Reinkarnacja
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Sypialnia
Niewielkie królestwo weekendowego szaleństwa, kiedy dzieci nie ma w domu, a Pomka jest niegrzeczna. Na przykład nie ścieli łóżka. Za to skrupulatnie podlewa, nawozi oraz podcina wszystkie roślinki - priorytety muszą być. Najlepsze jest ogromne okno, które jest dosadnym budzikiem kiedy słońce szturmem wdziera się do niewielkiego pomieszczenia. Łóżko zajmuje większość pokoju, ale to nic, skoro właścicielka lubi się na nim kręcić. W nocy służy do spania, w dzień robi za kanapę.
Na pomieszczenie nałożone jest zaklęcie Muffliato.
[bylobrzydkobedzieladnie]
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Ostatnio zmieniony przez Pomona Sprout dnia 16.08.17 23:53, w całości zmieniany 1 raz
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
22.04
Sen. Jeszcze się ich nie boję, nie przybierają dramatycznego lub zawstydzającego obrotu - jeszcze jest słowem klucz. Dzisiejszej nocy jednak wszystko staje w zielonych płomieniach, odczuwam przerażenie, gęsią skórkę nakrapiającą ciało oraz realne obawy. Przewracam się niespokojnie na dość przestronnym łóżku, ze zmartwienia uderzając ręką w ścianę. Kilka razy z nozdrzy wydobywa się niekontrolowane chrapnięcie, które zaraz milknie w gąszczu ciszy. Marszczę nos oglądając makabryczne sceny z prawdziwego koszmaru, aż wreszcie nadchodzi ukojenie. Ptak przecinający złocisto-czerwoną łuną pochmurne niebo nie należy do zwyczajnych, ale jego pojawienie się musi zwiastować coś wielkiego. Jego rzęsiste łzy uzdrawiają każdego, kogo czyste serce zdołało go wzruszyć, a śpiew rozgania cały mrok natrętnego snu. Kiedy sądziłam, że umiera nadzieja - ona jak feniks z popiołów odradza się przybierając właśnie jego dziób. Rozpięte skrzydła szorują po atramencie nieba zsyłając słońce wyglądające nieśmiało zza burzowych kłębów. Nastaje wręcz oślepiająca jasność, odgłosy walki milkną zamieniając się w salwę szczerego szczęścia - na moją twarz wstępuje błogi uśmiech. Leżę na wznak z rozpostartymi ramionami, jakbym chciała w nich zamknąć animizacyjną postać wiary w lepsze jutro. Niestety nawet tak piękna mara musi się skończyć znikając na soczyście błękitnym horyzoncie. Chwilę później otwieram oczy spoglądając nieprzytomnie na skąpany w słońcu pokój. Gdzie jestem i co tu robię? Mrugam intensywnie powiekami, które zaraz przecieram dłońmi zwiniętymi w piąstki. Ziewam przeciągle leniwie nie ruszając się z miejsca.
Dopiero burczenie żołądka wybudza mnie ze słodkiego obiboctwa - podnoszę się na rękach do pozycji siedzącej. Drapię się po rozczochranej głowie postanawiając podzielić się snem z pewną osobą, której myślałam powiedzieć o Zakonie już dawno temu. Mimowolnie uśmiecham się na myśl, że będzie nas więcej, że to wszystko ma większy sens kiedy jesteś otoczony ludźmi, którym możesz ufać. Z tej ekscytacji to nawet wstaję jakoś tak żywiej, otwieram okno gwiżdżąc na Fruwokwiat, któremu oddaję naprędce napisany liścik z ponaglającą opcją wizyty. Nie, nawet nie opcją, a przymusem! Niech się tu natychmiast zjawi!
Sama w tym czasie doprowadzam się do porządku niknąć w toalecie. Pewnie podśpiewuję (czy raczej wyję) jakieś skoczne piosenki podczas kąpieli, a burczenie brzucha zamienia się w zjedzenie szybkiej owsianki podrygując niespokojnie na krześle w kuchni. Zerkam na wielki zegar zdobiący jedną ze ścian, a kiedy mój gość się zjawia, ciągnę go za rękę do sypialni, w której zdążyłam już złożyć łóżko oraz poprawić je na tyle, żeby nadawało się do wglądu przez ludzi z zewnątrz.
- Muszę ci coś natychmiast powiedzieć! Siadaj - mówię ni to zestresowana, ni to podekscytowana, ni to zmieszana. Nie wiem jeszcze jak ubrać myśli w słowa, nie przygotowałam sobie też żadnej przemowy, ale znamy się już na tyle, żebym nie musiała owijać w bawełnę, prawda?
Sen. Jeszcze się ich nie boję, nie przybierają dramatycznego lub zawstydzającego obrotu - jeszcze jest słowem klucz. Dzisiejszej nocy jednak wszystko staje w zielonych płomieniach, odczuwam przerażenie, gęsią skórkę nakrapiającą ciało oraz realne obawy. Przewracam się niespokojnie na dość przestronnym łóżku, ze zmartwienia uderzając ręką w ścianę. Kilka razy z nozdrzy wydobywa się niekontrolowane chrapnięcie, które zaraz milknie w gąszczu ciszy. Marszczę nos oglądając makabryczne sceny z prawdziwego koszmaru, aż wreszcie nadchodzi ukojenie. Ptak przecinający złocisto-czerwoną łuną pochmurne niebo nie należy do zwyczajnych, ale jego pojawienie się musi zwiastować coś wielkiego. Jego rzęsiste łzy uzdrawiają każdego, kogo czyste serce zdołało go wzruszyć, a śpiew rozgania cały mrok natrętnego snu. Kiedy sądziłam, że umiera nadzieja - ona jak feniks z popiołów odradza się przybierając właśnie jego dziób. Rozpięte skrzydła szorują po atramencie nieba zsyłając słońce wyglądające nieśmiało zza burzowych kłębów. Nastaje wręcz oślepiająca jasność, odgłosy walki milkną zamieniając się w salwę szczerego szczęścia - na moją twarz wstępuje błogi uśmiech. Leżę na wznak z rozpostartymi ramionami, jakbym chciała w nich zamknąć animizacyjną postać wiary w lepsze jutro. Niestety nawet tak piękna mara musi się skończyć znikając na soczyście błękitnym horyzoncie. Chwilę później otwieram oczy spoglądając nieprzytomnie na skąpany w słońcu pokój. Gdzie jestem i co tu robię? Mrugam intensywnie powiekami, które zaraz przecieram dłońmi zwiniętymi w piąstki. Ziewam przeciągle leniwie nie ruszając się z miejsca.
Dopiero burczenie żołądka wybudza mnie ze słodkiego obiboctwa - podnoszę się na rękach do pozycji siedzącej. Drapię się po rozczochranej głowie postanawiając podzielić się snem z pewną osobą, której myślałam powiedzieć o Zakonie już dawno temu. Mimowolnie uśmiecham się na myśl, że będzie nas więcej, że to wszystko ma większy sens kiedy jesteś otoczony ludźmi, którym możesz ufać. Z tej ekscytacji to nawet wstaję jakoś tak żywiej, otwieram okno gwiżdżąc na Fruwokwiat, któremu oddaję naprędce napisany liścik z ponaglającą opcją wizyty. Nie, nawet nie opcją, a przymusem! Niech się tu natychmiast zjawi!
Sama w tym czasie doprowadzam się do porządku niknąć w toalecie. Pewnie podśpiewuję (czy raczej wyję) jakieś skoczne piosenki podczas kąpieli, a burczenie brzucha zamienia się w zjedzenie szybkiej owsianki podrygując niespokojnie na krześle w kuchni. Zerkam na wielki zegar zdobiący jedną ze ścian, a kiedy mój gość się zjawia, ciągnę go za rękę do sypialni, w której zdążyłam już złożyć łóżko oraz poprawić je na tyle, żeby nadawało się do wglądu przez ludzi z zewnątrz.
- Muszę ci coś natychmiast powiedzieć! Siadaj - mówię ni to zestresowana, ni to podekscytowana, ni to zmieszana. Nie wiem jeszcze jak ubrać myśli w słowa, nie przygotowałam sobie też żadnej przemowy, ale znamy się już na tyle, żebym nie musiała owijać w bawełnę, prawda?
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kwiecień był dziwnym miesiącem. Na pozór nic wielkiego się nie wydarzyło, a jednak Serah miała wrażenie zmiany swojego życia... Może nie o sto osiemdziesiąt stopni, ale o takie mocne dziewięćdziesiąt! Dalej zarzynała się w pracy - a ostatni wieczór ponownie spędziła w jednym z pubów, tym razem nie narażając się na większe rewelacje z niezadowolonymi lordami w roli głównej - ale udało jej się ostatnio wyrwać na babski wieczór u Stephanie. No i w końcu zdobyła się na odwagę, by porozmawiać z Floreanem, a do tego wszystkiego Ziva zaproponowała jej pomoc w podpytaniu o wolne posady w Proroku.
Tylko Skeeter dalej odczuwała jakąś taką bezsensowną pustkę. Co z tego, że zmieni pracę, skoro dalej będzie musiała pisać te wszystkie bzdury na zlecenie sługusów Grindelwalda? Cały czarodziejski świat sprawiał wrażenie wiszącego na cieniutkich i chwiejnych nitkach, które lada chwila mogły się zerwać nawet pod najmniejszym ruchem.
Człowiek przyzwyczaja się do beznadziejnych sytuacji i bardzo łatwo się wobec nich dystansuje - inaczej ześwirowałby zbyt szybko i nie mógłby zrobić już niczego. I mimo tych wszystkich przemyśleń, Serah po prostu siedziała na podłodze w swoim pokoju, przekładając stosy papierów i zapisków z jednej strony na drugą. I prawdopodobnie siedziałaby tak dalej, gdyby nie śnieżnobiała sowa, która z impetem wparowała do jej pokoju, strasząc tym samym samą Skeeter jak i jej własne ptaszysko.
- Na brodę Merlina... Co się dzieje... - zdezorientowana, bo rzadko kiedy siedziała przy otwartym oknie i rzadko kiedy dostawała listy do domu, podniosła się z miejsca, by wyrwać sowie liścik z dzioba.
Wiadomość nieco ją... Zmroziła? Zaskoczyła? Przez głowę Skeeter przeszła tylko jedna myśl.
Może coś się stało?!
Na całe szczęście nie zdążyła położyć się jeszcze spać, więc była w pełni gotowa do wyjścia... Może minimalnie za mocno śmierdząc fajkami, którymi przesiąknęła w pubie... Ale to nie było istotne, gdy przyjaciółka prosi cię o nagłe spotkanie!
Teleportowała się pod drzwi budynku, w którym znajdowało się mieszkanie Pomony i nawet nie zorientowała się, gdy od krótkiego "cześć" została zaciągnięta do sypialni panny Sprout, praktycznie bez słowa wytłumaczenia.
- Merlinie, tylko nie mów, że jesteś w ciąży - powiedziała z prawdziwym przerażeniem. - Czy może wychodzisz za mąż? Pomona, twój wyraz twarzy mnie przeraża.
No ale ostatecznie usiadła. I czekała.
Tylko Skeeter dalej odczuwała jakąś taką bezsensowną pustkę. Co z tego, że zmieni pracę, skoro dalej będzie musiała pisać te wszystkie bzdury na zlecenie sługusów Grindelwalda? Cały czarodziejski świat sprawiał wrażenie wiszącego na cieniutkich i chwiejnych nitkach, które lada chwila mogły się zerwać nawet pod najmniejszym ruchem.
Człowiek przyzwyczaja się do beznadziejnych sytuacji i bardzo łatwo się wobec nich dystansuje - inaczej ześwirowałby zbyt szybko i nie mógłby zrobić już niczego. I mimo tych wszystkich przemyśleń, Serah po prostu siedziała na podłodze w swoim pokoju, przekładając stosy papierów i zapisków z jednej strony na drugą. I prawdopodobnie siedziałaby tak dalej, gdyby nie śnieżnobiała sowa, która z impetem wparowała do jej pokoju, strasząc tym samym samą Skeeter jak i jej własne ptaszysko.
- Na brodę Merlina... Co się dzieje... - zdezorientowana, bo rzadko kiedy siedziała przy otwartym oknie i rzadko kiedy dostawała listy do domu, podniosła się z miejsca, by wyrwać sowie liścik z dzioba.
Wiadomość nieco ją... Zmroziła? Zaskoczyła? Przez głowę Skeeter przeszła tylko jedna myśl.
Może coś się stało?!
Na całe szczęście nie zdążyła położyć się jeszcze spać, więc była w pełni gotowa do wyjścia... Może minimalnie za mocno śmierdząc fajkami, którymi przesiąknęła w pubie... Ale to nie było istotne, gdy przyjaciółka prosi cię o nagłe spotkanie!
Teleportowała się pod drzwi budynku, w którym znajdowało się mieszkanie Pomony i nawet nie zorientowała się, gdy od krótkiego "cześć" została zaciągnięta do sypialni panny Sprout, praktycznie bez słowa wytłumaczenia.
- Merlinie, tylko nie mów, że jesteś w ciąży - powiedziała z prawdziwym przerażeniem. - Czy może wychodzisz za mąż? Pomona, twój wyraz twarzy mnie przeraża.
No ale ostatecznie usiadła. I czekała.
I will carry you here in my heart
You'll remind me
That come what may, I know the way
Serah Skeeter
Zawód : autorka poradników miłosnych, plotkuje dla Czarownicy
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She would always like to say,
"Why change the past,
when you can own this day?"
"Why change the past,
when you can own this day?"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dobra. Chciałam cię zaciekawić, ale na pewno nie tak mocno zmieszać. Jak zwykle nie pomyślałam do czego może doprowadzić moja tajemniczość oraz to, że wyglądam na podenerwowaną. W najśmielszych snach nie przypuszczałabym, że możesz wysnuć tak szalone wnioski. Dlatego trochę się nawet uspokajam, w głowie nawet pogwizduję, aż patrzę na ciebie z góry. I to sobie uświadamiam. Siadam zaraz obok opadając ciężko na miękkie łóżko i wzdychając cicho. Właśnie medytuję z przymkniętymi oczami, żeby zebrać się do spokojnej rozmowy oraz ułożenia kilku miłych sloganów typu Zakon górą lub Bathilda radzi i nigdy cię nie zdradzi - co naturalnie z miejsca spowodowałoby twoją chęć do zasilenia naszych szeregów, ale coś mi przeszkadza. Poprawiam nieistniejącą fałdę spódnicy, otwierając oczy i nakierowując ciało lekko w twoją stronę.
- Chodzi o to, że… - zaczynam beztrosko, machając rękoma, aż… dociera do mnie to, o co pytałaś przed chwilą. Momentalnie robię się czerwona na twarzy - do tego dochodzi solidny kaszel świadczący o tym, że dławię się własną śliną. Nie pojmuję jak mogło ci coś takiego wpaść do głowy! Mijają długie chwile nim łapię w miarę stabilny oddech. Moje oczy są wielkie jak galeony oraz wpatrują się właśnie w ciebie.
- Co? O czym ty myślisz, na gacie Merlina, Serah! - oburzam się podniesionym głosem. Po prostu nie mogę w to uwierzyć, a warto zaznaczyć, że jestem człowiekiem dużej wiary, skoro miewam nadzieję na niemożliwe. - Ciąża bez ślubu? Wstydź się - parskam z niedowierzaniem oraz zdegustowaniem jednocześnie. Chwilę później nadchodzi upragniony, względny spokój, który pozwala mi na machnięcie ręką.
- Za mąż? Ja? Daj spokój Serah, z kim ja bym tam miała brać ślub… - mruczę niezadowolona, jeszcze chwilę łypiąc na ciebie podejrzliwie. Chociaż… to dobry pomysł. - Musimy chyba nabrać sił do tej rozmowy - dodaję z przekonaniem. Sięgam do stoliczka po różdżkę. - Accio czekolada - rzucam zaklęcie, które w mig pozwala się słodkiemu blokowi znaleźć w mojej rączce. Energicznie otwieram opakowanie, każąc ci bez grymaszenia oderwać kawałek słodkości. Sama też to zresztą robię. - Muffliato - wypowiadam inkantację kierując ją na pomieszczenie. Żeby chwilowo nikt nas nie mógł podsłuchać, tak na wszelki wypadek. Ostrożności nigdy za wiele. - Tak naprawdę to… och, poślubiłam kogoś. To znaczy, nie osobę, a organizację. Wiem, to brzmi dziwacznie, uwierz mi, ja też na początku byłam skołowana - zaczynam już bardziej podekscytowana tym, co mam powiedzieć, odkładając różdżkę na bok, skoro już wyrzuciłam z siebie serię zaklęć. - Ale powiem ci, że są wśród nas cudowni ludzie, którzy do niej należą i którzy chcą zmieniać świat opanowany przez reżim Grindelwalda oraz czarodziejów zafiksowanych na punkcie czystości krwi. Chcesz o tym posłuchać? To znaczy, i tak musisz, bo cię wybrałam… - dodaję, zaraz chwytając twoją dłoń. - Ufam ci, Serah. To najważniejsza tajemnica świata. Umiesz jej dochować? - pytam tym razem całkowicie poważnie wpatrując się w twoje oczy. Muszę o to spytać, wybacz.
- Chodzi o to, że… - zaczynam beztrosko, machając rękoma, aż… dociera do mnie to, o co pytałaś przed chwilą. Momentalnie robię się czerwona na twarzy - do tego dochodzi solidny kaszel świadczący o tym, że dławię się własną śliną. Nie pojmuję jak mogło ci coś takiego wpaść do głowy! Mijają długie chwile nim łapię w miarę stabilny oddech. Moje oczy są wielkie jak galeony oraz wpatrują się właśnie w ciebie.
- Co? O czym ty myślisz, na gacie Merlina, Serah! - oburzam się podniesionym głosem. Po prostu nie mogę w to uwierzyć, a warto zaznaczyć, że jestem człowiekiem dużej wiary, skoro miewam nadzieję na niemożliwe. - Ciąża bez ślubu? Wstydź się - parskam z niedowierzaniem oraz zdegustowaniem jednocześnie. Chwilę później nadchodzi upragniony, względny spokój, który pozwala mi na machnięcie ręką.
- Za mąż? Ja? Daj spokój Serah, z kim ja bym tam miała brać ślub… - mruczę niezadowolona, jeszcze chwilę łypiąc na ciebie podejrzliwie. Chociaż… to dobry pomysł. - Musimy chyba nabrać sił do tej rozmowy - dodaję z przekonaniem. Sięgam do stoliczka po różdżkę. - Accio czekolada - rzucam zaklęcie, które w mig pozwala się słodkiemu blokowi znaleźć w mojej rączce. Energicznie otwieram opakowanie, każąc ci bez grymaszenia oderwać kawałek słodkości. Sama też to zresztą robię. - Muffliato - wypowiadam inkantację kierując ją na pomieszczenie. Żeby chwilowo nikt nas nie mógł podsłuchać, tak na wszelki wypadek. Ostrożności nigdy za wiele. - Tak naprawdę to… och, poślubiłam kogoś. To znaczy, nie osobę, a organizację. Wiem, to brzmi dziwacznie, uwierz mi, ja też na początku byłam skołowana - zaczynam już bardziej podekscytowana tym, co mam powiedzieć, odkładając różdżkę na bok, skoro już wyrzuciłam z siebie serię zaklęć. - Ale powiem ci, że są wśród nas cudowni ludzie, którzy do niej należą i którzy chcą zmieniać świat opanowany przez reżim Grindelwalda oraz czarodziejów zafiksowanych na punkcie czystości krwi. Chcesz o tym posłuchać? To znaczy, i tak musisz, bo cię wybrałam… - dodaję, zaraz chwytając twoją dłoń. - Ufam ci, Serah. To najważniejsza tajemnica świata. Umiesz jej dochować? - pytam tym razem całkowicie poważnie wpatrując się w twoje oczy. Muszę o to spytać, wybacz.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
No więc siedziała. Lekko zestresowana czy tam zdenerwowana, szukając pierścionka na dłoni Pomony, ale jakoś niczego się nie dopatrzyła. Za to sama Pomona zrobiła się czerwoniutka jak dojrzały pomidor i Serah już prawie wiedziała, że może odetchnąć z ulgą. Może po prostu spaliła wszystkie ciasteczka i to dlatego?
- Zaraz tam "wstydź się", tak się zdarza! - odpowiedziała, prychając ze śmiechu. Sama była owocem takowego zdarzenia, więc nie odbierała go jako specjalnie dziwne. Ba, nawet dość zwyczajne! - Pomona, mamy dwadzieścia pięć lat, powinnyśmy od siebie już czegoś w tym wieku wymagać - dodała żartobliwie na uwagę Sprout o mężu, chociaż jej samej daleko było do brania takich rzeczy na poważnie.
Nie wiedziała czego powinna się spodziewać po tych dwóch wykluczonych możliwościach. Dlatego wlepiła oczy w twarz Pomony, która najwyraźniej już chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie... Sięgnęła po czekoladę. I jeszcze zaczęła ją podsuwać Skeeter pod nos - a Skeeter za słodyczami nie przepadała! Jednak wiedziała, że opór jest bezcelowy, bo to właśnie Pomona najczęściej starała się Serę dokarmiać, dlatego ułamała kawałek i w milczeniu zaczęła go przygryzać.
- Chyba naprawdę się boję - stwierdziła na widok rzucanego zaklęcia, jednak dalej z uśmiechem, bo przecież nie chciała od razu zakładać czegoś złego - zresztą, Pomona nie byłaby tak spokojna, gdyby to było naprawdę coś złego!
Lekko jej szczęka opadła - oczywiście w przenośni! - gdy Sprout zaczęła jej opowiadać o organizacji, którą... Poślubiła? Organizację? Już chciała krzyknąć, żeby nie wpakowywała się w żadne sekty, ale pozwoliła dziewczynie na dokończenie, bo... No bo przecież nie miała pojęcia o co chodzi i siedziała dość zdezorientowana, a wyraz twarzy Pomony naprawdę nie pozwalał tego odbierać jako dziwnego rodzaju żart.
Burza myśli zatrzymała się dopiero na słowach "reżim Grindelwalda". Serah aż drgnęła, nieco zmieniając nastawienie do całej sprawy - co tu dużo mówić, nie przepadała za tym... Dupkiem. Zaczęła nawet uważniej słuchać i pobudziła mózg do głębszej analizy (nawet jeśli była po nieprzespanej nocy!).
- No cóż, Pomka, mów... - zaczęła, bo przecież nie mogła inaczej odpowiedzieć, a chwilę później dodając z uśmiechem. - Pomimo rodzaju mojej pracy, nigdy nie wygadałabym twojej tajemnicy...
Szczególnie, jeśli to tyle dla ciebie znaczy...
- Zaraz tam "wstydź się", tak się zdarza! - odpowiedziała, prychając ze śmiechu. Sama była owocem takowego zdarzenia, więc nie odbierała go jako specjalnie dziwne. Ba, nawet dość zwyczajne! - Pomona, mamy dwadzieścia pięć lat, powinnyśmy od siebie już czegoś w tym wieku wymagać - dodała żartobliwie na uwagę Sprout o mężu, chociaż jej samej daleko było do brania takich rzeczy na poważnie.
Nie wiedziała czego powinna się spodziewać po tych dwóch wykluczonych możliwościach. Dlatego wlepiła oczy w twarz Pomony, która najwyraźniej już chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie... Sięgnęła po czekoladę. I jeszcze zaczęła ją podsuwać Skeeter pod nos - a Skeeter za słodyczami nie przepadała! Jednak wiedziała, że opór jest bezcelowy, bo to właśnie Pomona najczęściej starała się Serę dokarmiać, dlatego ułamała kawałek i w milczeniu zaczęła go przygryzać.
- Chyba naprawdę się boję - stwierdziła na widok rzucanego zaklęcia, jednak dalej z uśmiechem, bo przecież nie chciała od razu zakładać czegoś złego - zresztą, Pomona nie byłaby tak spokojna, gdyby to było naprawdę coś złego!
Lekko jej szczęka opadła - oczywiście w przenośni! - gdy Sprout zaczęła jej opowiadać o organizacji, którą... Poślubiła? Organizację? Już chciała krzyknąć, żeby nie wpakowywała się w żadne sekty, ale pozwoliła dziewczynie na dokończenie, bo... No bo przecież nie miała pojęcia o co chodzi i siedziała dość zdezorientowana, a wyraz twarzy Pomony naprawdę nie pozwalał tego odbierać jako dziwnego rodzaju żart.
Burza myśli zatrzymała się dopiero na słowach "reżim Grindelwalda". Serah aż drgnęła, nieco zmieniając nastawienie do całej sprawy - co tu dużo mówić, nie przepadała za tym... Dupkiem. Zaczęła nawet uważniej słuchać i pobudziła mózg do głębszej analizy (nawet jeśli była po nieprzespanej nocy!).
- No cóż, Pomka, mów... - zaczęła, bo przecież nie mogła inaczej odpowiedzieć, a chwilę później dodając z uśmiechem. - Pomimo rodzaju mojej pracy, nigdy nie wygadałabym twojej tajemnicy...
Szczególnie, jeśli to tyle dla ciebie znaczy...
I will carry you here in my heart
You'll remind me
That come what may, I know the way
Serah Skeeter
Zawód : autorka poradników miłosnych, plotkuje dla Czarownicy
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She would always like to say,
"Why change the past,
when you can own this day?"
"Why change the past,
when you can own this day?"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spalenie wszystkich ciasteczek rzeczywiście byłoby przeżyciem wysoce dramatycznym, ale chyba nie odważyłabym się cię zrywać prawie z rana do siebie tajemniczą notką o potrzebie porozmawiania. Natomiast to, co chcę ci przekazać jest jeszcze istotniejsze niż jedzenie! Stąd można wysnuć wniosek, że nie ma rzeczy ważniejszej - jedzonko zawsze jest na samym szczycie priorytetów.
Pozostając wciąż czerwona niczym dorodny buraczek przeżuwam czekoladę oraz przymykam oczy chcąc się uspokoić. Tylko spokój może mnie uratować. Doskonale zdaję sobie sprawę moja droga z twojej historii, ale to nie znaczy, że pochwalam tego typu praktyki. Wychowana zostałam w pełnej, kochającej się i przyzwoitej rodzinie, która chyba dostałaby zawału gdybym spodziewała się dziecka bez ślubu - a co ważniejsze, sama na siebie nie mogłabym patrzeć. Nie i już. Jeżeli to oznacza, że mam pozostać… sobą do końca (krótkiego) życia to tak będzie.
- Mi się nie zdarza - rzucam stanowczo. Nie moja wina, że tak zostałam wychowana! - Lepiej, żeby tobie też się nie zdarzyło - dodaję w podobnym tonie patrząc na ciebie karcąco. - Powinnyśmy męża wymagać, ale czasy są jakie są, musimy zostać wojowniczkami - wzdycham trochę smętnie, a trochę z rozrzewnieniem. Dobra. Nieważne. Nie będziemy tu teraz gadać o niespełnionych marzeniach czy różnicach ideologicznych. Zaraz się w miarę doprowadzam do porządku, nawet włosy poprawiam naprędce, uspokajam oddech, chwilę później już popychając rozmowę do przodu, chociaż wiem, że jest ona dość kontrowersyjną.
- Nie możesz tego mówić. Nikomu. Nawet własnej matce. Ta tajemnica jest cenniejsza niż wszystko co ci najdroższe, rozumiesz? - mówię śmiertelnie poważnie. Musisz to po prostu zrozumieć, a reszta pójdzie dalej gładko. - Bo to naprawdę nie są zwykłe mrzonki. Profesor Dumbledore tuż przed śmiercią założył organizację, którą nazwał Zakonem Feniksa. Wiele naszych przyjaciół do niej należy - i chodzi o to, że prężnie działamy przeciwstawiając się każdej niesprawiedliwości oraz złu, które nas otacza. Ta tajemnica jest ważna po to, żebyśmy pozostali bezpieczni. To naprawdę, ale naprawdę istotne - ciągnę dalej temat. Bez śmiechów, uśmiechów oraz innych wesołości, które mogłyby zakłócać obraz. Rzadko bywam poważna, ale to jest ten moment. - Myślę Serah, że mogłabyś nas wspomóc. Im więcej nas tym lepiej - niestety, ale druga strona nie próżnuje. W zasadzie to… podejrzewamy, że jest nawet jeszcze trzecia strona. Świat nie jest już bezpieczny, musimy stawić mu czoło - dodaję. - Wiem, że to dużo informacji, ale mamy czas, możesz mnie pytać o co chcesz! - zapewniam solennie.
Pozostając wciąż czerwona niczym dorodny buraczek przeżuwam czekoladę oraz przymykam oczy chcąc się uspokoić. Tylko spokój może mnie uratować. Doskonale zdaję sobie sprawę moja droga z twojej historii, ale to nie znaczy, że pochwalam tego typu praktyki. Wychowana zostałam w pełnej, kochającej się i przyzwoitej rodzinie, która chyba dostałaby zawału gdybym spodziewała się dziecka bez ślubu - a co ważniejsze, sama na siebie nie mogłabym patrzeć. Nie i już. Jeżeli to oznacza, że mam pozostać… sobą do końca (krótkiego) życia to tak będzie.
- Mi się nie zdarza - rzucam stanowczo. Nie moja wina, że tak zostałam wychowana! - Lepiej, żeby tobie też się nie zdarzyło - dodaję w podobnym tonie patrząc na ciebie karcąco. - Powinnyśmy męża wymagać, ale czasy są jakie są, musimy zostać wojowniczkami - wzdycham trochę smętnie, a trochę z rozrzewnieniem. Dobra. Nieważne. Nie będziemy tu teraz gadać o niespełnionych marzeniach czy różnicach ideologicznych. Zaraz się w miarę doprowadzam do porządku, nawet włosy poprawiam naprędce, uspokajam oddech, chwilę później już popychając rozmowę do przodu, chociaż wiem, że jest ona dość kontrowersyjną.
- Nie możesz tego mówić. Nikomu. Nawet własnej matce. Ta tajemnica jest cenniejsza niż wszystko co ci najdroższe, rozumiesz? - mówię śmiertelnie poważnie. Musisz to po prostu zrozumieć, a reszta pójdzie dalej gładko. - Bo to naprawdę nie są zwykłe mrzonki. Profesor Dumbledore tuż przed śmiercią założył organizację, którą nazwał Zakonem Feniksa. Wiele naszych przyjaciół do niej należy - i chodzi o to, że prężnie działamy przeciwstawiając się każdej niesprawiedliwości oraz złu, które nas otacza. Ta tajemnica jest ważna po to, żebyśmy pozostali bezpieczni. To naprawdę, ale naprawdę istotne - ciągnę dalej temat. Bez śmiechów, uśmiechów oraz innych wesołości, które mogłyby zakłócać obraz. Rzadko bywam poważna, ale to jest ten moment. - Myślę Serah, że mogłabyś nas wspomóc. Im więcej nas tym lepiej - niestety, ale druga strona nie próżnuje. W zasadzie to… podejrzewamy, że jest nawet jeszcze trzecia strona. Świat nie jest już bezpieczny, musimy stawić mu czoło - dodaję. - Wiem, że to dużo informacji, ale mamy czas, możesz mnie pytać o co chcesz! - zapewniam solennie.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Dobrze, już dobrze, tak tylko się droczę - stwierdziła z niewinnym uśmiechem, unosząc ręce w poddańczym geście. Skeeter nie potrafiła forsować swojego zdania przy tak uroczej duszyczce jak Sprout - poza tym, lubiła jej beztroski i niewinny styl bycia. Nie widziała powodu zmieniania czegokolwiek.
Tym bardziej nie spodziewała się wyznania, którym już za moment miała ją Pomona obdarować. Tak właściwie, to nie spodziewała się niczego aż tak ważnego. Czegoś, co mogłoby wykraczać poza ich przyziemne, spokojne żywoty - a śluby i inne problemy jednostek rzadko kiedy umywały się do problemów mas. Szczególnie w takich czasach.
- Obiecuję, nikomu niczego nie powiem - zapewniła, już sama nie wiedząc dlaczego tak bardzo chciała usłyszeć więcej. Przestała brać pod uwagę możliwość żartowania sobie z jej osoby - bo Pomona nigdy nie zażartowałaby sobie w taki sposób. Śmiertelnie poważna też nie była zbyt często.
Milczała, pozwalając Sprout na spokojne poskładanie własnych myśli i odnalezienie sposobu na proste ich przekazanie. Kolejne słowa powodowały coraz większy chaos w jej głowie. Zmieniała się jej wizja Pomony-zielarki na jakiś zupełnie niesklasyfikowany obraz. Trochę mistyczny, trochę tajemniczy. Jak to, inni też biorą w tym udział?... Ubodło ją to, że niczego nie wiedziała wcześniej, chociaż już chwilę później odepchnęła od siebie to uczucie, bo przecież nie miała pojęcia jakie ktokolwiek miał motywacje. Nie wiedziała nawet, o kim tak naprawdę mówi Pomona, nie powinna więc wydawać pochopnych osądów. Hasła typu "Dumbledore", "Zakon Feniksa" czy "trzecia strona" odbijały się echem w jej głowie, a ona sama jakoś nie potrafiła wszystkiego na spokojnie przyswoić. Może jednak śniła? Chwilę musiała odczekać, by zadać jakiekolwiek pytanie - miała ich na tę chwilę zbyt dużo i naprawdę ciężko było wybrać pierwsze, najwłaściwsze, porzucając ciekawość do kolejnych nawet na tę krótką chwilę oczekiwania odpowiedzi.
- Przyznam, że... No, na pewno tego się nie spodziewałam... - zaczęła dość kulawo, w międzyczasie łapiąc palcami naszyjnik i chwilę się nim bawiąc. Nie wiedziała co ma zrobić ze sobą, z rękami, spojrzeniem... Dlatego wstała z miękkiego łóżka Pomony, nie pozostawiając w pomieszczeniu zbyt wiele wolnej przestrzeni. - Trochę nie wiem... W jaki sposób miałabym wam pomóc?... A może lepszym pytaniem będzie - co tak właściwie robicie? I... Tak właściwie to kto?
- rzuciła małą serią pytań, chociaż w jej głowie ciągle rodziły się kolejne i kolejne. Niepewne spojrzenie utkwiło na twarzy Pomony, a sama Serah dziwnie się poczuła patrząc na dziewczynę z góry.
Właśnie dostała okazję, by coś zmienić, a zachowywała się jak skarcony psidwak. Troszkę się zagubiła, ale to tylko kwestia chwilowego szoku.
Tym bardziej nie spodziewała się wyznania, którym już za moment miała ją Pomona obdarować. Tak właściwie, to nie spodziewała się niczego aż tak ważnego. Czegoś, co mogłoby wykraczać poza ich przyziemne, spokojne żywoty - a śluby i inne problemy jednostek rzadko kiedy umywały się do problemów mas. Szczególnie w takich czasach.
- Obiecuję, nikomu niczego nie powiem - zapewniła, już sama nie wiedząc dlaczego tak bardzo chciała usłyszeć więcej. Przestała brać pod uwagę możliwość żartowania sobie z jej osoby - bo Pomona nigdy nie zażartowałaby sobie w taki sposób. Śmiertelnie poważna też nie była zbyt często.
Milczała, pozwalając Sprout na spokojne poskładanie własnych myśli i odnalezienie sposobu na proste ich przekazanie. Kolejne słowa powodowały coraz większy chaos w jej głowie. Zmieniała się jej wizja Pomony-zielarki na jakiś zupełnie niesklasyfikowany obraz. Trochę mistyczny, trochę tajemniczy. Jak to, inni też biorą w tym udział?... Ubodło ją to, że niczego nie wiedziała wcześniej, chociaż już chwilę później odepchnęła od siebie to uczucie, bo przecież nie miała pojęcia jakie ktokolwiek miał motywacje. Nie wiedziała nawet, o kim tak naprawdę mówi Pomona, nie powinna więc wydawać pochopnych osądów. Hasła typu "Dumbledore", "Zakon Feniksa" czy "trzecia strona" odbijały się echem w jej głowie, a ona sama jakoś nie potrafiła wszystkiego na spokojnie przyswoić. Może jednak śniła? Chwilę musiała odczekać, by zadać jakiekolwiek pytanie - miała ich na tę chwilę zbyt dużo i naprawdę ciężko było wybrać pierwsze, najwłaściwsze, porzucając ciekawość do kolejnych nawet na tę krótką chwilę oczekiwania odpowiedzi.
- Przyznam, że... No, na pewno tego się nie spodziewałam... - zaczęła dość kulawo, w międzyczasie łapiąc palcami naszyjnik i chwilę się nim bawiąc. Nie wiedziała co ma zrobić ze sobą, z rękami, spojrzeniem... Dlatego wstała z miękkiego łóżka Pomony, nie pozostawiając w pomieszczeniu zbyt wiele wolnej przestrzeni. - Trochę nie wiem... W jaki sposób miałabym wam pomóc?... A może lepszym pytaniem będzie - co tak właściwie robicie? I... Tak właściwie to kto?
- rzuciła małą serią pytań, chociaż w jej głowie ciągle rodziły się kolejne i kolejne. Niepewne spojrzenie utkwiło na twarzy Pomony, a sama Serah dziwnie się poczuła patrząc na dziewczynę z góry.
Właśnie dostała okazję, by coś zmienić, a zachowywała się jak skarcony psidwak. Troszkę się zagubiła, ale to tylko kwestia chwilowego szoku.
I will carry you here in my heart
You'll remind me
That come what may, I know the way
Serah Skeeter
Zawód : autorka poradników miłosnych, plotkuje dla Czarownicy
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She would always like to say,
"Why change the past,
when you can own this day?"
"Why change the past,
when you can own this day?"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oddycham już z ulgą, kiedy przestajemy drążyć wstydliwy, nieprzyzwoity temat. Trochę czuję się w obowiązku naprostowując cię w tej sprawie moralności, mam w sobie trochę z nauczycielki, która chciałaby wszystkie błądzące dusze wychować na porządnych ludzi. Porządnych w znaczeniu ideału, którym powinni się stać. I dotyczy on trzymaniu się pewnych zasad oraz posiadania dobrej duszy oraz złotego serca. Niestety, nie mogę zaliczyć się do tego cudu perfekcji, ale usilnie staram się ją doścignąć.
Wiem, że ciągle mówię o dochowaniu tajemnicy, że ten temat nieustannie wypływa na wierzch, ale muszę się upewnić. Zależy mi. To najważniejsze zadanie istnienia Zakonu - zachować tajemnicę. Po grób. Nie mówię ci jednak tego, że myślę o trzymaniu języka za zębami nawet przy ewentualnych torturach, to nie brzmiałoby ani trochę zachęcająco. Dziwne, prawda?
Kiwam głową i mówię, wiedząc, że tak naprawdę nie jest to zbyt wiele informacji. Lub raczej jest, ale mało konkretnych. Też z początku się zdziwiłam jak wiele przyjaciół oraz znajomych było przede mną w tej organizacji, ale zrozumiałam, że zwyczajnie nie mogli mi o tym powiedzieć. Tak jak ja nie będę mogła powiedzieć o tym rodzicom ani rodzeństwu czy kuzynostwu. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a wspaniały świat bez uprzedzeń jest najważniejszym dobrem, o które musimy dbać.
- Wiem, to kołujące. Też byłam trochę zdezorientowana na początku, ale pomógł mi zapał, który chciałam przekuć w czyny. Poukładałam sobie to w głowie i zapragnęłam działać. Działanie jest wspaniałym uczuciem jeśli robisz to w celu niesienia dobra - stwierdzam z uśmiechem. Przeżuwam ostatni kawałek czekolady oczekując właśnie na pytania. Pierwsze wzbudza we mnie trochę wesołości spowodowanej rozczuleniem. - Różdżką, Serah. Potrzebujemy ludzi. Walka jest nieunikniona. Na pewno to wiesz czytając chociażby Proroka. Wiesz jakie są nastroje, nawet na Pokątnej. Wiesz, co robi minister Tuft. Wiesz, że Hogwart opanował szaleniec Grindelwald. Świat nie jest już bezpieczny. Musimy pomóc mugolom, mugolakom i innym, którzy cierpią za chore poglądy fanatyków oczyszczania krwi. Nie zgadzamy się na to co się dzieje - i zamierzamy o to walczyć - wyjaśniam spokojnie, chociaż widać na mojej twarzy zmartwienie. Jeszcze nie wiem jak wiele przyjdzie nam poświęcić, ale już teraz domyślam się, że wiele. Skoro profesor szuka też Gwardzistów. - Uświadamiamy ludzi, zbieramy ich. Pracujemy nad gazetą Zakonu, która ma dotrzeć do jak największej liczby odbiorców i mówić całą prawdę. Patrolujemy ulice, ćwiczymy zaklęcia. Przygotowujemy się do wojny - odpowiadam. - Wiem, to brzmi strasznie, ale nie mogę cię zwodzić, że to będą cukierkowe spotkania klubu zainteresowań. Musisz wiedzieć, że to będzie trudne. Dochować tajemnicę wśród najbliższych, walczyć o nieznane ci osoby. Za to wierzę, że warto. I wierzę, że ty też w to wierzysz. - Staram się złagodzić te wszystkie słowa kolejnym uśmiechem. - Z takich, których mogłabyś znać… Julia, Poppy, Holly, Brendan, Bertie, Florek, Cerise, Just… i wiele, wiele innych sposób. Przewodzi nami profesor Bagshot. Ta Bagshot - mówię wyczekując twojej reakcji. I dalszych pytań.
Wiem, że ciągle mówię o dochowaniu tajemnicy, że ten temat nieustannie wypływa na wierzch, ale muszę się upewnić. Zależy mi. To najważniejsze zadanie istnienia Zakonu - zachować tajemnicę. Po grób. Nie mówię ci jednak tego, że myślę o trzymaniu języka za zębami nawet przy ewentualnych torturach, to nie brzmiałoby ani trochę zachęcająco. Dziwne, prawda?
Kiwam głową i mówię, wiedząc, że tak naprawdę nie jest to zbyt wiele informacji. Lub raczej jest, ale mało konkretnych. Też z początku się zdziwiłam jak wiele przyjaciół oraz znajomych było przede mną w tej organizacji, ale zrozumiałam, że zwyczajnie nie mogli mi o tym powiedzieć. Tak jak ja nie będę mogła powiedzieć o tym rodzicom ani rodzeństwu czy kuzynostwu. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a wspaniały świat bez uprzedzeń jest najważniejszym dobrem, o które musimy dbać.
- Wiem, to kołujące. Też byłam trochę zdezorientowana na początku, ale pomógł mi zapał, który chciałam przekuć w czyny. Poukładałam sobie to w głowie i zapragnęłam działać. Działanie jest wspaniałym uczuciem jeśli robisz to w celu niesienia dobra - stwierdzam z uśmiechem. Przeżuwam ostatni kawałek czekolady oczekując właśnie na pytania. Pierwsze wzbudza we mnie trochę wesołości spowodowanej rozczuleniem. - Różdżką, Serah. Potrzebujemy ludzi. Walka jest nieunikniona. Na pewno to wiesz czytając chociażby Proroka. Wiesz jakie są nastroje, nawet na Pokątnej. Wiesz, co robi minister Tuft. Wiesz, że Hogwart opanował szaleniec Grindelwald. Świat nie jest już bezpieczny. Musimy pomóc mugolom, mugolakom i innym, którzy cierpią za chore poglądy fanatyków oczyszczania krwi. Nie zgadzamy się na to co się dzieje - i zamierzamy o to walczyć - wyjaśniam spokojnie, chociaż widać na mojej twarzy zmartwienie. Jeszcze nie wiem jak wiele przyjdzie nam poświęcić, ale już teraz domyślam się, że wiele. Skoro profesor szuka też Gwardzistów. - Uświadamiamy ludzi, zbieramy ich. Pracujemy nad gazetą Zakonu, która ma dotrzeć do jak największej liczby odbiorców i mówić całą prawdę. Patrolujemy ulice, ćwiczymy zaklęcia. Przygotowujemy się do wojny - odpowiadam. - Wiem, to brzmi strasznie, ale nie mogę cię zwodzić, że to będą cukierkowe spotkania klubu zainteresowań. Musisz wiedzieć, że to będzie trudne. Dochować tajemnicę wśród najbliższych, walczyć o nieznane ci osoby. Za to wierzę, że warto. I wierzę, że ty też w to wierzysz. - Staram się złagodzić te wszystkie słowa kolejnym uśmiechem. - Z takich, których mogłabyś znać… Julia, Poppy, Holly, Brendan, Bertie, Florek, Cerise, Just… i wiele, wiele innych sposób. Przewodzi nami profesor Bagshot. Ta Bagshot - mówię wyczekując twojej reakcji. I dalszych pytań.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Słuchała - na szczęście Pomona miała do powiedzenia wiele, w pewien sposób starając się wyczerpać temat. W niektórych sytuacjach nie dało się tak do końca odpowiedzieć wystarczająco na zadawane pytania, ale Serah starała się pomijać te "egzystencjalne", które mogłyby sprawić więcej problemów. Oczywiście, że chciała je zadać - bo dlaczego Pomona uważała, że ich walka cokolwiek da, czy chociażby dlaczego próbuje wziąć na swoje plecy losy czarodziejów w całej Anglii, albo w jaki sposób potrafi oszacować zagrożenie, które z takich działań może wyniknąć. W końcu tylko głupiec nie odczuwa strachu, a nie uważała Pomony za taką osobę. Najwyraźniej skądś czerpała motywację i chyba właśnie to było w tym wszystkim najbardziej... Niesamowite? Na pewno na jej decyzję wpływ miało więcej czynników niż sama "chęć działania", ale... Do takich gdybań potrzebne byłyby specjalne okoliczności, z pewnością troszkę zakrapiane.
Serah od jakiegoś czasu też chciała działać. Jedynie mur pomiędzy "chcieć" a "móc" był trudny do przeskoczenia - nie każdy człowiek ma w sobie na tyle siły, by w pojedynkę zmieniać otaczającą go rzeczywistość. Skeeter mogła marudzić na reżim Grindelwalda albo na obłudę gęstniejącą w świecie magii z każdym nowym dniem, ale nie robiła niczego, by takowy stan rzeczy zmienić - aż do tego momentu. I chyba też musiała mieć chwilę na przetrawienie tej informacji, na którą w pierwszej chwili zareagowała zlęknięciem.
Gdy Pomona opowiadała, Serah znów siedziała cicho - a po prawdzie, stała i szukała swojego miejsca, ostatecznie zajmując strategiczne miejsce przy oknie i obserwując ludzi na ulicy - czekając na koniec wyjaśnień.
- Och... - wyrwało jej się po usłyszeniu wszystkich imion. Na dźwięk każdego po kolei chciała krzyknąć "Ale jak to?!", tylko... Nie było w tym chyba większego sensu. Lepszym planem było zapytać te osoby kiedyś wprost niż wypytywać biedną Pomonę o ich motywy... Chociaż imię Brendana dało Skeeter troszkę więcej do myślenia o motywach Sprout, w głowie mając czasy słodkiej, szkolnej beztroski.
- Z pewnością warto walczyć o każde istnienie... Jeśli ma szanse na ocalenie - stwierdziła, nawiązując do wcześniejszych słów Pomony. - Nie wiem o mugolach jakoś wyjątkowo dużo... Ale po historiach faceta mojej mamy uważam ich za dość... Intrygujących. Czasem się zastanawiam w jaki sposób tak efektywnie się rozwijają, skoro bez magii trafiają na tak wiele ograniczeń - stwierdziła z uznaniem, chociaż nigdy z żadnym mugolem nie miała okazji rozmawiać. Zwykle była wobec nich nastawiona neutralnie, ale nie uważała też, że powinni zostać usunięci z powierzchni ziemi. - Powiem ci szczerze, Pomona, że rozumiem ten cały strach przed nimi. Jest ich dużo, czarodzieje mugoli nie rozumieją, dochodzą burzliwe kwestie historyczne. Nadęci szlachcice są albo pochłonięci wpajaną od dziecka rządzą zemsty, ewentualnie strachem przed nieznanym. Są zwyczajnie ograniczeni. Bardziej od tego, przeraża mnie jednak sama idea czyszczenia czarodziejskiej krwi. Cieszę się, że oprócz tych, którzy głośno o niej mówią, są też ci, którzy stanowczą się jej sprzeciwiają i starają się to rozpowszechniać... - dodała wyraźnie podbudowana słowami Pomony. Znała jej zdanie na ten temat, Sprout znała opinię Skeeter - jednak w obliczu organizacji, która powstała na tych zasadach, zaczynało mieć to większe znaczenie niż kilka zebranych opinii od znajomych osób. - Co do wojny... Masz rację, ciężko nie wyczuć rosnącego napięcia. Nie powiem, boję się dnia, gdy ten kruchy pokój nagle runie. Najgorsze w tym wszystkim to mieć wrażenie, że będzie się wtedy samemu... Cieszę się, że jest inna możliwość - stwierdziła, delikatnie się do dziewczyny uśmiechając. Bo naprawdę cieszyła ją myśl, że można jakkolwiek uprzedzić nieuniknione.
- Rozumiem wszystkie te przeciwności i kłopoty z utrzymaniem tajemnicy, ale... Chyba bardziej chciałabym mieć wpływ na rozwój przyszłych wydarzeń niż rezygnować z takiej możliwości z powodu strachu przed tworzeniem wymówek - stwierdziła po chwili, zmotywowana własnymi wcześniejszymi słowami. Nie chciała jeszcze myśleć o strasznych konsekwencjach. Może i należała do głupców, ale wolała wchodzić w cokolwiek ze stuprocentową pewnością. - Jeśli Grindelwald nie jest waszym jedynym celem, to jaka jest ta trzecia strona?... Nie potrafię sobie wyobrazić nikogo gorszego od niego - stwierdziła z niesmakiem i nagle dodała. - Właściwie to jak dowiedziałaś się o tym wszystkim? Spotkałaś już Bathildę?
Serah od jakiegoś czasu też chciała działać. Jedynie mur pomiędzy "chcieć" a "móc" był trudny do przeskoczenia - nie każdy człowiek ma w sobie na tyle siły, by w pojedynkę zmieniać otaczającą go rzeczywistość. Skeeter mogła marudzić na reżim Grindelwalda albo na obłudę gęstniejącą w świecie magii z każdym nowym dniem, ale nie robiła niczego, by takowy stan rzeczy zmienić - aż do tego momentu. I chyba też musiała mieć chwilę na przetrawienie tej informacji, na którą w pierwszej chwili zareagowała zlęknięciem.
Gdy Pomona opowiadała, Serah znów siedziała cicho - a po prawdzie, stała i szukała swojego miejsca, ostatecznie zajmując strategiczne miejsce przy oknie i obserwując ludzi na ulicy - czekając na koniec wyjaśnień.
- Och... - wyrwało jej się po usłyszeniu wszystkich imion. Na dźwięk każdego po kolei chciała krzyknąć "Ale jak to?!", tylko... Nie było w tym chyba większego sensu. Lepszym planem było zapytać te osoby kiedyś wprost niż wypytywać biedną Pomonę o ich motywy... Chociaż imię Brendana dało Skeeter troszkę więcej do myślenia o motywach Sprout, w głowie mając czasy słodkiej, szkolnej beztroski.
- Z pewnością warto walczyć o każde istnienie... Jeśli ma szanse na ocalenie - stwierdziła, nawiązując do wcześniejszych słów Pomony. - Nie wiem o mugolach jakoś wyjątkowo dużo... Ale po historiach faceta mojej mamy uważam ich za dość... Intrygujących. Czasem się zastanawiam w jaki sposób tak efektywnie się rozwijają, skoro bez magii trafiają na tak wiele ograniczeń - stwierdziła z uznaniem, chociaż nigdy z żadnym mugolem nie miała okazji rozmawiać. Zwykle była wobec nich nastawiona neutralnie, ale nie uważała też, że powinni zostać usunięci z powierzchni ziemi. - Powiem ci szczerze, Pomona, że rozumiem ten cały strach przed nimi. Jest ich dużo, czarodzieje mugoli nie rozumieją, dochodzą burzliwe kwestie historyczne. Nadęci szlachcice są albo pochłonięci wpajaną od dziecka rządzą zemsty, ewentualnie strachem przed nieznanym. Są zwyczajnie ograniczeni. Bardziej od tego, przeraża mnie jednak sama idea czyszczenia czarodziejskiej krwi. Cieszę się, że oprócz tych, którzy głośno o niej mówią, są też ci, którzy stanowczą się jej sprzeciwiają i starają się to rozpowszechniać... - dodała wyraźnie podbudowana słowami Pomony. Znała jej zdanie na ten temat, Sprout znała opinię Skeeter - jednak w obliczu organizacji, która powstała na tych zasadach, zaczynało mieć to większe znaczenie niż kilka zebranych opinii od znajomych osób. - Co do wojny... Masz rację, ciężko nie wyczuć rosnącego napięcia. Nie powiem, boję się dnia, gdy ten kruchy pokój nagle runie. Najgorsze w tym wszystkim to mieć wrażenie, że będzie się wtedy samemu... Cieszę się, że jest inna możliwość - stwierdziła, delikatnie się do dziewczyny uśmiechając. Bo naprawdę cieszyła ją myśl, że można jakkolwiek uprzedzić nieuniknione.
- Rozumiem wszystkie te przeciwności i kłopoty z utrzymaniem tajemnicy, ale... Chyba bardziej chciałabym mieć wpływ na rozwój przyszłych wydarzeń niż rezygnować z takiej możliwości z powodu strachu przed tworzeniem wymówek - stwierdziła po chwili, zmotywowana własnymi wcześniejszymi słowami. Nie chciała jeszcze myśleć o strasznych konsekwencjach. Może i należała do głupców, ale wolała wchodzić w cokolwiek ze stuprocentową pewnością. - Jeśli Grindelwald nie jest waszym jedynym celem, to jaka jest ta trzecia strona?... Nie potrafię sobie wyobrazić nikogo gorszego od niego - stwierdziła z niesmakiem i nagle dodała. - Właściwie to jak dowiedziałaś się o tym wszystkim? Spotkałaś już Bathildę?
I will carry you here in my heart
You'll remind me
That come what may, I know the way
Serah Skeeter
Zawód : autorka poradników miłosnych, plotkuje dla Czarownicy
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She would always like to say,
"Why change the past,
when you can own this day?"
"Why change the past,
when you can own this day?"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Moje motywacje są podszyte wychowaniem, charakterem, po prostu brakiem zgody na to, co się dzieje - nie toleruję żadnej formy barbarzyńskiego okrucieństwa, przemocy, nękania czy dyskryminacji. Gdybyś wprost powiedziała o Brendanie, wprost bym zaprzeczyła. Weasley dołączył do Zakonu kiedy już w nim byłam, może niedługo, ale jednak. Spodziewałam się, że prędzej czy później go w nim ujrzę, ale w żaden sposób nie motywowało to moich działań. To byłoby zbyt powierzchowne, zbyt kruche jak na podwaliny czegoś trwałego. Przekonanie pochodzi wprost z mojego serca i mam nadzieję, że tak już zostanie.
I przede wszystkim mam nadzieję, że i ty dasz się namówić na dołączenie. Nie wiem kiedy będzie kolejne spotkanie, ale wierzę, że go dożyję. Na razie myślę o przyszłości, o tym, jak mogłabym pomóc i coś mi mówi, że przekonanie ciebie będzie moim niewielkim wkładem w tę organizację. Ludzi nigdy za wiele - ale ludzi dobrych, o czystych intencjach. Znam cię na tyle, żeby wierzyć w słuszność własnego wyboru oraz tez.
- Przyznam ci się, że ja też nie znam się na mugolach - mówię dość cicho, jakbym się tego wstydziła. - Kiedyś czytałam parę mugolskich książek, ale to było dawno temu. Pamiętam tylko, że mi się podobały - dodaję już pewniej. - Tak czy inaczej to nadal ludzie, a każde ludzkie istnienie zasługuje na życie. Nawet ci zbrodniarze, chociaż życie w Azkabanie po pocałunku dementora trudno nazwać egzystencją, raczej wegetacją, ale też na to zasługują - dopowiadam być może kontrowersyjne zdanie, gdyż dla większości oznaczałoby to karę śmierci, ale ja uważam, że nie możemy się zniżać do ich poziomu. Magiczne więzienie oraz brak duszy to chyba nawet straszniejsza kara od zgonu trwającego ułamki sekund.
- Jest ich dużo, ale potrafimy żyć obok siebie. Wystarczy chcieć. I argument liczebności oraz historii nie jest wytłumaczeniem szykan oraz morderstw. Nie możemy na to pozwolić - i nie pozwalamy. Musimy jednak rosnąć w siłę, dlatego każda godna różdżka się przyda. Czyli i ty, Serah - odpowiadam, kończąc swoją wypowiedź lekkim uśmiechem. Liczę, że zrozumiesz mój tok rozumowania. - To jest tym, co chciałam usłyszeć - kwituję twoje dalsze słowa. Kolejne pytania trochę wywołują we mnie falę dreszczy biegnących wzdłuż kręgosłupa, ale zamierzam na nie odpowiedzieć.
- Nie wiemy do końca czym ona jest. Wiemy tylko tyle, że posługuje się naprawdę potężną, czarną magią. Przewodzi im młody czarodziej o niezwykłej sile, skupiają wokół siebie w przeważającej ilości arystokratów. Włos się jeży na głowie - stwierdzam z niesmakiem wykrzywiając twarz w grymasie obrzydzenia. - Tak jak ty zostałam wprowadzona przez inną osobę, która opowiedziała mi o Zakonie. Panią Bathildę spotkałam, to przemiła kobieta - odpowiadam zdawkowo. Chyba nie chcę ci jeszcze mówić o Próbie oraz innych rzeczach, które mi się kojarzą właśnie z nią oraz które zaprzątają mi głowę. - Jeśli chcesz, zabiorę cię na najbliższym spotkaniu do naszej kwatery. Jest ukryta, więc sama tam nie trafisz - dodaję na koniec.
I przede wszystkim mam nadzieję, że i ty dasz się namówić na dołączenie. Nie wiem kiedy będzie kolejne spotkanie, ale wierzę, że go dożyję. Na razie myślę o przyszłości, o tym, jak mogłabym pomóc i coś mi mówi, że przekonanie ciebie będzie moim niewielkim wkładem w tę organizację. Ludzi nigdy za wiele - ale ludzi dobrych, o czystych intencjach. Znam cię na tyle, żeby wierzyć w słuszność własnego wyboru oraz tez.
- Przyznam ci się, że ja też nie znam się na mugolach - mówię dość cicho, jakbym się tego wstydziła. - Kiedyś czytałam parę mugolskich książek, ale to było dawno temu. Pamiętam tylko, że mi się podobały - dodaję już pewniej. - Tak czy inaczej to nadal ludzie, a każde ludzkie istnienie zasługuje na życie. Nawet ci zbrodniarze, chociaż życie w Azkabanie po pocałunku dementora trudno nazwać egzystencją, raczej wegetacją, ale też na to zasługują - dopowiadam być może kontrowersyjne zdanie, gdyż dla większości oznaczałoby to karę śmierci, ale ja uważam, że nie możemy się zniżać do ich poziomu. Magiczne więzienie oraz brak duszy to chyba nawet straszniejsza kara od zgonu trwającego ułamki sekund.
- Jest ich dużo, ale potrafimy żyć obok siebie. Wystarczy chcieć. I argument liczebności oraz historii nie jest wytłumaczeniem szykan oraz morderstw. Nie możemy na to pozwolić - i nie pozwalamy. Musimy jednak rosnąć w siłę, dlatego każda godna różdżka się przyda. Czyli i ty, Serah - odpowiadam, kończąc swoją wypowiedź lekkim uśmiechem. Liczę, że zrozumiesz mój tok rozumowania. - To jest tym, co chciałam usłyszeć - kwituję twoje dalsze słowa. Kolejne pytania trochę wywołują we mnie falę dreszczy biegnących wzdłuż kręgosłupa, ale zamierzam na nie odpowiedzieć.
- Nie wiemy do końca czym ona jest. Wiemy tylko tyle, że posługuje się naprawdę potężną, czarną magią. Przewodzi im młody czarodziej o niezwykłej sile, skupiają wokół siebie w przeważającej ilości arystokratów. Włos się jeży na głowie - stwierdzam z niesmakiem wykrzywiając twarz w grymasie obrzydzenia. - Tak jak ty zostałam wprowadzona przez inną osobę, która opowiedziała mi o Zakonie. Panią Bathildę spotkałam, to przemiła kobieta - odpowiadam zdawkowo. Chyba nie chcę ci jeszcze mówić o Próbie oraz innych rzeczach, które mi się kojarzą właśnie z nią oraz które zaprzątają mi głowę. - Jeśli chcesz, zabiorę cię na najbliższym spotkaniu do naszej kwatery. Jest ukryta, więc sama tam nie trafisz - dodaję na koniec.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie mogła powiedzieć, że jej wychowanie pokrywało się jakoś specjalnie z wychowaniem Pomony, ale Serah kierowała się w życiu jedną, niesłychanie ważną dla niej zasadą - żeby żyć w taki sposób, by dobrze się czuć we własnym towarzystwie. I to właśnie ta zasada pozwalała jej na odnalezienie nici porozumienia z takimi osobami jak Sprout - ale na rozmowy filozoficzne z pewnością będzie jeszcze czas. Przynajmniej taką żywiła nadzieję, nieświadoma nadchodzących zagrożeń.
Nie chciała już poruszać tematu Azkabanu. Albo pocałunku dementora. Na samą myśl przechodziły jej po plecach ciarki. Miała problem z moralnym osądem, kto zasługiwał jedynie na odsiadkę w więzieniu, a kto na pozbawienie duszy - czarodziejów dalej osądzali inni czarodzieje, którzy - jak każdy - mogli być omylni w wielu kwestiach. Dlatego tak duży wewnętrzny sprzeciw budziły w niej osądy, gdy sprawa nie była całkowicie jasna. Od dziecka bała się konfliktów z czarodziejskim prawem, martwiąc się tym, że w przyszłości spotka ją jakieś nieprzyjemne nieporozumienie, a nikt nie będzie chciał jej uwierzyć - strach nieco irracjonalny, ale podłoże miał prawdopodobnie w czasach, w których dane im było się wychowywać i żyć. Szczególnie, gdy nie miało się wysokiego statusu społecznego.
- Całkowicie się z tobą zgadzam. Nienawiść do kogokolwiek tylko na podstawie czystości jego krwi jest zwykłą głupotą - stwierdziła, chcąc podsumować swoje stanowisko i niejako zapewnić Pomonę, że mają to samo stanowisko w dość fundamentalnej sprawie. Oczywiście, że Sprout wiedziała już o nim wcześniej - ale Skeeter miała wrażenie, że to był akurat odpowiedni czas, by to podkreślić. - Też się cieszę. Naprawdę. Cieszę się, że powiedziałaś mi o tym wszystkim i że ufasz mi tak bardzo... Mam tylko nadzieję, że cię nie zawiodę - stwierdziła pogodnie, autentycznie zmotywowana przekazem Pomony.
Kolejny raz tego poranka przeszły ją po plecach ciarki - nigdy nie położyła swoich rąk na czarnomagicznych księgach i otwarcie brzydziła się takich praktyk. Magia była zbyt piękna, by bezcześcić ją w tak brutalny sposób.
- Czyli szlachta kombinuje coś na własną rękę... Wspaniale - stwierdziła, nie chcąc jeszcze pytać o szczegóły. W swojej pracy miała czasem okazję spotykać się ze szlachcicami - nie mówili tego wprost, ale dało się wyczuć, że również nie należeli do sympatyków Grindelwalda, szczególnie po głośnych wydarzeniach z grudniowego sabatu. Do tego wszystkiego dochodziła sprawa Zivy... Ale jej nie potrafiła posądzić o tak plugawe praktyki, nawet jeśli jej obecna rodzina nie cieszyła się najlepszą sławą.
Zmęczona rozmyślaniem i układaniem sobie wszystkiego w głowie, ponownie przysiadła na łóżku przy Pomonie, wbijając wzrok w podłogę.
- Tajna, ukryta kwatera... Brzmi poważnie - odpowiedziała, żartobliwym tonem, jednak jej głos stracił na sile - prawdopodobnie przez ogólną. - Oczywiście, teraz już nie masz innego wyjścia - dodała, rzucając Pomonie przyjazne spojrzenie, trącając ją ramieniem w ramię. Dobrze było czuć pewnego rodzaju solidarność z najbliższymi osobami.
Chciała jeszcze chwilę porozmawiać, ale za kilka godzin powinna ponownie pojawić się w pracy - a przed tym, należało się jeszcze odświeżyć i znaleźć czas na godzinkę snu. Nie była tylko pewna czy natłok myśli pozwoliłby jej na spokojne zaśnięcie - a już teraz czuła się jak żywy trup.
- Pom, dziwnie mi to mówić po naszej rozmowie, ale... Muszę lecieć do pracy - było jej nieco głupio, przerywając, bądź co bądź, ważne spotkanie. - Zarwałam nockę i martwię się, że jeszcze pół godziny i stracę wątek naszej rozmowy... Mam wrażenie, jakbym miała jeszcze milion mniej istotnych pytań, ale jak próbuję się na którymkolwiek skupić, to nawet nie wiem jak je ubrać w słowa - starała się wytłumaczyć zamęt we własnej głowie, ale na szczęście wiedziała, że Pomona to zrozumie. - Dzięki za wszystko, Pom... Oczekuj ode mnie miliona pytań przy kolejnej okazji!
Gdy tylko przekroczyła próg mieszkania i pożegnała się już z Pomoną mocnym przytulasem, wzięła długi i głęboki wdech. Dłonie mimowolnie powędrowały w stronę papierosów, które były jej odpowiedzią na wszystko - a przede wszystkim, główną metodą na okiełznanie stresu i kłębiących się emocji. Przy papierosie myślało się zwyczajnie lepiej.
ztx2
Nie chciała już poruszać tematu Azkabanu. Albo pocałunku dementora. Na samą myśl przechodziły jej po plecach ciarki. Miała problem z moralnym osądem, kto zasługiwał jedynie na odsiadkę w więzieniu, a kto na pozbawienie duszy - czarodziejów dalej osądzali inni czarodzieje, którzy - jak każdy - mogli być omylni w wielu kwestiach. Dlatego tak duży wewnętrzny sprzeciw budziły w niej osądy, gdy sprawa nie była całkowicie jasna. Od dziecka bała się konfliktów z czarodziejskim prawem, martwiąc się tym, że w przyszłości spotka ją jakieś nieprzyjemne nieporozumienie, a nikt nie będzie chciał jej uwierzyć - strach nieco irracjonalny, ale podłoże miał prawdopodobnie w czasach, w których dane im było się wychowywać i żyć. Szczególnie, gdy nie miało się wysokiego statusu społecznego.
- Całkowicie się z tobą zgadzam. Nienawiść do kogokolwiek tylko na podstawie czystości jego krwi jest zwykłą głupotą - stwierdziła, chcąc podsumować swoje stanowisko i niejako zapewnić Pomonę, że mają to samo stanowisko w dość fundamentalnej sprawie. Oczywiście, że Sprout wiedziała już o nim wcześniej - ale Skeeter miała wrażenie, że to był akurat odpowiedni czas, by to podkreślić. - Też się cieszę. Naprawdę. Cieszę się, że powiedziałaś mi o tym wszystkim i że ufasz mi tak bardzo... Mam tylko nadzieję, że cię nie zawiodę - stwierdziła pogodnie, autentycznie zmotywowana przekazem Pomony.
Kolejny raz tego poranka przeszły ją po plecach ciarki - nigdy nie położyła swoich rąk na czarnomagicznych księgach i otwarcie brzydziła się takich praktyk. Magia była zbyt piękna, by bezcześcić ją w tak brutalny sposób.
- Czyli szlachta kombinuje coś na własną rękę... Wspaniale - stwierdziła, nie chcąc jeszcze pytać o szczegóły. W swojej pracy miała czasem okazję spotykać się ze szlachcicami - nie mówili tego wprost, ale dało się wyczuć, że również nie należeli do sympatyków Grindelwalda, szczególnie po głośnych wydarzeniach z grudniowego sabatu. Do tego wszystkiego dochodziła sprawa Zivy... Ale jej nie potrafiła posądzić o tak plugawe praktyki, nawet jeśli jej obecna rodzina nie cieszyła się najlepszą sławą.
Zmęczona rozmyślaniem i układaniem sobie wszystkiego w głowie, ponownie przysiadła na łóżku przy Pomonie, wbijając wzrok w podłogę.
- Tajna, ukryta kwatera... Brzmi poważnie - odpowiedziała, żartobliwym tonem, jednak jej głos stracił na sile - prawdopodobnie przez ogólną. - Oczywiście, teraz już nie masz innego wyjścia - dodała, rzucając Pomonie przyjazne spojrzenie, trącając ją ramieniem w ramię. Dobrze było czuć pewnego rodzaju solidarność z najbliższymi osobami.
Chciała jeszcze chwilę porozmawiać, ale za kilka godzin powinna ponownie pojawić się w pracy - a przed tym, należało się jeszcze odświeżyć i znaleźć czas na godzinkę snu. Nie była tylko pewna czy natłok myśli pozwoliłby jej na spokojne zaśnięcie - a już teraz czuła się jak żywy trup.
- Pom, dziwnie mi to mówić po naszej rozmowie, ale... Muszę lecieć do pracy - było jej nieco głupio, przerywając, bądź co bądź, ważne spotkanie. - Zarwałam nockę i martwię się, że jeszcze pół godziny i stracę wątek naszej rozmowy... Mam wrażenie, jakbym miała jeszcze milion mniej istotnych pytań, ale jak próbuję się na którymkolwiek skupić, to nawet nie wiem jak je ubrać w słowa - starała się wytłumaczyć zamęt we własnej głowie, ale na szczęście wiedziała, że Pomona to zrozumie. - Dzięki za wszystko, Pom... Oczekuj ode mnie miliona pytań przy kolejnej okazji!
Gdy tylko przekroczyła próg mieszkania i pożegnała się już z Pomoną mocnym przytulasem, wzięła długi i głęboki wdech. Dłonie mimowolnie powędrowały w stronę papierosów, które były jej odpowiedzią na wszystko - a przede wszystkim, główną metodą na okiełznanie stresu i kłębiących się emocji. Przy papierosie myślało się zwyczajnie lepiej.
ztx2
I will carry you here in my heart
You'll remind me
That come what may, I know the way
Serah Skeeter
Zawód : autorka poradników miłosnych, plotkuje dla Czarownicy
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She would always like to say,
"Why change the past,
when you can own this day?"
"Why change the past,
when you can own this day?"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Boi się chociażby poruszyć.
Wie, że każde choćby i najdrobniejsze drgnięcie, zostanie ukarane kolejną falą wprost niewyobrażalnego bólu. Dlatego też przygryza spierzchniętą, dolną wargę powstrzymując się przed drżeniem, kiedy to chłodny wiatr omiata odsłoniętą biel skóry. Przełykanie śliny przychodzi z trudem, gardło ma poranione oraz suche, oddech płytki i słaby. Wie, że koniec jest coraz bliższy, że wszelkie siły opuszczą niewielkie ciało dziewczątka, a wszystkie zmysły otoczy kojąca ciemność. Wiedziała o tym, jednak nie potrafiła się z tym pogodzić, ulec słabości oraz cierpieniu, poddać się nim w ogóle zdecydowała się podjąć walkę. Dlatego też przymyka oczy, ma tylko jedną szansę i musi ją dobrze wykorzystać, wystarczył niewielki błąd, by wszystko zakończyło się wprost agonalnym fiaskiem. Zebrała w sobie resztki odwagi, ze świstem powietrze wypuściła, podejmując to ogromne ryzyko.
— Pomona...Pomona, umieram — charczy skrajnie nieszczęśliwa Rowan, wykrzywiając pełne wargi w pełnym smutku grymasie. Niemal natychmiast czuje, jak głowa zaczyna jej pulsować, a zdarte od pijackiego śpiewu gardło pali żywym ogniem. W dodatku ktoś wbija jej swój łokieć w bok, tak też zmuszona jest ową tajemniczą personę bosą stopą kopnąć, a to nie wpływa dobrze ani na jej kaca, ani na ściśnięty bólem żołądek. Sądząc po promieniach słońca, próbujących się niczym okrutny drapieżnik żądny ofiary, wkraść się do środka pomieszczenia, było właśnie późne popołudnie i pomimo to, nie zdołała jeszcze opuścić siostrzanego łóżka, zbyt zaaferowana własnym cierpieniem oraz udawaniem ofiary, gdzie ewidentnie jej winą było nadmierne nadużycie alkoholu. Zresztą, nie musiała się obawiać, że starsza siostra zdąży jej to wytknąć, jako że nie było jej na urodzinach młodszej Sprout, co było doprawdy okrutnym zabiegiem raniącym uczucia, jednocześnie zapewniającym rudowłosej pozwolenie na wszelkie jęki oraz kaprysy. Cóż z tego, że kiedy impreza Rowan zmierzała ku końcowi, zaciągnęła obecnych tam członków rodziny do nieszczęsnej nauczycielki zielarstwa, tylko po to by mogła opowiedzieć jej jakiś głupi żart, o którym sobie przypomniała, w samej nocy środku. Potem brunetka wyciągnęła ciasto, nalewkę buni, albo to bunia wyciągnęła Pomonę, albo to Red miała ciasto — tutaj nie miała pewności, wspomnienia były nieco zamazane, niemniej było coś z piciem oraz jedzeniem. Nie wiedziała tylko, dlaczego we wspomnieniach majaczy jej jakiś gnom ogrodowy, ale chyba nie chciała poznać tej tajemnicy. Tak też jęknęła żałośnie. Naprawdę by jej się przydał teraz eliksir przeciwbólowy. Albo jakaś miękka poduszka, do której mogłaby się przytulić. I może drink z cytryną fikuśnie zaczepioną o szklankę. Ot, takie tam drobiazgi.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Pewna pilna sprawa dla Zakonu Feniksa nie pozwoliła mi na uczestnictwo w urodzinach ukochanej siostry. To akurat dobrze, przynajmniej jeśli patrząc na to egoistycznie. Nie musiałam uśmiechać się sztucznie do nielubianej kuzynki, która także miała zostać solenizantką w trakcie tego wieczoru. Wszystko było pozornie zaplanowane, chociaż tak naprawdę nie miałam na nic wpływu. Musiałam pomóc. Wiedziałam, że później będę się w stanie odwdzięczyć - zarówno ciastem jak i alkoholem. Wspaniałe połączenie. Gorzej, że trochę przeholowałyśmy. Rowan już była napruta kiedy przekraczała próg mojego mieszkania, ale ja niekoniecznie. Upijałam nas świadomie - Jarzębinkę jeszcze bardziej, siebie dopiero pierwszy raz. Nie pamiętam za wiele wydarzeń z poprzedniego dnia, trochę się jakby zamazują w mojej świadomości. Na pewno było dużo śmiechu, rodzeństwo i chyba gnom ogrodowy, ale to bez sensu skoro nie mam ogrodu. Pomijając te wszystkie piękne rośliny zalegające niemalże na całej wolnej powierzchni mieszkania. Czy on chował się za dorodnym asfodelusem? Nie jestem pewna. Właściwie niczego nie jestem pewna.
W głowie mi szumi i buczy, i pulsuje, przez co ciężko wydać jednoznaczny werdykt. Otwieram najpierw jedną powiekę, potem drugą, ale światło nie znika przenikając aż do mózgu. To boli. Światło boli. W gardle Sahara, a stopy zimne jak dobrze schłodzone piwo. Otwieram usta, bo jakoś ciężko mi się oddycha, ale to nie jest najlepszy pomysł. Gardło zaczyna nieprzyjemnie drapać, a obok leży ta młodsza Sprout, co to jest winowajczynią całego zamieszania. Patrzę na nią z miną wykazującą najwyższy poziom dezaprobaty.
- Nie mogłabyś umierać ciszej? - mruczę gardłowo, chrobocząc i trąc każde słowo, aż zamienia się w nic nieznaczący pył. Niemal bezgłośne westchnięcie opuszcza moje gardło i zakopuję nogi pod kołdrą. To chyba ja biłam biedną panią uzdrowiciel podczas snu. - Umiesz leczyć, ratuj nas - rzucam kilka minut później. Tyle czasu wymaga zebranie się do wypowiedzenia na głos kilku kwestii. Potem jest cisza, podczas której słyszę jak rosną moje rośliny i jak trwa okno. Niezmiennie, co też jest zaskakujące. Chyba wczoraj je otwierałam i wydzierałam się na Merlina winnych przechodniów. A może próbowałam zapukać do sąsiadów z dołu? Już sama nie wiem. W każdym razie szyba jest nietknięta i framugi także. Dziwna sprawa. - Szybko - chrypię, popędzając Rowan do koniecznych działań. Wtedy uderzam twarzą w poduszkę i chyba już naprawdę nie żyję.
W głowie mi szumi i buczy, i pulsuje, przez co ciężko wydać jednoznaczny werdykt. Otwieram najpierw jedną powiekę, potem drugą, ale światło nie znika przenikając aż do mózgu. To boli. Światło boli. W gardle Sahara, a stopy zimne jak dobrze schłodzone piwo. Otwieram usta, bo jakoś ciężko mi się oddycha, ale to nie jest najlepszy pomysł. Gardło zaczyna nieprzyjemnie drapać, a obok leży ta młodsza Sprout, co to jest winowajczynią całego zamieszania. Patrzę na nią z miną wykazującą najwyższy poziom dezaprobaty.
- Nie mogłabyś umierać ciszej? - mruczę gardłowo, chrobocząc i trąc każde słowo, aż zamienia się w nic nieznaczący pył. Niemal bezgłośne westchnięcie opuszcza moje gardło i zakopuję nogi pod kołdrą. To chyba ja biłam biedną panią uzdrowiciel podczas snu. - Umiesz leczyć, ratuj nas - rzucam kilka minut później. Tyle czasu wymaga zebranie się do wypowiedzenia na głos kilku kwestii. Potem jest cisza, podczas której słyszę jak rosną moje rośliny i jak trwa okno. Niezmiennie, co też jest zaskakujące. Chyba wczoraj je otwierałam i wydzierałam się na Merlina winnych przechodniów. A może próbowałam zapukać do sąsiadów z dołu? Już sama nie wiem. W każdym razie szyba jest nietknięta i framugi także. Dziwna sprawa. - Szybko - chrypię, popędzając Rowan do koniecznych działań. Wtedy uderzam twarzą w poduszkę i chyba już naprawdę nie żyję.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W porównaniu do reszty Spoutowskiego rodzeństwa Hiacynt czuł się po prostu wyśmienicie; poprzedniego wieczora nie pił prawie w ogóle, a przynajmniej nie na tyle by dzisiaj mieć kaca. Ostatecznie był nieletni, nieszczególnie przepadał za procentami, a do skosztowania nieco wyskokowych trunków dawał się namawiać tylko w szczególnych momentach. Jak, na przykład, ktoś wznosił toast na cześć Rowan tudzież Sophii to nieśmiało maczał wargi w rozwodnionym alkoholu. Albo jak ktoś mocno nalegał - niektórzy znajomi Jarzębinki obrali sobie chyba za punkt honoru upicie jej młodszego brata, ale nie z nim te numery! W końcu już nawet nie musiał udawać, że pije - inni byli w tak wybornych nastrojach, że wystarczyło unieść pusty kieliszek do ust.
- DZIEŃ DOBRY MOJE KOCHANE SIOSTRY!!! - wykrzyknął przekraczając próg pokoju. Tak, doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak podle muszą czuć się w tym momencie i jak bardzo potrzebują po prostu odrobiny ciszy... Ale w końcu był tylko młodszym bratem, który w takich momentach potrafił jeno działać na nerwy.
- To co? Jeszcze jedno zdrówko, czy macie dość? - roześmiał się, stukając szklaną o szklankę, na tyle głośno, by owy dźwięk rozsadził im bębenki w uszach. Bo dzierżył dwie wysokie szklanki wypełnione czymś, co na pierwszy rzut oka przypominało po prostu błoto. Nie zważając na dziewczęce protesty wskoczył na kanapę pomiędzy obie panienki Sprout, moszcząc się gdzieś w plątaninie kończyn Rowan i Pomony.
- Poszalałyście, co? Ale nie martwcie się, mam dla was coś super na kaca, pijecie do dna i jak ręką odjął. - zapewnił, kiwając energicznie głową, po czym podał naczynia jednej i drugiej. Magiczny trunek tak po prawdzie miał w sobie tyle magii co nic i prawdopodobnie nie pomagał na żadne dolegliwości, smakował potwornie a wyglądał jeszcze gorzej będąc mieszaniną przypadkowych ziół oraz tego, co udało mu się znaleźć w kuchni. Ale! Podobno człowiek potrafił sobie wmówić wszystko, więc jeśli faktycznie uwierzą w zbawienne działanie napoju, to może poczują się lepiej? Niespecjalnie o to dbał, przede wszystkim chciał zobaczyć ich miny gdy skosztują pierwszego łyka.
- DZIEŃ DOBRY MOJE KOCHANE SIOSTRY!!! - wykrzyknął przekraczając próg pokoju. Tak, doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak podle muszą czuć się w tym momencie i jak bardzo potrzebują po prostu odrobiny ciszy... Ale w końcu był tylko młodszym bratem, który w takich momentach potrafił jeno działać na nerwy.
- To co? Jeszcze jedno zdrówko, czy macie dość? - roześmiał się, stukając szklaną o szklankę, na tyle głośno, by owy dźwięk rozsadził im bębenki w uszach. Bo dzierżył dwie wysokie szklanki wypełnione czymś, co na pierwszy rzut oka przypominało po prostu błoto. Nie zważając na dziewczęce protesty wskoczył na kanapę pomiędzy obie panienki Sprout, moszcząc się gdzieś w plątaninie kończyn Rowan i Pomony.
- Poszalałyście, co? Ale nie martwcie się, mam dla was coś super na kaca, pijecie do dna i jak ręką odjął. - zapewnił, kiwając energicznie głową, po czym podał naczynia jednej i drugiej. Magiczny trunek tak po prawdzie miał w sobie tyle magii co nic i prawdopodobnie nie pomagał na żadne dolegliwości, smakował potwornie a wyglądał jeszcze gorzej będąc mieszaniną przypadkowych ziół oraz tego, co udało mu się znaleźć w kuchni. Ale! Podobno człowiek potrafił sobie wmówić wszystko, więc jeśli faktycznie uwierzą w zbawienne działanie napoju, to może poczują się lepiej? Niespecjalnie o to dbał, przede wszystkim chciał zobaczyć ich miny gdy skosztują pierwszego łyka.
Wydaje jej się — a raczej jest pewna, tylko z jakiegoś niezrozumiałego powodu, nawet bycie pewnym sprawia, iż niedorzecznie małe ciało reaguje bólem. Jakby wszelkie procesy myślowe były czymś, co jest obecnie ponad siły dogorywającego dziewczęcia — że absolutnie nic z tego, co miało miejsce ubiegłej nocy, nie może być jej winą. Owszem, być może nie była najbardziej powściągliwą osobą, jeśli chodzi o alkohol, a towarzystwo, w jakim się obracała, sprowadzało się często do: ale ze mną się nie nadpijesz?! Jak to tak można?! Jednak to żaden występek przezeń uczyniony! Ot, musiała przecież zamoczyć usta muśnięte czerwoną szminką — obecnie jakże elegancko rozsmarowaną na twarzy oraz poduszce starszej siostry — w danym trunku, gdy rozlegał się kolejny toast, albo przekonać którąś z kuzynek, że jak to tak mają się czaić przy stoliku z jedzeniem — rozumiała je doskonale, w końcu większość potraw oraz łakoci przygotowała Daphne — zamiast tańczyć? To wymaga interwencji najlepszej przyjaciółki Ognistej! I jakoś tak się potoczyło to wszystko, że jakiś durny żart zagnieździł się w płomiennej głowie i absolutnie musiała się nim podzielić z nieobecną siostrą, która zapewne zaśmiewać się z niego będzie tak, że aż jej doniczki z parapetu spadną. Leżąc obecnie na wznak, cierpiąc katusze niezliczone, zastanawia się, czy była, chociaż na tyle przytomna, żeby zamknąć za sobą drzwi, albo wykopać wszystkich ze swojego mieszkania. A zresztą, jeżeli ktoś postanowi sobie coś przywłaszczyć, to Aureliusz z pewnością zdradzi jej, kto był tak bezczelną osobą. Czasem wścibskie talenta przydają się najbardziej we właśnie takich rozpaczliwych okolicznościach. Rowan jęczy nagle, gdy ktoś porusza się za jej plecami, niechcący dźgając ją którąś częścią ciała w łopatki i myśli, że tak wygląda koniec. Umiera, nie da mamie Sprout wnuków, przez co zostanie przeklęta na wieki i nawet po śmierci nie zazna ulgi. Słodki Merlinie. Musi wrobić, któreś z rodzeństwa w dzieci, by móc umierać w spokoju, bo inaczej nie będzie już tak łatwo migać się od tykającego zegara biologicznego.
— Nieee, współczuj mi — jęczy niczym pięciolatka Red, pociągając nosem dla zwiększenia empatii wobec siebie od jakże podłej brunetki, która za nic troskę o młodsze, ranione wielokrotnie przez własny organizm rodzeństwo ma. Zaraz jednak żałuje tego ruchu, bo trochę jakby widzi tańczące hipogryfy przed oczami. Tylko czemu mają one na głowach tupeciki? — Leczyć...umiem leczyć? — dziwi się szczerze, marszcząc lekko brwi, a potem uświadamia sobie, że przecież kilka ostatnich lat spędziła w zasadzie w szpitalu. Zabawne. Wzrokiem stara się odnaleźć swoją różdżkę, a kiedy już natrafia na konkretne drewno, wyciąga dłoń, lecz ta magicznie się weń nie pojawia — Nie mogę, nie sięgam — odpowiada więc Pomonie płaczliwie, chce coś jeszcze dodać, gdy drzwi do sypialni się otwierają, a w nich pojawia się on. Diabelskie ziarenko gotowe pozbawić żywota swoje własne siostry, które wspólnie go wychowywały z miłością, troską oraz wyssanymi z palca, strasznymi historiami, w które ślepo wierzył. Niewdzięcznik.
— Nienawidzę cię — jęczy Red, rzucając w Hyacintha poduszką, lecz cierpienie jest zbyt wielkie, by mogła trafić go w tę głupią, acz uroczą twarz — Czy jest już za późno, żeby powiedzieć mamie, że wcale nie chcemy młodszego brata? — pyta starszą Sprout, chociaż po tonie widać, że mówi to bardziej żartobliwie niż serio. Kochała tego rudego urwisa, tylko obecnie ta miłość łączyła się z podduszeniem. Pisnęła też z oburzeniem, kiedy bezczelnie władował się między dziewczęta, wcześniej drażniąc wrażliwe zmysły i pokręciła noskiem, na widok nieznanego specyfiku.
— No Mona, do dna — zachęca nauczycielkę, sama zamierzała się nieco wstrzymać z zakosztowaniem wynalazku brata, bo podciągnięcie się do pozycji na wpół leżącej wymagało zbyt wiele wysiłku. Plus, niech ona wpierw poeksperymentuje.
— Nieee, współczuj mi — jęczy niczym pięciolatka Red, pociągając nosem dla zwiększenia empatii wobec siebie od jakże podłej brunetki, która za nic troskę o młodsze, ranione wielokrotnie przez własny organizm rodzeństwo ma. Zaraz jednak żałuje tego ruchu, bo trochę jakby widzi tańczące hipogryfy przed oczami. Tylko czemu mają one na głowach tupeciki? — Leczyć...umiem leczyć? — dziwi się szczerze, marszcząc lekko brwi, a potem uświadamia sobie, że przecież kilka ostatnich lat spędziła w zasadzie w szpitalu. Zabawne. Wzrokiem stara się odnaleźć swoją różdżkę, a kiedy już natrafia na konkretne drewno, wyciąga dłoń, lecz ta magicznie się weń nie pojawia — Nie mogę, nie sięgam — odpowiada więc Pomonie płaczliwie, chce coś jeszcze dodać, gdy drzwi do sypialni się otwierają, a w nich pojawia się on. Diabelskie ziarenko gotowe pozbawić żywota swoje własne siostry, które wspólnie go wychowywały z miłością, troską oraz wyssanymi z palca, strasznymi historiami, w które ślepo wierzył. Niewdzięcznik.
— Nienawidzę cię — jęczy Red, rzucając w Hyacintha poduszką, lecz cierpienie jest zbyt wielkie, by mogła trafić go w tę głupią, acz uroczą twarz — Czy jest już za późno, żeby powiedzieć mamie, że wcale nie chcemy młodszego brata? — pyta starszą Sprout, chociaż po tonie widać, że mówi to bardziej żartobliwie niż serio. Kochała tego rudego urwisa, tylko obecnie ta miłość łączyła się z podduszeniem. Pisnęła też z oburzeniem, kiedy bezczelnie władował się między dziewczęta, wcześniej drażniąc wrażliwe zmysły i pokręciła noskiem, na widok nieznanego specyfiku.
— No Mona, do dna — zachęca nauczycielkę, sama zamierzała się nieco wstrzymać z zakosztowaniem wynalazku brata, bo podciągnięcie się do pozycji na wpół leżącej wymagało zbyt wiele wysiłku. Plus, niech ona wpierw poeksperymentuje.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Reinkarnacja
Szybka odpowiedź