Most w Sligachan, wyspa Skye
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Most w Sligachan, wyspa Skye
Należąca do archipelagu Hebrydów Wewnętrznych Wyspa Skye uważana jest za jedną z najpiękniejszych wysp świata. Niezwykła zmienność pogody nadaje jej uroku, który obecnie przyciąga mnóstwo turystów. I nie tylko... Dla pasjonatów magicznych legend to miejsce jest niezwykle ważne, nierzadko w pobliżu mostu widuje się czarodziejów poszukujących Tego Czegoś. Według wierzeń to właśnie ten most stworzyli Trzej Bracia, by przekroczyć rzekę zbyt głęboką, by przez nią przejść i zbyt groźną, by przez nią przepłynąć - latem i jesienią rzeka stanowi niegroźną przeszkodę, lecz na wiosnę, z powodu roztopów, jej nurt wzbiera, stanowiąc śmiertelne niebezpieczeństwo. Czego szukają? Tego dokładnie nie wiadomo, przecież w pozostałe Insygnia wierzy tylko niewielka grupka maniaków, jednak kamienny most może stanowić idealne miejsce do odpoczynku po wspinaczce na pobliskich, majestatycznych górach Cuillin.
The member 'Perseus Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Miał dość. Odszedłby w tym momencie, gdyby tylko nie był przekonany o tym, że jego plecy ugodzi kolejne zaklęcie Ollivander i gdyby nie oznaczało to poddania się i wycofania nim konfrontacja zakończy się w ten czy inny sposób. Jaki finał był im pisany? Bili się do pierwszego nie, do pierwszej krwi, do pierwszego definitywnego rozbrojenia, do pierwszego totalnego unieruchomienia? Nie po to pojawił się w Sligachan, by w ślepej złości miotać bezsensownie zaklęciami i psuć sobie krew. Chciał odpocząć, a tylko kolejne zmartwienia kłębiły się w jego głowie, gdy Katya wbijała w niego roziskrzone spojrzenie godne najzacieklejszego wroga. Więc taką rangę teraz mieli z dumą nosić? Rangę wrogów?
- Camuflo! - wyartykułował dobitnie inkantację, celując w Ollivander. Bo gdyby tak tylko raczyła zmienić się w drzewo, skałę lub inny nieożywiony element otoczenia przynajmniej do czasu, w którym opuści wyspę Skye, życie Avery'ego nabrałoby ponownie kolorów.
- Camuflo! - wyartykułował dobitnie inkantację, celując w Ollivander. Bo gdyby tak tylko raczyła zmienić się w drzewo, skałę lub inny nieożywiony element otoczenia przynajmniej do czasu, w którym opuści wyspę Skye, życie Avery'ego nabrałoby ponownie kolorów.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
The member 'Perseus Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
-Dość! - warknęła, kiedy tylko ich zaklęcia zaczęły przybierać zupełnie inną formę niż na początku zakładała. Miało to być prześmiewcze, ale gdy sięgali po broń, która mogła im zrobić krzywdę - wolała się wycofać i skapitulować. Chodziło głównie o sentyment, wspomnienie, bo niegdyś faktycznie byli sobie bliscy, a on był jedną z osób, które były zapisane na liscię tych, których nie określiłaby mianem wroga. Dlaczego więc to się zmieniło?
Kiedy zaklęcie jakie wypowiedział, nie ugodziło w nią, cofnęła się o krok. Miała pewien plan, pewien pomysł, który mógł się udać bądź i nie. Oddychała ciężko, a z każdą mijającą chwilą czuła się tak, jakby grunt pod nogami jej się rozstępywał, a jedynym wyjściem był upadek z wysokości.
-Obscuro!
Kiedy zaklęcie jakie wypowiedział, nie ugodziło w nią, cofnęła się o krok. Miała pewien plan, pewien pomysł, który mógł się udać bądź i nie. Oddychała ciężko, a z każdą mijającą chwilą czuła się tak, jakby grunt pod nogami jej się rozstępywał, a jedynym wyjściem był upadek z wysokości.
-Obscuro!
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
The member 'Katya Ollivander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Sentymenty były dla ludzi słabych, wedle tej myśli został wychowany Avery i chociaż jeszcze w czasach szkolnych był dość elastyczny w kwestii stosowania się do wpajanych mu uparcie zasad, tak po opuszczeniu hogwarckich murów faktycznie dostrzegł ich zasadność. Nigdy więcej tych samych błędów. Nigdy więcej przychylnego patrzenia na kogoś, kto na to nie zasługuje. Nigdy więcej tracenia czasu z kimś, kto pogardza wyjątkowością chęci odbiegnięcia od utartych schematów.
Dość. Mógłby się zgodzić, przecież oboje najwidoczniej dali się zapędzić w kozi róg i mieli już dość, ale przecież trzeba się buntować dla samej idei buntu, dla postawienia kropki nad "i", dla pokazania, że nikt, a już na pewno nie Katya Ollivander, nie będzie dyktował warunków, mówił kiedy co się zaczyna i kiedy kończy. Coś na kształt chrapliwego śmiechu wydobyło się z gardła Avery'ego. To jedno warknięcie (podobno) szlachcianki sprawiło, że byłby gotów tkwić pośrodku mostu jeszcze przez długi czas i wypluwać z siebie kolejne co ciekawsze formuły, dopóki tylko starczyłoby mu sił. A przecież jego praca nauczyła go nieludzkiej wręcz wytrzymałości.
- Aquassus! - dość, naprawdę już dość? Jeśli tak bardzo męczą cię słowa, słodka Kat, dlaczego nie nabierzesz wody w usta?
Dość. Mógłby się zgodzić, przecież oboje najwidoczniej dali się zapędzić w kozi róg i mieli już dość, ale przecież trzeba się buntować dla samej idei buntu, dla postawienia kropki nad "i", dla pokazania, że nikt, a już na pewno nie Katya Ollivander, nie będzie dyktował warunków, mówił kiedy co się zaczyna i kiedy kończy. Coś na kształt chrapliwego śmiechu wydobyło się z gardła Avery'ego. To jedno warknięcie (podobno) szlachcianki sprawiło, że byłby gotów tkwić pośrodku mostu jeszcze przez długi czas i wypluwać z siebie kolejne co ciekawsze formuły, dopóki tylko starczyłoby mu sił. A przecież jego praca nauczyła go nieludzkiej wręcz wytrzymałości.
- Aquassus! - dość, naprawdę już dość? Jeśli tak bardzo męczą cię słowa, słodka Kat, dlaczego nie nabierzesz wody w usta?
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
The member 'Perseus Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
Irytacja. Może Avery nigdy nie był mistrzem w nazywaniu po imieniu swoich uczuć, ale to jedno potrafił zinterpretować bezbłędnie, gdy jego zaklęcie pomknęło bokiem w las niczym rącza łania, zamiast ugodzić Katyę i zmusić ją do zakończenia tej farsy w jedyny słuszny sposób. Nie miał już zamiaru trzymać się teoretycznie przejrzystych zasad kulturalnych pojedynków, bo i kulturę zgubili już gdzieś po drodze, dlatego nim Ollivander miała chociażby cień szansy na skontrowanie i odpowiedzenie na jego atak, uniósł różdżkę ponownie.
- Plumosa! - wykrzyknął, niemalże gotując się ze złości. Każda komórka jego ciała płonęła żywym ogniem, nie marzył o niczym innym niż o tym, by ten ogień poczuła i Katya. Albo przynajmniej dym.
- Plumosa! - wykrzyknął, niemalże gotując się ze złości. Każda komórka jego ciała płonęła żywym ogniem, nie marzył o niczym innym niż o tym, by ten ogień poczuła i Katya. Albo przynajmniej dym.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Czy ich dawna relacja nie mogła wrócić na właściwe tory? Tak po prostu, najzwyczajniej w świecie? Oczywiście, że nie. Byli zbyt charakterni, może nawet zbyt dumni, by po prostu odpuszczać sobie dawne winy. Katya w tym wszystkim była jednak bardziej zdystansowana, bo to jego okłamywała. To on nie znał prawdy i to on miał się jej nigdy nie dowiedzieć. Nie mogła dopuścić do takiego uchybienia, choć może poczułby odrobinę wyrzutów sumienia? Potrafiłby to zrozumieć? Była pewna, że nie, więc kiedy rzucał te swoje czarnomagiczne zaklęcia, uśmiechnęła się tylko gorzko, bo ewidentnie złość przysłaniała mu zdrowy rozsądek. Chciała mu się zaśmiać w twarz, gdyż sama miała ledwie garstkę sił, które utrzymywały ją na równych nogach, a przecież cała irytacja przelawała się też przez jej wygląd, kiedy to włosy raz po raz zmieniały barwę.
-To wszystko? - zapytała bezczelnie, bo chciała go sprowokować. Próbowała dostrzec gniew w jego oczach. Całą lawinę emocji, która zaleje go od wewnątrz i wznieci ogień. Sądziła, że jest w stanie osiągnąć sukces i jak widać - udało się.
Kiedy padło kolejne zaklęcie, które doskonale znała, jeszcze za czasów pracy w Oslo, zdążyła omieść go szybkim spojrzeniem, w którym krył się cały zawód jaki wobec niego żywiła. Smutek przelewał się przez nią, bo dopiero teraz, gdy ledwie mogła oddychać przez urok zaklęcia sprawił, że w jej głowie zaczęły pojawiać się wspomnienia przeszłości. Tej brutalnej, przykrej i przede wszystkim - niezwykle raniącej. Upadła na kolana, kiedy tylko brakło jej tchu, a prawą dłoń starała się złapać za szyję, jakby to cokolwiek miało pomóc. Krztusiła się i nie potrafiła nad tym zapanować, bo otumaniony umysł i odczuwalny lęk przed rychłą śmiercią sprawił, że już nic nie miało żadnej wartości. Nie patrzyła też na Avery'ego, a jedynie próbowała łapczywie złapać powietrze, które było jedyną nadzieją na to, że to się dzisiaj nie skończy. Łzy napłynęły do kącików jej oczu i nie blokowała tego odruchu, bo najzwyczajniej w świecie nie potrafiła oprzytomnieć i wyswobodzić się z pod inkantacji czarnomagicznej, której się dopuścił. Była słaba, wręcz złamana na sto sposobów, bo byłaby gotowa w tym momencie porzucić cąłą maskę pogardy i obojętności, byle zrozumiał. Tą jedną rzecz, której nie wydusiła mu przez lata, ale...
Czy jesteś na to gotowy?
-To wszystko? - zapytała bezczelnie, bo chciała go sprowokować. Próbowała dostrzec gniew w jego oczach. Całą lawinę emocji, która zaleje go od wewnątrz i wznieci ogień. Sądziła, że jest w stanie osiągnąć sukces i jak widać - udało się.
Kiedy padło kolejne zaklęcie, które doskonale znała, jeszcze za czasów pracy w Oslo, zdążyła omieść go szybkim spojrzeniem, w którym krył się cały zawód jaki wobec niego żywiła. Smutek przelewał się przez nią, bo dopiero teraz, gdy ledwie mogła oddychać przez urok zaklęcia sprawił, że w jej głowie zaczęły pojawiać się wspomnienia przeszłości. Tej brutalnej, przykrej i przede wszystkim - niezwykle raniącej. Upadła na kolana, kiedy tylko brakło jej tchu, a prawą dłoń starała się złapać za szyję, jakby to cokolwiek miało pomóc. Krztusiła się i nie potrafiła nad tym zapanować, bo otumaniony umysł i odczuwalny lęk przed rychłą śmiercią sprawił, że już nic nie miało żadnej wartości. Nie patrzyła też na Avery'ego, a jedynie próbowała łapczywie złapać powietrze, które było jedyną nadzieją na to, że to się dzisiaj nie skończy. Łzy napłynęły do kącików jej oczu i nie blokowała tego odruchu, bo najzwyczajniej w świecie nie potrafiła oprzytomnieć i wyswobodzić się z pod inkantacji czarnomagicznej, której się dopuścił. Była słaba, wręcz złamana na sto sposobów, bo byłaby gotowa w tym momencie porzucić cąłą maskę pogardy i obojętności, byle zrozumiał. Tą jedną rzecz, której nie wydusiła mu przez lata, ale...
Czy jesteś na to gotowy?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Właściwe tory, jeśli gdziekolwiek istniały, zostały zgubione już dawno temu, lecz to nie brak jasno wytyczonej drogi ich zgubił, a dzielące ich niewyobrażalne niedopowiedzenie. Może Katya miała jakieś swoje powody do odcięcia się, jednak w oczach Perseusa sam fakt, że pomimo przyjaźni, którą się szczycili, nie była w stanie mu zaufać do tego stopnia, by tymi powodami się podzielić chociaż w jakimś stopniu, był kroplą przelewającą czarę goryczy i ostatnim popchnięciem w kierunku wymazania panny Ollivander ze swojego życiorysu. Raz na zawsze.
Uśmiechnął się kpiąco, słysząc kolejne słowa kobiety. Nie wnikał już w to czy prowokowała go rozmyślnie, czy przypadkowo, to nie miało najmniejszego znaczenia, gdy formułował kolejne głoski, by już po chwili obserwować z beznamiętnym wyrazem twarzy, jak krztusi się i dusi, gdy jej płuca wypełnia gryzący dym. Ani jej padnięcie na kolana, ani łzy napływające automatycznie do oczu nie zrobiły na nim wrażenia, zacisnął mocniej palce na różdżce, wciąż nie przerywając działania zaklęcia i robiąc kilka kroków w jej kierunku. Może gdyby byli sobie prawdziwie obcy, nigdy nawet ze sobą nie rozmawiali, miałby dla niej więcej litości?
- Nigdy więcej nie wchodź mi w drogę - wysyczał, wpatrując się nienawistnym spojrzeniem w ten obraz nędzy i rozpaczy. Wystarczyło by jeszcze paręnaście sekund więcej, by wyzionęła ducha, lecz czy była warta tego zachodu i późniejszych przemyśleń (bo przecież nie wyrzutów sumienia)? Zacisnął usta w wąską linię. Nie, nie była warta. Tak samo jak nie była warta zmarnowanego popołudnia i zszarganych nerwów. - Finite Incantatem - pozwolił jej w końcu zaczerpnąć oddech i cofnął się o krok, mierząc ją wypranym z emocji spojrzeniem. Czy jesteś z siebie dumna, Kat?
Uśmiechnął się kpiąco, słysząc kolejne słowa kobiety. Nie wnikał już w to czy prowokowała go rozmyślnie, czy przypadkowo, to nie miało najmniejszego znaczenia, gdy formułował kolejne głoski, by już po chwili obserwować z beznamiętnym wyrazem twarzy, jak krztusi się i dusi, gdy jej płuca wypełnia gryzący dym. Ani jej padnięcie na kolana, ani łzy napływające automatycznie do oczu nie zrobiły na nim wrażenia, zacisnął mocniej palce na różdżce, wciąż nie przerywając działania zaklęcia i robiąc kilka kroków w jej kierunku. Może gdyby byli sobie prawdziwie obcy, nigdy nawet ze sobą nie rozmawiali, miałby dla niej więcej litości?
- Nigdy więcej nie wchodź mi w drogę - wysyczał, wpatrując się nienawistnym spojrzeniem w ten obraz nędzy i rozpaczy. Wystarczyło by jeszcze paręnaście sekund więcej, by wyzionęła ducha, lecz czy była warta tego zachodu i późniejszych przemyśleń (bo przecież nie wyrzutów sumienia)? Zacisnął usta w wąską linię. Nie, nie była warta. Tak samo jak nie była warta zmarnowanego popołudnia i zszarganych nerwów. - Finite Incantatem - pozwolił jej w końcu zaczerpnąć oddech i cofnął się o krok, mierząc ją wypranym z emocji spojrzeniem. Czy jesteś z siebie dumna, Kat?
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Czego mogła pragnąć Katya, która w tej jednej chwili miała wrażenie, że stoi na wprost obcego człowieka? Kompletnie obcego, z którym nie łączyło jej nigdy nic ponad zwykłe, ukradkowe spojrzenia świadczące o tym, że znają się chociażby z widzenia. Błąd. Byli kiedyś sobie niezwykle bliscy, a już w szczególności wtedy, gdy przebywali w swoim towarzystwie nad wyraz dużo i często. Czy potrafiła zatem uwierzyć, że to wszystko przeminęło i miało nigdy nie wrócić? Tak, teraz już t a k.
Nie czuła palącego bólu, a jedynie podłe uczucie wycieńczenia, które zwiastowało nad wyraz przewidywalny finał. Nie przypuszczała, że wykończyłby ją w tak żenujący sposób, ale przecież oboje byli nieprzewidywalni i sięgali po środki, które miały im ułatwić osiągnięcie celu, a przecież Avery właśnie to dostał. Wiła się u jego stóp, zanosząc się płaczem i brakiem oddechu, który potęgował tylko niemoc i bezradność wobec parszywej sytuacji, w którą dała się zapędzić niczym mały kotek. Nie spodziewała się więc łaski ani tym bardziej litości. Ona by mu jej nie ofiarowała, bo gdyby tylko nadarzyła się okazja do tego, by go zamknąć w Tower, zrobiłaby to bez mrużenia oka, a już w szczególności po dziś. Chciała go jednak upokorzyć i pokazać mu to, co czuła ona kilka lat temu, gdy po raz pierwszy poczuła ból wynikający z podniesienia na nią ręki.
Odetchnęła więc pełną piersią, gdy ukrócił zaklęcie, a zaraz potem podniosła na Perseusza nienawistne spojrzenie, w którym była zawarta cała niechęć, żal, smutek i gniew, który gotowa była wymierzyć w niego. Chciała mieć pewność, że nie zobaczy w jego pięknych tęczówkach dawnego przyjaciela, ale dopóki nie doświadczyłaby tego na własnej skórze, nie mogła podejmować ktycznych osądów, które byłyby tymi ostatecznymi. Przygryzła policzek od środka i gdy wstała na chwiejnych nogach, zbliżyła się do niego, a dzieliły ich raptem centymetry. Zdążyła jeszcze ująć swoją różdżkę, którą dzierżyła w dłoni, a zaraz potem mierzyła się na spojrzenia z obcym sobie człowiekiem.
-Sześć lat temu - zaczęła powoli, a szept, ktory wydobył się spomiędzy karminowych warg zdawał się ledwie docierać do uszu mężczyzny. -Kiedy sądziłam, że jesteś mi bliższy niż ktokolwiek, że mogłabym coś czuć względem ciebie, stało się coś - o czym nigdy miałeś się nie dowiedzieć - powiedziała przez zaciśnięte zęby, a wracanie we wspomnieniach do tego było nad wyraz trudne i bolesne. Przyglądała mu się i choćby zaczął oponować - nie zamierzała kończyć. -Chroniłam ten sekret długimi miesiącami, a już w szczególności wtedy, gdy mój ojciec wysłał do twojego list. Było w nim jasno powiedziane, że masz się do mnie nie zbliżać, bo waśń płynąca po obu stronach zdawałą się być zbyt ogromna, by szczenięca przyjaźń miała szansę przetrwać - paląca i przykra reminiscencja tworzyła w dziewczynie ogromną wyrwę, a szczerość, na którą się odważyła właśnie w tym momencie zdawała się być na tyle duża, że Ollivander nie blokowało już nic. A już na pewno nie strach. -Ty jednak pisałeś listy pomimo, że prosiłam żebyś wytrzymał do rozpoczęcia roku, ale kiedy zamilkłam - nie poszedłeś w moje ślady i wiesz jak bolał pierwszy policzek, który mi wymierzono za twoją sowę, która przyniosła kolejny świstek pergaminu? - zapytała, pomimo że nie chciała słyszeć odpowiedzi. Była nazbyt oczywista. Spuściła na moment wzrok, a prawa dłoń mimowolnie powędrowała do policzka Perseusza, który ledwie musnęła opuszkami palców. -Ja jednak dalej nie pisałam, bo wierzyłam, że któregoś dnia zapomnisz, ale... Nie zrobiłeś tego, a ja z każdym kolejnym listem musiałam zmagać się z wypełniającym moje ciało bólem. Dopiero kiedy nie miałam siły stać na własnych nogach - przyszło wybawienie, bo ty zaprzestałeś wysyłania tego zbitku słów o tęsknoście, o proszeniu i domaganiu się prawdy... - szepnęła i cofnęła mimowolnie rękę, a jej oczy zaszkliły się niebezpiecznie, choć nie zamierzała już płakać. -Właśnie dlatego odsunęłam się od ciebie, żebyś nie musiał wiedzieć jak zostałam upokorzona, gdy mój ojciec odnalazł w sile ukojenie dla swoich zszarganych nerwów, a teraz śmiesz mi mówić, że to ja jestem tchórzem? Że to wszystko to moja wina, bo nie potrafiłeś dać mi czasu, o który tak prosiłam? Jak możesz być aż takim egoistą? - warknęła przez zaciśnięte zęby i cofnęła się już całkiem, a gdy odwróciła się na pięcie, poczęła iść w swoją stronę - jak gdyby nigdy nic. Po kilku krokach odwróciła się jednak w stronę Persa, nieco bokiem, by dostrzegł jej profil. -Zatem - nigdy - szepnęła pod nosem, a emocje zalały ją bez reszty, bo musiała zdecydować się na szybki ruch, którym była teleportacja. Potrzebowała samotności. Tej jedynej, prawdziwej i niepowtarzalnej.
/zt K.
Nie czuła palącego bólu, a jedynie podłe uczucie wycieńczenia, które zwiastowało nad wyraz przewidywalny finał. Nie przypuszczała, że wykończyłby ją w tak żenujący sposób, ale przecież oboje byli nieprzewidywalni i sięgali po środki, które miały im ułatwić osiągnięcie celu, a przecież Avery właśnie to dostał. Wiła się u jego stóp, zanosząc się płaczem i brakiem oddechu, który potęgował tylko niemoc i bezradność wobec parszywej sytuacji, w którą dała się zapędzić niczym mały kotek. Nie spodziewała się więc łaski ani tym bardziej litości. Ona by mu jej nie ofiarowała, bo gdyby tylko nadarzyła się okazja do tego, by go zamknąć w Tower, zrobiłaby to bez mrużenia oka, a już w szczególności po dziś. Chciała go jednak upokorzyć i pokazać mu to, co czuła ona kilka lat temu, gdy po raz pierwszy poczuła ból wynikający z podniesienia na nią ręki.
Odetchnęła więc pełną piersią, gdy ukrócił zaklęcie, a zaraz potem podniosła na Perseusza nienawistne spojrzenie, w którym była zawarta cała niechęć, żal, smutek i gniew, który gotowa była wymierzyć w niego. Chciała mieć pewność, że nie zobaczy w jego pięknych tęczówkach dawnego przyjaciela, ale dopóki nie doświadczyłaby tego na własnej skórze, nie mogła podejmować ktycznych osądów, które byłyby tymi ostatecznymi. Przygryzła policzek od środka i gdy wstała na chwiejnych nogach, zbliżyła się do niego, a dzieliły ich raptem centymetry. Zdążyła jeszcze ująć swoją różdżkę, którą dzierżyła w dłoni, a zaraz potem mierzyła się na spojrzenia z obcym sobie człowiekiem.
-Sześć lat temu - zaczęła powoli, a szept, ktory wydobył się spomiędzy karminowych warg zdawał się ledwie docierać do uszu mężczyzny. -Kiedy sądziłam, że jesteś mi bliższy niż ktokolwiek, że mogłabym coś czuć względem ciebie, stało się coś - o czym nigdy miałeś się nie dowiedzieć - powiedziała przez zaciśnięte zęby, a wracanie we wspomnieniach do tego było nad wyraz trudne i bolesne. Przyglądała mu się i choćby zaczął oponować - nie zamierzała kończyć. -Chroniłam ten sekret długimi miesiącami, a już w szczególności wtedy, gdy mój ojciec wysłał do twojego list. Było w nim jasno powiedziane, że masz się do mnie nie zbliżać, bo waśń płynąca po obu stronach zdawałą się być zbyt ogromna, by szczenięca przyjaźń miała szansę przetrwać - paląca i przykra reminiscencja tworzyła w dziewczynie ogromną wyrwę, a szczerość, na którą się odważyła właśnie w tym momencie zdawała się być na tyle duża, że Ollivander nie blokowało już nic. A już na pewno nie strach. -Ty jednak pisałeś listy pomimo, że prosiłam żebyś wytrzymał do rozpoczęcia roku, ale kiedy zamilkłam - nie poszedłeś w moje ślady i wiesz jak bolał pierwszy policzek, który mi wymierzono za twoją sowę, która przyniosła kolejny świstek pergaminu? - zapytała, pomimo że nie chciała słyszeć odpowiedzi. Była nazbyt oczywista. Spuściła na moment wzrok, a prawa dłoń mimowolnie powędrowała do policzka Perseusza, który ledwie musnęła opuszkami palców. -Ja jednak dalej nie pisałam, bo wierzyłam, że któregoś dnia zapomnisz, ale... Nie zrobiłeś tego, a ja z każdym kolejnym listem musiałam zmagać się z wypełniającym moje ciało bólem. Dopiero kiedy nie miałam siły stać na własnych nogach - przyszło wybawienie, bo ty zaprzestałeś wysyłania tego zbitku słów o tęsknoście, o proszeniu i domaganiu się prawdy... - szepnęła i cofnęła mimowolnie rękę, a jej oczy zaszkliły się niebezpiecznie, choć nie zamierzała już płakać. -Właśnie dlatego odsunęłam się od ciebie, żebyś nie musiał wiedzieć jak zostałam upokorzona, gdy mój ojciec odnalazł w sile ukojenie dla swoich zszarganych nerwów, a teraz śmiesz mi mówić, że to ja jestem tchórzem? Że to wszystko to moja wina, bo nie potrafiłeś dać mi czasu, o który tak prosiłam? Jak możesz być aż takim egoistą? - warknęła przez zaciśnięte zęby i cofnęła się już całkiem, a gdy odwróciła się na pięcie, poczęła iść w swoją stronę - jak gdyby nigdy nic. Po kilku krokach odwróciła się jednak w stronę Persa, nieco bokiem, by dostrzegł jej profil. -Zatem - nigdy - szepnęła pod nosem, a emocje zalały ją bez reszty, bo musiała zdecydować się na szybki ruch, którym była teleportacja. Potrzebowała samotności. Tej jedynej, prawdziwej i niepowtarzalnej.
/zt K.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Krew huczała mu natrętnie w uszach, a każda sekunda wyciągała się nieznośnie, gdy wbijał z Katyę czujne spojrzenie lodowatych tęczówek, nie pamiętając już zupełnie kiedy ostatni raz patrzył na nią w sposób inny niż teraz - ani nie pamiętając powodów, dla których kiedykolwiek miałby patrzeć inaczej. Absurdalność tej sytuacji, absurdalność całego tego popołudnia, sięgnęła już zenitu, przekraczając granice ludzkiego pojęcia, dlatego też Avery nie starał się nawet zapędzić ostatnich kilkunastu lub kilkudziesięciu minut w rejony rozumienia. Czuł rozczarowanie; chociaż już wcześniej miał poważne wątpliwości co do zdrowia psychicznego panny Ollivander, notorycznie brukającej tytuł szlachecki (który, całe szczęście, jeśli zawierzyć powszechnym informacjom, miał niedługo opuścić jej imię razem z nazwiskiem), teraz uzyskał ostateczny dowód do poparcia swojej teorii o jej niezrównoważeniu i rozchwianiu emocjonalnym, które osiągało niebezpieczny poziom. Czy nie była wszak aurorem, który bez powodu zaatakował cywila? Czy na tego rodzaju postępowanie nie istniały stosowne paragrafy, określające jednoznacznie postępowanie dyscyplinarne w podobnych przypadkach? Czy Katya naprawdę była aż tak szalona, by dla paru zaledwie uszczypliwych słów odrzucić wszystko lekką ręką?
Uniósł butnie podbródek, mierząc podnoszącą się z ziemi kobietę z w pełni uzasadnioną wyższością - gdyby nie jego łaskawość, nie byłoby jej stać ani na silenie się na groźne spojrzenia, ani nawet na histeryczne falowanie klatki piersiowej, a w jej martwych oczach już nigdy nie błysnęłoby żadne echo emocji. Nie cofnął się ani o krok, bo i po co? Po tym, co przeszła, nie byłaby nawet w stanie ponowić swojej popisowej sztuczki z wiadrem wody. Stał niewzruszony naprzeciwko Katyi, której nie poznawał już od tak dawna, że aż łatwiej było uznać, że nigdy nie znał jej prawdziwie, lecz mimo wszystko nie przerywał jej wielce wzruszającej tyrady. Nie miał ochoty już strzępić sobie języka i wdawać się w kolejne słowne utarczki, milczał więc jak zaklęty, pozwalając sobie na kpiący uśmiech, który tylko stopniowo się poszerzał. Wyjaśnienie? Po tak długim czasie? W takich okolicznościach? Dobre sobie.
Czy w jego sercu powinny zadrgać wszystkie wrażliwe struny, wygrywając smutną melodię współczucia? To przecież było mu obce, a już na pewno nie znajdował go dla stojącej przed nim czarownicy, silącej się nagle na szczerość. Zadziwiające, jak skutecznie niektóre zaklęcia potrafiły rozwiązywać języki - chociaż tym razem był to jedynie niechciany skutek uboczny. Ani jeden mięsień na twarzy Perseusa nie poruszył się niekontrolowanie, ciśnienie nie skoczyło mu gwałtownie, krew nie odpłynęła do stóp. Słuchał historii, jednej z miliona, jakie usłyszał w swoim życiu i tylko dobre wychowanie powstrzymywało go przed tym, by nie odebrać Ollivander komfortu zakończenia litanii gorzkich żalów poprzez odwrócenie się na pięcie i deportowanie do domu.
- Myślisz, że jesteś jedyną, która nie mieszka w pałacu z waty cukrowej? Otwórz oczy, tak wygląda szara codzienność, nie rób z siebie ofiary - wtrącił oschle, nie potrafiąc już dłużej zignorować dramatyzmu, którym Katya tak namiętnie próbowała go karmić, mimo tego, że tak dobitnie dawał jej odczuć, że nie był głodny. Próbując powalić go na ziemię samym spojrzeniem, mając na głowie dorodne poroże, wyglądała niedorzecznie, lecz, wciąż, to jej słowa były największą farsą. Naprawdę próbowała mu wmówić, że jest winny przemocy domowej w jej rodzinnej posiadłości? Automatycznie uniósł dłoń, by pochwycić w palce jej nadgarstek i odsunąć od swojej twarzy, jakby sam jej dotyk przyprawiał go o skręt wnętrzności. Nie rozumiał tego miękkiego gestu, nie w tych okolicznościach, nie w zestawieniu z tymi słowami, nie w jej wykonaniu. Nie chciał rozumieć. - Żaden z twoich listów zapewne nie opuścił nawet Lancashire - prychnął, nie mając zamiaru ponosić ani odrobiny odpowiedzialności za zamierzchłe nieszczęścia utrapionej szlachcianki - i nie kłamał, sowa Katyi nie dotarła do niego już ani razu od umoralniającej dyskusji z rodzicielami. Ale czy nie było logicznym to, że apodyktyczny lord Ollivander oprócz regularnego wybijania z głowy swojej latorośli pomysłu kontaktowania się z młodym Averym, zadba również o to, by ta już nigdy więcej nie wysłała potajemnie żadnego nieodpowiedniego listu? - Chociaż może korespondowałaś z kimś innym, skoro twierdzisz, że pisałem o tęsknocie i o proszeniu - dodał, a w jego oczach zaiskrzyła złość. Ile jeszcze bzdur będzie próbowała mu wmówić? W jak wielkim zakłamaniu tkwiła? Wyciągnął z kieszeni płaszcza paczkę papierosów i jak gdyby nigdy nic, wsunął używkę między zęby, by już po chwili nonszalancko owiać swą, dopomóż Merlinie, towarzyszkę chmurą papierosowego dymu. Może wciąż mało jej było gryzącej substancji w płucach? - To za mało i za późno - po co więc tak rozpaczliwie się produkujesz, naiwna Kat? - Jesteś tchórzem - jesteś, nie wątp w to ani przez chwilę. - Powrót po paru latach uciekania, trzaskanie dziecięcymi zaklęciami czy próbowanie wzbudzenia we mnie wyrzutów sumienia nie czyni z ciebie bohaterki, nie bądź w błędzie - chociaż w chwili obecnej wydajesz się być jednym wielkim chodzącym błędem. Egoista? To miało go dotknąć do żywego? Urazić? Zasmucić? Zawstydzić? Czy jakiekolwiek słowo padające z jej ust mogłoby odnieść taki skutek? Zaciągnął się papierosem po raz kolejny, tracąc resztki zainteresowania osobą panny Ollivander na rzecz kontemplowania rozżarzonej końcówki niedopałka. - Uważaj przy teleportacji, rozszczepienia to paskudna sprawa - rzucił w ramach pożegnania w kierunku zwróconej do niego profilem rogatej sylwetki, wypuszczając z płuc kolejny szarawy obłok. Czy ledwo co poddana wpływowi wyczerpujących, czarnomagicznych zaklęć, rozedrgana do granic możliwości, była w stanie dostatecznie się skoncentrować? Zrywałby boki ze śmiechu, gdyby okazało się, że wielka pani auror nie jest w stanie obronić się przed własnym, odbitym zaklęciem - ani wrócić do domu w jednym kawałku.
Ze swoistego rodzaju namaszczeniem dopalił papierosa, dopiero teraz oddychając całą piersią i chłonąc kojące otoczenie każdym skrawkiem ciała. Upragniony spokój wydawał się być jednak odległy i nierealny, dlatego gdy tylko zakończył rytualne przytruwanie się, charakterystyczny trzask obwieścił koniec wizyty w Sligachan. W najbliższym czasie nie zamierzał tu wracać.
| zt
Uniósł butnie podbródek, mierząc podnoszącą się z ziemi kobietę z w pełni uzasadnioną wyższością - gdyby nie jego łaskawość, nie byłoby jej stać ani na silenie się na groźne spojrzenia, ani nawet na histeryczne falowanie klatki piersiowej, a w jej martwych oczach już nigdy nie błysnęłoby żadne echo emocji. Nie cofnął się ani o krok, bo i po co? Po tym, co przeszła, nie byłaby nawet w stanie ponowić swojej popisowej sztuczki z wiadrem wody. Stał niewzruszony naprzeciwko Katyi, której nie poznawał już od tak dawna, że aż łatwiej było uznać, że nigdy nie znał jej prawdziwie, lecz mimo wszystko nie przerywał jej wielce wzruszającej tyrady. Nie miał ochoty już strzępić sobie języka i wdawać się w kolejne słowne utarczki, milczał więc jak zaklęty, pozwalając sobie na kpiący uśmiech, który tylko stopniowo się poszerzał. Wyjaśnienie? Po tak długim czasie? W takich okolicznościach? Dobre sobie.
Czy w jego sercu powinny zadrgać wszystkie wrażliwe struny, wygrywając smutną melodię współczucia? To przecież było mu obce, a już na pewno nie znajdował go dla stojącej przed nim czarownicy, silącej się nagle na szczerość. Zadziwiające, jak skutecznie niektóre zaklęcia potrafiły rozwiązywać języki - chociaż tym razem był to jedynie niechciany skutek uboczny. Ani jeden mięsień na twarzy Perseusa nie poruszył się niekontrolowanie, ciśnienie nie skoczyło mu gwałtownie, krew nie odpłynęła do stóp. Słuchał historii, jednej z miliona, jakie usłyszał w swoim życiu i tylko dobre wychowanie powstrzymywało go przed tym, by nie odebrać Ollivander komfortu zakończenia litanii gorzkich żalów poprzez odwrócenie się na pięcie i deportowanie do domu.
- Myślisz, że jesteś jedyną, która nie mieszka w pałacu z waty cukrowej? Otwórz oczy, tak wygląda szara codzienność, nie rób z siebie ofiary - wtrącił oschle, nie potrafiąc już dłużej zignorować dramatyzmu, którym Katya tak namiętnie próbowała go karmić, mimo tego, że tak dobitnie dawał jej odczuć, że nie był głodny. Próbując powalić go na ziemię samym spojrzeniem, mając na głowie dorodne poroże, wyglądała niedorzecznie, lecz, wciąż, to jej słowa były największą farsą. Naprawdę próbowała mu wmówić, że jest winny przemocy domowej w jej rodzinnej posiadłości? Automatycznie uniósł dłoń, by pochwycić w palce jej nadgarstek i odsunąć od swojej twarzy, jakby sam jej dotyk przyprawiał go o skręt wnętrzności. Nie rozumiał tego miękkiego gestu, nie w tych okolicznościach, nie w zestawieniu z tymi słowami, nie w jej wykonaniu. Nie chciał rozumieć. - Żaden z twoich listów zapewne nie opuścił nawet Lancashire - prychnął, nie mając zamiaru ponosić ani odrobiny odpowiedzialności za zamierzchłe nieszczęścia utrapionej szlachcianki - i nie kłamał, sowa Katyi nie dotarła do niego już ani razu od umoralniającej dyskusji z rodzicielami. Ale czy nie było logicznym to, że apodyktyczny lord Ollivander oprócz regularnego wybijania z głowy swojej latorośli pomysłu kontaktowania się z młodym Averym, zadba również o to, by ta już nigdy więcej nie wysłała potajemnie żadnego nieodpowiedniego listu? - Chociaż może korespondowałaś z kimś innym, skoro twierdzisz, że pisałem o tęsknocie i o proszeniu - dodał, a w jego oczach zaiskrzyła złość. Ile jeszcze bzdur będzie próbowała mu wmówić? W jak wielkim zakłamaniu tkwiła? Wyciągnął z kieszeni płaszcza paczkę papierosów i jak gdyby nigdy nic, wsunął używkę między zęby, by już po chwili nonszalancko owiać swą, dopomóż Merlinie, towarzyszkę chmurą papierosowego dymu. Może wciąż mało jej było gryzącej substancji w płucach? - To za mało i za późno - po co więc tak rozpaczliwie się produkujesz, naiwna Kat? - Jesteś tchórzem - jesteś, nie wątp w to ani przez chwilę. - Powrót po paru latach uciekania, trzaskanie dziecięcymi zaklęciami czy próbowanie wzbudzenia we mnie wyrzutów sumienia nie czyni z ciebie bohaterki, nie bądź w błędzie - chociaż w chwili obecnej wydajesz się być jednym wielkim chodzącym błędem. Egoista? To miało go dotknąć do żywego? Urazić? Zasmucić? Zawstydzić? Czy jakiekolwiek słowo padające z jej ust mogłoby odnieść taki skutek? Zaciągnął się papierosem po raz kolejny, tracąc resztki zainteresowania osobą panny Ollivander na rzecz kontemplowania rozżarzonej końcówki niedopałka. - Uważaj przy teleportacji, rozszczepienia to paskudna sprawa - rzucił w ramach pożegnania w kierunku zwróconej do niego profilem rogatej sylwetki, wypuszczając z płuc kolejny szarawy obłok. Czy ledwo co poddana wpływowi wyczerpujących, czarnomagicznych zaklęć, rozedrgana do granic możliwości, była w stanie dostatecznie się skoncentrować? Zrywałby boki ze śmiechu, gdyby okazało się, że wielka pani auror nie jest w stanie obronić się przed własnym, odbitym zaklęciem - ani wrócić do domu w jednym kawałku.
Ze swoistego rodzaju namaszczeniem dopalił papierosa, dopiero teraz oddychając całą piersią i chłonąc kojące otoczenie każdym skrawkiem ciała. Upragniony spokój wydawał się być jednak odległy i nierealny, dlatego gdy tylko zakończył rytualne przytruwanie się, charakterystyczny trzask obwieścił koniec wizyty w Sligachan. W najbliższym czasie nie zamierzał tu wracać.
| zt
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
|28 kwiecień
Nie mógł się doczekać ich ponownego spotkania. Niefortunne wydarzenia w Przytułku odeszły w niepamięć pozostawiając go z jedną, wielką pustką w głowie. Skoro wtedy jej nie odstraszył, to już chyba niczym tego nie będzie wstanie dokonać. Naprawdę polubił Grace. Jest miła, serdeczna, zabawna i ambitna. Wertując jej już poznane cechy charakteru nie mógł znaleźć żadnych negatywów. Ewidentnie był nią oczarowany, choć sam nie zdawał sobie jeszcze z tego do końca sprawy.
Pomysł wypadu na wyspę Skye wpadł mu do głowy jeszcze w czasie oglądania tańca Lunaballi. Z jakiegoś powodu chciał zabierać Grace tylko w wyjątkowe miejsca, a nie tak oklepane jakie proponował mu Raiden. Grace dużo podróżuje, więc automatycznie uznał, że tego typu wyprawa powinna jej się spodobać.
Czekał na dwudziestego ósmego kwietnia niczym jak na gwiazdkę odliczając kolejne dni. Poprosił Peony o przygotowanie im małego prowiantu na drogę. Jeśli chodziło o gotowanie posiadał niestety dwie lewe ręce, więc wolał, aby zajęła się tym osoba choć trochę kompetentna, a co, jak co, ale jego siostra na jedzeniu się akurat znała skoro musiała wykarmić jego, Nate'a i sporadycznie Raidena.
Z samego rana zjawił się u Grace nie zdradzając jej, do ostatecznego momentu choćby słowa o celu podróży. Wyspa Skye była wspaniałym miejscem, pięknym o każdej porze roku. Ich celem miały być góry Cuillin, które o dziwo udało im się dość szybko pokonać. Ich tempo nie zmieniało jednak czasu podróży. Droga była może mało wymagająca, ale jednak dość długa, a tym bardziej w ich przypadku, gdy robili sobie dość często przerwy. Nie, aby odpocząć oczywiście, tylko po to, aby nacieszyć się tym miejscem tętniącym życiem. Nie brakowało tu wielu nowych dla jego oka gatunków roślin, a i zwierzęta można było napotkać niemal na każdym kroku.
Było późne popołudnie, gdy usatysfakcjonowani ze swojego małego osiągnięcia szli właśnie w stronę mostu w Sligachan, by móc tam odpocząć i coś zjeść.
- Zmęczona? - Zapytał sam dobrze czując aktualnie wagę tego słowa. I choć faktycznie był padnięty, to i tak uśmiech przez całą ich wyprawę nie schodził mu z twarzy.
Nie mógł się doczekać ich ponownego spotkania. Niefortunne wydarzenia w Przytułku odeszły w niepamięć pozostawiając go z jedną, wielką pustką w głowie. Skoro wtedy jej nie odstraszył, to już chyba niczym tego nie będzie wstanie dokonać. Naprawdę polubił Grace. Jest miła, serdeczna, zabawna i ambitna. Wertując jej już poznane cechy charakteru nie mógł znaleźć żadnych negatywów. Ewidentnie był nią oczarowany, choć sam nie zdawał sobie jeszcze z tego do końca sprawy.
Pomysł wypadu na wyspę Skye wpadł mu do głowy jeszcze w czasie oglądania tańca Lunaballi. Z jakiegoś powodu chciał zabierać Grace tylko w wyjątkowe miejsca, a nie tak oklepane jakie proponował mu Raiden. Grace dużo podróżuje, więc automatycznie uznał, że tego typu wyprawa powinna jej się spodobać.
Czekał na dwudziestego ósmego kwietnia niczym jak na gwiazdkę odliczając kolejne dni. Poprosił Peony o przygotowanie im małego prowiantu na drogę. Jeśli chodziło o gotowanie posiadał niestety dwie lewe ręce, więc wolał, aby zajęła się tym osoba choć trochę kompetentna, a co, jak co, ale jego siostra na jedzeniu się akurat znała skoro musiała wykarmić jego, Nate'a i sporadycznie Raidena.
Z samego rana zjawił się u Grace nie zdradzając jej, do ostatecznego momentu choćby słowa o celu podróży. Wyspa Skye była wspaniałym miejscem, pięknym o każdej porze roku. Ich celem miały być góry Cuillin, które o dziwo udało im się dość szybko pokonać. Ich tempo nie zmieniało jednak czasu podróży. Droga była może mało wymagająca, ale jednak dość długa, a tym bardziej w ich przypadku, gdy robili sobie dość często przerwy. Nie, aby odpocząć oczywiście, tylko po to, aby nacieszyć się tym miejscem tętniącym życiem. Nie brakowało tu wielu nowych dla jego oka gatunków roślin, a i zwierzęta można było napotkać niemal na każdym kroku.
Było późne popołudnie, gdy usatysfakcjonowani ze swojego małego osiągnięcia szli właśnie w stronę mostu w Sligachan, by móc tam odpocząć i coś zjeść.
- Zmęczona? - Zapytał sam dobrze czując aktualnie wagę tego słowa. I choć faktycznie był padnięty, to i tak uśmiech przez całą ich wyprawę nie schodził mu z twarzy.
Aspen Sprout
Zawód : Funkcjonariusz policji
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
"Every Night & every Morn
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Widzieli się ledwie sześć dni temu, a czuła się, jakby minęło o wiele więcej czasu. Opis tego, co działo się przez ostatnie dni, można pięknie podsumować licznymi sentencjami na temat nieprzewidywalności losu ludzkiego. A miało być tak niewinnie, sama mówiła mu, że nadchodzący tydzień będzie dość spokojny. Zamiast tego czekało ją wiele lekcji, a pierwsza jaka nasuwała się na myśl, to aby nie zakładać niczego z góry, bowiem nie mogła wiedzieć, co czeka za kolejnym rogiem. Kto by się przecież spodziewał, że niewinne wyjście w celu zakupienia książki, może się zakończyć wielką przygodą? Z pewnością nie ona - nawet książki jej babci nie wpłynęły na nią w takim stopniu, by szukać tak wielkich przeżyć. Okazało się jednak, że od tego kwietnia będzie inaczej patrzeć na wszystko dookoła niej - wystarczyło dotknięcie książek, by trafić do świata baśni, w którym musiała (wraz z innymi wybrańcami) uratować Barda Beedle i świat przez niego stworzony. Cała historia skończyła się dla niej dość dobrze, po wszystkim zaś pozostało przyjemne wspomnienie i pamiątki, które już od zawsze miały jej przypominać o niezwykłościach z krainy baśni. Wszystko to jednak sprawiło, że Grace najbardziej w świecie potrzebowała tego spotkania, które miało być jednoczesnym ściągnięciem na ziemię i wybicie się trzy metry ponad niebo. Spotkania z Aspenem zawierały w sobie zarówno pierwiastek normalności, jak i coś niezwykłego, bajkowego. Wiedziała, że to nadchodzące też takie będzie.
Szybko przekonała się, iż ani trochę się nie myliła. Nie oczekiwała od mężczyzny wymyślnych spotkań, a jednak wymyślony przez Spruta plan spotkania, przerósł jej najśmielsze oczekiwania. Z roziskrzonymi oczami podziwiała wszystko, co działo się dookoła nich. Naturalnie pojawiające się zwierzęta przykuwały dość dużą część jej uwagi, starała się jednak nie dać ponieść ich urokowi. Tego dnia chciała skupić się przede wszystkim na towarzyszu, co, w jej mniemaniu, udawało jej się dość dobrze.
Właśnie dochodzili do dość okazałego mostu, który momentalnie przywiódł jej na myśl postać Beedle. Słyszała o tym miejscu i to ponoć on został stworzony przez braci z jego opowieści. Przez chwilę zastanawiała się, czy ten sam tutaj był. Nie odpowiedziała jednak, słysząc pytanie Aspena.
- Może odrobinę - przyznała, posyłając w jego kierunku pogodny uśmiech. - Ale gdybym miała jeszcze raz to wszystko przejść w tak miłym towarzystwie, zrobiłabym to jeszcze raz.
Szybko przekonała się, iż ani trochę się nie myliła. Nie oczekiwała od mężczyzny wymyślnych spotkań, a jednak wymyślony przez Spruta plan spotkania, przerósł jej najśmielsze oczekiwania. Z roziskrzonymi oczami podziwiała wszystko, co działo się dookoła nich. Naturalnie pojawiające się zwierzęta przykuwały dość dużą część jej uwagi, starała się jednak nie dać ponieść ich urokowi. Tego dnia chciała skupić się przede wszystkim na towarzyszu, co, w jej mniemaniu, udawało jej się dość dobrze.
Właśnie dochodzili do dość okazałego mostu, który momentalnie przywiódł jej na myśl postać Beedle. Słyszała o tym miejscu i to ponoć on został stworzony przez braci z jego opowieści. Przez chwilę zastanawiała się, czy ten sam tutaj był. Nie odpowiedziała jednak, słysząc pytanie Aspena.
- Może odrobinę - przyznała, posyłając w jego kierunku pogodny uśmiech. - Ale gdybym miała jeszcze raz to wszystko przejść w tak miłym towarzystwie, zrobiłabym to jeszcze raz.
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dzień pomału się kończył, a niebo pomału przybierało pomarańczową barwę, co uzmysłowiło go w tym, że wybrał chyba dobre miejsce. teraz już nie żałował, ze nie posłuchał się Raidena i nie zabrał dziewczyny do restauracji, bądź do kina. Grace była wyjątkowa i do takich miejsc chce ją zabierać.
Wychował się na baśniach Barda Beedle. Mieli jego książkę w domu, niestety tylko jeden egzemplarz, który po przewinieniu się przez tyle rąk jest dziś dość mocno sfatygowany. I choć na zewnątrz wygląda paskudnie, to w środku skrywa wiele, wspaniałych historii. Ciekawe czy ten most faktycznie był związany w jakikolwiek sposób z baśnią... możliwe, że faktycznie to miejsce było inspiracją dla autora, może zbieżności między nim, a historią są przypadkowe, albo może faktycznie światu ukazanemu w opowieści było bliżej do historii, aniżeli do legendy? Raczej nikt się już tego nie dowie.
- Nie schlebiaj mi tak, bo się jeszcze przyzwyczaję i będziesz musiała robić to częściej. - Zerknął na nią, aby skierować swój wzrok ponownie przed siebie i to co pojawiło się na ich drodze. Doszli nareszcie do mostu. Podeszli jeszcze bliżej nie wchodząc jednak na niego. Musiałby skłamać jeśli powiedziałby, że słowa Grace nie połechtały go lekko po dumie. W takim towarzystwie to i on mógłby spędzać niemal całe dnie.
- Lepiej nie wpadnij do tej rzeki, bo nie będę miał nawet co włożyć w tą paczkę dla krewnych. -Zaśmiał się obserwując przez chwilę porywisty nurt rzeki. Nawet będąc czarodziejem odratowanie się po wpadnięciu do niego mogłoby zakończyć się fiaskiem. Dlatego będzie lepiej, jeśli nie będą w tej rzece próbować pływać.
Odwrócił się w kierunku Grace patrząc na nią przez dłuższą chwilę. Następnie uśmiechnął się półgębkiem wyciągając w jej kierunku prawą dłoń.
- Ufasz mi? - Specjalnie powtórzył jej słowa z ich ostatniego spotkania. Wtedy odpowiedział jej bez najmniejszego zawahania. Czyżby był zbyt ufny? Praca oduczyła go bycia takim człowiekiem, ale jednak Grace... z nią było inaczej. Gdy tylko zobaczył ją wtedy w Pubie chciał być jak najbliżej niej. To uczucie jednak z każdym ich spotkaniem zamiast znikać, to się potęgowało. Chciał ją jak najlepiej poznać. Z tej strony, z której jeszcze nikt nie miał okazji. Prawdziwą Grace. Nie rozumiał skąd dokładnie brały się jego uczucia i jaką tak naprawdę przybierały one postać. Wiedział jednak, że chce, aby ten dzień trwał jak najdłużej.
Wychował się na baśniach Barda Beedle. Mieli jego książkę w domu, niestety tylko jeden egzemplarz, który po przewinieniu się przez tyle rąk jest dziś dość mocno sfatygowany. I choć na zewnątrz wygląda paskudnie, to w środku skrywa wiele, wspaniałych historii. Ciekawe czy ten most faktycznie był związany w jakikolwiek sposób z baśnią... możliwe, że faktycznie to miejsce było inspiracją dla autora, może zbieżności między nim, a historią są przypadkowe, albo może faktycznie światu ukazanemu w opowieści było bliżej do historii, aniżeli do legendy? Raczej nikt się już tego nie dowie.
- Nie schlebiaj mi tak, bo się jeszcze przyzwyczaję i będziesz musiała robić to częściej. - Zerknął na nią, aby skierować swój wzrok ponownie przed siebie i to co pojawiło się na ich drodze. Doszli nareszcie do mostu. Podeszli jeszcze bliżej nie wchodząc jednak na niego. Musiałby skłamać jeśli powiedziałby, że słowa Grace nie połechtały go lekko po dumie. W takim towarzystwie to i on mógłby spędzać niemal całe dnie.
- Lepiej nie wpadnij do tej rzeki, bo nie będę miał nawet co włożyć w tą paczkę dla krewnych. -Zaśmiał się obserwując przez chwilę porywisty nurt rzeki. Nawet będąc czarodziejem odratowanie się po wpadnięciu do niego mogłoby zakończyć się fiaskiem. Dlatego będzie lepiej, jeśli nie będą w tej rzece próbować pływać.
Odwrócił się w kierunku Grace patrząc na nią przez dłuższą chwilę. Następnie uśmiechnął się półgębkiem wyciągając w jej kierunku prawą dłoń.
- Ufasz mi? - Specjalnie powtórzył jej słowa z ich ostatniego spotkania. Wtedy odpowiedział jej bez najmniejszego zawahania. Czyżby był zbyt ufny? Praca oduczyła go bycia takim człowiekiem, ale jednak Grace... z nią było inaczej. Gdy tylko zobaczył ją wtedy w Pubie chciał być jak najbliżej niej. To uczucie jednak z każdym ich spotkaniem zamiast znikać, to się potęgowało. Chciał ją jak najlepiej poznać. Z tej strony, z której jeszcze nikt nie miał okazji. Prawdziwą Grace. Nie rozumiał skąd dokładnie brały się jego uczucia i jaką tak naprawdę przybierały one postać. Wiedział jednak, że chce, aby ten dzień trwał jak najdłużej.
Aspen Sprout
Zawód : Funkcjonariusz policji
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
"Every Night & every Morn
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Most w Sligachan, wyspa Skye
Szybka odpowiedź