Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem
Pokój gościnny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
łóżko Loża 1
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
łóżko Loża 2
40 - Sam
41 - Hannah
ośla ławka Krzesełka pod ścianą
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój gościnny
Niezbyt czysty, wąski i długi pokój z dwoma ustawionymi łóżkami pod ścianą i drewnianą ławą ciągnącą się przez niemalże całą jego długość. W powietrzu unosi się zapach kurzu, stęchlizny i rozlanego piwa. Przez niewielkie, zaklejone brudem okna prawie wcale nie wpada słońce. Jedynym źródłem światła są trzy zawieszone w powietrzu świece. Podłoga ugina się przy każdym kroku, swoim skrzypieniem przypominając ludzkie jęki. Z racji, że znajduje się na poddaszu, skosy sufitu znacząco utrudniają przemieszczanie się. Osoby, które liczą sobie więcej niż 170 centymetrów, muszą schylać głowy, by nie uderzać czołem w pełen pajęczyn sufit. Klucz do pokoju znajduje się u barmana, a ten wydaje go tylko osobom zaufanym.
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
40 - Sam
41 - Hannah
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:01, w całości zmieniany 2 razy
Wszyscy wymieniali się naprawdę mądrymi spostrzeżeniami, natomiast ja dalej siedziałem na swoim miejscu i przyglądałem się im w ciszy. Kamień wskrzeszenia, Azkaban, dzieci ze śmiercionośną anomalią. Tego było naprawdę dużo, a ja nie potrafiłem jeszcze tak szybko układać sobie myśli. Chcąc nie chcąc przypomniałem sobie o mojej niedawnej kłótni z Frances, uświadamiając sobie, że prawdopodobnie nigdy nie pozbędę się tych wszystkich moralnych dylematów. Na każdym spotkaniu dowiadywałem się o czymś nowym, jeszcze straszniejszym, wymagającym jeszcze bardziej zdecydowanych działań. Mogłem nie być na nie gotowy, ale to nie miało tak naprawdę znaczenia - tak czy inaczej musiałem się wziąć w garść i robić co do mnie należy. Chociaż w zasadzie nie wiedziałem co mogłoby do mnie należeć - nie zinfiltruję Nokturnu, bo się do tego nie nadaję. Nie umiem tak dobrze kłamać ani udawać innych, a już w szczególności mieszkańców tej przeklętej ulicy. Do tej pory byłem tam raz i o ten jeden raz za dużo. Chociaż przyszło mi nagle do głowy coś innego. - Znam ducha, który mieszka na Nokturnie. Przychodzi do mnie czasem na lody. Może posiadać jakieś ciekawe informacje - co prawda Hesper nie należała do duchów prostych we współżyciu, o ile takie w ogóle istniały, ale przecież zawsze należało próbować. Nigdy nie wypytywałem się jej o teraźniejszość, zawsze skupiając się na tym co było w jej życiu, także chyba nadszedł czas, żeby to zmienić.
- Mam taki zegar. Wskazuje miejsce pobytu danej osoby. Mogę go dać do badań - parę miesięcy temu nie pomyślałbym, że ten skromny prezent może okazać się aż tak przydatny. Florence pewnie będzie się dopytywać co z nim zrobiłem, ale coraz lepiej opanowuje sztukę kłamstwa, więc coś wymyślę. Zdążyłem już przywyknąć do ciągłego oszukiwania siostry, chociaż wyrzuty sumienia z tym związane, wciąż od czasu do czasu się we mnie pojawiały.
Przeniosłem wzrok na Bena, z ciekawością (i obawą) czekając na jego słowa.
- Mam taki zegar. Wskazuje miejsce pobytu danej osoby. Mogę go dać do badań - parę miesięcy temu nie pomyślałbym, że ten skromny prezent może okazać się aż tak przydatny. Florence pewnie będzie się dopytywać co z nim zrobiłem, ale coraz lepiej opanowuje sztukę kłamstwa, więc coś wymyślę. Zdążyłem już przywyknąć do ciągłego oszukiwania siostry, chociaż wyrzuty sumienia z tym związane, wciąż od czasu do czasu się we mnie pojawiały.
Przeniosłem wzrok na Bena, z ciekawością (i obawą) czekając na jego słowa.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiwnął głową Poppy, wieść o tym, że dziewczyna z wieży wyjechała, a nie została pojmana lub zamordowana razem z Alanem, sprowadzała dziwny spokój. Nie wyczerpujący, nawet nie wystarczający, a jednak w gąszczu ponurych myśli była czymś pozytywnym. Ostatnio rzadko dało się usłyszeć podobne wieści. Przyjął także wiadomość o nieobecności Eileen - ale Zakonników, którzy pojawili się dziś bez wyjaśnienia, wydawało się znacznie więcej.
- Czy ktoś podejmie się sprawdzenia, czy z pozostałymi, których dziś nie ma, wszystko jest w porządku? Cyrus Snape - Jego nieobecność zaskakiwała najbardziej - Leanne Tonks, Lucinda Selwyn? - Kolejne nazwiska padały z lekką obawą; pominął te, o których wspomnieli inni i te, których nieobecności mógł się domyślać. - To aż trzy osoby - Nie kończył myśli, starczyło spojrzeć na Hannę i Benjamina, by domyślać się, co mogło stać za powodem ich absencji. Zacisnął zęby na wiadomość o Mulciberze obecnym na pogrzebie Potterów; bezkarny sukinsyn grał im na nosie, bezczeszcząc pamieć własnych ofiar.
Wsłuchiwał się w słowa Poppy i Adriena w ciszy, ze spokojem, choć rosnącym przejęciem; zadanie, które się przed nimi rysowało, nie było proste. Ale musieli mu sprostać. Wykorzystanie przez Grindelwalda wyjątkowych dzieci było okrutne - ale nie mogli już tego odwrócić.
- Słuchajcie, wszyscy wiemy, że te dzieci mają przesrane - odniósł się wprost do wątpliwości Zakonników, ich uwagi były oczywiste, naturalne i na miejscu, każdy troszczył się o dobro tych, którzy wydawali się najbardziej bezbronni. Nie dało się być bardziej bezbronnym od dziecka - nawet wyjątkowego. Dziękczynnie spojrzał jednak na Kierana i Sama, których słowa w tym zamieszaniu wydawały się zbawienne. - Ale nie utrudniajmy sobie tego dodatkowo nawzajem - zaproponował bez przekonania, bo poprzednie wywody nieskwitowane ani jedną inwektywą w jego kierunku budziły raczej podejrzliwość i niedowierzanie, niż radość. - Sytuacja jest ciężka. I wszyscy wiedzieliśmy, że opowiedzenie się po jednej ze stron w konflikcie, będzie od nas wymagało niewygodnych decyzji i niewygodnych zadań. Trudnych zadań. Ryzykownych. Poppy powiedziała, że czarna moc wyniszcza dzieci od środka: jeśli poszukamy innego rozwiązania i zostawimy je same sobie - czy ktoś z was weźmie odpowiedzialność za to, co wtedy się z nimi stanie? Nie zawsze to, co wygodne, jest też tym, co najsłuszniejsze. Może stać się wszystko i może stać się nic, ale nie zamierzam stać z założonymi rękami i czekać, aż się o tym przekonam. - Byli tu, bo chcieli pomóc. Byli tu, bo chcieli je chronić. Ale Grindelwald zranił je w sposób, którego nie mogli odwrócić bez podjęcia ryzyka. Dzieci i tak mogły umrzeć lub, co gorsza, zamienić się w potwory żywcem wyjęte z najstarszniejszych anomalii. Niezależnie od rachunku zysku i strat, jakim było ocalenie świata za możliwą cenę życia trójki dzieci, istniała druga strona medalu, której nie mogli ignorować. - Widziałem, co jest w stanie przywołać anomalia - Cienie na szybach, przerażające sylwetki, ziejące ogniem mutanty - Wielu z was również to widziało - Każdy, kto próbował pomóc, każdy, kto choć raz stanął naprzeciw podobnej siły. - Pomożemy, tak dzieciom, dla których uczynimy wszystko, co będzie w naszej mocy, jak czarodziejom, którym anomalie odebrały życie, które znali. - Jeśli były jakiekolwiek widoki na powstrzymanie anomalii - musieli to zrobić; zbyt wielu straciło życie, zbyt wielu zdrowie, zbyt wielu majątki i domostwa. - Skoro nasz wróg odnalazł dzieci i profesor Bagshot, bez wątpienia układa w tym wszystkim własny plan. Nie damy mu się wyprzedzić - zapowiedział, bo tak stać się musiało - choćby musiał odwiedzić każde z tych przeklętych miejsc sam. Nie mówił pięknie, ale mówił szczerze; podnosząc głos na tyle, by dało się go usłyszeć na drugim krańcu sali.
- Norwich, Park Narodowy Penbrokeshire Coast w Walii, Skirza, Fair Isle, Zamek Dunbar i Aberdeen w Szkocji, Kristiansand w Norwegii, wyspa znajdująca się daleko na Morzu Północnym, Park Narodowym Duinen van Texel w Holandii, Henne w Danii, wyspa Spikeroog w RFN - powtórzył za Adrienem wymienione przez niego miejsca. - Czas rozdzielić zadania, udam się do Walii. - Spojrzawszy wpierw na Adriena, postawił swoje inicjały na mapie obok wspomnianego parku narodowego. - Kto jeszcze zamierza pomóc to zakończyć? - Płowe dyskusje donikąd ich nie prowadziły, nie chciał dać im się przeobrazić w kolejną rozmowę o tym, czy zamierzali działać, czy nie. Byli Zakonem Feniksa: powstali po to, by działać. Pytania, które padły, kierowane były do badaczy - i oni powinni na nie odpowiedzieć. Nie miał żadnych, które nie padły, choć interesująca wydała się myśl Skamandera. Jeśli istniała szansa na minimalizację stresu, musieli spróbować. Uśpione dzieci nie wywoływały anomalii - ta spała razem z nimi.
- Każde wyciszenie anomalii wciąż daje spokój czarodziejom, w których dobytkach pojawiają się nieprawidłowości - zauważył, nie powinni tracić nadziei, upatrywać w swoich działaniach braku sensu. - Nie powinniśmy przerywać, czarodzieje chcą odetchnąć - chociażby czasowo - Odnalazł spojrzeniem Poppy i Adriena, szukając u nich potwierdzenia - wyciszone anomalie wydawały się przynajmniej częściowo uspokojone.
Informacje o różdżkach wydawały się cenne - i interesujące.
- Susanne, zapiszesz też listę miejsc dla naszych badaczy? Byłem Świecie Dyni, w sklepie Ollivanderów, rezerwacie znikaczy, w Dzale Ksiąg Zakazanych i na Picadilly Circus - Zdawało mu się, że rzucanie podwójnymi nazwiskami mogło jedynie utrudnić sporządzenie odpowiedniej listy.
Zwrócił swój wzrok na Justine, kiedy kontynuowała plan. Dobry plan - choć pracochłonny.
- Im mniej osób będzie znało szczegóły tego wybiegu, tym większa będzie szansa na jego powodzenie - zdradził swoje obawy przed dyskusją tego tematu na forum, gdyby napotkał kiedykolwiek taką skrytą tożsamość, mógłby ją wsypać reakcjami, nad którymi nie potrafił wziąć kontroli, podejrzanymi. On - podobnie jak wielu innych. Bertie podjął myśl, miał pomysł, personalia, których można było użyć - doskonale, jednak nie powinien zdradzać ich przy wszystkich. - Bertie, masz zdjęcia tej osoby? Portret? Znasz ją na tyle, by mogła pomóc z własnej woli? Wiesz, kiedy nie pojawia się na Nokturnie? Wszystkie te informacje najlepiej będzie przekazać Justine. - Nawet, jeśli nie ona zdecyduje się podjąć tego zadania, to skoro podniosła temat, mogła zająć się jego koordynacją. - Ignisson - nie mógł się przekonać, by zwrócić się do oślizgłego alchemika jego imieniem - twoje doświadczenie może wzbogacić ten wybieg o cenne porady. - Fox znał Mulcibera - i choć przyjęcie jego sylwetki mogło okazać się problematyczne, jeden z najsilniejszych pośród nich z pewnością nie obawiał się niebezpieczeństwa. - A co z zachowaniem Mulcibera? - podjął jednak temat sceptycznie, spoglądając na Fredericka. - Zbytnio się panoszy, by być jedynie szeregowych członkiem tej organizacji. Jeśli my wiemy o nim tak wiele - jego sojusznicy mogą wiedzieć więcej. Być może rozważniej byłoby przyjąć sylwetki znacznie mniej rzucające się w oczy. - Ale decyzja leżała w ich gestii, we dwoje z pewnością mieli większe możliwości - mogli kryć się nawzajem. - Byłoby świetnie, gdyby udało ci się czegoś dowiedzieć - przytaknął też Floreanowi.
Nie potrafił jednak utrzymać pełnej powagi, kiedy Sophia zdradziła pikantniejsze szczegóły swojej przygody, Brendan wciąż jej nie pojmował.
- To absurdalne - stwierdził po chwili. - Nie mogli sądzić, że w pokoju gościnnym Dziurawego Kotła znajdą tak po prostu szafkę zniknięć - musieli coś kombinować, mieli plan, skryty, tajemny, którego nie potrafili jeszcze rozszyfrować. Tam miało stać się coś więcej - ale jeszcze nie wiedzieli, co. Na pewno.
Nie wtrącał się w rozważania o badaniach nad komunikacją - nie było to jego dziedziną - choć uważnie słuchał każdego, kto zabierał głos, chcąc czerpać z ich słów. Przytaknął Foxowi, jedynie Frances znała odpowiedzi na te wszystkie wątpliwości - i jedynie ona mogła podjąć próby ich rozwikłania.
- Zaklęcie ochronne przeciwko Garocie okaże się obusieczną bronią - zauważył, pochwyciwszy wzrok Frances. - Gaz duszący nie jest najpotężniejszą bronią naszego przeciwnika, ale jedną z użyteczniejszych, jaką do dyspozycji mamy my sami. Czy to na pewno rozsądne? - Ile minie czasu, nim wróg pochwyci inkantację, gest? Nie podobało mu się ograniczanie własnych możliwości. - Niewerbalne zaklęcie zapewne zdołamy zachować w tajemnicy - dodał, bez przekonania, nie wiedząc, czy w podanym rozwiązaniu kryła się słusznosć.
Wsłuchiwał się także w głosy doceniające pamięć o tych, którzy odeszli i tych, którzy wciąż trwali - a które podniósł Alexander - skinął mu głową, powracając spojrzeniem do pozostałych czarodziejów.
- Czy ktoś się podejmie utworzenia takich pamiątek? - Jakkolwiek ponuro te słowa brzmiały w ustach Alexandra; nie pamiętał wielu pośród nich - ale już nikogo nie zdoła zapomnieć. Głęboko w to wierzył.
Na wybrzmiałe, choć niepokojące pytanie Benjamina nie musiał odpowiadać, uczynił to Alexander, niepewnie dopuszczając go do głosu. I on - spojrzał na niego wyczekująco.
na odpis mamy 48h.
- Czy ktoś podejmie się sprawdzenia, czy z pozostałymi, których dziś nie ma, wszystko jest w porządku? Cyrus Snape - Jego nieobecność zaskakiwała najbardziej - Leanne Tonks, Lucinda Selwyn? - Kolejne nazwiska padały z lekką obawą; pominął te, o których wspomnieli inni i te, których nieobecności mógł się domyślać. - To aż trzy osoby - Nie kończył myśli, starczyło spojrzeć na Hannę i Benjamina, by domyślać się, co mogło stać za powodem ich absencji. Zacisnął zęby na wiadomość o Mulciberze obecnym na pogrzebie Potterów; bezkarny sukinsyn grał im na nosie, bezczeszcząc pamieć własnych ofiar.
Wsłuchiwał się w słowa Poppy i Adriena w ciszy, ze spokojem, choć rosnącym przejęciem; zadanie, które się przed nimi rysowało, nie było proste. Ale musieli mu sprostać. Wykorzystanie przez Grindelwalda wyjątkowych dzieci było okrutne - ale nie mogli już tego odwrócić.
- Słuchajcie, wszyscy wiemy, że te dzieci mają przesrane - odniósł się wprost do wątpliwości Zakonników, ich uwagi były oczywiste, naturalne i na miejscu, każdy troszczył się o dobro tych, którzy wydawali się najbardziej bezbronni. Nie dało się być bardziej bezbronnym od dziecka - nawet wyjątkowego. Dziękczynnie spojrzał jednak na Kierana i Sama, których słowa w tym zamieszaniu wydawały się zbawienne. - Ale nie utrudniajmy sobie tego dodatkowo nawzajem - zaproponował bez przekonania, bo poprzednie wywody nieskwitowane ani jedną inwektywą w jego kierunku budziły raczej podejrzliwość i niedowierzanie, niż radość. - Sytuacja jest ciężka. I wszyscy wiedzieliśmy, że opowiedzenie się po jednej ze stron w konflikcie, będzie od nas wymagało niewygodnych decyzji i niewygodnych zadań. Trudnych zadań. Ryzykownych. Poppy powiedziała, że czarna moc wyniszcza dzieci od środka: jeśli poszukamy innego rozwiązania i zostawimy je same sobie - czy ktoś z was weźmie odpowiedzialność za to, co wtedy się z nimi stanie? Nie zawsze to, co wygodne, jest też tym, co najsłuszniejsze. Może stać się wszystko i może stać się nic, ale nie zamierzam stać z założonymi rękami i czekać, aż się o tym przekonam. - Byli tu, bo chcieli pomóc. Byli tu, bo chcieli je chronić. Ale Grindelwald zranił je w sposób, którego nie mogli odwrócić bez podjęcia ryzyka. Dzieci i tak mogły umrzeć lub, co gorsza, zamienić się w potwory żywcem wyjęte z najstarszniejszych anomalii. Niezależnie od rachunku zysku i strat, jakim było ocalenie świata za możliwą cenę życia trójki dzieci, istniała druga strona medalu, której nie mogli ignorować. - Widziałem, co jest w stanie przywołać anomalia - Cienie na szybach, przerażające sylwetki, ziejące ogniem mutanty - Wielu z was również to widziało - Każdy, kto próbował pomóc, każdy, kto choć raz stanął naprzeciw podobnej siły. - Pomożemy, tak dzieciom, dla których uczynimy wszystko, co będzie w naszej mocy, jak czarodziejom, którym anomalie odebrały życie, które znali. - Jeśli były jakiekolwiek widoki na powstrzymanie anomalii - musieli to zrobić; zbyt wielu straciło życie, zbyt wielu zdrowie, zbyt wielu majątki i domostwa. - Skoro nasz wróg odnalazł dzieci i profesor Bagshot, bez wątpienia układa w tym wszystkim własny plan. Nie damy mu się wyprzedzić - zapowiedział, bo tak stać się musiało - choćby musiał odwiedzić każde z tych przeklętych miejsc sam. Nie mówił pięknie, ale mówił szczerze; podnosząc głos na tyle, by dało się go usłyszeć na drugim krańcu sali.
- Norwich, Park Narodowy Penbrokeshire Coast w Walii, Skirza, Fair Isle, Zamek Dunbar i Aberdeen w Szkocji, Kristiansand w Norwegii, wyspa znajdująca się daleko na Morzu Północnym, Park Narodowym Duinen van Texel w Holandii, Henne w Danii, wyspa Spikeroog w RFN - powtórzył za Adrienem wymienione przez niego miejsca. - Czas rozdzielić zadania, udam się do Walii. - Spojrzawszy wpierw na Adriena, postawił swoje inicjały na mapie obok wspomnianego parku narodowego. - Kto jeszcze zamierza pomóc to zakończyć? - Płowe dyskusje donikąd ich nie prowadziły, nie chciał dać im się przeobrazić w kolejną rozmowę o tym, czy zamierzali działać, czy nie. Byli Zakonem Feniksa: powstali po to, by działać. Pytania, które padły, kierowane były do badaczy - i oni powinni na nie odpowiedzieć. Nie miał żadnych, które nie padły, choć interesująca wydała się myśl Skamandera. Jeśli istniała szansa na minimalizację stresu, musieli spróbować. Uśpione dzieci nie wywoływały anomalii - ta spała razem z nimi.
- Każde wyciszenie anomalii wciąż daje spokój czarodziejom, w których dobytkach pojawiają się nieprawidłowości - zauważył, nie powinni tracić nadziei, upatrywać w swoich działaniach braku sensu. - Nie powinniśmy przerywać, czarodzieje chcą odetchnąć - chociażby czasowo - Odnalazł spojrzeniem Poppy i Adriena, szukając u nich potwierdzenia - wyciszone anomalie wydawały się przynajmniej częściowo uspokojone.
Informacje o różdżkach wydawały się cenne - i interesujące.
- Susanne, zapiszesz też listę miejsc dla naszych badaczy? Byłem Świecie Dyni, w sklepie Ollivanderów, rezerwacie znikaczy, w Dzale Ksiąg Zakazanych i na Picadilly Circus - Zdawało mu się, że rzucanie podwójnymi nazwiskami mogło jedynie utrudnić sporządzenie odpowiedniej listy.
Zwrócił swój wzrok na Justine, kiedy kontynuowała plan. Dobry plan - choć pracochłonny.
- Im mniej osób będzie znało szczegóły tego wybiegu, tym większa będzie szansa na jego powodzenie - zdradził swoje obawy przed dyskusją tego tematu na forum, gdyby napotkał kiedykolwiek taką skrytą tożsamość, mógłby ją wsypać reakcjami, nad którymi nie potrafił wziąć kontroli, podejrzanymi. On - podobnie jak wielu innych. Bertie podjął myśl, miał pomysł, personalia, których można było użyć - doskonale, jednak nie powinien zdradzać ich przy wszystkich. - Bertie, masz zdjęcia tej osoby? Portret? Znasz ją na tyle, by mogła pomóc z własnej woli? Wiesz, kiedy nie pojawia się na Nokturnie? Wszystkie te informacje najlepiej będzie przekazać Justine. - Nawet, jeśli nie ona zdecyduje się podjąć tego zadania, to skoro podniosła temat, mogła zająć się jego koordynacją. - Ignisson - nie mógł się przekonać, by zwrócić się do oślizgłego alchemika jego imieniem - twoje doświadczenie może wzbogacić ten wybieg o cenne porady. - Fox znał Mulcibera - i choć przyjęcie jego sylwetki mogło okazać się problematyczne, jeden z najsilniejszych pośród nich z pewnością nie obawiał się niebezpieczeństwa. - A co z zachowaniem Mulcibera? - podjął jednak temat sceptycznie, spoglądając na Fredericka. - Zbytnio się panoszy, by być jedynie szeregowych członkiem tej organizacji. Jeśli my wiemy o nim tak wiele - jego sojusznicy mogą wiedzieć więcej. Być może rozważniej byłoby przyjąć sylwetki znacznie mniej rzucające się w oczy. - Ale decyzja leżała w ich gestii, we dwoje z pewnością mieli większe możliwości - mogli kryć się nawzajem. - Byłoby świetnie, gdyby udało ci się czegoś dowiedzieć - przytaknął też Floreanowi.
Nie potrafił jednak utrzymać pełnej powagi, kiedy Sophia zdradziła pikantniejsze szczegóły swojej przygody, Brendan wciąż jej nie pojmował.
- To absurdalne - stwierdził po chwili. - Nie mogli sądzić, że w pokoju gościnnym Dziurawego Kotła znajdą tak po prostu szafkę zniknięć - musieli coś kombinować, mieli plan, skryty, tajemny, którego nie potrafili jeszcze rozszyfrować. Tam miało stać się coś więcej - ale jeszcze nie wiedzieli, co. Na pewno.
Nie wtrącał się w rozważania o badaniach nad komunikacją - nie było to jego dziedziną - choć uważnie słuchał każdego, kto zabierał głos, chcąc czerpać z ich słów. Przytaknął Foxowi, jedynie Frances znała odpowiedzi na te wszystkie wątpliwości - i jedynie ona mogła podjąć próby ich rozwikłania.
- Zaklęcie ochronne przeciwko Garocie okaże się obusieczną bronią - zauważył, pochwyciwszy wzrok Frances. - Gaz duszący nie jest najpotężniejszą bronią naszego przeciwnika, ale jedną z użyteczniejszych, jaką do dyspozycji mamy my sami. Czy to na pewno rozsądne? - Ile minie czasu, nim wróg pochwyci inkantację, gest? Nie podobało mu się ograniczanie własnych możliwości. - Niewerbalne zaklęcie zapewne zdołamy zachować w tajemnicy - dodał, bez przekonania, nie wiedząc, czy w podanym rozwiązaniu kryła się słusznosć.
Wsłuchiwał się także w głosy doceniające pamięć o tych, którzy odeszli i tych, którzy wciąż trwali - a które podniósł Alexander - skinął mu głową, powracając spojrzeniem do pozostałych czarodziejów.
- Czy ktoś się podejmie utworzenia takich pamiątek? - Jakkolwiek ponuro te słowa brzmiały w ustach Alexandra; nie pamiętał wielu pośród nich - ale już nikogo nie zdoła zapomnieć. Głęboko w to wierzył.
Na wybrzmiałe, choć niepokojące pytanie Benjamina nie musiał odpowiadać, uczynił to Alexander, niepewnie dopuszczając go do głosu. I on - spojrzał na niego wyczekująco.
na odpis mamy 48h.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Poppy przeniosła udręczone spojrzenie na Justine, która nie była w stanie dokończyć zdania; uczynił to za nią Archibald. Spojrzała na niego zdziwiona, marszcząc brwi w oburzeniu; nie odezwała się jeszcze jednak, to lord Carrow zabrał głos, szczegółowo i rzeczowo wyjaśniając wszystkim opracowany przez nich plan dotarcia. To on był autorem samej idei, wysnuł propozycję stworzenia silnego patronusa, który mógłby zadziałać jak świstoklik, lecz nad urealnieniem go pracowali wszyscy. Od niemal miesiąca panna Pomfrey nie myślała o niczym innym, każdą wolną chwilę poświęcała nad mapami nieba i tabelami numerologicznymi, choć te cyfry nigdy nie były jej konikiem. Robili co mogli, pracowali ponad siły, zarywając noce, zaniedbując inne obowiązki. Wertowali stare księgi, szukali sposobu na pozbycie się na anomalii, rozważali wiele opcji. Niezliczoną ilość opcji, miliony scenariuszy.
Czy członkowie Zakonu Feniksa naprawdę sądzili, że Poppy i Adrien, Margaux i Cyrus, nie wzięli pod uwagę innej opcji? Że nie przeanalizowali dokładnie wszystkich innych możliwości?
Zaczęły drżeć jej dłonie, z emocji, ze zdenerwowania, ze strachu, który ją ogarnął, gdy wszyscy wbili w nią pełne oburzenia spojrzenia - jak gdyby łatwo było jej o tym mówić.
- Czy wyglądam jakbym żartowała? - spytała w końcu Jackie, poważnym tonem, nie było w nim choćby grama ironii, czy kpiny; zrobiła się przy tym niezdrowo blada, niemal przezroczysta, jakby chora. - Nie powiedziałam, że mamy je zabić.
Ostatnie słowa wypowiedziała niemal na wydechu, ze zdenerwowania zakręciło się jej w głowie.
- Nie mamy pewności co się wtedy stanie. Nikt nie ma. Ani my, ani profesor Bagshot. To jedynie przypuszczenia. Jeśli naprawdę sądzicie, że nie spędziliśmy ostatnich tygodni na próbach odnalezienia sposobu na pozbycie się anomalii raz na zawsze, podczas którego nie ucierpią dzieci, to jesteście w błędzie. Naprawdę przykro mi, że macie o nas tak niskie mniemanie - zazwyczaj rozsądna Poppy nie pozwalała sobie na powiedzenie zbyt wiele, ale tym razem - poniosły ją emocje. - Ocaliliśmy je, ale ich egzystencja w tym momencie jest daleka od życia.To agonia, Arturze Anomalia jest w nich zamknięta. Żyje w nich. Wyniszcza je od środka. Widzieliśmy to na własne oczy. Nie ma sposobu, aby je wyleczyć. Anomalia atakuje ich organy wewnętrzne, ich umysły, ich zdrowie. Zabija je od środka. Jedynym sposobem, aby przełamać ten rytuał jest jak sądzimy zbliżenie się do jeszcze potężniejszej mocy. W Azkabanie, tak jak już mówiłam. Profesor Bagshot jest przekonana, że to jedyny sposób - mówiła, starając się brzmieć spokojnie, lecz głos czasami drżał, przesycony rozpaczą. - Nie wiemy co się stanie, gdy dzieci zbliżą się do źródła tak potężnej anomalii. Mogą tego nie przeżyć. Nie jestem w stanie udzielić odpowiedzi na to pytanie, Arturze. Świat magii nigdy dotąd nie znał takiej siły. Nie ma żadnej książki, która mówiłaby o tym jak sobie z tym poradzić. Możemy jedynie snuć przypuszczenia. Tak jak wobec kamienia wskrzeszenia. Profesor Bagshot wierzy, że uda się ocalić dzięki niemu dzieci. Ja jej ufam. Ale jeśli pragniesz od nas pewności, że kamień zadziałała - to nie mogę ci jej dać. Nikt z nas dotąd nigdy nie sprawdzał jego działania. A legenda jest tylko legendą, opowieści muszą wzbudzać emocje.
Umilkła na chwilę, unosząc drżące dłonie do twarzy, opuszkami palców rozmasowując skronie. Spodziewała się, że to spotkanie będzie trudne - nie spodziewała się jednak, ze będzie musiała odeprzeć niemal ataki innych.
- Tak, Sophio. To musimy uczynić - odpowiedziała aurorce, zaraz potem przeniosła spojrzenie na jej kolegę po fachu, Anthonego. - Nie jestem pewna co się stanie, gdy dzieci zostaną uśpione. Anomalia tkwiąca w nich jest nieprzewidywalna. Uczynienie tego byłoby nierozważne. Odnajduję też etyczne przeciwskazania - powiedziała cierpko; to nie były ofiarne zwierzęta, aby wnieść je tam jak kozy na ołtarz. - Eliksir uspokajający z pewnością będzie przygotowany w dużych ilościach - zapewniła go; dzieci mimo wszystko zasługiwały na to, by wiedzieć co się z nimi dzieje. - Nie wiemy co dokładnie się stanie. Nie można wykluczać żadnych komplikacji, nie wiemy co się wydarzy, gdy wejdziecie do środka. Jeśli nie zachowają przytomności, mogą wszystko utrudnić, gdy zajdzie potrzeba wycofania się - mówiła dalej, spoglądając z dezaprobatą na Ingissona, który zaproponował, aby upoić dzieci Wywarem Żywej Śmierci. Może dla niego to nie było nic takiego. Czegóż mogła się jednak spodziewać? Żył na Nokturnie, żył jak przestępca, a choć zapewniał o swoim nawróceniu - to nie ufała mu i nigdy nie zaufa.
- Dziękuję - odezwała się cicho w stronę Samuela, Alexandra i Brendana, którzy jako jedni z nielicznych najwyraźniej zrozumieli, że nie było innego wyjścia, że nie zdołali opracować innego sposobu - a nie można było pozostawić anomalii samych sobie (chociaż używanie takich słów jak przesrane uważała za niewłaściwe i zerknęła na Weasleya z ukosa). Należało to zakończyć. Wahała się przed tym, co miała jeszcze dopowiedzieć, ale ostatecznie zabrała głos. - Te anomalia... wzywa je do siebie. W sierpniu Piers zniknął z domu pani profesor. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy z kimś się kontaktował, czy ktoś go odnalazł. Zabraliśmy go do pani profesor, jest bezpieczny, chwilowo. Nie wiemy na jak długo. Nie wiemy kiedy znowu zniknie. Prawdą jest jednak, że to możliwe, że anomalia jest od nas potężniejsza. Co będzie, jeśli Piers albo dziewczynki wpadną w ręce Rycerzy Walpurgii? - spytała drżącym głosem, nie próbując sobie nawet wyobrazić co się wtedy stanie. - Istotnym jest jednak, że anomalia ma wyraźny kontakt z dziećmi. Jakiś rodzaj połączenia, porozumienia się z nimi. Przypuszczam, że to połączenie może okazać się w pewnym momencie ważne. Azkaban jest ogromny i niebezpieczny, teraz o stokroć bardziej. Nie wiemy gdzie dokładnie znajduje się ognisko tej anomalii, ale skoro wzywa dzieci... Myślę, że to one będą mogły je odnaleźć - zastanawiała się głośno, choć myśl o dzieciach wędrujących korytarzami Azkabanu przerażała ją i dręczyła jednocześnie.
Czy członkowie Zakonu Feniksa naprawdę sądzili, że Poppy i Adrien, Margaux i Cyrus, nie wzięli pod uwagę innej opcji? Że nie przeanalizowali dokładnie wszystkich innych możliwości?
Zaczęły drżeć jej dłonie, z emocji, ze zdenerwowania, ze strachu, który ją ogarnął, gdy wszyscy wbili w nią pełne oburzenia spojrzenia - jak gdyby łatwo było jej o tym mówić.
- Czy wyglądam jakbym żartowała? - spytała w końcu Jackie, poważnym tonem, nie było w nim choćby grama ironii, czy kpiny; zrobiła się przy tym niezdrowo blada, niemal przezroczysta, jakby chora. - Nie powiedziałam, że mamy je zabić.
Ostatnie słowa wypowiedziała niemal na wydechu, ze zdenerwowania zakręciło się jej w głowie.
- Nie mamy pewności co się wtedy stanie. Nikt nie ma. Ani my, ani profesor Bagshot. To jedynie przypuszczenia. Jeśli naprawdę sądzicie, że nie spędziliśmy ostatnich tygodni na próbach odnalezienia sposobu na pozbycie się anomalii raz na zawsze, podczas którego nie ucierpią dzieci, to jesteście w błędzie. Naprawdę przykro mi, że macie o nas tak niskie mniemanie - zazwyczaj rozsądna Poppy nie pozwalała sobie na powiedzenie zbyt wiele, ale tym razem - poniosły ją emocje. - Ocaliliśmy je, ale ich egzystencja w tym momencie jest daleka od życia.To agonia, Arturze Anomalia jest w nich zamknięta. Żyje w nich. Wyniszcza je od środka. Widzieliśmy to na własne oczy. Nie ma sposobu, aby je wyleczyć. Anomalia atakuje ich organy wewnętrzne, ich umysły, ich zdrowie. Zabija je od środka. Jedynym sposobem, aby przełamać ten rytuał jest jak sądzimy zbliżenie się do jeszcze potężniejszej mocy. W Azkabanie, tak jak już mówiłam. Profesor Bagshot jest przekonana, że to jedyny sposób - mówiła, starając się brzmieć spokojnie, lecz głos czasami drżał, przesycony rozpaczą. - Nie wiemy co się stanie, gdy dzieci zbliżą się do źródła tak potężnej anomalii. Mogą tego nie przeżyć. Nie jestem w stanie udzielić odpowiedzi na to pytanie, Arturze. Świat magii nigdy dotąd nie znał takiej siły. Nie ma żadnej książki, która mówiłaby o tym jak sobie z tym poradzić. Możemy jedynie snuć przypuszczenia. Tak jak wobec kamienia wskrzeszenia. Profesor Bagshot wierzy, że uda się ocalić dzięki niemu dzieci. Ja jej ufam. Ale jeśli pragniesz od nas pewności, że kamień zadziałała - to nie mogę ci jej dać. Nikt z nas dotąd nigdy nie sprawdzał jego działania. A legenda jest tylko legendą, opowieści muszą wzbudzać emocje.
Umilkła na chwilę, unosząc drżące dłonie do twarzy, opuszkami palców rozmasowując skronie. Spodziewała się, że to spotkanie będzie trudne - nie spodziewała się jednak, ze będzie musiała odeprzeć niemal ataki innych.
- Tak, Sophio. To musimy uczynić - odpowiedziała aurorce, zaraz potem przeniosła spojrzenie na jej kolegę po fachu, Anthonego. - Nie jestem pewna co się stanie, gdy dzieci zostaną uśpione. Anomalia tkwiąca w nich jest nieprzewidywalna. Uczynienie tego byłoby nierozważne. Odnajduję też etyczne przeciwskazania - powiedziała cierpko; to nie były ofiarne zwierzęta, aby wnieść je tam jak kozy na ołtarz. - Eliksir uspokajający z pewnością będzie przygotowany w dużych ilościach - zapewniła go; dzieci mimo wszystko zasługiwały na to, by wiedzieć co się z nimi dzieje. - Nie wiemy co dokładnie się stanie. Nie można wykluczać żadnych komplikacji, nie wiemy co się wydarzy, gdy wejdziecie do środka. Jeśli nie zachowają przytomności, mogą wszystko utrudnić, gdy zajdzie potrzeba wycofania się - mówiła dalej, spoglądając z dezaprobatą na Ingissona, który zaproponował, aby upoić dzieci Wywarem Żywej Śmierci. Może dla niego to nie było nic takiego. Czegóż mogła się jednak spodziewać? Żył na Nokturnie, żył jak przestępca, a choć zapewniał o swoim nawróceniu - to nie ufała mu i nigdy nie zaufa.
- Dziękuję - odezwała się cicho w stronę Samuela, Alexandra i Brendana, którzy jako jedni z nielicznych najwyraźniej zrozumieli, że nie było innego wyjścia, że nie zdołali opracować innego sposobu - a nie można było pozostawić anomalii samych sobie (chociaż używanie takich słów jak przesrane uważała za niewłaściwe i zerknęła na Weasleya z ukosa). Należało to zakończyć. Wahała się przed tym, co miała jeszcze dopowiedzieć, ale ostatecznie zabrała głos. - Te anomalia... wzywa je do siebie. W sierpniu Piers zniknął z domu pani profesor. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy z kimś się kontaktował, czy ktoś go odnalazł. Zabraliśmy go do pani profesor, jest bezpieczny, chwilowo. Nie wiemy na jak długo. Nie wiemy kiedy znowu zniknie. Prawdą jest jednak, że to możliwe, że anomalia jest od nas potężniejsza. Co będzie, jeśli Piers albo dziewczynki wpadną w ręce Rycerzy Walpurgii? - spytała drżącym głosem, nie próbując sobie nawet wyobrazić co się wtedy stanie. - Istotnym jest jednak, że anomalia ma wyraźny kontakt z dziećmi. Jakiś rodzaj połączenia, porozumienia się z nimi. Przypuszczam, że to połączenie może okazać się w pewnym momencie ważne. Azkaban jest ogromny i niebezpieczny, teraz o stokroć bardziej. Nie wiemy gdzie dokładnie znajduje się ognisko tej anomalii, ale skoro wzywa dzieci... Myślę, że to one będą mogły je odnaleźć - zastanawiała się głośno, choć myśl o dzieciach wędrujących korytarzami Azkabanu przerażała ją i dręczyła jednocześnie.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Niestety nie wiedziała nic o nieobecnych. Skinęła głową w stronę Jessy, gdy ta powiedziała, co z Aldrichem. Sophii trochę ulżyło, choć zarazem zmartwiła się o jego siostrzenicę. Musiała do niego napisać, zapytać jak się miewała, choć pod pieczą jej przyjaciela uzdrowiciela z pewnością miała najlepszą możliwą opiekę.
- Pomysł z czymś w rodzaju listów gończych ze zdjęciami i nazwiskami również popieram, tym bardziej, że mamy już kwaterę.
Jeśli mieli w przyszłości infiltrować Nokturn, musieli wiedzieć jak najwięcej o jego bywalcach. Jak wyglądali, gdzie bywali, wiele przydatnych szczegółów.
- Cały tamten pojedynek był absurdalny i w tamtym momencie żałowałam, że nie mam możliwości poznać ich prawdziwego zamysłu, jakikolwiek on był. Taka stara, drewniana szafa nie zapewniłaby im trwałej ochrony przed naszymi zaklęciami, więc szukanie tam dobrej kryjówki byłoby naiwne – rzekła w odpowiedzi na słowa Brendana. Nie była legilimentą, nie mogła wniknąć w myśli tamtych. Może mieli jakiś plan, a może to była zwykła ucieczka tchórzy, którzy chcieli przeczekać w szafie, aż zagrożenie się skończy lub wykombinować sposób ucieczki, co ostatecznie się udało, choć nie wiadomo, czy dzięki anomalii, czy oni sami to zrobili. Z perspektywy obserwujących zajście Sophii i Jessy wyglądało to cokolwiek głupio i pokracznie, bo nawet gdyby chcieli atakować je z szafy, wiele by to nie zmieniło w ich sytuacji. Kilka zaklęć z pewnością strzaskałoby drewno mebla, mogły ich też podpalić w środku, co zresztą zrobiły. Szafa zdecydowanie nie wyglądała jak coś, co mogło stanowić pewną ochronę przed atakami Zakonniczek. A gdyby wpadli na pomysł pokroju zaatakowania ich czymś w rodzaju wspomnianego przez innych gazu duszącego, sami też mogliby paść jego ofiarą, zatrute powietrze z łatwością wślizgnęłoby się przez szczeliny w szafie.
- Jessa z pewnością zaraz pokaże, jak wyglądało to z jej perspektywy – rzekła, kiedy Alex oddał jej towarzyszce tamtego pojedynku myślodsiewnię. – Choć pomijając kwestię tego pojedynku i pomyślunku tej dwójki, miejsca takie jak Dziurawy Kocioł i tym podobne byłyby niezłą i dyskretną kryjówką dla szafki zniknięć, choć może nie w gościnnym pokoju, gdzie łatwo mógłby ją odkryć ktoś przypadkowy. To lokal, w którym bywa wielu różnych czarodziejów i gdzie każdy może się łatwo dostać i równie łatwo to miejsce opuścić. Jak mawiają mugole, czasem najciemniej bywa pod latarnią – dodała, bo zdała sobie sprawę, że choć szafka zniknięć brzmiała cokolwiek absurdalnie, to zainstalowanie jej w tego typu miejscu i ukrycie w jakimś nieużywanym pokoju nie byłoby pozbawione sensu, bo wchodzący i wychodzący mogliby łatwo wmieszać się w tłum klienteli stale przewijającej się przez lokal. Musieli wziąć pod uwagę to, że ich przeciwnicy mogli korzystać z takich szafek i lokować je w miejscach, do których mieli dostęp, a gdzie przewijanie się różnych ludzi nie budziłoby podejrzeń. Nawet jeśli nie w Kotle, to w innym tego typu miejscu, mogliby też zadbać o umieszczenie tam swoich ludzi pilnujących, by nikt nie zagroził przejściu.
Zamyśliła się na moment.
- Jeśli da się ulepszyć przedmioty, to może da się ulepszać i takie szafki, by mogły z nich korzystać tylko konkretne osoby, posiadające przy sobie konkretny przedmiot lub znający odpowiednie zaklęcie, bez którego przejście byłoby niedostępne dla niepowołanych? – zastanowiła się; jeśli się tak dało, takie rozwiązanie mogłoby przydać się też Zakonowi. Następnie podchwyciła temat lusterek jako sposobu do komunikacji. – Dałoby się zrobić tak, by te lusterka istniały nie w parach, jak normalnie, a żeby każdy z nas takie miał? Tak, aby w sytuacji zagrożenia można było powiadomić dowolnego Zakonnika posiadającego jedno z wielu zaczarowanych lusterek? – zapytała w stronę osób, które mogły się znać na temacie. Z tego co było jej wiadomo zazwyczaj takie lusterka istniały w parach i można było komunikować się z osobą, która ma drugie. Przydałaby się opcja, która umożliwia wywołanie dowolnego Zakonnika, bo nigdy nie wiadomo, co akurat będzie się działo z osobą posiadającą drugie z pary. Gdyby można się skomunikować tylko z jedną osobą, byłoby to pewne ograniczenie, ale może znawcy numerologii potrafili ulepszyć działanie lusterek i złączyć więcej niż dwa. – Choć awaryjne świstokliki trzymane na czarną godzinę również wciąż uważam za przydatny sposób odwrotu, zwłaszcza przy niedziałającej teleportacji.
Temat Azkabanu i dzieci wzbudził pewne emocje, czuła to wyraźnie w podenerwowanych głosach innych. Sophia wiedziała jednak, że badacze nie zaproponowaliby tej opcji, gdyby było możliwe coś innego. Poppy była jedną z ostatnich osób, które można by podejrzewać o jakiekolwiek złe zamiary wobec dzieci. I jakkolwiek było to trudne, zdawała sobie sprawę, że jeśli była szansa uratować znacznie większą liczbę ludzi od anomalii, warto było zaryzykować. Była szansa, że dzieci przeżyją – a nawet jeśli nie, to przecież bez powstrzymania anomalii i tak groziło im realne niebezpieczeństwo. I tak mogły umrzeć – rozsadzone od środka drzemiącą w nich mocą lub pojmane przez Rycerzy Walpurgii, którzy pewnie nawet nie będą próbować zachować ich przy życiu, gdy już zrobią to, czego od nich chcieli. To, co powiedziała Poppy, dość wyraźnie rysowało całą sytuację oraz położenie tych dzieci, których życie było zapewne jeszcze trudniejsze, niż innych doświadczających anomalii młodych czarodziejów. Powinni zakończyć ich cierpienia i koszmar anomalii raz na zawsze.
- Wierzę wam, że sprawdziliście wszystkie opcje i wybierzecie najlepszą – powiedziała, patrząc na Poppy. – Cokolwiek postanowicie, zrobię, co będzie konieczne, byle tylko zakończyć ten koszmar i cierpienia wielu innych ludzi, także tych dzieci noszących w sobie anomalie. To się musi skończyć i skoro jest szansa to zrobić, nie powinniśmy z tego zrezygnować, bo w przeciwnym razie może umrzeć znacznie więcej niewinnych dzieci, czarodziejów i mugoli. Gdy będzie trzeba pójść do Azkabanu, pójdę. Macie moją różdżkę – powiedziała pewnym głosem, choć miała nadzieję, że uda się przeprowadzić całą operację tak, żeby dzieci przeżyły. Musieli spróbować, ale najpierw należało i tak umożliwić dostanie się do Azkabanu, który został odcięty od świata i opanowany przez siedlisko anomalii. Brzmiało to trochę jak samobójcza misja, ale połączonymi siłami mogli znaleźć sposób, by się tam dostać. – Udam się do Norwich. Kto pójdzie ze mną? – wybrała pierwsze z miejsc, które podał Brendan. Chciała działać, jeśli odnalezienie kręgów i uwolnienie ich mocy mogło rzeczywiście pomóc zbudować świstoklik do Azkabanu.
- Pomysł z czymś w rodzaju listów gończych ze zdjęciami i nazwiskami również popieram, tym bardziej, że mamy już kwaterę.
Jeśli mieli w przyszłości infiltrować Nokturn, musieli wiedzieć jak najwięcej o jego bywalcach. Jak wyglądali, gdzie bywali, wiele przydatnych szczegółów.
- Cały tamten pojedynek był absurdalny i w tamtym momencie żałowałam, że nie mam możliwości poznać ich prawdziwego zamysłu, jakikolwiek on był. Taka stara, drewniana szafa nie zapewniłaby im trwałej ochrony przed naszymi zaklęciami, więc szukanie tam dobrej kryjówki byłoby naiwne – rzekła w odpowiedzi na słowa Brendana. Nie była legilimentą, nie mogła wniknąć w myśli tamtych. Może mieli jakiś plan, a może to była zwykła ucieczka tchórzy, którzy chcieli przeczekać w szafie, aż zagrożenie się skończy lub wykombinować sposób ucieczki, co ostatecznie się udało, choć nie wiadomo, czy dzięki anomalii, czy oni sami to zrobili. Z perspektywy obserwujących zajście Sophii i Jessy wyglądało to cokolwiek głupio i pokracznie, bo nawet gdyby chcieli atakować je z szafy, wiele by to nie zmieniło w ich sytuacji. Kilka zaklęć z pewnością strzaskałoby drewno mebla, mogły ich też podpalić w środku, co zresztą zrobiły. Szafa zdecydowanie nie wyglądała jak coś, co mogło stanowić pewną ochronę przed atakami Zakonniczek. A gdyby wpadli na pomysł pokroju zaatakowania ich czymś w rodzaju wspomnianego przez innych gazu duszącego, sami też mogliby paść jego ofiarą, zatrute powietrze z łatwością wślizgnęłoby się przez szczeliny w szafie.
- Jessa z pewnością zaraz pokaże, jak wyglądało to z jej perspektywy – rzekła, kiedy Alex oddał jej towarzyszce tamtego pojedynku myślodsiewnię. – Choć pomijając kwestię tego pojedynku i pomyślunku tej dwójki, miejsca takie jak Dziurawy Kocioł i tym podobne byłyby niezłą i dyskretną kryjówką dla szafki zniknięć, choć może nie w gościnnym pokoju, gdzie łatwo mógłby ją odkryć ktoś przypadkowy. To lokal, w którym bywa wielu różnych czarodziejów i gdzie każdy może się łatwo dostać i równie łatwo to miejsce opuścić. Jak mawiają mugole, czasem najciemniej bywa pod latarnią – dodała, bo zdała sobie sprawę, że choć szafka zniknięć brzmiała cokolwiek absurdalnie, to zainstalowanie jej w tego typu miejscu i ukrycie w jakimś nieużywanym pokoju nie byłoby pozbawione sensu, bo wchodzący i wychodzący mogliby łatwo wmieszać się w tłum klienteli stale przewijającej się przez lokal. Musieli wziąć pod uwagę to, że ich przeciwnicy mogli korzystać z takich szafek i lokować je w miejscach, do których mieli dostęp, a gdzie przewijanie się różnych ludzi nie budziłoby podejrzeń. Nawet jeśli nie w Kotle, to w innym tego typu miejscu, mogliby też zadbać o umieszczenie tam swoich ludzi pilnujących, by nikt nie zagroził przejściu.
Zamyśliła się na moment.
- Jeśli da się ulepszyć przedmioty, to może da się ulepszać i takie szafki, by mogły z nich korzystać tylko konkretne osoby, posiadające przy sobie konkretny przedmiot lub znający odpowiednie zaklęcie, bez którego przejście byłoby niedostępne dla niepowołanych? – zastanowiła się; jeśli się tak dało, takie rozwiązanie mogłoby przydać się też Zakonowi. Następnie podchwyciła temat lusterek jako sposobu do komunikacji. – Dałoby się zrobić tak, by te lusterka istniały nie w parach, jak normalnie, a żeby każdy z nas takie miał? Tak, aby w sytuacji zagrożenia można było powiadomić dowolnego Zakonnika posiadającego jedno z wielu zaczarowanych lusterek? – zapytała w stronę osób, które mogły się znać na temacie. Z tego co było jej wiadomo zazwyczaj takie lusterka istniały w parach i można było komunikować się z osobą, która ma drugie. Przydałaby się opcja, która umożliwia wywołanie dowolnego Zakonnika, bo nigdy nie wiadomo, co akurat będzie się działo z osobą posiadającą drugie z pary. Gdyby można się skomunikować tylko z jedną osobą, byłoby to pewne ograniczenie, ale może znawcy numerologii potrafili ulepszyć działanie lusterek i złączyć więcej niż dwa. – Choć awaryjne świstokliki trzymane na czarną godzinę również wciąż uważam za przydatny sposób odwrotu, zwłaszcza przy niedziałającej teleportacji.
Temat Azkabanu i dzieci wzbudził pewne emocje, czuła to wyraźnie w podenerwowanych głosach innych. Sophia wiedziała jednak, że badacze nie zaproponowaliby tej opcji, gdyby było możliwe coś innego. Poppy była jedną z ostatnich osób, które można by podejrzewać o jakiekolwiek złe zamiary wobec dzieci. I jakkolwiek było to trudne, zdawała sobie sprawę, że jeśli była szansa uratować znacznie większą liczbę ludzi od anomalii, warto było zaryzykować. Była szansa, że dzieci przeżyją – a nawet jeśli nie, to przecież bez powstrzymania anomalii i tak groziło im realne niebezpieczeństwo. I tak mogły umrzeć – rozsadzone od środka drzemiącą w nich mocą lub pojmane przez Rycerzy Walpurgii, którzy pewnie nawet nie będą próbować zachować ich przy życiu, gdy już zrobią to, czego od nich chcieli. To, co powiedziała Poppy, dość wyraźnie rysowało całą sytuację oraz położenie tych dzieci, których życie było zapewne jeszcze trudniejsze, niż innych doświadczających anomalii młodych czarodziejów. Powinni zakończyć ich cierpienia i koszmar anomalii raz na zawsze.
- Wierzę wam, że sprawdziliście wszystkie opcje i wybierzecie najlepszą – powiedziała, patrząc na Poppy. – Cokolwiek postanowicie, zrobię, co będzie konieczne, byle tylko zakończyć ten koszmar i cierpienia wielu innych ludzi, także tych dzieci noszących w sobie anomalie. To się musi skończyć i skoro jest szansa to zrobić, nie powinniśmy z tego zrezygnować, bo w przeciwnym razie może umrzeć znacznie więcej niewinnych dzieci, czarodziejów i mugoli. Gdy będzie trzeba pójść do Azkabanu, pójdę. Macie moją różdżkę – powiedziała pewnym głosem, choć miała nadzieję, że uda się przeprowadzić całą operację tak, żeby dzieci przeżyły. Musieli spróbować, ale najpierw należało i tak umożliwić dostanie się do Azkabanu, który został odcięty od świata i opanowany przez siedlisko anomalii. Brzmiało to trochę jak samobójcza misja, ale połączonymi siłami mogli znaleźć sposób, by się tam dostać. – Udam się do Norwich. Kto pójdzie ze mną? – wybrała pierwsze z miejsc, które podał Brendan. Chciała działać, jeśli odnalezienie kręgów i uwolnienie ich mocy mogło rzeczywiście pomóc zbudować świstoklik do Azkabanu.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Wstrzymał powietrze widząc chorobliwe oblicze Poppy. Miał nadzieję, że się nie popłacze bo mogło to się ponieść na inne kobiety zagęszczając atmosferę. Skamander doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tam gdzie pojawiały się dzieci tam delikatność sprawy nieproporcjonalnie przybierała na kontrowersji, delikatności. Wyjaśnienie Poppy podparte prostotą Brendana raczej dawały wprost do zrozumienia, że nie była to kwestia fanaberii. Dzieci choć znajdowaly się w zagrożeniu same nim były - nie można było tego bagatelizować. Z tego też powodu Anthony wysunął na przód propozycję przygotowania jakos dzieci do tego zadania. Nie z troski o nie, a z troski o cel który mieli osiągnąć. Wystarczyło że wystraszone mogłoby uciec nie tym korytarzem co trzeba, rozbić szyk, nie mówiąc już o anomaliach których były centrum, a które w jednej chwili mogły pozbawić przytomności całą drużynę zaraz po postawieniu nogi na azkabanowych posadzkach. Wysłuchał pełną niepewności,rozckliwienia, moralnej wątpliwości odpowiedzi Poppy na swoje pytanie.
- Skoro jesteśmy w trakcie przygotowań to rozsądnie będzie spróbować ustalić w tej kwestii pewność. Z tego co zrozumiałem dzieci są teraz czymś w rodzaju artefaktu - dokładnie tego wyrażenia użył Carrow. Anthony zmrużył ślepia - więc może jednak istnieje możliwość by były pod działaniem eliksirów nieco silniejszych niż uspokajające - świstoklik teoretycznie nie potrzebował oddychać by funkcjonować, może zatem przeklęte dziecko nie musiało być w pełni świadome by można było je użyć? - Poruszam tą kwestię nie z przyjemności, Poppy. W całym tym planie są najwrażliwszym punktem. Wiemy, że zwyczajne dzieci wywołują anomalie powodujące zapadanie się całych kamienic ze wszystkimi jej mieszkańcami wewnątrz, pozbawiają przytomności, wywołują wyładowania elektryczne i więcej. Z jakiegoś powodu podaje im się eliksir słodkiego snu - uniósł wyżej jedną brew. Wierzył że nie musi tłumaczyć, że właśnie po to by zminimalizować ilość wywoływanych przez nie katastrof.Mówił spokojnym, urzędniczym tonem wyjaśniając na spokojnie problem który dostrzegał - W Azkabanie, o ile do jego wnętrza się przedostaniemy, czekać będą na nas prawdopodobnie również dementorzy, jak nie gorzej - rycerze, śmierciożercy...? - Nie mówię, że to jest najlepszy pomysł, tak je potraktować. Nie uważam jednak byśmy odrzucali możliwości które zwiększają szanse powodzenia - lepiej mieć przygotowane i z nich nie skorzystać niż ich nie mieć - Jeżeli naukowcy nie umieli w tym momencie odpowiedzieć na pytanie czy dzieci musiały czy nie musiały utrzymać świadomość to wciąż mieli możliwość na zweryfikowanie tego. Sam Anthony byłby zwolennikiem tego by przygotować usypiające oraz otumaniające eliksiry, a potem myśleć o tym których użyć. Chociażby i w samym Azkabanie.
- Biorę RFN - zadecydował po deklaracji Brendana. Jako-tako miał rozeznanie w świecie i z tego co pamiętał kraj ten nie był specjalnie odległy od Anglii na czym mu zależało. Prócz bycia zakonnikiem był również aurorem. Nie mógł pozwolić na to by jego codzienne obowiązki zostały zaniedbane. Były nie mniej istotne od tych związanych organizacji - jedne i drugie służyły temu samemu celowi.
- Nie jestem pewien czy podejmując badań nad nowymi specyfikami, zaklęciami powinniśmy się skupiać na obronie, ucieczkach w razie zagrożenia. Rozumiem, że moc czarnej magii spycha nas do defensywy... - sam tego ostatnimi czasy doświadczył - ale wydaje mi się że to przez to, że nie posiadamy sprawnych narzędzi do podjęcia ofensywy. Zaklęcia obezwładniające silniejsze od drętwoty czy petryfikusa, dorównujące avadzie w zakresie możliwości wykluczenia drugiej strony z gry lecz nie pozbawiające życia, działające obszarowo na wielu użytkowników na raz, przy połączeniu magii kilku osób jak w przypadku zaklęcia totalum, obszarowe uroki wyciszające działanie czarnej magii by uniemożliwiać im znikanie w chmurze dymu - tego potrzebujemy. Wymachując tarczami z różdżki czy płynu, tworzenie kół ratunkowych...to nam pomoże, lecz w dalszej perspektywie donikąd nas nie doprowadzi - podjął jednak kwestię naukowych pomysłów zauważając, że te skupiają się na defensywie. Nie miał nic przeciwko przez wzgląd na swoją bogatą w luki umiejętność obrony, lecz jeżeli walczyli z przeważającym wrogiem wolałby skupić się na udoskonaleniu mocnych stron jeszcze bardziej. Nie miał jednak ku temu żadnych narzędzi i nikt takich najwyraźniej nie miał w zamyśle tworzyć. Zwrócił więc na to uwagę.
- Skoro jesteśmy w trakcie przygotowań to rozsądnie będzie spróbować ustalić w tej kwestii pewność. Z tego co zrozumiałem dzieci są teraz czymś w rodzaju artefaktu - dokładnie tego wyrażenia użył Carrow. Anthony zmrużył ślepia - więc może jednak istnieje możliwość by były pod działaniem eliksirów nieco silniejszych niż uspokajające - świstoklik teoretycznie nie potrzebował oddychać by funkcjonować, może zatem przeklęte dziecko nie musiało być w pełni świadome by można było je użyć? - Poruszam tą kwestię nie z przyjemności, Poppy. W całym tym planie są najwrażliwszym punktem. Wiemy, że zwyczajne dzieci wywołują anomalie powodujące zapadanie się całych kamienic ze wszystkimi jej mieszkańcami wewnątrz, pozbawiają przytomności, wywołują wyładowania elektryczne i więcej. Z jakiegoś powodu podaje im się eliksir słodkiego snu - uniósł wyżej jedną brew. Wierzył że nie musi tłumaczyć, że właśnie po to by zminimalizować ilość wywoływanych przez nie katastrof.Mówił spokojnym, urzędniczym tonem wyjaśniając na spokojnie problem który dostrzegał - W Azkabanie, o ile do jego wnętrza się przedostaniemy, czekać będą na nas prawdopodobnie również dementorzy, jak nie gorzej - rycerze, śmierciożercy...? - Nie mówię, że to jest najlepszy pomysł, tak je potraktować. Nie uważam jednak byśmy odrzucali możliwości które zwiększają szanse powodzenia - lepiej mieć przygotowane i z nich nie skorzystać niż ich nie mieć - Jeżeli naukowcy nie umieli w tym momencie odpowiedzieć na pytanie czy dzieci musiały czy nie musiały utrzymać świadomość to wciąż mieli możliwość na zweryfikowanie tego. Sam Anthony byłby zwolennikiem tego by przygotować usypiające oraz otumaniające eliksiry, a potem myśleć o tym których użyć. Chociażby i w samym Azkabanie.
- Biorę RFN - zadecydował po deklaracji Brendana. Jako-tako miał rozeznanie w świecie i z tego co pamiętał kraj ten nie był specjalnie odległy od Anglii na czym mu zależało. Prócz bycia zakonnikiem był również aurorem. Nie mógł pozwolić na to by jego codzienne obowiązki zostały zaniedbane. Były nie mniej istotne od tych związanych organizacji - jedne i drugie służyły temu samemu celowi.
- Nie jestem pewien czy podejmując badań nad nowymi specyfikami, zaklęciami powinniśmy się skupiać na obronie, ucieczkach w razie zagrożenia. Rozumiem, że moc czarnej magii spycha nas do defensywy... - sam tego ostatnimi czasy doświadczył - ale wydaje mi się że to przez to, że nie posiadamy sprawnych narzędzi do podjęcia ofensywy. Zaklęcia obezwładniające silniejsze od drętwoty czy petryfikusa, dorównujące avadzie w zakresie możliwości wykluczenia drugiej strony z gry lecz nie pozbawiające życia, działające obszarowo na wielu użytkowników na raz, przy połączeniu magii kilku osób jak w przypadku zaklęcia totalum, obszarowe uroki wyciszające działanie czarnej magii by uniemożliwiać im znikanie w chmurze dymu - tego potrzebujemy. Wymachując tarczami z różdżki czy płynu, tworzenie kół ratunkowych...to nam pomoże, lecz w dalszej perspektywie donikąd nas nie doprowadzi - podjął jednak kwestię naukowych pomysłów zauważając, że te skupiają się na defensywie. Nie miał nic przeciwko przez wzgląd na swoją bogatą w luki umiejętność obrony, lecz jeżeli walczyli z przeważającym wrogiem wolałby skupić się na udoskonaleniu mocnych stron jeszcze bardziej. Nie miał jednak ku temu żadnych narzędzi i nikt takich najwyraźniej nie miał w zamyśle tworzyć. Zwrócił więc na to uwagę.
Find your wings
Widziała każdy jeden uśmiech, każde jedno słowo znaczące się gratulacjami lecące w jej stronę. Spodziewała się ich. I z jednej strony była wdzięczna, wdzięczna za wsparcie, które otrzymała. Ale miało ono kwaśny smak. Tylko niewiele osób w tym pokoju zdawało sobie sprawę czym była tak naprawdę Próba. Tylko oni wiedzieli, że większość zakonników gratuluje jej zmyślnie dokonanego zabójstwa siebie samej, swojej przeszłości i przyszłości, swojego życia. Może było to godne podziwu, może godne uśmiechu wyrażającego wsparcie, jednak nie zdecydowała się na to dla tego.
- Dziękuję. - powiedziała mimo wszystko, wzrok - choć usilnie próbowała go powstrzymać - powędrował w kierunku Skamandera. Ich spojrzenia spotkały się. Widziała dokładnie napięte mięśnie i zaciśnięte wargi. Mogła z tego ułożenia wiele wyczytać, postanowiła jednak odwrócić wzrok.
Zawiesiła spojrzenie na Bertiem, gdy się odezwał. Miał rację, Nokturn warto było zinfiltrować z wielu innych powodów. Choć głównym byli zdecydowanie poplecznicy Voldemorta. Przesuwała spojrzenia dalej do kolejnych osób zabierających głos.
- Czy coś ruszyło się w tym temacie, na kiedy ta tablica będzie gotowa? - zapytała, ale to nie jedyne pytanie które miała. Coś w niej się ruszyło i nie zamierzała przestać. - Czy ktokolwiek spróbował porozmawiać z Myrtle, czy ktoś wysłał choć sowę by spróbowała odnaleźć Hagrida? To ważne rzeczy, nie mniej niż anomalie, naprawa Starej Chaty, czy odnajdywanie części kamienia. Musimy poznać wroga. - zatrzymała się, czuła bezsilność, może irytację. Mogła zrobić to wszystko sama, nie byłoby łatwo między kolejnymi księgami i treningami zaklęć którym poddawała się ostatnie dwa miesiące, wpleść kolejne zdania. Mogła, gdyby wiedziała, że te sprawy nie zostaną doprowadzone do końca. Możliwe, że ktoś podjął się prób, a jednak z jakiś względów o nich nie wspominał. - W interesie nas wszystkich jest doprowadzanie pomysłów do końca. - przesunęła spojrzeniem po każdym w zasięgu jej wzroku. Było ich wielu. - Jesteśmy towarzyszami, przyjaciółmi… rodziną. - mówiła dalej, podkreślając ostatnie słowo. - Jeśli coś jest za ciężkie lub zbyt trudne, wystarczy tylko słowo, by uzyskać pomoc. - zamilkła. Zaraz jednak znów zabrała głos. - Rozmawiałam z Macnairem na festiwalu. Niewiele to dało. Cyniczne i wymijające odpowiedzi to jego chleb powszedni. By coś z niego wydobyć, trzeba zrobić to siłą. Nie podjęłam walki. - spojrzała na Brendana. Walka w miejscu publicznym i tak zatłoczonym nie była w stanie wyjść na dobre. Ktoś mógłby szybko ją przerwać, ktoś mógłby ucierpieć, jeśli w danym momencie na miejscu znajdowało się więcej jego sojuszników niż jej, byliby na przegranej pozycji, jednocześnie zepsuliby wydarzenie, odarli ludzi choć z chwili wytchnienia.
- Zajmę się myślodsiewnią, każdy kto jest chętny może dołożyć się do niej. - powiedziała jedynie, spokojnie, postanawiając za wszystkich. Zbyt wiele rzeczy jak dla niej stało w miejscu. Nie odzywała się w sprawie lusterek, kryształów czy zegarów, ledwie znała się na numerologii, nie była w stanie pomóc.
- Masz rację, Bren. - zgodziła się z nim bo nie ukrywała, że dopiero stawia pierwsze kroki w tego typu sprawach, że potrzebuje pomocy, może odpowiedniego kierunku. - Asbjorn, Florean, chciałabym umówić z wami spotkania w tej sprawie. - spojrzała na Freda. Z nim zdecydowanie byłoby jej łatwiej, miała nadzieję, że pomoże jej zarówno swoim towarzystwem, jak i wiedzą. - Są wśród nas oklumenci? - zapytała wybiegając własnymi myślami naprzód. Może już wiedziała, ale jej myśli teraz gnały w całkiem różne strony. Potrzebowała przypomnienia.
- Naprawiłam: Dział Ksiąg Zakazanych, Cmentarz, Szwalnie. - wyliczyła choć nie była zadowolona, zdawało jej się to nadal za mało. Była w większej ilości miejsc, jednak nie podołała im i to bolało mocniej. Przeszłości jednak nie była w stanie zmienić.
- Aberdeen mam wrażenie, jakbym słyszała już o nim. - wybrała miejsce własnej misji nie pytając kto będzie jej towarzyszył. Wiedziała, że ktoś się zgłosi, każda pomoc była cenna, a czasem nawet niezbędna. Nie odzywała się już w sprawie dzieci. Niepotrzebnie zrobiła to wcześniej. Wiedziała, że cokolwiek będzie trzeba zrobić, to podejmie się tego. Słuchała uważnie Anthony’ego. Miał rację w wielu aspektach, zwłaszcza tym ostatnim. Była ciekawa, czy są w stanie wzmocnić swoją defensywę, to rzeczywiście byłoby w stanie mocniej im pomóc jeśli chcieli stawać do walki z przeciwnikiem nie zaś tylko się przed nim bronić.
- Dziękuję. - powiedziała mimo wszystko, wzrok - choć usilnie próbowała go powstrzymać - powędrował w kierunku Skamandera. Ich spojrzenia spotkały się. Widziała dokładnie napięte mięśnie i zaciśnięte wargi. Mogła z tego ułożenia wiele wyczytać, postanowiła jednak odwrócić wzrok.
Zawiesiła spojrzenie na Bertiem, gdy się odezwał. Miał rację, Nokturn warto było zinfiltrować z wielu innych powodów. Choć głównym byli zdecydowanie poplecznicy Voldemorta. Przesuwała spojrzenia dalej do kolejnych osób zabierających głos.
- Czy coś ruszyło się w tym temacie, na kiedy ta tablica będzie gotowa? - zapytała, ale to nie jedyne pytanie które miała. Coś w niej się ruszyło i nie zamierzała przestać. - Czy ktokolwiek spróbował porozmawiać z Myrtle, czy ktoś wysłał choć sowę by spróbowała odnaleźć Hagrida? To ważne rzeczy, nie mniej niż anomalie, naprawa Starej Chaty, czy odnajdywanie części kamienia. Musimy poznać wroga. - zatrzymała się, czuła bezsilność, może irytację. Mogła zrobić to wszystko sama, nie byłoby łatwo między kolejnymi księgami i treningami zaklęć którym poddawała się ostatnie dwa miesiące, wpleść kolejne zdania. Mogła, gdyby wiedziała, że te sprawy nie zostaną doprowadzone do końca. Możliwe, że ktoś podjął się prób, a jednak z jakiś względów o nich nie wspominał. - W interesie nas wszystkich jest doprowadzanie pomysłów do końca. - przesunęła spojrzeniem po każdym w zasięgu jej wzroku. Było ich wielu. - Jesteśmy towarzyszami, przyjaciółmi… rodziną. - mówiła dalej, podkreślając ostatnie słowo. - Jeśli coś jest za ciężkie lub zbyt trudne, wystarczy tylko słowo, by uzyskać pomoc. - zamilkła. Zaraz jednak znów zabrała głos. - Rozmawiałam z Macnairem na festiwalu. Niewiele to dało. Cyniczne i wymijające odpowiedzi to jego chleb powszedni. By coś z niego wydobyć, trzeba zrobić to siłą. Nie podjęłam walki. - spojrzała na Brendana. Walka w miejscu publicznym i tak zatłoczonym nie była w stanie wyjść na dobre. Ktoś mógłby szybko ją przerwać, ktoś mógłby ucierpieć, jeśli w danym momencie na miejscu znajdowało się więcej jego sojuszników niż jej, byliby na przegranej pozycji, jednocześnie zepsuliby wydarzenie, odarli ludzi choć z chwili wytchnienia.
- Zajmę się myślodsiewnią, każdy kto jest chętny może dołożyć się do niej. - powiedziała jedynie, spokojnie, postanawiając za wszystkich. Zbyt wiele rzeczy jak dla niej stało w miejscu. Nie odzywała się w sprawie lusterek, kryształów czy zegarów, ledwie znała się na numerologii, nie była w stanie pomóc.
- Masz rację, Bren. - zgodziła się z nim bo nie ukrywała, że dopiero stawia pierwsze kroki w tego typu sprawach, że potrzebuje pomocy, może odpowiedniego kierunku. - Asbjorn, Florean, chciałabym umówić z wami spotkania w tej sprawie. - spojrzała na Freda. Z nim zdecydowanie byłoby jej łatwiej, miała nadzieję, że pomoże jej zarówno swoim towarzystwem, jak i wiedzą. - Są wśród nas oklumenci? - zapytała wybiegając własnymi myślami naprzód. Może już wiedziała, ale jej myśli teraz gnały w całkiem różne strony. Potrzebowała przypomnienia.
- Naprawiłam: Dział Ksiąg Zakazanych, Cmentarz, Szwalnie. - wyliczyła choć nie była zadowolona, zdawało jej się to nadal za mało. Była w większej ilości miejsc, jednak nie podołała im i to bolało mocniej. Przeszłości jednak nie była w stanie zmienić.
- Aberdeen mam wrażenie, jakbym słyszała już o nim. - wybrała miejsce własnej misji nie pytając kto będzie jej towarzyszył. Wiedziała, że ktoś się zgłosi, każda pomoc była cenna, a czasem nawet niezbędna. Nie odzywała się już w sprawie dzieci. Niepotrzebnie zrobiła to wcześniej. Wiedziała, że cokolwiek będzie trzeba zrobić, to podejmie się tego. Słuchała uważnie Anthony’ego. Miał rację w wielu aspektach, zwłaszcza tym ostatnim. Była ciekawa, czy są w stanie wzmocnić swoją defensywę, to rzeczywiście byłoby w stanie mocniej im pomóc jeśli chcieli stawać do walki z przeciwnikiem nie zaś tylko się przed nim bronić.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
- Niespełna dwa tygodnie temu naprawiałem z Lucindą anomalię w magicznej oranżerii w Kensington and Chelsea. - Spojrzałem w kierunku Sue - zdaje się, ze ta lokalizacja jeszcze nie padła. - Od tamtego czasu nie miałem z nią jednak kontaktu. Alex pewnie wie lepiej. - Przeniosłem wzrok na młodego czarodzieja, nie zdradzając po sobie lekkiego zaniepokojenia nieobecnością jego kuzynki. Brendan miał rację - każda nieobecność mogła być zwiastunem najgorszego.
Wsłuchiwałem się w słowa Weasley'a, nie rozumiejąc, dlaczego niczym mantrę powtarzał, jak słabym był mówcą. Mówił szczerze, dobitnie - nie szczędząc detali. Oderwałem od niego wzrok, powoli śledząc wyrazy twarzy Zakonników. Czy i tym razem mieli oburzyć się, że muszą walczyć? Brendan słusznie zwrócił uwagę na to, że wstępując w szeregi Zakonu sami zdecydowali o tym, że wezmą los w swoje ręce. Ścieżki wyboiste, nieprzetarte szlaki, naznaczone ryzykiem i trudnymi wyborami.
- Jestem gotów, aby działać. Biorę na swoje barki Fair Isle. - Samonta wyspa brzmiała w sam raz ironicznie. Szansa na odwrócenie procesu anomalii była realna, a ja byłem gotowy do działania. Nawet, gdybym miał udać się tam sam - choć wierzyłem, że pozostali zakonnicy także zamierzali zaangażować się w tę sprawę. W tym momencie być może nawet bardziej kluczową, niż pościg za Voldemortem.
- Masz rację. Przemiana w kogokolwiek z grona Rycerzy Walpurgii zwróci uwagę. - Zgodziłem się z Brendanem, nieznacznie kiwając głową, a także wyławiając spojrzenie Tonks. - Za to przypadkowa twarz może nie zdać się na nic. Jeśli rzeczywiście mamy przeniknąć na Nokturn, musimy być dobrze przygotowani. Zacząć od kontaktów, które mamy. Asbjorn nie jest jedyną osobą, która mieszkała na Nokturnie. - Rzecz jasna miałem na myśli Wrighta - nie chciałem jednak wywlekać tego faktu przed całym Zakonem. Jamie jednak mógł być pomocny. - Jutro wraz z Kieranem i Arthurem będziemy rozmawiać z Ministrem. Poprosimy o udostępnienie raportów z Wiedźmiej Straży. Być może dopiero solidne przygotowanie pokaże nam, gdzie mamy szukać. I pod kogo się podszywać, by uzyskać jak najwięcej informacji. - W tym być może tą najistotniejszą - kim jest Lord Voldemort.
Podniosłem wzrok na Just, gdy wspomniała o Myrtle i Hagridzie. Sam podjąłem ten temat na poprzednim spotkaniu - a jednak nie zrobiłem niczego w kierunku znalezienia półolbrzymia. Było wiele racji w słowach Tonks - i ja wcale nie okazałem się lepszy; uwikłany między codziennością, wymagającą pracą, anomaliami, Oscarem. Na wszystko mogłem znaleźć wymówkę.
I żadna mnie nie usprawiedliwiała.
- Kwestia Myrtle wydaje się być prostsza. Przynajmniej wiemy, gdzie szukać. Generalnie lubię dysputy, ale rozmowę z duchem najpewniej położyłbym pasmem nietrafnie dobranych słów. - Uśmiechnąłem się niezbyt entuzjastycznie, licząc na to, że znajdzie się ktoś odpowiedniejszy do tej roli. Z resztą, dyskusje nie tylko z duchami ostatnio szły mi jak krew z nosa.
- Thony ma rację w jednej, bardzo istotnej kwestii. Nasz wróg musi wiedzieć, że poza obroną, potrafimy także odpowiedzieć atakiem. Musi poczuć respekt. Ból. Strach. Moc tak potężną, że stanie się realnym zagrożeniem. Bez elementu strachu będziemy nieustannie uciekać, a rycerze - będą tylko rosnąć w siłę. - Czy Zakonnicy nadal obawiali się tej prawdy? Część z nich poznała smak porażki w starciu z wrogiem, część ledwie uszła z życiem. Czy Rycerze brali nas za realne zagrożenie, czy za niegroźne muchy, irytująco brzęczące nad uchem, ale łatwe do pozbycia się?
Wsłuchiwałem się w słowa Weasley'a, nie rozumiejąc, dlaczego niczym mantrę powtarzał, jak słabym był mówcą. Mówił szczerze, dobitnie - nie szczędząc detali. Oderwałem od niego wzrok, powoli śledząc wyrazy twarzy Zakonników. Czy i tym razem mieli oburzyć się, że muszą walczyć? Brendan słusznie zwrócił uwagę na to, że wstępując w szeregi Zakonu sami zdecydowali o tym, że wezmą los w swoje ręce. Ścieżki wyboiste, nieprzetarte szlaki, naznaczone ryzykiem i trudnymi wyborami.
- Jestem gotów, aby działać. Biorę na swoje barki Fair Isle. - Samonta wyspa brzmiała w sam raz ironicznie. Szansa na odwrócenie procesu anomalii była realna, a ja byłem gotowy do działania. Nawet, gdybym miał udać się tam sam - choć wierzyłem, że pozostali zakonnicy także zamierzali zaangażować się w tę sprawę. W tym momencie być może nawet bardziej kluczową, niż pościg za Voldemortem.
- Masz rację. Przemiana w kogokolwiek z grona Rycerzy Walpurgii zwróci uwagę. - Zgodziłem się z Brendanem, nieznacznie kiwając głową, a także wyławiając spojrzenie Tonks. - Za to przypadkowa twarz może nie zdać się na nic. Jeśli rzeczywiście mamy przeniknąć na Nokturn, musimy być dobrze przygotowani. Zacząć od kontaktów, które mamy. Asbjorn nie jest jedyną osobą, która mieszkała na Nokturnie. - Rzecz jasna miałem na myśli Wrighta - nie chciałem jednak wywlekać tego faktu przed całym Zakonem. Jamie jednak mógł być pomocny. - Jutro wraz z Kieranem i Arthurem będziemy rozmawiać z Ministrem. Poprosimy o udostępnienie raportów z Wiedźmiej Straży. Być może dopiero solidne przygotowanie pokaże nam, gdzie mamy szukać. I pod kogo się podszywać, by uzyskać jak najwięcej informacji. - W tym być może tą najistotniejszą - kim jest Lord Voldemort.
Podniosłem wzrok na Just, gdy wspomniała o Myrtle i Hagridzie. Sam podjąłem ten temat na poprzednim spotkaniu - a jednak nie zrobiłem niczego w kierunku znalezienia półolbrzymia. Było wiele racji w słowach Tonks - i ja wcale nie okazałem się lepszy; uwikłany między codziennością, wymagającą pracą, anomaliami, Oscarem. Na wszystko mogłem znaleźć wymówkę.
I żadna mnie nie usprawiedliwiała.
- Kwestia Myrtle wydaje się być prostsza. Przynajmniej wiemy, gdzie szukać. Generalnie lubię dysputy, ale rozmowę z duchem najpewniej położyłbym pasmem nietrafnie dobranych słów. - Uśmiechnąłem się niezbyt entuzjastycznie, licząc na to, że znajdzie się ktoś odpowiedniejszy do tej roli. Z resztą, dyskusje nie tylko z duchami ostatnio szły mi jak krew z nosa.
- Thony ma rację w jednej, bardzo istotnej kwestii. Nasz wróg musi wiedzieć, że poza obroną, potrafimy także odpowiedzieć atakiem. Musi poczuć respekt. Ból. Strach. Moc tak potężną, że stanie się realnym zagrożeniem. Bez elementu strachu będziemy nieustannie uciekać, a rycerze - będą tylko rosnąć w siłę. - Czy Zakonnicy nadal obawiali się tej prawdy? Część z nich poznała smak porażki w starciu z wrogiem, część ledwie uszła z życiem. Czy Rycerze brali nas za realne zagrożenie, czy za niegroźne muchy, irytująco brzęczące nad uchem, ale łatwe do pozbycia się?
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Słuchajcie, wszyscy wiemy, że te dzieci mają przesrane – łagodnie powiedziane.
- Niestety masz rację, Poppy – przyznał z rezygnacją i współczuciem, czując nieokreślony ciężar na swoich barkach. Dla Pomfrey musiało być to szczególnie trudne, jako pielęgniarka w Hogwarcie poświęcała się ratowaniu dzieci. – Rzeczywiście wszystko może być lepsze niż ich obecny stan. Jeśli profesor Bagshot twierdzi, że nie ma lepszego wyjścia, nie pozostaje mi nic innego jak przystać na ten plan – stwierdził, tym razem czując coś na kształt ulgi. – Nikt z nas nie powinien się obwiniać, robimy tylko co konieczne… - dodał na koniec, ale chyba kierował te słowa przede wszystkim do samego siebie.
Czuł się paskudnie, ale dostał co chciał – potwierdzenie i przyzwolenie. Odhaczył jakby z obowiązku ludzkie skrupuły, krótki dowód przed samym sobą, że jest "tym dobrym". Teraz było mu tak lekko, w chłodnej kalkulacji zgodził się na najlepsze rozwiązanie. Czy powinien się cieszyć, że aż tak łatwo uspokoił wątpliwości?
- Powinniśmy zaopatrzyć się w podręczne dawki eliksirów uspokajających lub usypiających podczas wypraw do Azkabanu. Nie możemy być pewni jak magia działająca na dzieci może wpłynąć na czas działania – zasugerował bez cienia emocji, jakby planował pojedynek szachowy. – Jest jeszcze inna sprawa, która może nam pomóc. Dementorzy są ślepi, wyczuwają swoje ofiary przez ich emocje. Czy byłaby możliwość w pewnym stopniu je bezpiecznie wyciszyć, jednocześnie nas nie otępiając? Dzięki temu bylibyśmy dla nich trudniejsi do wykrycia.
Mimowolnie uśmiechnął się, gdy Justine wspomniała o Szwalniach. Chyba nigdy nie zapomni tak upiornej, ale jednocześnie zabawnej anomalii. Tak jak wtedy powiedział, już nie spojrzy normalnie na szafę. Nic nie powiedział na jej słowa, tylko skinął głową na potwierdzenie.
- Jak bardzo precyzyjny jest ten zegar? – skierował swoje pytanie do Floreana. – Jeśli potrzebowałbyś pomocy w kontaktach z duchem, to się nie krępuj – zadeklarował, nie miał w zwyczaju przepuszczać okazji do rozmowy z „odciskiem” duszy człowieka.
Z uwagą słuchał innych pomysłów dotyczących badań, które mogłyby pomóc im w tej nierównej walce. Musieli myśleć nieszablonowo, zaskoczyć przeciwnika.
- Jeśli chodzi o badania, ostatnio po głowie chodzi mi pewien pomysł – zaczął trochę zbyt entuzjastycznie, w końcu mógł się tym podzielić. – Nasze zaklęcia obronne skupiają się na zatrzymaniu lub odbiciu czaru przeciwnika, ale w wielu przypadkach wystarczyłaby niewielka zmiana kierunku. Realne byłoby zaklęcie, które zakrzywia tor lecącego w stronę Zakonnika?
Nastał czas decyzji gdzie kto się uda. Kusiło go przez chwilę dołączenie do już zadeklarowanych osób, ale coś mu mówiło, że nie tam powinien się udać.
- Zamek Dunbar – oznajmił, wybierając tym samym twierdzę z wczesnego średniowiecza. – Ktoś chce się zabrać na wycieczkę?
- Niestety masz rację, Poppy – przyznał z rezygnacją i współczuciem, czując nieokreślony ciężar na swoich barkach. Dla Pomfrey musiało być to szczególnie trudne, jako pielęgniarka w Hogwarcie poświęcała się ratowaniu dzieci. – Rzeczywiście wszystko może być lepsze niż ich obecny stan. Jeśli profesor Bagshot twierdzi, że nie ma lepszego wyjścia, nie pozostaje mi nic innego jak przystać na ten plan – stwierdził, tym razem czując coś na kształt ulgi. – Nikt z nas nie powinien się obwiniać, robimy tylko co konieczne… - dodał na koniec, ale chyba kierował te słowa przede wszystkim do samego siebie.
Czuł się paskudnie, ale dostał co chciał – potwierdzenie i przyzwolenie. Odhaczył jakby z obowiązku ludzkie skrupuły, krótki dowód przed samym sobą, że jest "tym dobrym". Teraz było mu tak lekko, w chłodnej kalkulacji zgodził się na najlepsze rozwiązanie. Czy powinien się cieszyć, że aż tak łatwo uspokoił wątpliwości?
- Powinniśmy zaopatrzyć się w podręczne dawki eliksirów uspokajających lub usypiających podczas wypraw do Azkabanu. Nie możemy być pewni jak magia działająca na dzieci może wpłynąć na czas działania – zasugerował bez cienia emocji, jakby planował pojedynek szachowy. – Jest jeszcze inna sprawa, która może nam pomóc. Dementorzy są ślepi, wyczuwają swoje ofiary przez ich emocje. Czy byłaby możliwość w pewnym stopniu je bezpiecznie wyciszyć, jednocześnie nas nie otępiając? Dzięki temu bylibyśmy dla nich trudniejsi do wykrycia.
Mimowolnie uśmiechnął się, gdy Justine wspomniała o Szwalniach. Chyba nigdy nie zapomni tak upiornej, ale jednocześnie zabawnej anomalii. Tak jak wtedy powiedział, już nie spojrzy normalnie na szafę. Nic nie powiedział na jej słowa, tylko skinął głową na potwierdzenie.
- Jak bardzo precyzyjny jest ten zegar? – skierował swoje pytanie do Floreana. – Jeśli potrzebowałbyś pomocy w kontaktach z duchem, to się nie krępuj – zadeklarował, nie miał w zwyczaju przepuszczać okazji do rozmowy z „odciskiem” duszy człowieka.
Z uwagą słuchał innych pomysłów dotyczących badań, które mogłyby pomóc im w tej nierównej walce. Musieli myśleć nieszablonowo, zaskoczyć przeciwnika.
- Jeśli chodzi o badania, ostatnio po głowie chodzi mi pewien pomysł – zaczął trochę zbyt entuzjastycznie, w końcu mógł się tym podzielić. – Nasze zaklęcia obronne skupiają się na zatrzymaniu lub odbiciu czaru przeciwnika, ale w wielu przypadkach wystarczyłaby niewielka zmiana kierunku. Realne byłoby zaklęcie, które zakrzywia tor lecącego w stronę Zakonnika?
Nastał czas decyzji gdzie kto się uda. Kusiło go przez chwilę dołączenie do już zadeklarowanych osób, ale coś mu mówiło, że nie tam powinien się udać.
- Zamek Dunbar – oznajmił, wybierając tym samym twierdzę z wczesnego średniowiecza. – Ktoś chce się zabrać na wycieczkę?
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W odróżnieniu od większości osób znajdujących się w ciasnym pokoiku gościnnym Świńskiego Łba, Benjamin dawno już porzucił święte oburzenie. Słowa przedstawicieli jednostki badawczej dotyczące dzieci i ich losu wywołały w nim jedynie smutek. To nie tak, że cel uświęcał środki - cel takich środków wymagał. Ta wyprawa nie miałaby dla dzieci szkolną wycieczką, pełną smakołyków i prostych czarów, ale nie mogli się cofnąć, nie teraz, gdy włożyli tak wiele sił i pracy w to, by okiełznać anomalie. Naprawić to, co zniszczyli, podejmując decyzję o otworzeniu skrzyni z sercem Gellerta Grindelwalda. Benjamin poruszył się nieco nerwowo, nie wdawał się w dalszą dyskusję, także dlatego, że nie nadążałby z pisaniem. Szybko jednak ponownie ujął w dłoń pióro i zaczął kreślić na kartce kolejne zdania, tym razem starając się pisać jak najwyraźniej - i tym razem nie przekazał kartki siedzącym obok druhom, a zrobił z niej mały samolocik, który niezwykle wprawnie posłał w bok, tak, by wylądował na kolanach Jackie. Gdy kobieta otworzyła kartkę, mogła odczytać z niej Chodźmy razem. Tym razem się nam uda, zobaczysz. Jak spadniesz z miotły, to musisz jak najszybciej znów na nią wsionść i polecieć - wysoko, aż do ksienżyca. Co powiesz na Norwegie? . Wright złapał spojrzenie Rineheart i łypnął na nią pytająco, mając nadzieję, że zgłosi ich udział w kolejnych etapach uczynienia ich patronusów silniejszymi.
Pokiwał z uznaniem głową, słysząc kolejne słowa, w tym Poppy i Fredericka, po czym - uzyskawszy zgodę od prowadzących, westchnął ciężko i pochylił się nad kolanami, by pisać dalej. O czymś ważnym, o czymś ryzykownym, o czymś, co mogło wzbudzić równie wielkie emocje, ale miał nadzieję, że przedstawi to w na tyle spokojny sposób, by nie wywołać gwałtownych reakcji. No. Bo...co, gdybym powiedział, że mam nawróconego rycerza walpurgii? To znaczy, no, nie mam, ale...rozmawiałem z jednym z nich. Chciałby nam pomóc. Ufam mu. Naprawdę. Nie zdradzałem mu nic o zakonie, ale i tak o nim wie. Myślę, że mógłby być dobrym źródłem informacji, kimś, kto rozjaśni pewne sprawy. No i...jest naprawdę zdolnym czarodziejem. I ma serce po dobrej stronie, mimo wszystko. Po prostu zabłondził. Kto nigdy nie popełnił błendu, niech pierwszy rzuci łajnobombom - nakreślił te słowa wyraźnie i szybko, po czym wręczył kartkę siedzącemu obok Foxowi, a ten przeczytał ją na głos - sam Benjamin natomiast rozejrzał się dookoła, ze stoickim spokojem przyglądając się każdej twarzy Zakonników z osobna.
Pokiwał z uznaniem głową, słysząc kolejne słowa, w tym Poppy i Fredericka, po czym - uzyskawszy zgodę od prowadzących, westchnął ciężko i pochylił się nad kolanami, by pisać dalej. O czymś ważnym, o czymś ryzykownym, o czymś, co mogło wzbudzić równie wielkie emocje, ale miał nadzieję, że przedstawi to w na tyle spokojny sposób, by nie wywołać gwałtownych reakcji. No. Bo...co, gdybym powiedział, że mam nawróconego rycerza walpurgii? To znaczy, no, nie mam, ale...rozmawiałem z jednym z nich. Chciałby nam pomóc. Ufam mu. Naprawdę. Nie zdradzałem mu nic o zakonie, ale i tak o nim wie. Myślę, że mógłby być dobrym źródłem informacji, kimś, kto rozjaśni pewne sprawy. No i...jest naprawdę zdolnym czarodziejem. I ma serce po dobrej stronie, mimo wszystko. Po prostu zabłondził. Kto nigdy nie popełnił błendu, niech pierwszy rzuci łajnobombom - nakreślił te słowa wyraźnie i szybko, po czym wręczył kartkę siedzącemu obok Foxowi, a ten przeczytał ją na głos - sam Benjamin natomiast rozejrzał się dookoła, ze stoickim spokojem przyglądając się każdej twarzy Zakonników z osobna.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słuchała uważnie padających kwestii, nie odzywając się zbyt wiele, gdy nie miała akurat nic mądrego do powiedzenia. Uśmiechnęła się lekko do Asbjorna, ciekawa tego, jaki eliksir chciał im przedstawić i jak wyglądałyby ewentualne badania, w które Charlie włączyłaby się bardzo chętnie, bo przecież chciała poszerzać swoje horyzonty i zdobywać doświadczenia mogące się przydać we własnej przyszłej pracy naukowej nad ulepszaniem różnych receptur.
Nie miała żadnych wspomnień, które mogłaby zaoferować, bo szczęśliwie jeszcze nie napotkała na swej drodze Rycerzy Walpurgii, i liczyła na to, że ten stan rzeczy nieprędko ulegnie zmianie. Nie spieszyło jej się do tego typu spotkań, nie posiadała umiejętności Bena ani innych gwardzistów czy aurorów – a nawet on wyszedł z pojedynku z rycerzami zmasakrowany i ledwo żywy. Tak samo nie chciała wyrywać się przed szereg, jeśli chodzi o wyprawę na Nokturn w cudzym ciele, choć z chęcią zaoferuje eliksiry dla każdego, kto podejmie się tej ryzykownej akcji. Zależało jej na tym, by za pomocą odpowiednich specyfików zwiększyć ich szansę na powrót stamtąd w jednym kawałku. To było najlepsze, co mogła dać Zakonowi.
- Gdy tylko ktoś z was będzie potrzebował odpowiednich eliksirów, proszę o kontakt – powiedziała w stronę osób, które zapewne miały zamiar planować ryzykowną eskapadę. – Popieram też pomysł z jakimś sposobem komunikacji. Może wspomniane lusterka spełnią swoje zadanie? Albo jakieś przedmioty zaczarowane zaklęciem Proteusza, dzięki którym będzie można przekazywać wiadomość wszystkim, którzy posiadają taki przedmiot? To musiałoby być coś niepozornego i zwyczajnego, co nie zwróci niczyjej uwagi, gdyby wpadło w ręce kogoś niepowołanego – podsunęła.
Kwestia dzieci była trudna, przynajmniej dla niej. Charlie posiadała w sobie wiele wrażliwości i empatii, jej serduszko krajało się na myśl o cierpieniach, których doświadczały te dzieci i których niewątpliwie doświadczą w Azkabanie. Czy tak właśnie miały wyglądać te trudne wybory, przed którymi ich przestrzegano? Czy na szali zawsze miało stać czyjeś życie? Ale i Charlie, podobnie jak inni, wiedziała że trzeba dołożyć wszelkich starań, by zakończyć anomalie. Musieli podjąć ryzyko, bo kiedy cierpiało tylu ludzi w całym kraju, popełniliby jeszcze większą zbrodnię, pozwalając sobie na bierność i zaprzepaszczenie szansy zarysowanej przez badaczy.
To, co mówiła Poppy, brzmiało strasznie i smutno, choć Charlie zgadzała się ze słowami badaczki i popierała ją. Ufała jej i jej zapewnieniom, pełna optymizmu, wiary i nadziei, które tchnęła w jej serce wieść o tym, że istniał sposób na zakończenie anomalii. Być może uda się zrobić to, jednocześnie zachowując przy życiu dzieci – badacze i profesor Bagshot z pewnością zrobią wszystko, co się będzie dało, żeby uniknąć niepotrzebnych ofiar. Oby kamień wskrzeszenia zadziałał – o ile dało się go z powrotem złożyć w całość.
Wyciągnęła lekko rękę w stronę siedzącej obok niej Poppy i lekko ścisnęła jej dłoń w wyrazie wsparcia i zrozumienia. Czuła, że uzdrowicielka, będąca porządną i wrażliwą kobietą, mogła tego potrzebować, kiedy niektórzy przyjmowali jej wcześniejsze słowa wyraźnie niechętnie i z obawami.
- Będzie dobrze, musi być – powiedziała do niej cicho, po czym dodała odrobinę głośniej, choć wciąż dość cicho i nieco niepewnie. Mówiła przede wszystkim do badaczy. – Mamy szansę naprawdę to zakończyć i pomóc tym, którzy ucierpieli przez anomalie. Jeśli zaś chodzi o eliksiry dla dzieci, jeśli podejmiecie decyzję o tym, by przed wyprawą podać im coś uspokajającego, by zminimalizować ich stres, ale jednocześnie zachować przytomność, także pomogę w uwarzeniu ich – dodała. Podejrzewała, że przerażone dzieci noszące w sobie anomalie mogą w Azkabanie wpaść w panikę i oddzielić się od grupy, albo stanowić zagrożenie dla członków wyprawy. Zgadzała się z tym, że należy przygotować je jak najlepiej, by nie narażać niczyjego bezpieczeństwa. Charlie z oczywistych względów nie oferowała się, że tam pójdzie. Byłaby tylko ciężarem, bo nie potrafiła walczyć ani nawet wyczarować cielesnego patronusa, a jej wiedza alchemiczna oraz teoretyczna na nic się w takim miejscu nie przyda. Bardziej pomoże im dostarczając eliksiry, co oczywiście zamierzała zrobić. Ale mogła zgłosić się do tego, by udać się do jednego z miejsc, które podał Brendan. To raczej nie powinno być tak niebezpieczne jak Azkaban, powinna dać sobie radę, a potrzebowali każdego chętnego, kto mógłby spróbować udać się do kręgów. Każdy Zakonnik był na wagę złota.
- Wybiorę się do Skirzy – odezwała się cicho, patrząc po twarzach innych. – Ale będę potrzebowała pomocy, magia ofensywna zdecydowanie nie jest moją mocną stroną. Chcę wam jednak pomóc – zarumieniła się zauważalnie, przyznając się do tego braku. Była dobrą alchemiczką, miała dużą wiedzę, ale nie zamierzała udawać, że sama da sobie świetnie radę, bo było to wątpliwe, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że po piętach deptali im rycerze. Czułaby się bezpieczniej i pewniej mając towarzysza, który dokończy zadanie, gdyby ona nie podołała.
Kiedy odczytano słowa Bena, odwróciła się w jego stronę, spoglądając na niego z uwagą, unosząc nieznacznie brwi. Kim był czarodziej, którego miał na myśli? Czy był pewien, że mogli mu ufać? Nie wypowiedziała tego na głos, ale jej spojrzenie było pytające i zdumione. Ufała jednak ocenie Bena, choć wiedziała, że w swojej prostolinijności bywał nieco naiwny. Sama też taka była. Często zbyt łatwo ufała ludziom i zbyt łatwo dawała im drugą szansę, więc zdecydowanie nie powinna być tą, która ocenia jego słowa. To Gwardziści mieli ocenić wszystkie za i przeciw.
Nie miała żadnych wspomnień, które mogłaby zaoferować, bo szczęśliwie jeszcze nie napotkała na swej drodze Rycerzy Walpurgii, i liczyła na to, że ten stan rzeczy nieprędko ulegnie zmianie. Nie spieszyło jej się do tego typu spotkań, nie posiadała umiejętności Bena ani innych gwardzistów czy aurorów – a nawet on wyszedł z pojedynku z rycerzami zmasakrowany i ledwo żywy. Tak samo nie chciała wyrywać się przed szereg, jeśli chodzi o wyprawę na Nokturn w cudzym ciele, choć z chęcią zaoferuje eliksiry dla każdego, kto podejmie się tej ryzykownej akcji. Zależało jej na tym, by za pomocą odpowiednich specyfików zwiększyć ich szansę na powrót stamtąd w jednym kawałku. To było najlepsze, co mogła dać Zakonowi.
- Gdy tylko ktoś z was będzie potrzebował odpowiednich eliksirów, proszę o kontakt – powiedziała w stronę osób, które zapewne miały zamiar planować ryzykowną eskapadę. – Popieram też pomysł z jakimś sposobem komunikacji. Może wspomniane lusterka spełnią swoje zadanie? Albo jakieś przedmioty zaczarowane zaklęciem Proteusza, dzięki którym będzie można przekazywać wiadomość wszystkim, którzy posiadają taki przedmiot? To musiałoby być coś niepozornego i zwyczajnego, co nie zwróci niczyjej uwagi, gdyby wpadło w ręce kogoś niepowołanego – podsunęła.
Kwestia dzieci była trudna, przynajmniej dla niej. Charlie posiadała w sobie wiele wrażliwości i empatii, jej serduszko krajało się na myśl o cierpieniach, których doświadczały te dzieci i których niewątpliwie doświadczą w Azkabanie. Czy tak właśnie miały wyglądać te trudne wybory, przed którymi ich przestrzegano? Czy na szali zawsze miało stać czyjeś życie? Ale i Charlie, podobnie jak inni, wiedziała że trzeba dołożyć wszelkich starań, by zakończyć anomalie. Musieli podjąć ryzyko, bo kiedy cierpiało tylu ludzi w całym kraju, popełniliby jeszcze większą zbrodnię, pozwalając sobie na bierność i zaprzepaszczenie szansy zarysowanej przez badaczy.
To, co mówiła Poppy, brzmiało strasznie i smutno, choć Charlie zgadzała się ze słowami badaczki i popierała ją. Ufała jej i jej zapewnieniom, pełna optymizmu, wiary i nadziei, które tchnęła w jej serce wieść o tym, że istniał sposób na zakończenie anomalii. Być może uda się zrobić to, jednocześnie zachowując przy życiu dzieci – badacze i profesor Bagshot z pewnością zrobią wszystko, co się będzie dało, żeby uniknąć niepotrzebnych ofiar. Oby kamień wskrzeszenia zadziałał – o ile dało się go z powrotem złożyć w całość.
Wyciągnęła lekko rękę w stronę siedzącej obok niej Poppy i lekko ścisnęła jej dłoń w wyrazie wsparcia i zrozumienia. Czuła, że uzdrowicielka, będąca porządną i wrażliwą kobietą, mogła tego potrzebować, kiedy niektórzy przyjmowali jej wcześniejsze słowa wyraźnie niechętnie i z obawami.
- Będzie dobrze, musi być – powiedziała do niej cicho, po czym dodała odrobinę głośniej, choć wciąż dość cicho i nieco niepewnie. Mówiła przede wszystkim do badaczy. – Mamy szansę naprawdę to zakończyć i pomóc tym, którzy ucierpieli przez anomalie. Jeśli zaś chodzi o eliksiry dla dzieci, jeśli podejmiecie decyzję o tym, by przed wyprawą podać im coś uspokajającego, by zminimalizować ich stres, ale jednocześnie zachować przytomność, także pomogę w uwarzeniu ich – dodała. Podejrzewała, że przerażone dzieci noszące w sobie anomalie mogą w Azkabanie wpaść w panikę i oddzielić się od grupy, albo stanowić zagrożenie dla członków wyprawy. Zgadzała się z tym, że należy przygotować je jak najlepiej, by nie narażać niczyjego bezpieczeństwa. Charlie z oczywistych względów nie oferowała się, że tam pójdzie. Byłaby tylko ciężarem, bo nie potrafiła walczyć ani nawet wyczarować cielesnego patronusa, a jej wiedza alchemiczna oraz teoretyczna na nic się w takim miejscu nie przyda. Bardziej pomoże im dostarczając eliksiry, co oczywiście zamierzała zrobić. Ale mogła zgłosić się do tego, by udać się do jednego z miejsc, które podał Brendan. To raczej nie powinno być tak niebezpieczne jak Azkaban, powinna dać sobie radę, a potrzebowali każdego chętnego, kto mógłby spróbować udać się do kręgów. Każdy Zakonnik był na wagę złota.
- Wybiorę się do Skirzy – odezwała się cicho, patrząc po twarzach innych. – Ale będę potrzebowała pomocy, magia ofensywna zdecydowanie nie jest moją mocną stroną. Chcę wam jednak pomóc – zarumieniła się zauważalnie, przyznając się do tego braku. Była dobrą alchemiczką, miała dużą wiedzę, ale nie zamierzała udawać, że sama da sobie świetnie radę, bo było to wątpliwe, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że po piętach deptali im rycerze. Czułaby się bezpieczniej i pewniej mając towarzysza, który dokończy zadanie, gdyby ona nie podołała.
Kiedy odczytano słowa Bena, odwróciła się w jego stronę, spoglądając na niego z uwagą, unosząc nieznacznie brwi. Kim był czarodziej, którego miał na myśli? Czy był pewien, że mogli mu ufać? Nie wypowiedziała tego na głos, ale jej spojrzenie było pytające i zdumione. Ufała jednak ocenie Bena, choć wiedziała, że w swojej prostolinijności bywał nieco naiwny. Sama też taka była. Często zbyt łatwo ufała ludziom i zbyt łatwo dawała im drugą szansę, więc zdecydowanie nie powinna być tą, która ocenia jego słowa. To Gwardziści mieli ocenić wszystkie za i przeciw.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Był moment, w którym na dłużej przymknął powieki. Oparł się plecami o wezgłowie łózka o brodę zadarł wyżej. Myśli krążyły pospiesznie, splatając w słowa więcej niż miał zamiar przekazać werbalnie. Nawet, jeśli cisnęło się ich wiele. Skupiał się na padających głosach, na pomrukach i szmerach, wyłapując te, które poruszały się inaczej. Otworzył oczy - Dam znać jeśli coś się w sprawie śledztwa zmieni - odpowiedział lakonicznie Selwynowi. Sprawa wciąż pozostawała otwarta, przesiąknięta niedopowiedzeniem i dziwną, pełgającą suchością na języku. Nie tylko ze względu na samego, mulciberowego szczura. Mimo chłodnej nienawiści, jaką go darzył, potrafił dostrzec piekielną przebiegłość. Nie lekceważył go. Obawiał się bardziej reakcji samej Tonks i do czasu przesłuchania musiał z nią ustalić kilka spraw. Nie spojrzał na kobietę, przynajmniej do czasu, aż nie padło pytanie Brendana o jej siostrę - Tonks powinna wiedzieć coś na temat Leanne - odwrócił się powoli w stronę jasnowłosej, w końcu odnajdując jej wzrok i nie odrywając go, aż wspomniała o oklumentach - W zebranym gronie na pewno ja i Jackie. Ktoś jeszcze? - przeniósł spojrzenie na aurorkę, a potem mimowolnie skupiając się na jej ojcu. Nauczył tej sztuki ich oboje. Wrócił jednak do Tonks, czekając na uzupełnienie. Do czego potrzebna była jej ta wiedza? Interesował go tez pomysł infiltracji tym większy, że Bertie wspomniał o kimś, kto po Nokturnie poruszał się bez kłopotu. Myśli Samuela mimowolnie powędrowały do przyjaciela, ale zmarszczył brwi. Aktualnie nie sądził, by pomysł wciągania Matta w ich zakonne rozgrywki miały sens. Ta łajza i tak była niebywałym nośnikiem kłopotów. Wystarczyło mu własnych, by jeszcze rzucać w niego kolejnymi. Nieco więc dłużej zatrzymał się przy autorze pomysłu, ale ostatecznie, nie odezwał się. Porozmawia z nim później.
- Pomagałem przy naprawie anomalii w Rezerwat Trójogonów Edalskich - zerknął przelotnie na Wrighta - dalej, Plac Piccadilly Circus, Runy w Lesie Waltham i Redakcja Proroka - nie wspominał o miejscach, w których przyszło mu walczyć lub zwyczajnie poniósł porażkę. A magiczny chaos nie poprzestał. Rozlewał się na kolejne skupiska wynaturzeń, nie dając wytchnienia ani Zakonnikom, ani jak się okazywało, Rycerzom. Czy i oni odkryli sposób poskramiania magii anomalii?
- Zgadzam się z Anthonym i Foxem - oderwał plecy od siedziska, prostując się wyraźnie - Nasi wrogowie nas lekceważą. W większości biorą nas za słabych, niezdolnych do walki, których łatwo pokonać - mówił i gorzka smuga znaczyła każde słowo. Mówił spokojnie, głosem pozbawionym większej emocji, ale w oczach błyskała ponura iskra - I potrzeba nam więcej, ofensywnych narzędzi. Jestem gotów pomóc w praktyce i testach, jeżeli czyjś pomysł na badania będzie tego wymagał - poruszył ramieniem i umilkł, lokując wzrok gdzieś na blacie długie stołu.
Milczał dłuższy czas, na nowo obejmując zebranie obserwacją. Odezwał się dopiero, gdy padły wyznaczone miejsca na misje. Obrócił się, by uchwycić sylwetkę Sophii, przez moment obserwując jej profil - Będę ci towarzyszył - zakończył spostrzegawczą konkluzją i pozwalając sobie na blady uśmiech, potwierdzając kuzynce swój udział. Miał co do zadań nieprzyjemne przeczucia i chociaż nie mógł przyznać się otwarcie (nawet przed sobą samym), wolał mieć rodzinę na oku.
W momencie, gdy Ben oddał głosem Fredericka swój przekazać, milczał. Sam długo zastanawiał się nad słowami Wrighta i chociaż chciałby nienawidzić wspomnianego przez niego przyjaciela, to miał kilka osobowych przekazów za jego racją - Możesz opowiedzieć coś więcej? - Skamander zdążył już przyswoić sobie posiadaną przez Gwardzistę rewelację, ale należał do nielicznych. Pozostali też powinni posłuchać i zrozumieć powagę sytuacji. Ktoś po stronie Rycerzy, rzeczywiście potrafił zacząć myśleć. Ironia było, że chodziło akurat o niego. Odetchnął i przeniósł uwagę na mówiących. Wciąż było kilka kwestii wartych poruszenia, ale te miały jeszcze zaczekać.
- Pomagałem przy naprawie anomalii w Rezerwat Trójogonów Edalskich - zerknął przelotnie na Wrighta - dalej, Plac Piccadilly Circus, Runy w Lesie Waltham i Redakcja Proroka - nie wspominał o miejscach, w których przyszło mu walczyć lub zwyczajnie poniósł porażkę. A magiczny chaos nie poprzestał. Rozlewał się na kolejne skupiska wynaturzeń, nie dając wytchnienia ani Zakonnikom, ani jak się okazywało, Rycerzom. Czy i oni odkryli sposób poskramiania magii anomalii?
- Zgadzam się z Anthonym i Foxem - oderwał plecy od siedziska, prostując się wyraźnie - Nasi wrogowie nas lekceważą. W większości biorą nas za słabych, niezdolnych do walki, których łatwo pokonać - mówił i gorzka smuga znaczyła każde słowo. Mówił spokojnie, głosem pozbawionym większej emocji, ale w oczach błyskała ponura iskra - I potrzeba nam więcej, ofensywnych narzędzi. Jestem gotów pomóc w praktyce i testach, jeżeli czyjś pomysł na badania będzie tego wymagał - poruszył ramieniem i umilkł, lokując wzrok gdzieś na blacie długie stołu.
Milczał dłuższy czas, na nowo obejmując zebranie obserwacją. Odezwał się dopiero, gdy padły wyznaczone miejsca na misje. Obrócił się, by uchwycić sylwetkę Sophii, przez moment obserwując jej profil - Będę ci towarzyszył - zakończył spostrzegawczą konkluzją i pozwalając sobie na blady uśmiech, potwierdzając kuzynce swój udział. Miał co do zadań nieprzyjemne przeczucia i chociaż nie mógł przyznać się otwarcie (nawet przed sobą samym), wolał mieć rodzinę na oku.
W momencie, gdy Ben oddał głosem Fredericka swój przekazać, milczał. Sam długo zastanawiał się nad słowami Wrighta i chociaż chciałby nienawidzić wspomnianego przez niego przyjaciela, to miał kilka osobowych przekazów za jego racją - Możesz opowiedzieć coś więcej? - Skamander zdążył już przyswoić sobie posiadaną przez Gwardzistę rewelację, ale należał do nielicznych. Pozostali też powinni posłuchać i zrozumieć powagę sytuacji. Ktoś po stronie Rycerzy, rzeczywiście potrafił zacząć myśleć. Ironia było, że chodziło akurat o niego. Odetchnął i przeniósł uwagę na mówiących. Wciąż było kilka kwestii wartych poruszenia, ale te miały jeszcze zaczekać.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Rozmowy toczą się dalej - pada wiele mądrych pomysłów, raportów oraz deklaracji, ale one wszystkie rozmywają się gdzieś na wietrze niosącym poprzednie słowa badaczy. Nie mogę tego przeboleć, okrutnej świadomości, że coś się zmienia. W coś bardzo brutalnego. Zalewa mnie nagła fala zwątpień, bo chociaż ostatnio nie udało mi się zachwiać, tak dzisiaj jest zupełnie inaczej. Nie umiem przejść obojętnie wokół tego, że musimy skazać dzieci na niepewną śmierć - niepewną, bo niektórzy twierdzą, że sprawa nie jest przegrana. Że istnieje szansa, głównie w kamieniu wskrzeszenia. To jednak za mało, żebym odzyskała równowagę duchową i spokój. Potrzebuję niezmąconej niczym pewności - nikt nie może mi jej dać. Pomimo tego, że tak bardzo jej pragnę. Zaciskam usta w wąską linię, próbując wbić się na nowo w tor wszelkich rozmów, pojąć ich sens, ale polegam za każdym razem kiedy próbuję. Cały czas myślę o tych biednych dzieciach; fakt, że zżerane są one przez czarną magię wcale niczego nie ułatwia. Wręcz przeciwnie, ciężar na bijącym szybko sercu wydaje się być cięższy niż kiedykolwiek. Nie przestaję zaciskać dłoni na brzegi blatu.
Zgadzam się, pomysł Sue z myślodsiewnią jest naprawdę dobry. Jednak to wszystko mówi już Alex, dlatego nie wtrącam się. - Mogę dołożyć się do myślodsiewni, a także ją zakupić - mówię do Just, żeby nie musiała kłopotać się z czymś tak przyziemnym. Skoro jest Gwardzistką, to ma inne obowiązki do wykonania. Ważniejsze. Takich, których ja nie udźwignę.
Staram się przy tym zachować spokój, ale jest naprawdę ciężko. Słucham wszystkich i każdego z osobna, ale nie jestem w stanie przyznać im racji. Racjonalizacji tego, co zamierzamy zrobić. Naturalnie, że musimy wyprzedzić Rycerzy Walpurgii, ale cena, jaką mamy za to ponieść jest naprawdę ogromna. Potrzebuję czasu na przetrawienie tego. Na razie nie umiem rozmawiać jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Jednocześnie wiem, że muszę pomóc, chociaż nie w tym ostatecznym etapie. - Udam się z tobą do RFN, Tony - rzucam do kuzyna. Jeśli mam z kimś pracować, to z kimś, kto chłodną kalkulacją ostudzi moje emocjonalne podejście. Ktoś konkretny i znający się na magii brzmi świetnie, chociaż w drugą stronę to średnio działa. Nieważne. Moją uwagę przykuwa tekst pisany przez Bena. Zastanawiam się nad tym chwilę, ale moje zdanie nic nie znaczy, więc przesuwam wzrok na dłonie rozmyślając nad tym co dalej. Nie wiem.
Zgadzam się, pomysł Sue z myślodsiewnią jest naprawdę dobry. Jednak to wszystko mówi już Alex, dlatego nie wtrącam się. - Mogę dołożyć się do myślodsiewni, a także ją zakupić - mówię do Just, żeby nie musiała kłopotać się z czymś tak przyziemnym. Skoro jest Gwardzistką, to ma inne obowiązki do wykonania. Ważniejsze. Takich, których ja nie udźwignę.
Staram się przy tym zachować spokój, ale jest naprawdę ciężko. Słucham wszystkich i każdego z osobna, ale nie jestem w stanie przyznać im racji. Racjonalizacji tego, co zamierzamy zrobić. Naturalnie, że musimy wyprzedzić Rycerzy Walpurgii, ale cena, jaką mamy za to ponieść jest naprawdę ogromna. Potrzebuję czasu na przetrawienie tego. Na razie nie umiem rozmawiać jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Jednocześnie wiem, że muszę pomóc, chociaż nie w tym ostatecznym etapie. - Udam się z tobą do RFN, Tony - rzucam do kuzyna. Jeśli mam z kimś pracować, to z kimś, kto chłodną kalkulacją ostudzi moje emocjonalne podejście. Ktoś konkretny i znający się na magii brzmi świetnie, chociaż w drugą stronę to średnio działa. Nieważne. Moją uwagę przykuwa tekst pisany przez Bena. Zastanawiam się nad tym chwilę, ale moje zdanie nic nie znaczy, więc przesuwam wzrok na dłonie rozmyślając nad tym co dalej. Nie wiem.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zerknęła zaniepokojona na Jessę, słysząc słowa na temat Aldricha - konkretniej to wzmianka o siostrzenicy zmartwiła Sue. Bywało, że zajmowała się małą, nie tak dawno miała też nieprzyjemne przejścia na Pokątnej z inną podopieczną - anomalie dręczyły dzieci z wyjątkową zaciekłością. Obiecała sobie, że zaraz po powrocie do Rudery napisze do uzdrowiciela list, na ten moment pozostawało jej mieć nadzieję, że wszystko skończy (lub skończyło) się bez większych powikłań i komplikacji.
Milczała podczas różnych opinii na temat dzieci - miała pewność, że dla nikogo z obecnych (i nieobecnych) nie był to temat łatwy ani przyjemny. Sama chciała wyrwać się do protestu, powstrzymać (kogo?) przed narażaniem dzieci - w pierwszym rzucie dominował szok, w porównaniu do zapoznanych z sytuacją, Zakonnicy dopiero dowiadywali się, co czeka niewinne, młode istoty. Wzburzenie pokazywało tylko dobre serca, życzące jak najlepiej, pragnące uniknąć rozlewu krwi niewinnych - trudno było spodziewać się innej reakcji. Każdy z nich potrzebował zwyczajnie czasu w różnej ilości - zdawała sobie z tego sprawę, dlatego teraz wolała milczeć, w całym zamieszaniu odzywając się tylko do jednej osoby.
- Poppy - zagarnęła sobie uwagę Zakonniczki - w jej głosie dało się wyczuć ból, akceptacja stanu rzeczy naprawdę nie przychodziła łatwo ani szybko. - potrzebujemy czasu - przypomniała łagodnie, choć zupełnie rozumiała roztrzęsienie panny Pomfrey. - Wiemy, że szukaliście innego rozwiązania, jak tylko mogliście - nie wnosiła zbyt wiele, lecz czasem nawet drobne słowa zrozumienia potrafiły przynieść choć minimalną ulgę.
- Wezmę Henne w Danii - zaoferowała się, spoglądając na wyznaczone miejsca, przenosząc wzrok na siostrę Charlene, Verę i posyłając jej nieme pytanie - może mogły wybrać się tam razem? Nie miały wielu okazji do poznania się, wspólna wyprawa mogła pomóc w nawiązaniu kontaktu.
Skinęła głową Brendanowi, dodając do kolejnego znacznika dopisek anomaliowe sukcesy Zakonników. Notowała je konsekwentnie, uwieczniając wszystkie udane naprawy.
- Pracuję nad tablicą - zapewniła Justine, gdy temat dotarł do podejrzanych. - Nie wiem jak wiele, mogę spróbować dołożyć się też do myślodsiewni - zaproponowała. - Mając dostęp do wspomnień będzie prościej uporządkować tablicę, myślodsiewnia byłaby jej bazą. Mogę też spróbować z Myrtle, ale nie jestem pewna, czy znajdziemy wspólny język - poza tym musiałabym dostać powód, by pojawić się w Hogwarcie, więc pewnie pojawi się ktoś bardziej odpowiedni - tak sądziła. - Ewentualnie mogę wkroczyć jako pomoc - uznała, widząc się raczej w roli ratującej sytuację, niż prowadzącej ją.
Z zaskoczeniem przyjęła wyznanie Benjamina, mając przy nim mnóstwo wątpliwości. Zaufanie jednej osoby mogło być niewystarczające. Walczyła ze sobą chwilę, postanowiła się jednak odezwać. Gdyby tylko wiedziała, gdyby mogła połączyć osobę przedstawianą przez Wrighta z tym, kto tak zażarcie posyłał w nią uroki... zaprotestowała by na wdechu.
- Ben, a jeśli to podpucha? - zapytała, niepewnie zerkając na gwardzistę. Chciałaby, by sprawa była tak prosta, jak próbował ją przedstawić. - Co, jeśli tylko udaje? Albo nawet nie - pokręciła głową, bo spodziewała się sprzeciwu - co jeśli faktycznie się nawrócił, ale jest pod Imperiusem? - zapytała, nie rozwijając myśli bardziej, każdy mógł ją sobie uzupełnić i wyciągnąć wnioski. Tak po prostu przyszedł i oznajmił, że schodzi z drogi zniszczenia? Nagle polubił mugoli, nagle jest z nami?
Milczała podczas różnych opinii na temat dzieci - miała pewność, że dla nikogo z obecnych (i nieobecnych) nie był to temat łatwy ani przyjemny. Sama chciała wyrwać się do protestu, powstrzymać (kogo?) przed narażaniem dzieci - w pierwszym rzucie dominował szok, w porównaniu do zapoznanych z sytuacją, Zakonnicy dopiero dowiadywali się, co czeka niewinne, młode istoty. Wzburzenie pokazywało tylko dobre serca, życzące jak najlepiej, pragnące uniknąć rozlewu krwi niewinnych - trudno było spodziewać się innej reakcji. Każdy z nich potrzebował zwyczajnie czasu w różnej ilości - zdawała sobie z tego sprawę, dlatego teraz wolała milczeć, w całym zamieszaniu odzywając się tylko do jednej osoby.
- Poppy - zagarnęła sobie uwagę Zakonniczki - w jej głosie dało się wyczuć ból, akceptacja stanu rzeczy naprawdę nie przychodziła łatwo ani szybko. - potrzebujemy czasu - przypomniała łagodnie, choć zupełnie rozumiała roztrzęsienie panny Pomfrey. - Wiemy, że szukaliście innego rozwiązania, jak tylko mogliście - nie wnosiła zbyt wiele, lecz czasem nawet drobne słowa zrozumienia potrafiły przynieść choć minimalną ulgę.
- Wezmę Henne w Danii - zaoferowała się, spoglądając na wyznaczone miejsca, przenosząc wzrok na siostrę Charlene, Verę i posyłając jej nieme pytanie - może mogły wybrać się tam razem? Nie miały wielu okazji do poznania się, wspólna wyprawa mogła pomóc w nawiązaniu kontaktu.
Skinęła głową Brendanowi, dodając do kolejnego znacznika dopisek anomaliowe sukcesy Zakonników. Notowała je konsekwentnie, uwieczniając wszystkie udane naprawy.
- Pracuję nad tablicą - zapewniła Justine, gdy temat dotarł do podejrzanych. - Nie wiem jak wiele, mogę spróbować dołożyć się też do myślodsiewni - zaproponowała. - Mając dostęp do wspomnień będzie prościej uporządkować tablicę, myślodsiewnia byłaby jej bazą. Mogę też spróbować z Myrtle, ale nie jestem pewna, czy znajdziemy wspólny język - poza tym musiałabym dostać powód, by pojawić się w Hogwarcie, więc pewnie pojawi się ktoś bardziej odpowiedni - tak sądziła. - Ewentualnie mogę wkroczyć jako pomoc - uznała, widząc się raczej w roli ratującej sytuację, niż prowadzącej ją.
Z zaskoczeniem przyjęła wyznanie Benjamina, mając przy nim mnóstwo wątpliwości. Zaufanie jednej osoby mogło być niewystarczające. Walczyła ze sobą chwilę, postanowiła się jednak odezwać. Gdyby tylko wiedziała, gdyby mogła połączyć osobę przedstawianą przez Wrighta z tym, kto tak zażarcie posyłał w nią uroki... zaprotestowała by na wdechu.
- Ben, a jeśli to podpucha? - zapytała, niepewnie zerkając na gwardzistę. Chciałaby, by sprawa była tak prosta, jak próbował ją przedstawić. - Co, jeśli tylko udaje? Albo nawet nie - pokręciła głową, bo spodziewała się sprzeciwu - co jeśli faktycznie się nawrócił, ale jest pod Imperiusem? - zapytała, nie rozwijając myśli bardziej, każdy mógł ją sobie uzupełnić i wyciągnąć wnioski. Tak po prostu przyszedł i oznajmił, że schodzi z drogi zniszczenia? Nagle polubił mugoli, nagle jest z nami?
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Zdawało jej się, że rozumie. Wszystko, co zaplanowano do tej pory było zadziwiająco przejrzyste, chociaż przy tym piekielnie trudne. Wątpliwości nie brakowało, ale Fran miała ten paskudny rodzaj przekonania, że dla Poppy przybliżającej im czekającą ich pracę było to wielkie wyzwanie, może nawet trudniejsze niż dla nich wszystkich, słuchających. To musiała zrozumieć naprawdę i to wymagało najwięcej czasu, być może znacznie dłużej, niż potrwa dzisiejsze spotkanie.
- Na pewno jest na to sposób. – odpowiedziała na pytanie Foxa dopiero po chwili, którą zajęło jej przetworzenie wszystkich szczegółów zawartych w wypowiedziach innych Zakonników. Mapy, zegary – w każdym pomyśle mógł kryć się fundament czegoś nowego, zaklęcia albo przedmiotu, który spełniłby ich oczekiwania. Ale punktów zaczepienia pojawiło się nagle bardzo dużo, w myślach wyrastały jej kolejne. Może powinna dokładniej zbadać Namiar? Skoro w zależności od użycia magii mógł ujawniać miejsce pobytu nieletnich czarodziejów, dlaczego nie mogłoby istnieć coś podobnego, co lokalizowałoby członków Zakonu? Czar był trudny, Frances nie znała go zbyt dobrze od strony technicznej, ale w końcu od czegoś miała swą krukońską dociekliwość i czas, choć tego drugiego może nie było zbyt wiele.
- Chętnie nad tym popracuję. – zapewniła, tylko to mogąc na tę chwilę zaoferować zgromadzeniu. Nie nadawała się do infiltracji Nokturnu, nazwiska i sprawy wspominane przedtem były jej zupełnie obce, trzymała się więc tego, w czym najlepiej od zawsze jej szło.
- Myślę, że mogłabym też porozumieć się z Myrtle. – podchwyciła krótko, gdy padło imię dziewczynki. Podczas ostatniego spotkania sądziła, że nie zdąży zjawić się w szkole nim ktoś spróbuje się czegoś dowiedzieć od ducha – czyżby jednak miała jeszcze szansę spróbować? Może płaczliwa zjawa jakimś cudem ją zapamiętała z czasów, kiedy obie chodziły po szkolnych korytarzach. – Albo chociaż spróbować. Sue, może gdyby udało nam się razem? – zwróciła się do notującej zawzięcie Lovegood, zdecydowana by skorzystać z szansy, jaką daje jej zatrudnienie w Hogwarcie, ale przy tym wciąż niepewna, jak poradziłaby sobie w rozmowie z duchem. Tak czy inaczej – rezygnacja z niej mogłaby oznaczać utratę ważnych informacji, potencjalne zyski były więc znacznie bardziej istotne od jej prawdopodobnie nieuzasadnionych obaw.
- Gdyby znalazło się jakieś wsparcie, wybiorę się do Kristiansand. – zerknąwszy na mapę raz jeszcze, Fran zadeklarowała także swoją chęć do wzięcia udziału w misji. W następnej chwili rozproszyły ją jednak wieści Benjamina. Miała przemożną potrzebę, by uwierzyć, zaufać temu, komu ufał on, ale nic już chyba nie było tak łatwe, by mogła nie wątpić ani przez chwilę. Milczenie na szczęście tym razem szło jej wyjątkowo dobrze, upatrując lekcji w poprzednim spotkaniu Zakonu, nie chciała teraz zabierać głosu bez potrzeby. Burza i tak jeszcze zdąży się rozpętać.
- Na pewno jest na to sposób. – odpowiedziała na pytanie Foxa dopiero po chwili, którą zajęło jej przetworzenie wszystkich szczegółów zawartych w wypowiedziach innych Zakonników. Mapy, zegary – w każdym pomyśle mógł kryć się fundament czegoś nowego, zaklęcia albo przedmiotu, który spełniłby ich oczekiwania. Ale punktów zaczepienia pojawiło się nagle bardzo dużo, w myślach wyrastały jej kolejne. Może powinna dokładniej zbadać Namiar? Skoro w zależności od użycia magii mógł ujawniać miejsce pobytu nieletnich czarodziejów, dlaczego nie mogłoby istnieć coś podobnego, co lokalizowałoby członków Zakonu? Czar był trudny, Frances nie znała go zbyt dobrze od strony technicznej, ale w końcu od czegoś miała swą krukońską dociekliwość i czas, choć tego drugiego może nie było zbyt wiele.
- Chętnie nad tym popracuję. – zapewniła, tylko to mogąc na tę chwilę zaoferować zgromadzeniu. Nie nadawała się do infiltracji Nokturnu, nazwiska i sprawy wspominane przedtem były jej zupełnie obce, trzymała się więc tego, w czym najlepiej od zawsze jej szło.
- Myślę, że mogłabym też porozumieć się z Myrtle. – podchwyciła krótko, gdy padło imię dziewczynki. Podczas ostatniego spotkania sądziła, że nie zdąży zjawić się w szkole nim ktoś spróbuje się czegoś dowiedzieć od ducha – czyżby jednak miała jeszcze szansę spróbować? Może płaczliwa zjawa jakimś cudem ją zapamiętała z czasów, kiedy obie chodziły po szkolnych korytarzach. – Albo chociaż spróbować. Sue, może gdyby udało nam się razem? – zwróciła się do notującej zawzięcie Lovegood, zdecydowana by skorzystać z szansy, jaką daje jej zatrudnienie w Hogwarcie, ale przy tym wciąż niepewna, jak poradziłaby sobie w rozmowie z duchem. Tak czy inaczej – rezygnacja z niej mogłaby oznaczać utratę ważnych informacji, potencjalne zyski były więc znacznie bardziej istotne od jej prawdopodobnie nieuzasadnionych obaw.
- Gdyby znalazło się jakieś wsparcie, wybiorę się do Kristiansand. – zerknąwszy na mapę raz jeszcze, Fran zadeklarowała także swoją chęć do wzięcia udziału w misji. W następnej chwili rozproszyły ją jednak wieści Benjamina. Miała przemożną potrzebę, by uwierzyć, zaufać temu, komu ufał on, ale nic już chyba nie było tak łatwe, by mogła nie wątpić ani przez chwilę. Milczenie na szczęście tym razem szło jej wyjątkowo dobrze, upatrując lekcji w poprzednim spotkaniu Zakonu, nie chciała teraz zabierać głosu bez potrzeby. Burza i tak jeszcze zdąży się rozpętać.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dalej powinni działać przy anomaliach, to było oczywiste, przynajmniej dla Rinehearta. Zamierzał próbować dalej i miał nadzieję, że przyniesie to w końcu sukcesy. Doskonale rozumiał stanowisko wyrażone przez Brendana, choć w sposób tak bardzo prosty, że aż dobitny. To dobrze, że ktoś wreszcie prosto z mostu powiedział to, czego wszyscy byli świadomi, ale nie chcieli nawet o tym myśleć, a co dopiero dyskutować. W wyrazie poparcia przytaknął mu, świadomie stawiając na komunikacje niewerbalną, bo nie chciał ponownie wchodzić w jakże trudny temat. Dzieci już i tak mocno dotknięte przez los znów znalazły się w trudnym położeniu. Nie powinni traktować ich przedmiotowo, jednak tego wymagało od nich zadanie, jakiego się podjęli. Chcieli przywrócić porządek, aby magia nikogo już nie atakowała przypadkowo i w sposób nieprzewidziany. Poniekąd robili to też właśnie dla tych dzieci, aby wyzwolić je spod wpływu destrukcyjnej mocy, co tak usilnie podkreślała Poppy. Słuchał jej uważnie, stopniowo w myślach kształtując ponury wniosek – wiele musieli zakładać, niewielu rzeczy byli pewni. Błądzili jak dzieci we mgle i obawiał się, że tak szybko z tym wrażeniem nie zerwą. Musiał ufać bardziej uczonym głowom, w kwestiach naukowych. Wysłuchał więc pomysłów Sophii o zmodernizowaniu lusterek dwukierunkowych, a także o konieczności posiadania sobie świstoklików. Przyswoił sobie również wzmiankę podaną przez Charlene o zaklęciu Prometeusza. Potrzebowali stworzyć bezpieczny system komunikacji. Ale czy same badania nie zajmą sporej ilości czasu i zaangażowania? Wierzył w jednostkę badawczą, lecz musieli spojrzeć na całą sprawę realnie, organizacja nie była wielka, właściwie czasem można było odnieść wrażenie, że Zakon ledwo wiązał koniec z końcem. To jednak nie był powód do tego, aby przestać działać.
Temat przeniknięcia do Nokturnu, a więc i finalnie do Rycerzy, którzy zapewne gdzieś tam urzędowali, żywo go interesował. Pytanie Justine o osoby wprawione w oklumencji nieco go zaskoczyło. Odpowiedzi udzielił Samuel i spojrzał w jego stronę. Na wcześniejszym spotkaniu drugi Skamander ujawnił, że jest legilimentą. Kieran bardziej krył się z tym talentem, ale może właśnie stał się potrzebny? Jeśli mają opracowywać taktykę zdobycia informacji, jego talent mógł okazać się istotny.
– Nauczam oklumencji z pomocą legilimencji – wyrzucił z siebie w końcu i mimowolnie zerknął na Anthony’ego. Tylko jemu pomógł doszlifować talent do legilimencji. Szkoda tylko, że wieść o jego umiejętności rozeszła się niegdyś po Biurze Aurorów. Na samą myśl zalewała go gorycz. Wróg pewnie już wiedział o talencie Skamandera.
I na ostatnim spotkaniu poruszyli pomysł spotkania się z Ministrem Magii, ale wreszcie mieli szansę go zrealizować. Kieran skinął głową na słowa Foxa i spojrzał na Artura. A potem z pewnym zdumieniem spoglądał na papierowy samolocik posłany do Jackie. Był ciekaw skrytej w liściu treści, ale nie spytał o nią, zbyt mocno już skoncentrowany na temacie taktyki Zakonu.
– Powinniśmy wreszcie wyjść z natarciem, ale mówimy o możliwościach, które na chwilę obecną są nierealne. Również liczę bardzo na naszą jednostkę badawczą, ale padają propozycje projektów, nad którymi praca może potrwać lata – spojrzał po wszystkich zgromadzonych. – Wiem, studzę zapał niektórych, ale musimy na wszystko spojrzeć trzeźwym okiem. Ćwiczmy się zarówno w zaklęciach defensywnych, jak i ofensywnych, na chwilę obecną jest to jedyna recepta na nasze bolączki, jeśli mówimy o ataku – dodał spokojnie. – Ale żeby zaatakować, musimy najpierw dobrze wiedzieć kogo i gdzie.
Gdy Fox odczytał słowa spisane ręką Benjamina, Kieran wręcz zamarł i nie był pewien czy z szoku, czy może jednak bardziej z oburzenia, które było iskrą zapalną dla jego pokładów złości. Jakaś zdradziecka menda z Rycerzy chciała się teraz przytulić do Zakonu? Jakim cudem, dlaczego i po jaką cholerę?! I ktoś jeszcze rozważał żeby nie wydać tej mendy organom ścigania?! To na pewno jakiś szlachecki elegancik, z pewnością, to lepiej nie dawać jego sprawy pod Wizengamot, bo ten w swej wielkiej omylności uniewinni zwyrodnialca, jak przecież zrobili w lipcu z Burkiem. Rineheart jednak powstrzymał się od wulgarnych komentarzy, jedynie zacisnął mocno usta i dłonie na swoich kolanach, dając przemówić Susanne, która wyraziła najbardziej oczywiste obawy.
Potrzebowali źródła informacji, oczywiście. Ale nie od jakiejś łajzy! Czy Wright naprawdę ufał tej osobie? Trudno było uwierzyć w jego zapewnienia o dobrym sercu byłego Rycerza, choć Rineheart nie posądzał go o kłamstwo.
– Wobec tego człowieka masz zachować wszelką ostrożność Wright, rozumiesz? – nakazał mu ostro, spoglądając na niego z całą swoją surowością. – Jeśli ktokolwiek z Zakonu będzie musiał położyć swoją głowę pod topór przez tego rzekomo nawróconego degenerata, to ty będziesz za to odpowiedzialny. Nie on, ale ty. Niech za twoją wiarę w tego człowieka nie płacą inni.
Jasno przedstawił swój pogląd i nie zamierzał się z niego wycofywać.
Temat przeniknięcia do Nokturnu, a więc i finalnie do Rycerzy, którzy zapewne gdzieś tam urzędowali, żywo go interesował. Pytanie Justine o osoby wprawione w oklumencji nieco go zaskoczyło. Odpowiedzi udzielił Samuel i spojrzał w jego stronę. Na wcześniejszym spotkaniu drugi Skamander ujawnił, że jest legilimentą. Kieran bardziej krył się z tym talentem, ale może właśnie stał się potrzebny? Jeśli mają opracowywać taktykę zdobycia informacji, jego talent mógł okazać się istotny.
– Nauczam oklumencji z pomocą legilimencji – wyrzucił z siebie w końcu i mimowolnie zerknął na Anthony’ego. Tylko jemu pomógł doszlifować talent do legilimencji. Szkoda tylko, że wieść o jego umiejętności rozeszła się niegdyś po Biurze Aurorów. Na samą myśl zalewała go gorycz. Wróg pewnie już wiedział o talencie Skamandera.
I na ostatnim spotkaniu poruszyli pomysł spotkania się z Ministrem Magii, ale wreszcie mieli szansę go zrealizować. Kieran skinął głową na słowa Foxa i spojrzał na Artura. A potem z pewnym zdumieniem spoglądał na papierowy samolocik posłany do Jackie. Był ciekaw skrytej w liściu treści, ale nie spytał o nią, zbyt mocno już skoncentrowany na temacie taktyki Zakonu.
– Powinniśmy wreszcie wyjść z natarciem, ale mówimy o możliwościach, które na chwilę obecną są nierealne. Również liczę bardzo na naszą jednostkę badawczą, ale padają propozycje projektów, nad którymi praca może potrwać lata – spojrzał po wszystkich zgromadzonych. – Wiem, studzę zapał niektórych, ale musimy na wszystko spojrzeć trzeźwym okiem. Ćwiczmy się zarówno w zaklęciach defensywnych, jak i ofensywnych, na chwilę obecną jest to jedyna recepta na nasze bolączki, jeśli mówimy o ataku – dodał spokojnie. – Ale żeby zaatakować, musimy najpierw dobrze wiedzieć kogo i gdzie.
Gdy Fox odczytał słowa spisane ręką Benjamina, Kieran wręcz zamarł i nie był pewien czy z szoku, czy może jednak bardziej z oburzenia, które było iskrą zapalną dla jego pokładów złości. Jakaś zdradziecka menda z Rycerzy chciała się teraz przytulić do Zakonu? Jakim cudem, dlaczego i po jaką cholerę?! I ktoś jeszcze rozważał żeby nie wydać tej mendy organom ścigania?! To na pewno jakiś szlachecki elegancik, z pewnością, to lepiej nie dawać jego sprawy pod Wizengamot, bo ten w swej wielkiej omylności uniewinni zwyrodnialca, jak przecież zrobili w lipcu z Burkiem. Rineheart jednak powstrzymał się od wulgarnych komentarzy, jedynie zacisnął mocno usta i dłonie na swoich kolanach, dając przemówić Susanne, która wyraziła najbardziej oczywiste obawy.
Potrzebowali źródła informacji, oczywiście. Ale nie od jakiejś łajzy! Czy Wright naprawdę ufał tej osobie? Trudno było uwierzyć w jego zapewnienia o dobrym sercu byłego Rycerza, choć Rineheart nie posądzał go o kłamstwo.
– Wobec tego człowieka masz zachować wszelką ostrożność Wright, rozumiesz? – nakazał mu ostro, spoglądając na niego z całą swoją surowością. – Jeśli ktokolwiek z Zakonu będzie musiał położyć swoją głowę pod topór przez tego rzekomo nawróconego degenerata, to ty będziesz za to odpowiedzialny. Nie on, ale ty. Niech za twoją wiarę w tego człowieka nie płacą inni.
Jasno przedstawił swój pogląd i nie zamierzał się z niego wycofywać.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Pokój gościnny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem