Gabinet Lupusa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Gabinet Lupusa
Mieszczący się tuż obok sypialni gabinet jest miejscem, w którym Lupusa można najczęściej zastać. Jeśli aktualnie nie pracuje nad żadną sprawą dotyczącą pacjenta, to na pewno rozrysowuje kolejne drzewa genealogiczne arystokracji. Twarde, hebanowe biurko zawsze jest zawalone mnóstwem ksiąg oraz pergaminów; na ścianach widnieją nieruchome portrety przodków, regały uginają się od różnych tomów, a barek przechowuje najlepsze wersje Toujours Pur.
Na gabinet nałożone jest zaklęcie Muffliato.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Lupus Black dnia 05.09.17 19:46, w całości zmieniany 1 raz
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kilka sekund napięcia, ale zupełnie niepotrzebnego. Ciało Morgotha rozluźniło się, serce zwolniło tempa. Nie pojawiła się też żadna magiczna niespodzianka, oprócz tej poprzedniej, kiedy poczułem zwiększenie energii w swojej dłoni. Następne rzucone przeze mnie zaklęcie wydawało się jakby silniejsze, ale to akurat dobrze. Pozostało mi u niego pozbyć się obtłuczeń, a tych miał więcej niż Craig, tak stwierdziłem po podanych mi informacjach oraz odsłonięciu kilku warstw ubrania. Z tym mogłem mu jeszcze pomóc, ale całą resztę musiał wykonać sam. Śpiąc i odpoczywając, jedząc i pijąc, nabieraniu sił. Dzisiejsza noc nie była odpowiednią na powroty do domu, choć kominek był niedaleko. Anomalia w takim stężeniu mogła mieć na niego wpływ, nie warto było ryzykować. Tutaj byli bezpieczni.
Skinąłem głową. Nie musiał dziękować, wiedziałem co chciał przekazać swoim gestem. Zrobiłem to dla niego, dla Czarnego Pana i dla wspólnej sprawy, ale nawet bez niej postąpiłbym tak samo. Nastały ciężkie, wojenne czasy, musieliśmy sobie pomagać jeśli chcieliśmy uczynić ten świat lepszym. A wierzyłem, że tak właśnie było.
- Episkey Maxima – powiedziałem wtedy, znów kierując różdżkę na Yaxleya. Wierzyłem, że mi się powiedzie i że to będzie ostatnim, co będę mógł dla niego zrobić, przynajmniej jeśli chodziło o magię leczniczą. – Ty tez tu zostań, do jutra przynajmniej. Musicie teraz dużo odpoczywać, bo czarna magia zatruwa wasz organizm. Nie mam na to leków, jedynym wyjściem jest się po prostu oszczędzać – wyjaśniłem jeszcze, po czym zawezwałem skrzata ponownie, by to, co zrobił dla Craiga, powtórzył z moim kuzynem. Pokojów mieliśmy wiele, tak jak i innych rzeczy, nikomu tu niczego nie zabraknie.
Skinąłem głową. Nie musiał dziękować, wiedziałem co chciał przekazać swoim gestem. Zrobiłem to dla niego, dla Czarnego Pana i dla wspólnej sprawy, ale nawet bez niej postąpiłbym tak samo. Nastały ciężkie, wojenne czasy, musieliśmy sobie pomagać jeśli chcieliśmy uczynić ten świat lepszym. A wierzyłem, że tak właśnie było.
- Episkey Maxima – powiedziałem wtedy, znów kierując różdżkę na Yaxleya. Wierzyłem, że mi się powiedzie i że to będzie ostatnim, co będę mógł dla niego zrobić, przynajmniej jeśli chodziło o magię leczniczą. – Ty tez tu zostań, do jutra przynajmniej. Musicie teraz dużo odpoczywać, bo czarna magia zatruwa wasz organizm. Nie mam na to leków, jedynym wyjściem jest się po prostu oszczędzać – wyjaśniłem jeszcze, po czym zawezwałem skrzata ponownie, by to, co zrobił dla Craiga, powtórzył z moim kuzynem. Pokojów mieliśmy wiele, tak jak i innych rzeczy, nikomu tu niczego nie zabraknie.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lupus Black' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Punkty żywotności: 95/220
odmrożony prawy bark -5;
czarna magia: -70;
psychiczne: -50
Odejść, zniknąć, zapomnieć, chciał wyrwać się ze szponów mrozu, pozbyć pary ulatującej z ust, znaleźć się w miejscu zwyczajnie bezpiecznym, cokolwiek właściwie miało to oznaczać - wyobrażając sobie jednak ratunek, bez wątpienia wyobraziłby sobie go inaczej - i już nie chodziło jedynie o gburowatego Goyle'a za jego plecami. Ledwie upadł, przeniesiony świstklikiem, pod jedną ze ścian, kiedy wpierw dostrzegł bladą facjatę Lupusa, potem - ozdoby za jego sylwetką. Żeby nie zauważyć, że każda z tych zbyt bladych osobistości o zbyt smutnych minach i zbyt czarnych włosach, w zbyt żałobnych strojach, wiszących na ścianie, była Blackiem, musiałby być ślepy.
- To zasadzka? - zwrócił się do towarzyszącego mu czarodzieja, całkowicie ignorując obecność Blacka tuż obok siebie - dopiero po chwili uzmysławiając sobie, że wśród rycerzy nie było nikogo innego, kto mógłby się nim dzisiaj zająć. A potrzebował tego - potrzebował dyskrecji. Nie wstał, wspierając się plecami o ścianę, odchylając głowę nieco w tył; nie bardzo czuł ból, nieco doskwierał mu bark, ale ten ból porównać mógł do lekkiego obtłuczenia bądź zasinienia, nie odnajdując w nim niczego nader poważnego. Przede wszystkim - był zmęczony. Ale nie musiał się tym już przejmować, w końcu znajdował się już pod opieką uzdrowicieli - otoczony cholernymi Blackami ze wszystkich stron. Dłuższą chwilę zajęło mu zorientowanie się, że nie dzielił dzisiejszej niedoli sam.
- Morgoth - przeżyli - wszyscy? Nie było tutaj Deirdre. - Craig - Ale był on, więzień Azkabanu, po którego tam wyruszyli. Dokonali tego, wyrwali go prosto na wolność - Czarny Pan będzie z tego zadowolony. Pozostawała kwestia Bagmana. - Lyanna - dwójka pozostałych czarodziejów była zapewne tymi, którzy - jak Caelan jemu - pomogli ocaleć, ostatniego nie znał, ale i się nie przedstawił, oczekując jego reakcji - na dłużej zatrzymując spojrzenie na jego twarzy. - Co z - urwał, jej imię dźwięczało na końcu języka, ale nie wybrzmiało - pozostałymi? - Rozdzielili się już na początku, pod koniec stracił nadzieję, że przetrwał ktokolwiek poza nim, Cadanem i Ramseyem. Nie był pewien, do kogo kierował to pytanie - może do Goyle'a, który, ocaliwszy go, wydawał się w tym momencie najsensowniejszym źródłem informacji, może do Yaxleya i Burke'a, nie mogąc wiedzieć, co działo się po ich stronie posępnego korytarza.
odmrożony prawy bark -5;
czarna magia: -70;
psychiczne: -50
Odejść, zniknąć, zapomnieć, chciał wyrwać się ze szponów mrozu, pozbyć pary ulatującej z ust, znaleźć się w miejscu zwyczajnie bezpiecznym, cokolwiek właściwie miało to oznaczać - wyobrażając sobie jednak ratunek, bez wątpienia wyobraziłby sobie go inaczej - i już nie chodziło jedynie o gburowatego Goyle'a za jego plecami. Ledwie upadł, przeniesiony świstklikiem, pod jedną ze ścian, kiedy wpierw dostrzegł bladą facjatę Lupusa, potem - ozdoby za jego sylwetką. Żeby nie zauważyć, że każda z tych zbyt bladych osobistości o zbyt smutnych minach i zbyt czarnych włosach, w zbyt żałobnych strojach, wiszących na ścianie, była Blackiem, musiałby być ślepy.
- To zasadzka? - zwrócił się do towarzyszącego mu czarodzieja, całkowicie ignorując obecność Blacka tuż obok siebie - dopiero po chwili uzmysławiając sobie, że wśród rycerzy nie było nikogo innego, kto mógłby się nim dzisiaj zająć. A potrzebował tego - potrzebował dyskrecji. Nie wstał, wspierając się plecami o ścianę, odchylając głowę nieco w tył; nie bardzo czuł ból, nieco doskwierał mu bark, ale ten ból porównać mógł do lekkiego obtłuczenia bądź zasinienia, nie odnajdując w nim niczego nader poważnego. Przede wszystkim - był zmęczony. Ale nie musiał się tym już przejmować, w końcu znajdował się już pod opieką uzdrowicieli - otoczony cholernymi Blackami ze wszystkich stron. Dłuższą chwilę zajęło mu zorientowanie się, że nie dzielił dzisiejszej niedoli sam.
- Morgoth - przeżyli - wszyscy? Nie było tutaj Deirdre. - Craig - Ale był on, więzień Azkabanu, po którego tam wyruszyli. Dokonali tego, wyrwali go prosto na wolność - Czarny Pan będzie z tego zadowolony. Pozostawała kwestia Bagmana. - Lyanna - dwójka pozostałych czarodziejów była zapewne tymi, którzy - jak Caelan jemu - pomogli ocaleć, ostatniego nie znał, ale i się nie przedstawił, oczekując jego reakcji - na dłużej zatrzymując spojrzenie na jego twarzy. - Co z - urwał, jej imię dźwięczało na końcu języka, ale nie wybrzmiało - pozostałymi? - Rozdzielili się już na początku, pod koniec stracił nadzieję, że przetrwał ktokolwiek poza nim, Cadanem i Ramseyem. Nie był pewien, do kogo kierował to pytanie - może do Goyle'a, który, ocaliwszy go, wydawał się w tym momencie najsensowniejszym źródłem informacji, może do Yaxleya i Burke'a, nie mogąc wiedzieć, co działo się po ich stronie posępnego korytarza.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Kiedy pojawili się kolejni, milczał, co zresztą w jego przypadku nie było niczym szczególnie zastanawiającym. Po prostu taki już był; obserwował jedynie każdego po kolei. Nie pozwolił sobie nawet na najmniejszy grymas zdumienia, gdy w pomieszczeniu pojawiła się wcale nie tak dawna intruzka z rezerwatu. Wyglądało na to, że świat jest jeszcze mniejszy, niż mogłoby się wydawać. Powitał ją skinieniem głowy, choć nie słowami; te wydawały się w tej chwili zbędne, nie, gdy w ciszy zawisły pierwsze zaklęcia uzdrawiające. Zdjął płaszcz i podwinął rękawy koszuli, sprawnie choć nie nerwowo kierując się do barku, który wskazał Black. Wziąwszy dwie butelki, jedną podał Lyannie, drugą wziął sam, by zrobić to, co zarządził uzdrowiciel. Uwijał się w ciszy, właściwie nie myśląc o niczym szczególnym poza tym, że najwyraźniej im się udało. Nietrudno było odróżnić tych, którzy wrócili z Azkabanu i nie była to nawet kwestia ich mniej lub bardziej poważnych obrażeń. Wyglądali, jakby przeszli przez piekło, a tak naprawdę nie mijało się to nawet z prawdą.
Kiedy skrzat przyniósł lód, a rany zostały odkażone, przytknął go do stłuczeń, zgodnie z poleceniami Lupusa. Podniósł głowę dopiero, gdy w pomieszczeniu zjawił się Tristan; również jemu skinął głową na powitanie.
— Thomas — odparł krótko. Nie miał poczucia, by pytanie co z pozostałymi zostało skierowane do niego, tak naprawdę również nie potrafiłby na nie odpowiedzieć. Informacje, które dostali na temat tego zadania były szczątkowe i właściwie nie zakładały jakiejkolwiek komunikacji pomiędzy tymi, którzy zostali oddelegowani do zapewnienia Śmierciożercom powrotu. Nie miał też pewności, czy grup nie podzielono - część tutaj, pozostali w lecznicy Cassandry. Właściwie dotarło do niej, że w ich szeregach znajdowało się stanowczo zbyt mało uzdrowicieli. Abstrahując od braków w kadrze, Vane miał okazję rozmawiać tylko z Eir, a tej tutaj jeszcze nie widział. Pozostało mieć nadzieję, że nie było to spowodowane jakimiś komplikacjami, wszak takowe pojawiły się nawet i w jego i Yaxleya przypadku, gdy ściągnął za sobą kogoś, kogo najpewniej wcale nie zamierzał.
Kiedy skrzat przyniósł lód, a rany zostały odkażone, przytknął go do stłuczeń, zgodnie z poleceniami Lupusa. Podniósł głowę dopiero, gdy w pomieszczeniu zjawił się Tristan; również jemu skinął głową na powitanie.
— Thomas — odparł krótko. Nie miał poczucia, by pytanie co z pozostałymi zostało skierowane do niego, tak naprawdę również nie potrafiłby na nie odpowiedzieć. Informacje, które dostali na temat tego zadania były szczątkowe i właściwie nie zakładały jakiejkolwiek komunikacji pomiędzy tymi, którzy zostali oddelegowani do zapewnienia Śmierciożercom powrotu. Nie miał też pewności, czy grup nie podzielono - część tutaj, pozostali w lecznicy Cassandry. Właściwie dotarło do niej, że w ich szeregach znajdowało się stanowczo zbyt mało uzdrowicieli. Abstrahując od braków w kadrze, Vane miał okazję rozmawiać tylko z Eir, a tej tutaj jeszcze nie widział. Pozostało mieć nadzieję, że nie było to spowodowane jakimiś komplikacjami, wszak takowe pojawiły się nawet i w jego i Yaxleya przypadku, gdy ściągnął za sobą kogoś, kogo najpewniej wcale nie zamierzał.
I'll tell you my sins and you can sharpen your knife and offer me that deathless death
Sytuacja nie była najlepsza. Obaj mężczyźni, którzy wrócili z Azkabanu, wyglądali naprawdę kiepsko. Mogła się tylko zastanawiać, co tam przeżyli, w tym istnym piekle na ziemi, do którego nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby trafić. Pozostawało jednak faktem, że przeżyli, a więc ich misja najwyraźniej się powiodła, cokolwiek się tam wydarzyło. Może i ona się kiedyś tego dowie. Póki co pozostawało jej czekać na dalsze wieści i instrukcje. W towarzystwie, o dziwo, Thomasa Vane. Wciąż była nieco zaskoczona, że oboje tu byli, po tej samej stronie, ale mężczyzna, choć ją zauważył i skinął głową, nie odezwał się, poważny i milczący.
Kiedy Lupus Black wydał im polecenia, spełniła je bez szemrania. Od Thomasa wzięła jedną z butelek alkoholu i zabrała się do ostrożnego przemywania ran. Na szczęście znała podstawy anatomii i pierwszej pomocy, więc wiedziała, co mniej więcej robić. Black miał rację, jeśli tylko była możliwość uniknięcia choć kilku anomalii należało z niej skorzystać i zrobić coś własnoręcznie. Od początku maja musiała nabrać pokory i pogodzić się z tym, że należało ograniczyć używanie różdżki do minimum i częściej zrobić coś bez jej użycia. Nie warto ryzykować obrażeń z powodu czarodziejskiej dumy, dlatego nawet nie sięgnęła po różdżkę, zwłaszcza że i tak nie potrafiła magii leczniczej, więc jej magia w ogóle by się teraz nie przydała. Kiedy skrzat przyniósł woreczki z lodem przyłożyła je do stłuczeń. Po wykonaniu tych czynności wycofała się w bok, ustępując pola Lupusowi, który starannie i skutecznie zabrał się za leczenie obrażeń. Stała w swoim kącie, starając się zajmować jak najmniej miejsca i po prostu czekała, obserwując skuteczność magii leczniczej w wykonaniu jej dawnego rówieśnika z tego samego roku w Slytherinie. Teraz ten poważny, wyniosły Black był uzdrowicielem, a jego już wtedy konserwatywne poglądy najwyraźniej się zradykalizowały, skoro przyłączył się do rycerzy. Niestety i ona mogła odczuć, że anomalie były obecne i czarowanie nie było od nich wolne.
W końcu jednak mężczyźni zostali uleczeni, a w pomieszczeniu zmaterializowały się kolejne sylwetki. W jednej z nich rozpoznała Tristana Rosiera, który nie wyglądał już tak dumnie jak zwykle, choć sprawiał wrażenie nieco mniej zmaltretowanego niż pozostali. Azkaban miał wpływ na każdego, bez względu na to, kim był w codziennym życiu.
I on mimo swojego stanu ją rozpoznał, a Lyanna zlustrowała go wzrokiem, poszukując ewentualnych ran. Nadal była gotowa pomóc Lupusowi w czynnościach, w których mogła. Miał z pewnością urwanie głowy z tyloma pacjentami zwalającymi się do jego domu.
- Nikt więcej jak dotąd tutaj nie trafił. Ja znalazłam Burke’a, razem z nim przyleciał tylko inferius. Uciekliśmy mu i od razu trafiliśmy tu – odpowiedziała mu, niepewna, czy zadał to pytanie jej, czy Vane’owi, ale skoro Thomas nie odpowiedział, sama się odezwała, choć jej stan wiedzy prezentował się marnie, w istocie nie znała losów reszty. Był tu tylko Yaxley, Burke i teraz on, każde z towarzyszem. Najwyraźniej punktów ściągających istniało więcej i powracający z Azkabanu zostali rozproszeni. Możliwe że część z nich trafi do drugiej rycerskiej uzdrowicielki, Cassandry.
Kiedy Lupus Black wydał im polecenia, spełniła je bez szemrania. Od Thomasa wzięła jedną z butelek alkoholu i zabrała się do ostrożnego przemywania ran. Na szczęście znała podstawy anatomii i pierwszej pomocy, więc wiedziała, co mniej więcej robić. Black miał rację, jeśli tylko była możliwość uniknięcia choć kilku anomalii należało z niej skorzystać i zrobić coś własnoręcznie. Od początku maja musiała nabrać pokory i pogodzić się z tym, że należało ograniczyć używanie różdżki do minimum i częściej zrobić coś bez jej użycia. Nie warto ryzykować obrażeń z powodu czarodziejskiej dumy, dlatego nawet nie sięgnęła po różdżkę, zwłaszcza że i tak nie potrafiła magii leczniczej, więc jej magia w ogóle by się teraz nie przydała. Kiedy skrzat przyniósł woreczki z lodem przyłożyła je do stłuczeń. Po wykonaniu tych czynności wycofała się w bok, ustępując pola Lupusowi, który starannie i skutecznie zabrał się za leczenie obrażeń. Stała w swoim kącie, starając się zajmować jak najmniej miejsca i po prostu czekała, obserwując skuteczność magii leczniczej w wykonaniu jej dawnego rówieśnika z tego samego roku w Slytherinie. Teraz ten poważny, wyniosły Black był uzdrowicielem, a jego już wtedy konserwatywne poglądy najwyraźniej się zradykalizowały, skoro przyłączył się do rycerzy. Niestety i ona mogła odczuć, że anomalie były obecne i czarowanie nie było od nich wolne.
W końcu jednak mężczyźni zostali uleczeni, a w pomieszczeniu zmaterializowały się kolejne sylwetki. W jednej z nich rozpoznała Tristana Rosiera, który nie wyglądał już tak dumnie jak zwykle, choć sprawiał wrażenie nieco mniej zmaltretowanego niż pozostali. Azkaban miał wpływ na każdego, bez względu na to, kim był w codziennym życiu.
I on mimo swojego stanu ją rozpoznał, a Lyanna zlustrowała go wzrokiem, poszukując ewentualnych ran. Nadal była gotowa pomóc Lupusowi w czynnościach, w których mogła. Miał z pewnością urwanie głowy z tyloma pacjentami zwalającymi się do jego domu.
- Nikt więcej jak dotąd tutaj nie trafił. Ja znalazłam Burke’a, razem z nim przyleciał tylko inferius. Uciekliśmy mu i od razu trafiliśmy tu – odpowiedziała mu, niepewna, czy zadał to pytanie jej, czy Vane’owi, ale skoro Thomas nie odpowiedział, sama się odezwała, choć jej stan wiedzy prezentował się marnie, w istocie nie znała losów reszty. Był tu tylko Yaxley, Burke i teraz on, każde z towarzyszem. Najwyraźniej punktów ściągających istniało więcej i powracający z Azkabanu zostali rozproszeni. Możliwe że część z nich trafi do drugiej rycerskiej uzdrowicielki, Cassandry.
Kiwnął krótko i niedbale, wiedząc, że Lupus nie będzie miał nic przeciwko temu, by szlacheckie wychowanie chociaż na moment odeszło w niepamięć. Morgothowi nie podobało się to, że mieli widownię, ale nie był w stanie temu zapobiec - miał nadzieję, że skoro już dwójka Rycerzy została w gabinecie, wyniosą z tego jakieś informacje. Jak chociażby fakt, że przynależenie do ich organizacji nie było rzeczą łatwą ani przyjemną. Ale konieczną do osiągnięcia pewnych celów, które sobie postawili. Jeden z nich na poległ podczas zadania, dając się spopielić własnemu zaklęciu. Nie wiedział, co się działo z resztą prócz tych, którzy mu towarzyszyli i których udało się zabrać z więzienia. Nie zdziczeli jak niektórzy i przydali się podczas ucieczki. A skoro Burke również przeniósł się tutaj, oznaczało, że innym również powinno się udać. Właśnie... Powinno. Miał nadzieję, że wciąż żyli. To by była ironia los, jeśli najsłabszemu udało się wydostać, a silniejsi od niego zagubiliby się w drodze powrotnej. Zaklęcia uzdrawiające jednak działały szybciej niż mógłby przypuszczać i wraz z odzyskiwaniem spokoju jego myśli uciekały, przypominając mu o odpoczynku. Zupełnie jakby Azkaban wysysał z niego energię - nie tylko dementorom się to udawało, ale samej atmosferze tamtego miejsca... Nawet jeśli ta noc miała być przespana kamiennym snem, senne mary zapewne miały być okrutnie brutalne i przypominające o świeżych przeżyciach. Burke skierował się ku drzwiom, ale on chciał tu jeszcze posiedzieć. Nie wiedział, czy dlatego, że chciał poczekać na kogokolwiek o ile miał się ktoś jeszcze pojawić; czy dlatego, że nie chciał zostawać sam, a może był zbyt zmęczony, by się ruszyć? Zapewne wszystkiego po trochu. Nie zarejestrował momentu, w którym przybyły kolejne osoby, ale jakby od razu patrzył na zmaltretowanego Tristana. Drgnął, rozumiejąc, że jednak żyli! Czy w takim razie reszta grupy ruszającej z Ministerstwa Magii dotarła na miejsce? Wyłapał wzrok kuzyna, czując w żołądku dziwny ciężar. Czy i jego spojrzenie było równie puste? A potem padło pytanie Co z pozostałymi? No, właśnie... Co z nimi?
- Zanim się rozdzieliliśmy - odezwał się po dłuższej przerwie, która zapadła w gabinecie. Najwidoczniej nikt nic nie wiedział, a z jakiejś przyczyny jako niedobitek z Azkabanu miał przejąć wytłumaczenie najdokładniej. Patrzył przez chwilę prosto w oczy Tristana, który musiał wiedzieć o czym mówił jego młodszy kuzyn - w końcu dotarł tutaj tak samo jak on. Czy i uciekli podobnie? Możliwe... - Mulciber, Tsagairt, Rookwood byli cali - dodał, zdając sobie sprawę, kto najbardziej interesował najwyższego rangą Śmierciożercę. Mógł powiedzieć aż tyle i tylko tyle. Mógł jedynie podejrzewać, że cała reszta została wyrzucona w podobny sposób co on sam, a Rycerze Walpurgii mieli ich pozbierać z odpowiednich punktów. Dla Yaxleya wciąż pozostawało zagadką jak wielka siła była potrzebna, by wyciągnąć ich wszystkich z Azkabanu. Ponowny wdech poruszył jeszcze bolesne ciało osłabione od czarnej magii i stłuczeń. Czy to tak żałośnie wyglądało jak się czuł?
- Zanim się rozdzieliliśmy - odezwał się po dłuższej przerwie, która zapadła w gabinecie. Najwidoczniej nikt nic nie wiedział, a z jakiejś przyczyny jako niedobitek z Azkabanu miał przejąć wytłumaczenie najdokładniej. Patrzył przez chwilę prosto w oczy Tristana, który musiał wiedzieć o czym mówił jego młodszy kuzyn - w końcu dotarł tutaj tak samo jak on. Czy i uciekli podobnie? Możliwe... - Mulciber, Tsagairt, Rookwood byli cali - dodał, zdając sobie sprawę, kto najbardziej interesował najwyższego rangą Śmierciożercę. Mógł powiedzieć aż tyle i tylko tyle. Mógł jedynie podejrzewać, że cała reszta została wyrzucona w podobny sposób co on sam, a Rycerze Walpurgii mieli ich pozbierać z odpowiednich punktów. Dla Yaxleya wciąż pozostawało zagadką jak wielka siła była potrzebna, by wyciągnąć ich wszystkich z Azkabanu. Ponowny wdech poruszył jeszcze bolesne ciało osłabione od czarnej magii i stłuczeń. Czy to tak żałośnie wyglądało jak się czuł?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mimo niezwykle mało szlacheckiego ułożenia oraz miejsca swojego chwilowego spoczynku, Craig nie zamierzał ruszać się nawet o milimetr. W porównaniu z koszmarem, z którego dopiero się wydostali, nawet podłoga w gabinecie lorda Blacka była luksusowym posłaniem. Jakże ogromną ulgę niosła myśl, że wystarczyło zamknąć oczy i dać działać profesjonalistom. Podczas wszystkich zabiegów Lupusa, a także gdy pozostała dwójka rycerzy zajmowała się obrażeniami niewymagającymi zaklęć, Craig nawet nie drgnął.
Jego organizm powoli cofał się znad krawędzi kompletnego wycieńczenia, jednak droga do odzyskania pełni sił i zdrowia miała być jeszcze długa. Ale chociaż jego myśli uspokajały się z wolna dzięki zaklęciom Lupusa, Burke wiedział, że nie miał szans na spokojny spoczynek tej nocy. Zbyt wiele uczuć i myśli wciąż kotłowało się w jego osobie. Na razie jeszcze trzymały się na uboczu, gdy otumaniony umysł Burke'a na chwilę się wyłączył. Gdy w końcu otworzył oczy, przez dobrych kilka chwil rozglądał się wzrokiem nieco nieprzytomnym. Zakiełkowało w nim małe ziarenko obawy, że pokój, w którym się znajdował, był kolejną ułudą. Azkaban w końcu całkiem ładnie pogrywał sobie z jego psychiką. Jednak dotyk zgrabnej kobiecej dłoni, która przykładała mu kompres z lodu na stłuczone miejsce, była jak najbardziej prawdziwa.
Nie był obecnie zbyt wdzięcznym kompanem do rozważań na temat dopiero co odbytej misji, jednak gdy Black kazał swojemu skrzatowi przygotować mu posłanie, Burke cicho zaprotestował. Mimo, że jego ciało żądało snu, coś go tu trzymało. Może było to pragnienie dowiedzenia się, czy jego wybawiciele wrócili żywi z tego przeklętego więzienia? Być może wpływ na jego niewypowiedziane obawy miał koszmar, jeden z wielu, które dręczyły go nocami, gdy jeszcze tkwił w celi. Ale w tamtym śnie wszyscy zginęli... Wszyscy poza nim i...
Nagły huk sprawił, że mężczyzna podskoczył, odruchowo przyjmując pozycję embrionalną. Dopiero po chwili podniósł wzrok, dostrzegając kolejną znajomą twarz.
- Tristan - odezwał się bardzo cicho. Dlaczego przed oczami znów stanęły mu te przeklęte szczury?
Jego organizm powoli cofał się znad krawędzi kompletnego wycieńczenia, jednak droga do odzyskania pełni sił i zdrowia miała być jeszcze długa. Ale chociaż jego myśli uspokajały się z wolna dzięki zaklęciom Lupusa, Burke wiedział, że nie miał szans na spokojny spoczynek tej nocy. Zbyt wiele uczuć i myśli wciąż kotłowało się w jego osobie. Na razie jeszcze trzymały się na uboczu, gdy otumaniony umysł Burke'a na chwilę się wyłączył. Gdy w końcu otworzył oczy, przez dobrych kilka chwil rozglądał się wzrokiem nieco nieprzytomnym. Zakiełkowało w nim małe ziarenko obawy, że pokój, w którym się znajdował, był kolejną ułudą. Azkaban w końcu całkiem ładnie pogrywał sobie z jego psychiką. Jednak dotyk zgrabnej kobiecej dłoni, która przykładała mu kompres z lodu na stłuczone miejsce, była jak najbardziej prawdziwa.
Nie był obecnie zbyt wdzięcznym kompanem do rozważań na temat dopiero co odbytej misji, jednak gdy Black kazał swojemu skrzatowi przygotować mu posłanie, Burke cicho zaprotestował. Mimo, że jego ciało żądało snu, coś go tu trzymało. Może było to pragnienie dowiedzenia się, czy jego wybawiciele wrócili żywi z tego przeklętego więzienia? Być może wpływ na jego niewypowiedziane obawy miał koszmar, jeden z wielu, które dręczyły go nocami, gdy jeszcze tkwił w celi. Ale w tamtym śnie wszyscy zginęli... Wszyscy poza nim i...
Nagły huk sprawił, że mężczyzna podskoczył, odruchowo przyjmując pozycję embrionalną. Dopiero po chwili podniósł wzrok, dostrzegając kolejną znajomą twarz.
- Tristan - odezwał się bardzo cicho. Dlaczego przed oczami znów stanęły mu te przeklęte szczury?
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Świstokliki nie stanowiły jego ulubionej formy transportu, jednak ten konkretny przeniósł ich w odpowiednie miejsce, co Goyle przyjął z niemałą ulgą. Nie spodziewał się spotkać tutaj aż tylu rycerzy, lecz faktem było, że ich szeregi nie obfitowały w uzdrowicieli; niewielu czarodziejów musiało zająć się wieloma poturbowanymi. A przynajmniej miał nadzieję, że było ich stosunkowo wielu, a w gronie ocalałych znalazł się również jego brat.
Pytanie smokologa puścił mimo uszu; mógł panikować, mógł zachowywać się irracjonalnie, wszak dopiero co opuścił mury Azkabanu, nie było jednak potrzeby, by odpowiadać. Nie była to zasadzka i choć i on nie czuł się tutaj - w gabinecie Lupusa - swobodnie, to wiedział, że nic im nie grozi. Wprost przeciwnie.
Kiwnął głową innym, którzy przybyli do Blacka wcześniej, rozpoznając wśród nich mniej lub bardziej znajome twarze; faktem było, że stosunkowo niedawno zaczął służyć ich Panu tutaj, w Londynie, toteż niektórzy go nie kojarzyli, niektórych nie kojarzył on. Nie odczuwał jednak potrzeby, by przedstawiać się każdemu z osobna lub zacząć wymieniać się serdecznymi uściskami dłoni - mieli ważniejsze rzeczy na głowie.
- Rozdzieliliśmy się z Edgarem, on został w kasynie. Tam też ktoś powinien się pojawić - podjął, kiedy nieznajoma mu kobieta i Yaxley zaczęli dzielić się z Rosierem swoimi informacjami. Nie miał wiele do powiedzenia, bo i nie wiedział wiele. Przed oczami stanęły mu obrazy z cmentarza, nieudolne próby okiełznania szalejącej tam magii, później zaś dłużące się oczekiwanie na ocalałych.
Dopiero teraz, kiedy usłyszał jej nazwisko padające z ust Morgotha, pomyślał dłużej o Sigrun. Nawet, jeśli przyszło jej tam umrzeć, z pewnością nie sprzedała swej skóry tanio.
- Co z Cadanem? - zapytał, choć daleko mu było do nadopiekuńczego starszego brata. Oboje wiedzieli, na co się piszą, kiedy wstępowali w szeregi rycerzy. Skoro już jednak znalazł się tutaj w towarzystwie innych, może ktoś, ktokolwiek, wiedział coś na jego temat.
- Jakoś pomóc? - skierował swe słowa do Lupusa, trochę nie wiedząc, co mógłby ze sobą zrobić. Odstawił Śmierciożercę do uzdrowiciela, tak jak mówiły instrukcje, nie znał się jednak na magii uzdrawiającej, nie wiedział, co mógłby robić dalej.
Pytanie smokologa puścił mimo uszu; mógł panikować, mógł zachowywać się irracjonalnie, wszak dopiero co opuścił mury Azkabanu, nie było jednak potrzeby, by odpowiadać. Nie była to zasadzka i choć i on nie czuł się tutaj - w gabinecie Lupusa - swobodnie, to wiedział, że nic im nie grozi. Wprost przeciwnie.
Kiwnął głową innym, którzy przybyli do Blacka wcześniej, rozpoznając wśród nich mniej lub bardziej znajome twarze; faktem było, że stosunkowo niedawno zaczął służyć ich Panu tutaj, w Londynie, toteż niektórzy go nie kojarzyli, niektórych nie kojarzył on. Nie odczuwał jednak potrzeby, by przedstawiać się każdemu z osobna lub zacząć wymieniać się serdecznymi uściskami dłoni - mieli ważniejsze rzeczy na głowie.
- Rozdzieliliśmy się z Edgarem, on został w kasynie. Tam też ktoś powinien się pojawić - podjął, kiedy nieznajoma mu kobieta i Yaxley zaczęli dzielić się z Rosierem swoimi informacjami. Nie miał wiele do powiedzenia, bo i nie wiedział wiele. Przed oczami stanęły mu obrazy z cmentarza, nieudolne próby okiełznania szalejącej tam magii, później zaś dłużące się oczekiwanie na ocalałych.
Dopiero teraz, kiedy usłyszał jej nazwisko padające z ust Morgotha, pomyślał dłużej o Sigrun. Nawet, jeśli przyszło jej tam umrzeć, z pewnością nie sprzedała swej skóry tanio.
- Co z Cadanem? - zapytał, choć daleko mu było do nadopiekuńczego starszego brata. Oboje wiedzieli, na co się piszą, kiedy wstępowali w szeregi rycerzy. Skoro już jednak znalazł się tutaj w towarzystwie innych, może ktoś, ktokolwiek, wiedział coś na jego temat.
- Jakoś pomóc? - skierował swe słowa do Lupusa, trochę nie wiedząc, co mógłby ze sobą zrobić. Odstawił Śmierciożercę do uzdrowiciela, tak jak mówiły instrukcje, nie znał się jednak na magii uzdrawiającej, nie wiedział, co mógłby robić dalej.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Thomas - skinął głową pokrótce, słysząc jego imię, przenosząc spojrzenie na Lyannę, inferiusy, martwi ludzie, szaleni czarodzieje, Azkaban wyrzucił z siebie wszystko, co najgorsze - samo sedno swojego plugawego serca. Ocaleli tego, po którego się tam zjawili, jak wielu przypadkowych czarodziejów ocalili przy tym przypadkiem? Co jeszcze uwolnili z Azkabanu? Przymknął powieki na krótko, zbierając siły; nie potrafił wyzbyć się dziwnej nerwowości, poczucia, że z jego ust niebawem po raz kolejny wydobędzie się para zwiastująca nadejście dementorów - którzy, jak z ministra, wyssą duszą wpierw z niego, potem z jego rodziny; widział to wyraźnie, Evandrę, swoje dziecko, na końcu siostry.
Wysłuchał Morgotha, wiedząc, że Yaxley nie mógł powiedzieć ani słowa więcej, nie był przeto jasnowidzem - ale wspomnienie o każdym żyjącym czarodzieju wiele dla niego znaczyło. Deirdre żyła, żyła jeszcze jakiś czas temu, żyć mogła wciąż, cała, nie gwałcona w ciemnej celi przez oszalałych, zamkniętych w murach Azkabanu zwyrodnialców. Świstokliki były ratunkiem. Czarny Pan nie zostawił ich na pastwę losu - zadbał o ich bezpieczny powrót. O powrót ich wszystkich.
- Nasz patronus was odnalazł - Bardziej stwierdził, niż zapytał; byli cali, byli wszyscy i pomogli im wspólnie, kiedy stanął wreszcie bezpośrednio naprzeciw siły anomalii, był w stanie to wyczuć - odcięta przez nich kotwica znacznie pomogła, ale nie była jedyną, którą wyzwoliła moc anomali - lub poruszyła ją na tyle, by dało się nad nią zapanować. Ale moc, która wyrwała się spod ich kontroli, uniemożliwiła ponowne dotarcie do Bagmana - czy istniała szansa, że anomalia wyrzuciła go ku jednemu ze świstoklików dokładnie tak, jak Wilhelminę Tuft? Czy wracali z tarczą, nie na tarczy, zmuszając do posłuchu gnieżdżących się tych ponurych lochach dementorów?
Nie dało się nie dostrzec pozycji, jaką przyjął Burke. Tristan zdawał sobie sprawę z tego, że i on wyglądał żałośnie - pozbawiony nieodłącznej mu buty i dumy, brudny, zraniony, owszem, ale przede wszystkim zmęczony psychicznie, przeżarty od środka czarną magią, osłabiony i wyzbyty z sił. Spędził tam jedynie kilka godzin, Burke cały miesiąc; nie powiedział nic więcej, przenosząc wzrok na Morgotha - pytająco. Craig wyglądał źle, czy stracił rozum całkiem, czy wciąż miał w sobie dumę sączoną czarnym tuszem mrocznego znaku?
Zamiast tego - skinął głową na słowa Goyle'a, nie mając już siły obrócić się w jego kierunku. Potwierdzał domysły, wszyscy zostaną tutaj sprowadzeni.
- Był ze mną - poinformował Caleana, odchylając głowę mocniej w tył - wspierając ją o ścianę już z zamkniętymi oczyma. Wciąż nie potrafił wyzbyć się zimnych dreszczy, choć każdy racjonalny szept podpowiadał, że na Grimmuald Place nie mógł pojawić się ani jeden dementor - i choć nie przepadał za tą rodziną, to gniazdo żmii było mu od niego milsze. - Razem z młodszym Mulciberem - Nazwisko wypowiedziane przez Morgotha musiało wskazywać Ignotusa. - Ale bez Perseusa - zakończył bez wyrazu, zbyt obojętnie; czy nie było z nimi jeszcze jednego rycerza, Runcorna? Los Avery'ego mógł podzielić każdy z nich, póki co - nie był przesądzony. To, że trafił w inne miejsce, niż oni wszyscy, bez nikogo, kto był w stanie przegonić dementorów, jeszcze o niczym nie świadczyło - anomalia całkowicie wypaczała każdą rzeczywistość. - Źle z nim - wrócił do uciętej myśli, mając na myśli Cadana - Żył jednak, kiedy widziałem go po raz ostatni. - Darował sobie szczegóły, Calean ujrzy je na własne oczy prędzej czy później. Jeśli świstokliki miały być częścią planu przygotowanego przez Czarnego Pana, zaczynał wierzyć w ich powodzenie.
Wysłuchał Morgotha, wiedząc, że Yaxley nie mógł powiedzieć ani słowa więcej, nie był przeto jasnowidzem - ale wspomnienie o każdym żyjącym czarodzieju wiele dla niego znaczyło. Deirdre żyła, żyła jeszcze jakiś czas temu, żyć mogła wciąż, cała, nie gwałcona w ciemnej celi przez oszalałych, zamkniętych w murach Azkabanu zwyrodnialców. Świstokliki były ratunkiem. Czarny Pan nie zostawił ich na pastwę losu - zadbał o ich bezpieczny powrót. O powrót ich wszystkich.
- Nasz patronus was odnalazł - Bardziej stwierdził, niż zapytał; byli cali, byli wszyscy i pomogli im wspólnie, kiedy stanął wreszcie bezpośrednio naprzeciw siły anomalii, był w stanie to wyczuć - odcięta przez nich kotwica znacznie pomogła, ale nie była jedyną, którą wyzwoliła moc anomali - lub poruszyła ją na tyle, by dało się nad nią zapanować. Ale moc, która wyrwała się spod ich kontroli, uniemożliwiła ponowne dotarcie do Bagmana - czy istniała szansa, że anomalia wyrzuciła go ku jednemu ze świstoklików dokładnie tak, jak Wilhelminę Tuft? Czy wracali z tarczą, nie na tarczy, zmuszając do posłuchu gnieżdżących się tych ponurych lochach dementorów?
Nie dało się nie dostrzec pozycji, jaką przyjął Burke. Tristan zdawał sobie sprawę z tego, że i on wyglądał żałośnie - pozbawiony nieodłącznej mu buty i dumy, brudny, zraniony, owszem, ale przede wszystkim zmęczony psychicznie, przeżarty od środka czarną magią, osłabiony i wyzbyty z sił. Spędził tam jedynie kilka godzin, Burke cały miesiąc; nie powiedział nic więcej, przenosząc wzrok na Morgotha - pytająco. Craig wyglądał źle, czy stracił rozum całkiem, czy wciąż miał w sobie dumę sączoną czarnym tuszem mrocznego znaku?
Zamiast tego - skinął głową na słowa Goyle'a, nie mając już siły obrócić się w jego kierunku. Potwierdzał domysły, wszyscy zostaną tutaj sprowadzeni.
- Był ze mną - poinformował Caleana, odchylając głowę mocniej w tył - wspierając ją o ścianę już z zamkniętymi oczyma. Wciąż nie potrafił wyzbyć się zimnych dreszczy, choć każdy racjonalny szept podpowiadał, że na Grimmuald Place nie mógł pojawić się ani jeden dementor - i choć nie przepadał za tą rodziną, to gniazdo żmii było mu od niego milsze. - Razem z młodszym Mulciberem - Nazwisko wypowiedziane przez Morgotha musiało wskazywać Ignotusa. - Ale bez Perseusa - zakończył bez wyrazu, zbyt obojętnie; czy nie było z nimi jeszcze jednego rycerza, Runcorna? Los Avery'ego mógł podzielić każdy z nich, póki co - nie był przesądzony. To, że trafił w inne miejsce, niż oni wszyscy, bez nikogo, kto był w stanie przegonić dementorów, jeszcze o niczym nie świadczyło - anomalia całkowicie wypaczała każdą rzeczywistość. - Źle z nim - wrócił do uciętej myśli, mając na myśli Cadana - Żył jednak, kiedy widziałem go po raz ostatni. - Darował sobie szczegóły, Calean ujrzy je na własne oczy prędzej czy później. Jeśli świstokliki miały być częścią planu przygotowanego przez Czarnego Pana, zaczynał wierzyć w ich powodzenie.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Dobrze. Wszystko na razie szło dobrze. Ostatnie zaklęcie, które miało uzdrowić Morgotha, wniknęło w jego ciało niwelując wszystkie stłuczenia. Odetchnąłem z ulgą, bo na tym etapie moje możliwości się kończyły. Nie było innego wyjścia, musieli iść odpocząć. I choć skrzat miał najpierw zabrać Craiga, potem mojego kuzyna, to żaden z nich nie wykazał chęci do opuszczenia pomieszczenia. Nabrałem powietrza w płuca, ale nie zdążyłem nic powiedzieć. Kolejna dwójka czarodziejów zjawiła się w moim gabinecie. Spodziewałem się, że po pobycie Croucha na Grimmauld Place nic mnie nie zdziwi, ale do karuzeli zaskoczenia dołączył Rosier. Bredzący, ale niczego innego się po nim nie spodziewałem. Nawet nie zadałem sobie trudu, by wytłumaczyć jego złośliwość pobytem w Azkabanie. Uprzejmie pominąłem odpowiedź na pytanie, bo skoro nestorzy naszych rodzin postanowili zatamować sączącą się przez wieki niechęć, to widocznie mieli w tym jakiś cel. Wyższy, z którym nie powinienem dyskutować.
Nie wtrącałem się w dyskusję między ocalałymi, ale uważnie słuchałem każdego. I to nic, że większość nie miała nic konkretnego do powiedzenia, że rzucali ledwie ochłapami prawdziwych, rzetelnych informacji. To zrozumiałe. I ja również byłem wyrozumiały.
- Nie zapytałem wcześniej, ale jak macie jakieś eliksiry, które mogłyby pomóc to możecie się nimi pochwalić – rzuciłem nagle, gdzieś jak już wszystkie głosy umilkły, przynajmniej na chwilę. Sam nie miałem nic do powiedzenia, musiałem działać, próbować uzdrowić ich wszystkich na tyle, na ile mogłem. – Paxo Horribilis – spróbowałem rzucić na Rosiera trudniejsze zaklęcie, które za to załatwiłoby sprawę od razu, tak jak stwierdziłem po krótkim wywiadzie. Tym razem nie zamierzałem testować cierpliwości anomalii, jeśli się nie uda, to spróbuję z dwoma prostszymi urokami, bo trzeba mierzyć siły na zamiary.
Nie wtrącałem się w dyskusję między ocalałymi, ale uważnie słuchałem każdego. I to nic, że większość nie miała nic konkretnego do powiedzenia, że rzucali ledwie ochłapami prawdziwych, rzetelnych informacji. To zrozumiałe. I ja również byłem wyrozumiały.
- Nie zapytałem wcześniej, ale jak macie jakieś eliksiry, które mogłyby pomóc to możecie się nimi pochwalić – rzuciłem nagle, gdzieś jak już wszystkie głosy umilkły, przynajmniej na chwilę. Sam nie miałem nic do powiedzenia, musiałem działać, próbować uzdrowić ich wszystkich na tyle, na ile mogłem. – Paxo Horribilis – spróbowałem rzucić na Rosiera trudniejsze zaklęcie, które za to załatwiłoby sprawę od razu, tak jak stwierdziłem po krótkim wywiadzie. Tym razem nie zamierzałem testować cierpliwości anomalii, jeśli się nie uda, to spróbuję z dwoma prostszymi urokami, bo trzeba mierzyć siły na zamiary.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lupus Black' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 17
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 17
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Niestety się nie udało, ale powiedzmy, że miałem tego świadomość. Najważniejsze, że nie doświadczyliśmy żadnej paskudnej anomalii, która narobiłaby więcej szkód. Ta, która wprawiła panującą wokół magię w niebezpieczne pulsowanie ulotniła się, a słabość, jaką odczułem jakiś czas temu, nie była na tyle dokuczliwa, by nie móc próbować dalej. Zgodnie jednak ze swoim postanowieniem uznałem, że nie było czasu na próby w nieskończoność. Skoro magia nie chciała ze mną współpracować, znów musiałem iść naokoło. Nie lubiłem tego, zwłaszcza w obliczu zagrożenia, ale nie było lepszego wyjścia. Oczywiście zakładałem optymistycznie, że dwa łatwiejsze zaklęcia lecznicze udadzą się bez zbędnych problemów. Optymista.
- Paxo Maxima – wypowiedziałem więc, znów poruszając nadgarstkiem i celując w Rosiera. A może to była złośliwość losu doskonale zdająca sobie sprawę z rodowych relacji, kto to mógł wiedzieć. W każdym razie zamierzałem próbować do skutku, o ile nie wynikną inne komplikacje. Oby nie.
- Paxo Maxima – wypowiedziałem więc, znów poruszając nadgarstkiem i celując w Rosiera. A może to była złośliwość losu doskonale zdająca sobie sprawę z rodowych relacji, kto to mógł wiedzieć. W każdym razie zamierzałem próbować do skutku, o ile nie wynikną inne komplikacje. Oby nie.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lupus Black' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Tym razem jednak dobrze wybrałem, bo promień zaklęcia wskazywał na to, że wszystko się powiedzie. I nie myliłem się. Czułem, jak magia przepływa przez moją dłoń kumulując się w różdżce, potem zaś wydobywając się na zewnątrz. Naprawdę się udało. Mięśnie Tristana rozluźniły się, choć miałem wrażenie, że trochę jeszcze brakowało do tej niezachwianej harmonii oraz spokoju ducha. Ale większość prac była już praktycznie za mną. Tak właściwie to byłem zdziwiony w jak dobrym stanie Rosier wrócił z Azkabanu. Nie licząc niepokoju oraz lekko odmrożonego barku i trucizny, na którą nie mogłem nic poradzić, to był praktycznie zdrów.
- Paxo – powiedziałem spokojnie, stwierdzając na podstawie dotychczasowych obserwacji, że taka dawka będzie wystarczająca do uspokojenia pacjenta. Poprzednie zaklęcie załatwiło większość problemów z nierównym ciśnieniem pacjenta oraz jego brakiem opanowania. Teraz powinien się wyciszyć.
- Paxo – powiedziałem spokojnie, stwierdzając na podstawie dotychczasowych obserwacji, że taka dawka będzie wystarczająca do uspokojenia pacjenta. Poprzednie zaklęcie załatwiło większość problemów z nierównym ciśnieniem pacjenta oraz jego brakiem opanowania. Teraz powinien się wyciszyć.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lupus Black' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Gabinet Lupusa
Szybka odpowiedź