Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój gościnny
AutorWiadomość
Pokój gościnny [odnośnik]17.03.17 2:05
First topic message reminder :

Pokój gościnny

Niezbyt czysty, wąski i długi pokój z dwoma ustawionymi łóżkami pod ścianą i drewnianą ławą ciągnącą się przez niemalże całą jego długość. W powietrzu unosi się zapach kurzu, stęchlizny i rozlanego piwa. Przez niewielkie, zaklejone brudem okna prawie wcale nie wpada słońce. Jedynym źródłem światła są trzy zawieszone w powietrzu świece. Podłoga ugina się przy każdym kroku, swoim skrzypieniem przypominając ludzkie jęki. Z racji, że znajduje się na poddaszu, skosy sufitu znacząco utrudniają przemieszczanie się. Osoby, które liczą sobie więcej niż 170 centymetrów, muszą schylać głowy, by nie uderzać czołem w pełen pajęczyn sufit. Klucz do pokoju znajduje się u barmana, a ten wydaje go tylko osobom zaufanym.




Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.

Krzesełka zajęte:

1 - Adrien

4 - Bertie
5 - Florek

8 - Sophia

10 - Lucan
11 - Anthony

13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine

19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa

25 - Åsbjørn

30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy

łóżko Loża 1

37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred

łóżko Loża 2

40 - Sam
41 - Hannah

ośla ławka Krzesełka pod ścianą

36 - Kieran
35 - Jackie
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:01, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój gościnny - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pokój gościnny [odnośnik]01.09.17 0:42
Czuł się dziwnie znów ruszając na spotkanie. Oczywistym było, że przyjdzie. Odsiecz... zobaczył. Wiedział, że źle się dzieje już od dawna, sam kwiecień był jakby podsumowaniem wszystkiego, jednak stanięcie w całym tym koszmarze było czymś zupełnie innym. Oczywiście, że się bał. Pewnie się do tego nie przyzna, ale cóż, lubił swoje życie, cholernie je lubił.
A jednak nie mógł odpuścić.
Czuł się dziwnie także wracając w to miejsce. Przypominał sobie ich spotkanie, wtedy szedł tutaj z Josie, którą usiłował jakoś rozweselić, usiłował odciągnąć jej myśli. Tutaj rozmawiali o tym, czego się dowiedzieli, a chwilę później ruszyli.
Tym razem kiedy przekroczył próg pomieszczenia, potykając się przy okazji, jednak dłuższy krok pozwolił mu utrzymać równowagę i nie wywrócić się zapewne na kogoś. Wielkie wejście, co? W środku było znacznie więcej osób.
- Cześć.
Uśmiechnął się nieznacznie, raczej niespeszony swoim popisem zdolności utrzymywania się na nogach. Na chwilę zatrzymał spojrzenie na tym dziwnym człowieku z którym poprzedniego dnia usiłował zrobić coś pożytecznego w tym, co zostało ze Starej Chaty, tym razem jednak mógł bezpiecznie znaleźć miejsce między osobami, przy których czuje się zdecydowanie bardziej swobodnie.
Przystanął obok Suzie, opierając się przy tym o ścianę. Zerknął też na Eil, myślał o nich wchodząc do kominka w Ruderze, posłał także i drugiej współlokatorce nieznaczny uśmiech, choć jakby lekko zmieszany, chyba to pomieszczenie trochę dziwnie na niego działało.
Co dziwne, na Bena zwrócił uwagę dopiero po chwili, choć kiedy jego spojrzenie padło na olbrzymiego mężczyznę, na chwilę lekko zamarł. Dowiedział się od innych, jak ich odsiecz skończyła się dla niego i, że udało mu się uratować grupę dzieciaków i kobietę. Chciał się odezwać, chciał coś powiedzieć. Nie wiedział jednak co. I chyba nie była to rozmowa na teraz.
W innych warunkach najpewniej już miałby autograf Lovegood schowany w kieszeni, jednak to spotkanie sprawiło, że zaledwie przyjął do wiadomości, że mają od dziś w swoich szeregach także gwiazdę quidditcha.
Czekał po prostu, aż spotkanie się rozpocznie.



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój gościnny - Page 3 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Pokój gościnny [odnośnik]01.09.17 1:16
Było mu zimno.
Żadna liczba godzin spędzonych przed kominkiem ani niezliczone warstwy swetrów i szalików nie mogłyby wygnać chłodu, który ogarniał go od wewnątrz. Przez ostatnie dni, kilka minut przed przebudzeniem się, zanim otworzył powieki, ogarniał go lęk. Nie miał już przed sobą trupiobladej mgły, ale w każdej chwili mogła ona powrócić. W szpitalu poinformowali go, że nie był jedyny z takimi obrażeniami i nie mogli nic zagwarantować. Tak więc odliczał do dziesięciu, przygotowywał się na najgorsze, po czym konfrontował rzeczywistość. Po tym jak dostał informację o spotkaniu Zakonu, obiecał sobie, iż piątego dnia maja porzuci ten destrukcyjny nawyk. I udało mu się. Tylko dlaczego cały dzień było mu tak przeraźliwie zimno?
Kiedy zostawiał za sobą swoich rodziców, nawiedziła go gorzka myśl, od kiedy tak łatwo przychodziło mu ukrywanie czegoś przed nimi? Na zmianę decyzji było już jednak dawno za późno. Wiedział, co się będzie wiązało ze wstąpieniem w szeregi tej organizacji; zagrożenie mogło czyhać za każdym rogiem i nawet ci niezaangażowani w sprawę nie mieli gwarancji, że są poza walką. Było na to wiele dowodów, tak wiele strat, istnień, zniszczonych rodzin. Mógł ukryć się na chwilę przed światem, udawać, iż nie istnieje nic więcej niż ich posiadłość w Silverdale, nikt inny poza nimi. Ale nie potrafił. Nie mógłby wybrać tej opcji i żyć ze świadomością, że odwrócił się wtedy, gdy był najbardziej potrzebny. Wręcz przeciwnie, był jeszcze bardziej zdeterminowany, wszystkie te zdarzenia odebrał jako znak, iż to mu było pisane i postępował właściwie. Tu miał też swoich przyjaciół, a także szereg towarzyszy, którzy podzielali jego poglądy. Nie chciał zastanawiać się nad tym czy kilka listów bez odpowiedzi, znaczyło coś więcej, czy całun milczenia był powodem do niepokoju. Stojąc przed gospodą poświęcił minutę na spoglądaniu w okna lokalu, próbując zgadnąć ilu członków już przybyło. A może, przygotowując się na to, co miało nastąpić. Rzadko odwiedzał tego typu miejsca, najczęściej wbrew swojej woli, więc dość szybko przeszedł przez główną salę na parterze, nie rozglądając się zbytecznie. Zsunął ciemny kaptur z głowy odsłaniając blade policzki, dopiero po tym jak pokonał kilka pierwszych stopni schodów na górę. Cieszył się, że nikt go nie zaczepił, w końcu opatulona, wysoka postać mogła wzbudzić niepokój, zwłaszcza w tych czasach. Uśmiechnąłby się przepraszająco w stronę barmana, ale już dochodziły do niego stłumione głosy i wiedział, iż na pewno nie będzie pierwszy. Niespecjalnie mu to przeszkadzało. Miał nadzieję, że w końcu cokolwiek się wyjaśni, przecież ktoś z zakonu musiał coś odkryć, coś w i e d z i e ć. Na kogo innego można było liczyć?
Drzwi wydały z siebie wesołe skrzypnięcie, a on wsunął się do środka, od razu zauważając, że pokoju zdecydowanie nie zbudowano dla osób jego postury. Wyglądał dość niecodziennie, bardzo wysoka, szczupła postać, na dodatek przystrojona w ciemne szaty. Poprawił kołnierz swojego swetra, unosząc łagodnie kąciki ust na przywitanie. Czuł się po trosze gościem, nie chciał ingerować w atmosferę, która samoistnie wypełniała powietrze między zebranymi. Najpierw wszedł, umożliwiając kolejnym Zakonnikom przedostanie się do pomieszczenia, następnie niespiesznie przesunął wzrokiem po znajomych sylwetkach. O niektórych nie miał informacji, a tych, z którymi wymieniał listy, i tak wolał zobaczyć na żywo i przekonać się, że naprawdę wszystko z nimi w porządku.
Obierając jak najmniej ściśniętą drogę — chociaż przy takiej ilości ludzi upchniętych w małym pokoiku chyba nie sposób się było przedostać bez potrącania kilku łokci — podszedł w okolice Susanne i Bertiego, próbując wynaleźć sobie miejsce siedzące, by nie musieć garbić się przez całą resztę spotkania.
Zazwyczaj skory do rozmowy Ollivander milczał. Czekał. Więc przynajmniej tylu z nich nie ugięło się przed pierwszomajowym chaosem.



by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
plants are friends
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5068-constantine-ollivander https://www.morsmordre.net/t5083-paladyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t5082-skrytka-bankowa-nr-1276#110210 https://www.morsmordre.net/t5081-constantine-ollivander#110205
Re: Pokój gościnny [odnośnik]01.09.17 1:26
Nie zastanawiał się, czy zdąży na czas. Jego obecność nie była konieczna, a dodatkowe, wspomnieniowe obrazy, które malowały się podczas ostatniego spotkania - ciężko znaczyły jego ruchy. Był zmęczony, wciąż bezsenny, a ciało nosiło znamiona nowych blizn, które pojawiły się w przeciągu ostatniego tygodnia. Zawadiacki uśmiech, który był niemal jego wizytówką - zgasł, pojawiając się na ustach w najmniej odpowiednich chwilach, jako irracjonalny wybryk. Ale nie był jedynym, któremu wywróciły się znajome zachowania.
Jeszcze długo, gdy ucichł dźwięk motorowego silnika, nie ruszył się z miejsca. Siedział oparty nogami o ziemię, z jedną dłonią zaciśnięta na kierownicy i papierosem w drugim ręku. Dym kotłował się nad jego głową, tworząc wokół całej postaci dziwną, szaro-białą kompozycję. Zupełnie, jakby wydychane, tytoniowe powietrze ulatywało wraz z duszą. Jeśli taka istniała. A ta, zatrzymała się przy aurorze, nie będąc pewną, czy może opuścić właściciela, czy może wrócić i wlać nieco życia, w rozorane serce. A przynajmniej miejsce, gdzie powinno być.
Pet wylądował na czarnej ziemi, by po chwili zniknąć pod ciężkim butem. Dym rozmył się od wilgotnego powietrza, a Samuel w końcu dźwignął się z miejsca, odstawiając pojazd pod niskie zadaszenie, kryjącą przed niepożądanym wzrokiem przechodnia. Przekręcił się w miejscu i ruszył pod wskazany adres, pieszo pokonując ostatni fragment drogi. Nie czekał na nikogo, nie zapraszał, nie wołał. Z dłońmi wciśniętymi w kieszeń kurtki, nie przyglądając się nawet zbytnio goszczącym w barze postaciom, wszedł po schodach, skrzypiących przy każdym kroku, jak jęczący chory z chorobą krtani. Lokal był już mu znany i przynajmniej częściowo nie zastanawiał się, jak miało wyglądać spotkanie tylu osób pod dachem publicznym. Mógł jedynie cieszyć się, że wejście na piętro, do rozlanych wyżej pokoi, było przysłonięte przed oczami zgromadzonych niżej bywalców. A może , nawet zakrytych. Odkąd...wysadzili Kwaterę Zakonu, szukali rozwiązań tymczasowych. Do czasu, aż Stara Chata zostanie odbudowana, a rany zagojone.
Zmrużył oczy, gdy wszedł do ciasnego, na pierwszy rzut oka, pomieszczenia. Przemknął spojrzeniem po twarzach zebranych, lokalizując kilka, które zmusiły go do dłuższej lustracji. Drobna sylwetka Just, starszy uzdrowiciel, rudowłosa czupryna Duncana, czy pozostali Gwardziści. Kiwnął głową, zbiorowo  witając wszystkich i tylko z irracjonalną satysfakcją zakodował obecność czołowej Złośnicy. Nie przepychał się do przodu, zatrzymując kroki tuż przy drzwiach. Oparł się o ścianę, blisko framugi, chwilowo robiąc za milczącego ochroniarza. Zaplótł ramiona przed sobą, skupiając się na pośredniej obserwacji. Ciężko było znaleźć iskry zapału i nadziei, którą widywał na poprzednich akcjach. Smutek, wyraźniej niż zwykle ciążył nad głowami zakonników, jak deszczowa chmura. Ile burz było jeszcze przed nimi?


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Pokój gościnny - Page 3 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Pokój gościnny [odnośnik]01.09.17 11:00
Było źle. Nadal jest. Schronienie w rodzinnym domu przyniosło ulgę tylko na krótką, ulotną chwilę, która zaraz została rozwiana przez okrutne anomalie. Na szczęście nikomu innemu z rodziny nic się nie stało - czyżbym naprawdę przyciągała wszystkie nieszczęścia świata? Odczuwam ostatnio coraz więcej lęków, z trwogą nieustannie oglądam się przez ramię, a ciążące na barkach wyrzuty sumienia z każdym oddechem się tylko pogłębiają. Czas podobno leczy rany, ale moje nie potrafią się jeszcze zagoić. Nawet jeśli pod względem fizycznym nic mi już tak naprawdę nie dolega. Stan psychiczny wymaga codziennej naprawy i naprawdę staram się temu podołać. Tylko nie wiem jak długo będę jeszcze w stanie funkcjonować w ten sposób.
Wiem przecież, że muszę wziąć się w garść, skoro postanowiłam wrócić do Hogwartu. Muszę tchnąć w uczniów nową energię, zapał nie tylko do nauki (i nie tylko magicznych roślin), ale też do życia, wspólnego koegzystowania. Pielęgnowania przyjaźni, swoich niewątpliwych zalet oraz talentów, skrywanej odwagi. Czyli wszystkiego, co zostało stłamszone przez Grindelwalda (to wspaniale, że wreszcie sczeznął, chociaż wątpię, żeby cierpiał) oraz pozostawało w uśpieniu. Mam pewną misję do wykonania, misję, która nawet mnie utrzymuje w swoim jestestwie - tylko czy to wystarczy?
Rano wypiłam eliksir uspokajający, żeby na pogrzebie Barry’ego trwać niewzruszenie przy wszystkich, którzy tego wsparcia potrzebowali. Po południu wypiłam kolejny, żeby móc w spokoju przetrwać ten dzień. I teraz przed wyjściem zażywam kolejnym, żeby nie wzbudzać niepotrzebnej paniki na spotkaniu. Każdy z nas ma swoje problemy, przeżywa pewne rzeczy - nie jestem jedyna na świecie. Muszę odnaleźć w sobie siłę na nowo, pogodzić się z tym, czego cofnąć nie mogę i dalej żyć.
Dziwnie jest mieć ledwie kilka kroków do miejsca spotkania Zakonu. Możesz wyjść dosłownie pięć minut przed czasem, a i tak zdążysz. Niestety jedzenie nagotowane jeszcze przed odsieczą zepsuło się, przez co musiałam je wyrzucić - nie będzie żadnego poczęstunku, chociaż jestem przekonana, że i tak nikomu z nas nie chce się teraz jeść. Dobrze przynajmniej, że odzyskałam już w pełni swoje mieszkanie, bez obaw o własne życie. Co jednak nie zmieniło faktu, że nałożyłam na nie wszystkie ochronne zaklęcia jakie tylko byłam w stanie.
Z pewnym niepokojem wspinam się po schodach. Kogo tam zastanę i w jakim stanie? Nie wszyscy byli obecni na pogrzebie, chociaż na szczęście większość tak. Nie było wtedy czasu ani okoliczności na rozmowy oraz inne prywaty; w ogóle wszystko jest cholernie nie tak. Jutro powinniśmy świętować urodziny Brena, planować przyjęcie niespodziankę, piec tort i składać się na protezę ręki prezent, a nie przygnębieni żegnać kolejnych bliskich oraz planować uratowanie świata ze szponów zła. Wszystko nie tak.
U szczytu schodów dostrzegam Sama i nie mogę się powstrzymać przed tym, by niezbyt delikatnie, niepomna na urazy szczerze go uściskać. Nie trwa to na szczęście długo i chociaż wtulam się jeszcze w Just i Eileen to staram się zabierać jak najmniej czasu. Ignoruję ewentualne uwagi na temat okazywania sobie uczuć w tych okolicznościach, nie interesuje mnie ani jedna opinia - potrzebuję tego. Poczuć, że są tutaj, namacalni, że nie jest to tylko efekt mojej wystraszonej wyobraźni. Że nie zostali w tamtej przeklętej wieży nadal torturowani. Pozostawieni sami sobie, bez pomocy.
Niestety chociaż chciałabym uściskać wszystkich, to nie mogę, dlatego tylko witam się cicho z raczej wymuszonym uśmiechem. Eliksir skutecznie tępi emocje, ucisza zmysły i pozwala na regenerację utraconych sił. Dlatego z przepraszającym wzrokiem wracam do kuzyna, postanawiając, że razem podeprzemy to śmierdzące, brudne miejsce.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Pokój gościnny [odnośnik]01.09.17 15:33
Dziwnie było budzić się każdego ranka w takim świecie. Z zaskoczeniem odkrywała, że wciąż istnieje, choć po pierwszomajowej nocy czuła niepokój za każdym razem, gdy kładła się do łóżka. Świat pogrążył się w chaosie, z nieznanej przyczyny, z nieznanego Poppy powodu, a Ministerstwo rozkładało ręce. Wszystko zdawało się być wywrócone na lewą stronę, odwrócone do góry nogami, wszystko było nie tak; bałagan - tak można było to określić. A Poppy bałaganu szczerze nie znosiła i od kilku dni widziano ją wyłącznie z zachmurzoną miną, ustami ściągniętymi w wąską linię i pobladłą z niepokoju.
Pociechę przyniosła jej wieść o zebraniu członków Zakonu Feniksa; wiedziała, że z niektórymi wszystko było w porządku, od innych nie miała jeszcze wieści, dlatego pragnęła ich zobaczyć - całych i zdrowych. Świat przed nocą sprzed kilku dni stał na krawędzi, a teraz runął w przepaść, a oni nie mogli pozwolić, by tam pozostał. Musieli działać. Cokolwiek miałoby to znaczyć, bo nie miała pojęcia czym była ta... energia, która przyniosła tak wielkie zniszczenie.
Przemierzała więc błonia pełna niepokoju i nieco zawstydzona, że nie będzie mogła wnieść wiele od siebie w to spotkanie. Nieomal się spóźniła, a tego również nie znosiła: przez anomalie wielu uczniów miało okropne problemy. Coś dziwnego działo się z nimi, a pani Findley i Poppy wychodziły z siebie, by pomóc wszystkim i każdemu z osobna. Sądziła wręcz, że nie będzie mogła opuścić zamku, lecz udało się: przebrała się z pielęgniarskiej szaty w prostą, granatową suknię i brnęła przez mokrą trawę, by dotrzeć do Hogsmeade. Zdziwił ją wybór miejsca spotkania. Gospoda Pod Świńskim Łbem zdawała się jej bardzo... podejrzana. Weszła do środka i nie potrafiła ukryć zdziwienia, a także lekkiego zażenowania na twarzy.
Było bardzo brudno. I niechlujnie.
Raziło to Poppy, która umiłowała sobie sterylną czystość tak bardzo, że nie potrafiła zasnąć, jeśli w jej mieszkaniu w Londynie nie panował doskonały porządek. Nic jednak nie powiedziała, zamiast tego wspięła się po schodach do wynajętego pokoju gościnnego, gdzie uśmiechnęła się ciepło do wszystkich. Poklepała lekko Pomonę po ramieniu, Eileen przelotnie uściskała, po czym stanęła obok Garretta. Teatralnie pomachała dłonią, jakby chciała odgonić od siebie dym i powiedziała cicho: -Zgaś już tego papierosa, to szkodzi na płuca! - pokręciła głową z zaciśniętymi ustami, po czym zamilkła, badając spojrzeniem pozostałych.
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Pokój gościnny [odnośnik]01.09.17 18:34
05.05

Wizyty w Cumberland nie należały do najciekawszych. Wszystko działo się tu powoli i stałym rytmem, sielanka. Rodzina doskonale zdawała sobie sprawę jakie ma zdanie na temat urodzin, ich obchodzenia i prezentów, ale jej zdanie nie było brane pod uwagę. Rodzinny obiad to tradycja, powtarzali jak mantrę. Jako jubilatka powinna mieć zdanie na temat tego dnia, ale wiedziała, że to przegrana bitwa. Musiała nawet stwierdzić, że trochę się za nimi stęskniła. Gloria też nie była tak irytująca co zwykle, ale może dlatego, że była zaskakująco cicha jak na nią. Nie chciała się nad tym zastanawiać, zresztą w jej głowie było tylko wieczorne spotkanie Zakonu. Czuła się winna, że nie mogła uczestniczyć w odsieczy i chciała się dowiedzieć jak wszystko się zakończyło. Obawiała się o wyniki tej operacji, lecz musiała jeszcze poczekać. Nikt z rodziny nie skomentował jej milczenia czy zamyślenia. Nadal czuła się zmęczona po anomaliach magii z początku maja, więc wykorzystała tą historyjkę, by szybko pożegnać się z rodziną. Mimo że za nimi tęskniła to wszystko miało swój czas - również jej tolerancja względem macochy. Wolała uniknąć jakichkolwiek konfliktów.
Udała się do mieszkania w celu przebrania się, założyła płaszcz i owinęła się szalikiem. Nadal nie mogła uwierzyć, że taka pogoda występuje w maju, ale musiała się z tym pogodzić. Następnie teleportowała się do Hogsmeade, którego od dawna nie odwiedzała. Czuła jakby z kilka miesięcy nie była w wiosce, a już w gospodzie, w której odbywało się spotkanie nigdy  nie była. Wybrała dłuższą trasę od miejsca teleportacji, by upewnić się, że nie jest śledzona - nadmierna ostrożność jeszcze nikogo nie zabiła. O tej porze dnia było już mało widać, ale stanowiło to zarówno zaletę jak i wadę. Gospoda nie robiła najlepszego wrażenia, zarazem nie było to miejsce często odwiedzane, więc miało swoje plusy. Gdy weszła do środka spostrzegła pary klientów, ale nie zwracali na nią uwagi zajęci swoim towarzystwem i alkoholem. Schody zaskrzypiały, gdy wolno po nich wchodziła i wzdrygnęła się słysząc te dźwięki. Gdy weszła do środka zauważyła już sporo ludzi, przywitała się lecz szybko zaczęła poszukiwać miejsca. Początkowo myślała, by stanąć przy drzwiach ale po namyśle skierowała się obok Glaucusa, gdyż nie wiedziała jak długo potrwa spotkanie. Atmosfera panująca w pokoju była przygnębiające, pełna niepokoju i oczekiwania. Uśmiechnęła się do Glaucusa, o którym tyle słyszała od Lyry, lecz później skierowała swoją uwagę na centrum pokoju. Nie była dzisiaj najbardziej rozmowna, lecz wydawało się jej, że inni również nie mieli dużej ochoty na małe rozmówki.
Elizabeth Fawley
Elizabeth Fawley
Zawód : Auror
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny" W. Szekspir.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Wszechświat się cały czas rozrasta.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t745-elizabeth-fawley https://www.morsmordre.net/t773-odyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f155-baker-street-223a https://www.morsmordre.net/t1058-elizabeth-fawley
Re: Pokój gościnny [odnośnik]01.09.17 20:27
Wiadomość o spotkaniu wprawiła moje serce w dziwne drganie, jakbym była jednocześnie podekscytowana i zmartwiona. Ciężko było mi pozbierać myśli, nie po tym co stało się tak niedawno. Wciąż czuję wewnętrzny niepokój, że to zebranie może odbywać się właśnie dlatego - by podsumować straty, by wymyślić plan działania, by mieć czas na lizanie ran. Zbieram się ociężale, by uniknąć spóźnienia, nie zważając na to, że za drzwiami wita mnie w swoich objęciach chłodny wieczór. Lokal nie był powalający, ale był tym czego, jak miałam wrażenie, właśnie potrzebowaliśmy. A zapewne niewielu mówiło, że potrzebowało Świńskiego Łba. Bywałam jednak w gorszych miejscach, w gorszych i w lepszych rzecz jasna.
Nie zjawiam się pierwsza, nie zjawiam się nawet jakoś specjalnie przedwcześnie, choć staram się upewnić by być na czas. Drzwi przekraczam z jednym ze starszych stażem Zakonników, rozglądając się dookoła. Dostrzeganie tylu znajomych twarzy sprawia mi pewną ulgę - czuję się lepiej wiedząc, że przetrwali chociaż te felerne anomalie. Widzę znajome kolorowe włosy, widzę także sporą część mojej rodziny. Posyłam Sophii serdeczny uśmiech, a gdy tylko dostrzegam Madeline, natychmiast przemykam się na miejsce tuż obok niej. Moje serce wyrywa się by przywitać ukochaną kuzynkę w jakiś cieplejszy sposób, ale czuję, że obecna sytuacja może być na to poważna, więc uściski zostawiam na później. Sięgam tylko po jej dłoń i ściskam ją mocno i serdecznie, chcąc w jakiś sposób przekazać jej trochę swoich własnych sił. Nie dlatego, że uważam, że ich potrzebuje, ale dlatego, że mogłabym się z nią dzielić wszystkim. Moje ciepłe spojrzenie wędruje po pomieszczeniu jeszcze długo, omiatając wspaniałą Lorraine, która jak zwykle wnosi do pomieszczenia trochę słońca, rosłego Bena, z którym łączy mnie pasja do smoków. Gdybym mogła, z pewnością oddałabym całą swoją pewność siebie Susanne, choć z drugiej strony mocno wierzę, że tak naprawdę jest odważniejsza niż ja. Czuję potrzebę jeszcze tylu powitań, mimowolnie wciąż czuję się lepiej spoglądając na Floreana, choć szkolne lata w których robiłam do niego maślane oczy minęły już dawno. W tym jednym pomieszczeniu odnajduję tyle tak bliskich mojemu sercu osób, że wydaje mi się to abstrakcyjne. I Pomonę i Poppy i nawet Constantine’a, a coś wewnątrz mnie mówi, że to ja go w to wszystko wciągnęłam. Na dobre i na złe - byłam w pewien sposób za to odpowiedzialna. Usiłuję się powstrzymać i zachować spokój, ale czuję też pewną wiszącą w powietrzu tragedię - cały świat jest w niej pogrążony od tej majowej nocy. I nawet tak dobrze znane oblicze Samuela wydaje mi się jakby nieco inne, bardziej poważne. Wiszące w powietrzu deszczowe chmury gromadzą się nad głowami wszystkich Zakonników, czekając tylko na kolejną burzę. Zapewne przesadzam, ale dostrzegam je wszędzie, nawet w sobie, nawet w osobach, których twarze nie wydają mi się aż tak znajome. Ciężko byłoby dopasować do nich imiona i nazwiska, ale wierzę, że skoro są tu i służą tej samej sprawie, to są moją rodziną tak samo jak Sam, Maddie, Sophia czy Pomona. Rzucam krótkie słowa powitania, nie wychylam się jednak ze swojego miejsca, nie zwracam niepotrzebnej uwagi. Zresztą mam przeczucie, że następne słowa Gwardzistów lub też starszych stażem Zakonników spowodują, że choć cała zebrana tu zgraja wydaje się wyjątkowa, wszystko inne przez najbliższe kilka chwil wyda się nieistotne.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pokój gościnny [odnośnik]01.09.17 23:00
| Niech długość posta was nie zniechęca – niezainteresowanych bełkotem Lisa, a konkretami, zapraszam od razu do drugiej części posta oddzielonej interlinią!

Pokój powoli wypełniał się Zakonnikami, a moje serce – bólem. Wszyscy, którzy przychodzili, zdawali się pełni nadziei. Silni. Niezłomni. Nieświadomi tego, co wywołało anomalie – i tak miało pozostać. Nie czułem się komfortowo, zatajając prawdę. W mojej naturze leżała przede wszystkim szczerość, ostatnie miesiące zmusiły mnie jednak do uciekania od odpowiedzi na niekomfortowe pytania. Nie zwykłem parać się kłamstwem, ale coraz częściej unikałem obrazowania faktów w pełnej krasie.
Zwłaszcza w towarzystwie pewnej Osy.
Uściskałem Just – krótko, ale mocno – nie przestając się dziwić temu, jak wiele siły drzemało w jej drobnym, pozornie wątłym ciałku. Znałem jedynie strzępki historii, która zaczęła się od felernego przesłuchania; ale te wystarczyły, bym zrozumiał jej słowa, gorzko nawiązujące do naszego ostatniego spotkania.
- I będzie takich więcej. - Przyznałem cierpko, z niepodobnym do siebie pesymizmem. - Ale stawimy im czoła. - Ty. Ja. Cały Zakon Feniksa. Skoro on odradza się z popiołów, być może my też możemy – choć trudno uwierzyć, że można tańczyć w ciemnościach.
Kolejne postaci wypełniające pomieszczenie przyjmowałem z milczeniem, witając każdego lekkim skinięciem głowy; mężczyzna, którego nazwiska nie pamiętałem, lecz wiedziałem, że jest nauczycielem w Hogwarcie, później Adrien i Sophia – która, choć była aurorem, nie miała jeszcze okazji dowiedzieć się o mojej przynależności do Zakonu; ożywiłem się dopiero, gdy w pokoju pojawił się Duny, który zapadł się pod ziemię w chwili, gdy polityka antymugolska nieprzyjemnie się zaogniła.
- Dobrze cię widzieć. - Zwróciłem się w stronę Becketta. - Jakim cudem uniknąłeś aresztowań? - Minie jeszcze chwila, zanim Zakonnicy zbiorą się w gospodzie. Powinna wystarczyć na to, aby wysłuchać rudzielca, co jednak okazało się trudniejsze, niż przypuszczałem. Chwilę później do pomieszczenia wparował Ben, z typowym dla siebie harmidrem, niemal rozlewając się w pokoju, który na tle półolbrzyma wydał się nieproporcjonalnie mały. Obecność Wrighta nie była konieczna, ale nie dziwiła mnie wcale: Zakon Feniksa stał się jego nowym uzależnieniem. Widok przyjaciele mimowolnie wywołał u mnie uśmiech, ale jego posągowa postawa i krótki, wręcz szorstki komunikat szybko go zmył.
W pierwszej chwili byłem przekonany, że się przesłyszałem. Ale po chwili zza jego szerokich pleców wyłoniła się Lovegood – a nawet dwie. O ile widok tej pierwszej nie dziwił – w końcu sam podarowałem Sue piórko – tak obecność Osy wydała mi się mało udanym żartem. Trudno było jednak pomylić typową dla Seliny butę i ekstrawagancję z kimkolwiek innym – a jeszcze trudniej uciec od spojrzenia zielonych oczu, tak ostrego, iż poczułem ukłucie w sercu.
Najgorszy koszmar stał się rzeczywistością.
Gruby mur, za którym chowałem tajemnicę wszystkich blizn, których nawarstwianie się Selina mogła obserwować na przestrzeni ostatnich tygodni, okazał się nagle mistyfikacją. Bo oto była tutaj, w całej swojej okazałości, przyprowadzona przez ostatnia osobę, którą podejrzewałbym o bliską zażyłość z Lovegood. Nie mogłem jednak ciągać Wrighta na stronę – nie w tej chwili. Ilość myśli, która uderzyła w moją głowę bez strzeżenia była porażająca. I zapewne straciłbym kontrolę, gdyby w porę nie pojawił się Weasley, który wyrósł znikąd, materializując się obok z niezwykle celnym komentarzem.
- Na pewno nie ja. - Odparłem mu cicho, będąc wdzięcznym za to nieświadome wsparcie – choć właśnie taką rolę przypisała mu na dzisiejszy wieczór profesor Bagshot. Długo nie mogłem oderwać wzroku od Seliny, niemal nie zapominając o doczesnym świecie, o swoich obowiązkach, o świecie, który stanął na głowie. Choć dzielił nas spory kawałek podłogi, pod podeszwami butów wyczuwałem złość, która wibrowała z jej strony. Skapitulowałem, przenosząc wreszcie spojrzenie na Garretta. Bliżej było mu do zjawy niż człowieka, a jednak pomimo tego zdawał się emanować jakąś niewytłumaczalną dla mnie siłą. Później już łatwiej było ogarnąć wzrokiem ciasny pokój: pierwszego zauważyłem Botta, o którym niedawno jeszcze kazano mi myśleć jak o zmarłym – w co nigdy nie chciałem uwierzyć. Był także brat Ulyssesa, Samuel – jak zwykle trzymający się na uboczu – i Pomona, zupełnie nie przypominająca roześmianej siebie. Kilka mniej znanych mi twarzy, dwie młode aurorki, a także Florean, który urósł w moich oczach od czasu wyprawy do Kruczej Wieży. Cukiernik okazał się nie tylko świetnym historykiem; zdumiało jego opanowanie, lekkość w posługiwaniu się różdżką, zaciekłość w walce – jak na kogoś, kto nigdy nie szkolił się w tym kierunku, wręcz zadziwiał skutecznością. Tacy jak Fortescue byli na wagę złota.

Nie obliczałem czasu, który upłynął od mojego pojawienia się w gospodzie, wydawało mi się jednak, że większość była już obecna. Ruszyłem więc w stronę okna, zajmując wolne krzesło, które odwróciłem oparciem do siebie, by (trochę nonszalancko) móc oprzeć na nim ręce - spadzista połać dachu nie sprzyjała pozycji stojącej. Z obranej pozycji mogłem widzieć twarze wszystkich Zakonników, ledwie mieszczących się w pokoju. Był to dobry znak – pieśń feniksa roznosiła się echem. Coraz więcej osób poszukiwało prawdy. Coraz więcej domagało się sprawiedliwości. Obojętność była najgorszą karą – a jedna osoba w tym pomieszczeniu, na ironię, wiedziała o tym najlepiej.  
- Dobrze was widzieć w tak licznym gronie, przyjaciele. - Podjąłem w końcu, nie czując się szczególnie dobrze w roli gospodarza, to jednak nie miało najmniejszego znaczenia. Wokół miałem jeszcze trzech Gwardzistów – i tylko oni znali prawdę. Wiedziałem, że mogłem liczyć na ich głos, gdyby sprawy wymknęły się spod kontroli. To wystarczało, bym mógł kontynuować. - Być może spodziewaliście się ujrzeć Bathildę Bagshot i jej kota. – Intuicja podpowiadała mi jednak, że tego drugiego nie koniecznie. Ostatecznie mogłem z łatwością przybrać twarz profesor Bagshot, ale zachowałem ten marny dowcip dla samego siebie. – Jak sami widzicie, nasze grono się powiększa. To dobrze, bo trzeba nas jeszcze więcej. Począwszy od teraz, spotkania będą prowadzone przez Gwardzistów, a my, w imieniu całego Zakonu, będziemy spotykać się z panią profesor. - Wyjaśniłem, uznając za rozsądne poinformowanie zebranych o restrukturyzacji grupy. Szczerość pomagała budować zaufanie – więc zamierzałem pozwolić sobie na nią na wszystkich polach, na których tylko mogłem, tym samym pogrążając się we własnej hipokryzji. - Gospodzie Pod Świńskim Łbem daleko do luksusów, ale w tej chwili to jedyne miejsce, w którym możemy spotkać się bez narażania. - Ryzyko istniało zawsze – dobrze o tym wiedziałem, jednak oberża na przedmieściach Hogsmeade należała do lokali, które odstraszały nawet najgorszych krętaczy – co czyniło ją miejscem idealnym dla nas. - Niektórzy z was pewnie już wiedzą, że nasza kwatera została zniszczona w majowym wybuchu – dodałem w ramach wyjaśnienia, odruchowo podnosząc spojrzenie na Samuela, który znajdował się na drugim końcu pomieszczenia, vis a vis mnie. - a druga część zapewne zastanawia się, o co w tym wszystkim chodzi. Gdyby ktoś z was się zgubił, czujcie się wolni by pytać. - Mówiłem swobodnie, bez wyszukanych, sztywnych frazesów, co nie wszystkim musiało odpowiadać. Ale tylko takie słowa przychodziły mi lekko – niewymuszone, moje, a być może pomagało poczucie, że nie przemawiam do obcych ludzi, a do przyjaciół. - Jest wiele spraw, które wymagają dyskusji, ale żeby nakreślić ich kontekst, musimy cofnąć się w czasie o tydzień, do odsieczy, na które mogliśmy ruszyć dzięki Margaux, której udało się uciec z przesłuchań. - I której, jak dopiero teraz zauważyłem, brakowało. – Nie będzie to wesoła historia. - Powoli zacząłem przechodzić do meritum. - Trzy lokalizacje. Hogwart, Wyspa Rzeźb i Krucza Wieża na wyspie Wight. Początkowo wydawało się nam, że idziemy jedynie odbić więźniów, ale z czasem okazało się, że za aresztowaniami mugolaków kryła się grubsza farsa. Wieża, do której udaliśmy się z Brendanem, Margaux, Alanem i Floreanem, nie była zwykłym więzieniem. To miejsce było splugawione czarną magią. Odkryliśmy salę tortur; na więźniach przeprowadzano eksperymenty. Florean może potwierdzić moje słowa. - Zwróciłem się w kierunku Fortescue, który jako jedyny z obecnych widział to, co ja, tym samy starając się go zachęcić do mówienia. - Wśród nich była także dziewczynka, nie miała więcej, niż jedenaście lat. W drodze ucieczki trafiliśmy do groty pełnej inferiusów, jednak udało nam się uratować wszystkich dzięki współpracy więźniów. Archibald i Poppy zjawili się w środku nocy, by pomóc poszkodowanym. - Przerwałem na chwilę, próbując zebrać myśli. - O tym, co wydarzyło się w Hogwarcie i na Wyspie Rzeźb, lepiej opowiedzą wam ci, którzy tego doświadczyli. - Spojrzałem kolejno na Garretta, Eileen, Justine, Bertiego, Jamiego, Pomonę i Samuela. Wiedziałem, że żadne z nich nie chciało ponownie wracać do wspomnień z tamtego wieczoru – ale pozostali Zakonnicy mieli prawo poznać prawdę. Zwłaszcza, że ta prowadziła do kolejnej zagadki. - Nie wiemy nadal, co z Josephine i Alexem, ale majowe anomalia rzucają cień szansy na to, że wyszli z odsieczy obronną ręką. Czy ktoś z was miał od nich jakieś wiadomości? - Zwróciłem się do wszystkich, błądząc spojrzeniem pośród tłumnie zebranych Zakonników – zupełnie przypadkiem zatrzymując wzrok na Osie.
Jakby posiadała jakiś magnes, który działał na mnie wbrew mojej woli.  


Na odpis macie 48 godzin.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym


Ostatnio zmieniony przez Frederick Fox dnia 02.09.17 0:38, w całości zmieniany 1 raz
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój gościnny - Page 3 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Pokój gościnny [odnośnik]02.09.17 0:13
Oderwałam się od Freda i on nosił na sobie znamiona ostatniej walki, o której jedynie dane było mi słyszeć niewiele.
-Tak długo, jak długo nie pozwolimy umrzeć naszym dzieciom. – zgodziłam się skinąwszy głową, zrównując z nim na kilka chwil, nawiązując do naszego ostatniego spotkania – momentu w którym nie byliśmy jeszcze tak świadomi, jak teraz. Ramiona Duncana znalazły mnie szybko, a moje dłonie same owinęły się wokół niego. – Jestem. – odszepnęłam cicho, ciesząc się, że nie musiał doświadczać tego koszmaru. Ludzie schodzili się powoli, pokój zapełniał się jednostkami które znałam i tymi kompletnie obcymi. Widok Seliny wywołał zdziwienie, choć szybko przypomniałam sobie uczucie, które towarzyszyło mi podczas rozmowy z nią. Obserwowałam wchodzące postaci, na chwilę dłużej zatrzymując wzrok na Benjaminie, a potem Samuelu, przez chwilę zaświtała myśl by ruszyć w jego kierunku, jednak postanowiłam zostać na swoim miejsce. Chwilę później głos zabrał znów Freddie. Słuchałam go uważnie. Gdy wybrzmiały jego ostatnie słowa, a właściwie pytanie o Alexa serca ścisnęło się nieprzyjemnie z ciężka gula zagnieździła się w gardle.

- Ja zacznę – oznajmiłam cicho, wychodząc kawałek do przodu. Przeniosłam się z stóp na palce, a potem opadłam na nie ponownie. Lustrując spojrzeniem każdego z osobna, chwilę dłużej zatrzymując wzrok na Samuelu. -  Zaskoczyli nas, zabrali różdżki przed przesłuchaniem. Potem wszystko potoczyło się szybko – sprawa była z góry przegrana. – zaczęłam unosząc dłonie i zakładając włosy za uszy. Wzięłam głęboki wdech. – Ocknęłam się z Lilą, większość pomieszczeń na piętrze była otwarta, Lila popadła w psychozę przez nich i ich cholerne magiczne zbroje, a dzieci które tam przetrzymywano nieobecne i dziwnie obojętnie. Jakby… - zacisnęłam dłoń w pięść, czując jak trzęsą mi się ramiona. Spojrzałam na swoje buty, a potem uniosłam ponownie spojrzenie na zgromadzonych, zastanowiłam się chwilę – pozbawione werwy, dziecięcej ciekawości, zdecydowanie po jakiejś dużej traumie. Bały się czegoś – albo kogoś – a gdy wejście otworzyło się rozbiegły się w przestrachu. Rozdzieliliśmy się. –  spojrzałam na Garretta zza ramienia. – Za drzwiami, których strzegły zbroje i zagadka, nie było lepiej. Ślady krwi, znamiona zbrodni, których tam dokonywano, gdy… - zacięłam się unosząc dłoń i obejmując się ramieniem. Wzięłam głęboki wdech, by kontynuować. – gdy weszliśmy na górę znaleźliśmy moją mamę. Ciało, mojej mamy. – powiedziałam głucho, zaciskając do bólu dłoń na ramieniu, nie chciałam wracać do tych wspomnień, nie chciałam, ale wiedziałam też, że przed nimi nie ucieknę.. – Na górze były cztery pomieszczenia, weszłam do jednego z nich – tam spotkałam Eileen która poleciała za chłopcem. Pokój szybko stanął w płomieniach. – zerknęłam w stronę kuzynki, nadal nie mogłam sobie wybaczyć tego, że rzuciłam wtedy zaklęcie zamiast złapać chłopca i wyciągnąć go z pomieszczenia. Może… może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej. – Zabrałam chłopca, mając nadzieję, że Eileen da radę ruszyć za mną. Potem wszystko potoczyło się szybko… Nie wiedziałam gdzie jest Garrett, Pomona znajdowała się na balkonie, do Wieży weszli strażnicy, a działanie uniemożliwiał krzyk potwora. – wzięłam wdech. -  W jednym z pomieszczeń trzymali sasabonsama. – w głos wdarło się niedowierzanie, nadal nie potrafiłam pojąć tego, że piętro niżej trzymali dzieci. zamilkłam na chwilę, biorąc kolejny wdech. – zamknęli mnie i Eileen razem, nie wiem ile czasu minęło. A potem nas rozdzielili. Z celi wyrwała mnie anomalia. - starałam się opowiadać wszystko po kolei i treściwie, ale wcale nie było to proste. Uniosłam lekko ramiona, a potem je opuściłam. Czułam się dziwnie pusta, wyprana i przemielona, twarz pozostawała niezmiennie zmęczona. – O dzieciach więcej wiedzą Garrett i Pomona. – zakończyłam koślawo, cofając się o krok na swoje poprzednie miejsce, pozwalając, by cisza na chwilę wypełniła pokój.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Pokój gościnny - Page 3 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Pokój gościnny [odnośnik]02.09.17 9:46
Jay obserwował wszystkich wchodzących jak wszyscy, którzy znajdowali się w środku jak i ci, którzy dopiero docierali. Nie mieli zbyt wesołych min, jednak czułby się jeszcze dziwniej, gdyby chodzili z uśmiechami wypisanymi na twarzach, a on wyjątkowo nie mógłby podzielić się z nimi tym entuzjazmem. Dlatego milczał, odprowadzając kolejnych Zakonników zmęczonym spojrzeniem. Uniósł brwi w nieco zaskoczonym geście, gdy zaraz po nim do pokoju weszła ruda dziewczyna, z którą rozmawiał jakiś czas temu o dość przykrej sprawie, która była jedynie kolejnym ziarnem nieszczęść. Uśmiechnął się blado, gdy na niego spojrzała. Coraz więcej i coraz szybciej schodzili się wszyscy, którzy powinni być na spotkaniu i każdy kto przychodził i poświęcał uwagę na przywitanie się, odpowiadał. Może niekoniecznie radosnymi słowami tak jak zrobił to Duncan, ale cień uśmiechu błądził gdzieś na jego twarzy. Poczuł się nieco lepiej, gdy Glaucus usiadł obok niego. Widział w nim to samo wyczerpanie i nie zamierzał go o nic pytać. Dzielny marynarz wyglądał nieco lepiej od niego, ale raczej nie miał ochoty na żadne pokrzepiające słowa, a JJowi żadne też nie przychodziły do głowy. Skinął jedynie głową przyjacielowi wraz z nim skupiając uwagę na kolejnych postaciach. Części z nich nie znał, jednak nie poświęcał im zbyt dużo czasu, przez większą część patrząc przed siebie i wbijając spojrzenie w ścianę. Czuł się okropnie i nie było to jedynie spowodowane wcześniejszym pogrzebem Barryego, bo nawet go nie znał. Przyszedł ze względu na solidarność wraz z pozostałymi, bo w pewnym sensie wielkość żałobników mogła świadczyć o sentymentu do zmarłego. Jeśli miało to pomóc rodzinie i przyjaciołom, powinien tam być. Przedwczesne odejście młodego czarodzieja zawsze było bolesne i Vane mógł się o tym przekonać na własnej skórze. Ale nim po raz kolejny oddał się tym myślom, poczuł u boku czyjąś znajomą obecność. Gdy czyjaś dłoń ułożyła mu się na ramieniu, ocknął się i spojrzał na Eileen. Odwzajemnił również ten blady uśmiech najlepiej jak umiał, chociaż efekt był raczej mizerny.
- Ciebie też - odpowiedział cicho, chwytając jej drugą dłoń i ściskając lekko. Czuł się nieco lepiej, mając u boku dwóch przyjaciół, chociaż tak naprawdę wszyscy zgromadzeni nimi byli. Teraz jednak tak milczący i posępni... Ciężko było powiedzieć, by byli wesołą kompanią. - Chciałbym - dodał, gdy gajowa spytała go o sen. Naprawdę chciałby dobrze zasnąć. Zaraz jednak ponownie uścisnął rękę Wilde i uśmiechnął się nieco szerzej, chociaż i tak na jego porośniętej zarostem twarzy ciężko było dostrzec tamtego astronoma sprzed miesiąca. Potem dochodziły jeszcze inne osoby, w tym Pomona i Poppy. Jesz cze chwilę to zajęło nim spotkanie oficjalnie się rozpoczęło. Słuchał każdego słowa, przybierając rolę podobną do ucznia wpatrzonego w profesora. Nie zamierzał jeszcze o nic pytać, pochylony do przodu z łokciami opartymi na kolanach, czekał, aż wszystko co miało być powiedziane zakończy się. Nie było to jednak łatwe, bo każde kolejne słowo przypominało mu od razu to, co się wydarzyło. Jemu było ciężko, a co dopiero reszcie, która brała udział w odsieczach? W głównych wydarzeniach? On widział skutki, jednak to, co działo się w trakcie walki musiało być jeszcze gorsze. Poniekąd mu ulżyło, gdy dowiedział się, że z jednej misji udało się wszystkich uratować. A potem jakaś dziewczyna zaczęła opowiadać o tym, co miało miejsce przed jego pojawieniem się w ruinach. Nie patrzył na nią tylko wiercił spojrzeniem dziurę w ziemi między swoimi butami. Sasabonsam... Był w Hogwarcie, a on tego nie wiedział. Nie zauważył. Nie zrozumiał. Instynktownie zacisnął pięści.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP


Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 04.08.19 17:40, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Pokój gościnny [odnośnik]02.09.17 10:30
Przywitał się krótko z kolejnymi przybyłymi, choć nie mógł pozbyć się lekkiego rozproszenia, które dość często mu ostatnio towarzyszyło. Spojrzał na Duncana, kiedy Fox zadał mu pytanie. Cieszył się, że go widzi. Było wiele osób, o które mógł się martwić, o które się martwił, a osoby mugolskiego pochodzenia stały niestety w czołówce.
Robiło się coraz bardziej tłoczno, coraz mniej miejsca. Pojawiały się kolejne twarze, zaraz Fox zaczął spotkanie. Bertie w pierwszej chwili lekko zmarszczył brwi, zanim jednak zdążył się odezwać, Frederick rozwiał jego niepewność dotyczącą pewnej starszej kobiety z kotem.
Czy Gospoda jest bezpieczna - nie sądził. Nie zaproponowałby jednak bardziej rozsądnego miejsca, nie zamierzał także popadać w paranoję. Gdzieś musieli się spotykać, a zagrożenie może pojawić się wszędzie. Liczył w gruncie rzeczy, że może tutaj dowie się czegoś więcej na temat wybuchu, nie zadawał jednak pytań, a słuchał dalej opowieści. Był ciekaw, czy wszystkie odsiecze były równie koszmarne - i co ważniejsze, jak się skończyły, choć w gruncie rzeczy nie mógł spodziewać się czegoś innego.
Opowieść Lisa była dość krótka i treściwa, choć słowa o sali tortur zmroziły Bertiego. Komuś o tak silnej wierze w drzemiące w świecie dobro mimo wszystko nadal trudno było pogodzić się z istnieniem takiego okrucieństwa. Szczególnie w kontekście dzieci. Oni przecież także trafili na ich całą gromadę.
Zaraz jednak zaczęła mówić Justine. Znacznie bardziej emocjonalnie - przeżyła to wszystko od drugiej strony. Była bezbronna, jednocześnie jako jedna z nich chciała działać. Kiedy usłyszał o jej matce, przeszły go dreszcze. Zerknął na Sue wiedziony niejasnym impulsem. Wiele strasznych rzeczy działo się ostatnimi czasy dookoła.
Zaraz jednak znów zwrócił spojrzenie w stronę drobnej, roztrzęsionej dziewczyny, nie mógł nie przypominać sobie przy tym wszystkim więźniów których sami usiłowali ratować. Nieudolnie. Zamknięci, przerażeni, poddawani torturom, odizolowani od rodzin, wyłącznie za to, że ich rodzice nie czarowali.
Kiedy zakończyła, milczał jeszcze chwilę. Zerknął w kierunku Eileen. Przypominał sobie ich pierwszomajowe spotkanie jak przez mgłę. Nie był wtedy pewien czy wszystko co widzi nie jest dziwnym snem, teraz rozumiał że wszedł w środek dramatu, pamiętał jednak że eliksir jakim napojono go w Mungu owionął go dziwnym poczuciem braku rzeczywistości i zobojętnieniem.
Więc wszyscy wrócili z martwych.
- Przykro mi z podowu twojej mamy. I tego wszystkiego. Przeszłaś piekło. - zacisnął usta. On sam się w to pchał, Ben, Alex, Sue, Josie, większość z tu obecnych tak na prawdę, oni mogliby być obojętni, ale podjęli decyzję by władować się w to bagno. Domyślał się, że Justine stanęłaby po ich stronie barykady i bez tego, jednak niesprawiedliwość zawsze działała mu na nerwy, a dręczenie tych ludzi przez wzgląd na czystość ich krwi tym właśnie było. Ustawienie ich w tej wojnie siłą.
Wiedział, że jego słowa nic nie zmienią, jednak wierzył, że nawet takie oklepane rzeczy warto mówić. Nie byli bliskimi przyjaciółmi, jednak Zakon w jakiś sposób wiązał ich wszystkich.
Skoro już się odezwał, rozejrzał się po pozostałych. Przez chwilę patrzył na Bena. Ich kolej. Któregoś z nich. Choć raczej żaden nie miał na to szczególnej ochoty. Zastanawiał się, co czuje Wright. Dopiero teraz dotarło do niego, że Ben sądził, że przeżył jako jedyny. Przy całej tej porażce musiał to być koszmar.
Choć akurat Ben swoją część wykonał. Tak przynajmniej sądził Bott. Wyprowadził kogo mógł, oni mieli próbować, zrobić co się da, opóźnić pościg i uciec. Może chociaż opóźnienie pościgu im się udało? To w sumie dość tragikomiczne.
- Zacznę od tego, że Lex i Josie żyją. - powiedział, bo i znów poczuł się koszmarnie, tym razem przez to, co musiał czuć Ben myśląc, że przeżył jako jedyny. Na pewno jednak rozumiał, że wiele się działo. - Widzieliśmy się po wszystkim. Anomalia wyrzuciła ich gdzieś razem. Nas wszystkich uratowały anomalie.
Jakkolwiek dla innych w większości były dramatem, dla nich stanowiły ratunek. To, co działo się w zoo było koszmarne, jednak malało do rozmiarów byle anegdotki w zestawieniu z faktem, że odzyskał wolność.
- Wyspa była gonitwą z czasem i traceniem czasu. - dodał, bo i skoro się odezwał, chyba powinien powiedzieć więcej. Nie odsuwał się z miejsca pod ścianą, jednak nie był w nim szczególnie ukryty. - Podejrzewaliśmy, że więźniowie zostali napojeni eliksirem który po wschodzie słońca miałby ich uwięzić na wyspie na zawsze.
Odetchnął. Czuł się jakby tłumaczył się przed dużą grupą ludzi. Przed Just, która dopiero co opowiadała o swoim koszmarze. Nie potrafił na nią spojrzeć, jak nieprzygotowany do lekcji uczniak. Tamci ludzie byli jak ona. Ona mogła być wśród nich. - Dzięki Josie która zna się na starożytnych runach odnaleźliśmy wejście do więzienia.
Cierpki uśmiech pozbawiony jakiejkolwiek wesołości, wiedza którą ignorował nagle okazała się nad wyraz użyteczna. Zaraz jednak kontynuował.
- Dotarcie do cel było podejrzanie łatwe. - a już po drodze przez swoją głupotę prawie dałeś się zabić jakiejś rzeźbie, co Bott? - Cele były zabezpieczone zaklęciem, a próba otwarcia drzwi uwalniała trujący gaz, który prawie od razu wypełniał pomieszczenie. Więźniów było wielu, wśród nich dzieci. Byli osłabieni. Była też jedna cela ukryta. - tu spojrzał na Bena, Bott był dalej od niej, ten element nadal był dla niego niejasny. - Wyprowadziliśmy kogo daliśmy radę.
Nie wszystkich. Prawie poczuł drapiący gardło, odbierający siły dym wdzierający się do płuc.
- Musieliśmy uciekać, ale droga ucieczki była zamknięta, okratowana, krata przy próbie podniesienia powodowała odmrożenia, za kratą przepaść. Pochopnie rzuconym zaklęciem wypchnąłem  Bena.
Spojrzał na Wrighta. Pochopnie czy po prostu głupio? Nie spodziewał się, że będzie tak silne. Był to detal o którym nie musiał mówić, więc po co o tym wspominał? Na szczęście Wright dał radę dostać się na drugą stronę.
- Więźniowie pomogli z kratą. Pomagaliśmy skakać komu się dało kiedy inni ciągle trzymali tę cholerną kratę, Ben łapał po drugiej stronie, ale czas uciekał. Ben musiał zabrać tych, którzy dali radę się przedostać. Gromadę dzieci i kobietę. Nie było już czasu, słońce wschodziło. - odetchnął. A później nie było już dobrych decyzji. - Miałem nadzieję, że wyciągniemy jeszcze choć jedną osobę.
Skrzywił się lekko. Ci, którzy znają go dłużej wiedzą, że on zawsze ma nadzieję, zawsze próbuje, zawsze widzi cień nadziei nawet jeśli dla innych jest to szaleństwo.
- Josie i Lex nas osłaniali kiedy próbowaliśmy pomóc przy przepaści. Pojawiali się strażnicy. - gubił się lekko z chronologią? Wszystko było dla niego jednym wielkim chaosem. - Próbowaliśmy się teleportować. Dopadli nas rozszczepionych. Nie wiem, co z pozostałymi więźniami. O tym, co się działo dalej może opowiedzieć tylko Ben. - wiesz - Nas uwięziono.
Zacisnął usta. To był jeden wielki koszmar. Spojrzał w kierunku Just i Eil, jakby chciał zapytać. Jednak to wszystko było już za nimi. Żyją. A tamci ludzie nadal tam są.
- Uratowały nas anomalie.
Zakończył. Robili co mogli. Brzmiało to żałośnie. Nie zamierzał się jednak poddawać. Uratowali zbyt mało osób, jednak każde ocalone życie jest warte wszystkiego co się działo. Powinni być lepsi, powinni dać radę lepiej, jednak myślenie o tym nikogo nie uratuje. Spojrzał ponownie na Bena, bo i sam chciał usłyszeć, co się działo dalej.



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój gościnny - Page 3 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Pokój gościnny [odnośnik]02.09.17 11:58
Choć przyglądał się twarzy Fredericka już prawie dwie dekady, doskonale rozpoznając na niej nie tylko rozbawienie, dziką chęć psocenia, ale także wzruszenie lub autentyczny smutek - jak wtedy, gdy Ulysses zarekwirował jego prawie-gotową lipną różdżkę, dodając coś o nieprofesjonalnym komentowaniu rozgrywek - obecnie Ben nie był w stanie rozpoznać na przystojnym licu Foxa ani szoku ani kiełkującej pseudozłości. Spodziewał się owacji na stojąco, ale ich brak zupełnie go nie zdziwił; nie było to ani miejsce ani czas na takie wybuchy pozytywnych emocji. Kto wie, czy kiedykolwiek znajdą się w miejscu i chwili, które przywrócą im młodzieńczą beztroskę: podejrzewał, że nigdy, lecz nie dzielił się swoim jakże optymistycznym podejściem do życia. Ledwie przecież stał na nogach; opierał się więc plecami o ścianę, z ramionami ściśle zaplecionymi na klatce piersiowej, wpatrzony w podłogę, z jedynie krótkim przerwami na skinięcie głową następnym wchodzącym ludziom. Widział ich i jednocześnie zdawali się być odlegli, jak za mgłą, której nie potrafił przejść, zamknięty w swoim własnym więzieniu zbudowanych z mocarnych cegłówek wyrzutów sumienia, poczucie beznadziei i przekonania o tym, że to właśnie on odpowiada za całe zło tego świata. Napięty kark zaczynał go boleć - nie podobała mu się ta skulona pozycja, dlatego w chwili, w której Frederick zaczął mówić, Wright elegancko zjechał po ścianie w dół, do niesłowiańskiego przykucnięcia - i tak jego głowa znajdowała się teraz na wysokości siedzących przy chybotliwym stole osób, a więc doskonale widział zgromadzonych. Słyszał - także, chociaż wolałby tego nie robić; nie chciał przechodzić przez to jeszcze raz, wystarczyły mu poszarpane, napisane drżącą ręką notatki, jakie widniały na tablicy ogłoszeń w zniszczonej chacie. Widział to, co działo się na poszczególnych odsieczach z bolesną dokładnością, jakby tym razem to on zanurzył się w paskudnych wspomnieniach, dławiąc się gęstniejącym tam cierpieniem.
Z wzrokiem ciągle wbitym gdzieś w okolice nogi krzesła Ollivandera słuchał słów Tonks - i dalej nie wierzył. Co, co działo się w Hogwarcie, przekraczało możliwości jego - niewielkiego, skądinąd - rozumu. Chciał zagłuszyć kolejne fakty, lecz słowa o śmierci matki Justine i tak przedarły się przez grubą watę otumanienia. Nie podniósł jednak wzroku, by dodać kobiecie otuchy, wiedział, jak trudno mówić o podobnych sprawach, zwłaszcza z kilkunastoma parami oczu wlepionych w bladą twarz. Miał też świadomość, że zaraz przyjdzie pora na niego, że znów będzie musiał opowiadać o porażce - już napisanie notatki kosztowało go naprawdę wiele, a streszczenie tragicznych wypadków tutaj, przed Zakonnikami, z ich żywymi reakcjami, wydawało mu się koszmarem. Miał jedną dobrą wiadomość, Alex i Josephine żyli; trzymał się tej myśli i od tego właśnie chciał zacząć, ale - na szczęście? - ubiegł go Bertie.
Wright podniósł na chwilę głowę, wpatrując się w Botta, lecz szybko - i po krótkim skrzywieniu ust w trudnym do interpretacji grymasie - ponownie wrócił do kontemplowania nierówno ułożonego parkietu. Każde zdanie Bertiego na nowo otwierało ledwie zasklepioną - a może po prostu mniej bolesną, w porównaniu do anomalii, które spadły na cały świat - ranę, lecz wizja końca i oddania mu głosu wcale nie przynosiła mu ulgi. Gdy chłopak skończył opowieść, ponownie zapadła dłuższa cisza.
- Udało mi się wyprowadzić z wyspy Magnolię Cresswell, niektórzy z was mogą znać ją z Dziurawego Kotła, i dziesięć innych osób, głównie dzieci - zaczął, ochryple, głosem matowym i trochę nieobecnym, ciągle skoncentrowany na podłodze, pomimo pewności, że kilka głów na pewno zwróciło się w jego stronę. - Byli potwornie osłabieni, zatruci dymem, psychicznie całkowicie rozwaleni - jak i ja, zostawiający za sobą na pewną śmierć resztę więźniów i zakonników; to jednak przemilczał - Pomoc znalazłem w pobliskiej wiosce. Jej mieszkańcy bardzo nam pomogli, przetransportowali rannych, uleczyli obrażenia, zagwarantowali dyskrecję i anonimowość. Potem świstoklikiem przeniosłem dzieci do domu profesor Bagshot - dokończył, krótko, zwięźle; tyle i aż tyle. Co miał powiedzieć dalej? W głowie kłębiły mu się setki myśli; o Gellercie, trzymającym w Hogwarcie pieprzonego wampira, o ludziach, których stracili, o tym, co stało się później, w momencie otworzenia skrzyni z sercem Grindelwalda. Zacisnął usta, wzruszając dziwnie ramionami, jakby na znak, że nie ma nic więcej do powiedzenia, pewny, że gdyby zaczął mówić dalej, z jego ust posypałyby się żałosne wspomnienia tych, których nie zdążył pochwycić nad przepaścią i tych, których zostawił w zabójczej chmurze toksycznego dymu. Harry, łysy mężczyzna, młodzieniec, będący jego fanem, staruszek, spadająca w otchłań kobieta - ich twarze powróciły, boleśnie żywe i wyraźne.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Pokój gościnny - Page 3 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Pokój gościnny [odnośnik]02.09.17 19:04
Drewniana podłoga skrzypiała żałośnie pod jej stopami, gdy z opuszczoną nisko głową wspinała się po wiekowych stopniach na poddasze czarodziejskiej gospody. Była spóźniona – szmer dobiegających z góry głosów informował ją o tym wystarczająco wyraźnie – ale mimo to nie przyspieszała kroku, mając wrażenie, że ciężkie od ostatnich wydarzeń serce ciągnie ją w przeciwnym kierunku. Karczma pachniała obco, wilgocią i piwem; obce wydawały się też zwisające z sufitu pajęczyny, wplątujące się złośliwie w jej jasne kosmyki i niemal natychmiast znikające na tle prawie białych, potarganych lekko włosów. Pusta, nadgryziona zębem czasu klatka schodowa nie miała nic wspólnego z przytulnością i bezpieczeństwem starej chaty; ta jednak już nie istniała, zmieciona brutalnie przez te same anomalie, które początkiem maja na kilkadziesiąt przerażających minut zamknęły ją w lepkich objęciach oślepiającej jasności.
Dziś z jej oczami było wszystko w porządku, ale wciąż świeże wspomnienia trzymały się jej mocno, sprawiając, że od czasu do czasu przecierała je odruchowo, jakby chcąc się upewnić, czy nie zarastają ponownie grubą warstwą nieprzeniknionego blasku. Kiedyś trudno byłoby jej uwierzyć, że mogła bać się światła – ale przez ostatnie tygodnie świat stanął na głowie tak drastycznie, że to niespodziewane przemieszanie się barw przestało dziwić aż tak bardzo. Zatarciu ulegały zresztą nie tylko linie kontrastujących ze sobą odcieni; różne rzeczywistości również zaczęły przenikać się wzajemnie, ścierając się i sypiąc iskrami, a solidny grunt, na którym wszyscy stali, od miesięcy osuwający się niebezpiecznie, runął w otchłań bez dna. Dryfowali w próżni, bez podstaw i bez reguł, pogrążeni w odcieniach szarości; a Margaux nie miała pojęcia, jak należało postępować z szarością.
Dotarłszy na szczyt schodów, przystanęła w wejściu na ułamek sekundy, następnie bezszelestnie wsuwając się do wąskiego, zatłoczonego pomieszczenia. Akurat przemawiała Justine; słaby, zalany smutkiem i żalem głos przyjaciółki niósł się wśród zgromadzonych równym potokiem, od czasu do czasu wznosząc się wyżej i opadając, przedstawiając historię, którą już znała – ale która, słyszana po raz drugi, wcale nie utraciła na tragiczności. Z trudem opanowała się przed przeciśnięciem się do Tonks i objęciem jej ramionami, wiedziała jednak, że to nie był czas na słowa pocieszenia; nie żeby miała jakieś nowe, którymi mogłaby się podzielić.
Starając się na zwracać na siebie zbytniej uwagi, pozostała przy drzwiach, opierając się o framugę tuż obok przygarbionej sylwetki Samuela. Posłała aurorowi blady uśmiech, po czym przeniosła spojrzenie na środek pomieszczenia, jednocześnie krzyżując ręce na klatce piersiowej i próbując wtopić się w tło. Ciemny płaszcz – ten sam, który miała na sobie w trakcie pogrzebu – bez problemu wciągał ją w snujące się po poddaszu cienie, wisząc na niej jakby zbyt luźno, podkreślając ostrzejsze niż zwykle krawędzie rysów i pogłębiając stalową szarość oczu. Blade tęczówki nie kryły już w sobie rozpaczy ani bezsilności, zniknęła gdzieś dziecięca bezradność, którą wywołały kwietniowe przesłuchania; zamiast tego pojawiło się nienaturalne dla Margaux zacięcie oraz milcząca stanowczość, kłócąca się odrobinę z charakterystyczną łagodnością spojrzenia.
Wsłuchując się w znajomo brzmiące historie, przemykała wzrokiem po pomieszczeniu, z ulgą odnotowując obecność kolejnych bliskich jej osób: kierującego spotkaniem Freddiego; Just, na widok której coś ściskało ją za serce; ognistych kosmyków Sophii; pogodnej twarzy Duny’ego (już prawie była pewna, że przepadł bez wieści); kojącej postaci Lorraine; Bena; Eileen; Floreana; Adriena; Bertiego; Pomony; Cerise; Garry’ego, z którym rozstała się niedługo wcześniej. Byli też inni, nowi, których nie rozpoznawała; wszyscy skupieni i zasłuchani, mimowolnie więc podążyła w ich ślady, zastanawiając się cicho, ilu z nich rozpłynie się jeszcze w nicości, zanim wojna, która wreszcie ich dosięgnęła, przestanie zbierać swoje krwawe żniwo.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Pokój gościnny [odnośnik]02.09.17 20:28
Obserwowałem twarze zebranych, próbując odgadnąć, co skrywa się w ich głowach. Strach, niepewność czy zacięcie i gotowość do dalszej walki? Ja odczuwałem mieszaninę tych emocji, i choć na oko mogły się one wykluczać, mnie napędzały do dalszego działania. Dzień po odsieczy nie byłem pewny czy się do tego nadaję, ale po odetchnięciu i ułożeniu sobie tego wszystkiego w głowie, stwierdziłem, że muszę sobie dać radę. Chociaż, co ważniejsze, chcę sobie dać z tym radę. Teoretycznie mogę się z tego jeszcze wykręcić, wiem o tym, ale nie mam takiego zamiaru. Już podjąłem decyzję, kiedy Frederick przyszedł do mnie do mieszkania, i uważałem ją za ostateczną. Odsiecz uświadomiła mnie w konsekwencjach tego czynu i skłamałbym, gdybym powiedział, że mnie nie przeraziły. Tylko będzie jeszcze gorzej jeżeli wszyscy będą się temu wszystkiemu przyglądać z założonymi rękami. Ja postanowiłem działać.
Słuchałem uważnie słów Lisa, w końcu po to tu przyszedłem, uśmiechając się pod nosem na wzmiankę o kocie pani profesor. Czasem zastanawiałem się czy to nie przypadkiem animag, ta myśl mnie przerażała, ale wydawała się wielce prawdopodobna. Nie, nie chciałem widzieć tego kota, czułem się przy nim niekomfortowo. Przy jego kolejnych słowach kiwałem lekko głową, dając znak, że wiem o czym mówi. Zniszczona kwatera, anomalie - każdego to w pewien sposób dotknęło. Skupiłem się jednak jeszcze bardziej, kiedy zaczął mówić o Kruczej Wieży. - Tak - zgodziłem się zachrypniętym głosem z jego słowami, odkaszlnąłem więc, by móc kontynuować. - Wieży pilnowały stada kruków - i upiornych krukoludzi dodałem w myślach. - Wewnątrz roiło się od klątw i pułapek. Na początku nie mogliśmy korzystać z żadnych zaklęć obronnych, w ogóle nie działały - czy to już był początek dziwnych anomalii? - Schody były zbudowane z ludzkich kości, widzieliśmy salę tortur, strażnik na nasz widok popełnił samobójstwo - przerwałem na chwilę, nie uważając, by te wszystkie szczegóły były naprawdę istotne. Poniosło mnie, przecież o wszystkim pisałem w raporcie, chociaż przez wybuch nie byłem pewny czy wszystkim udało się go przeczytać. - Na szczęście udało nam się odbić więźniów i odpłynąć na łodziach, które tam były - dodałem na koniec bardziej optymistycznie, wodząc spojrzeniem po twarzach słuchających mnie ludzi, po czym ponownie spojrzałem na Fredericka, oczekując na dalszą część jego wypowiedzi. Głos został oddany jednak Zakonnikom, słuchałem więc ich z uwagą, czasem nie mogąc uwierzyć w słowa, które padały z ich ust. Utwierdzały mnie w słuszności swojej decyzji o przystąpieniu do tej organizacji, przecież takie rzeczy nigdy nie powinny były się wydarzyć. Zerknąłem na Just ze smutkiem, wiedziałem co to znaczy stracić rodziców, ale nic nie powiedziałem - zapewne usłyszała już dość kondolencji, a niestety żadne słowa nie przywrócą jej matki.


not a perfect soldier
but a good man

Florean Fortescue
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój gościnny - Page 3 F2XZyxO
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3393-florean-fortescue https://www.morsmordre.net/t3438-laverne#59673 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t4591-skrytka-bankowa-nr-854 https://www.morsmordre.net/t3439-florean-fortescue#59674
Re: Pokój gościnny [odnośnik]02.09.17 20:31
Coraz więcej osób zbierało się w niewielkim pomieszczeniu. Poważnie zacząłem się obawiać, że nie wystarczy dla nas miejsca. A jednak siedziałem nadal, nie oczekując od Jaya żadnych rozluźniających tematów do rozmowy; nie po to tu byli. Skinąłem wchodzącemu Benowi, któremu niewielka wysokość sufitu doskwierała chyba najmocniej i spojrzałem na Selinę. Pomimo trudów ostatnich dni, powagi sytuacji oraz innych problemów, z którymi każdy z nas się borykał, nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu. Jednak moja twarz musiała wyrażać zdziwienie, bo naprawdę nie spodziewałbym się jej tutaj.
- Witamy pani kapitan – powiedziałem, nie mogąc się powstrzymać przed tą uwagą. Ale to dobrze, że zyskiwaliśmy coraz więcej sojuszników. Zauważyłem wiele nowych twarzy, co w pewnym sensie podniosło mnie na duchu. Świat najwidoczniej nie składał się jedynie z osób przysłoniętych manią zachowania czystości krwi lub obojętnych na los innych.
Witałem się z każdym, kto wchodził, w tym z Elizabeth, która usiadła obok i której odwzajemniłem uśmiech, a później uważnie słuchałem Freda. Niewielkie strzępki informacji na temat odsieczy do mnie dotarły, ale nie spodziewałem się, że było aż tak źle. Odbudowywanie chaty chwilę zajmie, ale z tym sobie poradzimy. Gorzej było z rewelacjami, którymi większość zaczęła się dzielić; włos się jeżył na głowie, że niektórzy byli tak okrutni. I zdecydowali się krzywdzić w głównej mierze bezbronne dzieci. Narastała we mnie złość, frustracja i wszystkie inne negatywne emocje, które spowodowały zaciśnięcie pięści. Musiałem użyć całej swojej silnej woli, by je rozluźnić.
Niestety to wszystko już było, minęło, a my nie mogliśmy cofnąć się w czasie i temu zapobiec. Nie mogliśmy już nic zrobić, oprócz wysłuchania tych makabrycznych opowieści, które były przecież realne, tak jak śmierć. Widocznie ta miała ścielać się teraz gęściej niż kiedykolwiek przedtem.
Powinienem coś powiedzieć, cokolwiek, ale głos ugrzązł mi w gardle. Zresztą żadne słowa nie oddałyby tego, co czułem, a to z kolei nie mogło się równać odczuciom tych, którzy ten koszmar przeżyli. Nic nie wydawało mi się odpowiednie, żaden komentarz, żadne pytanie, więc czekałem na dalszą część.



i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój gościnny - Page 3 5L5woYY
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1231-glaucus-travers https://www.morsmordre.net/t1238-kapitan-morgan#9281 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t4462-skrytka-bankowa-nr-336#95230 https://www.morsmordre.net/t1258-glaucus-travers#9500

Strona 3 z 28 Previous  1, 2, 3, 4 ... 15 ... 28  Next

Pokój gościnny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach