Gabinet Lupusa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Gabinet Lupusa
Mieszczący się tuż obok sypialni gabinet jest miejscem, w którym Lupusa można najczęściej zastać. Jeśli aktualnie nie pracuje nad żadną sprawą dotyczącą pacjenta, to na pewno rozrysowuje kolejne drzewa genealogiczne arystokracji. Twarde, hebanowe biurko zawsze jest zawalone mnóstwem ksiąg oraz pergaminów; na ścianach widnieją nieruchome portrety przodków, regały uginają się od różnych tomów, a barek przechowuje najlepsze wersje Toujours Pur.
Na gabinet nałożone jest zaklęcie Muffliato.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Lupus Black dnia 05.09.17 19:46, w całości zmieniany 1 raz
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Najważniejsze było dowództwo oraz żołnierze, gotowi do przelania krwi w imię wyższych wartości, przyświecających nam w organizacji. Jednak i nasza pomoc okazywała się nieoceniona kiedy przychodziło do wzmocnień oraz ulepszeń pracy stojących na linii frontu. Dlatego to nasz obowiązek, te badania, praca oraz nauka na rzecz wszystkich Rycerzy Walpurgii. Musieliśmy wspierać się wzajemnie, by wspólnie stworzyć coś, co pozwoli nam pokonać każdą przeszkodę. Każdego bojownika o równość oraz zainfekowanego magią mugola.
Nie zamierzałem nikogo rozliczać ze zrealizowanych zadań, tym zajmowali się Śmierciożercy i Czarny Pan. Chciałem jedynie wywiązać się z moich, przydać się na coś, nie tylko leczyć wszystkich po misjach z ich obrażeń, to umiał byle uzdrowiciel. Wymagaliśmy ciągłego samodoskonalenia, zawsze, o każdej porze i z każdej przyczyny.
Nie spodziewałem się ani takiego spokoju, ani zainteresowania tematem od strony teoretycznej. W moich oczach błysnęło zadowolenie; uśmiechnąłem się nawet, wreszcie upijając kilka palących łyków trunku.
- Potrzebuję trzech testerów i pierwszy etap zostanie zamknięty. Przejdziemy wtedy do drugiego, czyli dobierania ingrediencji i warzenia mikstury, potem zostaną nam już testy – zreferowałem pokrótce, nie wdając się jednak w szczegóły. Zostały głównie alchemiczne, na których się nie znałem. – Oczywiście. Nie możemy pozwolić sobie na stratę choćby jednego Rycerza – potwierdziłem dla uspokojenia, że nie wciągałbym jej w niebezpieczną grę. Nawet jeśli bym jej nie lubił, obowiązywało mnie posłuszeństwo względem Czarnego Pana, tylko on mógł podjąć decyzję o uśmierceniu członka organizacji. – Oczywiście, wszystko ci przedstawię – zgodziłem się, bo nie miałem niczego do ukrycia. – Mugole mają z pewnością inną krew niż czarodzieje, ale… skoro będą zwierzęta, to mogą być też i karaluchy – stwierdziłem z dziwną satysfakcją w głosie. Tak, to mógłby być dobry pomysł. To znaczy, trochę bałem się jakiegoś skażenia i w ogóle, ale dla dobra nauki należało się poświęcić. Bezwzględnie.
- Muszę ją zbadać. Pod kątem anatomicznym, porównać z taką należącą do osób chorych na śmiertelną bladość i traumę krwi. I potem po zaaplikowaniu eliksiru, chcę wiedzieć co się zmieniło w jej strukturze – wyjaśniłem spokojnie. Domyślałem się, że oddanie swojej krwi nie było prostą decyzją. – Jeśli cokolwiek mi zostanie, pozbędę się jej – obiecałem. Nie chciałem przecież, by mogła pewnego dnia trafić w niepowołane ręce.
Nie zamierzałem nikogo rozliczać ze zrealizowanych zadań, tym zajmowali się Śmierciożercy i Czarny Pan. Chciałem jedynie wywiązać się z moich, przydać się na coś, nie tylko leczyć wszystkich po misjach z ich obrażeń, to umiał byle uzdrowiciel. Wymagaliśmy ciągłego samodoskonalenia, zawsze, o każdej porze i z każdej przyczyny.
Nie spodziewałem się ani takiego spokoju, ani zainteresowania tematem od strony teoretycznej. W moich oczach błysnęło zadowolenie; uśmiechnąłem się nawet, wreszcie upijając kilka palących łyków trunku.
- Potrzebuję trzech testerów i pierwszy etap zostanie zamknięty. Przejdziemy wtedy do drugiego, czyli dobierania ingrediencji i warzenia mikstury, potem zostaną nam już testy – zreferowałem pokrótce, nie wdając się jednak w szczegóły. Zostały głównie alchemiczne, na których się nie znałem. – Oczywiście. Nie możemy pozwolić sobie na stratę choćby jednego Rycerza – potwierdziłem dla uspokojenia, że nie wciągałbym jej w niebezpieczną grę. Nawet jeśli bym jej nie lubił, obowiązywało mnie posłuszeństwo względem Czarnego Pana, tylko on mógł podjąć decyzję o uśmierceniu członka organizacji. – Oczywiście, wszystko ci przedstawię – zgodziłem się, bo nie miałem niczego do ukrycia. – Mugole mają z pewnością inną krew niż czarodzieje, ale… skoro będą zwierzęta, to mogą być też i karaluchy – stwierdziłem z dziwną satysfakcją w głosie. Tak, to mógłby być dobry pomysł. To znaczy, trochę bałem się jakiegoś skażenia i w ogóle, ale dla dobra nauki należało się poświęcić. Bezwzględnie.
- Muszę ją zbadać. Pod kątem anatomicznym, porównać z taką należącą do osób chorych na śmiertelną bladość i traumę krwi. I potem po zaaplikowaniu eliksiru, chcę wiedzieć co się zmieniło w jej strukturze – wyjaśniłem spokojnie. Domyślałem się, że oddanie swojej krwi nie było prostą decyzją. – Jeśli cokolwiek mi zostanie, pozbędę się jej – obiecałem. Nie chciałem przecież, by mogła pewnego dnia trafić w niepowołane ręce.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyanna wierzyła, że wspólnymi siłami mogli zaprowadzić słuszny ład. Prawdopodobnie nigdy nie było na świecie równie potężnego czarodzieja jak Czarny Pan, który mógł wynieść rasę czarodziejów ponad niemagiczny brud, który poczynał sobie coraz bardziej bezczelnie, podobnie jak i miłujący mugoli zdrajcy. Lyanna chciała posmakować tej potęgi i poprzeć stronę, która, jak była przekonana, będzie tą zwycięską. Chciała uczestniczyć w wywalczeniu dla czarodziejów lepszego świata, w którym czysta krew będzie stać na piedestale, podobnie jak magia, z którą już nie będą musieli się ukrywać ani przemykać po kraju jak szczury, by żaden mugol nie zobaczył, co potrafili.
Choć Zabini nie planowała aspirować do jednostki badawczej, była gotowa zaoferować swoją runiczną wiedzę. Była też niewątpliwie zainteresowana zagadnieniami naukowymi, bo lubiła dowiadywać się nowych rzeczy, nawet jeśli eliksiry i uzdrawianie nigdy nie były jej ulubionym tematem. Ale skoro specyfik Lupusa miał zostać przetestowany między innymi na niej, jak najbardziej musiała się tym zainteresować. Nie miała skłonności masochistycznych, by chcieć narażać swoje zdrowie, ale musiała zaufać Blackowi, że wcześniej wszystko zostanie dopracowane i przetestowane na innych ofiarach, zwierzętach lub mugolach.
- Więc tego eliksiru jeszcze nie ma i testy odbędą się dopiero w późniejszym czasie, kiedy zakończycie badania nad jego składem? – zapytała, podejrzewając, że częścią alchemiczną zajmą się alchemicy organizacji, podczas gdy Black zapewne będzie nadzorował jego wpływ na ludzki organizm. Zgodzenie się na bycie testerem brzmiało jak coś szalonego, ale czego nie robiło się w imię nauki? W dodatku nauki mającej służyć sprawom najwyższej wagi, czyli walce o czysty świat? Wiedziała też, że Black nie mógł ryzykować zdrowiem i życiem rycerzy, bo każdy z nich był cenny, nawet ona, mieszaniec. Tylko Czarny Pan mógł decydować o ich życiu i ewentualne prywatne niesnaski nie mogły się przekładać na pracę dla organizacji, choć w tym przypadku żaden konflikt na szczęście nie miał miejsca. Gdyby nie darzyła Blacka choć odrobiną sympatii i szacunku za dotychczasowe przysługi, pewnie czymś by go zbyła.
- Tak czy inaczej jestem bardzo ciekawa i liczę, że powiadomisz mnie, kiedy mikstura będzie już gotowa do testów. To eliksir regenerujący, tak? Czym będzie się różnił od już istniejących mikstur leczniczych? – spytała z ciekawością, chcąc usłyszeć coś więcej o badaniach Blacka, tym bardziej, że nieszczególnie znała się na alchemii i jedyne co czasem zdarzało jej się warzyć to jakieś proste bazy pod klątwy. – Wybacz pytania, po prostu nie jestem znawcą tematu, ale wszystko, co pomoże uleczyć obrażenia w czasie walki, na pewno będzie cenne. Miłośnicy szlamu brzydzą się czarną magią, ale nie wahają się przed używaniem uroków.
Zamyśliła się na moment, słuchając wyjaśnień odnośnie krwi. Musiała o to zapytać, bo była łamaczem klątw i wiedziała, do czego może posłużyć krew w nieodpowiednich rękach, więc musiała się upewnić, że Black zachowa środki ostrożności i pozbędzie się tego, czego nie zużyje do swoich badań.
- Podasz mi więc jakąś fiolkę i coś ostrego? Chyba, że chcesz ją pobrać w inny sposób?
Choć Zabini nie planowała aspirować do jednostki badawczej, była gotowa zaoferować swoją runiczną wiedzę. Była też niewątpliwie zainteresowana zagadnieniami naukowymi, bo lubiła dowiadywać się nowych rzeczy, nawet jeśli eliksiry i uzdrawianie nigdy nie były jej ulubionym tematem. Ale skoro specyfik Lupusa miał zostać przetestowany między innymi na niej, jak najbardziej musiała się tym zainteresować. Nie miała skłonności masochistycznych, by chcieć narażać swoje zdrowie, ale musiała zaufać Blackowi, że wcześniej wszystko zostanie dopracowane i przetestowane na innych ofiarach, zwierzętach lub mugolach.
- Więc tego eliksiru jeszcze nie ma i testy odbędą się dopiero w późniejszym czasie, kiedy zakończycie badania nad jego składem? – zapytała, podejrzewając, że częścią alchemiczną zajmą się alchemicy organizacji, podczas gdy Black zapewne będzie nadzorował jego wpływ na ludzki organizm. Zgodzenie się na bycie testerem brzmiało jak coś szalonego, ale czego nie robiło się w imię nauki? W dodatku nauki mającej służyć sprawom najwyższej wagi, czyli walce o czysty świat? Wiedziała też, że Black nie mógł ryzykować zdrowiem i życiem rycerzy, bo każdy z nich był cenny, nawet ona, mieszaniec. Tylko Czarny Pan mógł decydować o ich życiu i ewentualne prywatne niesnaski nie mogły się przekładać na pracę dla organizacji, choć w tym przypadku żaden konflikt na szczęście nie miał miejsca. Gdyby nie darzyła Blacka choć odrobiną sympatii i szacunku za dotychczasowe przysługi, pewnie czymś by go zbyła.
- Tak czy inaczej jestem bardzo ciekawa i liczę, że powiadomisz mnie, kiedy mikstura będzie już gotowa do testów. To eliksir regenerujący, tak? Czym będzie się różnił od już istniejących mikstur leczniczych? – spytała z ciekawością, chcąc usłyszeć coś więcej o badaniach Blacka, tym bardziej, że nieszczególnie znała się na alchemii i jedyne co czasem zdarzało jej się warzyć to jakieś proste bazy pod klątwy. – Wybacz pytania, po prostu nie jestem znawcą tematu, ale wszystko, co pomoże uleczyć obrażenia w czasie walki, na pewno będzie cenne. Miłośnicy szlamu brzydzą się czarną magią, ale nie wahają się przed używaniem uroków.
Zamyśliła się na moment, słuchając wyjaśnień odnośnie krwi. Musiała o to zapytać, bo była łamaczem klątw i wiedziała, do czego może posłużyć krew w nieodpowiednich rękach, więc musiała się upewnić, że Black zachowa środki ostrożności i pozbędzie się tego, czego nie zużyje do swoich badań.
- Podasz mi więc jakąś fiolkę i coś ostrego? Chyba, że chcesz ją pobrać w inny sposób?
Ktoś musiał zwyciężyć, na wojnie zawsze byli tryumfatorzy i przegrani; z oczywistych względów mieliśmy znaleźć się po stronie tych pierwszych. Każdy z nas w to wierzył, inaczej nie byłoby go pośród Rycerzy. Służba Czarnemu Panu nie była ani lekka, ani szczególnie przyjemna, nikt o zdrowych zmysłach nie ryzykowałby swoim życiem i zdrowiem, by zaangażować się w projekt skazany na porażkę. Musieliśmy być pewni tego, co robiliśmy i czego oczekiwaliśmy. Bo to nie tak, że jedynie dawaliśmy, ale także czerpaliśmy z siebie nawzajem. Byliśmy jednym organizmem, choć poszczególne jego organy wydawały się być rozproszone.
Eliksir miał dopiero powstać, ale było do tego bliżej niż dalej. Na dniach miałem zjawić się u jednego z alchemików, by wspólnie porozmawiać o planie działania no i oczywiście wziąć się do roboty, choć ja miałem jedynie być ewentualnym wsparciem, a nie głównym badaczem w tym procesie. Nie wszystko mogłem zrobić sam, każdy z nas miał unikatowe umiejętności i właśnie musieliśmy pomagać sobie nawzajem. Gdyby tak nie było, skuteczność okazałaby się zerowa. To nie był czas na tajemnice i patrzenie wyłącznie na siebie. Wspólnie działaliśmy w słusznej sprawie.
- Tak, jednak zdarzy się to na dniach, część merytoryczna jest całkowicie gotowa – przytaknąłem Lyannie, powoli pijąc znajdujący się w szklance alkohol. Niewielkie łyczki, bardziej rozsmakowywałem się parzącą cieczą na języku. Kosztowałem, w końcu Toujours Pur zawsze będzie najlepsze w smaku. – Ten eliksir będzie cię chronił przez dłuższy okres czasu przed jakimkolwiek zranieniem. Zadane rany natychmiast się zagoją nie pozostawiając blizn. Niestety poczujesz ból po uderzeniu, ale przynajmniej zyskasz przewagę nad przeciwnikiem, gdy twoje ataki okażą się skuteczne – zreferowałem jak najoszczędniej, by nie zanudzać czarownicy zbędnymi detalami. Zresztą, jeśli chodziło o sam mechanizm wywaru, to również niewiele wiedziałem. Mogłem pochylić się jedynie nad sprawami anatomicznymi. – Powiadomię, będę cię w końcu potrzebować – dodałem, uśmiechając się lekko. – Jasne, po to tu jestem, by odpowiedzieć na wszystkie pytania. Cieszy mnie twoje zainteresowanie – zapewniłem spokojnie. Kiedy Zabini wspomniała o poborze krwi, wstałem, odkładając naczynie na blat. Sięgnąłem też do szuflady. – Jestem na to przygotowany – stwierdziłem z lekkim rozbawieniem. – I ja się tym zajmę, podejrzewam, że mam większe doświadczenie – dopowiedziałem w podobnym tonie. Wszystko po to, by obejść z przyrządami biurko i faktycznie pobrać od kobiety trochę krwi. Nie potrzebowałem jej w zatrważających ilościach, fiolka powinna wystarczyć. – Dziękuję – powiedziałem, bo po chwili było już po wszystkim. Lyanna mogła się w końcu napić; marny ze mnie gospodarz przyjmujący gości.
Eliksir miał dopiero powstać, ale było do tego bliżej niż dalej. Na dniach miałem zjawić się u jednego z alchemików, by wspólnie porozmawiać o planie działania no i oczywiście wziąć się do roboty, choć ja miałem jedynie być ewentualnym wsparciem, a nie głównym badaczem w tym procesie. Nie wszystko mogłem zrobić sam, każdy z nas miał unikatowe umiejętności i właśnie musieliśmy pomagać sobie nawzajem. Gdyby tak nie było, skuteczność okazałaby się zerowa. To nie był czas na tajemnice i patrzenie wyłącznie na siebie. Wspólnie działaliśmy w słusznej sprawie.
- Tak, jednak zdarzy się to na dniach, część merytoryczna jest całkowicie gotowa – przytaknąłem Lyannie, powoli pijąc znajdujący się w szklance alkohol. Niewielkie łyczki, bardziej rozsmakowywałem się parzącą cieczą na języku. Kosztowałem, w końcu Toujours Pur zawsze będzie najlepsze w smaku. – Ten eliksir będzie cię chronił przez dłuższy okres czasu przed jakimkolwiek zranieniem. Zadane rany natychmiast się zagoją nie pozostawiając blizn. Niestety poczujesz ból po uderzeniu, ale przynajmniej zyskasz przewagę nad przeciwnikiem, gdy twoje ataki okażą się skuteczne – zreferowałem jak najoszczędniej, by nie zanudzać czarownicy zbędnymi detalami. Zresztą, jeśli chodziło o sam mechanizm wywaru, to również niewiele wiedziałem. Mogłem pochylić się jedynie nad sprawami anatomicznymi. – Powiadomię, będę cię w końcu potrzebować – dodałem, uśmiechając się lekko. – Jasne, po to tu jestem, by odpowiedzieć na wszystkie pytania. Cieszy mnie twoje zainteresowanie – zapewniłem spokojnie. Kiedy Zabini wspomniała o poborze krwi, wstałem, odkładając naczynie na blat. Sięgnąłem też do szuflady. – Jestem na to przygotowany – stwierdziłem z lekkim rozbawieniem. – I ja się tym zajmę, podejrzewam, że mam większe doświadczenie – dopowiedziałem w podobnym tonie. Wszystko po to, by obejść z przyrządami biurko i faktycznie pobrać od kobiety trochę krwi. Nie potrzebowałem jej w zatrważających ilościach, fiolka powinna wystarczyć. – Dziękuję – powiedziałem, bo po chwili było już po wszystkim. Lyanna mogła się w końcu napić; marny ze mnie gospodarz przyjmujący gości.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Triumf szlamu i nadmiernej tolerancji z pewnością źle wróżyłby ideologii czystości krwi i lepszemu światu, w który wierzyli. Stare rody oraz czystokrwiste rodziny i tak już zostały ograbione z wielu przywilejów, które miały dawniej, na rzecz domniemanej równości - a zawistne szlamy i ich miłośnicy chcieliby im odebrać jeszcze więcej. To nie powinno tak być, że czarodzieje z dziada pradziada dostosowują się do przybłęd z zewnątrz. Zwolennicy tolerancji nawoływali do zmieszania się z mugolami i rozrzedzania swojej krwi, a coś takiego głęboko brzydziło Lyannę. Zdecydowanie należało coś zmienić, by ukrócić te destrukcyjne zapędy i zapewnić czystej krwi przetrwanie, a także zachować dla przyszłych pokoleń odwieczny dorobek, by nie został zatracony przez hołotę z mugolskiego świata, która nie była przygotowana na udźwignięcie tak znakomitego czarodziejskiego dziedzictwa i nie zasługiwała na nie. Było kwestią czasu, kiedy znajdą się ludzie tacy jak oni, rycerze Walpurgii – gotowi na wiele, żeby zachować to co stare i sprawdzone.
Każde z nich posiadało jakieś umiejętności. Miernoty bez talentów raczej nie przydałyby się organizacji na wiele, więc Lyanna miała tym większą motywację, by się rozwijać, dla dobra własnego i ogółu.
Słysząc jego odpowiedź, skinęła głową.
- Brzmi interesująco i obiecująco, więc żywię nadzieję, że prace nad jego stworzeniem zakończą się sukcesem i wkrótce będziemy mogli z niego korzystać. – W końcu teoretyczne przygotowania to jedno, a faza praktycznych prac mogła trochę potrwać. Nawet kompletny laik w zakresie eliksirów miał świadomość, że stworzenie czegoś o zupełnie nowych właściwościach nie jest proste i wymaga licznych prób i błędów. Tak czy inaczej, ostateczny rezultat, jeśli się powiedzie, mógł być niezwykle użyteczny. – Dobrze, że mamy po swojej stronie tak bystre naukowe umysły, które potrafią stworzyć coś, czego jeszcze nie było. To twoje pierwsze badania? – Ostatecznie Black był wciąż młody, w jej wieku, i zapewne był wcześniej zajęty pracą dla Munga i szkoleniem się na uzdrowiciela, więc mógł to być jego debiut w roli osoby, która zbaczała z utartego szlaku i wkraczała na zupełnie nowy.
- Będę więc czekać na wiadomość i pojawię się tu znowu, gdy będę potrzebna. – Nie wiadomo, ile czasu to zajmie, ale jeśli w międzyczasie nie wydarzy się nic, co uniemożliwiłoby jej dalszy udział, zamierzała dopełnić obietnicy. – Racja, na pewno zrobisz to sprawniej niż sama mogłabym to uczynić – przyznała. Jej umiejętności anatomiczne były dość podstawowe, Lupus za to mimo wieku był niewątpliwie mistrzem swojej dziedziny. Sama również musiała dążyć do tego, by równie doskonale poznać starożytne runy, by już żadna klątwa nie była dla niej wyzwaniem do zdjęcia... a w przyszłości może i do nałożenia.
Wyciągnęła przed siebie dłoń, pozwalając, by Black ujął jej palec i naciął go, upuszczając do fiolki trochę krwi. Nie było to przyjemne, ale też nie pozwoliła sobie na żaden jęk ani skrzywienie się. Po wszystkim owinęła go kawałkiem czystego materiału i mogła wreszcie napić się znakomitego trunku. Opróżniła szklankę, po czym wstała.
- Więc to chyba już wszystko? – zapytała. – Chyba, że masz do mnie jeszcze jakąś prośbę?
Spojrzała na niego wyczekująco. Ale jeśli było to wszystko, nie planowała nadużywać gościny. Pewnie jednak i tak niewykluczone było, że nawiedzi go nawet wcześniej niż w fazie testów, jeśli znowu nabawi się gdzieś obrażeń i będzie potrzebowała sprawnego wyleczenia.
Każde z nich posiadało jakieś umiejętności. Miernoty bez talentów raczej nie przydałyby się organizacji na wiele, więc Lyanna miała tym większą motywację, by się rozwijać, dla dobra własnego i ogółu.
Słysząc jego odpowiedź, skinęła głową.
- Brzmi interesująco i obiecująco, więc żywię nadzieję, że prace nad jego stworzeniem zakończą się sukcesem i wkrótce będziemy mogli z niego korzystać. – W końcu teoretyczne przygotowania to jedno, a faza praktycznych prac mogła trochę potrwać. Nawet kompletny laik w zakresie eliksirów miał świadomość, że stworzenie czegoś o zupełnie nowych właściwościach nie jest proste i wymaga licznych prób i błędów. Tak czy inaczej, ostateczny rezultat, jeśli się powiedzie, mógł być niezwykle użyteczny. – Dobrze, że mamy po swojej stronie tak bystre naukowe umysły, które potrafią stworzyć coś, czego jeszcze nie było. To twoje pierwsze badania? – Ostatecznie Black był wciąż młody, w jej wieku, i zapewne był wcześniej zajęty pracą dla Munga i szkoleniem się na uzdrowiciela, więc mógł to być jego debiut w roli osoby, która zbaczała z utartego szlaku i wkraczała na zupełnie nowy.
- Będę więc czekać na wiadomość i pojawię się tu znowu, gdy będę potrzebna. – Nie wiadomo, ile czasu to zajmie, ale jeśli w międzyczasie nie wydarzy się nic, co uniemożliwiłoby jej dalszy udział, zamierzała dopełnić obietnicy. – Racja, na pewno zrobisz to sprawniej niż sama mogłabym to uczynić – przyznała. Jej umiejętności anatomiczne były dość podstawowe, Lupus za to mimo wieku był niewątpliwie mistrzem swojej dziedziny. Sama również musiała dążyć do tego, by równie doskonale poznać starożytne runy, by już żadna klątwa nie była dla niej wyzwaniem do zdjęcia... a w przyszłości może i do nałożenia.
Wyciągnęła przed siebie dłoń, pozwalając, by Black ujął jej palec i naciął go, upuszczając do fiolki trochę krwi. Nie było to przyjemne, ale też nie pozwoliła sobie na żaden jęk ani skrzywienie się. Po wszystkim owinęła go kawałkiem czystego materiału i mogła wreszcie napić się znakomitego trunku. Opróżniła szklankę, po czym wstała.
- Więc to chyba już wszystko? – zapytała. – Chyba, że masz do mnie jeszcze jakąś prośbę?
Spojrzała na niego wyczekująco. Ale jeśli było to wszystko, nie planowała nadużywać gościny. Pewnie jednak i tak niewykluczone było, że nawiedzi go nawet wcześniej niż w fazie testów, jeśli znowu nabawi się gdzieś obrażeń i będzie potrzebowała sprawnego wyleczenia.
To tylko kwestia czasu, aż reszta wreszcie się opamięta i przestanie strugać idiotów walczących o tolerancję. A jeśli nie, to umrą. Z rąk Śmierciożerców, Rycerzy lub Czarnego Pana, to było oczywiste. Nie przewidywałem innego scenariusza, dlatego właśnie zgodziłem się przyjąć słowa Deirdre za swoje własne. Mieliśmy zbieżne poglądy oraz interesy, a im dłużej pracowałem na rzecz ugrupowania tym bardziej byłem zadowolony z tego, że wszystko szło po naszej myśli. I że zdecydowałem się dołożyć cegiełkę do odbudowywanego na nowo świata. Zniszczonego przez miłośników szlamu, co uważałem za potwarz dla prawdziwych czarodziejów. Cała reszta była bandą pomyleńców.
Ale nie o tym chciałem rozmawiać. Każdy z nas był świadomy opinii tego drugiego, nie było sensu powtarzać ich bez końca i utwierdzać się nawzajem w przekonaniu, że nic się nie zmieniło. To czyny nas określały i to czyny musiały zostać rozliczone, nic innego. Bardziej interesowało mnie to, czy Lyanna zechce wspomóc nasze starania w doprowadzaniu Rycerzy Walpurgii do stanu chwały, oczywiście pod kątem przygotowania bojowego. Bo choć eliksir miał być formą leczenia, to świetnie sprawdzałby się podczas walki. Niestraszne mu żadne noże i inne ostre narzędzia, to eliminacja jednego z zagrożeń. Za tym pójdą kolejne.
- Nie dopuszczam do siebie innej myśli – odpowiedziałem spokojnie. Taka była prawda. Porażka nie wchodziła w grę. Inaczej zdenerwowałbym się na samego siebie, że tylko zmarnowałem czas, całkowicie niepotrzebnie. – Tak, są pierwsze. Ale mam nadzieję, że nie ostatnie – przytaknąłem dość zadowolony, że ktoś doceniał pracę zaplecza naukowego. Ludzie zwykle patrzyli na czubek swojego nosa… nie, nie byłem wcale inny. W końcu nosiłem nazwisko Black.
- Oczywiście, niezwłocznie cię powiadomię – zapewniłem ponownie, chcąc uspokoić Zabini. Skoro już ją tu wezwałem, to bez sensu byłoby zrezygnować z jej pomocy. Potrzebowałem jej, tak po prostu. Krótkie nacięcie i było po wszystkim, przynajmniej na teraz. Później należy przetestować specyfik, dlatego prawdopodobnie spotkanie zajmie nam odrobinę więcej czasu. – Nie, dziękuję, że przyszłaś – stwierdziłem na koniec, po czym wstałem od biurka. Podszedłem do barka sięgając po nienapoczętą butelkę Toujours Pur. – To dla ciebie. Zadośćuczynienie za to, że przez moją prośbę nie mogłaś rozsmakować się w dobrym alkoholu – powiedziałem ugodowo i uśmiechnąłem się lekko. Jednak kiedy czarownica wyszła, udałem się na spoczynek. Potrzebowałem odpoczynku.
z/t oboje
Ale nie o tym chciałem rozmawiać. Każdy z nas był świadomy opinii tego drugiego, nie było sensu powtarzać ich bez końca i utwierdzać się nawzajem w przekonaniu, że nic się nie zmieniło. To czyny nas określały i to czyny musiały zostać rozliczone, nic innego. Bardziej interesowało mnie to, czy Lyanna zechce wspomóc nasze starania w doprowadzaniu Rycerzy Walpurgii do stanu chwały, oczywiście pod kątem przygotowania bojowego. Bo choć eliksir miał być formą leczenia, to świetnie sprawdzałby się podczas walki. Niestraszne mu żadne noże i inne ostre narzędzia, to eliminacja jednego z zagrożeń. Za tym pójdą kolejne.
- Nie dopuszczam do siebie innej myśli – odpowiedziałem spokojnie. Taka była prawda. Porażka nie wchodziła w grę. Inaczej zdenerwowałbym się na samego siebie, że tylko zmarnowałem czas, całkowicie niepotrzebnie. – Tak, są pierwsze. Ale mam nadzieję, że nie ostatnie – przytaknąłem dość zadowolony, że ktoś doceniał pracę zaplecza naukowego. Ludzie zwykle patrzyli na czubek swojego nosa… nie, nie byłem wcale inny. W końcu nosiłem nazwisko Black.
- Oczywiście, niezwłocznie cię powiadomię – zapewniłem ponownie, chcąc uspokoić Zabini. Skoro już ją tu wezwałem, to bez sensu byłoby zrezygnować z jej pomocy. Potrzebowałem jej, tak po prostu. Krótkie nacięcie i było po wszystkim, przynajmniej na teraz. Później należy przetestować specyfik, dlatego prawdopodobnie spotkanie zajmie nam odrobinę więcej czasu. – Nie, dziękuję, że przyszłaś – stwierdziłem na koniec, po czym wstałem od biurka. Podszedłem do barka sięgając po nienapoczętą butelkę Toujours Pur. – To dla ciebie. Zadośćuczynienie za to, że przez moją prośbę nie mogłaś rozsmakować się w dobrym alkoholu – powiedziałem ugodowo i uśmiechnąłem się lekko. Jednak kiedy czarownica wyszła, udałem się na spoczynek. Potrzebowałem odpoczynku.
z/t oboje
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uwaga wszystkich skupiona była na Stonehenge oraz arystokratycznym szczycie, który się tam odbywał; historia działa się na oczach czarodziejów i czarownic zasiadającym w obrębie kamiennego kromlechu. Bolesna ironia losu sprawiła jednak, że pasjonatka historii, Walburga Black, nie znalazła się w gronie szczęśliwców odwiedzających włości rodowe Malfoyów. Nie musiała nawet pytać, wiedziała doskonale, że nestor nie wyrazi zgody na jej obecność podczas obrad – miejsce kobiet było w domu, gdzie winny pielęgnować metaforyczne, rodzinne ognisko, według samej Walburgi dawno już wygasłe, tlące się i drażniące nozdrza nieprzyjemnym zapachem. Szlachetny i starożytny ród Blacków nie mógł pozwolić sobie na skazę na reputacji, jaką niewątpliwie byłoby pojawienie się słabej płci pośród reprezentantów noszących dumnie największe z nazwisk. Nawet wrodzy im Crouchowie nie posunęliby się do takiego kroku, właściwego jedynie rodom nazywającym się postępowymi, które przy okazji nie miały oporów przed brataniem się z mugolami. Walburga wiedziała więc dlaczego nie powinna się tam pojawiać, nie zmieniało to jednak faktu, że czuła się z tą świadomością po prostu podle.
Alphard i Lupus, jej młodsi bracia, dostąpili zaszczytu, którego jej odmówiono, a w czymże byli lepsi od niej? Nikt, tak jak ona, nie znał historii czarodziejskiego społeczeństwa. Wyznawała jedyne odpowiednie poglądy i w przeszłości posiadała być może łatkę starej panny, lecz była to ścieralna rysa na reputacji, która teraz przedstawiała się naprawdę dobrze. Przykładna żona, być może wkrótce matka, miałaby niewątpliwie wiele do powiedzenia, gdyby tylko ktoś pozwolił jej zabrać głos. Zapewne tego właśnie obawiali się pogrążeni w patriarchalnym chaosie głupcy, przebywający teraz wiele mil stąd.
Czarownicę od rana męczyła migrena, na którą nie pomógł nawet kieliszek laudanum, zażyty podczas drugiego śniadania. Skrzaty schodziły jej z drogi, podobnie jak pozostali w posiadłości przy Grimmauld Place domownicy. Kobiety, dzieci i starcy – w takim gronie przyszło jej wegetować tego dnia. Nawet Orion okazałby się lepszym towarzystwem, lecz balował gdzieś poza granicami kraju, w głębokim poważaniu mając samopoczucie swojej żony. Lady Black nie potrafiłaby już zliczyć ilości westchnień z dezaprobatą, wydanych tego dnia, mogących równać się tylko i włącznie z liczbą wrogich spojrzeń, jakimi obdarzała wszystkich przodków płci męskiej, których fizis przyglądały się jej spomiędzy ram obrazów. Krążyła pomiędzy jadalnią i własnymi komnatami udając, że wcale nie oczekuje na przybycie braci i nie emocjonuje się tym, jakie decyzje zapadały właśnie w arcyważnym historycznie miejscu.
W końcu ukryła się w gabinecie Lupusa, pragnąc uciec spod ostrzału spojrzeń mieszkańców. Zasiadła na krześle za biurkiem, panosząc się w nieswoim pomieszczeniu. Krucze włosy opadały na czarne szaty, a bladą dłonią rozpoczęła badanie faktury pergaminu leżącego tuż przed nią. Wzrokiem powędrowała w stronę barku, lecz nagle na korytarzu rozległy się kroki, a serce Walburgii zabiło szybciej, głodne wrażeń, jakie brat mógłby jej przekazać.
Gość
Gość
Gabinet Lupusa
Szybka odpowiedź