Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem
Pokój gościnny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
łóżko Loża 1
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
łóżko Loża 2
40 - Sam
41 - Hannah
ośla ławka Krzesełka pod ścianą
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój gościnny
Niezbyt czysty, wąski i długi pokój z dwoma ustawionymi łóżkami pod ścianą i drewnianą ławą ciągnącą się przez niemalże całą jego długość. W powietrzu unosi się zapach kurzu, stęchlizny i rozlanego piwa. Przez niewielkie, zaklejone brudem okna prawie wcale nie wpada słońce. Jedynym źródłem światła są trzy zawieszone w powietrzu świece. Podłoga ugina się przy każdym kroku, swoim skrzypieniem przypominając ludzkie jęki. Z racji, że znajduje się na poddaszu, skosy sufitu znacząco utrudniają przemieszczanie się. Osoby, które liczą sobie więcej niż 170 centymetrów, muszą schylać głowy, by nie uderzać czołem w pełen pajęczyn sufit. Klucz do pokoju znajduje się u barmana, a ten wydaje go tylko osobom zaufanym.
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
40 - Sam
41 - Hannah
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:01, w całości zmieniany 2 razy
Chwilowy kryzys wiary w solidarność i idee Zakonu Feniksa wydawał się zażegnany, chociaż aura bijąca od Brendana nie nastrajała zbyt optymistycznie. Wright w ogóle mu się nie dziwił, na poprzednim spotkaniu współbraci to on oberwał za gromkie skrytykowanie tchórzliwej nielojalności, lecz dyskusja, która wywiązała się po jego odważnym stwierdzeniu, nie sprowokowała nikogo do dramatycznego opuszczenia organizacji. A szkoda, może już wtedy pozbyliby się najsłabszych ogniw. Jaimie uważnie zerkał na Weasleya, czyniąc to raczej mało dyskretnie, a gdy - jeśli - udało mu się złapać jego spojrzenie, kiwnął mu głową. Wspierając i rozumiejąc; obiecał sobie, że napisze do rudowłosego aurora list, teraz nie było miejsca ani czasu na ciągnięcie niepotrzebnego nieporozumienia dalej. Zwłaszcza, gdy Samuel powrócił do pomieszczenia - widocznie pożegnał już profesora Vane'a na dobre. Szkoda faceta, mądry był, nie dało się zaprzeczyć, ale swoimi wątpliwościami zatruwał czyste powietrze.
Ben ponownie skupił się na przemowach kolejnych ludzi, nie wtrącając swoich trzech sykli: był tu właściwie gościem i obserwatorem, zaakcentował swoją obecność przed momentem, nie musiał robić tego ponownie.
- Zgadzam się, powinniśmy wszyscy na siebie uważać. Mieć oko. Dbać wzajemnie o bezpieczeństwo - wszedł w słowo Samuelowi, chcąc pokazać, że nawet tak lekkomyślny czarodziej jak Wright, przykłada wagę do kwestii pozostania w jednym kawałku. Tak fizycznie jak i psychicznie, nie chcieli przecież powtórki z sytuacji Alexandra i Josephine, pozbawionych swoich wspomnień. - Nie wiadomo, co tym wariatom przyjdzie do głowy. Po Mulciberze można spodziewać się wszystkiego, jakiś czas temu chciał zamordować zupełnie niegroźnego smoka z Peak District - musiał wylać z siebie tę frustrację, zupełnie ślepy na fakt, że zapewne nikt siedzący przy tym stole nie określiłby tych wielkich, magicznych gadów jako niegroźnych. - Tak samo Rosier, łazi wszędzie, pojedynki, nie pojedynki; łazi, ględzi, śmierdzi różami i się puszy - jest jakaś szansa, żeby w ogóle zaszkodzić lordom? Pociągnąć ich do odpowiedzialności? - to pytanie zadał zarówno siedzącym przy stole reprezentantom szlachty, jak i ludziom pracującym w Ministerstwie Magii.
- Postaram się mieć oczy i uszy szeroko otwarte, nie wiadomo, gdzie mogą paść ważne informacje o częściach kamienia - powiedział, nieco martwiąc się swoją niewielka wiedzą na temat potężnych artefaktów. Od tego mieli tutaj kilku mądrali, on mógł jedynie działać. - Chętnie też ruszę do jakiejś anomalii - zerknął na Hanię porozumiewawczo, mrugając do niej trzykrotnie: ich stare, niewerbalne pytanie, czy wszystko było w porządku. Rozmawiali tak podczas jakichś nudnych obiadów, na jakie przychodzili kuzyni Macmillanów, znacznie bogatsi i poważniejsi od ich rodziny. Atmosfera dalej była przyjemna, ale nie mogli wrzeszczeć do siebie przez drewniany stół, pozostawał więc mało skomplikowany język mrugnięć. Był ciekawy, co siostra sądzi o tym spotkaniu, zwłaszcza po odejściu Vane'a. O tym jednak porozmawiają potem; ponownie skupił się na dyskusji.
Ben ponownie skupił się na przemowach kolejnych ludzi, nie wtrącając swoich trzech sykli: był tu właściwie gościem i obserwatorem, zaakcentował swoją obecność przed momentem, nie musiał robić tego ponownie.
- Zgadzam się, powinniśmy wszyscy na siebie uważać. Mieć oko. Dbać wzajemnie o bezpieczeństwo - wszedł w słowo Samuelowi, chcąc pokazać, że nawet tak lekkomyślny czarodziej jak Wright, przykłada wagę do kwestii pozostania w jednym kawałku. Tak fizycznie jak i psychicznie, nie chcieli przecież powtórki z sytuacji Alexandra i Josephine, pozbawionych swoich wspomnień. - Nie wiadomo, co tym wariatom przyjdzie do głowy. Po Mulciberze można spodziewać się wszystkiego, jakiś czas temu chciał zamordować zupełnie niegroźnego smoka z Peak District - musiał wylać z siebie tę frustrację, zupełnie ślepy na fakt, że zapewne nikt siedzący przy tym stole nie określiłby tych wielkich, magicznych gadów jako niegroźnych. - Tak samo Rosier, łazi wszędzie, pojedynki, nie pojedynki; łazi, ględzi, śmierdzi różami i się puszy - jest jakaś szansa, żeby w ogóle zaszkodzić lordom? Pociągnąć ich do odpowiedzialności? - to pytanie zadał zarówno siedzącym przy stole reprezentantom szlachty, jak i ludziom pracującym w Ministerstwie Magii.
- Postaram się mieć oczy i uszy szeroko otwarte, nie wiadomo, gdzie mogą paść ważne informacje o częściach kamienia - powiedział, nieco martwiąc się swoją niewielka wiedzą na temat potężnych artefaktów. Od tego mieli tutaj kilku mądrali, on mógł jedynie działać. - Chętnie też ruszę do jakiejś anomalii - zerknął na Hanię porozumiewawczo, mrugając do niej trzykrotnie: ich stare, niewerbalne pytanie, czy wszystko było w porządku. Rozmawiali tak podczas jakichś nudnych obiadów, na jakie przychodzili kuzyni Macmillanów, znacznie bogatsi i poważniejsi od ich rodziny. Atmosfera dalej była przyjemna, ale nie mogli wrzeszczeć do siebie przez drewniany stół, pozostawał więc mało skomplikowany język mrugnięć. Był ciekawy, co siostra sądzi o tym spotkaniu, zwłaszcza po odejściu Vane'a. O tym jednak porozmawiają potem; ponownie skupił się na dyskusji.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To był ten moment, kiedy Gabriel zapalił niewerbalną ścieżkę nad Jaydenem; świeć Merlinie nad jego duszą i rozumem, bo ten drugi najwyraźniej przepadł, pomyślał gorzko, ale jakże prawdziwie. Nie wiedział, czy coś przysłoniło profesorowi zdolność jasnego pojmowania tego co się wokół nich działo, czy może trząsł portkami przed tym co miało nadejść. Czyżby nie zdawał sobie sprawy ze stojącej u bram ich świata wojny? A to niby Tonks wyjechał na kilka miesięcy, odcinając się niejako na ten czas od działań Zakonu i wydarzeń w Londynie, a narastający konflikt był dla niego oczywisty.
Uważnie słuchał słów Sama, jak i Bena. Niestety, nie potrafił stwierdzić, czy faktycznie można było pociągnąć szlachtę do odpowiedzialności. - Może uda się coś wskórać z pomocą Ministra? Bo inaczej wątpię, aby ktoś pociągnął do odpowiedzialności lordów zwiędłej róży. Szlachtę szlachtą zwalczaj - i Tonks musiał wyrazić swoją opinię, lepsze było to niż łypanie groźnym wzrokiem na Eileen i Just, oczywiście były członkiniami Zakonu, ale czy muszę mówić jak irracjonalne było zachowanie starszego brata, dbającego o siostrę, ale także kuzynkę? Poza tym postanowił też odezwać się w sprawie kamienia. - Trochę czasu spędziłem ostatnio w Europie Wschodniej, tam Grindelwald jest równie popularny, a wszystkie doniesienia o insygniach poważniej traktowane; spróbuję się skontaktować z zaufanym aurorem z tamtego biura i zobaczę, może uda mi się coś wartościowego wyciągnąć. Oczywiście, pomogę w poszukiwaniach - oznajmił, chociaż wydawało mu się, że to było raczej oczywiste. Jednak, żeby nikt nie miał wątpliwości i nie brał go za człowieka, który boi się wystąpić przed szereg i coś zrobić, to oczywiście potwierdził swoją chęć pomocy w poszukiwaniu kamienia. Zastanawiał się, czy w tym momencie są jeszcze jakieś osoby, chcące opuścić spotkanie. Ominęła go w końcu bardzo żywiołowa dyskusja na temat tego, czy aby na pewno powinni dopuszczać się przemocy wobec samozwańczych rycerzy.
Uważnie słuchał słów Sama, jak i Bena. Niestety, nie potrafił stwierdzić, czy faktycznie można było pociągnąć szlachtę do odpowiedzialności. - Może uda się coś wskórać z pomocą Ministra? Bo inaczej wątpię, aby ktoś pociągnął do odpowiedzialności lordów zwiędłej róży. Szlachtę szlachtą zwalczaj - i Tonks musiał wyrazić swoją opinię, lepsze było to niż łypanie groźnym wzrokiem na Eileen i Just, oczywiście były członkiniami Zakonu, ale czy muszę mówić jak irracjonalne było zachowanie starszego brata, dbającego o siostrę, ale także kuzynkę? Poza tym postanowił też odezwać się w sprawie kamienia. - Trochę czasu spędziłem ostatnio w Europie Wschodniej, tam Grindelwald jest równie popularny, a wszystkie doniesienia o insygniach poważniej traktowane; spróbuję się skontaktować z zaufanym aurorem z tamtego biura i zobaczę, może uda mi się coś wartościowego wyciągnąć. Oczywiście, pomogę w poszukiwaniach - oznajmił, chociaż wydawało mu się, że to było raczej oczywiste. Jednak, żeby nikt nie miał wątpliwości i nie brał go za człowieka, który boi się wystąpić przed szereg i coś zrobić, to oczywiście potwierdził swoją chęć pomocy w poszukiwaniu kamienia. Zastanawiał się, czy w tym momencie są jeszcze jakieś osoby, chcące opuścić spotkanie. Ominęła go w końcu bardzo żywiołowa dyskusja na temat tego, czy aby na pewno powinni dopuszczać się przemocy wobec samozwańczych rycerzy.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie miał już zbyt wiele do powiedzenia, o wiele łatwiej było mu siedzieć przy stole w milczeniu, marszcząc przy tym z konsternacji brwi. W myślach poddawał analizie wszystkie słowa, jakie padły dotychczas, jednak przewinęło się już tyle wypowiedzi. Mieli przynajmniej opracowaną jakąś strategię działania, choć niezwykle koślawą jego zdaniem. Zbyt wiele celów dla członków organizacji postawiono, pojawiło się też mnóstwo niewiadomych. Brakowało im również środków i możliwości, wciąż działali poza prawem. O tyle dobrze, że pojawiło się kilka tropów. Padły nazwiska dobrze znane czarodziejskiemu społeczeństwu, lordów i potomków czystokrwistych rodzin, ale równie przyszło im poznać tylko imiona niegodziwców.
Gdy tylko Samuel wspomniał o Chacie, przypomniał sobie ich rozmowę sprzed kilku dni zaledwie, gdy rozważali istnienie siedziby Rycerzy Walpurgii, instynktownie rozważając jej ulokowanie na Nokturnie, do którego mieli utrudniony dostęp, choć może niektórzy zdołali udoskonalić sposób poruszania się po tej części czarodziejskiego Londynu. Nie tylko Wright mógł zdobyć informacje, również pod animagiczną postacią można było tego dokonać. Sylwetka kota czającego się na uboczu nikogo nie zaskoczy w ciemnych kątach obskurnych uliczek. Kieran nie wątpił, że Zakon miał prawo prosić o podjęcie takiego ryzyka.
– Można posłuchać co gadają na Nokturnie – stwierdził w końcu, zerkają wpierw na Samuela, potem zaś na Benjamina. Na koniec posłał jeszcze krótkie spojrzenie młodej alchemiczce (Charlene), jednak szybko przeniósł je z powrotem na Samuela. – Być może udałoby się dorwać wszystkich tych Rycerzyków za jednym zamachem, o ile mają swoje stałe miejsce spotkań. Oni też muszą się organizować.
Wątpił, aby to na tych eleganckich przyjęciach dyskutowano o realizacji kolejnych zamachów. Czy jednak szukanie siedziby wrogie organizacji przedstawiającej skrajnie inne ideały na chwilę obecną powinno być ich priorytetem? Chyba najbardziej pilną kwestią jak na razie jest odnalezienie kamienia wskrzeszenia, który ponoć może pomóc zapanować nad anomaliami. Jeśli magia się ustabilizuje, walka z siłami nieczystymi prawdopodobnie stanie się odrobinę łatwiejsza.
Znów ukazana wyraźnie została konieczność rozmowy z Ministrem, aby ten w jakikolwiek sposób wsparł ich sprawę. Rzecz jasna nie mógłby nigdy uczynić tego oficjalnie, jednak dostęp do pełnych informacji z różnych ministerialnych komórek mógłby ułatwić funkcjonowanie Zakonowi. Kieran postanowił tuż po spotkaniu porozmawiać z Brendanem na spokojnie w celu ustalenia szczegółów.
Pozwolił sobie zabrać fiolki z czterema różnymi eliksirami, mając nadzieję, że mimo wszystko nie przyjdzie mu z nich szybko skorzystać, choć doceniał wysiłek alchemików w opracowanie ich. Antidotum podstawowe zawsze się przyda, tak jak eliksir wiggenowy. Do dzieł rąk mężczyzny z rudym zarostem podchodził nieco ostrożniej, nie znał go wcale i pierwszy raz go widział, jednak zawierzył pożyteczności eliksirów, jakie zaoferował.
Biorę: smocza łza, 1 porcja (od Asbjorna)
wywar ze szczuroszczeta, 1 porcja (od Asbjorna)
eliksir wiggenowy, 1 porcja (od Charlie)
antidotum podstawowe, 1 porcja (od Poppy)
Gdy tylko Samuel wspomniał o Chacie, przypomniał sobie ich rozmowę sprzed kilku dni zaledwie, gdy rozważali istnienie siedziby Rycerzy Walpurgii, instynktownie rozważając jej ulokowanie na Nokturnie, do którego mieli utrudniony dostęp, choć może niektórzy zdołali udoskonalić sposób poruszania się po tej części czarodziejskiego Londynu. Nie tylko Wright mógł zdobyć informacje, również pod animagiczną postacią można było tego dokonać. Sylwetka kota czającego się na uboczu nikogo nie zaskoczy w ciemnych kątach obskurnych uliczek. Kieran nie wątpił, że Zakon miał prawo prosić o podjęcie takiego ryzyka.
– Można posłuchać co gadają na Nokturnie – stwierdził w końcu, zerkają wpierw na Samuela, potem zaś na Benjamina. Na koniec posłał jeszcze krótkie spojrzenie młodej alchemiczce (Charlene), jednak szybko przeniósł je z powrotem na Samuela. – Być może udałoby się dorwać wszystkich tych Rycerzyków za jednym zamachem, o ile mają swoje stałe miejsce spotkań. Oni też muszą się organizować.
Wątpił, aby to na tych eleganckich przyjęciach dyskutowano o realizacji kolejnych zamachów. Czy jednak szukanie siedziby wrogie organizacji przedstawiającej skrajnie inne ideały na chwilę obecną powinno być ich priorytetem? Chyba najbardziej pilną kwestią jak na razie jest odnalezienie kamienia wskrzeszenia, który ponoć może pomóc zapanować nad anomaliami. Jeśli magia się ustabilizuje, walka z siłami nieczystymi prawdopodobnie stanie się odrobinę łatwiejsza.
Znów ukazana wyraźnie została konieczność rozmowy z Ministrem, aby ten w jakikolwiek sposób wsparł ich sprawę. Rzecz jasna nie mógłby nigdy uczynić tego oficjalnie, jednak dostęp do pełnych informacji z różnych ministerialnych komórek mógłby ułatwić funkcjonowanie Zakonowi. Kieran postanowił tuż po spotkaniu porozmawiać z Brendanem na spokojnie w celu ustalenia szczegółów.
Pozwolił sobie zabrać fiolki z czterema różnymi eliksirami, mając nadzieję, że mimo wszystko nie przyjdzie mu z nich szybko skorzystać, choć doceniał wysiłek alchemików w opracowanie ich. Antidotum podstawowe zawsze się przyda, tak jak eliksir wiggenowy. Do dzieł rąk mężczyzny z rudym zarostem podchodził nieco ostrożniej, nie znał go wcale i pierwszy raz go widział, jednak zawierzył pożyteczności eliksirów, jakie zaoferował.
Biorę: smocza łza, 1 porcja (od Asbjorna)
wywar ze szczuroszczeta, 1 porcja (od Asbjorna)
eliksir wiggenowy, 1 porcja (od Charlie)
antidotum podstawowe, 1 porcja (od Poppy)
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nawet ona, choć zupełnie nieobeznana w świecie wyższych sfer, nie rozumiejąc sposobów i mechanizmów jego działania, wiedziała, że ci o szlachetnym nazwisku pod pewnymi względami mieli łatwiej. Nie musieli nawet przedstawiać swoją osobą specjalnych wartości, zlepek liter występujący po imieniu wystarczał, by wzbudzać respekt i stanowić groźbę samą w sobie. Ponadto dostatek, złote galeony brzęczały w ich kieszeniach złowieszczo, gotowe na wszelki wypadek - gdyby pochodzenie nie było wystarczające. Nie orientowała się, które rody są po właściwej stronie, a które nie - może z paroma wyjątkami - dlatego zapisywała niektóre informacje w swoim magicznym notatniku, nie chcąc by coś umknęło po zakończeniu spotkania. Nie znała Mulcibera, choć sporo osób z Zakonu Feniksa coś wiedziało na jego temat. Przedstawiał się bardzo ponuro oraz groźnie, prawdę mówiąc wolałaby wiedzieć, jak wyglada. Właśnie - nazwiska to czasem było zbyt mało.
- Niestety nie wiem nic o Mulciberze, ale pomyslałam, że może - gdy kwatera będzie już odbudowana - przydałaby się tablica nie tylko z nazwiskami, ale ze zdjęciami - odezwała się łagodnie, dziwnie rozmarzonym głosem - jeszcze trochę pochłonięta własnymi myślami. Proponowanie rankingu złamań, o którym rozmawiała z Bottem jakiś czas temu, właśnie przy odbudowie starej chaty, było teraz mocno nie na miejscu, przemilczała więc tę kwestię. - Może nie jest to najłatwiejsze, zdobycie zdjęć, ale na pewno można poszukać w gazetach, szkolnych kronikach - Ministerstwie Magii, gdyby tylko nie zostało spalone przez szaleńców - skoro mówimy o rozpoznawalnych lordach, na pewno coś da się znaleźć, a wtedy będziemy bardziej przygotowani, znając ich twarze i wiedząc, kto nas atakuje - na pewno ułatwiłoby to później komunikację na spotkaniach, omawiane osoby wydałyby się bardziej realne, tym bardziej, że przy naprawie anomalii mogli trafić na wielu przeciwników. - Można podzielić tablicę na pewnych, podejrzanych - uzupełniła, po tym już milknąc na chwilę. W związku z tym, chyba przydałby się im eliksir wielosokowy, nie mówiąc już o całym zapasie Felix Felicis, szczęście powinni przeciągnąć na swoją stronę jak najszybciej, a to, jak wiadomo, nie zawsze sprzyjało. O alchemii miała jednak rozmawiać z Cyrusem oraz resztą alchemików - nawet nie spodziewała się, że sama mogłaby uwarzyć tak silne mikstury z aktualnymi umiejętnościami.
- Niestety nie wiem nic o Mulciberze, ale pomyslałam, że może - gdy kwatera będzie już odbudowana - przydałaby się tablica nie tylko z nazwiskami, ale ze zdjęciami - odezwała się łagodnie, dziwnie rozmarzonym głosem - jeszcze trochę pochłonięta własnymi myślami. Proponowanie rankingu złamań, o którym rozmawiała z Bottem jakiś czas temu, właśnie przy odbudowie starej chaty, było teraz mocno nie na miejscu, przemilczała więc tę kwestię. - Może nie jest to najłatwiejsze, zdobycie zdjęć, ale na pewno można poszukać w gazetach, szkolnych kronikach - Ministerstwie Magii, gdyby tylko nie zostało spalone przez szaleńców - skoro mówimy o rozpoznawalnych lordach, na pewno coś da się znaleźć, a wtedy będziemy bardziej przygotowani, znając ich twarze i wiedząc, kto nas atakuje - na pewno ułatwiłoby to później komunikację na spotkaniach, omawiane osoby wydałyby się bardziej realne, tym bardziej, że przy naprawie anomalii mogli trafić na wielu przeciwników. - Można podzielić tablicę na pewnych, podejrzanych - uzupełniła, po tym już milknąc na chwilę. W związku z tym, chyba przydałby się im eliksir wielosokowy, nie mówiąc już o całym zapasie Felix Felicis, szczęście powinni przeciągnąć na swoją stronę jak najszybciej, a to, jak wiadomo, nie zawsze sprzyjało. O alchemii miała jednak rozmawiać z Cyrusem oraz resztą alchemików - nawet nie spodziewała się, że sama mogłaby uwarzyć tak silne mikstury z aktualnymi umiejętnościami.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Wzburzone morze wciąż faluje, ale już dużo spokojniej. Powoli się wyciszam, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że całkowity stoicyzm nie nadejdzie nigdy - po prostu nie dam rady udawać, że nic się nie stało. Czas uśmierzy rany, ale to będzie proces długotrwały. Z pewnością nie zapomnę, tak jak nie zapomniałam o wielu innych tragediach dziejących się w przeszłości. Z jednej strony zazdroszczę możliwości odrzucenia tego bólu, zepchnięcie go w gęstwinę nieświadomości, z drugiej jestem dumna, że po raz kolejny wzmacniam swoją psychikę. Muszę, skoro wojna trwa. Nikt nie da mi taryfy ulgowej, tak jak nie okaże łaski. To sprawia, że trening nie tylko fizyczny, ale również umysłowy oraz emocjonalny jest teraz tak bardzo ważny. Oddycham rytmicznie, klatka piersiowa zwalnia nie unosząc się i opadając już tak intensywnie. Koniecznie powinnam zebrać chaos panujący w głowie - najlepiej do kupy. Zaciskam dłonie na głowie, palce wplatając we włosy. Wdech i wydech. Będzie dobrze, Pom. Nawet jeśli jutro umrzemy, będzie dobrze. Przynajmniej zrobimy coś, co pchnie ten popaprany świat w dobrą, właściwą stronę. To już nie przelewki. Koniec z pluszakami i tęczą wylewającą się zewsząd.
Jedynie słodkie babeczki będą wieczne.
Nie myślę teraz o nich, tak jak o pysznym soku dyniowym i poczęstunku Duny’ego. I tak niczego nie zdołałabym przełknąć. Zerkam na Minnie - w istocie, padła taka propozycja, ale uznałam, że to Gwardziści powinni pociągnąć ten temat, są dowództwem. Zresztą niepotrzebne to napięcie, Sam od razu doprecyzowuje kwestię. Dość trafną, tak naprawdę, bo pomysł był dobry. Wszystko pozostaje kwestią wykonania.
Rozglądam się też po innych, ale oni wiele z nich wygląda na niewzruszonych toczącymi się przed chwilą wydarzeniami. Nie tylko tymi dotyczącymi Jay’a - a prędzej tragedii, jaka dotknęła Alexa i jego przyjaciółkę. Niestety choćbym chciała, nie potrafię im pomóc, nie znam dwójki czarodziejów prawie wcale tak naprawdę. Dobrze, że podnosi się sporo głosów gotowych pomóc.
Wyłapuję wzrok kuzyna i kiwam głową.
- Spróbuję, ale będę potrzebować pomocy. Herewardzie, dałbyś radę mi towarzyszyć? - pytam zerkając na rudowłosego mężczyznę. Skoro Eileen ma inne zadanie, nie powinna obarczać jej jeszcze dodatkowym kontaktem z duchem. Na nauczyciela astronomii nie możemy już liczyć, dlatego grono potencjalnego wsparcia drastycznie się zmniejsza. Wolałabym jednak nie wybierać się sama - co dwie głowy to nie jedna, mimo wszystko. Profesor Bartius dowiódł już, że można na nim polegać. Przy okazji wsłuchuję się w głosy innych, będąc pod wrażeniem niektórych deklaracji i nawet uśmiecham się lekko na słowa Bena.
Jedynie słodkie babeczki będą wieczne.
Nie myślę teraz o nich, tak jak o pysznym soku dyniowym i poczęstunku Duny’ego. I tak niczego nie zdołałabym przełknąć. Zerkam na Minnie - w istocie, padła taka propozycja, ale uznałam, że to Gwardziści powinni pociągnąć ten temat, są dowództwem. Zresztą niepotrzebne to napięcie, Sam od razu doprecyzowuje kwestię. Dość trafną, tak naprawdę, bo pomysł był dobry. Wszystko pozostaje kwestią wykonania.
Rozglądam się też po innych, ale oni wiele z nich wygląda na niewzruszonych toczącymi się przed chwilą wydarzeniami. Nie tylko tymi dotyczącymi Jay’a - a prędzej tragedii, jaka dotknęła Alexa i jego przyjaciółkę. Niestety choćbym chciała, nie potrafię im pomóc, nie znam dwójki czarodziejów prawie wcale tak naprawdę. Dobrze, że podnosi się sporo głosów gotowych pomóc.
Wyłapuję wzrok kuzyna i kiwam głową.
- Spróbuję, ale będę potrzebować pomocy. Herewardzie, dałbyś radę mi towarzyszyć? - pytam zerkając na rudowłosego mężczyznę. Skoro Eileen ma inne zadanie, nie powinna obarczać jej jeszcze dodatkowym kontaktem z duchem. Na nauczyciela astronomii nie możemy już liczyć, dlatego grono potencjalnego wsparcia drastycznie się zmniejsza. Wolałabym jednak nie wybierać się sama - co dwie głowy to nie jedna, mimo wszystko. Profesor Bartius dowiódł już, że można na nim polegać. Przy okazji wsłuchuję się w głosy innych, będąc pod wrażeniem niektórych deklaracji i nawet uśmiecham się lekko na słowa Bena.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Słuchał rzeczowego podsumowania swojego kuzyna. Suchy, chłodny ton przeszywał myśli Anthonego. Zmrużył nieznacznie ślepia żałując poniekąd, że pod wpływem swej słabości dopuścił do tego, że zmuszony był opuścić Anglię. Widząc zmiany, jakie w nim zaszły, w Samuelu, miał sobie za złe, że nie było go tu, gdy był potrzebny. Nie miastu, krajowi, a rodzinie, przyjacielowi. Jednak czy gdyby faktycznie miał wybór to czy na pewno wybrałby więzy krwi ponad obowiązek? Może nie był to żal, a zazdrość? Czy zapobiegłby tym licznym bliznom noszonym przez Skamandera, czy raczej stałby obok nosząc własne? Odpowiedź okazała się dziwnie prosta. Chyba nie był dobrym człowiekiem. Nie był jednak wśród tu zebranych osamotniony.
Obrócił między palcami przyciągnięte przez siebie folki eliksirów. Umieścił obie w kieszeni. Wówczas jego uszy złapały słowa Kierana.
- Od pewnego czasu o tym samym myślałem. O Nokturnie. O tym, że nasz przeciwnik może swobodnie poruszać się po całym Londynie. Wywerna czy samo Ministerstwo Magii. Najwyraźniej nic nie robi im różnicy. My takiej swobody poruszania nie mamy. Przynajmniej w znaczącej większości - miał na uwadze animagów, jak również metamorfomagów. Jednak to wciąż była mniejszość. Trudno byłoby bazując tylko na niej przeprowadzić w bliższej lub dalszej perspektywie czasu przeprowadzić jakąkolwiek akcję na niechlubnej alei - Przedsięwziąłem pewne przygotowania mające na celu zinfiltrowanie Nokturnu. Poznanie go. Nie wątpię w to, że to właśnie tam się ukrywają w cieniu Borginów i Burke'ów - To było ryzykowne, jednak wierzył, że im więcej osób będzie potrafiło poruszać się po Nokturnie, znało jego kręte uliczki, potrafiło przeprowadzić przez nie innych - to może okazać się zaskoczeniem dla tych drugich. A przynajmniej, być może ułatwi do nich dojście - Jakby ktoś chciał... - to wiadomo - on tu był i stał. Nie mógł zagwarantować śmiałkom bezpieczeństwa, lecz to było chyba oczywiste. Jednak tam gdzie było ryzyko skrzyła się również możliwość zysku.
Obrócił między palcami przyciągnięte przez siebie folki eliksirów. Umieścił obie w kieszeni. Wówczas jego uszy złapały słowa Kierana.
- Od pewnego czasu o tym samym myślałem. O Nokturnie. O tym, że nasz przeciwnik może swobodnie poruszać się po całym Londynie. Wywerna czy samo Ministerstwo Magii. Najwyraźniej nic nie robi im różnicy. My takiej swobody poruszania nie mamy. Przynajmniej w znaczącej większości - miał na uwadze animagów, jak również metamorfomagów. Jednak to wciąż była mniejszość. Trudno byłoby bazując tylko na niej przeprowadzić w bliższej lub dalszej perspektywie czasu przeprowadzić jakąkolwiek akcję na niechlubnej alei - Przedsięwziąłem pewne przygotowania mające na celu zinfiltrowanie Nokturnu. Poznanie go. Nie wątpię w to, że to właśnie tam się ukrywają w cieniu Borginów i Burke'ów - To było ryzykowne, jednak wierzył, że im więcej osób będzie potrafiło poruszać się po Nokturnie, znało jego kręte uliczki, potrafiło przeprowadzić przez nie innych - to może okazać się zaskoczeniem dla tych drugich. A przynajmniej, być może ułatwi do nich dojście - Jakby ktoś chciał... - to wiadomo - on tu był i stał. Nie mógł zagwarantować śmiałkom bezpieczeństwa, lecz to było chyba oczywiste. Jednak tam gdzie było ryzyko skrzyła się również możliwość zysku.
Find your wings
Sytuacja się uspokajała. I oby tak zostało; podziały i kłótnie były ostatnim, czego potrzebowali, kiedy czekały bardziej naglące sprawy. Skupiła się z powrotem na przebiegu spotkania, nie myśląc już zbyt wiele o tym, który ich opuścił, choć szkoda, że tracili zdolnego sojusznika z dużą wiedzą. Każdy jednak podejmował własne decyzje i nikogo nie można było zmusić, by stanął do walki w jakiejkolwiek formie.
Z pewnością czekał ich wszystkich ciężki czas, pełen trudnych wyborów i niebezpieczeństw, bo nigdy nie wiadomo było, kto z ludzi, których widywali każdego dnia, w rzeczywistości był ich wrogiem próbującym zburzyć dotychczasowy ład. Poznała niektóre nazwiska i wiedziała, by na nie uważać, ale podejrzewała, że ludzi popierających niejakiego Voldemorta było jeszcze więcej.
Musiała poprzeć pomysł Susanne, który wydawał jej się bardzo rozsądny, biorąc pod uwagę, że z racji różnicy wieku nie wiedziała, jak wyglądają niektórzy ludzie, których nazwiska padły, bo nie znała ich inaczej jak ze słyszenia, poza przypadkami które mogła kojarzyć z ministerstwa. Ale nie wszyscy pracowali w ministerstwie i większości nie kojarzyła ze swojego lub zbliżonych roczników w Hogwarcie. Nie obracała się też w szlacheckich kręgach, więc ewentualne powiązania tych ludzi też jej niewiele mówiły.
- Susanne ma dobry pomysł, który pomógłby zapewne zwłaszcza tym młodszym spośród nas – rzekła. – Zdjęcia z gazet umieszczone w odbudowanej kwaterze obok listy podejrzanych, z którymi każdy będzie mógł się zapoznać, by wiedzieć, na kogo zwrócić uwagę i wobec kogo zachować ostrożność.
Chciała jakoś pomóc innym, więc zaoferowała pomoc w nauce obrony przed czarną magią i uroków dla tych, którzy nie radzili sobie w tym do końca pewnie. Była gotowa pomóc każdemu, kto tylko by się do niej zwrócił – to było ważne, aby wszyscy dobrze przygotowali się na trudne czasy. Była też gotowa zaoferować towarzystwo podczas odbudowy kwatery i napraw anomalii – oby tym razem bardziej owocnie niż w czerwcu. Ze sprawami dotyczącymi Hogwartu pomóc nie mogła, ale zgłosiła się do pomocy w sprawdzaniu jakichś poszlak dotyczących kamienia wskrzeszenia oraz poszukiwania go.
Jej uwagę przykuły też słowa Anthony’ego.
- To fakt, że Nokturn jest miejscem lubianym przez ludzi wyjętych spod prawa. I zapewne wielu z nas pamięta sprawę pożogi w Białej Wywernie, gdzie odbywało się jakieś zgromadzenie czarnoksiężników i gdzie zginęło kilku aurorów – rzekła, bo to mogło mieć wyraźny związek z ludźmi, o których była mowa. – I jakie przygotowania? Odkryłeś coś ważnego, Anthony? – zapytała, wyraźnie ciekawa co zrobił a co dopiero planował. Miała świadomość, że dostanie się na Nokturn nie jest łatwe nawet będąc aurorem, tym bardziej że stróże prawa byli tam bardzo niemile widziani. Metamorfomagowie i animagowie mieliby łatwiej, pomógłby też eliksir wielosokowy, gdyby tak zdobyli włosy jakiegoś bywalca Nokturnu. Niemniej jednak była gotowa tam pójść, gdy będzie trzeba, bo jako auror i tak była lepiej przygotowana niż większość ludzi, dlatego podchwyciła spojrzenie Skamandera. To mogło być ważne - lepsze zorientowanie się w środowisku naturalnym ich wrogów.
Widząc, że niektórzy brali więcej mikstur i trochę flakoników zostało, zdecydowała się uszczknąć sobie jeszcze coś, co mogło jej się przydać podczas prób napraw magii oraz poszukiwania kamienia wskrzeszenia.
| i biorę sobie jeszcze kameleon, czyścioszek i eliksir lodowego płaszcza, jeśli mogę!
Z pewnością czekał ich wszystkich ciężki czas, pełen trudnych wyborów i niebezpieczeństw, bo nigdy nie wiadomo było, kto z ludzi, których widywali każdego dnia, w rzeczywistości był ich wrogiem próbującym zburzyć dotychczasowy ład. Poznała niektóre nazwiska i wiedziała, by na nie uważać, ale podejrzewała, że ludzi popierających niejakiego Voldemorta było jeszcze więcej.
Musiała poprzeć pomysł Susanne, który wydawał jej się bardzo rozsądny, biorąc pod uwagę, że z racji różnicy wieku nie wiedziała, jak wyglądają niektórzy ludzie, których nazwiska padły, bo nie znała ich inaczej jak ze słyszenia, poza przypadkami które mogła kojarzyć z ministerstwa. Ale nie wszyscy pracowali w ministerstwie i większości nie kojarzyła ze swojego lub zbliżonych roczników w Hogwarcie. Nie obracała się też w szlacheckich kręgach, więc ewentualne powiązania tych ludzi też jej niewiele mówiły.
- Susanne ma dobry pomysł, który pomógłby zapewne zwłaszcza tym młodszym spośród nas – rzekła. – Zdjęcia z gazet umieszczone w odbudowanej kwaterze obok listy podejrzanych, z którymi każdy będzie mógł się zapoznać, by wiedzieć, na kogo zwrócić uwagę i wobec kogo zachować ostrożność.
Chciała jakoś pomóc innym, więc zaoferowała pomoc w nauce obrony przed czarną magią i uroków dla tych, którzy nie radzili sobie w tym do końca pewnie. Była gotowa pomóc każdemu, kto tylko by się do niej zwrócił – to było ważne, aby wszyscy dobrze przygotowali się na trudne czasy. Była też gotowa zaoferować towarzystwo podczas odbudowy kwatery i napraw anomalii – oby tym razem bardziej owocnie niż w czerwcu. Ze sprawami dotyczącymi Hogwartu pomóc nie mogła, ale zgłosiła się do pomocy w sprawdzaniu jakichś poszlak dotyczących kamienia wskrzeszenia oraz poszukiwania go.
Jej uwagę przykuły też słowa Anthony’ego.
- To fakt, że Nokturn jest miejscem lubianym przez ludzi wyjętych spod prawa. I zapewne wielu z nas pamięta sprawę pożogi w Białej Wywernie, gdzie odbywało się jakieś zgromadzenie czarnoksiężników i gdzie zginęło kilku aurorów – rzekła, bo to mogło mieć wyraźny związek z ludźmi, o których była mowa. – I jakie przygotowania? Odkryłeś coś ważnego, Anthony? – zapytała, wyraźnie ciekawa co zrobił a co dopiero planował. Miała świadomość, że dostanie się na Nokturn nie jest łatwe nawet będąc aurorem, tym bardziej że stróże prawa byli tam bardzo niemile widziani. Metamorfomagowie i animagowie mieliby łatwiej, pomógłby też eliksir wielosokowy, gdyby tak zdobyli włosy jakiegoś bywalca Nokturnu. Niemniej jednak była gotowa tam pójść, gdy będzie trzeba, bo jako auror i tak była lepiej przygotowana niż większość ludzi, dlatego podchwyciła spojrzenie Skamandera. To mogło być ważne - lepsze zorientowanie się w środowisku naturalnym ich wrogów.
Widząc, że niektórzy brali więcej mikstur i trochę flakoników zostało, zdecydowała się uszczknąć sobie jeszcze coś, co mogło jej się przydać podczas prób napraw magii oraz poszukiwania kamienia wskrzeszenia.
| i biorę sobie jeszcze kameleon, czyścioszek i eliksir lodowego płaszcza, jeśli mogę!
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Archibald przysłuchiwał się uważnie padającym słowom, ciesząc się, że dyskusja o pojęciu dobra i zła w końcu się skończyła. Nie mieli teraz czasu na podobne rozważania - jeżeli komuś coś nie odpowiadało zawsze mógł wyjść tak jak profesor Vane. I choć strata tak zdolnego czarodzieja bolała, chyba lepiej było współpracować w małym acz zaufanym gronie gotowych na wszystko.
- W Klubie Pojedynków zapisanych jest dwóch Mulciberów. Jeszcze Ignotus, walczyłem z nim - wtrącił się w słowa Samuela, woląc podzielić się teraz tą informacją nawet jeżeli okaże się zbędna. W tym momencie lepiej było mówić o wszystkim co się wie zamiast chować cokolwiek dla siebie - nigdy nie wiadomo, która informacja okaże się kluczowa. Trochę błądzili we mgle, nie do końca rozumiejąc anomalie czy chociażby ten kamień wskrzeszenia; tym bardziej powinni zbierać każdą niewielką część układanki.
- Z pomocą ministra? - Powtórzył słowa Gabriela, uśmiechając się półgębkiem. - Mam nadzieję, że uda mu się dokonać jakichś zmian, ale to nie będzie proste. Każdy z - nas? Archibald nie chciał się z nimi utożsamiać, nawet jeżeli pochodził z tej samej warstwy społecznej. Coraz częściej odnosił wrażenie, że jedyną wspólną rzeczą pomiędzy nim a tamtymi było nazwisko wpisane do Skorowidza. - nich ma rodzinę na wysokich stanowiskach, nie wspominając już o nestorach z pokaźną siecią kontaktów. Zazwyczaj wystarczy szepnąć coś odpowiedniej osobie, żeby oczyścić się z zarzutów - choć osobiście nigdy nie przeżył podobnej sytuacji, kręcił się na salonach wystarczająco długo, żeby co nieco o tym usłyszeć. Lorraine pewnie byłaby w stanie opowiedzieć o tym więcej - w końcu jej ojciec (tak jak większość Abbotów) pracował w Wizengamocie. Odczuwał jej brak na dzisiejszym spotkaniu, a jego myśli co i rusz powracały do małej Miriam. Czy dobrze się czuje? Czy nie powtórzył jej się atak? Miał ochotę tu i teraz teleportować się do Dorset żeby to sprawdzić, chociaż wiedział, ze to byłaby irracjonalna decyzja.
- Julia dzisiaj nie mogła przyjść, ale na pewno byłaby chętna do pomocy - zaczął niechętnie, bo przecież w tej chwili sam pakował ją w ewentualne tarapaty, ale pomału przyzwyczajał się do jej obecności w Zakonie. - Zna się na magicznych stworzeniach i transmutacji, jest animagiem - może ktoś jeszcze o tym nie wiedział; w każdym razie Julia na pewno by to zaoferowała. - Opanowała również podstawy alchemii - dodał (ta umiejętność chyba jest u nich rodzinna) ale już bardziej do Cyrusa, który najwidoczniej jest odpowiedzialny za tę część ich organizacji.
- W Klubie Pojedynków zapisanych jest dwóch Mulciberów. Jeszcze Ignotus, walczyłem z nim - wtrącił się w słowa Samuela, woląc podzielić się teraz tą informacją nawet jeżeli okaże się zbędna. W tym momencie lepiej było mówić o wszystkim co się wie zamiast chować cokolwiek dla siebie - nigdy nie wiadomo, która informacja okaże się kluczowa. Trochę błądzili we mgle, nie do końca rozumiejąc anomalie czy chociażby ten kamień wskrzeszenia; tym bardziej powinni zbierać każdą niewielką część układanki.
- Z pomocą ministra? - Powtórzył słowa Gabriela, uśmiechając się półgębkiem. - Mam nadzieję, że uda mu się dokonać jakichś zmian, ale to nie będzie proste. Każdy z - nas? Archibald nie chciał się z nimi utożsamiać, nawet jeżeli pochodził z tej samej warstwy społecznej. Coraz częściej odnosił wrażenie, że jedyną wspólną rzeczą pomiędzy nim a tamtymi było nazwisko wpisane do Skorowidza. - nich ma rodzinę na wysokich stanowiskach, nie wspominając już o nestorach z pokaźną siecią kontaktów. Zazwyczaj wystarczy szepnąć coś odpowiedniej osobie, żeby oczyścić się z zarzutów - choć osobiście nigdy nie przeżył podobnej sytuacji, kręcił się na salonach wystarczająco długo, żeby co nieco o tym usłyszeć. Lorraine pewnie byłaby w stanie opowiedzieć o tym więcej - w końcu jej ojciec (tak jak większość Abbotów) pracował w Wizengamocie. Odczuwał jej brak na dzisiejszym spotkaniu, a jego myśli co i rusz powracały do małej Miriam. Czy dobrze się czuje? Czy nie powtórzył jej się atak? Miał ochotę tu i teraz teleportować się do Dorset żeby to sprawdzić, chociaż wiedział, ze to byłaby irracjonalna decyzja.
- Julia dzisiaj nie mogła przyjść, ale na pewno byłaby chętna do pomocy - zaczął niechętnie, bo przecież w tej chwili sam pakował ją w ewentualne tarapaty, ale pomału przyzwyczajał się do jej obecności w Zakonie. - Zna się na magicznych stworzeniach i transmutacji, jest animagiem - może ktoś jeszcze o tym nie wiedział; w każdym razie Julia na pewno by to zaoferowała. - Opanowała również podstawy alchemii - dodał (ta umiejętność chyba jest u nich rodzinna) ale już bardziej do Cyrusa, który najwidoczniej jest odpowiedzialny za tę część ich organizacji.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Skamander wrócił. Sam. Tonks drnęła lekko. Martwiła się, na jego barki spadł kolejny ciężki kamień i bała się, że zrobi kolejny krok w tył przed nią. Dlaczego nie pozwalał, by pomogła mu nieść ciężar który przygniatał go do ziemi? Pomogłaby, z czystej potrzeby serca. Nadal nie potrafiła zrozumieć. Nie powiedziała jednak ani słowa. To nie był na to czas.
Gdy zwrócił się do niej, nie spojrzała od razu w jego kierunku. Zawiesiła spojrzenie na kuzynce. Alan Benettet był ich mianownikiem wspólnym. Zakochany w niej, sprawdzający bieg życia z Tonks. Finalnie przy żadnej z nich. Jednak był przyjacielem, sojusznikiem, musiały dowiedzieć się, co się stało. Skinęła głową, spokojnie i pewnie.
- Oczywiście, Sam. - zgodziła się. Był jej pierwszym wyborem na wszystko i wiedziała, że w czasie zagrożenia to do niego właśnie posłałby patronusa. Bo on, odnalazłaby ją. Zrobiłby wszystko, co tylko był w stanie. Nie tylko dla niej, ale dla każdego. Właśnie dla tego i za to go kochała. Ben potwierdzał tylko jej słowa. Czy raczej jego. Musieli o sobie dbać i sobie ufać - inaczej nie mieli szans. Przeniosła spojrzenie od Skamandera ku Archibaldowi. Zamrugała kilka razy i ściągnęła brwi. Dwóch Mulciberów. Zastanowiła się chwilę. - Dobrze więc, jeśli rozegra pojedynki będziemy mieć pewność. - powiedziała dziwnie spokojnie, choć zdawała sobie sprawę, jak trudne stało przed nią zadanie. Jej ostatnie spotkanie z Mulciberem nie skończyło się dobrze. Mogła jedynie mieć nadzieję, że tym razem pójdzie jej lepiej.
Milcząco słuchała słów wypowiadanych przez zakonników i myślała. Zastanawiała się nad wszystkim, co zostało tutaj powiedziane. Musieli stać się mocniejsi. Ich wróg był potężny. Świadomość tego powinien nosić każdy, nie mogli tego ignorować. Ignorancja mogła zakończyć się śmiercią, bo przeciwnik nie cofnie się przed niczym. Sama przekonała się o tym, nosząc ślady na własnych plecach po dziś dzień.
- Jeśli potrzebujecie, mogę sprawdzić któryś ze śladów. - zaoferowała się, bo wiedziała, ze nie będzie siedzieć bezczynnie. Nie potrafiła, nie godziła się na to. Nie powiedziała nic na pomysł zdjęć w kwaterze. Mógł pomóc, zdecydowanie. Należało to zrobić i tyle.
Gdy zwrócił się do niej, nie spojrzała od razu w jego kierunku. Zawiesiła spojrzenie na kuzynce. Alan Benettet był ich mianownikiem wspólnym. Zakochany w niej, sprawdzający bieg życia z Tonks. Finalnie przy żadnej z nich. Jednak był przyjacielem, sojusznikiem, musiały dowiedzieć się, co się stało. Skinęła głową, spokojnie i pewnie.
- Oczywiście, Sam. - zgodziła się. Był jej pierwszym wyborem na wszystko i wiedziała, że w czasie zagrożenia to do niego właśnie posłałby patronusa. Bo on, odnalazłaby ją. Zrobiłby wszystko, co tylko był w stanie. Nie tylko dla niej, ale dla każdego. Właśnie dla tego i za to go kochała. Ben potwierdzał tylko jej słowa. Czy raczej jego. Musieli o sobie dbać i sobie ufać - inaczej nie mieli szans. Przeniosła spojrzenie od Skamandera ku Archibaldowi. Zamrugała kilka razy i ściągnęła brwi. Dwóch Mulciberów. Zastanowiła się chwilę. - Dobrze więc, jeśli rozegra pojedynki będziemy mieć pewność. - powiedziała dziwnie spokojnie, choć zdawała sobie sprawę, jak trudne stało przed nią zadanie. Jej ostatnie spotkanie z Mulciberem nie skończyło się dobrze. Mogła jedynie mieć nadzieję, że tym razem pójdzie jej lepiej.
Milcząco słuchała słów wypowiadanych przez zakonników i myślała. Zastanawiała się nad wszystkim, co zostało tutaj powiedziane. Musieli stać się mocniejsi. Ich wróg był potężny. Świadomość tego powinien nosić każdy, nie mogli tego ignorować. Ignorancja mogła zakończyć się śmiercią, bo przeciwnik nie cofnie się przed niczym. Sama przekonała się o tym, nosząc ślady na własnych plecach po dziś dzień.
- Jeśli potrzebujecie, mogę sprawdzić któryś ze śladów. - zaoferowała się, bo wiedziała, ze nie będzie siedzieć bezczynnie. Nie potrafiła, nie godziła się na to. Nie powiedziała nic na pomysł zdjęć w kwaterze. Mógł pomóc, zdecydowanie. Należało to zrobić i tyle.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Trzymała język za zębami i nie zamierzała wtrącać swoich trzech knutów w kwestii współpracy z ministrem Longbottomem; według rudowłosej szlachta pozostawała szlachtą i nawet jeśli niektórzy jej członkowie jawnie nazywali się przyjaciółmi mugoli, cała reszta pozostawała do bólu skostniała. Posiadali jednak niewyobrażalne wpływy, którymi nasiąknęło całe czarodziejskie społeczeństwo – od wspomnianego Nokturnu, przez Ministerstwo Magii, po Radę Nadzorczą Hogwartu. To cudownie, że zdarzały się wyjątki od reguły, a kilka z nich siedziało nawet teraz przy jednym stole z Diggory, lecz w kwestii bratania się z Longbottomem powinni postać ostrożni. Krzykliwe nagłówki Proroka opiewały go niczym obrońcę uciśnionych, ale czy sam Prorok nie był jeszcze przed dwoma miesiącami skorumpowany do szpiku? Cóż, zmiany nie miały nastąpić w jeden wieczór ani nawet tydzień, dlatego na ten moment Jessa nie była optymistką odnośnie kontaktów z Ministerstwem. Bardzo chciała się jednak mylić.
Na temat Hagrida miała do powiedzenia niewiele więcej. Na całe szczęście nie wyczuła na sobie zbyt wielu spojrzeń, dlatego z całą stanowczością i bez zawstydzenia mogła odpowiedzieć na pytanie Samuela.
- Wiem tylko tyle, że to jego ojciec był czarodziejem, a matka olbrzymką – chyba każdy z jej rocznika przeżywał w szkole etap rozmyślań nad kwestią pochodzenia półolbrzyma; okres dojrzewania nie wpływał dobrze na rozbuchaną wyobraźnię nastolatków – Gdyby kręcił się w Londynie, wiedzielibyśmy – puby i bary były pełne najróżniejszych osobowości, plotki o pojawieniu się kogoś tak wyjątkowego na pewno dotarłyby do choć jednego członka Zakonu; nie każdy był krystalicznie czysty, a o piątej zamiast herbaty pijano czasem whisky – Być może udał się do kolonii olbrzymów, ale nie mam pojęcia, czy takowa znajduje się na Wyspach – wzruszyła ramionami.
Nie miała do powiedzenia nic więcej, cała reszta była jedynie domysłami i gdybaniami. Wolała wsłuchać się w opowieści innych Zakonników i w myślach przyznawać im rację bądź niekoniecznie się z nimi zgadzać. Zapamiętała nazwisko Mulciberów i obiecała sobie, że w Klubie Pojedynków zwróci uwagę na ich obecność bądź jej brak.
Zastanowiła się także nad anomaliami i stwierdziła, że jeśli pozwoli jej na to czas i umiejętności, z chęcią stawi czoła następnej z nich. Nie zamierzała się poddawać, dopóki nie znikną, wiedziała jednak, że w starciu z nimi może potrzebować wspomagania. Sięgnęła więc do tacki z datkami i zgarnęła z niej dla siebie fiolkę Smoczych Łez oraz Antidotum; schowała je do kieszeni szaty i zamierzała wykorzystać w bliskiej przyszłości.
Temat odbudowy Kwatery przywitała już lekkim uśmiechem i mimowolnie spojrzała na Sophię, z którą tynkowała piwnicę i przybijała deski. Taki rodzaj pracy wcale nie wydawał jej się uwłaczający, więc jeśli tylko do zrobienia pozostawało coś jeszcze, nie zamierzała umywać rąk.
- Pomogę przy Chacie – zadeklarowała się szybko, wychylając lekko ze swojego miejsca – Na pewno trzeba ją jeszcze wzmocnić zaklęciami.
Słuchając o Insygniach postanowiła, że dziś wieczorem po raz kolejny przeczyta Amosowi Opowieść o Trzech Braciach; być może jej uwagę zwróci coś, co przeoczyła wcześniej.
| biorę: smocza łza od asbjorna, adtidotum podstawowe od poppy
Na temat Hagrida miała do powiedzenia niewiele więcej. Na całe szczęście nie wyczuła na sobie zbyt wielu spojrzeń, dlatego z całą stanowczością i bez zawstydzenia mogła odpowiedzieć na pytanie Samuela.
- Wiem tylko tyle, że to jego ojciec był czarodziejem, a matka olbrzymką – chyba każdy z jej rocznika przeżywał w szkole etap rozmyślań nad kwestią pochodzenia półolbrzyma; okres dojrzewania nie wpływał dobrze na rozbuchaną wyobraźnię nastolatków – Gdyby kręcił się w Londynie, wiedzielibyśmy – puby i bary były pełne najróżniejszych osobowości, plotki o pojawieniu się kogoś tak wyjątkowego na pewno dotarłyby do choć jednego członka Zakonu; nie każdy był krystalicznie czysty, a o piątej zamiast herbaty pijano czasem whisky – Być może udał się do kolonii olbrzymów, ale nie mam pojęcia, czy takowa znajduje się na Wyspach – wzruszyła ramionami.
Nie miała do powiedzenia nic więcej, cała reszta była jedynie domysłami i gdybaniami. Wolała wsłuchać się w opowieści innych Zakonników i w myślach przyznawać im rację bądź niekoniecznie się z nimi zgadzać. Zapamiętała nazwisko Mulciberów i obiecała sobie, że w Klubie Pojedynków zwróci uwagę na ich obecność bądź jej brak.
Zastanowiła się także nad anomaliami i stwierdziła, że jeśli pozwoli jej na to czas i umiejętności, z chęcią stawi czoła następnej z nich. Nie zamierzała się poddawać, dopóki nie znikną, wiedziała jednak, że w starciu z nimi może potrzebować wspomagania. Sięgnęła więc do tacki z datkami i zgarnęła z niej dla siebie fiolkę Smoczych Łez oraz Antidotum; schowała je do kieszeni szaty i zamierzała wykorzystać w bliskiej przyszłości.
Temat odbudowy Kwatery przywitała już lekkim uśmiechem i mimowolnie spojrzała na Sophię, z którą tynkowała piwnicę i przybijała deski. Taki rodzaj pracy wcale nie wydawał jej się uwłaczający, więc jeśli tylko do zrobienia pozostawało coś jeszcze, nie zamierzała umywać rąk.
- Pomogę przy Chacie – zadeklarowała się szybko, wychylając lekko ze swojego miejsca – Na pewno trzeba ją jeszcze wzmocnić zaklęciami.
Słuchając o Insygniach postanowiła, że dziś wieczorem po raz kolejny przeczyta Amosowi Opowieść o Trzech Braciach; być może jej uwagę zwróci coś, co przeoczyła wcześniej.
| biorę: smocza łza od asbjorna, adtidotum podstawowe od poppy
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Czas dłużył się niemiłosiernie - Cyrus przysiągłby, że ten zwolnił tempa. Zakonnicy dookoła rozmawiali, w największej części już o poszczególnych, przydzielonych im zadaniach. On miał raptem jedno, mianowicie sporządzić listę ingrediencji oraz zorganizować spotkanie po toczących się przy stole konwersacjach na najważniejsze tematy. Skrupulatnie notował każdy ze składników, potem również wypisał mniej więcej znane mu personalia osób, które się zgłosiły po elementy potrzebne do uwarzenia eliksiru. Naprawdę dziwił się, że pozostawał jedynym alchemikiem w jednostce badawczej - czy cała reszta bawiła się miksturami jedynie okazyjnie, hobbystycznie? Nie rozumiał takiego stanu rzeczy, lecz nie dopytywał się ani nie zamierzał nikogo rozliczać ze swoich działań. Każdy postępował tak, jak mu pasowało. Może woleli otwartą walkę od mieszania w kociołku - nie mógł im tego zabronić. Tak de facto to podziwiał tych wszystkich, którzy mierzyli się z anomaliami oraz namacalnymi wrogami. On też to kiedyś robił. Później poddał się, kostniejąc coraz bardziej. Snape chował się za swoimi wywarami, w niewielkiej pracowni w równie niewielkim pomieszczeniu robiącym za pracownię. I wegetował, pozwalając lękom na ogarnięcie jego umysłu. Powinien walczyć - tak jak kiedyś. Jednakże wtedy świat nie próbował go zabić, nie tak od razu i nie tak mocno. Jeżeli w czasach szkolnych wydawało mu się, że było źle - to na pewno nie wiedział co jeszcze na niego czekało. Coś o wiele gorszego.
Nie sobą się jednak martwił - odruchowo zerknął na Orpheusa posyłając mu niemrawy uśmiech. Po raz kolejny tego wieczoru. Cieszył się, że jego brat garnął się do pomocy. Zawsze był od Cyrusa energiczniejszy i weselszy, a Snape czasem mu tego zazdrościł. Może to kwestia bagażu doświadczeń, a może charakteru oraz wewnętrznej siły, której alchemik nie miał wcale pod dostatkiem - nie dociekał.
Rozmyślał nad rozdzieleniem ingrediencji. Wypisywał jakie mikstury można z nich uwarzyć, przez to słuchał piąte przez dziesiąte. Pokiwał głową na kilka trafnych stwierdzeń, na chwilę zatrzymał spojrzenie na Just, potem na Charlie, do której uśmiechnął się delikatnie - sam nie wiedział dlaczego. Nie powiązał jej zdolności z widzianym niegdyś kotem, to byłoby zbyt absurdalne. Powrócił do notatek, kreśląc najważniejsze wnioski. Dołożył swoją cegiełkę do odbudowy chaty i chociaż proces ten nie dobiegł końca, to niewiele już brakowało, zatem nie wypowiadał się i na ten temat. Zerknął za to na Archibalda mówiącego o jakiejś Julii. - Niestety nie znam jej umiejętności - rzucił do Prewetta, żałując, że ten nie odezwał się wcześniej, kiedy Snape zadawał pytanie. Nie miało to większego znaczenia - nie mógł przydzielić jej żadnego zadania nie mając pojęcia o stanie wiedzy wspomnianej kobiety. Nonsensem byłoby na przykład dać jej ingrediencje do stworzenia Felix Felicis, jeżeli nie miała do tego odpowiednich zdolności.
Nie sobą się jednak martwił - odruchowo zerknął na Orpheusa posyłając mu niemrawy uśmiech. Po raz kolejny tego wieczoru. Cieszył się, że jego brat garnął się do pomocy. Zawsze był od Cyrusa energiczniejszy i weselszy, a Snape czasem mu tego zazdrościł. Może to kwestia bagażu doświadczeń, a może charakteru oraz wewnętrznej siły, której alchemik nie miał wcale pod dostatkiem - nie dociekał.
Rozmyślał nad rozdzieleniem ingrediencji. Wypisywał jakie mikstury można z nich uwarzyć, przez to słuchał piąte przez dziesiąte. Pokiwał głową na kilka trafnych stwierdzeń, na chwilę zatrzymał spojrzenie na Just, potem na Charlie, do której uśmiechnął się delikatnie - sam nie wiedział dlaczego. Nie powiązał jej zdolności z widzianym niegdyś kotem, to byłoby zbyt absurdalne. Powrócił do notatek, kreśląc najważniejsze wnioski. Dołożył swoją cegiełkę do odbudowy chaty i chociaż proces ten nie dobiegł końca, to niewiele już brakowało, zatem nie wypowiadał się i na ten temat. Zerknął za to na Archibalda mówiącego o jakiejś Julii. - Niestety nie znam jej umiejętności - rzucił do Prewetta, żałując, że ten nie odezwał się wcześniej, kiedy Snape zadawał pytanie. Nie miało to większego znaczenia - nie mógł przydzielić jej żadnego zadania nie mając pojęcia o stanie wiedzy wspomnianej kobiety. Nonsensem byłoby na przykład dać jej ingrediencje do stworzenia Felix Felicis, jeżeli nie miała do tego odpowiednich zdolności.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdawała sobie sprawę że przyznanie się do animagii mogło mieć swoje konsekwencje i większej presji, która na nią spadnie. Kiedy ludzie zaczęli rozprawiać o Nokturnie wzdrygnęła się lekko, czując przed tym miejscem lęk, zawsze ostrzegano ją, że Nokturn jest niebezpieczny i lepiej się tam nie zapuszczać – ale zdawała sobie sprawę, że w kociej postaci byłaby bezpieczniejsza, oczywiście pod warunkiem, że nie dopadnie jej jakiś bezpański pies. Jako kot wyglądała jak tysiące innych londyńskich kotów, miała bure, niewyróżniające umaszczenie i była zwinna. Mogła wejść tam, gdzie inni nie mogli i dyskretnie usłyszeć lub zobaczyć coś ważnego nie budząc podejrzeń. To mogło okazać się kiedyś potrzebne, więc powinna przygotować się psychicznie, że może nadejść ten dzień, kiedy będzie musiała zapuścić się w prawdopodobnie najbardziej niebezpieczną okolicę w Londynie.
Pozostawała tylko jedna kwestia – nie potrafiła rozpoznać ludzi, o których była mowa, bo była zbyt młoda, by ich pamiętać z lat swojej nauki.
- Mogłabym kiedyś spróbować coś zdziałać jako animag, tylko że... Nie wiedziałabym, na kogo zwracać szczególną uwagę, dlatego popieram pomysł Susanne – powiedziała. Przytaknęła więc pomysłowi Susanne, bo zdjęcia dla takich jak ona byłyby nieocenioną pomocą, żeby w ogóle wiedziała, na kogo powinna zwracać uwagę, gdyby tak napotkała gdzieś tych ludzi.
Zdawała sobie też sprawę, że w razie problemów nie potrafiłaby się obronić, ponieważ była naprawdę kiepska w obronie przed czarną magią i urokach. Jej sytuacja prezentowałaby się marnie w sytuacji kłopotów, bo jej zdolności opierały się głównie na alchemii oraz transmutacji.
Nawet w tym nie była dostatecznie dobra, by zostać częścią jednostki badawczej, więc Cyrus jeszcze długo prawdopodobnie miał pozostać w niej jedynym alchemikiem, chyba że zgłosi się do niej też ten rudowłosy brodacz, który przyniósł całe mnóstwo flakoników. Charlie miała dużą wiedzę z zakresu astronomii i zawodowo zajmowała się eliksirami w Mungu, ale nie miała pojęcia o prowadzeniu własnych badań i odkrywaniu czegoś nowego, nie czuła się na siłach, by to robić, choć była gotowa wspomóc badania innych swoimi umiejętnościami i wiedzą. Sama nie czuła się zbyt dobrze z myślą, że zawiodła profesor Bagshot i innych, także siebie samą. Że przeceniła swoje możliwości. Poczuła się teraz taka mała i nieznacząca wśród tych wielkich i odważnych ludzi, którzy ją otaczali – dzielnych aurorów, zdolnych uzdrowicieli, badaczy i wszystkich tych, którzy potrafili walczyć. Ona umiała jedynie zmieniać się w kota i warzyć eliksiry według receptur wymyślonych przez kogoś innego, czasem przerastały ją nawet proste uroki. Ale mimo to bardzo chciała być przydatna i pomocna, i podtrzymała swoje zdanie, że chętnie pomoże przy szukaniu wskazówek dotyczących kamienia oraz w pracach nad odbudową chaty.
Pozostawała tylko jedna kwestia – nie potrafiła rozpoznać ludzi, o których była mowa, bo była zbyt młoda, by ich pamiętać z lat swojej nauki.
- Mogłabym kiedyś spróbować coś zdziałać jako animag, tylko że... Nie wiedziałabym, na kogo zwracać szczególną uwagę, dlatego popieram pomysł Susanne – powiedziała. Przytaknęła więc pomysłowi Susanne, bo zdjęcia dla takich jak ona byłyby nieocenioną pomocą, żeby w ogóle wiedziała, na kogo powinna zwracać uwagę, gdyby tak napotkała gdzieś tych ludzi.
Zdawała sobie też sprawę, że w razie problemów nie potrafiłaby się obronić, ponieważ była naprawdę kiepska w obronie przed czarną magią i urokach. Jej sytuacja prezentowałaby się marnie w sytuacji kłopotów, bo jej zdolności opierały się głównie na alchemii oraz transmutacji.
Nawet w tym nie była dostatecznie dobra, by zostać częścią jednostki badawczej, więc Cyrus jeszcze długo prawdopodobnie miał pozostać w niej jedynym alchemikiem, chyba że zgłosi się do niej też ten rudowłosy brodacz, który przyniósł całe mnóstwo flakoników. Charlie miała dużą wiedzę z zakresu astronomii i zawodowo zajmowała się eliksirami w Mungu, ale nie miała pojęcia o prowadzeniu własnych badań i odkrywaniu czegoś nowego, nie czuła się na siłach, by to robić, choć była gotowa wspomóc badania innych swoimi umiejętnościami i wiedzą. Sama nie czuła się zbyt dobrze z myślą, że zawiodła profesor Bagshot i innych, także siebie samą. Że przeceniła swoje możliwości. Poczuła się teraz taka mała i nieznacząca wśród tych wielkich i odważnych ludzi, którzy ją otaczali – dzielnych aurorów, zdolnych uzdrowicieli, badaczy i wszystkich tych, którzy potrafili walczyć. Ona umiała jedynie zmieniać się w kota i warzyć eliksiry według receptur wymyślonych przez kogoś innego, czasem przerastały ją nawet proste uroki. Ale mimo to bardzo chciała być przydatna i pomocna, i podtrzymała swoje zdanie, że chętnie pomoże przy szukaniu wskazówek dotyczących kamienia oraz w pracach nad odbudową chaty.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Wątpliwości cichły, ubywało ich do dźwięku padających na spotkaniu słów, niektórych gniewnych, pełnych emocji, innych mniej, i choć odprowadziła spojrzeniem wychodzącego profesora Vane'a, Vera przemilczała konflikt. W kwestiach alchemicznych nie miała nic do powiedzenia, plan nawiązania ostrożnej współpracy z nowym ministrem nie wymagał od niej komentarza. Nie czuła się w pozycji do wygłaszania zbędnych przestróg, wierząc, że podejmujący się tego zadania aurorzy doskonale wiedzą, co robią. I była to zaskakująco miła odmiana - pozwolić sobie na wiarę w zebranych tu ludzi.
Powrót Skamandera zdawał się zasklepiać rozłam, spór światopoglądowy schodził na nieco dalszy plan, zepchnięty tam przez bieżące kwestie. Odbiegła myślami do Kamienia Wskrzeszenia, artefaktu, który przez większość czasu pozostawał dla niej w sferze baśni i legend - czytywała kiedyś Helen Opowieść o Trzech Braciach, tak jak inne historie spisane piórem Beedle'a, teraz jednak potrafiła przywołać z pamięci zaledwie strzępy niektórych z nich. Książka, której ich matka nie chciała dłużej w domu, przebyła długą drogę i leżała gdzieś wśród półek na Lavender Hill, zapewne zbierając kurz. Powinna do niej wrócić, raz jeszcze przejrzeć tą historię, odświeżyć nadgryzioną zębem czasu wiedzę. W swojej pracy nie szukała artefaktów, nie łowiła wzmianek pozostawionych w księgach i zapiskach, by później ruszyć na poszukiwanie zapomnianych skarbów.
Młode klątwy, tym się zajmowała. Rzucane, by czynić krzywdę lub ograniczyć do czegoś dostęp, powstrzymać przed wtargnięciem - znacznie częściej do piwnicy pełnej trupów lub kryjówki czarnoksiężnika, niż miejsc choćby zbliżonych do skarbców i grobowców, na przestrzeni lat niezmiennie rozpalających wyobraźnię zdobywających zawód kursantów.
- Pomogę przy runach i klątwach. Jeśli traficie na coś, co wzbudzi wasze wątpliwości, a nie chcecie sprawdzać tego na własną rękę lub mieszać do sprawy ministerstwa - odezwała się, rozglądając się po twarzach zgromadzonych - przyślijcie sowę lub patronusa. Vera Leighton, jestem łamaczką, pracuję w Departamencie Przestrzegania Prawa.
Przedstawiła się na użytek osób, z którymi jeszcze nie miała do czynienia i ponownie zamilkła. Pomysł Susanne, dotyczący dobrania zdjęć do padających w rozmowie nazwisk, wydawał jej się dobry - a jeśli nawet nie zdjęć, bo z pewnością nie wszystkie twarze uda się znaleźć w tej postaci, godną rozważenia opcją byłby portret pamięciowy sporządzony na podstawie wspomnień. Nie wiedziała, czy jest między nimi ktoś posiadający stosowne umiejętności, więc nie wyrwała się z tą sugestią, tym bardziej, że dyskusja zeszła na kwestię Nokturnu. Animagia była tu atutem, tak samo jak metamorfomagia. Przyjrzała się Charlie, deklarującej chęć pomocy. Wkraczanie na teren wroga - a Leighton podświadomie nie potrafiła myśleć o tym miejscu inaczej - wiązało się z ryzykiem, które powinno być starannie przemyślane i podjęte z pełną świadomością konsekwencji.
Nie zdecydowała się na uszczuplenie zapasów Zakonu. Mieszkała pod jednym dachem z uzdolnioną alchemiczką, w razie potrzeby mogła więc zwrócić się do niej z prośbą o uwarzenie konkretnej mikstury.
Powrót Skamandera zdawał się zasklepiać rozłam, spór światopoglądowy schodził na nieco dalszy plan, zepchnięty tam przez bieżące kwestie. Odbiegła myślami do Kamienia Wskrzeszenia, artefaktu, który przez większość czasu pozostawał dla niej w sferze baśni i legend - czytywała kiedyś Helen Opowieść o Trzech Braciach, tak jak inne historie spisane piórem Beedle'a, teraz jednak potrafiła przywołać z pamięci zaledwie strzępy niektórych z nich. Książka, której ich matka nie chciała dłużej w domu, przebyła długą drogę i leżała gdzieś wśród półek na Lavender Hill, zapewne zbierając kurz. Powinna do niej wrócić, raz jeszcze przejrzeć tą historię, odświeżyć nadgryzioną zębem czasu wiedzę. W swojej pracy nie szukała artefaktów, nie łowiła wzmianek pozostawionych w księgach i zapiskach, by później ruszyć na poszukiwanie zapomnianych skarbów.
Młode klątwy, tym się zajmowała. Rzucane, by czynić krzywdę lub ograniczyć do czegoś dostęp, powstrzymać przed wtargnięciem - znacznie częściej do piwnicy pełnej trupów lub kryjówki czarnoksiężnika, niż miejsc choćby zbliżonych do skarbców i grobowców, na przestrzeni lat niezmiennie rozpalających wyobraźnię zdobywających zawód kursantów.
- Pomogę przy runach i klątwach. Jeśli traficie na coś, co wzbudzi wasze wątpliwości, a nie chcecie sprawdzać tego na własną rękę lub mieszać do sprawy ministerstwa - odezwała się, rozglądając się po twarzach zgromadzonych - przyślijcie sowę lub patronusa. Vera Leighton, jestem łamaczką, pracuję w Departamencie Przestrzegania Prawa.
Przedstawiła się na użytek osób, z którymi jeszcze nie miała do czynienia i ponownie zamilkła. Pomysł Susanne, dotyczący dobrania zdjęć do padających w rozmowie nazwisk, wydawał jej się dobry - a jeśli nawet nie zdjęć, bo z pewnością nie wszystkie twarze uda się znaleźć w tej postaci, godną rozważenia opcją byłby portret pamięciowy sporządzony na podstawie wspomnień. Nie wiedziała, czy jest między nimi ktoś posiadający stosowne umiejętności, więc nie wyrwała się z tą sugestią, tym bardziej, że dyskusja zeszła na kwestię Nokturnu. Animagia była tu atutem, tak samo jak metamorfomagia. Przyjrzała się Charlie, deklarującej chęć pomocy. Wkraczanie na teren wroga - a Leighton podświadomie nie potrafiła myśleć o tym miejscu inaczej - wiązało się z ryzykiem, które powinno być starannie przemyślane i podjęte z pełną świadomością konsekwencji.
Nie zdecydowała się na uszczuplenie zapasów Zakonu. Mieszkała pod jednym dachem z uzdolnioną alchemiczką, w razie potrzeby mogła więc zwrócić się do niej z prośbą o uwarzenie konkretnej mikstury.
Ze spotkania na spotkanie było coraz gorzej – coraz więcej złych wiadomości docierało do zakonników, coraz więcej martwych ludzi odnajdywano, coraz szersze panowanie posiadało zło. I dotarli do momentu kulminacyjnego, kiedy to zaczęła się wojna. Na razie powoli, jakby zostawiając margines bezpieczeństwa, pewną swobodę, dzięki której mieli zgromadzić potrzebne zasoby, zdobyć wiedzę i przygotować się do nadchodzących dni, tygodni, miesięcy, może lat. Zamknęła oczy, trawiąc te wszystkie informacje w sobie, oddzielając je od siebie na grubo tkanym sitku. Ostatnio zbyt często wpadała w panikę, a to prowadziło z kolei do nieprzyjemności, z którymi po raz kolejny nie chciałaby się spotykać. Sądziła, że to wina jej organizmu, rozdygotanego pod wpływem nieznanego stanu, nieprzygotowanego na podobne okoliczności. Huśtawka nastrojów zaczęła się już dawno, ale dotyczyła prędzej chowania w sobie strachu i panikowania niż histerycznego płaczu przemieniającego się w nagły, niekontrolowany płacz. W dodatku wojna niczego nie ułatwiała.
Podniosła wzrok, słysząc propozycję Just, jej znajomy głos, który szybko sprowadził ją na ziemię, i również głos Susanne – uśmiechnęła się do obu łagodnie, z wdzięcznością, dziękując za zaoferowane ramię. Potrzebowała jednak silniejszego od siebie, nie ukrywała tego, choć nie opisała tego słowami, sądziła, że to dość oczywiste. Żyli w czasach, w których musieli dzielić się między sobą umiejętnościami. Za przeciwników mogą mieć silniejszych od siebie, nie powinni wystawiać się im jak na tacy.
Pokiwała głową na słowa Samuela. Zostały poniekąd wywołane. Zadanie być może nie było wymagające, ale dość niebezpieczne. W głowie znów tworzyła własne scenariusze. Każdy mroczniejszy od poprzedniego.
– Zrobimy, co w naszej mocy – odpowiedziała, patrząc znów na Just. Obie znały Alana, obie widziały go wtedy przy posągu. Razem z tą kobietą. – Będę pomagała przy pracach wykończeniowych, jak tylko będę mogła. – zerknęła zapobiegliwie na Poppy, jakby chciała jej powiedzieć, żeby się nie martwiła, nie będzie się przeciążać. – Przyniosę kilka szpargałów, szuflady nie powinny stać puste. To przecież nasz dom.
Prawda?
Podniosła wzrok, słysząc propozycję Just, jej znajomy głos, który szybko sprowadził ją na ziemię, i również głos Susanne – uśmiechnęła się do obu łagodnie, z wdzięcznością, dziękując za zaoferowane ramię. Potrzebowała jednak silniejszego od siebie, nie ukrywała tego, choć nie opisała tego słowami, sądziła, że to dość oczywiste. Żyli w czasach, w których musieli dzielić się między sobą umiejętnościami. Za przeciwników mogą mieć silniejszych od siebie, nie powinni wystawiać się im jak na tacy.
Pokiwała głową na słowa Samuela. Zostały poniekąd wywołane. Zadanie być może nie było wymagające, ale dość niebezpieczne. W głowie znów tworzyła własne scenariusze. Każdy mroczniejszy od poprzedniego.
– Zrobimy, co w naszej mocy – odpowiedziała, patrząc znów na Just. Obie znały Alana, obie widziały go wtedy przy posągu. Razem z tą kobietą. – Będę pomagała przy pracach wykończeniowych, jak tylko będę mogła. – zerknęła zapobiegliwie na Poppy, jakby chciała jej powiedzieć, żeby się nie martwiła, nie będzie się przeciążać. – Przyniosę kilka szpargałów, szuflady nie powinny stać puste. To przecież nasz dom.
Prawda?
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
W godzinie próby musieli stać razem – być bliżej siebie niż kiedykolwiek. Odłączony Jayden okazał się być słabym ogniwem, pozbawiony go łańcuch będzie silny i następny huragan (oby było takich dzisiejszych mniej; oby nie było ich wcale) przetrwa z lepszym skutkiem. Nie mieli już ani czasu, ani przestrzeni na rezygnacje. Wojna wymuszała spontaniczność w działaniu, ale tylko w kierunku zakończenia jej na swoją korzyść, a nie tchórzostwa i dezercji z pola walki. Teraz wszyscy wydali się skupieni na aktualnie ponaglających kwestiach – zwłaszcza na artefakcie i wszystkich tropach prowadzących do niego; bardzo dobrze. Nie mogli pozwalać sobie na opuszczanie gardy, dopóki ich wróg nie zacznie odczuwać strat bardziej niż oni. Bo wydawało jej się, że w tej chwili wygrana leży po drugiej stronie.
– Szlachta ma zbyt dużo galeonów w Gringotcie, żeby załatwiać wszystkie swoje sprawy własnoręcznie. Mają od tego ludzi. Nie od dzisiaj popularna jest wiedza, że dostatecznie wysoka łapówka to najkrótsza droga do sukcesu – odparła, przytakując na słowa Archibalda. – Bez obrazy – spojrzała na niego, przechylając głowę w jego stronę. Niektóre rody bardziej ceniły sobie prosty kręgosłup moralny niż dążenie do celu po trupach, to było jasne. Gdy Anthony podjął myśl, spojrzała na niego nieco ze zwątpieniem. – Na Nokturn trzeba by zwołać całą armię, a nie skrzyknąć dwóch czy trzech zakonników. Rogers poległ tam razem z grupą najlepszych aurorów, a co dopiero kilku chętnych na szaloną wyprawę w tamte rejony. Samo wejście jest ryzykowne, a co dopiero dłuższe przebywanie. Nie mówię, żeby zrezygnować z tego planu, tylko żeby nie iść tam na głupiego. Nie sprawiajmy, że ofiara Rogersa poszła na marne.
Nie sądziła, że to niemożliwe, ale w tym czasie, gdy tak wielu czarodziejów zginęło pod Ministerstwem nie powinno się już teraz iść, żeby jeszcze bardziej uszczuplać szeregi sojuszników.
– Czytajmy gazety. Nie Walczącego Maga, to akurat odradzam – zmarszczyła brwi. – Ale Prorok nieco teraz otrzeźwiał, stanowi dobre źródło poszlak. Czarownica też, wiem, brzmi to irracjonalnie, ale pełno tam informacji o zwyczajach szlachty, o ich życiu, o miejscach, w których ostatnio byli. Może dzięki temu stworzyć całkiem ciekawą listę powiązań. Korzystajmy ze wszystkich możliwych środków.
Ona to robiła i do tej pory jeszcze nie zawiodła się na tym sposobie. Oczywiście był skuteczny, póki czytane informacje były dobierane ostrożnie i ze sporą dozą dystansu.
– Szlachta ma zbyt dużo galeonów w Gringotcie, żeby załatwiać wszystkie swoje sprawy własnoręcznie. Mają od tego ludzi. Nie od dzisiaj popularna jest wiedza, że dostatecznie wysoka łapówka to najkrótsza droga do sukcesu – odparła, przytakując na słowa Archibalda. – Bez obrazy – spojrzała na niego, przechylając głowę w jego stronę. Niektóre rody bardziej ceniły sobie prosty kręgosłup moralny niż dążenie do celu po trupach, to było jasne. Gdy Anthony podjął myśl, spojrzała na niego nieco ze zwątpieniem. – Na Nokturn trzeba by zwołać całą armię, a nie skrzyknąć dwóch czy trzech zakonników. Rogers poległ tam razem z grupą najlepszych aurorów, a co dopiero kilku chętnych na szaloną wyprawę w tamte rejony. Samo wejście jest ryzykowne, a co dopiero dłuższe przebywanie. Nie mówię, żeby zrezygnować z tego planu, tylko żeby nie iść tam na głupiego. Nie sprawiajmy, że ofiara Rogersa poszła na marne.
Nie sądziła, że to niemożliwe, ale w tym czasie, gdy tak wielu czarodziejów zginęło pod Ministerstwem nie powinno się już teraz iść, żeby jeszcze bardziej uszczuplać szeregi sojuszników.
– Czytajmy gazety. Nie Walczącego Maga, to akurat odradzam – zmarszczyła brwi. – Ale Prorok nieco teraz otrzeźwiał, stanowi dobre źródło poszlak. Czarownica też, wiem, brzmi to irracjonalnie, ale pełno tam informacji o zwyczajach szlachty, o ich życiu, o miejscach, w których ostatnio byli. Może dzięki temu stworzyć całkiem ciekawą listę powiązań. Korzystajmy ze wszystkich możliwych środków.
Ona to robiła i do tej pory jeszcze nie zawiodła się na tym sposobie. Oczywiście był skuteczny, póki czytane informacje były dobierane ostrożnie i ze sporą dozą dystansu.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Pokój gościnny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem