Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Stonehenge
Strona 30 z 31 • 1 ... 16 ... 29, 30, 31
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stonehenge
Na terenach Wiltshire, w pobliżu miasta Salisbury znajduje się, pochodzący z epoki neolitu albo brązu, krąg Stonehege, który od wieków skupia naukową społeczność czarodziejów. Przy kamiennych głazach odbywa się większość istotnych dla niemugolskiego świata konferencji, których głównymi gośćmi są przede wszystkim głowy czystokrwistych rodów i najznakomitsi czarodzieje swojej epoki zasłużeni pozycją jak i dokonaniami. Stonehege ma także wielkie znaczenie dla wszystkich astronomów - dzięki niemu można odczytać więcej z gwiazd niż byłoby to możliwe przy wykorzystaniu tradycyjnych narzędzi. Jednak nie jest to zadanie łatwe, tylko kilku znawców nieba na świecie wie, jak posługiwać się siłami zaklętymi w kamieniach.
Dynamika tego starcia była szalona, niemożliwym było dostrzec wszystko, gdy na każdym kroku należało odpierać kolejne ataki różnego rodzaju. Jedyną pozytywną zmienną stał się fakt, że już tylko mroczne siły nastawały na członków Zakonu Feniksa. Moc niektórych zaklęć zanikła, dlatego przeciwnicy, którzy jeszcze mogli się podnieść o własnych siłach, rzucili się do ucieczki. Jasność i mrok miały ścierać się dalej, a kiedy jedno ryzyko udawało się oddalić, zaraz nadchodziło kolejne, jeszcze perfidniejsze. Kieran opóźnił zagrożenie w postaci lwic, aby móc jak najszybciej zareagować na kolejne w postaci cienistej macki ciągnącej do świecy oraz spadającego ku niemu gromu. Udało mu się kątem oka dostrzec kolejną zmienną. Czy padające z nieba gromy były ich sprzymierzeńcami? Podjął ryzyko, może w przypływie obłędu, lecz pozostawił świecę za sobą, własną różdżkę kierując przed siebie, aby samemu uciec od gromu. Zamierzał oddalić się o maksymalnie killa metrów, aby z takiej odległości wciąż mieć potem dobry widok na święcę, którą miał chronić. – Ascendio!
1. k100 Ascendio (3/4 pola do przodu?)
2. k10 dla MG
1. k100 Ascendio (3/4 pola do przodu?)
2. k10 dla MG
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'k10' : 2
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'k10' : 2
Czarna moc była przygniatająca, rozchodziła się po ciele jak trucizna i wierciła dziury w organach. Jackie czuła się tak, jakby ktoś od wewnątrz ją zgniatał, spłycał oddech, wyciskał życiodajne soki. I choć nie doznała krwistych ran, te pojawiające się w słabości i niepewności bolały zdecydowanie bardziej. Krzywiła się i wciąż mrugała, odganiając chociaż powiekami smoliste krople zlatujące na nich z góry. Nie zawiodło przywołane wspomnienie, zbyt dobrze je w sobie poczuła, zbyt wyraźnie zobaczyła iskrę szczęścia, ale to było za mało - zawiodły ją jej siły, który z chwili na chwilę było coraz mniej. Odepchnęła od siebie wrogów, małe, paskudne czerwie, ale czuła, że za chwilę runą na nią znów - i tak właśnie się stało. Podnosiła już różdżkę, by wycelować w nie zaklęcie, kiedy grunt pod jej stopami stał się dziwnie grząski. Natychmiast chciała się ruszyć, wyskoczyć mimo bólu mięśnie, ale maź ją wciągnęła. Zaklęła parszywie pod nosem, ale nie straciła rezonu. Nie mogła.
- Luminis virtute! - zakrzyknęła, sztywnym nadgarstkiem nadając różdżce odpowiedni tor zaklęcia, by to unieszkodliwiło czerwie.
- Luminis virtute! - zakrzyknęła, sztywnym nadgarstkiem nadając różdżce odpowiedni tor zaklęcia, by to unieszkodliwiło czerwie.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Jackie Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 63
--------------------------------
#2 'k10' : 8
#1 'k100' : 63
--------------------------------
#2 'k10' : 8
Musiała się stąd ruszyć, wyciągnąć się z tego bagna. Wyciągnęła różdżkę na ukos, w stronę ojca, myśli kierując swoją moc tak, by wylądować bliżej niego - a już na pewno z dala od bagna.
- Ascendio! - wypowiedziała twardo, palce zaciskając na rączce swojej różdżki tak mocno, że poczuła napięte boleśnie nici swoich mięśni.
- Ascendio! - wypowiedziała twardo, palce zaciskając na rączce swojej różdżki tak mocno, że poczuła napięte boleśnie nici swoich mięśni.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Jackie Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 68
'k100' : 68
Dostrzegła kątem oka drgający promień ognia na swojej świecy i na którą chwilę świat się zatrzymał. Nie miały znaczenia rany, smoła lejąca się z nieba, wrogowie tworzący się co rusz, jakby wywołane z samego dna piekła. Przyciągnęła świecę do siebie, chcąc ją trzymać jednak bliżej siebie, skoro ten ruch nie dał oczekiwanych przez nią rezultatów. Trzymała ją mocno, niczym nić życia.
- Lancea! - zawołała, tym razem biorąc na cel największą kreaturę, która wciąż i wciąż nie chciała dać się uciszyć ich magią. Chciała znów nadać swojej magii cechy płomienia.
| Lancea - 65 st (bo ogień)
- Lancea! - zawołała, tym razem biorąc na cel największą kreaturę, która wciąż i wciąż nie chciała dać się uciszyć ich magią. Chciała znów nadać swojej magii cechy płomienia.
| Lancea - 65 st (bo ogień)
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Jackie Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
Zdawało mu się, że ziemia pod jego nogami zadrżała mocniej, jednak zaparł się stopami mocniej. Utrzymał się w pionie, choć smoliste krople zdawały się w chwili próby spychać go ku ziemi. To nie był czas na rezygnację, musiał działać dalej. Nawet jeśli wyładowanie pędzące ku ziemi wspomoże magię świecy, Kieran nie zamierzał całkowicie pozostawić jej samej sobie w walce z cienistą macką, w którą stanowczo wymierzył kraniec różdżki. Cienie były wrażliwe na światło i ogień, takie informacje odnotował na spotkaniu Zakonu z wypowiedzi innych, dlatego zdecydował się spróbować wyczarować ognistą kulę. Kolistym ruchem nadgarstka chciał nadać czarowi finalny kształt. – Ignitio!
Potem zaś uwagę skupił na mrocznej istocie, czując w kościach, że być może to jego ostatnia szansa, kiedy może sięgnąć po bardziej zaawansowany magicznie atak. Nie mógł się wahać, dlatego ponownie kraniec różdżki najpierw skierował ku niebu, a potem zamaszystym ruchem wymierzył ją ku monstrum. Jeśli błyskawice miały w sobie moc wspierającą płomień świec, to może kryło się w nich coś mogącego przeciwstawić się najgorszej z ciemności. – Fulgoro!
1. Ignitio k100
2. Fulgoro k100
3. 5k8
Potem zaś uwagę skupił na mrocznej istocie, czując w kościach, że być może to jego ostatnia szansa, kiedy może sięgnąć po bardziej zaawansowany magicznie atak. Nie mógł się wahać, dlatego ponownie kraniec różdżki najpierw skierował ku niebu, a potem zamaszystym ruchem wymierzył ją ku monstrum. Jeśli błyskawice miały w sobie moc wspierającą płomień świec, to może kryło się w nich coś mogącego przeciwstawić się najgorszej z ciemności. – Fulgoro!
1. Ignitio k100
2. Fulgoro k100
3. 5k8
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k100' : 45
--------------------------------
#3 'k8' : 3, 2, 1, 6, 3
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k100' : 45
--------------------------------
#3 'k8' : 3, 2, 1, 6, 3
Zaklęcie pozwoliło Percivalowi zawiesić świecę nad ziemią, nim ta została przewrócona przez mroczne moce, a przywołany ogień wbił się w ziemię, rozjaśniając ciemność, która usiłowała sięgnąć płomienia. Nie przepłoszyło to jednak istoty, z którą stanął twarzą w twarz. Wpatrzony w jej paciorkowate oczy czarodziej nie ugiął się przed wzbudzaną przez istotę trwogą i zdobył się na trudną inkantację, choć wiedział, że przywołane płomienie mogły uczynić otaczającą go duchotę gęstszą. Choć wiedział, że w ten sposób mógł dopomóc odebrać sobie ostatni dech. Skomplikowana inkantacja wywołała kolejne rozdarcie, przez które wypadło cieniste psisko o szerokich błoniastych skrzydłach, lecz nim wzbiło się w powietrze utknęło w gęstym ogniu w dźwięku upiornego przepełnionego bólem skowytu i przez kilka chwil przypominało olbrzymią ognistą pochodnię.
Najpotężniejsza z istot też płynęła: żar pokrywał jej ciało, ogniem zajęły się jej poszarpane strzępy, ale Percival nadal czuł otaczającą ją aurę gniewu i nienawiści. Zrodzona z najczarniejszej magii istota niosła śmierć i wzywała śmierć, była uosobieniem śmierci, a może nawet nią samą, bladła i gasła, ale wciąż trwała. Czarodziej nie dostrzegł już, jak mocno ją zranił. Cienista macka na jego szyi zacisnęła się mocniej, uwiązała jak supeł, odcinając od ostatnich łyków dostępnego powietrza, czerń rozlewała się na krajobraz. Przestawał widzieć, przestawał tez czuć ból, choć wciąż do jego nozdrzy docierał zapach ognia, choć wciąż słyszał jego trzask, choć wciąż czuł zapach krwi i zapach burzy. Zdawało mu się, że w ciągu życia odczuł tych zapachów wiele - a wszystkie one, podobnie jak powiązane z nimi obrazy, wracały do niego jeden po drugim, przypominając przebieg całego jego życia. Dobre chwile i złe, chwalebne i te, w których błądził, sprzymierzony z siłami ciemności. Coś chwyciło go za ramiona. Coś zaczynało wypalać jego ramiona.
Powoli przestawał czuć cokolwiek.
Justine, świadoma, że pozbawiona sił nie mogła doprowadzić misji do końca, sięgnęła po silny eliksir leczniczy, który przyniósł jej natychmiastową ulgę. Rany na jej ciele zaczęły goić się w jednej chwili, znikały ze skóry jak zmyty wodą brud i choć wiedziała, że w ten sposób nie mogła uleczyć umysłu i pozbyć się wszystkich czarnych myśli, jakie potęgowała bliskość cienistych istot, podobnie jak eliksir nie był władny połączyć pękniętej kości, to jednak medykament wzmocnił ją istotnie, przywracając znaczną część sił. Windgardium leviosa pozwoliło zachować świecę bezpieczną, a blask, jaki towarzyszył przywołanemu feniksowi, zmusił ją, by zmrużyła oczy: przywołane z ogromną mocą ptaszę jak grom uderzyło na maszkarę - to w jego blasku Justine mogła zaobserwować to, co dostrzegł też Kieran, gdy przemieścił się bliżej kręgu w ucieczce przed trzaskającą błyskawicą. Ogromne cieniste macki przebiły otoczone ogniem ciało Percivala na wylot, gdy płonąca maszkara trzymała go oburącz; krew Zakonnika chlusnęła malownicza kaskadą w górę, wysoko ponad płomienie, pozostawiając smugi na głazach pobliskiego kromlechu, na twarzach obu aurorów. Najwybitniejszym wojownikom Zakonu Feniksa przyszło mierzyć się z potężną siłą - złożyć przed nią ofiarę z życia nie było trudno. Percival poległ szlachetnie, w niemożliwie trudnym boju, jako oddany towarzysz różdżki, lecz wszystko wskazywało na to, że wyczerpująca misja chyliła się ku końcowi, a Zakonnicy bliscy byli osiągnięcia sukcesu.
Ignitio Kierana uderzyło w ziemię, wywołując wybuch kuli ognia w tym samym momencie, w którym runął na nią piorun, błysnęło światło zabarwione błękitną magią płonącej świecy. Doświadczonego aurora nie zawiodło przeczucie: potężna eksplozja wzmocniła magię światła. Dalsze zaklęcie Kierana przywołało sylwetkę cienistego byka, lecz ta rozdarła się w popioły, gdy przebiegła truchtem tuż obok wybuchu. I choć siła eksplozji wytrącała Zakonników z równowagi, mieli poczucie, że nie powinni się jej bać: że w tym huku dało się usłyszeć znajomą kojącą pieśń feniksa, która przedzierała się przez te odgłosy jak pierwszy wiosenny kwiat kwitnący na przekór śniegom w piękny dzień.
To nuty tej pieśni były ostatnim, co usłyszał Percival.
Jackie przywołała snop ostrego światła, który wstrzymał czerwie - wraz ze świecą, przy pomocy ascendio, przenosząc się bliżej ojca, w okół niej wciąż wirowały ostrza. Zebrała siły na atak maszkary - lecz jej zaklęcia zawieruszyły się w ognistej kuli, jaka zapłonęła wokół Percivala. Coraz gęściej wypływała spod niej krew czarodzieja.
Słup światła, który ciągnął ku sobie oślepiający blask wszystkich czterech świec uderzył w czarne niebo, rozświetlając je blaskiem tak jasnym, jakby nagle zapłonęło pełne słońce. Zniknęły gwiazdy, zniknęły burzowe chmury, trwało oto tylko światło i cicha, odległa pieśń feniksa. Olbrzymi rozbłysk przypominający wybuch umierającej gwiazdy, supernowę, rozdzierał czasoprzestrzeń, pochłaniając ciemność. Ginęły dźwięki, ginęły słowa, każdy ruch kosztował Zakonników więcej sił, każdy oddech potrzebował większej ilości powietrza.
Maszkara - ledwie dysząc - wypadła z płomieni, opadając na kolana pomiędzy Jackie i Kieranem a Justine, patronus Justine szarpał jego ramiona długimi szponami. Cień bladł i gasł, uniósł głowę ku światłu, za spojrzeniem podążyły sękate palce długich ramion. Obejrzał się na wir powietrza, który zamknął w pułapce dwie lwice, spojrzał na czerwie, podążające leniwie za oddaloną od nich Jackie, ale siły ciemności były już słabe i na skraju wyczerpania, a cokolwiek działo się na niebie: odbierało im resztki sił. Pełznące czerwie zdawały się rozpadać w ruchu. Musieli wytrzymać jeszcze chwilę, musieli już tylko zadać ostateczny cios. Istota ostatkiem sił usiłowała odczołgać się od feniksa, ale ten atakował zaciekle, rozpostarte ramiona istoty wzywały ciemność, lecz ta nie odpowiadała. Istota wykrzykiwała inkantacje w starej celtyckiej mowie, lecz ta nie łapała już pogłosu i nie wdzierała się echem do czaszek Zakonników, brzmiała głosem istoty słabej.
Rogata ludzka forma wtem przybrała kształt dumnego jelenia, który w ostatnim rozpaczliwym zrywie z trzaskiem wziął feniksa na rogi, patronus nie przestawał walczyć.
Termin na odpis mija w czwartek o 10. Mistrz gry może nie czekać na spóźnionych. Możecie w tej turze wykonać do 3 akcji i napisać do 3 postów.
Zaklęcia:
Świeca Justine - praescripta
Świeca Percivala, świeca Kierana - praecido impeta
Jackie - lamino scutio
Ventum rota 2/2
Żywotność:
Justine: 160/220 (45 - psychiczne, 15 - tłuczone, złamane dwa dolne żebra); -10 do rzutu
Jackie: 165/240 (55 - psychiczne, 20 - osłabienie); -15 do rzutu
Kieran: 235/290 (35 - psychiczne, 20 - osłabienie) - 10 do rzutu
Percival: 0/290 MARTWY
Energia magiczna:
Justine: 22/50
Jackie: 27/50
Kieran: 13/50
Wykorzystane moce Justine - 4/9
Najpotężniejsza z istot też płynęła: żar pokrywał jej ciało, ogniem zajęły się jej poszarpane strzępy, ale Percival nadal czuł otaczającą ją aurę gniewu i nienawiści. Zrodzona z najczarniejszej magii istota niosła śmierć i wzywała śmierć, była uosobieniem śmierci, a może nawet nią samą, bladła i gasła, ale wciąż trwała. Czarodziej nie dostrzegł już, jak mocno ją zranił. Cienista macka na jego szyi zacisnęła się mocniej, uwiązała jak supeł, odcinając od ostatnich łyków dostępnego powietrza, czerń rozlewała się na krajobraz. Przestawał widzieć, przestawał tez czuć ból, choć wciąż do jego nozdrzy docierał zapach ognia, choć wciąż słyszał jego trzask, choć wciąż czuł zapach krwi i zapach burzy. Zdawało mu się, że w ciągu życia odczuł tych zapachów wiele - a wszystkie one, podobnie jak powiązane z nimi obrazy, wracały do niego jeden po drugim, przypominając przebieg całego jego życia. Dobre chwile i złe, chwalebne i te, w których błądził, sprzymierzony z siłami ciemności. Coś chwyciło go za ramiona. Coś zaczynało wypalać jego ramiona.
Powoli przestawał czuć cokolwiek.
Justine, świadoma, że pozbawiona sił nie mogła doprowadzić misji do końca, sięgnęła po silny eliksir leczniczy, który przyniósł jej natychmiastową ulgę. Rany na jej ciele zaczęły goić się w jednej chwili, znikały ze skóry jak zmyty wodą brud i choć wiedziała, że w ten sposób nie mogła uleczyć umysłu i pozbyć się wszystkich czarnych myśli, jakie potęgowała bliskość cienistych istot, podobnie jak eliksir nie był władny połączyć pękniętej kości, to jednak medykament wzmocnił ją istotnie, przywracając znaczną część sił. Windgardium leviosa pozwoliło zachować świecę bezpieczną, a blask, jaki towarzyszył przywołanemu feniksowi, zmusił ją, by zmrużyła oczy: przywołane z ogromną mocą ptaszę jak grom uderzyło na maszkarę - to w jego blasku Justine mogła zaobserwować to, co dostrzegł też Kieran, gdy przemieścił się bliżej kręgu w ucieczce przed trzaskającą błyskawicą. Ogromne cieniste macki przebiły otoczone ogniem ciało Percivala na wylot, gdy płonąca maszkara trzymała go oburącz; krew Zakonnika chlusnęła malownicza kaskadą w górę, wysoko ponad płomienie, pozostawiając smugi na głazach pobliskiego kromlechu, na twarzach obu aurorów. Najwybitniejszym wojownikom Zakonu Feniksa przyszło mierzyć się z potężną siłą - złożyć przed nią ofiarę z życia nie było trudno. Percival poległ szlachetnie, w niemożliwie trudnym boju, jako oddany towarzysz różdżki, lecz wszystko wskazywało na to, że wyczerpująca misja chyliła się ku końcowi, a Zakonnicy bliscy byli osiągnięcia sukcesu.
Ignitio Kierana uderzyło w ziemię, wywołując wybuch kuli ognia w tym samym momencie, w którym runął na nią piorun, błysnęło światło zabarwione błękitną magią płonącej świecy. Doświadczonego aurora nie zawiodło przeczucie: potężna eksplozja wzmocniła magię światła. Dalsze zaklęcie Kierana przywołało sylwetkę cienistego byka, lecz ta rozdarła się w popioły, gdy przebiegła truchtem tuż obok wybuchu. I choć siła eksplozji wytrącała Zakonników z równowagi, mieli poczucie, że nie powinni się jej bać: że w tym huku dało się usłyszeć znajomą kojącą pieśń feniksa, która przedzierała się przez te odgłosy jak pierwszy wiosenny kwiat kwitnący na przekór śniegom w piękny dzień.
To nuty tej pieśni były ostatnim, co usłyszał Percival.
Jackie przywołała snop ostrego światła, który wstrzymał czerwie - wraz ze świecą, przy pomocy ascendio, przenosząc się bliżej ojca, w okół niej wciąż wirowały ostrza. Zebrała siły na atak maszkary - lecz jej zaklęcia zawieruszyły się w ognistej kuli, jaka zapłonęła wokół Percivala. Coraz gęściej wypływała spod niej krew czarodzieja.
Słup światła, który ciągnął ku sobie oślepiający blask wszystkich czterech świec uderzył w czarne niebo, rozświetlając je blaskiem tak jasnym, jakby nagle zapłonęło pełne słońce. Zniknęły gwiazdy, zniknęły burzowe chmury, trwało oto tylko światło i cicha, odległa pieśń feniksa. Olbrzymi rozbłysk przypominający wybuch umierającej gwiazdy, supernowę, rozdzierał czasoprzestrzeń, pochłaniając ciemność. Ginęły dźwięki, ginęły słowa, każdy ruch kosztował Zakonników więcej sił, każdy oddech potrzebował większej ilości powietrza.
Maszkara - ledwie dysząc - wypadła z płomieni, opadając na kolana pomiędzy Jackie i Kieranem a Justine, patronus Justine szarpał jego ramiona długimi szponami. Cień bladł i gasł, uniósł głowę ku światłu, za spojrzeniem podążyły sękate palce długich ramion. Obejrzał się na wir powietrza, który zamknął w pułapce dwie lwice, spojrzał na czerwie, podążające leniwie za oddaloną od nich Jackie, ale siły ciemności były już słabe i na skraju wyczerpania, a cokolwiek działo się na niebie: odbierało im resztki sił. Pełznące czerwie zdawały się rozpadać w ruchu. Musieli wytrzymać jeszcze chwilę, musieli już tylko zadać ostateczny cios. Istota ostatkiem sił usiłowała odczołgać się od feniksa, ale ten atakował zaciekle, rozpostarte ramiona istoty wzywały ciemność, lecz ta nie odpowiadała. Istota wykrzykiwała inkantacje w starej celtyckiej mowie, lecz ta nie łapała już pogłosu i nie wdzierała się echem do czaszek Zakonników, brzmiała głosem istoty słabej.
Rogata ludzka forma wtem przybrała kształt dumnego jelenia, który w ostatnim rozpaczliwym zrywie z trzaskiem wziął feniksa na rogi, patronus nie przestawał walczyć.
Zaklęcia:
Świeca Justine - praescripta
Świeca Percivala, świeca Kierana - praecido impeta
Jackie - lamino scutio
Ventum rota 2/2
Żywotność:
Justine: 160/220 (45 - psychiczne, 15 - tłuczone, złamane dwa dolne żebra); -10 do rzutu
Jackie: 165/240 (55 - psychiczne, 20 - osłabienie); -15 do rzutu
Kieran: 235/290 (35 - psychiczne, 20 - osłabienie) - 10 do rzutu
Energia magiczna:
Justine: 22/50
Jackie: 27/50
Kieran: 13/50
Wykorzystane moce Justine - 4/9
Z pomocą magii zdążył umknąć przed błyskawicą, lecz nie był przygotowany na to co ujrzy, gdy zbliży się ku monstrum. To były sekundy, które w jego głowie rozciągnęły się niczym godziny, pozwalając zapamiętać mu przerażający widok z najmniejszymi detalami. Przebite mrocznymi mackami ciało stało się bezwładne, całkiem uszło z niego życie i nie sposób było temu zapobiec. Percival nie był mu bliski, jednak Kieran miał już na zawsze pozostać jednym ze świadków jego śmierci. Tragiczny koniec żywota sprzymierzeńca budził żal, trwogę, podsuwał umysłowi myśl, że zginąć mógł ktoś inny, gdyby walka potoczyła się odrobinę inaczej. Musiał w końcu odwrócić wzrok od martwego ciała, ponieważ starcie z mrokiem wciąż trwało, choć dzięki poświęceniu towarzysza niewątpliwie zbliżała się ku końcowi. Tej wiary nie mogło im zabraknąć w decydującej chwili.
Donośny huk połączony z wrzaskiem maszkary był istnym preludium dla przechylenia szali zwycięstwa. Przeczucie go nie zawiodło, pozostawiona za nim świeca pod wpływem gromu rozgorzała nowym blaskiem, znacznie silniejszym, jaśniejszym, przestrzeń w końcu została zagarnięta przez światło podsycane mocą przywołanego feniksa. To była ich szansa, kreatura osłabła, padła przed nimi, a potem przemieniła, przybierając kształt mniej przerażający, raptem jelenia, zdolnego jednak walczyć z patronusem w cielistej postaci. Kieran skupił całą swoją uwagę na powierzonym ich grupie zadaniu, bez zawahania wymierzył różdżkę w słabnącą esencję zła. Sprawny ruch różdżki, inkantacja. – Ignitio.
Światło, ogień, tym najlepiej zadawać ciosy cieniom. Ponownie wprawił różdżkę w ruch, w myślach wizualizując ognistą włócznię. – Lancea.
W myślach przywołał jedno ze szczęśliwych myśli o wielkim sukcesie dokonanego za sprawą Zakonu Feniksa. Wspomniał Azkaban, ten już całkowicie przemieniony dzięki mocy białej magii, kiedy przepełniony nią deszcz stał się źródłem nowego początku. Miał nadzieję, że jego patronus w jakiś sposób wesprze feniksa w dalszej walce. – Expecto patronum.
1. Ignitio k100 + 2. 5k8
3. Lancea k100 (podniesienie ST do 65, żywioł ognia)
4. Expecto patronum k100 (obniżone ST do 35)
Donośny huk połączony z wrzaskiem maszkary był istnym preludium dla przechylenia szali zwycięstwa. Przeczucie go nie zawiodło, pozostawiona za nim świeca pod wpływem gromu rozgorzała nowym blaskiem, znacznie silniejszym, jaśniejszym, przestrzeń w końcu została zagarnięta przez światło podsycane mocą przywołanego feniksa. To była ich szansa, kreatura osłabła, padła przed nimi, a potem przemieniła, przybierając kształt mniej przerażający, raptem jelenia, zdolnego jednak walczyć z patronusem w cielistej postaci. Kieran skupił całą swoją uwagę na powierzonym ich grupie zadaniu, bez zawahania wymierzył różdżkę w słabnącą esencję zła. Sprawny ruch różdżki, inkantacja. – Ignitio.
Światło, ogień, tym najlepiej zadawać ciosy cieniom. Ponownie wprawił różdżkę w ruch, w myślach wizualizując ognistą włócznię. – Lancea.
W myślach przywołał jedno ze szczęśliwych myśli o wielkim sukcesie dokonanego za sprawą Zakonu Feniksa. Wspomniał Azkaban, ten już całkowicie przemieniony dzięki mocy białej magii, kiedy przepełniony nią deszcz stał się źródłem nowego początku. Miał nadzieję, że jego patronus w jakiś sposób wesprze feniksa w dalszej walce. – Expecto patronum.
1. Ignitio k100 + 2. 5k8
3. Lancea k100 (podniesienie ST do 65, żywioł ognia)
4. Expecto patronum k100 (obniżone ST do 35)
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'k8' : 7, 1, 1, 6, 1
--------------------------------
#3 'k100' : 12
--------------------------------
#4 'k100' : 92
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'k8' : 7, 1, 1, 6, 1
--------------------------------
#3 'k100' : 12
--------------------------------
#4 'k100' : 92
Nie spodziewał się, że to się tak skończy.
To było głupie, tak naprawdę. Wyrwał się śmierci już tyle razy, że powinien być przygotowany na dzień, w którym przechytrzyć jej nie zdoła. Rzucił własny los na szalę, zdając sobie sprawę, w którą stronę się przechylała – ale mając nadzieję, że uda mu się wyłożyć na nią tyle, że popełnione błędy przestaną ciągnąć ją w dół. Że pewnego wieczoru będzie mógł sięgnąć pamięcią do tego przeklętego dnia, w którym po raz pierwszy przekroczył progi Białej Wywerny, i uznać, że w ostatecznym rozrachunku nie miało to aż takiego znaczenia. Że będzie mógł powiedzieć, że za każde utracone życie, ocalił dwa inne. Że będzie mógł odwiedzić syna, przyznać, kim jest, i nie czuć przy tym wstydu.
Nie był pewien, czy ten dzień już nadszedł. Wydawało mu się, że nie – i być może dlatego kiedy już różdżka wypadła mu z bezwładnej dłoni, a cienista macka zacisnęła się mocniej na szyi, odbierając mu oddech; gdy zrozumiał, że skończyły mu się opcje, że jego czas się skończył – w pierwszej chwili poczuł zdziwienie. Łagodne, prawie groteskowe. Niemające nic wspólnego z paraliżującym strachem przed śmiercią, który rozmył się w momencie, w którym ta stała się nieunikniona – w którym dotarło do niego, że już nie musiał walczyć. Że to otępienie, ten bezwład ogarniający jego ciało, przytępiający ból przypalanej skóry i rozrywanych tkanek, to było właśnie umieranie. Już kiedyś go doświadczył, i choć tamtego dnia też miało ono zapach ognia, to tym razem było inaczej – bo tym razem poczuł też inne rzeczy. Sosnową woń wiecznie zielonych lasów Sherwood; gorzki smak mugolskiego papierosa, którym dzielił się z Jaimiem na zlanym deszczem boisku do Quidditcha; burzową woń rumuńskich pustkowi. W którymś momencie pomyślał, że jego życie wcale nie było najgorsze – i że było w nim wszystko, czego zawsze pragnął, choć potrzebował zbyt dużo czasu, żeby wreszcie to zrozumieć. Wspomnienia, te szczęśliwe i te tragiczne, otoczyły go miękkim woalem, oddzielając szczelnie od kromlechu – zabarwione spokojem, ale i żalem. Było tyle rzeczy, których nie zdążył zrobić; słów, których nie zdążył wypowiedzieć. Listów, których napisanie odkładał w nieskończoność, czekając na odpowiedni moment, na właściwy dzień; nie spodziewając się, choć może powinien, że nie miał na tyle czasu, by sobie na to czekanie pozwolić. Były obietnice, których nie zdołał wypełnić, i słowa, których nie mógł już dotrzymać. Gdzieś między jawą a nicością pomyślał o tym, że to niesprawiedliwe – a potem, że przecież właśnie taka była śmierć. Nie czekała na pożegnania, nie pozwalała na obejrzenie się za siebie.
I może – tylko może – to było w porządku.
Spróbował otworzyć oczy, ostatkiem sił dźwignąć powieki – ale właściwie nie był pewien, czy mu się to udało. Pole widzenia zalewała ciemność, mrok otaczał go ze wszystkich stron, jednak w przeciwieństwie do czerni wylewającej się z kamiennego kręgu, ta nie budziła w Percivalu przerażenia. Była miękka i zapraszająca, a kiedy z jej wnętrza dotarł do niego śpiew feniksa, wiedział już, że nie miała uczynić mu krzywdy. I podążył za nim – bez zastanowienia i bez zawahania, tak samo, jak tamtego dnia na łące pamięci podążył za słowami Benjamina.
| zt, DZIĘKUJĘ mistrzu gry i moja najlepsza drużyno pierścienia
To było głupie, tak naprawdę. Wyrwał się śmierci już tyle razy, że powinien być przygotowany na dzień, w którym przechytrzyć jej nie zdoła. Rzucił własny los na szalę, zdając sobie sprawę, w którą stronę się przechylała – ale mając nadzieję, że uda mu się wyłożyć na nią tyle, że popełnione błędy przestaną ciągnąć ją w dół. Że pewnego wieczoru będzie mógł sięgnąć pamięcią do tego przeklętego dnia, w którym po raz pierwszy przekroczył progi Białej Wywerny, i uznać, że w ostatecznym rozrachunku nie miało to aż takiego znaczenia. Że będzie mógł powiedzieć, że za każde utracone życie, ocalił dwa inne. Że będzie mógł odwiedzić syna, przyznać, kim jest, i nie czuć przy tym wstydu.
Nie był pewien, czy ten dzień już nadszedł. Wydawało mu się, że nie – i być może dlatego kiedy już różdżka wypadła mu z bezwładnej dłoni, a cienista macka zacisnęła się mocniej na szyi, odbierając mu oddech; gdy zrozumiał, że skończyły mu się opcje, że jego czas się skończył – w pierwszej chwili poczuł zdziwienie. Łagodne, prawie groteskowe. Niemające nic wspólnego z paraliżującym strachem przed śmiercią, który rozmył się w momencie, w którym ta stała się nieunikniona – w którym dotarło do niego, że już nie musiał walczyć. Że to otępienie, ten bezwład ogarniający jego ciało, przytępiający ból przypalanej skóry i rozrywanych tkanek, to było właśnie umieranie. Już kiedyś go doświadczył, i choć tamtego dnia też miało ono zapach ognia, to tym razem było inaczej – bo tym razem poczuł też inne rzeczy. Sosnową woń wiecznie zielonych lasów Sherwood; gorzki smak mugolskiego papierosa, którym dzielił się z Jaimiem na zlanym deszczem boisku do Quidditcha; burzową woń rumuńskich pustkowi. W którymś momencie pomyślał, że jego życie wcale nie było najgorsze – i że było w nim wszystko, czego zawsze pragnął, choć potrzebował zbyt dużo czasu, żeby wreszcie to zrozumieć. Wspomnienia, te szczęśliwe i te tragiczne, otoczyły go miękkim woalem, oddzielając szczelnie od kromlechu – zabarwione spokojem, ale i żalem. Było tyle rzeczy, których nie zdążył zrobić; słów, których nie zdążył wypowiedzieć. Listów, których napisanie odkładał w nieskończoność, czekając na odpowiedni moment, na właściwy dzień; nie spodziewając się, choć może powinien, że nie miał na tyle czasu, by sobie na to czekanie pozwolić. Były obietnice, których nie zdołał wypełnić, i słowa, których nie mógł już dotrzymać. Gdzieś między jawą a nicością pomyślał o tym, że to niesprawiedliwe – a potem, że przecież właśnie taka była śmierć. Nie czekała na pożegnania, nie pozwalała na obejrzenie się za siebie.
I może – tylko może – to było w porządku.
Spróbował otworzyć oczy, ostatkiem sił dźwignąć powieki – ale właściwie nie był pewien, czy mu się to udało. Pole widzenia zalewała ciemność, mrok otaczał go ze wszystkich stron, jednak w przeciwieństwie do czerni wylewającej się z kamiennego kręgu, ta nie budziła w Percivalu przerażenia. Była miękka i zapraszająca, a kiedy z jej wnętrza dotarł do niego śpiew feniksa, wiedział już, że nie miała uczynić mu krzywdy. I podążył za nim – bez zastanowienia i bez zawahania, tak samo, jak tamtego dnia na łące pamięci podążył za słowami Benjamina.
| zt, DZIĘKUJĘ mistrzu gry i moja najlepsza drużyno pierścienia
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Eliksir przyniósł jej ulgę - zdawała sobie sprawę, że nie zadziała na wszystko, ale na wszystko nie musiał. Wystarczyło po odjął część bólu, pozwolił trzeźwiej myśleć. Dalej walczyć na tyle sprawnie by doprowadzić wszystko do końca. Oddychała ciężko, łapiąc wdech za wdechem, rzucając spojrzenie w stronę świecy, którą udało jej się postawić na swoje miejsce. Nadal jaśniała światłem szczęśliwie nie gasnąc. Kiedy feniks pojawił się ponownie musiała zmrużyć oczy. Dopiero po chwili orientując się w tym co widziała. Po chwili - chwilę, tylko tyle - za późno. Zrozumiała to, kiedy krew chlusnęła kaskadą uderzając ją w twarz. Ciepła, czerwona. - Ulecz go! - krzyknęła od razu do feniksa skupiając się na znajomej melodii i znajomych dźwiękach. Władała potężną magią, czy była w stanie jeszcze go zawrócić? Pomóc. Sekundy, znów właśnie o tyle się spóźniła. Była jak omen śmierci, przez nią ginęli ci, którzy znajdowali się blisko. - Lamino! - sięgnęła po zaklęcie celując w maszkarę. Nie mogli przerwać ataku póki nadal żyła, powinna wiedziała że powinna zostawić przy niej feniksa, ale nie umiała nie pochwycić tej jednej, marnej szansy że jeszcze nie było za późno. Że jeszcze mogli wyjść z tego cało. Wszyscy. Razem. Percival był potężnym sojusznikiem, skłamałaby mówiąc, że lubiła go nadmiernie, że nie wyobrażała sobie życia bez niego - to nie było nic z tych rzeczy. Posiadał siłę, która była im potrzebna i przekonanie, które sprawiało że działał dla nich. Szlag. Szlag. Szlag! Cholera.
Skup się. Nakazała sobie samej rzucając spojrzenie na feniksa, czy zdziałał cokolwiek? Czy był w stanie? Widziała co się stało, dlatego czuła, że znów się spóźniła. Ale jeszcze chwila. Możliwości? Nie byłam pewna. Wraz z kolejnym wdechem przesunęła różdżkę znów na maszkarę. - Atakuj! - krzyknęła zaraz po wypowiedzeniu inkantacji zaklęcia, skupienie się na melodii nie było trudne, kiedy zdawała się rozbrzmiewać wokół nich. - Nie przestawaj! - krzyknęła do swojego towarzysza kiedy istotna zmieniła kształt opadając wcześniej na kolana. Nie mogła nie przyznać, że gdyby nie było tu z nimi Blake’a mogłoby im się to nie udać. Była wykończona i obolała. Giń - prosiła w myślach. Wiedziała, że znajduje się u kresu swoich sił. Kilka zaklęć - nie więcej, tylko tyle jej zostało.
1. leczący patronus na percivala
2. lamino
3. spopielenie na maszkarę
Skup się. Nakazała sobie samej rzucając spojrzenie na feniksa, czy zdziałał cokolwiek? Czy był w stanie? Widziała co się stało, dlatego czuła, że znów się spóźniła. Ale jeszcze chwila. Możliwości? Nie byłam pewna. Wraz z kolejnym wdechem przesunęła różdżkę znów na maszkarę. - Atakuj! - krzyknęła zaraz po wypowiedzeniu inkantacji zaklęcia, skupienie się na melodii nie było trudne, kiedy zdawała się rozbrzmiewać wokół nich. - Nie przestawaj! - krzyknęła do swojego towarzysza kiedy istotna zmieniła kształt opadając wcześniej na kolana. Nie mogła nie przyznać, że gdyby nie było tu z nimi Blake’a mogłoby im się to nie udać. Była wykończona i obolała. Giń - prosiła w myślach. Wiedziała, że znajduje się u kresu swoich sił. Kilka zaklęć - nie więcej, tylko tyle jej zostało.
1. leczący patronus na percivala
2. lamino
3. spopielenie na maszkarę
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 30 z 31 • 1 ... 16 ... 29, 30, 31
Stonehenge
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire