Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Opuszczone magazyny
Stare magazyny
Strona 14 z 15 • 1 ... 8 ... 13, 14, 15
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stare magazyny
Są to rozległe zabudowane tereny ulokowane w odległości trzydziestu jardów od nieczynnego już londyńskiego portu. Stare i wysłużone, obecnie zapomniane zarówno przez władze, jak i społeczeństwo, otoczone zostały betonowymi murami uwieńczonymi wielką żeliwną bramą wjazdową, od lat zamkniętą na kłódkę i chroniącą magazyny przed niepowołanymi gośćmi - głównie ze względu na niebezpieczeństwo zawalenia się niektórych konstrukcji, dziś przeżartych przez rdzę i wysłużonych. Ponure klockowate budowle górują ponad okalającymi je murami, strasząc powybijanymi szybami i odcinając się upiornie od tła, które stanowią urocze kolorowe domki mieszkalne należące do mugoli, niegdyś pracowników tegoż przybytku.
Miejsce to zdaje się żyć własnym życiem. Bujna roślinność, jeszcze jakiś czas temu rosnąca w odpowiednio wygospodarowanych do tego miejscach, dziś pokrywa niemalże większość betonowych placów a także - wdzierając się do środka - magazynowych podłóg pełnych najróżniejszych skrzynek, paczek i kartonów, tymczasem wszędobylskie góry śmieci sprawiają wrażenie rosnąć z każdym kolejnym dniem, zupełnie przez nikogo nieusuwane. Niekiedy dostrzec w nich można prawdziwe zabytki, chociażby puszki po konserwach sprzed kilkunastu lat. Wszechobecna rdza wyżarła w magazynowych drzwiach dziury, które z biegiem czasu stały się coraz większe, kusząco zapraszając do środka niepowołanych gości, zwłaszcza w obliczu zupełnej obojętności ze strony władz miasta, z czego najchętniej korzystają bezpańskie koty oraz psy, urządzając tutaj swoje legowiska.
Magazyny mają jednak swych amatorów także i wśród ludzi, szczególnie czarodziejów, podczas wojny stając się idealnym miejscem do wszelkich tajemnych pojedynków, załatwiania podejrzanych interesów, sekretnych spotkań, jak i kryjówką - czy to dla siebie samego, czy to dla cennych skarbów, których z pewnych względów nie powinno się trzymać nigdzie indziej. Podobno znaleźć tu można najprawdziwsze czarnomagiczne artefakty, nocami zaś spotkać najgroźniejszych z przestępców, szepczą między sobą ludzie, obserwując coraz to kolejnych Aurorów zapuszczających się w te tereny, zawsze jednak bez powodzenia. Lecz sprawa ta nigdy nie została nagłośniona, stając się tematem tabu - mało kto bowiem ma odwagę o tym mówić, bojąc się konsekwencji. Zwłaszcza po tym, gdy tydzień temu tuż za bramą odnaleziono ciało jednego z czołowych dziennikarzy Proroka Codziennego, jedynego, który odważył się zabrać głos w tejże sprawie.
Miejsce to zdaje się żyć własnym życiem. Bujna roślinność, jeszcze jakiś czas temu rosnąca w odpowiednio wygospodarowanych do tego miejscach, dziś pokrywa niemalże większość betonowych placów a także - wdzierając się do środka - magazynowych podłóg pełnych najróżniejszych skrzynek, paczek i kartonów, tymczasem wszędobylskie góry śmieci sprawiają wrażenie rosnąć z każdym kolejnym dniem, zupełnie przez nikogo nieusuwane. Niekiedy dostrzec w nich można prawdziwe zabytki, chociażby puszki po konserwach sprzed kilkunastu lat. Wszechobecna rdza wyżarła w magazynowych drzwiach dziury, które z biegiem czasu stały się coraz większe, kusząco zapraszając do środka niepowołanych gości, zwłaszcza w obliczu zupełnej obojętności ze strony władz miasta, z czego najchętniej korzystają bezpańskie koty oraz psy, urządzając tutaj swoje legowiska.
Magazyny mają jednak swych amatorów także i wśród ludzi, szczególnie czarodziejów, podczas wojny stając się idealnym miejscem do wszelkich tajemnych pojedynków, załatwiania podejrzanych interesów, sekretnych spotkań, jak i kryjówką - czy to dla siebie samego, czy to dla cennych skarbów, których z pewnych względów nie powinno się trzymać nigdzie indziej. Podobno znaleźć tu można najprawdziwsze czarnomagiczne artefakty, nocami zaś spotkać najgroźniejszych z przestępców, szepczą między sobą ludzie, obserwując coraz to kolejnych Aurorów zapuszczających się w te tereny, zawsze jednak bez powodzenia. Lecz sprawa ta nigdy nie została nagłośniona, stając się tematem tabu - mało kto bowiem ma odwagę o tym mówić, bojąc się konsekwencji. Zwłaszcza po tym, gdy tydzień temu tuż za bramą odnaleziono ciało jednego z czołowych dziennikarzy Proroka Codziennego, jedynego, który odważył się zabrać głos w tejże sprawie.
Prace w magazynie toczyły się swoim rytmem, na razie wciąż jeszcze kompletnie niezaburzonym wkroczeniem do akcji grupy łowców, a więc i rzeczony Finnigan niczego nie podejrzewał. To z kolei pozwalało mu mizdrzyć się w najlepsze do jednego z kluczowych klientów, pragnąc namówić go na jeszcze większe i jeszcze droższe zamówienie, mające wypchać jego kiesę pieniędzmi. Niestety, nim słońce sięgnie zenitu mężczyznę miało spotkać gorzkie rozczarowanie, przez parę chwil jednak Bulstrode wspaniałomyślnie pozwalał mu tkwić w swojej bańce szczęścia i oparach złudzeń, które wprawiały go w doskonały nastrój. Maghnus doprawdy ciekaw był tego nowego, ponoć wyjątkowego trunku z Kraju Kwitnącej Wiśni, lecz z jakiegoś, zapewne w pełni uzasadnionego powodu był wręcz przeświadczony o tym, że degustacji dokona samodzielnie, gdy już wydarzenia rozgrywające się w magazynie dobiegną końca - raczej nieciekawego dla cherlawego człowieczka, który według doniesień w trakcie pełni przemieniał się w nieznającą skrupułów ani zahamowań bestię. Szedł więc krokiem niespiesznym i pełnym dostojeństwa właściwego jego urodzeniu, zmuszając Deana do utrzymania podobnego tempa i wydłużenia czasu, w którym był wystawiony na widok Sigrun, mającej podjąć decyzję o najoptymalniejszym momencie na atak.
Nie zdążyli nawet zbliżyć się zanadto do prowizorycznego gabineciku, w którym czekał ekskluzywny trunek - charakterystyczny świst przeciął powietrze, a ostry jak brzytwa bełt bezbłędnie sięgnął celu, wydobywając z gardła mężczyzny nieludzki dźwięk, potwierdzający tylko przypuszczenia co do jego osoby i zakażenia, które się w nim zalęgło, przejmując kontrolę nad jego ciałem, umysłem i życiem. Przykra to była choroba, lecz wciąż choroba, którą należało tępić skutecznie i bezwzględnie nim zmarnuje kolejnych ludzi i odbierze im nadzieje na normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Bulstrode, pomny wcześniejszych ostrzeżeń, momentalnie odsunął się w bok, dystansując się zdecydowanie od Finnigana i pozwalając specjalistom przejąć inicjatywę. Sam na tym etapie był już zaledwie świadkiem rozgrywających się pod jego nosem zdarzeń. Gdy Ulysses dawał pokaz swoich umiejętności, Maghnus przeszedł parę kroków w kierunku pracowników Piórka, którzy na chwilę zamarli w bezruchu, by śledzić rozgrywającą się scenę. - Kontynuujcie - polecił im, bo wciąż miał plan odebrać alkohol, po prostu wyłączał z równania jego sprzedawcę i obowiązek zapłaty za towar. Smród palonych tkanek towarzyszący gwałtownemu dymieniu się uszkodzonej tkanki wdzierał się w nozdrza szlachcica, lecz nie powinien się wzdrygać, zaznajomiony z tą wonią aż za dobrze; wciąż pamiętał stosy płonące w Staffordshire, wciąż pamiętał spontaniczną niemalże egzekucję zdrajców w Markyate w Hertfrodshire. Przybliżył się nieco do Finnigana unieruchomionego przez Vale'a, nie za blisko, nie ryzykując pochopnie i bezsensownie, by obrzucić jego żałosną powłokę cielesną pełnym pożałowania spojrzeniem. - To nic osobistego, Dean. Żadna bestia nie będzie psuła renomy Piórka - westchnął ciężko, jakby faktycznie dręczyły go jakiekolwiek wyrzuty sumienia wywołane decyzją, by wspomóc działania Rookwood w poszukiwaniu wilkołaka powiązanego z jego lokalem. Nie patrzył już nawet na niego, z wewnętrznej kieszeni płaszcza dobywając złotą, misternie zdobioną papierośnicę i sięgając po papierosa, którego następnie wsunął w usta i odpalił niemalże nonszalancko, czekając aż brudna robota dobiegnie końca.
Nie zdążyli nawet zbliżyć się zanadto do prowizorycznego gabineciku, w którym czekał ekskluzywny trunek - charakterystyczny świst przeciął powietrze, a ostry jak brzytwa bełt bezbłędnie sięgnął celu, wydobywając z gardła mężczyzny nieludzki dźwięk, potwierdzający tylko przypuszczenia co do jego osoby i zakażenia, które się w nim zalęgło, przejmując kontrolę nad jego ciałem, umysłem i życiem. Przykra to była choroba, lecz wciąż choroba, którą należało tępić skutecznie i bezwzględnie nim zmarnuje kolejnych ludzi i odbierze im nadzieje na normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Bulstrode, pomny wcześniejszych ostrzeżeń, momentalnie odsunął się w bok, dystansując się zdecydowanie od Finnigana i pozwalając specjalistom przejąć inicjatywę. Sam na tym etapie był już zaledwie świadkiem rozgrywających się pod jego nosem zdarzeń. Gdy Ulysses dawał pokaz swoich umiejętności, Maghnus przeszedł parę kroków w kierunku pracowników Piórka, którzy na chwilę zamarli w bezruchu, by śledzić rozgrywającą się scenę. - Kontynuujcie - polecił im, bo wciąż miał plan odebrać alkohol, po prostu wyłączał z równania jego sprzedawcę i obowiązek zapłaty za towar. Smród palonych tkanek towarzyszący gwałtownemu dymieniu się uszkodzonej tkanki wdzierał się w nozdrza szlachcica, lecz nie powinien się wzdrygać, zaznajomiony z tą wonią aż za dobrze; wciąż pamiętał stosy płonące w Staffordshire, wciąż pamiętał spontaniczną niemalże egzekucję zdrajców w Markyate w Hertfrodshire. Przybliżył się nieco do Finnigana unieruchomionego przez Vale'a, nie za blisko, nie ryzykując pochopnie i bezsensownie, by obrzucić jego żałosną powłokę cielesną pełnym pożałowania spojrzeniem. - To nic osobistego, Dean. Żadna bestia nie będzie psuła renomy Piórka - westchnął ciężko, jakby faktycznie dręczyły go jakiekolwiek wyrzuty sumienia wywołane decyzją, by wspomóc działania Rookwood w poszukiwaniu wilkołaka powiązanego z jego lokalem. Nie patrzył już nawet na niego, z wewnętrznej kieszeni płaszcza dobywając złotą, misternie zdobioną papierośnicę i sięgając po papierosa, którego następnie wsunął w usta i odpalił niemalże nonszalancko, czekając aż brudna robota dobiegnie końca.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie bez powodu zdecydowała się na towarzystwo dla lorda Bulstrode wybrać Ulyssesa, aby wcielił się w rolę pracownika klubu Piórka Feniksa, który rzekomo miał pomóc przy odbiorze zamówienia na drogie alkohole. Ze wszystkich łowców, jakimi dowodziła, potrafił pięści i nie tylko używać najlepiej - nie mogła pozostać na to obojętna i faktu tego wypierać. Chcąc osiągnąć sukces musiała przełknąć gorycz nienawiści i uprzedzeń jakie do niego żywiła, spojrzeć na to bardziej obiektywnym okiem, gdy przychodziło do rozdzielania zadań - to była cecha dobrego dowódcy, czego nieustannie musiała się uczyć i walczyć z własnym małostkowym, złośliwym charakterem. Najchętniej pozbyłaby się Vale'a całkiem, nie bez powodu jednak Avery zatrudnił go jeszcze wcześniej niż ją samą, nie powinna była więc tego robić. Właściwie nie tylko dlatego - Vale bywał przydatny jak teraz. W ciasnym, wąskim magazynie niebezpiecznie byłoby ciskać zaklęciami. Mogło trafić Maghnusa, jego pracowników, ich samych, jeśli tylko Finnigan zdążyłby się uchylić, bądź wyczarować tarczę na tyle silną, by odbić promień. Nie znała jego możliwości, nie wiedzieli jaką mocą władał, więc należało zachować ostrożność. Wysłanie Ulyssesa, by zrobił użytek z siły własnych mięśni okazało się zatem strzałem w dziesiątkę. Nie musiała go poganiać, upominać, zareagował natychmiast, kiedy tylko tkanki Deana zaczęło parzyć płynne srebro, wszyscy zaś poczuli swąd palonej skóry, materiału i włosów. Powalił go na ziemię, unieruchomi, różdżka zaś potoczyła się po posadzce. Harvey wyrwał się do przodu, by zgarnąć ją butem i kopnąć gdzieś dalej, na wypadek, gdyby Dean jakimś cudem zdołał się Ulyssesowi wyrwać. Sigrun jednak obawiała się czegoś innego - przemiany pod wpływem emocji, do której mogło dojść, szczególnie kiedy i Maghnus zdecydował się odezwać, rozdrażniając dostawcę.
Nie skomentowała tego od razu, skupiona na tym, aby znaleźć się jak najbliżej; z zaczarowanej torby zdążyła już wyciągnąć srebrne łańcuchy, podobne znalazły się także i w dłoniach Harveya. On brutalnie przygniótł głowę Deana ciężkim butem, kiedy Sigrun kilkoma ruchami różdżki oplotła nogi i tułów srebrnymi łańcuchami; po chwili role się odwróciły i Harvey powtórzył podobne ruchy nadgarstka, aby srebro unieruchomiło górną część ciała. Dean szarpał się, krzyczał i wypluwał przekleństwa.
- Nieźle, Vale - mruknęła w stronę Ulyssesa.
- Co za bzdury! Nie jestem żadną bestią. Lordzie Bulstrode, błagam, zaklinam się na wszystko, nie wiem w czym rzecz. Od lat panu służę, zawsze oferowałem najlepsze ceny, dostarczałem wszystko, czego lord chciał - jęczał błagalnie, próbując obrócić ku Maghnusowi głowę, w tonie jego głosu zaś rozbrzmiewała czysta desperacja, coraz mocniej drżał od emocji, tak jak i całe jego ciało. Sigrun posłała Ulyssesowi ostrzegawcze spojrzenie.
- To, że się jeszcze nie przemienił, nie oznacza, że nie jest - wyrzekła Sigrun w stronę Maghnusa, choć szczerze wątpiła, by ktoś taki jak on dał wiarę podobnym jękom. - Jesteś żałosny - powiedziała z pogardą, kiedy Finnigan próbował ją przekrzyczeć, prosząc właściciela Piórka Feniksa o pomoc. Aby dać dowód na swoje słowa jednym ruchem różdżki zdarła z Deana kawałek szaty pod łańcuchami - srebro pozostawiło na niej po sobie oparzenia. - Poślij ludzi po zamówienie, jeśli rzeczywiście tu jest, zanim zrobi się goręcej - zwróciła się do arystokraty, ogniskując spojrzenie na jego twarzy. W innych okolicznościach wysępiłaby od niego papierosa, ale obawiała się, że zaraz mogą być świadkami czegoś o wiele gorszego pomimo srebrnych łańcuchów.
Nie skomentowała tego od razu, skupiona na tym, aby znaleźć się jak najbliżej; z zaczarowanej torby zdążyła już wyciągnąć srebrne łańcuchy, podobne znalazły się także i w dłoniach Harveya. On brutalnie przygniótł głowę Deana ciężkim butem, kiedy Sigrun kilkoma ruchami różdżki oplotła nogi i tułów srebrnymi łańcuchami; po chwili role się odwróciły i Harvey powtórzył podobne ruchy nadgarstka, aby srebro unieruchomiło górną część ciała. Dean szarpał się, krzyczał i wypluwał przekleństwa.
- Nieźle, Vale - mruknęła w stronę Ulyssesa.
- Co za bzdury! Nie jestem żadną bestią. Lordzie Bulstrode, błagam, zaklinam się na wszystko, nie wiem w czym rzecz. Od lat panu służę, zawsze oferowałem najlepsze ceny, dostarczałem wszystko, czego lord chciał - jęczał błagalnie, próbując obrócić ku Maghnusowi głowę, w tonie jego głosu zaś rozbrzmiewała czysta desperacja, coraz mocniej drżał od emocji, tak jak i całe jego ciało. Sigrun posłała Ulyssesowi ostrzegawcze spojrzenie.
- To, że się jeszcze nie przemienił, nie oznacza, że nie jest - wyrzekła Sigrun w stronę Maghnusa, choć szczerze wątpiła, by ktoś taki jak on dał wiarę podobnym jękom. - Jesteś żałosny - powiedziała z pogardą, kiedy Finnigan próbował ją przekrzyczeć, prosząc właściciela Piórka Feniksa o pomoc. Aby dać dowód na swoje słowa jednym ruchem różdżki zdarła z Deana kawałek szaty pod łańcuchami - srebro pozostawiło na niej po sobie oparzenia. - Poślij ludzi po zamówienie, jeśli rzeczywiście tu jest, zanim zrobi się goręcej - zwróciła się do arystokraty, ogniskując spojrzenie na jego twarzy. W innych okolicznościach wysępiłaby od niego papierosa, ale obawiała się, że zaraz mogą być świadkami czegoś o wiele gorszego pomimo srebrnych łańcuchów.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Było coś nieopisanie pięknego w tym nagłym uderzeniu adrenaliny, które zalewało ciało falą gorąca; coś osobliwie przyjemnego w tej krótkiej chwili głośnego i jaskrawego potwierdzenia własnej żywotności. Ciasno napięte mięśnie, czyjeś istnienie pod ostrzem noża, obcy oddech drżący w złości i strachu. Ulysses naciął krótkim ruchem skórę na karku mężczyzny - znów spalenizna, znów krzyk. W takich sytuacjach ubolewał nad słabością swoich ofiar, wolałby przeciwników. Nie bawiło go cudze cierpienie, było mu raczej obojętne; bawiła go walka, a ta była o wiele zabawniejsza, gdy ktoś nie dawał się tak łatwo przygwoździć do podłogi.
Wśród głosów łowców i łkań Finnigana, kroki Lorda Bulstrode wydały się zaskakująco głośne. Powolne i dystyngowane, jakby każdy ruch wymierzył i przećwiczył długo przed wejściem do tego okropnego, cuchnącego śmiercią i oszustwem magazynu. Ulysses uniósł głowę, by spojrzeć na mężczyznę, gdy ten postanowił odezwać się do Deana i przez krótki moment obserwował tę interakcję z podniesiona brwią i pytaniem wypisanym na twarzy. Po co cała ta otoczka? Dla czystego okrucieństwa, oczywiście - dlatego tak dobrze dogadywali się z jego przełożoną. W oczach Ulyssesa zabawa w przekomarzania była zgoła niepotrzebna, nawet jeżeli urocza; na dodatek dosyć niebezpieczna, gdy jedną z jej stron był wilkołak. Ten przecież mógł się przemienić i chociaż urozmaiciłoby to ich poranek, bez wątpienia przedłużyłoby również dzień pracy.
- Nieźle, Rookwood - odezwał się szorstko w stronę Sigrun, gdy ona i Harvey unieruchamiali ich nowego znajomego. Skomlał na tej podłodze jak ubijany szczeniak, widocznie trzymając się szansy na życie każdą częścią ciała. Po co? - Vale wyprostował się, nadal ściskając w dłoni rękojeść noża - Po co byłoby komuś życie w ciągłym strachu? - Odcinamy głowę? - rzucił krótko i cicho ku Rookwood i Harveyowi, a brzmiał w tych słowach dosyć absurdalnie, prawie tak jakby proponował im drugą kawę albo piwo po pracy. - Czy czekamy aż zrobi się większa i bardziej włochata? Wtedy jest nieco trudnej, wiecie...futro jest złośliwe - przerwał swoją radosną, edukacyjną pogadankę, najwidoczniej już znudzony jej esencją, a wzrok uważnie badał ruchy skrępowanego łańcuchami ciała. Drgało; być może w strachu, może w płaczu, może w złości.
- On przecież nic nie zrobił, on tylko... - Vale wydał się autentycznie zdziwiony tym nagłym pokazem odwagi, który zafundował im młody, piegowaty pracownik Finnigana. Miał policzki pokryte bliznami po trądziku i ramiona okryte starym, marynarskim swetrem. Wzruszające, choć wybitnie głupie, a słaby głos ucichł szybko pod naporem wzroku Ulyssesa. Jeden z łowców celował już w stronę chłopaka różdżką i po krótkiej wymianie spojrzeń ze swoim nieco mniejszym i nieco dziwniejszym kolegą z ekipy, powstrzymał się od zaklęcia, nie opuszczał jednak ręki.
- Nie masz jakiejś żony albo dzieci na utrzymaniu? - milczenie, które rozbrzmiało w odpowiedzi na pytanie, niosło za sobą dosyć oczywiste potwierdzenie. Chłopak nie stanowił nawet najmniejszego niebezpieczeństwa, był po prostu głupi i niewygodny. Vale westchnął z przesadną irytacją i przyklęknął obok splątanego łańcuchami Deana. Mógł przecież tylko czekać na rozkazy. Stuknął kostką palca w jedno z ogniw, wyciągnął z kieszeni płynne srebro i znowu zamoczył w nim nóż. Na wszelki wypadek. - Mam nadzieję, że dostaniemy chociaż butelkę tego Sake.
Wśród głosów łowców i łkań Finnigana, kroki Lorda Bulstrode wydały się zaskakująco głośne. Powolne i dystyngowane, jakby każdy ruch wymierzył i przećwiczył długo przed wejściem do tego okropnego, cuchnącego śmiercią i oszustwem magazynu. Ulysses uniósł głowę, by spojrzeć na mężczyznę, gdy ten postanowił odezwać się do Deana i przez krótki moment obserwował tę interakcję z podniesiona brwią i pytaniem wypisanym na twarzy. Po co cała ta otoczka? Dla czystego okrucieństwa, oczywiście - dlatego tak dobrze dogadywali się z jego przełożoną. W oczach Ulyssesa zabawa w przekomarzania była zgoła niepotrzebna, nawet jeżeli urocza; na dodatek dosyć niebezpieczna, gdy jedną z jej stron był wilkołak. Ten przecież mógł się przemienić i chociaż urozmaiciłoby to ich poranek, bez wątpienia przedłużyłoby również dzień pracy.
- Nieźle, Rookwood - odezwał się szorstko w stronę Sigrun, gdy ona i Harvey unieruchamiali ich nowego znajomego. Skomlał na tej podłodze jak ubijany szczeniak, widocznie trzymając się szansy na życie każdą częścią ciała. Po co? - Vale wyprostował się, nadal ściskając w dłoni rękojeść noża - Po co byłoby komuś życie w ciągłym strachu? - Odcinamy głowę? - rzucił krótko i cicho ku Rookwood i Harveyowi, a brzmiał w tych słowach dosyć absurdalnie, prawie tak jakby proponował im drugą kawę albo piwo po pracy. - Czy czekamy aż zrobi się większa i bardziej włochata? Wtedy jest nieco trudnej, wiecie...futro jest złośliwe - przerwał swoją radosną, edukacyjną pogadankę, najwidoczniej już znudzony jej esencją, a wzrok uważnie badał ruchy skrępowanego łańcuchami ciała. Drgało; być może w strachu, może w płaczu, może w złości.
- On przecież nic nie zrobił, on tylko... - Vale wydał się autentycznie zdziwiony tym nagłym pokazem odwagi, który zafundował im młody, piegowaty pracownik Finnigana. Miał policzki pokryte bliznami po trądziku i ramiona okryte starym, marynarskim swetrem. Wzruszające, choć wybitnie głupie, a słaby głos ucichł szybko pod naporem wzroku Ulyssesa. Jeden z łowców celował już w stronę chłopaka różdżką i po krótkiej wymianie spojrzeń ze swoim nieco mniejszym i nieco dziwniejszym kolegą z ekipy, powstrzymał się od zaklęcia, nie opuszczał jednak ręki.
- Nie masz jakiejś żony albo dzieci na utrzymaniu? - milczenie, które rozbrzmiało w odpowiedzi na pytanie, niosło za sobą dosyć oczywiste potwierdzenie. Chłopak nie stanowił nawet najmniejszego niebezpieczeństwa, był po prostu głupi i niewygodny. Vale westchnął z przesadną irytacją i przyklęknął obok splątanego łańcuchami Deana. Mógł przecież tylko czekać na rozkazy. Stuknął kostką palca w jedno z ogniw, wyciągnął z kieszeni płynne srebro i znowu zamoczył w nim nóż. Na wszelki wypadek. - Mam nadzieję, że dostaniemy chociaż butelkę tego Sake.
it's classic horror! if the monster learns appropriate restraint, it becomes an angel.
Ulysses Vale
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
when i call myself a shell
i mean–a used up bullet casing.
as in, the aftermath of something lethal.
as in, an echo of inflicted evil
i mean–a used up bullet casing.
as in, the aftermath of something lethal.
as in, an echo of inflicted evil
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Grupa łowców poruszała się szybko i sprawnie, dając pokaz szkolonych latami umiejętności i wyćwiczonych do perfekcji zachowań, pozwalających na możliwie jak najgładsze przeprowadzenie akcji. Kto by pomyślał, że na wilkołaka można zapolować w mglisty poranek w obskurnych londyńskich dokach, a nie w księżycową noc w najgęstszych ostępach lasu? Bulstrode czuł się pewnie, lecz nie zbyt pewnie. W krwi miał chłodne kalkulacje i szybki rachunek ryzyka, nie zamierzał więc szukać wrażeń i zbliżać się do pojmanego mieszańca, który wił się jak piskorz i błagalnym głosem powtarzał, że to nieporozumienie, chociaż smród spalonych tkanek czuli już chyba wszyscy w magazynie - jednocześnie jednak był pewny tego, że nawet gdyby jakimś kompletnym cudem Finnigan się wyrwał z żelaznego uścisku, tak Sigrun nie dałaby mu nawet szansy przestąpić kolejnego kroku, szybko kończąc zabawę jedną, zabójczo skuteczną inkantacją. Moc, jaka znajdowała się w jej władaniu była niemalże niewiarygodna, sam pewnie nie uwierzyłby, gdyby wielokrotnie nie był naocznym jej świadkiem; przez chwilę przez jego głowę przemykała myśl czy towarzysząca jej dziś jednostka jest świadoma jej zachwycających możliwości, to jednak nie był czas na rozważanie podobnych kwestii, strzepnął więc tylko popiół z papierosa, gestem krótkim i niemalże pogardliwym, nie odwracając spojrzenia od Deana.
- Nie mogę odmówić panu racji, miło będę wspominał naszą współpracę - westchnął teatralnie, nie przejmując się jękami i prośbami dostawcy, który z pewnością wiedział już doskonale w jak opłakanym położeniu się znalazł i że w kozi róg zaprowadziła go własna chciwość, którą karmił latami. - Niestety wszystko co dobre, kiedyś się kończy - dodał po chwili, sycąc piwne tęczówki obrazkiem, który jednak nie sprawiał mu większej przyjemności, bo faktycznie w udzieleniu pomocy łowcom nie było żadnej osobistej vendetty, ot czysty biznes. Skinął głową Sigrun, chociaż na jego usta wpełzł zadowolony uśmieszek. - Chyba nie sądzisz, że poprzestanę tylko na zamówieniu, Rookwood? - zapytał, odwracając się na pięcie, by skierować swe kroki w stronę Lloyda sprawdzającego zawartość kolejnych skrzynek przed załadunkiem do wozu. Wszystko, zamierzał zabrać wszystko, co tylko było odpowiedniej jakości. Dlaczego miałby się powstrzymywać, skoro dotychczasowy właściciel zapasów alkoholi był już praktycznie skazany na śmierć? Głupotą byłoby nie skorzystać z nadarzającej się okazji. - Tylko butelkę, panie Vale? - zerknął ponownie ku łowcom, nie próbując nawet kryć doskonałego humoru. - Jest pan w alkoholowym El Dorado, mam nadzieję, że pańska przełożona pozwoli się nacieszyć tym faktem po zakończeniu... spotkania z Finniganem - wszak dlaczego i oni mieliby nie skorzystać? Hojność kosztem Finnigana przychodziła Maghnusowi wyjątkowo łatwo, ale tak działał łańcuch pokarmowy, kolejne ogniwa wcześniej lub później musiały zostać wchłonięte przez większe drapieżniki, a Dean po prostu miał pecha. Pierwszy wóz został załadowany i zabezpieczony, lecz to wciąż nie był koniec. Gdy tylko wyjechał z bramy magazynu, na jego miejsce został podstawiony kolejny, a przenoszenie kolejnych skrzyń kontynuowano pod czujnym okiem Bulstrode'a, niespiesznie dopalającego wyjątkowo dobrego papierosa.
- Nie mogę odmówić panu racji, miło będę wspominał naszą współpracę - westchnął teatralnie, nie przejmując się jękami i prośbami dostawcy, który z pewnością wiedział już doskonale w jak opłakanym położeniu się znalazł i że w kozi róg zaprowadziła go własna chciwość, którą karmił latami. - Niestety wszystko co dobre, kiedyś się kończy - dodał po chwili, sycąc piwne tęczówki obrazkiem, który jednak nie sprawiał mu większej przyjemności, bo faktycznie w udzieleniu pomocy łowcom nie było żadnej osobistej vendetty, ot czysty biznes. Skinął głową Sigrun, chociaż na jego usta wpełzł zadowolony uśmieszek. - Chyba nie sądzisz, że poprzestanę tylko na zamówieniu, Rookwood? - zapytał, odwracając się na pięcie, by skierować swe kroki w stronę Lloyda sprawdzającego zawartość kolejnych skrzynek przed załadunkiem do wozu. Wszystko, zamierzał zabrać wszystko, co tylko było odpowiedniej jakości. Dlaczego miałby się powstrzymywać, skoro dotychczasowy właściciel zapasów alkoholi był już praktycznie skazany na śmierć? Głupotą byłoby nie skorzystać z nadarzającej się okazji. - Tylko butelkę, panie Vale? - zerknął ponownie ku łowcom, nie próbując nawet kryć doskonałego humoru. - Jest pan w alkoholowym El Dorado, mam nadzieję, że pańska przełożona pozwoli się nacieszyć tym faktem po zakończeniu... spotkania z Finniganem - wszak dlaczego i oni mieliby nie skorzystać? Hojność kosztem Finnigana przychodziła Maghnusowi wyjątkowo łatwo, ale tak działał łańcuch pokarmowy, kolejne ogniwa wcześniej lub później musiały zostać wchłonięte przez większe drapieżniki, a Dean po prostu miał pecha. Pierwszy wóz został załadowany i zabezpieczony, lecz to wciąż nie był koniec. Gdy tylko wyjechał z bramy magazynu, na jego miejsce został podstawiony kolejny, a przenoszenie kolejnych skrzyń kontynuowano pod czujnym okiem Bulstrode'a, niespiesznie dopalającego wyjątkowo dobrego papierosa.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Och, dzięki - wyrzekła do bólu przesłodzonym tonem w stronę Ulyssesa, na jedno uderzenie serca podnosząc na niego wzrok, gdy się do niej zwrócił, powtarzając jej własne słowa. Pochwały - źle, brak pochwał - też spotykały się ze złośliwością. Ten człowiek tak bardzo działał jej na nerwy, że czasami dziwiła się sama sobie, że jeszcze jemu nie odcięła głowy, co proponował wobec wilkołaka. Pomysł był niezły, choć dawniej ścięcie uznawano za honorową śmierć. Wilkołak na takową zaś nie zasługiwał jako obrzydliwy mieszaniec. - A może chciałabym dywan z futra? Jesteś tak mało kreatywny, Vale, że czasami aż mi ciebie szkoda - powiedziała cicho, nieszczególnie chcąc, aby słowa te dotarły także do Maghnusa. Nie musiał wiedzieć o konfliktach i waśniach wśród jej grupy. Właściwie to tym jednym, jedynym, chyba, że o czymś nie wiedziała, a Ulysses zdążył zaleźć i innym za skórę. Ich dwójkę dzielił jednak konflikt o wiele dłuższy, sięgający parę lat wstecz.
- Musiałabym mieć cię za głupca, Maghnusie - odpowiedziała rozbawiona, sugerując, że jest inaczej, tego nie musiała jednak mówić głośno. Zdziwiłaby się, gdyby ktoś taki jak on nie skorzystał z podobnej okazji. Zapasy magazynu stały przed nim teraz otworem. Może nie tylko one? - Wyśpiewasz teraz lordowi Bulstrode wszystko, co zechce, inaczej twój koniec będzie długi i bolesny, wierz mi, że mogę ci go zapewnić. Jeśli się dogadasz, to sprawę zakończymy szybko - powiedziała Sigrun do Deana, skrępowanego łańcuchami na posadzce magazynu, wbijając boleśnie czubek buta w jego żebro między łańcuchami. Mówią, że nie kopie się leżącego, tę zasadę stosowali jednak ludzie honorowi - Sigrun Rookwood do nich zaś nie należała. Z najwyższą przyjemnością celowała ludziom, mieszańcom i szlamom w plecy, łamała zasady fair play i łgała jak najęta. Uznawała przede wszystkim zasadę: po trupach do celu.
Gdy pracownik Finnigana śmiał się odezwać spojrzała na niego ostro i nie mniej ostro się doń odezwała.
- Jeszcze słowo, a dołączysz do swojego szefa wilkołaka, co ty na to?
Vale zadał słuszne pytanie, które zasznurowały mu usta. Naprawdę chciał się narażać stając w obronie mieszańca? Reakcje skórne na płynne srebro, srebrne łańcuchy były wystarczającym dowodem, łowcy wilkołaków doskonale to wiedzieli. Lord Bulstrode ufał w tej materii Sigrun, więc jego pracownicy również. Nie miałaby przecież powodu, aby pozbawiać go dostawcy alkoholu, szczególnie w towarzystwie połowy swojej grupy. Jej nienawiść do mieszańców i szczera chęć wytępienia lykantropów z angielskiej ziemi była zbyt prawdziwa.
- Po zakończonej robocie owszem - powiedziała Sigrun, wtrącając się do rozmowy między Ulyssesem, a Maghnusem. Sama chętnie miała przygarnąć jakąś butelkę dobrego alkoholu w ramach wynagrodzenia, jej towarzysze tez mieliby na to chrapkę, nie było powodu, by tego sobie odmawiać. - Możemy kontynuować, czy wolisz dokończyć swoją robotę i oszczędzić sobie tego widoku? - spytała lekkim tonem Maghnusa. Nie chodziło wiedźmie o jego oczy. Doskonale wiedziała, że jako czarnoksiężnik, sługa Czarnego Pana nie mrugnąłby okiem, gdyby teraz wymierzyła w Deana Cruciatusa - sam potrafił to zrobić. Wymownie zerknęła za to na jego pracowników przeszukujących skrzynię i magazyn, wynoszących towar.
- Musiałabym mieć cię za głupca, Maghnusie - odpowiedziała rozbawiona, sugerując, że jest inaczej, tego nie musiała jednak mówić głośno. Zdziwiłaby się, gdyby ktoś taki jak on nie skorzystał z podobnej okazji. Zapasy magazynu stały przed nim teraz otworem. Może nie tylko one? - Wyśpiewasz teraz lordowi Bulstrode wszystko, co zechce, inaczej twój koniec będzie długi i bolesny, wierz mi, że mogę ci go zapewnić. Jeśli się dogadasz, to sprawę zakończymy szybko - powiedziała Sigrun do Deana, skrępowanego łańcuchami na posadzce magazynu, wbijając boleśnie czubek buta w jego żebro między łańcuchami. Mówią, że nie kopie się leżącego, tę zasadę stosowali jednak ludzie honorowi - Sigrun Rookwood do nich zaś nie należała. Z najwyższą przyjemnością celowała ludziom, mieszańcom i szlamom w plecy, łamała zasady fair play i łgała jak najęta. Uznawała przede wszystkim zasadę: po trupach do celu.
Gdy pracownik Finnigana śmiał się odezwać spojrzała na niego ostro i nie mniej ostro się doń odezwała.
- Jeszcze słowo, a dołączysz do swojego szefa wilkołaka, co ty na to?
Vale zadał słuszne pytanie, które zasznurowały mu usta. Naprawdę chciał się narażać stając w obronie mieszańca? Reakcje skórne na płynne srebro, srebrne łańcuchy były wystarczającym dowodem, łowcy wilkołaków doskonale to wiedzieli. Lord Bulstrode ufał w tej materii Sigrun, więc jego pracownicy również. Nie miałaby przecież powodu, aby pozbawiać go dostawcy alkoholu, szczególnie w towarzystwie połowy swojej grupy. Jej nienawiść do mieszańców i szczera chęć wytępienia lykantropów z angielskiej ziemi była zbyt prawdziwa.
- Po zakończonej robocie owszem - powiedziała Sigrun, wtrącając się do rozmowy między Ulyssesem, a Maghnusem. Sama chętnie miała przygarnąć jakąś butelkę dobrego alkoholu w ramach wynagrodzenia, jej towarzysze tez mieliby na to chrapkę, nie było powodu, by tego sobie odmawiać. - Możemy kontynuować, czy wolisz dokończyć swoją robotę i oszczędzić sobie tego widoku? - spytała lekkim tonem Maghnusa. Nie chodziło wiedźmie o jego oczy. Doskonale wiedziała, że jako czarnoksiężnik, sługa Czarnego Pana nie mrugnąłby okiem, gdyby teraz wymierzyła w Deana Cruciatusa - sam potrafił to zrobić. Wymownie zerknęła za to na jego pracowników przeszukujących skrzynię i magazyn, wynoszących towar.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie wątpił, iż we wszystkich tych przepychankach i przekomarzaniach za każdym razem przypominali z Sigrun bardziej parę irytujących nastolatków niż poważnych łowców. Zabawna myśl, dwójka ludzi zajmujących się strzelaniem do wilkołaków za pieniądze skakała sobie do gardeł jak dwa kundle. Ulysses nie miał zamiaru przyjmować komplementów bez kpiny, wiedział bowiem że i ona nie byłaby w stanie tego zrobić - oznaczałoby to przecież przyznanie się, ze zdanie drugiej osoby miało jakiekolwiek znaczenie; że być może dobre słowa ze strony Sigrun Rookwood były rzeczą przyjemną skoro była dobra w tym co robi; że być może - i nich go piekło weźmie go tam skąd przybył, jeżeli kiedykolwiek powie to na głos - była bardzo często lepsza od niego.
Bez względu na to jednak na pewno przewróciłby oczami na całą farsę "honorowej śmierci". Nonsens! Każda śmierć będzie śmiercią niehonorową w pozycji, w której znajdował się Dean Finnigan, a odcięcie głowy było przynajmniej widowiskowe. Nie miał zamiaru bawić się w przebijanie serca srebrem jak w jakichś cholernych średniowiecznych bajkach, a morderstwo za pomocą zaklęcia było po prostu nudne. Zbyt czyste, takie proste, takie nijakie. I on zresztą niewiele miał w sobie honoru, ten nigdy nie miał prawa stanąć mu na drodze do samolubnych celów. Nóż w plecach zawsze był jego ulubionym typem zwycięstwa.
- Zrobić ci z niego płaszcz? - odparł więc kpiąco i skrzywił się lekko, bo wyobrażenie tego było doprawdy obrzydliwe. - I co jeszcze? Zrobimy mu warkoczyki? Na Merlina, Rookwood, nie jestem tu od pracy twórczej - rzucił jeszcze, również szeptem, widocznie poirytowany jej słowami. Jakaś część jego nie rozumiała ironii, druga zaś widocznie się w niej lubowała. Doceniał finezję, teraz nie była jednak pora na zabawę w wymyślne tortury.
Przyglądał się działaniom Bulstrode'a i jego pracowników z cichym zainteresowaniem, podobnie uważnie obserwował pozostałe osoby ściśnięte w magazynie. Zachowanie Lorda było bez dwóch zdań rozsądne, a Ulysses miałby go za skończonego idiotę gdyby ten nie wykorzystał okazji do ostatniej kropli - ta dla niego była alkoholem, dla nich krwią.
Klęcząc tak obok ich ofiary - celu? nagrody? więźnia? nigdy nie wiedział - patrzył ze znudzeniem na ból przemykający wzdłuż krawędzi jego twarzy, gdy Sigrun wetknęła czubek buta między jego żebra. Piegowaty chłopak milczał, widocznie uciszony ich słowami, ale niestety milczał też Dean, który w tym momencie powinien był mówić. Był też na tyle nierozsądny by trafić niespokojnym wzrokiem przyciśniętej do ziemi twarzy na Vale'a, który teraz trzymał zamoczony w srebrze nóż przy jego policzku. Dla zabawy. Dla zabawy również posłał mu cień uprzejmego uśmiechu. To nic osobistego.
- Podobno mają tutaj niezłą brandy - odparł na słowa Maghnusa, uśmiechając się szerzej, ale nadal nie odrywając wzroku od Finnigana. Umierające oczy zawsze były szkliste, te jego jednak były wręcz rozszalałe. - Przyda nam się trochę rozrywki po takim intensywnym poranku.
Bez względu na to jednak na pewno przewróciłby oczami na całą farsę "honorowej śmierci". Nonsens! Każda śmierć będzie śmiercią niehonorową w pozycji, w której znajdował się Dean Finnigan, a odcięcie głowy było przynajmniej widowiskowe. Nie miał zamiaru bawić się w przebijanie serca srebrem jak w jakichś cholernych średniowiecznych bajkach, a morderstwo za pomocą zaklęcia było po prostu nudne. Zbyt czyste, takie proste, takie nijakie. I on zresztą niewiele miał w sobie honoru, ten nigdy nie miał prawa stanąć mu na drodze do samolubnych celów. Nóż w plecach zawsze był jego ulubionym typem zwycięstwa.
- Zrobić ci z niego płaszcz? - odparł więc kpiąco i skrzywił się lekko, bo wyobrażenie tego było doprawdy obrzydliwe. - I co jeszcze? Zrobimy mu warkoczyki? Na Merlina, Rookwood, nie jestem tu od pracy twórczej - rzucił jeszcze, również szeptem, widocznie poirytowany jej słowami. Jakaś część jego nie rozumiała ironii, druga zaś widocznie się w niej lubowała. Doceniał finezję, teraz nie była jednak pora na zabawę w wymyślne tortury.
Przyglądał się działaniom Bulstrode'a i jego pracowników z cichym zainteresowaniem, podobnie uważnie obserwował pozostałe osoby ściśnięte w magazynie. Zachowanie Lorda było bez dwóch zdań rozsądne, a Ulysses miałby go za skończonego idiotę gdyby ten nie wykorzystał okazji do ostatniej kropli - ta dla niego była alkoholem, dla nich krwią.
Klęcząc tak obok ich ofiary - celu? nagrody? więźnia? nigdy nie wiedział - patrzył ze znudzeniem na ból przemykający wzdłuż krawędzi jego twarzy, gdy Sigrun wetknęła czubek buta między jego żebra. Piegowaty chłopak milczał, widocznie uciszony ich słowami, ale niestety milczał też Dean, który w tym momencie powinien był mówić. Był też na tyle nierozsądny by trafić niespokojnym wzrokiem przyciśniętej do ziemi twarzy na Vale'a, który teraz trzymał zamoczony w srebrze nóż przy jego policzku. Dla zabawy. Dla zabawy również posłał mu cień uprzejmego uśmiechu. To nic osobistego.
- Podobno mają tutaj niezłą brandy - odparł na słowa Maghnusa, uśmiechając się szerzej, ale nadal nie odrywając wzroku od Finnigana. Umierające oczy zawsze były szkliste, te jego jednak były wręcz rozszalałe. - Przyda nam się trochę rozrywki po takim intensywnym poranku.
it's classic horror! if the monster learns appropriate restraint, it becomes an angel.
Ulysses Vale
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
when i call myself a shell
i mean–a used up bullet casing.
as in, the aftermath of something lethal.
as in, an echo of inflicted evil
i mean–a used up bullet casing.
as in, the aftermath of something lethal.
as in, an echo of inflicted evil
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kolejne skrzynie w szybkim tempie były układane niczym cegiełki rosnącego muru - wyjątkowo cennego, należy nadmienić, a strefa ładowna wozu zapełniała się w mgnieniu oka. Lloyd dokonywał wnikliwej selekcji zgodnie z doskonale mu znanymi preferencjami pracodawcy, zgodnie z prestiżem Piórka Feniksa i zgodnie z wieloletnim doświadczeniem w dziedzinie trunków. Produkty pospolite, przeznaczone dla gminu nie interesowały ich ani trochę, więc piwo, ciemne ale i whisky niskiej jakości zostawały nietknięte na rzecz towarów prawdziwie godnych pozazdroszczenia. Maghnusowi dopisywał doskonały wręcz humor i ciężko było się temu dziwić, gdy de facto dokonywał konfiskaty zapasów zgromadzonych przez Finnigana. Uraczył Sigrun zadowolonym uśmiechem, gdy zdawała się czytać mu w myślach; faktycznie, mógł i zamierzał wyciągnąć jeszcze więcej, doskonale świadom tego, że ponad jednorazową dostawą alkoholu ważniejsza jest sieć kontaktów, a te Dean musiał mieć całkiem niezłe, skoro dochrapał się takiej puli klientów i był w stanie zaspokoić ich wygórowane oczekiwania.
- Zaraz do was dołączę - oznajmił Rookwood, podzielając po części jej obawy co do obecności jego pracowników przy scenach, jakie za chwilę miały się rozegrać w magazynie. Spływające krwią ulice Londynu zahartowały ich, lecz wciąż, nie potrzebowali przedstawienia z bestią w roli głównej, mieli skupić się na swojej pracy, wykonać ją jak najlepiej i jak najszybciej. - Ile czasu potrzebujecie? - zwrócił się do Olivera i Averilla, którzy uwijali się ze skrzyniami, po czym skinął głową, przyjmując ich odpowiedź. Pięć minut nie zdawało się być długim czasem dla nich, lecz dla spętanego łańcuchami wilkołaka czekającego na swój wyrok już tak. - Nadzoruj do końca, Lloyd, nie zapomnijcie o sake. Spotkamy się na miejscu, gdy tu skończę - zarządził, wycofując się do tej części magazynku, w której znajdowali się brygadziści i pożal się Merlinie gabinecik dostawcy. Bulstrode uniósł różdżkę i szepnął Salvio Hexia, a gestem nadgarstka rozciągnął barierę pomiędzy kończącymi odbiór towaru pracownikami Piórka a pojmanym Deanem i otaczającymi go ludźmi. Niech obie grupy dokończą swoją pracę w spokoju.
- Quintin również jest niczego sobie - odparł w odpowiedzi Vale'owi z lekkim uśmiechem rozciągającym usta, po czym odrzuciwszy niedopałek papierosa, stanął w bezpiecznej odległości od Finnigana, ponownie skupiając na nim całą swoją uwagę.
- Jesteś prawdziwym człowiekiem interesu, Dean, dobijmy zatem targu. Twoja sieć kontaktów w zamian za szybką śmierć - może nie bezbolesną, lecz pozbawioną gry wstępnej w postaci wyszukanych tortur. - Martwy i tak z niej nie skorzystasz, zrób sobie samemu przysługę - kontynuował tonem niewzruszonym, niemalże uspokajającym, jakby rozprawiał o rzeczach błahych jak niepogoda za oknem czy pozostawiająca wiele do życzenia lokalizacja magazynu. Liczył na resztki jego zdrowego rozsądku, który latami pozwalał prowadzić mu biznes - lecz czy te resztki były jeszcze obecne w ciele trawionym nieuleczalną chorobą? - Zgaduję... że chodzi o notes - Finnigan łypnął na niego oczami, dodatkowo zachęcony butem wbijającym się miedzy jego żebra. - Opasły, oprawiony w elegancką skórę, z pożółkłymi nieco stronami, lecz wolny od plam atramentu, wszak kontakty wpisujesz tam z dumą i ostrożnością - mówił dalej, rozważając własne słowa i omiatając spojrzeniem spętaną sylwetkę. Nie, taki notes był zbyt duży i zbyt ważny, by nosić go w kieszeni. - Nie trzymasz go chyba u swojej kochanki? Chociaż to nie problem, jej również mogę złożyć wizytę. I tak miałem udać się do Cheshire - kolejne wypowiadane niespiesznie zgłoski tańczyły w gęstniejącej atmosferze, kreśląc majaczące echo wyjątkowo realnej groźby, która z pewnością przebijała się do rozgorączkowanego umysłu mężczyzny, który nagle niespokojnie zerknął w stronę swojego gabinetu. Nie uszło to uwadze Bulstrode'a, który śledził uważnie każdy jego ruch, każdą zmianę tężejącego ciała, każdy błysk nieuchronnej porażki pojawiający się w tęczówkach. - Naprawdę? Aż tak przewidywalnie? - westchnął z teatralnym rozczarowaniem, nie trwonił jednak czasu i wyminąwszy zbiorowisko, wszedł do pomieszczenia, gotów przetrząsnąć je całe, lecz nim to zrobił, postanowił użyć zaklęcia przywołującego. Wszak jeśli Finnigan okazał się być aż tak głupi, by trzymać notes tutaj, równie dobrze mógł zignorować potrzebę zabezpieczenia go magią. Nie mylił się, zitan różdżki drgnął posłusznie, a przedmiot, bez wątpienia będący najcenniejszą rzeczą w posiadaniu dostawcy, znalazł się w dłoni Bulstrode'a. Uśmiechnął się pod nosem, otwierając notes na kilku przypadkowych stronach, by upewnić się, że właśnie tego poszukiwał; przesunął spojrzeniem po skrzętnie zapisanych nazwiskach i adresach, po informacjach kto i co jest w stanie zrobić. Zamknął notes i schował go bezpiecznie w wewnętrznej, zaczarowanej kieszeni szaty, po czym powrócił do swych towarzyszy, przywołując na twarz maskę obojętności.
- Z mojej strony to wszystko - zwrócił się do Sigrun i Ulyssesa, informując tym samym, że Finnigan właśnie stał się zbędny i mogli śmiało kontynuować to, co dla niego zaplanowali. - Dziękuję za wyjątkowo owocną współpracę - dodał na odchodne, kierując swe kroki w stronę wyjścia z magazynu. Zadowolenie rozlewało się w jego wnętrzu, niemniej marzył jednak o opuszczeniu cuchnących doków i kontynuowaniu swojego poranka w miłej, nieprzesiąkniętej smrodem atmosferze.
- Zaraz do was dołączę - oznajmił Rookwood, podzielając po części jej obawy co do obecności jego pracowników przy scenach, jakie za chwilę miały się rozegrać w magazynie. Spływające krwią ulice Londynu zahartowały ich, lecz wciąż, nie potrzebowali przedstawienia z bestią w roli głównej, mieli skupić się na swojej pracy, wykonać ją jak najlepiej i jak najszybciej. - Ile czasu potrzebujecie? - zwrócił się do Olivera i Averilla, którzy uwijali się ze skrzyniami, po czym skinął głową, przyjmując ich odpowiedź. Pięć minut nie zdawało się być długim czasem dla nich, lecz dla spętanego łańcuchami wilkołaka czekającego na swój wyrok już tak. - Nadzoruj do końca, Lloyd, nie zapomnijcie o sake. Spotkamy się na miejscu, gdy tu skończę - zarządził, wycofując się do tej części magazynku, w której znajdowali się brygadziści i pożal się Merlinie gabinecik dostawcy. Bulstrode uniósł różdżkę i szepnął Salvio Hexia, a gestem nadgarstka rozciągnął barierę pomiędzy kończącymi odbiór towaru pracownikami Piórka a pojmanym Deanem i otaczającymi go ludźmi. Niech obie grupy dokończą swoją pracę w spokoju.
- Quintin również jest niczego sobie - odparł w odpowiedzi Vale'owi z lekkim uśmiechem rozciągającym usta, po czym odrzuciwszy niedopałek papierosa, stanął w bezpiecznej odległości od Finnigana, ponownie skupiając na nim całą swoją uwagę.
- Jesteś prawdziwym człowiekiem interesu, Dean, dobijmy zatem targu. Twoja sieć kontaktów w zamian za szybką śmierć - może nie bezbolesną, lecz pozbawioną gry wstępnej w postaci wyszukanych tortur. - Martwy i tak z niej nie skorzystasz, zrób sobie samemu przysługę - kontynuował tonem niewzruszonym, niemalże uspokajającym, jakby rozprawiał o rzeczach błahych jak niepogoda za oknem czy pozostawiająca wiele do życzenia lokalizacja magazynu. Liczył na resztki jego zdrowego rozsądku, który latami pozwalał prowadzić mu biznes - lecz czy te resztki były jeszcze obecne w ciele trawionym nieuleczalną chorobą? - Zgaduję... że chodzi o notes - Finnigan łypnął na niego oczami, dodatkowo zachęcony butem wbijającym się miedzy jego żebra. - Opasły, oprawiony w elegancką skórę, z pożółkłymi nieco stronami, lecz wolny od plam atramentu, wszak kontakty wpisujesz tam z dumą i ostrożnością - mówił dalej, rozważając własne słowa i omiatając spojrzeniem spętaną sylwetkę. Nie, taki notes był zbyt duży i zbyt ważny, by nosić go w kieszeni. - Nie trzymasz go chyba u swojej kochanki? Chociaż to nie problem, jej również mogę złożyć wizytę. I tak miałem udać się do Cheshire - kolejne wypowiadane niespiesznie zgłoski tańczyły w gęstniejącej atmosferze, kreśląc majaczące echo wyjątkowo realnej groźby, która z pewnością przebijała się do rozgorączkowanego umysłu mężczyzny, który nagle niespokojnie zerknął w stronę swojego gabinetu. Nie uszło to uwadze Bulstrode'a, który śledził uważnie każdy jego ruch, każdą zmianę tężejącego ciała, każdy błysk nieuchronnej porażki pojawiający się w tęczówkach. - Naprawdę? Aż tak przewidywalnie? - westchnął z teatralnym rozczarowaniem, nie trwonił jednak czasu i wyminąwszy zbiorowisko, wszedł do pomieszczenia, gotów przetrząsnąć je całe, lecz nim to zrobił, postanowił użyć zaklęcia przywołującego. Wszak jeśli Finnigan okazał się być aż tak głupi, by trzymać notes tutaj, równie dobrze mógł zignorować potrzebę zabezpieczenia go magią. Nie mylił się, zitan różdżki drgnął posłusznie, a przedmiot, bez wątpienia będący najcenniejszą rzeczą w posiadaniu dostawcy, znalazł się w dłoni Bulstrode'a. Uśmiechnął się pod nosem, otwierając notes na kilku przypadkowych stronach, by upewnić się, że właśnie tego poszukiwał; przesunął spojrzeniem po skrzętnie zapisanych nazwiskach i adresach, po informacjach kto i co jest w stanie zrobić. Zamknął notes i schował go bezpiecznie w wewnętrznej, zaczarowanej kieszeni szaty, po czym powrócił do swych towarzyszy, przywołując na twarz maskę obojętności.
- Z mojej strony to wszystko - zwrócił się do Sigrun i Ulyssesa, informując tym samym, że Finnigan właśnie stał się zbędny i mogli śmiało kontynuować to, co dla niego zaplanowali. - Dziękuję za wyjątkowo owocną współpracę - dodał na odchodne, kierując swe kroki w stronę wyjścia z magazynu. Zadowolenie rozlewało się w jego wnętrzu, niemniej marzył jednak o opuszczeniu cuchnących doków i kontynuowaniu swojego poranka w miłej, nieprzesiąkniętej smrodem atmosferze.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lubiła futra. Naprawdę bardzo. Wychowana w rodzinie o silnych i długich tradycjach łowieckich od maleńkości przyglądała się trofeom myśliwskim. Porożom jeleni, rogom garborogów, skórom kelpii, niedźwiedzim futrom. Bardzo lubiła kłaść się przed kominkiem, w którym trzaskał ogień, na dywanie z takich futer i wdychać jego zapach. W nierealnych marzeniach snuła plany zdobycia trofeum po każdej zwierzynie - wilkołaków jednak do nich nie zaliczała. Jako mieszańce brzydziły Rookwood niewiele mniej od szlam, mugoli i zdrajców krwi. Nie uznawała ich ani za ludzi, ani za zwierzynę - były gdzieś pomiędzy, zawieszone i skazane na jej pełną obrzydzenia wzgardę. Mówiąc o dywanie z wilkołaczego futra mówiła, rzecz jasna, ironicznie, lecz najwyraźniej Vale znów był zbyt głupi, aby to pojąć. Albo udawał. Sigrun jednak uparcie wmawiała sobie, że to pierwsze, sprawiało jej to jakąś złośliwą uciechę.
- Jeśli każę ci zapleść mu warkoczyki, to właśnie to zrobisz, Vale. Przypominam ci, że to ja decyduję, czy jesteś tu od pracy twórczej, czy też nie - wyrzekła do łowcy tonem zimnym, stanowczym i władczym. Pozwalała mu na drobne uszczypliwości, nie zamierzała jednak dopuścić do tego, aby naciągnął strunę za mocno. Miał znać swoje miejsce. Sigrun była świadoma, że musi budować swój autorytet w grupie, którą jej powierzono. Dla kobiety w w jej wieku (miała wszak niespełna trzydzieści lat, to bynajmniej nie było wiele, choć Ulysess lubował się w wypominaniu Sigrun wiosen na karku) to było o wiele trudniejsze.
W stronę Maghnusa skinęła głowa, czekając, aż dokończy rozmowę z Deanem i poinstruuje własnych pracowników. Praca w Londynie w czasach wojny, kiedy na ulicach toczyły się pojedynki, zaś widok trupa stał się wręcz chlebem powszednim, zapewne widzieli nie jedno, lepiej jednak było dmuchać na zimne. Nie musieli być świadkami przedstawienia jakie zaplanowała dla Deana Finnigana, bliskiego szlochu, kiedy leżał spętany srebrnymi łańcuchami na posadzce swojego magazynu. Naiwnie uwierzył w ich zapewnienia, że współpraca za lordem Bulstrode, zdradzenie mu listy swoich dostawców, źródeł i innych handlowych sekretów, które Sigrun nieszczególnie interesowały, zapewni mu chociaż szybką śmierć, a może nawet i oszczędzenie o jakie wciąż błagał. Obiecywał rejestr w Biurze Kontroli Wilkołaków i poddawanie się kontrolom, może Brygadzista działający oficjalnie z ramienia Ministerstwa Magii by na to przystał, lecz nie ona. Im zależało na wytępieniu wilkołaków w całej Wielkiej Brytanii. Nie mogło więc skończyć się to inaczej.
- Weźcie co chcecie. Dla i mnie i Harveya również - wyrzekła Sigrun do chłopaków, kiedy Maghnus zniknął w gabinecie Deana po wspomniany notes. Alkoholu było tyle, ze dla nikogo nie miało zabraknąć. Zarówno brandy, jak i quintinu. - Dla mnie ognistą whisky - przypomniała tylko Charlesowi. W oczekiwaniu na opuszczenie magazynu przez właściciela Piórka Feniksa i jego pracowników zdążyła wypalić papierosa, przez chwilę rozważała, czy w ramach zabawy nie przytknąć rozżarzonej końcówki do policzka Deana, zrezygnowała jednak z tego pomysłu. - Nie mogę powiedzieć, że będę ci dozgonnie wdzięczna, lordzie Bulstrode, twoja pomoc okazała się jednak nieoceniona - odparła pogodnym tonem, jakby wcale za chwilę miała nie dokonać egzekucji. Gdy Maghnus opuszczał magazyn Dean krzyczał za nim, prosząc o pomoc i powołując się na współpracę, zwrócony notatnik, Harvey go kopnął, żeby wreszcie się przymknął.
Zatrzasnęły się drzwi, zapadła głucha cisza, Sigrun zaś uniosła różdżkę.
- Dean, musisz wiedzieć jeszcze jedno. Rzadko bywam szczera i nie dotrzymuję obietnic składanych mieszańcom - wyrzekła tonem niemal przepraszającym. Szybka śmierć dla wilkołaka?
Wykluczone.
| zt x3
- Jeśli każę ci zapleść mu warkoczyki, to właśnie to zrobisz, Vale. Przypominam ci, że to ja decyduję, czy jesteś tu od pracy twórczej, czy też nie - wyrzekła do łowcy tonem zimnym, stanowczym i władczym. Pozwalała mu na drobne uszczypliwości, nie zamierzała jednak dopuścić do tego, aby naciągnął strunę za mocno. Miał znać swoje miejsce. Sigrun była świadoma, że musi budować swój autorytet w grupie, którą jej powierzono. Dla kobiety w w jej wieku (miała wszak niespełna trzydzieści lat, to bynajmniej nie było wiele, choć Ulysess lubował się w wypominaniu Sigrun wiosen na karku) to było o wiele trudniejsze.
W stronę Maghnusa skinęła głowa, czekając, aż dokończy rozmowę z Deanem i poinstruuje własnych pracowników. Praca w Londynie w czasach wojny, kiedy na ulicach toczyły się pojedynki, zaś widok trupa stał się wręcz chlebem powszednim, zapewne widzieli nie jedno, lepiej jednak było dmuchać na zimne. Nie musieli być świadkami przedstawienia jakie zaplanowała dla Deana Finnigana, bliskiego szlochu, kiedy leżał spętany srebrnymi łańcuchami na posadzce swojego magazynu. Naiwnie uwierzył w ich zapewnienia, że współpraca za lordem Bulstrode, zdradzenie mu listy swoich dostawców, źródeł i innych handlowych sekretów, które Sigrun nieszczególnie interesowały, zapewni mu chociaż szybką śmierć, a może nawet i oszczędzenie o jakie wciąż błagał. Obiecywał rejestr w Biurze Kontroli Wilkołaków i poddawanie się kontrolom, może Brygadzista działający oficjalnie z ramienia Ministerstwa Magii by na to przystał, lecz nie ona. Im zależało na wytępieniu wilkołaków w całej Wielkiej Brytanii. Nie mogło więc skończyć się to inaczej.
- Weźcie co chcecie. Dla i mnie i Harveya również - wyrzekła Sigrun do chłopaków, kiedy Maghnus zniknął w gabinecie Deana po wspomniany notes. Alkoholu było tyle, ze dla nikogo nie miało zabraknąć. Zarówno brandy, jak i quintinu. - Dla mnie ognistą whisky - przypomniała tylko Charlesowi. W oczekiwaniu na opuszczenie magazynu przez właściciela Piórka Feniksa i jego pracowników zdążyła wypalić papierosa, przez chwilę rozważała, czy w ramach zabawy nie przytknąć rozżarzonej końcówki do policzka Deana, zrezygnowała jednak z tego pomysłu. - Nie mogę powiedzieć, że będę ci dozgonnie wdzięczna, lordzie Bulstrode, twoja pomoc okazała się jednak nieoceniona - odparła pogodnym tonem, jakby wcale za chwilę miała nie dokonać egzekucji. Gdy Maghnus opuszczał magazyn Dean krzyczał za nim, prosząc o pomoc i powołując się na współpracę, zwrócony notatnik, Harvey go kopnął, żeby wreszcie się przymknął.
Zatrzasnęły się drzwi, zapadła głucha cisza, Sigrun zaś uniosła różdżkę.
- Dean, musisz wiedzieć jeszcze jedno. Rzadko bywam szczera i nie dotrzymuję obietnic składanych mieszańcom - wyrzekła tonem niemal przepraszającym. Szybka śmierć dla wilkołaka?
Wykluczone.
| zt x3
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
| 5 kwietnia '58
Na to spotkanie niecierpliwiła się bardzo. Kiedy tylko udało jej się skontaktować z Yvette i gdy ustaliły termin i miejsce, jakże inne od tego w którym zwykły się spotykać, nie była w stanie zebrać myśli i usiedzieć na tyłku. Ona wiedziała gdzie jest Celina, a jedyną rzeczą jaką teraz Rain pragnęła to wtulić się w czuprynę półwili i głębokim wdechem zaciągnąć się jej zapachem. Tak bardzo tęskniła. Najpierw myślała, że straciła ją gdy poszła pracować do Blacków, potem gdy zostały osadzone w Tower. List o tym, że stamtąd wyszła dzięki Marcelowi był iskierką nadziei, że może być jeszcze dobrze. Huxley wtedy nie była w najlepszej sytuacji, nie sądziła, że będzie mogła spotkać się ze swoimi przyjaciółmi tak szybko.
To było niezwykle ciekawe, że punkt widzenia zmieniał się wraz z punktem siedzenia i patrzenia na otaczającą rzeczywistość. Jeszcze kilka czy kilkanaście miesięcy temu niezbyt wiele osób nazwałaby przyjacielem. To słowo też niechętnie przechodziło przez jej gardło. Uważała to za bujdę, nie potrafiła sobie wyobrazić, że są ludzie, którzy mogą być jej bliscy. A może bardziej nie chciała tego zauważyć, bo łatwiej było się nie przywiązać. Skupiona na swojej pracy, piciu wieczorami, zabawianiem gości – tak było po prostu łatwiej. Polityka wisiała jej i powiewała, nie chciała się w to mieszać. Potyczki pomiędzy jednymi a drugimi, nie stała po żadnej stron. Wisiało jej i powiewało. Aż w końcu się urwało i Huxley miała twarde lądowanie w rzeczywistości. Zmienił się punkt siedzenia – zmienił się także światopogląd. Już nic jej nie wisiało, a na duszę przyjemnie działała myśl, że ktoś na nią czeka, ktoś się martwi i ma do kogo zwrócić się o pomoc.
Yvette była jedną z nich. Chociaż nie darzyła jej takim uczuciem jak Philippę czy Celinę, to rozumiały się. Były w podobnym wieku, swoje przeszły i wystarczyło jedno znaczące spojrzenie, jedno słowo i wiedziały co i jak. Yv w porcie spadła im jak z nieba, Huxley przede wszystkim która była klientką nie raz i nie dwa. Ale kobieta już nie leczyła w porcie, chociaż Rain myślała, że spotkają się w jej domu lub właśnie lecznicy. Jak widać nie tylko ona zostawiła swoje stare śmieci. Tyle że Baudelaire trafiła w bezpieczniejsze i przyjaźniejsze miejsce. Hux wlazła w kompletne bagno. Ale co się dziwić. Ostatnio miała pecha. Może jakaś klątwa znowu, czy coś? Westchnęła ciężko.
Czekała dłuższą chwilę. Nigdzie jej się nie spieszyło, bo i tak nie miała gdzie pójść. A tak, to przynajmniej mogła się rozejrzeć czy przypadkiem tutaj nikogo nie ma, kogoś kto mógłby je podsłuchiwać lub podglądać. Była ostatnio bardzo uwrażliwiona na tym punkcie. Ale na szczęście nikogo nie było. Czekała więc cierpliwie, a przynajmniej z pozoru. Noga lekko jej drgała, ręce ściskała w pięści. Dawno nie zapaliła papierosa. Tak bardzo chciała teraz tego cholernego papierosa.
Miała tyle pytań. Thalia nie potrafiła odpowiedzieć jej na wiele z nich, ale Yvette była inna. Miała wiedzę – co jest z Philippą, gdzie jest Celina, gdzie jest Marcel bo przecież Rain musiała mu podziękować, co ze starą Boyle i z Hagridem. Czy również jakoś się z tego wyciągnęli? Parszywy widziała, że leży. Nie ma tam już nic. Z parszywym skończyło się jej życie w porcie.
Na to spotkanie niecierpliwiła się bardzo. Kiedy tylko udało jej się skontaktować z Yvette i gdy ustaliły termin i miejsce, jakże inne od tego w którym zwykły się spotykać, nie była w stanie zebrać myśli i usiedzieć na tyłku. Ona wiedziała gdzie jest Celina, a jedyną rzeczą jaką teraz Rain pragnęła to wtulić się w czuprynę półwili i głębokim wdechem zaciągnąć się jej zapachem. Tak bardzo tęskniła. Najpierw myślała, że straciła ją gdy poszła pracować do Blacków, potem gdy zostały osadzone w Tower. List o tym, że stamtąd wyszła dzięki Marcelowi był iskierką nadziei, że może być jeszcze dobrze. Huxley wtedy nie była w najlepszej sytuacji, nie sądziła, że będzie mogła spotkać się ze swoimi przyjaciółmi tak szybko.
To było niezwykle ciekawe, że punkt widzenia zmieniał się wraz z punktem siedzenia i patrzenia na otaczającą rzeczywistość. Jeszcze kilka czy kilkanaście miesięcy temu niezbyt wiele osób nazwałaby przyjacielem. To słowo też niechętnie przechodziło przez jej gardło. Uważała to za bujdę, nie potrafiła sobie wyobrazić, że są ludzie, którzy mogą być jej bliscy. A może bardziej nie chciała tego zauważyć, bo łatwiej było się nie przywiązać. Skupiona na swojej pracy, piciu wieczorami, zabawianiem gości – tak było po prostu łatwiej. Polityka wisiała jej i powiewała, nie chciała się w to mieszać. Potyczki pomiędzy jednymi a drugimi, nie stała po żadnej stron. Wisiało jej i powiewało. Aż w końcu się urwało i Huxley miała twarde lądowanie w rzeczywistości. Zmienił się punkt siedzenia – zmienił się także światopogląd. Już nic jej nie wisiało, a na duszę przyjemnie działała myśl, że ktoś na nią czeka, ktoś się martwi i ma do kogo zwrócić się o pomoc.
Yvette była jedną z nich. Chociaż nie darzyła jej takim uczuciem jak Philippę czy Celinę, to rozumiały się. Były w podobnym wieku, swoje przeszły i wystarczyło jedno znaczące spojrzenie, jedno słowo i wiedziały co i jak. Yv w porcie spadła im jak z nieba, Huxley przede wszystkim która była klientką nie raz i nie dwa. Ale kobieta już nie leczyła w porcie, chociaż Rain myślała, że spotkają się w jej domu lub właśnie lecznicy. Jak widać nie tylko ona zostawiła swoje stare śmieci. Tyle że Baudelaire trafiła w bezpieczniejsze i przyjaźniejsze miejsce. Hux wlazła w kompletne bagno. Ale co się dziwić. Ostatnio miała pecha. Może jakaś klątwa znowu, czy coś? Westchnęła ciężko.
Czekała dłuższą chwilę. Nigdzie jej się nie spieszyło, bo i tak nie miała gdzie pójść. A tak, to przynajmniej mogła się rozejrzeć czy przypadkiem tutaj nikogo nie ma, kogoś kto mógłby je podsłuchiwać lub podglądać. Była ostatnio bardzo uwrażliwiona na tym punkcie. Ale na szczęście nikogo nie było. Czekała więc cierpliwie, a przynajmniej z pozoru. Noga lekko jej drgała, ręce ściskała w pięści. Dawno nie zapaliła papierosa. Tak bardzo chciała teraz tego cholernego papierosa.
Miała tyle pytań. Thalia nie potrafiła odpowiedzieć jej na wiele z nich, ale Yvette była inna. Miała wiedzę – co jest z Philippą, gdzie jest Celina, gdzie jest Marcel bo przecież Rain musiała mu podziękować, co ze starą Boyle i z Hagridem. Czy również jakoś się z tego wyciągnęli? Parszywy widziała, że leży. Nie ma tam już nic. Z parszywym skończyło się jej życie w porcie.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Myślała, że podobnie jak wielu innych Rain przepadła. Z dawnego portu nie pozostało już wiele. Zostali w nim ci, którym się poszczęściło, a nie mieli gdzie odejść i banda donosicieli. Reszta została schwytana, przepadła jak kamień w wodzie, albo po prostu odeszła. Tak jak ona sama. Mogła chronić ją krew i nazwisko, ale koniec końców ktoś by się nią zainteresował. Nie mogła tu zostać, nie mogła tu mieszkać. Co z kolei stało się z Rain po wydarzeniach w Parszywym Pasażerze? Nie widziała jej już od kilku miesięcy nie będąc pewną jaki los ją spotkał. Odeszła, czy może stała jej się jakaś krzywda? Ludzie ginęli teraz bez słowa, z dnia na dzień. Niczego nie można było być pewnym, niczego nie dało się przewidzieć. Zniknięć i powrotów. Straciła nadzieję, że kiedykolwiek jeszcze dane jej będzie ujrzeć Celine na własne oczy. Żywą, w jednym kawałku. Nie wierzyła w to, że dziewczyna jeszcze żyje, że wróci, a jednak, Marcel ją uratował i przyprowadził pod jej próg. Od dawna nie była tak szczęśliwa jak w tamtym momencie.
List od Rain odczytała dopiero następnego dnia będąc wcześniej w zbyt dużych emocjach, aby przejmować się korespondencją. Gdy jednak w końcu do niej przysiadła pismo Rain od razu rzuciło jej się w oczy. Thalia jej opowiadała o tym jak ich drogi się skrzyżowały, ale blondynka nie zdążyła się jeszcze skomunikować z Huxley. Cieszyła się, że żyła. Nie były może jakoś nadto blisko, Rain była skryta, a Yvette szanowała jej granice, których nie miała zamiaru przesuwać z wdzięcznością odkrywając, że działało to w obie strony. Znały się, darzyły sympatią, szanowały, a to już w zupełności wystarczało, aby bez zastanowienia od razu przystała na prośbę spotkania. Chciała ją zobaczyć. Porozmawiać, pomóc jeśli mogła. Musiała też myśleć o Celine, z którą brunetka była przecież też blisko. Musiały sobie też wyjaśnić kilka rzeczy. Chciała mieć pewność, że może zaufać Rain jeśli chodziło o Celine. Nie mogła im zabronić spotykania się i nie miała takowego zamiaru. Obie kobiety darzyły się miłością, nie chciała psuć ich relacji. Ale musiała się upewnić, że Rain choćby nieświadomie nie wpłynie negatywnie na jej kuzynkę i na jej zdrowie. Jeśli znów zacznie brać... Już teraz nie była pewna czy i na ile będzie w stanie jej pomóc. Nie potrzebowała dodatkowego utrudnienia, wolała więc zachować ostrożność.
Zjawiła się o umówionej porze od razu zauważając znajome krucze loki. Długo na nią czekała? - Rain. - Wyrwało się z jej ust, gdy przyglądała się kobiecie próbując od razu wypatrzyć jakichkolwiek symptomów niedożywienia, choroby, czy ran. Gdy odwróciła się w jej kierunku podeszła bliżej i nie czekając na jej przywitanie uścisnęła ją nie bacząc na jej reakcję. Nie trwało to jednak długo. Praktycznie od razu odsunęła się jeszcze raz skanując ją wzrokiem. - Jesteś cała? Gdzie się podziewałaś? Co się z tobą stało? - Zalała ją falą pytań nie chcąc czekać ani chwili dłużej, aby poznać odpowiedzi na nurtujące ją pytania. - Obawiałam się, że... - Możesz nie żyć. Nie dokończyła, ale słowa te zawisły między nimi.
List od Rain odczytała dopiero następnego dnia będąc wcześniej w zbyt dużych emocjach, aby przejmować się korespondencją. Gdy jednak w końcu do niej przysiadła pismo Rain od razu rzuciło jej się w oczy. Thalia jej opowiadała o tym jak ich drogi się skrzyżowały, ale blondynka nie zdążyła się jeszcze skomunikować z Huxley. Cieszyła się, że żyła. Nie były może jakoś nadto blisko, Rain była skryta, a Yvette szanowała jej granice, których nie miała zamiaru przesuwać z wdzięcznością odkrywając, że działało to w obie strony. Znały się, darzyły sympatią, szanowały, a to już w zupełności wystarczało, aby bez zastanowienia od razu przystała na prośbę spotkania. Chciała ją zobaczyć. Porozmawiać, pomóc jeśli mogła. Musiała też myśleć o Celine, z którą brunetka była przecież też blisko. Musiały sobie też wyjaśnić kilka rzeczy. Chciała mieć pewność, że może zaufać Rain jeśli chodziło o Celine. Nie mogła im zabronić spotykania się i nie miała takowego zamiaru. Obie kobiety darzyły się miłością, nie chciała psuć ich relacji. Ale musiała się upewnić, że Rain choćby nieświadomie nie wpłynie negatywnie na jej kuzynkę i na jej zdrowie. Jeśli znów zacznie brać... Już teraz nie była pewna czy i na ile będzie w stanie jej pomóc. Nie potrzebowała dodatkowego utrudnienia, wolała więc zachować ostrożność.
Zjawiła się o umówionej porze od razu zauważając znajome krucze loki. Długo na nią czekała? - Rain. - Wyrwało się z jej ust, gdy przyglądała się kobiecie próbując od razu wypatrzyć jakichkolwiek symptomów niedożywienia, choroby, czy ran. Gdy odwróciła się w jej kierunku podeszła bliżej i nie czekając na jej przywitanie uścisnęła ją nie bacząc na jej reakcję. Nie trwało to jednak długo. Praktycznie od razu odsunęła się jeszcze raz skanując ją wzrokiem. - Jesteś cała? Gdzie się podziewałaś? Co się z tobą stało? - Zalała ją falą pytań nie chcąc czekać ani chwili dłużej, aby poznać odpowiedzi na nurtujące ją pytania. - Obawiałam się, że... - Możesz nie żyć. Nie dokończyła, ale słowa te zawisły między nimi.
You can't choose what stays
and what fades away.
and what fades away.
Yvette Baudelaire
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
There are so many wars
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Huxley nie potrafiła opisać emocji jakie nią targały w momencie gdy usłyszała zbliżające się kroki i jej oczom ukazała się sylwetka Yvette. Tym bardziej, gdy ręce uzdrowicielki objęły jej ciało, szybko jednak blondwłosa kobieta się odsunęła, a Rain mogła przypatrzeć się jej twarzy. Dawno się nie widziały, dużo się w tym czasie wydarzyło. Ale pomimo tych wszystkich niezbyt miłych wydarzeń, które poprzeplatane były gwiazdami spadającymi z nieba w postaci Thali, miała cel do którego teraz dążyła i była w stanie znieść dużo, byle tylko dobrnąć do końca.
- Yvette – odpowiedziała, głos miała z jednej strony niespokojny, z drugiej podekscytowany. Wiedziała, że kobiecie nic nie jest, wcześniej wypytała już Thalie i Baudelaire miała dach nad głową, jedzenie pewnie też. Nie martwiła się.
Za to inni martwili się o nią. I lawina pytań, którą od razu została zarzucona, nie pozostawiała żadnych złudzeń. Powoli przywykała do myśli, że jej najbliżsi to nie tylko Philippa, Matthew, Celina i stara Boyle. Dwie z tych osób przepadły jak kamień, nie odpowiadały na sowy, nikt nic o nich nie wiedział. Celina była bezpieczna pod skrzydłami Yv. A Pani Boyle? Pewnie niedługo dowie się szczegółów.
- Jestem cała. Byłam… daleko. Chciałam zniknąć, zaciągnęłam się na statek, ale kapitan okazał się chujem – nie oszczędzała słów. – Czy rozmawiałaś z Thalią? Znalazła mnie na Islandii, na szczęście trafiłam tam na czarodziejską wioskę z uzdrowicielem i… bez zbędnego bagażu, wróciłam z Thalią do Anglii. Także żyję, mam się… nieźle.
Kompletnie straciła poczucie wartości życia. Jej dom, jej port, nie należał już do niej. Jej marzenie o pływaniu morzami i oceanami rozpłynęło się we mgle za sprawą koszmaru, który przeżyła, a gdy wróciła do Londynu nie wiedziała co ze sobą zrobić. Czy próbować żyć normalnie? Czy próbować zniknąć? Bo straciła kompletnie połączenie ze światem. Nie wiedziała jak się odnaleźć w nowej rzeczywistości, co się zmieniło w ciągu kilku miesięcy. Kto tu teraz rządzi? Komu może zaufać, a komu nie? Kina zaproponowała jej dach nad głową, ale czy Rain była w stanie odnaleźć się w tym mieście w tej nowej rzeczywistości? Westchnęła cicho.
- Kojarzysz moją kuzynkę, Kinę? Na razie zatrzymam się u niej, muszę skądś zdobyć jakieś pieniądze i… nie wiem… coś ze sobą zrobić? Nie wiem co się działo jak mnie nie było, co z portem? Wszyscy mówią, że to już nie to samo miejsce – zacisnęła mocno usta. Serce ją bolało.
Tyle lat wmawiała sobie i innym, na tyle skutecznie, że wszyscy i ona sama sobie uwierzyła, że nie jest związana z tym miejscem. Jest królową portu, wie wszystko i zna wszystkich, polityka jej wisi i powiewa, piwo i zapas wróżki był najważniejszy. A gdy przyszło co do czego, to nie potrafiła poradzić sobie z zadaniem, za które słono zapłaciła. Port został przejęty, a ona nawet nie zauważyła kiedy. A gdy wyciągnęła się z jednych kłopotów, wpadła w kolejce, więc chciała uciec, wpadając w jeszcze większe. Trudno jej było sobie z tym poradzić. Za dużo myśli w tej głowie pod czarną czupryną. Nie miała jeszcze okazji skorzystać ze swojej myślodsiewni. Bardzo tego potrzebowała.
- Ty wyglądasz lepiej. Jesteś bezpieczna u Thali? Celina… - zaczęła, ale głos jej gdzieś utkną w gardle.
- Yvette – odpowiedziała, głos miała z jednej strony niespokojny, z drugiej podekscytowany. Wiedziała, że kobiecie nic nie jest, wcześniej wypytała już Thalie i Baudelaire miała dach nad głową, jedzenie pewnie też. Nie martwiła się.
Za to inni martwili się o nią. I lawina pytań, którą od razu została zarzucona, nie pozostawiała żadnych złudzeń. Powoli przywykała do myśli, że jej najbliżsi to nie tylko Philippa, Matthew, Celina i stara Boyle. Dwie z tych osób przepadły jak kamień, nie odpowiadały na sowy, nikt nic o nich nie wiedział. Celina była bezpieczna pod skrzydłami Yv. A Pani Boyle? Pewnie niedługo dowie się szczegółów.
- Jestem cała. Byłam… daleko. Chciałam zniknąć, zaciągnęłam się na statek, ale kapitan okazał się chujem – nie oszczędzała słów. – Czy rozmawiałaś z Thalią? Znalazła mnie na Islandii, na szczęście trafiłam tam na czarodziejską wioskę z uzdrowicielem i… bez zbędnego bagażu, wróciłam z Thalią do Anglii. Także żyję, mam się… nieźle.
Kompletnie straciła poczucie wartości życia. Jej dom, jej port, nie należał już do niej. Jej marzenie o pływaniu morzami i oceanami rozpłynęło się we mgle za sprawą koszmaru, który przeżyła, a gdy wróciła do Londynu nie wiedziała co ze sobą zrobić. Czy próbować żyć normalnie? Czy próbować zniknąć? Bo straciła kompletnie połączenie ze światem. Nie wiedziała jak się odnaleźć w nowej rzeczywistości, co się zmieniło w ciągu kilku miesięcy. Kto tu teraz rządzi? Komu może zaufać, a komu nie? Kina zaproponowała jej dach nad głową, ale czy Rain była w stanie odnaleźć się w tym mieście w tej nowej rzeczywistości? Westchnęła cicho.
- Kojarzysz moją kuzynkę, Kinę? Na razie zatrzymam się u niej, muszę skądś zdobyć jakieś pieniądze i… nie wiem… coś ze sobą zrobić? Nie wiem co się działo jak mnie nie było, co z portem? Wszyscy mówią, że to już nie to samo miejsce – zacisnęła mocno usta. Serce ją bolało.
Tyle lat wmawiała sobie i innym, na tyle skutecznie, że wszyscy i ona sama sobie uwierzyła, że nie jest związana z tym miejscem. Jest królową portu, wie wszystko i zna wszystkich, polityka jej wisi i powiewa, piwo i zapas wróżki był najważniejszy. A gdy przyszło co do czego, to nie potrafiła poradzić sobie z zadaniem, za które słono zapłaciła. Port został przejęty, a ona nawet nie zauważyła kiedy. A gdy wyciągnęła się z jednych kłopotów, wpadła w kolejce, więc chciała uciec, wpadając w jeszcze większe. Trudno jej było sobie z tym poradzić. Za dużo myśli w tej głowie pod czarną czupryną. Nie miała jeszcze okazji skorzystać ze swojej myślodsiewni. Bardzo tego potrzebowała.
- Ty wyglądasz lepiej. Jesteś bezpieczna u Thali? Celina… - zaczęła, ale głos jej gdzieś utkną w gardle.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Dziwne, że właśnie to opuszczone i zapomniane miejsce wydawało się tętnić życiem. Kamienny bruk pokrywał mech i chwasty, ściany budynków poprzyrastały zaś bluszczem. Dziwnie nieskalanie, choć i tu niewątpliwie przelała się krew. Było też cicho, choć na tak dużym terenie nie mogły mieć pewności czy faktycznie są same. Różdżka skryta w kieszeni spódnicy paliła ją przez materiał. Nie drżała jednak co zdarzało jej się jakby przeczuwała nadejście niebezpieczeństwa. Nauczyła się już, że ostrożności nigdy nie za wiele. Huxley zapewne już od dawna stosowała się do tej zasady mając taki zawód, a nie inny. Wciąż się tym zajmowała? Wtedy na statku... Obraz blizn Rain pojawił się przed jej oczami, świeży, jakby to było wczoraj. Chciała wiedzieć co ją spotkało. Jak trafiła na statek i czy znów traktowano ją w podobny sposób. Nie zapytała jednak nauczona już, że kobieta nie powie jej więcej niż to co sama nie będzie chciała.
Gdy odsunęła się od kobiety od razu pochwyciła jej dłonie w swoje nie mogąc nacieszyć się tym, że znów się spotkały. - Rozmawiałam. Opowiedziała mi o wszystkim. - Nie miała jednak nawet czasu cokolwiek zrobić z tą informacją skupiając swą uwagę na Celine. Nawet na list nie odpowiedziała od razu. - Cieszę się, że nic ci nie jest, że cię widzę. - Uśmiechnęła się jasnymi tęczówkami śledząc rysy twarzy kobiety w poszukiwaniu jakichkolwiek zmian. - Nie wolałaś zostać? - Zapytała szczerze ciekawa. Nie wyszło jej na statku, ale może gdzie indziej miałaby większe szczęście. Naprawdę nie miała innego wyboru niż powrót do kraju pogrążonego wojną? Mogłaby zacząć od nowa, gdzieś indziej, no chyba, że miała powód by tu być, by wrócić. - Tak. Wszyscy odeszli, albo zniknęli. Zostali ci którzy nie mieli dokąd pójść, albo ci którzy... nie mają z tym wszystkim problemu. - Głównie banda donosicieli. Po dawnym porcie nie było śladu. - Jestem, ale nie zostanę tam na długo. - Wyniosła się z Londynu, bo nie było w nim bezpiecznie. Nawet dla niej. Mieszkanie z Thalią wcale nie było złe, wręcz przeciwnie. Miło było mieć kogoś na kim mogła polegać. Dom był jednak na odludziu, obłożony pułapkami, a sama Thalia ceniła sobie prywatność. Yvette zaś wciąż chciała pomagać tak jak do tej pory. Być dostępna zawsze i dla każdego. Potrzebowała innego miejsca.
- Jest u nas. - Odparła od razu nie chcąc by brunetka w dalszym ciągu się zamartwiała. Wiedziała, że Rain zależy na Celine równie mocno co jej. Naprawdę nietrudno było pokochać tą dziewczynę. Były wtedy razem gdy zabierano je do Tower. Ile czasu spędziły ze sobą zanim je rozdzielono? Czy Rain podobnie jak ona straciła nadzieję, że kiedykolwiek zobaczy jeszcze ich małą baletnicę? - Cała. Dochodzi do siebie, ale potrzebuje czasu. - Stwierdzenie, że dziewczyna była cała i zdrowa nie przeszło jej przez gardło, bo i mijało się z prawdą. Yvette zajęła się ranami na jej ciele, z odpowiednią dietą Celine powinna też powrócić do dawnej formy, ale reszta... To wymagało czasu. Ile? Tyle ile będzie potrzebować. - Pisałaś do niej? Nie powiedziałam jej, że dziś się spotkamy. Chciałam upewnić się najpierw samej, że wszystko jest w porządku.
Gdy odsunęła się od kobiety od razu pochwyciła jej dłonie w swoje nie mogąc nacieszyć się tym, że znów się spotkały. - Rozmawiałam. Opowiedziała mi o wszystkim. - Nie miała jednak nawet czasu cokolwiek zrobić z tą informacją skupiając swą uwagę na Celine. Nawet na list nie odpowiedziała od razu. - Cieszę się, że nic ci nie jest, że cię widzę. - Uśmiechnęła się jasnymi tęczówkami śledząc rysy twarzy kobiety w poszukiwaniu jakichkolwiek zmian. - Nie wolałaś zostać? - Zapytała szczerze ciekawa. Nie wyszło jej na statku, ale może gdzie indziej miałaby większe szczęście. Naprawdę nie miała innego wyboru niż powrót do kraju pogrążonego wojną? Mogłaby zacząć od nowa, gdzieś indziej, no chyba, że miała powód by tu być, by wrócić. - Tak. Wszyscy odeszli, albo zniknęli. Zostali ci którzy nie mieli dokąd pójść, albo ci którzy... nie mają z tym wszystkim problemu. - Głównie banda donosicieli. Po dawnym porcie nie było śladu. - Jestem, ale nie zostanę tam na długo. - Wyniosła się z Londynu, bo nie było w nim bezpiecznie. Nawet dla niej. Mieszkanie z Thalią wcale nie było złe, wręcz przeciwnie. Miło było mieć kogoś na kim mogła polegać. Dom był jednak na odludziu, obłożony pułapkami, a sama Thalia ceniła sobie prywatność. Yvette zaś wciąż chciała pomagać tak jak do tej pory. Być dostępna zawsze i dla każdego. Potrzebowała innego miejsca.
- Jest u nas. - Odparła od razu nie chcąc by brunetka w dalszym ciągu się zamartwiała. Wiedziała, że Rain zależy na Celine równie mocno co jej. Naprawdę nietrudno było pokochać tą dziewczynę. Były wtedy razem gdy zabierano je do Tower. Ile czasu spędziły ze sobą zanim je rozdzielono? Czy Rain podobnie jak ona straciła nadzieję, że kiedykolwiek zobaczy jeszcze ich małą baletnicę? - Cała. Dochodzi do siebie, ale potrzebuje czasu. - Stwierdzenie, że dziewczyna była cała i zdrowa nie przeszło jej przez gardło, bo i mijało się z prawdą. Yvette zajęła się ranami na jej ciele, z odpowiednią dietą Celine powinna też powrócić do dawnej formy, ale reszta... To wymagało czasu. Ile? Tyle ile będzie potrzebować. - Pisałaś do niej? Nie powiedziałam jej, że dziś się spotkamy. Chciałam upewnić się najpierw samej, że wszystko jest w porządku.
You can't choose what stays
and what fades away.
and what fades away.
Yvette Baudelaire
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
There are so many wars
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Czy nie wolała zostać. Nie. Za szczeniaka wpatrywała się w odpływające statki marząc o tym, że kiedyś i ona tak odpłynie. Znajdzie swoją koję na jednym ze statków i więcej jej stopa na lądzie nie powstanie. Miała ponad 30 lat na karku, a młodzieńcze marzenie, tak bardzo zawróciło jej w głowie. I w tamtym momencie było naprawdę realne. Naprawdę!
- Nie – mruknęła tylko. No bo co mogła ugrać zostając na miejscu? Co mogła stracić? Teraz, kiedy to wszystko minęło dostrzegała wady i zalety. Wtedy ją zaślepiło. Mogła myć pokład, rozkładać żagle, wcale nie była dużo słabsza od tych chłopów. Miała już nie być tylko dziwką. To jej obiecywali. I gówno. Kobieta przynosiła na statku nie pecha mężczyznom, a samej sobie.
- Gdzie się zatrzymasz? Też nie chcę zostawać u Kini za długo. Będę potrzebować nowego miejsca, muszę czegoś... poszukać – dodała.
Nie chciała mówić o tym, że nawet najgorsza speluna będzie lepsza od Londynu. Tam gdzie mogłaby coś zarobić tym, czym najlepiej potrafiła. Bo co innego mogła zrobić? Przekonała się już na własnej skórze, że nie warto brać niczego ważnego na swoje barki, bo na nic zdają się jej umiejętności. Nie potrafiła znaleźć człowieka, który zapadł się pod ziemię. Nie potrafiła wyciągnąć swoich przyjaciół z pierdla. Na nic była jej zdolność gdy ją obezwładniali. Po co jej różdżka, skoro jest tak bardzo bezużyteczna.
- Napisałam – kiwnęła głową. – Muszę się z nią zobaczyć. Jest jedynym światełkiem, które jakoś mnie trzyma w kupie, w tym momencie. Napisała mi tylko, że jest w Walii.
Westchnęła. Trochę ciężko. Trochę zbyt ciężko. Jako osoba, która zawsze miała swoje miejsce, swoje rytuały, było jej wsio rybka i dyndało pomiędzy nogami, czuła się teraz skrajnie przytłoczona. Nadal odczuwała skutki najścia na Parszywego i czas spędzony w Tower. Zaraz pod tym wpadła jak śliwka w kompot na statek gdzie traktowali ją gorzej niż szmatę, niż najgorszą dziwkę w parszywym zaułku. Ze statku uciekła z brzuchem, którego na szczęście mogła się jeszcze pozbyć, ale kosztowało ją to wiele energii. I teraz wróciła do punktu wyjścia mając jeszcze mniej niż miała przed tym wszystkim. Cofnęła się parę kroków i oparła o chłodną ścianę. Spojrzała w niebo, a potem rozejrzała się niepewnie. Była ostatnio strachliwa i niespokojna. Jak każdy człowiek w tym momencie potrzebowała ukojenia. Ona też miała uczucia, chociaż dla niektórych było to wręcz nierealne. Znali Huxley, której zawsze było wszystko jedno byle forsa się zgadzała i lał się odpowiedni alkohol. Potrzebowała kierunku, jakiegoś celu. Bo nawet kiedyś, gdy obsługiwała klientów w Parszywym, był w tym cel. Teraz sensu nie widziała w niczym. Dlatego uczepiła się Celiny, chęci spotkania z nią. Teraz. Już. To jedyny cel, jaki miała od dłuższego czasu.
- M u s z ę ją zobaczyć – powiedziała ponownie.
- Nie – mruknęła tylko. No bo co mogła ugrać zostając na miejscu? Co mogła stracić? Teraz, kiedy to wszystko minęło dostrzegała wady i zalety. Wtedy ją zaślepiło. Mogła myć pokład, rozkładać żagle, wcale nie była dużo słabsza od tych chłopów. Miała już nie być tylko dziwką. To jej obiecywali. I gówno. Kobieta przynosiła na statku nie pecha mężczyznom, a samej sobie.
- Gdzie się zatrzymasz? Też nie chcę zostawać u Kini za długo. Będę potrzebować nowego miejsca, muszę czegoś... poszukać – dodała.
Nie chciała mówić o tym, że nawet najgorsza speluna będzie lepsza od Londynu. Tam gdzie mogłaby coś zarobić tym, czym najlepiej potrafiła. Bo co innego mogła zrobić? Przekonała się już na własnej skórze, że nie warto brać niczego ważnego na swoje barki, bo na nic zdają się jej umiejętności. Nie potrafiła znaleźć człowieka, który zapadł się pod ziemię. Nie potrafiła wyciągnąć swoich przyjaciół z pierdla. Na nic była jej zdolność gdy ją obezwładniali. Po co jej różdżka, skoro jest tak bardzo bezużyteczna.
- Napisałam – kiwnęła głową. – Muszę się z nią zobaczyć. Jest jedynym światełkiem, które jakoś mnie trzyma w kupie, w tym momencie. Napisała mi tylko, że jest w Walii.
Westchnęła. Trochę ciężko. Trochę zbyt ciężko. Jako osoba, która zawsze miała swoje miejsce, swoje rytuały, było jej wsio rybka i dyndało pomiędzy nogami, czuła się teraz skrajnie przytłoczona. Nadal odczuwała skutki najścia na Parszywego i czas spędzony w Tower. Zaraz pod tym wpadła jak śliwka w kompot na statek gdzie traktowali ją gorzej niż szmatę, niż najgorszą dziwkę w parszywym zaułku. Ze statku uciekła z brzuchem, którego na szczęście mogła się jeszcze pozbyć, ale kosztowało ją to wiele energii. I teraz wróciła do punktu wyjścia mając jeszcze mniej niż miała przed tym wszystkim. Cofnęła się parę kroków i oparła o chłodną ścianę. Spojrzała w niebo, a potem rozejrzała się niepewnie. Była ostatnio strachliwa i niespokojna. Jak każdy człowiek w tym momencie potrzebowała ukojenia. Ona też miała uczucia, chociaż dla niektórych było to wręcz nierealne. Znali Huxley, której zawsze było wszystko jedno byle forsa się zgadzała i lał się odpowiedni alkohol. Potrzebowała kierunku, jakiegoś celu. Bo nawet kiedyś, gdy obsługiwała klientów w Parszywym, był w tym cel. Teraz sensu nie widziała w niczym. Dlatego uczepiła się Celiny, chęci spotkania z nią. Teraz. Już. To jedyny cel, jaki miała od dłuższego czasu.
- M u s z ę ją zobaczyć – powiedziała ponownie.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Kiwnęła głową słysząc zdawkową odpowiedź Rain decydując się na nie ciągnięcie tematu. Dobrze wiedziała, że gdyby ta chciała jej coś więcej powiedzieć na ten temat to by to już zrobiła. Nie było sensu nawet pytać. - U Thalii. Chciałabym ci pomóc, ale sama muszę się wyprowadzić. W Walii jest na razie bezpiecznie, ale ma to do siebie, że jest też mało dostępna. Potrzebuję być bliżej pacjentów. - Nie wspominając o tym, że dom był nafaszerowany pułapkami, a Thalia była paranoiczką. Blondynka bardzo dobrze wiedziała, że była to usprawiedliwiona przesada w środkach ostrożności, ale o ile rudowłosej to pasowało, tak Yvette widziała w tym same problemy. Musiała się wyprowadzić. Szczególnie teraz, gdy musiała zamknąć lecznice. Nie było ją stać na założenie nowego takiego miejsca, więc nie pozostawiało jej to wiele do wyboru. - Masz u kogo się zatrzymać? Mogę się podpytać o jakieś miejsce. - Może mogłaby przez jakiś czas zamieszkać w dawnym mieszkaniu Yvette? Oddała je Dorothy i jej dzieciom, ale pewnie nie odmówiłaby jeśli poprosiłaby ją o pomoc.
I ją nic już w Londynie nie trzymało. Wciąż tu wracała zajmując się tymi pacjentami, których zostawiła za sobą, ale nie było już lecznicy, ni Parszywego. Pani Boyle, Bojczuka, Hagrida czy Philippy. Jedyne światło, które trzymało ją w kupie... - Skądś to znam. - Celine była i dla niej ważna. Ich słodka Celine, która nie zasłużyła niczym na to co ją spotkało. - Kiedy dostałam od niej list nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Powinnam myśleć, że to okrutny żart, bądź jakiś podstęp, ale od razu wiedziałam, że to ona. - Przyznała cicho zastanawiając się czy Rain kierowało to samo przeczucie. Była pewna, że nie zobaczy już Celine, że nawet jeśli żyje, to już na zawsze pozostanie w Tower, że zniknie. Tak po prostu. Po wielu ludziach teraz ginął po prostu ślad. Celine jednak wróciła, a Yvette dziękowała Merlinowi każdego dnia za kolejną szansę.
Przyglądała się przez chwilę Rain, temu jak bardzo była zmęczona. Słyszała ją, jej słowa, desperację w głosie. Rozumiała. Wciąż jednak się zawahała. - Celine jest dorosła, a ja nie mam zamiaru stać między wami, ale wzięłam za nią odpowiedzialność, Rain. - Powiedziała dość szorstkim, niepodobnym do siebie tonem. Podeszła bliżej niwelując dystans między nimi i chwytając brunetkę za dłonie. - Wiem, że ci na niej zależy, ale musisz mi przysiąść Rain. Żadnego alkoholu, czy narkotyków. Przysięgnij, że nie będziesz z nią nawet o tym rozmawiać. Co robisz sama mnie nie obchodzi, ale nie z nią, nie przy niej. - Kontynuowała patrząc jej prosto w oczy, błagając, aby zrozumiała, że chodziło jej tylko o dobro kuzynki. - Przysięgnij mi Rain, tak jak ja sobie samej przysięgłam, że będę ją chronić, tak jak przysięgłam jej, że jej pomogę, że się nią zajmę. Przysięgnij. - Choć jej słowa mogły wydawać się żądaniem, to Yvette prosiła. Prosiła, aby ta ją zrozumiała.
I ją nic już w Londynie nie trzymało. Wciąż tu wracała zajmując się tymi pacjentami, których zostawiła za sobą, ale nie było już lecznicy, ni Parszywego. Pani Boyle, Bojczuka, Hagrida czy Philippy. Jedyne światło, które trzymało ją w kupie... - Skądś to znam. - Celine była i dla niej ważna. Ich słodka Celine, która nie zasłużyła niczym na to co ją spotkało. - Kiedy dostałam od niej list nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Powinnam myśleć, że to okrutny żart, bądź jakiś podstęp, ale od razu wiedziałam, że to ona. - Przyznała cicho zastanawiając się czy Rain kierowało to samo przeczucie. Była pewna, że nie zobaczy już Celine, że nawet jeśli żyje, to już na zawsze pozostanie w Tower, że zniknie. Tak po prostu. Po wielu ludziach teraz ginął po prostu ślad. Celine jednak wróciła, a Yvette dziękowała Merlinowi każdego dnia za kolejną szansę.
Przyglądała się przez chwilę Rain, temu jak bardzo była zmęczona. Słyszała ją, jej słowa, desperację w głosie. Rozumiała. Wciąż jednak się zawahała. - Celine jest dorosła, a ja nie mam zamiaru stać między wami, ale wzięłam za nią odpowiedzialność, Rain. - Powiedziała dość szorstkim, niepodobnym do siebie tonem. Podeszła bliżej niwelując dystans między nimi i chwytając brunetkę za dłonie. - Wiem, że ci na niej zależy, ale musisz mi przysiąść Rain. Żadnego alkoholu, czy narkotyków. Przysięgnij, że nie będziesz z nią nawet o tym rozmawiać. Co robisz sama mnie nie obchodzi, ale nie z nią, nie przy niej. - Kontynuowała patrząc jej prosto w oczy, błagając, aby zrozumiała, że chodziło jej tylko o dobro kuzynki. - Przysięgnij mi Rain, tak jak ja sobie samej przysięgłam, że będę ją chronić, tak jak przysięgłam jej, że jej pomogę, że się nią zajmę. Przysięgnij. - Choć jej słowa mogły wydawać się żądaniem, to Yvette prosiła. Prosiła, aby ta ją zrozumiała.
You can't choose what stays
and what fades away.
and what fades away.
Yvette Baudelaire
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
There are so many wars
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Na szczęście miała gdzie się zatrzymać. Na swojej drodze spotkała Kinę, swoją kuzynkę, która zaproponowała wspólne lokum i póki co Rain na to przystała. Rozumiała natomiast sytuację Yvette, nikt nie chciał mieszkać z kimś obcym, własny bezpieczny kąt był ostoją. Każdy tego potrzebował. Huxley również. Jak tylko stanie na nogi, to wyprowadzi się od kuzynki. W końcu przecież musi wrócić do „żywych”.
- Mam kuzynkę, zatrzymam się u niej na jakiś czas – przytaknęła.
Rain nie była jedyna, dla której Port przestał być domem. Ją trzymały tu tylko sentymenty, które próbowała zdusić, zagrzebać na dnie serca i zapomnieć o Philippie, Matthew, Starej Boyle, nawet o Hagridzie, bo wiedziała, że to już nie wróci. Nie wiedziała czy ktoś z nich w ogóle żył, gdzie był i co się z nimi działo. Celiny w porcie nie było, Yvetta również zostawiła to miejsce. Był sens tu tkwić? Przecież zawsze mówiła, że jej to zwisa i powiewa, że ulica jak każda inna a najchętniej by to wszystko rzuciła w cholerę i wypłynęła na szerokie morza i oceany. Co prawda jej podróż nie poszła tak jak planowała i póki co żałowała, że w ogóle ruszyła swoje zacne cztery litery po za Tamizę. Ale czy nie czułaby takiego samego żalu gdyby nie spróbowała? Patowa sytuacja.
Czuła to zawahanie u Yvette, nogi miała jak z waty słysząc jej słowa o wzięciu za Celinę odpowiedzialności. Była jej za to wdzięczna. Zawaliła po całości, chociaż młodą dziewczynę traktowała jak swoją córkę. Była ona jedną z niewielu osób, którą Huxley powiedziałaby, że kochała. A przynajmniej tak nazywała to uczucie, gdy cieszyła się na jej widok, uśmiechała czując zapach jej ciała i potrafiła przyłapać się na zastanawianiu, czy nie zapomniała o zjedzeniu obiadu.
- I jestem ci za to wdzięczna – szepnęła, korzystając z chwili ciszy pomiędzy słowami wypowiedzianymi przez kobietę.
Zadrżała. Kiedyś z Celiną lubiły sobie wypić, zapalić coś przyjemnego, pomiędzy jednym a drugim klientem, gdy jej córka miała wolne, podsuwała pod nos swoje zdobycze. To co nie mogło jej mocno zaszkodzić ani uzależnić, a rozluźniało i pozwalało odpłynąć. Sama dawno nic nie brała. Nawet nie miała przy sobie żadnych fajek, głód męczył ją niemiłosiernie. Alkoholu dzisiaj wieczorem się napije. Ale zadrżała nie dlatego, że nie potrafiła wyobrazić sobie wspólnej kąpieli z Celiną bez zielonej wróżki. Zadrżała, bo nie takich słów się spodziewała. Nawet nie ukrywała zdziwienia.
- Co? – wydukała. – Znaczy… tak, ale… chwila, chwila. Możesz mi wyjaśnić? Bo… no spodziewałam się wszystkiego, nawet tego, że mnie pogonisz i zabronisz zbliżać do Celiny, bo uznasz, że nie nadaję się do tego by się z nią spotkać… ale że nie będę z nią pić i ćpać? Co się kurwa stało, że to tak istotne?
Nie rozumiała. Naprawdę. Ostatni raz widziała Celinę w Tower. Tego samego dnia, którego przerwano im w wspólnej kąpieli, a w ich głowach szumiało od narkotyku. Nie miała pojęcia co działo się pomiędzy Tower a powrotem Hux do Londynu. Nie dostała żadnych wiadomości, żadnego listu, który cokolwiek by wyjaśniał. To było więc chyba normalne, że się zdziwiła?
- Mam kuzynkę, zatrzymam się u niej na jakiś czas – przytaknęła.
Rain nie była jedyna, dla której Port przestał być domem. Ją trzymały tu tylko sentymenty, które próbowała zdusić, zagrzebać na dnie serca i zapomnieć o Philippie, Matthew, Starej Boyle, nawet o Hagridzie, bo wiedziała, że to już nie wróci. Nie wiedziała czy ktoś z nich w ogóle żył, gdzie był i co się z nimi działo. Celiny w porcie nie było, Yvetta również zostawiła to miejsce. Był sens tu tkwić? Przecież zawsze mówiła, że jej to zwisa i powiewa, że ulica jak każda inna a najchętniej by to wszystko rzuciła w cholerę i wypłynęła na szerokie morza i oceany. Co prawda jej podróż nie poszła tak jak planowała i póki co żałowała, że w ogóle ruszyła swoje zacne cztery litery po za Tamizę. Ale czy nie czułaby takiego samego żalu gdyby nie spróbowała? Patowa sytuacja.
Czuła to zawahanie u Yvette, nogi miała jak z waty słysząc jej słowa o wzięciu za Celinę odpowiedzialności. Była jej za to wdzięczna. Zawaliła po całości, chociaż młodą dziewczynę traktowała jak swoją córkę. Była ona jedną z niewielu osób, którą Huxley powiedziałaby, że kochała. A przynajmniej tak nazywała to uczucie, gdy cieszyła się na jej widok, uśmiechała czując zapach jej ciała i potrafiła przyłapać się na zastanawianiu, czy nie zapomniała o zjedzeniu obiadu.
- I jestem ci za to wdzięczna – szepnęła, korzystając z chwili ciszy pomiędzy słowami wypowiedzianymi przez kobietę.
Zadrżała. Kiedyś z Celiną lubiły sobie wypić, zapalić coś przyjemnego, pomiędzy jednym a drugim klientem, gdy jej córka miała wolne, podsuwała pod nos swoje zdobycze. To co nie mogło jej mocno zaszkodzić ani uzależnić, a rozluźniało i pozwalało odpłynąć. Sama dawno nic nie brała. Nawet nie miała przy sobie żadnych fajek, głód męczył ją niemiłosiernie. Alkoholu dzisiaj wieczorem się napije. Ale zadrżała nie dlatego, że nie potrafiła wyobrazić sobie wspólnej kąpieli z Celiną bez zielonej wróżki. Zadrżała, bo nie takich słów się spodziewała. Nawet nie ukrywała zdziwienia.
- Co? – wydukała. – Znaczy… tak, ale… chwila, chwila. Możesz mi wyjaśnić? Bo… no spodziewałam się wszystkiego, nawet tego, że mnie pogonisz i zabronisz zbliżać do Celiny, bo uznasz, że nie nadaję się do tego by się z nią spotkać… ale że nie będę z nią pić i ćpać? Co się kurwa stało, że to tak istotne?
Nie rozumiała. Naprawdę. Ostatni raz widziała Celinę w Tower. Tego samego dnia, którego przerwano im w wspólnej kąpieli, a w ich głowach szumiało od narkotyku. Nie miała pojęcia co działo się pomiędzy Tower a powrotem Hux do Londynu. Nie dostała żadnych wiadomości, żadnego listu, który cokolwiek by wyjaśniał. To było więc chyba normalne, że się zdziwiła?
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 14 z 15 • 1 ... 8 ... 13, 14, 15
Stare magazyny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Opuszczone magazyny