Kuchnia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Kuchnia
Pomieszczenie będące uciechą dla wszystkich łakomczuszków mieszkających w posiadłości Prewettów. Przestrzenna, oświetlona, zadbana i utrzymana w idealnej czystości. To właśnie w kuchni przygotowywane są te wszystkie pyszności zdobiące później stół ich jadalni. Mówi się, że przekroczone próg kuchni potrawy nigdy nie smakują źle, a wszyscy goście Prewettów długo nie potrafią zapomnieć o pysznościach tam przygotowywanym.
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Parę lat temu, gdy Lorraine przemierzała jeszcze dumnie korytarze Akademii usłyszała, że życie to tylko tkanina przyzwyczajeń. Wtedy wydawało jej się, że rozumie doskonale te słowa podpierając się przykładem własnego przyzwyczajenia się do murów Akademii. To nie było łatwe. Znaleźć się w obcym świecie, przy obcych ludziach. Teraz jednak wiedziała, że jej myślenie o życiu w tamtym okresie było płytkie. Nasze przyzwyczajenia są zależne tylko od siły sytuacji w jakiej aktualnie przyszło nam się znaleźć. Lorraine przyzwyczaiła się już do życia w złym świecie i nic nie zwiastowało poprawy. Przyzwyczaiła się do paniki i niepewności wewnętrznie wiedząc, że właśnie takie będzie ich życie. Pomimo tej całej negatywnej otoczki nie zgubiła całkowicie nadziei i nadal tkwiła w optymizmie, który czasami był prawdziwą abstrakcją. Nie pozwalała sobie na zbyt długi pesymizm, a czasem nawet bycie realistką przychodziło jej z trudem. Może właśnie dlatego pomimo rosnącego napięcia i niebezpieczeństwa pukającego do ich drzwi nie potrafiła całkowicie zapomnieć o czystych przyjemnościach. Szczerego uśmiechu. Niosącego się echem po posiadłości śmiechu. Wszystkiego co upewniałoby, że wszystko będzie dobrze to nie tylko rzucane na wiatr słowa. Lorra lubiła spędzać czas z pogodną Pomoną. Znalazły wspólny język już dawno temu, a fakt, że razem znalazły się w szeregach Zakonu Feniksa sprawił, że ten kontakt był jeszcze pewniejszy. Blondynka dziękowała losowi, że w tych trudnych czasach miała przy sobie tylu wspaniałych ludzi. Wszystkich traktowała jak rodzinę i każda starta rozrywała jej serce na maleńkie kawałeczki. Siedziały właśnie w salonie kończąc butelkę czerwonego wina. Szkło kieliszka idealnie wpasowywało się w jej dłoń. Lorraine odzwyczaiła się od tego, że o tej porze ciągle było jasno za oknem. Kiedy wino się skończyło, a blondynka ruszyła do piwnicy po drugie jej towarzyszka wpadła na genialny pomysł spożytkowania wolnej przestrzeni w kuchni. Archie wciąż pracował, a maluchy przemierzały okolice ich posiadłości w towarzystwie Pani Picks. Guwernantki z nieba. Drzwi kuchni zaskrzypiały gdy je delikatnie otworzyła. Weszła do środka wciąż z nieotwartą butelką wina i pustym kieliszkiem. Odwróciła się do kobiety z szerokim uśmiechem. - Jesteś tego pewna, Pom? - zapytała stawiając butelkę na stole i rozglądając się po pomieszczeniu. Czy to już czarna magia? Lorraine nie miała kompletnie pojęcia do czego służy większość rzeczy. Czy w tym wielkim garnku gotuje się wodę? A czy to okrągłe coś sprawia, że naleśniki są takie pulchne? Blondynka uniosła palec na przyjaciółkę w ostrzegawczym geście. - Nie patrz tak na mnie. Byłam już tu kiedyś po prostu… to wszystko się tak błyszczy. - i dopiero kiedy wypowiedziała te słowa zdała sobie sprawę z tego jak bardzo absurdalnie one brzmiały. Parsknęła śmiechem. To było okropne. Skąd ona miała wiedzieć jak się gotuje skoro nikt nigdy jej tego nie nauczył? - Pom… naucz mnie. Proszę. Naucz mnie gotować! - nie było zmiłuj. Korek kolejnej butelki odskoczył z przyjemnym dźwiękiem.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Zadziwiająco łatwo wchodzi we mnie czerwone wino przypominające rozpuszczoną galaretkę wiśniową. Jest słodkie, zakrapiane niewielką ilością alkoholu, słabe. Mi to wystarczy, żeby poczuć lekki szum w głowie oraz narastające rozbawienie. Bawi mnie dosłownie wszystko, od bycia jedynie we dwie w twojej posiadłości Lorraine, aż po uczucie zimna rozchodzące się od bosych stóp stąpających po posadzce do łydek. Zasłoniętych długą sukienką, ale to nie przeszkadza w myśleniu, że wpuściłaś do swojego domu wariatkę. Jednak nic nie poradzę, że pończochy zbyt mocno mnie krępują, o butach już nie wspominając. Prawdopodobnie wcale nie wypada tak chodzić po arystokratycznych korytarzach, ale teraz nie zwracam na to uwagi - wręcz przeciwnie, jestem rozbawiona do granic możliwości. Przeskakuję z płytki na płytkę (całe szczęście, że to ty niesiesz butelkę, na pewno rozbiłabym ją w drobny mak - chociażby wtedy, kiedy wpadam na ścianę z okrzykiem wstrętna, krzywochodząca ściana!) ciesząc się, kiedy nie nadeptuję na żadną linię. Tyle radości w tak prostej czynności, która jak widać i tak wymaga nieziemskiej koordynacji, a tej mi brakuje. Nie można mieć wszystkiego - to na pewno biust ściąga mnie na jedną ze stron!
Ten spacer wyzwala we mnie postępujący głód. Patrzę na ciebie w milczeniu, intensywniej mrugając oczętami, aż wreszcie wpadam na pomysł.
- Zjedzmy coś. Ja gotuję! - rzucam hasłem, od którego na pewno włos jeży ci się na głowie, a myśli galopują w siną dal, w której widzisz mnie z garnkiem na głowie jak morduję kolejne dzikie warzywa walczące o wolność. Nie jestem aż tak bestialska, a rośliny na szczęście nie żyją. To znaczy - nie mają świadomości. I tak płaczę, jak jakieś hoduję, a te tak po prostu więdną lub zostają zjedzone, ale… takie jest życie. Łańcuch pokarmowy jest bezlitosny. Tak jak ja, upojona słodkim winem, robię się coraz słodsza kiedy dopadam kuchni. Różdżka w dłoń i dzieją się czary. Kociołek leci na piec, gdzie gotuje się woda. Warzywa oraz mięso prędko znajdują się na blacie, a ja odprawiam swoje standardowe czary. Chociaż trochę mi się wszystko miesza, ale… i tak się o tym nie dowiesz jako kulinarna łamaga!
- Jak niczego na świecie - chichoczę między krojeniem marchewek a gotowaniem ziemniaków. - Ja wiem, że tu byłaś. Skądś trzeba wziąć sól do doprawienia jedzenia - nabijam się dalej, starając się jednak zdławić w sobie prychnięcie śmiechem. Patrzę na ciebie przepraszająco, ale to naprawdę jest zabawny dzień. I jeszcze ty mówisz takie śmieszne rzeczy! Nagle jednak poważnieję, a moja twarz na pewno przypomina tych wszystkich przestępców, którzy kłamią na przesłuchaniach stróżom prawa. - Nie wiem czy jesteś gotowa na niniejsze szkolenie, młody adepcie - mówię niskim głosem, przenosząc pokrojoną marchewkę do gotujących się ziemniaków. Hm, miałam je ugotować osobno, ale skoro już tak się stało… - Proszę mi wymienić przynajmniej pięć składników Cottage Pie! - komenderuję. Skoro chcesz posiąść wiedzę tajemną czyli jak się przyrządza potrawy, najpierw musisz znać merytoryczne podstawy. Bez tego ani rusz. - Masz trzy sekundy! - upominam cię, kierując w ciebie różdżką. Wiadomo, że każdy kucharz musi umieć działać pod presją!
Ten spacer wyzwala we mnie postępujący głód. Patrzę na ciebie w milczeniu, intensywniej mrugając oczętami, aż wreszcie wpadam na pomysł.
- Zjedzmy coś. Ja gotuję! - rzucam hasłem, od którego na pewno włos jeży ci się na głowie, a myśli galopują w siną dal, w której widzisz mnie z garnkiem na głowie jak morduję kolejne dzikie warzywa walczące o wolność. Nie jestem aż tak bestialska, a rośliny na szczęście nie żyją. To znaczy - nie mają świadomości. I tak płaczę, jak jakieś hoduję, a te tak po prostu więdną lub zostają zjedzone, ale… takie jest życie. Łańcuch pokarmowy jest bezlitosny. Tak jak ja, upojona słodkim winem, robię się coraz słodsza kiedy dopadam kuchni. Różdżka w dłoń i dzieją się czary. Kociołek leci na piec, gdzie gotuje się woda. Warzywa oraz mięso prędko znajdują się na blacie, a ja odprawiam swoje standardowe czary. Chociaż trochę mi się wszystko miesza, ale… i tak się o tym nie dowiesz jako kulinarna łamaga!
- Jak niczego na świecie - chichoczę między krojeniem marchewek a gotowaniem ziemniaków. - Ja wiem, że tu byłaś. Skądś trzeba wziąć sól do doprawienia jedzenia - nabijam się dalej, starając się jednak zdławić w sobie prychnięcie śmiechem. Patrzę na ciebie przepraszająco, ale to naprawdę jest zabawny dzień. I jeszcze ty mówisz takie śmieszne rzeczy! Nagle jednak poważnieję, a moja twarz na pewno przypomina tych wszystkich przestępców, którzy kłamią na przesłuchaniach stróżom prawa. - Nie wiem czy jesteś gotowa na niniejsze szkolenie, młody adepcie - mówię niskim głosem, przenosząc pokrojoną marchewkę do gotujących się ziemniaków. Hm, miałam je ugotować osobno, ale skoro już tak się stało… - Proszę mi wymienić przynajmniej pięć składników Cottage Pie! - komenderuję. Skoro chcesz posiąść wiedzę tajemną czyli jak się przyrządza potrawy, najpierw musisz znać merytoryczne podstawy. Bez tego ani rusz. - Masz trzy sekundy! - upominam cię, kierując w ciebie różdżką. Wiadomo, że każdy kucharz musi umieć działać pod presją!
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lorraine wie jak ciężko w ich czasach o chwile normalności. Nawet gdy życie biegnie swoim tempem, a wszystko wydaje się być spokojne przebija się przez nie pozorność. Cisza przed burzą, która nie opuszcza ich myśli. Lorraine ceniła takie dni jak ten. Słońce przebijające się przez zasłony, śpiew ptaków przedzierający się przez uchylone lekko drzwi tarasowe i słodki zapach wina. West Lulworth był jej ostoją. Bezpieczną przystanią. Oczywiście wiedziała, że i do nich od czasu do czasu zapukają troski i problemy, ale póki co… cieszyła się każdą chwilą, każdym radosnym śmiech rozchodzącym się echem po ścianach posiadłości. Tak radosnym i dźwięcznym jak śmiech przeskakującej płytki przyjaciółki. Od razu oczami wspomnień widzi jak jeszcze kilka miesięcy temu Winnie przeskakiwał je w podobnym radosnym tempie przewracając się i rozbijając sobie wargę. Lorraine spogląda na szatynkę i kręci głową z rozbawieniem. Proste czynności bawią najlepiej chociaż jak szlachcianka nigdy nie miała zbytnio czasu na proste czynności. Chyba właśnie dlatego tak bardzo chciała dać to dzieciom. Z podziwem słuchała historii opowiadanych przez męża. O jego dzieciństwie, o dworskich szaleństwach, które przypominały jej beztroskę jakiej ona nie doświadczyła. Oddawała dzieciom każdą minutę ich dzieciństwa sama przy tym przeżywając swoje od nowa. Pełne odkrywania, tajemnic, wędrówek i pomysłów, w które czasami aż ciężko uwierzyć. Kuchnia była miejscem, które Lorraine odwiedzała rzadko. Nie dlatego, że nigdy nie myślała by coś przygotować, ale dlatego, że sama nie lubiła kiedy ktoś odwiedzał jej gabinet przestawiając przy tym wszystkie jej dokumenty. Oczywiście z kuchnią przez cale swoje życie nie miała też do czynienia przez swój status, ale to nie było tak, że miała co do tego jakiekolwiek obiekcje. Nie obchodziły ją te podziały chociaż szlachcianką chciała być w każdym tego słowa znaczeniu. Kiedy chodziło o ludzi to nie krew była wyznacznikiem jej bliskich. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę i nikt ani nic nie mogło zmienić jej zdania. Parsknęła śmiechem słysząc uwagę dotyczącą soli. - To nie ja, Pom! To Archie! On zawsze wszystko doprawia zanim zacznie jeść… gdyby nie był uzdrowicielem zaczęłabym się martwić o jego zasolony organizm. - mruknęła unosząc kącik ust w uśmiechu. I tak musiała go gonić ostatnim czasem do uzdrowiciela! Dorosły mężczyzna, a zachodu jak z dzieckiem. Co jak co narzekać to jednak ona nie mogła. Widząc wzrok przyjaciółki cofnęła się o krok przytulając do siebie butelkę. - Czy to będzie niebezpieczne? - zapytała poważnym tonem rozglądając się po kuchni. Siekające warzywa, bulgocząca woda… to wszystko brzmiało jak bębny wojenne. Tak zdecydowanie nauka gotowania była dla niej wyzwaniem niczym z frontu. Zaskoczona instrukcją otworzyła szerzej oczy szukając w głowie jakiegokolwiek skojarzenia. - Na stu popielatych dżinów! To jest słodkie czy słone? - zapytała uderzając palcami o szkło butelki. Sekundy leciały, a ona nie miała bladego pojęcia. - Wino! - wykrzyczała zatykając zaraz buzię bo chyba usłyszeli to mieszkańcy Dorset. - Nie? Sól? Pieprz? Woda? Przyprawy? - no tak, bo sól i pieprz to wcale nie są przyprawy. Blondynka różdżką przywołała do siebie dwa kieliszki i zapełniła oba po brzegi podsuwając przyjaciółce jeden i znaczącą poruszając brwiami. - Dogadamy się? - zaraz parsknęła głośno śmiechem.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Dopóki nie poznałam Weasley’ów czy Prewettów, bardzo współczułam wszystkim arystokratom. Sądząc, że ich życie musi być niesamowicie nudne oraz przykre. W kółko tylko obowiązki oraz obowiązki. Co z tego, że mieli pieniędzy jak lodu, że inni im się kłaniali w pas, skoro ich egzystencja pozbawiona była spontaniczności, dzieciństwa oraz prawdziwej miłości? To na pewno dlatego wielu z ich jest tak mocno zgorzkniałych, zapatrzonych w chore ideologie, które teraz niszczą nasz świat. I chociaż u innych wygląda to zdecydowanie przyjemniej (np. u Abbottów właśnie!), to nawet oni nie mogli do końca cieszyć się swoim człowieczeństwem. Bardzo współczuję wszystkim tym, którzy nigdy nie wskoczyli w ubraniach do wody, którzy nie siedzieli z całą rodziną przy ognisku pod ugwieżdżonym niebem w szczerej dziczy piekąc pianki, nie potrafili wyobrazić sobie biegania boso po zimnej trawie oraz wspinania się po drzewach na czas. Lub nawet wielu innych, podobnych wykroczeń, które nie mają prawa bytu w szlacheckim światku. Jest mi przykro, ale to nie oznacza, że możemy pozwalać im na działanie niszczące innych ludzi - mugole, mugolacy, to wciąż ludzie. Posiadający uczucia, cenny dar ziemi, który powinien mieć takie same prawa jak my wszyscy. I chociaż wiem, że pozbawiona byłaś tych wszystkich wspaniałych chwil, to cieszę się, że wszystko powróciło do normy. Że dzieci mogą zatapiać się w tej beztrosce niepomne na to, co dzieje się naprawdę. I że teraz możemy trochę szaleć, a nikt na nikogo nie patrzy wilkiem. W końcu beztroska to fantastyczne uczucie! Nawet jeśli wspomagana winem. To w końcu nie grzech wprawić się w dobry humor. Świat w tym czasie nie zginie. Chyba.
Nawet jeśli, to wizja pysznego jedzenia przyćmiewa w tej chwili wszystko. Powoli unoszące się zapachy gotujących się warzyw pobudzają pracę ślinianek oraz skurcze żołądka. Nagle staję się tak okropnie głodna! Zerkam na ciebie zastanawiając się, czy podzielasz mój entuzjazm do jedzenia. Póki co to chyba bardziej do wymówek, którą kwituję głośnym śmiechem, omal nie nakierowując noża na własne palce zamiast na cebulę. Och, chyba będziemy płakać.
- To i tak niewielka poprawa po twojej inwencji twórczej… - komentuję wesolutko, ale na pewno wiesz, że to tylko niewinne żarty! Jeszcze zrobię z ciebie wspaniałą kucharkę! Nie wiem jak, musiałybyśmy na to poświęcić pół wieku, ale nie jestem z tych, co łatwo się poddają. Dlatego podejmuję rozpaczliwą próbę jednoczesnego gotowania jak i szkolenia z trudnych tajnik gastronomicznych.
- To tak jak z eliksirami - komentuję. Czyli wcale cię nie uspokajam, bo przecież kociołki wybuchają. Zastanawiam się nad tym chwilę, przykładając chochlę do brody, ale wreszcie wzruszam ramionami. W końcu prowadzę ciężką, kuchenną musztrę. Celuję w ciebie różdżką domagając się szybkiej odpowiedzi, udając, że nie słyszę tego pytania, które powinno cię na samym początku zdyskwalifikować. Widzisz, daję ci fory! Lepszejpijanej godnej nauczycielki nie znajdziesz w całym kraju.
Jednak twoje odpowiedzi wymuszają we mnie krótkie zastanowienie. Nie orientuję się, że sól i pieprz to przyprawy - w końcu jestem trochę podchmielona. Tylko nie mów nikomu, że po pijaku prowadzę kuchnię. Penny będzie mieć problemy w pracy! Stwierdzam, że wino mogłoby być dobrym dodatkiem w Cottage Pie, dlatego aż mnie zadziwia twoja trafność!
- Wow, aż pięć poprawnych odpowiedzi! A już miałam cię potraktować zimną wodą - mówię ze zdumieniem. Cebula ląduje na patelni. Warzywa oraz ziemniaki nadal się gotują, a ja popijam podstawione wino. - To mi wygląda na łapówkę… - mruczę, mrużąc oczy, gdzie spojrzenie kieruję w twoją stronę. - A mięso? Jakie byś wybrała? - dopytuję, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej. Pobudzić twoją gastronomiczną wyobraźnię! - Od razu mówię, że wino to zła odpowiedź - podpowiadam, uśmiechając się szeroko. I wyciskając oczy z nagromadzonych od cebuli łez. Można by jednak przypuszczać, że wzrusza mnie twój postęp.
Nawet jeśli, to wizja pysznego jedzenia przyćmiewa w tej chwili wszystko. Powoli unoszące się zapachy gotujących się warzyw pobudzają pracę ślinianek oraz skurcze żołądka. Nagle staję się tak okropnie głodna! Zerkam na ciebie zastanawiając się, czy podzielasz mój entuzjazm do jedzenia. Póki co to chyba bardziej do wymówek, którą kwituję głośnym śmiechem, omal nie nakierowując noża na własne palce zamiast na cebulę. Och, chyba będziemy płakać.
- To i tak niewielka poprawa po twojej inwencji twórczej… - komentuję wesolutko, ale na pewno wiesz, że to tylko niewinne żarty! Jeszcze zrobię z ciebie wspaniałą kucharkę! Nie wiem jak, musiałybyśmy na to poświęcić pół wieku, ale nie jestem z tych, co łatwo się poddają. Dlatego podejmuję rozpaczliwą próbę jednoczesnego gotowania jak i szkolenia z trudnych tajnik gastronomicznych.
- To tak jak z eliksirami - komentuję. Czyli wcale cię nie uspokajam, bo przecież kociołki wybuchają. Zastanawiam się nad tym chwilę, przykładając chochlę do brody, ale wreszcie wzruszam ramionami. W końcu prowadzę ciężką, kuchenną musztrę. Celuję w ciebie różdżką domagając się szybkiej odpowiedzi, udając, że nie słyszę tego pytania, które powinno cię na samym początku zdyskwalifikować. Widzisz, daję ci fory! Lepszej
Jednak twoje odpowiedzi wymuszają we mnie krótkie zastanowienie. Nie orientuję się, że sól i pieprz to przyprawy - w końcu jestem trochę podchmielona. Tylko nie mów nikomu, że po pijaku prowadzę kuchnię. Penny będzie mieć problemy w pracy! Stwierdzam, że wino mogłoby być dobrym dodatkiem w Cottage Pie, dlatego aż mnie zadziwia twoja trafność!
- Wow, aż pięć poprawnych odpowiedzi! A już miałam cię potraktować zimną wodą - mówię ze zdumieniem. Cebula ląduje na patelni. Warzywa oraz ziemniaki nadal się gotują, a ja popijam podstawione wino. - To mi wygląda na łapówkę… - mruczę, mrużąc oczy, gdzie spojrzenie kieruję w twoją stronę. - A mięso? Jakie byś wybrała? - dopytuję, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej. Pobudzić twoją gastronomiczną wyobraźnię! - Od razu mówię, że wino to zła odpowiedź - podpowiadam, uśmiechając się szeroko. I wyciskając oczy z nagromadzonych od cebuli łez. Można by jednak przypuszczać, że wzrusza mnie twój postęp.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lorraine naprawdę ubolewała nad brakiem takich umiejętności jak na przykład gotowanie. Naczytała się tak wielu książek o prawdziwych paniach domu i gospodyniach, że wydawało jej się to niemal konieczne do osiągnięcia najwyższego stopnia gościnności. Już oczami wyobraźni widziała jak przygotowane przez nią dania fruną z lekkim powiewem wiatru na stół. Równało się to z satysfakcją, której jeszcze nie miała okazji poznać. Prawda była jednak trochę inna i blondynka na szczęście doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Tu nie jej brak nauki, a talentu był największym problemem. Merlin jej świadkiem, że nawet kiedyś próbowała. Z drugiej strony nigdy nie miała tak wspaniałego nauczyciela. Wprawdzie nigdy nie wyobrażała sobie nauki czegokolwiek po wypiciu całej butelki wina, ale to nie był pierwszy raz kiedy ich pomysły całkowicie odbiegały od racjonalności. Lorraine miała w sobie trochę szaleństwa. Nie wszystkie jej działania były całkowicie przemyślane i trafne, a czasami sama zastanawiała się nad własnym myśleniem. Wbrew pozorom to nie jest wcale takie proste. Jednak uważała, że w świecie, w którym żyli szaleństwo w tego słowa znaczeniu było mechanizmem obronnym. Rozładowywało emocje, przypominało o prostych chwilach, nadawało normalności nawet jeśli wydawało się być jego całkowitym przeciwieństwem. Zastanawiała się czy jej poważna strona osobowości bardzo różni się od tej, którą oglądają właśnie w takich prostych sytuacjach. W końcu zdarzało jej się dość często brać rozum za świadka. Czy to w relacjach rodzinnych, podczas ich misji czy też spraw prawnych, w których bycie poważnym było wymagane. Człowiek miał wiele twarzy, które przenikały jego osobowość i dopasowywało do sytuacji. Spojrzała na Pomkę z wymownym wyrazem twarzy. Przyjaciółka musiała zdawać sobie sprawę z tego w jakiej sytuacji była blondynka. Prawdopodobnie nawet i wodę byłaby w stanie przypalić, a to już prawdziwy talent do marnowania. Kiedy wspomniała o eliksirach Lorraine uniosła brew, a jej wzrok mówił jedno wymowne „co proszę?”. - Kocham cię, Sprout, ale błagam… nie wybuchnij mi kuchni. - mruknęła z poważną miną przez chwile analizując czy istniało w ogóle takie sformułowanie, ale z drugiej strony kto by się tym w ogóle przejmował. Gdyby ktoś inny teraz na nie spojrzał prawdopodobnie parsknąłby głośnym śmiechem i jeszcze zrobiłby im zdjęcie dla uwiecznienia tej chwili. Lorraine ze skupieniem spoglądając na swojego mentora. Pomka grożąca zimną wodą za złe odpowiedzi. Blondynka już potrafiła sobie wyobrazić ją w kontaktach z uczniami. - To jakiś chwyt edukacyjny? Powiedz mi kiedy zakwita trzepotka, albo będziesz pływać w jeziorze razem z trytonami! - krzyknęła głosem nauczyciela albo przynajmniej myślała, że tak brzmi głos nauczyciela. Uśmiechnęła się zaraz szeroko bo nie podejrzewała, żeby Sprout miała takie sposoby wychowawcze. Była ciepłą i dobrą osobą i zawsze taka właśnie była. Czas leciał zbyt szybko. Jeszcze niedawno miały tylko po kilka lat i świat przed sobą. Teraz? Wszystko było inne. Nie gorsze. Inne. Lorraine podskakuje radośnie kiedy okazuje się, że jej myślenie nie jest wcale takie błędne. Wino było dodatkiem do wszystkiego. Dosłownie do wszystkiego! - Łapówkę? - unosi brew. - To dar! - ah tak, prawo zdecydowanie uznałoby to za próbę przekupstwa, ale ona znała na to sposoby nawet jeżeli była po pijaku. - Na pewno nie może być wieprzowe. Okazało się, że mój Archie nie przepada za świnkami i to tak… już definitywnie. - mruknęła całkiem poważnie. Teraz musiała uważać na takie rzeczy i dbać o swojego ukochanego bo to wszystko to jednak choroba! Widząc łzy w oczach przyjaciółki szybko ją przytuliła. - Nie płacz Pompom… weźmiemy cielęcinę! - pogładziła przyjaciółkę po włosach bo skąd miała wiedzieć, że od cebuli się płacze skoro najwidoczniej na nią aż tak ona nie działała.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Może w tym tkwi szkopuł. Ja nigdy nie czytałam żadnych poradników ani książek o gotowaniu - wszystkiego nauczyła mnie mama. Daleko mi do mistrzostwa, dalej muszę zerkać na przepisy, lub odtwarzać je sobie w głowie (tak jak ten na Cottage Pie), ale zyskałam naturalne obycie w kuchni. Trudno byłoby nie przy siódemce rodzeństwa - każdy musiał pomagać w domu i nie było zmiłuj się. Matka gdyby miała zostać z tym sama to zarobiłaby się na śmierć. Inną sprawą, że ona to po prostu kocha gotować, najlepiej dla całej drużyny Quidditcha, albo i kilku nawet, tak samo jak szyć oraz robić wszystkie inne rzeczy cechujące wzorową matkę oraz żonę. Podziwiam ją za to, zawsze chciałam być taka jak ona! Może nie będę mieć swoich dzieci, ale za to roztaczam opiekę nad wszystkimi przyjaciółmi oraz znajomymi, a także nad uczniami, dlatego sądzę, że w pewnym sensie wypełniam swoje powinności oraz nie zaprzepaszczam do końca dziedzictwa mamy Sprout. I chyba takie szkolenie mogłoby ci się przydać - muszę wpaść kiedyś na pomysł zabrania cię na szkolenie do niej. Tam to nie będzie umiem-nie umiem, tylko twarda szkoła życia! Mnie oraz moje groźby oblania wodą weźmiesz za niewinną igraszkę w świecie gastronomii. Naprawdę ciesz się, że zamroczony procentami umysł nie wpada na tak genialny plan. Całość wychowania biorę na swoje barki. Niezbyt wyszkolone w dźwiganiu czegokolwiek.
Mieszam chochlą w kociołkach, przewracam smażącą się cebulę, którą wrzucam do gotujących się z ziemniakami warzyw. Taka lekko podpalona będzie idealnym składnikiem Cottage Pie, nadając bulionowi świetnego posmaku! Tego też nauczyła mnie mama. To jednak skarbnica życiowej wiedzy jest.
- Wybuchać kuchni? Wiesz z doświadczenia? - pytam śmiejąc się nad bulgoczącym wywarem. Zaraz się odwracam, sięgając po przyprawy. Dobre przyprawienie potraw to podstawa! Sypię je hojnie nim zaczynam znienacka przepytywać mą uczennicę. Nie wiedziałam, że ma taki potencjał, naprawdę. Płacz od cebuli miesza mi się ze wzruszeniem oraz pijackim łzawieniem oczu. Co poradzę, że wino jest takie pyszne? Chlipię trochę noskiem z powodu tylu emocji oraz bodźców na raz, że aż mnie zatyka na dłuższą chwilę. Dobrze, że w porę zyskuję nauczycielski rezon.
- Błagam cię, Lorka, wszyscy wiedzą kiedy zakwita trzepotka - mówię tonem wyzbytym z aprobaty. Pewna tego, że naprawdę wiedzą o tym w s z y s c y, bez wyjątku. To jest tak łatwe jak to, że oddychamy powietrzem! Ach te wysokie mniemania zielarzy. - Jakbym spytała o skład nawozu do pykostrąków, o, to mogłoby być warte edukacji - dodaję wychylając trochę tego twojego daru, a nie łapówki. Z doświadczenia wiem, że większość uczy się o samych rodzajach oraz właściwościach roślin, nie przejmując się sprawą nawozów - co jest ogromnym błędem! Gdzie tam roślina ma rosnąć bez odpowiedniego użyźnienia?
- Mój… - wyrywa mi się, ale w porę się hamuję. Jaki mój, żaden mój. Zaraz słychać pacnięcie się ręką w czoło - robię to, żeby przywołać się do porządku. To, że jestem pijana nie oznacza, że mogę robić sobie przypał przy Lorce. - To znaczy, ja też nie używam w ogóle wieprzowiny. Wiele moich przyjaciół ma świniowstręt, wolę nie ryzykować, dlatego rozumiem - poprawiam się więc i kiwam ze zrozumieniem głową. Daję się objąć, nawet na chwilę odwzajemniając ten uścisk. - Masz cielęcinę? Ekstra, ja cały czas gotuję na wołowinie. Daj mi! Zmielimy ją i będzie jak znalazł - decyduję szybko, powracając do pilnowania bulgoczących kociołków.
Mieszam chochlą w kociołkach, przewracam smażącą się cebulę, którą wrzucam do gotujących się z ziemniakami warzyw. Taka lekko podpalona będzie idealnym składnikiem Cottage Pie, nadając bulionowi świetnego posmaku! Tego też nauczyła mnie mama. To jednak skarbnica życiowej wiedzy jest.
- Wybuchać kuchni? Wiesz z doświadczenia? - pytam śmiejąc się nad bulgoczącym wywarem. Zaraz się odwracam, sięgając po przyprawy. Dobre przyprawienie potraw to podstawa! Sypię je hojnie nim zaczynam znienacka przepytywać mą uczennicę. Nie wiedziałam, że ma taki potencjał, naprawdę. Płacz od cebuli miesza mi się ze wzruszeniem oraz pijackim łzawieniem oczu. Co poradzę, że wino jest takie pyszne? Chlipię trochę noskiem z powodu tylu emocji oraz bodźców na raz, że aż mnie zatyka na dłuższą chwilę. Dobrze, że w porę zyskuję nauczycielski rezon.
- Błagam cię, Lorka, wszyscy wiedzą kiedy zakwita trzepotka - mówię tonem wyzbytym z aprobaty. Pewna tego, że naprawdę wiedzą o tym w s z y s c y, bez wyjątku. To jest tak łatwe jak to, że oddychamy powietrzem! Ach te wysokie mniemania zielarzy. - Jakbym spytała o skład nawozu do pykostrąków, o, to mogłoby być warte edukacji - dodaję wychylając trochę tego twojego daru, a nie łapówki. Z doświadczenia wiem, że większość uczy się o samych rodzajach oraz właściwościach roślin, nie przejmując się sprawą nawozów - co jest ogromnym błędem! Gdzie tam roślina ma rosnąć bez odpowiedniego użyźnienia?
- Mój… - wyrywa mi się, ale w porę się hamuję. Jaki mój, żaden mój. Zaraz słychać pacnięcie się ręką w czoło - robię to, żeby przywołać się do porządku. To, że jestem pijana nie oznacza, że mogę robić sobie przypał przy Lorce. - To znaczy, ja też nie używam w ogóle wieprzowiny. Wiele moich przyjaciół ma świniowstręt, wolę nie ryzykować, dlatego rozumiem - poprawiam się więc i kiwam ze zrozumieniem głową. Daję się objąć, nawet na chwilę odwzajemniając ten uścisk. - Masz cielęcinę? Ekstra, ja cały czas gotuję na wołowinie. Daj mi! Zmielimy ją i będzie jak znalazł - decyduję szybko, powracając do pilnowania bulgoczących kociołków.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie miałem już sił siedzieć na swoim miejscu i męczyć swojej głowy jakimiś liczbami. Miałem wrażenie, że zaraz odleci mi głowa, a nogi same pobiegną do ogrodu. Wierciłem się już od godziny i nie mogłem wysiedzieć co chwile przebierając nóżkami w powietrzu i narażając się na surowe spojrzenia nauczyciela. Ale już nie mogłem! Było takie piękne słoneczko, Oscar chciał się bawić, moja żabka czekała na mnie w ogródku. Z zapartym tchem przyglądałem się zegarowi, który już niedługo miał wybić godzinę, w której nasze zajęcia, przynajmniej na tę chwilę, miały się skończyć. A gdy wskazówki wskazały już odpowiednie liczby, które już mi noskiem wychodziły, to niemal zeskoczyłem z siedzenia i od razu pobiegłem gdzieś hen daleko, daleko od swoich książek.
Biegałem po schodach w górę i w dół szukając szczęścia. Nóżki mnie bolały od siedzenia i musiałem jakoś wyładować swoją energię, która się we mnie zebrała przez ten moment nauki. Biegłam po całym domu, z salonu do łazienki, z łazienki do mojego pokoju, to do gabinetu taty, to po korytarzu na górze, to zaraz zjechałem z poręczy po schodach i wtedy pojawiła się Grusia, była zła, bo nie wolno było zjeżdżać po poręczy. Zacząłem więc uciekać przed Grusią, która próbowała mnie łapać.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! - krzyczałem biegnąc korytarzem.
Otwierałem kolejne drzwi wpadając do ogrodu i zaraz równie szybko z niego wypadając. Skakałem z nóżki na nóżkę, biegłem tyłem i śmiałem się do Oscara, że biegnę tyłem lepiej niż on. Bo Oscar wpadał na meble, a ja nie. Ha ha ha! Ja wpadałem tylko na Grusię, ale Grusia nie umiała mnie złapać. Bo byłem od niej szybszy! Grusia podawała pyszną herbatkę i ciasteczka, ale nie potrafiła złapać takich małych lordów jak ja!
Kolejne drzwi się otworzyły, a ja wpadłem do kuchni. W kuchni dziwnie pachniało, ktoś coś tutaj szykował, ale nie było żadnej kucharki tylko mama i ciocia Pomka. Podskoczyłem, bo usłyszałem charakterystyczny trzask. Obejrzałem się za siebie.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! Grusiaaaaa mnieeeeee goooniiiii! - zawołałem.
Ruszyłem do przodu, prosto na mamusię i ciocię Pomkę. Chwyciłem się cioci Pomki nóżek, by się za nimi schować, potem przeskoczyłem szybko do mamusi, na kolanka i przeszedłem pomiędzy jej nogami aż pod stół. Próbowałem wyjść z jednej strony, ale tam stała Grusia, potem z drugiej strony, ale Grusia się znowu pojawiła. Nie wiedząc co zrobić wróciłem na kolankach do nóżek mamy, przeszedłem pod jej spódnicą, potem spódnicą cioci i pobiegłem skąd przyszedłem.
- Aaaaaaaaaa! Gruuusiaa ić sobiee! - krzyknąłem, znikając za drzwiami.
zt
Biegałem po schodach w górę i w dół szukając szczęścia. Nóżki mnie bolały od siedzenia i musiałem jakoś wyładować swoją energię, która się we mnie zebrała przez ten moment nauki. Biegłam po całym domu, z salonu do łazienki, z łazienki do mojego pokoju, to do gabinetu taty, to po korytarzu na górze, to zaraz zjechałem z poręczy po schodach i wtedy pojawiła się Grusia, była zła, bo nie wolno było zjeżdżać po poręczy. Zacząłem więc uciekać przed Grusią, która próbowała mnie łapać.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! - krzyczałem biegnąc korytarzem.
Otwierałem kolejne drzwi wpadając do ogrodu i zaraz równie szybko z niego wypadając. Skakałem z nóżki na nóżkę, biegłem tyłem i śmiałem się do Oscara, że biegnę tyłem lepiej niż on. Bo Oscar wpadał na meble, a ja nie. Ha ha ha! Ja wpadałem tylko na Grusię, ale Grusia nie umiała mnie złapać. Bo byłem od niej szybszy! Grusia podawała pyszną herbatkę i ciasteczka, ale nie potrafiła złapać takich małych lordów jak ja!
Kolejne drzwi się otworzyły, a ja wpadłem do kuchni. W kuchni dziwnie pachniało, ktoś coś tutaj szykował, ale nie było żadnej kucharki tylko mama i ciocia Pomka. Podskoczyłem, bo usłyszałem charakterystyczny trzask. Obejrzałem się za siebie.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! Grusiaaaaa mnieeeeee goooniiiii! - zawołałem.
Ruszyłem do przodu, prosto na mamusię i ciocię Pomkę. Chwyciłem się cioci Pomki nóżek, by się za nimi schować, potem przeskoczyłem szybko do mamusi, na kolanka i przeszedłem pomiędzy jej nogami aż pod stół. Próbowałem wyjść z jednej strony, ale tam stała Grusia, potem z drugiej strony, ale Grusia się znowu pojawiła. Nie wiedząc co zrobić wróciłem na kolankach do nóżek mamy, przeszedłem pod jej spódnicą, potem spódnicą cioci i pobiegłem skąd przyszedłem.
- Aaaaaaaaaa! Gruuusiaa ić sobiee! - krzyknąłem, znikając za drzwiami.
zt
Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzieŚwiat, w którym baśń ta dzieje się
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Lorraine podziwia to jak jej przyjaciółka porusza się po kuchni. Jest w tym wiele gracji i blondynka zazdrości jej tej pewności nawet jeśli Sprout musi rozmyślać nad składnikami, które po kolei dodać. Arystokratka w kuchni zachowywała się jak słoń w składzie porcelany. Niby nigdy jej tego nie brakowało. Właściwie nigdy nawet nie miała czasu by rozmyślać o swoich umiejętnościach gotowania. Teraz też o tym nie rozmyślała, ale to wydawało się być jak magia. Piękna magia napełniająca nasze żołądki i pobudzająca zmysły. Nie mogła znaleźć sobie lepszej nauczycielki od Pomki, która przecież w domu pełnym rodzeństwa mogła nauczyć się wszystkiego co potrzebne. Mężczyzna, który będzie miał zaszczyt zostania w sercu Sprout będzie największym szczęściarzem pod ich słońcem i doskonale zdawała sobie z tego sprawę mając nadzieje, że jej przyjaciółka też o tym wie. Nie chodziło oczywiście tylko o umiejętności w gotowaniu chociaż przecież wszyscy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że przez żołądek trafia się do serca, ale też o to jaką osobą była. A głośno trzeba było powiedzieć, że była po prostu cudowna. Miała wielkie serce dla wszystkich ludzi nawet tych, którzy na to serce nie do końca zasługiwali. Robiła wszystko by chronić świat, który przecież często stopniem zagrożeniem przerastał ich wszystkich. Była jedną z najlepszych osób, które znała i dlatego właśnie chyba tak dobrze się dogadywały. Prowadzenie kuchni po pijaku? To wydawało się z jednej strony tak niesamowicie irracjonalne, a z drugiej tak bardzo normalne. Pasujące do nich. W kuchni zaczął unosić się najprzyjemniejszy z zapachów. Lorraine już czuła smak tej pyszności, którą przyjdzie im zjeść. Upiła łyk wina i uśmiechnęła się do kobiety szeroko. - Przypadkowy incydent. - może nie wybuchła całej kuchni, ale na pewno kiedyś kiedy postanowiła przygotować coś dla Archiego, który jeszcze nie miał pojęcia o jej braku umiejętności gotowania trochę przyciemniła ściany. Trochę do koloru przypominającego węgiel. Czy człowiek nie uczy się na błędach? A może powinna powiedzieć, że poznaje? W końcu od ich poznania do ślubu minęło tylko sześć miesięcy. Teraz myślała o tym jako o kilku miesiącach, ale wtedy? Wtedy miała wrażenie, że minęły lata. W końcu tak jest kiedy czeka się na coś zbyt mocno. Na następne słowa przyjaciółki blondynka przewraca oczami. No tak! Zapomniała, że dla Sproutów takie rzeczy to jak tabliczka mnożenia w mugolskiej szkole. Coś jej podpowiadało, że gdyby zrobili głosowanie podczas ich kolejnej wspólnej, zakonowej kolacji to więcej osób nie miało by o tym bladego pojęcia, a wtedy Pomka musiałaby wnieść swoje kary. Niech Merlin broni tych nieszczęśników. - Dla mnie edukacyjne byłoby to wtedy gdyby ktoś przy pomocy nawozu do pykostrąków złamał prawo. O! To by było dopiero edukacyjne. - oczywiście wolałaby nie musieć myśleć o łamaniu prawa, ale przecież to wszystko to doświadczenie. A jej doświadczenie podpowiada, że zakazane rzeczy są tym co przyciąga najbardziej i tym co sprawia, że ludzie zmieniają się w prawdziwych potworów. Coś już o tym wiedziała. Mój. Słyszące te słowa blondynka uśmiecha się szeroko odrywając kieliszek wina od ust, a w jej oczach pojawiają się dwie wesołe iskierki. Czasami nie jesteśmy w stanie zahamować prawdy! I chociaż Lorraine ma ochotę zapytać o wszystko i właściwie już teraz rzucić naukę gotowania, a zająć się sprawą posiadania; dokładniej kogo Pomka traktuje jako jej. Jednak nic nie powiedziała widząc zawahanie w oczach przyjaciółki. To jak świadome wejście w ruchome piaski. Przecież nigdy nie wiesz kiedy cię to wciągnie za bardzo. Wierzyła jednak, że przyjdzie taki dzień kiedy kobieta będzie chciała podzielić się z nią tym co rodzi jej się w głowie. - A więc cielęcina raz… - zaczyna odsuwając się od przyjaciółki i okręcając się wokół własnej osi trzy razy nie mogąc przypomnieć sobie odpowiedniego kierunku. Nagle jednak drzwi do kuchni się otworzyły, a do kuchni wbiegł Winnie uciekając i krzycząc. Trwało to tylko chwile bo zaraz wypadł równie szybko jak wpadł, a przestraszona Lorraine, aż zmarszczyła brwi. Podeszła do drzwi i uchyliła je. Patrząc na Grusię latającą za młodym Prewettem wybuchła śmiechem i z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy przeniosła spojrzenie na przyjaciółkę. - Cielęcina miała być. - pokiwała palcem w stronę garnka i w końcu znajdując odpowiednie miejsce podała kobiecie mięso. Uniosła kieliszek w stronę Sprout i pokręciła głową. - Jestem wyrodną matką. Chleje wino, wybucham kuchnię zamiast dziecko do nauki zagonić. Moja ostojo edukacji… powiedz, że mogło być gorzej.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Niestety pomimo szczerych chęci nie potrafię zrobić absolutnie wszystkiego, byleby tylko ratować świat. Jestem trochę nieudolna w tej sprawie, ale pod koniec miesiąca podejmę kolejną sprawną, męską decyzję o tym, że powinnam więcej ćwiczyć. Żeby mieć lepszą kondycję. I móc bez większych problemów nadążać za uciekającym złem. Potrenuję też umiejętności rzucania zaklęć oraz obrony przed czarną magią i wtedy… wtedy będę gotowa na Próbę. Wierzę w to, skoro odrzucam świadomie drogę rodzinnego życia, o którym zawsze marzyłam. Niestety moje losy potoczyły się tak, a nie inaczej i nie odnajdę już niniejszego szczęścia. W przyszłym miesiącu bezapelacyjnie wkroczę w wiek staropanieński, z którym muszę nauczyć się żyć. Z tym, że mam wielu fantastycznych przyjaciół, równie wiele cudownej rodziny, ale do mieszkania będę wracać samotnie odnajdując w nim jedynie przykrą pustkę. Tak to w życiu bywa - nie mam do nikogo o to żalu. Nawet do siebie. Lepiej jest żyć samotnie niż z byle kim. Długo to próbowałam zrozumieć, a ból jaki mi sprawił pewien mężczyzna zostawiając mnie bez słowa aż dwukrotnie był tego katalizatorem. Zaprzepaszczoną szansą na wiarę w siebie - jako naiwna gąska nadal sądzę, że to była moja wina. Że mnie się nie da kochać, tak po prostu. Co innego spotykać się raz na jakiś czas, a co innego żyć na co dzień. Jeszcze trochę jest mi gdzieś tam w środku smutno z tego powodu, ale powoli już zdrowieję. Załamię się dopiero pod koniec kwietnia, za to wierzę, że maj pomimo pozornie przykrego wydźwięku okaże się być swoistym katharsis, dzięki któremu pogodzę się z własnym przeznaczeniem. Może zacznę też tańczyć i gotować bez przepisów? A może osiągnę mistrzostwo w zielarstwie? Albo po prostu uda mi się przejść próbę i wreszcie będę mogła zrobić coś naprawdę pożytecznego w swoim istnieniu? Nadal nie wiem, czy uda mi się spełnić warunki pani Bagshot, nie wiem też czy nie zginę na pierwszej w swoim życiu misji, ale przynajmniej umrę w świadomości, że próbowałam. To jest najważniejsze. Zaraz po jedzeniu tak pysznych rzeczy, że zapachy wywołują wzmożoną produkcję śliny. Uśmiecham się tylko - och, na pewno przypadkowy. Śmieję się trochę pod nosem, ale to tylko z powodu niewielkich zahamowań odartych przez alkohol krążący w żyłach. Nie myślę o smutnych sprawach, dobrze się bawię w twoim towarzystwie. Masz w sobie wiele ciepła, a brak umiejętności kulinarnych tego nie zmieni.
Mieszam, przekładam, doprawiam, aż porywam butelkę wina, której część wlewam do swojego wywaru. Skoro już postanowiłam, że alkohol pasuje do Cottage Pie, to muszę być konsekwentna. Tak robią nauczyciele.
- Złamać prawo? Chyba musiałby ten nawóz wciskać w buzie swoich ofiar i w ten sposób doprowadzić do ich zatrucia - chichoczę na samą myśl. Nie mam aktualnie pomysłu jak nawóz do pykostrąków mógłby być narzędziem zbrodni. - Chociaż gdyby tak zamachnąć się workiem… - gdybam na głos wisząc nad kociołkami. Czyżbym właśnie planowała przestępstwo? Kręcę z dezaprobatą głową zanurzając chochlę w wywarze oraz kosztując go. - Uch, próbowanie po winie powinno być zakazane - mruczę niezadowolona. - Dodam trochę więcej przypraw - postanawiam zgodnie. Z samą sobą. Zaraz zresztą wszystko wsypuję.
Dobrze, że zignorowałaś moje wymsknięcie się! Byłoby mocno niezręcznie, a tego wolałabym uniknąć. Wolę jednak gotować. Dlatego odsuwam się w nadziei na piękną cielęcinę, kiedy tornado wpada do kuchni, dziwnie rude tornado. Spoglądam w dół próbując zrozumieć te wrzaski oraz zlokalizować ich źródło, ale ono pędzi jak oszalałe. Czuję tylko dotyk na nogach.
- Hej Winnie! - krzyczę przyjaźnie starając się odsunąć od pieca jak najdalej, co by się nie poparzył. Przejście pod moją spódnicą jednak mocniej zaczerwienia moje policzki. - Winnie! - podnoszę głos teraz bardziej błagalnie. Na szczęście chłopiec znika za drzwiami, z których się pojawił. Trochę oddycham z ulgą starając się maskować zakłopotanie. - Cielęcina? - dopytuję zdezorientowana. - Ach, tak - dodaję kiwając z przekonaniem głową. Odbieram rozbawiona pakunek przystępując do trudnej sztuki mielenia. Jednocześnie słucham o byciu wyrodną matką, na co muszę pokręcić przecząco głową.
- Naturalnie, że mogło. Mogłaś wystawić go w środku lasu z nożem w dłoni każąc mu przeżyć w dziczy najbliższy tydzień - stwierdzam z przekonaniem. - Dzieci potrzebują trochę zabawy. Dorośli zresztą też - mrugam do ciebie znacząco, a kiedy wszystko się udaje, wrzucam mięso do gotującego się wywaru. Hm… czy nie powinnam go raczej zapiec jak już będzie gotowa reszta? Och, kto by się tym przejmował.
Mieszam, przekładam, doprawiam, aż porywam butelkę wina, której część wlewam do swojego wywaru. Skoro już postanowiłam, że alkohol pasuje do Cottage Pie, to muszę być konsekwentna. Tak robią nauczyciele.
- Złamać prawo? Chyba musiałby ten nawóz wciskać w buzie swoich ofiar i w ten sposób doprowadzić do ich zatrucia - chichoczę na samą myśl. Nie mam aktualnie pomysłu jak nawóz do pykostrąków mógłby być narzędziem zbrodni. - Chociaż gdyby tak zamachnąć się workiem… - gdybam na głos wisząc nad kociołkami. Czyżbym właśnie planowała przestępstwo? Kręcę z dezaprobatą głową zanurzając chochlę w wywarze oraz kosztując go. - Uch, próbowanie po winie powinno być zakazane - mruczę niezadowolona. - Dodam trochę więcej przypraw - postanawiam zgodnie. Z samą sobą. Zaraz zresztą wszystko wsypuję.
Dobrze, że zignorowałaś moje wymsknięcie się! Byłoby mocno niezręcznie, a tego wolałabym uniknąć. Wolę jednak gotować. Dlatego odsuwam się w nadziei na piękną cielęcinę, kiedy tornado wpada do kuchni, dziwnie rude tornado. Spoglądam w dół próbując zrozumieć te wrzaski oraz zlokalizować ich źródło, ale ono pędzi jak oszalałe. Czuję tylko dotyk na nogach.
- Hej Winnie! - krzyczę przyjaźnie starając się odsunąć od pieca jak najdalej, co by się nie poparzył. Przejście pod moją spódnicą jednak mocniej zaczerwienia moje policzki. - Winnie! - podnoszę głos teraz bardziej błagalnie. Na szczęście chłopiec znika za drzwiami, z których się pojawił. Trochę oddycham z ulgą starając się maskować zakłopotanie. - Cielęcina? - dopytuję zdezorientowana. - Ach, tak - dodaję kiwając z przekonaniem głową. Odbieram rozbawiona pakunek przystępując do trudnej sztuki mielenia. Jednocześnie słucham o byciu wyrodną matką, na co muszę pokręcić przecząco głową.
- Naturalnie, że mogło. Mogłaś wystawić go w środku lasu z nożem w dłoni każąc mu przeżyć w dziczy najbliższy tydzień - stwierdzam z przekonaniem. - Dzieci potrzebują trochę zabawy. Dorośli zresztą też - mrugam do ciebie znacząco, a kiedy wszystko się udaje, wrzucam mięso do gotującego się wywaru. Hm… czy nie powinnam go raczej zapiec jak już będzie gotowa reszta? Och, kto by się tym przejmował.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wiadomość o gwardii trochę skołowała Lorraine. Z jednej strony doskonale zdawała sobie sprawę, że już dawno stało się to wszystko aż nazbyt niebezpieczne. Chociaż chciała pomagać zakonowi i miała zamiar to robić bez względu na wszystko to nawet przez myśl jej nie przeszło by poddać się próbie. Zdawała sobie sprawę doskonale z niebezpieczeństwa jakie na nich czyhało za każdym razem gdy wychodzili na misje zakonu bądź nawet gdy spotykali się wspólnie w jednym gronie. Zawsze ryzykowali wiedząc, ze bez ryzyka niewiele uda im się zdziałać i chociaż nigdy nie zrobiłaby nic by zdradzić swoich ukochanych przyjaciół, rodzinę to nie wyobrażała sobie by odstawić wszystko na bok. Była przede wszystkim matką i zawsze to powtarzała. Gdyby nie to prawdopodobnie także nie wahałaby się zbyt długo, ale czy to nie właśnie wejście w rolę matki pozwoliło jej dostrzec jak niebezpieczny i zepsuty jest ich świat? Jak bardzo potrzebował kogoś kto pomógłby go naprawić? Lorraine doskonale rozumiała Pomonę. Znały się od dawna i Prewett wiedziała, że pomimo swojego sposobu bycia nie działała impulsywnie. Wiedziała, że nawet jeśli nie do końca spodziewała się tego co może ją spotkać podczas próby była gotowa się poświęcić, a blondynka nie miała żadnego prawa by w to ingerować. Na Merlina… więc zdarzały się sytuacje kiedy potrafiła po prostu się nie odzywać. Jedyne czego by arystokratka chciała to szczęścia. Dla wszystkich swoich bliskich. Dla Pom, która w pełni na nie zasługiwała. Tylko tego chciała. - Myślę, że gdzieś czytałam o podobnej sprawi. - odparła zamyślona zaraz jednak wzruszając ramionami. Ludzie byli jak zwierzęta. Często ulegali impulsom i zachowaniom, które prowadziły do czystej destrukcji. Często ów destrukcja nie tylko tyczyła się ich, ale także innych. Abbottowie zawsze cenili sprawiedliwość i prawo, które wyznaczało nam ścieżkę jaką powinno się podążać. Nikt nigdy nie uzna tego za coś niepotrzebnego. Prawo nigdy nie będzie zbędnym dodatkiem do życia. Nawet kiedy nie zdajemy sobie z niego sprawy podążamy za nim bo często tak po prostu jest nam łatwiej. Szlachcianka sięgnęła po kieliszek i upiła łyk. Zdecydowanie częściej powinny upijać się czerwonym winem i tworzyć potrawy z przepisów kochanej matki Pomki. To aż się prosiło o napisanie książki! - Co to jest? - spytała kiedy tornado w postaci jej syna opuściło kuchnie. Sięgnęła po zamknięte w słoiczku ziele angielskie. Lorraine nie miała pojęcia czym jest owa przyprawa, ale bardzo jej się spodobał jej kształt. Podniosła spojrzenie na przyjaciółkę z szerokim uśmiechem. - Mogę tego dodać? - dodała i nie czekając na odpowiedź odwróciła się, zrobiła trzy kroki do tyłu i z takiej odległości zaczęła celować zielem do garnka. - Mój ojciec zawsze mówił, że mam cela jak ciocia Tekla na sabacie… pokręciła głową kiedy kuleczka zamiast wpaść do garnka odbiła się od jego krawędzi. - Za każdym razem jak w coś celuje myślę, że ciocia musiała się nieźle na tym sabacie bawić. - dodała śmiejąc się, a kiedy trzy kolejne kulki trafiły poza garnek stwierdziła, że to nie ma sensu. - Jakbym zostawiła dzieci w lesie pewnie w ciągu godziny znalazłby drogę do domu. Jakbym zostawiła męża w lesie… może gdyby nie zwierzęta. - dodała z szerokim uśmiechem dalej nie rozumiejąc dlaczego Archie ma tak wielkie obiekcje do zwierząt. Nie przeszkadzało jej to tak bardzo nawet jeśli sama je uwielbiała. - Cieszę się, że przyszłaś, Pom. - mruknęła odstawiając kieliszek na blat i posyłając w stronę przyjaciółki szeroki uśmiech.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Dla kogoś, kto ma rodzinę, takie poświęcenie rzeczywiście mogłoby okazać się zbyt wielkie. Trudno, żebyś teraz rzuciła wszystko w diabły oraz poszła oddawać życie za bądź co bądź obce osoby. Zakon potrzebuje wiele różnego rodzaju wsparcia, nie tylko przelewania własnej krwi, dlatego każde z nas może dokładać cegiełkę do naprawy świata. Ja tak naprawdę nie mam nic do stracenia - mogę być dobrą kandydatką na członka Gwardii. O ile wezmę się trochę za siebie. A po odsieczy, jeśli przeżyję, tak właśnie będzie. Wezmę się w garść, pokażę wszystkim na co mnie stać! I odechce im się słów, że jestem tylko kobietą, tylko nauczycielką, co ja mogę wiedzieć o życiu, wojnie i tak dalej. Chociaż to prawda - nie wiem o tym za wiele. Nie widzę na co dzień ścielących ziemię trupów, posoki spływającej po ścianach, ludzi potraktowanych klątwami, którzy wiją się w agonii, ale wiem czym jest śmierć, wiem, czym jest determinacja, ból oraz wynajdywanie w sobie odwagi kiedy brakuje nam sił. Może nie jest to nic porównywalnego, ale każdy musi siebie kiedyś odkryć. Ponoć lepiej późno niż wcale.
Jestem już tak podpita, że nie przeszkadza mi rozmowa o potencjalnych sposobach na złamanie prawa za pomocą nawozu do pykostrąków. To nawet zabawne wizualizować sobie przestępcę posługującego się workiem jako narzędziem zbrodni. Wyjątkowo mnie to nie zniesmacza, co kwituję jednak szerokim uśmiechem oraz przytkniętą dłonią do ust. Jakbym niewerbalnie mówiła ups. Nie pytaj mnie co to ma znaczyć - nie mam najmniejszego pojęcia.
- Co? Nie jestem oryginalnym zabójcą-teoretykiem?! - pytam z oburzeniem. Już mi tak nie jest do śmiechu! A tak naprawdę to chwilę później parskam niepohamowanym śmiechem, niemal krztusząc się własną śliną. Tak to jest, jak człowiek chce się napić z przyjaciółką, a przekracza dozwoloną granicę. Bez sensu. Powinnam się raczej hamować skoro prowadzę tę kuchnię, a to samo w sobie jak jazda bez trzymanki - teraz w dodatku po pijaku. To się nie może udać.
I chyba nie udaje, bo jak tak zaglądam do kotła to wydaje mi się, że te warzywa to trochę rozgotowane są… szybko wyłączam ogień.
- To ziele… brytyjskie - rzucam, myląc nazwy, ale trochę mi się już wszystko plącze, więc wybaczmy mi ten drobny błąd. Tak naprawdę to bez różnicy, Anglia jest częścią Wielkiej Brytanii, wszystko się zgadza. - Trochę późno, ale śmiało - zachęcam, robiąc zapraszający ruch dłonią. Z rozbawieniem obserwuję tor lotu ziarenka, śmiejąc się wesoło. - Sabat… brzmi jak nudna impreza, na której nie chcesz być, ale dają dobre żarcie więc idziesz - dodaję po krótkim, dość mętnym przemyśleniu. Pogwizduję machając różdżką. I w mig znajdują się przy mnie naczynia, do których warstwami wrzucam warzywa, mięso i co tylko zdołałam przygotować. - Z całym szacunkiem, ale Archibald też by trafił do domu - to są umiejętności znawcy roślin, zapamiętaj to! - odpowiadam z groteskową powagą. Mimo, że kocham zwierzęta, to jednak rośliny zawsze będą numerem jeden. Zawsze. - Ja też. Hik! - dodaję z uśmiechem, ale zaraz dopada mnie pijacka czkawka. Dlatego dopijam resztkę wina duszkiem. Po kilku sekundach oddycham z ulgą przybierając błogi wyraz twarzy. Tak, to o to chodziło.
- Dobra, jedzmy, bo umieram z głodu. Alkohol wzmaga apetyt. - Zacieram ręce podając nam ciepły, rozgotowany obiad warzywno-mięsny. Poruszam jeszcze mało poważne tematy, a potem zalegam u was na jednym z łóżek, bo zdarzyło mi się przysnąć. I wracam do domu dużo później niż obie to zaplanowałyśmy. Na kacu. Co za życie!
zt. x2 <3
Jestem już tak podpita, że nie przeszkadza mi rozmowa o potencjalnych sposobach na złamanie prawa za pomocą nawozu do pykostrąków. To nawet zabawne wizualizować sobie przestępcę posługującego się workiem jako narzędziem zbrodni. Wyjątkowo mnie to nie zniesmacza, co kwituję jednak szerokim uśmiechem oraz przytkniętą dłonią do ust. Jakbym niewerbalnie mówiła ups. Nie pytaj mnie co to ma znaczyć - nie mam najmniejszego pojęcia.
- Co? Nie jestem oryginalnym zabójcą-teoretykiem?! - pytam z oburzeniem. Już mi tak nie jest do śmiechu! A tak naprawdę to chwilę później parskam niepohamowanym śmiechem, niemal krztusząc się własną śliną. Tak to jest, jak człowiek chce się napić z przyjaciółką, a przekracza dozwoloną granicę. Bez sensu. Powinnam się raczej hamować skoro prowadzę tę kuchnię, a to samo w sobie jak jazda bez trzymanki - teraz w dodatku po pijaku. To się nie może udać.
I chyba nie udaje, bo jak tak zaglądam do kotła to wydaje mi się, że te warzywa to trochę rozgotowane są… szybko wyłączam ogień.
- To ziele… brytyjskie - rzucam, myląc nazwy, ale trochę mi się już wszystko plącze, więc wybaczmy mi ten drobny błąd. Tak naprawdę to bez różnicy, Anglia jest częścią Wielkiej Brytanii, wszystko się zgadza. - Trochę późno, ale śmiało - zachęcam, robiąc zapraszający ruch dłonią. Z rozbawieniem obserwuję tor lotu ziarenka, śmiejąc się wesoło. - Sabat… brzmi jak nudna impreza, na której nie chcesz być, ale dają dobre żarcie więc idziesz - dodaję po krótkim, dość mętnym przemyśleniu. Pogwizduję machając różdżką. I w mig znajdują się przy mnie naczynia, do których warstwami wrzucam warzywa, mięso i co tylko zdołałam przygotować. - Z całym szacunkiem, ale Archibald też by trafił do domu - to są umiejętności znawcy roślin, zapamiętaj to! - odpowiadam z groteskową powagą. Mimo, że kocham zwierzęta, to jednak rośliny zawsze będą numerem jeden. Zawsze. - Ja też. Hik! - dodaję z uśmiechem, ale zaraz dopada mnie pijacka czkawka. Dlatego dopijam resztkę wina duszkiem. Po kilku sekundach oddycham z ulgą przybierając błogi wyraz twarzy. Tak, to o to chodziło.
- Dobra, jedzmy, bo umieram z głodu. Alkohol wzmaga apetyt. - Zacieram ręce podając nam ciepły, rozgotowany obiad warzywno-mięsny. Poruszam jeszcze mało poważne tematy, a potem zalegam u was na jednym z łóżek, bo zdarzyło mi się przysnąć. I wracam do domu dużo później niż obie to zaplanowałyśmy. Na kacu. Co za życie!
zt. x2 <3
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 07.04.1956r
Trzynaście. Cóż za koszmarna cyfra. Bo czyż nie o wiele łatwiej jest zrzucać winę za swoje niepowodzenia na karb cyfry, zabobonu, niż przyznać się do błędu?
Julia nigdy nie marzyła o tytule perfekcyjnej szlachcianki, czy doskonałej pani domu. Miała duszę buntowniczki, czasem wręcz buntowniczki bez powodu. Wciąż jednak została wychowana w pewnych, dość jasnych ideałach, choć zdecydowanie łagodniej i luźniej niż większość szlachty, jednak nadal przyjmowanie gości w środku... jak właściwie nazwać to, w czym właśnie stała? W każdym razie w środku TEGO - cóż, wydawało jej się przesadą. Nadal jednak umówiła się z Alexandrem właśnie na dzisiaj idealnie na trzynastą i nie wątpiła, że ten niebawem zjawi się w kominku, lub teleportuje przed dom.
Strój panny Prewett był lekko poszarpany przez wiatr. Jej włosy, których akurat dziś postanowiła nie wiązać w żaden sposób - w ramach wyjątku, skoro przez cały dzień nie planowała zaglądać do Lecznicy! - wyglądały jakby miała już nigdy nad nimi nie zapanować. Zamierzała tu jedynie nieznacznie przewietrzyć - okazuje się jednak, że jeśli chodzi o dziedzinę magii, w której Julia byłaby wybitnie beznadziejna, jest to rzecz jasna magia domowa, zwyczajne zaklęcia które powinna znać każda porządna czarownica.
Zacisnęła usta, patrząc na to, co znajduje się dookoła. Powywracane meble, potłuczone naczynia, obrazy pozrzucane ze ścian marudziły i wyzywały prowodyrkę huraganu. Aż dziw, że jeszcze żaden Prewett nie wybiegł patrzeć, co się stało - czyżby żadnego nie było w posiadłości?
Zamierzała po prostu wezwać skrzaty domowe, żeby zajęły się całym tym koszmarnym bałaganem, wiedziała jednak że i tak nie zdążą. Zaczęła się zastanawiać, czy nie zaprosić swojego gościa do ogrodu, pogoda jednak nieszczególnie do tego zachęcała.
Wskazała różdżką na obraz przedstawiający jej prababcię, lady Gerandę Prewett która zaczęła marudzić na ból w plecach już zdecydowanie zbyt głośno i zaklęciem zawiesiła go na miejscu. Tym razem nie rujnując przy okazji całej posiadłości - sukces na dziś zaliczony, czyż nie?
Jakby w odpowiedzi na tę myśl, poczuła delikatny powiew wiatru na twarzy, jakby cień poprzedniego zaklęcia dawał o sobie znać.
- Życie się na mnie uwzięło, przysięgam.
Westchnęła cierpiętniczo, odwracając się w kierunku drzwi, kiedy usłyszała kroki.
Trzynaście. Cóż za koszmarna cyfra. Bo czyż nie o wiele łatwiej jest zrzucać winę za swoje niepowodzenia na karb cyfry, zabobonu, niż przyznać się do błędu?
Julia nigdy nie marzyła o tytule perfekcyjnej szlachcianki, czy doskonałej pani domu. Miała duszę buntowniczki, czasem wręcz buntowniczki bez powodu. Wciąż jednak została wychowana w pewnych, dość jasnych ideałach, choć zdecydowanie łagodniej i luźniej niż większość szlachty, jednak nadal przyjmowanie gości w środku... jak właściwie nazwać to, w czym właśnie stała? W każdym razie w środku TEGO - cóż, wydawało jej się przesadą. Nadal jednak umówiła się z Alexandrem właśnie na dzisiaj idealnie na trzynastą i nie wątpiła, że ten niebawem zjawi się w kominku, lub teleportuje przed dom.
Strój panny Prewett był lekko poszarpany przez wiatr. Jej włosy, których akurat dziś postanowiła nie wiązać w żaden sposób - w ramach wyjątku, skoro przez cały dzień nie planowała zaglądać do Lecznicy! - wyglądały jakby miała już nigdy nad nimi nie zapanować. Zamierzała tu jedynie nieznacznie przewietrzyć - okazuje się jednak, że jeśli chodzi o dziedzinę magii, w której Julia byłaby wybitnie beznadziejna, jest to rzecz jasna magia domowa, zwyczajne zaklęcia które powinna znać każda porządna czarownica.
Zacisnęła usta, patrząc na to, co znajduje się dookoła. Powywracane meble, potłuczone naczynia, obrazy pozrzucane ze ścian marudziły i wyzywały prowodyrkę huraganu. Aż dziw, że jeszcze żaden Prewett nie wybiegł patrzeć, co się stało - czyżby żadnego nie było w posiadłości?
Zamierzała po prostu wezwać skrzaty domowe, żeby zajęły się całym tym koszmarnym bałaganem, wiedziała jednak że i tak nie zdążą. Zaczęła się zastanawiać, czy nie zaprosić swojego gościa do ogrodu, pogoda jednak nieszczególnie do tego zachęcała.
Wskazała różdżką na obraz przedstawiający jej prababcię, lady Gerandę Prewett która zaczęła marudzić na ból w plecach już zdecydowanie zbyt głośno i zaklęciem zawiesiła go na miejscu. Tym razem nie rujnując przy okazji całej posiadłości - sukces na dziś zaliczony, czyż nie?
Jakby w odpowiedzi na tę myśl, poczuła delikatny powiew wiatru na twarzy, jakby cień poprzedniego zaklęcia dawał o sobie znać.
- Życie się na mnie uwzięło, przysięgam.
Westchnęła cierpiętniczo, odwracając się w kierunku drzwi, kiedy usłyszała kroki.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Ostatnio zmieniony przez Julia Prewett dnia 14.09.17 17:31, w całości zmieniany 1 raz
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Trzynaście - cyfra krzyczała do niego z zegarka, wołając o pomstę do nieba. Selwyn musiał zdecydowanie popracować bardziej nad punktualnością, ta bowiem ostatnimi czasy coraz bardziej zaczynała u niego szwankować. Podszedł do stojącej w rogu pokoju klatki, w której zakopany w starcie gałązek i traw siedział mały sprawca całego zamieszania sprzed niespełna tygodnia. Alexander zmierzył niuchacza spojrzeniem, a ten odpowiedział mu takim samym, zadziornym wzrokiem. To zwierzę wydawało się być szczególnie charakterne. Gdy Selwyn leżał w swoim łóżku lub zasiadał przy biurku na przestrzeni tych kilku dni nie był w stanie zliczyć, ileż to razy oberwał rzuconym przez niuchacza galeonem czy innym, drobnym przedmiotem, który ukradł w czasie, kiedy bez kontroli buszował sobie po pokoju Selwyna pierwszego kwietnia. Młodzieniec pospiesznie udał się w stronę komody, z której jednym płynnym ruchem zgarnął swoją różdżkę. Macznął nią, a klatka pomniejszyła się do rozmiarów umożliwiających wygodne jej noszenie, po czym chwytając ją w dłonie z charakterystycznym dla teleportacji dźwiękiem zniknął ze swojego pokoju. Wylądował tuż przed bramą do rodowej rezydencji Prewettów, którą przekroczył raźnym krokiem. Nie zwalniał kroku, bowiem wiedział, że był już kilka minut po czasie umówionego spotkania. Bardzo nie lubił się spóźniać, oj bardzo. Irytował się sobą jeszcze bardziej niż normalnie, kiedy znów wbiegał gdzieś spóźniony. Wcześnie bywał właściwie tylko w jednym miejscu - w pracy.
Zapukał kołatką, a po kilku chwilach domowy skrzat otworzył przed nim drzwi. Alexander powitał istotę, która zapytana odpowiedziała mu, że lady Prewett oczekuje go w kuchni. Chłopak podziękował, po czym skierował swe kroki właśnie w tamtą stronę. Był odrobinę zadziwiony miejscem, w jakim Julia go oczekiwała - nie miał bowiem informacji o tym, aby kuzynka zajmowała się gotowaniem. Nie była to też pora obiadowa, więc tym bardziej była zainteresowany, co takiego Julka tam porabia. Odpowiedź otrzymał dość szybko, bowiem gdy tylko otworzył drzwi i przekroczył próg pomieszczenia. Julia stała pośrodku czegoś, co wyglądało mniej-więcej jak kompletny chaos. Jej włosy sterczały w każdym możliwym kierunku, szata również była potargana; meble i sprzęty kuchenne były porozrzucane dookoła, a powietrze wypełniały narzekania portretów postrącanych ze ścian. Zdążył ledwo otworzyć usta, chcąc zapytać się co na płonący stos Wendeliny miało miejsce w kuchni, jednakże nie było mu to dane. Właśnie wtedy bowiem, z sufitu centralnie nad jego głową odkleiła się ciśnięta tam marmolada, spadając prosto na włosy Selwyna. Ten zamarł w bezruchu, ściskając nadal w ramionach pozłacaną klatkę zrobił dość głupią minę, a marmolada powoli zaczęła ściekać mu na czoło, brwi i nos. Gdy w końcu doszedł do siebie odchrząknął i, spoglądając ku górze na wymazany marmoladą sufit, westchnął.
- Nie wiedziałem, że w West Lulworth robicie kanapki na suficie - rzekł, lekko rozbawiony, jednym palcem ściągając odrobinę słodkiej mazi z nosa, aby następnie ją z niego zlizać. - O, truskawkowa - rzucił, próbując zachować powagę; ostatecznie jednak nie wytrzymał poziomu absurdu tej sytuacji i wybuchnął serdecznym, zaraźliwym śmiechem.
Zapukał kołatką, a po kilku chwilach domowy skrzat otworzył przed nim drzwi. Alexander powitał istotę, która zapytana odpowiedziała mu, że lady Prewett oczekuje go w kuchni. Chłopak podziękował, po czym skierował swe kroki właśnie w tamtą stronę. Był odrobinę zadziwiony miejscem, w jakim Julia go oczekiwała - nie miał bowiem informacji o tym, aby kuzynka zajmowała się gotowaniem. Nie była to też pora obiadowa, więc tym bardziej była zainteresowany, co takiego Julka tam porabia. Odpowiedź otrzymał dość szybko, bowiem gdy tylko otworzył drzwi i przekroczył próg pomieszczenia. Julia stała pośrodku czegoś, co wyglądało mniej-więcej jak kompletny chaos. Jej włosy sterczały w każdym możliwym kierunku, szata również była potargana; meble i sprzęty kuchenne były porozrzucane dookoła, a powietrze wypełniały narzekania portretów postrącanych ze ścian. Zdążył ledwo otworzyć usta, chcąc zapytać się co na płonący stos Wendeliny miało miejsce w kuchni, jednakże nie było mu to dane. Właśnie wtedy bowiem, z sufitu centralnie nad jego głową odkleiła się ciśnięta tam marmolada, spadając prosto na włosy Selwyna. Ten zamarł w bezruchu, ściskając nadal w ramionach pozłacaną klatkę zrobił dość głupią minę, a marmolada powoli zaczęła ściekać mu na czoło, brwi i nos. Gdy w końcu doszedł do siebie odchrząknął i, spoglądając ku górze na wymazany marmoladą sufit, westchnął.
- Nie wiedziałem, że w West Lulworth robicie kanapki na suficie - rzekł, lekko rozbawiony, jednym palcem ściągając odrobinę słodkiej mazi z nosa, aby następnie ją z niego zlizać. - O, truskawkowa - rzucił, próbując zachować powagę; ostatecznie jednak nie wytrzymał poziomu absurdu tej sytuacji i wybuchnął serdecznym, zaraźliwym śmiechem.
Zazwyczaj nie lubiła spóźnialskich gości. W innej sytuacji zapewne Lex usłyszałby jakąś uwagę, raczej półżartem, ponieważ nie posądzała go w prawdzie o brak szacunku dla swojego czasu. Była jednak marudą i pomarudzić czasami musiała. Kiedy jednak usłyszała głos kuzyna, żałowała że nie spóźnił się jeszcze z pół godziny, tyle by starczyło żeby razem z Grusią doprowadziła ten dramat do jakiegoś porządku.
Zaraz się z resztą odwróciła, idealnie z resztą w porę by zobaczyć jak marmolada spada na blond głowę młodego chłopaka. Nie mogła się nie uśmiechnąć. Pokręciła lekko głową.
- W ramach zadość uczynienia nie będziesz zmuszony wysłuchać tego co miałabym do powiedzenia na temat spóźnialstwa, drogi kuzynie. - oznajmiła mu, unosząc lekko brwi, absolutnie najwidoczniej bez poczucia winy. No, może z niewielkim. Po części jej swoboda była spowodowana, że to właśnie z Lexem ma do czynienia, a jego trudno obrazić jeśli nie ma się tego na celu. Na szczęście, bo dystans do siebie i świata to istotna cecha.
- Grusia?
Odezwała się trochę głośniej. Mogłoby się wydawać dziwne, że oto obrończyni zwierząt małych i dużych wykorzystuje skrzata domowego swojej rodziny. Grusia była jednak całkiem szczęśliwym i zadbanym przypadkiem i w takich okolicznościach Prewett nie widziała w tym nic złego uważając, że źle zrobiono odbierając żywym istotom wolność, jednak porzucenie ich w świat nie stanowiłoby teraz rozwiązania.
- Zajmij się proszę... tym.
Zacisnęła usta w wąską kreskę świadczącą o tym iż to jest jakimś jej niepowodzeniem. Cóż jednak mogła zrobić.
- Oczyściłabym cię zaklęciem, jednak sam widzisz jak skończyło pomieszczenie które planowałam jedynie przewietrzyć, więc... lepiej będzie jeśli sam się tym zajmiesz i zaproszę cię do ogrodu. - oznajmiła jeszcze, znów lekko się uśmiechając. Szczególnie na widok bardzo zadziornej istotki obserwującej wszystko, co w kuchni się znajdowało zza bezpiecznych krat.
Nie czekając długo, opuściła zdemolowane pomieszczenie, zamierzając zająć jeden z wygodnych foteli na werandzie. Było całkiem ciepło jak na początek kwietnia i zdecydowanie warto się tym rozkoszować. Szczególnie gdy alternatywą jest ruina.
Przyszło jej do głowy, że być może wciąż jest wyprowadzona z równowagi przez wczorajszą kradzież, która zabolała nie tyle jej portfel co ego. Nie zamierzała jednak się przyznawać do przyczyny swoich niepowodzeń.
- Więc to jest nasz złodziej? - wzięła z ramienia Lexa odrobinę marmolady na palec i wsunęła przez kratkę, by zwierzę mogło zlizać słodycz. - Wyjaśnisz mi to? Wygląda na ciekawą historię.
Dodała po chwili, nie odrywając spojrzenia od nietypowego pupila.
Zaraz się z resztą odwróciła, idealnie z resztą w porę by zobaczyć jak marmolada spada na blond głowę młodego chłopaka. Nie mogła się nie uśmiechnąć. Pokręciła lekko głową.
- W ramach zadość uczynienia nie będziesz zmuszony wysłuchać tego co miałabym do powiedzenia na temat spóźnialstwa, drogi kuzynie. - oznajmiła mu, unosząc lekko brwi, absolutnie najwidoczniej bez poczucia winy. No, może z niewielkim. Po części jej swoboda była spowodowana, że to właśnie z Lexem ma do czynienia, a jego trudno obrazić jeśli nie ma się tego na celu. Na szczęście, bo dystans do siebie i świata to istotna cecha.
- Grusia?
Odezwała się trochę głośniej. Mogłoby się wydawać dziwne, że oto obrończyni zwierząt małych i dużych wykorzystuje skrzata domowego swojej rodziny. Grusia była jednak całkiem szczęśliwym i zadbanym przypadkiem i w takich okolicznościach Prewett nie widziała w tym nic złego uważając, że źle zrobiono odbierając żywym istotom wolność, jednak porzucenie ich w świat nie stanowiłoby teraz rozwiązania.
- Zajmij się proszę... tym.
Zacisnęła usta w wąską kreskę świadczącą o tym iż to jest jakimś jej niepowodzeniem. Cóż jednak mogła zrobić.
- Oczyściłabym cię zaklęciem, jednak sam widzisz jak skończyło pomieszczenie które planowałam jedynie przewietrzyć, więc... lepiej będzie jeśli sam się tym zajmiesz i zaproszę cię do ogrodu. - oznajmiła jeszcze, znów lekko się uśmiechając. Szczególnie na widok bardzo zadziornej istotki obserwującej wszystko, co w kuchni się znajdowało zza bezpiecznych krat.
Nie czekając długo, opuściła zdemolowane pomieszczenie, zamierzając zająć jeden z wygodnych foteli na werandzie. Było całkiem ciepło jak na początek kwietnia i zdecydowanie warto się tym rozkoszować. Szczególnie gdy alternatywą jest ruina.
Przyszło jej do głowy, że być może wciąż jest wyprowadzona z równowagi przez wczorajszą kradzież, która zabolała nie tyle jej portfel co ego. Nie zamierzała jednak się przyznawać do przyczyny swoich niepowodzeń.
- Więc to jest nasz złodziej? - wzięła z ramienia Lexa odrobinę marmolady na palec i wsunęła przez kratkę, by zwierzę mogło zlizać słodycz. - Wyjaśnisz mi to? Wygląda na ciekawą historię.
Dodała po chwili, nie odrywając spojrzenia od nietypowego pupila.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Kuchnia
Szybka odpowiedź