżką w dłoni, Cornelius Sallow teleportował się na główną ulicę Salisbury zanim ktokolwiek zdążył go zatrzymać. Nie zamierzał czekać aż sytuacja eskaluje, w typowy dla siebie sposób przedkładając samego siebie ponad jakiekolwiek ustalenia.
Finite Incantatem - pomyślał od razu, kierując cudzą różdżkę na własne stopy, ale choć był pewny, że włożył w zaklęcie pełnię sił, to skamienienie nie ustąpiło. Zaklął pod nosem, podejrzewając, że to cudza różdżka utrudnia mu zadanie. A może zbyt dawno nie zmagał się ze skutkami błędnej transmutacji? Chyba było do tego jakieś inne zaklęcie, trochę trudniejsze, ale Cornelius nie musiał przejmować się takimi sprawami od skończenia Hogwartu.
-Balneo - warknął ze złością, kierując różdżkę na własną twarz, ale strategicznie postanowiwszy zostawić ubranie brudne. Musiał zadbać o to, by go rozpoznano, a zarazem prezentować się niczym ofiara napaści. -Evanesco. - dodał pośpiesznie, trzęsąc się z zimna. No dobrze, ta różdżka nie była całkiem bezużyteczna.
Wyglądając nieco bardziej jak polityk, rozejrzał się po ulicy i dostrzegł posterunek policji. Zanim zdążył zamachać i iść w tamtą stronę, obok usłyszał cichy trzask deportacji.
Ach, ten czarodziej. Jednak za nim podążył. To dobrze, w sumie to jednak go potrzebował. Do dojścia na posterunek, na przykład.
-Przepraszam, spanikowałem. - Sallow momentalnie przybrał na twarz przepraszający uśmiech, zadbawszy o odpowiednio przerażoną minę, tak jakby jego teleportacja faktycznie była przejawem strachu, a nie wyrachowaną decyzją. Pomocny i przekupiony mężczyzna zdawał się uwierzyć, albo przynajmniej nie zdążył tego skomentować, bo Cornelius już wciął mu się w słowo:
-Proszę pomóc mi dojść na posterunek, zgłoszę zaginięcie różdżki i oddam panu tą syna. Próbowałem to z siebie zdjąć, ale... - westchnął z ubolewaniem, nadal grając rolę straumatyzowanej ofiary.
Maska opadła, gdy po chwili znaleźli się przed funkcjonariuszami policji.
-Jestem Cornelius Sallow, rzecznik Ministera Magii, znacie mnie albo powinniście mnie znać. Rzućcie natychmiast wszystko czym się zajmowaliście, mugolak mnie napadł i ukradł mi różdżkę, potrzebuję ludzi na miejscu zdarzenia i trzeba natychmiast poinformować Londyn o tym, że zarejestrowana różdżka polityka wpadła w ręce złodzieja bądź zamachowca, to sprawa wagi państwowej. Kto wie, do czego zechce jej użyć i gdzie może z nią wejść. - wypalił Cornelius natychmiast, mówiąc wyraźnie, szybko, klarownie i wydając zdziwionym policjantom dyspozycje jakby był samym Ministrem Magii. -Potrzebuję dwóch sów, najchętniej wyjca, a zdarzenie miało miejsce w Derbyshire. Ten dobry czarodziej - z promiennym uśmiechem zwrócił się nagle do swojego wybawcy. -wskaże wam dokładne miejsce napadu, trzeba je przeszukać. Pana godność...? Przysłużył się pan dzisiaj Ministerstwu. Różdżkę pana syna zwrócę, gdy tylko przestanie mi być potrzebna, dobrzy policjanci zadbają o pańskie bezpieczeństwo. - przeniósł zniecierpliwiony wzrok na funkcjonariuszy. -Weźcie więcej ludzi i bądźcie dyskretni to tereny Greengrassa. Pan - znów wydał rozkaz swojemu biednemu wybawcy -pozostanie przy patrolu i w razie poświadczy przed mieszkańcami, że nie mają złych zamiarów. Przeszukacie spalony dom przy kamiennym młynie, tam zaciągnął mnie napastnik i tam mnie okradziono. Może jest tam wciąż moja różdżka, albo sam złodziej. Steven Beckett, mugolak, były urzędnik Ministerstwa, starszy, z wąsem. Po fakcie spalicie ten dom aż do zgliszczy i upewnicie się, że nie został z niego kamień na kamieniu. Mieszkali tam mugole, a ruiny zostały kryjówką złodziei - to będzie dobra przestroga i przysłużycie się całej wiosce. - zarządził, nie dbając o opinię samego czarodzieja. Decyzja została podjęta, wszelki ślad Pearl musiał zniknąć z powierzchni ziemi. -Ministerstwo będzie z was zadowolone, osobiście wspomnę Ministrowi o waszych zasługach. - obiecał z promiennym uśmiechem, choć nie wiedział, czy obietnicę spełni. Nie był dumny z tego, w jakie tarapaty sam się dziś władował, ale historia o wyrachowanym napadzie na polityka brzmiała coraz bardziej przekonująco, a wydając rozkazy szybko i pewnie, nie dał policjantom szans na jej zakwestionowanie.
-Sowę i pióro, a potem odstawcie mnie do Londynu. - poprosił niecierpliwie. Nie miał zamiaru pozostawić Beckettowi choćby godziny z własną różdżką.
/zt
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 16 listopada '57 |
Był człowiekiem słownym i wierzył, że pomimo lat rozłąki jego towarzysz również nie przestał być tym samym wychowankiem Puchonów, który zjawia się na spotkania. Głowy w żaden sposób nie dręczyły niepochlebne myśli, bo przecież wciąż nękał go entuzjazm z możliwości spotkania swojego kumpla, któremu życzył samych pochlebności! Sympatia sympatią, jednak zadanie musiało zostać wykonane. Bez zbędnych ceregieli załatwił większość spraw i w godzinach wieczornych wyszedł, zostawiając za sobą jedynie wiadomość, że wróci nad ranem. Coś musiało zostać załatwione i nikt nie musiał wiedzieć więcej. Nikt nie mógł wiedzieć więcej. W szczególności nie ona.
Pojawiwszy się godzinę szybciej, miał nadzieję na sprawne przekazanie listu Adamowi, który to został wspomniany w korespondencji od Justine. Nawet nie próbował otwierać koperty, która nie była jego, bo przecież pomimo wrodzonej ciekawości dobrze wiedział, że im mniej wie, tym więcej może zdziałać dla dobra sprawy. Wciąż i wciąż starał się nie zapętlać wokół siebie kolejnych tajemnic, jednak te zdawały się przyciągać do niego za tą dziwną sprawą tych magnesów o dwóch różnych wartościach. Przeklęte szczęście.
W miasteczku pojawił się pod całkiem inną, losową postacią, która nie miała nikomu przywodzić kogokolwiek konkretnego na myśl. Ot byle Londyński przechodzień z pewnością nieodwiedzający portowych rejonów. Wystarczyło, że Florean przyciągał dość uwagi, dlatego właśnie spotykali się późnym wieczorem, kiedy twarz nie była tak łatwa do rozpoznania, choć wprawdzie nie miało to większego znaczenia, bo przecież byli czarodziejami! Mimo to zawsze warto było zachować środki ostrożności. Musieli zdążyć na zmianę jednego ze strażników.
Z łatwością odnalazł adres Adama Danbora. Potem wystarczyło już tylko zapukać i wejść do mieszkania pod pozorem przyjaznego spotkania z dawno nieodwiedzanym przyjacielem. Drzwi zatrzasnęły się za ich dwójką, a on przeszedł do sedna w postaci ponaglenia przenosin, które tamten musiał odbyć w przeciągu najbliższych godzin. Jeśli zauważą jego zniknięcie w ten sam dzień, mogą znaleźć to jako jeden ze swoich priorytetów za uznanie go za winnego. Pewnie i tak znajdzie się jakiś kozioł ofiarny, ale warto przecież zachować pewne środki ostrożności! Przed samym ponagleniem mężczyzny sprawdził mieszkanie pod kątem bezpieczeństwa, nie było nikogo poza ich dwójką, dobrze.
Pozostawiwszy go z konkretnym zadaniem ewakuacji, wyszedł, kierując się do głównej ulicy, gdzie ruch zdecydowanie ustał w stosunku do wspomnień z dawnych lat. Co jakiś czas przechadzał się tylko ktoś ze zwierzęciem lub jakaś młodzież imitowała normalność, ganiając się w ciemności rozbijanej przez uliczne lampy. Przystanął w umówionym miejscu, korzystając z cienia daszku, który był pewnego rodzaju przybudówką do okolicznego pubu. Malfoy'owie dbali o swoje przybytki, nic więc dziwnego, że okna rzucały delikatną poświatę z wnętrza, gdzie gawiedź spotykała się na bardzo późnej strawie. Bawili się stosunkowo cicho, w Londyńskim porcie mogliby zostać nieco zawstydzeni, ale to dobrze wpływało na tę sytuację. Nikt przecież nie będzie wyglądać za dwójką jakichś byle dżentelmenów wyglądających na średnią klasę, choć nie od końca było pewne, jak będzie wyglądał Fortescue! Opierając się o kamienną ścianę również przykrytą ciemnością, zaczął wyglądać swojego towarzysza.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Biorę głęboki wdech, klucząc uliczkami miasteczka w Wiltshire. Trzymam się blisko chłodnych ścian kamienic, żeby nie wpaść na żadnego z przechodzących obok mieszkańców. Nie powinni mnie widzieć. Zabezpieczyłem się przed wyjściem Zaklęciem Kameleona, powinienem zlewać się z tłem. Przezorny zawsze ubezpieczony. Ci ludzie mogliby naprawdę dużo zarobić, gdyby zdecydowali się mnie schwytać. Pięć tysięcy galeonów. Tyle byłem wart. To była wysoka suma, za którą spokojnie można było kupić działkę i postawić dom, ale z drugiej strony... Ciekawe kto ustalał te sumy, kto w Ministerstwie był na tyle bezczelny, że po prostu wycenił ludzkie życie jak produkt w sklepie. Kilkukrotnie minąłem namoknięte i naderwane listy gończe z twarzami moich przyjaciół – musiały tutaj długo wisieć, więc mieszkańcy Wiltshire musieli być z nimi dobrze zapoznani. Na wszelki wypadek mocniej naciągnąłem kaptur brązowego płaszcza, by moja twarz na pewno nikomu nie rzuciła się w oczy. Czy to już podchodziło pod paranoję? Może tak, może właśnie powinienem przyjść tutaj pewnym krokiem, którym zmyliłbym wszystkich wrogów. Ale nie potrafiłem być taki odważny po tym co przytrafiło się Bertiemu. Pod płaszczem miałem na sobie zestaw wygodnych ubrań w stonowanych kolorach, te rzucające się w oczy, pełne wzorów i wyraźnych barw, które zazwyczaj krzyczały, że nadchodzi Florean Fortescue, czekały na lepsze czasy. W pasie opasała mnie juchtowa szarfa, dodająca trochę fizycznej siły, a w kieszeni schowałem nieduży świstoklik w kształcie ołówka, tak w razie w, i dwie nieduże fiolki z eliksirem. Nie wiedziałem co mnie tam czeka.
W końcu wyszedłem z zaułka na główną ulicę. Nie sądziłem, że ten widok mnie tak ucieszy. Ot, nieliczni ludzie chodzący chodnikiem, taka normalność! Też pochodziłbym chodnikiem, tak normalnie jak ci ludzie, zaszedłbym do kawiarni i zjadł kawałek ciasta.
Niestety musiałem jeszcze poczekać na tę normalność, a działania takie jak to dzisiaj miały przyspieszyć jej nadejście. Rozejrzałem się uważnie po okolicy, szukając... No właśnie, nie rudej czupryny włosów, ale czegoś charakterystycznego, specyficznego, co zwróciłoby moją uwagę. I w końcu zwróciło, jeden mężczyzna oparty o ścianę, stojący tam samotnie. Postanowiłem zaryzykować, podejść bliżej, i mruknąć dość wesoło jak na zaistniałą sytuację:
– Bu! To ja, a to ty?
Zaklęcie Kameleona 1/5
juchtowa szarfa, świstoklik (ołówek), eliksir ochrony i eliksir niezłomności
W końcu wyszedłem z zaułka na główną ulicę. Nie sądziłem, że ten widok mnie tak ucieszy. Ot, nieliczni ludzie chodzący chodnikiem, taka normalność! Też pochodziłbym chodnikiem, tak normalnie jak ci ludzie, zaszedłbym do kawiarni i zjadł kawałek ciasta.
Niestety musiałem jeszcze poczekać na tę normalność, a działania takie jak to dzisiaj miały przyspieszyć jej nadejście. Rozejrzałem się uważnie po okolicy, szukając... No właśnie, nie rudej czupryny włosów, ale czegoś charakterystycznego, specyficznego, co zwróciłoby moją uwagę. I w końcu zwróciło, jeden mężczyzna oparty o ścianę, stojący tam samotnie. Postanowiłem zaryzykować, podejść bliżej, i mruknąć dość wesoło jak na zaistniałą sytuację:
– Bu! To ja, a to ty?
Zaklęcie Kameleona 1/5
juchtowa szarfa, świstoklik (ołówek), eliksir ochrony i eliksir niezłomności
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Florean Fortescue' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Dostrzec się wzajemnie w tłumie, to nie taka prosta sprawa, choć szczerze powiedziawszy podobizny na plakatach, pozwalały odświeżyć momentami szwankującą pamięć. Florean wydawał się wielce nie zmienić, może trochę twarz mu się jeszcze wyciągnęła, bardziej spoważniał w oczach i całej swojej posturze, choć w rzeczywistości ruchome zdjęcie nijak oddawało aurę znajomego z dawnych lat. Metamorfomag nie był w stanie ustać w jednym miejscu, a jednak przygwożdżony poważnym zadaniem starał się trwać dość nieruchomo, żeby tylko nie wzbudzać dodatkowych atrakcji. Przydałby się jeszcze papieros, ale patrząc na aktualne zapasy, mógł jedynie pocieszyć się herbatą i kawą, które oszczędzał dla swojej towarzyszki. Nawet teraz, w miejscu, gdzie nie powinien w żadnym wypadku się rozpraszać, pozwalał, żeby obejmowało go to dziwaczne uczucie, które wybudzało kąciki ust do lekkiego uśmiechu. Momentalnie piorunował wszystko ściągniętymi brwiami, bo tak się nie godziło, żeby móc odpływać w takich sytuacjach, a jednak nie był w stanie pozbyć się ciepła, które rozpierało pierś, kiedy myślał o kolejnym dniu spędzonym z... nią. Miłe myśli zaczęły zastępować te bardziej pochmurne, które zwracały uwagę na niekorzystność tej sytuacji, ich sytuacji, kiedy musiał udawać, że wcale nie idzie z misją, która mogła go coś kosztować. Szczerze powiedziawszy, to wątpił, żeby dał się złapać, miał w tym przecież doświadczenie. Praca po cichu nie była czymś nowym. Bez przeszkód więc wyłapał wzrokiem nadchodzącego towarzysza, a kątem oka zauważył dwójkę mężczyzn wyglądających co najmniej na tych z nieczystymi zamiarami. Byli tak samo zakapturowani, jak ten, który zaraz odezwał się do niego z pytaniem, jednak różdżki w ich ręku oraz noże przy pasie nijak pasowały do obrazu typowych mieszkańców Wiltshire. Coś zdecydowanie nie pasowało i metamorfomag nie miał zamiaru czekać, aż ktoś go zauważy, szczególnie nie przez gadającego towarzysza. Bez słów skierował dłoń na wysokość ust nieznajomego, ciągnąc wolną ręką do cienia, w którym sam również stał. Potrzebowali być niezauważalni, jeśli mieli ich obserwować. Takich typków kojarzył zbyt dobrze z Londyńskich melin, więc domyślał się, że tutaj nie mogło być inaczej. Niajk pasowało to do przezorności, w której przecież pytanie o to, kim jest zakapturzony przechodzień, powinno być podstawą, to nie on wzbudził w metamorfomagu największe podejrzenie. Bez zastanowienia spróbował wyciągnąć różdżkę z płaszcza, pokazując przy tym ręką, którą ściągnął z ust gościa na dwójkę nieprzyjemnych typków. To musiał być Florean inaczej... ktoś mógłby go posądzić o wchodzenie w przestrzeń osobistą i odkryłby ich dwójkę! To dopiero by było głupio! Nie był w stanie zauważyć żadnego ciała, choć dobrze wiedział, że była to jakaś szczupła podobna jego wzrostowi postać.
| Skrywanie się II; ST 60-30=30
| Skrywanie się II; ST 60-30=30
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Główna ulica
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire