Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Stonehenge
Strona 1 z 31 • 1, 2, 3 ... 16 ... 31
AutorWiadomość
Stonehenge
Na terenach Wiltshire, w pobliżu miasta Salisbury znajduje się, pochodzący z epoki neolitu albo brązu, krąg Stonehege, który od wieków skupia naukową społeczność czarodziejów. Przy kamiennych głazach odbywa się większość istotnych dla niemugolskiego świata konferencji, których głównymi gośćmi są przede wszystkim głowy czystokrwistych rodów i najznakomitsi czarodzieje swojej epoki zasłużeni pozycją jak i dokonaniami. Stonehege ma także wielkie znaczenie dla wszystkich astronomów - dzięki niemu można odczytać więcej z gwiazd niż byłoby to możliwe przy wykorzystaniu tradycyjnych narzędzi. Jednak nie jest to zadanie łatwe, tylko kilku znawców nieba na świecie wie, jak posługiwać się siłami zaklętymi w kamieniach.
Datę ustalimy później
Jego list nie był miły, chociaż Marianna doskonale rozumiała to, co miał jej do przekazania. Chociaż ona starała się to ukryć, przed sobą, przed innymi, to Ramsey zdawał się wiedzieć wszystko, co poniekąd ją przerażało. Starała się udawać, że jest przydatna, dostawała zadania, które wykonywała, nie wiedziała czy robi je dobrze, ale naprawdę się starała. Jednak po przeczytaniu tych kilku słów, które nakreślił dla niej Mulciber, w jednej chwili jej pewność siebie spadła do minimum. Wiedziała, że jest małoprzydatna, wiedziała, że oprócz umiejętności magomedyka nie miała nic do zaoferowania. Wiedziała, że w porównaniu z innymi była niewiele warta. To też, bez względu na to czy chciała się do tego przyznać czy nie, zmusiło ją, do zwrócenia się do niego z prośbą o pomoc.
Bardzo chciała być przydatna, móc wykonywać zadania zlecone przez Czarnego Pana tak, jak tego zapragnął, być na każde jego zawołanie i robić bez mrugnięcia oka to, co zażądał. Póki co nie była wstanie, nie miała w sobie tyle samozaparcia, tyle wiary, nie miała nawet tyle umiejętności, aby uzyskać choć minimalne uznanie, od kogokolwiek.
Ramsey był jedyną osobą, przymuszoną, czy też nie, poleceniem, która dała jej kilka rad, które to Marianna starała się wprowadzić w życie. A skoro, po jej prośbie, zgodził się z nią spotkać po raz kolejny (już nie zmuszony wykonaniem zadania), żywiła ogromne nadzieje na to, że pomoże jej w kolejnych krokach. Rycerze byli bezlitośni, nie mieli skrupułów, także dla swoich towarzyszy. Zdawała sobie z tego sprawę i przez to właściwie nie wiedziała co kierowało mężczyzną. Łatwiej by mu było, gdyby jej nie było. Nie miałby problemu panny narzucającej mu się listem i proszącej o pomoc. Mógł ją też zignorować, pozwalając, aby się nie rozwijała, w pewnym momencie Czarny Pan zrobiłby z nią porządek, na jej miejsce przyjmując kogoś bardziej wartościowego. Dla niej cel dzisiejszego spotkania był jasny - chciała ćwiczyć, pokonać swoje słabości. Co też chciał zrobić z nią Ramsey i dlaczego zgodził się na to spotkanie, było dla niej ogromną niewiadomą.
Czekała na niego w miejscu, w którym nakazał. Jeszcze do końca nie nastał zmrok, a Marianna stała już pod jednym z kamieni, opierając się o nie plecami. Miała na sobie, jak ostatnio, czarną szatę, pod którą skrywała czarną bluzkę i długą spódnicę, nie krępującą ruchów. W kieszeni płaszcza miała ukrytą różdżkę Nie ruszyłaby się bez niej.
Stonehenge. Miejsce wręcz kultowe, odwiedzane przez mugoli dzień w dzień. Różne pogłoski chodziły o tym miejscu, w które te pokraki tak zaparcie wierzyły, tak odmienne od prawdy, jaka otacza to miejsce. Nie do końca wiedziała dlaczego akurat tu, na otwartej przestrzeni, niczym nieosłoniętej, jednak jak kazał, tak była punktualnie.
Stała, z mocno zaciśniętymi ustami, zapatrzona gdzieś przed siebie, na niknące za horyzontem promienie słoneczne. Starała się przygotować na dzisiejszy wysiłek, na zmęczenie, na psychiczny ból, który ją czekał. Wątpiła, jakoby miało być lżej, niż ostatnio. Bo dlaczego by miało? Wtedy, co dla niej było kompletnie niezrozumiałe, bo skąd mógł o tym wiedzieć, zaczął od tego, czego się najbardziej bała - od poskramiania jej strachu. I bardzo ją to bolało, strach zawsze sprawiał cierpienie. Ale, pisząc list do Ramsey’a z prośbą o pomoc, pogodzona była z faktem, że będzie musiała stawić czoła swoim słabościom, marząc o tym, że jej praca kiedyś przyniesie jakieś efekty, a ona stanie się na tyle wartościowa, że będzie mogła stanąć tuż obok swojego Pana.
Jego list nie był miły, chociaż Marianna doskonale rozumiała to, co miał jej do przekazania. Chociaż ona starała się to ukryć, przed sobą, przed innymi, to Ramsey zdawał się wiedzieć wszystko, co poniekąd ją przerażało. Starała się udawać, że jest przydatna, dostawała zadania, które wykonywała, nie wiedziała czy robi je dobrze, ale naprawdę się starała. Jednak po przeczytaniu tych kilku słów, które nakreślił dla niej Mulciber, w jednej chwili jej pewność siebie spadła do minimum. Wiedziała, że jest małoprzydatna, wiedziała, że oprócz umiejętności magomedyka nie miała nic do zaoferowania. Wiedziała, że w porównaniu z innymi była niewiele warta. To też, bez względu na to czy chciała się do tego przyznać czy nie, zmusiło ją, do zwrócenia się do niego z prośbą o pomoc.
Bardzo chciała być przydatna, móc wykonywać zadania zlecone przez Czarnego Pana tak, jak tego zapragnął, być na każde jego zawołanie i robić bez mrugnięcia oka to, co zażądał. Póki co nie była wstanie, nie miała w sobie tyle samozaparcia, tyle wiary, nie miała nawet tyle umiejętności, aby uzyskać choć minimalne uznanie, od kogokolwiek.
Ramsey był jedyną osobą, przymuszoną, czy też nie, poleceniem, która dała jej kilka rad, które to Marianna starała się wprowadzić w życie. A skoro, po jej prośbie, zgodził się z nią spotkać po raz kolejny (już nie zmuszony wykonaniem zadania), żywiła ogromne nadzieje na to, że pomoże jej w kolejnych krokach. Rycerze byli bezlitośni, nie mieli skrupułów, także dla swoich towarzyszy. Zdawała sobie z tego sprawę i przez to właściwie nie wiedziała co kierowało mężczyzną. Łatwiej by mu było, gdyby jej nie było. Nie miałby problemu panny narzucającej mu się listem i proszącej o pomoc. Mógł ją też zignorować, pozwalając, aby się nie rozwijała, w pewnym momencie Czarny Pan zrobiłby z nią porządek, na jej miejsce przyjmując kogoś bardziej wartościowego. Dla niej cel dzisiejszego spotkania był jasny - chciała ćwiczyć, pokonać swoje słabości. Co też chciał zrobić z nią Ramsey i dlaczego zgodził się na to spotkanie, było dla niej ogromną niewiadomą.
Czekała na niego w miejscu, w którym nakazał. Jeszcze do końca nie nastał zmrok, a Marianna stała już pod jednym z kamieni, opierając się o nie plecami. Miała na sobie, jak ostatnio, czarną szatę, pod którą skrywała czarną bluzkę i długą spódnicę, nie krępującą ruchów. W kieszeni płaszcza miała ukrytą różdżkę Nie ruszyłaby się bez niej.
Stonehenge. Miejsce wręcz kultowe, odwiedzane przez mugoli dzień w dzień. Różne pogłoski chodziły o tym miejscu, w które te pokraki tak zaparcie wierzyły, tak odmienne od prawdy, jaka otacza to miejsce. Nie do końca wiedziała dlaczego akurat tu, na otwartej przestrzeni, niczym nieosłoniętej, jednak jak kazał, tak była punktualnie.
Stała, z mocno zaciśniętymi ustami, zapatrzona gdzieś przed siebie, na niknące za horyzontem promienie słoneczne. Starała się przygotować na dzisiejszy wysiłek, na zmęczenie, na psychiczny ból, który ją czekał. Wątpiła, jakoby miało być lżej, niż ostatnio. Bo dlaczego by miało? Wtedy, co dla niej było kompletnie niezrozumiałe, bo skąd mógł o tym wiedzieć, zaczął od tego, czego się najbardziej bała - od poskramiania jej strachu. I bardzo ją to bolało, strach zawsze sprawiał cierpienie. Ale, pisząc list do Ramsey’a z prośbą o pomoc, pogodzona była z faktem, że będzie musiała stawić czoła swoim słabościom, marząc o tym, że jej praca kiedyś przyniesie jakieś efekty, a ona stanie się na tyle wartościowa, że będzie mogła stanąć tuż obok swojego Pana.
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
13.04?
Sowa z listem od niej go zaskoczyła, bo podejrzewał, że ostatnim razem był dla niej na tyle surowy, że złamał jej delikatność, pomimo której tkwiła w szeregach Rycerzy Walpurgii. Nie miał zbyt wielu okazji, aby ją obserwować poza ostatnim spotkaniem w Irlandii. Nie emanowała siłą Deirdre, która stając pomiędzy Śmierciożercami udowodniła, że znalazła się we właściwym miejscu i o właściwej porze. Marianna wydawała mu się krucha jak porcelana, nieodporna na ból i irracjonalny strach, który łatwo można było w niej wzbudzić. A jednak miała wyjątkowo bystre spojrzenie, które udowadniało, że oprócz tego, co widać skrywa w sobie o wiele więcej. Udowodniła to ostatnim razem, potwierdziła to listem i prośbą, którą skierowała do niego, pomimo obaw jakie prawdopodobnie odczuwała, a które udało mu się odczytać z kontekstu. Nie miał wątpliwości, że hodowała w sobie wytrwałość, która powoli zaczynała się rozrastać i przysłaniać jej słabe strony. Wydawała się też uparta, ale czy niezłomna? To miało się dopiero okazać.
Stanął za kamieniem, wychodząc z chmury czarnego dymu, która wcześniej przeleciała nad zbiorem sławnych kamieni. Odkąd tylko Czarny Pan podzielił się z nimi tą niezwykłą umiejętnością to właśnie ta forma przemieszczania się stała się przez niego najchętniej praktykowaną. Zimne powietrze szczypało skórę okrutnie, więc pomimo poprawiającej się z dnia na dzień pogody otulony był cienką peleryną, która chroniła wciąż wrażliwą, regenerującą się po poparzeniach skórę. Dopiero, gdy stanął na ziemi, zsunął z głowy kaptur, patrząc przed siebie. Niebo przybierało intensywnego odcienia purpury, który przenikał z niebieskości prawie bezchmurnego nieba. Tej nocy będzie tu wiele jasno świecących gwiazd.
Pokonawszy dwa kroki znalazł się zaraz obok niej, po jednej stronie kamienia, o który stała oparta plecami. Obejrzał się przez ramię, by spojrzeć na jej profil, a po chwili całą twarz, bo przecież nie dało się ukryć jego przybycia. Intensywność jej spojrzenia wskazywała na ogromną wolę osiągnięcia czegoś, co pozwoli jej zadowolić Czarnego Pana, choć on sam uważał, że poza pragnieniem przypodobania mu się i służalczością więcej w tym było chęci samodoskonlenia się. I nie gardził tym motywem. Potrzebowała pewności siebie, która sprawi, że trudne zaklęcia zaczną wychodzić, a skomplikowane zaklęcia przestaną stanowić jakikolwiek problem. Była również uzdrowicielką, a on sam potrafił docenić umiejętność leczenia. Ta magia była mu obca i niezrozumiała, ale gdyby nie znajomości i wieloletnie stosunki z najlepszymi nie stałby teraz w Salisbury. Miał farta.
Oddychał powoli i przyglądał jej się w milczeniu, czekając aż przedstawi mu swoje cele. Jej potrzeby nie były dla niego szczególnie istotne, podobnie jak prawdziwe powody, dla których chciała tego spotkania. Posądzał ją o masochizm — nikt inny dobrowolnie nie prosiłby go o pomoc w przełamaniu swoich słabości. Bywał bezwzględny, a brak przejawów systemu aksjonormatywnego w jego życiu uniemożliwiał przewidzenie reakcji i działań. Bezmyślnie oddawała się w jego ręce, licząc na to, że okaże jej łaskę, obudzi w nim empatię? Zgodził się z nią spotkać bo podchodził do tego racjonalnie. Nie lubił się dzielić swoją wiedzą, lecz na poprawie umiejętności Marie i on mógł skorzystać, a cichy i nienazwany dług powoli rósł. W znajomościach i odpowiednich relacjach zawsze doszukiwał się korzyści, a choć był jasnowidzem i często zaglądał w przyszłość, nie był w stanie przewidzieć wszystkiego. Być może Marie kiedyś go zaskoczy i da mu to, czego nie dostanie nigdzie indziej.
Sowa z listem od niej go zaskoczyła, bo podejrzewał, że ostatnim razem był dla niej na tyle surowy, że złamał jej delikatność, pomimo której tkwiła w szeregach Rycerzy Walpurgii. Nie miał zbyt wielu okazji, aby ją obserwować poza ostatnim spotkaniem w Irlandii. Nie emanowała siłą Deirdre, która stając pomiędzy Śmierciożercami udowodniła, że znalazła się we właściwym miejscu i o właściwej porze. Marianna wydawała mu się krucha jak porcelana, nieodporna na ból i irracjonalny strach, który łatwo można było w niej wzbudzić. A jednak miała wyjątkowo bystre spojrzenie, które udowadniało, że oprócz tego, co widać skrywa w sobie o wiele więcej. Udowodniła to ostatnim razem, potwierdziła to listem i prośbą, którą skierowała do niego, pomimo obaw jakie prawdopodobnie odczuwała, a które udało mu się odczytać z kontekstu. Nie miał wątpliwości, że hodowała w sobie wytrwałość, która powoli zaczynała się rozrastać i przysłaniać jej słabe strony. Wydawała się też uparta, ale czy niezłomna? To miało się dopiero okazać.
Stanął za kamieniem, wychodząc z chmury czarnego dymu, która wcześniej przeleciała nad zbiorem sławnych kamieni. Odkąd tylko Czarny Pan podzielił się z nimi tą niezwykłą umiejętnością to właśnie ta forma przemieszczania się stała się przez niego najchętniej praktykowaną. Zimne powietrze szczypało skórę okrutnie, więc pomimo poprawiającej się z dnia na dzień pogody otulony był cienką peleryną, która chroniła wciąż wrażliwą, regenerującą się po poparzeniach skórę. Dopiero, gdy stanął na ziemi, zsunął z głowy kaptur, patrząc przed siebie. Niebo przybierało intensywnego odcienia purpury, który przenikał z niebieskości prawie bezchmurnego nieba. Tej nocy będzie tu wiele jasno świecących gwiazd.
Pokonawszy dwa kroki znalazł się zaraz obok niej, po jednej stronie kamienia, o który stała oparta plecami. Obejrzał się przez ramię, by spojrzeć na jej profil, a po chwili całą twarz, bo przecież nie dało się ukryć jego przybycia. Intensywność jej spojrzenia wskazywała na ogromną wolę osiągnięcia czegoś, co pozwoli jej zadowolić Czarnego Pana, choć on sam uważał, że poza pragnieniem przypodobania mu się i służalczością więcej w tym było chęci samodoskonlenia się. I nie gardził tym motywem. Potrzebowała pewności siebie, która sprawi, że trudne zaklęcia zaczną wychodzić, a skomplikowane zaklęcia przestaną stanowić jakikolwiek problem. Była również uzdrowicielką, a on sam potrafił docenić umiejętność leczenia. Ta magia była mu obca i niezrozumiała, ale gdyby nie znajomości i wieloletnie stosunki z najlepszymi nie stałby teraz w Salisbury. Miał farta.
Oddychał powoli i przyglądał jej się w milczeniu, czekając aż przedstawi mu swoje cele. Jej potrzeby nie były dla niego szczególnie istotne, podobnie jak prawdziwe powody, dla których chciała tego spotkania. Posądzał ją o masochizm — nikt inny dobrowolnie nie prosiłby go o pomoc w przełamaniu swoich słabości. Bywał bezwzględny, a brak przejawów systemu aksjonormatywnego w jego życiu uniemożliwiał przewidzenie reakcji i działań. Bezmyślnie oddawała się w jego ręce, licząc na to, że okaże jej łaskę, obudzi w nim empatię? Zgodził się z nią spotkać bo podchodził do tego racjonalnie. Nie lubił się dzielić swoją wiedzą, lecz na poprawie umiejętności Marie i on mógł skorzystać, a cichy i nienazwany dług powoli rósł. W znajomościach i odpowiednich relacjach zawsze doszukiwał się korzyści, a choć był jasnowidzem i często zaglądał w przyszłość, nie był w stanie przewidzieć wszystkiego. Być może Marie kiedyś go zaskoczy i da mu to, czego nie dostanie nigdzie indziej.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 24.02.17 22:18, w całości zmieniany 1 raz
Oczywiście, że zauważyła jego przybycie. Latająca chmura czarnego dymu nie była niczym normalnym, nawet dla czarodziei. Marianna obserwowała jak szybował pomiędzy kamieniami z zainteresowaniem. Pierwszy raz widziała jak to naprawdę wyglądało, wieści się niosły i dotarło do niej jakie nowe umiejętności posiedli. Ona musiała jednak na nie poczekać. Teraz jednak czekała, aż wyląduje i nie odwróciła się, nawet gdy znalazł się za jej plecami. Nadal stała oparta o kamień, nawet nie zerknęła w jego stronę, gdy po pokonaniu kilku kroków stał już obok niej. Czuła jego spojrzenie i gdzieś przez myśl przemknęła jej ciekawość tego, co o niej myśli. Nawet na chwilę na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, naznaczony jedynie przez minimalne uniesienie kącików ust ku górze. Zaraz jednak jej wyraz twarzy zmienił się, a ona stała się niezwykle poważna. Z cichym westchnieniem odepchnęła się od kamienia, zdając sobie sprawę z tego, że to ona powinna rozpocząć rozmowę.
- Moja sowa cię zaskoczyła - zauważyła.
Nie trzeba było być wieszczem, aby przewidzieć, że tak właśnie będzie. Zapewne normalny człowiek więcej nie chciałby mieć z nim nic do czynienia, bojąc się kolejnego spotkania, kolejnego wysiłku. Marianna była normalnym człowiekiem, niczym się zbytnio nie wyróżniającym, ale zachłysnęła się potęgą, możliwością rozwoju i to pchało ją do przodu, niemal zmuszając do poświęcenia. Bo spotkanie z Mulciberem było dla niej pewnego rodzaju poświęceniem, w końcu będzie musiała dużo z siebie dać, aby cokolwiek zyskać. I wierzyła, że warto.
- Twoja odpowiedź… w pełni się z nią zgadzam - zaczęła.
Każdej osobie sprawiało trudność mówienie o swoich słabościach, Mariannie przez gardło by nie przeszło, że ma problem z pewnością siebie czy umiejętnością posługiwania się bardziej zaawansowaną magią. Chociaż jeden jej rodzaj opanowała już na całkiem dobrym poziomie, co skłaniało ją do myśli, że i z tym sobie poradzi, przecież to zawsze ją najbardziej kręciło. Nauka i czerpanie z niej profitów. Im więcej będzie umieć, tym będzie silniejsza, potężniejsza, a to będzie się wiązać ze zdobyciem uznania i możliwościami, które dadzą jej pewnego rodzaju władzę. Chociaż ona nie do końca, póki co, zdawała sobie sprawę z tego, że ta władza i potęga, aż tak bardzo ją fascynują. Póki co nie myślała o tym w ten sposób, raczej widząc się jako pokorna służąca Czarnego Pana i wykonująca dla niego zadania. Miała zbyt mało pewności siebie, aby pomyśleć o sobie jako o kimś więcej. Czy to nie zabawne?
- Wiem już, że umiem zapanować nad swoim strachem i emocjami, ale to za mało. Wystarczająco na pierwszy krok, za mało, aby iść dalej - kontynuowała. - Za mało, abym była usatysfakcjonowana swoim rozwojem. Nauka jest trudna i czasochłonna, tym bardziej, gdy działa się samemu. A ja tego czasu nie mam, nikt nie będzie na mnie czekać. Wiesz chyba do czego zmierzam, prawda? Potrzebuję bodźca i nauczyciela.
Tym bodźcem miał być Ramsey. To on, w wizji Marianny, miał sprawić, że będzie w stanie iść do przodu i przymusi ją, jeśli sama będzie miała już dość. I wiedziała, że to zrobi, bo żal będzie mu poświęconego czasu, tym bardziej na n-tym spotkaniu, które może, kiedyś, nastąpi. Zacisnęła pięści i odwróciła się przodem w jego stronę, patrząc na niego. Biła od niej zaciekłość, stanowczość, wyglądała jakby mówiła bardzo poważnie. Bo przecież był to poważny temat, ale nie jedyny, który musieli omówić.
- Tym razem nie zostałeś przymuszony rozkazem Czarnego Pana, a jednak się tu pojawiłeś. Wiem dobrze, że jeśli zdecydujesz się mi pomóc nie będziesz robić tego bezinteresownie. Akurat do naiwności mi daleko - skończyła.
Teraz to ona wpatrywała się w niego w ciszy, czekając, aż to on odpowie na jej słowa. I skłamałabym gdybym powiedziała, że nie była ich ciekawa, a w głębi siebie nie ukrywała tego, jak bardzo zależy jej na tej pomocy. Domyślała się na co się pisze, próbkę już dostała i zdawała sobie sprawę, że łatwiej nie będzie. Jak sama wspomniała, nie była naiwna, ale była za to zdeterminowana i gotowa na wysiłek. Przynajmniej przygotuje ją to na to, co być może spotka ją w przyszłości.
- Moja sowa cię zaskoczyła - zauważyła.
Nie trzeba było być wieszczem, aby przewidzieć, że tak właśnie będzie. Zapewne normalny człowiek więcej nie chciałby mieć z nim nic do czynienia, bojąc się kolejnego spotkania, kolejnego wysiłku. Marianna była normalnym człowiekiem, niczym się zbytnio nie wyróżniającym, ale zachłysnęła się potęgą, możliwością rozwoju i to pchało ją do przodu, niemal zmuszając do poświęcenia. Bo spotkanie z Mulciberem było dla niej pewnego rodzaju poświęceniem, w końcu będzie musiała dużo z siebie dać, aby cokolwiek zyskać. I wierzyła, że warto.
- Twoja odpowiedź… w pełni się z nią zgadzam - zaczęła.
Każdej osobie sprawiało trudność mówienie o swoich słabościach, Mariannie przez gardło by nie przeszło, że ma problem z pewnością siebie czy umiejętnością posługiwania się bardziej zaawansowaną magią. Chociaż jeden jej rodzaj opanowała już na całkiem dobrym poziomie, co skłaniało ją do myśli, że i z tym sobie poradzi, przecież to zawsze ją najbardziej kręciło. Nauka i czerpanie z niej profitów. Im więcej będzie umieć, tym będzie silniejsza, potężniejsza, a to będzie się wiązać ze zdobyciem uznania i możliwościami, które dadzą jej pewnego rodzaju władzę. Chociaż ona nie do końca, póki co, zdawała sobie sprawę z tego, że ta władza i potęga, aż tak bardzo ją fascynują. Póki co nie myślała o tym w ten sposób, raczej widząc się jako pokorna służąca Czarnego Pana i wykonująca dla niego zadania. Miała zbyt mało pewności siebie, aby pomyśleć o sobie jako o kimś więcej. Czy to nie zabawne?
- Wiem już, że umiem zapanować nad swoim strachem i emocjami, ale to za mało. Wystarczająco na pierwszy krok, za mało, aby iść dalej - kontynuowała. - Za mało, abym była usatysfakcjonowana swoim rozwojem. Nauka jest trudna i czasochłonna, tym bardziej, gdy działa się samemu. A ja tego czasu nie mam, nikt nie będzie na mnie czekać. Wiesz chyba do czego zmierzam, prawda? Potrzebuję bodźca i nauczyciela.
Tym bodźcem miał być Ramsey. To on, w wizji Marianny, miał sprawić, że będzie w stanie iść do przodu i przymusi ją, jeśli sama będzie miała już dość. I wiedziała, że to zrobi, bo żal będzie mu poświęconego czasu, tym bardziej na n-tym spotkaniu, które może, kiedyś, nastąpi. Zacisnęła pięści i odwróciła się przodem w jego stronę, patrząc na niego. Biła od niej zaciekłość, stanowczość, wyglądała jakby mówiła bardzo poważnie. Bo przecież był to poważny temat, ale nie jedyny, który musieli omówić.
- Tym razem nie zostałeś przymuszony rozkazem Czarnego Pana, a jednak się tu pojawiłeś. Wiem dobrze, że jeśli zdecydujesz się mi pomóc nie będziesz robić tego bezinteresownie. Akurat do naiwności mi daleko - skończyła.
Teraz to ona wpatrywała się w niego w ciszy, czekając, aż to on odpowie na jej słowa. I skłamałabym gdybym powiedziała, że nie była ich ciekawa, a w głębi siebie nie ukrywała tego, jak bardzo zależy jej na tej pomocy. Domyślała się na co się pisze, próbkę już dostała i zdawała sobie sprawę, że łatwiej nie będzie. Jak sama wspomniała, nie była naiwna, ale była za to zdeterminowana i gotowa na wysiłek. Przynajmniej przygotuje ją to na to, co być może spotka ją w przyszłości.
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiedy po Nokturnie rozniosły się pogłoski o zmianach, jakie Czarny Pan ma wprowadzić wśród swoich popleczników z powodu niezadowolenia z ich działań od razu wiedział, że zrobi wszystko, aby dowieść swojej lojalności i posłuszeństwa. To nie było dla niego typowe i nie wykazywał poddaństwa wobec nikogo, kierując się w życiu własnymi zasadami. Ale jego nie można było z nikim porównać. Od zawsze odznaczał się wielką mocą, niesłychaną inteligencją i potęgą umysłu, która przewyższała ich wszystkich. Część z nich musiała zawierzyć słowom reszty o jego niezwykłości, lecz Ramsey to ujrzał i doświadczył wiele lat temu, nim jeszcze ktokolwiek zdołał wyobrazić sobie Śmierciożerców. Nigdy nie zwątpił w teorie i plany wielkiego mistrza. Zgadzał się z nim, coraz głębiej brnąc w jego tok myślenia, pochłonięty żądzą mordu i oczyszczenia świata czarodziejów. Próba, bo tym okazało się zadanie jakie przed nimi postawił, była trudna. Z pewnością odsiała ziarno od plew, które nie nadawały się do niczego. Wymagała(również od Mulcibera) bardziej sprytu i umiejętności niż zdecydowania w odebraniu komukolwiek życia. Nie wahał się przed tym nigdy. Wartość ludzkiego życia sam wyznaczał wedle własnych kryteriów przydatności. Dekapitacja mugola okazała się wiśnią na słodkim torcie, który miał okazję kosztować. Odebranie życia czarownicy, która była niegodna swojej mocy było wymierzeniem sprawiedliwości. Zaś uśmiercenie jednorożca, niewinnej i czystej istoty miało udowodnić siłę charakteru, zdecydowania i bezwzględności. Nawet jeśli jego życie zostało przeklęte — wiedział, że było warto to uczynić dla Czarnego Pana.
Wierzył, że będzie potrzebował wokół siebie godnych i lojalnych rycerzy. Marianna musiała się taka stać, jeśli chciała żyć.
— Zgadza się — odpowiedział od razu, przyglądając jej się w z zaciekawieniem. Przekrzywił głowę, wykazując odrobinę zainteresowania jej słowami. Był prawie zaskoczony jej pewnością siebie, a w jej głosie rozbrzmiewała dziwna i niepodobna do niej nuta zdecydowania. Prawie mu to zaimponowało.
Potrzebowała treningu, który miał sprawić, że nie tylko będzie zaznajomiona z czarną magią, ale nauczy się jej i zrozumie ją. Pozwoli, by przepływała przez jej żyły i zatruwała jej umysł. Tylko w pełni oddana mocy Czarnego Pana będzie w stanie zmierzyć się z najsilniejszymi przeciwnikami, a zbliżały się ciężkie czasy, w których każdy z nich będzie musiał udowodnić swoją użyteczność. Niestety, magia lecznicza nie mogła załatwiać całej sprawy — tę sztukę, zostawił jej do rozwijania w samotności, podczas szkoleń i kursów, choć niewątpliwie od razu pomyślał o Cassandrze, która mogła ją wiele nauczyć.
— Zgadza się. — Potwierdził znów, gdy wspomniała o konieczności nauki. Świadomość swoich braków i słabych stron dobrze o niej świadczyła. Mogła próbować to poprawiać, uczyć się nad tym panowania w każdym miejscu i o każdej porze. Zawiódłby się ogromnie, gdyby uznała się za czarownicę świetnie władającą różdżką, nieokiełznaną i nieobliczalną. Właściwie, wciąż była dość przewidywalna, choć ucieszyło go to, że brnęła w dobrym kierunku. On sam miał przed sobą wiele nauki, mnóstwo ksiąg, z których płynęła nieznana mu wiedza. Wierzył, że uczą się całe życie, na podstawie błędów, doświadczeń i porażek innych ludzi.
— To również się zgadza. Szokujące— odparł znów, tym razem odrywając się od kamienia, by przejść kilka kroków wgłąb okręgu. — Skoro napisałaś właśnie do mnie, wiesz na co się porywasz. — Choć w jego głosie zabrzmiało pytanie, nie czekał na odpowiedź. Niezależnie od tego, czy chęć nauki z nim wynikała z jego umiejętności, czy pierwszej nici wspólnej relacji, jaką zawiązlai ostatnim razem, zamierzał jej pomóc rozwinąć się. Ale nie był zbyt miłym człowiekiem. A jakim mógłby być nauczycielem?
— Mogę dać ci bodziec, jeśli chcesz— mruknął z lekka drwiną. —Aquassus.
Sięgnął po swoją broń sekundy przed wypowiedzeniem inkantancji. Obrócił się do niej przodem, celując różdżką prosto w jej pierś. Naprawdę potrzebowała bodźca? Naprawdę potrzebowała takiego nauczyciela?
Obroń się. Sprawdzam twój refleks.
Wierzył, że będzie potrzebował wokół siebie godnych i lojalnych rycerzy. Marianna musiała się taka stać, jeśli chciała żyć.
— Zgadza się — odpowiedział od razu, przyglądając jej się w z zaciekawieniem. Przekrzywił głowę, wykazując odrobinę zainteresowania jej słowami. Był prawie zaskoczony jej pewnością siebie, a w jej głosie rozbrzmiewała dziwna i niepodobna do niej nuta zdecydowania. Prawie mu to zaimponowało.
Potrzebowała treningu, który miał sprawić, że nie tylko będzie zaznajomiona z czarną magią, ale nauczy się jej i zrozumie ją. Pozwoli, by przepływała przez jej żyły i zatruwała jej umysł. Tylko w pełni oddana mocy Czarnego Pana będzie w stanie zmierzyć się z najsilniejszymi przeciwnikami, a zbliżały się ciężkie czasy, w których każdy z nich będzie musiał udowodnić swoją użyteczność. Niestety, magia lecznicza nie mogła załatwiać całej sprawy — tę sztukę, zostawił jej do rozwijania w samotności, podczas szkoleń i kursów, choć niewątpliwie od razu pomyślał o Cassandrze, która mogła ją wiele nauczyć.
— Zgadza się. — Potwierdził znów, gdy wspomniała o konieczności nauki. Świadomość swoich braków i słabych stron dobrze o niej świadczyła. Mogła próbować to poprawiać, uczyć się nad tym panowania w każdym miejscu i o każdej porze. Zawiódłby się ogromnie, gdyby uznała się za czarownicę świetnie władającą różdżką, nieokiełznaną i nieobliczalną. Właściwie, wciąż była dość przewidywalna, choć ucieszyło go to, że brnęła w dobrym kierunku. On sam miał przed sobą wiele nauki, mnóstwo ksiąg, z których płynęła nieznana mu wiedza. Wierzył, że uczą się całe życie, na podstawie błędów, doświadczeń i porażek innych ludzi.
— To również się zgadza. Szokujące— odparł znów, tym razem odrywając się od kamienia, by przejść kilka kroków wgłąb okręgu. — Skoro napisałaś właśnie do mnie, wiesz na co się porywasz. — Choć w jego głosie zabrzmiało pytanie, nie czekał na odpowiedź. Niezależnie od tego, czy chęć nauki z nim wynikała z jego umiejętności, czy pierwszej nici wspólnej relacji, jaką zawiązlai ostatnim razem, zamierzał jej pomóc rozwinąć się. Ale nie był zbyt miłym człowiekiem. A jakim mógłby być nauczycielem?
— Mogę dać ci bodziec, jeśli chcesz— mruknął z lekka drwiną. —Aquassus.
Sięgnął po swoją broń sekundy przed wypowiedzeniem inkantancji. Obrócił się do niej przodem, celując różdżką prosto w jej pierś. Naprawdę potrzebowała bodźca? Naprawdę potrzebowała takiego nauczyciela?
Obroń się. Sprawdzam twój refleks.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nie był zbyt wylewny i Marianna w sumie też tego nie oczekiwała. Zdawała sobie sprawę z tego, że na jej słowa mógł nie mieć zbyt dużo do powiedzenia. Zgadzał się z jej zdaniem i to jej wystarczyło. Nie oczekiwała przecież, że nagle zacznie jej zaprzeczać, że wcale nie potrzebuje nauki, że wcale nie ma braków, a to co mówi jest tylko wymysłem jej wyobraźni. Gdyby tak było, zajmowałaby o wiele wyższe miejsce w hierarchii społecznej rycerzy, a była przecież na samym dole. Bardzo ją to denerwowało, od zawsze była osobą, która nie lubiła być ostatnia. Zawsze chciała być pierwsza, mieć najlepsze oceny, pierwsza oddawać prace, pierwsza zgłaszała się do odpowiedzi, pierwsza szła, aby wykonać coś na pacjencie w Mungu, gdy się jeszcze uczyła, zawsze pierwsza i nigdy ostatnia. Nie było to w jej naturze.
Teraz jednak była na szarym końcu, gdzieś hen daleko za innymi, więc czy było coś dziwnego w tym, że chciała to zmienić? Nie.
Obserwowała go uważnie, gdy powoli się od niej oddalał. Wiedziała na co się pisze, czuła jego siłę. Jej kąciki ust ponownie delikatnie drgnęły ku górze. Każdy kto miał z nim do czynienia na pewno by ją wyczuł. A przecież taka Marianna była, lgnęła jak mucha do miodu, gdy ktoś odznaczał się potęgą i jeszcze przy okazji mógłby ją czegoś nauczyć. Może nie był tak silny jak Czarny Pan, ale Marianna była jeszcze zbyt słaba by wymagać więcej. Na początek? Wystarczyło. A później się zobaczy, jak to się wszystko rozwinie.
Prawdopodobnie gdyby nie była skupiona i z taką uwagą go nie obserwowała, już po chwili leżałaby na ziemi dusząc się. Ale ostatnie spotkanie nauczyło ją, że po rycerzach należy się spodziewać wszystkiego i nigdy nie opuszczać gardy, a podążając za nim wzrokiem, niemal od razu zauważyła, gdy wyciągnął różdżkę, rzucając w jej kierunku zaklęcie. Niemal jednocześnie i ona swoją wyciągnęła, w ostatniej chwili.
- Protego! - rzuciła.
Widząc odbijające się zaklęcie, zacisnęła usta. Miała ogromną ochotę odetchnąć. Gdyby jej się nie udało, gdyby zawiodła, kto wie co by jej zrobił. Nie obronienie się równoważyłoby się z byciem niewartym zachodu, czyż nie?
Nie opuściła spojrzenia, ciągle na niego patrzyła, trzymając uniesioną różdżkę. Przyznam szczerze, że chociaż nie potrafiła dokładnie sprecyzować czego oczekiwała, to nie było to właśnie to. Nie pomyślałaby, że tak szybko uniesie na nią różdżkę i zdecyduje się zaatakować. Czy powinna była się spodziewać? Może. Następnym razem będzie.
Nie wiedziała ile czasu trwali w ciszy. Jej się zdawało, że minęło dobrych kilka minut, odkąd ona odbiła zaklęcie, a swój wzrok ponownie wbiła w spojrzenie Ramsey’a. Tak naprawdę, minęła może sekunda, może dwie. W jego głosie usłyszała pogardę i nie spodobało jej się to. Bardzo.
- Nie kpij ze mnie, Mulciber! - Warknęła, robiąc ku niemu krok. - I tak się już przed tobą spłaszczyłam, prosząc cię o pomoc. Drwisz z tego, że chcę nauczyciela? Że chcę się rozwijać? Tak bardzo cię to bawi?
To nie było dla niej takie łatwe. Wiedziała przecież, że jeśli już raz do niego napisze, a on się zgodzi, to nie będzie już odwrotu. Długo ze sobą walczyła, nie mogąc się zdecydować czy jest gotowa na takie poświęcenie. Coś pchało ją do tego, coś innego próbowało odwieść od tego pomysłu. Prawdopodobnie był to strach przed bólem, upokorzeniem, nim. A jednak zdobyła się na to by zignorować obawy, pozbawić się jakiegoś zdrowego rozsądku i zwrócić się o pomoc do osoby, która bez większego problemu mogłaby ją zabić. Albo czerpać rozrywkę z czegoś innego… Zrobiła to, widząc na końcu drogi korzyść jaką odniesie i to było dla niej ważniejsze. Nie każdy był godzien tego, aby uznać jego wyższość. Nie miała większego szacunku do wielu rycerzy, a jednak przed Ramsey’em była w stanie schylić głowę. Ze względu na jego umiejętności ale i silną osobowość, która na niej, na kobiecie, czy tego chciała czy też nie, robiło wrażenie. Dlatego jego drwina jeszcze bardziej ją zdenerwowała.
Teraz jednak była na szarym końcu, gdzieś hen daleko za innymi, więc czy było coś dziwnego w tym, że chciała to zmienić? Nie.
Obserwowała go uważnie, gdy powoli się od niej oddalał. Wiedziała na co się pisze, czuła jego siłę. Jej kąciki ust ponownie delikatnie drgnęły ku górze. Każdy kto miał z nim do czynienia na pewno by ją wyczuł. A przecież taka Marianna była, lgnęła jak mucha do miodu, gdy ktoś odznaczał się potęgą i jeszcze przy okazji mógłby ją czegoś nauczyć. Może nie był tak silny jak Czarny Pan, ale Marianna była jeszcze zbyt słaba by wymagać więcej. Na początek? Wystarczyło. A później się zobaczy, jak to się wszystko rozwinie.
Prawdopodobnie gdyby nie była skupiona i z taką uwagą go nie obserwowała, już po chwili leżałaby na ziemi dusząc się. Ale ostatnie spotkanie nauczyło ją, że po rycerzach należy się spodziewać wszystkiego i nigdy nie opuszczać gardy, a podążając za nim wzrokiem, niemal od razu zauważyła, gdy wyciągnął różdżkę, rzucając w jej kierunku zaklęcie. Niemal jednocześnie i ona swoją wyciągnęła, w ostatniej chwili.
- Protego! - rzuciła.
Widząc odbijające się zaklęcie, zacisnęła usta. Miała ogromną ochotę odetchnąć. Gdyby jej się nie udało, gdyby zawiodła, kto wie co by jej zrobił. Nie obronienie się równoważyłoby się z byciem niewartym zachodu, czyż nie?
Nie opuściła spojrzenia, ciągle na niego patrzyła, trzymając uniesioną różdżkę. Przyznam szczerze, że chociaż nie potrafiła dokładnie sprecyzować czego oczekiwała, to nie było to właśnie to. Nie pomyślałaby, że tak szybko uniesie na nią różdżkę i zdecyduje się zaatakować. Czy powinna była się spodziewać? Może. Następnym razem będzie.
Nie wiedziała ile czasu trwali w ciszy. Jej się zdawało, że minęło dobrych kilka minut, odkąd ona odbiła zaklęcie, a swój wzrok ponownie wbiła w spojrzenie Ramsey’a. Tak naprawdę, minęła może sekunda, może dwie. W jego głosie usłyszała pogardę i nie spodobało jej się to. Bardzo.
- Nie kpij ze mnie, Mulciber! - Warknęła, robiąc ku niemu krok. - I tak się już przed tobą spłaszczyłam, prosząc cię o pomoc. Drwisz z tego, że chcę nauczyciela? Że chcę się rozwijać? Tak bardzo cię to bawi?
To nie było dla niej takie łatwe. Wiedziała przecież, że jeśli już raz do niego napisze, a on się zgodzi, to nie będzie już odwrotu. Długo ze sobą walczyła, nie mogąc się zdecydować czy jest gotowa na takie poświęcenie. Coś pchało ją do tego, coś innego próbowało odwieść od tego pomysłu. Prawdopodobnie był to strach przed bólem, upokorzeniem, nim. A jednak zdobyła się na to by zignorować obawy, pozbawić się jakiegoś zdrowego rozsądku i zwrócić się o pomoc do osoby, która bez większego problemu mogłaby ją zabić. Albo czerpać rozrywkę z czegoś innego… Zrobiła to, widząc na końcu drogi korzyść jaką odniesie i to było dla niej ważniejsze. Nie każdy był godzien tego, aby uznać jego wyższość. Nie miała większego szacunku do wielu rycerzy, a jednak przed Ramsey’em była w stanie schylić głowę. Ze względu na jego umiejętności ale i silną osobowość, która na niej, na kobiecie, czy tego chciała czy też nie, robiło wrażenie. Dlatego jego drwina jeszcze bardziej ją zdenerwowała.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pomiędzy zwykłą ambicją, a chęcią osiągnięcia konkretnego celu istniała głęboka przepaść, której często nie sposób było przeskoczyć. On sam charakteryzował się niesłuchaną ambicją i wytrwałością w realizowaniu wyznaczonych planów. Przeszkody były chwilowe, możliwe do pokonania, a cena w ich pozbyciu zwykle niewielka — im lepiej panował nad sobą tym szybciej malała. Nigdy nie tkwił u boku Toma, chcąc grzać się w blasku jego światła. Nigdy nie towarzyszył mu po to, by jego kosztem osiągnąć coś więcej. Dziś z całą pewnością mógł stwierdzić, że gdyby kiedykolwiek kierował się tak płytkimi powodami już dawno zostałby wykluczony z tajnego kręgu, zostałby zamordowany lub poległby na najprostszych zadaniach. Stał u boku Czarnego Pana od zawsze, bo wierzył w jego słowa, podzielał jego przekonania, a potęga i siła jaką się odznaczał bez trudu zrodziła w nim posłuszeństwo podsycane wielkim szacunkiem. Chciał stać się taki jak on, dążył do tego, dlatego kwestia samorealizacji i doskonalenia swoich umiejetności była dla niego tak istotna. Patrzył dalej, poza horyzont bo on udowodnił mu, że również to potrafi. Zawierzył mu swoje życie i był gotów wypełnić jego wolę kosztem swojej krwi. Kiełkował w im fanatyzm, skrupulatnie nawożony od przeszło osiemnastu lat.
Nie dostrzegał tego samego w Mariannie, ale to nie sprawiało, że ją lekceważył. Była słaba, krucha, nieporadna — w jego mniemaniu — ale miała w sobie potencjał, który można było właściwie pielęgnować. Był gotów otoczyć ją protekcją i nawadniać właściwie, aby wyrosła z niej piękna i zabójcza roślina.
Zareagowała błyskawicznie, a z krańca jej różdżki wypłynęło niebieskawe światło, tworzące gęstą, ciekłą tarczę, która osłoniła ją przed rzuconym zaklęciem. Zmrużył oczy, szybko czyniąc kolejny ruch nadgarstkiem.
— Serpensortia — wyszeptał, celując między nich i zaraz potem ulotnił się w kłębie dymu wznoszącemu w stronę sklepienia niebieskiego. Wąż miał tylko odwrócić jej uwagę, zająć ją na chwile, kiedy on zmaterializuje się za jej plecami. I tak też się stało. Stanął kilka kroków z tyłu, celując w nią różdżką. Z boku miał jeden z kamieni, którego chłód czuł przy wzdłuż wyciągniętej lewej ręki. Stał tak przez chwilę w bezruchu, pozwalając jej na uporanie się z wężem i swoimi słabościami. Nie zamierzał jej więcej atakować. Udowadniał jej położenie, w jakim się znajdowała. Musiała być lepsza, szybsza, sprytniejsza — myśląca dwa kroki przed przeciwnikiem, tym bardziej, że była na gorszej pozycji. Mogła zginąć.
W końcu westchnął cicho i wykonał kilka kroków w jej kierunku, przystając tuż za jej plecami. Zabawił się jej kosztem, a z czarną magią nie należało igrać w ten sposób — gdyby wykazała się gorszym refleksem, nie zdołałaby się obronić. Ale nikt nie obiecywał jej treningu na kukłach ani dalszych ćwiczeń na puchatych stworzonkach, które nie były w stanie się bronić.
— Och, skąd — mruknął za jej plecami. — Może popełniłaś błąd. Może nigdy nie powinnaś mnie prosić o pomoc. Może nie dożyjesz świtu...
Chciał poczuć jej gniew, chciał usłyszeć w głosie złość, nienawiść, frustrację. Chciał, by to wszystko z siebie wyrzuciła, by pokazała pazur, przestając być subtelną, ułożoną dziewczynką. Jeśli miał ja szkolić musiał ujrzeć ją w pełni, kompletnie nagą, pozbawioną kłamstw i masek przywdziewanych każdego dnia. Dopiero wtedy będą mogli się oczyścić z toksyn.
— Niedługo pojawi się tu grupa mugoli — zaczął cicho, tuż nad jej ramieniem. — Na pewno znajdzie się wśród nich jakiś worek treningowy.
Nie znał rozkładu wycieczek, ale pewnego razu zdołał zaobserwować pewną prawidłowość. Po zmroku w Stonehenge pojawiała się grupa młodych ludzi — może pasjonatów astronimii — którzy próbowali zagłębiać się w symbolikę ustawionych kamieni. Gwiazdy wydawały się świecić tu jaśniej, a konstelacje wyznaczały wyraźne wzory. Wystarczyło poczekać, aż któryś z nich zostanie w tyle...
Nie dostrzegał tego samego w Mariannie, ale to nie sprawiało, że ją lekceważył. Była słaba, krucha, nieporadna — w jego mniemaniu — ale miała w sobie potencjał, który można było właściwie pielęgnować. Był gotów otoczyć ją protekcją i nawadniać właściwie, aby wyrosła z niej piękna i zabójcza roślina.
Zareagowała błyskawicznie, a z krańca jej różdżki wypłynęło niebieskawe światło, tworzące gęstą, ciekłą tarczę, która osłoniła ją przed rzuconym zaklęciem. Zmrużył oczy, szybko czyniąc kolejny ruch nadgarstkiem.
— Serpensortia — wyszeptał, celując między nich i zaraz potem ulotnił się w kłębie dymu wznoszącemu w stronę sklepienia niebieskiego. Wąż miał tylko odwrócić jej uwagę, zająć ją na chwile, kiedy on zmaterializuje się za jej plecami. I tak też się stało. Stanął kilka kroków z tyłu, celując w nią różdżką. Z boku miał jeden z kamieni, którego chłód czuł przy wzdłuż wyciągniętej lewej ręki. Stał tak przez chwilę w bezruchu, pozwalając jej na uporanie się z wężem i swoimi słabościami. Nie zamierzał jej więcej atakować. Udowadniał jej położenie, w jakim się znajdowała. Musiała być lepsza, szybsza, sprytniejsza — myśląca dwa kroki przed przeciwnikiem, tym bardziej, że była na gorszej pozycji. Mogła zginąć.
W końcu westchnął cicho i wykonał kilka kroków w jej kierunku, przystając tuż za jej plecami. Zabawił się jej kosztem, a z czarną magią nie należało igrać w ten sposób — gdyby wykazała się gorszym refleksem, nie zdołałaby się obronić. Ale nikt nie obiecywał jej treningu na kukłach ani dalszych ćwiczeń na puchatych stworzonkach, które nie były w stanie się bronić.
— Och, skąd — mruknął za jej plecami. — Może popełniłaś błąd. Może nigdy nie powinnaś mnie prosić o pomoc. Może nie dożyjesz świtu...
Chciał poczuć jej gniew, chciał usłyszeć w głosie złość, nienawiść, frustrację. Chciał, by to wszystko z siebie wyrzuciła, by pokazała pazur, przestając być subtelną, ułożoną dziewczynką. Jeśli miał ja szkolić musiał ujrzeć ją w pełni, kompletnie nagą, pozbawioną kłamstw i masek przywdziewanych każdego dnia. Dopiero wtedy będą mogli się oczyścić z toksyn.
— Niedługo pojawi się tu grupa mugoli — zaczął cicho, tuż nad jej ramieniem. — Na pewno znajdzie się wśród nich jakiś worek treningowy.
Nie znał rozkładu wycieczek, ale pewnego razu zdołał zaobserwować pewną prawidłowość. Po zmroku w Stonehenge pojawiała się grupa młodych ludzi — może pasjonatów astronimii — którzy próbowali zagłębiać się w symbolikę ustawionych kamieni. Gwiazdy wydawały się świecić tu jaśniej, a konstelacje wyznaczały wyraźne wzory. Wystarczyło poczekać, aż któryś z nich zostanie w tyle...
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Jeżeli Ramsey chciał wyciągnąć z niej to co skrywała w głębi siebie, to powoli mu się udawało. Obserwowała go ze złością, denerwowała ją jego postawa, to jak ją traktował. Czy obrał sobie za cel udowodnienie jej, że jest gorsza? Tak to miało wyglądać? Przeklęła w myślach przegryzając wargę, trochę zbyt mocno niż by tego chciała. Nie potrafiła wyładowywać emocji, dusząc je w sobie. Tak długo udawała osobę, którą nie była, że pozbycie się maski stało się dla niej niezwykle trudne. Tak jak Ramsey zauważył, musiała się jej pozbyć, jeśli chciała ruszyć dalej. Może miał swoją, zrobioną z metalu, podarowaną przez Czarnego Pana, ona natomiast miała swoją, którą sama na siebie nałożyła kilka lat temu i teraz nie potrafiła jej ściągnąć. W tym też mógłby jej pomóc.
Ignorując pulsujący, lekki ból w wardze uniosła szybko różdżkę w momencie gdy Ramsey rzucał kolejne zaklęcie. Już miała zasłaniać się tarczą, ale zamiast zaklęcia, które poszybowało by w jej stronę, tuż przed nią pojawił się wąż. Skamieniała na krótką chwilę, rejestrując oczywiście zniknięcie Ramsey’a, ale zeszło to jakby na drugi plan. Wpatrywała się w węża sekundę, może dwie, by następnie skierować w jego stronę swoją różdżkę.
- To tylko wąż - powiedziała, wykonując ruch ręką. - Vipera Evanesca.
To samo zaklęcie, które wykorzystał Ramsey, wtedy w latarni. Musiała się go nauczyć, gdy chciała ćwiczyć z wężami, opanowała je więc bo jedno nie mogło istnieć bez drugiego. Nauczyła się panować nad sobą w obecności takich węży, nie sprawiło to, że się ich nie bała, ale przynajmniej była w stanie wykonać w ich obecności jakikolwiek ruch. Chociażby taki, który je dematerializował. Dopiero kiedy wąż zniknął, a napięcie opadło wyczuła obecność Mulcibera za sobą i usłyszała jego głos.
- Zamknij się Mulciber - warknęła.
Czuła jak się do niej zbliża, jak pochyla nad jej ramieniem. Nie ruszyła się jednak nawet o cal, unosząc jedynie głowę i zaciskając mocno zęby. Chciał ją zdenerwować, chciał się z nią zabawić? Miał ku temu okazję, ale jeśli przypuszczał, że nie zareaguje, to się grubo mylił. Wspomnienie o mugolach przyjęła do wiadomości, gwiazdy się jednak jeszcze nie pokazały, więc mieli chwilę czasu dla siebie. Odwróciła się gwałtownie w jego stronę, wolną rękę przykładając do jego skóry. Nie uderzyła go, nie miała takiego zamiaru. Chwyciła go jedynie za żuchwę przytrzymując, aby jego głowa nigdzie nie uciekła. Byli blisko siebie, mogli niemal wyczuć swój oddech.
- Nie drwisz ze mnie? Nie kpisz? Czyżby? Może nie dożyję, ale przynajmniej się zabawie - szepnęła.
Momentalnie wbiła mu swoje paznokcie w skórę, tuż pod uchem i przejechała po niej aż do brody, pozostawiając po sobie czerwony, piekący ślad, który powinien z nim zostać, przez jakiś czas. Dobrze mu szło denerwowanie jej, ciśnienie jej skoczyło, aż zrobiło jej się ciepło. Nie uśmiechała się jednak do niego, a patrzyła zdenerwowana mrużąc oczy. Zaatakowała go, ale niestandardowo. Bo dlaczego miała być standardowa, dlaczego miała po prostu wziąć różdżkę i go zaatakować? Skoro chciał zobaczyć jej złość, jej wnętrze, to miał okazję wpatrując się teraz w jej oczy. Chciał pazur, to go dostał i to dosłownie, chciał aby przestała być ułożoną i grzeczną dziewczynką, to właśnie to zrobiła.
- Worek treningowy powiadasz? - zapytała. - Już nie mogę się doczekać.
Cofnęła się o dwa kroki, ciągle jednak mocno trzymała różdżkę mocno w dłoni, tak na wszelki wypadek. Ramsey był nieobliczalny, nie mogła spodziewać się tego co zrobi, chociaż bardzo by chciała.
Ignorując pulsujący, lekki ból w wardze uniosła szybko różdżkę w momencie gdy Ramsey rzucał kolejne zaklęcie. Już miała zasłaniać się tarczą, ale zamiast zaklęcia, które poszybowało by w jej stronę, tuż przed nią pojawił się wąż. Skamieniała na krótką chwilę, rejestrując oczywiście zniknięcie Ramsey’a, ale zeszło to jakby na drugi plan. Wpatrywała się w węża sekundę, może dwie, by następnie skierować w jego stronę swoją różdżkę.
- To tylko wąż - powiedziała, wykonując ruch ręką. - Vipera Evanesca.
To samo zaklęcie, które wykorzystał Ramsey, wtedy w latarni. Musiała się go nauczyć, gdy chciała ćwiczyć z wężami, opanowała je więc bo jedno nie mogło istnieć bez drugiego. Nauczyła się panować nad sobą w obecności takich węży, nie sprawiło to, że się ich nie bała, ale przynajmniej była w stanie wykonać w ich obecności jakikolwiek ruch. Chociażby taki, który je dematerializował. Dopiero kiedy wąż zniknął, a napięcie opadło wyczuła obecność Mulcibera za sobą i usłyszała jego głos.
- Zamknij się Mulciber - warknęła.
Czuła jak się do niej zbliża, jak pochyla nad jej ramieniem. Nie ruszyła się jednak nawet o cal, unosząc jedynie głowę i zaciskając mocno zęby. Chciał ją zdenerwować, chciał się z nią zabawić? Miał ku temu okazję, ale jeśli przypuszczał, że nie zareaguje, to się grubo mylił. Wspomnienie o mugolach przyjęła do wiadomości, gwiazdy się jednak jeszcze nie pokazały, więc mieli chwilę czasu dla siebie. Odwróciła się gwałtownie w jego stronę, wolną rękę przykładając do jego skóry. Nie uderzyła go, nie miała takiego zamiaru. Chwyciła go jedynie za żuchwę przytrzymując, aby jego głowa nigdzie nie uciekła. Byli blisko siebie, mogli niemal wyczuć swój oddech.
- Nie drwisz ze mnie? Nie kpisz? Czyżby? Może nie dożyję, ale przynajmniej się zabawie - szepnęła.
Momentalnie wbiła mu swoje paznokcie w skórę, tuż pod uchem i przejechała po niej aż do brody, pozostawiając po sobie czerwony, piekący ślad, który powinien z nim zostać, przez jakiś czas. Dobrze mu szło denerwowanie jej, ciśnienie jej skoczyło, aż zrobiło jej się ciepło. Nie uśmiechała się jednak do niego, a patrzyła zdenerwowana mrużąc oczy. Zaatakowała go, ale niestandardowo. Bo dlaczego miała być standardowa, dlaczego miała po prostu wziąć różdżkę i go zaatakować? Skoro chciał zobaczyć jej złość, jej wnętrze, to miał okazję wpatrując się teraz w jej oczy. Chciał pazur, to go dostał i to dosłownie, chciał aby przestała być ułożoną i grzeczną dziewczynką, to właśnie to zrobiła.
- Worek treningowy powiadasz? - zapytała. - Już nie mogę się doczekać.
Cofnęła się o dwa kroki, ciągle jednak mocno trzymała różdżkę mocno w dłoni, tak na wszelki wypadek. Ramsey był nieobliczalny, nie mogła spodziewać się tego co zrobi, chociaż bardzo by chciała.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Być może miał jakiś niebywały talent do irytowania ludzi, wzbudzania w nich najgorszych instynktów, prowokowania do rzeczy, których normalnie by się nie podjęli. Może sama jego obecność doprowadzała niektórych do szału, ale nie załamywał się brakiem przyjaciół i otaczającą go dziwną aurą — zawsze mógł sobie wymyślić kogoś, z kim mógł o wszystkim porozmawiać. Był jednak zaskoczony szybkością z jaką wyprowadził Mariannę z równowagi. Poczuł satysfakcję, bo ostatnim razem pilnowała się bardziej. Usiłowała zrobić dobre wrażenie, pokazać się z jak najlepszej strony, a teraz rozluźniła się na tyle, by prowadzić się za nos. Gdzie twoja mądrość?
Uśmiechnął się, obserwując jej zmagania, z wężem? z nim? zza jej pleców. Szybki ruch różdżką, bezbłędnie wypowiedziana inkantacja, lekki świst zaklęcia, a wijący się wąż zniknął w błysku płomienia. Pozostała tylko garstka popiołu.
— Gdzie twoje maniery? — spytał szorstko, na chwilę pozbywając się naturalnego uśmiechu. — Tracisz nad sobą kontrolę, a to bardzo, bardzo niedobrze. Czuję się dotknięty. — A przecież to ty do mnie wyszłaś z prośbą o pomoc. Wejście w rolę urażonego jej słowami przyszło mu z łatwością i sprawiło potworną frajdę, skoro chwilę wcześniej robił wszystko, by wzbudzić w niej gniew, a teraz ją za niego karał. Traktował to jak zabawę jej kosztem, dając jej przy okazji małą lekcję życia. Jeśli chciała służyć Czarnemu Panu godnie musiała odnaleźć w sobie prawdziwą siłę, jakakolwiek by ona nie była. Mogła płynąć z wewnętrznego spokoju lub palić ogniem, ale musiała wypływać z niej, czyniąc ją groźnym przeciwnikiem dla innych, a nie ledwie przeszkodą.
Zmarszczył brwi, kiedy się obracała w jego kierunku, ale stał w bezruchu, bacznie świdrując ją przenikliwym spojrzeniem. Nawet nie drgnął, gdy jej dłoń znalazła się przy jego twarzy, niezależnie od tego, czy swoich ruchem chciała go przestrzec przed ewentualnym uderzeniem, czy nie. Na sposób w jaki go ujęła, odpowiedział jej podobnie, chwytając jej drobny przegub, gdy tylko wbiła paznokieć w skórę, zostawiając na niej czerwony ślad. Z jego jasnych oczu biła ta sama obojętność, ale mięśnie twarzy napięły się, a szczęka zacisnęła wraz z zębami w niezadowoleniu.
— Skąd, ja po prostu lubię denerwować ludzi — odpowiedział jej szeptem, wciskając palec wskazujący pomiędzy ścięgna przy kciuku i palcu wskazującym. Bólem nie była w stanie go wystraszyć. Choć ten drobny ślad zapiekł przez chwilę odmuchiwany przez chłodny wiatr ze wschodu to uczucie szybko zniknęło, a wraz z nim płomyk irytacji jej impertynencją.
Pokręcił głową, rozluźniając kark i uśmiechnął się znów, gdy odjęła rękę od jego twarzy. On jednak nie poluźnił swojego uścisku. Powoli zwiększał siłę nacisku zakleszczonych na niej palców. Był gotów złamać jej rękę i wcale się tym nie krył. Ściągnął jej nadgarstek w dół, zmuszając ją tym samym do pochylenia się, jeśli chciała uniknąć bólu. Lewa dłoń nie była jej potrzebna do walki, skoro w prawej wciąż dzierżyła różdżkę, tak jak on w lewej, tak samo gotów do jej użycia w razie potrzeby.
— Fantastycznie!— powiedział niemalże z euforią w głosie, znów się uśmiechając, gdy zaraz za nią postąpił dwa kroki w przód, nie chcąc dać jej się wyswobodzić. — Czeka nas dziś dużo pracy. I mnóstwo radości, nie ma powodu, aby się krzywić, Marie.
Odgłosy ludzi z daleka rozniosły się echem. Tu, między kamieniami wciaż pozostawali dla nich niewidoczni, lecz kolorowe ubrania mugoli ładnie odznaczały się dla tle dopiero zieleniejącej trawy. Była ich czwórka, może piątka. Zamierzał pożyczyć jednego z nich na mały trening.
Uśmiechnął się, obserwując jej zmagania, z wężem? z nim? zza jej pleców. Szybki ruch różdżką, bezbłędnie wypowiedziana inkantacja, lekki świst zaklęcia, a wijący się wąż zniknął w błysku płomienia. Pozostała tylko garstka popiołu.
— Gdzie twoje maniery? — spytał szorstko, na chwilę pozbywając się naturalnego uśmiechu. — Tracisz nad sobą kontrolę, a to bardzo, bardzo niedobrze. Czuję się dotknięty. — A przecież to ty do mnie wyszłaś z prośbą o pomoc. Wejście w rolę urażonego jej słowami przyszło mu z łatwością i sprawiło potworną frajdę, skoro chwilę wcześniej robił wszystko, by wzbudzić w niej gniew, a teraz ją za niego karał. Traktował to jak zabawę jej kosztem, dając jej przy okazji małą lekcję życia. Jeśli chciała służyć Czarnemu Panu godnie musiała odnaleźć w sobie prawdziwą siłę, jakakolwiek by ona nie była. Mogła płynąć z wewnętrznego spokoju lub palić ogniem, ale musiała wypływać z niej, czyniąc ją groźnym przeciwnikiem dla innych, a nie ledwie przeszkodą.
Zmarszczył brwi, kiedy się obracała w jego kierunku, ale stał w bezruchu, bacznie świdrując ją przenikliwym spojrzeniem. Nawet nie drgnął, gdy jej dłoń znalazła się przy jego twarzy, niezależnie od tego, czy swoich ruchem chciała go przestrzec przed ewentualnym uderzeniem, czy nie. Na sposób w jaki go ujęła, odpowiedział jej podobnie, chwytając jej drobny przegub, gdy tylko wbiła paznokieć w skórę, zostawiając na niej czerwony ślad. Z jego jasnych oczu biła ta sama obojętność, ale mięśnie twarzy napięły się, a szczęka zacisnęła wraz z zębami w niezadowoleniu.
— Skąd, ja po prostu lubię denerwować ludzi — odpowiedział jej szeptem, wciskając palec wskazujący pomiędzy ścięgna przy kciuku i palcu wskazującym. Bólem nie była w stanie go wystraszyć. Choć ten drobny ślad zapiekł przez chwilę odmuchiwany przez chłodny wiatr ze wschodu to uczucie szybko zniknęło, a wraz z nim płomyk irytacji jej impertynencją.
Pokręcił głową, rozluźniając kark i uśmiechnął się znów, gdy odjęła rękę od jego twarzy. On jednak nie poluźnił swojego uścisku. Powoli zwiększał siłę nacisku zakleszczonych na niej palców. Był gotów złamać jej rękę i wcale się tym nie krył. Ściągnął jej nadgarstek w dół, zmuszając ją tym samym do pochylenia się, jeśli chciała uniknąć bólu. Lewa dłoń nie była jej potrzebna do walki, skoro w prawej wciąż dzierżyła różdżkę, tak jak on w lewej, tak samo gotów do jej użycia w razie potrzeby.
— Fantastycznie!— powiedział niemalże z euforią w głosie, znów się uśmiechając, gdy zaraz za nią postąpił dwa kroki w przód, nie chcąc dać jej się wyswobodzić. — Czeka nas dziś dużo pracy. I mnóstwo radości, nie ma powodu, aby się krzywić, Marie.
Odgłosy ludzi z daleka rozniosły się echem. Tu, między kamieniami wciaż pozostawali dla nich niewidoczni, lecz kolorowe ubrania mugoli ładnie odznaczały się dla tle dopiero zieleniejącej trawy. Była ich czwórka, może piątka. Zamierzał pożyczyć jednego z nich na mały trening.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Westchnęła cicho, słysząc karcący głos Ramsey’a. Nie znali się jeszcze na tyle dobrze, by rozumieć się nawzajem. Mężczyzna mógł kierować się umiejętnościami, wiedzą, Marianna natomiast poruszała się jak przez gęstą mgłę z wyciągniętymi przed siebie dłońmi. Ale powolutku, małymi krokami, zaczynała rozpoznawać teren. Wiedziała, że w końcu, jeśli tylko jej pozwoli, uda jej się go poznać, a wtedy będą działać jak w zegarku, a ona będzie mogła z lekcji wyciągnąć sto procent. Teraz jednak Ramsey się nią bawił i jeśli myślał, że Mari nie zdaje sobie sprawy, że aktualnie jest jego zabaweczką, którą testuje, to się grubo mylił. Ale godziła się na to, nie miała innego wyjścia.
- Nie czuj się dotknięty, nie wiedziałam, że urażą cię słowa kobiety - odpowiedziała spokojnie, acz wyraźnie było czuć złośliwość.
Grali. Oboje grali. Najwyraźniej tak, póki co, miały wyglądać ich relacje. Marianna szukała granicy, nie wiedziała na ile może sobie pozwolić, testowała ją w różny sposób i czekała aż ją przekroczy. Specjalnie, bo wolała ją przekroczyć teraz i nauczyć się gdzie ona się znajduje, niż później mieć niemiłą niespodziankę.
Stojąc tak z nim, niemal twarzą w twarz i trzymając swoją dłoń na jego policzku przez chwilę zastanawiała się co myśli, co czuje, co sądzi o niej i o całej sytuacji. Czy naprawdę się tylko bawi? A może wziął sprawę na poważnie i zechce ją czegoś nauczyć? Chwycił jej rękę, więc nie mogła się już cofnąć. Swoim ruchem nie chciała go wystraszyć, a raczej pokazać, że potrafi zareagować, na różne sposoby. Nie bała się go dotknąć, nie bała się naruszyć jego ciała. Byłaby głupia i naiwna gdyby sądziła, że takie coś w jakikolwiek sposób go ruszy. Co to, to nie. Ale ją ruszyło, poczuła ból wywołany uciskiem i gdy tylko odsunęła rękę, ból stał się jeszcze mocniejszy. Zmusił ją do tego, aby się pochyliła co absolutnie nie było dla niej zbyt przyjemne i sama nie wiedziała co bardziej ją upokorzyło. To, że dała się podejść, znowu, czy to, że on sam zmusił ją do schylenia się.
Mimo cofnięcia się, Ramsey ruszył za nią, nie puszczając jej ręki. Bolało i po chwili nawet przestała się z tym kryć. Warknęła coś pod nosem, bardziej do siebie niż do niego, ale nie starała się wyrwać, a uspokoić. Przecież nie było powodu by się krzywić, to tylko ból… próbowała przyjąć jego słowa, ale była jeszcze zbyt słaba na to, by walczyć z tego typu słabościami. Ból wygrywał, Ramsey wygrywał zmuszając ją, aby pochylała się jeszcze bardziej.
O co mu chodziło? Chciał przecież reakcji, ale czy na pewno taką? Może to była ta granica, której nie powinna przekraczać? Może słowa, kpina, krzyki nie robiły na nim wrażenia, ale dotyk był już dla niego problemem? Ona nie wiedziała i póki co nie miała zamiaru tego sprawdzać. Mulciber próbował jej coś przekazać. Swoją wyższość? To miało sens. Tym bardziej, że ból ręki sprowadził ją niemal do parteru. Sama nie zauważyła kiedy jej kolana dotknęły ziemi, a gdy zdała sobie z tego sprawę, to poczerwieniała i sama nie wiedziała czy ze złości z własnej niemocy, czy czegoś, do czego sama przed sobą nie potrafiła się przyznać.
- Zrozumiałam, zrozumiałam, boli... - Jęknęła.
Dla niej od dotknięcia Ramsey’a twarzy do znalezienia się na ziemi minęły wieki, czas jakby przestał istnieć, a wszystko działo się w zwolnionym tempie. Z tego dziwnego stanu wyrwał ją głos ludzi zbliżających się do Stonehenge. Mari spojrzała na Ramsey’a czekając na jego reakcję, jeśli chcieli zabawić się kosztem mugoli, to musiał ją puścić. Nie miał wyjścia.
- Nie czuj się dotknięty, nie wiedziałam, że urażą cię słowa kobiety - odpowiedziała spokojnie, acz wyraźnie było czuć złośliwość.
Grali. Oboje grali. Najwyraźniej tak, póki co, miały wyglądać ich relacje. Marianna szukała granicy, nie wiedziała na ile może sobie pozwolić, testowała ją w różny sposób i czekała aż ją przekroczy. Specjalnie, bo wolała ją przekroczyć teraz i nauczyć się gdzie ona się znajduje, niż później mieć niemiłą niespodziankę.
Stojąc tak z nim, niemal twarzą w twarz i trzymając swoją dłoń na jego policzku przez chwilę zastanawiała się co myśli, co czuje, co sądzi o niej i o całej sytuacji. Czy naprawdę się tylko bawi? A może wziął sprawę na poważnie i zechce ją czegoś nauczyć? Chwycił jej rękę, więc nie mogła się już cofnąć. Swoim ruchem nie chciała go wystraszyć, a raczej pokazać, że potrafi zareagować, na różne sposoby. Nie bała się go dotknąć, nie bała się naruszyć jego ciała. Byłaby głupia i naiwna gdyby sądziła, że takie coś w jakikolwiek sposób go ruszy. Co to, to nie. Ale ją ruszyło, poczuła ból wywołany uciskiem i gdy tylko odsunęła rękę, ból stał się jeszcze mocniejszy. Zmusił ją do tego, aby się pochyliła co absolutnie nie było dla niej zbyt przyjemne i sama nie wiedziała co bardziej ją upokorzyło. To, że dała się podejść, znowu, czy to, że on sam zmusił ją do schylenia się.
Mimo cofnięcia się, Ramsey ruszył za nią, nie puszczając jej ręki. Bolało i po chwili nawet przestała się z tym kryć. Warknęła coś pod nosem, bardziej do siebie niż do niego, ale nie starała się wyrwać, a uspokoić. Przecież nie było powodu by się krzywić, to tylko ból… próbowała przyjąć jego słowa, ale była jeszcze zbyt słaba na to, by walczyć z tego typu słabościami. Ból wygrywał, Ramsey wygrywał zmuszając ją, aby pochylała się jeszcze bardziej.
O co mu chodziło? Chciał przecież reakcji, ale czy na pewno taką? Może to była ta granica, której nie powinna przekraczać? Może słowa, kpina, krzyki nie robiły na nim wrażenia, ale dotyk był już dla niego problemem? Ona nie wiedziała i póki co nie miała zamiaru tego sprawdzać. Mulciber próbował jej coś przekazać. Swoją wyższość? To miało sens. Tym bardziej, że ból ręki sprowadził ją niemal do parteru. Sama nie zauważyła kiedy jej kolana dotknęły ziemi, a gdy zdała sobie z tego sprawę, to poczerwieniała i sama nie wiedziała czy ze złości z własnej niemocy, czy czegoś, do czego sama przed sobą nie potrafiła się przyznać.
- Zrozumiałam, zrozumiałam, boli... - Jęknęła.
Dla niej od dotknięcia Ramsey’a twarzy do znalezienia się na ziemi minęły wieki, czas jakby przestał istnieć, a wszystko działo się w zwolnionym tempie. Z tego dziwnego stanu wyrwał ją głos ludzi zbliżających się do Stonehenge. Mari spojrzała na Ramsey’a czekając na jego reakcję, jeśli chcieli zabawić się kosztem mugoli, to musiał ją puścić. Nie miał wyjścia.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nikt — prawdopodobnie — nie znał Ramseya na tyle dobrze, by móc jednoznacznie stwierdzić, o co mu nieustannie chodziło; przewidzieć jego ruchów, odpowiedzieć na pytania, których nie zadał, mimo wszystko żądając jakiejkolwiek reakcji. Był zmienną w swojej przewidywalnej stałości. Im bardziej oczywisty się wydawał tym lepszy miał humor. W końcu — uwielbiał zaskakiwać.
— Jestem bardzo wrażliwym człowiekiem. Strasznie łatwo mnie zranić.— Jego twarz przybrała wyraz cierpiętnika, kiedy całkowicie poważnym tonem wypowiadał owe słowa. na zmarszczonym czole, nad uniesionymi brwiami pojawiły się poziome zmarszczki, będące wyrazem troski i smutku. Był bliski płaczu. Dosłownie. — A ty jesteś wyjątkowo okrutna, Marie... — szepnął z przykrością, nabierając powietrza w płuca. Przytrzymał jej nadgarstek wysoko, gdy upadła na kolana, nie pozwalając się pociągnąć do niższego poziomu tylko dlatego, że z bólu chciała go do siebie przyciągnąć. Udało mu się palcami wbić we wrażliwe w ludzkim ciele miejsca. Zsunął dłoń bliżej nadgarstka, próbując dwoma palcami znaleźć wgłębienie pomiędzy ścięgnem a kością. Był kiepski z anatomii, uczył się metodą prób i błędów. Doskonale czuł jej puls i bijące od jej ciała ciepło. Kąciki ust drgnęły mu w niewymuszonym uśmiechu, a szeroko twarte oczy spojrzały się w jej wykrzywioną w bólu twarz. Wyglądała na swój sposób pięknie. Pięknie, jak każda twarz, która nieskrywana była maską obojętności; wyrażała prawdę, płynącą z wnętrza. Ból, cierpienie. Czuł się usatysfakcjonowany tym, że zdołał się wyciągnąć z niej to, co prawdziwe. Był prawdziwym poszukiwaczem, wstąpiła więc w niego dziwna, dziecinna radość. Znał wiele innych sposobów, aby to zrobić, a jednak ten okazał się po raz kolejny wyjątkowo fascynujący. Jej oczy błyszczały, policzki zarumieniły się, usta wykrzywiły w bezgłośnym jęku.
— To świetnie. Naprawdę świetnie — powiedział, przytrzymując jej wyciągniętą. Westchnął głośno i rozejrzał się wkoło, aby upewnić się, że nic i nikt go nie ponagli. Miał własne pojęcie czasu.— Widzisz, ból potrafi człowieka wiele nauczyć. A ty chciałaś się uczyć, Marianno. — Spojrzał na nią z sardonicznym uśmiechem. Zerkał na nią z góry, z niekrywaną przewagą fizyczną i psychiczną, ale nie zależąło mu na tym, by cokolwiek jej udowodnić. To było zbyt prostackie, zbyt płytkie. Czerpał z igrania jej losem niewyłowioną przyjemność; z bawienia się jej odczuciami, albowiem była drobna, krucha, delikatna. Czuł to, gdy była blisko, jakby wystarczył silniejszy podmuch by ją zdmuchnąć. Niczym domek z kart. Ale miała w sobie ducha walki, potencjał, który wystarczyło wypielęgnować we właściwy sposób, aby uczynić z niej praw dziwną wiedźmę. Jeśli chciała pozostać w szeregach Czarnego Pana, musiała stać stabilniej niż domek z byle kart.
— Na Merlina, mam szalony pomysł. Naprawdę szalony!— Wybuchł nagłym entuzjazmem, a jego twarz rozpromieniła się gwałtownie. Wciąż trzymał jej nadgarstek, nie zwalniając uścisku ani trochę. Zaśmiał się do siebie, bo trudno mu było uwierzyć, że słowa Darcy okażą się tak genialne.— Zostańmy przyjaciółmi — zaproponował, nagle, kierując na nią swój stalowoszary wzrok. — Ostatnio ktoś uświadomił mi, że to tak działa — gdy ludzie wiele ze sobą rozmawiają i interesują się sobą wzajemnie. Nie chcą swojej krzywdy. — Pasujemy do siebie. Ty chcesz się czegoś nauczyć, ja.... Cóż, niekoniecznie lubię się dzielić wiedzą, ale czego się nie robi dla przyjaciół, prawda? — Kucnął przed nią, wciąż trzymając jej dłoń mocno.
Spojrzał jej w oczy, unosząc brwi w wyrazie zniecierpliwienia. Będąc przyjaciółmi musieli współpracować, dbac o siebie wzajemnie, bo to miała na myśli, Darcy, prawda? Któż mógł o Marie zadbać lepiej niż on? Właśnie teraz, w tej chwili, okazując prawdziwą litość, współczucie, przyjacielską troskę?
— Więc? jak będzie?— szepnął wyczekująco.
— Jestem bardzo wrażliwym człowiekiem. Strasznie łatwo mnie zranić.— Jego twarz przybrała wyraz cierpiętnika, kiedy całkowicie poważnym tonem wypowiadał owe słowa. na zmarszczonym czole, nad uniesionymi brwiami pojawiły się poziome zmarszczki, będące wyrazem troski i smutku. Był bliski płaczu. Dosłownie. — A ty jesteś wyjątkowo okrutna, Marie... — szepnął z przykrością, nabierając powietrza w płuca. Przytrzymał jej nadgarstek wysoko, gdy upadła na kolana, nie pozwalając się pociągnąć do niższego poziomu tylko dlatego, że z bólu chciała go do siebie przyciągnąć. Udało mu się palcami wbić we wrażliwe w ludzkim ciele miejsca. Zsunął dłoń bliżej nadgarstka, próbując dwoma palcami znaleźć wgłębienie pomiędzy ścięgnem a kością. Był kiepski z anatomii, uczył się metodą prób i błędów. Doskonale czuł jej puls i bijące od jej ciała ciepło. Kąciki ust drgnęły mu w niewymuszonym uśmiechu, a szeroko twarte oczy spojrzały się w jej wykrzywioną w bólu twarz. Wyglądała na swój sposób pięknie. Pięknie, jak każda twarz, która nieskrywana była maską obojętności; wyrażała prawdę, płynącą z wnętrza. Ból, cierpienie. Czuł się usatysfakcjonowany tym, że zdołał się wyciągnąć z niej to, co prawdziwe. Był prawdziwym poszukiwaczem, wstąpiła więc w niego dziwna, dziecinna radość. Znał wiele innych sposobów, aby to zrobić, a jednak ten okazał się po raz kolejny wyjątkowo fascynujący. Jej oczy błyszczały, policzki zarumieniły się, usta wykrzywiły w bezgłośnym jęku.
— To świetnie. Naprawdę świetnie — powiedział, przytrzymując jej wyciągniętą. Westchnął głośno i rozejrzał się wkoło, aby upewnić się, że nic i nikt go nie ponagli. Miał własne pojęcie czasu.— Widzisz, ból potrafi człowieka wiele nauczyć. A ty chciałaś się uczyć, Marianno. — Spojrzał na nią z sardonicznym uśmiechem. Zerkał na nią z góry, z niekrywaną przewagą fizyczną i psychiczną, ale nie zależąło mu na tym, by cokolwiek jej udowodnić. To było zbyt prostackie, zbyt płytkie. Czerpał z igrania jej losem niewyłowioną przyjemność; z bawienia się jej odczuciami, albowiem była drobna, krucha, delikatna. Czuł to, gdy była blisko, jakby wystarczył silniejszy podmuch by ją zdmuchnąć. Niczym domek z kart. Ale miała w sobie ducha walki, potencjał, który wystarczyło wypielęgnować we właściwy sposób, aby uczynić z niej praw dziwną wiedźmę. Jeśli chciała pozostać w szeregach Czarnego Pana, musiała stać stabilniej niż domek z byle kart.
— Na Merlina, mam szalony pomysł. Naprawdę szalony!— Wybuchł nagłym entuzjazmem, a jego twarz rozpromieniła się gwałtownie. Wciąż trzymał jej nadgarstek, nie zwalniając uścisku ani trochę. Zaśmiał się do siebie, bo trudno mu było uwierzyć, że słowa Darcy okażą się tak genialne.— Zostańmy przyjaciółmi — zaproponował, nagle, kierując na nią swój stalowoszary wzrok. — Ostatnio ktoś uświadomił mi, że to tak działa — gdy ludzie wiele ze sobą rozmawiają i interesują się sobą wzajemnie. Nie chcą swojej krzywdy. — Pasujemy do siebie. Ty chcesz się czegoś nauczyć, ja.... Cóż, niekoniecznie lubię się dzielić wiedzą, ale czego się nie robi dla przyjaciół, prawda? — Kucnął przed nią, wciąż trzymając jej dłoń mocno.
Spojrzał jej w oczy, unosząc brwi w wyrazie zniecierpliwienia. Będąc przyjaciółmi musieli współpracować, dbac o siebie wzajemnie, bo to miała na myśli, Darcy, prawda? Któż mógł o Marie zadbać lepiej niż on? Właśnie teraz, w tej chwili, okazując prawdziwą litość, współczucie, przyjacielską troskę?
— Więc? jak będzie?— szepnął wyczekująco.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ona była okrutna? Nie zgadzała się z tym i aktualnie nie wierzyła w żadne jego słowo. Odstawiał przed nią teatrzyk, może chciał wzbudzić w niej jakieś poczucie winy, by zaraz ponownie skarcić za to, że je okazała. Postawiła więc na chłodną obojętność nie odpowiadając na ten zarzut już ani słowem, jedynie spoglądając w jego, zdawałoby się, zaszklone oczy.
Rękę miała uniesioną wysoko, jej próby przyciągnięcia go w dół, aby zmniejszyć ból były niczym, w porównaniu z silnym męskim uściskiem, który z przegubu zszedł niżej, co zabolało jeszcze bardziej. Z pewnego rodzaju strachem spoglądała na jego działania, w przeciwieństwie go niego anatomię miała opanowaną i wiedziała co można zrobić trzymając w tym miejscu i w odpowiedni sposób naciskając. I cholernie się tego bała. Serce biło jej szybko, była zdenerwowana i wiedziała, że Ramsey to wyczuje, ale jak bardzo by chciała, tak nie potrafiła opanować bicia swojego serca. Patrzyła na niego, widziała jego uśmiech na twarzy i unoszące się kąciki ust za każdym razem, gdy na jej twarzy pojawił się kolejny grymas. Klęczała przed nim i miała wrażenie, że stoi przed nią szaleniec. I zapewne się nie myliła, chociaż sama nie chciała w to wierzyć.
Chłonęła jego słowa póki co nie wierząc w to, że faktycznie ból może czegoś nauczyć. Może, jeśli uda jej się wrócić cało do domu i będzie w stanie przeanalizować dzisiejszy wieczór, to dojdzie do podobnych wniosków. Póki co jednak za bardzo ją bolało by była w stanie zauważyć w tym większy sens. Co nie oznacza jednak, że go nie słuchała, bo robiła to naprawdę uważnie. Obserwowała go, obserwowała ruchy jego ręki i analizowała swoje położenie, wręcz fatalne. Czuła się teraz okropnie słaba, chociaż nadal dzierżyła różdżkę, to nawet nie pomyślała o tym, aby ją użyć. Wystarczyło, że ją uniesie, a jej ręka zapewne zginęła by się w pół. A przynajmniej tak przypuszczała i… nie chciała tego sprawdzać. Czy mogła cokolwiek zrobić? Mogła jedynie się nie poddawać i trwać w swoim postanowieniu, walczyć o to, aby jej nie zignorował. Tylko tyle, czy może aż tyle?
Nagle wszystko się zmieniło, Ramsey się zmienił na co Marianna zareagowała nieukrywanym zdziwieniem. Jego nagły wybuch radości kompletnie zbił ją z tropu, ogłupił powodując, że przez chwilę nie wiedziała co się dzieje. Jego nagły śmiech, stwierdzenie, aby zostali przyjaciółmi! Nawet na chwilę zapomniała o bólu patrząc na niego jak na wariata, który chyba faktycznie wierzył w to co mówił.
- Przyjaciółmi? - powtórzyła za nim.
Szukała w tym podstępu, szukała haczyka, gdzieś był, gdzieś napewno, tylko ona nie mogła go znaleźć. Znowu dała się zapędzić w kozi róg, miała wrażenie, że żadna odpowiedź nie będzie dobra. Coś jednak musiała mu odpowiedzieć, tym bardziej, że ją ponaglał.
Spojrzała mu głęboko w oczy, byli teraz mniej więcej na równi, chociaż nadal była mocno trzymana i jego uścisk nie dawał o sobie zapomnieć. Przez chwilę swój wzrok skupiony miała na jego źrenicach, zaraz potem spojrzała na swoją czerwoną od uścisku rękę, by w końcu delikatnie westchnąć przymykając powieki.
- Ja chce się uczyć, a ty, jeśli zostaniemy przyjaciółmi, jesteś w stanie podzielić się ze mną swoją wiedzą. Mam przeczucie, że jeśli bym ci odmówiła, skończyłabym marnie, więc tego nie zrobię, mój przyjacielu - powiedziała w końcu. - Zostańmy przyjaciółmi.
Uniosła delikatnie ku górze kąciki swoich ust. Została przyjaciółką Ramsey’a. Nie wiedziała na ile jej decyzja była słuszna i czy przeżyje z nią chociażby tą noc. Nie wiedziała jakie korzyści jej to przyniesie i jak dużo będzie musiała za to zapłacić. Nadal spodziewała się haczyka, nie była głupia, on tam był.
- Gdzie jest haczyk, Ramsey? - zapytała.
Musiała zapytać.
Rękę miała uniesioną wysoko, jej próby przyciągnięcia go w dół, aby zmniejszyć ból były niczym, w porównaniu z silnym męskim uściskiem, który z przegubu zszedł niżej, co zabolało jeszcze bardziej. Z pewnego rodzaju strachem spoglądała na jego działania, w przeciwieństwie go niego anatomię miała opanowaną i wiedziała co można zrobić trzymając w tym miejscu i w odpowiedni sposób naciskając. I cholernie się tego bała. Serce biło jej szybko, była zdenerwowana i wiedziała, że Ramsey to wyczuje, ale jak bardzo by chciała, tak nie potrafiła opanować bicia swojego serca. Patrzyła na niego, widziała jego uśmiech na twarzy i unoszące się kąciki ust za każdym razem, gdy na jej twarzy pojawił się kolejny grymas. Klęczała przed nim i miała wrażenie, że stoi przed nią szaleniec. I zapewne się nie myliła, chociaż sama nie chciała w to wierzyć.
Chłonęła jego słowa póki co nie wierząc w to, że faktycznie ból może czegoś nauczyć. Może, jeśli uda jej się wrócić cało do domu i będzie w stanie przeanalizować dzisiejszy wieczór, to dojdzie do podobnych wniosków. Póki co jednak za bardzo ją bolało by była w stanie zauważyć w tym większy sens. Co nie oznacza jednak, że go nie słuchała, bo robiła to naprawdę uważnie. Obserwowała go, obserwowała ruchy jego ręki i analizowała swoje położenie, wręcz fatalne. Czuła się teraz okropnie słaba, chociaż nadal dzierżyła różdżkę, to nawet nie pomyślała o tym, aby ją użyć. Wystarczyło, że ją uniesie, a jej ręka zapewne zginęła by się w pół. A przynajmniej tak przypuszczała i… nie chciała tego sprawdzać. Czy mogła cokolwiek zrobić? Mogła jedynie się nie poddawać i trwać w swoim postanowieniu, walczyć o to, aby jej nie zignorował. Tylko tyle, czy może aż tyle?
Nagle wszystko się zmieniło, Ramsey się zmienił na co Marianna zareagowała nieukrywanym zdziwieniem. Jego nagły wybuch radości kompletnie zbił ją z tropu, ogłupił powodując, że przez chwilę nie wiedziała co się dzieje. Jego nagły śmiech, stwierdzenie, aby zostali przyjaciółmi! Nawet na chwilę zapomniała o bólu patrząc na niego jak na wariata, który chyba faktycznie wierzył w to co mówił.
- Przyjaciółmi? - powtórzyła za nim.
Szukała w tym podstępu, szukała haczyka, gdzieś był, gdzieś napewno, tylko ona nie mogła go znaleźć. Znowu dała się zapędzić w kozi róg, miała wrażenie, że żadna odpowiedź nie będzie dobra. Coś jednak musiała mu odpowiedzieć, tym bardziej, że ją ponaglał.
Spojrzała mu głęboko w oczy, byli teraz mniej więcej na równi, chociaż nadal była mocno trzymana i jego uścisk nie dawał o sobie zapomnieć. Przez chwilę swój wzrok skupiony miała na jego źrenicach, zaraz potem spojrzała na swoją czerwoną od uścisku rękę, by w końcu delikatnie westchnąć przymykając powieki.
- Ja chce się uczyć, a ty, jeśli zostaniemy przyjaciółmi, jesteś w stanie podzielić się ze mną swoją wiedzą. Mam przeczucie, że jeśli bym ci odmówiła, skończyłabym marnie, więc tego nie zrobię, mój przyjacielu - powiedziała w końcu. - Zostańmy przyjaciółmi.
Uniosła delikatnie ku górze kąciki swoich ust. Została przyjaciółką Ramsey’a. Nie wiedziała na ile jej decyzja była słuszna i czy przeżyje z nią chociażby tą noc. Nie wiedziała jakie korzyści jej to przyniesie i jak dużo będzie musiała za to zapłacić. Nadal spodziewała się haczyka, nie była głupia, on tam był.
- Gdzie jest haczyk, Ramsey? - zapytała.
Musiała zapytać.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Był niestabilny — psychicznie, emocjonalnie, życiowo. Kierował się własnym systemem wartości, ale ten w każdej chwili mógł ulec zmianie, jak w przypadku kilkuletniego chłopca, który zmienia zasady gry na takie, które pozwolą mu wygrać. Nie bawił się sprawiedliwie — i na to słowo miał swoją własną definicję, a to wszystko zależało od kaprysu, humoru i nastroju, lecz nawet je ciężko było określić jako podatne na jakiekolwiek zewnętrzne czynniki. Czasem był kompletnie obojętny na wszystko, co go otaczało, skupiony na swoich własnych myślach i wytyczonych przez siebie planach. Nie reagował na zaczepki, stając się najbardziej ponurym człowiekiem świata, a czasem wystarczyło słowo lub gest, aby wzburzyć gładką taflę oceanu, który jedną falą mógł wciągnąć stateczek w swą odchłań. Od tak. Wszystkie decyzyjne ścieżki i powody, którymi się kierował lub potencjalnie mógł się kierować, tkwiły gdzieś głęboko, niesklasyfikowane, rozstrojone, ukryte przed światem i samym sobą, na wypadek, gdyby jakaś słabość wymusiła na nim wyciągnięcie tego, co latami zakopywał.
Tym razem nie było inaczej. Jego dobry, zabawowy nastrój szybko zabarwił się agresją, nadając temu spotkaniu całkiem groteskowego wcharakteru. Marianna nie była jego wrogiem. Nie miał najmniejszego powodu, by ją ranić, krzywdzić, niszczyć psychicznie, poza tym, że był po prostu sobą, a jej działanie niespecjalnie przypadło mu do gustu. Nie posiadał granic, które zaalarmowałyby go, że pewnych rzeczy robić nie należy, ale dzięki temu — lub przez to, stawał się idealnym zbrodniarzem. Jeśli nie zniechęcała się szybko mógł być dla niej dobrym, choć trudnym nauczycielem, bo nie patrzył na nią przez pryzmat sympatii i współczucia. Musiałą liczyć się z tym, że przy nim będzie uczyła się wszystkiego na własnej skórze — nie była pierwszą osobą, której pokazywał półświatek w ten sposób.
Uniósł brew, widząc jej chwilową konsternację. Przez chwilę zastanawiał się, czy miała powody, by mieć wątpliwości. Przyjaźń z nim była najbardziej opłacalną rzeczą w tym ponurym Londynie. Przynajmniej on był tego pewien.
— Przyjaciele akceptują swoje wady i zalety — rzucił zachęcająco, ale z pewnością w obliczu tej sytuacji i siły, z jaką uciskał jej drobny nadgarstek jego wiarygodność nieco spadła. Ale cel był dość jasny. Ujawnił się ze swoją intencją — nie mogła mu nic zarzucić, wiedziała co jej oferował i musiała to zaakceptować.
Ramsey zachowywał się nieładnie, ale mama nie nauczyła go jak postępować w porządku wobec wszystkich.
—To świetnie, naprawdę — odparł z szerokim uśmiechem i momentalnie puścił jej dłoń. Jego twarz się rozpromieniła. Zbliżył się do niej i objął ją jedną ręką, pomagając jej wstać na równe nogi. — Jaki haczyk? — Udał zdziwionego, unosząc wysoko brwi. — Jesteśmy przyjaciółmi, powinnaś mi ufać. To tak działa — bo on oczywiście najlepiej ze wszystkich wiedział na czym polega przyjaźń. Objął ją i obrócił w drugą stronę, nawet przez chwilę nie zastanawiając się, czy jej nadgarstek jest złamany, bądź czy pozostaną na nim jakiekolwiek siniaki. Pewnie trochę go uszkodził, ale był jej przyjacielem, wierzył, że jest silna i świetnie sobie poradzi. — Spójrz. — mruknął jej do ucha i uśmiechnął się szeroko na widok idących w ich kierunku mugoli. Niczego się nie spodziewali głupcy.— Idą tu. Idą. Mugole. Idą w twoim kierunku, Marie — podkreślił łopatologicznie, opierając głowę o jej. — Czym byś ich potraktowała na dzień dobry? Tak na miły początek. Co powiesz na crucio?
Tym razem nie było inaczej. Jego dobry, zabawowy nastrój szybko zabarwił się agresją, nadając temu spotkaniu całkiem groteskowego wcharakteru. Marianna nie była jego wrogiem. Nie miał najmniejszego powodu, by ją ranić, krzywdzić, niszczyć psychicznie, poza tym, że był po prostu sobą, a jej działanie niespecjalnie przypadło mu do gustu. Nie posiadał granic, które zaalarmowałyby go, że pewnych rzeczy robić nie należy, ale dzięki temu — lub przez to, stawał się idealnym zbrodniarzem. Jeśli nie zniechęcała się szybko mógł być dla niej dobrym, choć trudnym nauczycielem, bo nie patrzył na nią przez pryzmat sympatii i współczucia. Musiałą liczyć się z tym, że przy nim będzie uczyła się wszystkiego na własnej skórze — nie była pierwszą osobą, której pokazywał półświatek w ten sposób.
Uniósł brew, widząc jej chwilową konsternację. Przez chwilę zastanawiał się, czy miała powody, by mieć wątpliwości. Przyjaźń z nim była najbardziej opłacalną rzeczą w tym ponurym Londynie. Przynajmniej on był tego pewien.
— Przyjaciele akceptują swoje wady i zalety — rzucił zachęcająco, ale z pewnością w obliczu tej sytuacji i siły, z jaką uciskał jej drobny nadgarstek jego wiarygodność nieco spadła. Ale cel był dość jasny. Ujawnił się ze swoją intencją — nie mogła mu nic zarzucić, wiedziała co jej oferował i musiała to zaakceptować.
Ramsey zachowywał się nieładnie, ale mama nie nauczyła go jak postępować w porządku wobec wszystkich.
—To świetnie, naprawdę — odparł z szerokim uśmiechem i momentalnie puścił jej dłoń. Jego twarz się rozpromieniła. Zbliżył się do niej i objął ją jedną ręką, pomagając jej wstać na równe nogi. — Jaki haczyk? — Udał zdziwionego, unosząc wysoko brwi. — Jesteśmy przyjaciółmi, powinnaś mi ufać. To tak działa — bo on oczywiście najlepiej ze wszystkich wiedział na czym polega przyjaźń. Objął ją i obrócił w drugą stronę, nawet przez chwilę nie zastanawiając się, czy jej nadgarstek jest złamany, bądź czy pozostaną na nim jakiekolwiek siniaki. Pewnie trochę go uszkodził, ale był jej przyjacielem, wierzył, że jest silna i świetnie sobie poradzi. — Spójrz. — mruknął jej do ucha i uśmiechnął się szeroko na widok idących w ich kierunku mugoli. Niczego się nie spodziewali głupcy.— Idą tu. Idą. Mugole. Idą w twoim kierunku, Marie — podkreślił łopatologicznie, opierając głowę o jej. — Czym byś ich potraktowała na dzień dobry? Tak na miły początek. Co powiesz na crucio?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Marianna póki co nie zdawała sobie sprawy jak wielkie problemy sam ze sobą miał Ramsey. Może nawet i on nie zdawał sobie z tego sprawy i dla niego nie było to niczym dziwnym, ale gdyby Mari wiedziała, zapewne zastanowiłaby się raz jeszcze, czy propozycja z którą wyszła do mężczyzny była aby na pewno odpowiednia. Obiecała mu jednak przyjaźń, nie bardzo wiedziała na jakich warunkach, nie bardzo wierzyła mu, że żadnego haczyka nie było, jednak póki co zdawało się być wszystko w najlepszym porządku, a przynajmniej według mężczyzny.
Nie wiedziała jak miała przebiegać nauka, ale już teraz czuła, że nie będzie łatwo. Chociażby ze względu na jej nadgarstek, który przy jeszcze odrobinie siły na pewno uległ by złamaniu.
Miała zaakceptować jego wady i jego zalety, ale czy była w stanie? Prawdopodobnie nie miała wyjścia jeśli chciała cokolwiek z tych spotkań wyciągnąć i musiała zgodzić się na to, jak będzie ją traktować. Jakkolwiek miało to wyglądać. Zapewne przekona się już niedługo. Zgodziła się jednak, zaprzyjaźniła się z nim czując, że to najlepszy z możliwych wyborów jaki mogła dokonać. Ramsey również się jakby ucieszył, zmieniając do niej nastawienie.
W końcu, gdy puścił jej rękę nie mogła ruszyć nadgarstkiem i wyprostowanie go przyszło jej z ogromnym bólem i łzami w oczach. Nie był złamany, ale jeszcze chwila, jeszcze trochę siły i kość w końcu by się poddała, a wtedy do końca dzisiejszej nauki cierpiałaby z bólu. Nadal cierpiała, ale już mniej, chociaż oczy nadal jej się szkliły. Na szczęście stał wtedy z tyłu, obejmując ją przyjacielskim ramieniem i pomagając wstać. Zacisnęła zęby zginając rękę w łokciu i przyciskając ją do piersi, nie powinna jej już dzisiaj używać.
- Ufam ci - powiedziała.
Mówiła mu to, co powinien usłyszeć. Chociaż póki co nie miała do niego za grosz zaufania i z pełną premedytacją go okłamała, w końcu jeszcze przed chwilą klęczała przed nim uginając się w celu uniknięcia zadawanego jej przez niego bólu, to miała nadzieję, że to się zmieni. Nauczyciel i uczeń, przyjaciele - powinni sobie ufać, inaczej relacja i jakiekolwiek korzyści po obu stronach nie miały racji bytu.
Pozwoliła się objąć i obrócić, była jeszcze trochę zszokowana całym zajściem i przez chwilę czuła się jak pewnego rodzaju marionetka, którą Ramsey mógł sobie, ot tak, kierować. Nawet spojrzała we wskazane przez niego miejsce i faktycznie zauważyła mugoli, którzy zmierzali w ich kierunku. Ich ofiary, na których miała się dzisiaj czegoś nauczyć. Szli w ich stronę absolutnie nie spodziewając się, że ukryci w ciemnościach czarodzieje czekają na nich, aby się troszeczkę pobawić, troszeczkę pouczyć.
Czuła jego ciało blisko siebie, jego oddech przy swoim uchu, jego głowę opierającą się o jej głowę, czuła się dziwnie w tym położeniu, ale nie ruszyła się nawet o milimetr, głęboko zastanawiając nad zadanym pytaniem.
- Widzę - odszepnęła. - Crucio byłby odpowiednie, ale niezbyt długo, żeby nie stracić ofiary, prawda? I jak chcemy wyciągnąć jednego mugola?
Chociaż wykorzystanie cruciatusa również ją interesowało, w końcu nigdy nie miała okazji, aby go rzucić i obserwować jak działa. Nie wiedziała także jak długo powinna osobę trzymać na tym zaklęciu tak, aby później móc ją jeszcze w jakiś sposób wykorzystać i miała nadzieję, że Ramsey ją tego nauczy. To jednak, ze względu na swój zawód, najbardziej interesowały ją te magomedyczne zaklęcia. Wyłamujące stawy, miażdżące kości, podwyższające temperaturę ciała, rozcinające skórę. Trochę o nich czytała, w końcu na Nokturnie można było znaleźć wszystko. Póki co jednak nie przyznała się jeszcze do tego, czekając na lepszy moment. Teraz wolała podążać za Mulciberem i uczyć się tego, co chciał jej pokazać sądząc, że cruciatus mógłby jej się przydać bardziej niż pozostałe. Póki co przynajmniej. Po za tym, takie zaklęcia wymagały ogromnego skupienia, cruciatus na pewno ją zmęczy, a ona sama już była trochę rozbita bólem, który nadal jej towarzyszył. Nie chciała brać na siebie zbyt dużo jak na jeden raz. Na pewno będzie miała jeszcze okazję.
Nie wiedziała jak miała przebiegać nauka, ale już teraz czuła, że nie będzie łatwo. Chociażby ze względu na jej nadgarstek, który przy jeszcze odrobinie siły na pewno uległ by złamaniu.
Miała zaakceptować jego wady i jego zalety, ale czy była w stanie? Prawdopodobnie nie miała wyjścia jeśli chciała cokolwiek z tych spotkań wyciągnąć i musiała zgodzić się na to, jak będzie ją traktować. Jakkolwiek miało to wyglądać. Zapewne przekona się już niedługo. Zgodziła się jednak, zaprzyjaźniła się z nim czując, że to najlepszy z możliwych wyborów jaki mogła dokonać. Ramsey również się jakby ucieszył, zmieniając do niej nastawienie.
W końcu, gdy puścił jej rękę nie mogła ruszyć nadgarstkiem i wyprostowanie go przyszło jej z ogromnym bólem i łzami w oczach. Nie był złamany, ale jeszcze chwila, jeszcze trochę siły i kość w końcu by się poddała, a wtedy do końca dzisiejszej nauki cierpiałaby z bólu. Nadal cierpiała, ale już mniej, chociaż oczy nadal jej się szkliły. Na szczęście stał wtedy z tyłu, obejmując ją przyjacielskim ramieniem i pomagając wstać. Zacisnęła zęby zginając rękę w łokciu i przyciskając ją do piersi, nie powinna jej już dzisiaj używać.
- Ufam ci - powiedziała.
Mówiła mu to, co powinien usłyszeć. Chociaż póki co nie miała do niego za grosz zaufania i z pełną premedytacją go okłamała, w końcu jeszcze przed chwilą klęczała przed nim uginając się w celu uniknięcia zadawanego jej przez niego bólu, to miała nadzieję, że to się zmieni. Nauczyciel i uczeń, przyjaciele - powinni sobie ufać, inaczej relacja i jakiekolwiek korzyści po obu stronach nie miały racji bytu.
Pozwoliła się objąć i obrócić, była jeszcze trochę zszokowana całym zajściem i przez chwilę czuła się jak pewnego rodzaju marionetka, którą Ramsey mógł sobie, ot tak, kierować. Nawet spojrzała we wskazane przez niego miejsce i faktycznie zauważyła mugoli, którzy zmierzali w ich kierunku. Ich ofiary, na których miała się dzisiaj czegoś nauczyć. Szli w ich stronę absolutnie nie spodziewając się, że ukryci w ciemnościach czarodzieje czekają na nich, aby się troszeczkę pobawić, troszeczkę pouczyć.
Czuła jego ciało blisko siebie, jego oddech przy swoim uchu, jego głowę opierającą się o jej głowę, czuła się dziwnie w tym położeniu, ale nie ruszyła się nawet o milimetr, głęboko zastanawiając nad zadanym pytaniem.
- Widzę - odszepnęła. - Crucio byłby odpowiednie, ale niezbyt długo, żeby nie stracić ofiary, prawda? I jak chcemy wyciągnąć jednego mugola?
Chociaż wykorzystanie cruciatusa również ją interesowało, w końcu nigdy nie miała okazji, aby go rzucić i obserwować jak działa. Nie wiedziała także jak długo powinna osobę trzymać na tym zaklęciu tak, aby później móc ją jeszcze w jakiś sposób wykorzystać i miała nadzieję, że Ramsey ją tego nauczy. To jednak, ze względu na swój zawód, najbardziej interesowały ją te magomedyczne zaklęcia. Wyłamujące stawy, miażdżące kości, podwyższające temperaturę ciała, rozcinające skórę. Trochę o nich czytała, w końcu na Nokturnie można było znaleźć wszystko. Póki co jednak nie przyznała się jeszcze do tego, czekając na lepszy moment. Teraz wolała podążać za Mulciberem i uczyć się tego, co chciał jej pokazać sądząc, że cruciatus mógłby jej się przydać bardziej niż pozostałe. Póki co przynajmniej. Po za tym, takie zaklęcia wymagały ogromnego skupienia, cruciatus na pewno ją zmęczy, a ona sama już była trochę rozbita bólem, który nadal jej towarzyszył. Nie chciała brać na siebie zbyt dużo jak na jeden raz. Na pewno będzie miała jeszcze okazję.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uśmiechnął się szeroko na jej słowa, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że były równie szczere i prawdziwe, co jego wcześniejsze propozycje i zapowiedzi. Ale wszystko wydawało się jasne dla tej dwójki. Grała według jego zasad i nie wyłamywała się, próbując mu wmówić, że jest inaczej. Dlatego właśnie mieli szansę się dogadać, a może z czasem zrozumieć. Wydawało się, że była na tyle czujna i bystra, że sama do tego wszystkiego dojdzie i odnajdzie mądrość. Tego od niej oczekiwał. Nauka czarnej magii nigdy nie wiązała się wyłącznie z zapamiętaniem kilku inkantacji i ruchów nadgarstkiem. Cały szkopuł tkwił w wewnętrznej sile, z której magia czerpała swoją moc. Nieudane zaklęcia odbierały siły, źle rzucone odbijały się na czarodzieju, mogły zranić, zabić. Nie było w tym miejsca na zabawę i przekomarzania, głupotę. Jeśli chciała znaleźć się wród najlepszych popleczników Czarnego Pana, to powinna się wykazać, a żeby to nastąpiło potrzebowała określonej wiedzy i umiejętności — przede wszystkim radzenia sobie ze sobą.
Oparł ręce na jej ramionach, lekko, delikatnie, pod opadającymi na plecy włosami, zupałnie tak, jakby zagrzewał ją do walki. Powoli zacisnął palce na jej kościstych barkach, czując jak pod nimi napinają się jej mięśnie.
— Świat jest pełen mugoli, to nikt konkretny, nikt ważny, nie ma co się rozczulać — mruknął, przewracając teatralnie oczami, po czym cofnął się, stabilniej i pewniej chwytając swoją różdżkę. — Możemy zwabić ich wszystkich, ale wtedy żaden z nich nie może ujść żywy — bo przecież nie mogli dopuścić do tego, by ktokolwiek im uciekł i rozsiewał bajki o czarodziejach. — Albo spróbować odciągnąć jednego. Nie każ mi myśleć za nas dwoje — mruknął i puścił jej oczko, odchodząc powoli w kierunku jednego z kamieni, za którym zniknął. Oparł się plecami o głaz, głowę przyłożył do zimnego kamienia i zaciągnął się chłodnym, wiosennym powietrzem. Wsłuchiwał się w zbliżające odgłosy, czekając aż w trawie zaszumią kroki, a echem rozniosą się rozentuzjazmowane rozmowy. Obrócił głowę lekko w bok, by wzrokiem odszukać dziewczynę
Grupka zbliżała się do nich, we względnej ciszy spoglądając w niebo raz po raz. Gwiazdy na granatowym sklepieniu było coraz lepiej widoczne z każdą chwilą. Nikt nie podejrzewał, że za moment cokolwiek może się wydarzyć.
| Rzut k6
1, 3 - grupa mugoli zauważa Mariannę. Od razu podchodzą do niej i rozpoczynają rozmowę, licząc na to, że opowie im coś o tym miejscu — wygląda przecież na obeznaną.
2, 5 - grupa osób spostrzega Mariannę, ale zaczynają czuć niepokój. Chwilę po tym jak wkroczyli w kamienny krąg wycofują się z powrotem, pragnąc przełożyć spotkanie na inny dzień.
4, 6 - grupa mugoli w ogóle nie zauważa nikogo więcej, rozkłada się po środku kamiennego kręgu i przy piwie spoglądają w gwiazdy.
Oparł ręce na jej ramionach, lekko, delikatnie, pod opadającymi na plecy włosami, zupałnie tak, jakby zagrzewał ją do walki. Powoli zacisnął palce na jej kościstych barkach, czując jak pod nimi napinają się jej mięśnie.
— Świat jest pełen mugoli, to nikt konkretny, nikt ważny, nie ma co się rozczulać — mruknął, przewracając teatralnie oczami, po czym cofnął się, stabilniej i pewniej chwytając swoją różdżkę. — Możemy zwabić ich wszystkich, ale wtedy żaden z nich nie może ujść żywy — bo przecież nie mogli dopuścić do tego, by ktokolwiek im uciekł i rozsiewał bajki o czarodziejach. — Albo spróbować odciągnąć jednego. Nie każ mi myśleć za nas dwoje — mruknął i puścił jej oczko, odchodząc powoli w kierunku jednego z kamieni, za którym zniknął. Oparł się plecami o głaz, głowę przyłożył do zimnego kamienia i zaciągnął się chłodnym, wiosennym powietrzem. Wsłuchiwał się w zbliżające odgłosy, czekając aż w trawie zaszumią kroki, a echem rozniosą się rozentuzjazmowane rozmowy. Obrócił głowę lekko w bok, by wzrokiem odszukać dziewczynę
Grupka zbliżała się do nich, we względnej ciszy spoglądając w niebo raz po raz. Gwiazdy na granatowym sklepieniu było coraz lepiej widoczne z każdą chwilą. Nikt nie podejrzewał, że za moment cokolwiek może się wydarzyć.
| Rzut k6
1, 3 - grupa mugoli zauważa Mariannę. Od razu podchodzą do niej i rozpoczynają rozmowę, licząc na to, że opowie im coś o tym miejscu — wygląda przecież na obeznaną.
2, 5 - grupa osób spostrzega Mariannę, ale zaczynają czuć niepokój. Chwilę po tym jak wkroczyli w kamienny krąg wycofują się z powrotem, pragnąc przełożyć spotkanie na inny dzień.
4, 6 - grupa mugoli w ogóle nie zauważa nikogo więcej, rozkłada się po środku kamiennego kręgu i przy piwie spoglądają w gwiazdy.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Strona 1 z 31 • 1, 2, 3 ... 16 ... 31
Stonehenge
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire