Ogródek na tyłach kamienicy
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ogródek
Niewielki ogródek umieszczony na tyłach kamienicy. Także chroniony przed wzrokiem mugoli. Można do niego wejść jedynie przez drzwi w jadalni. Jest ogrodzony żelaznym, kutym płotem; na ziemi znajduje się równo przystrzyżona trawa. W centrum stoi niewielka, ciemna, drewniana ławeczka, a dookoła niej rosną kwietne krzewy. W śród roślin dominują białe oraz granatowe, niemal czarne róże.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czy Deirdre była dla niej bardzo ważna? Półwila zamyśliła się, przylegając plecami do ogrodowego krzesła. W istocie postawiła całe jej życie na głowie, zupełnie odwracając znany porządek. Wolała nie wydawać osądu, nie stwierdzać, czy to dobrze czy też źle. Oczekiwała na wieści; otrzymany od madame Mericourt list zdawał się potwierdzać, że czarownica nadal trzymać ją chce na dystans, nie pozwalając się zbliżyć, ani tym bardziej zmienić nastawienia. Trzeba ją było oswoić, przyzwyczaić do siebie, chociażby spróbować - tyle że podobnych prób Evandra podjęła od zimy już kilka - bezskutecznie. Czy porozumienie było w ogóle możliwe? Na ostatnią sowę Deirdre nawet nie odpisała, czyżby tak bardzo zajęły ją nowe obowiązki, że nie miała okazji, by zebrać myśli i jakkolwiek rozwiać wątpliwości?
- Literackie wypociny. - Pokręciła głową z pobłażliwością. - Mówisz, jakby miłość miała to do siebie, że skupić ją można wyłącznie w jednej osobie. - Jakiś czas temu wychodziła z podobnego założenia, święcie przekonana, że wielka, nieskończona miłość powinna skupiać się na wybranku. Teraz nie była już tego taka pewna, skłaniając się bardziej ku stwierdzeniu, że pojemność serca zależna jest jednak od osoby. - Prim mi powiedziała. To znaczy, podejrzewałam to wcześniej, ale Prim rozwiała moje wątpliwości. Zresztą, spotkanie z tą czarownicą wszystko potwierdziło. - Czy powinna podawać nazwisko Deirdre? Niemożliwe, by Rigel wykorzystał tą wiedzę przeciwko niej. Nawet jeśli żywił skrajną niechęć do rodu Rosier, przez wzgląd na ich przyjaźń nie mógł jej przecież zdradzić. Tyle że wątpiła, by reszta zainteresowanych chciała, by ich ujawniono.
Bladą twarz rozświetlił znów uśmiech. Tak bardzo chciała, by ktoś dostrzegł jej siłę, te wszystkie starania oraz wysiłek, jaki wkładała w próby dostosowania się do rzeczywistości, trwania w niej nie tylko na ustalonych, ale i własnych zasadach.
- Nie jestem ideałem, Rigelu. Nie zamierzam mydlić ci oczu, mówiąc, że przychodzi to z łatwością. - Spuściła wzrok na swoje splecione dłonie. Ile razy załamywała ostatnio ręce, nie potrafiąc pogodzić się z krzyżującymi jej plany zmianami? - Trudno jest zmienić raz obrane spojrzenie na świat, kiedy nadciąga przymus, by ponownie się dostosować. Wydaje się wtedy, że przecież wszystko już jest jasne i zrozumiałe. Z pewnością, uśmiechem i optymizmem patrzy się w przyszłość, by zaraz ponownie zderzyć się ze zmianą. - Powróciła wzrokiem do ciemnych tęczówek przyjaciela. - Ale z czasem jest chyba coraz łatwiej. Masz w sobie doświadczenie oraz siłę, wystarczy je wykorzystać. - Czy to miało teraz miejsce? Kolejna próba odzyskania kontroli nad własnym życiem? Czym w ogóle była kontrola, kiedy otaczający ich świat zmieniał się z taką prędkością, że trudno za nią nadążyć?
Puściła mimo uszu rzucone z przekąsem stwierdzenie o przechadzaniu się po Londynie. To, do czego zamierzała doprowadzić, nie powinno wychodzić na publiczne światło dzienne. Wilgoć traw łaskotała kostki, plamiąc deszczowymi kroplami jedwabne pończochy. Udała zainteresowanie różanymi drzewami, które wprawdzie chętnie by zbadała i oceniła, zgłębiając się w ich charakterystykę, jednak nie tym razem.
- Więc nie obawiaj się - poleciła tylko na deklarację ufności. Skonfundowane spojrzenie utkwionych w niej czarnych tęczówek nie wybiło lady Rosier z równowagi. Za bardzo była przekonana o słuszności i powodzeniu planu, by zrezygnowała ze względu na niepewność Blacka. Opór Rigela nie był wprawdzie zaskakujący, choć świadczyć mógł nie tyle, o jego odporności, co o za słabym wysiłku Evandry, jaki wkładała w rzucany urok. - Nie, nie, spróbujmy, naprawdę - od razu wtrąciła się półwila, nie chcąc ot tak rezygnować z pomysłu. - Tylko raz. Zobaczysz, że się uda. - Wystarczyło przecież odpowiednio nacisnąć, popchnąć, zachęcić.
| jeszcze raz rzut na urok wili: 46+36=82
EM: 46
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Literackie wypociny. - Pokręciła głową z pobłażliwością. - Mówisz, jakby miłość miała to do siebie, że skupić ją można wyłącznie w jednej osobie. - Jakiś czas temu wychodziła z podobnego założenia, święcie przekonana, że wielka, nieskończona miłość powinna skupiać się na wybranku. Teraz nie była już tego taka pewna, skłaniając się bardziej ku stwierdzeniu, że pojemność serca zależna jest jednak od osoby. - Prim mi powiedziała. To znaczy, podejrzewałam to wcześniej, ale Prim rozwiała moje wątpliwości. Zresztą, spotkanie z tą czarownicą wszystko potwierdziło. - Czy powinna podawać nazwisko Deirdre? Niemożliwe, by Rigel wykorzystał tą wiedzę przeciwko niej. Nawet jeśli żywił skrajną niechęć do rodu Rosier, przez wzgląd na ich przyjaźń nie mógł jej przecież zdradzić. Tyle że wątpiła, by reszta zainteresowanych chciała, by ich ujawniono.
Bladą twarz rozświetlił znów uśmiech. Tak bardzo chciała, by ktoś dostrzegł jej siłę, te wszystkie starania oraz wysiłek, jaki wkładała w próby dostosowania się do rzeczywistości, trwania w niej nie tylko na ustalonych, ale i własnych zasadach.
- Nie jestem ideałem, Rigelu. Nie zamierzam mydlić ci oczu, mówiąc, że przychodzi to z łatwością. - Spuściła wzrok na swoje splecione dłonie. Ile razy załamywała ostatnio ręce, nie potrafiąc pogodzić się z krzyżującymi jej plany zmianami? - Trudno jest zmienić raz obrane spojrzenie na świat, kiedy nadciąga przymus, by ponownie się dostosować. Wydaje się wtedy, że przecież wszystko już jest jasne i zrozumiałe. Z pewnością, uśmiechem i optymizmem patrzy się w przyszłość, by zaraz ponownie zderzyć się ze zmianą. - Powróciła wzrokiem do ciemnych tęczówek przyjaciela. - Ale z czasem jest chyba coraz łatwiej. Masz w sobie doświadczenie oraz siłę, wystarczy je wykorzystać. - Czy to miało teraz miejsce? Kolejna próba odzyskania kontroli nad własnym życiem? Czym w ogóle była kontrola, kiedy otaczający ich świat zmieniał się z taką prędkością, że trudno za nią nadążyć?
Puściła mimo uszu rzucone z przekąsem stwierdzenie o przechadzaniu się po Londynie. To, do czego zamierzała doprowadzić, nie powinno wychodzić na publiczne światło dzienne. Wilgoć traw łaskotała kostki, plamiąc deszczowymi kroplami jedwabne pończochy. Udała zainteresowanie różanymi drzewami, które wprawdzie chętnie by zbadała i oceniła, zgłębiając się w ich charakterystykę, jednak nie tym razem.
- Więc nie obawiaj się - poleciła tylko na deklarację ufności. Skonfundowane spojrzenie utkwionych w niej czarnych tęczówek nie wybiło lady Rosier z równowagi. Za bardzo była przekonana o słuszności i powodzeniu planu, by zrezygnowała ze względu na niepewność Blacka. Opór Rigela nie był wprawdzie zaskakujący, choć świadczyć mógł nie tyle, o jego odporności, co o za słabym wysiłku Evandry, jaki wkładała w rzucany urok. - Nie, nie, spróbujmy, naprawdę - od razu wtrąciła się półwila, nie chcąc ot tak rezygnować z pomysłu. - Tylko raz. Zobaczysz, że się uda. - Wystarczyło przecież odpowiednio nacisnąć, popchnąć, zachęcić.
| jeszcze raz rzut na urok wili: 46+36=82
EM: 46
[bylobrzydkobedzieladnie]
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Ostatnio zmieniony przez Evandra Rosier dnia 04.01.23 12:31, w całości zmieniany 1 raz
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Evandra Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
Czy można kochać parę osób na raz w sposób, o jakim mówiła Evandra? Rigel nie był w stanie sobie tego wyobrazić. Jak kochał, to tylko jedną osobę i był wierny jak pies… zawsze jednej osobie oddawał serce, duszę i myśli. Nawet teraz trwał w tym przekonaniu. Przecież nie czuł zupełnie niczego do mężczyzn, z którymi sypiał. Nie obchodziło go, kim byli, jak się nazywali… i nawet nie chciał tego odkrywać. Potrzebował jedynie przez chwilę nie czuć się samotny. I upodlić się na tyle, żeby nie móc bez odrazy patrzeć na siebie w lustrze.
-Oczywiście, że są różne rodzaje miłości… Jednak dla mnie ta, o której mówisz, jest przeznaczona tylko dla jednej osoby. - Inne konfiguracje wydawały się dziwne i niewłaściwe. A może zwyczajnie miłość jest mylona z przyzwyczajeniem i przywiązaniem? Cóż, kto zrozumie wilowe serce? Black już nie raz się przekonał, iż wychodziło ono poza typowe dla ich społeczności schematy.
Czarodziej skrzyżował ręce na piersi.
-No pięknie. I ja dowiaduję się o tym wszystkim jako ostatni… - w jego głosie dało się usłyszeć lekki wyrzut. Czy przyjaciółki uznały, że nie jest gotów na taką wiadomość? Że poleci od razu do Kent z zamiarem porachowania kości Tristanowi? - Poczekaj. Słucham? Spotkałaś się z kochanką męża?
Nie mieściło mu się w głowie, jak w ogóle mogło do tego dojść.
-Nie próbowała cię otruć? - Zaniepokoił się. Kto wie, do czego są zdolne kochanki nestorów, chcące pieniędzy i statusu? - Ani poniżyć? Chyba nie wyobraża sobie, że może zająć twoje miejsce…
Po chwili urwał i aż wstrzymał oddech.
A co jeśli to wszystko jest spiskiem? No tak… sprawić, żeby osoba, chora na Serpentynę ponownie zaszła w ciąże, nie dbać o nią i tylko czekać, aż choroba w końcu ją zabierze, by w końcu związać się z kochanką. Idealne morderstwo.
Nie, nie. To tylko paranoja. Spokojnie.
-Wybacz, nie chciałem - odparł. - Uwierz mi. Są tacy, co by nie dali rady poradzić sobie nawet z połową tego, z czym ty musisz się mierzyć na co dzień.
Co było prawdą. Poznał ludzi, którzy zamiast stawić czoło swoim problemom, stanąć z nimi twarzą w twarz… uciekali. I najczęściej robili to ci, co należeli do tak zwanej silnej płci.
-Czasem myślę, że jesteśmy jak te ptaki ozdobne w klatkach. I biada tym, którym udało się skosztować wolności, bo nie da się wrócić po tym wszystkim do normalności. - Tak dokładnie się teraz czuł. Wiedza czasami była przekleństwem. Jednak czy byłby szczęśliwszy, gdyby nigdy się nie wyrwał? W odpowiedzi na słowa przyjaciółki o własnej sile jedynie westchnął. Nie miał siły tłumaczyć jej, że tak nie jest.
Nie rozumiał, jaki ma plan, ale wiedziony bezgranicznym zaufaniem podążył za nią w stronę różanych krzewów. Nie przeczuwał nawet, że to może być pułapka.
Patrzył na Evandrę z rosnącym zaniepokojeniem, kiedy ta ponownie proponowała mu pocałunek.
-Ale o co ci chodzi? Po co miałbym to robić? - Nie spuszczał z niej wzroku, starając się przeczytać ją, zrozumieć całą sytuację. Pierwszy raz w życiu zachowywała się w taki sposób. Nigdy, nawet w szkole nie mówiła do niego takich rzeczy, a doskonale pamiętał, jak bawiła się uczuciami innych otaczających ją chłopców…
Wtedy zrozumiał. Zrozumiał wszystko.
Myśl ta sprawiła, że poczuł, jak lodowaty dreszcz wstrząsa jego ciałem, a ściśnięte gardło nie pozwala zaczerpnąć powietrza. Ona nie mogła mu tego zrobić, a jednak… W końcu sięgnęła po moc swojej krwi, aby zmiażdżyć jego wolę, zmusić do tego, czego kompletnie nie chciał robić. Wykorzystać go w tak perfidny sposób. Żal i gniew splotły się w jedną całość, sprawiając, że spiął się, niczym struna, gotowa pęknąć w każdej chwili.
-Jak mogłaś? - zapytał nieswoim głosem. Jego lodowate brzmienie do złudzenia przypominało ton głosu starego Polluxa. - Jak mogłaś mi to zrobić?
Zacisnął pięści, wbijając w skórę krótkie paznokcie. Mocno. Do bólu.
Ze wszystkich ludzi na ziemi nie oczekiwał, że ktoś tak bliski spróbuje wbić mu nóż w plecy. Ale czego się spodziewał. Każdy mu tak robił. Każdy kłamał, obiecywał niestworzone rzeczy, żeby później wyrzucić go na śmietnik, jak starą nikomu nie potrzeba lalkę, kiedy już przestanie spełniać swoją funkcję.
Bo tym właśnie był. Człowiekiem-funkcją. I niczym innym. Dla nikogo. Na szczęście to niedługo się skończy. Jeszcze tylko ostatnie przygotowania… i będzie po wszystkim.
-Powinnaś już iść. - Spojrzał kobiecie prosto w oczy. W ciemnych tęczówkach nie zostało już nic z poczciwego Rigela. Była tam już tylko pustka.
|tu się dzielnie obroniłem
-Oczywiście, że są różne rodzaje miłości… Jednak dla mnie ta, o której mówisz, jest przeznaczona tylko dla jednej osoby. - Inne konfiguracje wydawały się dziwne i niewłaściwe. A może zwyczajnie miłość jest mylona z przyzwyczajeniem i przywiązaniem? Cóż, kto zrozumie wilowe serce? Black już nie raz się przekonał, iż wychodziło ono poza typowe dla ich społeczności schematy.
Czarodziej skrzyżował ręce na piersi.
-No pięknie. I ja dowiaduję się o tym wszystkim jako ostatni… - w jego głosie dało się usłyszeć lekki wyrzut. Czy przyjaciółki uznały, że nie jest gotów na taką wiadomość? Że poleci od razu do Kent z zamiarem porachowania kości Tristanowi? - Poczekaj. Słucham? Spotkałaś się z kochanką męża?
Nie mieściło mu się w głowie, jak w ogóle mogło do tego dojść.
-Nie próbowała cię otruć? - Zaniepokoił się. Kto wie, do czego są zdolne kochanki nestorów, chcące pieniędzy i statusu? - Ani poniżyć? Chyba nie wyobraża sobie, że może zająć twoje miejsce…
Po chwili urwał i aż wstrzymał oddech.
A co jeśli to wszystko jest spiskiem? No tak… sprawić, żeby osoba, chora na Serpentynę ponownie zaszła w ciąże, nie dbać o nią i tylko czekać, aż choroba w końcu ją zabierze, by w końcu związać się z kochanką. Idealne morderstwo.
Nie, nie. To tylko paranoja. Spokojnie.
-Wybacz, nie chciałem - odparł. - Uwierz mi. Są tacy, co by nie dali rady poradzić sobie nawet z połową tego, z czym ty musisz się mierzyć na co dzień.
Co było prawdą. Poznał ludzi, którzy zamiast stawić czoło swoim problemom, stanąć z nimi twarzą w twarz… uciekali. I najczęściej robili to ci, co należeli do tak zwanej silnej płci.
-Czasem myślę, że jesteśmy jak te ptaki ozdobne w klatkach. I biada tym, którym udało się skosztować wolności, bo nie da się wrócić po tym wszystkim do normalności. - Tak dokładnie się teraz czuł. Wiedza czasami była przekleństwem. Jednak czy byłby szczęśliwszy, gdyby nigdy się nie wyrwał? W odpowiedzi na słowa przyjaciółki o własnej sile jedynie westchnął. Nie miał siły tłumaczyć jej, że tak nie jest.
Nie rozumiał, jaki ma plan, ale wiedziony bezgranicznym zaufaniem podążył za nią w stronę różanych krzewów. Nie przeczuwał nawet, że to może być pułapka.
Patrzył na Evandrę z rosnącym zaniepokojeniem, kiedy ta ponownie proponowała mu pocałunek.
-Ale o co ci chodzi? Po co miałbym to robić? - Nie spuszczał z niej wzroku, starając się przeczytać ją, zrozumieć całą sytuację. Pierwszy raz w życiu zachowywała się w taki sposób. Nigdy, nawet w szkole nie mówiła do niego takich rzeczy, a doskonale pamiętał, jak bawiła się uczuciami innych otaczających ją chłopców…
Wtedy zrozumiał. Zrozumiał wszystko.
Myśl ta sprawiła, że poczuł, jak lodowaty dreszcz wstrząsa jego ciałem, a ściśnięte gardło nie pozwala zaczerpnąć powietrza. Ona nie mogła mu tego zrobić, a jednak… W końcu sięgnęła po moc swojej krwi, aby zmiażdżyć jego wolę, zmusić do tego, czego kompletnie nie chciał robić. Wykorzystać go w tak perfidny sposób. Żal i gniew splotły się w jedną całość, sprawiając, że spiął się, niczym struna, gotowa pęknąć w każdej chwili.
-Jak mogłaś? - zapytał nieswoim głosem. Jego lodowate brzmienie do złudzenia przypominało ton głosu starego Polluxa. - Jak mogłaś mi to zrobić?
Zacisnął pięści, wbijając w skórę krótkie paznokcie. Mocno. Do bólu.
Ze wszystkich ludzi na ziemi nie oczekiwał, że ktoś tak bliski spróbuje wbić mu nóż w plecy. Ale czego się spodziewał. Każdy mu tak robił. Każdy kłamał, obiecywał niestworzone rzeczy, żeby później wyrzucić go na śmietnik, jak starą nikomu nie potrzeba lalkę, kiedy już przestanie spełniać swoją funkcję.
Bo tym właśnie był. Człowiekiem-funkcją. I niczym innym. Dla nikogo. Na szczęście to niedługo się skończy. Jeszcze tylko ostatnie przygotowania… i będzie po wszystkim.
-Powinnaś już iść. - Spojrzał kobiecie prosto w oczy. W ciemnych tęczówkach nie zostało już nic z poczciwego Rigela. Była tam już tylko pustka.
|tu się dzielnie obroniłem
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Czy to, co czuła do Deirdre naprawdę można było nazywać miłością? Sympatią i zaintrygowaniem na pewno. Zainteresowaniem, pożądaniem, nienasyconym pragnieniem, ale i złością, brakiem cierpliwości, niezrozumieniem wobec obcych sobie zachowań. Czy to była miłość? Uczucie, jakim darzyła Tristana, było tu wręcz nieporównywalne i w żadnym wypadku nie chciała ich ze sobą zrównywać, były po prostu inne.
- Sama nie wiem o której mówię, Rig - westchnęła już w tym wszystkim pogubiona. - Daleka jestem teraz od składania deklaracji. Chcę sobie pozwolić na poszukiwania, odkrywanie siebie i innych, a nie zamykać na to, czego nie udało mi się jeszcze poczuć czy zobaczyć.
Nagły wyrzut Rigela był do przewidzenia i Evandra wcale mu się nie dziwiła. Kiedyś byli wręcz nierozłączni, mówiący sobie o każdym sekrecie, a dziś? Spotkanie na dusznym piętrze w zamku Durham pokazało jak bardzo zdążyli się od siebie oddalić, jak bardzo zmieniła ich dorosłość oraz nowe zasady.
- T-tak… - odparła z pewnym wahaniem. Działała przecież zgodnie z sugestią Primrose, by zbliżyć się do kochanki męża i trzymać ją po swojej stronie. Może i lady Burke nie do końca o takie zbliżenie chodziło, ale przynajmniej mogły się w pewien sposób porozumieć. - Ah, stale próbuje mnie sprowokować i rozzłościć. Jest też szalenie wierna Tristanowi, więc wie, że mu na mnie zależy. Czasem zachowuje się jak dzikie szczenię, które kąsać zamierza wyciąganą na zgodę rękę, ale nie można od razu mieć wszystkiego. Nawet jeśli się do mnie nie przekona, to przynajmniej teraz wiem, gdzie bywa mój mąż, gdy nie ma go w domu. - Ta niepewność męczyła ją tym bardziej dokuczliwie, gdy przeciwniczka pozostawała gdzieś w cieniu tajemnicy, zupełnie obca i nieznajoma. Jeszcze przed kilkoma miesiącami strach przed porzuceniem przez Tristana był największym, jaki spędzał Evandrze sen z powiek. Dziś nie musiała się już tego obawiać.
Pochyliła się nad blatem stołu i uśmiechnęła cieplej, chcąc by ten uśmiech udzielił się i Rigelowi. Przyjaciel chciał dla niej jak najlepiej, lecz nie potrafił wyzbyć się żywionej względem Rosierów niechęci. Czy tak miało być już zawsze? Czy miała stać między jednym a drugim, z czasem być zmuszoną do wyboru? Nie mogła do tego dopuścić, lecz żaden z nich nie ułatwiał sprawy, nie chcąc nawet brać pod uwagę możliwości wyciągnięcia ręki. Tristan mierzył wszystkich jedną miarą, niechętny był odstępstwom od reguł, jakie sam stosował. Moralność Rigela nie pozwalała także zrozumieć zachowania Tristana. Czy możliwym było, by kiedykolwiek doszli do porozumienia?
”Nie da się wrócić po tym wszystkim do normalności.”
Tyle że Evandra nie chciała donikąd wracać. Kolejne doświadczenia wyznaczały nowe zasady i nowe ramy normalności, jakie odpowiadały jej o wiele bardziej, niż te dotychczasowe. W złotych klatkach można było tkwić wiecznie, nie próbując się z nich wyrwać z przyzwyczajenia do wygód. Wielu powtarzało, że chce się z nich wydostać, zyskać możliwości, prawa, wywalczyć wolność - tylko czym tak naprawdę była wolność? Czy każdy, kto podejmował walkę, wiedział jak sobie z nią poradzić?
Nagła zmiana na twarzy czarodzieja zmroziła Evandrze krew w żyłach. Natychmiast odsunęła dłoń i zastygła w bezruchu ze wzrokiem utkwionym w czerni jego tęczówek. Po raz pierwszy spotykała się z tak lodowatym tonem jego głosu, tak okrutnie bolesnym, bo wymierzonym w sam środek poszarpanego serca.
- J-ja… - Nie była w stanie wydusić z siebie nic więcej, głos ugrzązł w gardle. Z początku nie mogła zrozumieć dlaczego tak bardzo się oburzył, skąd niechętna reakcja, intencją wszak było czynienie dobra. Kreślące się jego twarzy rozczarowanie było jasnym znakiem, że posunęła się za daleko. Że zawiodła. Cofnęła się o krok, zahaczając materiałem spódnicy o kolce rosnących wzdłuż ogrodzenia krzewów róż.
- Chciałam tylko pomóc… - Głupia! Zawsze chcesz TYLKO pomóc! Doskonale słyszała coraz głośniej bijące w piersi serce, wyczuwała drżenie własnych rąk i zapadających się w ziemię stóp.
Odruchem przesłoniła dłonią twarz, nie mogąc pozwolić, by dostrzegł majaczące się w błękicie oczu łzy. Kobieca broda zatrzęsła się w przestrachu, uświadamiając sobie, co tak naprawdę zrobiła. Czy tak beznadziejna ze mnie przyjaciółka? Blade policzki pogrążały się w palącej czerwieni wstydu. Czy kiedykolwiek jeszcze się do siebie odezwą, czy może koniec to już wieloletniej przyjaźni, jaka miała przetrwać każdą z burz? Upokorzenie nie pozwalało Evandrze stawiać takich pytań. Musiała czym prędzej uciec. Szybko wyminęła sylwetkę Blacka i pospiesznym krokiem opuściła rezydencję przy Grimmauld Place 12.
| zt x2
- Sama nie wiem o której mówię, Rig - westchnęła już w tym wszystkim pogubiona. - Daleka jestem teraz od składania deklaracji. Chcę sobie pozwolić na poszukiwania, odkrywanie siebie i innych, a nie zamykać na to, czego nie udało mi się jeszcze poczuć czy zobaczyć.
Nagły wyrzut Rigela był do przewidzenia i Evandra wcale mu się nie dziwiła. Kiedyś byli wręcz nierozłączni, mówiący sobie o każdym sekrecie, a dziś? Spotkanie na dusznym piętrze w zamku Durham pokazało jak bardzo zdążyli się od siebie oddalić, jak bardzo zmieniła ich dorosłość oraz nowe zasady.
- T-tak… - odparła z pewnym wahaniem. Działała przecież zgodnie z sugestią Primrose, by zbliżyć się do kochanki męża i trzymać ją po swojej stronie. Może i lady Burke nie do końca o takie zbliżenie chodziło, ale przynajmniej mogły się w pewien sposób porozumieć. - Ah, stale próbuje mnie sprowokować i rozzłościć. Jest też szalenie wierna Tristanowi, więc wie, że mu na mnie zależy. Czasem zachowuje się jak dzikie szczenię, które kąsać zamierza wyciąganą na zgodę rękę, ale nie można od razu mieć wszystkiego. Nawet jeśli się do mnie nie przekona, to przynajmniej teraz wiem, gdzie bywa mój mąż, gdy nie ma go w domu. - Ta niepewność męczyła ją tym bardziej dokuczliwie, gdy przeciwniczka pozostawała gdzieś w cieniu tajemnicy, zupełnie obca i nieznajoma. Jeszcze przed kilkoma miesiącami strach przed porzuceniem przez Tristana był największym, jaki spędzał Evandrze sen z powiek. Dziś nie musiała się już tego obawiać.
Pochyliła się nad blatem stołu i uśmiechnęła cieplej, chcąc by ten uśmiech udzielił się i Rigelowi. Przyjaciel chciał dla niej jak najlepiej, lecz nie potrafił wyzbyć się żywionej względem Rosierów niechęci. Czy tak miało być już zawsze? Czy miała stać między jednym a drugim, z czasem być zmuszoną do wyboru? Nie mogła do tego dopuścić, lecz żaden z nich nie ułatwiał sprawy, nie chcąc nawet brać pod uwagę możliwości wyciągnięcia ręki. Tristan mierzył wszystkich jedną miarą, niechętny był odstępstwom od reguł, jakie sam stosował. Moralność Rigela nie pozwalała także zrozumieć zachowania Tristana. Czy możliwym było, by kiedykolwiek doszli do porozumienia?
”Nie da się wrócić po tym wszystkim do normalności.”
Tyle że Evandra nie chciała donikąd wracać. Kolejne doświadczenia wyznaczały nowe zasady i nowe ramy normalności, jakie odpowiadały jej o wiele bardziej, niż te dotychczasowe. W złotych klatkach można było tkwić wiecznie, nie próbując się z nich wyrwać z przyzwyczajenia do wygód. Wielu powtarzało, że chce się z nich wydostać, zyskać możliwości, prawa, wywalczyć wolność - tylko czym tak naprawdę była wolność? Czy każdy, kto podejmował walkę, wiedział jak sobie z nią poradzić?
Nagła zmiana na twarzy czarodzieja zmroziła Evandrze krew w żyłach. Natychmiast odsunęła dłoń i zastygła w bezruchu ze wzrokiem utkwionym w czerni jego tęczówek. Po raz pierwszy spotykała się z tak lodowatym tonem jego głosu, tak okrutnie bolesnym, bo wymierzonym w sam środek poszarpanego serca.
- J-ja… - Nie była w stanie wydusić z siebie nic więcej, głos ugrzązł w gardle. Z początku nie mogła zrozumieć dlaczego tak bardzo się oburzył, skąd niechętna reakcja, intencją wszak było czynienie dobra. Kreślące się jego twarzy rozczarowanie było jasnym znakiem, że posunęła się za daleko. Że zawiodła. Cofnęła się o krok, zahaczając materiałem spódnicy o kolce rosnących wzdłuż ogrodzenia krzewów róż.
- Chciałam tylko pomóc… - Głupia! Zawsze chcesz TYLKO pomóc! Doskonale słyszała coraz głośniej bijące w piersi serce, wyczuwała drżenie własnych rąk i zapadających się w ziemię stóp.
Odruchem przesłoniła dłonią twarz, nie mogąc pozwolić, by dostrzegł majaczące się w błękicie oczu łzy. Kobieca broda zatrzęsła się w przestrachu, uświadamiając sobie, co tak naprawdę zrobiła. Czy tak beznadziejna ze mnie przyjaciółka? Blade policzki pogrążały się w palącej czerwieni wstydu. Czy kiedykolwiek jeszcze się do siebie odezwą, czy może koniec to już wieloletniej przyjaźni, jaka miała przetrwać każdą z burz? Upokorzenie nie pozwalało Evandrze stawiać takich pytań. Musiała czym prędzej uciec. Szybko wyminęła sylwetkę Blacka i pospiesznym krokiem opuściła rezydencję przy Grimmauld Place 12.
| zt x2
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Ogródek na tyłach kamienicy
Szybka odpowiedź