Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem
Pokój gościnny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
łóżko Loża 1
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
łóżko Loża 2
40 - Sam
41 - Hannah
ośla ławka Krzesełka pod ścianą
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój gościnny
Niezbyt czysty, wąski i długi pokój z dwoma ustawionymi łóżkami pod ścianą i drewnianą ławą ciągnącą się przez niemalże całą jego długość. W powietrzu unosi się zapach kurzu, stęchlizny i rozlanego piwa. Przez niewielkie, zaklejone brudem okna prawie wcale nie wpada słońce. Jedynym źródłem światła są trzy zawieszone w powietrzu świece. Podłoga ugina się przy każdym kroku, swoim skrzypieniem przypominając ludzkie jęki. Z racji, że znajduje się na poddaszu, skosy sufitu znacząco utrudniają przemieszczanie się. Osoby, które liczą sobie więcej niż 170 centymetrów, muszą schylać głowy, by nie uderzać czołem w pełen pajęczyn sufit. Klucz do pokoju znajduje się u barmana, a ten wydaje go tylko osobom zaufanym.
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
40 - Sam
41 - Hannah
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:01, w całości zmieniany 2 razy
Najpierw pogrążył się w milczeniu, w uwadze słuchając padających słów - podążał spojrzeniem ku tym, którzy odważyli się zabrać głos. Zawiesił dość tępo wzrok na Benjaminie, z bliżej nieokreślonego powodu nie odnajdując w sobie siły, by przyznać mu rację; miał jej wszak wiele, bo w czasach, które nastały, neutralności blisko było do tchórzostwa. Bo była bezpieczną zasłoną, była kłamstwem, była ułudą - wbrew wszystkiemu i wbrew temu, jak brzmiało to w uszach tych, którzy jej nie znali, w trakcie wojny albo jesteś z nami, albo przeciwko nam.
Nie mógł pozostawać głuchy na uwagi o Rosierze, które - choć skrajnie bezpodstawne - może miały w sobie choć krztynę prawdy; do dziś pamiętał kradzież przepowiedni i śledztwo, którego Rogers nie pozwolił mu przeprowadzić. Nie warto, nie ma sensu, nie zbijesz głową muru szlacheckich koneksji, są nietykalni - ten świat był chory, nie istniała równość, nie istniała sprawiedliwość. Przywileje mydliły oczy; wiedział, że nie wygrają oficjalnej wojny z organizacją, w skład której wchodzili szlachcice. Byli z góry skazani na porażkę - chyba że zaczną grać nieczysto, wysuną cały arsenał największych dział, poświęcą się temu całym sercem.
Skrzywił się lekko, słuchając pierwszych słów Alexa - i nie mógł już dłużej milczeć.
- Piękną neutralność zostawmy poematom, nie ma dla niej miejsca w trakcie wojny - odezwał się zaskakująco spokojnie, wbijając spojrzenie w Selwyna. Nie było ono jednak oskarżające - Alex był bardzo młody, kto wie, może wciąż naiwny, może wierzył bezkrytycznie w słowa zapisane na kartach historii (choć tą pisali zwycięzcy). Może nie chciał dostrzec faktu, że neutralność okupowana była krwią - bo równała się brakowi reakcji, brakowi pomocy, która mogła uratować niezliczone życia. - Na szali waży się ludzkie życie - my pragniemy je chronić, a ci, z którymi walczymy, chcą zniszczyć wszystkich tych, w których krwi nie płynie magia bądź którzy urodzili się w ponoć złej rodzinie. Jak w tym konflikcie lokuje się neutralność? - ciągnął; jeśli neutralność miała oznaczać przyzwalający na krzywdy brak działania, to była im ona wroga. Zdziwił się, poznając stanowisko Skamandera - Sam był Gwardzistą, doświadczonym aurorem; nie spodziewał się po nim przyzwolenia na dziejące się krzywdy, które często wiązały się z czarną magią - a ją przed laty przyrzekli zwalczać. - To przecież nie tak, że każdy, kto popiera nasze poglądy, musi natychmiast rzucać się ramię w ramię z nami w wir walki - nie każdy się do niej nadaje. Dałbym sobie różdżkę odebrać, że istnieją setki osób, które pomagają aktualnie prześladowanym - mugolom, charłakom, mugolakom - a które nie zasilają naszych szeregów. Jako Zakon nie jesteśmy definicją sprzeciwu terrorowi, a jedynie jego najdonośniejszym głosem, ręką odważnie dzierżącą różdżkę. To, że ktoś nie stoi wśród nas, nie oznacza, że jest naszym wrogiem - jest nim ten, kto czyni krzywdę ludziom, których bronimy. Nie wierzę przy tym w to, że ktoś może nie mieć żadnych poglądów - i każdy konsekwentny sposób ich egzekwowania kształtuje rzeczywistość. Ale obojętność wiążąca się z neutralnością - ze staniem z boku, z brakiem reakcji, z niemym obserwowaniem wszystkich tych tragedii, które odbywają się na naszych oczach - wyłącznie czyni krzywdę, nie zmieni świata na lepsze. A ten popieprzony świat z pewnością takiej zmiany potrzebuje. Nie zrozumcie mnie źle, nie mówię o tym, broń Merlinie, w kontekście Ulyssesa, którego praktycznie nie znam - a w kontekście nas wszystkich, naszych najbliższych, całej wojny. W tak tragicznych konfliktach zawsze przychodzi moment, w którym trzeba opowiedzieć się po którejś stronie - nawet jeśli wyłącznie w głębi serca. Moment, w którym neutralność przestaje istnieć. Nie wiem, czy w tej wojnie już nadszedł - ale nawet jeśli nie, to jestem pewien, że możemy się go wkrótce spodziewać. - Nie przygotował się na to, że z jego ust wypłynie tak długa przemowa - prawdę mówiąc nawet nie spodziewał się, że potrafiłby ją z siebie wyrzucić. Było jednak tak wiele rzeczy, które powinien powiedzieć; tak wiele wątpliwości, które powinien rozwiać. Właściwie każdy miał trochę racji i nikt jej do końca nie miał, pewne było jedno: musieli działać, bo byli nadzieją na to, że świat nie rozbije się w pył.
A potem słuchał już Eileen dzielącej się tym, czego była świadkiem - jej słowa jednak nie niosły zbyt wielu tłumaczeń. Zatrzymał na niej spojrzenie.
- To z pewnością nie inkantacja, chyba że niezwykle stara lub bardzo, bardzo potężna - odparł w końcu, bo nigdy wcześniej się z nią nie spotkał - a optymistycznie założył, że jako auror może być w tej sprawie autorytetem. - Może powstrzymajmy się póki co przed ingerencjami w umysł - odparł, przenosząc spojrzenie na Alexa (który, jak się okazało, posiadł niezwykle niebezpieczną umiejętność); choć nie miał wątpliwości, że intencje młodego uzdrowiciela są nieskazitelne, był gorącym przeciwnikiem legilimencji używanej w sytuacjach, gdy nie była całkiem niezbędna. Władza nad umysłami jest władzą nieludzką - dana śmiertelnikom, może zbyt szybko skłonić ku tyranii. - Nie wiem, czy zwykłe śledzenie podejrzanych czarodziejów przyniesie efekty. Spójrzcie na nas samych - raczej staramy się w życiu codziennym ukrywać naszą przynależność do Zakonu, jeśli trzecia siła - która teraz, pod nieobecność Grindelwalda, stała się siłą drugą - zostali tylko oni, tylko dwie grupy coraz mocniej zbliżające się ku sobie, niosące coraz głośniejszą pieśń rychłego starcia - również dba o bycie w jakikolwiek sposób zorganizowaną, to obserwacje nic nam nie dadzą. Będą się ukrywać, będą dyskretni. - Oczywiste było to, czego nie powiedział na głos, choć powiedzieć być może powinien: języki zawsze najlepiej rozwiązywała siła i strach. Obie były narzędziami skrajnymi, używanymi w sytuacjach krytycznych i najpewniej nie potrafiłby użyć ich w chwilach, gdy istniały jeszcze inne rozwiązania; ale czy wciąż je mieli? - To oni dali początek tej walce, do której musiało dojść - już dawno mordowali naszych przyjaciół, palili ich domy, wywołali otwarty konflikt z Biurem Aurorów, doprowadzając do niedawnej katastrofy na Śmiertelnym Nokturnie. Teraz próbują wyłapać nas i kto wie - może zamierzają nas zabić, może torturować, złamać i przesłuchać. - Choć może ostatnia ich próba, kiedy zawiedli i skończyli w Azkabanie, da im nieco do myślenia. - Nie możemy na to dalej pozwalać, musimy wyprzedzić ich o krok - urwał w końcu, a niedługo później skinął krótko głową na słowa Lorraine; nie znał się zupełnie na jasnowidzeniu, wróżbiarstwie i im pochodnych, najczęściej powątpiewał w ich skuteczność tudzież wiarygodność, ale musieli chwytać się każdej potencjalnej deski ratunku. A potem deskę tę przeobrazić w śmiertelną broń. Powiódł spojrzeniem ku zwracającej się do niego Selinie. - Używają potężnej, czarnej magii, mordują członków Zakonu Feniksa, pozostawiają mroczne, tajemnicze znaki na niebie i wierzą w wyższość czystej krwi. Choć ta wiedza daje nam dużo, ciężko dzięki niej czemukolwiek zapobiec - skwitował - bo tak naprawdę dopiero zniszczenie całej tej zarazy mogłoby cokolwiek zmienić. - Nie ma co ukrywać, że to wy znacie się Hogwarcie najlepiej - zwrócił się po krótkiej chwili do wszystkich nauczycieli, na dłużej zatrzymując wzrok na Jaydenie, który podzielił się swoją wizją. - Im więcej zdobędziecie informacji, tym lepiej - a my, jako reszta Zakonu, nieszczególnie możemy wam w tym pomóc. Nie mamy więc też prawa ingerować w wasze metody. Wierzę, że dacie z siebie wszystko - zakończył kolejny z tematów; podejmowali ich zbyt wiele na raz, powinni skupić się na jednym. Pilnowanie, aby rozmowa tak wielu osób nie rozbiegła się na zbyt wiele torów, była istną syzyfową pracą. - Jeżeli będziemy mogli jakoś ci pomóc w poszukiwaniach, daj znać - wysłał słaby uśmiech Floreanowi, zakonnemu specjaliście od historii magii. Kto wie, może wśród Zakonników krył się jeszcze ktoś, kto lubował się w tej sztuce i mógłby być dla Fortescue wsparciem; Garrett rozejrzał się po tłumie, w duchu zachęcając potencjalnych historyków do tego, aby zabrali głos. Potem zerknął na Sophię, która zdecydowała się odezwać jako kolejna. - Prawdopodobieństwo istnieje zawsze. Jeżeli dowiesz się czegoś, co może być tropem - nawet z pozoru nieistotnym - to dobrze będzie, jeśli się nim podzielisz - odpowiedział niezbyt wylewnie, nie dodając już, że jeśli Sophia będzie potrzebować pomocy, to może się o nią do niego zwrócić: zdawało mu się, że rozumie się to samo przez się. Poświęcił już dla Zakonu wiele - i był gotów poświęcać się dalej. - Nie znam się za bardzo na numerologii czy czysto naukowej teorii magii, ale wątpię, czy jesteśmy w stanie w jakikolwiek sposób zaszkodzić Grindelwaldowi. Jeśli żyje - a tego nie wiemy, to dość pesymistycznie założenie... bo w końcu jaki miałby interes w nagłym zniknięciu? - to znaczy, że włada magią potężniejszą niż wszystko to, co jest nam znane - rzucił w stronę Carrowa, ciągnąc jego myśl. - Chwila - wtrącił się, gdy uzdrowiciel mówił dalej. - Czy jawna była informacja, kto miał prowadzić dochodzenie w ich sprawie? Brzmi jak potencjalna sprawa Biura Aurorów, ale, szczerze mówiąc, zupełnie nic mi o tym nie wiadomo - powiedział z rodzącą się powoli złością i zerknął w kierunku innych aurorów zgromadzonych w pomieszczeniu; ktoś musiał coś wiedzieć. Ministerstwo nie mogło być tak głupie, by przerwać w połowie niezmiernie istotne dochodzenie... prawda?
Słuchając dalszych słów Seliny, nie wiedział, czy bardziej się rozzłościł czy miał ochotę roześmiać - zanim jednak zebrał się na jakąkolwiek reakcję, odezwał się Samuel. A potem wbił w Lovegood spojrzenie - ale nie było ono wściekłe, w jego głosie też nie odbijała się złość: jedynie coś na kształt zmęczenia naznaczonego gorzką ironią.
- Uwierz, że bardzo dobrze zdajemy sobie sprawę z tego, co się stało. Oraz wiemy, że dokonaliśmy wszelkich starań, żeby tej katastrofie zapobiec. Najwidoczniej jednak wszelkie starania to było za mało. Teraz pozostało nam naprawić tę sytuację - a fakt, że wciąż tu jesteś, oznacza, że chcesz nam w tym pomóc pomimo swojego pełnego jadu mechanizmu obronnego, za co - i mówię to szczerze - jesteśmy ci wdzięczni. Możemy porozmawiać o tym jeszcze chwilę, ale zgromadziliśmy się tu w jakieś trzydzieści osób nie po to, by publicznie załatwiać prywatne sprawy, tylko po to, by zrobić coś dobrego - więc proponuję do tego wrócić - dokończył, właściwie dziwiąc się, że zdołał powiedzieć to wszystko z niewzruszonym spokojem. Doświadczenie podpowiadało mu jednak, że to jedyny sposób, żeby Selina Lovegood wreszcie się zamknęła i przestała wzniecać kłótnię, na którą naprawdę nie mieli czasu. Wysłał krótkie spojrzenie w kierunku Bena - czy na pewno zapraszanie jej na spotkanie Zakonu było dobrym pomysłem?
Łatwo było się domyślić, że wkrótce dojdzie do wewnętrznych rozłamów - arystokraci, którzy zdecydowali się zasilić szeregi Zakonu, po raz kolejny stanęli przed paskudnym dylematem. Nabrał dziwnego wrażenia, że Wright niemo oskarża Adriena o oddanie córki potworowi - zupełnie jakby była to dla niego sprawa osobista. Nie zamierzał się w to wgłębiać: dziś powinni skupić się na tym, co jest najlepsze dla Zakonu.
Wsłuchał się więc w kolejne słowa Minnie, nie wtrącając się w żaden moment jej wywodu - wiedziała przerażająco wiele na tak młody wiek. Była zaprzeczeniem wszystkich pozorów i stereotypów; drobna, urocza, niewinna - przy tym jedna z najtęższych głów zgromadzonych w pomieszczeniu. Wyglądało na to, że póki co nikt nie miał w tej sprawie dalszych pytań - a przy tym nie budził wątpliwości fakt, że Minnie najpewniej miała rację.
- Kolejne szlacheckie nazwiska - skwitował więc po chwili słowa Archiego. - Ci z nas, którzy pojawiają się na arystokratycznych salonach - nie mówił, rzecz jasna, o sobie - pomijając brak chęci do integracji z wyżynami społecznymi, jego przynależność do Zakonu nie była chyba dla nikogo tajemnicą. Mógłby co najwyżej odegrać rolę wabika - żmije, które spróbują go tego wieczoru zabić, najprawdopodobniej są wrogami ich sprawy; stłumił westchnięcie - powinni być na nich uważni jeszcze bardziej niż zwykle. Słuchać szeptów, wyciągać informacje. Może alkohol i atmosfera przyjazna naszym wrogom rozwiąże im języki - dokończył, zerkając na Adriena, ale nie dlatego, że to od niego akurat wymagał takich działań - był jednocześnie ciekaw i obawiał się jego reakcji. Potrzebowali go w Zakonie, był ich najwyśmienitszym uzdrowicielem, z pewnością też najbardziej doświadczonym - co jeśli uzna, że w tym miejscu stawia granicę? Co jeśli córka i jej potencjalne szczęście (nawet jeśli zakłamane, nawet jeśli naznaczone czarną magią, którą parał się jej mąż) było dla niego tak ważne, że przyćmi wagę sprawy, o którą walczyli?
Odpowiadając, Carrow nie był wylewny - nie było to dobrym znakiem.
Po chwili Garrett skinął głową na słowa Elizabeth - i w duchu dziwił się, że części Zakonników z taką łatwością przychodziło mówienie o tym, że niektórzy z ich najbliższych mogą okazać się zdrajcami. Wbrew powszechnym opiniom Garry miał szczęście, rodząc się Weasleyem - odziedziczył butę pozwalającą mu na szczycenie się tym, kim był i jednoczesną walkę o bezpieczeństwo tych, którym obrona przychodziła z trudnością.
Na spotkaniu poruszali jednak zbyt wiele tematów na raz, kolejne wątki przeplatały się, każdy chciał mówić o tym, na czym znał się najlepiej - powinni zatrzymać ten potok słów, w jakiś sposób spróbować go uporządkować. Nie zajdą daleko, przekrzykując się i prowokując pasywno-agresywne wywody.
Nie mógł pozostawać głuchy na uwagi o Rosierze, które - choć skrajnie bezpodstawne - może miały w sobie choć krztynę prawdy; do dziś pamiętał kradzież przepowiedni i śledztwo, którego Rogers nie pozwolił mu przeprowadzić. Nie warto, nie ma sensu, nie zbijesz głową muru szlacheckich koneksji, są nietykalni - ten świat był chory, nie istniała równość, nie istniała sprawiedliwość. Przywileje mydliły oczy; wiedział, że nie wygrają oficjalnej wojny z organizacją, w skład której wchodzili szlachcice. Byli z góry skazani na porażkę - chyba że zaczną grać nieczysto, wysuną cały arsenał największych dział, poświęcą się temu całym sercem.
Skrzywił się lekko, słuchając pierwszych słów Alexa - i nie mógł już dłużej milczeć.
- Piękną neutralność zostawmy poematom, nie ma dla niej miejsca w trakcie wojny - odezwał się zaskakująco spokojnie, wbijając spojrzenie w Selwyna. Nie było ono jednak oskarżające - Alex był bardzo młody, kto wie, może wciąż naiwny, może wierzył bezkrytycznie w słowa zapisane na kartach historii (choć tą pisali zwycięzcy). Może nie chciał dostrzec faktu, że neutralność okupowana była krwią - bo równała się brakowi reakcji, brakowi pomocy, która mogła uratować niezliczone życia. - Na szali waży się ludzkie życie - my pragniemy je chronić, a ci, z którymi walczymy, chcą zniszczyć wszystkich tych, w których krwi nie płynie magia bądź którzy urodzili się w ponoć złej rodzinie. Jak w tym konflikcie lokuje się neutralność? - ciągnął; jeśli neutralność miała oznaczać przyzwalający na krzywdy brak działania, to była im ona wroga. Zdziwił się, poznając stanowisko Skamandera - Sam był Gwardzistą, doświadczonym aurorem; nie spodziewał się po nim przyzwolenia na dziejące się krzywdy, które często wiązały się z czarną magią - a ją przed laty przyrzekli zwalczać. - To przecież nie tak, że każdy, kto popiera nasze poglądy, musi natychmiast rzucać się ramię w ramię z nami w wir walki - nie każdy się do niej nadaje. Dałbym sobie różdżkę odebrać, że istnieją setki osób, które pomagają aktualnie prześladowanym - mugolom, charłakom, mugolakom - a które nie zasilają naszych szeregów. Jako Zakon nie jesteśmy definicją sprzeciwu terrorowi, a jedynie jego najdonośniejszym głosem, ręką odważnie dzierżącą różdżkę. To, że ktoś nie stoi wśród nas, nie oznacza, że jest naszym wrogiem - jest nim ten, kto czyni krzywdę ludziom, których bronimy. Nie wierzę przy tym w to, że ktoś może nie mieć żadnych poglądów - i każdy konsekwentny sposób ich egzekwowania kształtuje rzeczywistość. Ale obojętność wiążąca się z neutralnością - ze staniem z boku, z brakiem reakcji, z niemym obserwowaniem wszystkich tych tragedii, które odbywają się na naszych oczach - wyłącznie czyni krzywdę, nie zmieni świata na lepsze. A ten popieprzony świat z pewnością takiej zmiany potrzebuje. Nie zrozumcie mnie źle, nie mówię o tym, broń Merlinie, w kontekście Ulyssesa, którego praktycznie nie znam - a w kontekście nas wszystkich, naszych najbliższych, całej wojny. W tak tragicznych konfliktach zawsze przychodzi moment, w którym trzeba opowiedzieć się po którejś stronie - nawet jeśli wyłącznie w głębi serca. Moment, w którym neutralność przestaje istnieć. Nie wiem, czy w tej wojnie już nadszedł - ale nawet jeśli nie, to jestem pewien, że możemy się go wkrótce spodziewać. - Nie przygotował się na to, że z jego ust wypłynie tak długa przemowa - prawdę mówiąc nawet nie spodziewał się, że potrafiłby ją z siebie wyrzucić. Było jednak tak wiele rzeczy, które powinien powiedzieć; tak wiele wątpliwości, które powinien rozwiać. Właściwie każdy miał trochę racji i nikt jej do końca nie miał, pewne było jedno: musieli działać, bo byli nadzieją na to, że świat nie rozbije się w pył.
A potem słuchał już Eileen dzielącej się tym, czego była świadkiem - jej słowa jednak nie niosły zbyt wielu tłumaczeń. Zatrzymał na niej spojrzenie.
- To z pewnością nie inkantacja, chyba że niezwykle stara lub bardzo, bardzo potężna - odparł w końcu, bo nigdy wcześniej się z nią nie spotkał - a optymistycznie założył, że jako auror może być w tej sprawie autorytetem. - Może powstrzymajmy się póki co przed ingerencjami w umysł - odparł, przenosząc spojrzenie na Alexa (który, jak się okazało, posiadł niezwykle niebezpieczną umiejętność); choć nie miał wątpliwości, że intencje młodego uzdrowiciela są nieskazitelne, był gorącym przeciwnikiem legilimencji używanej w sytuacjach, gdy nie była całkiem niezbędna. Władza nad umysłami jest władzą nieludzką - dana śmiertelnikom, może zbyt szybko skłonić ku tyranii. - Nie wiem, czy zwykłe śledzenie podejrzanych czarodziejów przyniesie efekty. Spójrzcie na nas samych - raczej staramy się w życiu codziennym ukrywać naszą przynależność do Zakonu, jeśli trzecia siła - która teraz, pod nieobecność Grindelwalda, stała się siłą drugą - zostali tylko oni, tylko dwie grupy coraz mocniej zbliżające się ku sobie, niosące coraz głośniejszą pieśń rychłego starcia - również dba o bycie w jakikolwiek sposób zorganizowaną, to obserwacje nic nam nie dadzą. Będą się ukrywać, będą dyskretni. - Oczywiste było to, czego nie powiedział na głos, choć powiedzieć być może powinien: języki zawsze najlepiej rozwiązywała siła i strach. Obie były narzędziami skrajnymi, używanymi w sytuacjach krytycznych i najpewniej nie potrafiłby użyć ich w chwilach, gdy istniały jeszcze inne rozwiązania; ale czy wciąż je mieli? - To oni dali początek tej walce, do której musiało dojść - już dawno mordowali naszych przyjaciół, palili ich domy, wywołali otwarty konflikt z Biurem Aurorów, doprowadzając do niedawnej katastrofy na Śmiertelnym Nokturnie. Teraz próbują wyłapać nas i kto wie - może zamierzają nas zabić, może torturować, złamać i przesłuchać. - Choć może ostatnia ich próba, kiedy zawiedli i skończyli w Azkabanie, da im nieco do myślenia. - Nie możemy na to dalej pozwalać, musimy wyprzedzić ich o krok - urwał w końcu, a niedługo później skinął krótko głową na słowa Lorraine; nie znał się zupełnie na jasnowidzeniu, wróżbiarstwie i im pochodnych, najczęściej powątpiewał w ich skuteczność tudzież wiarygodność, ale musieli chwytać się każdej potencjalnej deski ratunku. A potem deskę tę przeobrazić w śmiertelną broń. Powiódł spojrzeniem ku zwracającej się do niego Selinie. - Używają potężnej, czarnej magii, mordują członków Zakonu Feniksa, pozostawiają mroczne, tajemnicze znaki na niebie i wierzą w wyższość czystej krwi. Choć ta wiedza daje nam dużo, ciężko dzięki niej czemukolwiek zapobiec - skwitował - bo tak naprawdę dopiero zniszczenie całej tej zarazy mogłoby cokolwiek zmienić. - Nie ma co ukrywać, że to wy znacie się Hogwarcie najlepiej - zwrócił się po krótkiej chwili do wszystkich nauczycieli, na dłużej zatrzymując wzrok na Jaydenie, który podzielił się swoją wizją. - Im więcej zdobędziecie informacji, tym lepiej - a my, jako reszta Zakonu, nieszczególnie możemy wam w tym pomóc. Nie mamy więc też prawa ingerować w wasze metody. Wierzę, że dacie z siebie wszystko - zakończył kolejny z tematów; podejmowali ich zbyt wiele na raz, powinni skupić się na jednym. Pilnowanie, aby rozmowa tak wielu osób nie rozbiegła się na zbyt wiele torów, była istną syzyfową pracą. - Jeżeli będziemy mogli jakoś ci pomóc w poszukiwaniach, daj znać - wysłał słaby uśmiech Floreanowi, zakonnemu specjaliście od historii magii. Kto wie, może wśród Zakonników krył się jeszcze ktoś, kto lubował się w tej sztuce i mógłby być dla Fortescue wsparciem; Garrett rozejrzał się po tłumie, w duchu zachęcając potencjalnych historyków do tego, aby zabrali głos. Potem zerknął na Sophię, która zdecydowała się odezwać jako kolejna. - Prawdopodobieństwo istnieje zawsze. Jeżeli dowiesz się czegoś, co może być tropem - nawet z pozoru nieistotnym - to dobrze będzie, jeśli się nim podzielisz - odpowiedział niezbyt wylewnie, nie dodając już, że jeśli Sophia będzie potrzebować pomocy, to może się o nią do niego zwrócić: zdawało mu się, że rozumie się to samo przez się. Poświęcił już dla Zakonu wiele - i był gotów poświęcać się dalej. - Nie znam się za bardzo na numerologii czy czysto naukowej teorii magii, ale wątpię, czy jesteśmy w stanie w jakikolwiek sposób zaszkodzić Grindelwaldowi. Jeśli żyje - a tego nie wiemy, to dość pesymistycznie założenie... bo w końcu jaki miałby interes w nagłym zniknięciu? - to znaczy, że włada magią potężniejszą niż wszystko to, co jest nam znane - rzucił w stronę Carrowa, ciągnąc jego myśl. - Chwila - wtrącił się, gdy uzdrowiciel mówił dalej. - Czy jawna była informacja, kto miał prowadzić dochodzenie w ich sprawie? Brzmi jak potencjalna sprawa Biura Aurorów, ale, szczerze mówiąc, zupełnie nic mi o tym nie wiadomo - powiedział z rodzącą się powoli złością i zerknął w kierunku innych aurorów zgromadzonych w pomieszczeniu; ktoś musiał coś wiedzieć. Ministerstwo nie mogło być tak głupie, by przerwać w połowie niezmiernie istotne dochodzenie... prawda?
Słuchając dalszych słów Seliny, nie wiedział, czy bardziej się rozzłościł czy miał ochotę roześmiać - zanim jednak zebrał się na jakąkolwiek reakcję, odezwał się Samuel. A potem wbił w Lovegood spojrzenie - ale nie było ono wściekłe, w jego głosie też nie odbijała się złość: jedynie coś na kształt zmęczenia naznaczonego gorzką ironią.
- Uwierz, że bardzo dobrze zdajemy sobie sprawę z tego, co się stało. Oraz wiemy, że dokonaliśmy wszelkich starań, żeby tej katastrofie zapobiec. Najwidoczniej jednak wszelkie starania to było za mało. Teraz pozostało nam naprawić tę sytuację - a fakt, że wciąż tu jesteś, oznacza, że chcesz nam w tym pomóc pomimo swojego pełnego jadu mechanizmu obronnego, za co - i mówię to szczerze - jesteśmy ci wdzięczni. Możemy porozmawiać o tym jeszcze chwilę, ale zgromadziliśmy się tu w jakieś trzydzieści osób nie po to, by publicznie załatwiać prywatne sprawy, tylko po to, by zrobić coś dobrego - więc proponuję do tego wrócić - dokończył, właściwie dziwiąc się, że zdołał powiedzieć to wszystko z niewzruszonym spokojem. Doświadczenie podpowiadało mu jednak, że to jedyny sposób, żeby Selina Lovegood wreszcie się zamknęła i przestała wzniecać kłótnię, na którą naprawdę nie mieli czasu. Wysłał krótkie spojrzenie w kierunku Bena - czy na pewno zapraszanie jej na spotkanie Zakonu było dobrym pomysłem?
Łatwo było się domyślić, że wkrótce dojdzie do wewnętrznych rozłamów - arystokraci, którzy zdecydowali się zasilić szeregi Zakonu, po raz kolejny stanęli przed paskudnym dylematem. Nabrał dziwnego wrażenia, że Wright niemo oskarża Adriena o oddanie córki potworowi - zupełnie jakby była to dla niego sprawa osobista. Nie zamierzał się w to wgłębiać: dziś powinni skupić się na tym, co jest najlepsze dla Zakonu.
Wsłuchał się więc w kolejne słowa Minnie, nie wtrącając się w żaden moment jej wywodu - wiedziała przerażająco wiele na tak młody wiek. Była zaprzeczeniem wszystkich pozorów i stereotypów; drobna, urocza, niewinna - przy tym jedna z najtęższych głów zgromadzonych w pomieszczeniu. Wyglądało na to, że póki co nikt nie miał w tej sprawie dalszych pytań - a przy tym nie budził wątpliwości fakt, że Minnie najpewniej miała rację.
- Kolejne szlacheckie nazwiska - skwitował więc po chwili słowa Archiego. - Ci z nas, którzy pojawiają się na arystokratycznych salonach - nie mówił, rzecz jasna, o sobie - pomijając brak chęci do integracji z wyżynami społecznymi, jego przynależność do Zakonu nie była chyba dla nikogo tajemnicą. Mógłby co najwyżej odegrać rolę wabika - żmije, które spróbują go tego wieczoru zabić, najprawdopodobniej są wrogami ich sprawy; stłumił westchnięcie - powinni być na nich uważni jeszcze bardziej niż zwykle. Słuchać szeptów, wyciągać informacje. Może alkohol i atmosfera przyjazna naszym wrogom rozwiąże im języki - dokończył, zerkając na Adriena, ale nie dlatego, że to od niego akurat wymagał takich działań - był jednocześnie ciekaw i obawiał się jego reakcji. Potrzebowali go w Zakonie, był ich najwyśmienitszym uzdrowicielem, z pewnością też najbardziej doświadczonym - co jeśli uzna, że w tym miejscu stawia granicę? Co jeśli córka i jej potencjalne szczęście (nawet jeśli zakłamane, nawet jeśli naznaczone czarną magią, którą parał się jej mąż) było dla niego tak ważne, że przyćmi wagę sprawy, o którą walczyli?
Odpowiadając, Carrow nie był wylewny - nie było to dobrym znakiem.
Po chwili Garrett skinął głową na słowa Elizabeth - i w duchu dziwił się, że części Zakonników z taką łatwością przychodziło mówienie o tym, że niektórzy z ich najbliższych mogą okazać się zdrajcami. Wbrew powszechnym opiniom Garry miał szczęście, rodząc się Weasleyem - odziedziczył butę pozwalającą mu na szczycenie się tym, kim był i jednoczesną walkę o bezpieczeństwo tych, którym obrona przychodziła z trudnością.
Na spotkaniu poruszali jednak zbyt wiele tematów na raz, kolejne wątki przeplatały się, każdy chciał mówić o tym, na czym znał się najlepiej - powinni zatrzymać ten potok słów, w jakiś sposób spróbować go uporządkować. Nie zajdą daleko, przekrzykując się i prowokując pasywno-agresywne wywody.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Dyskusja - mimowolnie zawiązana głównie między gwardzistami - wydała mi się zaskakująca, ale być może poruszała jeden z najważniejszych tematów. Mimo całej miłości do Bena, jego radykalne podejście mnie zdziwiło; tym bardziej, że sam już wiele razy pogubił się w życiu. W duchu wolałem jednak wierzyć, iż przyczyną tak szorstkich haseł była jego porywczość, nie zaś przekonanie o tym, że wokół nas snuli się sami wrogowie. Ostrożność, owszem, była sprzymierzeńcem – należało jednak oddzielić zdrowe ograniczenie wotum zaufania od szaleństwa. Jeszcze większym zaskoczeniem okazał się jednak Selwyn, którego słowa słusznie spuentował Garrett. W całym zamieszaniu jedynie Samuel zdawał się okazać trzeźwą postawę, choć Weasley również miał sporo racji, ja zaś nie potrafiłem pozostać obojętny na słowa, mniej lub bardziej oskarżycielskie, które zasiały ziarno niepokoju. Dotychczas byliśmy w dużej mierze jednomyślni, przez ostatnie miesiące wielu członków Zakonu Feniksa stało się dla mnie drugą rodziną - ale być może właśnie taka dyskusja była nam potrzebna.
- Prawdą jest, że nie możemy nikogo zmusić do wstępowania w nasze szeregi. Zakon Feniksa może istnieć tylko wtedy, gdy będzie zrzeszał ludzi, którzy wierzą w słuszność tego, co robimy, którzy przede wszystkim potrafią sobie nawzajem zaufać. Jednocześnie musimy wyzbyć się egoizmu i mieć świadomość tego, że jeśli nie przekażemy innym - rzecz jasna właściwym osobom - nie zyskamy silnych sojuszników. Zgadzam się ze Skamanderem, że przymusem niczego nie osiągniemy. Ale możemy przecież zwracać uwagę na istotne sprawy. Wierzę, że ci, którzy w głębi serca wierzą w zniesienie podziałów krwi i w sprawiedliwość, prędzej czy później opowiedzą się po właściwej stronie. Rozumiem także, że niektórzy potrzebują czasu, być może sygnału, który odmieni ich życie. - Urwałem na chwilę, spoglądając na Benjamina, a także na Selinę. Wright, choć nigdy nie wątpiłem w jego dobre serce, by przeżyć swoje katharsis, potrzebował otrzeć się o śmierć. Doskonale widziałem także przemianę Lovegood - kiedy spotkałem ją podczas noworocznego jarmarku, po raz pierwszy od wielu miesięcy, jej głównym zmartwieniem było jej nazwisko pojawiające się na łamach Czarownicy. Czy podobnie nie było z Ullysesem? I z wieloma innymi czarodziejami, którzy zwyczajnie nie zdawali sobie jeszcze sprawy z nadchodzącej wojny? Łatwiej było przecież odłożyć gazetę, zamknąć oczy i powtarzać, że jak na razie jest dobrze. Skąd mogli wiedzieć o tym, jak bardzo się mylą, skoro nikt nie miał odwagi o tym powiedzieć na głos? - Myślę, że właśnie to powinno być naszym zadaniem. Wysyłanie tych sygnałów. Masz rację, Garry, choć ten świat nie jest czarno-biały, a gnije w szarościach. To w naszym interesie powinno leżeć zwracanie uwagi na istotne sprawy. Czy nie właśnie po to pracowaliśmy nad Popiołami? Aby nieść pieśń feniksa? Jeśli rozpęta się prawdziwy chaos, a już obserwujemy jego zalążki, ucierpią wszyscy. Podziały się zacierają, wszelkie nazwiska bledną w obliczu wojny, widać to najlepiej między nami. Arystokraci, mugolacy, kobiety, mężczyźni. My wiemy, że nie jest to istotne. Ale dla tych, którzy pozostaną bezstronni, nie będzie usprawiedliwienia, choć myślę, że największą karę wymierzą im własne sumienia.
Ostatecznie byliśmy wyłącznie ludźmi. Popełnialiśmy błędy, pozwalaliśmy emocjom brać nad nami górę, upadaliśmy - a później jak głupcy gnaliśmy za utraconymi rajami.
Ja także.
Podziwiałem determinację, z jaką większość Zakonników podeszła do kwestii Rycerzy Walpurgii – ich gotowość była godna podziwu, i choć Garrett może zbyt szybko ostudził ich zapał, byłem wdzięczny za to, że przemówił z rozsądkiem, ukazując drugą stronę medalu.
- Musimy być ostrożni, zdradzenie się z przynależnością przez jedną osobę może pociągnąć za sobą znacznie poważniejsze konsekwencje, niż się nam wydaje, narażając innych. - zgodziłem się z Weasleyem. - Co nie oznacza, że mamy pozostać bezczynni. Ktoś mógłby poszukać informacji na temat znaku pojawiającego się na niebie, zbadać jego symbolikę. - Odnalazłem spojrzenie Minnie, której determinacja i w tym przypadku mogła okazać się nieoceniona, po chwili przenosząc uwagę także na Floreana, po raz kolejny doceniając jego znajomość historii magii, którą sam zwykłem dotąd traktować po macoszemu. - -Jeśli Voldemort sygnuje bądź każe sygnować swoim poplecznikom miejsca zbrodni, może mieć do przekazania więcej, niż wzbudzanie strachu. - To jego sposób komunikacji i wielu z tych, którzy skończyli w Azkabanie, czyniło tak przed nim. Komunikowali się. Zostawiali ślady, dumni ze swoich plugawych dokonań. Opowiadali o swoim cierpieniu, o szaleństwie, o odrzuceniu, o potędze. I najwyraźniej w tej kwestii Czarny Pan nie różnił się od pozostałych, choć siła zniszczeń, jakich zdołał dokonać w tak krótkim czasie, a także liczba ludzi, którzy widzieli w nim przywódcę, czyniła go wrogiem, którego nie należało lekceważyć. Nawet z tym zabawnym imieniem. - Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie chwalić się swoją przynależnością do Rycerzy Walpurgii.
Działali jeszcze za moich czasów w Hogwarcie i już wtedy wiedzieli o nich wyłącznie wybrańcy. Szkolna elita. - Cóż, Deimos Carrow był wyjątkiem, nigdy jednak nie grzeszył inteligencją. - Całkiem niedawno z Benjaminem mieliśmy okazję zasiąść do wspólnego stołu z Ramseyem Mulciberem. Nic w jego zachowaniu nie wskazywało na to, że jego ręce były zbrukane krwią, przypuszczam więc, że podobnie będzie w przypadku pozostałych osób, o których wiemy. Pojawił się w towarzystwie kobiety, Cassandry Vablatsky. Nie oznacza to jednak, że należy wciągać ją na listę podejrzanych, ale zwracając uwagę na towarzystwo, w jakim obracają się Rycerze Walpurgii, być może mimowolnie sami zaczniemy zauważać koneksje, które naprowadzą nas na pozostałych. Próbuję powiedzieć jedynie... że nie pownniśmy się narażać na zbędne niebezpieczeństwo. Ale o tym, mam nadzieję, sami wiecie najlepiej.
Milczałem w sprawie Hogwartu i porozumienia z dyrektorem, uznając tę kwestię za rozwiązaną. Nauczyciele i pracownicy byli najodpowiedniejszymi osobami do rozpoczęcia śledztwa w sprawie zniknięcia Grindewalda – i na tę chwilę, wraz z naukowymi poszukiwaniami, do których zadeklarowało się kilka osób, nie byliśmy w stanie zdziałać więcej – choć i tak było to już bardzo wiele.
Pokręciłem głową, gdy Garrett zapytał o nazwiska podane przez Carrowa, idąc w jego ślady i spoglądając kolejno na aurorów zgromadzonych w pokoju.
- Jeśli biuro o tym zapomniało, zawsze można przypomnieć Edith Bones o dwójce świadków, którzy nie zostali przesłuchani. - Była tam przecież, nie powinna odpuścić. Anomalia mogły wywołać chaos w biurze aurorów, ale sprawa była przecież świeża, a Bones powinno zależeć na skuteczności od pierwszych dni - zwłaszcza, że najwyraźniej planowała rewolucje, a ja nadal nie byłem w pełni przekonany co do tego, czy stała po właściwej stronie.
W jednej chwili chłodne spojrzenie Seliny wbiło w moje serce tysiące lodowych sopli, zadając ból, któremu nie równała się żadna rozszarpana rana, po których blizny nosiłem na swoim ciele. Jej oskarżycielski ton, choć mijał się z prawdą, której przecież znać nie mogła, przywrócił wspomnienia sprzed kilku dni, gdy snułem się po szpitalu, nie będąc w stanie zliczyć rannych i słuchając o kolejnych zgonach. Wbrew sobie, musiałem brnąć w kolejne kłamstwo, rozdarty między powinnościami wobec Zakonu, a niszczycielskim uczuciem, którego jednak nie potrafiłem się pozbyć.
- Skrzynię badała profesor Bagshot. Każdy wiedział, gdzie się znajduje. Ale o tym już dziś mówiliśmy. Skupianie się na porażkach do niczego nas nie zaprowadzi, podobnie, jak prowadzenie między sobą wojen. - Mój głos jak i spojrzenie utkwione w Osie były łagodne, choć każda komórka w moim ciele praktycznie drżała. Dopiero po chwili oderwałem od niej spojrzenie, zwracając się do wszystkich Zakonników. - Mam nadzieję, że będziemy widzieć wroga tylko w tych, którzy mordują niewinnych, wspierają absurdalne podziały i wykorzystują magię do niegodziwych celów. Jednocześnie jestem przekonany, że nie jest to nikt, kto znajduje się obecnie w tym pokoju. - Wewnętrzne rozłamy były ostatnim, co było nam potrzebne.
Mogłem się spodziewać, że ze swoim wrodzonym uporem Selina poczuje wyłącznie zachętę, spotykając się ze ścianą. W tej kwesti byliśmy do siebie podobni, ale cecha ta niosła ze sobą tyle samo pożytku co problemów.
- Nadal uważam, że wyprawa do Azkabanu niesie za sobą zbyt wiele zbędnego ryzyka. - Ostatnie, czego chciałem, to podważać jej zdanie w obecności świadków, najwyraźniej jednak nie była świadoma, czego żąda. - Nie mamy pewności, czy przyniesie to jakikolwiek pożytek. Jeśli Tuft była pod wpływem Imperiusa, nie będzie zbyt przydatna w odnalezieniu Grindewalda. W takim przypadku Veritaserum okaże się bezużyteczne, a odczytanie wspomnień przez legilimentę... cóż, Alex musi jeszcze trochę poćwiczyć. - Spojrzałem na Selwyna, ale nie oczekiwałem przebaczenia. Wiedział o tym najlepiej, że nie był mistrzem w tej dziedzinie, popełniał błędy. - Nie mamy pewności, czy ktokolwiek zdołałby coś wyciągnąć z byłej minister, Grindewald to potężny czarnoksiężnik, mógł doszczętnie zniszczyć jej umysł. Widywałem ludzi poddanych różnym klątwom, w wielu takich przypadkach nawet penetracja umysłu okazuje się ślepą uliczką. Wracając do samej wyprawy, w listopadzie włamywaliśmy się do Tower, które nie jest w połowie tak dobrze strzeżone jak Azkaban, a jednak Rogerowi Elliottowi, aurorowi, który wielokrotnie sprostał znacznie trudniejszym zadaniom, nie udało się wrócić.
Pytanie, czy zaryzykuje kilka istnień dla czegoś, co być może mogło okazać się jednym z tropów prowadzących do Grindewalda, zawisło w powietrzu niewypowiedziane. Nie było potrzeby, bym je werbalizował - jeśli obecność Lovegood w Świńskim Łbie nie wyniknęła z kwestii przypadku, wierzyłem, że Osa była wystarczająco inteligentna, by sama je sobie zadać.
- Jest jeszcze jedna, istotna sprawa, która wymaga naszej uwagi. Potrzebujemy każdej możliwej pomocy, by odbudować kwaterę Zakonu. Zaklęcia ochronne prawdopodobnie nadal działają, ale mogły zostać częściowo naruszone przez anomalia. Być może będziemy w stanie odzyskać niektóre materiały budowlane, ale w dużej mierze będziemy potrzebowali sporo drewna, także narzędzi, a także kogoś, kto mógłby zająć się rozrysowaniem planów i naprawą zaklęć. Nie chcę prosić was o coś, czego nie potrafilibyście zrobić, ale każdy rodzaj wsparcia będzie nieoceniony, nawet ten najdrobniejszy. Wiecie, w czym moglibyście pomóc? Im szybciej ruszymy z pracami, tym lepiej. Ale tu także musimy zachować ostrożność. I ustalić plan działania.
na odpis macie 72 godziny
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Prawdą jest, że nie możemy nikogo zmusić do wstępowania w nasze szeregi. Zakon Feniksa może istnieć tylko wtedy, gdy będzie zrzeszał ludzi, którzy wierzą w słuszność tego, co robimy, którzy przede wszystkim potrafią sobie nawzajem zaufać. Jednocześnie musimy wyzbyć się egoizmu i mieć świadomość tego, że jeśli nie przekażemy innym - rzecz jasna właściwym osobom - nie zyskamy silnych sojuszników. Zgadzam się ze Skamanderem, że przymusem niczego nie osiągniemy. Ale możemy przecież zwracać uwagę na istotne sprawy. Wierzę, że ci, którzy w głębi serca wierzą w zniesienie podziałów krwi i w sprawiedliwość, prędzej czy później opowiedzą się po właściwej stronie. Rozumiem także, że niektórzy potrzebują czasu, być może sygnału, który odmieni ich życie. - Urwałem na chwilę, spoglądając na Benjamina, a także na Selinę. Wright, choć nigdy nie wątpiłem w jego dobre serce, by przeżyć swoje katharsis, potrzebował otrzeć się o śmierć. Doskonale widziałem także przemianę Lovegood - kiedy spotkałem ją podczas noworocznego jarmarku, po raz pierwszy od wielu miesięcy, jej głównym zmartwieniem było jej nazwisko pojawiające się na łamach Czarownicy. Czy podobnie nie było z Ullysesem? I z wieloma innymi czarodziejami, którzy zwyczajnie nie zdawali sobie jeszcze sprawy z nadchodzącej wojny? Łatwiej było przecież odłożyć gazetę, zamknąć oczy i powtarzać, że jak na razie jest dobrze. Skąd mogli wiedzieć o tym, jak bardzo się mylą, skoro nikt nie miał odwagi o tym powiedzieć na głos? - Myślę, że właśnie to powinno być naszym zadaniem. Wysyłanie tych sygnałów. Masz rację, Garry, choć ten świat nie jest czarno-biały, a gnije w szarościach. To w naszym interesie powinno leżeć zwracanie uwagi na istotne sprawy. Czy nie właśnie po to pracowaliśmy nad Popiołami? Aby nieść pieśń feniksa? Jeśli rozpęta się prawdziwy chaos, a już obserwujemy jego zalążki, ucierpią wszyscy. Podziały się zacierają, wszelkie nazwiska bledną w obliczu wojny, widać to najlepiej między nami. Arystokraci, mugolacy, kobiety, mężczyźni. My wiemy, że nie jest to istotne. Ale dla tych, którzy pozostaną bezstronni, nie będzie usprawiedliwienia, choć myślę, że największą karę wymierzą im własne sumienia.
Ostatecznie byliśmy wyłącznie ludźmi. Popełnialiśmy błędy, pozwalaliśmy emocjom brać nad nami górę, upadaliśmy - a później jak głupcy gnaliśmy za utraconymi rajami.
Ja także.
Podziwiałem determinację, z jaką większość Zakonników podeszła do kwestii Rycerzy Walpurgii – ich gotowość była godna podziwu, i choć Garrett może zbyt szybko ostudził ich zapał, byłem wdzięczny za to, że przemówił z rozsądkiem, ukazując drugą stronę medalu.
- Musimy być ostrożni, zdradzenie się z przynależnością przez jedną osobę może pociągnąć za sobą znacznie poważniejsze konsekwencje, niż się nam wydaje, narażając innych. - zgodziłem się z Weasleyem. - Co nie oznacza, że mamy pozostać bezczynni. Ktoś mógłby poszukać informacji na temat znaku pojawiającego się na niebie, zbadać jego symbolikę. - Odnalazłem spojrzenie Minnie, której determinacja i w tym przypadku mogła okazać się nieoceniona, po chwili przenosząc uwagę także na Floreana, po raz kolejny doceniając jego znajomość historii magii, którą sam zwykłem dotąd traktować po macoszemu. - -Jeśli Voldemort sygnuje bądź każe sygnować swoim poplecznikom miejsca zbrodni, może mieć do przekazania więcej, niż wzbudzanie strachu. - To jego sposób komunikacji i wielu z tych, którzy skończyli w Azkabanie, czyniło tak przed nim. Komunikowali się. Zostawiali ślady, dumni ze swoich plugawych dokonań. Opowiadali o swoim cierpieniu, o szaleństwie, o odrzuceniu, o potędze. I najwyraźniej w tej kwestii Czarny Pan nie różnił się od pozostałych, choć siła zniszczeń, jakich zdołał dokonać w tak krótkim czasie, a także liczba ludzi, którzy widzieli w nim przywódcę, czyniła go wrogiem, którego nie należało lekceważyć. Nawet z tym zabawnym imieniem. - Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie chwalić się swoją przynależnością do Rycerzy Walpurgii.
Działali jeszcze za moich czasów w Hogwarcie i już wtedy wiedzieli o nich wyłącznie wybrańcy. Szkolna elita. - Cóż, Deimos Carrow był wyjątkiem, nigdy jednak nie grzeszył inteligencją. - Całkiem niedawno z Benjaminem mieliśmy okazję zasiąść do wspólnego stołu z Ramseyem Mulciberem. Nic w jego zachowaniu nie wskazywało na to, że jego ręce były zbrukane krwią, przypuszczam więc, że podobnie będzie w przypadku pozostałych osób, o których wiemy. Pojawił się w towarzystwie kobiety, Cassandry Vablatsky. Nie oznacza to jednak, że należy wciągać ją na listę podejrzanych, ale zwracając uwagę na towarzystwo, w jakim obracają się Rycerze Walpurgii, być może mimowolnie sami zaczniemy zauważać koneksje, które naprowadzą nas na pozostałych. Próbuję powiedzieć jedynie... że nie pownniśmy się narażać na zbędne niebezpieczeństwo. Ale o tym, mam nadzieję, sami wiecie najlepiej.
Milczałem w sprawie Hogwartu i porozumienia z dyrektorem, uznając tę kwestię za rozwiązaną. Nauczyciele i pracownicy byli najodpowiedniejszymi osobami do rozpoczęcia śledztwa w sprawie zniknięcia Grindewalda – i na tę chwilę, wraz z naukowymi poszukiwaniami, do których zadeklarowało się kilka osób, nie byliśmy w stanie zdziałać więcej – choć i tak było to już bardzo wiele.
Pokręciłem głową, gdy Garrett zapytał o nazwiska podane przez Carrowa, idąc w jego ślady i spoglądając kolejno na aurorów zgromadzonych w pokoju.
- Jeśli biuro o tym zapomniało, zawsze można przypomnieć Edith Bones o dwójce świadków, którzy nie zostali przesłuchani. - Była tam przecież, nie powinna odpuścić. Anomalia mogły wywołać chaos w biurze aurorów, ale sprawa była przecież świeża, a Bones powinno zależeć na skuteczności od pierwszych dni - zwłaszcza, że najwyraźniej planowała rewolucje, a ja nadal nie byłem w pełni przekonany co do tego, czy stała po właściwej stronie.
W jednej chwili chłodne spojrzenie Seliny wbiło w moje serce tysiące lodowych sopli, zadając ból, któremu nie równała się żadna rozszarpana rana, po których blizny nosiłem na swoim ciele. Jej oskarżycielski ton, choć mijał się z prawdą, której przecież znać nie mogła, przywrócił wspomnienia sprzed kilku dni, gdy snułem się po szpitalu, nie będąc w stanie zliczyć rannych i słuchając o kolejnych zgonach. Wbrew sobie, musiałem brnąć w kolejne kłamstwo, rozdarty między powinnościami wobec Zakonu, a niszczycielskim uczuciem, którego jednak nie potrafiłem się pozbyć.
- Skrzynię badała profesor Bagshot. Każdy wiedział, gdzie się znajduje. Ale o tym już dziś mówiliśmy. Skupianie się na porażkach do niczego nas nie zaprowadzi, podobnie, jak prowadzenie między sobą wojen. - Mój głos jak i spojrzenie utkwione w Osie były łagodne, choć każda komórka w moim ciele praktycznie drżała. Dopiero po chwili oderwałem od niej spojrzenie, zwracając się do wszystkich Zakonników. - Mam nadzieję, że będziemy widzieć wroga tylko w tych, którzy mordują niewinnych, wspierają absurdalne podziały i wykorzystują magię do niegodziwych celów. Jednocześnie jestem przekonany, że nie jest to nikt, kto znajduje się obecnie w tym pokoju. - Wewnętrzne rozłamy były ostatnim, co było nam potrzebne.
Mogłem się spodziewać, że ze swoim wrodzonym uporem Selina poczuje wyłącznie zachętę, spotykając się ze ścianą. W tej kwesti byliśmy do siebie podobni, ale cecha ta niosła ze sobą tyle samo pożytku co problemów.
- Nadal uważam, że wyprawa do Azkabanu niesie za sobą zbyt wiele zbędnego ryzyka. - Ostatnie, czego chciałem, to podważać jej zdanie w obecności świadków, najwyraźniej jednak nie była świadoma, czego żąda. - Nie mamy pewności, czy przyniesie to jakikolwiek pożytek. Jeśli Tuft była pod wpływem Imperiusa, nie będzie zbyt przydatna w odnalezieniu Grindewalda. W takim przypadku Veritaserum okaże się bezużyteczne, a odczytanie wspomnień przez legilimentę... cóż, Alex musi jeszcze trochę poćwiczyć. - Spojrzałem na Selwyna, ale nie oczekiwałem przebaczenia. Wiedział o tym najlepiej, że nie był mistrzem w tej dziedzinie, popełniał błędy. - Nie mamy pewności, czy ktokolwiek zdołałby coś wyciągnąć z byłej minister, Grindewald to potężny czarnoksiężnik, mógł doszczętnie zniszczyć jej umysł. Widywałem ludzi poddanych różnym klątwom, w wielu takich przypadkach nawet penetracja umysłu okazuje się ślepą uliczką. Wracając do samej wyprawy, w listopadzie włamywaliśmy się do Tower, które nie jest w połowie tak dobrze strzeżone jak Azkaban, a jednak Rogerowi Elliottowi, aurorowi, który wielokrotnie sprostał znacznie trudniejszym zadaniom, nie udało się wrócić.
Pytanie, czy zaryzykuje kilka istnień dla czegoś, co być może mogło okazać się jednym z tropów prowadzących do Grindewalda, zawisło w powietrzu niewypowiedziane. Nie było potrzeby, bym je werbalizował - jeśli obecność Lovegood w Świńskim Łbie nie wyniknęła z kwestii przypadku, wierzyłem, że Osa była wystarczająco inteligentna, by sama je sobie zadać.
- Jest jeszcze jedna, istotna sprawa, która wymaga naszej uwagi. Potrzebujemy każdej możliwej pomocy, by odbudować kwaterę Zakonu. Zaklęcia ochronne prawdopodobnie nadal działają, ale mogły zostać częściowo naruszone przez anomalia. Być może będziemy w stanie odzyskać niektóre materiały budowlane, ale w dużej mierze będziemy potrzebowali sporo drewna, także narzędzi, a także kogoś, kto mógłby zająć się rozrysowaniem planów i naprawą zaklęć. Nie chcę prosić was o coś, czego nie potrafilibyście zrobić, ale każdy rodzaj wsparcia będzie nieoceniony, nawet ten najdrobniejszy. Wiecie, w czym moglibyście pomóc? Im szybciej ruszymy z pracami, tym lepiej. Ale tu także musimy zachować ostrożność. I ustalić plan działania.
na odpis macie 72 godziny
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Ostatnio zmieniony przez Frederick Fox dnia 25.09.17 17:20, w całości zmieniany 1 raz
- Nie przypominam sobie, bym powiedział, że zamierzam udać się do Ulysessa, żeby wepchnąć mu do gardła siłą wrażliwość na naszą sprawę, a potem przyciągnąć go za szlacheckie fraki na spotkanie. To będzie jego decyzja, ale znam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że wybierze słuszną drogę - powiedział wyraźnie zirytowany, spoglądając to na Alexandra, to na Samuela, nie pojmując, dlaczego jego rozsądne - jak na Benjamina - słowa wywołały taką reakcję. Nie był zdenerwowany, nie podniósł głosu - dopiero teraz łypnął na Selwyna z mieszaniną niedowierzania i frustracji, przez chwilę zapominając o niedorosłym wieku chłopaka. Wright już otwierał usta, by kontynuować, lecz zanim zdążył zebrać myśli - odezwał się Garrett. Mądrze, rozsądnie ubierając w słowa to, czego pozbawiony retorycznych umiejętności Ben nie byłby w stanie przekazać - lub przekazałby to w groteskowo niedopasowany sposób, z przesadnym patosem bądź zdenerwowaniem. Odpowiedź Samuela także wpłynęła na niego niezbyt przyjemnie - był Gwardzistą, jak mógł mówić w ten sposób? Krzaczaste brwi brodacza powędrowały do góry a czoło się zmarszczyło, nie powiedział jednak nic więcej, kręcąc tylko z niedowierzaniem głową. Weasley miał rację, nie zamierzał powtarzać po nim własnych myśli - miał jedynie nadzieję, że niektórzy przejrzą na oczy i uświadomią sobie, jaką cenę mogą zapłacić za neutralność.
Z sfrustrowanych rozmyślań wyrwał go głos Eileen, do której powędrował wzrokiem.
Jeśli wypatrywał znaków, potwierdzających irracjonalną teorię o morderczych zapędach Rosiera, atakującego Wilde, prosto z nieba spadło na niego imię. - Tak nazywa się jego smoczyca, hodował ją w Kent - wypalił od razu, czując nieprzyjemne podekscytowanie, zalewające jego pierś wściekłością. Podła szumowina, kto wie, czy nie miał czegoś wspólnego z torturowaniem dzieci - skoro w chwili anomalii atakował bezbronne istoty, mógł robić jeszcze potworniejsze rzeczy. Myssleine, tak, ten francuski piesek miał skłonność do obarczania zwierząt durnymi imionami; Wright zacisnął usta, nie chcąc, by wylał się z nich potok przekleństw. Zgromadzeni przy stole mieli rację, należało zachować ostrożność, lecz tak ciężko było zachować spokój, gdy Rycerze szaleli po świecie, coraz mniej kryjąc się ze swoimi zbrodniami. - Mimo wszystko sądzę, że powinniśmy dowiedzieć się więcej o Rycerzach. Jeśli faktycznie mają coś wspólnego z krzywdą tych dzieci...musimy zareagować - wtrącił się w środek dyskusji; zgadzał się z niebezpieczeństwem Azkabanu, rozumiał potrzebę obserwowania Hogwartu, ale kwestia parszywych plugawców, sługusów głupiego Lorda Kogośtam, nie dawała mu spokoju. Zamilkł jednak ponownie, słuchając uważnie kolejnych głosów - każdy wspominał o czymś ważnym, dzielił się informacjami, spostrzeżeniami, obietnicami i Benjamin poczuł się nagle dziwnie wzruszony - obserwował kolejnych wypowiadających się zakonników uważnie, z dumą i smutkiem zarazem; tkliwość została przerwana jednak przez Selinę. Jak zwykle wojowniczą, nieprzyjemną i jadowitą. Wright skrzywił się widocznie, starając się umknąć spojrzeniem przed krytycznym wzrokiem Garretta. Cóż, miał nadzieję, że Fox porozmawia z Osą, on nie miał zamiaru tłumaczyć jej podstaw zakonowej etykiety. Twarz stężała już prawdopodobnie na stale w grymasie niezadowolenia - zwłaszcza, gdy Frederick poruszył temat Ramseya, obecnego także na pogrzebie Potterów. Może powinien porozmawiać z Cassandrą? Ostrzec ją - tak jak planował ostrzec Inarę?
Zerknął na Adriena, który podchodził do tematu z dziwną nonszalancją. - Wątpię, żeby posiadanie w najbliższej rodzinie mordercy powinno być tematem tak żartobliwym. I mówię to ja - nie mógł się powstrzymać od nieco chłodniejszego tonu, kolejny raz nie mogąc wyjść ze zdziwienia: czyżby on - on, przygłupi, według wielu niedojrzały - martwił się o Inarę bardziej od Carrowa? Najbardziej opiekuńczego ojca, jakiego miał przyjemność poznać? Nie powiedział jednak nic więcej, zaplatając ręce na piersi - z jednej strony czuł się podniesiony na duchu rozmowami, zebrał wiele informacji, z drugiej strony przesiąkł zirytowaniem: także na siebie. Chciał działać, gotów wbiec w ogień, by uratować tych, nad którymi zawisło niebezpieczeństwo, naznaczone szmaragdową czaszką: a nie mógł zrobić nic, jedynie spróbować uleczyć zniszczony podjętą ostatnio decyzją świat. Naprawić anomalię. Pomóc w obudowie Wywerny. Być czujnym i spokojnym. Potarł gorącą dłonią skroń; w pomieszczeniu zrobiło się duszno. - Mogę poszukać odpowiednich drzew do odbudowy chaty. Trochę o tym wiem, wychowałem się obok tartaku i wśród drwali. Przydałoby się też przygotowanie tego drewna, ale przy tych anomaliach...może lepiej zrobić to bez użycia magii. - odezwał się tuż po Fredericku, w końcu odnajdując jakiś konkret, haczyk, którego mógł się uchwycić, by nie tkwić w bezczynności, nie babrać się w wyrzutach sumienia, nie podsycać wściekłości kierowanej ku mordercom i zdrajcom. Odetchnął ciężej, zastanawiając się, czy nie otworzyć malutkiego okienka - ale byłoby to nierozsądne, ktoś mógł pod nim stać, a poza tym: nie przecisnąłby się przez zapełniony pokój na drugą jego stronę. Zakon rósł w siłę, stanowiąc żywy testament Albusa Dumbledore'a.
skracam epopeję do minimum, jak kogoś przegapiłam to przepraszam
Z sfrustrowanych rozmyślań wyrwał go głos Eileen, do której powędrował wzrokiem.
Jeśli wypatrywał znaków, potwierdzających irracjonalną teorię o morderczych zapędach Rosiera, atakującego Wilde, prosto z nieba spadło na niego imię. - Tak nazywa się jego smoczyca, hodował ją w Kent - wypalił od razu, czując nieprzyjemne podekscytowanie, zalewające jego pierś wściekłością. Podła szumowina, kto wie, czy nie miał czegoś wspólnego z torturowaniem dzieci - skoro w chwili anomalii atakował bezbronne istoty, mógł robić jeszcze potworniejsze rzeczy. Myssleine, tak, ten francuski piesek miał skłonność do obarczania zwierząt durnymi imionami; Wright zacisnął usta, nie chcąc, by wylał się z nich potok przekleństw. Zgromadzeni przy stole mieli rację, należało zachować ostrożność, lecz tak ciężko było zachować spokój, gdy Rycerze szaleli po świecie, coraz mniej kryjąc się ze swoimi zbrodniami. - Mimo wszystko sądzę, że powinniśmy dowiedzieć się więcej o Rycerzach. Jeśli faktycznie mają coś wspólnego z krzywdą tych dzieci...musimy zareagować - wtrącił się w środek dyskusji; zgadzał się z niebezpieczeństwem Azkabanu, rozumiał potrzebę obserwowania Hogwartu, ale kwestia parszywych plugawców, sługusów głupiego Lorda Kogośtam, nie dawała mu spokoju. Zamilkł jednak ponownie, słuchając uważnie kolejnych głosów - każdy wspominał o czymś ważnym, dzielił się informacjami, spostrzeżeniami, obietnicami i Benjamin poczuł się nagle dziwnie wzruszony - obserwował kolejnych wypowiadających się zakonników uważnie, z dumą i smutkiem zarazem; tkliwość została przerwana jednak przez Selinę. Jak zwykle wojowniczą, nieprzyjemną i jadowitą. Wright skrzywił się widocznie, starając się umknąć spojrzeniem przed krytycznym wzrokiem Garretta. Cóż, miał nadzieję, że Fox porozmawia z Osą, on nie miał zamiaru tłumaczyć jej podstaw zakonowej etykiety. Twarz stężała już prawdopodobnie na stale w grymasie niezadowolenia - zwłaszcza, gdy Frederick poruszył temat Ramseya, obecnego także na pogrzebie Potterów. Może powinien porozmawiać z Cassandrą? Ostrzec ją - tak jak planował ostrzec Inarę?
Zerknął na Adriena, który podchodził do tematu z dziwną nonszalancją. - Wątpię, żeby posiadanie w najbliższej rodzinie mordercy powinno być tematem tak żartobliwym. I mówię to ja - nie mógł się powstrzymać od nieco chłodniejszego tonu, kolejny raz nie mogąc wyjść ze zdziwienia: czyżby on - on, przygłupi, według wielu niedojrzały - martwił się o Inarę bardziej od Carrowa? Najbardziej opiekuńczego ojca, jakiego miał przyjemność poznać? Nie powiedział jednak nic więcej, zaplatając ręce na piersi - z jednej strony czuł się podniesiony na duchu rozmowami, zebrał wiele informacji, z drugiej strony przesiąkł zirytowaniem: także na siebie. Chciał działać, gotów wbiec w ogień, by uratować tych, nad którymi zawisło niebezpieczeństwo, naznaczone szmaragdową czaszką: a nie mógł zrobić nic, jedynie spróbować uleczyć zniszczony podjętą ostatnio decyzją świat. Naprawić anomalię. Pomóc w obudowie Wywerny. Być czujnym i spokojnym. Potarł gorącą dłonią skroń; w pomieszczeniu zrobiło się duszno. - Mogę poszukać odpowiednich drzew do odbudowy chaty. Trochę o tym wiem, wychowałem się obok tartaku i wśród drwali. Przydałoby się też przygotowanie tego drewna, ale przy tych anomaliach...może lepiej zrobić to bez użycia magii. - odezwał się tuż po Fredericku, w końcu odnajdując jakiś konkret, haczyk, którego mógł się uchwycić, by nie tkwić w bezczynności, nie babrać się w wyrzutach sumienia, nie podsycać wściekłości kierowanej ku mordercom i zdrajcom. Odetchnął ciężej, zastanawiając się, czy nie otworzyć malutkiego okienka - ale byłoby to nierozsądne, ktoś mógł pod nim stać, a poza tym: nie przecisnąłby się przez zapełniony pokój na drugą jego stronę. Zakon rósł w siłę, stanowiąc żywy testament Albusa Dumbledore'a.
skracam epopeję do minimum, jak kogoś przegapiłam to przepraszam
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W dyskusji przewijało się wiele tematów, nie wszystkie można było do końca zrozumieć i przyswoić, część z nich była dla mnie obca z powodu braku odpowiedniej wiedzy. Zaniechałem więc wtrącania się w sprawy, o których nic nie wiedziałem. Dużo bardziej zainteresowała mnie wymiana zdań odnośnie neutralności, bo o tym mogłem się wypowiedzieć. Słuchałem obu stron z zainteresowaniem, ale jednocześnie jakby smutkiem. Inni Zakonnicy podawali dane osób, których byli pewni, że działali jako tajemniczy Rycerze Walpurgii. I z każdym nazwiskiem robiło mi się słabo na myśl, że faktycznie mogłem mieć z nim do czynienia. Definitywne powiązanie Tristana z czarną magią wypowiedziane przez Bena spowodowało kolejne skrzywienie twarzy. Ile jeszcze? Ile jeszcze osób okaże się być w to zamieszane? Zacisnąłem mocniej dłonie w pięści, by zaraz je rozluźnić układając na nogach.
- Macie rację, że siłą niczego nie wskóramy – zacząłem, bo chyba w końcu każdy z obecnych mógł się wtrącić ze swoją opinią. – Ale zgadzam się z Benem i Garrettem. Sami słyszymy jak wiele podczas tej rozmowy pada nazwisk; większości z nich się pewnie nie spodziewaliśmy lub nie mieliśmy dla swoich przypuszczeń odpowiednich dowodów. Teraz okazuje się, że nasi najbliżsi, znajomi, stoją po drugiej stronie barykady – ciągnąłem, spoglądając na osoby, które miałem w zasięgu wzroku. – Jaką mamy gwarancję, że wśród naszego otoczenia, ci neutralni, są nimi faktycznie? Tylko członkostwo w Zakonie może dać nam pewność co do zamiarów oraz poglądów drugiej osoby. Oczywiście, że nie wszyscy, którzy nie są tutaj z nami są źli i zamierzają krzywdzić niewinnych. Ale jak ich rozpoznać, tak na pewno? Szlacheckie nazwisko nie wydaje mi się dostatecznym dowodem –kontynuowałem, uśmiechając się przy tym dość kwaśno. – Wydaje mi się, że bezpieczniej będzie założyć, że każdy spoza organizacji nie jest wart takiego samego zaufania jakim możemy obdarzyć siebie nawzajem. Wiem, że to krzywdzące, ale na ten moment chyba najbezpieczniejsze. To z kolei powoduje, że każdy inny może być potencjalnie zamieszany w trzecią siłę, o której była mowa. Neutralność faktycznie jest piękna, ale obawiam się, że jedynie w definicji – zakończyłem. Trudno mi się o tym wszystkim mówiło. To oznaczało, że każdy mógł być podejrzany: brat, siostra, ojciec, matka, żona czy mąż. Większość z nas posiadała rodziny, niewiele chyba było osób, które nie miały na świecie dosłownie nikogo. I pomysł, że ktoś z nich mógłby okazać się zupełnie kimś innym niż przypuszczaliśmy był przerażający. Nie bez powodu im nie mówimy o Zakonie. Nie bez powodu pierścienie mają chronić tę tajemnicę. I nawet jeśli wizja zabijającej mugoli Lyry była skrajnie absurdalna, to nie mogłem zaufać jej bardziej niż komukolwiek z tutaj obecnych. Tak po prostu było, wiedzieliśmy wraz z dołączaniem tutaj z czym to się będzie wiązało. I jaką cenę przyjdzie nam ponieść, nawet jeśli niektórzy, w tym ja, nie do końca pojmowaliśmy tego tak naprawdę.
- Rozejrzę się – przytaknąłem na propozycję szpiegostwa na salonach. O ironio, nie wiedziałem nawet, że sam byłem na celowniku, tylko tej drugiej strony. Nie byłem jednak wszechwiedzący, dlatego po prostu zgodziłem się z tym, że będę musiał się teraz baczniej rozglądać.
- To prawda, magia jest teraz niepewna. Nie boję się ciężkiej pracy, chętnie pomogę fizycznie. Ze sprzątaniem, wycinką drzew, budową, cokolwiek co trzeba zrobić – odpowiedziałem, tym razem już na ostatnią sprawę. Niestety w rysowaniu ani naprawie zaklęć nie będę mógł w stanie pomóc, ale ogarnąć bałagan związany z wybuchem jak najbardziej.
- Macie rację, że siłą niczego nie wskóramy – zacząłem, bo chyba w końcu każdy z obecnych mógł się wtrącić ze swoją opinią. – Ale zgadzam się z Benem i Garrettem. Sami słyszymy jak wiele podczas tej rozmowy pada nazwisk; większości z nich się pewnie nie spodziewaliśmy lub nie mieliśmy dla swoich przypuszczeń odpowiednich dowodów. Teraz okazuje się, że nasi najbliżsi, znajomi, stoją po drugiej stronie barykady – ciągnąłem, spoglądając na osoby, które miałem w zasięgu wzroku. – Jaką mamy gwarancję, że wśród naszego otoczenia, ci neutralni, są nimi faktycznie? Tylko członkostwo w Zakonie może dać nam pewność co do zamiarów oraz poglądów drugiej osoby. Oczywiście, że nie wszyscy, którzy nie są tutaj z nami są źli i zamierzają krzywdzić niewinnych. Ale jak ich rozpoznać, tak na pewno? Szlacheckie nazwisko nie wydaje mi się dostatecznym dowodem –kontynuowałem, uśmiechając się przy tym dość kwaśno. – Wydaje mi się, że bezpieczniej będzie założyć, że każdy spoza organizacji nie jest wart takiego samego zaufania jakim możemy obdarzyć siebie nawzajem. Wiem, że to krzywdzące, ale na ten moment chyba najbezpieczniejsze. To z kolei powoduje, że każdy inny może być potencjalnie zamieszany w trzecią siłę, o której była mowa. Neutralność faktycznie jest piękna, ale obawiam się, że jedynie w definicji – zakończyłem. Trudno mi się o tym wszystkim mówiło. To oznaczało, że każdy mógł być podejrzany: brat, siostra, ojciec, matka, żona czy mąż. Większość z nas posiadała rodziny, niewiele chyba było osób, które nie miały na świecie dosłownie nikogo. I pomysł, że ktoś z nich mógłby okazać się zupełnie kimś innym niż przypuszczaliśmy był przerażający. Nie bez powodu im nie mówimy o Zakonie. Nie bez powodu pierścienie mają chronić tę tajemnicę. I nawet jeśli wizja zabijającej mugoli Lyry była skrajnie absurdalna, to nie mogłem zaufać jej bardziej niż komukolwiek z tutaj obecnych. Tak po prostu było, wiedzieliśmy wraz z dołączaniem tutaj z czym to się będzie wiązało. I jaką cenę przyjdzie nam ponieść, nawet jeśli niektórzy, w tym ja, nie do końca pojmowaliśmy tego tak naprawdę.
- Rozejrzę się – przytaknąłem na propozycję szpiegostwa na salonach. O ironio, nie wiedziałem nawet, że sam byłem na celowniku, tylko tej drugiej strony. Nie byłem jednak wszechwiedzący, dlatego po prostu zgodziłem się z tym, że będę musiał się teraz baczniej rozglądać.
- To prawda, magia jest teraz niepewna. Nie boję się ciężkiej pracy, chętnie pomogę fizycznie. Ze sprzątaniem, wycinką drzew, budową, cokolwiek co trzeba zrobić – odpowiedziałem, tym razem już na ostatnią sprawę. Niestety w rysowaniu ani naprawie zaklęć nie będę mógł w stanie pomóc, ale ogarnąć bałagan związany z wybuchem jak najbardziej.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jayden nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. To wcale nie przypominało organizacji do której dołączył. Ostre słowa były potrzebne, jednak wydźwięk rozmów, które były prowadzone wykraczały poza granice rozsądku. Wcale nie była to dyskusja mająca prowadzić do czegoś dobrego. Wręcz przeciwnie. Wyraźnie widział wyostrzające się strony. Jedni chcieli zmusić innych do wstąpienie do szeregów Zakonu Feniksa lub zupełnym ich odrzuceniu, reszta nie chciała się aż tak mocno angażować w podziały. Czekał spokojnie na chwilę milczenia ze strony innych, chociaż z każdym słowem jego serce trwożyło się coraz bardziej. Smutek, który go ogarniał, trzymał w sobie i to właśnie z nim walczył. Widząc poróżnionych przyjaciół, nie można było być obojętnym. W końcu jednak zabrał głos. Spokojnie i wytrwale odwołując się do wypowiedzi Garretta, Bena i Glaucusa.
- Tutaj się z wami niestety nie zgodzę. Być neutralnym to nie znaczy być obojętnym i nieczułym. Jeśli nie damy ludziom wyboru nie będziemy lepsi od tych, z którymi chcemy się zmierzyć. Zakon Feniksa miał być raczej uosobieniem walki o swoje ideały. Nie wszyscy je popierają. Jeśli reguł moralności nie nosisz w sercu, nie znajdziesz ich w książkach czy w słowach. W mojej jak i waszych rodzinach znajdują się osoby, które nie są złymi ludźmi, a nie stoją pomiędzy nami. Oznacza to, że teraz mamy się ich wyrzec, bo odmówią zaangażowania? Mamy przestać im ufać? Konsekwencje będą katastrofalne. Mam poprosić kuzynki, żeby się narażały, chociaż nie będą do końca wierzyły w to co robią? A właśnie dlatego to robię, by one nie musiały. Glaucus zaraz miałby poprosić ciężarną żonę, żeby stanęła razem z nami przeciwko złu? A cóż istnieje sprawiedliwszego, niż się bronić, cóż piękniejszego, niż nieść pomoc przyjaciołom? Właśnie za nich walczymy. Za nich, za rodziny. Nie twierdzę, że nie mamy rekrutować nowych członków. Jednak nie chcę robić sobie wrogów ani zmuszać kogoś, by stanął obok mnie. Ktoś kto nie będzie wierzył w nasza ideę z samego siebie, nie będzie wytrwałym towarzyszem. Bez zaufania, solidarności i odpowiedzialności nie można być pewnym siebie. Nie można mieć odwagi. Być człowiekiem. Zaufanie, solidarność i odpowiedzialność, te trzy filary, które są ukrytą podstawą naszego bycia w świecie, one się teraz trzęsą i grożą zawaleniem. A my o nie się nie troszczymy jak trzeba. Nie rozpatrujemy nowych wydarzeń i skrętów z punktu widzenia tego, jaki one mają wpływ właśnie na zaufanie, solidarność i odpowiedzialność. Właśnie tym zaufaniem darzę swoją rodzinę, którą znam od lat. Niektórych z was widzę po raz pierwszy, a nie odrzucam waszego zaangażowania. Dlaczego więc miałbym odrzucać tych, których znam najlepiej i wyrzec się, bo postąpili inaczej? - urwał na chwilę, popierając swoją wypowiedzią Fredericka i Samuela. Pozwolił sobie na chwilę oddechu, przejeżdżając dłonią we włosach i kontynuował:
- Dążenie do pełnej, absolutnej sprawiedliwości jest jednym z największych i najbardziej niebezpiecznych marzeń człowieka. Najbezpieczniej jest uświadomić sobie, że niemożliwa jest sprawiedliwość poza zrozumieniem, że po drugiej stronie znajduje się człowiek. A człowiekiem jest każdy – i Zakonnik, i szary obywatel, i Rycerz, i Irlandczyk, i Anglik.
Urwał, spuszczając wzrok i wbijając spojrzenie w deski między swoimi butami. Nie chciał, by ludzie się kłócili i poróżnili. Chciał przypomnieć wszystkim założenie jak i cel, dla którego się zbierali. Nie chciał być po niczyjej stronie. Chciał walczyć o wolność, a nie ją komuś odbierać. - Ben... Może niech każdy zajmie się sobą - odparł, krzywiąc się przy tym z lekka. Sam był spokrewniony z Mulciberami, jednak nie zamierzał wywlekać tego jako osobistą krzywdę. Nie to było przecież celem spotkania, a Adrien z kolei nie był niczemu winny. Wziął głęboki wdech, czując, że to wcale nie szło w dobrym kierunku. A co jeśli i oni mieli stać się skłóceni? Zamiast być jednością i ciągnąć z tego siłę?
- Tutaj się z wami niestety nie zgodzę. Być neutralnym to nie znaczy być obojętnym i nieczułym. Jeśli nie damy ludziom wyboru nie będziemy lepsi od tych, z którymi chcemy się zmierzyć. Zakon Feniksa miał być raczej uosobieniem walki o swoje ideały. Nie wszyscy je popierają. Jeśli reguł moralności nie nosisz w sercu, nie znajdziesz ich w książkach czy w słowach. W mojej jak i waszych rodzinach znajdują się osoby, które nie są złymi ludźmi, a nie stoją pomiędzy nami. Oznacza to, że teraz mamy się ich wyrzec, bo odmówią zaangażowania? Mamy przestać im ufać? Konsekwencje będą katastrofalne. Mam poprosić kuzynki, żeby się narażały, chociaż nie będą do końca wierzyły w to co robią? A właśnie dlatego to robię, by one nie musiały. Glaucus zaraz miałby poprosić ciężarną żonę, żeby stanęła razem z nami przeciwko złu? A cóż istnieje sprawiedliwszego, niż się bronić, cóż piękniejszego, niż nieść pomoc przyjaciołom? Właśnie za nich walczymy. Za nich, za rodziny. Nie twierdzę, że nie mamy rekrutować nowych członków. Jednak nie chcę robić sobie wrogów ani zmuszać kogoś, by stanął obok mnie. Ktoś kto nie będzie wierzył w nasza ideę z samego siebie, nie będzie wytrwałym towarzyszem. Bez zaufania, solidarności i odpowiedzialności nie można być pewnym siebie. Nie można mieć odwagi. Być człowiekiem. Zaufanie, solidarność i odpowiedzialność, te trzy filary, które są ukrytą podstawą naszego bycia w świecie, one się teraz trzęsą i grożą zawaleniem. A my o nie się nie troszczymy jak trzeba. Nie rozpatrujemy nowych wydarzeń i skrętów z punktu widzenia tego, jaki one mają wpływ właśnie na zaufanie, solidarność i odpowiedzialność. Właśnie tym zaufaniem darzę swoją rodzinę, którą znam od lat. Niektórych z was widzę po raz pierwszy, a nie odrzucam waszego zaangażowania. Dlaczego więc miałbym odrzucać tych, których znam najlepiej i wyrzec się, bo postąpili inaczej? - urwał na chwilę, popierając swoją wypowiedzią Fredericka i Samuela. Pozwolił sobie na chwilę oddechu, przejeżdżając dłonią we włosach i kontynuował:
- Dążenie do pełnej, absolutnej sprawiedliwości jest jednym z największych i najbardziej niebezpiecznych marzeń człowieka. Najbezpieczniej jest uświadomić sobie, że niemożliwa jest sprawiedliwość poza zrozumieniem, że po drugiej stronie znajduje się człowiek. A człowiekiem jest każdy – i Zakonnik, i szary obywatel, i Rycerz, i Irlandczyk, i Anglik.
Urwał, spuszczając wzrok i wbijając spojrzenie w deski między swoimi butami. Nie chciał, by ludzie się kłócili i poróżnili. Chciał przypomnieć wszystkim założenie jak i cel, dla którego się zbierali. Nie chciał być po niczyjej stronie. Chciał walczyć o wolność, a nie ją komuś odbierać. - Ben... Może niech każdy zajmie się sobą - odparł, krzywiąc się przy tym z lekka. Sam był spokrewniony z Mulciberami, jednak nie zamierzał wywlekać tego jako osobistą krzywdę. Nie to było przecież celem spotkania, a Adrien z kolei nie był niczemu winny. Wziął głęboki wdech, czując, że to wcale nie szło w dobrym kierunku. A co jeśli i oni mieli stać się skłóceni? Zamiast być jednością i ciągnąć z tego siłę?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 04.08.19 17:43, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przenosił spojrzenie od jednego czarodzieja do drugiego. Im więcej głosów do niego docierało tym bardziej odcinał się od dyskusji stając się niczym więcej niż obserwatorem. Dystansował się i wychodził poza ściany tego pokoju, patrząc na to wszystko jak gdyby z góry, a im dłużej tak wisiał tym bardziej czuł się zmęczony. Naturalnie dzięki temu od razu dostrzegł problem dziwnie narastającego konfliktu między nimi samymi. Próba zdefiniowania neutralności, przypisania jej pozytywnego czy też ponurego odcienia...to było normalne, że musiał pojawić się podział skoro w gronie obecnych mieszali się gwardziści, jak i zwykli wyznawcy idei zakonu. Dyskusja była bezsensowna. Carrow był w stanie zrozumieć jedną i druga stronę, ich motywy, lecz oczywistym było, że próba przekazania jednym drugim swojego poglądu na wojnę było czymś z góry skazanym na porażkę. Gwardziści dla swoich racji poświęcili wszystko, zwykły szary zakonnik jedynie czas i dobre chęci. Nie można więc było zabronić gwardzistom skrajności poglądów na kwestię neutralności biorąc pod uwagę ile dla zakonu poświęcili. Potrzeby racjonalizacji wyboru była czymś naturalnym. Nie można ich było demonizować. Tak samo jednak nie można było zarzucać zwykłemu zakonnikowi tego, że nie rozumiał postawy gwardzisty. Podział w organizacji nie był w końcu przypadkowy. Alex i Garret jako wodzireje spotkania powinni zdawać sobie z tego sprawę, a jednak mimo to poruszyli temat zapominając o tym co dzieliło zakonników od gwardzistów, próbując narzucić coś co zostało ocenione z ich punktu siedzenia. To nie mogło się skończyć inaczej. Adrien oczami wyobraźni widział podnoszące się kolejno głosy oburzenia, to jak rozmowa zamiast na tematy merytorycznie istotne schodzi na te nic nie wnoszące poglądowe. Prawda była taka, że to jak każdy z nich z osobna podchodził do tematu neutralności nijak nie wpływało na zbliżenie się do celu - do zaprowadzenia równowagi w świecie zachwianym przez Grindewalda i Czarnego Pana. Potrzebne były czyny.
- Chciałbym przypomnieć wszystkim, że spotkaliśmy się tutaj po to by wiedzieć co robić. Nawołuję o jakieś opamiętanie się. Jest nas wielu, wiele więc myśli i różnych stron poglądów na każdą jedną sprawę każdy z nas posiada ale dzielenie się tym nie jest cel tego spotkania. Pamiętajcie, że łączy nas idea. Dyskusja o tym co kto czuje nie wpłynie na zbliżenie się do celu - do zaprowadzenia równowagi w świecie zachwianym przez Grindewalda, a teraz jeszcze i Lorda Voldemorta. Szastanie emocjami i pięknymi frazesami nic nie wniesie. Skupcie się, moi drodzy - anomalie i ich naprawy, odnalezienie Grindewalda, zdobycie informacji o rycerzach oraz Lordzie Voldemorcie, a teraz odbudowa kwatery - zwrócił się do wszystkich chcąc uciąć węzeł narastających emocji przekierowując uwagę wszystkich na to co ważne. Spojrzał na Garreta chcąc by ten wiedział, że będzie chciał wymienić z nim zdanie lub dwa po spotkaniu, a potem przeniósł swoje szare tęczówki na Alexa - Kompletnie się nie znam na budowie, jednak posiadam sprawne ręce, różdżkę i czas. Jeśli tylko ktoś mnie poinstruuje mogę odciążyć tych którzy coś umieją poprzez wykonywanie prostszych czynności - o pieniądzach nic nie wspominał, lecz to się rozumiało samo przez się. Posiadał majątek i był gotowy nim sypać.
- Benjaminie, odnoszę nieodparte wrażenie, że albo starasz się mnie w jawny i nieelegancki sposób sprowokować - czego kompletnie nie jestem w stanie zrozumieć, albo do sprawy mojego zięcia, z nieznanych mi powodów, podchodzisz bardzo osobiście pozwalając ponosić się emocjom. Nie muszę chyba przypominać, że już raz cie to wyjątkowo zwiodło. Powinieneś uważać - tym bardziej teraz, jako gwardzista, prawda, Ben...? Naturalnie, w sposób oczywisty i jednoznaczny miał na myśli moment w którym płomień feniksa opuścił Bena, to, że już raz stracił pióro i kto wie...magia zakonu choć zdawała się dać mu szansę może popełniła błąd skoro Wright, już teraz jako gwardzista, stawiał emocje ponad rozsądek. Naturalnie Adrien, wszystko to oblekł w chłodny, protekcjonalny ton - mówił niczym do dziecka biegającego po schodach z nożyczkami. Naturalnie nie podnosił głosu, nie było słychać w nim gniewu, urazy. Efekt zamierzony. Taka niby dobra rada, a jednak również przestroga, że jeżeli jednak chciał go w jakiś sposób sprowokować to był bliżej niż dalej tej granicy - Jak już powiedziałem - porozmawiam z nim - sprawę uważał za zamkniętą. Nie zamierzał się rozwodzić na jej temat, a przynajmniej nie w towarzystwie Benjamina. Ten zdawał się mieć już swoje zdanie i Adrien wiedział, że jego zapewnienia nic tu nie wniosą.
- Chciałbym przypomnieć wszystkim, że spotkaliśmy się tutaj po to by wiedzieć co robić. Nawołuję o jakieś opamiętanie się. Jest nas wielu, wiele więc myśli i różnych stron poglądów na każdą jedną sprawę każdy z nas posiada ale dzielenie się tym nie jest cel tego spotkania. Pamiętajcie, że łączy nas idea. Dyskusja o tym co kto czuje nie wpłynie na zbliżenie się do celu - do zaprowadzenia równowagi w świecie zachwianym przez Grindewalda, a teraz jeszcze i Lorda Voldemorta. Szastanie emocjami i pięknymi frazesami nic nie wniesie. Skupcie się, moi drodzy - anomalie i ich naprawy, odnalezienie Grindewalda, zdobycie informacji o rycerzach oraz Lordzie Voldemorcie, a teraz odbudowa kwatery - zwrócił się do wszystkich chcąc uciąć węzeł narastających emocji przekierowując uwagę wszystkich na to co ważne. Spojrzał na Garreta chcąc by ten wiedział, że będzie chciał wymienić z nim zdanie lub dwa po spotkaniu, a potem przeniósł swoje szare tęczówki na Alexa - Kompletnie się nie znam na budowie, jednak posiadam sprawne ręce, różdżkę i czas. Jeśli tylko ktoś mnie poinstruuje mogę odciążyć tych którzy coś umieją poprzez wykonywanie prostszych czynności - o pieniądzach nic nie wspominał, lecz to się rozumiało samo przez się. Posiadał majątek i był gotowy nim sypać.
- Benjaminie, odnoszę nieodparte wrażenie, że albo starasz się mnie w jawny i nieelegancki sposób sprowokować - czego kompletnie nie jestem w stanie zrozumieć, albo do sprawy mojego zięcia, z nieznanych mi powodów, podchodzisz bardzo osobiście pozwalając ponosić się emocjom. Nie muszę chyba przypominać, że już raz cie to wyjątkowo zwiodło. Powinieneś uważać - tym bardziej teraz, jako gwardzista, prawda, Ben...? Naturalnie, w sposób oczywisty i jednoznaczny miał na myśli moment w którym płomień feniksa opuścił Bena, to, że już raz stracił pióro i kto wie...magia zakonu choć zdawała się dać mu szansę może popełniła błąd skoro Wright, już teraz jako gwardzista, stawiał emocje ponad rozsądek. Naturalnie Adrien, wszystko to oblekł w chłodny, protekcjonalny ton - mówił niczym do dziecka biegającego po schodach z nożyczkami. Naturalnie nie podnosił głosu, nie było słychać w nim gniewu, urazy. Efekt zamierzony. Taka niby dobra rada, a jednak również przestroga, że jeżeli jednak chciał go w jakiś sposób sprowokować to był bliżej niż dalej tej granicy - Jak już powiedziałem - porozmawiam z nim - sprawę uważał za zamkniętą. Nie zamierzał się rozwodzić na jej temat, a przynajmniej nie w towarzystwie Benjamina. Ten zdawał się mieć już swoje zdanie i Adrien wiedział, że jego zapewnienia nic tu nie wniosą.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Miała wrażenie, że w pewnym momencie wymiana zdań stała się o wiele bardziej burzliwa, gdy temat najwyraźniej zboczył na kwestię bardzo kontrowersyjną – neutralność. Jako świeży nabytek w Zakonie, osoba, która jeszcze nie przesiąkła należycie życiem organizacji i nie uczestniczyła w niej wcześniej, patrzyła na to z pewną dozą dystansu i była daleka od jednoznacznego demonizowania ludzi, którzy nie należeli do organizacji. Zgadzała się z Samuelem, Alexandrem, Jaydenem i z innymi, którzy uważali, że przynależność do Zakonu i oddanie sprawie powinny być kwestią własnego wyboru, nigdy przymusu, i że nie każdy, kto do niego nie należał, musiał być ich wrogiem. Wiedziała, że poza Zakonem także znajduje się wielu dobrych ludzi, ale kryły się tam i niegodne zaufania szumowiny, dlatego musieli być ostrożni. Sama, choć wiedziała że postępuje słusznie, przezornie nikomu nie mówiła o swojej przynależności, nawet bratu, swojej najbliższej rodzinie. Była co prawda całkowicie przekonana, że miał serce po właściwej stronie, ale dla bezpieczeństwa ich obojga wolała sprawę przemilczeć, nawet jeśli to miało oznaczać okłamywanie go. Zgadzała się z Jaydenem, że pięknie było walczyć za bliskich, by ich samych uchronić przed taką koniecznością, pięknie było chronić niewinnych przed skalaniem ich wojenną zawieruchą i niepotrzebnym cierpieniem, ale w tym wszystkim powinni zachować zdrowy rozsądek, i nie zapominać, że tak naprawdę wszyscy byli po prostu ludźmi, i od każdego z nich zależało, jaką podejmie decyzję i jaką obierze drogę.
Troska o bliskich wymagała czasami trudnych wyborów, ale Sophia nie potrafiłaby zmusić brata ani nikogo innego do podjęcia trudnej decyzji o przynależności i działaniu, wątpiła zresztą, by osoba niepewna i działająca pod presją była dobrym Zakonnikiem. To musiało być wyborem; sama zadecydowała za siebie, nikt jej do tego nie zmuszał. Sama postanowiła wziąć na swoje barki potencjalne ryzyko i zaangażować się, bo nie chciała być bierna i pragnęła działać w słusznej sprawie, a w tych czasach nawet Biuro Aurorów nie zawsze to gwarantowało. Ministerstwu nie mogła ufać, ale czy mogła ufać tym ludziom? Powinna, bo wszyscy oni znajdowali się w tym samym punkcie, co ona, podjęli decyzję, która zaprowadziła ich do tego pomieszczenia.
- Konflikty, dalsze podziały i zmuszanie kogokolwiek niczego nie rozwiążą. Każdy z nas musiał sam dojrzeć do decyzji o zaangażowaniu się i uwierzyć w sprawę, i jestem pewna, że to samo dotyczy też innych, którzy mają serce po właściwej stronie, ale też dużo do stracenia, lub zwyczajnie nie byli lub nie są jeszcze gotowi na tak poważny i ryzykowny krok. Lub po prostu nie wiedzą, że istnieje alternatywa, sposób, dzięki któremu mogą pomóc. Nie każdy z nich musi być automatycznie przeciwko nam. Świat nie jest czarno-biały – powiedziała. Zdawała sobie sprawę, że byli ludzie, którzy mieli do stracenia dużo więcej niż ona, mieli rodziny, za które odpowiadali. Sophia była osobą samotną, jedyne co mogła poświęcić to swoją pracę, a jedyną osobą, którą mogła naprawdę skrzywdzić swoim wyborem, był jej brat, który mimo braku przynależności i tak już ucierpiał w związku z tą sprawą. Zdawała sobie też sprawę, że w czasie prawdziwej wojny już nie będzie miejsca na neutralność, każdy będzie musiał zdecydować, ale nie uważała za konieczne przyspieszania czy wymuszania podjęcia takiej decyzji. Zgadzała się z Frederickiem, że prawdziwymi wrogami byli ci, którzy krzywdzili niewinnych i pławili się w czarnej magii. A ludzi obojętnych osądzą ich własne sumienia.
- Zgadzam się jednak z tym, że musimy uważać... bo nigdy nie wiemy, kto jest przeciwko nam i potajemnie uprawia czarną magię lub przynajmniej przyzwala na zło, a kto tak naprawdę podziela nasze przekonania. A pozory czasami lubią mylić. – Dodała, rozważając w myślach słowa Glaucusa. Tutaj mogła się przekonać, że nie wszyscy szlachetnie urodzeni podzielali poglądy trzeciej siły, nie wszyscy chcieli krzywdzić innych. Wśród reszty społeczeństwa też na pewno znaleźliby się i tacy i tacy, bo świat nie był czarno-biały, a pełen odcieni szarości. Niektórzy być może potrzebowali mocniejszego bodźca, żeby odnaleźć się w tym wszystkim i wybrać stronę, niektórzy być może już pomagali tym, którym pomagał i Zakon. Dlatego Sophia była daleka od fanatyzmu i automatycznego skreślania każdego, kto nie siedział w tym pomieszczeniu, choć wiedziała, że ostrożność jest jak najbardziej wskazana. Nie zamierzała też potępiać ani obwiniać nikogo tylko za to, że miał w swojej rodzinie kogoś potencjalnie niebezpiecznego. Jakby nie patrzeć, każdy z nich mógł kiedyś odkryć, że znajduje się w podobnej sytuacji, a członkowie trzeciej siły z pewnością również dbali, żeby się ukrywać, i mogli czaić się nawet w osobie kogoś, kogo nie podejrzewałoby się o to, że może posiadać krew na rękach. Po tym, jakie wizje roztoczył przed nimi Garrett, mimowolnie się wzdrygnęła, ale liczyła się z ryzykiem, w końcu stali na przeciwko fanatyków znających czarnych magię i potrafiących jej użyć przeciwko innym. Nikt przyzwoity nie parał się tym plugastwem i nie używał go wobec innych żywych istot. Jako auror wiedziała, z czym mogą się mierzyć, bo mimo krótkiego stażu pracy już nie raz zetknęła się z czarną magią i jej efektami. Walcząc z nią, ale nigdy nie czując pokusy, żeby ją zgłębiać.
- Oczywiście, jeśli tylko dowiem się czegokolwiek, co może być nam pomocne, niezwłocznie kogoś powiadomię – rzekła odnośnie słów Garretta, które skierował do niej. Spojrzała na niego, zastanawiając się, ile on wiedział na temat tych spraw. Miała zamiar pochylić się ponownie nad niedawnymi dochodzeniami, dyskretnie poszukać czegoś, co mogłoby zasugerować, że którekolwiek dochodzenie ma związek z trzecią siłą. – Niestety nie wiem wiele na temat prowadzonego śledztwa odnośnie wydarzeń z Wywerny. Jako że ucierpiał w nich członek mojej rodziny, nie zostałam dopuszczona do tej sprawy, ale obawiam się, że w chaosie po anomaliach Biuro mogło zwyczajnie zapomnieć o obecności podejrzanych... – przypomniała sobie mgliście, że wraz z jej bratem wydobyto z gruzów dwójkę innych czarodziejów, potencjalnie zamieszanych w czarnomagiczny incydent. – ...Lub być może ktoś celowo zadbał o to, żeby o tym zapomniano, żeby aurorzy przestali drążyć i pozostawili podejrzanych w spokoju? – Tak też mogło być. Nie wiadomo, po czyjej stronie stała nowa szefowa, a może to ktoś inny zadbał, żeby Biuro zarzuciło sprawę, i tym sposobem podejrzani, o których wspomniał Adrien, nie ponieśli żadnych konsekwencji. To samo w sobie było dziwne, że nawet przy tym zamieszaniu tak po prostu zapomniano. Dla Sophii było to nie do pomyślenia, ale w pracy musiała siedzieć cicho, by nie zdradzić się z niczym, zresztą i tak zbyt osobiste zaangażowanie prawdopodobnie wykluczało oddelegowanie jej do tego śledztwa. Chciała być pomocna, ale wiedziała, że musi działać z rozwagą. Nie martwiła się tyle o swoje bezpieczeństwo, co o bezpieczeństwo sprawy i innych członków Zakonu.
- Choć nigdy nie byłam w kwaterze i nie poznałam sekretu jej umiejscowienia, z chęcią zaoferuję swoją pomoc w odbudowie i zaangażuję się w przygotowania – zaoferowała natychmiast, gdy Frederick wspomniał o odbudowie kwatery. Nie znała się na budowaniu, ale z pewnością przyłoży swoją dłoń i różdżkę do pomocy pozostałym. Pragnęła się zaangażować, nawet w taki sposób.
Troska o bliskich wymagała czasami trudnych wyborów, ale Sophia nie potrafiłaby zmusić brata ani nikogo innego do podjęcia trudnej decyzji o przynależności i działaniu, wątpiła zresztą, by osoba niepewna i działająca pod presją była dobrym Zakonnikiem. To musiało być wyborem; sama zadecydowała za siebie, nikt jej do tego nie zmuszał. Sama postanowiła wziąć na swoje barki potencjalne ryzyko i zaangażować się, bo nie chciała być bierna i pragnęła działać w słusznej sprawie, a w tych czasach nawet Biuro Aurorów nie zawsze to gwarantowało. Ministerstwu nie mogła ufać, ale czy mogła ufać tym ludziom? Powinna, bo wszyscy oni znajdowali się w tym samym punkcie, co ona, podjęli decyzję, która zaprowadziła ich do tego pomieszczenia.
- Konflikty, dalsze podziały i zmuszanie kogokolwiek niczego nie rozwiążą. Każdy z nas musiał sam dojrzeć do decyzji o zaangażowaniu się i uwierzyć w sprawę, i jestem pewna, że to samo dotyczy też innych, którzy mają serce po właściwej stronie, ale też dużo do stracenia, lub zwyczajnie nie byli lub nie są jeszcze gotowi na tak poważny i ryzykowny krok. Lub po prostu nie wiedzą, że istnieje alternatywa, sposób, dzięki któremu mogą pomóc. Nie każdy z nich musi być automatycznie przeciwko nam. Świat nie jest czarno-biały – powiedziała. Zdawała sobie sprawę, że byli ludzie, którzy mieli do stracenia dużo więcej niż ona, mieli rodziny, za które odpowiadali. Sophia była osobą samotną, jedyne co mogła poświęcić to swoją pracę, a jedyną osobą, którą mogła naprawdę skrzywdzić swoim wyborem, był jej brat, który mimo braku przynależności i tak już ucierpiał w związku z tą sprawą. Zdawała sobie też sprawę, że w czasie prawdziwej wojny już nie będzie miejsca na neutralność, każdy będzie musiał zdecydować, ale nie uważała za konieczne przyspieszania czy wymuszania podjęcia takiej decyzji. Zgadzała się z Frederickiem, że prawdziwymi wrogami byli ci, którzy krzywdzili niewinnych i pławili się w czarnej magii. A ludzi obojętnych osądzą ich własne sumienia.
- Zgadzam się jednak z tym, że musimy uważać... bo nigdy nie wiemy, kto jest przeciwko nam i potajemnie uprawia czarną magię lub przynajmniej przyzwala na zło, a kto tak naprawdę podziela nasze przekonania. A pozory czasami lubią mylić. – Dodała, rozważając w myślach słowa Glaucusa. Tutaj mogła się przekonać, że nie wszyscy szlachetnie urodzeni podzielali poglądy trzeciej siły, nie wszyscy chcieli krzywdzić innych. Wśród reszty społeczeństwa też na pewno znaleźliby się i tacy i tacy, bo świat nie był czarno-biały, a pełen odcieni szarości. Niektórzy być może potrzebowali mocniejszego bodźca, żeby odnaleźć się w tym wszystkim i wybrać stronę, niektórzy być może już pomagali tym, którym pomagał i Zakon. Dlatego Sophia była daleka od fanatyzmu i automatycznego skreślania każdego, kto nie siedział w tym pomieszczeniu, choć wiedziała, że ostrożność jest jak najbardziej wskazana. Nie zamierzała też potępiać ani obwiniać nikogo tylko za to, że miał w swojej rodzinie kogoś potencjalnie niebezpiecznego. Jakby nie patrzeć, każdy z nich mógł kiedyś odkryć, że znajduje się w podobnej sytuacji, a członkowie trzeciej siły z pewnością również dbali, żeby się ukrywać, i mogli czaić się nawet w osobie kogoś, kogo nie podejrzewałoby się o to, że może posiadać krew na rękach. Po tym, jakie wizje roztoczył przed nimi Garrett, mimowolnie się wzdrygnęła, ale liczyła się z ryzykiem, w końcu stali na przeciwko fanatyków znających czarnych magię i potrafiących jej użyć przeciwko innym. Nikt przyzwoity nie parał się tym plugastwem i nie używał go wobec innych żywych istot. Jako auror wiedziała, z czym mogą się mierzyć, bo mimo krótkiego stażu pracy już nie raz zetknęła się z czarną magią i jej efektami. Walcząc z nią, ale nigdy nie czując pokusy, żeby ją zgłębiać.
- Oczywiście, jeśli tylko dowiem się czegokolwiek, co może być nam pomocne, niezwłocznie kogoś powiadomię – rzekła odnośnie słów Garretta, które skierował do niej. Spojrzała na niego, zastanawiając się, ile on wiedział na temat tych spraw. Miała zamiar pochylić się ponownie nad niedawnymi dochodzeniami, dyskretnie poszukać czegoś, co mogłoby zasugerować, że którekolwiek dochodzenie ma związek z trzecią siłą. – Niestety nie wiem wiele na temat prowadzonego śledztwa odnośnie wydarzeń z Wywerny. Jako że ucierpiał w nich członek mojej rodziny, nie zostałam dopuszczona do tej sprawy, ale obawiam się, że w chaosie po anomaliach Biuro mogło zwyczajnie zapomnieć o obecności podejrzanych... – przypomniała sobie mgliście, że wraz z jej bratem wydobyto z gruzów dwójkę innych czarodziejów, potencjalnie zamieszanych w czarnomagiczny incydent. – ...Lub być może ktoś celowo zadbał o to, żeby o tym zapomniano, żeby aurorzy przestali drążyć i pozostawili podejrzanych w spokoju? – Tak też mogło być. Nie wiadomo, po czyjej stronie stała nowa szefowa, a może to ktoś inny zadbał, żeby Biuro zarzuciło sprawę, i tym sposobem podejrzani, o których wspomniał Adrien, nie ponieśli żadnych konsekwencji. To samo w sobie było dziwne, że nawet przy tym zamieszaniu tak po prostu zapomniano. Dla Sophii było to nie do pomyślenia, ale w pracy musiała siedzieć cicho, by nie zdradzić się z niczym, zresztą i tak zbyt osobiste zaangażowanie prawdopodobnie wykluczało oddelegowanie jej do tego śledztwa. Chciała być pomocna, ale wiedziała, że musi działać z rozwagą. Nie martwiła się tyle o swoje bezpieczeństwo, co o bezpieczeństwo sprawy i innych członków Zakonu.
- Choć nigdy nie byłam w kwaterze i nie poznałam sekretu jej umiejscowienia, z chęcią zaoferuję swoją pomoc w odbudowie i zaangażuję się w przygotowania – zaoferowała natychmiast, gdy Frederick wspomniał o odbudowie kwatery. Nie znała się na budowaniu, ale z pewnością przyłoży swoją dłoń i różdżkę do pomocy pozostałym. Pragnęła się zaangażować, nawet w taki sposób.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Byli jak burza - pochmurni, deszczowi, gotowi ciskać w siebie piorunami. Nie do końca te wnioski docierają do mojej świadomości, ale widzę to. Zmarszczki gniewu na czołach, wokół oczu, smutne spojrzenia - wojna oddziałuje na wszystkich z nas. Wyniszcza. Jeśli jednak osiągniemy cel, odbudujemy świat z tych zgliszczy, zaczniemy naprawiać. Nie tylko starą chatę, ale także wszelaki ład i porządek, na całym świecie. Musimy tylko przez to przebrnąć. Przez prywatny ból, przez emocje kotłujące się w sercach. Nie wątpię, że każdy z nas jest tutaj dla słusznej, wspólnej sprawy. Tak jak nie wątpię, że odzyskamy równowagę i pojednanie - tylko to wymaga poświęceń. Działań, nie wartkich słów opuszczających gardła zbyt szybko. Przenoszę ospały wzrok na każdego, kto zabiera głos, zastanawiając się nad tymi słowami. Minnie ma pewnie rację - charłacy mogli odnaleźć w sobie zagubioną magię, dzieci utraciły kontrolę nad swoimi umiejętnościami. Co jednak z mugolami? Czyżby byli ukrytymi charłakami, tylko do tej pory tego nie wiedzieli? Pytanie klinuje się w głowie niczym kotwica na dnie morza, ale nie rozwijam tych rozważań dalej. Nie mam na to psychicznie siły. Eliksir wciąż działa, dzięki czemu mogę pozostać bierna na dyskusję, która się rozpętała. Chociaż niektóre słowa ranią, trzeszczą w uszach - obie strony mają swoje racje, obie się też w pewnych aspektach mylą. Największy rumor sprawia porównanie zakonnika i rycerza - spoglądam na Jay’a z niedowierzaniem. Sprawiedliwość sprawiedliwością, ale to akurat wydaje mi się być nie na miejscu. Milczę jednak, nie chcąc wzbudzać niepotrzebnej kłótni. Wszyscy pozostajemy burzą - wrażliwą na warunki dookoła, mogącą w każdej chwili porazić błyskawicą. Nawet jeśli rozświetla ona czerń nieba, może uczynić więcej szkód niż pożytku.
Przymykam lekko oczy, usiłując odróżnić ważne informacje od tych mniej. Kręcę głową na myśl, że Ministerstwo zapomniało o przesłuchaniach. Dlaczego? Nie mieści mi się to w głowie. Być może rzeczywiście trzeba im o nich przypomnieć - zyskalibyśmy wtedy cenne informacje. Zakładając, że tamci zechcieliby gadać, co jest bardzo wątpliwe. Są jednak sposoby…
Urywam, zastanawiając się jak mogę przysłużyć się Zakonowi, a nie tylko mu szkodzić. Wypuszczam cicho powietrze z płuc, starając się utrzymać równowagę psychiczną.
- Jeżeli potrzebujesz pomocy Ben, chętnie wybiorę drzewa z tobą - odzywam się wreszcie. W końcu drzewa to też rośliny, mogłabym się nareszcie na coś przydać, o ile by chciał. - Mogę jednak też pomóc przy sprzątaniu oraz naprawie zaklęć ochronnych. Ostatnio trochę ćwiczyłam - dodaję w przestrzeń, chociaż najdłużej spoglądam na Lisa. Wszak to on zachęca nas do deklaracji, zatem rzucam propozycjami. Ale tak naprawdę mogę zrobić cokolwiek - byleby tylko nie stać bezczynnie.
Przymykam lekko oczy, usiłując odróżnić ważne informacje od tych mniej. Kręcę głową na myśl, że Ministerstwo zapomniało o przesłuchaniach. Dlaczego? Nie mieści mi się to w głowie. Być może rzeczywiście trzeba im o nich przypomnieć - zyskalibyśmy wtedy cenne informacje. Zakładając, że tamci zechcieliby gadać, co jest bardzo wątpliwe. Są jednak sposoby…
Urywam, zastanawiając się jak mogę przysłużyć się Zakonowi, a nie tylko mu szkodzić. Wypuszczam cicho powietrze z płuc, starając się utrzymać równowagę psychiczną.
- Jeżeli potrzebujesz pomocy Ben, chętnie wybiorę drzewa z tobą - odzywam się wreszcie. W końcu drzewa to też rośliny, mogłabym się nareszcie na coś przydać, o ile by chciał. - Mogę jednak też pomóc przy sprzątaniu oraz naprawie zaklęć ochronnych. Ostatnio trochę ćwiczyłam - dodaję w przestrzeń, chociaż najdłużej spoglądam na Lisa. Wszak to on zachęca nas do deklaracji, zatem rzucam propozycjami. Ale tak naprawdę mogę zrobić cokolwiek - byleby tylko nie stać bezczynnie.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Miała ochotę westchnąć. Rozmowa odnośnie neutralności pomiędzy nimi - członkami Zakonu z niezrozumiałych względów wychwalających tę neutralność - wydawała się prowadzić donikąd. Nie tylko dlatego, że kłóciła się z podstawowymi ramami tworzącymi ich organizację, ale zdawała się przecież przeczyć również posunięciom uczestników tej dyskusji - wojowników. Naprawdę uważali, że większy pożytek jest z ludzi, którzy - choć mogą - nie próbują walczyć? Nie miała ich doświadczenia, być może miała w sobie więcej młodzieńczej naiwności, a być może przeczytała jednak dość książek, by wiedzieć to i owo o rycerskich cnotach. Była czarownicą półkrwi, córką mugola, nigdy nie brała udział w szlacheckich przepychankach, ale nie miała zamiaru hołubić żadnej rodzinie tylko dlatego, że posiadała szlachecki herb. Nie różnili się od siebie urodzeniem - poza tradycją, w której się wychowali i ilości galeonów, która na nich spływała. Wiedziała, że była mądrzejsza od większości szlacheckich dzieci, ale nie sądziła, że kiedykolwiek podobne myśli trafią do niej w trakcie zgromadzenia Zakonu.
Pomysł Adriena był ciekawy - zamyśliła się na dłużej nad jego sensem, nie podejmując jednak tematu na głos. W wolnej chwili być może spróbuje nad tym usiąść i pomyśleć nad mechanizmem - nie miała pojęcia, jak działał, ale przecież mogła spróbować nad tym popracować - jej zapał chwilę później ostudził Garrett. W milczeniu wysłuchała jego przemowy, bardzo mądrej, a jednak - wciąż nie wszyscy ją zrozumieli. Uśmiechnęła się, nieco smutno do Glaucusa, w jego słowach było dużo mądrości.
- Bronią lasów dla dobra ogółu, tworząc różdżki, z których później giną ludzie - uzupełniła wypowiedź Alexandra, zatrzymując na jego twarzy wzrok na dłużej. Był gwardzistą - czy nie powinien rozumieć tego lepiej niż ona? Zignorowała Seline, jej zaciętość ją odrzucała. Jej żądło musiało zostać stępione - lecz to nie miała być rola Minerwy, była pełna podziwu dla cierpliwości gwardzistów.
- Nie rozumiem, dlaczego podnosicie temat żądań i nachalności - kontynuowała, z wolna wstając z podłogi - zdawała sobie sprawę z tego, że z podobnie niskiego poziomu nie była zbyt dobrze słyszalna. - Wszyscy wiemy, że z tchórza na wojnie nie będzie żadnego pożytku. Nikt nie chce zmuszać do walki tych, którzy się do tego nie nadają, ani tchórzów, ani zbyt słabych. I nikt nie wygłosił tutaj podobnego osądu. - Wszakże Ben wyraził się odnośnie swoich zamiarów jasno, była też niemal pewna, że Ollivander nie był ciężarną kobietą ani starcem zbyt chorowitym, by trzymać różdżkę. - Proszę, nie wznośmy jednak pomników tym, którzy nic nie robią. Oczywistym jest, że tylko oni nie popełniają błędów, ale nie jest to jeszcze wystarczający powód, by ich wychwalać. Czytałam wiele rycerskich pieśni, tych o cnotach i honorze i żaden spośród słynnych bohaterów nie zasłynął zamykaniem oczu, kiedy przed nim działa się krzywda. Jedyni bohaterowie, których mogę uznać, siedzą dziś między nami. Tylko tchórze umykają przed walką, w której są w stanie wziąć udział, a mała motywacja może ich samych ustrzec przed błędem, którego pożałują, jeśli zawiedziemy, bo będzie nas zbyt mało - neutralność nie jest cnotą ani w baśniach, ani w życiu, bierzemy udział w wojnie. Jeśli pomiędzy nami pojawiają się myśli, że być może lepiej byłoby nic nie robić, istnienie Zakonu Feniksa właściwie nie ma sensu. Powstał, żeby działać. - Być może to niedawne niepowodzenia wzbudziły wśród Zakonników tyle nihilizmu, ale nie mogli się poddawać. Wciąż mieli wiele do zrobienia - i wiele, żeby zrehabilitować się za swoje niepowodzenia. Nie były porażkami, w miejsce każdego zmarłego można było wpisać imię przynajmniej jednego ocalonego: i to się liczyło - życie, które przy życiu wciąż trwało. - Być neutralnym oznacza być obojętnym, panie profesorze - spojrzała na Jaydena - był jej nauczycielem, ale nigdy nie obawiała się wyrażać swojego zdania, nawet wobec autorytetów. - Kiedy ktoś przestaje być obojętny, obiera stronę konfliktu, w ten czy inny sposób i zatraca swoją neutralność, niezależnie od tego, w jaki sposób określa swoje podejście. Potrzebujemy cichego wsparcia równie mocno, jak mocno potrzebujemy odważnych i gotowych do boju czarodziejów. - Tak naprawdę wszystkim nam chodzi o to samo, a z niezrozumiałych względów - zaczynamy się o to kłócić. Nie o to powinno w tym chodzić, wróg tylko czeka na podobny moment. Skinęła głową Foxowi, kiedy na nią spojrzał.
- Wąż jest symbolem Slytherinu, czaszka - śmierci - odparła z przekonaniem, choć sedna sprawy wciąż nie rozumiała. Slytherin nieodłącznie wiązał się z czystością krwi, tego mogli być pewni, wszyscy znal również historię Marty Warren i opowieść o dziedzicu Slytherina, ale nie dawała temu wiary. Arystokraci podążający za tajemniczym Czarnym Panem wydawali się jednak dostatecznym dowodem w zaangażowanie ideologii domu węża. - Nie sądzę, byśmy w księgach znaleźli cokolwiek więcej. Powinniśmy obserwować oznaczone miejsca, dotąd wszystkie były miejscami zbrodni. - Tak mówiły gazety. Czytała Proroka pomimo jego propagandy, wierząc, że między wierszami wyczyta choć źdźbło prawdy. - Zawsze jestem gotowa do pomocy w sprzątaniu. Nie znam się na niczym, co mogłoby pomóc szczególnie, ale wciąż mam dwie zdrowe ręce. - Powróciła jeszcze myślą do tematu kwatery, więcej dać od siebie nie mogła - wiedziała, że przy tych pracach potrzebna była przede wszystkim siła fizyczna. Magia była zbyt kapryśna. Na krótko ulokowała spojrzenie błękitnych tęczówek na twarzy Pomony, zawsze mogły zrobić to razem.
Pomysł Adriena był ciekawy - zamyśliła się na dłużej nad jego sensem, nie podejmując jednak tematu na głos. W wolnej chwili być może spróbuje nad tym usiąść i pomyśleć nad mechanizmem - nie miała pojęcia, jak działał, ale przecież mogła spróbować nad tym popracować - jej zapał chwilę później ostudził Garrett. W milczeniu wysłuchała jego przemowy, bardzo mądrej, a jednak - wciąż nie wszyscy ją zrozumieli. Uśmiechnęła się, nieco smutno do Glaucusa, w jego słowach było dużo mądrości.
- Bronią lasów dla dobra ogółu, tworząc różdżki, z których później giną ludzie - uzupełniła wypowiedź Alexandra, zatrzymując na jego twarzy wzrok na dłużej. Był gwardzistą - czy nie powinien rozumieć tego lepiej niż ona? Zignorowała Seline, jej zaciętość ją odrzucała. Jej żądło musiało zostać stępione - lecz to nie miała być rola Minerwy, była pełna podziwu dla cierpliwości gwardzistów.
- Nie rozumiem, dlaczego podnosicie temat żądań i nachalności - kontynuowała, z wolna wstając z podłogi - zdawała sobie sprawę z tego, że z podobnie niskiego poziomu nie była zbyt dobrze słyszalna. - Wszyscy wiemy, że z tchórza na wojnie nie będzie żadnego pożytku. Nikt nie chce zmuszać do walki tych, którzy się do tego nie nadają, ani tchórzów, ani zbyt słabych. I nikt nie wygłosił tutaj podobnego osądu. - Wszakże Ben wyraził się odnośnie swoich zamiarów jasno, była też niemal pewna, że Ollivander nie był ciężarną kobietą ani starcem zbyt chorowitym, by trzymać różdżkę. - Proszę, nie wznośmy jednak pomników tym, którzy nic nie robią. Oczywistym jest, że tylko oni nie popełniają błędów, ale nie jest to jeszcze wystarczający powód, by ich wychwalać. Czytałam wiele rycerskich pieśni, tych o cnotach i honorze i żaden spośród słynnych bohaterów nie zasłynął zamykaniem oczu, kiedy przed nim działa się krzywda. Jedyni bohaterowie, których mogę uznać, siedzą dziś między nami. Tylko tchórze umykają przed walką, w której są w stanie wziąć udział, a mała motywacja może ich samych ustrzec przed błędem, którego pożałują, jeśli zawiedziemy, bo będzie nas zbyt mało - neutralność nie jest cnotą ani w baśniach, ani w życiu, bierzemy udział w wojnie. Jeśli pomiędzy nami pojawiają się myśli, że być może lepiej byłoby nic nie robić, istnienie Zakonu Feniksa właściwie nie ma sensu. Powstał, żeby działać. - Być może to niedawne niepowodzenia wzbudziły wśród Zakonników tyle nihilizmu, ale nie mogli się poddawać. Wciąż mieli wiele do zrobienia - i wiele, żeby zrehabilitować się za swoje niepowodzenia. Nie były porażkami, w miejsce każdego zmarłego można było wpisać imię przynajmniej jednego ocalonego: i to się liczyło - życie, które przy życiu wciąż trwało. - Być neutralnym oznacza być obojętnym, panie profesorze - spojrzała na Jaydena - był jej nauczycielem, ale nigdy nie obawiała się wyrażać swojego zdania, nawet wobec autorytetów. - Kiedy ktoś przestaje być obojętny, obiera stronę konfliktu, w ten czy inny sposób i zatraca swoją neutralność, niezależnie od tego, w jaki sposób określa swoje podejście. Potrzebujemy cichego wsparcia równie mocno, jak mocno potrzebujemy odważnych i gotowych do boju czarodziejów. - Tak naprawdę wszystkim nam chodzi o to samo, a z niezrozumiałych względów - zaczynamy się o to kłócić. Nie o to powinno w tym chodzić, wróg tylko czeka na podobny moment. Skinęła głową Foxowi, kiedy na nią spojrzał.
- Wąż jest symbolem Slytherinu, czaszka - śmierci - odparła z przekonaniem, choć sedna sprawy wciąż nie rozumiała. Slytherin nieodłącznie wiązał się z czystością krwi, tego mogli być pewni, wszyscy znal również historię Marty Warren i opowieść o dziedzicu Slytherina, ale nie dawała temu wiary. Arystokraci podążający za tajemniczym Czarnym Panem wydawali się jednak dostatecznym dowodem w zaangażowanie ideologii domu węża. - Nie sądzę, byśmy w księgach znaleźli cokolwiek więcej. Powinniśmy obserwować oznaczone miejsca, dotąd wszystkie były miejscami zbrodni. - Tak mówiły gazety. Czytała Proroka pomimo jego propagandy, wierząc, że między wierszami wyczyta choć źdźbło prawdy. - Zawsze jestem gotowa do pomocy w sprzątaniu. Nie znam się na niczym, co mogłoby pomóc szczególnie, ale wciąż mam dwie zdrowe ręce. - Powróciła jeszcze myślą do tematu kwatery, więcej dać od siebie nie mogła - wiedziała, że przy tych pracach potrzebna była przede wszystkim siła fizyczna. Magia była zbyt kapryśna. Na krótko ulokowała spojrzenie błękitnych tęczówek na twarzy Pomony, zawsze mogły zrobić to razem.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Pustka, która dręczyła go przez ostatni czas - pogłębiała się. I gdyby pożerający go smutek, który stępiał dawną zapalczywość, po prostu trzasnąłby ręką o własną twarz. Przeszedł na spotkaniu z cichą nadzieją, że usłyszy coś więcej, coś co zapali wewnętrzny płomień, który przez ostatnie wydarzenia po prostu zmalał. Wiedziała, jaka jest jego rola, wierzył głeboko w złożoną przysięgę, ale nie rozumiał zaślepionego fanatyzmu, który rozlewał się jak trucizna. Ta sama, którą dostrzegał wśród tych, z którymi walczył. Dziwił się Garremu za słowa, które wypowiadał i patrzył mu prosto w oczy - z niedowierzaniem. Ten sam wieloletni auror, którego cenił, który widział jeszcze więcej niż on sam, tak łatwo spychał wszystko na dwie, skrajne granice? Mieli chronić pokrzywdzonych, a namawiali do jeszcze większej krzywdy. O to miało chodzić? Benowi prawie się nie dziwił. I dziwił jednocześnie. Przecież zdradził. Przecież tonął w nokturnowej fali, a rzucał osądem, jakby nie widział tego wszystkiego?
Cicho jednak westchnął, gdy odzywali się ci, którzy potrafili wziąć rozsądek wyżej. Frederick, Vane, Sophia i oczywiście największy autorytet, jakim był Adrien. I nie mógł się pozbyć wrażenie, ze tak naprawdę, nikt nie słuchał, a słyszał to, co uważał że usłyszał. Zmarszczył brwi, spoglądając na kolejnych mówiących i coraz mocniej zaciskał dłonie, by na nowo, przytomnie je rozluźniać - Mam nieodparte wrażenie, że najpierw musielibyśmy ustalić co znaczy neutralność, zanim będziemy w siebie rzucać osądami. Bo chyba kilka osób mocno się zapomina - nie zatrzymywał spojrzenia na nikim szczególnym. Opierał ścianę przy drzwiach, mając wrażenie, że za chwilę wybije barkiem dziurę - I z tej racji nigdy nie nazwałby tej neutralności, o której mówię tchórzostwem, ani nie posądzę o słabość. Nawet Garry o tym wspomina - świadomie? nieświadomie? - Jest wiele osób, które działa, nie robiąc tego z ręki zakonu. Są ludzie dobrzy, którzy w nim nie są, jak i są źli, którzy nie wliczając się w skład tej trzeciej siły, więc...ostudzić proszę zapędy - miał ochotę kilkoma osobami potrząsną, niektórym nawet przyłożyć, a głos miał dziwnie, paskudnie wręcz spokojny, chociaż ciężka do zlikwidowania chrypa, nadal zalegała w gardle. Mieli włączyć o jedno, a myślenie, a może niezrozumienie, zjeżdżało gdzieś ścieżkami osobistych utarczek - Zanim kogoś osądzicie, pomyślcie. Mamy chronić tych skrzywdzonych, a nie krzywdzić niewinnych - i tym zakończył tyradę, którą chciał ukrócić coraz silniej tętniące emocje w maleńkim pokoju, do poziomu wiary w dobro i nadziei, która od początku ich prowadziła. Inaczej, zakon były zwykłą, ideologiczną sektą - Wright - odwrócił wzrok, koncentrując się na gwardziście - Jeśli z Pomoną uda wam się wyznaczyć właściwe miejsca na wyręby, chętnie pomogę przy bardziej siłowych kwestiach drzew - przeniósł wzrok tym razem na Adriena, jakoś gorzko uśmiechając się - Chętnie zgłoszę się też do naszej nowej szefowej z Biura, by oddelegowała mnie do rozmowy z jedną z tych podejrzanych osób - żałował, że go nie było wtedy, żałował, że Rogers zginął, żałował wiele rzeczy, a teraz musiał udźwignąć ciężar żałowanej przeszłości i ruszyć dalej. Oby w stronę światła. Chociaż to wydawało sie być dziś bardzo ironicznym stwierdzeniem. Ale do śmiechu było mu daleko.
Cicho jednak westchnął, gdy odzywali się ci, którzy potrafili wziąć rozsądek wyżej. Frederick, Vane, Sophia i oczywiście największy autorytet, jakim był Adrien. I nie mógł się pozbyć wrażenie, ze tak naprawdę, nikt nie słuchał, a słyszał to, co uważał że usłyszał. Zmarszczył brwi, spoglądając na kolejnych mówiących i coraz mocniej zaciskał dłonie, by na nowo, przytomnie je rozluźniać - Mam nieodparte wrażenie, że najpierw musielibyśmy ustalić co znaczy neutralność, zanim będziemy w siebie rzucać osądami. Bo chyba kilka osób mocno się zapomina - nie zatrzymywał spojrzenia na nikim szczególnym. Opierał ścianę przy drzwiach, mając wrażenie, że za chwilę wybije barkiem dziurę - I z tej racji nigdy nie nazwałby tej neutralności, o której mówię tchórzostwem, ani nie posądzę o słabość. Nawet Garry o tym wspomina - świadomie? nieświadomie? - Jest wiele osób, które działa, nie robiąc tego z ręki zakonu. Są ludzie dobrzy, którzy w nim nie są, jak i są źli, którzy nie wliczając się w skład tej trzeciej siły, więc...ostudzić proszę zapędy - miał ochotę kilkoma osobami potrząsną, niektórym nawet przyłożyć, a głos miał dziwnie, paskudnie wręcz spokojny, chociaż ciężka do zlikwidowania chrypa, nadal zalegała w gardle. Mieli włączyć o jedno, a myślenie, a może niezrozumienie, zjeżdżało gdzieś ścieżkami osobistych utarczek - Zanim kogoś osądzicie, pomyślcie. Mamy chronić tych skrzywdzonych, a nie krzywdzić niewinnych - i tym zakończył tyradę, którą chciał ukrócić coraz silniej tętniące emocje w maleńkim pokoju, do poziomu wiary w dobro i nadziei, która od początku ich prowadziła. Inaczej, zakon były zwykłą, ideologiczną sektą - Wright - odwrócił wzrok, koncentrując się na gwardziście - Jeśli z Pomoną uda wam się wyznaczyć właściwe miejsca na wyręby, chętnie pomogę przy bardziej siłowych kwestiach drzew - przeniósł wzrok tym razem na Adriena, jakoś gorzko uśmiechając się - Chętnie zgłoszę się też do naszej nowej szefowej z Biura, by oddelegowała mnie do rozmowy z jedną z tych podejrzanych osób - żałował, że go nie było wtedy, żałował, że Rogers zginął, żałował wiele rzeczy, a teraz musiał udźwignąć ciężar żałowanej przeszłości i ruszyć dalej. Oby w stronę światła. Chociaż to wydawało sie być dziś bardzo ironicznym stwierdzeniem. Ale do śmiechu było mu daleko.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Podnoszące się i opadające głosy Zakonników – jej przyjaciół, jak dawno już nauczyła się ich nazywać, bez względu na to, czy znała ich na wylot, czy widziała zaledwie kilka razy – z jakiegoś powodu przypominały jej szum wzburzonego morza, falującego i niespokojnego, jakby obawiającego się nadchodzącego z oddali sztormu. Skojarzenie było luźne i odległe, sięgające jeszcze tych pachnących ciepłym chlebem i białą gardenią czasów, które spędziła w portowej wiosce we Francji; naznaczonych nerwowym oczekiwaniem na bezpieczny powrót rybackiego kutra, na którym pływał jej ojciec, ale jednocześnie drogich i ukochanych, niezbrukanych wielką mugolską wojną, finalnie niszczącą wszystko, co było jej drogie. Pamiętała tamtą obawę i milczący strach; pamiętała i przerażało ją, jak bardzo obecne chwile podobne były do tamtych, stanowiących preludium do niekończących się ludzkich tragedii, nieufnego spoglądania przez ramię, wieloletnich przyjaciół odwracających się od siebie w obliczu niewypowiedzianych podejrzeń i egoizmu. Jeszcze kilka tygodni temu nic nie przerażało ją tak bardzo, jak zataczająca koło historia; dzisiaj chaos znajdował się już u ich progu i, paradoksalnie, przestał napawać ją strachem. Zgubiła gdzieś już nawet gniew, który napędzał ją jeszcze do niedawna; złość wypaliły majowe anomalie, zgasła w obliczu tego, co zobaczyła, gdy po feralnej nocy trafiła do Munga. Rozgrzana krawędź, naostrzona niesprawiedliwością i utratą, gwałtownie ostygła, pozostawiając po sobie jedynie chłodny smutek oraz twardą motywację, odrobinę podobną do tej, która kierowała nią po śmierci brata – ale większą, trwalszą, jeszcze do końca nieukierunkowaną, choć nabierającą już sensownych kształtów.
Nie łkała słuchając o losie więzionych dzieci, których jedyną zbrodnią było to, że urodziły się ze specjalnymi zdolnościami; nie krzyczała też już z irytacji i bezsilności, patrząc na przemawiającą Just, chociaż gdy pierwszy raz usłyszała o śmierci pani Tonks, miała ochotę płakać tak długo, aż zabrakłoby jej sił. Gdyby ciągnęło ją do dramatyzmu, powiedziałaby, że w niej również coś umarło – bo pielęgnowana od śmierci Roberta i Potterów pustka nie zniknęła, zajmując stałe miejsce w jej nowej codzienności – ale nie czuła się przez to wcale bardziej krucha. Wprost przeciwnie; miała wrażenie, że była silniejsza niż kiedykolwiek, choć była to siła gorzka, sucha, zimna jak hartowana stal, okupiona ceną zbyt wielką, by posiadanie jej mogło przynieść jakąkolwiek satysfakcję. Ogrzewała ją zaufaniem i przyjaźnią, które nadal czerpała od otaczających ją ludzi, i być może dlatego niemal natychmiast wyczuła zmianę w toczącej się rozmowie, czuła na każde zawoalowane oskarżenie i wepchnięte między wiersze zalążki wrogości. Z jednej strony to rozumiała; każdy z nich w ostatnich dniach coś utracił, każdy musiał więc czuć tę samą potrzebę odnalezienia odpowiedzi na pytanie dlaczego – ale nie mogła znieść myśli, że poszukiwania rozpoczynano tutaj.
Nie była pewna, czyje słowa zmusiły ją do przerwania milczenia; być może był to bliski i znajomy głos Bena, może mądre zdania Adriena, może coraz bardziej wzburzony ton Sama; a może nie chodziło o nikogo konkretnego – może miała dość własnej bierności. Wyprostowała się lekko, prawie nieświadomie wyciągając rękę w stronę stojącego najbliżej niej Samuela, palcami dotykając jego łokcia – w geście otuchy lub wsparcia – nie umknęły jej bowiem zaciskające się i rozluźniające pięści Gwardzisty. Miała wrażenie, że niewielki pokój toczył się niebezpiecznie prędko w kierunku samoistnego wybuchu. – Mamy w tej chwili zbyt wielu wrogów, żeby móc pozwolić sobie na zwracanie się przeciwko sobie – powiedziała cicho i spokojnie, ale w jej głosie chowała się jakaś nieoczywista stanowczość. Wrodzone ciepło ostudzone smutkiem. – Czy Adrien kiedykolwiek dał nam powód do powątpiewania w jego oddanie sprawie? – zapytała, nie kierując tych słów do nikogo konkretnego, chociaż jej spojrzenie nieco dłużej zatrzymało się na Jaimiem. Nie czekała też na odpowiedź; pytanie należało do tych retorycznych. – Bo wiem, że ja osobiście bez zawahania powierzyłabym swoje życie w jego ręce. To samo tyczy się zresztą reszty osób, które znajdują się w tym pokoju. – Czuła się dziwnie ze świadomością, że zapewne ściągała właśnie na siebie uwagę wszystkich obecnych, ale powstrzymała odruch schowania się za futryną. – Nie mówię, że powinniśmy bezgranicznie ufać wszystkim, bo zapewne wśród naszych rodzin, przyjaciół i współpracowników znajdą się osoby stojące po drugiej stronie barykady. – Wiedziała coś o tym; w końcu kobieta, która przesłuchiwała ją w Ministerstwie była tą samą ratowniczką, która przez długie miesiące brała udział w akcjach u jej boku. – Ale nie możemy rzucać podejrzeń na wszystkich, którzy noszą nieodpowiednie nazwisko oraz karać tych, którzy urodzili się w niewłaściwych rodzinach. Jeżeli to zrobimy, nie będziemy lepsi od tych, z którymi walczymy. – Kiedy szlachcic zaczęło budzić równie wielką odrazę, co szlama?
Spojrzała na Minnie, unosząc jasne brwi z mieszaniną niedowierzania i jakiegoś odległego żalu. Byli tacy, który uważali, że jej również nie należało się kupno różdżki; nie tak dawno zresztą została jej odebrana, dlatego tylko, że uważano, że nie zasługuje na jej posiadanie. Czy to dlatego uwaga dziewczyny uderzyła w nią tak dotkliwie? – Czy Ollivanderowie powinni odmówić jedenastolatkowi różdżki tylko dlatego, że ma na nazwisko Rosier? – Zerknęła w stronę Adriena. – Albo Carrow? Poznałam osobiście Inarę, chodziłyśmy razem do szkoły; wszyscy wiedzieli, że moi rodzice to mugole, ale nigdy nie otrzymałam od niej nawet krzywego spojrzenia. – Przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą, krzyżując ręce na klatce piersiowej; przez jej usta przemknęło coś w rodzaju uśmiechu, znikając jednak tak szybko, jak mrugnięcie powieką. – Rycerskie pieśni są piękne, ale niewiele mają wspólnego z wojenną rzeczywistością – dodała ciszej; ona również czytała baśnie, wiele z nich napisała też sama – wiedziała więc, że autorzy najczęściej rysowali słowem pisanym świat nie takim, jakim był naprawdę, a raczej takim, jakim chcieli go widzieć. – Zazwyczaj przemilczają też istnienie tych wszystkich malutkich osób, bez których dzielni bohaterowie nie mieliby szansy zatriumfować, a które – gdy już opadnie wojenny kurz – odbudowują z gruzów to, co zniszczyły walczące ze sobą strony. Osób, o których mówił Garry; pomagających po cichu, bez fanfar, bez wielkich czynów i bez głośnego opowiadania się po żadnej ze stron. Sama znam takich wielu – i ani jednego z nich nie nazwałabym tchórzem. Co więcej, biedni bylibyśmy, gdybyśmy po zakończonej wojnie obudzili się w świecie pozbawionym tych, którzy nie patrzą na znak na chorągwi.
Trudno jej było zapomnieć chwilę, w której w Kruczej Wieży natknęli się na więźniów – a jeszcze trudniej było jej pojąć moment, w którym ci wszyscy wystraszeni ludzie postanowili bezgranicznie im zaufać. Mimo, że ich nie znali; mimo, że dopiero co zostali zdradzeni przez instytucję, która miała za zadanie ich chronić i dbać o ich prawa. Miała nadzieję, że Zakon zawsze już będzie odbierany właśnie tak; z nadzieją, nie ze strachem. – Bądźmy czujni, ale nie sądźmy pochopnie. Zdobywajmy sojuszników poprzez inspirację, a nie przymusem. Obserwujmy, stąpajmy ostrożnie, ale nie skreślajmy ludzi tylko dlatego, że noszą szlachetne nazwiska. Wiem, że to brzmi jak wzniosłe ideały, ale to właśnie one zaprowadziły mnie do Zakonu – i jeżeli o nich zapomnę, to tak naprawdę niewiele mi już zostanie – dodała jeszcze, cofając się o krok i wracając na swoje miejsce przy Samuelu.
Zanim zamilkła ponownie, skierowała spojrzenie w stronę Freddiego. – Nie znam się na architekturze, ale potrafię rysować. Jeżeli ktoś pomoże mi w kwestiach technicznych, chętnie zajmę się rozrysowaniem planów nowej kwatery. – W tym czuła się dobrze; w budowaniu czegoś nowego. W tworzeniu schronienia dla ludzi, których kochała. – No i nie zapomniałam jeszcze, jak się sprząta – dodała, tym razem pozwalając sobie na słaby uśmiech.
Nie łkała słuchając o losie więzionych dzieci, których jedyną zbrodnią było to, że urodziły się ze specjalnymi zdolnościami; nie krzyczała też już z irytacji i bezsilności, patrząc na przemawiającą Just, chociaż gdy pierwszy raz usłyszała o śmierci pani Tonks, miała ochotę płakać tak długo, aż zabrakłoby jej sił. Gdyby ciągnęło ją do dramatyzmu, powiedziałaby, że w niej również coś umarło – bo pielęgnowana od śmierci Roberta i Potterów pustka nie zniknęła, zajmując stałe miejsce w jej nowej codzienności – ale nie czuła się przez to wcale bardziej krucha. Wprost przeciwnie; miała wrażenie, że była silniejsza niż kiedykolwiek, choć była to siła gorzka, sucha, zimna jak hartowana stal, okupiona ceną zbyt wielką, by posiadanie jej mogło przynieść jakąkolwiek satysfakcję. Ogrzewała ją zaufaniem i przyjaźnią, które nadal czerpała od otaczających ją ludzi, i być może dlatego niemal natychmiast wyczuła zmianę w toczącej się rozmowie, czuła na każde zawoalowane oskarżenie i wepchnięte między wiersze zalążki wrogości. Z jednej strony to rozumiała; każdy z nich w ostatnich dniach coś utracił, każdy musiał więc czuć tę samą potrzebę odnalezienia odpowiedzi na pytanie dlaczego – ale nie mogła znieść myśli, że poszukiwania rozpoczynano tutaj.
Nie była pewna, czyje słowa zmusiły ją do przerwania milczenia; być może był to bliski i znajomy głos Bena, może mądre zdania Adriena, może coraz bardziej wzburzony ton Sama; a może nie chodziło o nikogo konkretnego – może miała dość własnej bierności. Wyprostowała się lekko, prawie nieświadomie wyciągając rękę w stronę stojącego najbliżej niej Samuela, palcami dotykając jego łokcia – w geście otuchy lub wsparcia – nie umknęły jej bowiem zaciskające się i rozluźniające pięści Gwardzisty. Miała wrażenie, że niewielki pokój toczył się niebezpiecznie prędko w kierunku samoistnego wybuchu. – Mamy w tej chwili zbyt wielu wrogów, żeby móc pozwolić sobie na zwracanie się przeciwko sobie – powiedziała cicho i spokojnie, ale w jej głosie chowała się jakaś nieoczywista stanowczość. Wrodzone ciepło ostudzone smutkiem. – Czy Adrien kiedykolwiek dał nam powód do powątpiewania w jego oddanie sprawie? – zapytała, nie kierując tych słów do nikogo konkretnego, chociaż jej spojrzenie nieco dłużej zatrzymało się na Jaimiem. Nie czekała też na odpowiedź; pytanie należało do tych retorycznych. – Bo wiem, że ja osobiście bez zawahania powierzyłabym swoje życie w jego ręce. To samo tyczy się zresztą reszty osób, które znajdują się w tym pokoju. – Czuła się dziwnie ze świadomością, że zapewne ściągała właśnie na siebie uwagę wszystkich obecnych, ale powstrzymała odruch schowania się za futryną. – Nie mówię, że powinniśmy bezgranicznie ufać wszystkim, bo zapewne wśród naszych rodzin, przyjaciół i współpracowników znajdą się osoby stojące po drugiej stronie barykady. – Wiedziała coś o tym; w końcu kobieta, która przesłuchiwała ją w Ministerstwie była tą samą ratowniczką, która przez długie miesiące brała udział w akcjach u jej boku. – Ale nie możemy rzucać podejrzeń na wszystkich, którzy noszą nieodpowiednie nazwisko oraz karać tych, którzy urodzili się w niewłaściwych rodzinach. Jeżeli to zrobimy, nie będziemy lepsi od tych, z którymi walczymy. – Kiedy szlachcic zaczęło budzić równie wielką odrazę, co szlama?
Spojrzała na Minnie, unosząc jasne brwi z mieszaniną niedowierzania i jakiegoś odległego żalu. Byli tacy, który uważali, że jej również nie należało się kupno różdżki; nie tak dawno zresztą została jej odebrana, dlatego tylko, że uważano, że nie zasługuje na jej posiadanie. Czy to dlatego uwaga dziewczyny uderzyła w nią tak dotkliwie? – Czy Ollivanderowie powinni odmówić jedenastolatkowi różdżki tylko dlatego, że ma na nazwisko Rosier? – Zerknęła w stronę Adriena. – Albo Carrow? Poznałam osobiście Inarę, chodziłyśmy razem do szkoły; wszyscy wiedzieli, że moi rodzice to mugole, ale nigdy nie otrzymałam od niej nawet krzywego spojrzenia. – Przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą, krzyżując ręce na klatce piersiowej; przez jej usta przemknęło coś w rodzaju uśmiechu, znikając jednak tak szybko, jak mrugnięcie powieką. – Rycerskie pieśni są piękne, ale niewiele mają wspólnego z wojenną rzeczywistością – dodała ciszej; ona również czytała baśnie, wiele z nich napisała też sama – wiedziała więc, że autorzy najczęściej rysowali słowem pisanym świat nie takim, jakim był naprawdę, a raczej takim, jakim chcieli go widzieć. – Zazwyczaj przemilczają też istnienie tych wszystkich malutkich osób, bez których dzielni bohaterowie nie mieliby szansy zatriumfować, a które – gdy już opadnie wojenny kurz – odbudowują z gruzów to, co zniszczyły walczące ze sobą strony. Osób, o których mówił Garry; pomagających po cichu, bez fanfar, bez wielkich czynów i bez głośnego opowiadania się po żadnej ze stron. Sama znam takich wielu – i ani jednego z nich nie nazwałabym tchórzem. Co więcej, biedni bylibyśmy, gdybyśmy po zakończonej wojnie obudzili się w świecie pozbawionym tych, którzy nie patrzą na znak na chorągwi.
Trudno jej było zapomnieć chwilę, w której w Kruczej Wieży natknęli się na więźniów – a jeszcze trudniej było jej pojąć moment, w którym ci wszyscy wystraszeni ludzie postanowili bezgranicznie im zaufać. Mimo, że ich nie znali; mimo, że dopiero co zostali zdradzeni przez instytucję, która miała za zadanie ich chronić i dbać o ich prawa. Miała nadzieję, że Zakon zawsze już będzie odbierany właśnie tak; z nadzieją, nie ze strachem. – Bądźmy czujni, ale nie sądźmy pochopnie. Zdobywajmy sojuszników poprzez inspirację, a nie przymusem. Obserwujmy, stąpajmy ostrożnie, ale nie skreślajmy ludzi tylko dlatego, że noszą szlachetne nazwiska. Wiem, że to brzmi jak wzniosłe ideały, ale to właśnie one zaprowadziły mnie do Zakonu – i jeżeli o nich zapomnę, to tak naprawdę niewiele mi już zostanie – dodała jeszcze, cofając się o krok i wracając na swoje miejsce przy Samuelu.
Zanim zamilkła ponownie, skierowała spojrzenie w stronę Freddiego. – Nie znam się na architekturze, ale potrafię rysować. Jeżeli ktoś pomoże mi w kwestiach technicznych, chętnie zajmę się rozrysowaniem planów nowej kwatery. – W tym czuła się dobrze; w budowaniu czegoś nowego. W tworzeniu schronienia dla ludzi, których kochała. – No i nie zapomniałam jeszcze, jak się sprząta – dodała, tym razem pozwalając sobie na słaby uśmiech.
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Milczałam od dłuższego czasu nie potrafiąc, a nawet nie chcąc wbijać się w spór dotyczący neutralności. Uważałam zawsze, że ilu jest ludzi, tyle też zdań jest. Każdy miał prawo mieć swoje. Faktem jest, że w ciężkich czasach, czasach takie je tak powinniśmy wiedzieć, komu ufać, ale nie wyobrażałam sobie by winić kogoś za to, że nie chce opowiadać się po żadnej ze stron. Przez myśl mi przeszło, że w samo pozostanie w tym stanie musiało być trudną sztuką, jednak niosącą najmniejsze straty i największe profity niezależnie od strony która wygra. Jednak neutralność zdawała mi się egoistyczna i nie potrafiłam nic na to poradzić. Zwłaszcza, że moja mama była neutralnością, nie zginęła walcząc dla sprawy, nie zginęła za opowiadanie się po czyjejś stronie, zginęła za krew. Za to, co płynęło w jej żyłach, choć nie różniło się niczym od tego, co płynęło w żyłach każdego innego człowieka chodzącego po ziemi.
Ostatnie wydarzenia odbijały się we mnie, na mnie zresztą też. Widoczność zmiany która we mnie zaszła nie mogła przejść nikomu kto mnie znał niezauważenie. Śmierć Potterów rzuciła mnie na kolana. Śmierć matki całkowicie rozłożyła na łopatki, sprawiając, że każdy głębszy wdech zadawał ból, rozpalał ogniem klatkę piersiową.
- Lea, moja siostra - dodałam dla tych, którzy nie wiedzieli i nie znali Lei, ona sama była dość świeżym członkiem Zakonu i niedługo po zwerbowaniu do niego wyciągnęły ją z miasta badania na jakimś odludziu, nadal nie pamiętałam gdzie tak właściwe była. - skończyła badania i wróciła do Londynu, jestem pewna, że wspomoże swoją osobą jednostkę badawczą- jej konikiem jest historia magii i zaklęcia, myślę że wspomoże odkryć istotę anomalii . Ja zaś mogę pomóc przy ocaleniu tego, co można ocalić. Umiem też malować ściany, także przy wykończeniu dodam coś od siebie. - odezwałam się cicho, po Margaux, wiedziałam, że zgadzam się z nią w stu procentach, powinniśmy mierzyć ludzi miarą ich czynów, nie zaś rodziny. I jakby w tym całym zamieszaniu, dyskusjach przypomniałam sobie o swojej. Nie mogłam nie zastanowić się czy Lea i tata dotarli już do Kornwali do cioci Roany. Nie wiedziałam jak się jej odwdzięczę za to, co dla nas robiła. Tata nie mógł zostać w Londynie, nie teraz. Nie mógł też zostać sam, a żadna z nas - dzieląc czas na pracę i zakon, nie była w stanie nie pozwolić mu kompletnie popaść w depresję w której zdawało mi się, że sama brodzę w niej po pachy. - I sądzę, że powinniśmy się skupić na zadaniach przed nami, niźli spierać się o istotę neutralności. Spory będą nas tylko dzielić, a w czasach takich jak te, powinniśmy patrzeć w jedną stronę. - zamilkłam, nie mając nic więcej do powiedzenia. Zmęczenie malowało się na mojej twarzy, nie pamiętałam już, kiedy przespałam całą noc. A rzeczywistość zdawała się strasznie zgrzytać, jakby była mechanizmem, którego ktoś pozbawił jednego z ważnych trybików.
Ostatnie wydarzenia odbijały się we mnie, na mnie zresztą też. Widoczność zmiany która we mnie zaszła nie mogła przejść nikomu kto mnie znał niezauważenie. Śmierć Potterów rzuciła mnie na kolana. Śmierć matki całkowicie rozłożyła na łopatki, sprawiając, że każdy głębszy wdech zadawał ból, rozpalał ogniem klatkę piersiową.
- Lea, moja siostra - dodałam dla tych, którzy nie wiedzieli i nie znali Lei, ona sama była dość świeżym członkiem Zakonu i niedługo po zwerbowaniu do niego wyciągnęły ją z miasta badania na jakimś odludziu, nadal nie pamiętałam gdzie tak właściwe była. - skończyła badania i wróciła do Londynu, jestem pewna, że wspomoże swoją osobą jednostkę badawczą- jej konikiem jest historia magii i zaklęcia, myślę że wspomoże odkryć istotę anomalii . Ja zaś mogę pomóc przy ocaleniu tego, co można ocalić. Umiem też malować ściany, także przy wykończeniu dodam coś od siebie. - odezwałam się cicho, po Margaux, wiedziałam, że zgadzam się z nią w stu procentach, powinniśmy mierzyć ludzi miarą ich czynów, nie zaś rodziny. I jakby w tym całym zamieszaniu, dyskusjach przypomniałam sobie o swojej. Nie mogłam nie zastanowić się czy Lea i tata dotarli już do Kornwali do cioci Roany. Nie wiedziałam jak się jej odwdzięczę za to, co dla nas robiła. Tata nie mógł zostać w Londynie, nie teraz. Nie mógł też zostać sam, a żadna z nas - dzieląc czas na pracę i zakon, nie była w stanie nie pozwolić mu kompletnie popaść w depresję w której zdawało mi się, że sama brodzę w niej po pachy. - I sądzę, że powinniśmy się skupić na zadaniach przed nami, niźli spierać się o istotę neutralności. Spory będą nas tylko dzielić, a w czasach takich jak te, powinniśmy patrzeć w jedną stronę. - zamilkłam, nie mając nic więcej do powiedzenia. Zmęczenie malowało się na mojej twarzy, nie pamiętałam już, kiedy przespałam całą noc. A rzeczywistość zdawała się strasznie zgrzytać, jakby była mechanizmem, którego ktoś pozbawił jednego z ważnych trybików.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Już nie wiedziała, w którym momencie ta rozmowa zeszła na niewłaściwy tor – w którym momencie ta cała dyskusja obrała zupełnie inny kierunek, niż na początku zostało to ustalone. Może to była chwila, gdy dotknięto, jak wydawało się Eileen, nienaprężonej jeszcze struny, jaką było nagłe zniknięcie skrzyni? A może, gdy do szeregu zdań wkradła się sylwetka Ulyssesa Ollivandera – różdżkarza, którego Eileen znała nie tylko z opowieści, ale i razem z nim wymykała się wieczorami do hogwarckich szklarni? Nie miała pojęcia, pogubiła się w tym korytarzu opinii i odmiennych zdań, ale zaczynało ją to naprawdę drażnić. Każdy z nich, każdy, kto zabrał głos i zdecydował się dołożyć knuta do zebranego już kopczyka, za który prawdopodobnie kupiliby może opasłą torebkę musów-świstusów, miał rację, a jednak wciąż nie potrafili się dogadać.
– Pilnujmy się – powiedziała tylko. – Siebie i swoich bliskich. I nie dopuśćmy, żeby po raz kolejny pojawił się w naszych szeregach ktoś taki Perseus Avery – na ułamek sekundy jej wzrok, jakby sam, uciekł w stronę nowej sylwetki. Dwóch, de facto. Ale rudowłosej dobrze z oczu patrzyło, nie ziała jadem podobnie jak… ta, którą przyprowadził Ben. Nie ufała właśnie jej. Dlaczego pytała o skrzynię tak uporczywie skoro była tutaj, razem z nimi po raz pierwszy? Czemu tak się przy niej upierała? A może upierała się ze znanym sobie, dobrym powodem? Zbyt wiele pytań, za mało odpowiedzi. – Każdy z nas ma cząstkę racji, większą lub mniejszą, starsi czy młodsi, bardziej doświadczeni czy mniej, aurorzy, nauczyciele, naukowcy, uzdrowiciele. Działajmy wobec własnych sumień, ale baczmy na to, co robimy, komu ufamy, komu zawierzamy swoje słowo. Prowadzi nas jedna sprawa i za nią podążajmy.
Rycerze Walpurgii po raz kolejny zagnieździli się w jej głowie, nakazując Eileen spojrzeć na swoją siostrę – bladą, zimną, przerażoną podjętymi wcześniej decyzjami, martwą. Nigdy nie uzyska dowodu, który powie jej, że Rossa była faktycznie członkinią tej chorej organizacji, ale coraz więcej śladów właśnie na to wskazywał i nawet, jeśli wciąż czuła niepewność, to ginęła ona pod naporem racjonalnego spojrzenia na sytuację. Za tematem tajemniczych postaci potrafiących zamieniać się w czarną mgłę i władać najgorszą magią, jaką tylko widział świat, szedł oczywiście temat Azkabanu. Wizja dostania się tam była absolutnie oderwana od rzeczywistości – skoro więzili tam samą Minister Tuft i twierdzę zamieszkiwały dziesiątki, setki de mentorów, to jak im, garstce młodzików, miało się udać ją stamtąd wyrwać? Niedorzeczność – co Alexander doskonale podsumował.
Popatrzyła na Bena, potem na Garretta, Bena, sumując w głowie wszystkie informacje. Kent, Dover, Myssleine, Tristan Rosier. Chciała go poznać, spojrzeć mu w oczy, prawdopodobnie tak, jak zrobił to on, bez ani chwili zawahania pozbywając ją płynnego tętna, oddechu, ale żeby tego dokonać, musiała być silniejsza, bo może przyjdzie kiedyś chwila, kiedy znów go spotka.
Teraz jednak, jak kilka osób zdążyło już dobitnie wskazać, należało zająć się innymi sprawami. Odbudowa chaty to jeden z priorytetów – powiedziałaby, że najważniejszy, zaraz za anomaliami. I lepiej byłoby się na tym skupić, zamiast gubić się między teoriami i definicjami neutralności.
– Jeśli ktoś potrzebuje mojej pomocy, mogę wzlecieć nad angielskie równiny i poszukać odpowiednich miejsc, potem je wam wskazać. Jakiego drewna szukamy?
Po cichu liczyła na zdanie Constantine'a w tej kwestii. Na pewno wiedział, jakie drewno miało najtwardszą strukturę, jakie było najbardziej wytrzymałe. Dębowe? Bukowe? Klonowe?
– Pilnujmy się – powiedziała tylko. – Siebie i swoich bliskich. I nie dopuśćmy, żeby po raz kolejny pojawił się w naszych szeregach ktoś taki Perseus Avery – na ułamek sekundy jej wzrok, jakby sam, uciekł w stronę nowej sylwetki. Dwóch, de facto. Ale rudowłosej dobrze z oczu patrzyło, nie ziała jadem podobnie jak… ta, którą przyprowadził Ben. Nie ufała właśnie jej. Dlaczego pytała o skrzynię tak uporczywie skoro była tutaj, razem z nimi po raz pierwszy? Czemu tak się przy niej upierała? A może upierała się ze znanym sobie, dobrym powodem? Zbyt wiele pytań, za mało odpowiedzi. – Każdy z nas ma cząstkę racji, większą lub mniejszą, starsi czy młodsi, bardziej doświadczeni czy mniej, aurorzy, nauczyciele, naukowcy, uzdrowiciele. Działajmy wobec własnych sumień, ale baczmy na to, co robimy, komu ufamy, komu zawierzamy swoje słowo. Prowadzi nas jedna sprawa i za nią podążajmy.
Rycerze Walpurgii po raz kolejny zagnieździli się w jej głowie, nakazując Eileen spojrzeć na swoją siostrę – bladą, zimną, przerażoną podjętymi wcześniej decyzjami, martwą. Nigdy nie uzyska dowodu, który powie jej, że Rossa była faktycznie członkinią tej chorej organizacji, ale coraz więcej śladów właśnie na to wskazywał i nawet, jeśli wciąż czuła niepewność, to ginęła ona pod naporem racjonalnego spojrzenia na sytuację. Za tematem tajemniczych postaci potrafiących zamieniać się w czarną mgłę i władać najgorszą magią, jaką tylko widział świat, szedł oczywiście temat Azkabanu. Wizja dostania się tam była absolutnie oderwana od rzeczywistości – skoro więzili tam samą Minister Tuft i twierdzę zamieszkiwały dziesiątki, setki de mentorów, to jak im, garstce młodzików, miało się udać ją stamtąd wyrwać? Niedorzeczność – co Alexander doskonale podsumował.
Popatrzyła na Bena, potem na Garretta, Bena, sumując w głowie wszystkie informacje. Kent, Dover, Myssleine, Tristan Rosier. Chciała go poznać, spojrzeć mu w oczy, prawdopodobnie tak, jak zrobił to on, bez ani chwili zawahania pozbywając ją płynnego tętna, oddechu, ale żeby tego dokonać, musiała być silniejsza, bo może przyjdzie kiedyś chwila, kiedy znów go spotka.
Teraz jednak, jak kilka osób zdążyło już dobitnie wskazać, należało zająć się innymi sprawami. Odbudowa chaty to jeden z priorytetów – powiedziałaby, że najważniejszy, zaraz za anomaliami. I lepiej byłoby się na tym skupić, zamiast gubić się między teoriami i definicjami neutralności.
– Jeśli ktoś potrzebuje mojej pomocy, mogę wzlecieć nad angielskie równiny i poszukać odpowiednich miejsc, potem je wam wskazać. Jakiego drewna szukamy?
Po cichu liczyła na zdanie Constantine'a w tej kwestii. Na pewno wiedział, jakie drewno miało najtwardszą strukturę, jakie było najbardziej wytrzymałe. Dębowe? Bukowe? Klonowe?
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Swobodna z początku wymiana zdań i poglądów, szybko przybrała formę przepychanki. Założyłam więc ręce na wysokości klatki piersiowej, pozwalając tym samym - choć przecież żadnego pozwolenia z mojej strony nie potrzebowali - by każdy dał upust swoim emocjom a tych jak wiadomo, było teraz aż nadto. Kiedy jednak przepychanka zamieniła się w skakanie do gardeł, nie mogłam dłużej okazywać swej obojętności.
- Myślę, że każdego z was poniosły emocje - do czego jak najbardziej macie prawo. Wiem jak dużo przeszliście, ile straciliście i nie jestem sobie wyobrazić jak musicie się czuć ale to naprawdę nie jest najlepszy moment do skakania sobie do gardeł. Zgodzę się, że ten który nic nie robi, wybiera stronę oprawcy ale ani siłą ani słowem nie przekonamy nikogo, do czynnego udziału w walce - przerwałam, by przesunąć spojrzeniem po twarzach zebranych. - I tak jak zostało to już wspomniane, czynny udział to nie tylko bieg z różdżką w kierunku przeciwnika ale pomoc tym, którzy jej potrzebują, a przybrać ona może najróżniejszą formę. Skupmy się więc na tym co możemy zrobić teraz. Wszyscy zebraliśmy się tu w jednym celu więc dywagacje na temat tego, kto co uważa za neutralność możemy przenieść na inny termin - dokończyłam, mając nadzieję, że nie zostanę zjedzona przez wtrącenie swoich trzech knutów. Rola mediatora przypadła jeszcze kilku osobom, nim w pokoju zapanował względny spokój. Powietrze wciąż przeszywały mniej lub bardziej cięte słowa, odbijane niczym piłeczka z jednego kąta w drugi.
Słowa Glaucusa spowodowały, że ciche westchnięcie znów wydobyło się spomiędzy moich warg. Nie zamierzałam jednak prawić mu morałów, o tym jak nawet najwierniejszy przyjaciel może okazać się najgorszym wrogiem ani to tym, że przynależność do zakonu nie daje gwarancji złotego serca, no bo niby jak? I jeszcze Selina, nalegająca na ujawnienie większej ilości informacji na temat skrzyni... Sama byłam ciekawa, jeśli jednak nie zaufamy sobie nawzajem to już możemy się rozejść do domów. Zaoszczędzimy sobie wszyscy czasu i nie pogorszymy znacznie stanu strun głosowych.
Zmiana tematu okazała się wybawieniem. Jeszcze chwila i posoka zabarwiłaby przestarzałe deski.
- Nie znam się na budowaniu ale ja również chętnie pomogę. Przybicie gwoździa czy podanie deski to chyba nie taka wielka filozofia, nie? - usta wygięły się w niezręcznym uśmiechu. Chciałam pomóc, chociażby w ten sposób.
- Myślę, że każdego z was poniosły emocje - do czego jak najbardziej macie prawo. Wiem jak dużo przeszliście, ile straciliście i nie jestem sobie wyobrazić jak musicie się czuć ale to naprawdę nie jest najlepszy moment do skakania sobie do gardeł. Zgodzę się, że ten który nic nie robi, wybiera stronę oprawcy ale ani siłą ani słowem nie przekonamy nikogo, do czynnego udziału w walce - przerwałam, by przesunąć spojrzeniem po twarzach zebranych. - I tak jak zostało to już wspomniane, czynny udział to nie tylko bieg z różdżką w kierunku przeciwnika ale pomoc tym, którzy jej potrzebują, a przybrać ona może najróżniejszą formę. Skupmy się więc na tym co możemy zrobić teraz. Wszyscy zebraliśmy się tu w jednym celu więc dywagacje na temat tego, kto co uważa za neutralność możemy przenieść na inny termin - dokończyłam, mając nadzieję, że nie zostanę zjedzona przez wtrącenie swoich trzech knutów. Rola mediatora przypadła jeszcze kilku osobom, nim w pokoju zapanował względny spokój. Powietrze wciąż przeszywały mniej lub bardziej cięte słowa, odbijane niczym piłeczka z jednego kąta w drugi.
Słowa Glaucusa spowodowały, że ciche westchnięcie znów wydobyło się spomiędzy moich warg. Nie zamierzałam jednak prawić mu morałów, o tym jak nawet najwierniejszy przyjaciel może okazać się najgorszym wrogiem ani to tym, że przynależność do zakonu nie daje gwarancji złotego serca, no bo niby jak? I jeszcze Selina, nalegająca na ujawnienie większej ilości informacji na temat skrzyni... Sama byłam ciekawa, jeśli jednak nie zaufamy sobie nawzajem to już możemy się rozejść do domów. Zaoszczędzimy sobie wszyscy czasu i nie pogorszymy znacznie stanu strun głosowych.
Zmiana tematu okazała się wybawieniem. Jeszcze chwila i posoka zabarwiłaby przestarzałe deski.
- Nie znam się na budowaniu ale ja również chętnie pomogę. Przybicie gwoździa czy podanie deski to chyba nie taka wielka filozofia, nie? - usta wygięły się w niezręcznym uśmiechu. Chciałam pomóc, chociażby w ten sposób.
Gość
Gość
Podnosiły się głosy - coraz mocniej, coraz donośniej, by emocje w końcu zaczęły przysłaniać zdrowy rozsądek; Garrett westchnął cicho, zbyt lekko, by był to w stanie usłyszeć ktokolwiek oprócz stojącego najbliżej Foxa. Kolejni zgromadzeni w pomieszczeniu zabierali głos - i wyglądało na to, że nie wszyscy słuchali swoich poprzedników; może zbyt mocno zaplątali się we własnych przemyśleniach na temat tego, co dobre, co poprawne, co najlepsze, by właściwie dostrzec, że wszyscy Zakonnicy tak naprawdę snuli bardzo podobne wizje najbliższej przyszłości.
- Zatrzymajmy się - powiedział, nie przekrzykując podnoszących się głosów, a mówiąc ze spokojem - i wierząc, że inni posłuchają, szanując autorytet, który tego dnia nadała mu pani Bagshot. - I słuchajmy siebie nawzajem z uwagą, ze spokojem, nie przesączajmy padających słów przez sito krzywd, które ostatnio spotkały nas wszystkich - ciągnął, nie kierując wypowiedzi właściwie w stronę nikogo szczególnego - miał nadzieję, że wezmą ją do serca wszyscy ci, których dotyczyła ona najbardziej. - Bo ja słuchałem was wszystkich - i słyszałem, że nikt z nas nie snuł planów eksterminacji, wyniszczeń czy siania nienawiści. Wszyscy w swoich wypowiedziach zmierzaliśmy do jednego - do dbałości o dobro Zakonu i tych, których przyszło nam chronić. Na podstawie tego, co usłyszałem, wnioskuję, że pomimo pozornych różnic i zalążków kłótni wszyscy się ze sobą zgadzamy - chcemy poszukiwać sojuszników w tych, którzy są w stanie walczyć i chcą to robić, chcemy bronić tych, którzy sami obronić się nie potrafią. I chcemy dążyć do tego, by świat znów stanął na nogi, a niesprawiedliwość związana z podziałami - jakimikolwiek podziałami - odeszła w niepamięć. Na tym się skupmy. Nie łapmy się za słówka, każdy z nas ma prawo błądzić - najważniejsze jest to, żebyśmy w końcu wrócili na odpowiednią drogę - zwieńczył trochę bardziej podniośle niż miał zamiar, choć jego intencją nigdy nie było zakrawanie na patos; piękne przemowy mogły mieć niezwykłą moc, ale to nie one zwyciężały wojny. - I podczas gdy takie rozmowy są nam potrzebne, to macie rację. - A dodając to, zerknął w kierunku Adriena czy Eileen, a także wszystkich tych, którzy zadeklarowali potrzebę zakończenia tej rozmowy. - Przeprowadzajmy je spokojniej, nie w tak wielkim gronie, gdy rozmawianie jest utrudnione - teraz każdy ma coś do powiedzenia, a kiedy pada zbyt wiele słów, ich sens może zostać przeinaczony.
Zerknął raz jeszcze w kierunku Freda, widząc, że spór światopoglądowy przykuł uwagę wszystkich - i z tego powodu temat naprawy chaty, ten, który winien być teraz potraktowany priorytetowo, został przez niektórych całkiem ominięty.
- Jeśli chodzi o kwaterę, to jestem gotów pomóc we wszystkim. Wydaje mi się jednak, że najbardziej się przydam przy nakładaniu zaklęć ochronnych, trochę się na tym znam - rzucił, rozglądając się po twarzach zgromadzonych; wierzył, że ponowne nadanie im wspólnego celu sprawi, że nieporozumienia odejdą w niepamięć. Wszyscy potrzebowali czasu - czasu, po upływie którego zrozumieją, że tak naprawdę poglądy ich wszystkich pokrywały się w znacznym stopniu, a jedyne, co mogło je spaczyć, to nadmierne emocje i niekiedy nieostrożny dobór słów. - Proponuję sporządzić wstępną listę, kto jest gotowy podjąć się jakiego zajęcia; ułatwi nam to pracę, a w dodatku uzmysłowi, jakie czynności nie zostały jeszcze zaplanowane. Ktoś miałby ochotę to spisać? - rzucił w przestrzeń, przemykając spojrzeniem po paru twarzach. - A jeżeli przychodzą wam na myśl jeszcze jakieś prace remontowe, którymi powinniśmy się zająć, to też od razu dajcie znać. W im więcej osób się w to zaangażujemy, tym szybciej odzyskamy siedzibę.
- Zatrzymajmy się - powiedział, nie przekrzykując podnoszących się głosów, a mówiąc ze spokojem - i wierząc, że inni posłuchają, szanując autorytet, który tego dnia nadała mu pani Bagshot. - I słuchajmy siebie nawzajem z uwagą, ze spokojem, nie przesączajmy padających słów przez sito krzywd, które ostatnio spotkały nas wszystkich - ciągnął, nie kierując wypowiedzi właściwie w stronę nikogo szczególnego - miał nadzieję, że wezmą ją do serca wszyscy ci, których dotyczyła ona najbardziej. - Bo ja słuchałem was wszystkich - i słyszałem, że nikt z nas nie snuł planów eksterminacji, wyniszczeń czy siania nienawiści. Wszyscy w swoich wypowiedziach zmierzaliśmy do jednego - do dbałości o dobro Zakonu i tych, których przyszło nam chronić. Na podstawie tego, co usłyszałem, wnioskuję, że pomimo pozornych różnic i zalążków kłótni wszyscy się ze sobą zgadzamy - chcemy poszukiwać sojuszników w tych, którzy są w stanie walczyć i chcą to robić, chcemy bronić tych, którzy sami obronić się nie potrafią. I chcemy dążyć do tego, by świat znów stanął na nogi, a niesprawiedliwość związana z podziałami - jakimikolwiek podziałami - odeszła w niepamięć. Na tym się skupmy. Nie łapmy się za słówka, każdy z nas ma prawo błądzić - najważniejsze jest to, żebyśmy w końcu wrócili na odpowiednią drogę - zwieńczył trochę bardziej podniośle niż miał zamiar, choć jego intencją nigdy nie było zakrawanie na patos; piękne przemowy mogły mieć niezwykłą moc, ale to nie one zwyciężały wojny. - I podczas gdy takie rozmowy są nam potrzebne, to macie rację. - A dodając to, zerknął w kierunku Adriena czy Eileen, a także wszystkich tych, którzy zadeklarowali potrzebę zakończenia tej rozmowy. - Przeprowadzajmy je spokojniej, nie w tak wielkim gronie, gdy rozmawianie jest utrudnione - teraz każdy ma coś do powiedzenia, a kiedy pada zbyt wiele słów, ich sens może zostać przeinaczony.
Zerknął raz jeszcze w kierunku Freda, widząc, że spór światopoglądowy przykuł uwagę wszystkich - i z tego powodu temat naprawy chaty, ten, który winien być teraz potraktowany priorytetowo, został przez niektórych całkiem ominięty.
- Jeśli chodzi o kwaterę, to jestem gotów pomóc we wszystkim. Wydaje mi się jednak, że najbardziej się przydam przy nakładaniu zaklęć ochronnych, trochę się na tym znam - rzucił, rozglądając się po twarzach zgromadzonych; wierzył, że ponowne nadanie im wspólnego celu sprawi, że nieporozumienia odejdą w niepamięć. Wszyscy potrzebowali czasu - czasu, po upływie którego zrozumieją, że tak naprawdę poglądy ich wszystkich pokrywały się w znacznym stopniu, a jedyne, co mogło je spaczyć, to nadmierne emocje i niekiedy nieostrożny dobór słów. - Proponuję sporządzić wstępną listę, kto jest gotowy podjąć się jakiego zajęcia; ułatwi nam to pracę, a w dodatku uzmysłowi, jakie czynności nie zostały jeszcze zaplanowane. Ktoś miałby ochotę to spisać? - rzucił w przestrzeń, przemykając spojrzeniem po paru twarzach. - A jeżeli przychodzą wam na myśl jeszcze jakieś prace remontowe, którymi powinniśmy się zająć, to też od razu dajcie znać. W im więcej osób się w to zaangażujemy, tym szybciej odzyskamy siedzibę.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Pokój gościnny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem