Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Główna ulica
Strona 14 z 15 • 1 ... 8 ... 13, 14, 15
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Główna ulica
Między rzędami kolorowych, maleńkich sklepików z barwnymi, błyszczącymi witrynami, które przedstawiają rozmaite przedmioty codziennego użytku, a także między domami mieszkańców i między rządkami drzew, główna droga ciągnie się przez kilkaset jardów, kończąc gospodą oraz drużką prowadzącą do kaplicy. Niektóre z płotów przysłonięte są ulotkami oraz plakatami wydawanymi przez Ministerstwo Magii, ogłoszeniami mieszkańców. Kilka witryn zostało zabitych deskami, gdy ich właściciele zginęli lub zaginęli prawdopodobnie sprzeciwiając się Grindelwaldowi, a lokal popadł w niełaskę, jednak nie można oprzeć się wrażeniu, że miasto wciąż tętni życiem.
The member 'Reggie Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 79
'k100' : 79
Wydaje mi się, że do takich akcji nie da się przyzwyczaić. Już niejednokrotnie narażałem swoje życie i zdrowie dla Zakonu Feniksa, ale za każdym razem towarzyszył mi strach. Wciąż nie uważałem się za wojownika, nie czułem się tak dobrze wyszkolony jak aurorzy, dalej odnosiłem wrażenie, że lepiej sprawdzam się w kuchni niż w czynnej walce. A jednak wciąż brałem udział w walkach, zgadzałem się na kolejne skomplikowane misje, nie bacząc na to, że już tak wiele straciłem, a moja twarz na listach gończych straszy przechodniów. A może właśnie dlatego się zgadzałem? Tak głęboko zabrnąłem w tę wojnę, że już chyba nie miałem innego wyjścia jak walczyć dalej. Może nawet nie powinienem być aż tak ostrożny, wcześniejsza ostrożność wiele mi nie pomogła. Albo pomogła, bo wciąż chodzę po tej ziemi... Moje myśli zaczynają pobrzmiewać zbyt dramatycznym tonem, więc szybko je ucinam. Teraz najważniejsze jest spotkanie z Reggiem, krok za krokiem, później będę się martwił resztą.
Nie byłem pewny czy Reggie mnie rozpozna. Mimo wszystko nie widzieliśmy się przez wiele lat, a ja jeszcze postanowiłem zasłonić się zaklęciem. Szczerze mówiąc, nie byłem też na sto procent pewny, że mężczyzna, do którego podchodzę, to właśnie Reggie. Także nasze spotkanie rozpoczęło się od wielu niewiadomych.
Zauważyłem nadchodzących ludzi sekundę później niż Reggie. Nie trzeba było być geniuszem, by zdawać sobie sprawę, że ich obecność nie wróży niczego dobrego. Szczególnie w moim przypadku, na pewno jestem smacznym kąskiem dla takich ludzi jak oni. Widzę, że Reggie usuwa się w cień – to dobra decyzja, lepiej się przed nimi ukryć lub zaatakować z zaskoczenia, nawet jeżeli Reggie nie przypomina teraz swojej charakterystycznej rudej postaci. Idę za nim, choć mam nadzieję, że rzucone wcześniej zaklęcie mi pomoże, a podejrzani mężczyźni nie rzucą w naszą stronę żadnego zaklęcia. Kulę się nieco, kiedy już stoimy w zaułku, żeby na pewno, ale to na pewno, nikt mnie nie zauważył.
kameleon 2/5
skrywanie się I
Nie byłem pewny czy Reggie mnie rozpozna. Mimo wszystko nie widzieliśmy się przez wiele lat, a ja jeszcze postanowiłem zasłonić się zaklęciem. Szczerze mówiąc, nie byłem też na sto procent pewny, że mężczyzna, do którego podchodzę, to właśnie Reggie. Także nasze spotkanie rozpoczęło się od wielu niewiadomych.
Zauważyłem nadchodzących ludzi sekundę później niż Reggie. Nie trzeba było być geniuszem, by zdawać sobie sprawę, że ich obecność nie wróży niczego dobrego. Szczególnie w moim przypadku, na pewno jestem smacznym kąskiem dla takich ludzi jak oni. Widzę, że Reggie usuwa się w cień – to dobra decyzja, lepiej się przed nimi ukryć lub zaatakować z zaskoczenia, nawet jeżeli Reggie nie przypomina teraz swojej charakterystycznej rudej postaci. Idę za nim, choć mam nadzieję, że rzucone wcześniej zaklęcie mi pomoże, a podejrzani mężczyźni nie rzucą w naszą stronę żadnego zaklęcia. Kulę się nieco, kiedy już stoimy w zaułku, żeby na pewno, ale to na pewno, nikt mnie nie zauważył.
kameleon 2/5
skrywanie się I
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Florean Fortescue' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Może w rzeczywistości się pomylił? Może to wcale nie był Florean? Może ktoś próbował tylko uśpić jego czujność? Niestety, zamiast otrzymać choćby jedną odpowiedź wszystko zadziało się bardzo szybko. Próbował go złapać i przeciągnąć do cienia, żeby tylko ich nie zauważono, niestety nie zawsze można dostać to, czego najbardziej się chce. Florean na szczęście pozostał ukryty, jednakże dźwięk szurania przykuł uwagę dwóch zbirów, którzy przystanęli w miejscu, rozglądając się za źródłem głosu. Zdecydowanie nikt w karczmie nie miał pojęcia o tym, co miało wydarzyć się za chwilę, a i w okolicy niewidoczny był żaden patrol magicznej policji, który mógłby interweniować. Byli w bardzo niekorzystnej sytuacji.
Cholera, chciał zakląć pod nosem, jednak zamiast tego wycelował różdżką w swojego towarzysza. Sekundy przed atakiem dwójki nieprzyjaznych typków wpadł na nieco szalony pomysł, ale wolał być pewnym, że Florean pozostanie anonimowy. Zanim bandziory zdołały zlokalizować ich dwójkę, rzucił cicho pod nosem - Rugatio - obierając za cel postać zakapturowanego Fortescue... oby to był on...
- Tam! Widziałeś? - rzucił jeden z bandziorów do drugiego, pokazując ręką w miejsce, gdzie stał Florean z Reggiem. Wiązka zaklęcia pomknęła w zakapturzoną postać byłego lodziarza. Teraz już z pewnością nie musieli mieć zmartwień, bo przecież...
- Uważaj Florey - rudzielec rzucił do swojego towarzysza, zauważając wyjątkowe zainteresowanie ze strony knypków, miejscem, gdzie oboje się znajdowali. - Mogą być niebez... - zaczął ostrożnie, jakby kumpel z lat szkolnych wcale tego nie zauważył, szczególnie gdy obydwaj nieznajomi zdawali się odnajdywać w nich jakieś zagrożenie. Nie minęło zbyt dużo czasu, aż wycelowali różdżki w ich niby skrytą w cieniu dwójkę, próbując posłać zaklęcia.
- Bucco! - pierwszy bandzior zainkantował, celując w najbliższego z dwudziestoośmiolatków, którym był Reggie.
- Caeruleusio! - spróbował drugi z kolei, próbując ich wyziębić w jesienną pogodę. Niedoczekanie! Jego różdżka skierowana była w stronę Floreana.
- Expelliarmus - spróbował rozbroić najbliższego sobie przeciwnika, który rzucał zaklęcie z dziedziny nieznanej Weasleyowi.
| Bucco - G1 (na Reggiego), ST 50-15=35 & k10 na CM
| Caeruleusio - G2 (na Floreana), ST 60-15=45 & 3k8
| Expelliarmus (na G1), 65-21=44
szafka
Cholera, chciał zakląć pod nosem, jednak zamiast tego wycelował różdżką w swojego towarzysza. Sekundy przed atakiem dwójki nieprzyjaznych typków wpadł na nieco szalony pomysł, ale wolał być pewnym, że Florean pozostanie anonimowy. Zanim bandziory zdołały zlokalizować ich dwójkę, rzucił cicho pod nosem - Rugatio - obierając za cel postać zakapturowanego Fortescue... oby to był on...
- Tam! Widziałeś? - rzucił jeden z bandziorów do drugiego, pokazując ręką w miejsce, gdzie stał Florean z Reggiem. Wiązka zaklęcia pomknęła w zakapturzoną postać byłego lodziarza. Teraz już z pewnością nie musieli mieć zmartwień, bo przecież...
- Uważaj Florey - rudzielec rzucił do swojego towarzysza, zauważając wyjątkowe zainteresowanie ze strony knypków, miejscem, gdzie oboje się znajdowali. - Mogą być niebez... - zaczął ostrożnie, jakby kumpel z lat szkolnych wcale tego nie zauważył, szczególnie gdy obydwaj nieznajomi zdawali się odnajdywać w nich jakieś zagrożenie. Nie minęło zbyt dużo czasu, aż wycelowali różdżki w ich niby skrytą w cieniu dwójkę, próbując posłać zaklęcia.
- Bucco! - pierwszy bandzior zainkantował, celując w najbliższego z dwudziestoośmiolatków, którym był Reggie.
- Caeruleusio! - spróbował drugi z kolei, próbując ich wyziębić w jesienną pogodę. Niedoczekanie! Jego różdżka skierowana była w stronę Floreana.
- Expelliarmus - spróbował rozbroić najbliższego sobie przeciwnika, który rzucał zaklęcie z dziedziny nieznanej Weasleyowi.
| Bucco - G1 (na Reggiego), ST 50-15=35 & k10 na CM
| Caeruleusio - G2 (na Floreana), ST 60-15=45 & 3k8
| Expelliarmus (na G1), 65-21=44
szafka
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Reggie Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'k10' : 7
--------------------------------
#3 'k100' : 76
--------------------------------
#4 'k8' : 4, 1, 4
--------------------------------
#5 'k100' : 64
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'k10' : 7
--------------------------------
#3 'k100' : 76
--------------------------------
#4 'k8' : 4, 1, 4
--------------------------------
#5 'k100' : 64
Z szafki
Działam w Zakonie od ponad roku. Niejedno widziałem i niejedno przeżyłem. Doskonale wiedziałem, że nasza dzisiejsza misja nie obędzie się bez niespodziewanych przygód. Już dawno przestałem się łudzić, że to wystarczy przyjść i wykonać swój plan – coś zawsze musiało się zepsuć, niespodziewany wróg miał wyskoczyć zza rogu, różdżka miała odmówić posłuszeństwa. Tak było i tym razem. Walka trwała dość długo (przynajmniej w moim odczuciu, możliwe, że tak naprawdę minęło ledwie pięć minut), ale obyło się bez większych zaskoczeń. To znaczy tak mi się wydawało, aż na sam koniec pojedynku, kiedy już widziałem znaczne zmęczenie na twarzach naszych przeciwników, coś złego stało się z Reggiem. Kiedy tylko przeciwnicy leżeli nieprzytomni na chodniku, szybko się do niego zbliżyłem. – Wszystko w porządku? – Zapytałem trochę głupio, bo przecież było widać, że nie jest w porządku. Nawet przez chwilę przestałem się przejmować moim brakiem kameleona, przynajmniej twarz miałem podstarzałą. – Głupie pytanie – mruknąłem po chwili, dzieląc się na głos swoimi przemyśleniami, kiedy spoglądałem zmartwiony na wykrzywioną twarz kumpla. – Dasz radę czarować? Mam przy sobie eliksir niezłomności gdyby było bardzo źle – mówiłem szybko, ale bardzo chciałem mu pomóc, a nie miałem zielonego pojęcia j a k. Zupełnie nie znałem się na pierwszej pomocy, to Florence zawsze za to odpowiadała. Ja jestem chodzącą encyklopedią, ale to ona posiada faktycznie przydatną wiedzę. – Ale nieźle sobie z nimi poradziliśmy, Reggie – klepnąłem go przyjacielsko w plecy, śmiejąc się cicho. Nie wiem czy odebranie przytomności drugiemu człowiekowi faktycznie może być zabawne, ale najwyraźniej schodził ze mnie stres. Podrapałem się po czole, z zaskoczeniem wyczuwając pod palcami grube zmarszczki – no tak, przecież wyglądałem jak starzec. Całe szczęście, że nie ma tutaj nigdzie lustra ani kałuży, bo chyba nie chciałbym oglądać siebie w tym stanie.
Dalej trzymałem dłoń na ramieniu Reggiego, jakbym chciał się upewnić, że zaraz mi nie zemdleje, ale jednocześnie postanowiłem się rozejrzeć. Nasza walka na pewno przyciągnęła spojrzenia postronnych. I faktycznie, po chwili zauważyłem, że zza rogu wychodzi kolejny podejrzanie wyglądający mężczyzna. – Cholera, Reggie, patrz – mruknąłem, dyskretnie wskazując mu kierunek. Mocniej ścisnąłem palce na drewnie różdżki – jeszcze trochę i chyba ją połamię. Najwidoczniej tamten pojedynek to był dopiero początek.
Działam w Zakonie od ponad roku. Niejedno widziałem i niejedno przeżyłem. Doskonale wiedziałem, że nasza dzisiejsza misja nie obędzie się bez niespodziewanych przygód. Już dawno przestałem się łudzić, że to wystarczy przyjść i wykonać swój plan – coś zawsze musiało się zepsuć, niespodziewany wróg miał wyskoczyć zza rogu, różdżka miała odmówić posłuszeństwa. Tak było i tym razem. Walka trwała dość długo (przynajmniej w moim odczuciu, możliwe, że tak naprawdę minęło ledwie pięć minut), ale obyło się bez większych zaskoczeń. To znaczy tak mi się wydawało, aż na sam koniec pojedynku, kiedy już widziałem znaczne zmęczenie na twarzach naszych przeciwników, coś złego stało się z Reggiem. Kiedy tylko przeciwnicy leżeli nieprzytomni na chodniku, szybko się do niego zbliżyłem. – Wszystko w porządku? – Zapytałem trochę głupio, bo przecież było widać, że nie jest w porządku. Nawet przez chwilę przestałem się przejmować moim brakiem kameleona, przynajmniej twarz miałem podstarzałą. – Głupie pytanie – mruknąłem po chwili, dzieląc się na głos swoimi przemyśleniami, kiedy spoglądałem zmartwiony na wykrzywioną twarz kumpla. – Dasz radę czarować? Mam przy sobie eliksir niezłomności gdyby było bardzo źle – mówiłem szybko, ale bardzo chciałem mu pomóc, a nie miałem zielonego pojęcia j a k. Zupełnie nie znałem się na pierwszej pomocy, to Florence zawsze za to odpowiadała. Ja jestem chodzącą encyklopedią, ale to ona posiada faktycznie przydatną wiedzę. – Ale nieźle sobie z nimi poradziliśmy, Reggie – klepnąłem go przyjacielsko w plecy, śmiejąc się cicho. Nie wiem czy odebranie przytomności drugiemu człowiekowi faktycznie może być zabawne, ale najwyraźniej schodził ze mnie stres. Podrapałem się po czole, z zaskoczeniem wyczuwając pod palcami grube zmarszczki – no tak, przecież wyglądałem jak starzec. Całe szczęście, że nie ma tutaj nigdzie lustra ani kałuży, bo chyba nie chciałbym oglądać siebie w tym stanie.
Dalej trzymałem dłoń na ramieniu Reggiego, jakbym chciał się upewnić, że zaraz mi nie zemdleje, ale jednocześnie postanowiłem się rozejrzeć. Nasza walka na pewno przyciągnęła spojrzenia postronnych. I faktycznie, po chwili zauważyłem, że zza rogu wychodzi kolejny podejrzanie wyglądający mężczyzna. – Cholera, Reggie, patrz – mruknąłem, dyskretnie wskazując mu kierunek. Mocniej ścisnąłem palce na drewnie różdżki – jeszcze trochę i chyba ją połamię. Najwidoczniej tamten pojedynek to był dopiero początek.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiadomo co w rzeczywistości spowodowało, że otoczenie poruszyło się nagle obudzone - jego krzyk, czy błyski i zaklęcia rzucane w pojedynku? Promieniujący, precyzyjny i zdecydowanie zbyt mocno szczypiący w oczy ból, którego nie był w stanie się pozbyć. Zanim jeszcze zdołał wykonać cały ruch odciągnięcia szczęki w drugą stronę, przez oczodoły przeszedł promień bólu, który zamknął jego oczy i odsunął go na krok do tyłu. Puścił ręką brodę i zadyszał głośno, ślina ponownie ściekła wzdłuż podbródka. Cholera jasna.
Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, w ogóle nie sądził, przecież był biegły w pojedynkach, nawet jeśli nie chciał tego przed sobą jakoś specjalnie przyznać, zwykle uchodził z życiem. Może tamta sytuacja w Norwegii powinna być dla niego przeświadczeniem, że też wcale nie wszystko wyglądało tak, jak się wydawało? Bardzo możliwe, że przełożony przejął na chwilę jego pecha, właśnie wtedy, gdy czara została przelana. Weasley zwykle przecież powtarzał, że jest rudy pośród rudych.
- ŁĘ ŁĄ ŁĄŁĄŁY - odpowiedział mu jakoś mało inteligentnie, ale co innego miał zrobić, jak go Florian pytał! Powinien wiedzieć przecież, że gobolało nakurwiało. - ŁĄ ŁĄ ŁĄ - skomentował na jego słowa, starając się w ten sposób powiedzieć 'ta jasne', choć ciężko było wyczuć ironię, kiedy serce pędziło jak szalone, a ból piętrzył się w górę i w górę i w górę... kolejna próba nastawienia szczęki skończyła się tym samym niepowodzeniem. Walczył ze sobą, choć dobrze wiedział, że szybki ruch odciągnięcia żuchwy może coś zrobić, nie miał jedynie pojęcia co konkretnie, ale starał się być logiczny... nie, w rzeczywistości wcale nie myślał racjonalnie, po prostu próbował nastawić kości, jakby były na pieprzone styki zaciskające się w odpowiednim miejscu. Musiały być!
Nawet nie zwrócił uwagi na postać nadchodzącą z naprzeciwka. Zabawa w okolicznej karczmie wciąż trwała, a że nikt nie wychodził, próbując przeczesać, co działo się z boku ulicy, toteż mieli sporo szczęścia w nieszczęściu. Niestety ktoś inny postanowił sprawdzić dziwaczne dźwięki... a był to oczywiście ochroniarz cholernego magazynu. Widział go już wcześniej. Powinien powiedzieć Florianowi tylko.... - ŁĄ Ą - jakoś nic nie był w stanie w rzeczywistości powiedzieć. Kolejny raz zimny płyn uciekł z kącika ust. Sytuacja była tragiczna, a jemu jedynie brakowało chyba pieluchy.
Nie zamierzał pozostawić tej sytuacji samej sobie, musieli się skryć, żeby zadać pierwszy cios, bo mężczyzna ewidentnie był nastawiony bojowo. Wiedział, że idą do magazynu? Pociągnął Floriana za szatę do tyłu, starając się powstrzymać wszelkie dźwięki, choć oczywiście, kiedy tylko skryli się gdzieś w cieniu przy ścianie z różdżkami w gotowości, zmusił się do kolejnej próby nastawienia szczęki, bo jak niby inaczej miałby walczyć?!
Merlinie miej mnie w opiece. Pomyślał błagalnie i pociągnął za szczękę...
| Nastawiam szczękę vol.3, ST 75
| Skradanie, ST 60 (jeśli mi nie wejdzie nastawienie, to zakładam, że się nie zdołam schować)
| Żywotność Reggiego: 206/254 (-38 tłuczone, -20 psychiczne, -10 kości)
| Żywotność Floreana: 230/240 (-10 odmrożenia)
Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, w ogóle nie sądził, przecież był biegły w pojedynkach, nawet jeśli nie chciał tego przed sobą jakoś specjalnie przyznać, zwykle uchodził z życiem. Może tamta sytuacja w Norwegii powinna być dla niego przeświadczeniem, że też wcale nie wszystko wyglądało tak, jak się wydawało? Bardzo możliwe, że przełożony przejął na chwilę jego pecha, właśnie wtedy, gdy czara została przelana. Weasley zwykle przecież powtarzał, że jest rudy pośród rudych.
- ŁĘ ŁĄ ŁĄŁĄŁY - odpowiedział mu jakoś mało inteligentnie, ale co innego miał zrobić, jak go Florian pytał! Powinien wiedzieć przecież, że go
Nawet nie zwrócił uwagi na postać nadchodzącą z naprzeciwka. Zabawa w okolicznej karczmie wciąż trwała, a że nikt nie wychodził, próbując przeczesać, co działo się z boku ulicy, toteż mieli sporo szczęścia w nieszczęściu. Niestety ktoś inny postanowił sprawdzić dziwaczne dźwięki... a był to oczywiście ochroniarz cholernego magazynu. Widział go już wcześniej. Powinien powiedzieć Florianowi tylko.... - ŁĄ Ą - jakoś nic nie był w stanie w rzeczywistości powiedzieć. Kolejny raz zimny płyn uciekł z kącika ust. Sytuacja była tragiczna, a jemu jedynie brakowało chyba pieluchy.
Nie zamierzał pozostawić tej sytuacji samej sobie, musieli się skryć, żeby zadać pierwszy cios, bo mężczyzna ewidentnie był nastawiony bojowo. Wiedział, że idą do magazynu? Pociągnął Floriana za szatę do tyłu, starając się powstrzymać wszelkie dźwięki, choć oczywiście, kiedy tylko skryli się gdzieś w cieniu przy ścianie z różdżkami w gotowości, zmusił się do kolejnej próby nastawienia szczęki, bo jak niby inaczej miałby walczyć?!
Merlinie miej mnie w opiece. Pomyślał błagalnie i pociągnął za szczękę...
| Nastawiam szczękę vol.3, ST 75
| Skradanie, ST 60 (jeśli mi nie wejdzie nastawienie, to zakładam, że się nie zdołam schować)
| Żywotność Reggiego: 206/254 (-38 tłuczone, -20 psychiczne, -10 kości)
| Żywotność Floreana: 230/240 (-10 odmrożenia)
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Reggie Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 30
--------------------------------
#2 'k100' : 60
#1 'k100' : 30
--------------------------------
#2 'k100' : 60
Z szafki
Każda misja jest obarczona ryzykiem. Za każdym razem, kiedy opuszczam Oazę, wiem, że mogę szybko do niej nie wrócić. Być może to bardzo pesymistyczne podejście, ale przeżyłem ostatnio tyle złego, że nie potrafię się go pozbyć. Właśnie dlatego podjąłem wszelkie środki ostrożności, żeby maksymalnie się zabezpieczyć na ten wypad do Wiltshire. Rzuciłem na siebie Kameleona, żeby nikt nie zwracał na mnie uwagi, schowałem do kieszeni kilka przydatnych eliksirów, bo nigdy nie wiadomo, co może nas spotkać, a na kryzysową sytuację miałem świstoklik, który miał mnie i Reggiego przenieść daleko na samą północ kraju, do nieco dzikiej Szkocji, do bezpiecznego zakątka Marceli. Plan awaryjny miałem obmyślony, choć miałem nadzieję, że nie będę musiał go wdrażać w życie.
Cóż, walki na głównej ulicy Wiltshire jednak kazały mi sprawdzić, czy świstoklik dalej jest na miejscu. Na pewno przyciągnęliśmy uwagę postronnych tak rzucając zaklęciami w prawo i lewo, najpierw na tych bandytów, a potem na mężczyznę, który... Nawet nie dowiedzieliśmy się kim jest. Szybko go uciszyłem i założyłem mu magiczne kajdanki, żeby za nami nie pobiegł i, co jeszcze gorsze, nie zaczął krzyczeć czy rozpowiadać coś na nasz temat. Przynajmniej nie do czasu, kiedy tutaj jesteśmy.
Upewniwszy się, że cała trójka czarodziejów nam nie zagraża, czym prędzej ruszyłem za Reggiem. – I jak twoja szczęka, w porządku? – Widząc jego złość, pewnie powinienem odpuścić zadawanie takich pytań, ale taka już była moja natura. Dużo mówiłem, nie zawsze potrzebnie.
– To tutaj – mruknąłem, rozglądając się na boki, czy ktoś przypadkiem nam się nie przygląda. Wyglądało jednak na to, że wokół nas nikogo nie ma. Szybko wkradłem się do środka, z ciekawością rozglądając się po wnętrzu pomieszczenia. – Dobra, to ja biorę lewą stronę, a ty weź prawą – zaproponowałem, przyglądając się regałom pełnym eliksirów. Zabrałem z wieszaka jakieś płócienne torby, jedną rzuciłem Reggiemu – Orientuj się – a drugą wziąłem dla siebie. Flakoników było mnóstwo, każdy o innym kształcie i rozmiarze. Nie znałem się za dobrze na alchemii, nie potrafiłem ocenić, które są faktycznie przydatne. Na szczęście niektóre miały nalepki z nazwami, więc w pierwszej kolejności chwytałem za wszystkie te, które brzmiały leczniczo.
Każda misja jest obarczona ryzykiem. Za każdym razem, kiedy opuszczam Oazę, wiem, że mogę szybko do niej nie wrócić. Być może to bardzo pesymistyczne podejście, ale przeżyłem ostatnio tyle złego, że nie potrafię się go pozbyć. Właśnie dlatego podjąłem wszelkie środki ostrożności, żeby maksymalnie się zabezpieczyć na ten wypad do Wiltshire. Rzuciłem na siebie Kameleona, żeby nikt nie zwracał na mnie uwagi, schowałem do kieszeni kilka przydatnych eliksirów, bo nigdy nie wiadomo, co może nas spotkać, a na kryzysową sytuację miałem świstoklik, który miał mnie i Reggiego przenieść daleko na samą północ kraju, do nieco dzikiej Szkocji, do bezpiecznego zakątka Marceli. Plan awaryjny miałem obmyślony, choć miałem nadzieję, że nie będę musiał go wdrażać w życie.
Cóż, walki na głównej ulicy Wiltshire jednak kazały mi sprawdzić, czy świstoklik dalej jest na miejscu. Na pewno przyciągnęliśmy uwagę postronnych tak rzucając zaklęciami w prawo i lewo, najpierw na tych bandytów, a potem na mężczyznę, który... Nawet nie dowiedzieliśmy się kim jest. Szybko go uciszyłem i założyłem mu magiczne kajdanki, żeby za nami nie pobiegł i, co jeszcze gorsze, nie zaczął krzyczeć czy rozpowiadać coś na nasz temat. Przynajmniej nie do czasu, kiedy tutaj jesteśmy.
Upewniwszy się, że cała trójka czarodziejów nam nie zagraża, czym prędzej ruszyłem za Reggiem. – I jak twoja szczęka, w porządku? – Widząc jego złość, pewnie powinienem odpuścić zadawanie takich pytań, ale taka już była moja natura. Dużo mówiłem, nie zawsze potrzebnie.
– To tutaj – mruknąłem, rozglądając się na boki, czy ktoś przypadkiem nam się nie przygląda. Wyglądało jednak na to, że wokół nas nikogo nie ma. Szybko wkradłem się do środka, z ciekawością rozglądając się po wnętrzu pomieszczenia. – Dobra, to ja biorę lewą stronę, a ty weź prawą – zaproponowałem, przyglądając się regałom pełnym eliksirów. Zabrałem z wieszaka jakieś płócienne torby, jedną rzuciłem Reggiemu – Orientuj się – a drugą wziąłem dla siebie. Flakoników było mnóstwo, każdy o innym kształcie i rozmiarze. Nie znałem się za dobrze na alchemii, nie potrafiłem ocenić, które są faktycznie przydatne. Na szczęście niektóre miały nalepki z nazwami, więc w pierwszej kolejności chwytałem za wszystkie te, które brzmiały leczniczo.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Agresja nie była tym, czego oczekiwał, szczególnie po samym sobie. Pozostawiając za plecami dwójkę leżących mężczyzn, wyżywając się na ochroniarzu w sposób nader brutalny i nawet okazując tę niespotykaną niechęć do wszystkiego na Floreanie, nie myślał, po prostu działał. Pytanie tylko, czy można było mu się dziwić? Wybita szczęka nijak pomagała w skupieniu myśli, a jednie wpływała gorzej na morale przemienionego rudzielca, który przecież chciał, żeby misja przeszła możliwie cicho i szybko. Wszystkie plany jak zwykle cholera wzięła i nie podobało mu się to ani przez sekundę! Teraz liczyła się tylko prędkość ich akcji, bo przecież w końcu ktoś może nocą zebrać się z jakiegoś pubu i wyjść na główną ulicę. Szczerze powiedziawszy, nawet nie miałby nic przeciwko kolejnemu pojedynkowi. Krew pulsująca w jego żyłach była czymś więcej niż zwyczajnym biciem, wyrównywała jego oddech i ból głowy, który zdawał się dudnić gdzieś głęboko. Czuł się ciężki, a jednak nie zamierzał tak po prostu rezygnować!
- Engiorgio - mruknął, machając w stronę złapanej torby rzuconej od Floreana. Wdarli się tam bez pardonu, bo i ochroniarz został zdjęty, to po co udawać, że nic nie zniknęło, skoro wszystkie eliksiry miały trafić właśnie poza granice hrabstwa konserwatywnego rodu? Pozostało jedynie zapakować wszystko, a za pomocą ruchów różdżki było o wiele łatwiej skoordynować, choć trzeba przyznać, że łeb bolał jak nigdy. Nawet nie próbował nawiązać szczególnego kontaktu z Floreanem, a przecież widzieli się po raz pierwszy od tak dawna! Pewnie to kwestia tej siwizny i zmarszczek, które zobaczył, Puchon mało przypominał kumpla ze szkoły... a może to tylko takie kuse wytłumaczenie?
- Bierz wszystko. Nic im nie zostawimy. - mruknął, jakoś niespecjalnie emanując przyjaznymi wibracjami. W całej tej sytuacji nie było zbyt dużo sympatii. Próbował robić zadanie, które dostał listem poleconym od Justine. Cholera, że to wszystko tak wyszło... dopiero kiedy praktycznie połowa z zasobów z półek została zebrana, zorientował się, że zostawili tam poobijanych ludzi, którzy mogli umrzeć. Nie był mordercą, a tym bardziej katem. Zatrzymał się gdzieś przy półce z wyciągniętą ręką, próbując odnaleźć wzrokiem swojego towarzysza z drugiej strony magazynu.
- Florean - zaczepił go cicho, wracając do swojej nieco naiwnej, niewinnej postawy - my... my ich tam zostawiliśmy - zapiekło go w gardle, a usta spierzchły od tej nagłej suchości. Przydałoby się coś wypić. - na... na śmierć? - zapytał nieco nieśmiało, bo przecież jedyny obraz, jaki miał przed oczami to umierający przełożony w Norwegii. Nie wiedział, czy tak potrafi. Przecież miał duszę i to raczej nieskalaną żadnymi aurorskimi środkami sprawczymi. Przecież on zwykle tylko dowiadywał się poszczególnych informacji! Nie robił ludziom krzywdy, a jednak pulsująca nie tylko głowa, ale również ręka, która docierała powoli do świadomości, dawała nieco inne świadectwo.
| ST 45-13=32+20=52 < 69 (kość) - zapomniało mi się dodać minus do ST w kościach, ale i tak wyszło
- Engiorgio - mruknął, machając w stronę złapanej torby rzuconej od Floreana. Wdarli się tam bez pardonu, bo i ochroniarz został zdjęty, to po co udawać, że nic nie zniknęło, skoro wszystkie eliksiry miały trafić właśnie poza granice hrabstwa konserwatywnego rodu? Pozostało jedynie zapakować wszystko, a za pomocą ruchów różdżki było o wiele łatwiej skoordynować, choć trzeba przyznać, że łeb bolał jak nigdy. Nawet nie próbował nawiązać szczególnego kontaktu z Floreanem, a przecież widzieli się po raz pierwszy od tak dawna! Pewnie to kwestia tej siwizny i zmarszczek, które zobaczył, Puchon mało przypominał kumpla ze szkoły... a może to tylko takie kuse wytłumaczenie?
- Bierz wszystko. Nic im nie zostawimy. - mruknął, jakoś niespecjalnie emanując przyjaznymi wibracjami. W całej tej sytuacji nie było zbyt dużo sympatii. Próbował robić zadanie, które dostał listem poleconym od Justine. Cholera, że to wszystko tak wyszło... dopiero kiedy praktycznie połowa z zasobów z półek została zebrana, zorientował się, że zostawili tam poobijanych ludzi, którzy mogli umrzeć. Nie był mordercą, a tym bardziej katem. Zatrzymał się gdzieś przy półce z wyciągniętą ręką, próbując odnaleźć wzrokiem swojego towarzysza z drugiej strony magazynu.
- Florean - zaczepił go cicho, wracając do swojej nieco naiwnej, niewinnej postawy - my... my ich tam zostawiliśmy - zapiekło go w gardle, a usta spierzchły od tej nagłej suchości. Przydałoby się coś wypić. - na... na śmierć? - zapytał nieco nieśmiało, bo przecież jedyny obraz, jaki miał przed oczami to umierający przełożony w Norwegii. Nie wiedział, czy tak potrafi. Przecież miał duszę i to raczej nieskalaną żadnymi aurorskimi środkami sprawczymi. Przecież on zwykle tylko dowiadywał się poszczególnych informacji! Nie robił ludziom krzywdy, a jednak pulsująca nie tylko głowa, ale również ręka, która docierała powoli do świadomości, dawała nieco inne świadectwo.
| ST 45-13=32+20=52 < 69 (kość) - zapomniało mi się dodać minus do ST w kościach, ale i tak wyszło
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
W tym momencie nie potrafiłem działać tak zdecydowanie jak Reggie. Nie wrzucałem eliksirów do torby jak leci, tylko cierpliwie wkładałem co przydatniejsze, uważając, żeby nic się nie potłukło. Ostatnie na co miałem ochotę to jakaś niepożądana reakcja kilku obtłuczonych eliksirów albo niekontrolowany wybuch – mimo wszystko życie było mi miłe, a o eliksirach nie wiedziałem zupełnie nic. Niestety moja praca nie była przez to szczególnie efektywna, poza tym szybko zapełniłem swoją niedużą płócienną torbę. Bez sensu.
– O, dobry pomysł... – mruknąłem do siebie, widząc jak Reggie szybko powiększa swoją torbę. W ogóle wszystko robił bardzo szybko, wyraźnie wciąż trzymała go złość. Na wszelki wypadek się nie odzywałem, bo nie chciałem go bardziej rozjuszyć. – Engiorgio – rzuciłem na swoją torbę, a ta momentalnie kilkukrotnie zwiększyła swój rozmiar. Nie byłem pewny jak uda mi się ją dotachać do Oazy, czy gdzie tam mieliśmy to przynieść – W zasadzie gdzie mamy to zanieść? – zdecydowanie powinienem popracować nad swoją krzepą. – Wszystko...? – Powtórzyłem, rozglądając się po pomieszczeniu. Cóż, jeżeli mamy zabrać wszystko to nie wiem czy starczy nam dnia. Uznałem, że Reggie jednak wyolbrzymia ze złości, ale faktycznie przyspieszyłem swoje tempo i już nie szukałem eliksirów leczniczych, tylko wrzucałem jak leci. Z każdą kolejną minutą coraz mniej się przejmowałem ewentualnymi stłuczkami i wybuchem.
Tak podejrzewałem, że cisza pomiędzy nami w końcu zostanie przerwana, choć nie miałem pewności kto będzie pierwszy. Zerknąłem na Reggiego, zauważając wyraźną zmianę w jego nastroju. Jakby to było dla niego coś nowego? Dla mnie nie było, ale nie przyznawałem się do tego z dumą. W zasadzie za każdym razem było mi cholernie źle. – Nie – pokręciłem głową. – Tych dwóch tylko ogłuszyliśmy, ten trzeci jest w pełni świadomy. Są w widocznym miejscu, ktoś na pewno zareaguje – stwierdziłem i naprawdę w to wierzyłem, choć może nie powinienem podchodzić do tego z taką dobrocią, w końcu bandycie wyraźnie zaatakowali nas pierwsi. My albo oni – do tego to się sprowadzało.
– Musimy się jeszcze spotkać w lepszych okolicznościach, nie uważasz? – Uśmiechnąłem się lekko, przechodząc do kolejnego regału. Nasze dzisiejsze spotkanie to wyjątkowe spotkanie po latach, ale jednak wolałbym coś bardziej konwencjonalnego.
Zaklęcie
zt
– O, dobry pomysł... – mruknąłem do siebie, widząc jak Reggie szybko powiększa swoją torbę. W ogóle wszystko robił bardzo szybko, wyraźnie wciąż trzymała go złość. Na wszelki wypadek się nie odzywałem, bo nie chciałem go bardziej rozjuszyć. – Engiorgio – rzuciłem na swoją torbę, a ta momentalnie kilkukrotnie zwiększyła swój rozmiar. Nie byłem pewny jak uda mi się ją dotachać do Oazy, czy gdzie tam mieliśmy to przynieść – W zasadzie gdzie mamy to zanieść? – zdecydowanie powinienem popracować nad swoją krzepą. – Wszystko...? – Powtórzyłem, rozglądając się po pomieszczeniu. Cóż, jeżeli mamy zabrać wszystko to nie wiem czy starczy nam dnia. Uznałem, że Reggie jednak wyolbrzymia ze złości, ale faktycznie przyspieszyłem swoje tempo i już nie szukałem eliksirów leczniczych, tylko wrzucałem jak leci. Z każdą kolejną minutą coraz mniej się przejmowałem ewentualnymi stłuczkami i wybuchem.
Tak podejrzewałem, że cisza pomiędzy nami w końcu zostanie przerwana, choć nie miałem pewności kto będzie pierwszy. Zerknąłem na Reggiego, zauważając wyraźną zmianę w jego nastroju. Jakby to było dla niego coś nowego? Dla mnie nie było, ale nie przyznawałem się do tego z dumą. W zasadzie za każdym razem było mi cholernie źle. – Nie – pokręciłem głową. – Tych dwóch tylko ogłuszyliśmy, ten trzeci jest w pełni świadomy. Są w widocznym miejscu, ktoś na pewno zareaguje – stwierdziłem i naprawdę w to wierzyłem, choć może nie powinienem podchodzić do tego z taką dobrocią, w końcu bandycie wyraźnie zaatakowali nas pierwsi. My albo oni – do tego to się sprowadzało.
– Musimy się jeszcze spotkać w lepszych okolicznościach, nie uważasz? – Uśmiechnąłem się lekko, przechodząc do kolejnego regału. Nasze dzisiejsze spotkanie to wyjątkowe spotkanie po latach, ale jednak wolałbym coś bardziej konwencjonalnego.
Zaklęcie
zt
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Złość powoli odchodziła, a wraz z nią uspokajała się krew płynąca w żyłach. Nie zamierzał przecież nikogo mordować, a tym bardziej wyżywać się na Floreanie, który tak dzielnie mu towarzyszył i pomagał. Bez rozwagi zgarniał wszystkie eliksiry, uważnie kładąc je w torbie, która nabierała coraz to większego ciężaru. Nieszczególnie znał się na wywarach, których nazwy oznaczone były jakimś wykwintnym pismem. Zakon z pewnością potrzebował wszystkiego, a Weasley miał zamiar dostarczyć, jak najwięcej potrafił. Okradanie nigdy nie było w jego kompetencjach, a jednak pewne zasady i reguły należało łamać dla... większego dobra. Nawet teraz nie zastanawiał się nad tym, co należało, a czego nie, po prostu zwyczajnie działał wciąż nieco roztrzęsiony od tego bólu, który wciąż dawał się we znaki.
- Nie dostałem instrukcji odnośnie do punktu, w którym mamy to zostawić... - zamyślił się na chwilę, pozostawiając kwestię miejsca docelowego gdzieś w powietrzu. Sam nie miał dostępu do punktów Zakonu, jednakże wiedza o prozakonnym sposobie spoglądania na sytuację polityczną u swoich rodziców zadecydował - ale przeniesiemy to do Devon, tam z pewnością zdołam się z kimś skontaktować po odbiór.
Odetchnął mocno na stwierdzenie Floreana, bo przecież czasem lepiej było usłyszeć to, co się myślało z innych ust. Wystarczyło jeszcze kilkanaście fiolek i jego część praktycznie została schowana. Zerknął w stronę torby ciemnowłosego towarzysza, który chyba niekoniecznie sprawdzał się w fizycznym wysiłku. Weasley nie miał mu tego za złe, sam odczuwał spadek energii po całym tym bagnie, jakie przeżyli, szczególnie gdy głowa pulsowała mu w sposób co najmniej nienaturalnie bolesny. Kolejne dni miały być chyba jednymi z gorszych, choć nie takie rzeczy przeżywał!
- No dobrze, w takim razie musimy się sprężać. Zostało nam tylko przetransportowanie tego w bezpieczne miejsce i później możemy odpocząć. - stwierdził z ustępującym zakłopotaniem, które nie powinno w ogóle mieć miejsca. Dlaczego tak się przejmował jakimiś atakującymi ich ludźmi? Nie wydawało się to zbyt logiczne, a jednak ciężko mu było z myślą, że mógłby komuś zrobić trwałą krzywdę. Kiedy miał wybitą szczękę, nie myślał zbyt racjonalnie, nie żeby kiedykolwiek...
- Oczywiście, że tak. - przytaknął z lekkim uśmiechem, bo na większy niestety nie było go już stać. Zbyt zmęczony bólem głowy starał się skupić na dokończeniu zadania.
Spakowawszy wszystko, co tylko zdołali unieść (a była to całość) wyszli z magazynu. Niedługo trzeba było czekać na zniknięcie Floreana z torbami. Sam Weasley powędrował jeszcze do domu Adama, upewniając się, czy ten uciekł, jak go wcześniej poinstruował. Upewniony w całym dopiętym planie nawet nie starał się zbliżyć do ulicy, na której zostawili rzezimieszków. Gdzieś w tle chyba usłyszał nawoływania magicznej policji, ktoś ich znalazł.
Z potężnym bólem głowy teleportował się do Floreana, na miejscu transportując wypełnione torby do bezpiecznego punktu. Mógł poinformować Justine o wykonanym zadaniu, a Fortescue skorzystał jeszcze z gościnności rudowłosej rodziny, która pomimo szczupłych zapasów potrafiła nakryć do stołu tyle dodatkowych miejsc, ile było potrzeba.
| Żywotność Reggiego: 146/254 (-38 tłuczone, -70 psychiczne, -20 kości)
| zt.
- Nie dostałem instrukcji odnośnie do punktu, w którym mamy to zostawić... - zamyślił się na chwilę, pozostawiając kwestię miejsca docelowego gdzieś w powietrzu. Sam nie miał dostępu do punktów Zakonu, jednakże wiedza o prozakonnym sposobie spoglądania na sytuację polityczną u swoich rodziców zadecydował - ale przeniesiemy to do Devon, tam z pewnością zdołam się z kimś skontaktować po odbiór.
Odetchnął mocno na stwierdzenie Floreana, bo przecież czasem lepiej było usłyszeć to, co się myślało z innych ust. Wystarczyło jeszcze kilkanaście fiolek i jego część praktycznie została schowana. Zerknął w stronę torby ciemnowłosego towarzysza, który chyba niekoniecznie sprawdzał się w fizycznym wysiłku. Weasley nie miał mu tego za złe, sam odczuwał spadek energii po całym tym bagnie, jakie przeżyli, szczególnie gdy głowa pulsowała mu w sposób co najmniej nienaturalnie bolesny. Kolejne dni miały być chyba jednymi z gorszych, choć nie takie rzeczy przeżywał!
- No dobrze, w takim razie musimy się sprężać. Zostało nam tylko przetransportowanie tego w bezpieczne miejsce i później możemy odpocząć. - stwierdził z ustępującym zakłopotaniem, które nie powinno w ogóle mieć miejsca. Dlaczego tak się przejmował jakimiś atakującymi ich ludźmi? Nie wydawało się to zbyt logiczne, a jednak ciężko mu było z myślą, że mógłby komuś zrobić trwałą krzywdę. Kiedy miał wybitą szczękę, nie myślał zbyt racjonalnie, nie żeby kiedykolwiek...
- Oczywiście, że tak. - przytaknął z lekkim uśmiechem, bo na większy niestety nie było go już stać. Zbyt zmęczony bólem głowy starał się skupić na dokończeniu zadania.
Spakowawszy wszystko, co tylko zdołali unieść (a była to całość) wyszli z magazynu. Niedługo trzeba było czekać na zniknięcie Floreana z torbami. Sam Weasley powędrował jeszcze do domu Adama, upewniając się, czy ten uciekł, jak go wcześniej poinstruował. Upewniony w całym dopiętym planie nawet nie starał się zbliżyć do ulicy, na której zostawili rzezimieszków. Gdzieś w tle chyba usłyszał nawoływania magicznej policji, ktoś ich znalazł.
Z potężnym bólem głowy teleportował się do Floreana, na miejscu transportując wypełnione torby do bezpiecznego punktu. Mógł poinformować Justine o wykonanym zadaniu, a Fortescue skorzystał jeszcze z gościnności rudowłosej rodziny, która pomimo szczupłych zapasów potrafiła nakryć do stołu tyle dodatkowych miejsc, ile było potrzeba.
| Żywotność Reggiego: 146/254 (-38 tłuczone, -70 psychiczne, -20 kości)
| zt.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Zawieszone wysoko na niebie słońce, przesłonięte nielicznymi, pierzastymi chmurami, osiąga właśnie punkt zenitu. Ian obserwuje je spokojnie, przesłaniając oczy dłonią przed nadmierną ilością rażących promieni. Otrzymana przed dwoma dniami wiadomość od pana Greya na nowo rozpędza tętniącą w młodzieńczych żyłach krew. Od ostatniej - i zarazem swojej pierwszej! - akcji z Billym i Garrym mija już miesiąc. Od dnia, kiedy wykonują zadanie przeczesywania terenu, od dnia, kiedy ściga się z olbrzymami, od dnia, kiedy łamie swoją ukochaną miotłę. Dziś w ręku trzyma już inny, pachnący pastą do drewna trzonek, zarobione rany już dawno mają okazję, by się zasklepić. Tylko ta zraniona duma szuka okazji do zreflektowania się, nadgonienia zakurzonej po drodze reputacji, jaką budować ma przecież, nie zagrzebywać pod stosem niepowodzeń.
Do Wiltshire dostaje się o czasie, choć nie obywa się bez problemów i gnania jak na złamanie karku przez czasowy poślizg. Ląduje na obrzeżach hrabstwa, na granicy z Somerset, gdzie do najbliższej wioski mają kilkanaście minut spaceru. Słysząc kroki od razu zrywa się z miejsca i wsuwa między drzewa, by zaraz wychylić się spomiędzy nich i zerknąć na swoje towarzystwo. Czy jest dostatecznie szybki, by umknąć spostrzegawczemu spojrzeniu? Czy jest dość cichy, by nie dało się go usłyszeć, kiedy cienkie gałązki łamią się z trzaskiem pod naciskiem trampka?
Herberta Greya nie zna jeszcze osobiście, poza przelotnie rzuconym spojrzeniem i klepnięciem w ramię podczas któregoś z zamieszań w Dolinie Godryka. To tam przecież Ian spędza większość swojego czasu w lutym oraz marcu, pomagając wypędzonym z domów ludziom uzyskać dach nad głową, środki do życia, czy posłanie do choć chwilowego zmrużenia oczu. Dziwi się, widząc po raz pierwszy list od Herberta, w którym to zleca mu rozejrzenie się za bunkrami. Nie, żeby śmiał sprzeciwiać się prośbie starszego, bardziej doświadczonego czarodzieja - wręcz przeciwnie! Podczas każdej ze swoich podróży stara się zniżyć lot nieco ponad korony drzew, wypatrując miejsc, które Grey ma na myśli. Swoje wnioski odsyła Zakonnikowi, by wkrótce po tym z wymalowaną na ustach radością przyjąć zaproszenie na spotkanie.
- Panie G. - Kiwa głową do czarodzieja, kiedy wyłapuje zarys sylwetki, bardziej łudząc się, że to on, niż mając stuprocentową pewność. - Melduję gotowość do wykonania zadania. - Prostuje się jak struna i uśmiecha szeroko, pełen zapału do działania.
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zależało mu bardzo na tym, aby ludzie mieli dostęp do prawdziwych informacji. Walka na froncie była ważna i konieczna, ale dezinformacja lub też propaganda potrafiła być narzędziem jeszcze mocniejszym niż sama różdżka. Wielu zapewne by się z nim nie zgodziło, ale Grey uznawał, że nie ma sensu sprzeczanie się; należy działać. Nosił na sobie ślady walk, takie, które pozostaną z nim do końca życia, nigdy nie znikną. Jednak, nie mogli być wszędzie, mieli za mało rąk do działania, aby zapewnić bezpieczeństwo każdemu kto go potrzebował. Należało ludzi nauczyć jak o siebie dbać, ale przede wszystkim ważne było, aby mieli świadomość w jakim kraju przyszło im żyć. Grey był półkrwi, wychował się w domu, w którym mówiono zarówno o świecie magicznym jak i tym mugolskim. Ojciec pokazywał im swój świat, a matka pragnęła, aby synowie poznali mugolskie życie. Jeździli samochodem, chodzili z ojcem do lasu, naprawiali pasieki za pomocą młotka i gwoździ, bez użycia różdżki. Zrozumiał co to znaczy ciężka, fizyczna praca i chętnie odkładał magię na bok, by zrobić coś własnymi dłońmi. Wiedzę mugolską postanowił wykorzystać do walki z wrogiem. To była ich przewaga i należało z niej korzystać. Druga Wojna światowa zostawiła po sobie wiele pamiątek w postaci bunkrów, które mogły stać się schronami dla mieszkańców, gdy dojdzie do ataku. Tam miały na nich czekać świstokliki oraz koce i suchy, wojskowy prowiant, który miał pomóc przeczekać chwile grozy. Oprócz tego należało na granicach dać dostęp do radia, tereny w których panoszyła się propaganda chciał osłabić poprzez wiadomości. Nim jednak narażą się i zaczną aktywnie działać musieli wybadać teren. Młody Ian był bardzo zaangażowany i pełen zapału, a takich ludzi właśnie potrzebowali. Nie mieli okazji jeszcze porozmawiać dłużej, wymieniali się jedynie listami, ale dzisiejszego dnia mieli zacząć razem współpracować. O umówionym czasie znalazł się na granicy Wiltshire a Somerset, należało spotkać się z ludźmi, posłuchać rozmów, wtrącić się w parę. Wtopić w tłum. Dostrzegł sylwetkę młodego chłopaka, który z dziarską miną stanął przed nim z meldunkiem prawie wojskowym. Na twarzy Greya pojawił się cień rozbawionego uśmiechu.
-Miło mi cię wreszcie poznać, osobiście. - Podał chłopakowi dłoń. Dzieliło ich dziesięć lat i fakt bycia tak młodym wydał się nagle czarodziejowi odległym wspomnieniem. -Nasze zadanie dzisiaj będą bardzo spokojne. - Oznajmił poprawiając kołnierz koszuli i wskazał na miasteczko. -Wtopimy się w tłum, posłuchamy rozmów, w parę się włączymy. Zbadajmy nastroje. Może uda się kogoś przekonać do posłuchania radia. - Wskazał na swoją torbę, w której trzymał pluskwę. -Możesz do mnie mówić panie G, ja będę cię zwał panem S. Nie podawaj swoich prawdziwych personaliów. - Nie wiadomo na kogo mogli natrafić, a na pewno nie chciał widzieć swojej twarzy na listach gończych. -Pytania?
-Miło mi cię wreszcie poznać, osobiście. - Podał chłopakowi dłoń. Dzieliło ich dziesięć lat i fakt bycia tak młodym wydał się nagle czarodziejowi odległym wspomnieniem. -Nasze zadanie dzisiaj będą bardzo spokojne. - Oznajmił poprawiając kołnierz koszuli i wskazał na miasteczko. -Wtopimy się w tłum, posłuchamy rozmów, w parę się włączymy. Zbadajmy nastroje. Może uda się kogoś przekonać do posłuchania radia. - Wskazał na swoją torbę, w której trzymał pluskwę. -Możesz do mnie mówić panie G, ja będę cię zwał panem S. Nie podawaj swoich prawdziwych personaliów. - Nie wiadomo na kogo mogli natrafić, a na pewno nie chciał widzieć swojej twarzy na listach gończych. -Pytania?
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Na wyciągniętą dłoń reaguje od razu poważnym uściskiem. Lubi być traktowany jak dorosły - którym przecież jest! - więc Herbert Grey natychmiast podskakuje u niego w hierarchii uznania. Malujący się na jego twarzy rozbawiony uśmiech bierze za dobrą kartę. Cieszy się, że poznaje coraz więcej osobistości ze świata Zakonu Feniksa, może obracać się w ich kręgu, poczuć podniosłość chwili. W przyszłości chce być taki, jak oni, zasłużyć się w walce o ludzkość, zniszczyć kilku Śmierciożerców, rozwalić jakiś budynki, pojawić się na plakatach. Marzenia Iana, choć poddawane ciągłym zmianom, majaczą się wciąż w podobnych klimatach. Kiedyś pragnął być znany i podziwiany za zasługi na rzecz Quidditcha, teraz chce widnieć na listach gończych i mieć wyznaczoną nagrodę za swoją głowę. Nie, oczywiście że nikomu nie powie o tym na głos…
- Ma się rozumieć, panie G. - cieszy się z dumą, że czarodziej przyjmuje jego pomysł za mający prawdziwe prawo działania. Zdarza mu się wcześniej podać gdzieś swoje imię, ale bez nazwiska, bo aż tak głupi to przecież nie jest. - Ja mogę pukać, a pan będzie mówił - stwierdza z entuzjazmem, bo wprawdzie o tej całej akcji zna tyle, co nic. Wie, że przekazywane są zakodowane wiadomości, wie, że mają one na celu pomoc społeczności, nie tylko mugolskiej, ale i czarodziejskiej, która nie chce godzić się z nakładanym reżimem.
Początkowo kręci głową, sądząc że nie ma żadnych dodatkowych pytań. Plan wydaje się być jasny i nieskomplikowany. Co trudnego może być w gadaniu? Rusza za mężczyzną we wskazanym przez niego kierunku z dłońmi wsuniętymi w kieszenie skórzanej kurtki.
- Skąd w ogóle pomysł na to radio? - zagaja nagle, zadzierając nieco głowę, by spojrzeć na zakonnika z ukosa. Nie ma pojęcia o wielu zadaniach, jakie odbywają się w ramach rebelii i wcale nie zabiega o to, aby dowiedzieć się wszystkiego. To zresztą byłoby też niemądre, posiadać taką całkowitą wiedzę, którą można było przecież w łatwy sposób wykorzystać. - Czy wiele ludzi je ma? W jaki sposób przesyłany jest sygnał?.
Interesuje go ten temat, w jaki sposób całość utrzymywana jest w tajemnicy, ale też jak to wszystko działa. Nie, żeby był wielce zaangażowany w temat, zwyczajnie chce dowiedzieć się na ten temat czegoś więcej, zarówno po to, by nie tkwić jak kołek, kiedy Herbert będzie rozmawiać z ludźmi, ale też po to, by mieć czym pochwalić się wśród kolegów.
- To jak to robimy? Idziemy razem czy się rozdzielamy? Wchodzimy do jakiejś gospody czy zaczepiamy ludzi na ulicy? Co, jeśli nikt nie będzie chciał z nami gadać? - zasypuje go kolejnymi pytaniami, które nasuwają się naraz w momencie, kiedy krocząc linią lasu docierają wreszcie do prześwitu, a na horyzoncie majaczą się pierwsze zabudowania. Smitha zaczyna z wolna łapać trema. Co innego szybować ponad linią budynków, zrobić zwiad, zrobić dywersję i odciągnąć olbrzymy, a co innego wtopić się w tłum i jak gdyby nigdy nic rozmawiać z ludźmi.
- Ma się rozumieć, panie G. - cieszy się z dumą, że czarodziej przyjmuje jego pomysł za mający prawdziwe prawo działania. Zdarza mu się wcześniej podać gdzieś swoje imię, ale bez nazwiska, bo aż tak głupi to przecież nie jest. - Ja mogę pukać, a pan będzie mówił - stwierdza z entuzjazmem, bo wprawdzie o tej całej akcji zna tyle, co nic. Wie, że przekazywane są zakodowane wiadomości, wie, że mają one na celu pomoc społeczności, nie tylko mugolskiej, ale i czarodziejskiej, która nie chce godzić się z nakładanym reżimem.
Początkowo kręci głową, sądząc że nie ma żadnych dodatkowych pytań. Plan wydaje się być jasny i nieskomplikowany. Co trudnego może być w gadaniu? Rusza za mężczyzną we wskazanym przez niego kierunku z dłońmi wsuniętymi w kieszenie skórzanej kurtki.
- Skąd w ogóle pomysł na to radio? - zagaja nagle, zadzierając nieco głowę, by spojrzeć na zakonnika z ukosa. Nie ma pojęcia o wielu zadaniach, jakie odbywają się w ramach rebelii i wcale nie zabiega o to, aby dowiedzieć się wszystkiego. To zresztą byłoby też niemądre, posiadać taką całkowitą wiedzę, którą można było przecież w łatwy sposób wykorzystać. - Czy wiele ludzi je ma? W jaki sposób przesyłany jest sygnał?.
Interesuje go ten temat, w jaki sposób całość utrzymywana jest w tajemnicy, ale też jak to wszystko działa. Nie, żeby był wielce zaangażowany w temat, zwyczajnie chce dowiedzieć się na ten temat czegoś więcej, zarówno po to, by nie tkwić jak kołek, kiedy Herbert będzie rozmawiać z ludźmi, ale też po to, by mieć czym pochwalić się wśród kolegów.
- To jak to robimy? Idziemy razem czy się rozdzielamy? Wchodzimy do jakiejś gospody czy zaczepiamy ludzi na ulicy? Co, jeśli nikt nie będzie chciał z nami gadać? - zasypuje go kolejnymi pytaniami, które nasuwają się naraz w momencie, kiedy krocząc linią lasu docierają wreszcie do prześwitu, a na horyzoncie majaczą się pierwsze zabudowania. Smitha zaczyna z wolna łapać trema. Co innego szybować ponad linią budynków, zrobić zwiad, zrobić dywersję i odciągnąć olbrzymy, a co innego wtopić się w tłum i jak gdyby nigdy nic rozmawiać z ludźmi.
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 14 z 15 • 1 ... 8 ... 13, 14, 15
Główna ulica
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire