Zagracaj ile się da
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Salon
Największy pokój pełni funkcję salonu, to oczywiste. Wygląda na trochę zaniedbany, ale to przez ogromną ilość roślin walających się dosłownie wszędzie oraz porozrzucanych książek czy pergaminów z pracami domowymi hogwarckich uczniów. W kanapę idzie się zapaść, natomiast wiklinowe fotele trochę wpijają się w ciało, ale oprócz tego są całkiem niezłe. Za jednym z nich znajduje się wejście na balkon.
Na pomieszczenie nałożone jest zaklęcie Muffliato.
[bylobrzydkobedzieladnie]
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Ostatnio zmieniony przez Pomona Sprout dnia 16.08.17 23:52, w całości zmieniany 1 raz
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Koniec kwietnia, ale przed odsieczą
Nie umiem się zdecydować. Czy to dobrze, czy źle, że otwieram powoli oczy pozwalając światłu dotrzeć pod powieki. Sen się kończy - chociaż niewątpliwie był snem bardzo miłym, to uczucie zażenowania spowodowane śliną na poduszce oraz palącym zawstydzeniem z powodu treści rozgrywających się w nocnej marze scen, chyba jednak dominuje nad całą resztą. Zaczynają mnie piec policzki, nerwowo wyrzucam poduchę na ziemię, przykrywając się pościelą od stóp do głów. Nie wiem co to ma na celu - może zniknę? Lub z powodu niedostatku tlenu mój mózg się zawiesi zapominając ostatnie kilka godzin z mojego sennego życia? Och, mijają minuty i nic się nie dzieje. Nadal mam przed oczami niektóre sceny, a twarz nie ustaje w swoim szkarłatnym zabarwieniu. Kilka potępieńczych jęków wydobywa się z oków kołdrowego muru, wyrażając tym samym skrajne niezadowolenie z powodu zaistniałej sytuacji. Biadolę jeszcze chwilę na siebie, pod nosem, chociaż i tak nikt tego nie słyszy. Wreszcie zrywam się do pozycji siedzącej na pewno wyglądając jak czterdzieści dziewięć nieszczęść - potargane włosy odstające w każdą stronę oraz smutna podkówka naburmuszonej Pomony na pewno nie dodaje mi uroku. Omiatam wzrokiem niewielkie pomieszczenie oddychając płytko. Wtem przypomnienie uderza mnie z pięści w twarz - lekcja eliksirów z Nealą! Przypadek? Nie sądzę. Jęczę jeszcze głośniej nie wierząc, że spotyka to właśnie mnie. I chociaż naprawdę to wszystko było miłe, to jednak bardzo, ale to bardzo nieodpowiednie - szczególnie na dzień dzisiejszy. Przymykam oczy starając się pogłębić swój oddech, byleby tylko odzyskać upragniony spokój oraz równowagę wewnętrzną. Trwam w niej kilka dobrych minut aż wreszcie nie wytrzymuję.
- Chrzanić to. Zjem lody. - Podejmuję sprawną, męską decyzję. Wstaję dotykając stopami zimnej podłogi. Znów gdzieś zapodziałam kapcie. W szaleńczym biegu, jakbym próbowała tańczyć wyjątkowo skoczny taniec, odrzucam poduszkę na łóżko i znikam w łazience. Na długi czas. Nie, przecież Brendan jest w pracy, albo gdzieś tam, spokojnie! Po drodze rzeczywiście zjadam trochę lodów, ale to tak w szaleńczym biegu, więc się nie liczy! Wreszcie się ubieram, a kiedy wydaje mi się, że wyglądam jak człowiek, teleportuję się do centrum Londynu, pod mieszkanie Weasley’ów. Dużo łatwiej byłoby uczyć się u nich (mniej zachodu z transportem), ale taka mała przestrzeń trochę mnie przeraża. Chyba wolę wysadzić swój salon niż ich prawie całe lokum. Z takimi myślami pukam do drzwi.
- Neala! - witam radośnie dużą już pannicę, ale i tak cię ściskam jak jakaś ciotka, co widzi w tobie malutkie dziewczątko. Trochę z przerażeniem rozglądam się czy jesteś sama, a policzki chyba robią mi się czerwieńsze. Na szczęście wszystko w porządku. - Gotowa do drogi? - pytam, po czym pewnie udajemy się na Błędnego Rycerza. Teleportacji nie umiesz, ja nie umiem łącznej, więc musimy sobie jakoś radzić. Dobrze, że szybko docieramy do Hogsmeade. Pewnie nie mogę się powstrzymać i wykupuję pół Miodowego Królestwa, którym dzielę się z tobą. - Tylko nie mów nic bratu - zastrzegam konspiracyjnie, nie mogąc powstrzymać się przed kolejną falą zawstydzenia widoczną na mojej twarzy. Weź się w garść Pom.
W końcu udaje nam się dotrzeć do mojego mieszkanka. Opadam na kanapę w salonie, poklepując miejsce obok.
- Siadaj, musimy nabrać energii na naukę - mówię wesolutko. - Co tam u ciebie kochana? Chcesz się dowiedzieć czegoś konkretnego? - pytam ogólnie i szczególnie, wpychając kolejny kawałek czekoladowego bloku do ust. Niezbyt to pedagogiczne, ale ostatecznie to mam wolne od pracy! Musimy się trochę zrelaksować zanim puścimy z dymem pokój.
Nie umiem się zdecydować. Czy to dobrze, czy źle, że otwieram powoli oczy pozwalając światłu dotrzeć pod powieki. Sen się kończy - chociaż niewątpliwie był snem bardzo miłym, to uczucie zażenowania spowodowane śliną na poduszce oraz palącym zawstydzeniem z powodu treści rozgrywających się w nocnej marze scen, chyba jednak dominuje nad całą resztą. Zaczynają mnie piec policzki, nerwowo wyrzucam poduchę na ziemię, przykrywając się pościelą od stóp do głów. Nie wiem co to ma na celu - może zniknę? Lub z powodu niedostatku tlenu mój mózg się zawiesi zapominając ostatnie kilka godzin z mojego sennego życia? Och, mijają minuty i nic się nie dzieje. Nadal mam przed oczami niektóre sceny, a twarz nie ustaje w swoim szkarłatnym zabarwieniu. Kilka potępieńczych jęków wydobywa się z oków kołdrowego muru, wyrażając tym samym skrajne niezadowolenie z powodu zaistniałej sytuacji. Biadolę jeszcze chwilę na siebie, pod nosem, chociaż i tak nikt tego nie słyszy. Wreszcie zrywam się do pozycji siedzącej na pewno wyglądając jak czterdzieści dziewięć nieszczęść - potargane włosy odstające w każdą stronę oraz smutna podkówka naburmuszonej Pomony na pewno nie dodaje mi uroku. Omiatam wzrokiem niewielkie pomieszczenie oddychając płytko. Wtem przypomnienie uderza mnie z pięści w twarz - lekcja eliksirów z Nealą! Przypadek? Nie sądzę. Jęczę jeszcze głośniej nie wierząc, że spotyka to właśnie mnie. I chociaż naprawdę to wszystko było miłe, to jednak bardzo, ale to bardzo nieodpowiednie - szczególnie na dzień dzisiejszy. Przymykam oczy starając się pogłębić swój oddech, byleby tylko odzyskać upragniony spokój oraz równowagę wewnętrzną. Trwam w niej kilka dobrych minut aż wreszcie nie wytrzymuję.
- Chrzanić to. Zjem lody. - Podejmuję sprawną, męską decyzję. Wstaję dotykając stopami zimnej podłogi. Znów gdzieś zapodziałam kapcie. W szaleńczym biegu, jakbym próbowała tańczyć wyjątkowo skoczny taniec, odrzucam poduszkę na łóżko i znikam w łazience. Na długi czas. Nie, przecież Brendan jest w pracy, albo gdzieś tam, spokojnie! Po drodze rzeczywiście zjadam trochę lodów, ale to tak w szaleńczym biegu, więc się nie liczy! Wreszcie się ubieram, a kiedy wydaje mi się, że wyglądam jak człowiek, teleportuję się do centrum Londynu, pod mieszkanie Weasley’ów. Dużo łatwiej byłoby uczyć się u nich (mniej zachodu z transportem), ale taka mała przestrzeń trochę mnie przeraża. Chyba wolę wysadzić swój salon niż ich prawie całe lokum. Z takimi myślami pukam do drzwi.
- Neala! - witam radośnie dużą już pannicę, ale i tak cię ściskam jak jakaś ciotka, co widzi w tobie malutkie dziewczątko. Trochę z przerażeniem rozglądam się czy jesteś sama, a policzki chyba robią mi się czerwieńsze. Na szczęście wszystko w porządku. - Gotowa do drogi? - pytam, po czym pewnie udajemy się na Błędnego Rycerza. Teleportacji nie umiesz, ja nie umiem łącznej, więc musimy sobie jakoś radzić. Dobrze, że szybko docieramy do Hogsmeade. Pewnie nie mogę się powstrzymać i wykupuję pół Miodowego Królestwa, którym dzielę się z tobą. - Tylko nie mów nic bratu - zastrzegam konspiracyjnie, nie mogąc powstrzymać się przed kolejną falą zawstydzenia widoczną na mojej twarzy. Weź się w garść Pom.
W końcu udaje nam się dotrzeć do mojego mieszkanka. Opadam na kanapę w salonie, poklepując miejsce obok.
- Siadaj, musimy nabrać energii na naukę - mówię wesolutko. - Co tam u ciebie kochana? Chcesz się dowiedzieć czegoś konkretnego? - pytam ogólnie i szczególnie, wpychając kolejny kawałek czekoladowego bloku do ust. Niezbyt to pedagogiczne, ale ostatecznie to mam wolne od pracy! Musimy się trochę zrelaksować zanim puścimy z dymem pokój.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dzień niby był jak każdy inny – a przynajmniej zdawał się takim. Słońce wzeszło rano – jak zawsze. Oczy też otworzyłam leżąc na łóżku – jak zawsze - mimo tego, że usilnie próbowałam postawić na tym, by chociaż przez kilka dni łóżko zajmował Bren. Choć jego ostatni powrót wstrząsnął mną do ostatniej komórki w ciele, przeszliśmy nad tym do porządku dziennego – jak zawsze. Ale nie mogłam nie zauważyć, że nastroje wszystkich jakieś takie mocniej zasępione są – jak nigdy. Zwłaszcza w ostatnich dniach.
Czoło Brendana prawie nieustannie przecina podłużna bruzda, pojawiała się zawsze gdy rozmyślał nad czymś mocniej, lub gdy coś go bardziej trapiło choć – jak zawsze – nigdy mi o tym nie mówił. Odrzuciłam kołdrę na bok wstając i – jak zawsze – uświadamiając sobie, że mój brat już od dawna na nogach w całym odzieniu skompletowanym i narzuconym na ramiona. Ruszyłam więc bez słowa w stronę kącika w naszym mieszkaniu który nazywaliśmy kuchnią i zaczęłam przygotowania. Nie witałam go widząc już po pierwszym spojrzeniu że – pochłonięty własnymi myślami – nawet nie dosłyszy słów które wypowiadam, a nawet jeśli dotrą one do jego świadomości odmruknie coś. Zresztą, nie chciałam mu przeszkadzać. Wiedziałam, że siedząc na kuchennym stołku błądząc wzrokiem za oknem myślami jest daleko.
Zaczęłam nucić cichutko jakąś melodię, która wrednie utkwiła mi w głowie i kołatała się w niej przychodząc od czasu do czasu. Biały kubek wylądował przed nim chwilę później z kawą na której smak mimowolnie się krzywiłam – bleh, jak można było to w ogóle pić. Talerz z jajkami też zaraz znalazł się przed nim. Wzruszeniem ramion zbyłam krótki komentarz, że powinnam jeszcze spać. Mogłabym – to fakt, ale nie wiem czy powinnam? Wątpliwe. Wstawałam razem z nim i usypiałam tak naprawdę dopiero, gdy miałam pewność że wrócił do domu – niekoniecznie cały i zdrowy. Dłonie samoistnie zajęły się przygotowywaniem drugiego śniadania, gdy w międzyczasie podjadałam swoją porcję śniadania.
-Idę dzisiaj uczyć się eliksirów, Brendan. – mówię mu, bardziej w kwestii informacyjnej. Zaczynam też jakiś monolog dotyczący moich ostatnich zajęć u Pomony. Coś poszło kompletnie nie tak i nasze włosy odstawały na wszystkie strony. Ale jakoś w eliksirach nigdy nie przodowałam. Nie widziałam siebie jako alchemiczki – bo co to za radość stać na kotłem i mieszać w nim. Gotowanie to co innego, bo zjeść dobre rzeczy można. Kompletnie też nie przejmuję się brakiem odpowiedzi, czy zdawkowymi potaknięciami. Mówię bardziej bo muszę i lubię i chcę żeby wiedział co u mnie, niż żeby gratulował mi nieudanego eliksiru. W końcu dłonie zaprzestają pracować. Dwie paczuszki owinięte w biały papier są gotowe. Przepasane szarym sznurkiem. Do jednej dołączona karteczka – dla pana Lisa, a jakże! Bardzo, ale to bardzo go podziwiam – tak jak Brena oczywiście że też, ale pan Lis to nie Bren. Bren mówi, że zjada moje kanapki – zarówno on jak i pan Lis – mam nadzieję że to prawda, bo czasem boję się że Bren to zmartwienia je zamiast jedzenia. A posiłek we dwójkę zawsze lepiej smakuje – mama tak mówiła. W końcu Brendan wychodzi, a ja jak zwykle życzę mu miłego dnia, choć jego mina zdaje się mówić że te miłe omijają go szerokim łukiem – będę musiała wybrać się z nimi na rozmowę.
Chwilę po nim przychodzi Pomona, ja już czekam gotowa cała prosto do wyjścia. Niby mogłabym sama do niej iść, ale chyba obie lubimy ten nasz, swojego rodzaju, rytuał. Wsiadamy w rycerza a potem wykupujemy pół Miodowego Królestwa. Śmieję się serdecznie gdy mi zakazuje opowiadać o tym Brendanowi i ochoczo przytakuję głowa. Niedługo później jesteśmy już u niej – przytulnie tu ma. Tak po domowemu. Ale i nie umyka mi to, że i ona jakaś inna dziś jest. Inna niż ostatnio była. Strapiona bardziej choć tylko w oczach to strapienie widać. Coś się działo – wiedziałam to na pewno, Eileen zresztą powiedziała mi że tak. Żal mi tylko było, że pomóc w stanie nie jestem im wszystkim. I ta bezsilność tylko trochę mnie denerwowała. Bardziej chyba motywację podnosiła, żeby uczyć się i jak najszybciej do pomocy zdolnym być. Zasiadam w salonie, obok niej na kanapie i sama z radością pałaszuję czekoladowe ciasto.
-Wiesz, Pomono, ostatnio kuzyn Garrett opowiadał mi o patronusie – bardzo potężnym zaklęciu – bo chciałam nauczyć się czegoś co pomoże mi chronić – nie tylko siebie, ale każdego innego. Czy myślisz… czy jest jakiś eliksir, który by pomagał? Może leczył? Ale żeby trudny nie był, bo wiesz że trochę na wojennej ścieżce z eliksirami jestem i jakoś mnie za bardzo nie lubią. – mówię w końcu spokojnie, zawieszając uważne spojrzenie niebieskich tęczówek na zielarce. Często to mówiłam, gdy pytali mnie, czego chcę się uczyć. Ale nie dlatego, że nie wiedziałam czego chcę się uczyć – chciałam wszystkiego. Bardziej w tym wszystkim szło o to, że – jak Brendan mówił – magia była dobra jeśli my jej dobrze używaliśmy. A ja nie chciałam niczego więcej nad to, jak móc nią pomagać, bowiem odnosiłam wrażenie, że ostatnio nietrudno było znaleźć człowieka potrzebującego pomocy.
Czoło Brendana prawie nieustannie przecina podłużna bruzda, pojawiała się zawsze gdy rozmyślał nad czymś mocniej, lub gdy coś go bardziej trapiło choć – jak zawsze – nigdy mi o tym nie mówił. Odrzuciłam kołdrę na bok wstając i – jak zawsze – uświadamiając sobie, że mój brat już od dawna na nogach w całym odzieniu skompletowanym i narzuconym na ramiona. Ruszyłam więc bez słowa w stronę kącika w naszym mieszkaniu który nazywaliśmy kuchnią i zaczęłam przygotowania. Nie witałam go widząc już po pierwszym spojrzeniu że – pochłonięty własnymi myślami – nawet nie dosłyszy słów które wypowiadam, a nawet jeśli dotrą one do jego świadomości odmruknie coś. Zresztą, nie chciałam mu przeszkadzać. Wiedziałam, że siedząc na kuchennym stołku błądząc wzrokiem za oknem myślami jest daleko.
Zaczęłam nucić cichutko jakąś melodię, która wrednie utkwiła mi w głowie i kołatała się w niej przychodząc od czasu do czasu. Biały kubek wylądował przed nim chwilę później z kawą na której smak mimowolnie się krzywiłam – bleh, jak można było to w ogóle pić. Talerz z jajkami też zaraz znalazł się przed nim. Wzruszeniem ramion zbyłam krótki komentarz, że powinnam jeszcze spać. Mogłabym – to fakt, ale nie wiem czy powinnam? Wątpliwe. Wstawałam razem z nim i usypiałam tak naprawdę dopiero, gdy miałam pewność że wrócił do domu – niekoniecznie cały i zdrowy. Dłonie samoistnie zajęły się przygotowywaniem drugiego śniadania, gdy w międzyczasie podjadałam swoją porcję śniadania.
-Idę dzisiaj uczyć się eliksirów, Brendan. – mówię mu, bardziej w kwestii informacyjnej. Zaczynam też jakiś monolog dotyczący moich ostatnich zajęć u Pomony. Coś poszło kompletnie nie tak i nasze włosy odstawały na wszystkie strony. Ale jakoś w eliksirach nigdy nie przodowałam. Nie widziałam siebie jako alchemiczki – bo co to za radość stać na kotłem i mieszać w nim. Gotowanie to co innego, bo zjeść dobre rzeczy można. Kompletnie też nie przejmuję się brakiem odpowiedzi, czy zdawkowymi potaknięciami. Mówię bardziej bo muszę i lubię i chcę żeby wiedział co u mnie, niż żeby gratulował mi nieudanego eliksiru. W końcu dłonie zaprzestają pracować. Dwie paczuszki owinięte w biały papier są gotowe. Przepasane szarym sznurkiem. Do jednej dołączona karteczka – dla pana Lisa, a jakże! Bardzo, ale to bardzo go podziwiam – tak jak Brena oczywiście że też, ale pan Lis to nie Bren. Bren mówi, że zjada moje kanapki – zarówno on jak i pan Lis – mam nadzieję że to prawda, bo czasem boję się że Bren to zmartwienia je zamiast jedzenia. A posiłek we dwójkę zawsze lepiej smakuje – mama tak mówiła. W końcu Brendan wychodzi, a ja jak zwykle życzę mu miłego dnia, choć jego mina zdaje się mówić że te miłe omijają go szerokim łukiem – będę musiała wybrać się z nimi na rozmowę.
Chwilę po nim przychodzi Pomona, ja już czekam gotowa cała prosto do wyjścia. Niby mogłabym sama do niej iść, ale chyba obie lubimy ten nasz, swojego rodzaju, rytuał. Wsiadamy w rycerza a potem wykupujemy pół Miodowego Królestwa. Śmieję się serdecznie gdy mi zakazuje opowiadać o tym Brendanowi i ochoczo przytakuję głowa. Niedługo później jesteśmy już u niej – przytulnie tu ma. Tak po domowemu. Ale i nie umyka mi to, że i ona jakaś inna dziś jest. Inna niż ostatnio była. Strapiona bardziej choć tylko w oczach to strapienie widać. Coś się działo – wiedziałam to na pewno, Eileen zresztą powiedziała mi że tak. Żal mi tylko było, że pomóc w stanie nie jestem im wszystkim. I ta bezsilność tylko trochę mnie denerwowała. Bardziej chyba motywację podnosiła, żeby uczyć się i jak najszybciej do pomocy zdolnym być. Zasiadam w salonie, obok niej na kanapie i sama z radością pałaszuję czekoladowe ciasto.
-Wiesz, Pomono, ostatnio kuzyn Garrett opowiadał mi o patronusie – bardzo potężnym zaklęciu – bo chciałam nauczyć się czegoś co pomoże mi chronić – nie tylko siebie, ale każdego innego. Czy myślisz… czy jest jakiś eliksir, który by pomagał? Może leczył? Ale żeby trudny nie był, bo wiesz że trochę na wojennej ścieżce z eliksirami jestem i jakoś mnie za bardzo nie lubią. – mówię w końcu spokojnie, zawieszając uważne spojrzenie niebieskich tęczówek na zielarce. Często to mówiłam, gdy pytali mnie, czego chcę się uczyć. Ale nie dlatego, że nie wiedziałam czego chcę się uczyć – chciałam wszystkiego. Bardziej w tym wszystkim szło o to, że – jak Brendan mówił – magia była dobra jeśli my jej dobrze używaliśmy. A ja nie chciałam niczego więcej nad to, jak móc nią pomagać, bowiem odnosiłam wrażenie, że ostatnio nietrudno było znaleźć człowieka potrzebującego pomocy.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Lody smakują dobrze, nawet w tych gorzkich czasach. Tak samo jak czekolada, ciasto oraz inne słodkości dostępne dla każdego w Miodowym Królestwie. Słodycz pozwala zignorować dotychczasowe potknięcia - działa lepiej niż niejedno zaklęcie zasklepiające rany. Włącznie z tymi natury psychicznej, a niekoniecznie fizycznej. Co jakiś czas myśli niebezpiecznie dryfują po rejonach minionego snu, co jest karygodne, zwłaszcza, że objawia się samoistnym czerwienieniem policzków - bez konkretnej przyczyny. Przynajmniej nieznanej światu zewnętrznemu. Mam ochotę co rusz płakać oraz śmiać się z własnej głupoty, ale nie wypada. Nie wypada podczas podróży do jak i z mieszkania Weasley’ów, nie wypada już po powrocie do domu, skoro nie jestem w nim sama. Bardzo się cieszę, że jesteś tu Neala, że dzielnie walczysz z trudami eliksirów i radujesz moją duszę. Tylko moment jest bardzo nie taki. Wolałabym się zakopać w odmętach pościeli, zjeść wszystkie słodycze oraz zapłakać smutno nad własnym jestestwem. Tymczasem muszę trzymać emocje na wodzy, nie myśleć o tym, co było oraz co będzie. Skoncentrować się wyłącznie na chwili obecnej, a wraz z nią na postępowaniu pedagogicznym. Nie udaje mi się to - sądząc po naszym zalegnięciu na kanapie oraz pałaszowaniu ciast, których pałaszować nie powinnyśmy. Raczej miałyśmy od razu stanąć przy przygotowanym za naszymi plecami stanowisku alchemicznym, ale tak naprawdę to trochę nie mam na to siły. Jestem za mocno rozkojarzona, wzrok przebiega z jednego mebla na drugi, czasem spoczywa na tobie udając, że w konstelacji pięknych piegów oraz płomieniu włosów nie widzę cech przypominających mi o twoim bracie. To zbyt trudne. Wolałabym to odłożyć na inny termin, najlepiej na bliżej nieokreślone nigdy. Nie wiem nawet, że jutro podejmę decyzję o tym, żeby odpocząć od tej znajomości oraz skierować ją ponownie na właściwe tory - do stacji wiecznej przyjaźni. I nie wiem też, że wszystkie postanowienia legną w gruzach, bo najwidoczniej myślami ściągnę senną marę. Jest gorzej niż źle.
Te wszystkie desperackie myśli kłębią się w mojej głowie, a ich rozpaczliwy krzyk przerywany jest tylko kolejnym chrupnięciem w buzi. Nie wiem ile tak tkwię z tępym wyrazem twarzy kiedy wreszcie twoje słowa zaczynają do mnie docierać. Wlewają się do świadomości, powoli, z wyczuciem. Och. Garrett, patronus, eliksir. Dobrze. Coś tam zaczyna mi się układać, w jakąś taką powiedzmy logiczną całość. Kiwam głową z udawanym zrozumieniem, ostatni kawałek czekolady wpychając sobie do buzi niemal na siłę. W zamyśleniu nad odpowiednim wywarem przeżuwam kolejne porcje kakao, chociaż to dość trudne zadanie, z którym naprawdę męczę się dłuższą chwilę. Wszystko dlatego, żeby nie palnąć żadnej głupoty, co przychodzi mi z niebywałą wręcz łatwością.
- Są eliksiry lecznicze, są eliksiry, co mogą pomóc, ale żaden nie przypomina działaniem zaklęcia expecto patronum - mówię w końcu, kiedy przełykam ostatni kęs. - No i trudno o miksturę zarówno pomocną jak i łatwą w przyrządzeniu. Możemy się umówić, że zaczniemy od czegoś naprawdę prostego, a jak wyjdzie, to stworzymy naprawdę przydatny eliksir, co ty na to? - proponuję spoglądając na ciebie i uśmiechając się lekko. Wszystko ma tworzyć misterny obraz zwyczajnej, codziennej Pomony. Wierzę w swój sukces, cukry powoli rozchodzą się po ciele dając gwarancję powodzenia tejże skomplikowanej oraz wymagającej misji. Odgarniam też trochę twoje włosy do tyłu w dość czułym, chociaż mało kontrolowanym geście. Za dużo emocji, zero ich ujścia.
Te wszystkie desperackie myśli kłębią się w mojej głowie, a ich rozpaczliwy krzyk przerywany jest tylko kolejnym chrupnięciem w buzi. Nie wiem ile tak tkwię z tępym wyrazem twarzy kiedy wreszcie twoje słowa zaczynają do mnie docierać. Wlewają się do świadomości, powoli, z wyczuciem. Och. Garrett, patronus, eliksir. Dobrze. Coś tam zaczyna mi się układać, w jakąś taką powiedzmy logiczną całość. Kiwam głową z udawanym zrozumieniem, ostatni kawałek czekolady wpychając sobie do buzi niemal na siłę. W zamyśleniu nad odpowiednim wywarem przeżuwam kolejne porcje kakao, chociaż to dość trudne zadanie, z którym naprawdę męczę się dłuższą chwilę. Wszystko dlatego, żeby nie palnąć żadnej głupoty, co przychodzi mi z niebywałą wręcz łatwością.
- Są eliksiry lecznicze, są eliksiry, co mogą pomóc, ale żaden nie przypomina działaniem zaklęcia expecto patronum - mówię w końcu, kiedy przełykam ostatni kęs. - No i trudno o miksturę zarówno pomocną jak i łatwą w przyrządzeniu. Możemy się umówić, że zaczniemy od czegoś naprawdę prostego, a jak wyjdzie, to stworzymy naprawdę przydatny eliksir, co ty na to? - proponuję spoglądając na ciebie i uśmiechając się lekko. Wszystko ma tworzyć misterny obraz zwyczajnej, codziennej Pomony. Wierzę w swój sukces, cukry powoli rozchodzą się po ciele dając gwarancję powodzenia tejże skomplikowanej oraz wymagającej misji. Odgarniam też trochę twoje włosy do tyłu w dość czułym, chociaż mało kontrolowanym geście. Za dużo emocji, zero ich ujścia.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mam zawsze lubiła mówić, że człowiek musi jeść, ale nie przejadać się. Bo gdy się przejada, to pustkę próbuje zajeść i to nie tą, którą głód wywołuje, a tą drugą, której jedzeniem zapchać się nie da choćbyśmy w siebie wrzucili tony jedzenia. Znaczy, to nie tak, że nie lubiłam jeść. Kochałam, czasem nawet więcej zjadłam niż to wypadało, czy powinnam(zwłaszcza słodyczy) i pokutowałam potem bólem brzucha. Ale zrozumiałam dopiero o jakiej pustce nie zrodzonej z jedzenia mówiła dopiero po jej śmierci. I po pogrzebie. Na pogrzebie nie byłam w stanie jeść. Wszystko zdawało mi się stawać w gardle. I właściwie chęci mi jakoś brakowało. Bo jak tu jeść, gdy przytłaczała świadomość, że już nigdy z nią razem zjeść mi nie przyjdzie?
Nie wiedziałam, ogólnie mało wtedy jadłam. Ale potem apetyt mi wrócił na nowo gdy w głowie wiele rzeczy zaczęłam rozumieć i dostrzegać. A potem odkryłam, że przygotowaniem posiłku dla kogoś radość można sprawić. I że w sumie samo jedzenie przyjemne jest, zwłaszcza jak z kimś kogo się ceni się je zjada. Dlatego lubiłam jeść z kuzyneczką Pomoną, nawet czasem się trochę objeść, ale potem wziąć się do roboty. Czy raczej spróbować mieszkania jej nie wysadzić, bo w sumie każdy wiedział, że w naszych genach to eliksiry raczej nie znajdowały dla siebie dobrego miejsca.
W końcu wypowiadam na głos swoje myśli. Cały czas pamiętając, że – tak jak Bren mówił – magia dobra jest, kiedy my jej dobrze używamy. I właściwie to nie wiem, czemu ktoś miałby chcieć jej źle używać, na przykład do krzywdzenia innych, kiedy to może jej użyć by się komuś przysłużyć, pomóc, gdy ten tego potrzebuje. Słucham uważnie tego, co mówi mi Pomona, mierzę jej spojrzeniem jakby się zastanawiając, jestem Weasley’em, chciałabym więc tak jak i brat mój i kuzyn robić rzeczy dobre i potrzebne i pomocne, ale też pamiętam jak mi tłumaczyli, ze do celu cierpliwie dążyć należy i nie ma żadnej drogi na skróty. A przy eliksirach to szczególnie małe kroczki powinnam brać, żeby jeszcze przypadkiem szkód nie narobić większych.
- Możemy zacząć właśnie tak. W sumie to rozsądne nawet, biorąc pod uwagę fakt, że ja i eliksiry to raczej mało po drodze wspólnego mamy. – mówię uśmiechając się do niej i sama biorąc ostatniego kęsa tego przepysznego ciasta. Potem podnoszę się i otrzepuję -trochę znoszoną już, ale mocno ulubioną – sukienkę. Potem klaskam raz w dłonie i uśmiecham się promiennie w stronę mojej nauczycielki. – Od czego więc zaczniemy? – pytam czując narastającą we mnie ciekawość. To nic, że eliksiry mnie nie lubią, ja zamierzam polubić je. Ba! Poskromię je nawet i może pierwszym w historii Weasley’owskim mistrzem eliksirów zostanę.
Nie wiedziałam, ogólnie mało wtedy jadłam. Ale potem apetyt mi wrócił na nowo gdy w głowie wiele rzeczy zaczęłam rozumieć i dostrzegać. A potem odkryłam, że przygotowaniem posiłku dla kogoś radość można sprawić. I że w sumie samo jedzenie przyjemne jest, zwłaszcza jak z kimś kogo się ceni się je zjada. Dlatego lubiłam jeść z kuzyneczką Pomoną, nawet czasem się trochę objeść, ale potem wziąć się do roboty. Czy raczej spróbować mieszkania jej nie wysadzić, bo w sumie każdy wiedział, że w naszych genach to eliksiry raczej nie znajdowały dla siebie dobrego miejsca.
W końcu wypowiadam na głos swoje myśli. Cały czas pamiętając, że – tak jak Bren mówił – magia dobra jest, kiedy my jej dobrze używamy. I właściwie to nie wiem, czemu ktoś miałby chcieć jej źle używać, na przykład do krzywdzenia innych, kiedy to może jej użyć by się komuś przysłużyć, pomóc, gdy ten tego potrzebuje. Słucham uważnie tego, co mówi mi Pomona, mierzę jej spojrzeniem jakby się zastanawiając, jestem Weasley’em, chciałabym więc tak jak i brat mój i kuzyn robić rzeczy dobre i potrzebne i pomocne, ale też pamiętam jak mi tłumaczyli, ze do celu cierpliwie dążyć należy i nie ma żadnej drogi na skróty. A przy eliksirach to szczególnie małe kroczki powinnam brać, żeby jeszcze przypadkiem szkód nie narobić większych.
- Możemy zacząć właśnie tak. W sumie to rozsądne nawet, biorąc pod uwagę fakt, że ja i eliksiry to raczej mało po drodze wspólnego mamy. – mówię uśmiechając się do niej i sama biorąc ostatniego kęsa tego przepysznego ciasta. Potem podnoszę się i otrzepuję -trochę znoszoną już, ale mocno ulubioną – sukienkę. Potem klaskam raz w dłonie i uśmiecham się promiennie w stronę mojej nauczycielki. – Od czego więc zaczniemy? – pytam czując narastającą we mnie ciekawość. To nic, że eliksiry mnie nie lubią, ja zamierzam polubić je. Ba! Poskromię je nawet i może pierwszym w historii Weasley’owskim mistrzem eliksirów zostanę.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Jedzenie jest dobre - uspokaja, pozwala zebrać energię. Będziemy jej potrzebować, żeby zmierzyć się z konsekwencjami naszych poczynań w kierunku eliksirowarstwa. Jestem w ich przygotowywaniu całkiem przeciętna, ale na naukę wystarczy. Nie będziemy zaraz próbować uwarzyć veritaserum albo felix felicis, tylko zwykłą miksturę, która się przyda każdemu w domu. Długo myślałam nad doborem repertuaru dzisiejszej lekcji, ale ostatecznie wygrała jedna formuła. Natrętnie po głowie chodził mi eliksir dyńka, ale jego trucicielskie właściwości niestety okazały się być barierą nie do przeskoczenia. Nie chcę uczyć Neali szkodzić, tylko pomagać. To dobre dziewczę - lady Ponczka! Nie ma co jej tego odbierać. Życie już ją przytłoczyło, a wraz z wchodzeniem w dorosłość wcale nie będzie lepiej. Za murami domostw dzieją się tragiczne rzeczy. Co innego widzieć poszkodowanego brata wracającego po pracy bądź misji, a co innego uczestniczyć w tej wojnie.
Jednak nie myślę o tym - przy czekoladzie czarne myśli odlatują w siną dal. Dziś jest dobrze, chociaż niepewnie - czerwienię się co chwilę, bo docierają do świadomości wstydliwe fragmenty dzisiejszego snu. Staram się zatem krążyć własnymi rozmyślaniami wokół przyszłej lekcji, która zbliża się nieuchronnie. Czas mija i dla nikogo nie robi wyjątku - nawet jeśli wspaniale jest siedzieć na miękkiej kanapie oraz zajadać się smakołykami, to nie jest to naszym dzisiejszym celem. Jednak aktualnie dryfuję trochę poza ramami rzeczywistości, bliżej mi do pierzastych, miękkich obłoczków niż twardej ziemi, po której zwykłam stąpać. Nawet na chwilę odłączam się zupełnie od świata własnego mieszkania, od ciebie wpatrującej się we mnie. Wzrok mam nieobecny, policzki czerwone, a czekolada przestaje się przeżuwać w moich ustach. Dopiero twój głos zwabia mnie z powrotem do teraźniejszości - przełykam rozdrobniony kęs oraz spoglądam na ciebie trochę nieprzytomnie. Kilka sekund później wreszcie rozumiem o co chodzi. Odkładam niedokończony blok na oparcie sofy.
- Właśnie! A eliksiry tak mają, że czasem wybuchają. Lepiej powoli. Ale jak pójdzie ci dobrze, to rzucimy cię na coś trudniejszego i bardziej przydatnego - zapewniam więc, uśmiechając się szeroko. Energicznie podnoszę się z siedzenia, prowadzę cię za mebel. Tam jest niewielki, prowizoryczny stoliczek, na którym znajduje się nóż oraz ingrediencje, na drugim, większym, pewniejszym stoi zestaw do eliksirów czyli cynowy kociołek oraz palnik. W środku jest łycha.
- Na sam początek trzeba mieć odpowiednie składniki. Żeby mieć składniki, należy wiedzieć co chce się przygotować. I dziś zrobimy iskrzący roztwór. Pomaga on w nauce oraz stymuluje pracę mózgu - opowiadam pokrótce. - Taki eliksir potrzebuje trzech składników roślinnych oraz czterech zwierzęcych. Potrafisz je rozpoznać? - pytam, wskazując na ułożone na blacie składniki. Pierwszy z nich to kwiat stokrotki, dalej jest gałązka mięty, a na końcu leży dorodna figa abisyńska. Jeżeli chodzi o części zwierzęce, to Neala może dostrzec pancerzyk chropianka, w niewielkiej fiolce śluz gumochłona, kilka sowich piór należących do Fruwokwiatu oraz w kolejnym naczynku pazur kuguchara. Pytanie tylko jak wiele z nich jest jej znane? Patrzę na nią zachęcająco. Nie chcę, żebym tylko ja mówiła, wolę, żeby i ona włączyła się w proces powstawania eliksiru - ja go potrafię zrobić. Aktywność jest z kolei potrzebna, gdyż mikstury to nie tylko mieszanie w kociołku!
Jednak nie myślę o tym - przy czekoladzie czarne myśli odlatują w siną dal. Dziś jest dobrze, chociaż niepewnie - czerwienię się co chwilę, bo docierają do świadomości wstydliwe fragmenty dzisiejszego snu. Staram się zatem krążyć własnymi rozmyślaniami wokół przyszłej lekcji, która zbliża się nieuchronnie. Czas mija i dla nikogo nie robi wyjątku - nawet jeśli wspaniale jest siedzieć na miękkiej kanapie oraz zajadać się smakołykami, to nie jest to naszym dzisiejszym celem. Jednak aktualnie dryfuję trochę poza ramami rzeczywistości, bliżej mi do pierzastych, miękkich obłoczków niż twardej ziemi, po której zwykłam stąpać. Nawet na chwilę odłączam się zupełnie od świata własnego mieszkania, od ciebie wpatrującej się we mnie. Wzrok mam nieobecny, policzki czerwone, a czekolada przestaje się przeżuwać w moich ustach. Dopiero twój głos zwabia mnie z powrotem do teraźniejszości - przełykam rozdrobniony kęs oraz spoglądam na ciebie trochę nieprzytomnie. Kilka sekund później wreszcie rozumiem o co chodzi. Odkładam niedokończony blok na oparcie sofy.
- Właśnie! A eliksiry tak mają, że czasem wybuchają. Lepiej powoli. Ale jak pójdzie ci dobrze, to rzucimy cię na coś trudniejszego i bardziej przydatnego - zapewniam więc, uśmiechając się szeroko. Energicznie podnoszę się z siedzenia, prowadzę cię za mebel. Tam jest niewielki, prowizoryczny stoliczek, na którym znajduje się nóż oraz ingrediencje, na drugim, większym, pewniejszym stoi zestaw do eliksirów czyli cynowy kociołek oraz palnik. W środku jest łycha.
- Na sam początek trzeba mieć odpowiednie składniki. Żeby mieć składniki, należy wiedzieć co chce się przygotować. I dziś zrobimy iskrzący roztwór. Pomaga on w nauce oraz stymuluje pracę mózgu - opowiadam pokrótce. - Taki eliksir potrzebuje trzech składników roślinnych oraz czterech zwierzęcych. Potrafisz je rozpoznać? - pytam, wskazując na ułożone na blacie składniki. Pierwszy z nich to kwiat stokrotki, dalej jest gałązka mięty, a na końcu leży dorodna figa abisyńska. Jeżeli chodzi o części zwierzęce, to Neala może dostrzec pancerzyk chropianka, w niewielkiej fiolce śluz gumochłona, kilka sowich piór należących do Fruwokwiatu oraz w kolejnym naczynku pazur kuguchara. Pytanie tylko jak wiele z nich jest jej znane? Patrzę na nią zachęcająco. Nie chcę, żebym tylko ja mówiła, wolę, żeby i ona włączyła się w proces powstawania eliksiru - ja go potrafię zrobić. Aktywność jest z kolei potrzebna, gdyż mikstury to nie tylko mieszanie w kociołku!
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Właściwie to lubię kuzyneczkę Pomonę. Właściwie to wszystkich lubię, chyba że dadzą mi jakiś powód do tego, żeby ich nie lubić, to wtedy to już całkiem inna sprawa jest. Bo raczej staram się z góry na ludzi nie patrzeć, bo i za niska jestem by góry na kogoś patrzeć móc. Ale też wiem, że jak komuś się szansę da i dobrem go obdarzy, to on tym samym się odwdzięcza. Zazwyczaj.
Tak na przykład ja – dobra się staram być i gdzie tylko spojrzę to dobrych ludzi widzę na około. Każdy życzliwy mi jest i pomocny i jeszcze czas swój poświęca by mnie czegoś nauczyć. Tak jak dzisiaj na przykład Pomona podejmowała próbę nauczenia mnie eliksirów. Trochę uważałam, że z góry przegraną, bo mimo, że w sumie to się uczyłam do nich, to i tak coś szło mocno nie tak. Ale nie przejmowałam się, bo my to chyba rodzinnie w genach mieliśmy bo Brendanowi też z nimi nigdy nie po drodze było.
- To dobry plan! – zgodziłam się prawie od razu. Oczywiście, że był dobry, przecież Pomona by mi nie dobrego nie przedstawiała. Ale jakoś tak słowa same mi się z ust wyrwały. Podniosłam się też zaraz, a potem dłonie uniosłam, żeby rude kosmyki związać w kitkę na czubku głowy. A potem to wzięłam i się dłońmi podparłam pod boki i spojrzałam na nią, gotowa do kolejnych wyzwań, czy tego konkretnego wyzwania, jakie przede mną miało zaraz się pojawić. – Oh, iskrzący roztwór brzmi ciekawie! – skomentowałam z niegasnącym entuzjazmem. Napój który stymulował pracę mózgu. Może, jakbym się go tak trochę napiła, to więcej w krótszym czasie udałoby mi się nauczyć. To całkiek ciekawa wizja, tak sobie trochę pomóc. Tylko znów, nie wiedziałam, czy nie wolałam sama osiągać rzeczy bez pomocy eliksirów, wtedy osiągnięcie celu jest bardziej moje? Hm… trudna sprawa.
Podeszłam do stolika spoglądając na składniki i marszcząc czoło, tylko kilka zdawało mi się znanych. Ale i tak się zawahałam, zanim wskazałam pierwszy dłonią, próbując znaleźć w myślach więcej odpowiedzi.
-To jest figa abisyńska. – zdecydowałam w końcu wskazując odpowiednio. – to kwiat stokrotki, a to gałązka mięty chyba. – zawyrokowałam niepewnie, spojrzałam dalej, ale żadne inne rzeczy nie wyglądały na tyle znajomo, bym czuła się pewnie. – To wygląda jak pazur kota. – wskazałam na część kuguchara, ale nad resztą tylko marszczyłam brwi bezskutecznie, głowa nie podsuwała żadnych wniosków, których byłabym pewna. – Reszty nie jestem pewna. – oznajmiłam, nie chcąc zgadywać na ślepo, bo przecież to żadnego znaczenia i sensu nie miało.
Tak na przykład ja – dobra się staram być i gdzie tylko spojrzę to dobrych ludzi widzę na około. Każdy życzliwy mi jest i pomocny i jeszcze czas swój poświęca by mnie czegoś nauczyć. Tak jak dzisiaj na przykład Pomona podejmowała próbę nauczenia mnie eliksirów. Trochę uważałam, że z góry przegraną, bo mimo, że w sumie to się uczyłam do nich, to i tak coś szło mocno nie tak. Ale nie przejmowałam się, bo my to chyba rodzinnie w genach mieliśmy bo Brendanowi też z nimi nigdy nie po drodze było.
- To dobry plan! – zgodziłam się prawie od razu. Oczywiście, że był dobry, przecież Pomona by mi nie dobrego nie przedstawiała. Ale jakoś tak słowa same mi się z ust wyrwały. Podniosłam się też zaraz, a potem dłonie uniosłam, żeby rude kosmyki związać w kitkę na czubku głowy. A potem to wzięłam i się dłońmi podparłam pod boki i spojrzałam na nią, gotowa do kolejnych wyzwań, czy tego konkretnego wyzwania, jakie przede mną miało zaraz się pojawić. – Oh, iskrzący roztwór brzmi ciekawie! – skomentowałam z niegasnącym entuzjazmem. Napój który stymulował pracę mózgu. Może, jakbym się go tak trochę napiła, to więcej w krótszym czasie udałoby mi się nauczyć. To całkiek ciekawa wizja, tak sobie trochę pomóc. Tylko znów, nie wiedziałam, czy nie wolałam sama osiągać rzeczy bez pomocy eliksirów, wtedy osiągnięcie celu jest bardziej moje? Hm… trudna sprawa.
Podeszłam do stolika spoglądając na składniki i marszcząc czoło, tylko kilka zdawało mi się znanych. Ale i tak się zawahałam, zanim wskazałam pierwszy dłonią, próbując znaleźć w myślach więcej odpowiedzi.
-To jest figa abisyńska. – zdecydowałam w końcu wskazując odpowiednio. – to kwiat stokrotki, a to gałązka mięty chyba. – zawyrokowałam niepewnie, spojrzałam dalej, ale żadne inne rzeczy nie wyglądały na tyle znajomo, bym czuła się pewnie. – To wygląda jak pazur kota. – wskazałam na część kuguchara, ale nad resztą tylko marszczyłam brwi bezskutecznie, głowa nie podsuwała żadnych wniosków, których byłabym pewna. – Reszty nie jestem pewna. – oznajmiłam, nie chcąc zgadywać na ślepo, bo przecież to żadnego znaczenia i sensu nie miało.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Eliksiry są bardzo fajne. To trochę jak z gotowaniem, tylko mikstur się nie je, a pije. I mają one często ciekawe właściwości, pomijając naturalnie wszelakie trucizny. Wiele osób nie docenia tej subtelnej sztuki alchemii, ale ja tak, nawet jeśli nie jestem żadną znawczynią. Większość specyfików produkuję hobbystycznie, lub jeśli nie mam akurat ochoty iść do apteki po maść na siniaki. To znaczy, zawsze jest pewien minus - na przykład brak określonych ingrediencji lub zagrożenie wybuchem połowy mieszkania, ale cóż. Ryzyko, które trzeba podejmować nawet wychodząc z domu. Zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że zginiesz na ulicy lub stanie ci się inna krzywda. Nie wolno się poddawać, tylko trzeba uczyć się jak najwięcej, wiedza jest potęgą, którą niektórzy nie doceniają. Zawsze warto być o krok przed wrogiem - nigdy nie wiesz, które informacje do czego mogą ci się przydać, żeby go ostatecznie zniszczyć. Tak uważam. I chciałabym, żebyś też tak myślała, to będzie dużym ułatwieniem w życiu.
Cieszę się, że jesteś zadowolona z mojego pomysłu. Oddycham niejako z ulgą, kiedy wreszcie budzę się ze snów na jawie - wstydliwych oraz niezwykle kłopotliwych. Wolałabym już dłużej o tym nie myśleć, dlatego ochoczo zabieram się do nauczania cię receptury na iskrzący roztwór. Twój entuzjazm chyba mi się udziela, bo aż nie mogę się doczekać efektów naszej - czy raczej głównie twojej pracy. Wierzę, że sobie poradzisz, jesteś zdolną czarownicą. W razie czego będę stać obok, żeby w miarę szybko zareagować na ewentualne błędy, które są normalne podczas początków nauki. Nawet jeśli się ich szczególnie nie spodziewam to nie będę również zdziwiona lub zła. Ten, kto nie próbuje, musi zostać skazany na wegetację, nie godne życie.
Stoję więc nieopodal czekając na werdykt - które ze składników rozpoznasz? Ja sama lepiej poradziłabym sobie z roślinnymi ingrediencjami, nie zwierzęcymi, ale nie każdy rozłożył swoją wiedzę właśnie w ten sposób. Poprawiam dół sukienki, a później opieram brodę na dłoni przyglądając się wskazywaniu oraz nazywaniu tych wszystkich rzeczy leżących na blacie.
- To takie niesamowite, że odgadłaś akurat wszystkie roślinne składniki! - mówię trochę bardziej podekscytowana niż powinnam. Wybacz mi Neala, jestem zielarką. - To pazur kuguchara, tak konkretniej, ale dobrze - przytakuję z uznaniem. - To jest śluz gumochłona, a to pancerzyk chropianka. Wiesz czym są te stworzenia? - Pytanie dodatkowe za dziesięć punktów dla na pewno Gryffindoru. - A to sowie pióra. Fruwokwiat ma takie piękne upierzenie, nieprawda? - zachwycam się swoją własną sową, kupioną bardzo niedawno. Trochę to mało pedagogiczne, ale co zrobić. - Och, skoro już wszystko wiemy, możemy przejść do praktyki - rzucam z entuzjazmem, czemu towarzyszy klaśnięcie w dłonie. - Najpierw zagotujemy wodę - zaczynam. Pokazuję ci, że musisz machnąć różdżką i rozpalić palnik. - Następnie rozdrabniamy stokrotki oraz miętę. Osobno. I figę kroimy w niewielkie plasterki - dodaję. - Natomiast pancerzyk musimy rozdrobnić moździerzem. Tak wyglądają przygotowania, każda ilość oraz forma ingrediencji jest niezwykle istotna - kończę, z resztą informacji wstrzymując się aż uda ci się dostosować do moich uwag. - A wiesz dlaczego? - pytam zaciekawiona.
Cieszę się, że jesteś zadowolona z mojego pomysłu. Oddycham niejako z ulgą, kiedy wreszcie budzę się ze snów na jawie - wstydliwych oraz niezwykle kłopotliwych. Wolałabym już dłużej o tym nie myśleć, dlatego ochoczo zabieram się do nauczania cię receptury na iskrzący roztwór. Twój entuzjazm chyba mi się udziela, bo aż nie mogę się doczekać efektów naszej - czy raczej głównie twojej pracy. Wierzę, że sobie poradzisz, jesteś zdolną czarownicą. W razie czego będę stać obok, żeby w miarę szybko zareagować na ewentualne błędy, które są normalne podczas początków nauki. Nawet jeśli się ich szczególnie nie spodziewam to nie będę również zdziwiona lub zła. Ten, kto nie próbuje, musi zostać skazany na wegetację, nie godne życie.
Stoję więc nieopodal czekając na werdykt - które ze składników rozpoznasz? Ja sama lepiej poradziłabym sobie z roślinnymi ingrediencjami, nie zwierzęcymi, ale nie każdy rozłożył swoją wiedzę właśnie w ten sposób. Poprawiam dół sukienki, a później opieram brodę na dłoni przyglądając się wskazywaniu oraz nazywaniu tych wszystkich rzeczy leżących na blacie.
- To takie niesamowite, że odgadłaś akurat wszystkie roślinne składniki! - mówię trochę bardziej podekscytowana niż powinnam. Wybacz mi Neala, jestem zielarką. - To pazur kuguchara, tak konkretniej, ale dobrze - przytakuję z uznaniem. - To jest śluz gumochłona, a to pancerzyk chropianka. Wiesz czym są te stworzenia? - Pytanie dodatkowe za dziesięć punktów dla na pewno Gryffindoru. - A to sowie pióra. Fruwokwiat ma takie piękne upierzenie, nieprawda? - zachwycam się swoją własną sową, kupioną bardzo niedawno. Trochę to mało pedagogiczne, ale co zrobić. - Och, skoro już wszystko wiemy, możemy przejść do praktyki - rzucam z entuzjazmem, czemu towarzyszy klaśnięcie w dłonie. - Najpierw zagotujemy wodę - zaczynam. Pokazuję ci, że musisz machnąć różdżką i rozpalić palnik. - Następnie rozdrabniamy stokrotki oraz miętę. Osobno. I figę kroimy w niewielkie plasterki - dodaję. - Natomiast pancerzyk musimy rozdrobnić moździerzem. Tak wyglądają przygotowania, każda ilość oraz forma ingrediencji jest niezwykle istotna - kończę, z resztą informacji wstrzymując się aż uda ci się dostosować do moich uwag. - A wiesz dlaczego? - pytam zaciekawiona.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Właściwie to nigdy jakoś nie przepadałam za eliksirami, choć gotowanie nawet całkiem lubiłam a niektórzy mówili, że to ponoć podobne rzeczy są. Jakoś związku między jednym a drugim dostrzec nie mogłam i po prostu chyba trochę obaw miałam, że wezmę i nam mieszkanie wysadzę jak sama się za eliksiry wezmę, a przecież Brendan miał dość na głowie, to szukania nowego mieszkania nie chciałam mu jeszcze dokładać. Ale też obiecałam przecież, że jak w domu zostanę, to nawet eliksirów będę się uczyć. Choć nie przepadam. Obietnica, to obietnica jednak. A z kuzyneczką Pomoną jakoś one mniej straszne się wydawały i bardziej przyjemne i właściwie niegroźnie nawet. Trochę niepocieszona byłam tym, że nie wszystkie ingrediencje udało mi się zgadnąć, ale też zaraz i kuzyneczka przyszła mi z pomocą tłumacząc co czym jest, tak, żebym mogła to na przyszłość zapamiętać.
- Tak, tak, gumochłony to takie niegroźne glisty. A wiesz, kuzyneczko, że można je przywołać przy pomocy Accio? Wyczytałam to ostatnio w jednej z książek i nie mogłam sie nadziwić, bo podobno na niewiele stworzeń działa to zaklęcie. A te, chropianki to takie kraby z kłami, ponoć pasożytniczują się na różdżkach, ale też czytałam, że są na nie specyfiki. - odpowiedziałam szczęśliwa, że mogę powiedzieć coś, czego pewna jestem. I to nie tak w połowie, a tak całkowicie i do końca. No bo przecież jak ktoś w książce to napisał, takiej traktującej o magicznych stworzeniach, to musiał znać się czyż nie? Więc jego słowa, które ja przeczytałam prawdą są. A stąd mój wniosek, że bez obaw je powtarzać mogę.
Przytakują głową na kolejne słowa i różdżką macham już po chwili obserwując jak płomień pojawia sie pod kociołkiem. Właściwie to jakiś dobry humor mam, ale Brendan mówi znów że ja zawsze taki mam - więc w sumie chyba dobrze. Słucham uważnie, ale pewnie za chwilę i tak zapomnę kolejne polecenia. Nic to jednak, zacznę od tych stokrotek i mięty.
- A tą stokrotkę i miętę to od razu, czy dopiero jak woda zabulgota? I co z resztą? - pytam też zaraz, bo jakoś nie umiem tego pojąć. Bo niby wszystko ma swój cel i powinno być w swojej kolejności. Ale trochę nie rozumiem co za różnica, czy wrzucę każdą jedną rzecz z osobna czy też razem. - Właściwie, kuzyneczko, to trochę tego nie pojmuję. Znaczy wiem, że rzeczy w kolejności odpowiedniej należy wrzucać, ale jakoś nie rozumiem dlaczego nie można ich tak po prostu wziąć razem i wrzucić i o, gotowe? - pytam marszczą brwi i sumiennie rozdrabniając stokrotkę, tak żeby rozdrobniona była jak najlepiej, bo nic innego mnie nie zadowoli. Skoro eliksiry psuje, to może chociaż w przygotowaniach nadrobię.
- Tak, tak, gumochłony to takie niegroźne glisty. A wiesz, kuzyneczko, że można je przywołać przy pomocy Accio? Wyczytałam to ostatnio w jednej z książek i nie mogłam sie nadziwić, bo podobno na niewiele stworzeń działa to zaklęcie. A te, chropianki to takie kraby z kłami, ponoć pasożytniczują się na różdżkach, ale też czytałam, że są na nie specyfiki. - odpowiedziałam szczęśliwa, że mogę powiedzieć coś, czego pewna jestem. I to nie tak w połowie, a tak całkowicie i do końca. No bo przecież jak ktoś w książce to napisał, takiej traktującej o magicznych stworzeniach, to musiał znać się czyż nie? Więc jego słowa, które ja przeczytałam prawdą są. A stąd mój wniosek, że bez obaw je powtarzać mogę.
Przytakują głową na kolejne słowa i różdżką macham już po chwili obserwując jak płomień pojawia sie pod kociołkiem. Właściwie to jakiś dobry humor mam, ale Brendan mówi znów że ja zawsze taki mam - więc w sumie chyba dobrze. Słucham uważnie, ale pewnie za chwilę i tak zapomnę kolejne polecenia. Nic to jednak, zacznę od tych stokrotek i mięty.
- A tą stokrotkę i miętę to od razu, czy dopiero jak woda zabulgota? I co z resztą? - pytam też zaraz, bo jakoś nie umiem tego pojąć. Bo niby wszystko ma swój cel i powinno być w swojej kolejności. Ale trochę nie rozumiem co za różnica, czy wrzucę każdą jedną rzecz z osobna czy też razem. - Właściwie, kuzyneczko, to trochę tego nie pojmuję. Znaczy wiem, że rzeczy w kolejności odpowiedniej należy wrzucać, ale jakoś nie rozumiem dlaczego nie można ich tak po prostu wziąć razem i wrzucić i o, gotowe? - pytam marszczą brwi i sumiennie rozdrabniając stokrotkę, tak żeby rozdrobniona była jak najlepiej, bo nic innego mnie nie zadowoli. Skoro eliksiry psuje, to może chociaż w przygotowaniach nadrobię.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Trochę słuszności jest w tych obawach. Tak naprawdę dodając więcej mąki czy mniej mleka podczas gotowania nie stanie się nic strasznego, ale inaczej jest z eliksirami. Tam nawet najdrobniejszy błąd może kosztować naprawdę wiele. Włącznie ze spektakularnym wybuchem kociołka. Trochę więc rozumiem zachowawczość Neali w stosunku do trudnej sztuki alchemii - sama nie uznaję się w tej dziedzinie za eksperta. Coś tam jednak umiem przygotować, a uważam, że jej również się przyda nieco wiedzy i umiejętności. Od zawsze żyję w przekonaniu, że nauki nigdy za wiele. Nie wiadomo jak potoczy się nasze życie i co może nam się w nim przydać. Posiadanie kociołka oraz ingrediencji to nie wszystko, żeby udało się uwarzyć odpowiednią miksturę. Wierzę, że to rozumiesz. Nawet jeśli wolisz uczyć się obrony przed czarną magią, zaklęć czy transmutacji. Bez wątpienia to one będą w magicznym świecie bardziej przydatne - szczególnie w walce, która ma całkiem niedługo nadejść. Wzdycham do własnych myśli, znów odpływając w dal - na szczęście nie w okolice minionego snu oraz Brendana, dzięki czemu nie jestem już tak czerwona jak jeszcze przed chwilą.
- Naprawdę? - wyrywa mi się, kiedy wybudzam się z nieba pełnego niebieskich migdałów. Pocieram dłonią brodę, na czole pojawiają się zmarszczki świadczące o jakże intensywnym procesie myślowym. - Nie pamiętałam o tym gumochłonie reagującym na komendę accio. Dziękuję - stwierdzam już rozpogodzona. - Masz rację co do chropianków. Pasożytują także na kociołkach, których nikt nie sprzątnął. Ogólnie lubią magiczne specyfiki. Dlatego są takie przydatne w alchemii, skoro posiadły magiczne właściwości - uzupełniam krótką dygresję, patrząc się na rudowłosą z nieskrywaną dumą. W końcu jest taka mądra i tyle wie! Będzie wspaniałą czarownicą jak już dorośnie. Nie, żeby teraz nie była, ale za jakiś czas ten pąk rozkwitnie w pełni.
Dodaję wody do kociołka nad paleniskiem. Uważnie obserwuję jak wszystko kroisz, szatkujesz, rozcierasz. Bardzo dobrze.
- Wszystko ma swoją kolejność, moja droga. Najważniejsze, to żeby nie wrzucić wszystkiego na raz. Ja na przykład lubię zaczynać od składników pochodzenia roślinnego, ale to moje prywatne upodobania. To żadna reguła - odpowiadam, zaglądając Neali przez ramię. - Och, to rzeczywiście wiele by ułatwiło - stwierdzam z rozbawieniem. - Niestety to byłoby zbyt proste. Te wszystkie składniki naszpikowane są magią, gdybyśmy je tak po prostu wrzuciły na raz, nastąpiłby wybuch - wyładowanie magiczne. Dlatego wszystko należy rozdrobnić i wrzucać pojedynczo, a także mieszać - dodaję z całą pewnością. Kiwam głową. Bardzo dobrze. Teraz jeszcze figa i pancerzyk. - Jak już skończysz, po dodaniu jednego składnika zamieszaj dwa razy w lewo i dwa razy w prawo, aż do ostatniej ingrediencji - polecam jeszcze, wierząc, że się uda.
- Naprawdę? - wyrywa mi się, kiedy wybudzam się z nieba pełnego niebieskich migdałów. Pocieram dłonią brodę, na czole pojawiają się zmarszczki świadczące o jakże intensywnym procesie myślowym. - Nie pamiętałam o tym gumochłonie reagującym na komendę accio. Dziękuję - stwierdzam już rozpogodzona. - Masz rację co do chropianków. Pasożytują także na kociołkach, których nikt nie sprzątnął. Ogólnie lubią magiczne specyfiki. Dlatego są takie przydatne w alchemii, skoro posiadły magiczne właściwości - uzupełniam krótką dygresję, patrząc się na rudowłosą z nieskrywaną dumą. W końcu jest taka mądra i tyle wie! Będzie wspaniałą czarownicą jak już dorośnie. Nie, żeby teraz nie była, ale za jakiś czas ten pąk rozkwitnie w pełni.
Dodaję wody do kociołka nad paleniskiem. Uważnie obserwuję jak wszystko kroisz, szatkujesz, rozcierasz. Bardzo dobrze.
- Wszystko ma swoją kolejność, moja droga. Najważniejsze, to żeby nie wrzucić wszystkiego na raz. Ja na przykład lubię zaczynać od składników pochodzenia roślinnego, ale to moje prywatne upodobania. To żadna reguła - odpowiadam, zaglądając Neali przez ramię. - Och, to rzeczywiście wiele by ułatwiło - stwierdzam z rozbawieniem. - Niestety to byłoby zbyt proste. Te wszystkie składniki naszpikowane są magią, gdybyśmy je tak po prostu wrzuciły na raz, nastąpiłby wybuch - wyładowanie magiczne. Dlatego wszystko należy rozdrobnić i wrzucać pojedynczo, a także mieszać - dodaję z całą pewnością. Kiwam głową. Bardzo dobrze. Teraz jeszcze figa i pancerzyk. - Jak już skończysz, po dodaniu jednego składnika zamieszaj dwa razy w lewo i dwa razy w prawo, aż do ostatniej ingrediencji - polecam jeszcze, wierząc, że się uda.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gotować to właściwie umiem - i lubie. Nie to co eliksiry. Znaczy to też nie tak że ich nie lubię, bo mało jest rzeczy których zdaje mi się nie lubić bo wydaje mi się znów, że szkoda czas pożytkować na nielubienie i kręcenie nosem, kiedy można wziąć i jakąś ekscytującą nową sprawę zrobić. Ale to też nie tak, że zaraz wszystko uwielbiam, bo przecież ze skrajności w skrajność to też nie jest za dobrze popadać. No i najlepiej to w ogóle bym koło eliksirów nie stawała, bo my - ludzie o dumnym nazwisku Weasley - w wiecznym, czy może nawet odwiecznym konflikcie właśnie z eliksirami jesteśmy. Ale znów obiecałam przecież Brendanowi że i eliksirów uczyć się będę jak mnie ze sobą zabierze, a ja obietnic raz złożonych nie łamię. Bo obietnice łamią i zdania zmieniają tylko ludzie bez charakterów. Znów, zdanie się zmienić może - o ile ta zmiana jakiś sens ma, a zazwyczaj nie ma - przynajmniej z tego co zauważyć mi się udało, bo ludzie to lubią zdanie zmienić, żeby komuś się bardziej spodobać. Ale już nie rozmyślam więcej nad tym, bo mogłabym tak rozmyślać godzinami przecież, a uczyć się miałam i to na tym skupić się postanawiam. Przytakuję głową i uśmiecham się szeroko widząc zdumienie kuzyneczki Pomony i właściwie dumna jestem, że wiem coś, co jej zdawało się umknąć. To pewnie tylko i wyłącznie dlatego, że właśnie ostatnio o tym czytałam i pomyślałam, że ciekaw - a wiadomo, ze ciekawe szybciej się zapamiętuje. Prawda?
- Oh, o kociołkach to nie wiedziałam. - mówię, zapisując sobie w pamięci, żeby zawsze - ale to zawsze - kociołek porządnie wziąć i umyć. Chociaż i tak rzadko kiedy mam ku temu okazje - w sensie poza spotkaniami z Pomoną - no bo sama to się za czarowanie staram nie brać, a co dopiero za eliksiry. Jeszcze bym wzięła i popsuła tą kamienice w której mieszkamy a w sumie to ją lubię. Spoglądam na kuzyneczkę marszcząc na chwilę brwi, bo jakoś tak inaczej w moim kierunku spogląda ale nie mówię nic w tym temacie zabierając się do pracy, bo przecież pokroić, posiekać rozetrzeć i co tam jeszcze, trzeba to wszystko zanim się weźmie i do kotła wrzuci.
Wszystko ma swoją kolejność. Przytakuję głową pochylona nad ingrediencją. Właściwie krótka sentencja a do wszystkiego ją odnieść można. Do robienia kawy nawet też, prawda? Bo przecież wodę zagotować trzeba nim kawę się zaleje, bo jak się zaleje przed ugotowaniem to wychodzi jedno wielkie nic - przeważnie dokładnie to samo co mnie, gdy staję do boju z eliksirami. Słucham uważnie każdego słowa, ale jakoś nadal trudno mi pojąć dlaczego nie mogę na raz, siust, plust, zamieszać i gotowe. Ale nie spieram się z tym, bo przecież kuzyneczka starsza jest to i więcej wie i lepiej. Więc robię po kolei co mi każe. Dokładam w kolejności odpowiedniej - jej zdaniem - bo dla mnie nadal sensu w tym brak. Mieszam też dwa razy w lewo i dwa razy w prawo po każdym składniku a potem to czekamy. Ja, pewna że nic z tego nie będzie i kuzyneczka, o zgoła odmiennym zdaniu. No i w sumie okazuje się że to ona rację ma, ale jakoś mi wcale nie smutno z tego powodu. W końcu coś nowego umiem, choć pewnie sama nigdy tego nie spróbuję. Sprzątamy też po pracy, żeby w kociołku się chropianki nie zalęgły, a potem pracę podsumowujemy kawałkiem ciasta. Jest już mocno po południu gdy wychodzę od kuzyneczki w bardzo dobrym nastroju, ciekawa, czego nauczę się jutro.
| zt x2
- Oh, o kociołkach to nie wiedziałam. - mówię, zapisując sobie w pamięci, żeby zawsze - ale to zawsze - kociołek porządnie wziąć i umyć. Chociaż i tak rzadko kiedy mam ku temu okazje - w sensie poza spotkaniami z Pomoną - no bo sama to się za czarowanie staram nie brać, a co dopiero za eliksiry. Jeszcze bym wzięła i popsuła tą kamienice w której mieszkamy a w sumie to ją lubię. Spoglądam na kuzyneczkę marszcząc na chwilę brwi, bo jakoś tak inaczej w moim kierunku spogląda ale nie mówię nic w tym temacie zabierając się do pracy, bo przecież pokroić, posiekać rozetrzeć i co tam jeszcze, trzeba to wszystko zanim się weźmie i do kotła wrzuci.
Wszystko ma swoją kolejność. Przytakuję głową pochylona nad ingrediencją. Właściwie krótka sentencja a do wszystkiego ją odnieść można. Do robienia kawy nawet też, prawda? Bo przecież wodę zagotować trzeba nim kawę się zaleje, bo jak się zaleje przed ugotowaniem to wychodzi jedno wielkie nic - przeważnie dokładnie to samo co mnie, gdy staję do boju z eliksirami. Słucham uważnie każdego słowa, ale jakoś nadal trudno mi pojąć dlaczego nie mogę na raz, siust, plust, zamieszać i gotowe. Ale nie spieram się z tym, bo przecież kuzyneczka starsza jest to i więcej wie i lepiej. Więc robię po kolei co mi każe. Dokładam w kolejności odpowiedniej - jej zdaniem - bo dla mnie nadal sensu w tym brak. Mieszam też dwa razy w lewo i dwa razy w prawo po każdym składniku a potem to czekamy. Ja, pewna że nic z tego nie będzie i kuzyneczka, o zgoła odmiennym zdaniu. No i w sumie okazuje się że to ona rację ma, ale jakoś mi wcale nie smutno z tego powodu. W końcu coś nowego umiem, choć pewnie sama nigdy tego nie spróbuję. Sprzątamy też po pracy, żeby w kociołku się chropianki nie zalęgły, a potem pracę podsumowujemy kawałkiem ciasta. Jest już mocno po południu gdy wychodzę od kuzyneczki w bardzo dobrym nastroju, ciekawa, czego nauczę się jutro.
| zt x2
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
13 czerwca
Trzynaście. Dokładnie tyle składników leżało na stole przede mną i Pomoną. Obok nich – jeden kociołek, moździeż, waga, i cały ten alchemiczny inwentarz, z którym jakoś nieszczególnie dobrze się dogadywałem. Za każdym razem, kiedy udawało mi się uwarzyć eliksir, który był zdatny do użycia, miałem powód do celebrowania. Mój brak talentu nie był jednak szczególnym powodem do dumy, tym bardziej, że jako auror musiałem stale zaopatrzać się w podstawowe eliksiry. Pomonę znałem jeszcze z czasów, gdy po raz trzeci podejmowałem próbę dostania się na staż aurorski. Ledwie skończyła Hogwart, ale jej pomoc w zrozumieniu sztuki alchemii okazała się nieoceniona. Co prawda ze swoja ułomnością najpewniej skompromitowałem się przed nią już na resztę życia, i mogłem jedynie dziękować Merlinowi, że Sprout okazała się na tyle miła, aby nie trąbić o tym na lewo i prawo.
Dzisiaj znów miała mi pomóc.
Świadomośc tego, że miała spoglądać mi na ręce, trochę mnie (m n i e !) stresowała, ale jednocześnie motywowała do tego, aby sumiennie trzymać się instrukcji. Te, które trzymałem w domu – zapiski sprzed lat, kiedy jeszcze byliśmy piękni i młodzi, choć w zasadzie nadal oboje byliśmy piękni, ja już niekoniecznie taki młody – traktowałem z dbałością, niczym cenne atrefakty, skoro jednak miałem dziś Pomonę pod ręką, liczyłem na to, że nie będą niezbędne. Poza tym co to za uczeń, który na egzaminie korzysta z notatek? Trochę w tym warzeniu eliksirów musiałem też zamannifestować, że jakaś wiedza i umiejętności mi pozostały. Że wysiłek Sprout nie poszedł na marne – choć wówczas cel został osiągnięty, przyjęto mnie na kurs. Z tym, że było to już dość dawno.
Przekucie ponurej aury anomalii w zabawę na śniegu nieco polepszyło mój nastrój, nie mogłem jednak stwierdzić, że zdołałem wrócić do dawnej formy – w obecności Pomony starałem się jednak trzymać fason i nie wyglądać jak siedem nieszczęść. Sumiennie przygotowałem stanowisko pracy, powoli zabierając się do szatkowania składników.
- Wiem, że zazwyczaj twoi uczniowie są trochę młodsi, ale uznajmy, że trochę kiblowałem. Znaczy chorowałem. - Rzuciłem, trochę dla rozładowania tej ponurej atmosfery, a poniekąd po to, aby płynnie przejść do innego tematu, który plątał mi się gdzieś z tyłu głowy... choć o płynności mogłem zapomnieć, bo na dobrą sprawę nie wiedziałem, jak powinienem to zrobić. Pom była nauczycielką – co oznaczało, że przez dwa lata zdążyła poznać Oscara lepiej, niż ja podczas jednego spotkania. Jednak pytanie o syna, którego istnienie nie było powszechnie znanym faktem – i takim pozostać miało – było dość problematyczne. - Niech zgadnę, Pom. Od zmiany dyrektora w szklarniach trwa niekończąca się impreza? - Coś marnie szło mi zagajanie tematu. Ale powoli, małymi krokami, może uda mi się dotrzeć do sedna. Tymczasem naszykowałem kociołek, kierując na niego różdżkę, aby rozpocząć podgrzewanie. Zupełnie nie przywiązywałem wagi do pechowej liczby widniejącej w dzisiejszej dacie – układ gwiazd był korzystny, a ciała niebieskie przemawiały do mnie bardziej, niż stare przesądy.
Trzynaście. Dokładnie tyle składników leżało na stole przede mną i Pomoną. Obok nich – jeden kociołek, moździeż, waga, i cały ten alchemiczny inwentarz, z którym jakoś nieszczególnie dobrze się dogadywałem. Za każdym razem, kiedy udawało mi się uwarzyć eliksir, który był zdatny do użycia, miałem powód do celebrowania. Mój brak talentu nie był jednak szczególnym powodem do dumy, tym bardziej, że jako auror musiałem stale zaopatrzać się w podstawowe eliksiry. Pomonę znałem jeszcze z czasów, gdy po raz trzeci podejmowałem próbę dostania się na staż aurorski. Ledwie skończyła Hogwart, ale jej pomoc w zrozumieniu sztuki alchemii okazała się nieoceniona. Co prawda ze swoja ułomnością najpewniej skompromitowałem się przed nią już na resztę życia, i mogłem jedynie dziękować Merlinowi, że Sprout okazała się na tyle miła, aby nie trąbić o tym na lewo i prawo.
Dzisiaj znów miała mi pomóc.
Świadomośc tego, że miała spoglądać mi na ręce, trochę mnie (m n i e !) stresowała, ale jednocześnie motywowała do tego, aby sumiennie trzymać się instrukcji. Te, które trzymałem w domu – zapiski sprzed lat, kiedy jeszcze byliśmy piękni i młodzi, choć w zasadzie nadal oboje byliśmy piękni, ja już niekoniecznie taki młody – traktowałem z dbałością, niczym cenne atrefakty, skoro jednak miałem dziś Pomonę pod ręką, liczyłem na to, że nie będą niezbędne. Poza tym co to za uczeń, który na egzaminie korzysta z notatek? Trochę w tym warzeniu eliksirów musiałem też zamannifestować, że jakaś wiedza i umiejętności mi pozostały. Że wysiłek Sprout nie poszedł na marne – choć wówczas cel został osiągnięty, przyjęto mnie na kurs. Z tym, że było to już dość dawno.
Przekucie ponurej aury anomalii w zabawę na śniegu nieco polepszyło mój nastrój, nie mogłem jednak stwierdzić, że zdołałem wrócić do dawnej formy – w obecności Pomony starałem się jednak trzymać fason i nie wyglądać jak siedem nieszczęść. Sumiennie przygotowałem stanowisko pracy, powoli zabierając się do szatkowania składników.
- Wiem, że zazwyczaj twoi uczniowie są trochę młodsi, ale uznajmy, że trochę kiblowałem. Znaczy chorowałem. - Rzuciłem, trochę dla rozładowania tej ponurej atmosfery, a poniekąd po to, aby płynnie przejść do innego tematu, który plątał mi się gdzieś z tyłu głowy... choć o płynności mogłem zapomnieć, bo na dobrą sprawę nie wiedziałem, jak powinienem to zrobić. Pom była nauczycielką – co oznaczało, że przez dwa lata zdążyła poznać Oscara lepiej, niż ja podczas jednego spotkania. Jednak pytanie o syna, którego istnienie nie było powszechnie znanym faktem – i takim pozostać miało – było dość problematyczne. - Niech zgadnę, Pom. Od zmiany dyrektora w szklarniach trwa niekończąca się impreza? - Coś marnie szło mi zagajanie tematu. Ale powoli, małymi krokami, może uda mi się dotrzeć do sedna. Tymczasem naszykowałem kociołek, kierując na niego różdżkę, aby rozpocząć podgrzewanie. Zupełnie nie przywiązywałem wagi do pechowej liczby widniejącej w dzisiejszej dacie – układ gwiazd był korzystny, a ciała niebieskie przemawiały do mnie bardziej, niż stare przesądy.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Jeśli miałabym się gdzieś uplasować na liście zdolnych alchemików, to chyba umieściłabym siebie pod dolną połową przeciętności. Dopiero rozwijam swój talent, wcześniej całkowicie koncentrując się na zielarstwie. To ono na zawsze pozostanie moją największą pasją, miłością i słabością. Cała reszta oscyluje właśnie wokół tego zagadnienia - alchemia, pojedynki, obrona przed czarną magią, transmutacja, to wszystko jest interesujące, ale nie tak bardzo jak nauka o roślinach. Magicznych, niemagicznych, wszystko jedno. Za to nie mogę powiedzieć, że nie wiem całkowicie nic o eliksirach - dlatego pomagam dzielnemu Lisowi przebrnąć przez tą trudną sztukę. Wielu osobom wydaje się, że nie ma nic prostszego ponad uwarzenie mikstury. Biorą do ręki przepis, postępują według niego i oczekują rezultatów - to nie zawsze działa tak wspaniale. Trzeba wielkiej cierpliwości oraz dokładności w swoich zamiarach, żeby wszystko się udało. Nawet niewłaściwe ugniecenie jednego składnika może zaważyć na charakterze wywaru. Wiele osób porównuje eliksirowarstwo do gotowania, ale przy dodaniu odrobinę większej ilości soli do zupy nic się nie stanie ponad to, że będzie nieco bardziej słona, zaś w alchemii mógłby nawet wybuchnąć kociołek. Taka to kapryśna magia tworzenia mikstur.
Nie brakuje mi ani cierpliwości, ani życzliwości - w przeciwnym razie nie mogłabym uczyć w szkole. Uczniowie są różni, jedni cisi i ambitni, inni nieskoncentrowani i olewatorscy i do każdego trzeba podejść indywidualnie. Część z nich wymagała tylko wskazania drogi, część ciągnięcia za rękę, a ostatnia grupa należała do osób, którym trzeba było poświęcać mnóstwo energii i czasu, żeby naprawić ich do stanu przeciętnego studenta. Dlatego żaden Fox mi niestraszny w obliczu tego, co już przeszłam. Cieszę się nawet, że mogę poćwiczyć zarówno swoje opanowanie jak i tworzenie eliksirów. Skoncentrowana niemal całkowicie na zielarstwie trochę zaniedbuję ostatnio inne dziedziny magii. Poza pojedynkami, bo na te chodzę przynajmniej raz w miesiącu do Klubu i staram się sprać tyłki przeciwnikom - to nic, że najczęściej jest zupełnie na odwrót.
Umówiliśmy się w moim mieszkanku, które przeżyło już niejednego kursanta. Tu także mam niewielki sprzęt laboratoryjny potrzebny do uwarzenia jakiegokolwiek wywaru. Wciąż nie mogę się nadziwić, że w tym niewielkim mieszkanku mieści się niemal wszystko, w szczególności niezliczone ilości roślin. I jeszcze alchemiczną aparaturę wcisnęłam, jestem bezbłędna.
Stoję obok Freda, zerkając na jego poczynania. Jak na razie nie mam do nich żadnych zastrzeżeń, więc się trochę rozluźniam, ale nadal pozostaję w pogotowiu. Opieram ręce na biodrach, nie mogąc się powstrzymać od oceny jakości wszystkich ingrediencji. Wygląda na to, że Lis ma wielkie ambicje, skoro przytargał ich tu aż tyle.
- Och, nie wątpię w to. To znaczy, w to kiblowanie. Papierosek na każdej przerwie, co? - rzucam niby karcąco, ale na pełnej twarzy tańczy olśniewający uśmiech pełen wewnętrznego rozbawienia. Słabnącego wraz z kolejną uwagą. Jakoś wspomnienie Grindelwalda, największego zbrodniarza, jakiego nosiła kula ziemska, nie napawało mnie ani trochę radością. Przypominało mi o tym, że zawiodłam. - Nie wiem na jakie imprezy chodzisz mój drogi, ale w szklarniach się pracuje - odpowiadam może zbyt drętwo, ale przecież wczuwam się w rolę nauczycielki. - Musisz to pokroić drobno – zauważam, wskazując na dość problematyczny składnik. - Oprócz przygotowywania się do OWUTeMów z eliksirów, co jeszcze porabiasz? - pytam, już na nowo w lepszym humorze, decydując się nawet na drobny żarcik.
Nie brakuje mi ani cierpliwości, ani życzliwości - w przeciwnym razie nie mogłabym uczyć w szkole. Uczniowie są różni, jedni cisi i ambitni, inni nieskoncentrowani i olewatorscy i do każdego trzeba podejść indywidualnie. Część z nich wymagała tylko wskazania drogi, część ciągnięcia za rękę, a ostatnia grupa należała do osób, którym trzeba było poświęcać mnóstwo energii i czasu, żeby naprawić ich do stanu przeciętnego studenta. Dlatego żaden Fox mi niestraszny w obliczu tego, co już przeszłam. Cieszę się nawet, że mogę poćwiczyć zarówno swoje opanowanie jak i tworzenie eliksirów. Skoncentrowana niemal całkowicie na zielarstwie trochę zaniedbuję ostatnio inne dziedziny magii. Poza pojedynkami, bo na te chodzę przynajmniej raz w miesiącu do Klubu i staram się sprać tyłki przeciwnikom - to nic, że najczęściej jest zupełnie na odwrót.
Umówiliśmy się w moim mieszkanku, które przeżyło już niejednego kursanta. Tu także mam niewielki sprzęt laboratoryjny potrzebny do uwarzenia jakiegokolwiek wywaru. Wciąż nie mogę się nadziwić, że w tym niewielkim mieszkanku mieści się niemal wszystko, w szczególności niezliczone ilości roślin. I jeszcze alchemiczną aparaturę wcisnęłam, jestem bezbłędna.
Stoję obok Freda, zerkając na jego poczynania. Jak na razie nie mam do nich żadnych zastrzeżeń, więc się trochę rozluźniam, ale nadal pozostaję w pogotowiu. Opieram ręce na biodrach, nie mogąc się powstrzymać od oceny jakości wszystkich ingrediencji. Wygląda na to, że Lis ma wielkie ambicje, skoro przytargał ich tu aż tyle.
- Och, nie wątpię w to. To znaczy, w to kiblowanie. Papierosek na każdej przerwie, co? - rzucam niby karcąco, ale na pełnej twarzy tańczy olśniewający uśmiech pełen wewnętrznego rozbawienia. Słabnącego wraz z kolejną uwagą. Jakoś wspomnienie Grindelwalda, największego zbrodniarza, jakiego nosiła kula ziemska, nie napawało mnie ani trochę radością. Przypominało mi o tym, że zawiodłam. - Nie wiem na jakie imprezy chodzisz mój drogi, ale w szklarniach się pracuje - odpowiadam może zbyt drętwo, ale przecież wczuwam się w rolę nauczycielki. - Musisz to pokroić drobno – zauważam, wskazując na dość problematyczny składnik. - Oprócz przygotowywania się do OWUTeMów z eliksirów, co jeszcze porabiasz? - pytam, już na nowo w lepszym humorze, decydując się nawet na drobny żarcik.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Do dzisiaj mam pewne podejrzenia, że Slughorn musiał naprawdę mnie lubić, skoro z moim marnym talentem - a raczej jego całkowitym brakiem - powitał mnie na swoich lekcjach zarówno w szóstej, jak i w siódmej klasie. Znaczy, wiadomo, posiadałem nieodparty urok osobisty, a moja zdolność metamorfomagii wyraźnie go intrygowała, ale żeby mieć aż tak specjalne względy…? Może jednak chodziło o mojego ojca? Albo o nazwisko? Tak czy inaczej, profesor już wtedy musiał dostrzec, że jestem po prostu super. Chociaż, jakby nie patrzeć, za czasów szkoły z eliksirami radziłem sobie trochę lepiej. Ale zawsze brakowało mi cierpliwości, bo w głowie to ja miałem co najwyżej ładne Puchonki (nie wiem jak to się stało, ale Puchonki naprawdę zawsze były najładniejsze!) i kolejne, wysmakowane docinki, którymi zamieszkałem uraczyć szkolną publikę podczas najbliższego meczu quidditcha.
To były piękne czasy.
Teraz miały się nieco gorzej, a pomimo pracy na najwyższych obrotach, próby przywrócenia normalności i porządku spełzały na niczym. Więc chociaż w eliksirach mogłem się podszkolić. Tym bardziej, że towarzystwo Pomony zwykle wiązało się z całkiem skuteczną terapią humorystyczną. No i była mistrzynią eliksirów - przynajmniej dla mnie, bez względu na to, jak bardzo by się nie zarzekała, że wychodzi jej to raczej średnio.
- Żeby tylko papierosek. - Podchwyciłem dowcip, podnosząc pełne konsernacji spojrzenie na Sprout. - Ale ani słowa opiekunowi mojego domu, dobrze? - Sekrety i komitywa. Chciałbym, żeby załatwianie spraw w dzisiejszych czasach działało na podobnych zasadach, jakie miały prawo bytu w szkole… Odkleiłem wzrok od Pomony, przykładając ostrze do trzymanego przeze mnie korzenia ciemiernika, szybko rozpraszając się, gdy zielarka wyraźnie posmutniała. Nie był to typowy widok, przyzwyczaiłem się raczej do Sprout, która tryskała energią i wysmakowanym humorem, ale najwyraźniej ostatnio mało kto z nas miał powody do radości. - W szklarniach się pracuje tylko do późnego popołudnia, pani profesor. Polecam zajrzeć tam wieczorem. Mandragory wyskakują z doniczek i skaczą przez diabelskie sidła. - Palnąłem pierwszą głupotę, która przyszła mi do głowy, chcąc jakoś rozweselić to ponure oblicze Pomci, tym samym zupełnie nie zwracając uwagi na to, w jaki sposób obchodziłem się ze składnikiem. A zdaniem mojej mistrzyni, najwyraźniej obchodziłem się z nim bardzo źle. Szybko poprawiłem swoje przewiny - może nawet za szybko, po czym wziąłem się za kolejny składnik. Jaja popiełka, które należało rozgnieść. - Jakto co porabiam. - Uniosłem się z teatralnym szokiem, ponownie nie zwracając uwagi na to, co w zasadzie wyczyniałem ze składnikiem. A tam z pewnością nie działo się dobrze. - Ratuję świat przed złem. - Przyznałem dumnie, zarzucając miodową czupryną i nieco zadzierając nosa. Jakbym się chciał tej Pomce pokazać od najlepszej strony.
No i z pewnością się pokazałem.
Zamiast bowiem czekając na jej wskazówki, aprobatę - cokolwiek, co mogłoby uchronić nas przed katastrofą - nieopatrznie wrzuciłem rozgniecione jaja do bulgoczącego z gorąca kociołka. I zdecydowanie nie było to dobrym pomysłem. Z jego wnętrza buchnęło żywym ogniem. Raz, drugi, trzeci. Rozpustna mikstura pluła ognistymi językami na lewo i na prawo, a ja, zamiast szybkiej reakcji, wgapiałem się w kociołek, próbując dociec, co właściwie się stało, tym samym ignorując ogień powoli zaprószał się w pracowni.
Jeszcze trochę, a będę miał okazję się wykazać, jak mi idzie to ratowanie świata.
To były piękne czasy.
Teraz miały się nieco gorzej, a pomimo pracy na najwyższych obrotach, próby przywrócenia normalności i porządku spełzały na niczym. Więc chociaż w eliksirach mogłem się podszkolić. Tym bardziej, że towarzystwo Pomony zwykle wiązało się z całkiem skuteczną terapią humorystyczną. No i była mistrzynią eliksirów - przynajmniej dla mnie, bez względu na to, jak bardzo by się nie zarzekała, że wychodzi jej to raczej średnio.
- Żeby tylko papierosek. - Podchwyciłem dowcip, podnosząc pełne konsernacji spojrzenie na Sprout. - Ale ani słowa opiekunowi mojego domu, dobrze? - Sekrety i komitywa. Chciałbym, żeby załatwianie spraw w dzisiejszych czasach działało na podobnych zasadach, jakie miały prawo bytu w szkole… Odkleiłem wzrok od Pomony, przykładając ostrze do trzymanego przeze mnie korzenia ciemiernika, szybko rozpraszając się, gdy zielarka wyraźnie posmutniała. Nie był to typowy widok, przyzwyczaiłem się raczej do Sprout, która tryskała energią i wysmakowanym humorem, ale najwyraźniej ostatnio mało kto z nas miał powody do radości. - W szklarniach się pracuje tylko do późnego popołudnia, pani profesor. Polecam zajrzeć tam wieczorem. Mandragory wyskakują z doniczek i skaczą przez diabelskie sidła. - Palnąłem pierwszą głupotę, która przyszła mi do głowy, chcąc jakoś rozweselić to ponure oblicze Pomci, tym samym zupełnie nie zwracając uwagi na to, w jaki sposób obchodziłem się ze składnikiem. A zdaniem mojej mistrzyni, najwyraźniej obchodziłem się z nim bardzo źle. Szybko poprawiłem swoje przewiny - może nawet za szybko, po czym wziąłem się za kolejny składnik. Jaja popiełka, które należało rozgnieść. - Jakto co porabiam. - Uniosłem się z teatralnym szokiem, ponownie nie zwracając uwagi na to, co w zasadzie wyczyniałem ze składnikiem. A tam z pewnością nie działo się dobrze. - Ratuję świat przed złem. - Przyznałem dumnie, zarzucając miodową czupryną i nieco zadzierając nosa. Jakbym się chciał tej Pomce pokazać od najlepszej strony.
No i z pewnością się pokazałem.
Zamiast bowiem czekając na jej wskazówki, aprobatę - cokolwiek, co mogłoby uchronić nas przed katastrofą - nieopatrznie wrzuciłem rozgniecione jaja do bulgoczącego z gorąca kociołka. I zdecydowanie nie było to dobrym pomysłem. Z jego wnętrza buchnęło żywym ogniem. Raz, drugi, trzeci. Rozpustna mikstura pluła ognistymi językami na lewo i na prawo, a ja, zamiast szybkiej reakcji, wgapiałem się w kociołek, próbując dociec, co właściwie się stało, tym samym ignorując ogień powoli zaprószał się w pracowni.
Jeszcze trochę, a będę miał okazję się wykazać, jak mi idzie to ratowanie świata.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Czasem myślę, że profesor Slughorn był bardzo stronniczy. Nie chodzi o mnie, gdyż ja żadnym talentem nie byłam, ale widziałam, że ktoś mógł być po prostu niezłym cwaniakiem, a nauczyciel i tak przepuszczał go dalej - na koniec wystawiając niezgorsze oceny. Owszem, zdarzało się tak, że raczył kogoś najniższą oceną umożliwiającą mu zdanie przedmiotu, ale to już w takich skrajnych przypadkach. Jako prefekt w ostatniej klasie widziałam wiele niesprawiedliwości. Zawsze otwarcie im się przeciwstawiałam, ale to nie było takie proste. Nieść prawość tam, gdzie jej nie było i gdzie nikt jej nie chciał. Rozchodzi się o to, że nie mając władzy często nie możesz nic zrobić. Dzisiaj już wiem, że kadra pedagogiczna żyje swoim życiem, mając w swej strukturze odmienne zasady od tych jakie istniały jak byłam jeszcze uczennicą. Przede wszystkim poszanowanie autorytetu, który również trzymał mnie wtedy na dystans przed wszczynaniem otwartych wojen z profesorami - mądrzejszymi, starszymi, bardziej doświadczonymi ode mnie. Kim jestem, żeby to kwestionować? Ale poczucie niesprawiedliwości było we mnie żywe niestety. Przez co gorset moralny wydawał się być wyjątkowo ciasny, ale nigdy nie byłabym w stanie go odrzucić.
Cieszę się, że nie wszyscy zapominają o tej trudnej, szlachetnej sztuce. I że nie bazują jedynie na swoim szczęściu - o to niestety podejrzewałabym pana Lisa. Przynajmniej w tej dziedzinie. W Hogwarcie był jeszcze Malfoy’em, a to oznacza, że z automatu profesor Horacy obdarowywał go względami oraz protekcją. Nie wierzę, że zdanie egzaminów alchemicznych to nie łut pomyślności fortuny doprawiony prestiżem pochodzenia i uprzejmości z niej wynikającej. Czy czarodziej pochyliłby się tak samo nad obecnym, pozbawionym tytułów oraz bogactwa Fredem? Wątpię, niestety. Świat tak już został urządzony, że włos się jeży na głowie - dobrze, że istnieją jeszcze ludzie pragnący zmian. Na lepsze, naturalnie. Ambicja oraz chęć posiadania wiedzy wliczają się w poczet rzeczy dobrych - można je gromadzić na poczet nowej, wspaniałej historii pełnej dobra, tolerancji oraz powszechnego spokoju. Wiem, że do tego droga jeszcze długa i niezwykle wyboista, ale od czegoś trzeba zacząć, czyż nie?
- Naprawdę uważasz, że jestem kimś, kto będzie krył twe niecne występki? - pytam z uniesioną lewą brwią, jasno sugerując tym samym, że nie. Ja, panna Sprout, strażniczka moralności oraz prawa, nie zezwolę na jego łamanie pomimo osobistych sympatii odczuwanych do niektórych gagatków. - Przykro mi, ale będę musiała z nim porozmawiać o twych przewinieniach - dodaję z westchnięciem, gdyż wolałabym tego uniknąć, ale tak to już jest, że należy ponosić konsekwencje swoich wyczynów. Poza tym, że to tylko wyborna gra aktorska. - No proszę, któż by się spodziewał, że z pana taki znawca pracy w szklarni panie Fox - rzucam iście belferskim, pełnym pretensji oraz powątpiewania tonem. Tak, zostaję właśnie karykaturą nauczycielki. - Jeszcze przyznaje się pan do łamania szkolnego regulaminu o samotnym szwendaniu się po szklarniach, poza zajęciami. Co więcej, diabelskie sidła są bardzo niebezpieczne i znajdują się w miejscu, do którego uczeń nie ma wstępu bez nadzoru - wygłaszam niemal cały podpunkt dotyczący nielegalnego włóczęgostwa. - Twój opiekun na pewno chętnie się dowie co zmalowałeś - dopowiadam, nie mogąc już ukryć uśmiechu rozciągającego się od ucha do ucha. Takie kpienie jest całkiem zabawne. - Tylko ostrożnie - mówię widząc, jak auror zabiera się za rozgniatanie jaj popiełka. - To bardzo delikatna ingrediencja - zastrzegam, starając się uważniej przyglądać pracy Fredericka. Zaraz jednak śmieję się cicho. - Zatem przyznajesz się jeszcze do narażania swojego życia… zbiera mi się całkiem porządna kartoteka do przedstawienia opiekunowi Slytherinu - stwierdzam lekko rozbawiona. Niestety rozbawienie przemienia się w trwogę. - Nie… - Tylko tyle zdążam powiedzieć nim roztrzaskane jajo ląduje w bulgoczącej wodzie. Na Merlina, czy Fox oszalał? Przecież to się aż prosi o…
Pożar. Cholera, dałam się za bardzo rozproszyć. - Fred! - przywołuję mężczyznę do porządku, żeby nie stał i nie gapił się jak słup soli. - Nebula exstinguere! - rzucam spokojnie, ale zdecydowanie. Nie raz zdarzyły mi się podobne wypadki, ale ten ogień zaczyna się zbyt szybko rozprzestrzeniać. Muszę chyba ukrócić innowatorskie pomysły Lisa, bo zaraz cały dom mi spopieli, a na to nie mogę pozwolić.
W szafce chłodzi się tarta.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Cieszę się, że nie wszyscy zapominają o tej trudnej, szlachetnej sztuce. I że nie bazują jedynie na swoim szczęściu - o to niestety podejrzewałabym pana Lisa. Przynajmniej w tej dziedzinie. W Hogwarcie był jeszcze Malfoy’em, a to oznacza, że z automatu profesor Horacy obdarowywał go względami oraz protekcją. Nie wierzę, że zdanie egzaminów alchemicznych to nie łut pomyślności fortuny doprawiony prestiżem pochodzenia i uprzejmości z niej wynikającej. Czy czarodziej pochyliłby się tak samo nad obecnym, pozbawionym tytułów oraz bogactwa Fredem? Wątpię, niestety. Świat tak już został urządzony, że włos się jeży na głowie - dobrze, że istnieją jeszcze ludzie pragnący zmian. Na lepsze, naturalnie. Ambicja oraz chęć posiadania wiedzy wliczają się w poczet rzeczy dobrych - można je gromadzić na poczet nowej, wspaniałej historii pełnej dobra, tolerancji oraz powszechnego spokoju. Wiem, że do tego droga jeszcze długa i niezwykle wyboista, ale od czegoś trzeba zacząć, czyż nie?
- Naprawdę uważasz, że jestem kimś, kto będzie krył twe niecne występki? - pytam z uniesioną lewą brwią, jasno sugerując tym samym, że nie. Ja, panna Sprout, strażniczka moralności oraz prawa, nie zezwolę na jego łamanie pomimo osobistych sympatii odczuwanych do niektórych gagatków. - Przykro mi, ale będę musiała z nim porozmawiać o twych przewinieniach - dodaję z westchnięciem, gdyż wolałabym tego uniknąć, ale tak to już jest, że należy ponosić konsekwencje swoich wyczynów. Poza tym, że to tylko wyborna gra aktorska. - No proszę, któż by się spodziewał, że z pana taki znawca pracy w szklarni panie Fox - rzucam iście belferskim, pełnym pretensji oraz powątpiewania tonem. Tak, zostaję właśnie karykaturą nauczycielki. - Jeszcze przyznaje się pan do łamania szkolnego regulaminu o samotnym szwendaniu się po szklarniach, poza zajęciami. Co więcej, diabelskie sidła są bardzo niebezpieczne i znajdują się w miejscu, do którego uczeń nie ma wstępu bez nadzoru - wygłaszam niemal cały podpunkt dotyczący nielegalnego włóczęgostwa. - Twój opiekun na pewno chętnie się dowie co zmalowałeś - dopowiadam, nie mogąc już ukryć uśmiechu rozciągającego się od ucha do ucha. Takie kpienie jest całkiem zabawne. - Tylko ostrożnie - mówię widząc, jak auror zabiera się za rozgniatanie jaj popiełka. - To bardzo delikatna ingrediencja - zastrzegam, starając się uważniej przyglądać pracy Fredericka. Zaraz jednak śmieję się cicho. - Zatem przyznajesz się jeszcze do narażania swojego życia… zbiera mi się całkiem porządna kartoteka do przedstawienia opiekunowi Slytherinu - stwierdzam lekko rozbawiona. Niestety rozbawienie przemienia się w trwogę. - Nie… - Tylko tyle zdążam powiedzieć nim roztrzaskane jajo ląduje w bulgoczącej wodzie. Na Merlina, czy Fox oszalał? Przecież to się aż prosi o…
Pożar. Cholera, dałam się za bardzo rozproszyć. - Fred! - przywołuję mężczyznę do porządku, żeby nie stał i nie gapił się jak słup soli. - Nebula exstinguere! - rzucam spokojnie, ale zdecydowanie. Nie raz zdarzyły mi się podobne wypadki, ale ten ogień zaczyna się zbyt szybko rozprzestrzeniać. Muszę chyba ukrócić innowatorskie pomysły Lisa, bo zaraz cały dom mi spopieli, a na to nie mogę pozwolić.
W szafce chłodzi się tarta.
[bylobrzydkobedzieladnie]
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Ostatnio zmieniony przez Pomona Sprout dnia 20.08.18 13:10, w całości zmieniany 1 raz
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Zagracaj ile się da
Szybka odpowiedź