Wydarzenia


Ekipa forum
Zagracaj ile się da
AutorWiadomość
Zagracaj ile się da [odnośnik]20.03.17 20:00
First topic message reminder :

Salon

Największy pokój pełni funkcję salonu, to oczywiste. Wygląda na trochę zaniedbany, ale to przez ogromną ilość roślin walających się dosłownie wszędzie oraz porozrzucanych książek czy pergaminów z pracami domowymi hogwarckich uczniów. W kanapę idzie się zapaść, natomiast wiklinowe fotele trochę wpijają się w ciało, ale oprócz tego są całkiem niezłe. Za jednym z nich znajduje się wejście na balkon.
Na pomieszczenie nałożone jest zaklęcie Muffliato.


[bylobrzydkobedzieladnie]



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones




Ostatnio zmieniony przez Pomona Sprout dnia 16.08.17 23:52, w całości zmieniany 1 raz
Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout

Re: Zagracaj ile się da [odnośnik]21.10.19 18:46
Jest prościej. Lżej. I dziwnie - biorąc pod uwagę te wszystkie katastroficzne wizje naszej poważnej rozmowy, jakie wykoncypowałam w chaotycznej głowie, to naprawdę cud, że znów żyjemy razem. W jednym mieszkaniu, śpiąc w tym samym łóżku oraz korzystając z tej samej łazienki. Nie, żebym miała jakąś inną; rozchodzi się o sam zamysł wspólnego koegzystowania na tych samych orbitach. Wcześniej boleśnie rozłączonych, stykających się ze sobą porównywalnie do muśnięcia motylich skrzydeł na powierzchni skóry - dziś przepełnionych pełnią wzajemnego istnienia. Po raz pierwszy od dawna czuję błogość spokoju jakiej potrzebowałam do walki z samą sobą. Huśtawki nastrojów wyciszyły się, nie pozwalając tym samym do niezręcznego zalewania się łzami. Najczarniejsze scenariusze wydają się już tylko złym snem przegnanym przez ciepły uśmiech Jaydena. Obserwuję go na jego twarzy każdego dnia, dzięki temu serce rośnie pod wpływem słonecznego światła, zaś dziecko… chyba czuje się lepiej. Tak to sobie tłumaczę, gdy nie zrywam się nad ranem z palącą potrzebą zwrócenia posiłku dnia poprzedniego. No, przynajmniej nie codziennie, bo jeszcze zdarzają się drobne epizody przytulania rozgrzanego policzka do zimnej struktury sedesu i oddychania spazmatycznym oddechem wysiłku. Potem kładę się spać dalej i późniejsze wstawanie jest chyba tym wypoczynkiem, który potrzebuję, bo budzę się już bez żadnych dolegliwości. Jednak dziś mijają już dwa dni odkąd nie czuję parcia na przełyk - delektuję się tą chwilą bez żadnych skrupułów. Dobrze móc spokojnie pospać wiedząc, że świat dookoła nieprzerwanie stoi o własnych siłach. Tak dobrze znany, ukochany i upragniony. Nie rozpada się, nie muszę panicznie szukać rozwiązań, żeby utrzymać go w ryzach, bać się o jutro - każdy z tych elementów jest perfekcyjnie opanowany. Nie udałoby mi się zachować spokoju bez niego, najjaśniejszej gwiazdy na firmamencie egzystencji. Nadal nie umiem pojąć jak to możliwe, że jest tu ze mną, bynajmniej nie ze względu wyłącznie na dziecko. Nie zamierzam jednak tego podważać, planuję cieszyć się chwilą, tym, co mam - i dbać o to najlepiej jak potrafię. Wiem, że nie pozbędę się wątpliwości lub strachu w mgnieniu oka, ale jednocześnie posiadam świadomość, że z narzeczonym nawet najtrudniejsze zadanie zostanie wykonane. Wspólnie. Bo już zawsze mamy być razem. Stworzyć rodzinę, zapuścić korzenie splecione ze sobą wzajemnie. Czy moje życie mogłoby być piękniejsze?
Natchniona optymizmem oraz odwagą, których tak dawno w sobie nie czułam, powinnam jak na skrzydłach biegać po mieszkaniu szykując śniadanie. Później nadzorować pakowanie. Zamiast tego chwytam ostatnie chwile snu - zupełnie niepotrzebnie. Nie śni mi się żadna piękna łąka ani gromadka wspólnych dzieci; to jakiś koszmar. Nie wiem co jest nie tak z moją głową, że mam w niej projekcję ogromnej, niszczycielskiej galaretki. O smaku truskawkowym, jeśli to coś zmienia. Właśnie terroryzuje nasz dom i zamierza zjeść Jaydena! Próbuję go ostrzec, gdy brodą przesuwa po moim ramieniu, ale spomiędzy ust wydobywa się niezrozumiały bełkot. To chyba sen na jawie albo jawa we śnie, nie mam pojęcia. Wiem tylko, że czuję niepokój. Irracjonalny, ale w sennej rzeczywistości wszystko jest możliwe. I takie prawdziwe! Jestem skora uwierzyć, że wielki, galaretkowy potwór pochłonie każde istnienie, w tym to najważniejsze. Niestety, Morfeusz nie chce mi pozwolić na wyrwanie się z jego ramion, chociaż przecież tak intensywnie walczę! Kiedy otwieram oczy, widzę tylko przyciemniony pokój. Pusty. Oddycham ciężko, jakoś tak zmartwiona i zdezorientowana roztaczaną przed chwilą wizją końca świata. Niczym przyczajony tygrys nasłuchuję znajomych dźwięków codzienności - stukotu naczyń, bulgotania gotowanej wody, szelestu papieru. Nic. Cisza. Wzdycham zaniepokojona nim jeszcze dociera do mnie, że to bez sensu. Martwić się minionym, nierzeczywistym koszmarem. Przymykam oczy uspokajając oddech, ale niespodziewani goście niweczą wszelkie plany. Dwie puchate kulki wdrapują się na łóżko powodując wygięcie ust w szerokim uśmiechu.
- Och, przyszliście uratować mamusię z rąk… e z miękkiego wnętrza krwiożerczej galaretki! Moi bohaterowie! - zachwycam się z rozczuleniem, przygarniając oba kocięta do piersi. Większych niż normalnie, co zauważam dopiero teraz. Ciąża to… zaskakujący stan. Czuję większą potrzebę czułości przy jednoczesnym… większym pragnieniu spalającym mnie od środka oraz wywołującym czerwone ślady wstydu na policzkach. Mam wrażenie, że jestem całkowicie, nieodwołalnie zagubiona w labiryncie trawiących organizm emocji. Wszystkie z nich są zbyt. Zbyt jaskrawe, zbyt intensywne, zbyt naglące. Dotąd udaje mi się je wyciszyć, ale jak długo jeszcze? Każdego dnia boję się, że jestem jakąś miksturą buchorożca, która pod wpływem chociażby delikatnych drgań wybuchnie z niespotykaną siłą i rozniesie wszystko na swojej drodze. Czego zdecydowanie nie chcę. Więc biję się sama ze sobą, czasy błogiego spokoju z poranka oraz wieczoru wspominając z ukrytym rozrzewnieniem.
Wreszcie czas umiłowanego tulenia dobiega końca - co właściwie pokrywa się z trzaskiem otwieranych w korytarzu drzwi. Figa z Makiem od razu zakradają się z zaciekawieniem badając uważnie źródło hałasu, ale kiedy ono nie zbliża się do kocich miseczek zapełniając je pysznym jedzonkiem, momentalnie tracą zainteresowanie i nikną gdzieś w głębi mieszkania. Układam się na boku, twarzą do drzwi, w poczuciu ulgi oczekując pojawienia się wyczekiwanej z niecierpliwością sylwetki. Uśmiech nie schodzi z twarzy, pogłębiając się, gdy badawcze spojrzenie przygląda się stojącemu w progu Jaydenowi. Nie, żadnych skrawek galaretkowych wnętrzności świadczących o wybuchu lub zażartej walce. - Hej. Udało ci się - rzucam ni z gruchy, ni z pietruchy, więc zaraz naprostowuję sytuację. - To znaczy, oczywiście, że się udało! - …No, albo próbuję. Czasem muszę się bardziej zastanowić nad tym, co opuszcza mój język, bo w większości są to jakieś skończone, niepotrzebne bzdury. Wprawiające innych w niedowierzanie albo wręcz skrajną dezorientację. Teraz to nie ma aż takiego znaczenia, bo cała moja uwaga koncentruję się na wchodzącemu do pokoju mężczyźnie. Natłok myśli przesuwa się pod czupryną ciemnych włosów, cała gama pozytywnych uczuć rozgrzewa zaspane ciało - i nawet groźba jakże ciężkiej, fizycznej pracy nie ma takiej mocy, żebym przestała się zachwycać. Bo tak, to spojrzenie oraz grymas pełne zachwytu, niewypowiedzianego zadowolenia. - Wyglądasz niezwykle kusząco z tą ziemią na ubraniach - odpowiadam grzecznie na pytanie, ale gest przygryzienia ust może wydawać się już mniej grzeczny. Robię to jakoś bezwiednie; po paru sekundach orientuję się w swym błędzie, zaś uśmiech zamienia się w ten przepraszający. Niknący równie szybko wraz z nagłym przedostaniem się zbyt wysokiego natężenia światła. Ugh. - Co to za brutalna pobudka? Kobiety w ciąży potrzebują delikatności - marudzę, ale nie ma w tym ani grama powagi. Właściwie to dość zabawne, to wykpiwanie się odmiennym stanem. Mógłby być wymówką na wszystko, ale nie, tak nie można. - A może właśnie chcę? - droczę się, jakże dojrzale wytykając język. Tak, to chyba mój sposób na odroczenie nieuniknionego. Także bardzo dojrzały. Dlaczego akurat dziś, kiedy nie mogę, chciałabym zostać w łóżku?



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Zagracaj ile się da [odnośnik]31.10.19 3:16
Dobrze było odetchnąć, dotknąć, zmniejszyć ponownie dystans. Podstawowe, dla niektórych nic nie znaczące rzeczy, ale w momencie największej niewiadomej Jayden doceniał tę swobodę w niesamowity sposób. Bo przecież zakazany owoc podobno smakował najlepiej, a będąc w dziwnym niedopowiedzeniu, zawieszeniu relacji z Pomoną nie mógł tak swobodnie poruszać się w tym terenie. Ciągle trzeba było być gotowym i uważnym, żeby nie popełnić gafy. Żeby przypadkiem nie skrzywdzić, nie nadszarpnąć delikatnej struny zaufania. Żeby nie wkroczyć w strefę komfortu i prywatności, bo zawsze mogło się to skończyć strachem, niepewnością i ponowną ucieczką, a przecież tego nie chciał. Ba! Nie mógł dopuścić. Podczas tego tygodnia przyczajenia się miewał koszmary o tym, że znów został sam i wszystko, przez co tak cierpiał w ostatnich dwóch miesiącach wróciło z podwójną mocą. Bo zwyczajnie nie wytrzymałby tego wszystkiego po raz drugi. Nie byłby w stanie unieść podobnego ciężaru, gdy pod koniec lutego działał na oparach sił. Wyczerpany nie tylko psychicznie, lecz również i fizycznie nie wziąłby na barki niczego, co byłoby chociaż odrobinę trudniejsze. Może i by się zdziwił, będąc w stanie utrzymać się na nogach pod ogromnym naparciem, jednak szczerze w to wątpił. Relacja ze Sprout okazała się niezwykle znamienna i na tyle istotna, że utrzymywała go całego na powierzchni. Gdy jej zabrakło i to w tak brutalny sposób, wszystko zaczynało drżeć w posadach włączając w to samą strukturę profesora — niegdyś niezależną i stałą, teraz wątłą i wyczekującą bliskości tej konkretnej osoby. Jayden nie był w stanie wyobrazić sobie dalszych dni, nie będąc związanym w znaczącym stopniu z zielarką. Czy słowem, czy gestem, czy obecnością — nieważne. Musiał mieć pewność, że była szczęśliwa i nie był powodem do negacji podobnej sytuacji. Mógł wyrzec się wszystkiego, zaprzeć się nawet samego siebie, jeśli była taka potrzeba, by spełnić ów warunki i zapewnić kobiecie przetrwanie w blasku radości, bo co jak co, ale nie istniało dla niego nic ważniejszego. Dostrzeganie każdego dnia jej szerokiego uśmiechu było więc nagrodą wykraczającą poza wszelkie standardy, bo w końcu do tego zmierzał czyż nie? Do pewności, że robił wszystko, by Pomona nie musiała już się martwić i mogła czerpać przyjemność z błahej, lecz wielkiej codzienności. Codzienności, która naznaczona była ich imionami i znamionami mającymi istnieć już po wsze czasy. To jej obiecał, prawda? Że bez względu na wszystko przejdą resztę życia wspólnie, nie oglądając się na innych, bo gdyby tak było, nie znajdowaliby się w tym miejscu. Nie zostaliby złączeni i nie zdawaliby sobie sprawy, jak istotne były dla nich aktualne wydarzenia. Prowadziły one wszak do kolejnego etapu, który miał stać się dopełnieniem całej rzeczywistości. Dopięciem przeszłości, teraźniejszości i przyszłości tak by stworzyły integralną jedność. Wciąż zastanawiał się jak do tego doszło, że w ten spontaniczny sposób zaszli właśnie tak daleko, a zdziwienie każdym kolejnym dniem nie opuszczało astronoma ani na moment. W końcu jeszcze nie tak dawno temu marzył o tym, żeby chociażby się do niej odezwać, a teraz zasypiali wspólnie i budzili się ramię w ramię, spędzając tak następujące po sobie dnie. Codzienność? A jednak niecodzienność, skoro kilka tygodni wcześniej nie było to nawet możliwe. Koegzystencja nie wypalała ich w żaden sposób, a pozwalała zebrać odpowiednie siły do podejmowania dalszych kroków, które w żaden sposób nie były trudne czy niemiłe. Było zdecydowanie łatwiej. We dwójkę przeciwko światu. I mimo że nie walczyli dosłownie, Jayden zdawał sobie sprawę z tej całej otoczki, która ich otaczała. Ze spojrzeń, podszeptów, oczekiwań i tradycji. Widział jednak, że Pomona przestała się już tak tego obawiać. Że nie unikała wychodzenia na zewnątrz i przebywania między ludźmi. I nie chodziło o samą ciążę, bo przecież chyba już wszyscy wiedzieli, że znów zaczął wchodzić jej drzwiami. Nie kryli się z tym, zbywając rzeczywistość jakąś dozą oderwania i dryfowania we własnym świecie. Bo poniekąd tak właśnie było — stworzyli coś swojego, nie dopuszczając do ów kreacji nikogo poza sobą. I nie miało się to zmieniać.
Gdy tego poranka wszedł do sypialni i spotkał swoim spojrzeniem jej wzrok, wiedział, że nic lepszego nie mogło mu się przytrafić. Im dłużej z nią przebywał, tym zdawał sobie sprawę z faktu, że nic więcej nie miało mieć na niego takiego wpływu. Nie mogło mieć. Etap narzeczeństwa miał się zakończyć, a małżeństwo nie oznaczało już tylko obietnicy lojalności oraz solidarności. Chodziło o coś więcej. Vane widział to u swoich rodziców, że druga osoba była na podium całego życia i nic nie mogło tym stanem zachwiać. Ani nauka, ani pasja, ani inni ludzie. Nic. Podporządkowując się pod ów myśl, wszystko inne miało być na swoim miejscu i nie trzeba było się martwić, że priorytety zostaną zaburzone. Patrząc na Pomonę, Jayden wiedział, że nie będzie to trudne. Że byłoby, gdyby na jej miejscu znajdowała się każda inna osoba. Ale tak się nie działo. To było wpisane już w samą podświadomość czarodzieja, gdy automatyczny spokój spływał na niego za każdym razem, podczas wychwytywania kobiecej obecności w swoim otoczeniu. Potrzebował tego silniej niż podejrzewał, a przecież zdawało się to niemożliwe. Wychodziło poza skalę pojmowania, jednak powinien był przywyknąć do tego, że cokolwiek się działo między nimi, takie właśnie było. Nieuchwytne, dziejące się jakby poza nimi samymi, a równocześnie o nich stanowiące. Gdzie zacierała się granica logiki, a gdzie następowała metafizyka? Jaydenowi ciężko było pojąć to wszystko, ale czy nie taka miała być również i magia? Czy uczucia nie wliczały się do jej panteonu? Każdy dzień upewniał go w fakcie, że tak w istocie było.
- Co mi się udało? - spytał zbity z tropu, przekrzywiając lekko głowę i próbując zrozumieć o czym mówiła. Nie przypominał sobie niczego, co mogłoby stanowić o fakcie, że się z czymś uporał. Ze wstaniem? Ubraniem się? Zakupami? Gdy kontynuowała swoją wypowiedź, astronom mógł poczuć jak policzki automatycznie zaszły mu czerwienią i uciekł spojrzeniem w kąt pokoju. To wymykało się prawom rozsądku, bo czy nie mieli w swojej przeszłości wspomnień o wiele bardziej płomiennych i rozbudzających wyobraźnię? Zawstydzających i ekscytujących? Takich, o których nie powinno się mówić na głos? A tu wystarczyło tylko parę słów, by wywołać w Jaydenie szczere zmieszanie. Czy to miało się zmienić? Nie. Zdecydowanie nie. Zaraz jednak temat się zmienił i to osoba kobiety zagarnęła całą uwagę, co pozwoliło na pozbycie się peszącego odczucia. - Leżenie cały dzień w łóżku też w żaden sposób ci nie pomoże - odbił piłeczkę, słysząc narzekanie. Pomona dobrze wiedziała, że postępował z nią najdelikatniej jak się dało. Czasami aż do przesady. - Zresztą to ostatni dzień w tym mieszkaniu. Naprawdę chcesz ominąć końcowy etap? - spytał, zdając sobie sprawę, że Sprout zamierzała się podnieść i nie planowała ponownie zawijać się w pościel. Pachnącą już na nowo ich wspólnym zapachem. Chyba nigdy nie miało mu się to znudzić...
A może właśnie chcę?
Odetchnął, przyłapując się na świadomości, że nie mieli wyzbyć się już tych ukrytych przekazów i półsłówek ukrytych w codziennych rozmowach. Nie przeszkadzało mu to w żaden sposób, bo przecież nie przestał jej pragnąć. Potrzebował jej nawet mocniej niż podczas ich grudniowej nocy. Bo rozumiejąc więcej, wiedząc więcej, ich relacja wzmocniła się od tamtego czasu. Nawet, a może w szczególności w momencie, gdy nie byli obok siebie. Jayden podszedł więc kilka kroków do łóżka i wyciągnął rękę, by odgarnąć za ucho kilka kosmyków Pomony. Zaraz po tym złapał między kciuk a palec wskazujący delikatnie zarysowaną brodę i nakierował ją ku górze tak by spojrzenie kobiety było nakierowane tylko i wyłącznie na niego. - Zamknij oczy - poprosił, nie puszczając jej twarzy. Nie powtarzał się, a czekał, aż życzenie zostanie spełnione. Dopiero wtedy podsunął czarownicy pod nos jedno ze świeżych ciastek, którego wspaniały aromat zmusił kobiece ciało do reakcji. - W kuchni jest tego o wiele więcej - zaśmiał się, wiedząc, że nie było lepszego sposobu na wyciągnięcie jej z łóżka. Jej. Narzeczonej. Dalej nie był w stanie przyzwyczaić się do tego słowa. Nawet w jego myślach brzmiało jakoś niecodziennie. Zostawił więc panią narzeczoną samą, żeby doprowadziła się do porządku, a sam zniknął za drzwiami, kierując się na powrót do kuchni. Figa z Makiem już swoje śniadanie pałaszowały, jednak ich właścicielka dopiero miała się za nie zabrać. A ktoś musiał je w końcu przygotować, prawda? Mimo że nie był zbyt dobrym kucharzem, musiał się zacząć starać, a teraz miał dla kogo. - Mówiłaś coś o liście do dyrektora. Wysyłałaś coś? - Słysząc szuranie za swoimi plecami, Jayden poruszył kolejną ważną kwestię, która zajmowała po części jego umysł. Czy dalej zielarka planowała odejście? A może zmieniła zdanie? Chciał nadać swoim słowom możliwie jak najlżejszego wydźwięku, chociaż wewnętrznie aż cały się trząsł. Zależało mu na tym, by Pom nie odchodziła z Hogwartu i nie tylko ze względu na osobiste pobudki. Cóż... W większości przez nie, ale były tam również inne obawy.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Zagracaj ile się da [odnośnik]08.11.19 20:54
Ucieczka nie wchodzi w grę. Nigdy już. Może nie jestem najrozsądniejszą osobą na ziemi, prawdopodobnie nie istnieje nikt bardziej chaotyczny ode mnie, całkowicie niepostępujący z zasadami prostej logiki, ale nawet ja uczę się na swoich błędach. Wiem już, że to było najgorszym, co mogłam zrobić. Lepiej było porozmawiać, wyjaśnić wszelkie niedopowiedzenia - i nawet jeżeli wtedy podjęlibyśmy decyzję o rozstaniu, to chociaż byłoby to niesamowicie trudne oraz bolesne, to byłoby obopólnym rozwiązaniu sytuacji. Musiało minąć sporo czasu, żebym to zrozumiała. Że nie powinnam zachowywać się jak zranione dziecko, które odpłaca pięknym za nadobne; to, że poczułam się skrzywdzona, nie oznaczało, że powinnam tak samo postępować z Jaydenem. Zwłaszcza, że ta broń okazała się obusieczna, gdy nie potrafiłam normalnie żyć. Bez melodii jego śmiechu, bez ust wyginających się w zadowolenie, ciepłego spojrzenia rozgrzewającego podczas najzimniejszych dni, bez jego obecności obok. Nie mogłam już tak po prostu podejść i zacząć rozmowy, poważnej lub nie, nie mogłam go objąć i poczuć bezpieczeństwa jakiego tak mocno potrzebowałam. To było nie do zniesienia. Nie wiem jakim cudem przetrwałam ten niesamowicie długi okres ponad miesiąca, w beznadziei oraz coraz cięższych myśli. Dopiero wiadomość o ciąży pozwoliła mi dźwignąć się z rozpaczy, chociaż też nie od razu. Dzisiejszego dnia tamte rozterki wydają się być złym snem, który nadal ma się w pamięci, ale nie rani już w ten sposób jak podczas tamtej nocy. Nie trzeba już z nim walczyć, wierzgać się w przykrym uniwersum, starać się o każdy oddech nienaznaczony bólem. Doskonale znane ramiona, tak ukochane oraz kojące, są teraz na wyciągnięcie ręki. Mogę swobodnie w nie opaść wiedząc, że nie dotknę ziemi - bo znów mogę ufać. Na razie jeszcze nie potrafię sobie wybaczyć tych krzywd, jakie na nas sprowadziłam, ale wiem, że u jego boku będzie to łatwiejsze. Że z każdym dniem zacznę oddychać coraz lżej, aż wreszcie będę mogła odpocząć od wiecznego poczucia winy. Ciężaru, jaki wcale nie odszedł, a jaki z lubością ignoruję z zamiarem spokojnego życia w symbiozie. Oddycham, cieszę się, z radością upatruję czekającej nas przyszłości. Wspólnej, nie oddalonej o tysiące kilometrów, dosłownie oraz w przenośni. Mam teraz dwoje (dwóch?) ludzi, dla których mogę się starać być lepszą. Bez obaw, że stracę silną wolę, zapał czy chęci. Już zawsze będziemy motywować się do działania, pomagać sobie wzajemnie. To takie proste, a jednak tak niecodzienne, bo byłam gotowa obejść się bez tego. Dźwignąć wszystkie problemy w pojedynkę i godzić się na wieczne zmęczenie - a wystarczyło zaufać, że razem pokonamy wszelkie przeciwności losu. Wspólnie. Ramię w ramię, ręka w rękę. Przecież podczas świąt byłam tego więcej niż pewna, co więc się wydarzyło? Dlaczego pozwoliłam, żeby moje własne rady stały się wrogiem, nie pomocą jak dotychczas? Jak to się stało, że zapomniałam w nas uwierzyć, w to, co dotąd osiągnęliśmy? Nadal próbuję to rozgryźć, jednak muszę też przyznać, że posiadam mało czasu na rozwiązanie tej sprawy. Teraz priorytetem jest dziecko oraz to, żeby zapewnić mu jak najlepsze warunki rozwoju. Nie zawierają one zmartwień ani większej ilości łez, wręcz przeciwnie. Koniecznym jest teraz cieszenie się za te wszystkie tygodnie umartwiania się, żeby wciąż miało szansę na szczęśliwe, spokojne życie w naszych objęciach. Świadomość nadciągającej przyszłości wypełnionej dobrocią i chęciami jest stałym punktem zaczepienia, który pozwala mi stać prosto na nogach. Wierzyć w to, że od teraz wszystko się uda. Potrzebowałam tego bardzo mocno; zwyczajnej w swej niezwykłości pewności. Odnalezionego oparcia. Dzięki temu mogę być tym samym dla rosnącej z każdym dniem śliweczki, największej radości jaka będzie mi teraz towarzyszyć już po kres moich dni. Owszem, nadal tkwi we mnie ogromny strach przed byciem najgorszą matką z możliwych, ale teraz, odzyskując energię u boku narzeczonego, są one jakby mniejsze. W końcu co dwie głowy, to nie jedna, prawda?
Tego optymizmu nic nie mogło powstrzymać, nawet paskudny koszmar o morderczej galaretce grasującej po kraju. Zresztą, jakże mogłoby, gdy okazało się, że mam u boku dwóch odważnych wojowników, zaś Jay powrócił cały i zdrowy do mieszkania? Tak, to irracjonalne, czuć niepokój z powodu nocnych mar, ale co jeśli miały być jedynie alegorią to niebezpieczeństwa czyhającego na astronoma tuż za rogiem kamienicy? Nic dziwnego, że pełny spokój odczuwam dopiero wraz z widokiem znajomej sylwetki w progu. Poczucie ulgi okleja niepewną duszę, z kolei natrętne myśli, tym razem nakręcane nieprzystającymi pragnieniami, zarażają całe moje jestestwo. Muszę je jakoś stłumić, ale zanim mi się to udaje, słowa wybrzmiewają w niewielkim pokoju. Nie wiem z jakiego powodu czerwienię się bardziej - zawstydzenia spowodowanego wypaplaniem wskazówki dotyczącej koszmaru, potrzeb kotłujących się w organizmie czy odważnych zdań wyślizgujących się z języka. Powinny zostać wyłącznie w mojej głowie, ale najwidoczniej pozwoliłam sobie na przesadne rozluźnienie w towarzystwie Jaydena. Powinnam udawać, że nic się nie wydarzyło czy rozpocząć rozmowę? Chyba to pierwsze, bo nie mamy zbyt wiele czasu na dyskusję. Należy zjeść śniadanie i zabrać się za pakowanie, chociaż tak, akurat dzisiaj na żadne z tych nie mam najmniejszej ochoty. Co się ze mną dzieje? Nigdy nie czułam się w ten sposób; mimo to zaniepokojenie przykrywam nerwowym uśmiechem. - Erm, no, powrót! - wyrzucam z siebie idiotycznie, nie chcąc zagłębiać się w żenujące rejony podświadomości oraz jej wizji o jedzeniu przejmującym władzę nad światem. Co za niedorzeczność. Przeciągam się, grając na czas, na zwłokę, na cokolwiek, żeby tylko nie musieć drążyć tego tematu. Tak samo jak wszystkich następnych, będących gafą za gafą. Niezręczność opanowuje sypialnię, więc modlę się już tylko o to, żeby jakoś dotrwać do końca dnia. Nie pozwalam kącikom ust opaść, chociaż Jay zdecydowanie zbyt poważnie wziął do siebie moje głupiutkie żarty. - Skąd wiesz? Jako naukowiec powinieneś pozwolić mi sprawdzić doświadczalnie czy wysnuta hipoteza ma rację bytu. - Dalej się z nim drażnię, niebezpiecznie zbliżając się do wspomnień z grudniowej nocy. - Trochę… tak - wyznaję, zaś humor zmienia się z żartobliwego w niepewny w mgnieniu oka. - Wiesz, tyle tu wspomnień, trochę boję się pozwolić im odejść - stwierdzam nieco smętnie, wzrokiem przetaczając po ścianach oraz meblach. - W kuchni uczyliśmy się gotować, w jadalni obiecałam, że się tobą zaopiekuję, w korytarzu wyznałeś mi miłość, w salonie się całowaliśmy, a w sypialni… no - wymieniam, w ostatniej chwili gryząc się w język, żeby nie pogłębić atmosfery niezręczności. - Ciężko to tak zostawić za sobą - wzdycham. Naturalnie, że wiem, że stworzymy jeszcze mnóstwo nowych, cudownych wspomnień, ale i tak… jest mi jakoś ciężko na sercu. Zupełnie, jakbym żegnała się z całą przeszłością, gdy nie chcę jej zapomnieć. Bo to ona utworzyła nas takimi, jakimi jesteśmy, czyli swoimi najlepszymi wersjami. Unoszę głowę i posłusznie zamykam oczy, trochę w nadziei, że jakakolwiek jakże nieznośna zagrywka mężczyzny zakończy ponure rozmyślanie, które nam w niczym nie pomoże. Rzeczywiście, udaje się, bo zapach ciastka obezwładnia mnie całkowicie - czy raczej napełnia nową energią do działania. Cóż, zna mnie zdecydowanie za długo, żeby nie wykorzystać tego triku. Nie ma nic wspanialszego nad słodkości! - Mam nadzieję, że wszystkie są dla mnie! - zakrzykuję wydostając się z pościeli. Jasne, że zamierzam się podzielić, ale to nie zmienia faktu, że należy zaznaczyć swoje terytorium i swoją własność. Może dlatego tak szybko zbieram się do kuchni, żeby przynajmniej jedną sztukę pyszności zawłaszczyć wyłącznie dla siebie. - Napfwdę pszne - stwierdzam z powagą, wydając ostateczny werdykt nim podchodzę do wazonu pełnego kwiatów. Nie wiem który już raz w ostatnim czasie nachylam się w ich stronę, żeby podziwiać ich cudowny zapach, ale wiem, że nigdy mi się to nie znudzi. Wreszcie z zadowolonym uśmiechem oraz przeżutym jedzeniem staję obok początkującego kucharza. Opierając się o szafkę myślę nad poruszoną sprawą, aż wreszcie postanawiam odpowiedzieć. - Nie, miałam zrezygnować przed wyjazdem, a skoro nie było żadnego wyjazdu, to i list był bez sensu - zaczynam spokojnie. - W chwili obecnej nie mam powodu do rezygnacji. Na razie mogę jeszcze popracować i za jakiś czas wziąć po prostu urlop, jak myślisz? - Przecież nie mamy już podejmować ważnych decyzji samodzielnie. Chcę się tego trzymać, udowodnić, że można mi zaufać. Że staram się naprawić to wszystko, co zepsułam. - Co dziś jemy? - dopytuję, bo chcę pomóc w procesie przygotowywania śniadania. Wspólnymi siłami stworzymy coś pięknego, prawda?



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Zagracaj ile się da [odnośnik]12.11.19 11:10
Nie zamierzał poświęcać już zbędnych chwil na obmyślanie tego wszystkiego, co zostało za nimi. Owszem, nosił to w swoich wspomnieniach i świadomości, jednak nie było to już jego głównym wyznacznikiem teraźniejszości. Nie mogło być. Zarówno on, jak i ona zaczęli kolejny poziom we własnym dorastaniu, który kłócił się z poprzedzającym go bólem. W końcu tamte momenty tak drastycznie różniły się od tego, co działo się aktualnie, że ciężko byłoby funkcjonować, mając z tyłu głowy głosy przeszłości. Nie chciał się więc w to zagłębiać, wiedząc, że najdrastyczniejszy moment okazał się najważniejszym i tylko tego winni się trzymać. Świadomości, że się udało. Przetrwali, zażegnali koniec, powstrzymali kryzys, który rozkwitał w najlepsze w ich sercach od tamtego roku, gdy po omacku próbowali dojść do ładu ze swoimi uczuciami. Nie spodziewał się, że jego serce i wola po raz kolejny zostaną rozniesione w pył i to przez kogoś, kto grał główną rolę w przedstawieniu nazwanym jego imieniem. Było to tak samo niespodziewane, co druzgocące. Ale Jayden nie widział już w Pomonie kobiety, która ugodziła go najostrzejszym orężem, pozostawiając bez przerwy brodzącą krwią ranę. Zupełnie jakby z ponownym reunionem, wiadomością, którą nosiła w sobie i która w końcu ujrzała światło dzienne, robiło się lżej. I tak właśnie było. Krok za krokiem astronom wybaczał nie tylko jej tamte wydarzenia, ale również i sobie, bo nie był bez winy. Miała rację w tym, co mówiła w Dolinie Godryka, lecz on jeszcze nie był gotowy. Czy wiadomość o ciąży mogła aż tak go zmienić? Wiedział, że tak było. Zupełnie jakby własne cierpienia stały się prozaiczne, głupie, nic nieznaczące, bo przecież istniał ktoś jeszcze. Ktoś, czyje szczęście było najważniejsze w całym wszechświecie. I ktoś, kim musiał, chciał się opiekować. Patrząc na Pomonę podczas spotkania w Trzech Miotłach, nie wiedział, czy chciała go jeszcze w swoim życiu, jednak wiedział, że bez względu na wszystko, musiał istnieć w istnieniu swojego dziecka jako ktoś obecny. Nie chciał być duchem, opowiastką, legendą ani doczepką, o której wspominało się między słowami. I chociaż zielarka nie mogła wiedzieć o swoim stanie zdrowia podczas Sylwestra, z tej perspektywy wydarzenia, które ich spotykały, stały się całością. Rozumiał już wszystko i chociaż wciąż to, co się aktualnie działo było dla niego całkowitą nowością oraz zaskoczeniem, wiedział, że szybko przywyknie. Chociaż czy uczucie, że nie zasługiwał na to, miało kiedykolwiek minąć? Kiedyś spytała go, czy tak będzie już zawsze — zasypianie obok siebie i budzenie się w tej samej sypialni, wciąż oddychając wzajemnym zapachem? Skąd to wszystko znalazło się przy nim? Wraz z każdym dniem jego dekoncentracja jedynie wzrastała, zamiast maleć i nie potrafił tego procesu zatrzymać. Gdy uciekła mu pod koniec roku, sądził, że właśnie to była prawda — że myślenie o ich wspólnej przyszłości było zbyt piękne, zbyt idealne, żeby mówić o spełnieniu. Bo to nie mogła być rzeczywistość. Nie w tym świecie ani żadnym innym. Co najwyżej nocnych marzeń, do których dostęp miał tylko on i nic więcej się nie liczyło. Był naiwny, sądząc, że ktoś taki jak ona, będzie żyć u boku kogoś takiego jak on — widziała, co przeszedł, co się z nim działo, w jakich strzępach się znajdował i nic dziwnego, że uciekła. A potem... Potem wszystko zaczęło przyspieszać i przeminęło jakby poza nim samym — jej słowa o ucieczce, wiadomość o ciąży, wspólne mieszkanie z ciągłym poczuciem spięcia, rozmowa o przyszłości, oświadczyny, a teraz... No, właśnie. Znajdowali się tu i teraz i Jayden nie umiał przestać się dziwić, że każdego ranka budził się obok niej. I to nie był sen. Nie był w stanie powstrzymać tego kretyńskiego uśmiechu, który nie schodził mu z twarzy, odkąd tylko wrócili z Greenwich Park i chyba nigdy nie miał zdołać tego zrobić. Tamtego dnia i każdego kolejnego czuł się jak pijany, poruszając się w jakiejś dziwnej sferze wyższej świadomości, chmurze błogości, która nie odchodziła. I towarzyszyła mu bez przerwy. Również i w momencie, kiedy kucał, żeby pogłaskać za uchem każde z kociąt, a potem pojawić się w sypialni.
- A coś byłoby na tyle silne, żeby powstrzymać mnie przed powrotem? - spytał jeszcze, unosząc brwi. Ale nie dał jej dłuższego czasu na reakcję, bo światło wpadło do pokoju, rozganiając ostatnie z cieni. Nie skomentował jednak jej dalszych słów, tylko parsknął krótkim śmiechem, czując jak delikatne łaskotanie w okolicach żoładka dało o sobie znać. Zaraz jednak nastrój się zmienił i chociaż na jedną chwilę, Jayden spoważniał razem z zielarką. Przez dłuższy moment stał i słuchał padających słów z ust Pomony, nie omieszkując zatrzymać spojrzenia na delikatnym wybrzuszeniu brzucha, które przybierało coraz bardziej kolisty kształt każdego dnia. Otulone materiałem jasnej koszuli nocnej przypominało nadchodzący prezent świąteczny. Prezent, którego żadnego z nich nie mogło się doczekać. Gdy Sprout zawahała się podczas ostatnich słów, przeniósł uwagę na jej twarz, uprzednio zwilżając dolną wargę. Zbliżył się, by później wcisnąć jej ciasteczko, ale to jedno uderzenie serca miało zupełnie inny wydźwięk. - Obiecuję, że ci to wynagrodzę - powiedział cicho, patrząc jej w oczy i pochylił się mocniej w przód, na moment zatrzymując tę chwilę w niepewności. W końcu przerwał napięcie, żeby ucałować blade czoło i oderwać dłonie z materaca. - Zresztą zapomniałaś o tym, co się działo w Hogwarcie? Chyba że wyparłaś to z pamięci. To się nazywa szok pourazowy - rzucił przez ramię, gdy wychodził z sypialni, śmiejąc się w najlepsze. Ale miała rację. Każdy kąt tego mieszkania przypominał mu o nich i tym, co tu przeżyli. Chwile smutne, przerażające, ale również i wspaniałe. Sam nie chciał okazać jej pewnej nostalgii, nie chcąc dokładać kobiecie zmartwień, ale wiedział, że w nowym domu, ich własnym domu, wszystko się zmieni. I to nie tylko dlatego, że zmienią otoczenie. Chodziło o to, że mieli być tam we dwójkę. Tylko we dwójkę. - Zresztą nie wyobrażam sobie, żeby nasi sąsiedzi dalej zaglądali nam w okna - mruknął pod nosem, patrząc na Figę z Makiem, które drapały pazurami nogawki jego spodni. Początkowo niezbyt zainteresowane jego pobytem, szybko zmieniły zdanie, gdy astronom zaczął dbać o ich jedzenie. Przekupne kulki futra... Uśmiechnął się jednak, kontynuując przygotowanie śniadania i rozkładając dwie miseczki. - Pojedziecie z nami. Tylko się nie zgubcie w lesie. - Krojąc owoce, Jay dał pochłonąć się dalszym myślom, które uciekły daleko od aktualnego zadania. W Irlandii był spokój, a tutaj każdy chciał wiedzieć, co się dzieje u każdego, przez co prywatność była bardzo ograniczona, jeśli nie sprowadzona do parteru. Ludzie przecież szeptali o wiele wcześniej, że Jayden zostaje u Pomony na noc i chociaż się nie pomylili, plotkowali o tym na dobre kilka miesięcy za wcześnie. Interesowali się tym, czym nie powinni i to mu się nie podobało. Kochał to miasteczko, ale nie chciał, żeby musieli znosić dłużej te dziwne spojrzenia, ogłaszające pogardę. Zupełnie jakby dwójka profesorów każdemu musiała się tłumaczyć i przepraszać za swoje zachowanie. Jeszcze czego. Gdyby tylko...
Napfwdę pszne.
Odwrócił się, by spojrzeć na radosną Pomonę, która dość szybko rozgoniła od niego te nieprzyjemne myśli. Astronom uśmiechnął się delikatnie, widząc, że zauważyła kwiaty, ale nie dał tego po sobie poznać, tylko szybko wrócił do krojenia. I jej pytania. - Myślę, że nie powinnaś robić niczego, co sprawia ci nawet najmniejszy dyskomfort - zaczął, przekładając pokrojone już owoce do dwóch miseczek i biorąc kolejne. - Wiem, że nauczanie sprawia ci wiele radości i dopóki uznasz, że dasz radę... To, czemu się ograniczać - zamilkł na chwilę, zdając sobie sprawę, że nie spytał o najważniejszą kwestię tego całego tematu związanego z pracą. Spojrzał na stojącą obok Pomonę, przyglądając się jej uważnie i próbując odczytać odpowiedź z tak znajomych sobie oczu. - Chyba że tego nie chcesz? - Zawahał się, zanim kontynuował:
- Nie wiem, jak musisz się teraz czuć z tymi wszystkimi zmianami zachodzącymi w twoim ciele, ale jeśli coś ci przeszkadza, mów o tym od razu, dobrze?
Nie chciał, żeby się przepracowywała, bo znając ją, mogłaby pewnie szaleć w szklarniach do porodu, ale powinna była uważać. Szczególnie że niektóre z roślin, którymi się zajmowała, mogły bywać niebezpieczne. Ufał jej jednak i wiedział, że nie zamierzała ryzykować. Znała się przecież na zielarstwie lepiej od niego. Zaraz jednak uśmiechnął się wesoło, przenosząc spojrzenie na swoją kolorową dekorację z owoców. Wspaniała kostka z ananasa i wszystkiego, co tylko wyglądało pysznie na targu. - Pomyślałem, że nie powinnaś zatrzymywać się tylko na słodyczach, a wczoraj było ich całkiem sporo. Tata powiedział mi, że powinnaś mieć zbilansowaną dietę, więc sałatka owocowa na rozpoczęcie dnia da ci odpowiedni zastrzyk witaminowy - oznajmił, czując jakąś dziwną radość z tych małych sukcesów. Sam zajmował się większością jedzenia przez ostatni tydzień i jeszcze nie umarł. To coś znaczyło! Zaraz jednak ten entuzjazm dość szybko zgasł, gdy dłonie czarodzieja zacisnęły się na krawędzi blatu, a nóż z charakterystycznym dźwiękiem opadł obok. - Pom... - Vane próbował zacząć, ale to nie było takie proste. Nie w momencie, gdy czuł rosnącą gulę w gardle i wbijał wzrok w drewnianą deskę przed sobą. Zupełnie jakby bał spojrzeć się w bok i spotkać z jej spojrzeniem. - Przepraszam, że nie możesz powiedzieć swojej rodzinie. - Jego rodzice pomagali im nawet z przeprowadzką, a jej... Jej pozostawali wciąż w nieświadomości i to wszystko była jego wina.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Zagracaj ile się da [odnośnik]11.01.22 18:14
Pani Prince urodziła się i wychowała w Hogsmeade, mieszkała tu całe życie i zapewne tutaj umrze. Dobiegała już setki, co jak na czarownicę było wiekiem sędziwym - ale dzięki czarodziejskim genom trzymała się dobrze, chodziła o własnych siłach, a umysł wciąż miała sprawny. Lubiła sobie mówić, że do stu dziesiątych albo stu dwudziestych urodzin nie ma się czym martwić.
Uwielbiała szkocką wioskę, uwielbiała bliskość Hogwartu i weekendowe wizyty młodzieży. Obserwując radosnych uczniów, sama czuła się młodziej. Z zainteresowaniem podsłuchiwała ich rozmowy i śmiała się pod nosem z młodzieńczych dowcipów, bowiem - choć wzrok już nie dopisywał - słuch wciąż miała dobry. Na szczęście, bowiem jej pasją były w końcu plotki. Nie plotkowanie, nie, nie! Miała się za porządną i uczciwą kobietę i zasłyszane informacje zachowywała dla siebie. Nie dzieliła się nimi z innymi, nie była paplugą, nie miałaby zresztą z kim plotkować. Córka mieszkała w Londynie, a najbliżsi przyjaciele pomarli. Lubiła za to wiedzieć, co w trawie piszczy - szczególnie, jeśli chodziło o życie jej sąsiadów. Zwłaszcza profesorów Hogwartu. Pomona Sprout była dobrą dziewczyną, choć jak na gust pani Prince, to niebezpiecznie zbliżała się do staropanieństwa. No i to trochę takie nowoczesne, być profesorem w Hogwarcie. Za czasów młodości pani Prince młode kobiety były guwernantkami i prywatnymi nauczycielkami, ale gdzie tam profesorami! Nic dziwnego, że wciąż była sama, kto by to wytrzymał, żeby baba całymi dniami siedziała w szklarni - i to nie w domu, a w zamku!
Wczoraj zdawało się jej jednak, że zobaczyła coś niebywałego. Do domu profesor wchodził mężczyzna! Niestety, nie mogła dojrzeć jego twarzy, wzrok naprawdę już jej szwankował. Dusiła ciekawość przez całą noc, aż rano wymyśliła idealną wymówkę. Choć nie pracowała już w cukierni, to jej wypieki były słynne i pyszne. Upiekła porcję kruchych ciasteczek, zapakowała je starannie w wiklinowy koszyk i podreptała do drzwi.
Wręczy im ciasteczka i - wymawiając się tym, że dopiero co je upiekła i ma zamiar piec dalej - obwieści, że chciałaby pożyczyć cukier.
Zapukała do drzwi, spodziewając się zobaczyć samą pannę Sprout. Chyba nie został u niej na noc... prawda?
-Halo? Dzień dobry, tu pani Prince! Zabrakło mi cukru, to prawdziwie pilna potrzeba! - zawołała, słysząc zbliżające się do drzwi kroki.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Zagracaj ile się da - Page 3 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zagracaj ile się da [odnośnik]12.01.22 13:33
Między innymi właśnie to sprawiało, że zarówno Jayden, jak i Pomona zdecydowali się na wyprowadzkę. Ludzka ciekawość sięgała czasami zenitu, a zarówno pani jak i pan profesor nie byli na tyle bezczelni, by mówić o wścibskości wprost danym osobom. Nie chcieli też zaburzać rytmu życia mieszkańców swoją obecnością, szanując ich granice oraz spokojny tryb życia, ale przede wszystkim zależało im na prywatności. Spokoju i braku krzywych spojrzeń związanych z tym, co robili. Vane'owi to nie przeszkadzało, dopóki tyczyło się to jedynie jego osoby, lecz nie zamierzał pozwalać, by spotkało to Monę i ich dziecko. Tłumaczenie się z ich działań nieznajomym było kompletnie pozbawione sensu, bo nikogo nie powinno interesować to, co robili. Decyzja o przeprowadzce była więc oczywistością i tak naprawdę nie mógł się doczekać, aż mieli zacząć gospodarować miejscem w Theach Fáel i odkrywać jego okolice. Z mieszkaniem zielarki już się żegnali.
Pytanie wybrzmiało w powietrzu i dopiero dotyk palców Pomony na jego własnej dłoni sprawił, iż mężczyzna odważył się na nią spojrzeć. Widział, jak zbierała się do odpowiedzi, lecz zanim z jej gardła wydobył się jakikolwiek dźwięk, od strony wejścia rozległo się dość narowiste pukanie, które przyciągnęło uwagę dwójki nauczycieli. Kto by mógł się teraz pojawić? Rodzice Jaydena wspominali o godzinie popołudniowej, nie zaś porannej. Zaraz jednak głos znanej sąsiadki rozbrzmiał w gorącej potrzebie i zagadka została rozwiana. Pomona stęknęła niezadowolona, cofając rękę, ale astronom jedynie wzruszył ramionami, uśmiechając się do niej ciepło. Nie był to pierwszy przypadek, gdy uwaga sąsiadów była zwrócona w ich stronę, ale nie miało to trwać długo. - To nasz ostatni dzień tutaj. Pamiętaj - pocieszył towarzyszkę, by przełożyć jedną z misek w jej dłonie. - Ja otworzę, a ty jedz - mruknął jeszcze zanim delikatnie pocałował smakujące świeżymi pączkami wargi kobiety i skierował się ku drzwiom wejściowym. Wytarł dłonie w szmatkę, którą równocześnie przerzucił sobie przez ramię i sięgnął po klamkę, wiedząc doskonale, kogo miał spotkać po drugiej stronie. - Pani Prince. Dzień dobry - odpowiedział uprzejmie jak każdego poranka, od dobrych siedmiu lat. Odkąd zaczął pracę w Hogwarcie, mieszkał wszak w tej samej kamienicy jedynie piętro wyżej niż Pomona, napotykając staruszkę na swojej drodze. Czy miała być zaskoczona jego widokiem? - Niestety Mona nie ma cukru. Przeprowadza się - wyjaśnił, a parę dużych kufrów stojących w głębi mieszkania mogło potwierdzić jego słowa. - Mogę jednak pójść i pani kupić, jeżeli to takie pilne - dodał, wychodząc na korytarz i zamykając za sobą drzwi, by ciekawskie oczy staruszki nie szukały przesadnie właścicielki mieszkania pod numerem czternastym. Dawnej właścicielki.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Zagracaj ile się da [odnośnik]16.01.22 22:20
Hogsmeade było małą wioską, a jedynym urozmaiceniem i atrakcją w okolicy był Hogwart - wizyty uczniów, zastrzyk dla lokalnej ekonomii, mieszkania profesorów. Lepiej wykształceni od mieszkańców i urodzeni gdzie indziej, dywersyfikowali szkocką wieś samą swoją obecnością: angielskimi akcentami, hodowanymi w ogródkach nietypowymi kwiatami. Ciekawość pani Prince była naturalna, a na wieść o wyjeździe panny Pomony zareagowałaby szczerym smutkiem. Lubiła młodość i różnorodność, nawet ocierającą się o ekscentryczność. Większość mieszkańców Hogsmeade podchodziło do młodzieży i kadry naukowej z otwartością i sympatią, to w końcu dzięki przybyszom kwitła lokalna ekonomia.
Przybrała na twarz miły uśmiech, chcąc powitać pannę Pomonę ciasteczkami, ale...
...w drzwiach stanął dobrze jej znany pan profesor Jayden! (Choć tytułowała szanowne grono pedagogiczne formami grzecznościowymi, to nie była w stanie myśleć o ich nazwiskach, nie imionach. Była w końcu od nich o dwa pokolenia starsza i czasem sami wydawali się jej dziećmi - zwłaszcza, że dzieliła ich większa różnica wieku niż profesorów i uczniów Hogwartu).
-Panie profesorze! - uśmiech ustąpił miejsca bezbrzeżnemu zaskoczeniu, a trybiki w umyśle pani Prince zaskoczyły, łącząc wypowiadane przez profesora zdania i układając je w skandalizującą całość. Może i nie była naukowcem, jak jej rozmówca, ale potrafiła szybko myśleć!
Profesor Jayden jest w domu panny Pomony, nazywa ją Moną, obwieszcza o przeprowadzce... i w dodatku zamyka drzwi oraz oferuje kupić cukier, zupełnie jakby czuł się tutaj jak we własnym domu!
Tylko jego obecność pohamowała ją przed cichym piśnięciem i przytknięciem dłoni do ust.
Oni! Byli! Razem!
-To państwo... jak długo?! Gratulacje! - wypaliła, zanim przypomniała sobie o dobrych manierach. A gdy sobie przypomniała, uznała, że w sumie to jej nie obowiązują. Sto lat na karku dawało człowiekowi różne przywileje, na przykład społeczne przyzwolenie na bycie wścibskim i ekscentrycznym. Pani Prince skrzętnie z nich korzystała, wszak coś musiało jej wynagrodzić mniej przyjemne dolegliwości związane z wiekiem.
-Proszę, to dla Mony... i pana. - wycedziła, wciskając mu w dłonie ciasteczka. -Bardziej od cukru wolałabym zapewnienie, że pan się z nią ożeni. To dobra dziewczyna! - syknęła ostrzegawczo.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Zagracaj ile się da - Page 3 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zagracaj ile się da [odnośnik]17.01.22 9:34
To nie tak, że nie lubił pani Prince. Była dobrą sąsiadką. Miłą i pomocną, chociaż miała tendencję do zbytniego przeciągania rozmów nawet na krótkim dzień dobry, a tematyka jej opowiastek często kręciła się wokół tych samych tematów. Jayden musiał nauczyć się manewrować wokół niej w taki sposób, by kolejnym monologiem nie sprawiła, że spóźnił się na zajęcia. Raz praktycznie odprowadziła go do samego wejścia na zamek — taka była zajęta swoją historią. Mimo wieku wcale nie była taka ograniczona ruchowo, jak mogłoby się wydawać. Taka była jednak natura starszych osób, które od pokoleń w jednym miejscu miały swój dom. I chociaż sam Vane mieszkał w Hogsmeade przeszło siedem lat niektórzy mieszkańcy wciąż traktowali go jak obcego. Owszem — wielu już przywykło do jego obecności, wiedzieli, jaki jest i przyjmowali go z otwartymi ramionami. Część była jednak Szkotami z krwi i kości przyzwyczajonymi do swojego miasteczka takiego, jakie było przed laty i nawet tradycyjne wizyty uczniów nie sprawiały, że otwierali się łatwiej. Po prostu... Byli. Dlatego też opuszczenie ciasnych mieszkań było sensowne — Pomona i tak nie miała pracować, a dla Jaydena skok z Irlandii do Szkocji nie był większym problemem.
Gdy otworzył drzwi i wyszedł na korytarz, wszystko zdarzyło się nader szybko. Mina Pani Prince, jej wyraźne zaskoczenie, słowa, wciskanie koszyka z ciastkami w dłonie... Nawet on musiał przez moment przepracować to, co usłyszał. Gdyby mógł, skrzywiłby się. Nie chciał omawiać spraw prywatnych z kimś, kto nie był Pomoną. Sprout nie mogła powiedzieć prawdy swoim rodzicom, będąc przekonaną, iż wydziedziczyliby ją z miejsca. Dlaczego też on miałby wyjawić wszystko przy spotkaniu ze wścibską sąsiadką, która nigdy nie umiała trzymać się swoich spraw? Wiedział jednak, że była to wina całego społeczeństwa. Zbyt zaślepionego kilkoma zasadami, jakie nie pozwalały im spojrzeć szerzej na sprawy innych. Nie. Nie byli jeszcze małżeństwem, spodziewali się dziecka, ale nie krzywdzili tym nikogo. To dobra dziewczyna! Wiedział o tym. Oczywiście, że wiedział. - Dziękuję, przekażę, że to od pani. Na pewno się ucieszy - odezwał się w końcu, unosząc lekko koszyk w stronę czarownicy i pozwalając, by na jego twarzy zagościł ciepły uśmiech. Chciał jeszcze coś dodać, ale na szczęście wyratowała go srebrna sowa, która wleciała przez uchylone drzwi kamienicy i osiadła na parapecie przy mieszkaniu pani Prince. Ptak zaczął stukać dziobem w podłogę tak głośno, aż zwróciła uwagę starszej kobiety. Jayden — dość nieelegancko, ale skutecznie — pożegnał się więc krótko z sąsiadką i zniknął za drzwiami mieszkania czternastego. Całe szczęście, że był to ich ostatni dzień...

zt Jayden


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Zagracaj ile się da [odnośnik]18.01.22 23:31
Oczywiście, że profesor Vane nie był swoim. Był przybyszem, atrakcją. Pani Prince, wychowana w tradycyjnej szkockiej rodzinie drobnych przedsiębiorców, uważała, że przybysze są jak najbardziej pożądani w otoczeniu, o ile odpłacają czymś za gościnność rdzennych mieszkańców. Nie prowadziła już cukierni, przeszła na emeryturę jeszcze zanim astronom zaczął uczyć w Hogwarcie, więc profesor Vane nie mógł odwdzięczyć się za jej serdeczność (i darmowe ciasteczka, którymi wytrwale go częstowała) jako klient, o nie. Spadła na niego o wiele bardziej niewdzięczna rola dobrego sąsiada - takiego, który pomoże jej pozbyć się bahanek, wysłucha powtarzanej po raz piąty opowieści z młodości, oraz będzie wdzięcznym tematem soczystych historii. Nie plotek, nie puszczała ich dalej - wystarczyło, że żyły w jej sercu!
Uniosła lekko brew, słysząc jak uprzejmy pan Vane dosłownie zignorował jej wymówki i zaczął dziękować za coś zupełnie innego.
-Przekazać to mógłby pan pierścionek. Tak się... nie godzi! - szepnęła, marszcząc brwi, ale - jak na siebie - brzmiała dość łagodnie. Ostatecznie, profesor Vane był dobrym sąsiadem, nawet jeśli... dość upartym.
Obejrzała się przez ramię na sowę. Pomarszczona twarz nagle pojaśniała.
-To od mojej córki. Próbuje założyć lodziarnię w Londynie, mówię jej, że nie wiem czy to dobry czas na biznes, ale ona do mnie, że najbardziej znana się zamknęła czy tam spaliła, więc... - rozpromieniła się, próbując streścić profesora Vane plan biznesowy swojej córki (był taki mądry, może by coś doradził?), ale Jayden pożegnał się prędko i dość nieelegancko. Zmarszczyła brwi, patrząc jak znika za drzwiami wraz z jej ciasteczkami. Gdyby wiedziała, że będzie świadkiem tak gorszącej sceny, wręczyłaby im owsiane z rodzynkami, a nie czekoladowe! Westchnęła ciężko i skierowała się z powrotem do własnego mieszkania, obiecując sobie, że jeszcze porozmawia z panną Pomoną i dowie się, o co w tym wszystkim chodzi. Nie wiedziała, że już nie będzie miała okazji i że wkrótce ze sklepów znikną zarówno rodzynki, jak i czekolada. Życie, nawet ponad stuletnie, wciąż wydawało się dobre i przewidywalne.

/zt


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Zagracaj ile się da - Page 3 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Zagracaj ile się da
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach