Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Stonehenge
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stonehenge
Na terenach Wiltshire, w pobliżu miasta Salisbury znajduje się, pochodzący z epoki neolitu albo brązu, krąg Stonehege, który od wieków skupia naukową społeczność czarodziejów. Przy kamiennych głazach odbywa się większość istotnych dla niemugolskiego świata konferencji, których głównymi gośćmi są przede wszystkim głowy czystokrwistych rodów i najznakomitsi czarodzieje swojej epoki zasłużeni pozycją jak i dokonaniami. Stonehege ma także wielkie znaczenie dla wszystkich astronomów - dzięki niemu można odczytać więcej z gwiazd niż byłoby to możliwe przy wykorzystaniu tradycyjnych narzędzi. Jednak nie jest to zadanie łatwe, tylko kilku znawców nieba na świecie wie, jak posługiwać się siłami zaklętymi w kamieniach.
Złość buzowała w żyłach Cynerica do tego stopnia, że nie potrafił powstrzymać drżenia nóg oraz zaciskania pięści. Nie spodziewał się, że po drugiej stronie napotka na taki motłoch - sądził raczej, że to będą owieczki ślepo podążające za wilkiem w owczej skórze, lecz zachowają klasę wypowiedzi. Nic z tego. Zaczęto od ciężkiego kalibru, oskarżenia przelatywały z jednej strony na drugą, godząc prosto w pierś oponenta. Padło też wiele mądrych, szlachetnych słów, chociaż żadne nie wypłynęły z ust zwolenników Longbottoma. Tego samego, który właściwie nie mówił nic. Obawiał się? Nie, raczej nie. Yaxley obserwował go nerwowym spojrzeniem, lecz nie dostrzegł w mężczyźnie ani zawahania, ani lęku. Sprawiał wrażenie kogoś obojętnego, kogoś, kto zamierza działać po swojemu i nie cofnie się przed niczym. Blondynowi nie podobały się wnioski, do jakich doszedł. W ogóle całe to spotkanie bardzo mu się nie podobało.
Miał ochotę ukrócić wszelkie zapędy Selwyna, lecz ten jak dotąd milczał - jeszcze. Treser przyglądał się nowej nestorce tego rodu i nie zapałał do niej sympatią. Nie tylko z powodu konserwatywnego wychowania jakie obrał, lecz nie widział weń stanowczości. Tak samo jak nie widział stanowczości w nestorze Nottów, który jeszcze próbował nawrócić krnąbrnego członka swej rodziny. Bezsensownie, ponieważ herezje, jakie wygłosił, winny być od razu ukrócone. Nie tylko natychmiastowym wydziedziczeniem - również usunięciem z obrad - ponieważ mącił zbyt grubiańsko, żeby takie daremne słowa mogły mu ujść na sucho. Nie dziwił się niepewności innych rodzin, które domagały się jasnego stanowiska z ich strony. - Niestety, wciąż są to tylko słowa, lordzie Nott - zwrócił się do Eddarda, kiedy Morgoth przestał mówić. - To nic dziwnego, że wiele zebranych tutaj lordów domaga się nie tylko jasnej deklaracji - potrzebne są również czyny - uzupełnił, nie bez powodu kierując potem wzrok na lady Selwyn. Słowa były tymi słowami, którymi cały czas się tutaj każdy przerzucał, lecz nic konkretnego z tego nie wynikało. - Zarówno lord Avery jak i lord Black mają słuszność w swoich wypowiedziach - zaczął kolejny wątek, który chciał poruszyć. - Nie tylko Blackowie, Crouchowie oraz Malfoy'owie winni stanąć przeciwko ministerstwu, jego podniesienie po tragedii z końca czerwca. Uważam, że wszyscy powinniśmy zaprzestać wspierania tej instytucji, czy to pod kątem finansowym czy każdym innym - dodał, bowiem Morgoth tego sobie życzył - wiedział o tym. - Raczysz żartować, lordzie Prewett - prychnął chwilę później, chcąc ustosunkować się do słów Archibalda. Cynericowi było dziwnie występować przeciwko rodzinie, lecz ta rodzina ostatecznie nim wzgardziła - zatem on powinien pozbyć się wszelkich sentymentów. - Festiwal wcale nie był tak dobrze strzeżony jak próbujesz nam to wmówić. Jedna lady znalazła trupa na swej drodze podczas zbierania kwiatów, nie wspomnę już o licznych wypadkach zranień jakie miały miejsce. Czarnomagiczne zaklęcia swoją drogą, lecz do tego dochodzi pojawienie się na meczu Quidditcha dementora. Teren był tak zabezpieczony, że to zawodnicy musieli przeganiać go zaklęciem patronusa - dodał niespiesznie, chociaż nieco nerwowo. Nie widział sensu w mówieniu tego, jednakże z drugiej strony jeśli miał wykazać jak wiele kłamstw mówiła druga strona, to gotów był poświęcić swoją osobę do tego wszystkiego.
To, co zostało powiedziane i tak było niczym w porównaniu do słów Abbotta. Yaxley wybałuszył oczy ze zdziwienia, które prędko zamieniło się w złość. Miał ochotę miotnąć w tego człowieka jakąś klątwą, nawet jeśli się ich dopiero uczył. - Czy wiesz co ty mówisz, lordzie Abbott? - spytał zarówno zdumiony jak i rozeźlony. - Najpierw insynuacje lorda Selwyna, teraz twoje sir. Próbujesz odwrócić kota ogonem i oczernić kolejne osoby, teraz padło na lady Selwyn. Ponadto sugerujesz śmierć lordowi Rosierowi i lordowi Yaxley'owi? Widzę, że jedyne, co tu jest zaraźliwe, to szaleństwo - stwierdził z autentycznym przerażeniem. - Wnoszę o uciszenie lorda Abbotta i usunięcie go ze spotkania z powodu jawnego wypowiedzenia wojny. Należy to zrobić szybko, żeby choroba szaleństwa jaka trawi lorda Abbotta nie przeniosła się na innych zebranych w tym miejscu - dodał z przekonaniem, że zrobił słusznie. Za groźby i bezpodstawne oskarżenia, na które nie miał dowodów, powinien zostać ukarany.
Miał ochotę ukrócić wszelkie zapędy Selwyna, lecz ten jak dotąd milczał - jeszcze. Treser przyglądał się nowej nestorce tego rodu i nie zapałał do niej sympatią. Nie tylko z powodu konserwatywnego wychowania jakie obrał, lecz nie widział weń stanowczości. Tak samo jak nie widział stanowczości w nestorze Nottów, który jeszcze próbował nawrócić krnąbrnego członka swej rodziny. Bezsensownie, ponieważ herezje, jakie wygłosił, winny być od razu ukrócone. Nie tylko natychmiastowym wydziedziczeniem - również usunięciem z obrad - ponieważ mącił zbyt grubiańsko, żeby takie daremne słowa mogły mu ujść na sucho. Nie dziwił się niepewności innych rodzin, które domagały się jasnego stanowiska z ich strony. - Niestety, wciąż są to tylko słowa, lordzie Nott - zwrócił się do Eddarda, kiedy Morgoth przestał mówić. - To nic dziwnego, że wiele zebranych tutaj lordów domaga się nie tylko jasnej deklaracji - potrzebne są również czyny - uzupełnił, nie bez powodu kierując potem wzrok na lady Selwyn. Słowa były tymi słowami, którymi cały czas się tutaj każdy przerzucał, lecz nic konkretnego z tego nie wynikało. - Zarówno lord Avery jak i lord Black mają słuszność w swoich wypowiedziach - zaczął kolejny wątek, który chciał poruszyć. - Nie tylko Blackowie, Crouchowie oraz Malfoy'owie winni stanąć przeciwko ministerstwu, jego podniesienie po tragedii z końca czerwca. Uważam, że wszyscy powinniśmy zaprzestać wspierania tej instytucji, czy to pod kątem finansowym czy każdym innym - dodał, bowiem Morgoth tego sobie życzył - wiedział o tym. - Raczysz żartować, lordzie Prewett - prychnął chwilę później, chcąc ustosunkować się do słów Archibalda. Cynericowi było dziwnie występować przeciwko rodzinie, lecz ta rodzina ostatecznie nim wzgardziła - zatem on powinien pozbyć się wszelkich sentymentów. - Festiwal wcale nie był tak dobrze strzeżony jak próbujesz nam to wmówić. Jedna lady znalazła trupa na swej drodze podczas zbierania kwiatów, nie wspomnę już o licznych wypadkach zranień jakie miały miejsce. Czarnomagiczne zaklęcia swoją drogą, lecz do tego dochodzi pojawienie się na meczu Quidditcha dementora. Teren był tak zabezpieczony, że to zawodnicy musieli przeganiać go zaklęciem patronusa - dodał niespiesznie, chociaż nieco nerwowo. Nie widział sensu w mówieniu tego, jednakże z drugiej strony jeśli miał wykazać jak wiele kłamstw mówiła druga strona, to gotów był poświęcić swoją osobę do tego wszystkiego.
To, co zostało powiedziane i tak było niczym w porównaniu do słów Abbotta. Yaxley wybałuszył oczy ze zdziwienia, które prędko zamieniło się w złość. Miał ochotę miotnąć w tego człowieka jakąś klątwą, nawet jeśli się ich dopiero uczył. - Czy wiesz co ty mówisz, lordzie Abbott? - spytał zarówno zdumiony jak i rozeźlony. - Najpierw insynuacje lorda Selwyna, teraz twoje sir. Próbujesz odwrócić kota ogonem i oczernić kolejne osoby, teraz padło na lady Selwyn. Ponadto sugerujesz śmierć lordowi Rosierowi i lordowi Yaxley'owi? Widzę, że jedyne, co tu jest zaraźliwe, to szaleństwo - stwierdził z autentycznym przerażeniem. - Wnoszę o uciszenie lorda Abbotta i usunięcie go ze spotkania z powodu jawnego wypowiedzenia wojny. Należy to zrobić szybko, żeby choroba szaleństwa jaka trawi lorda Abbotta nie przeniosła się na innych zebranych w tym miejscu - dodał z przekonaniem, że zrobił słusznie. Za groźby i bezpodstawne oskarżenia, na które nie miał dowodów, powinien zostać ukarany.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Dopiero kiedy Rosemary zajęła swoje miejsce u boku ojca, jeszcze raz przywołała do siebie wspomnienie wizji, której doświadczyła. Przez plecy przebiegł jej lodowaty dreszcz i odruchowo uniosła spojrzenie na pochmurne niebo. Nic niepokojącego jednak nie ujrzała. Przetoczyła jeszcze wzrokiem po przybyłych i wciąż przybywających, po czym nachyliła się nieznacznie do ojca i niemal bezgłośnym szeptem streściła mu to, co odsłoniła jej przyszłość.
Niedługo później lord Malfoy oficjalnie otworzył zebranie i skupił uwagę wszystkich na sektorze zajętym przez Selwynów. Lady Flint zmarszczyła nieznacznie brwi i zerknęła na ojca, ale ten niczego nie dał po sobie poznać.
Chwilę później okazało się jednak, że to nie przekazanie chyba po raz pierwszy w dziejach przedstawicielstwa rodu kobiecie było najbardziej zaskakującym wydarzeniem - seniorzy kolejnych szlachetnych rodzin zaczęli jak jeden mąż przekazywać swe tytuły młodszym przedstawicielom swych rodów. Rosemary nie była specjalnie obyta w takich sprawach, ale wyglądało to jak zmowa poszczególnych rodzin. Pytanie tylko: co miała na celu?
Flintowie w ciszy słuchali głosów z jednej i z drugiej strony barykady z niezmąconym niczym spokojem. Zdawać by się mogło, że nie brali udziału w spotkaniu, że znaleźli się w Stonehenge tylko w roli świadków, oni jednak zamierzali wysłuchać stanowisk rodów i dopiero wtedy ewentualnie zabrać głos, gdyby uznali to za słuszne i potrzebne.
Randolf Regulus Flint spoglądał beznamiętnie na mówców. Jak zawsze w tego typu okolicznościach (to znaczy podczas dywagacji politycznych rodów) padały ostre słowa z jednej i z drugiej strony. Kłótnie, uciszanie się nawzajem, rzucanie oskarżeń... w zasadzie nic nowego. W końcu jednak i on poprosił nestora o przyzwolenie na zabranie głosu i powstał.
- Nigdy nie podobał nam się kierunek, w którym zmierza czarodziejski świat - zaczął szczerze i bez ogródek - ale zazwyczaj nie podważano powszechnie przyjętych zasad, wartości i wiekowej tradycji, więc nie ingerowaliśmy. Dziś jednak, kiedy są one łamane, naginane podług swojej woli bez pytania społeczności czarodziejskiej o zdanie i bezczeszczone, w czasach, kiedy bezpodstawne zarzuty bez jakichkolwiek dowodów czy przesłanek są rzucane w stronę członków najznamienitszych rodów, w obliczu grożących nam anomalii, których źródła zdaje się wciąż nie odkryto, nadal nieujętego przez aurorów terrorysty winnego masowego mordu, czarnoksiężnika i samozwańczego lorda, a także przyzwolenia, by część społeczeństwa używała zaklęć niewybaczalnych - ostatnie słowo wypowiedział z naciskiem robiąc po nim krótką przerwę, by odpowiednio wybrzmiało - chciałbym zabrać głos w imieniu swoim i, mam nadzieję, całego mego rodu - tu przerwał na chwilę i spojrzał ponownie na nestora rodu - Ristearda Flinta - dopiero wtedy kontynuował:
- Zacznę jednak od tego, że w tak niespokojnych czasach, w jakich przyszło nam żyć, dziwi mnie łatwość z jaką powierza się losy całych rodów w tak młode, często porywcze i niedoświadczone ręce - tu spojrzał bez ogródek w stronę Yaxleyów, choć bez większych emocji - oraz w delikatne dłonie wrażliwych i jakże zmiennych w swej naturze dam - tym razem przeniósł wzrok na sektor Selwynów i choć lekko skłonił głowę przed lady Morganą na znak szacunku (dla kobiety, nie zaś jej nowej pozycji), a jego ton głosu nie wyrażał ani krzty niechęci, to jednak... owszem, wyraźnie nie popierał tych niezrozumiałych dla niego decyzji. Ba, tendencji, bo właśnie byli świadkami masowej zmiany nestorów rodów. I o ile w pozostałych przypadkach potencjalna niekompetencja nowych nestorów nie była tak rażąca, to trzeba byłoby być ślepym, żeby uznać coś takiego za "zbieg okoliczności". Co jednak miało na celu obranie sobie nowych "seniorów" (biorąc pod uwagę wiek najmłodszego z nich, chyba należało zaniechać używania tego tytułu)? To wciąż pozostawało podejrzaną zagadką.
- Z całym szacunkiem, lady Morgano, ale czy to aby nie nazbyt wielki obowiązek i stres do udźwignięcia dla delikatnych kobiecych ramion? Cieszą mnie poglądy lady i nie zamierzam się wtrącać do wewnętrznej polityki któregokolwiek z rodów - zaznaczył, coby nikt nie miał co do tego nawet najmniejszych wątpliwości - ani Yaxley'owie ani ród Selwyn, do którego przedstawicielki się obecnie zwracał - ale jako bezstronny obserwator i uprzejmy sprzymierzeniec (i konserwatysta - przemknęło Rosemary przez głowę) doradzałbym przekazanie tej roli któremuś z szanownych lordów Selwyn - dodał niemal z troską. Nie naciskał, nie nalegał i nie żądał, a jedynie służył dobrą radą. Nie kontynuował więc tego tematu.
- Szanowni lordowie, lady - zwrócił się już do wszystkich i przetoczył spojrzeniem wokół - zebraliśmy się tu by dyskutować i być może zadecydować czy rządzący Minister Magii powinien ustąpić ze swego urzędu czy jednak nadal sprawować władzę. Zdaje się, że większości tu obecnych nie podobają się rządy lorda Longbottoma, a ja i cały ród Flintów również do tej większości należymy - oświadczył wprost, choć bez wrogości w głosie. Ot, stwierdził fakt.
- JEDNAKŻE - zagrzmiał ze swego miejsca, choć nie podniósł głosu bardziej niż do tej pory. Wypowiedział to słowo z odpowiednim naciskiem i artykulacją, co odniosło podobny efekt.
- Zanim szacowny lord nestor Flint wysunie wniosek o wotum nieufności dla obecnie rządzącego, chciałbym poruszyć pewną kwestię i wystąpić z propozycją do rozważenia dla wszystkich tu obecnych - ponownie przetoczył spojrzeniem wokół, nie pomijając przy tym żadnego z rodów. - Zostawmy na chwilę rozłamy, spory i gniew i wybiegnijmy w bliską, możliwą do ziszczenia przyszłość. Przyjmijmy, że zmusimy lorda Longbottom do ustąpienia z urzędu, a Wizengamot po raz trzeci z kolei w tak krótkim odcinku czasu wybierze nowego Ministra Magii. Jaką mamy pewność, że nowo obrany rządzący nie będzie niepoczytalny, noszący znamiona szaleństwa, podejmujący decyzje kłócące się z powszechnie przyjętymi zasadami, odwiecznymi tradycjami i wolą większości społeczeństwa czarodziejskiego? Jaką mamy pewność, że nowy Minister Magii nie stanie się ofiarą zaklęcia pozwalającego przejąć nad nim pełną kontrolę? Jaką mamy pewność, że nie będzie czarnoksiężnikiem odpowiedzialnym za chaos, cierpienie i mord na tylu czarodziejach, w tym również czystej krwi i szlachetnie urodzonych, który tak sprytnie wymyka się czarodziejskim organom ścigania? Tym samym, który bezkarnie tytułuje się lordem i którego za zbrodnie winno się skazać na najwyższą karę...? Szanowni lordowie, chciałbym być dzisiaj większym optymistą, ale to tylko kwestia czasu, kiedy ten zbrodniarz w obliczu wszechobecnego chaosu i niezgody, spróbuje sięgnąć po tak kuszący kąsek, jakim jest niemal nieograniczona władza Ministra Magii. Kto wie? Może już próbował...? - dodał grobowym tonem. - Tylko głupiec nie uczy się na własnych błędach, panowie, z tym chyba każdy z nas się zgodzi - dodał. Ilu jeszcze szalonych czarodziejów ma się dorwać do władzy, zanim społeczeństwo to pojmie?
- Proponuję, by wstrzymać się z wotum nieufności wobec lorda Longbottoma, ale odebrać jemu i jego następcom pełną decyzyjność i władzę absolutną. Minister Magii powinien konsultować swe działania z czarodziejami, których dotyczą, którym zależy na rządach sprawiedliwych i zgodnych z prawem. Winien być zatrzymywany za każdym razem, kiedy jego polecenia stoją w sprzeczności z opiniami większości, aby jego panowanie było składową najlepszych z możliwych dekretów i dyspozycji i cieszyły się poparciem obywateli. Proponuję, by Minister Magii miał obowiązek konsultowania każdej decyzji związanej z polityką wewnętrzną i zewnętrzną państwa z nestorami wszystkich rodów szlachetnych, a jeśli obecnemu - lordowi Haroldowi Longbottomowi - zależy na dobru czarodziejskiego świata, a nie tylko na nieograniczonej władzy, sam z własnej woli przystanie na tą propozycję - zakończył spoglądając wprost na Ministra Magii. Po chwili jednak przetoczył wzrokiem po wszystkich zebranych.
- Proponuję, by rody zjednoczyły się w obliczu naszego wspólnego wroga, zakończyły tyranię Ministrów Magii i wspólnie z nimi sprawowały rządy dbając o dobro i bezpieczeństwo wszystkich czarodziejów i czarownic. Dziękuję za uwagę - z tymi słowami zajął swoje miejsce.
Niedługo później lord Malfoy oficjalnie otworzył zebranie i skupił uwagę wszystkich na sektorze zajętym przez Selwynów. Lady Flint zmarszczyła nieznacznie brwi i zerknęła na ojca, ale ten niczego nie dał po sobie poznać.
Chwilę później okazało się jednak, że to nie przekazanie chyba po raz pierwszy w dziejach przedstawicielstwa rodu kobiecie było najbardziej zaskakującym wydarzeniem - seniorzy kolejnych szlachetnych rodzin zaczęli jak jeden mąż przekazywać swe tytuły młodszym przedstawicielom swych rodów. Rosemary nie była specjalnie obyta w takich sprawach, ale wyglądało to jak zmowa poszczególnych rodzin. Pytanie tylko: co miała na celu?
Flintowie w ciszy słuchali głosów z jednej i z drugiej strony barykady z niezmąconym niczym spokojem. Zdawać by się mogło, że nie brali udziału w spotkaniu, że znaleźli się w Stonehenge tylko w roli świadków, oni jednak zamierzali wysłuchać stanowisk rodów i dopiero wtedy ewentualnie zabrać głos, gdyby uznali to za słuszne i potrzebne.
Randolf Regulus Flint spoglądał beznamiętnie na mówców. Jak zawsze w tego typu okolicznościach (to znaczy podczas dywagacji politycznych rodów) padały ostre słowa z jednej i z drugiej strony. Kłótnie, uciszanie się nawzajem, rzucanie oskarżeń... w zasadzie nic nowego. W końcu jednak i on poprosił nestora o przyzwolenie na zabranie głosu i powstał.
- Nigdy nie podobał nam się kierunek, w którym zmierza czarodziejski świat - zaczął szczerze i bez ogródek - ale zazwyczaj nie podważano powszechnie przyjętych zasad, wartości i wiekowej tradycji, więc nie ingerowaliśmy. Dziś jednak, kiedy są one łamane, naginane podług swojej woli bez pytania społeczności czarodziejskiej o zdanie i bezczeszczone, w czasach, kiedy bezpodstawne zarzuty bez jakichkolwiek dowodów czy przesłanek są rzucane w stronę członków najznamienitszych rodów, w obliczu grożących nam anomalii, których źródła zdaje się wciąż nie odkryto, nadal nieujętego przez aurorów terrorysty winnego masowego mordu, czarnoksiężnika i samozwańczego lorda, a także przyzwolenia, by część społeczeństwa używała zaklęć niewybaczalnych - ostatnie słowo wypowiedział z naciskiem robiąc po nim krótką przerwę, by odpowiednio wybrzmiało - chciałbym zabrać głos w imieniu swoim i, mam nadzieję, całego mego rodu - tu przerwał na chwilę i spojrzał ponownie na nestora rodu - Ristearda Flinta - dopiero wtedy kontynuował:
- Zacznę jednak od tego, że w tak niespokojnych czasach, w jakich przyszło nam żyć, dziwi mnie łatwość z jaką powierza się losy całych rodów w tak młode, często porywcze i niedoświadczone ręce - tu spojrzał bez ogródek w stronę Yaxleyów, choć bez większych emocji - oraz w delikatne dłonie wrażliwych i jakże zmiennych w swej naturze dam - tym razem przeniósł wzrok na sektor Selwynów i choć lekko skłonił głowę przed lady Morganą na znak szacunku (dla kobiety, nie zaś jej nowej pozycji), a jego ton głosu nie wyrażał ani krzty niechęci, to jednak... owszem, wyraźnie nie popierał tych niezrozumiałych dla niego decyzji. Ba, tendencji, bo właśnie byli świadkami masowej zmiany nestorów rodów. I o ile w pozostałych przypadkach potencjalna niekompetencja nowych nestorów nie była tak rażąca, to trzeba byłoby być ślepym, żeby uznać coś takiego za "zbieg okoliczności". Co jednak miało na celu obranie sobie nowych "seniorów" (biorąc pod uwagę wiek najmłodszego z nich, chyba należało zaniechać używania tego tytułu)? To wciąż pozostawało podejrzaną zagadką.
- Z całym szacunkiem, lady Morgano, ale czy to aby nie nazbyt wielki obowiązek i stres do udźwignięcia dla delikatnych kobiecych ramion? Cieszą mnie poglądy lady i nie zamierzam się wtrącać do wewnętrznej polityki któregokolwiek z rodów - zaznaczył, coby nikt nie miał co do tego nawet najmniejszych wątpliwości - ani Yaxley'owie ani ród Selwyn, do którego przedstawicielki się obecnie zwracał - ale jako bezstronny obserwator i uprzejmy sprzymierzeniec (i konserwatysta - przemknęło Rosemary przez głowę) doradzałbym przekazanie tej roli któremuś z szanownych lordów Selwyn - dodał niemal z troską. Nie naciskał, nie nalegał i nie żądał, a jedynie służył dobrą radą. Nie kontynuował więc tego tematu.
- Szanowni lordowie, lady - zwrócił się już do wszystkich i przetoczył spojrzeniem wokół - zebraliśmy się tu by dyskutować i być może zadecydować czy rządzący Minister Magii powinien ustąpić ze swego urzędu czy jednak nadal sprawować władzę. Zdaje się, że większości tu obecnych nie podobają się rządy lorda Longbottoma, a ja i cały ród Flintów również do tej większości należymy - oświadczył wprost, choć bez wrogości w głosie. Ot, stwierdził fakt.
- JEDNAKŻE - zagrzmiał ze swego miejsca, choć nie podniósł głosu bardziej niż do tej pory. Wypowiedział to słowo z odpowiednim naciskiem i artykulacją, co odniosło podobny efekt.
- Zanim szacowny lord nestor Flint wysunie wniosek o wotum nieufności dla obecnie rządzącego, chciałbym poruszyć pewną kwestię i wystąpić z propozycją do rozważenia dla wszystkich tu obecnych - ponownie przetoczył spojrzeniem wokół, nie pomijając przy tym żadnego z rodów. - Zostawmy na chwilę rozłamy, spory i gniew i wybiegnijmy w bliską, możliwą do ziszczenia przyszłość. Przyjmijmy, że zmusimy lorda Longbottom do ustąpienia z urzędu, a Wizengamot po raz trzeci z kolei w tak krótkim odcinku czasu wybierze nowego Ministra Magii. Jaką mamy pewność, że nowo obrany rządzący nie będzie niepoczytalny, noszący znamiona szaleństwa, podejmujący decyzje kłócące się z powszechnie przyjętymi zasadami, odwiecznymi tradycjami i wolą większości społeczeństwa czarodziejskiego? Jaką mamy pewność, że nowy Minister Magii nie stanie się ofiarą zaklęcia pozwalającego przejąć nad nim pełną kontrolę? Jaką mamy pewność, że nie będzie czarnoksiężnikiem odpowiedzialnym za chaos, cierpienie i mord na tylu czarodziejach, w tym również czystej krwi i szlachetnie urodzonych, który tak sprytnie wymyka się czarodziejskim organom ścigania? Tym samym, który bezkarnie tytułuje się lordem i którego za zbrodnie winno się skazać na najwyższą karę...? Szanowni lordowie, chciałbym być dzisiaj większym optymistą, ale to tylko kwestia czasu, kiedy ten zbrodniarz w obliczu wszechobecnego chaosu i niezgody, spróbuje sięgnąć po tak kuszący kąsek, jakim jest niemal nieograniczona władza Ministra Magii. Kto wie? Może już próbował...? - dodał grobowym tonem. - Tylko głupiec nie uczy się na własnych błędach, panowie, z tym chyba każdy z nas się zgodzi - dodał. Ilu jeszcze szalonych czarodziejów ma się dorwać do władzy, zanim społeczeństwo to pojmie?
- Proponuję, by wstrzymać się z wotum nieufności wobec lorda Longbottoma, ale odebrać jemu i jego następcom pełną decyzyjność i władzę absolutną. Minister Magii powinien konsultować swe działania z czarodziejami, których dotyczą, którym zależy na rządach sprawiedliwych i zgodnych z prawem. Winien być zatrzymywany za każdym razem, kiedy jego polecenia stoją w sprzeczności z opiniami większości, aby jego panowanie było składową najlepszych z możliwych dekretów i dyspozycji i cieszyły się poparciem obywateli. Proponuję, by Minister Magii miał obowiązek konsultowania każdej decyzji związanej z polityką wewnętrzną i zewnętrzną państwa z nestorami wszystkich rodów szlachetnych, a jeśli obecnemu - lordowi Haroldowi Longbottomowi - zależy na dobru czarodziejskiego świata, a nie tylko na nieograniczonej władzy, sam z własnej woli przystanie na tą propozycję - zakończył spoglądając wprost na Ministra Magii. Po chwili jednak przetoczył wzrokiem po wszystkich zebranych.
- Proponuję, by rody zjednoczyły się w obliczu naszego wspólnego wroga, zakończyły tyranię Ministrów Magii i wspólnie z nimi sprawowały rządy dbając o dobro i bezpieczeństwo wszystkich czarodziejów i czarownic. Dziękuję za uwagę - z tymi słowami zajął swoje miejsce.
I feel the pages turning
I see the candle burning down
Before my eyesBefore my wild eyes
Before my eyesBefore my wild eyes
Rosemary Flint
Zawód : magifitopatolog, zielarka
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
Woda, której dotykasz w rzece,
jest ostatkiem tej,
która przeszła,
i początkiem tej,
która przyjdzie;
jest ostatkiem tej,
która przeszła,
i początkiem tej,
która przyjdzie;
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Nie był zły. Lord Salazar nie był zły, Louvel nie dostrzegł w nim ani morderczych zapędów skierowanych w stronę młodszego krewnego, ani ostrzegawczego błysku w oku. Odetchnął zatem, bowiem to jego reakcji bał się najbardziej - cała reszta nie miała dlań żadnego znaczenia. Mogli obrzucać go werbalnym mięsem, wystosowywać szereg zarzutów, to nie było istotne. Rowle'a nie interesowała opinia tych, którzy popierali szlamy, którzy chcieli przychylać im nieba. Jego ród od zawsze stał w opozycji do niemagicznych, bowiem pamiętał fakt, jak ci traktowali ich wieki temu. Dziwił się zatem, że część arystokracji gotowa była walczyć o ich przywileje, a nawet życie, chociaż to przez nich czarodzieje musieli się ukrywać i to przez mieszanie się z nimi rozrzedzali swoją wspaniałą, magiczną krew. Nie rozumiał tego, po prostu nie potrafił tego objąć - bądź co bądź - inteligentnym umysłem. Dlatego wysłuchiwał kolejnych argumentów padających z ust opozycji, jednakże dla kogoś wychowanego w całkowicie odmienny sposób i na dokładkę wykształconego w Durmstrangu, ich słowa nie miały żadnej wartości. Przeczyły wszystkiemu, co Lou znał, co szanował i co kochał - wywoływało to w nim wewnętrzny sprzeciw. Nie denerwował się, nie miał czym. Podejrzewał, że to całe gadanie jest tak naprawdę mówieniem po próżnicy, bowiem nic się nie zmieni poza stosunkami międzyrodowymi, lecz wypowiadał się wciąż. Nestor sprawiał wrażenie zbyt rozjuszonego obecnym na spotkaniu tałatajstwem, zaś Magnus uparcie milczał. Być może był poruszony padającymi kwestiami, a może myślami był przy Moirze oraz narodzinach syna - Louvel nie wiedział. Tak samo milczeli inni lordowie Cheshire, więc on, pracownik ułomnego ministerstwa, wziął ciężar wypowiedzi na swoje barki. Jak szybko zauważył, od razu został podstawiony pod ścianę przez kolejnych członków liberalnych rodów.
Przyjął ich słowa ze spokojem, stojąc dumnym i wyprostowanym. Uśmiechnął się nawet pobłażliwie rozumiejąc, że żadna z jego wypowiedzi nie dotarła do ośrodka zrozumienia tychże osób. Powstrzymał ociężałe westchnięcie, zamiast tego odnotowując mądre słowa kuzynów Blacków oraz całej masy innych czarodziejów stojących po stronie poszanowania dla tradycji, nie zaś bezmyślnej rewolucji.
- Pan… Skamander, tak? - spytał człowieka tytułującego się aurorem, a który w braku wychowaniu nie raczył się przedstawić. Zrozumiał tak z wypowiedzi lorda Abbotta, lecz Rowle mógł się pomylić, padło dziś naprawdę wiele słów. Tak czy inaczej - odnotował jego tożsamość w pamięci. - Lordowie Prewett, Ollivander i Abbott, zwracam mą wypowiedź do was jako, że zdaje mi się, że mówiliście bezpośrednio do mnie - zaczął, powoli gubiąc się w strukturze tych obrad. Przy całym szacunku dla lorda Malfoy'a, z którego krewną był niegdyś połączony węzłem małżeńskim, Lou uważał, że powinien nieco lepiej zorganizować strukturę wypowiedzi podczas dzisiejszego spotkania. - Bardzo żałuję, że nie zrozumieliście przesłania jakie płynęło z moich komentarzy. Naprawdę nie interesują mnie wasze zapewnienia oraz argumenty anegdotyczne jakoby ręczycie za aurorów czy ministra - kontynuował wstęp. - Zostały za to przedstawione konkretne, rzeczowe argumenty przeczące waszym gorliwym obietnicom, lord Burke podał ich nawet kilka. Tak samo lord Parkinson przedstawił fakty dotyczące opieszałości ministerstwa w sprawie napraw licznych anomalii wyrządzającym tak wiele zła. Nie dzieje się nic oprócz niepotrzebnego chaosu, jaki wprowadza lord Longbottom do magicznego świata. Nawet nie tyle magicznego, co właściwie arystokratycznego, jaki obrał sobie za cel stojąc u władzy. Cel zniszczenia, wprowadzenia terroru - powiedział z mocą, robiąc chwilową przerwę na zebranie myśli. - Wprowadzenie stanu wojennego lordzie Prewett podałem jako osobny przykład, nie porównanie. Lecz dobrze, załóżmy, że tak właśnie było. Sięgnijmy zatem do definicji stanu wojennego. Definicja ta mówi, że stan wojenny może wszcząć rząd w celu zaprowadzenia porządku lub w celu zdławienia opozycji politycznej. To oczywiste, jaki cel przyświeca ministrowi. Po tych wszystkich słowach, argumentach i informacjach jakie padły w Stonehenge, nikt logicznie myślący nie stwierdzi, że robi to dla naszego dobra. Nie dla naszego dobra zapowiada kontrole w rezerwacie Kent, nie dla naszego dobra będzie przyglądał się trollom Yaxley'ów, nie dla naszego dobra będzie inwigilował działalność Burke'ów, Blacków i Crouchów. Wreszcie nie dla naszego dobra będzie zezwalał na użycie zaklęcia uśmiercającego. To wszystko ma jeden cel - sianie zamętu, przestraszenie tych, których lord Longbottom sam się obawia. Zyskanie władzy oraz potęgi. Jednakże my się nie boimy, ufamy swoim przekonaniom, tradycjom oraz dziedzictwu, to dzięki nim przetrwaliśmy tyle wieków. Dlatego będziemy sprzeciwiać się wszystkim decyzjom godzącym bezpośrednio w nas, nas jako arystokracji, całej - dokończył swoją myśl. Dopiero później zerknął na dramaty dziejące się w sektorze Nottów, na lady Selwyn, o której nie wiedział co myśleć, dlatego nie powiedział na jej temat niczego; zerknął też na lorda Traversa wykrzykującego dla niego nie do końca zrozumiałe hasła - Louvel nie opowiadał się za terrorystą zwanym Czarnym Panem, przynajmniej tak mu się wtedy wydawało. Nikt oprócz Salazara o nim nie wspomniał, co też go zastanowiło. Tak czy inaczej, jako niewtajemniczony, nie odezwał się w tej sprawie. Na niektóre uwagi toczącego się szczytu to Rowle’owi aż brakowało słów, takie niedorzeczne były. Liczył jednak na kulturalną wymianę zdań, nie zaś na przerzucanie się łajnobombą jak w pierwszych latach szkolnych. Dopiero przemówienie lorda Flinta zrobiło na nim wrażenie, jednakże i na ten temat postanowił milczeć. Rozwiązanie przezeń zaproponowane brzmiało zbyt innowacyjnie, żeby Lou mógł decydować o nim w imieniu rodu. Ta decyzja musiała należeć do lorda Salazara, ich nestora, nie mógł wchodzić w jego kompetencję. - Zanim przejdziemy dalej z treścią obrad, prosiłbym o to, żeby nestorzy wszystkich rodów wypowiedzieli się odnośnie poruszonych już kwestii. Wciąż nie wiemy co myślą rodziny Carrow, Bulstrode, Shacklebolt i Slughorn, zatem to niech będzie moim wnioskiem na sam koniec - rzucił ostatecznie, nim ponownie zasiadł obok brata.
Przyjął ich słowa ze spokojem, stojąc dumnym i wyprostowanym. Uśmiechnął się nawet pobłażliwie rozumiejąc, że żadna z jego wypowiedzi nie dotarła do ośrodka zrozumienia tychże osób. Powstrzymał ociężałe westchnięcie, zamiast tego odnotowując mądre słowa kuzynów Blacków oraz całej masy innych czarodziejów stojących po stronie poszanowania dla tradycji, nie zaś bezmyślnej rewolucji.
- Pan… Skamander, tak? - spytał człowieka tytułującego się aurorem, a który w braku wychowaniu nie raczył się przedstawić. Zrozumiał tak z wypowiedzi lorda Abbotta, lecz Rowle mógł się pomylić, padło dziś naprawdę wiele słów. Tak czy inaczej - odnotował jego tożsamość w pamięci. - Lordowie Prewett, Ollivander i Abbott, zwracam mą wypowiedź do was jako, że zdaje mi się, że mówiliście bezpośrednio do mnie - zaczął, powoli gubiąc się w strukturze tych obrad. Przy całym szacunku dla lorda Malfoy'a, z którego krewną był niegdyś połączony węzłem małżeńskim, Lou uważał, że powinien nieco lepiej zorganizować strukturę wypowiedzi podczas dzisiejszego spotkania. - Bardzo żałuję, że nie zrozumieliście przesłania jakie płynęło z moich komentarzy. Naprawdę nie interesują mnie wasze zapewnienia oraz argumenty anegdotyczne jakoby ręczycie za aurorów czy ministra - kontynuował wstęp. - Zostały za to przedstawione konkretne, rzeczowe argumenty przeczące waszym gorliwym obietnicom, lord Burke podał ich nawet kilka. Tak samo lord Parkinson przedstawił fakty dotyczące opieszałości ministerstwa w sprawie napraw licznych anomalii wyrządzającym tak wiele zła. Nie dzieje się nic oprócz niepotrzebnego chaosu, jaki wprowadza lord Longbottom do magicznego świata. Nawet nie tyle magicznego, co właściwie arystokratycznego, jaki obrał sobie za cel stojąc u władzy. Cel zniszczenia, wprowadzenia terroru - powiedział z mocą, robiąc chwilową przerwę na zebranie myśli. - Wprowadzenie stanu wojennego lordzie Prewett podałem jako osobny przykład, nie porównanie. Lecz dobrze, załóżmy, że tak właśnie było. Sięgnijmy zatem do definicji stanu wojennego. Definicja ta mówi, że stan wojenny może wszcząć rząd w celu zaprowadzenia porządku lub w celu zdławienia opozycji politycznej. To oczywiste, jaki cel przyświeca ministrowi. Po tych wszystkich słowach, argumentach i informacjach jakie padły w Stonehenge, nikt logicznie myślący nie stwierdzi, że robi to dla naszego dobra. Nie dla naszego dobra zapowiada kontrole w rezerwacie Kent, nie dla naszego dobra będzie przyglądał się trollom Yaxley'ów, nie dla naszego dobra będzie inwigilował działalność Burke'ów, Blacków i Crouchów. Wreszcie nie dla naszego dobra będzie zezwalał na użycie zaklęcia uśmiercającego. To wszystko ma jeden cel - sianie zamętu, przestraszenie tych, których lord Longbottom sam się obawia. Zyskanie władzy oraz potęgi. Jednakże my się nie boimy, ufamy swoim przekonaniom, tradycjom oraz dziedzictwu, to dzięki nim przetrwaliśmy tyle wieków. Dlatego będziemy sprzeciwiać się wszystkim decyzjom godzącym bezpośrednio w nas, nas jako arystokracji, całej - dokończył swoją myśl. Dopiero później zerknął na dramaty dziejące się w sektorze Nottów, na lady Selwyn, o której nie wiedział co myśleć, dlatego nie powiedział na jej temat niczego; zerknął też na lorda Traversa wykrzykującego dla niego nie do końca zrozumiałe hasła - Louvel nie opowiadał się za terrorystą zwanym Czarnym Panem, przynajmniej tak mu się wtedy wydawało. Nikt oprócz Salazara o nim nie wspomniał, co też go zastanowiło. Tak czy inaczej, jako niewtajemniczony, nie odezwał się w tej sprawie. Na niektóre uwagi toczącego się szczytu to Rowle’owi aż brakowało słów, takie niedorzeczne były. Liczył jednak na kulturalną wymianę zdań, nie zaś na przerzucanie się łajnobombą jak w pierwszych latach szkolnych. Dopiero przemówienie lorda Flinta zrobiło na nim wrażenie, jednakże i na ten temat postanowił milczeć. Rozwiązanie przezeń zaproponowane brzmiało zbyt innowacyjnie, żeby Lou mógł decydować o nim w imieniu rodu. Ta decyzja musiała należeć do lorda Salazara, ich nestora, nie mógł wchodzić w jego kompetencję. - Zanim przejdziemy dalej z treścią obrad, prosiłbym o to, żeby nestorzy wszystkich rodów wypowiedzieli się odnośnie poruszonych już kwestii. Wciąż nie wiemy co myślą rodziny Carrow, Bulstrode, Shacklebolt i Slughorn, zatem to niech będzie moim wnioskiem na sam koniec - rzucił ostatecznie, nim ponownie zasiadł obok brata.
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Artur odwzajemnił zaskoczone spojrzenie kuzyna Macmillana. Sprzymierzeńcy się wykruszali, a sytuacja robiła się co raz bardziej ponura. Co prawda były też niecodzienne plusy, pewnie wielu nadal nie mogło dość do siebie po deklaracji Percivala Notta, ale jednocześnie nadal dominowały głosy przeciwników.
Wtem Ulysses Ollivander zwrócił uwagę na coś oczywistego, ale jednocześnie nadal pozostającego tajemnicą - kim był zakapturzony człowiek? Przez głowę Artura przeszło wiele teorii, jedne niedorzeczne, inne niebezpiecznie realne.
- Trzymaj się mnie - rzucił szeptem do żony, świadom, że nawet najgorszy scenariusz ma jakąś szansę się spełnić.
Wiele osób przedstawiało swoje racje, jednak to słowa lorda Flinta poruszyły go najbardziej. Słowa, jakby nie patrzeć, dotyczące całkowitej zmiany sposobu sprawowania władzy. Czyżby to był prawdziwy cel tego spotkania, ukryty za nawoływaniem do pozbawienia stanowiska? Z pozoru może się wydawać kompromisem, wyciągnięciem ręki w kierunku wszystkich zwaśnionych stron. Jednak za tym kryły się plany zwiększenia już i tak ogromnych wpływów szlacheckich rodów, na modłę jakieś demokracji szlacheckiej. Gdzie w tym wszystkim byłoby miejsce dla tych bez czystej jak łza krwi?
Flint bez dwóch zdań mu zaimponował, Artur z trudem utrzymywał kamienną twarz.
- Pozwolę zauważyć, i nie jest to żadna deklaracja sprzeciwu lub poparcia, jedynie zwrócenie uwagi na pewne zagadnienie... -zaczął ostrożnie, świadom na jak grząski grunt wkracza. - Taka zmiana sprawowania rządów w naszej obecnej sytuacji może utrudnić sprawne działanie. Żyjemy w cieniu wielkiego niebezpieczeństwa, na które trzeba będzie zapewne szybko zareagować - wyznał spokojnie. - Niemniej jednak niezaprzeczalnie z szanownym lordem w pewnej sprawie trzeba się zgodzić - nabrał powietrze, nie wiedząc skąd bierze odwagę do takiej aktywności na szczycie, może rzeczywiście Longbottomowie to lwy? - Nic nie gwarantuje, że zmiana obecnego Ministra Magii cokolwiek poprawi, nawet może doprowadzić do pogorszenia sytuacji. - Spojrzał uważnie po zebranych rodach. - Jednego nie można odmówić obecnemu ministrowi - silnej woli. Woli, dzięki której przeciwstawia się zagrożeniem. Woli, dzięki której odważnie stawia czoło oskarżeniom. Woli, dzięki której może coś zmienić na lepsze, co oczywiście nie zawsze jest dla wszystkich łatwe do zaakceptowania. Zmiany nigdy nie są łatwe. Apeluję do wszystkich znamienitych rodów, jeśli rzeczywiście macie za priorytet dobro naszego magicznego świata, rozważcie ponownie wotum nieufności. Inaczej nasz wspaniały świat, nasze dziedzictwo, to wszystko może pogrążyć się w mroku i chaosie. Bo to nie Minister jest zagrożeniem, zagrożeniem jest ktoś inny, w kogo niektórzy niesłusznie pokładają wiarę. Lord Voldemort.
Zamilkł, a jego serce biło jak oszalałe. Artur może powiedział za dużo, ale uważał, że te słowa muszą paść na szczycie, choćby z jego ust. Nie było odwrotu, to była wojna, a na wojnie trzeba ryzykować.
- Przypomniano tutaj Gellerta Grindelwalda, czyż Voldemort nie jest do niego łudząco podobny? Tak samo jego największą bronią jest strach i podsycanie nienawiści - dodał na koniec, czując nieprzyjemny dreszcz. - Dziękuję za uwagę.
Wtem Ulysses Ollivander zwrócił uwagę na coś oczywistego, ale jednocześnie nadal pozostającego tajemnicą - kim był zakapturzony człowiek? Przez głowę Artura przeszło wiele teorii, jedne niedorzeczne, inne niebezpiecznie realne.
- Trzymaj się mnie - rzucił szeptem do żony, świadom, że nawet najgorszy scenariusz ma jakąś szansę się spełnić.
Wiele osób przedstawiało swoje racje, jednak to słowa lorda Flinta poruszyły go najbardziej. Słowa, jakby nie patrzeć, dotyczące całkowitej zmiany sposobu sprawowania władzy. Czyżby to był prawdziwy cel tego spotkania, ukryty za nawoływaniem do pozbawienia stanowiska? Z pozoru może się wydawać kompromisem, wyciągnięciem ręki w kierunku wszystkich zwaśnionych stron. Jednak za tym kryły się plany zwiększenia już i tak ogromnych wpływów szlacheckich rodów, na modłę jakieś demokracji szlacheckiej. Gdzie w tym wszystkim byłoby miejsce dla tych bez czystej jak łza krwi?
Flint bez dwóch zdań mu zaimponował, Artur z trudem utrzymywał kamienną twarz.
- Pozwolę zauważyć, i nie jest to żadna deklaracja sprzeciwu lub poparcia, jedynie zwrócenie uwagi na pewne zagadnienie... -zaczął ostrożnie, świadom na jak grząski grunt wkracza. - Taka zmiana sprawowania rządów w naszej obecnej sytuacji może utrudnić sprawne działanie. Żyjemy w cieniu wielkiego niebezpieczeństwa, na które trzeba będzie zapewne szybko zareagować - wyznał spokojnie. - Niemniej jednak niezaprzeczalnie z szanownym lordem w pewnej sprawie trzeba się zgodzić - nabrał powietrze, nie wiedząc skąd bierze odwagę do takiej aktywności na szczycie, może rzeczywiście Longbottomowie to lwy? - Nic nie gwarantuje, że zmiana obecnego Ministra Magii cokolwiek poprawi, nawet może doprowadzić do pogorszenia sytuacji. - Spojrzał uważnie po zebranych rodach. - Jednego nie można odmówić obecnemu ministrowi - silnej woli. Woli, dzięki której przeciwstawia się zagrożeniem. Woli, dzięki której odważnie stawia czoło oskarżeniom. Woli, dzięki której może coś zmienić na lepsze, co oczywiście nie zawsze jest dla wszystkich łatwe do zaakceptowania. Zmiany nigdy nie są łatwe. Apeluję do wszystkich znamienitych rodów, jeśli rzeczywiście macie za priorytet dobro naszego magicznego świata, rozważcie ponownie wotum nieufności. Inaczej nasz wspaniały świat, nasze dziedzictwo, to wszystko może pogrążyć się w mroku i chaosie. Bo to nie Minister jest zagrożeniem, zagrożeniem jest ktoś inny, w kogo niektórzy niesłusznie pokładają wiarę. Lord Voldemort.
Zamilkł, a jego serce biło jak oszalałe. Artur może powiedział za dużo, ale uważał, że te słowa muszą paść na szczycie, choćby z jego ust. Nie było odwrotu, to była wojna, a na wojnie trzeba ryzykować.
- Przypomniano tutaj Gellerta Grindelwalda, czyż Voldemort nie jest do niego łudząco podobny? Tak samo jego największą bronią jest strach i podsycanie nienawiści - dodał na koniec, czując nieprzyjemny dreszcz. - Dziękuję za uwagę.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Trochę frustrowało go to jakie emocje wzbudzała możliwość sięgania aurorów po avadę. Zabawne, że żaden ze szlachciców nie obawiał się zasztyletowania serca poprzez lamio, usmażenia zawartości sprawnie wyprowadzonym fulgoro bądź zrobieniem jednej, śmiertelnej dziury w tułowiu poprawną bombardą nie stanowiło narzędzia do samosądu, jakby śmiertelność podczas akcji ze strony Biura, czy czarnoksiężników nie miały nigdy wcześniej miejsca, a przecież w rzeczywistości była to ponura codzienność tego rzemiosła. Odnosił wrażenie, że wszyscy tu zebrani mają aurorów za organizację bardziej podrzędną i niekompetentną niż patrol egzekucyjny. Bajecznie.
Flawleyowie wypowiadający się i pouczający o wojnie i walce w czasie walki wzbudził w nim chęć wygięcia ust w politowaniu. Równie dobrze mogliby na miejsce lorda postawić piekarza mającego prawić wykład o wyższej numerologii.
- Tak, zgadza się - Anthony Skamander - zapewnił Louvela Rowle i każdego mającego w tej kwestii wątpliwość, po czym spojrzał na lorda Qentina, który nie poskąpił słów. Nestor Abbotów nie spojrzał na niego krzywo toteż sam Anthony ponownie śmiało otworzył usta wspierając Lucana
- Craig Burke został pojmany i sprawiedliwie skazany na pobyt w Azkabanie za stosowanie czarnomagicznych praktyk - specjalnie pominął tytuł - Jedyną niekompetencją organu sprawiedliwości jest fakt, że obecnie znajduje się na wolności chroniony poręczeniem osób nie mających nic wspólnego z prawem, a pod naciskiem którego nie wiedzieć czemu instytucja uległa. Niekompetencją organu jest również fakt, że pomimo niepodważalnych dowodów na obecność pana, sir Qentina, w kwietniowym incydencie w Wywernie zasugerowano niepodejmowanie prób przesłuchania lorda pod groźbą możliwości utraty aurorskich insygniów - to są fakty. Tak wygląda sprawiedliwość której lord chroni i powody nękań - wytłumaczył z urzędniczą manierą w głosie będącą mieszanką bezosobowej monotonności zmieszanej na poły z uprzejmością - Której chronicie - poprawił się podnosząc głos zwracając się do ogółu szlachty przeciwnej Longbottomowi - Nikt nie musi pomagać wam w niszczeniu tradycji, arystokratycznego świata - sami sobie doskonale radzicie z ujmowaniem szlachetności. W każdym możliwym tego słowa znaczeniu. I zauważam to ja - człowiek nie posiadający tytułu - godne pożałowania i refleksji. Splótł ręce za plecami. Nie ciągnął myśli dalej wiedząc, że ta dla większości będzie głucha bo jego własne nazwisko nie miało odpowiedniego wydźwięku. Spojrzał jeszcze na Lucana wymownie mając nadzieję, że gdy to się skończy pójdą na ognistą. Na jego koszt. Przeniósł wzrok zaraz potem na Nestora Abbotta - wiedział, że był tu z powodu jego wpływów i jeżeli ten oczekiwał od Anthonego większej wstrzemięźliwości w dyskusji to ten był gotowy wziąć to pod uwagę.
Nie można było zaprzeczyć, że większość arystokracji wywierała naciski, manipulowała prawem i polityką. Pozbawiała głosu czarodziei bez uprzedniego zweryfikowania słuszności powodów dla których w ogóle ci otwierali usta. Pomijali tych którymi chcieli rządzić. Nie był jasnowidzem, lecz jeżeli to będzie trwało dłużej sami doprowadzą się do końca którego tak się bali. Kłamstwem będzie, że nie cieszyłaby go myśl o zniesieniu wagi krwi. Brzmiało to bardziej jak odległa mrzonka. Była w tym wszystkim jednak inna nadzieja, na otrząśnięcie. Skamander spojrzał na Notta mogącego zapoczątkować wewnętrzna lawinę pogoni za rozsądkiem. Tak mu się wydawało. Wciąż nie wiedział co sądzić o zebraniu polegającym na obrażaniu, wygrażaniu Ministrowi Magii przy nim w sposób jakby go tu nie było będąc przekonanym że ma się decyzję na to czy ten podda się do dymisji. Szaleństwo. Nie mniejsze niż pomysł tego by Minister współdzielił władzę z tłumem. Pomijając fakt, że nie tak działa sposób ustalania prawa (tkanie przyszłości Ministralnej struktury we własnym kółeczku wspólnej adoracji w środku lasu, które było dla niego wyjątkowo dziwnym spostrzeżeniem z powodu zawodu) tak idea widać, że choć dobra to jednak była naiwna. Okaleczenie władzy w momencie w którym powinna być najsilniejsza nie było dobrym pomysłem. Tłumem zaś powodowała często nadmierna emocjonalność. Zwłaszcza teraz. Mały przedsmak przeżywali w tym momencie, a była tu nie więcej jak setka zebranych.
Flawleyowie wypowiadający się i pouczający o wojnie i walce w czasie walki wzbudził w nim chęć wygięcia ust w politowaniu. Równie dobrze mogliby na miejsce lorda postawić piekarza mającego prawić wykład o wyższej numerologii.
- Tak, zgadza się - Anthony Skamander - zapewnił Louvela Rowle i każdego mającego w tej kwestii wątpliwość, po czym spojrzał na lorda Qentina, który nie poskąpił słów. Nestor Abbotów nie spojrzał na niego krzywo toteż sam Anthony ponownie śmiało otworzył usta wspierając Lucana
- Craig Burke został pojmany i sprawiedliwie skazany na pobyt w Azkabanie za stosowanie czarnomagicznych praktyk - specjalnie pominął tytuł - Jedyną niekompetencją organu sprawiedliwości jest fakt, że obecnie znajduje się na wolności chroniony poręczeniem osób nie mających nic wspólnego z prawem, a pod naciskiem którego nie wiedzieć czemu instytucja uległa. Niekompetencją organu jest również fakt, że pomimo niepodważalnych dowodów na obecność pana, sir Qentina, w kwietniowym incydencie w Wywernie zasugerowano niepodejmowanie prób przesłuchania lorda pod groźbą możliwości utraty aurorskich insygniów - to są fakty. Tak wygląda sprawiedliwość której lord chroni i powody nękań - wytłumaczył z urzędniczą manierą w głosie będącą mieszanką bezosobowej monotonności zmieszanej na poły z uprzejmością - Której chronicie - poprawił się podnosząc głos zwracając się do ogółu szlachty przeciwnej Longbottomowi - Nikt nie musi pomagać wam w niszczeniu tradycji, arystokratycznego świata - sami sobie doskonale radzicie z ujmowaniem szlachetności. W każdym możliwym tego słowa znaczeniu. I zauważam to ja - człowiek nie posiadający tytułu - godne pożałowania i refleksji. Splótł ręce za plecami. Nie ciągnął myśli dalej wiedząc, że ta dla większości będzie głucha bo jego własne nazwisko nie miało odpowiedniego wydźwięku. Spojrzał jeszcze na Lucana wymownie mając nadzieję, że gdy to się skończy pójdą na ognistą. Na jego koszt. Przeniósł wzrok zaraz potem na Nestora Abbotta - wiedział, że był tu z powodu jego wpływów i jeżeli ten oczekiwał od Anthonego większej wstrzemięźliwości w dyskusji to ten był gotowy wziąć to pod uwagę.
Nie można było zaprzeczyć, że większość arystokracji wywierała naciski, manipulowała prawem i polityką. Pozbawiała głosu czarodziei bez uprzedniego zweryfikowania słuszności powodów dla których w ogóle ci otwierali usta. Pomijali tych którymi chcieli rządzić. Nie był jasnowidzem, lecz jeżeli to będzie trwało dłużej sami doprowadzą się do końca którego tak się bali. Kłamstwem będzie, że nie cieszyłaby go myśl o zniesieniu wagi krwi. Brzmiało to bardziej jak odległa mrzonka. Była w tym wszystkim jednak inna nadzieja, na otrząśnięcie. Skamander spojrzał na Notta mogącego zapoczątkować wewnętrzna lawinę pogoni za rozsądkiem. Tak mu się wydawało. Wciąż nie wiedział co sądzić o zebraniu polegającym na obrażaniu, wygrażaniu Ministrowi Magii przy nim w sposób jakby go tu nie było będąc przekonanym że ma się decyzję na to czy ten podda się do dymisji. Szaleństwo. Nie mniejsze niż pomysł tego by Minister współdzielił władzę z tłumem. Pomijając fakt, że nie tak działa sposób ustalania prawa (tkanie przyszłości Ministralnej struktury we własnym kółeczku wspólnej adoracji w środku lasu, które było dla niego wyjątkowo dziwnym spostrzeżeniem z powodu zawodu) tak idea widać, że choć dobra to jednak była naiwna. Okaleczenie władzy w momencie w którym powinna być najsilniejsza nie było dobrym pomysłem. Tłumem zaś powodowała często nadmierna emocjonalność. Zwłaszcza teraz. Mały przedsmak przeżywali w tym momencie, a była tu nie więcej jak setka zebranych.
Find your wings
W dupach im się poprzewracało.
Tyle wystarczyłoby, żeby ująć moje wszystkie myśli w jedno, krótkie i dobitne zdanie. Odarte z elokwencji i ogłady tak jak jest z nich odarte to spotkanie. Wymknięte spod kontroli, rozprzestrzeniające się po wszystkich zakamarkach Stonehenge jak jakaś zaraza. Patrzę, słucham i nie dowierzam w chaos jaki zapanował. Wzajemne oskarżenia, przemowy piękne, ale płytkie i głupie. Przerzucamy się wzajemnie gnojem, co nie przystoi szlachcicom, a Longbottom chyba nawet nie mruga powieką. Może gdyby włączył się do rozmowy, może ten harmider miałby jakiś sens. Obecnie nie ma go wcale. Tyle, że możemy wylać na siebie kotłującą się we wnętrznościach żółć, dając upust wszelkim frustracjom. Ciężko fatygować się do Abbottów czy Prewettów żeby tylko powiedzieć im w twarz co się o nich myśli - a tak zebrani są wszyscy w jednym miejscu, dlatego można pokrzyczeć sobie do woli. Wzdycham raz po raz, fukam pod nosem, wywracam oczami i zachowuję się już bardzo nieelegancko, bo naprawdę, to śmieszne. Nie ma żadnych konkretnych rozwiązań, nie ma niczego, co dałoby nadzieję na rozwiązanie gorejącego konfliktu. Cóż, znam tylko jeden - zabić ministra, raz a dobrze. Nie, to wcale nie wynika z mojej niechęci do Longbottomów, skądże znowu. Wszystko jest kłamstwem, każde jedno słowo, które tu pada, lub przynajmniej próbuje zostać oznaczone jako skrajna nieprawda. Kiwam głową na mądre słowa Edgara. Może nie przebiera w środkach stylistycznych, może nie ubiera wypowiedzi w pachnący kwiatami papierek ułudy, ale przekazuje ważne, konkretne treści w przeciwieństwie do wielu innych obecnych.
- Rozumiem, lordzie Macmillan, że masz jakieś dowody na potwierdzenie swoich słów? - dopytuję już trochę zirytowany tym, że wszyscy rzucają słowa na wiatr, nie licząc się z ich konsekwencjami. Skąd wniosek, że nie jesteśmy ofiarami? Czy ktoś to potrafi udowodnić? Przenoszę spojrzenie na tego niejakiego Skamandera, potem Abbotta, którzy widocznie są w jakiejś nieudolnej komitywie. Na tyle nieudolnej, że obaj mówią takie bezsensy, że zaczyna mieć boleć głowa. Chociaż to Abbott pobił wszystkich zebranych na głowę w szerzeniu głupot, a walczył z wariatem Selwynem i zdrajcą Percivalem. Doborowe towarzystwo, trudno było ich pokonać, ale oto udało mu się. Dokonał tego. Dlatego unoszę wysoko brwi - nie dowierzam, po prostu nie dowierzam. - Mój brat odpowiedział na twoje pytanie, lordzie Abbott, ale jeśli masz ochotę na poszerzenie swej wiedzy na ten temat, to wszystkie dokumenty wpłynęły do ministerstwa. - Które spłonęło, a wraz z nim prawdopodobnie wszystkie papiery, ale o tym postanawiam uprzejmie nie wspominać. - To nie miejsce na rozmowy o tym, ale skoro już zagłębiasz się w ten temat, panie Skamander, to moja odpowiedź brzmi następująco: nasz krewny nie został skazany, ba, nie przebywał ani dnia we wspomnianym przez pana Azkabanie, jak już wspomniałem, to wstrętne manipulacje i kłamstwa biura aurorów i samego ministra. Nie jest tajemnicą, że Longbottomowie nie lubią się z naszym rodem, dlatego zrzucą na nas wszelką odpowiedzialność, za wszystko co złe, ale my nie zgadzamy się na bycie kozłem ofiarnym - mówię, chociaż wiem, że do tych zakutych łbów to nie dotrze. - Ale na pewno nie rzucałby pan tych oskarżeń bez niezbitych dowodów, prawda? Wszak musiałby pan zanegować tym samym poświadczenia wielu obecnych tutaj lordów, więc pańskie słowo nie jest żadnym argumentem - dodaję. To męczące, jak tłumaczenie psu dlaczego nie może zjeść pysznego kawałka mięsa - można mówić do znudzenia, ale i tak nie pojmie. - Przepraszam bardzo, o jakich dowodach pan mówi? Tak pan szasta tymi frazesami, ale nic z tego nie wynika - dopytuję, zdenerwowany, bo ten człowiek to chyba nie wie co mówi. - Zresztą nie przyszliśmy tutaj mówić o prywacie, a chciałem zaznaczyć jak ogromnym brakiem profesjonalizmu, opieszałością i egoizmem odznacza się biuro aurorów. Tak jak wspomniał już lord Black, jesteście jedną wielką kliką, która chroni swój interes. A potem zdziwienie, że nie chcemy wam zaufać. Trudno się dziwić jeśli potraficie tylko rzucać oskarżeniami. Nie chcemy, żeby to od was zależało życie nasze i innych obywateli - stwierdzam na zakończenie. To wszystko miało być dowodem na brak kompetencji aurorów, a tu jakieś prywaty wychodzą, całkowicie pozbawione sensu. - Grożenie komukolwiek jest niedopuszczalne, dlatego przychylam się do wniosku o uciszenie lorda Abbotta - dodaję chwilę później, nie mogąc zdzierżyć tego, co ten człowiek insynuuje. Kolejny szaleniec, ta choroba naprawdę się rozprzestrzenia! A sektor Abbottów tak blisko… - Lordzie Flint, mam nadzieję, że to nie jest stanowisko całego rodu? - dopytuję nie mniej zdziwiony niż na poprzednie rewelacje innych niepoczytalnych czarodziejów. Zaczynam się bać tego, co się za chwilę wydarzy. Jeszcze tego brakuje, żeby Nottowie i Flintowie stanęli po stronie szlamolubów i Longbottoma, aż włos się jeży na głowie. Jeszcze ta opozycja Flintów w kierunku sojuszniczych Yaxley’ów, to wygląda naprawdę dramatycznie! Zerkam jeszcze na krzyczącego Traversa, którego bezpiecznie chyba jest teraz nie popierać, a potem na nestorów rodzin, które się jeszcze nie wypowiedziały w ogóle. Czas najwyższy to zmienić. Nawet jeśli nie mam już żadnej nadziei na poprawę tragikomicznej sytuacji. Najgorsze, że dałem się wciągnąć w te pozbawione sensu dyskusje.
Tyle wystarczyłoby, żeby ująć moje wszystkie myśli w jedno, krótkie i dobitne zdanie. Odarte z elokwencji i ogłady tak jak jest z nich odarte to spotkanie. Wymknięte spod kontroli, rozprzestrzeniające się po wszystkich zakamarkach Stonehenge jak jakaś zaraza. Patrzę, słucham i nie dowierzam w chaos jaki zapanował. Wzajemne oskarżenia, przemowy piękne, ale płytkie i głupie. Przerzucamy się wzajemnie gnojem, co nie przystoi szlachcicom, a Longbottom chyba nawet nie mruga powieką. Może gdyby włączył się do rozmowy, może ten harmider miałby jakiś sens. Obecnie nie ma go wcale. Tyle, że możemy wylać na siebie kotłującą się we wnętrznościach żółć, dając upust wszelkim frustracjom. Ciężko fatygować się do Abbottów czy Prewettów żeby tylko powiedzieć im w twarz co się o nich myśli - a tak zebrani są wszyscy w jednym miejscu, dlatego można pokrzyczeć sobie do woli. Wzdycham raz po raz, fukam pod nosem, wywracam oczami i zachowuję się już bardzo nieelegancko, bo naprawdę, to śmieszne. Nie ma żadnych konkretnych rozwiązań, nie ma niczego, co dałoby nadzieję na rozwiązanie gorejącego konfliktu. Cóż, znam tylko jeden - zabić ministra, raz a dobrze. Nie, to wcale nie wynika z mojej niechęci do Longbottomów, skądże znowu. Wszystko jest kłamstwem, każde jedno słowo, które tu pada, lub przynajmniej próbuje zostać oznaczone jako skrajna nieprawda. Kiwam głową na mądre słowa Edgara. Może nie przebiera w środkach stylistycznych, może nie ubiera wypowiedzi w pachnący kwiatami papierek ułudy, ale przekazuje ważne, konkretne treści w przeciwieństwie do wielu innych obecnych.
- Rozumiem, lordzie Macmillan, że masz jakieś dowody na potwierdzenie swoich słów? - dopytuję już trochę zirytowany tym, że wszyscy rzucają słowa na wiatr, nie licząc się z ich konsekwencjami. Skąd wniosek, że nie jesteśmy ofiarami? Czy ktoś to potrafi udowodnić? Przenoszę spojrzenie na tego niejakiego Skamandera, potem Abbotta, którzy widocznie są w jakiejś nieudolnej komitywie. Na tyle nieudolnej, że obaj mówią takie bezsensy, że zaczyna mieć boleć głowa. Chociaż to Abbott pobił wszystkich zebranych na głowę w szerzeniu głupot, a walczył z wariatem Selwynem i zdrajcą Percivalem. Doborowe towarzystwo, trudno było ich pokonać, ale oto udało mu się. Dokonał tego. Dlatego unoszę wysoko brwi - nie dowierzam, po prostu nie dowierzam. - Mój brat odpowiedział na twoje pytanie, lordzie Abbott, ale jeśli masz ochotę na poszerzenie swej wiedzy na ten temat, to wszystkie dokumenty wpłynęły do ministerstwa. - Które spłonęło, a wraz z nim prawdopodobnie wszystkie papiery, ale o tym postanawiam uprzejmie nie wspominać. - To nie miejsce na rozmowy o tym, ale skoro już zagłębiasz się w ten temat, panie Skamander, to moja odpowiedź brzmi następująco: nasz krewny nie został skazany, ba, nie przebywał ani dnia we wspomnianym przez pana Azkabanie, jak już wspomniałem, to wstrętne manipulacje i kłamstwa biura aurorów i samego ministra. Nie jest tajemnicą, że Longbottomowie nie lubią się z naszym rodem, dlatego zrzucą na nas wszelką odpowiedzialność, za wszystko co złe, ale my nie zgadzamy się na bycie kozłem ofiarnym - mówię, chociaż wiem, że do tych zakutych łbów to nie dotrze. - Ale na pewno nie rzucałby pan tych oskarżeń bez niezbitych dowodów, prawda? Wszak musiałby pan zanegować tym samym poświadczenia wielu obecnych tutaj lordów, więc pańskie słowo nie jest żadnym argumentem - dodaję. To męczące, jak tłumaczenie psu dlaczego nie może zjeść pysznego kawałka mięsa - można mówić do znudzenia, ale i tak nie pojmie. - Przepraszam bardzo, o jakich dowodach pan mówi? Tak pan szasta tymi frazesami, ale nic z tego nie wynika - dopytuję, zdenerwowany, bo ten człowiek to chyba nie wie co mówi. - Zresztą nie przyszliśmy tutaj mówić o prywacie, a chciałem zaznaczyć jak ogromnym brakiem profesjonalizmu, opieszałością i egoizmem odznacza się biuro aurorów. Tak jak wspomniał już lord Black, jesteście jedną wielką kliką, która chroni swój interes. A potem zdziwienie, że nie chcemy wam zaufać. Trudno się dziwić jeśli potraficie tylko rzucać oskarżeniami. Nie chcemy, żeby to od was zależało życie nasze i innych obywateli - stwierdzam na zakończenie. To wszystko miało być dowodem na brak kompetencji aurorów, a tu jakieś prywaty wychodzą, całkowicie pozbawione sensu. - Grożenie komukolwiek jest niedopuszczalne, dlatego przychylam się do wniosku o uciszenie lorda Abbotta - dodaję chwilę później, nie mogąc zdzierżyć tego, co ten człowiek insynuuje. Kolejny szaleniec, ta choroba naprawdę się rozprzestrzenia! A sektor Abbottów tak blisko… - Lordzie Flint, mam nadzieję, że to nie jest stanowisko całego rodu? - dopytuję nie mniej zdziwiony niż na poprzednie rewelacje innych niepoczytalnych czarodziejów. Zaczynam się bać tego, co się za chwilę wydarzy. Jeszcze tego brakuje, żeby Nottowie i Flintowie stanęli po stronie szlamolubów i Longbottoma, aż włos się jeży na głowie. Jeszcze ta opozycja Flintów w kierunku sojuszniczych Yaxley’ów, to wygląda naprawdę dramatycznie! Zerkam jeszcze na krzyczącego Traversa, którego bezpiecznie chyba jest teraz nie popierać, a potem na nestorów rodzin, które się jeszcze nie wypowiedziały w ogóle. Czas najwyższy to zmienić. Nawet jeśli nie mam już żadnej nadziei na poprawę tragikomicznej sytuacji. Najgorsze, że dałem się wciągnąć w te pozbawione sensu dyskusje.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kamienny krąg, nad którym powiewały barwne chorągwie powoli się zapełniał: arystokracja nie zlekceważyła swego obowiązku i przybyła tłumnie, by reprezentować swoje rodziny. Wśród przyszłych głosów nie brakło również sukienek - Magnus pozwolił sobie na delikatne ściągnięcie brwi. Czuł w kościach, że debata może skończyć się burdą, a żaden szlachcic przecież nie chciał, by delikatne rodowe kwiaty zostały ścięte przedwcześnie. Mimo tych obaw, obecność niewiast rodziła w Rowle'u również pewne nadzieje - ostrożne i nad wyraz wyważone, lecz kiełkujące niestrudzenie. Gdyby choć część z tych pustych lalek w różowych gorsetach była jak Moira, ich mężowie także byliby mądrzejsi. Póki nestor Malfoyów nie dokonał uroczystej inauguracji, Magnus odpalił papierosa, niespecjalnie zważając na dość napiętą atmosferę. Szepty ściskały się w równych kolumnach rodzinnych podziałów, przytłumione rozmowy wibrowały wyłącznie w zamkniętych kręgach, taktycznie wyciszane i kontrolowane. Na forum wiało ciszą, przerywaną tym ledwie słyszalnym brzęczeniem, nikt nie wychylał się i nie podkładał głowy jako pierwszy do wylania wiadra pomyj. To czekało na Ministra, policzenie konsekwentnych i rozumnych zdań stanowiło czystą matematykę - wiedza historyczna i zainteresowanie aktualną polityką było absolutnie zbędne. Mimo uprzedzeń, Magnus zadziwił się srodze, dostrzegając opustoszały sektor przeznaczony Weasleyom. Bojkotowanie sabatów, bratanie się z mugolami, rozdawnictwo majątku: każdemu z nich mógłby napluć w twarz za haniebne odcinanie się od tradycji i wystawianie całej arystokracji na pośmiewisko, lecz ich nieobecność na Stonhenge... Ubodła go do żywego, widnieli wszak w Skorowidzu i choć mieliby przedstawić patologiczne poglądy i wnieść żałosnym kwileniem o wsparcie dla parszywego Longbottoma, powinni to uczynić. W ostatnim czasie arystokracji licznie wypominano przywileje, lecz dlaczego zapominano o ogromie obowiązków? Także tych najważniejszych, przesądzających o losie całego brytyjskiego społeczeństwa. Magnus zjawił się na Stonhenge dumny z reprezentacji nazwiska, pełny werwy i obywatelskiej inicjatywy. Wealsey'owie zawodzili, głównie swoich stronników. Rażący brak powinien przesądzić o wykreśleniu ich ze Skorowidzu na dobre, skoro nie poczuwali się nawet do milczącego wsparcia szczytu na Stonhenge. Prócz tego uchybienia, uwagę Magnusa przykuł nieoczekiwany gość, siedzący samotnie pośrodku kręgu. Ze swego miejsca nie widział go dobrze, lecz przysłonięte oblicze rzucało się w oczy. Poruszył się nieznacznie, obcy nie mieli tu wstępu - może bardziej powinien burzyć się widokiem Skamandera, rodzynka w ich szlachetnym gronie. Przybycie Ministra w towarzystwie patrolu egzekucyjnego - co, obawiali się, że jakiś szaleniec porwie się na Avadę? - wywołało w Magnusie dziwnie drażniący spokój. Oto on, powód, dla którego dwadzieścia siedem rodów nieomal zerwało się na równe nogi, ten, który spędzał sen z powiek i burzył ład, nad jakim ich przodkowie wspólnie pracowali latami. Zgasił papierosa, o jakim zresztą zapomniał; zorientował się, że go dotrzyma, dopiero, kiedy żarząca się końcówka dotarła do skóry, parząc palce. Nestor Malfoyów otworzył przewód, krótko przypominając o celu spotkania. O ile było to konieczne, Rowle nie żywił żadnych wątpliwości, co do słuszności wystąpienia i zwołania szlachty na politycznym wiecu. Przynoszącym sporo zaskoczeń już na samym początku. Instynktownie pociągnął spojrzenie na lady Selwyn, siedzącą niedaleko niego - tuż obok parchatego Alexandra - lecz nie udokumentował swego zdziwienia inaczej, niż cichym prychnięciem, słyszalnym jedynie dla jego brata. Dużo bardziej emocjonalnie zareagował na kolejne rewelacje; trzęsący się i wyraźnie schorowany lord Prewett na starość najwyraźniej prócz kontroli nad funkcjami motorycznymi, stracił również i rozum, przekazując pieczę nad rodziną A r c h i b a l d o w i. Magnus o mało co nie spadł ze swego miejsca, nie kontrolując absolutnie mimiki swej twarzy. Wyglądał jak wściekły kuguchar - brakło mu jedynie piany toczonej z ust.
-To już przesada - warknął, chociaż przynajmniej zrobił to cicho, a adresatem słów pozostał Louvel. Nie dowierzał, że ryży zdrajca stanie na czele swego rodu: to oznaczało wszak koniec Prewettów. Dotychczasowy nestor skazał swoją rodzinę na zagładę, a życzenia prędkiego dokonania nie miały nic wspólnego z zazdrością, palącą Magnusa od środka. Praktycznie nie słyszał, jak kolejni lordowie zrzekają się swych tytułów na rzecz młodszego pokolenia - Edgar, Tristan, Morgoth - każdemu z nich gratulował i życzył dobrze, a mimo to wciąż się w nim gotowało i zadawał sobie pytanie, dlaczego nie ja? Dobrze znał na nie odpowiedź, ostatni wybryk nie świadczył na jego korzyść, lecz czyż nie dbał jak nikt o dobro rodu? O jego dobre imię? Klękał przed Czarnym Panem z myślą o budowaniu świata, w którym oni, Rowle'owie, arystokraci, nie będą chylić głowy przed nikim. I co za to dostał? Przygryzł wargę prawie do krwi, zaciskając prawą dłoń na lewym nadgarstku. Lepiej było połamać sobie kości, niż zdradzić się z żenującą zazdrością, przejmującą we władanie jego zdrowe zmysły.
-Zdajesz sobie sprawę, jak kończyły się wszystkie rewolucje, nestorze Prewett? - zadał retoryczne pytanie, wychylając się nieco, by spojrzeć prosto w jasne oczy Archibalda. Dumnie i wyzywająco, mieli razem tyle pięknych wspomnień, może chciałby je przywołać? - Rewolucja to przewrót, nieprzemyślany i toksyczny. Zabiera ze sobą setki istnień, walczących i cywili. To jest droga, którą nam proponujesz? Ostatnią rewolucję w magicznym świecie próbował wzniecić Grindelwald. Jak to się skończyło? - nie musiał przypominać. Umarło mnóstwo ludzi, na czarodziejów, na arystokrację, na nich narzucono obce jarzmo - mugolskie przewroty, posiadające silne konotacje z naszą, czarodziejską historią także nie zasłynęły jako udane czy sprawiedliwe. Zgilotynowanie króla Francji, Ludwika XVI, ściśle współpracującego z ówczesnym magicznym prezydentem zaowocowało rządami wywrotowców, rewolucjonistów. Wiesz, jak nazwano ów okres? Wielkim terrorem. Francja nigdy wcześniej i nigdy później tak mocno nie spłynęła krwią - rzekł donośnie, rozglądając się po zebranych - Odrobinę dalej, na wschodzie, jeszcze nie tak dawno, bo ledwie dwadzieścia dwa lata temu mieliśmy do czynienia z wielką czystką. Mugolski przywódca skutecznie wymordował kilka milionów osób, w tym spory ułamek czarodziejów. Za co? Za podejrzenia Czy do takich figur chcemy się upodabniać? - Magnus wymownie podkreślił dwa ostatnie zdania, zatrzymując ostry wzrok na zgromadzonych wśród nich aurorach oraz na samym Ministrze Magii. Nim zdołał ochłonąć, wtrącił się jego ulubiony Selwyn, widowiskowo plując jadem i rzucając oszczerstwa w stronę nowo mianowanych nestorów. To, że częściowo mówił prawdę, traciło na znaczeniu. Słowo przeciwko słowu, jakie szanse miało szczebioczące pisklę, kiedy otaczało go stado rozjuszonych wilków?
-Uważam, że lord Selwyn dowiódł, iż nie powinniśmy przykładać dużej wagi do jego słów - wtrącił gładko, bez żółci, ale i nie dobrotliwie, a chłodno i stanowczo - w czerwcu skonfliktowałem się z tym młodym człowiekiem, poniosły mnie emocje, z czego absolutnie nie jestem dumny - skinął swemu nestorowi głową, pokornie - ale miałem okazję wysłuchać, co tak naprawdę o nas myśli. Nie rozumiem, dlaczego nad więzy krwi oraz wspólną historię przedłożył wygodną egzystencję mugoli i dlaczego obróciło się to nienawiścią wobec nas. Zamiast karać, sugeruję udzielić mu niezbędnej pomocy. Nie oszukujmy się, ilość przedstawicieli arystokracji kurczy się w zastraszającym tempie. Tak, jak powiedział nestor Rosier, winniśmy stać murem po swej stronie, inaczej będziemy świadkami własnego upadku. Również wnoszę o wyciszenie lorda Selwyna. Dla jego własnego dobra - powiedział, starając się starannie dobierać słowa. Sugestia leczenia psychiatrycznego dla Alexandra musiała wyraźnie przebijać się z pozoru gładkiej i uprzejmej mowy, a jednocześnie nie przekraczać umownych granic. Posiadał tubalny głos, z którego z powodzeniem mógł skorzystać, lecz jeśli czegoś się nauczył przez ostatnie kilka miesięcy, to niewątpliwie była to cierpliwość oraz trzymanie swych emocji na krótkiej smyczy. Nie mógł tego spierdolić.
-Zmiany zaproponowane przez Ministerstwo są niedorzeczne. Inspekcje w miejscach objętych kuratelą poszczególnych rodów na początek - co dalej? - zawtórował, wstając z miejsca - mimo trudnych relacji tudzież niezgodnej polityki, obywaliśmy się bez naruszania swoich włości. Rowle'owie na pewno na to nie pozwolą - każdy obcy to wróg, nikt bez zaproszenia nie przekroczy progów zamku Beeston - jeśli nie zajmą się nim dziedzice Cheshire, to z powodzeniem zrobią to duchy nawiedzające okoliczną puszczę - oprócz nadużyć wobec rezerwatów w Fenland i Kent, Ministerstwo wzięło sobie na cel również Walczącego Maga. Lordzie Malfoy - Magnus z szacunkiem zwrócił się do Alfreda - jako reprezentant gazety czuję się zobowiązany do wyrażenia swego niepokoju. Magowi zagrożono cenzurą - co to znaczy wobec rzekomego promowania wartości równości, honoru, godności? Czy Minister chce uciszenia arystokracji? - zadał retoryczne pytanie dość głośno, by każdy mógł je przyjąć i się nad nim zastanowić. Ponownie zasiadł na swoim miejscu, słuchając wypowiedzi kolejnych lordów. Macmillan, następny w kolejce do izolatki w Mungu, na całe szczęście został do szczętu zniszczony argumentacją Zachary'ego. Trafną, logiczną, chłodną; kalkulacja i beznamiętny osąd sytuacji, być może pozostawanie z tyłu niekoniecznie stanowiło o uchylaniu się od odpowiedzialności. Shafiq miał absolutną rację - dalej, porzućcie nazwisko, przywileje, złoto, polowania, sabaty, alkohol i dziwki, wszystko, co tak skurwysyny kochacie, a wtedy może uwierzę.
Dyskretnie mrugnął do Edgara - miał w nim wsparcie, zawsze - i równie dyskretnie poklepał swego brata po plecach, kiedy ten skończył swą przemowę. Wcześniej osądził go pochopnie o powinien teraz za to przeprosić. Louvel wbrew temu, co sądził, reprezentował ród chlubnie, może nawet lepiej niż on sam.
Rozpiął broszę, spinającą poły swej szaty - mimo rześkiego powietrza, zaczynało mu się robić gorąco, a nie mógł pozwolić sobie na rozpięcie choćby jednego guzika koszuli. Może to wina gniewu i wstydu, zalewająca go wraz z prawdziwymi słowami Alpharda - nie ulegało wątpliwości, że na arenie międzynarodowej przez kilka popełnionych błędów, stali się wielkim pośmiewiskiem. Czego nie naprawią nieprzerwane rządy Longbottoma.
-Proszę pana, wnoszę o wstrzymanie się z podobnymi uwagami - zareagował natychmiast Rowle, zwracając się do Skamandera - został pan wpuszczony i wysłuchany na szczycie, na którym tradycyjnie wypowiadały się jedynie osoby szlachetnie urodzone. Bezczelność nie jest tutaj wskazana - rzekł kwaśno, splatając ramiona przed siebie. Quentin słusznie zareagował, popychając wątek dalej. Magnus pierwszy raz słyszał, żeby Burke wypowiedział na raz aż tyle słów.
-Konieczność? Używanie zaklęć niewybaczalnych to konieczność? - powtórzył po Arturze, do którego, mimo rodowych uprzedzeń, zawsze miał odrobinę szacunku - Czym aurorzy będą się różnić od tych, z którymi walczą? Minister dając przyzwolenie na używanie zaklęć niewybaczalnych czyni z prawych stróżów czarodziejskiego świata zwykłych morderców. Plami krwią moralność sprawiedliwych. Aurorzy nigdy nie byli plutonem egzekucyjnym, a właśnie w to, lord Longbottom usiłuje was zmienić - stwierdził głucho - z żalem. Sprawiedliwi świata - nie byli na wojnie. Jeszcze nie gorzała wokół nich pożoga, zresztą - oficjalne przyzwolenie a ciche działanie, nawet za zasłoną tajemnicy poliszynela stanowiło ogromną różnicę, jaką należało załatać i wypełnić.
-Ośmielę się polemizować, lordzie Abott - wytknął Lucanowi drobną nieścisłość - moja własna głupota kosztowała mnie kilkudniową odsiadkę w Tower, a funkcjonariusze nie wykazali zainteresowania moją tożsamością. Ponadto, z tego co wiem, podczas festiwalu lata przez pomyłkę aresztowano grypę niewinnych obywateli, wśród których znajdował się jeden z Weasleyów. Nie jesteśmy poza prawem. My jesteśmy prawem, my je tworzyliśmy i egzekwowaliśmy, również wobec siebie nawzajem. Chronimy się, kiedy trzeba, lecz jeśli zachodzi taka konieczność, nie dokonujemy nikczemnych wyborów - rzucił dumnie. Mówienie na forum o aresztowaniu go jak zwykłego łajdaka - nie wciągał w to Selwyna, dość miał tej błazenady - nie było łatwe, ani proste, było za to konieczne. Taryfa ulgowa o jakiej wspomniał Abbott naturalnie istniała, nestor oczywiście jednym pstryknięciem starczych palców mógłby wyciągnąć go ze śmierdzącej celi - cóż, gdyby Lucan zechciał dochodzić faktów, dobrze się stało, iż tego nie zrobił. Korzystając z chwili, głos zabrał najmłodszy z Nottów, blondyn, którego Magnus kojarzył prędzej z towarzyskich spędów i korytarzy Wenus, niż z politycznych wydarzeń i poważnych spotkań. Mówił krótko, lecz dobitnie, w przeciwieństwie do Percivala. Mało brakowało, by Rowle literalnie chwycił się za głowę. Oszalał, postradał zmysły, zwariował. Zwrócił ku najstarszemu z Nottów ciężkie spojrzenie, zastanawiając się, czy ten wie, co to oznacza i czy rozumie konsekwencje, na jakie się skazał. Wydziedziczenie stanowiło zaś ich łagodne echo, skutek niemalże przyjemny - Lord Voldemort nie karał zdrady wymazaniem z drzewa genealogicznego. Dureń, jeśli nie myślał o sobie, a życie było mu obojętne, powinien przynajmniej zatroszczyć się o swą żonę, na którą samodzielnie wydał wyrok. Tym krokiem naprzód, chwiejnym, ale jakże butnym w swym zaślepieniu, Percival mnożył sobie wrogów z niegdysiejszych przyjaciół. Czarny Pan mógł wkrótce zażądać jego głowy, a żaden z Rycerzy nie miał prawa mu odmówić. Dyskusję o mugolach obecnie uznał za bezpodstawną; nie głowili się wszak nad wizją ich eksterminacji, a poglądy jego rodu były zaś ogólnie znane. Zaskoczył się zaś dobitnym uciszeniem Alexandra przez lady Moragnę, reprezentującą dziś Selwynów. Mówiła mądrze, aczkolwiek Rowle nie podzielał entuzjazmu do pozostawienia jej przy sterze rodziny wciąż błądzącej we mgle. Selwynowie potrzebowali silnego, bezkompromisowego przewodnika. Mężczyzny. Nawet, gdyby miał być duchem poprzedniego nestora.
Otwierał już usta, aby ponownie się odezwać, lecz zagłuszył go tubalny ryk postrzelonego Traversa. Chłopcy najwyraźniej nigdy nie dorastają - Magnus postanowił sobie, że jeśli kiedykolwiek zrobi coś durnego, spojrzy na zapijaczoną mordę Salazara, wiedząc, że od razu odechce mu się podobnych wyskoków. Co takiego on pieprzył? Prócz głupoty, miał sporo odwagi (albo po prostu był pijany jak bela, zapominając, w jakim gronie się znajdują).
-Przychylam się do głosów nestorów Rosierów oraz Burke'ów - zaczął, odzyskując równowagę utraconą po wybuchu Traversa, jakiego wolał jeszcze nie komentować - uważam, że pieczę nad rodem powinien przejąć ktoś, kto nie tylko potrafi zapanować nad nieposłusznymi członkami rodu, ale również zapobiec, by podobne zachowania w ogóle nie doszły do skutku. Lady Morgano, nie okażę ci dziś swego wsparcia - rzekł - od seniora Nottów oczekujemy zaś tego samego - reakcji - dodał, dołączając się do Croucha, a także (sic!) Traversa. Morgoth, jak i Lupus trafnie odbili kontrargumenty politycznych przeciwników; nie potrzebowali pomocy. Ani rad, co dookreślił młody nestor. Zazdrość ściskająca żołądek Magnusa nieco ucichła, przyznawał, na stanowiskach obsadzono właściwych ludzi. O nietuzinkowych poglądach. Przemowa lorda Flinta byłaby wstrząsająca i może nawet wywrotowa w pozytywny sposób (Anglia republiką? Znowu?), lecz nie, przy zachowaniu obecnego Ministra. W praktyce zapoczątkowałoby to jednomyślne, konserwatywne rządy, gdyby tylko usunąć Longbottoma ze stołka.
-Harold Longbottom nigdy nie uzyska wotum zaufania ode mnie, ani nikogo z mej rodziny - wyraził się jasno i niezwykle śmiało, patrząc na swego nestora - czy nie posuwał się za daleko? - w odpowiedzi na propozycję lorda Flinta. Czyżby i on powoli przekonywał się do grona zdrajców krwi? Kto da więcej?
|Uff, wybaczcie mi za tę ścianę tekstu, czułam potrzebę nadrobienia poprzedniej kolejki. Przepraszam także tych, których pominęłam - naprawdę starałam się bardzo mocno.
-To już przesada - warknął, chociaż przynajmniej zrobił to cicho, a adresatem słów pozostał Louvel. Nie dowierzał, że ryży zdrajca stanie na czele swego rodu: to oznaczało wszak koniec Prewettów. Dotychczasowy nestor skazał swoją rodzinę na zagładę, a życzenia prędkiego dokonania nie miały nic wspólnego z zazdrością, palącą Magnusa od środka. Praktycznie nie słyszał, jak kolejni lordowie zrzekają się swych tytułów na rzecz młodszego pokolenia - Edgar, Tristan, Morgoth - każdemu z nich gratulował i życzył dobrze, a mimo to wciąż się w nim gotowało i zadawał sobie pytanie, dlaczego nie ja? Dobrze znał na nie odpowiedź, ostatni wybryk nie świadczył na jego korzyść, lecz czyż nie dbał jak nikt o dobro rodu? O jego dobre imię? Klękał przed Czarnym Panem z myślą o budowaniu świata, w którym oni, Rowle'owie, arystokraci, nie będą chylić głowy przed nikim. I co za to dostał? Przygryzł wargę prawie do krwi, zaciskając prawą dłoń na lewym nadgarstku. Lepiej było połamać sobie kości, niż zdradzić się z żenującą zazdrością, przejmującą we władanie jego zdrowe zmysły.
-Zdajesz sobie sprawę, jak kończyły się wszystkie rewolucje, nestorze Prewett? - zadał retoryczne pytanie, wychylając się nieco, by spojrzeć prosto w jasne oczy Archibalda. Dumnie i wyzywająco, mieli razem tyle pięknych wspomnień, może chciałby je przywołać? - Rewolucja to przewrót, nieprzemyślany i toksyczny. Zabiera ze sobą setki istnień, walczących i cywili. To jest droga, którą nam proponujesz? Ostatnią rewolucję w magicznym świecie próbował wzniecić Grindelwald. Jak to się skończyło? - nie musiał przypominać. Umarło mnóstwo ludzi, na czarodziejów, na arystokrację, na nich narzucono obce jarzmo - mugolskie przewroty, posiadające silne konotacje z naszą, czarodziejską historią także nie zasłynęły jako udane czy sprawiedliwe. Zgilotynowanie króla Francji, Ludwika XVI, ściśle współpracującego z ówczesnym magicznym prezydentem zaowocowało rządami wywrotowców, rewolucjonistów. Wiesz, jak nazwano ów okres? Wielkim terrorem. Francja nigdy wcześniej i nigdy później tak mocno nie spłynęła krwią - rzekł donośnie, rozglądając się po zebranych - Odrobinę dalej, na wschodzie, jeszcze nie tak dawno, bo ledwie dwadzieścia dwa lata temu mieliśmy do czynienia z wielką czystką. Mugolski przywódca skutecznie wymordował kilka milionów osób, w tym spory ułamek czarodziejów. Za co? Za podejrzenia Czy do takich figur chcemy się upodabniać? - Magnus wymownie podkreślił dwa ostatnie zdania, zatrzymując ostry wzrok na zgromadzonych wśród nich aurorach oraz na samym Ministrze Magii. Nim zdołał ochłonąć, wtrącił się jego ulubiony Selwyn, widowiskowo plując jadem i rzucając oszczerstwa w stronę nowo mianowanych nestorów. To, że częściowo mówił prawdę, traciło na znaczeniu. Słowo przeciwko słowu, jakie szanse miało szczebioczące pisklę, kiedy otaczało go stado rozjuszonych wilków?
-Uważam, że lord Selwyn dowiódł, iż nie powinniśmy przykładać dużej wagi do jego słów - wtrącił gładko, bez żółci, ale i nie dobrotliwie, a chłodno i stanowczo - w czerwcu skonfliktowałem się z tym młodym człowiekiem, poniosły mnie emocje, z czego absolutnie nie jestem dumny - skinął swemu nestorowi głową, pokornie - ale miałem okazję wysłuchać, co tak naprawdę o nas myśli. Nie rozumiem, dlaczego nad więzy krwi oraz wspólną historię przedłożył wygodną egzystencję mugoli i dlaczego obróciło się to nienawiścią wobec nas. Zamiast karać, sugeruję udzielić mu niezbędnej pomocy. Nie oszukujmy się, ilość przedstawicieli arystokracji kurczy się w zastraszającym tempie. Tak, jak powiedział nestor Rosier, winniśmy stać murem po swej stronie, inaczej będziemy świadkami własnego upadku. Również wnoszę o wyciszenie lorda Selwyna. Dla jego własnego dobra - powiedział, starając się starannie dobierać słowa. Sugestia leczenia psychiatrycznego dla Alexandra musiała wyraźnie przebijać się z pozoru gładkiej i uprzejmej mowy, a jednocześnie nie przekraczać umownych granic. Posiadał tubalny głos, z którego z powodzeniem mógł skorzystać, lecz jeśli czegoś się nauczył przez ostatnie kilka miesięcy, to niewątpliwie była to cierpliwość oraz trzymanie swych emocji na krótkiej smyczy. Nie mógł tego spierdolić.
-Zmiany zaproponowane przez Ministerstwo są niedorzeczne. Inspekcje w miejscach objętych kuratelą poszczególnych rodów na początek - co dalej? - zawtórował, wstając z miejsca - mimo trudnych relacji tudzież niezgodnej polityki, obywaliśmy się bez naruszania swoich włości. Rowle'owie na pewno na to nie pozwolą - każdy obcy to wróg, nikt bez zaproszenia nie przekroczy progów zamku Beeston - jeśli nie zajmą się nim dziedzice Cheshire, to z powodzeniem zrobią to duchy nawiedzające okoliczną puszczę - oprócz nadużyć wobec rezerwatów w Fenland i Kent, Ministerstwo wzięło sobie na cel również Walczącego Maga. Lordzie Malfoy - Magnus z szacunkiem zwrócił się do Alfreda - jako reprezentant gazety czuję się zobowiązany do wyrażenia swego niepokoju. Magowi zagrożono cenzurą - co to znaczy wobec rzekomego promowania wartości równości, honoru, godności? Czy Minister chce uciszenia arystokracji? - zadał retoryczne pytanie dość głośno, by każdy mógł je przyjąć i się nad nim zastanowić. Ponownie zasiadł na swoim miejscu, słuchając wypowiedzi kolejnych lordów. Macmillan, następny w kolejce do izolatki w Mungu, na całe szczęście został do szczętu zniszczony argumentacją Zachary'ego. Trafną, logiczną, chłodną; kalkulacja i beznamiętny osąd sytuacji, być może pozostawanie z tyłu niekoniecznie stanowiło o uchylaniu się od odpowiedzialności. Shafiq miał absolutną rację - dalej, porzućcie nazwisko, przywileje, złoto, polowania, sabaty, alkohol i dziwki, wszystko, co tak skurwysyny kochacie, a wtedy może uwierzę.
Dyskretnie mrugnął do Edgara - miał w nim wsparcie, zawsze - i równie dyskretnie poklepał swego brata po plecach, kiedy ten skończył swą przemowę. Wcześniej osądził go pochopnie o powinien teraz za to przeprosić. Louvel wbrew temu, co sądził, reprezentował ród chlubnie, może nawet lepiej niż on sam.
Rozpiął broszę, spinającą poły swej szaty - mimo rześkiego powietrza, zaczynało mu się robić gorąco, a nie mógł pozwolić sobie na rozpięcie choćby jednego guzika koszuli. Może to wina gniewu i wstydu, zalewająca go wraz z prawdziwymi słowami Alpharda - nie ulegało wątpliwości, że na arenie międzynarodowej przez kilka popełnionych błędów, stali się wielkim pośmiewiskiem. Czego nie naprawią nieprzerwane rządy Longbottoma.
-Proszę pana, wnoszę o wstrzymanie się z podobnymi uwagami - zareagował natychmiast Rowle, zwracając się do Skamandera - został pan wpuszczony i wysłuchany na szczycie, na którym tradycyjnie wypowiadały się jedynie osoby szlachetnie urodzone. Bezczelność nie jest tutaj wskazana - rzekł kwaśno, splatając ramiona przed siebie. Quentin słusznie zareagował, popychając wątek dalej. Magnus pierwszy raz słyszał, żeby Burke wypowiedział na raz aż tyle słów.
-Konieczność? Używanie zaklęć niewybaczalnych to konieczność? - powtórzył po Arturze, do którego, mimo rodowych uprzedzeń, zawsze miał odrobinę szacunku - Czym aurorzy będą się różnić od tych, z którymi walczą? Minister dając przyzwolenie na używanie zaklęć niewybaczalnych czyni z prawych stróżów czarodziejskiego świata zwykłych morderców. Plami krwią moralność sprawiedliwych. Aurorzy nigdy nie byli plutonem egzekucyjnym, a właśnie w to, lord Longbottom usiłuje was zmienić - stwierdził głucho - z żalem. Sprawiedliwi świata - nie byli na wojnie. Jeszcze nie gorzała wokół nich pożoga, zresztą - oficjalne przyzwolenie a ciche działanie, nawet za zasłoną tajemnicy poliszynela stanowiło ogromną różnicę, jaką należało załatać i wypełnić.
-Ośmielę się polemizować, lordzie Abott - wytknął Lucanowi drobną nieścisłość - moja własna głupota kosztowała mnie kilkudniową odsiadkę w Tower, a funkcjonariusze nie wykazali zainteresowania moją tożsamością. Ponadto, z tego co wiem, podczas festiwalu lata przez pomyłkę aresztowano grypę niewinnych obywateli, wśród których znajdował się jeden z Weasleyów. Nie jesteśmy poza prawem. My jesteśmy prawem, my je tworzyliśmy i egzekwowaliśmy, również wobec siebie nawzajem. Chronimy się, kiedy trzeba, lecz jeśli zachodzi taka konieczność, nie dokonujemy nikczemnych wyborów - rzucił dumnie. Mówienie na forum o aresztowaniu go jak zwykłego łajdaka - nie wciągał w to Selwyna, dość miał tej błazenady - nie było łatwe, ani proste, było za to konieczne. Taryfa ulgowa o jakiej wspomniał Abbott naturalnie istniała, nestor oczywiście jednym pstryknięciem starczych palców mógłby wyciągnąć go ze śmierdzącej celi - cóż, gdyby Lucan zechciał dochodzić faktów, dobrze się stało, iż tego nie zrobił. Korzystając z chwili, głos zabrał najmłodszy z Nottów, blondyn, którego Magnus kojarzył prędzej z towarzyskich spędów i korytarzy Wenus, niż z politycznych wydarzeń i poważnych spotkań. Mówił krótko, lecz dobitnie, w przeciwieństwie do Percivala. Mało brakowało, by Rowle literalnie chwycił się za głowę. Oszalał, postradał zmysły, zwariował. Zwrócił ku najstarszemu z Nottów ciężkie spojrzenie, zastanawiając się, czy ten wie, co to oznacza i czy rozumie konsekwencje, na jakie się skazał. Wydziedziczenie stanowiło zaś ich łagodne echo, skutek niemalże przyjemny - Lord Voldemort nie karał zdrady wymazaniem z drzewa genealogicznego. Dureń, jeśli nie myślał o sobie, a życie było mu obojętne, powinien przynajmniej zatroszczyć się o swą żonę, na którą samodzielnie wydał wyrok. Tym krokiem naprzód, chwiejnym, ale jakże butnym w swym zaślepieniu, Percival mnożył sobie wrogów z niegdysiejszych przyjaciół. Czarny Pan mógł wkrótce zażądać jego głowy, a żaden z Rycerzy nie miał prawa mu odmówić. Dyskusję o mugolach obecnie uznał za bezpodstawną; nie głowili się wszak nad wizją ich eksterminacji, a poglądy jego rodu były zaś ogólnie znane. Zaskoczył się zaś dobitnym uciszeniem Alexandra przez lady Moragnę, reprezentującą dziś Selwynów. Mówiła mądrze, aczkolwiek Rowle nie podzielał entuzjazmu do pozostawienia jej przy sterze rodziny wciąż błądzącej we mgle. Selwynowie potrzebowali silnego, bezkompromisowego przewodnika. Mężczyzny. Nawet, gdyby miał być duchem poprzedniego nestora.
Otwierał już usta, aby ponownie się odezwać, lecz zagłuszył go tubalny ryk postrzelonego Traversa. Chłopcy najwyraźniej nigdy nie dorastają - Magnus postanowił sobie, że jeśli kiedykolwiek zrobi coś durnego, spojrzy na zapijaczoną mordę Salazara, wiedząc, że od razu odechce mu się podobnych wyskoków. Co takiego on pieprzył? Prócz głupoty, miał sporo odwagi (albo po prostu był pijany jak bela, zapominając, w jakim gronie się znajdują).
-Przychylam się do głosów nestorów Rosierów oraz Burke'ów - zaczął, odzyskując równowagę utraconą po wybuchu Traversa, jakiego wolał jeszcze nie komentować - uważam, że pieczę nad rodem powinien przejąć ktoś, kto nie tylko potrafi zapanować nad nieposłusznymi członkami rodu, ale również zapobiec, by podobne zachowania w ogóle nie doszły do skutku. Lady Morgano, nie okażę ci dziś swego wsparcia - rzekł - od seniora Nottów oczekujemy zaś tego samego - reakcji - dodał, dołączając się do Croucha, a także (sic!) Traversa. Morgoth, jak i Lupus trafnie odbili kontrargumenty politycznych przeciwników; nie potrzebowali pomocy. Ani rad, co dookreślił młody nestor. Zazdrość ściskająca żołądek Magnusa nieco ucichła, przyznawał, na stanowiskach obsadzono właściwych ludzi. O nietuzinkowych poglądach. Przemowa lorda Flinta byłaby wstrząsająca i może nawet wywrotowa w pozytywny sposób (Anglia republiką? Znowu?), lecz nie, przy zachowaniu obecnego Ministra. W praktyce zapoczątkowałoby to jednomyślne, konserwatywne rządy, gdyby tylko usunąć Longbottoma ze stołka.
-Harold Longbottom nigdy nie uzyska wotum zaufania ode mnie, ani nikogo z mej rodziny - wyraził się jasno i niezwykle śmiało, patrząc na swego nestora - czy nie posuwał się za daleko? - w odpowiedzi na propozycję lorda Flinta. Czyżby i on powoli przekonywał się do grona zdrajców krwi? Kto da więcej?
|Uff, wybaczcie mi za tę ścianę tekstu, czułam potrzebę nadrobienia poprzedniej kolejki. Przepraszam także tych, których pominęłam - naprawdę starałam się bardzo mocno.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wsłuchiwała się w kolejno padające słowa nie zmieniając mimiki twarzy, choć w niektórych momentach nie było to proste, czy łatwe. Nie winna jednak pokazać zbyt wiele, panować nad emocjami i nad tym, co przekazywała. Gdy mówił jej brat stopniowała emocje, gestem oddając jego głowa i niewerbalnie przynając mu rację. Uśmiechała się lekko, niby leniwie, ledwie nasączając uśmiech pogardą, gdy potrzebowała tego sytuacja. Marszczyła lekko brwi w wyrazie oburzenia gdy atakowano jej rodzinę. Robiła to jednak subtelnie, ledwie zauważalnie nie obnosząc się z emocjami. Mrużyła czasem oczy poddając się w takich chwilach własnym rozmyślaniom na temat słów, które padły. Cieszyła się, że znalazła się dzisiaj tutaj z zachowań ludzi - nie tylko ich słów - można było wyłapać wiele jeśli coś kryło się głębiej. Zajęty dyskusją Tristan mógł nie mieć na to czasu. Greengrasowie jej nie zadziwili. Selwynowie opowiadający się za wotum nieufności. Nie uniosła brwi w zdziwieniu na słowa wypowiedziane przez Alexandra, nie miały dla niej żadnego znaczenia. Tak, doprawdy Longbottom miał rację mówiąc, iż śledztwa nie są rozpoczynane bez odpowiednich przesłanek, ale nie chodziło o rezerwat - prawda Tristanie? Chodziło o to, co ta kontrola miała za wydźwięk. Przeniosła jednak spojrzenie dalej kierując je znów ku Morganie, a potem ku Ministrowi, który jak na razie zaszczycił ich jedynie słowem które właśnie wypowiedział. Największym zaskoczeniem dla Melisande były jednak słowa padające z ust Percivala. Czy Inara zdawała sobie sprawę z tego, co właśnie robił? Czy myślała jak on? Czy on przemyślał swoje postępowanie. Powstrzymała westchnięcie nie pozwalając wpaść w rozważania na ten temat. Musiała się skupić na tym, co działo się dalej, bo dyskusja postępowała i posiadała szybkie tempo, ale z każdą jej chwilą Melisande zdawała sobie sprawę z uczucia, które zaczyna do niej podchodzić.
Rozdrażnienie i zawód w jakiś sposób. Dyskusja obierała dyskursy, schodziła na tematy, które nie powinny przesłaniać głównego tematu. Zmrużyła lekko oczy na słowa Prewetta. Wędrowała dalej spojrzeniem, dopiero słowa Lysandra przyciągnęły jej wzrok na dłużej. Sama stanęła by w obronie brata, jednak ten radził sobie sam odpowiednio. Rozłam wśród Nottów, zgromadzenie wydało już swój wyrok który potwierdziły słowa Croucha. Wszystko co mogłaby dodać zostało już powiedziane, powstanie by przytaknąć było zwyczajnie bezsensowne. Zabierze głos, jeśli zajdzie taka potrzeba, na razie takiej nie widziała. Skrzywiła się lekko słysząc jak Salazar podnosi głos, skrzywienie pogłębiło się gdy i krzykiem odpowiedział mu Anthony. Doprawdy, lordowie. Zacisnęła wargi, przez chwilę zastnawiając się, czy nie szybciej poradziliby sobie stając do pojedynku szermierczego. Może odrobinę zmęczeni nie posiadaliby już sił by krzyczeć. Zerknęła w kierunku Flinta, jego propozycja zdawała się odbiegając od wcześniej składanych wniosków. Jak zareagują inni? Już za chwilę miała się dowiedzieć, choć nie widziała w jego rozwiązaniu słuszności - bardziej kompromis.
Rozdrażnienie i zawód w jakiś sposób. Dyskusja obierała dyskursy, schodziła na tematy, które nie powinny przesłaniać głównego tematu. Zmrużyła lekko oczy na słowa Prewetta. Wędrowała dalej spojrzeniem, dopiero słowa Lysandra przyciągnęły jej wzrok na dłużej. Sama stanęła by w obronie brata, jednak ten radził sobie sam odpowiednio. Rozłam wśród Nottów, zgromadzenie wydało już swój wyrok który potwierdziły słowa Croucha. Wszystko co mogłaby dodać zostało już powiedziane, powstanie by przytaknąć było zwyczajnie bezsensowne. Zabierze głos, jeśli zajdzie taka potrzeba, na razie takiej nie widziała. Skrzywiła się lekko słysząc jak Salazar podnosi głos, skrzywienie pogłębiło się gdy i krzykiem odpowiedział mu Anthony. Doprawdy, lordowie. Zacisnęła wargi, przez chwilę zastnawiając się, czy nie szybciej poradziliby sobie stając do pojedynku szermierczego. Może odrobinę zmęczeni nie posiadaliby już sił by krzyczeć. Zerknęła w kierunku Flinta, jego propozycja zdawała się odbiegając od wcześniej składanych wniosków. Jak zareagują inni? Już za chwilę miała się dowiedzieć, choć nie widziała w jego rozwiązaniu słuszności - bardziej kompromis.
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Marce denerwował się tak samo, jak Odette, jeśli nie bardziej. Ona to ma dobrze - myślał z zazdrością o swojej młodziutkiej i pięknej żonie - pojawi się tam ze mną, usiądzie u mego boku, sprawi, że każdy mężczyzna, który na nią spojrzy, zapomni o tej całej wielkiej polityce i zatraci się w przyjemnych marzeniach. A on to co? Czemu tak nie może? Wzrok wszystkich panien błądzi jedynie od jednego przemądrzałego retora do drugiego, a on zostaje z niczym. Nie tak dosłownie, bo w końcu ma Odette, ale... Marcel jak to Marcel, pożądał atencji, którą karmił się jak ambrozją. Milcząc na pewno jej nie zyska, ale obiecał papie i nestorowi, że na Stonhenge będzie siedział cicho i się nie odzywał. Teoretycznie znalazłby jakieś wyjście na obejście tej idiotycznej przysięgi, ale przecież wcale się nie wyrywał do wzajemnego obrzucania się błotem. Jeszcze by się pobrudził, co to, to nie. Na taką okazję tylko czekają ci przebrzydli fotoreporterzy z Czarownicy! Uchwycił Odette mocniej za rękę, chichocząc i komentując półgębkiem odzienie każdego występującego lorda. Starsze pokolenie powinno się schować, za knuta klasy, za knuta stylu. Nic, tylko załamać ręce, płakać i lamentować donośnie i ze zgrozą - jaka przyszłość miała ich niby czekać, gdyby dalej rządzili nimi ci obszarpańcy? Na pewno nie udałoby im się zdetronizować paryskiego oddziału feszjonistów - już od dekady deptali im po piętach, a wciąż pozostawali w tyle. Gdyby te żabojady z Francji zobaczyły, jak noszą się najstarsze wyższe warstwy angielskiej socjety, pewnie nawet nie dopuściłyby brytyjskiej reprezentacji do udziału w targach! Wstyd i hańba! Prawdziwy kosmos! Zewsząd padają tylko oskarżenia, a nawet krzyki - ha! A nestor Rubeus martwił się, jak on się zachowa - co wywołuje u Marcela taktyczne wzdrygnięcie.
-Ugh] - krzywi się cicho i po francusku, tak na wszelki wypadek. Robi się stanowczo za głośno, jeszcze chwila, a nabawi się migreny przez tą wesołą kompanię. Tristan mordercą, dobre sobie. Chodzili razem do szkoły, a teraz on zostawał nestorem - nieźle, może też powinien ubiegać się o urząd. Wtedy zadba, aby każdy arystokrata był modnie ubrany. Korzyści dla każdego, no heloł.
-Mają tupet, prawda, moja droga? - zwraca się szeptem do Odette, która może strzelać, czy mówi o lordach, insynuujących te straszne rzeczy, czy raczej o tych, odzianych w garnitury zoot, a do tego w jodełkę. Co najmniej trzy sezony do tyłu, TRA-GE-DIA.
-Ugh] - krzywi się cicho i po francusku, tak na wszelki wypadek. Robi się stanowczo za głośno, jeszcze chwila, a nabawi się migreny przez tą wesołą kompanię. Tristan mordercą, dobre sobie. Chodzili razem do szkoły, a teraz on zostawał nestorem - nieźle, może też powinien ubiegać się o urząd. Wtedy zadba, aby każdy arystokrata był modnie ubrany. Korzyści dla każdego, no heloł.
-Mają tupet, prawda, moja droga? - zwraca się szeptem do Odette, która może strzelać, czy mówi o lordach, insynuujących te straszne rzeczy, czy raczej o tych, odzianych w garnitury zoot, a do tego w jodełkę. Co najmniej trzy sezony do tyłu, TRA-GE-DIA.
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spodziewał się, że będzie to sądny dzień dla rodowych sojuszy i po Festiwalu Lata wiedział doskonale, że przyjaźń z Prewettami jest już tylko odległą pieśnią przeszłości. Nestor skinął mu głową, a Blaise nie czuł żadnych sentymentów, gdy jątrzył temat tak ochoczo podchwycony przez Archibalda.
- Jesteś krótkowzroczny, lordzie Prewett, a sama idea zmian wystarczy Ci, byś bez namysłu się im poddał – mało brakowało, a zacmokałby zniesmaczony, niczym profesor karcący uczniaka - Nie mogą być one wprowadzane w ten sposób, bezmyślnie i byle szybciej, byle przykryć hańbę, jakiej dopuścili się poprzednicy milczącego wciąż Ministra. Nie można mówić o postępie, jeśli pogwałca on tradycję, jakiej trzymaliśmy się przez lata – z niej płynie nauka, płyną wnioski na przyszłość, które trzeba przeanalizować.
Był konserwatystą, niektórzy nazywali go skostniałym, lecz nie mógł przecież udawać, ze świat stoi w miejscu. Taką postawą narobiłby szkód sobie oraz swojej rodzinie, której interesy przecież dziś reprezentował. Nie negował potrzeby zmian, pragnął jednak, by przebiegała całkowicie po jego myśli, a nie pod dyrygenturą bratających się z mugolakami wygodnickich lordów-hipokrytów.
- A w kwestii dopuszczania dam do głosu, proponuję żebyś lordzie zaczął może od własnej rodziny, zanim wypowiesz się w imieniu innych – nie mógł nie zauważyć, że żadna z towarzyszących im lady nie zabrała głosu i nie tyczyło się to jedynie sektorów konserwatywnych - Rad jestem, że choć w jednej kwestii się zgadzamy – skinął uprzejmie głową, lecz w jego spojrzeniu nie było już ani grama przychylności. Sojusz rozpadł się w drobny pył, lecz Lestrange nie czuł żalu z tego powodu.
Nie czuł także potrzeby wypowiadania się co chwilę, a wchodzenie w zdanie innym uważał za karygodne, dlatego wyjątkowo lodowatym spojrzeniem zmierzył Neville’a Longbottoma, gdy ten przerwał wypowiedź nestorowi Rosierów. Debata przebiegała emocjonalnie, lecz niczego innego się po tym szczycie nie spodziewał. Argumenty były kontrowane i zbijane, na ich miejsce pojawiały się nowe, a kolejni lordowie strzępili języka dyskusjami o moralności w tak niemoralnym towarzystwie.
Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że syn jego siostry, lord Travers, wybrał wyjątkowo niewdzięczną formę wyrażenia własnych poglądów. Okazanie jawnego poparcia terrorowi mogło być głupotą, lub sprytną zasłoną dymną dla innych – skoro Salazar zwrócił na siebie uwagę, być może wcześniejsze oskarżenia skierowane ku innym stracą na sile. Sprawę Nottów całkowicie przemilczał (choć strapiła go na więcej, niż jeden moment), bowiem nie zamierzał mieszać się w wewnętrzne sprawy zaprzyjaźnionego rodu. Skinął głową ich nestorowi, zawierzając jego decyzji. Uśmiechnął się pod nosem, gdy młody Black skontrował zuchwałego Greengrassa.
Nadeszła wreszcie chwila, w której przemówiła lady Selwyn, dodatkowo oskarżona przez Abbotta o utorowanie sobie drogi do pozycji nestora. Blaise westchnął i pokręcił głową – oczywiście, że wielu o tym myślało, lecz jedynie pozornie praworządny Lucan był na tyle bezmyślny, by rzucić takie podejrzenie publicznie. Sprawy wewnętrzne rodu powinny takimi pozostać, dlatego lord Lestrange nie zamierzał komentować bluźnierczych słów, zamiast tego zwracając się do samej Morgany.
- Lady Selwyn, ufam, że odniesiesz się do słów moich poprzedników i pokażesz wszystkim zebranym stanowczość oraz niezłomność. Nieugięta postawa zjedna ci mnie jako sojusznika – na chwilę obecną nie mógł jej poprzeć, choć w perspektywie szczytu wcale jej tego poparcia nie odmawiał.
Nie chciał widzieć kobiety na stanowisku nestora, a jednocześnie musiał myśleć o własnych interesach. Gdyby na jej miejscu miał stanąć ktoś równie krewki, co Alexander, konserwatyści utraciliby jeden z głosów pragnących odwołania Longbottoma; na to nie mogli sobie pozwolić. Wolał więc dać Morganie złudę sprawstwa i rozprawić się z nią później, niż liczyć na cud, że nagła zmiana polityki rodu pasuje wielu jego członkom.
Był bliski przewrócenia oczami, gdy usłyszał słowa Macmillana. Młody lord stanowczo zbyt wiele czasu spędził chyba poza granicami kraju, skoro teraz nie odnajdował się w jego realiach.
- Lordzie Macmillan, z całym szacunkiem, ale jeśli syn odwraca się od ojca, a brat od brata, to mamy prawo być zaniepokojeni nurtem, w jaki wprowadziły nas zmiany proponowane przez Harolda Longbottoma. Arystokracja nie upadnie, lecz słuchając świadectw i opinii niektórych tu zebranych jestem zdania, że pewne rody najchętniej wyrzekłyby się szlacheckich korzeni i zmieszały się z pospólstwem. Lord Avery ujął w słowa to, o czym myśli większość z nas i gwarantuje ci, lordzie, że gdyby to posiedzenie dotyczyło naszego stosunku do mugoli, usłyszałbyś to z wielu gardeł. Na razie jednak skupmy się na głównym problemie – spojrzał prosto na Ministra, którego milczenie powoli zaczynało go irytować.
Po ponownym przemówieniu Edgara, pokiwał subtelnie głową.
- Mam przeczucie, lordzie Burke, że dziś przyjdzie nam się ze sobą zgodzić jeszcze niejeden raz, dlatego pozostaję otwarty na taką możliwość – niektóre sojusze musiały odejść w zapomnienie, by dać miejsce nowym; Blaise był rad, że skomplikowana sytuacja na szczycie wyklarowała chociaż jeden pozytywny efekt w postaci polepszenia stosunków z rodem Burke.
Nie zamierzał wtrącać się bardziej, oddając pole do popisu lordom, którzy bardziej od niego byli związani z wielką polityką. Gdyby to miało zależeć od niego, najchętniej zawalczyłby o autonomię własnej Wyspy i obietnicę, że nie postanie na niej żadna mugolska stopa. Na razie jednak były to jedynie naiwne mrzonki, nad którymi nie powinien się zastanawiać tu i teraz. Propozycja lorda Flinta była zbyt rewolucyjna, by skomentować ją od razu – nie bez autoironii zauważył, że niektóre rody trzymały się z daleka chyba zbyt długo.
Zakapturzona postać zwróciła jego uwagę, lecz nie przyciągnęła nadmiernej ciekawości, dlatego sceptycznie oczekiwał tego, co nadejść miało za chwilę.
I show not your face but your heart's desire
A jednak otrzymał od Ministra odpowiedź na zadane przez siebie pytanie – odpowiedź krótką, zuchwałą i wypowiedzianą bez zająknięcia, prawie że tonem znużonym. Nie pozwolił jednak, by ten przejaw ignorancji wyprowadził go z równowagi. Dodanie kolejnego zarzutu wobec Longbottoma do długiej litanii oskarżeń było spełnieniem obowiązku wobec rodu, w którego interesy uderzano. To był też ukłon w stronę konserwatywnej części arystokracji, lecz nawet zacne rody niekoniecznie były ze sobą zgodne. Wielowątkowość całej dyskusji sprawiała, że wszyscy gubili się nie tylko w słowach cudzych, ale również własnych. Przedstawiciele znakomitych rodów, których instynktownie jeszcze przed szczytem obdarzył kredytem zaufania, nagle stali się osobami tworzącymi ogromne podziały. Obserwował uważnie rozłam wśród Nottów. Percival ośmielił się sprzeciwić oficjalnemu stanowisku swego rodu, przedstawiając własne i to jakże odmienne! Na nic się zdał wybieg Lysandra, który chciał tanimi wymówkami usprawiedliwić wyskok brata. Eddard z kolei jawnie wystąpił przeciwko burzycielowi porządku w ich szeregach, wnosząc o odebranie mu głosu, aby tylko nie pogrążał się i reszty rodziny jeszcze bardziej.
Konflikt interesów zaistniał również pomiędzy Selwynami. Od lady Morgany zaczęto domagać się zastosowania bardziej dotkliwych środków zaradczych wobec młodszego reprezentanta jej rodu. Słowa na nic się zdadzą, jako kobieta musi bardziej zasłużyć sobie na tytuł nestora – potrzebowała pokazu siły. Czy ugnie się pod naciskami i wykluczy Alexandra ze spotkania? A może stanie się odwrotnie i z dumnie uniesionym czołem odmówi spełnienia lordowskich żądań?
Spektakl trwał dalej. Wpierw nowy nestor Prewettów, a potem Ulysses Oliivander uznali poglądy Percivala za właściwie. I Abott odpierał ataki na Ministra zaciekle, lecz na marne, nic nie mogło zmienić zdania większości na temat szkodliwości czynów Harolda Longbottoma. Choć o wiele bardziej rażące dla Alpharda okazało się wystąpienie Traversa. Czy on do reszty zgłupiał? Jawnie wyraził poparcie dla Czarnego Pana wszem i wobec, nakłaniając właściwie do oddania mu władzy w sposób legalny. I to byłoby idealne rozwiązanie, jeśli zależało wszystkim na przetrwaniu arystokracji i czarodziejskiej kultury, ale było w obecnych realiach pomysłem utopijnym.
Gdy wreszcie głos zabrał Lupus, spojrzał na brata z uznaniem, jemu pozostawiając zadanie przedstawienia oficjalnego stanowiska, wszak obowiązek ten przydzielił mu nestor Acrux. W jego słowach słyszał rozsądek, na twarzy widział opanowanie. Idealnie wywiązał się z nałożonej na niego powinności. Choć zdecydowanie większy ciężar na swe barki przyjął dziś Morgoth. Jednak przemawiał pewnie, nie dając poznać po sobie żadnych rozterek.
Słowa lorda Flinta dały do myślenia. Zaproponował kompromis. Całkiem rozsądnie przecież mówił, lecz jego sposób na zażegnanie kryzysu nigdy nie będzie miał racji bytu – zbyt wiele nieufności kierowano w stronę obecnego Ministra, aby ten mógł reprezentować szlachtę. Tylko ukrócenie jego rządów przyniesie zmiany. Jednak Minister miał zwolenników wśród mniej wpływowych rodzin czarodziejskich, co pokazywało stanowisko wygłoszone przez Skamandera. Nie było wątpliwości, że wszyscy czarodzieje promugolscy pójdą za nim, jeśli tylko obieca im coś niemożliwego do spełnienia – mrzonkę o równości.
Tym razem nie zdecydował się przemówić. Wiele już słów padło i oczywistym było, że on, członek szlachetnego i starożytnego rodu Blacków, łączy się z racjami tych, którzy stają po stronie fundamentalnych wartości.
Konflikt interesów zaistniał również pomiędzy Selwynami. Od lady Morgany zaczęto domagać się zastosowania bardziej dotkliwych środków zaradczych wobec młodszego reprezentanta jej rodu. Słowa na nic się zdadzą, jako kobieta musi bardziej zasłużyć sobie na tytuł nestora – potrzebowała pokazu siły. Czy ugnie się pod naciskami i wykluczy Alexandra ze spotkania? A może stanie się odwrotnie i z dumnie uniesionym czołem odmówi spełnienia lordowskich żądań?
Spektakl trwał dalej. Wpierw nowy nestor Prewettów, a potem Ulysses Oliivander uznali poglądy Percivala za właściwie. I Abott odpierał ataki na Ministra zaciekle, lecz na marne, nic nie mogło zmienić zdania większości na temat szkodliwości czynów Harolda Longbottoma. Choć o wiele bardziej rażące dla Alpharda okazało się wystąpienie Traversa. Czy on do reszty zgłupiał? Jawnie wyraził poparcie dla Czarnego Pana wszem i wobec, nakłaniając właściwie do oddania mu władzy w sposób legalny. I to byłoby idealne rozwiązanie, jeśli zależało wszystkim na przetrwaniu arystokracji i czarodziejskiej kultury, ale było w obecnych realiach pomysłem utopijnym.
Gdy wreszcie głos zabrał Lupus, spojrzał na brata z uznaniem, jemu pozostawiając zadanie przedstawienia oficjalnego stanowiska, wszak obowiązek ten przydzielił mu nestor Acrux. W jego słowach słyszał rozsądek, na twarzy widział opanowanie. Idealnie wywiązał się z nałożonej na niego powinności. Choć zdecydowanie większy ciężar na swe barki przyjął dziś Morgoth. Jednak przemawiał pewnie, nie dając poznać po sobie żadnych rozterek.
Słowa lorda Flinta dały do myślenia. Zaproponował kompromis. Całkiem rozsądnie przecież mówił, lecz jego sposób na zażegnanie kryzysu nigdy nie będzie miał racji bytu – zbyt wiele nieufności kierowano w stronę obecnego Ministra, aby ten mógł reprezentować szlachtę. Tylko ukrócenie jego rządów przyniesie zmiany. Jednak Minister miał zwolenników wśród mniej wpływowych rodzin czarodziejskich, co pokazywało stanowisko wygłoszone przez Skamandera. Nie było wątpliwości, że wszyscy czarodzieje promugolscy pójdą za nim, jeśli tylko obieca im coś niemożliwego do spełnienia – mrzonkę o równości.
Tym razem nie zdecydował się przemówić. Wiele już słów padło i oczywistym było, że on, członek szlachetnego i starożytnego rodu Blacków, łączy się z racjami tych, którzy stają po stronie fundamentalnych wartości.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Tyle emocji. Jadu sączonego w słowach, mniej i bardziej zakamuflowanych gróźb, ostrzeżeń, wywlekania na wierzch brudów. To aż niesamowite, że tyle się dzieje - naprawdę byłam przekonana, że prędzej umrzemy z Marcelem z nudów i właściwie po co tutaj przychodzić? Skoro i tak nie możemy nic powiedzieć, to nasza nieobecność nie byłaby w ogóle zauważona. Ale dobrze, że jesteśmy, bo wprost nie mogę uwierzyć, że jesteśmy naocznymi świadkami tego politycznego syfu! Czarownica na pewno o tym napisze - może nawet nas dostrzeże, mimo, że nie wypowiedzieliśmy do zebranych ani słowa? Och, to byłoby wspaniałe! Siedzę więc z wypiekami na twarzy oraz błyszczącymi oczami prześlizguję się po jednej, drugiej i trzeciej sylwetce przemawiającego lorda i aż chłonę te wszystkie informacje jakie padają na głos. Większości niestety nie znam, tyle o ile orientuję się w barwach danych rodów jakimi oznaczone są poszczególne sektory, ale wiele z obecnych mówi naprawdę mądrze. Inni niestety z nimi kontrastują - swoją głupotą. Wszak jestem mistrzynią znajomości politycznych prawideł, mogę z przekonaniem wydawać osądy, naturalnie, że tak! Dobrze, że pozostają one w sferze moich myśli, bo lord nestor Rubeus to chyba spaliłby mnie samym spojrzeniem gdybym tylko cokolwiek na głos powiedziała. Nie chcę mu podpadać, bo wtedy Marcelowi pękłoby serce, a ja nie mogę i nie chcę go zranić - przecież jestem najlepszą żoną na świecie.
Muszę jednak przyznać, że trochę się boję. Coraz więcej odzywa się szaleńców, a to naprawdę przerażające. Co, jeśli w ostatnim akcie desperacji postanowią się na nas rzucić? Mój mąż jest bardzo dzielny i przede wszystkim nieśmiertelny, ale nie da sobie rady z tymi wszystkimi wariatami - mają liczebną przewagę. Więc kulę się w sobie i zerkam na Elodie próbując się zorientować czy i ona się boi. Bo jak się boi, to znaczy, że coś jest na rzeczy, ale jeśli nie, to chyba mogę się uspokoić. Na razie lady Parkinson ma nieodgadniony wyraz twarzy, co potęguje moje napięcie. Zaciskam piękne usteczka w wąską linię, a potem otwieram je ze zdumienia słysząc, że jest wśród nas zdrajca. Przytykam dłoń do twarzy wprost nie mogąc w to uwierzyć, jak zresztą w wiele innych słów i oskarżeń. Marcel chyba też jest przejęty, bo słyszę jego niezadowolenie. Ściskam mocniej dłoń mężczyzny. Na szczęście zaraz wracam myślami do ważniejszej sprawy - ubioru tych wszystkich lordów, bo racja, co tam jakieś polityczne niuanse jak moda tych zacnych czarodziejów stoi na niskim poziomie. Od razu widać kto zaszedł do domu mody Parkinson przed szczytem, a kto nie. I ci drudzy mają naszą dezaprobatę - to straszniejsze niż te zaklęcia niewybaczalne, o które tak zapalczywie się kłócą! - Myślisz, że lord nestor Parkinson coś z tym zrobi? - pytam się męża cichuteńko, bardzo przejęta stanem wyglądu zebranych person. W ogóle myślę, że powinien zarządzić brak zniżek, a może nawet podwyżkę na dobra domu mody dla tych, co popierają Longbottoma - niech ośmieszają się paskudnym wyglądem i niech umrą modową śmiercią, to najwyższa forma kary! Od razu zmieniliby swoje poglądy. Czasem z niektórymi to trzeba postępować krótko i brutalnie, ot co.
Muszę jednak przyznać, że trochę się boję. Coraz więcej odzywa się szaleńców, a to naprawdę przerażające. Co, jeśli w ostatnim akcie desperacji postanowią się na nas rzucić? Mój mąż jest bardzo dzielny i przede wszystkim nieśmiertelny, ale nie da sobie rady z tymi wszystkimi wariatami - mają liczebną przewagę. Więc kulę się w sobie i zerkam na Elodie próbując się zorientować czy i ona się boi. Bo jak się boi, to znaczy, że coś jest na rzeczy, ale jeśli nie, to chyba mogę się uspokoić. Na razie lady Parkinson ma nieodgadniony wyraz twarzy, co potęguje moje napięcie. Zaciskam piękne usteczka w wąską linię, a potem otwieram je ze zdumienia słysząc, że jest wśród nas zdrajca. Przytykam dłoń do twarzy wprost nie mogąc w to uwierzyć, jak zresztą w wiele innych słów i oskarżeń. Marcel chyba też jest przejęty, bo słyszę jego niezadowolenie. Ściskam mocniej dłoń mężczyzny. Na szczęście zaraz wracam myślami do ważniejszej sprawy - ubioru tych wszystkich lordów, bo racja, co tam jakieś polityczne niuanse jak moda tych zacnych czarodziejów stoi na niskim poziomie. Od razu widać kto zaszedł do domu mody Parkinson przed szczytem, a kto nie. I ci drudzy mają naszą dezaprobatę - to straszniejsze niż te zaklęcia niewybaczalne, o które tak zapalczywie się kłócą! - Myślisz, że lord nestor Parkinson coś z tym zrobi? - pytam się męża cichuteńko, bardzo przejęta stanem wyglądu zebranych person. W ogóle myślę, że powinien zarządzić brak zniżek, a może nawet podwyżkę na dobra domu mody dla tych, co popierają Longbottoma - niech ośmieszają się paskudnym wyglądem i niech umrą modową śmiercią, to najwyższa forma kary! Od razu zmieniliby swoje poglądy. Czasem z niektórymi to trzeba postępować krótko i brutalnie, ot co.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Spodziewał się, że obecność tylu lordów o tak skrajnych poglądach szybko przerodzi się we wrzaski i krzyki, jednak przez myśl mu nie przeszło, że tak szybko. Szok co prawda nie był uczuciem, które towarzyszyło mu przez cały ten czas, lecz niepokój krążący wokół jego własnych spostrzeżeń dobrze oddawał odczuwany przezeń stan. Niewątpliwie martwił się, jak to wszystko się potoczy; jaki będzie skutek dzisiejszego zgromadzenia; kto przeciwko sobie wystąpi, jeszcze bardziej pogłębiając rodowe waśnie, a kto się zjednoczy w trudnym czasie, w którym przyszło im żyć. Tego nie potrafił przewidzieć. Nie posiadł daru jasnowidzenia. Nie był wytrawnym politykiem i zapewne nigdy im nie będzie. Zgodził się reprezentował ród na spotkaniu, ubierając we własne, pozbawione większych emocji słowa, tym samym reprezentując stanowisko swoje, członków rodziny, a przede wszystkim samego nestora. Wiele dałby, aby móc poznać myśli lorda spoczywającego przed nim na kamieniu. W odróżnieniu od innych, nie wtrącił się jeszcze i Zechariah zastanawiał się, czy to jego dotychczasowe wystąpienia były wystarczające, czy może nadal trwał przedziwny sprawdzian, któremu został poddany. Tak wiele zmieniło się w przeciągu paru chwil. Cała zgromadzona pewność siebie ustąpiła wątpliwościom, gdy przysłuchiwał się kolejnym oskarżeniom, argumentom i spostrzeżeniom. Jego samego zaś zastanawiało wiele rzeczy, na które nie chciał wyrażać opinii. Skupiał się jedynie na sformułowaniu stanowiska tak, jak powinien to robić jako reprezentant. Nie zamierzał zawieść powierzonego w nim zaufania. Jeśli to oczywiście kiedykolwiek ze strony nestora istniało. Krótkie przebudzenia z własnych myśli nastąpiło dopiero, gdy padły oskarżenia z przeciwnej strony. Nie miał co do tego wątpliwości, gdy spojrzał na rodowy herb.
— Być może tak było kiedyś, lordzie nestorze Greengrass — odpowiedział, wstając z miejsca, by skupić na sobie jego uwagę. — Dziś jednak, w obliczu anomalii, są zagrożeniem. Posiedli magię, której nie rozumieją i nie znają. My poświęciliśmy stulecia jej doskonalenia. Ministerstwo dotychczas nie zrobiło nic, zatem i nie zapewniło ochrony, o której wspominasz, sir. — Dokończenie tego zdania przyszło zaskakująco łatwo. Dopóki kontrolował swoje emocje i panował nad skąpą ekspresją własnej twarzy, czuł się zwycięzcą. Zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele dla nich znaczyłby fakt, gdyby dał wyprowadzić się z równowagi, jak bardzo tym samym zawiódłby zaufanie rodu. Dlatego też czuł się dziwnie, gdy wokół rozbrzmiewały wrzaski i wszystko zaczynało się od nowa, jakby zgromadzeni tu arystokraci całkowicie zapomnieli o tym, w jakim celu zjawili się w Stonehenge. O ile nie umiał odmówić powagi i dostojeństwa tym, z którymi zaczynał odczuwać więź wytworzoną poprzez wygłoszenie wspólnego stanowiska, o tyle dziwił się, że przeciwna strona tak łatwo popadała w skrajne emocje. Zupełnie, jakby wiedzieli, że przegrywają i nie mają szans, myśl ta towarzyszyła mu przez chwilę, przywodząc na myśl węże, nad którymi niektórzy z Shafiqów potrafili zapanować przy pomocy fletu. Dopóki grała kojąca muzyka, pozostawały posłuszne. Teraz najwyraźniej jej zabrakło, a żmije straciły swój rytm i zaczęły kąsać jak najmocniej, by usunąć towarzyszące im zagrożenie. O dziwo, te stanowiły męski człon całego zagrożenia, a Zachary nie umiał wyjść z podziwu dla jedynej damy, która miała prawo głosu. Fakt ten był dla niego dość zaskakujący, nieco deprymujący, gdy rozważał wszystkie zasady, które nabył wraz z wychowaniem, konfrontując je z tym, jaki cel przyświecał rodzinie na tym zgromadzeniu, by i jej udzielić odpowiedzi.
— Lady Morgano — zwrócił się do kobiety zasiadającej na kamieniu — także i nas martwi sytuacja, w której znalazł się twój ród. Nie mamy pewności, czy podołasz temu ciężkiemu zadaniu, czy przekonasz młodego lorda Alexandra i zapanujesz nad nim. Cieszy nas jednak, że zawracasz ród Selwynów ze złej drogi. Być może byłaby to szansa, by i między naszymi rodami wojenny topór mógł zostać kiedyś zakopany. Dziś ród Shafiq popiera wniosek o wyciszenie lorda Alexandra Selwyna, co więcej, domaga się, byś to ty osobiście, lady Selwyn, to uczyniła. Teraz. — Wypowiedzenie tych słów w stronę kobiety zabierającej sobie władzę nadawaną wyłącznie mężczyznom było trudne. Nie potrafił znieść myśli, że ona stawiała siebie na równi z mężczyznami, lecz jeśli chciała tej władzy, musiała nie tylko w oczach Zachary'ego udowodnić, że była jej warta. Po jej aktualnych wystąpieniach nie spodziewał się, by zareagowała w sposób, którego oczekiwała większość zgromadzonych. Powątpiewali w nią, pokładali brak wiary i właśnie w tym podżeganiu do zbrodni, młody Shafiq dostrzegał szansę na egzekucję.
Prawdopodobnie nie jedyną dzisiaj, gdy doświadczał kolejnych wystąpień i ze zgrozą rozłamu wśród kolejnej rodziny. Nie umiał inaczej nazwać wyłamania się członka rodziny i wystąpienia z własnym stanowiskiem. Czy właśnie to czekało na nich wszystkich? Choć dostrzegał, że powoli zawierały się kolejne sojusze, absolutnie nie widział racji ich istnienia, kiedy członkowie rodziny występowali wobec samych siebie. Niemniej jednak ciekawość utrzymała jego spojrzenie, gdy nestor Rosierów zwrócił się do Percivala. Potrafił odczuć chłód tego spojrzenia na samym sobie, choć to nie w niego było skierowane. Zastanawiał się więc, czym mogło być spowodowane, jeżeli nie dotyczyło tylko silnych relacji. Czy mogło kryć się w tym coś zdecydowanie poważniejszego? Chciał poznać odpowiedź na to pytanie, ale nie był skretyniałym Macmillanem, by je wykrzyczeć.
Wobec tego sektora czuł absolutne zmieszanie. Nie miał pojęcia, jak nestor rodu mógł pozwalać swojemu krewniakowi reprezentować interesy rodziny w tak prostacki i impertynencki sposób. Nie mógł też powstrzymać się, by nie podjąć próby usadzenia go do pionu. Słuchanie tego z pewnością szkodziło nie tylko jego uszom.
— Lordzie Macmillan, nie jesteśmy na targu, byś do wszystkich wrzeszczał — upomniał chłodnym tonem; tym samym, którym upominał swoich pacjentów w szpitalu. — To miejsce jest doskonale nagłośnione i zapewne wszyscy będą wdzięczni, jeśli przestaniesz wykrzykiwać oskarżenia, a po prostu je powiesz. Nie chcemy przecież, by kolejny lord miał zostać wyłączony z obrad? — Zapytał, ostatecznie rozglądając się, kierując pytanie do wszystkich zgromadzonych. Nie oczekiwał na nie odpowiedzi. W zasadzie nie chciał dostrzec wszystkich reakcji. Domyślał się, że nie tylko jemu krzyki przeszkadzały w rozsądnym prowadzeniu rozmów, wszak wszyscy zebrali się tutaj pokojowo. Nie spodziewał się, że nagle wyciągną różdżki, choć tej myśli kiełkującej w jego umyśle nie potrafił powstrzymać. Była niepokojąca i sprawiała, że sam kierował palce ku futerałowi, w którym chował własną, by zacisnąć na niej palce. W krótkiej perspektywie koiło to nerwy i zapewniało spokój, którego potrzebował do przysłuchiwania się kolejnym wygłaszanym stanowiskom.
Taktownie przemilczał słowa Abbotta, będąc przekonanym, że w tym wypadku reakcja nestora byłaby odpowiednią. Nie chciał zaważać na rodowych przyjaźniach, jednak w przypadku braku odpowiedzi, na którą w duchu liczył, nie będzie miał oporów, żeby i w tej kwestii zabrać głos. W międzyczasie postanowił łypnąć wzrokiem w stronę nestora Greengrassów, gdy padły słowa przeplatane zazdrością i zawiścią. Nie orientował się w wielu detalach, które padały w trakcie słów każdego z lordów. Był jednak w stanie pojąć tę argumentację i uznać ją za zasadną, gdy w grę wchodziły tak zdradliwe emocje jak pożądanie. I najwyraźniej to pożądanie nadal utrzymywało wszystkich w ryzach, skoro nikt jeszcze nie wystąpił z deklaracją porzucenia dobrobytu i przywilejów, które otrzymał wraz ze szlachetnym urodzeniem. Nie sądził, aby ktokolwiek dziś tego dokonał, a słowa te padły już drugi raz. W uznaniu skinął w stronę Lupusa, wyrażając wdzięczność za podjęcie jego myśli. Delikatny przytyk w stronę miłośników mugoli mógł być decydujący; z pewnością ułatwiłby wiele rzeczy, gdyby sympatycy brudnej, niegodnej krwi przestali łudzić się, że ich drogi Minister Magii miał coś jeszcze do powiedzenia. Najwyraźniej lord Longbottom nie zamierzał przedstawić swojej wizji ani tym bardziej nie pragnął zażegnania toczącego się sporu. Jakby było mu to na rękę, kolejna myśl towarzyszyła mu, gdy ponownie zadecydował o zabraniu głosu.
— W obecnej sytuacji, ród Shafiq nie wspomoże w odbudowie Ministerstwa Magii — stwierdził krótko, powtarzając słowa wypowiedziane przez innych lordów. Mógłby dodać więcej, lecz kwestia ta była jedynie wspomnieniem i Zachary naprawdę nie chciał strzępić języka, wyrażając kolejne zapewnienia czynów, których Shafiqowie byli w stanie dokonać. Jego uwaga wciąż błądziła pośród kolejnych padających argumentów, stanowczo skupiając się wokół obrońców ministra, wywołując w nim ciche, pogardliwe prychnięcie. Czyż można było jeszcze bardziej zostać przypartym do muru?
— Lordzie Longbottom, władza została zmieniona już dwukrotnie w ciągu tego roku — zwrócił się do Arthura. — Kolejna zmiana nie zaszkodziłaby już bardziej, skoro jesteśmy pośmiewiskiem dla reszty świata, a władza w rękach obecnego Ministra, co już wypomniano nie raz, jest jasno skierowana nie w utrzymanie porządku i zapewnienie bezpieczeństwa, a w obalenie zasad i tradycji, w duchu których został wychowany. Co zaś tyczy się mugoli, których tak ochoczo broni lord nestor Greengrass, to zdaje się – wyprowadźcie mnie z błędu, drodzy lordowie, proszę – że to właśnie za sprawą ich wojen zniszczono wiele naszych terenów, a jeden z rodów pozbawiono siedziby. Czy to nie ci sami mugole, czy może jacyś inni, sir? — Choć końcówka wypowiedzi została skierowana do zupełnie innej osoby, Zachary nie mógł odnieść wrażenia, że to ich, przeciwników wspólnego istnienia z mugolami traktowano jak gorszych. Jakby to była ich wina, że stuleciami tytanicznej pracy osiągnęli to, co posiadali dziś i nie bali się pokazać swojego bogactwa. Jakby sami wstydzili się tego, że są arystokratami. Żałosne.
— Panie Skamander, pozwolę sobie krótko i dobitnie zaprzeczyć twoim słowom — zaczął, kierując wzrok w stronę mężczyzny, który śmiał obrażać jego przyjaciela. — Lord Craig Burke – jak powinieneś go tytułować, skoro ośmieliłeś się wkroczyć w nasze święte grono – nie miał nic wspólnego ze sprawą, o której wspominasz. To nieporozumienie. — Hardość tonu, jakim się posługiwał, gdy przychodziło mówić mu o bliskich, doprowadzała do tego, że wyraz jego twarzy tężał i był naturalnie twardy. Zaciśnięte wargi wypuszczały kolejne z ostrych słów, gdy krytykował obecnego tu aurora mającego czelność wystąpić przeciwko jednemu z nich. Jednak to suche stwierdzenie na samym końcu, na które położył szczególny wywołało w nim bezwiedne wzruszenie ramionami wyglądające tak, jakby poprawiał pelerynę, pod którą przez cały ten czas chował ręce. I w oczekiwaniu na niechybne zagrożenie, pragnął jak najszybciej sięgnąć po różdżkę. Jeśli ktokolwiek zamierzał zaatakować go magią, a nie słowem, nie zamierzał im łatwo na to pozwolić.
— Być może tak było kiedyś, lordzie nestorze Greengrass — odpowiedział, wstając z miejsca, by skupić na sobie jego uwagę. — Dziś jednak, w obliczu anomalii, są zagrożeniem. Posiedli magię, której nie rozumieją i nie znają. My poświęciliśmy stulecia jej doskonalenia. Ministerstwo dotychczas nie zrobiło nic, zatem i nie zapewniło ochrony, o której wspominasz, sir. — Dokończenie tego zdania przyszło zaskakująco łatwo. Dopóki kontrolował swoje emocje i panował nad skąpą ekspresją własnej twarzy, czuł się zwycięzcą. Zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele dla nich znaczyłby fakt, gdyby dał wyprowadzić się z równowagi, jak bardzo tym samym zawiódłby zaufanie rodu. Dlatego też czuł się dziwnie, gdy wokół rozbrzmiewały wrzaski i wszystko zaczynało się od nowa, jakby zgromadzeni tu arystokraci całkowicie zapomnieli o tym, w jakim celu zjawili się w Stonehenge. O ile nie umiał odmówić powagi i dostojeństwa tym, z którymi zaczynał odczuwać więź wytworzoną poprzez wygłoszenie wspólnego stanowiska, o tyle dziwił się, że przeciwna strona tak łatwo popadała w skrajne emocje. Zupełnie, jakby wiedzieli, że przegrywają i nie mają szans, myśl ta towarzyszyła mu przez chwilę, przywodząc na myśl węże, nad którymi niektórzy z Shafiqów potrafili zapanować przy pomocy fletu. Dopóki grała kojąca muzyka, pozostawały posłuszne. Teraz najwyraźniej jej zabrakło, a żmije straciły swój rytm i zaczęły kąsać jak najmocniej, by usunąć towarzyszące im zagrożenie. O dziwo, te stanowiły męski człon całego zagrożenia, a Zachary nie umiał wyjść z podziwu dla jedynej damy, która miała prawo głosu. Fakt ten był dla niego dość zaskakujący, nieco deprymujący, gdy rozważał wszystkie zasady, które nabył wraz z wychowaniem, konfrontując je z tym, jaki cel przyświecał rodzinie na tym zgromadzeniu, by i jej udzielić odpowiedzi.
— Lady Morgano — zwrócił się do kobiety zasiadającej na kamieniu — także i nas martwi sytuacja, w której znalazł się twój ród. Nie mamy pewności, czy podołasz temu ciężkiemu zadaniu, czy przekonasz młodego lorda Alexandra i zapanujesz nad nim. Cieszy nas jednak, że zawracasz ród Selwynów ze złej drogi. Być może byłaby to szansa, by i między naszymi rodami wojenny topór mógł zostać kiedyś zakopany. Dziś ród Shafiq popiera wniosek o wyciszenie lorda Alexandra Selwyna, co więcej, domaga się, byś to ty osobiście, lady Selwyn, to uczyniła. Teraz. — Wypowiedzenie tych słów w stronę kobiety zabierającej sobie władzę nadawaną wyłącznie mężczyznom było trudne. Nie potrafił znieść myśli, że ona stawiała siebie na równi z mężczyznami, lecz jeśli chciała tej władzy, musiała nie tylko w oczach Zachary'ego udowodnić, że była jej warta. Po jej aktualnych wystąpieniach nie spodziewał się, by zareagowała w sposób, którego oczekiwała większość zgromadzonych. Powątpiewali w nią, pokładali brak wiary i właśnie w tym podżeganiu do zbrodni, młody Shafiq dostrzegał szansę na egzekucję.
Prawdopodobnie nie jedyną dzisiaj, gdy doświadczał kolejnych wystąpień i ze zgrozą rozłamu wśród kolejnej rodziny. Nie umiał inaczej nazwać wyłamania się członka rodziny i wystąpienia z własnym stanowiskiem. Czy właśnie to czekało na nich wszystkich? Choć dostrzegał, że powoli zawierały się kolejne sojusze, absolutnie nie widział racji ich istnienia, kiedy członkowie rodziny występowali wobec samych siebie. Niemniej jednak ciekawość utrzymała jego spojrzenie, gdy nestor Rosierów zwrócił się do Percivala. Potrafił odczuć chłód tego spojrzenia na samym sobie, choć to nie w niego było skierowane. Zastanawiał się więc, czym mogło być spowodowane, jeżeli nie dotyczyło tylko silnych relacji. Czy mogło kryć się w tym coś zdecydowanie poważniejszego? Chciał poznać odpowiedź na to pytanie, ale nie był skretyniałym Macmillanem, by je wykrzyczeć.
Wobec tego sektora czuł absolutne zmieszanie. Nie miał pojęcia, jak nestor rodu mógł pozwalać swojemu krewniakowi reprezentować interesy rodziny w tak prostacki i impertynencki sposób. Nie mógł też powstrzymać się, by nie podjąć próby usadzenia go do pionu. Słuchanie tego z pewnością szkodziło nie tylko jego uszom.
— Lordzie Macmillan, nie jesteśmy na targu, byś do wszystkich wrzeszczał — upomniał chłodnym tonem; tym samym, którym upominał swoich pacjentów w szpitalu. — To miejsce jest doskonale nagłośnione i zapewne wszyscy będą wdzięczni, jeśli przestaniesz wykrzykiwać oskarżenia, a po prostu je powiesz. Nie chcemy przecież, by kolejny lord miał zostać wyłączony z obrad? — Zapytał, ostatecznie rozglądając się, kierując pytanie do wszystkich zgromadzonych. Nie oczekiwał na nie odpowiedzi. W zasadzie nie chciał dostrzec wszystkich reakcji. Domyślał się, że nie tylko jemu krzyki przeszkadzały w rozsądnym prowadzeniu rozmów, wszak wszyscy zebrali się tutaj pokojowo. Nie spodziewał się, że nagle wyciągną różdżki, choć tej myśli kiełkującej w jego umyśle nie potrafił powstrzymać. Była niepokojąca i sprawiała, że sam kierował palce ku futerałowi, w którym chował własną, by zacisnąć na niej palce. W krótkiej perspektywie koiło to nerwy i zapewniało spokój, którego potrzebował do przysłuchiwania się kolejnym wygłaszanym stanowiskom.
Taktownie przemilczał słowa Abbotta, będąc przekonanym, że w tym wypadku reakcja nestora byłaby odpowiednią. Nie chciał zaważać na rodowych przyjaźniach, jednak w przypadku braku odpowiedzi, na którą w duchu liczył, nie będzie miał oporów, żeby i w tej kwestii zabrać głos. W międzyczasie postanowił łypnąć wzrokiem w stronę nestora Greengrassów, gdy padły słowa przeplatane zazdrością i zawiścią. Nie orientował się w wielu detalach, które padały w trakcie słów każdego z lordów. Był jednak w stanie pojąć tę argumentację i uznać ją za zasadną, gdy w grę wchodziły tak zdradliwe emocje jak pożądanie. I najwyraźniej to pożądanie nadal utrzymywało wszystkich w ryzach, skoro nikt jeszcze nie wystąpił z deklaracją porzucenia dobrobytu i przywilejów, które otrzymał wraz ze szlachetnym urodzeniem. Nie sądził, aby ktokolwiek dziś tego dokonał, a słowa te padły już drugi raz. W uznaniu skinął w stronę Lupusa, wyrażając wdzięczność za podjęcie jego myśli. Delikatny przytyk w stronę miłośników mugoli mógł być decydujący; z pewnością ułatwiłby wiele rzeczy, gdyby sympatycy brudnej, niegodnej krwi przestali łudzić się, że ich drogi Minister Magii miał coś jeszcze do powiedzenia. Najwyraźniej lord Longbottom nie zamierzał przedstawić swojej wizji ani tym bardziej nie pragnął zażegnania toczącego się sporu. Jakby było mu to na rękę, kolejna myśl towarzyszyła mu, gdy ponownie zadecydował o zabraniu głosu.
— W obecnej sytuacji, ród Shafiq nie wspomoże w odbudowie Ministerstwa Magii — stwierdził krótko, powtarzając słowa wypowiedziane przez innych lordów. Mógłby dodać więcej, lecz kwestia ta była jedynie wspomnieniem i Zachary naprawdę nie chciał strzępić języka, wyrażając kolejne zapewnienia czynów, których Shafiqowie byli w stanie dokonać. Jego uwaga wciąż błądziła pośród kolejnych padających argumentów, stanowczo skupiając się wokół obrońców ministra, wywołując w nim ciche, pogardliwe prychnięcie. Czyż można było jeszcze bardziej zostać przypartym do muru?
— Lordzie Longbottom, władza została zmieniona już dwukrotnie w ciągu tego roku — zwrócił się do Arthura. — Kolejna zmiana nie zaszkodziłaby już bardziej, skoro jesteśmy pośmiewiskiem dla reszty świata, a władza w rękach obecnego Ministra, co już wypomniano nie raz, jest jasno skierowana nie w utrzymanie porządku i zapewnienie bezpieczeństwa, a w obalenie zasad i tradycji, w duchu których został wychowany. Co zaś tyczy się mugoli, których tak ochoczo broni lord nestor Greengrass, to zdaje się – wyprowadźcie mnie z błędu, drodzy lordowie, proszę – że to właśnie za sprawą ich wojen zniszczono wiele naszych terenów, a jeden z rodów pozbawiono siedziby. Czy to nie ci sami mugole, czy może jacyś inni, sir? — Choć końcówka wypowiedzi została skierowana do zupełnie innej osoby, Zachary nie mógł odnieść wrażenia, że to ich, przeciwników wspólnego istnienia z mugolami traktowano jak gorszych. Jakby to była ich wina, że stuleciami tytanicznej pracy osiągnęli to, co posiadali dziś i nie bali się pokazać swojego bogactwa. Jakby sami wstydzili się tego, że są arystokratami. Żałosne.
— Panie Skamander, pozwolę sobie krótko i dobitnie zaprzeczyć twoim słowom — zaczął, kierując wzrok w stronę mężczyzny, który śmiał obrażać jego przyjaciela. — Lord Craig Burke – jak powinieneś go tytułować, skoro ośmieliłeś się wkroczyć w nasze święte grono – nie miał nic wspólnego ze sprawą, o której wspominasz. To nieporozumienie. — Hardość tonu, jakim się posługiwał, gdy przychodziło mówić mu o bliskich, doprowadzała do tego, że wyraz jego twarzy tężał i był naturalnie twardy. Zaciśnięte wargi wypuszczały kolejne z ostrych słów, gdy krytykował obecnego tu aurora mającego czelność wystąpić przeciwko jednemu z nich. Jednak to suche stwierdzenie na samym końcu, na które położył szczególny wywołało w nim bezwiedne wzruszenie ramionami wyglądające tak, jakby poprawiał pelerynę, pod którą przez cały ten czas chował ręce. I w oczekiwaniu na niechybne zagrożenie, pragnął jak najszybciej sięgnąć po różdżkę. Jeśli ktokolwiek zamierzał zaatakować go magią, a nie słowem, nie zamierzał im łatwo na to pozwolić.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Atmosfera zdaje się gęstnieć wraz z każdym wyrzucanym w przestrzeń słowem, odbijającym się od serc wypełnionych dumą oraz butą. Nagromadzenie negatywnych emocji jest tak silne, iż z trudem przychodzi nabranie głębszego oddechu, zupełnie tak jakby młodziutka lady podświadomie czekała na moment, w którym przemawiający poczną rzucać się sobie do gardeł. Jakże inaczej mogła myśleć, gdy przedstawiciele o krwi znaczonej błękitem, przekrzykiwali się niczym żałosny plebs o manierach godnych zwierzęcia — co było w pewnych momentach prawdziwą ujmą dla zwierząt, albowiem Ellie była absolutnie pewna, iż jej suczka Belle zachowywała się zdecydowanie bardziej dystyngowanie niż co poniektórzy tutaj zgromadzeni — nie zaś arystokracji. Ach, jeszcze te złośliwości przypominające bardziej dziecięce dąsy! Oburzające. Artystka aż marszczy lekko nosek zniesmaczona takim zachowaniem, zaraz to wzrokiem sunąc w stronę Ministra Magii. Ten siedzi nieporuszony, jakby właśnie pozwalał w swej łaskawości wykrzyczeć się wszystkim świadomy, iż to on jest na zwycięskiej pozycji. Nie podobał się jej ten spokój, ta obojętność na padające oskarżenia. Czyżby lord Longbottom poczuwał się do bycia ponad nimi? Czy w jego dłoniach tkwiły pewne karty, zwycięskie ruchy pionków na politycznej planszy? Chcąc znaleźć ukojenie dla własnych rozterek, skupia się na obliczu pana ojca, patrzącego cierpliwie na toczące się rozmowy spod wpółprzymkniętych powiek. Niczym kot czający się na ofiarę, pozornie niezainteresowany jej ruchami. Lewy kącik jego ust drga, gdy odzywa się Archibald.
— A jednak tenże incydent lordzie Prewett ukazuje, jakże łatwo przypadek oraz kapryśność magii może sprawić, iż nawet najbardziej prawy czarodziej zostanie posądzony o bycie czarnoksiężnikiem. Rozszalałe anomalie, które jak zdążył lord zauważyć, potrafią przemienić najprostszy czar w zaklęcie krzywdzące drugą osobę. Czy w takich okolicznościach, ktokolwiek jest w stanie rozróżnić prawdziwie wrogie intencje, od zwykłego zbiegu okoliczności? — pyta uprzejmie Vincent, rozkładając bezradnie ręce. Zaraz powraca do poprzedniej, rozluźnionej pozycji — Proszę też odebrać moje osobiste gratulacje lordzie Prewett. Festiwal Lata był wręcz doskonale chroniony, jak słusznie zauważył lord Yaxley, obecny dementor na zawodach quidditcha, niemrawość osób sprawujących opiekę nad terenem w tym przypadku, atak magicznych stworzeń na uczestników zabaw od chochlików po same druzgotki i rzeczony trup to zadziwiający pokaz bezpieczeństwa. Wprost nie mogę sobie wyobrazić, jak wyglądałaby sytuacja, gdyby nie wasze starania w dbaniu o dobro osób goszczących w Weymouth — głos pana ojca nie traci na grzeczności, a mimo to Elodie drży. Incydent z chochlikami zapamiętała jako zabawną anegdotę prowadzącą do zaskakującego odkrycia, lecz tateńko podkreślił właśnie, jak łatwo mogła doprowadzić do prawdziwej tragedii, miotając ślepo zaklęciami w celu pozbycia się stworzonek — Ach, tak. Jestem przekonany, że prace nad anomaliami wprost wrzą. Sukcesem działań Oddziału Kontroli Magicznej zapewne są te liczne miejsca, w których rzeczone anomalie przebudziły się w przeciągu ostatnich tygodni. Brak dalszej możliwości teleportacji po tylu miesiącach kryzysu, również muszę zaliczyć w poczet zasług Ministerstwa — mężczyzna kręci głową w zrezygnowaniu — Jestem również pełen podziwu, jakże łatwo jest nawoływać do poświęceń oraz ofiar, w momencie, kiedy takowe działania nie zagrażają zwolennikom tychże kontroli. Jeszcze nie, bowiem pojedyncze przyzwolenie sprawi, iż powoli rozpocznie się przesuwanie granic, utrata prywatności, zdolności do podejmowania decyzji — przez chwilę zastanawia się, by móc chłodne spojrzenie przenieść na Lucana — Lordzie Abbott, pragnę zauważyć, iż jak na osobę szumnie głoszącą ideę jedności oraz wiary w słuszność poczynań Ministra, wykazuje się lord przedziwnym brakiem zaufania wobec szlachty, która nie podziela pańskiego zdania. Czy naprawdę oskarża lord szanowną lady Selwyn, jakoby miała ona coś wspólnego ze śmiercią świętej pamięci nestora? Najwyraźniej równość to tylko piękny frazes, szacunek zaś kończy się, gdy ma miejsce sprzeciw — lord Parkinson porzuca swe zainteresowanie jasnowłosym, skupiając się bardziej na rzeczonej damie — Lady Morgano, ogień tlący się w twych oczach oraz kierunek, jaki ród Selwynów zdecydował się obrać, niebywale mnie radują. Jakże smutna jest jednak myśl, iż młodzieńczy żar mógłby zaszkodzić im obu — Vincent uśmiecha się łagodnie, acz jego czy są nieruchome i spokojne. Dołączenie do grona nawołujących do powściągnięcia zapędów Alexandra jest wysoce niewygodne, wszak lord Parkinson należał do doskonale wychowanych przedstawicieli klasy wyższej i niebywale bolało go wywieranie presji na delikatnej damie. Jednak jeżeli sądziła, iż jest w stanie prowadzić swą rodzinę, musiała być gotowa na nieprzyjemne sytuacje oraz poprowadzenie odpowiednich działań.
Nie mija nawet minuta, gdy lady Selwyn odchodzi w zapomnienie, kiedy to swe przekonania ujawnia Percival. Elodie nie drgnie ni o milimetr, nazbyt oszołomiona oraz przytłoczona bólem, jaki promieniuje od serca właśnie się rozpadającego. Jej najdroższy kuzyn, towarzysz dziecięcych pląsów, gotowy podzielić się opowieściami ze swych podróży, dostarczający wiele uciech oraz rzadkich literackich okazów zostaje właśnie zdrajcą. Zdrajcą ich przekonań, zdrajcą ich rodziny, w imię czego? Szlam oraz dawnych przyjaźni, które są lichymi nićmi przy łańcuchach z krwi i kości zrodzonych? Z trudem zachowuje obojętny wyraz twarzy, z trudem powstrzymuje strwożony okrzyk, na samą myśl o losie smoczego rycerza i jego małżonki. A potem uderza w nią współczucie oraz niemalże dziecięcy wyrzut. Percy, czy ty wiesz, co właśnie uczyniłeś? Nie tylko ośmieszyłeś siebie, braci oraz swego ojca, ale naraziłeś też dobro Elise. Czy w obliczu takiego skandalu, młodziutka Nottówna będzie miała jeszcze szansę na korzystny mariaż? Co, jeśli z obaw, iż tak chore przekonania mogły skazić młody umysł, nikt nie zdecyduje się poprosić o delikatną rączkę lwicy? Czy to oznacza, że słodka kuzynka zostanie starą panną, przez jedno wątpliwe wystąpienie członka rodu? Nawet jeśli inni przedstawiciele konserwatywnej szlachty, uprzejmie zdecydują się nie wspominać o tym, to czy niesmak nie pozostanie? Och, Elise! Słodka, słodka Elise! Ellie ma ochotę zapłakać nad losem dziewczątka, jednak wie, iż zachować się musi przykładnie. Niezachwianie jakby zdrada...Percy, Percy, och Percy...nie dotknęła jej do żywego. Pan ojciec marszczy zaledwie brwi, rozłam nigdy nie wróżył niczego dobrego. Nie odzywa się w tym przypadku, nestor Nottów miał pierwszeństwo osądów. Miast tego, odzywa się na temat zgoła inny.
— Pańskie fakty panie Skamander, wydają się dosyć mało prawdopodobne, być może kierowane niechęcią wobec szlachetnego rodu Burke oraz wiarą w niegodziwe praktyki, których jakoby się dopuszczali. Lord Craig Burke nie był nigdy w Azkabanie, o czym może poświadczyć liczne grono arystokratów, którym jestem skłonny zaufać bardziej niźli komuś, kto szasta oskarżeniami bez dowodów. Proszę się nie kłopotać, nie zamierzam domagać się czegoś, czego pan nie posiada. Zarówno w przypadku lorda Craiga, jak i lorda Quentina — kończąc zdanie, Parkinson unosi dłoń, chcąc powstrzymać potencjalne protesty Anthony'ego. Jak wiele krzyków można znieść, nim nadejdzie migrena? Niemniej jest to niespodziewane, by panowie na Gloucestershire brali w obronę mieszkańców Durham, tudzież wstawiali się za nimi. Najwyraźniej zbliżający się ślub ukochanej córki był wystarczającym powodem do jakże niechętnego wyciągnięcia ręki w stronę Burków.
— Szanowni lordowie, drogie lady. Tym razem wyrażę się krótko, jestem zdania, iż chaosu nie pokona się chaosem. Natomiast morderstw nie zatrzyma się kolejnym morderstwem. Zdaje sobie sprawę, iż dzielą nas przekonania, być może natura oraz postrzeganie świata. I możemy spędzić noc całą na obradach, dywagować, sprzeczać się i wyrażać własne obawy, na nic to jednak będzie, dopóki sam zainteresowany Minister Magii, lord Longbottom nie zabierze głosu — jasnowłosy milknie, zwracając się w stronę Rubeusa Patrica. Gdy nestor kiwa przyzwalająco głową, twórca magicznych zwierciadeł ponownie zajmuje swe miejsce po prawicy czarodzieja. Dość szczeniackich zachowań oraz bezmyślnego prowokowania. Żadna ze stron nie chciała słuchać drugiej, argumenty powstawały przeciwko argumentom i trwanie w tym błędnym kole wydawało się całkowicie pozbawione sensu.
— A jednak tenże incydent lordzie Prewett ukazuje, jakże łatwo przypadek oraz kapryśność magii może sprawić, iż nawet najbardziej prawy czarodziej zostanie posądzony o bycie czarnoksiężnikiem. Rozszalałe anomalie, które jak zdążył lord zauważyć, potrafią przemienić najprostszy czar w zaklęcie krzywdzące drugą osobę. Czy w takich okolicznościach, ktokolwiek jest w stanie rozróżnić prawdziwie wrogie intencje, od zwykłego zbiegu okoliczności? — pyta uprzejmie Vincent, rozkładając bezradnie ręce. Zaraz powraca do poprzedniej, rozluźnionej pozycji — Proszę też odebrać moje osobiste gratulacje lordzie Prewett. Festiwal Lata był wręcz doskonale chroniony, jak słusznie zauważył lord Yaxley, obecny dementor na zawodach quidditcha, niemrawość osób sprawujących opiekę nad terenem w tym przypadku, atak magicznych stworzeń na uczestników zabaw od chochlików po same druzgotki i rzeczony trup to zadziwiający pokaz bezpieczeństwa. Wprost nie mogę sobie wyobrazić, jak wyglądałaby sytuacja, gdyby nie wasze starania w dbaniu o dobro osób goszczących w Weymouth — głos pana ojca nie traci na grzeczności, a mimo to Elodie drży. Incydent z chochlikami zapamiętała jako zabawną anegdotę prowadzącą do zaskakującego odkrycia, lecz tateńko podkreślił właśnie, jak łatwo mogła doprowadzić do prawdziwej tragedii, miotając ślepo zaklęciami w celu pozbycia się stworzonek — Ach, tak. Jestem przekonany, że prace nad anomaliami wprost wrzą. Sukcesem działań Oddziału Kontroli Magicznej zapewne są te liczne miejsca, w których rzeczone anomalie przebudziły się w przeciągu ostatnich tygodni. Brak dalszej możliwości teleportacji po tylu miesiącach kryzysu, również muszę zaliczyć w poczet zasług Ministerstwa — mężczyzna kręci głową w zrezygnowaniu — Jestem również pełen podziwu, jakże łatwo jest nawoływać do poświęceń oraz ofiar, w momencie, kiedy takowe działania nie zagrażają zwolennikom tychże kontroli. Jeszcze nie, bowiem pojedyncze przyzwolenie sprawi, iż powoli rozpocznie się przesuwanie granic, utrata prywatności, zdolności do podejmowania decyzji — przez chwilę zastanawia się, by móc chłodne spojrzenie przenieść na Lucana — Lordzie Abbott, pragnę zauważyć, iż jak na osobę szumnie głoszącą ideę jedności oraz wiary w słuszność poczynań Ministra, wykazuje się lord przedziwnym brakiem zaufania wobec szlachty, która nie podziela pańskiego zdania. Czy naprawdę oskarża lord szanowną lady Selwyn, jakoby miała ona coś wspólnego ze śmiercią świętej pamięci nestora? Najwyraźniej równość to tylko piękny frazes, szacunek zaś kończy się, gdy ma miejsce sprzeciw — lord Parkinson porzuca swe zainteresowanie jasnowłosym, skupiając się bardziej na rzeczonej damie — Lady Morgano, ogień tlący się w twych oczach oraz kierunek, jaki ród Selwynów zdecydował się obrać, niebywale mnie radują. Jakże smutna jest jednak myśl, iż młodzieńczy żar mógłby zaszkodzić im obu — Vincent uśmiecha się łagodnie, acz jego czy są nieruchome i spokojne. Dołączenie do grona nawołujących do powściągnięcia zapędów Alexandra jest wysoce niewygodne, wszak lord Parkinson należał do doskonale wychowanych przedstawicieli klasy wyższej i niebywale bolało go wywieranie presji na delikatnej damie. Jednak jeżeli sądziła, iż jest w stanie prowadzić swą rodzinę, musiała być gotowa na nieprzyjemne sytuacje oraz poprowadzenie odpowiednich działań.
Nie mija nawet minuta, gdy lady Selwyn odchodzi w zapomnienie, kiedy to swe przekonania ujawnia Percival. Elodie nie drgnie ni o milimetr, nazbyt oszołomiona oraz przytłoczona bólem, jaki promieniuje od serca właśnie się rozpadającego. Jej najdroższy kuzyn, towarzysz dziecięcych pląsów, gotowy podzielić się opowieściami ze swych podróży, dostarczający wiele uciech oraz rzadkich literackich okazów zostaje właśnie zdrajcą. Zdrajcą ich przekonań, zdrajcą ich rodziny, w imię czego? Szlam oraz dawnych przyjaźni, które są lichymi nićmi przy łańcuchach z krwi i kości zrodzonych? Z trudem zachowuje obojętny wyraz twarzy, z trudem powstrzymuje strwożony okrzyk, na samą myśl o losie smoczego rycerza i jego małżonki. A potem uderza w nią współczucie oraz niemalże dziecięcy wyrzut. Percy, czy ty wiesz, co właśnie uczyniłeś? Nie tylko ośmieszyłeś siebie, braci oraz swego ojca, ale naraziłeś też dobro Elise. Czy w obliczu takiego skandalu, młodziutka Nottówna będzie miała jeszcze szansę na korzystny mariaż? Co, jeśli z obaw, iż tak chore przekonania mogły skazić młody umysł, nikt nie zdecyduje się poprosić o delikatną rączkę lwicy? Czy to oznacza, że słodka kuzynka zostanie starą panną, przez jedno wątpliwe wystąpienie członka rodu? Nawet jeśli inni przedstawiciele konserwatywnej szlachty, uprzejmie zdecydują się nie wspominać o tym, to czy niesmak nie pozostanie? Och, Elise! Słodka, słodka Elise! Ellie ma ochotę zapłakać nad losem dziewczątka, jednak wie, iż zachować się musi przykładnie. Niezachwianie jakby zdrada...Percy, Percy, och Percy...nie dotknęła jej do żywego. Pan ojciec marszczy zaledwie brwi, rozłam nigdy nie wróżył niczego dobrego. Nie odzywa się w tym przypadku, nestor Nottów miał pierwszeństwo osądów. Miast tego, odzywa się na temat zgoła inny.
— Pańskie fakty panie Skamander, wydają się dosyć mało prawdopodobne, być może kierowane niechęcią wobec szlachetnego rodu Burke oraz wiarą w niegodziwe praktyki, których jakoby się dopuszczali. Lord Craig Burke nie był nigdy w Azkabanie, o czym może poświadczyć liczne grono arystokratów, którym jestem skłonny zaufać bardziej niźli komuś, kto szasta oskarżeniami bez dowodów. Proszę się nie kłopotać, nie zamierzam domagać się czegoś, czego pan nie posiada. Zarówno w przypadku lorda Craiga, jak i lorda Quentina — kończąc zdanie, Parkinson unosi dłoń, chcąc powstrzymać potencjalne protesty Anthony'ego. Jak wiele krzyków można znieść, nim nadejdzie migrena? Niemniej jest to niespodziewane, by panowie na Gloucestershire brali w obronę mieszkańców Durham, tudzież wstawiali się za nimi. Najwyraźniej zbliżający się ślub ukochanej córki był wystarczającym powodem do jakże niechętnego wyciągnięcia ręki w stronę Burków.
— Szanowni lordowie, drogie lady. Tym razem wyrażę się krótko, jestem zdania, iż chaosu nie pokona się chaosem. Natomiast morderstw nie zatrzyma się kolejnym morderstwem. Zdaje sobie sprawę, iż dzielą nas przekonania, być może natura oraz postrzeganie świata. I możemy spędzić noc całą na obradach, dywagować, sprzeczać się i wyrażać własne obawy, na nic to jednak będzie, dopóki sam zainteresowany Minister Magii, lord Longbottom nie zabierze głosu — jasnowłosy milknie, zwracając się w stronę Rubeusa Patrica. Gdy nestor kiwa przyzwalająco głową, twórca magicznych zwierciadeł ponownie zajmuje swe miejsce po prawicy czarodzieja. Dość szczeniackich zachowań oraz bezmyślnego prowokowania. Żadna ze stron nie chciała słuchać drugiej, argumenty powstawały przeciwko argumentom i trwanie w tym błędnym kole wydawało się całkowicie pozbawione sensu.
Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Tell me I'm the fairest of the fair
| Julius Fawley
Porządek obrad był dość burzliwy. Wciąż występowali kolejni czarodzieje z różnych rodów, a Fawley mógł zauważyć wyraźnie formowanie się dwóch obozów. Choć konserwatywne poglądy przeważały, nie dało się nie zauważyć, że Harold Longbottom miał także poparcie wśród innych promugolskich rodów. Można się było tego spodziewać. I choć mógł zgodzić się z tym, że po takiej tragedii jak pożar Ministerstwa Magii ich świat potrzebował silnej ręki czarodzieja, który zapanuje nad chaosem i umożliwi odbudowę dotychczasowego ładu, tak nie chciał, by była to silna ręka kogoś, kto próbuje podkopać autorytet arystokracji, oczerniając jej przedstawicieli i za nic mając tradycje oraz osiągnięcia rodów. Bo niewątpliwie każda z rodzin miała swoje zasługi w tworzenie prawodawstwa oraz podwalin pod ich świat i nie można było tego pominąć. Bez wątpienia zrobili dla czarodziejskiego świata więcej niż przybysze ze świata mugoli, którzy przyszli z zewnątrz do rzeczywistości już od wieku kształtowanej przez magiczną społeczność.
Nie popierał tego, co stało się w ministerstwie, była to wielka tragedia, która pociągnęła za sobą wiele niewinnych istnień czarodziejów wszystkich krwi i winni tego powinni ponieść konsekwencje – choć z pewnością nie było zasadne posądzanie o tę zbrodnię całych rodów i insynuowanie, jakoby ten incydent był winą szlachetnie urodzonych o konserwatywnych poglądach. Ale nie mógł także popierać rządów Longbottoma, nastawiony do tak radykalnych reform dość nieufnie. Jak większość przedstawicieli swojego stanu był przyzwyczajony do bardziej tradycyjnych rozwiązań, choć nie popierał też najbardziej radykalnych głosów, pozostając zachowawczy – ostatecznie Fawleyowie przez większość swoich dziejów wyznawali politykę neutralną, dopiero niedawno zwracając się w bardziej konserwatywną stronę, kiedy okazało się, że szlacheckie wartości i wielowiekowy dorobek magicznego świata mogły być zagrożone. Ale drastyczna rewolucja mogła przynieść zgubne skutki i zaognić sytuację zamiast doprowadzić do jej rozwiązania. Jak widział w swoim otoczeniu, większości rodów nie odpowiadały rozwiązania zaproponowane przez obecnego ministra.
Lord Parkinson poruszył ważną kwestię, jaką był temat anomalii.
- No właśnie, gdzie było ministerstwo, kiedy anomalie czyniły spustoszenie w naszym kraju, rujnując nie tylko wiele miejsc ważnych dla naszych rodów oraz dla całego społeczeństwa, i krzywdząc magiczne stworzenia pozostające pod ich opieką, ale także, a może przede wszystkim, niektórych naszych krewnych, a zwłaszcza dzieci? Dlaczego ministerstwo, choć interesuje się wysuwaniem oskarżeń i kontrolowaniem rodów, których poglądy są niewygodne, przejawiało i nadal przejawia taką opieszałość, jeśli chodzi o naprawienie miejsc skażonych anomaliami, które szkodziły i wciąż szkodzą wszystkim obywatelom naszego kraju? Dlaczego ministerstwo jedynie zamyka te obszary, a nie próbuje rzeczywiście czegoś zrobić z tą plugawą mocą? Dlaczego nie dąży do tego, by przywrócić sprawność i bezpieczeństwo teleportacji i sieci Fiuu? Czy priorytetem nie powinno być pozbycie się anomalii dla dobra ogółu społeczeństwa, a następnie ponowne ukrycie naszego świata przed mugolami, zamiast wszczynania podziałów i dyskryminowania tych, którzy próbują żyć po staremu? Nie mogę więc nie zgodzić się ze słowami lorda Parkinsona, w których kryje się wiele racji – zaczął; jako świeżo upieczony dziadek martwił się o bezpieczeństwo najmłodszych czarodziejów, uważał, że obowiązkiem ministerstwa było coś z problemem anomalii zrobić i to jak najszybciej, wszak szkodziły nie tylko ich przeciwnikom, ale też im samym oraz tym, których starali się bronić. – Nie mamy też żadnej gwarancji, że mimo deklaracji zwolenników ministra absolutnie żaden auror nie będzie kierował się osobistymi uprzedzeniami. Aurorzy, mimo całych swoich umiejętności, również są tylko ludźmi i popełniają błędy, a w czasach szalejących anomalii łatwo o niesłuszne oskarżenia. Czy takie rozwiązanie naprawdę pozwoli rozwiązać obecny kryzys i zagwarantuje, że jego konsekwencje poniosą wyłącznie prawdziwi czarnoksiężnicy, a nie ofiary anomalii, które potrafią wypaczyć nawet najbardziej niewinne zaklęcia i sprawić, by podejrzenia o czarnoksięstwo padły również na osoby nie mające z podobnymi praktykami nic wspólnego? Co, jeśli niewinni także będą musieli obawiać się o swoje życie przez kaprys anomalii? Nie ulega wątpliwości, że nasz świat rozdarła okropna tragedia, jednak oskarżenia wysuwane w stronę tradycyjnych rodów wydają się obecnie wygodnym pretekstem, zwłaszcza dla tych, którym stary porządek nie odpowiadał i zapewne liczą na rewolucję – a jak słusznie zauważył lord Rowle, te pociągają za sobą dalsze niepotrzebne ofiary, a tych było już wystarczająco. Czy nie lepiej byłoby spróbować odbudować i umocnić świat, który znamy i który przez minione lata funkcjonował sprawnie, między innymi dzięki długoletnim działaniom wielu szlachetnych rodów, jeśli nie liczyć rządów poprzednich ministrów?
Julius Fawley gorąco wierzył w to, że dotychczasowy ład był najlepszy. Nie potrzebowali rewolucji, która pociągnęłaby za sobą kolejne ofiary. Nie potrzebowali dążenia do równości, w społeczeństwie każdy musiał mieć swoją rolę i znać swoje miejsce w porządku rzeczy, nie ulegało też wątpliwości, że świat magiczny potrzebował ostoi dawnych czasów, jaką były najstarsze rody dbające o to, by dziedzictwo pokoleń czarodziejów nie przepadło. Jak powiedział już wcześniej, było ich coraz mniej, a w trudnych czasach powinno się umacniać stabilne, sprawdzone struktury, zamiast próbować burzyć coś, co latami funkcjonowało sprawnie.
Większe zdumienie przeżył, widząc wyłamujących się członków niektórych rodów. Krnąbrność młodego Selwyna otwarcie przeciwstawiającego się osobie pełniącej rolę nestora (nawet jeśli była to kobieta) i rzucającego oskarżeniami wobec nestorów, a następnie wyłamanie się jednego z członków rodu Nott. To zdziwiło go najbardziej, biorąc pod uwagę, że Nottowie byli znani jako twórcy Skorowidzu i z pewnością nie spodziewał się usłyszeć spośród nich głosu popierającego radykalną politykę Longbottoma. Śladem innych także spojrzał w tamtą stronę, dostrzegając wyraźny rozłam między Percivalem a resztą jego rodziny. I choć w niektórych jego słowach kryło się wiele racji, młody Nott trafnie zauważył, że zamiast naprawdę zjednoczyć się w trosce o dobro ich świata, rzucali się sobie do gardeł i egoistycznie myśleli przede wszystkim o własnych interesach, ich ostateczne podsumowanie i zadeklarowanie poparcia dla polityki obecnego ministra budziły kontrowersje i rzucały pokaźny cień na jego wcześniejsze słowa.
Aprobował fakt, że Selwynowie, wzorem Traversów i Fawleyów, postanowili zawrócić na ścieżkę wspierającą szlacheckie tradycje. Jednak czy lady Morgana poradzi sobie w trudnej roli nestora? Bez wątpienia potrzebowała więcej stanowczości, jeśli chciała zdobyć posłuch, musiała okazać siłę. Oczywiście, jak wielu innych mógł się zastanawiać, w jaki sposób zdobyła tę pozycję, bo śmierć poprzedniego nestora akurat dzisiaj wydawała się niepokojącym zbiegiem okoliczności, ale nie jemu ingerować w wewnętrzne sprawy rodu ani rzucać pochopnych, niepopartych dowodami oskarżeń, jak robił to młody Selwyn.
- Popieramy dążenia Selwynów do zmiany dotychczasowej polityki, jednak zanim okażemy swoje poparcie dla lady Selwyn, oczekujemy nie tylko słów, ale również czynów – poparł wniosek kilku innych przedmówców, którzy wyraźnie oczekiwali od lady Morgany czegoś więcej niż pięknych słów, a reakcji na niestosowne zachowanie młodego członka rodu, który miała pod opieką, a przecież musiała przekonać do siebie cały swój ród, by móc dobrze nim przewodzić w tych trudnych czasach. Fawley, świadom wciąż grząskiej pozycji własnego rodu, który również nawrócił się dopiero niedawno, musiał stąpać ostrożnie, by nikt nie podał w wątpliwość ich poglądów, pozostających po stronie tradycyjnych wartości. Byli też gotowi zachować dotychczas niepewny sojusz z Selwynami, jeśli okaże się, że rzeczywiście ruszyli tą samą drogą, którą obrali i Fawleyowie. Ród artystów z pewnością będzie ich w takich dążeniach wspierać.
- Popieram również słowa lorda Lestrange’a. Nasze rody długo rywalizowały ze sobą na polu sztuki, ale może to czas, żeby zażegnać dawną wrogość i dążyć do tego, by nawiązać relacje przynajmniej na neutralnej stopie? – zaproponował, zwracając się w stronę lorda Blaise’a Lestrange. Ostatecznie nie warto było uparcie trwać przy przedwiecznych zwadach, jeśli dziś oba rody zdawały się myśleć podobnie, i z podobnym niepokojem przypatrywały się politycznym zawirowaniom.
Uniósł brwi, słysząc słowa lorda Flinta – który, w przeciwieństwie do czarodziejów opowiadających się za lub przeciw wotum nieufności wobec ministra, zaproponował zupełnie inne rozwiązanie. Niewątpliwie miał sporo racji – jaką bowiem mieli gwarancję, że następca Longbottoma również nie będzie szalony, nie padnie ofiarą zaklęcia, lub nie będzie działał na szkodę rodów i społeczeństwa? Nie mieli takiej pewności, a pomysł, by ograniczyć władzę ministra brzmiał może rewolucyjnie, ale sensownie, bo ukróciłby zapędy rządzących do sprawowania władzy absolutnej, a zarówno Wilhelmina Tuft, jak i Longbottom zdawali się je przejawiać. Póki co nie odniósł się do jego słów – jeszcze – ale odnotował je w pamięci, ponieważ rozwiązanie zaproponowane przez Flinta brzmiało intrygująco, a jego słowa bez wątpienia zapadały w pamięć, może dlatego, że jako jeden z nielicznych zaproponował alternatywę i poszukiwał rozwiązania obecnego sporu. Problem z zakusami niektórych ministrów nie skończy się wraz ze zmianą na najwyższym stanowisku. Postanowił zaczekać na to, aż sprawę skomentuje nestor rodu Flint, którego zdanie było wiążące, a Juliusowi, a także bez wątpienia wujowi nestorowi Lanfordowi zależało na utrzymaniu cennego sojuszu z tym rodem.
- Również popieram wniosek, by wypowiedzieli się nestorzy lub przedstawiciele rodów, którzy jeszcze nie zabrali dziś głosu – rzekł zamiast tego, licząc na komentarz ze strony pozostałych, a także nestorów rodów Flint i Nott, których przedstawiciele wygłosili naprawdę kontrowersyjne słowa.
| przepraszam za chaos, naprawdę starałam się odnieść do waszych postów, ale nie dałam rady uwzględnić wszystkich
Porządek obrad był dość burzliwy. Wciąż występowali kolejni czarodzieje z różnych rodów, a Fawley mógł zauważyć wyraźnie formowanie się dwóch obozów. Choć konserwatywne poglądy przeważały, nie dało się nie zauważyć, że Harold Longbottom miał także poparcie wśród innych promugolskich rodów. Można się było tego spodziewać. I choć mógł zgodzić się z tym, że po takiej tragedii jak pożar Ministerstwa Magii ich świat potrzebował silnej ręki czarodzieja, który zapanuje nad chaosem i umożliwi odbudowę dotychczasowego ładu, tak nie chciał, by była to silna ręka kogoś, kto próbuje podkopać autorytet arystokracji, oczerniając jej przedstawicieli i za nic mając tradycje oraz osiągnięcia rodów. Bo niewątpliwie każda z rodzin miała swoje zasługi w tworzenie prawodawstwa oraz podwalin pod ich świat i nie można było tego pominąć. Bez wątpienia zrobili dla czarodziejskiego świata więcej niż przybysze ze świata mugoli, którzy przyszli z zewnątrz do rzeczywistości już od wieku kształtowanej przez magiczną społeczność.
Nie popierał tego, co stało się w ministerstwie, była to wielka tragedia, która pociągnęła za sobą wiele niewinnych istnień czarodziejów wszystkich krwi i winni tego powinni ponieść konsekwencje – choć z pewnością nie było zasadne posądzanie o tę zbrodnię całych rodów i insynuowanie, jakoby ten incydent był winą szlachetnie urodzonych o konserwatywnych poglądach. Ale nie mógł także popierać rządów Longbottoma, nastawiony do tak radykalnych reform dość nieufnie. Jak większość przedstawicieli swojego stanu był przyzwyczajony do bardziej tradycyjnych rozwiązań, choć nie popierał też najbardziej radykalnych głosów, pozostając zachowawczy – ostatecznie Fawleyowie przez większość swoich dziejów wyznawali politykę neutralną, dopiero niedawno zwracając się w bardziej konserwatywną stronę, kiedy okazało się, że szlacheckie wartości i wielowiekowy dorobek magicznego świata mogły być zagrożone. Ale drastyczna rewolucja mogła przynieść zgubne skutki i zaognić sytuację zamiast doprowadzić do jej rozwiązania. Jak widział w swoim otoczeniu, większości rodów nie odpowiadały rozwiązania zaproponowane przez obecnego ministra.
Lord Parkinson poruszył ważną kwestię, jaką był temat anomalii.
- No właśnie, gdzie było ministerstwo, kiedy anomalie czyniły spustoszenie w naszym kraju, rujnując nie tylko wiele miejsc ważnych dla naszych rodów oraz dla całego społeczeństwa, i krzywdząc magiczne stworzenia pozostające pod ich opieką, ale także, a może przede wszystkim, niektórych naszych krewnych, a zwłaszcza dzieci? Dlaczego ministerstwo, choć interesuje się wysuwaniem oskarżeń i kontrolowaniem rodów, których poglądy są niewygodne, przejawiało i nadal przejawia taką opieszałość, jeśli chodzi o naprawienie miejsc skażonych anomaliami, które szkodziły i wciąż szkodzą wszystkim obywatelom naszego kraju? Dlaczego ministerstwo jedynie zamyka te obszary, a nie próbuje rzeczywiście czegoś zrobić z tą plugawą mocą? Dlaczego nie dąży do tego, by przywrócić sprawność i bezpieczeństwo teleportacji i sieci Fiuu? Czy priorytetem nie powinno być pozbycie się anomalii dla dobra ogółu społeczeństwa, a następnie ponowne ukrycie naszego świata przed mugolami, zamiast wszczynania podziałów i dyskryminowania tych, którzy próbują żyć po staremu? Nie mogę więc nie zgodzić się ze słowami lorda Parkinsona, w których kryje się wiele racji – zaczął; jako świeżo upieczony dziadek martwił się o bezpieczeństwo najmłodszych czarodziejów, uważał, że obowiązkiem ministerstwa było coś z problemem anomalii zrobić i to jak najszybciej, wszak szkodziły nie tylko ich przeciwnikom, ale też im samym oraz tym, których starali się bronić. – Nie mamy też żadnej gwarancji, że mimo deklaracji zwolenników ministra absolutnie żaden auror nie będzie kierował się osobistymi uprzedzeniami. Aurorzy, mimo całych swoich umiejętności, również są tylko ludźmi i popełniają błędy, a w czasach szalejących anomalii łatwo o niesłuszne oskarżenia. Czy takie rozwiązanie naprawdę pozwoli rozwiązać obecny kryzys i zagwarantuje, że jego konsekwencje poniosą wyłącznie prawdziwi czarnoksiężnicy, a nie ofiary anomalii, które potrafią wypaczyć nawet najbardziej niewinne zaklęcia i sprawić, by podejrzenia o czarnoksięstwo padły również na osoby nie mające z podobnymi praktykami nic wspólnego? Co, jeśli niewinni także będą musieli obawiać się o swoje życie przez kaprys anomalii? Nie ulega wątpliwości, że nasz świat rozdarła okropna tragedia, jednak oskarżenia wysuwane w stronę tradycyjnych rodów wydają się obecnie wygodnym pretekstem, zwłaszcza dla tych, którym stary porządek nie odpowiadał i zapewne liczą na rewolucję – a jak słusznie zauważył lord Rowle, te pociągają za sobą dalsze niepotrzebne ofiary, a tych było już wystarczająco. Czy nie lepiej byłoby spróbować odbudować i umocnić świat, który znamy i który przez minione lata funkcjonował sprawnie, między innymi dzięki długoletnim działaniom wielu szlachetnych rodów, jeśli nie liczyć rządów poprzednich ministrów?
Julius Fawley gorąco wierzył w to, że dotychczasowy ład był najlepszy. Nie potrzebowali rewolucji, która pociągnęłaby za sobą kolejne ofiary. Nie potrzebowali dążenia do równości, w społeczeństwie każdy musiał mieć swoją rolę i znać swoje miejsce w porządku rzeczy, nie ulegało też wątpliwości, że świat magiczny potrzebował ostoi dawnych czasów, jaką były najstarsze rody dbające o to, by dziedzictwo pokoleń czarodziejów nie przepadło. Jak powiedział już wcześniej, było ich coraz mniej, a w trudnych czasach powinno się umacniać stabilne, sprawdzone struktury, zamiast próbować burzyć coś, co latami funkcjonowało sprawnie.
Większe zdumienie przeżył, widząc wyłamujących się członków niektórych rodów. Krnąbrność młodego Selwyna otwarcie przeciwstawiającego się osobie pełniącej rolę nestora (nawet jeśli była to kobieta) i rzucającego oskarżeniami wobec nestorów, a następnie wyłamanie się jednego z członków rodu Nott. To zdziwiło go najbardziej, biorąc pod uwagę, że Nottowie byli znani jako twórcy Skorowidzu i z pewnością nie spodziewał się usłyszeć spośród nich głosu popierającego radykalną politykę Longbottoma. Śladem innych także spojrzał w tamtą stronę, dostrzegając wyraźny rozłam między Percivalem a resztą jego rodziny. I choć w niektórych jego słowach kryło się wiele racji, młody Nott trafnie zauważył, że zamiast naprawdę zjednoczyć się w trosce o dobro ich świata, rzucali się sobie do gardeł i egoistycznie myśleli przede wszystkim o własnych interesach, ich ostateczne podsumowanie i zadeklarowanie poparcia dla polityki obecnego ministra budziły kontrowersje i rzucały pokaźny cień na jego wcześniejsze słowa.
Aprobował fakt, że Selwynowie, wzorem Traversów i Fawleyów, postanowili zawrócić na ścieżkę wspierającą szlacheckie tradycje. Jednak czy lady Morgana poradzi sobie w trudnej roli nestora? Bez wątpienia potrzebowała więcej stanowczości, jeśli chciała zdobyć posłuch, musiała okazać siłę. Oczywiście, jak wielu innych mógł się zastanawiać, w jaki sposób zdobyła tę pozycję, bo śmierć poprzedniego nestora akurat dzisiaj wydawała się niepokojącym zbiegiem okoliczności, ale nie jemu ingerować w wewnętrzne sprawy rodu ani rzucać pochopnych, niepopartych dowodami oskarżeń, jak robił to młody Selwyn.
- Popieramy dążenia Selwynów do zmiany dotychczasowej polityki, jednak zanim okażemy swoje poparcie dla lady Selwyn, oczekujemy nie tylko słów, ale również czynów – poparł wniosek kilku innych przedmówców, którzy wyraźnie oczekiwali od lady Morgany czegoś więcej niż pięknych słów, a reakcji na niestosowne zachowanie młodego członka rodu, który miała pod opieką, a przecież musiała przekonać do siebie cały swój ród, by móc dobrze nim przewodzić w tych trudnych czasach. Fawley, świadom wciąż grząskiej pozycji własnego rodu, który również nawrócił się dopiero niedawno, musiał stąpać ostrożnie, by nikt nie podał w wątpliwość ich poglądów, pozostających po stronie tradycyjnych wartości. Byli też gotowi zachować dotychczas niepewny sojusz z Selwynami, jeśli okaże się, że rzeczywiście ruszyli tą samą drogą, którą obrali i Fawleyowie. Ród artystów z pewnością będzie ich w takich dążeniach wspierać.
- Popieram również słowa lorda Lestrange’a. Nasze rody długo rywalizowały ze sobą na polu sztuki, ale może to czas, żeby zażegnać dawną wrogość i dążyć do tego, by nawiązać relacje przynajmniej na neutralnej stopie? – zaproponował, zwracając się w stronę lorda Blaise’a Lestrange. Ostatecznie nie warto było uparcie trwać przy przedwiecznych zwadach, jeśli dziś oba rody zdawały się myśleć podobnie, i z podobnym niepokojem przypatrywały się politycznym zawirowaniom.
Uniósł brwi, słysząc słowa lorda Flinta – który, w przeciwieństwie do czarodziejów opowiadających się za lub przeciw wotum nieufności wobec ministra, zaproponował zupełnie inne rozwiązanie. Niewątpliwie miał sporo racji – jaką bowiem mieli gwarancję, że następca Longbottoma również nie będzie szalony, nie padnie ofiarą zaklęcia, lub nie będzie działał na szkodę rodów i społeczeństwa? Nie mieli takiej pewności, a pomysł, by ograniczyć władzę ministra brzmiał może rewolucyjnie, ale sensownie, bo ukróciłby zapędy rządzących do sprawowania władzy absolutnej, a zarówno Wilhelmina Tuft, jak i Longbottom zdawali się je przejawiać. Póki co nie odniósł się do jego słów – jeszcze – ale odnotował je w pamięci, ponieważ rozwiązanie zaproponowane przez Flinta brzmiało intrygująco, a jego słowa bez wątpienia zapadały w pamięć, może dlatego, że jako jeden z nielicznych zaproponował alternatywę i poszukiwał rozwiązania obecnego sporu. Problem z zakusami niektórych ministrów nie skończy się wraz ze zmianą na najwyższym stanowisku. Postanowił zaczekać na to, aż sprawę skomentuje nestor rodu Flint, którego zdanie było wiążące, a Juliusowi, a także bez wątpienia wujowi nestorowi Lanfordowi zależało na utrzymaniu cennego sojuszu z tym rodem.
- Również popieram wniosek, by wypowiedzieli się nestorzy lub przedstawiciele rodów, którzy jeszcze nie zabrali dziś głosu – rzekł zamiast tego, licząc na komentarz ze strony pozostałych, a także nestorów rodów Flint i Nott, których przedstawiciele wygłosili naprawdę kontrowersyjne słowa.
| przepraszam za chaos, naprawdę starałam się odnieść do waszych postów, ale nie dałam rady uwzględnić wszystkich
I show not your face but your heart's desire
Stonehenge
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire