Korytarz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz
Brudne i zniszczone dywany rzucone niedbale na posadzkę oraz łuszczące się farby na zajętych grzybem ścianach to najmniejszy problem owego korytarza. Gdzieniegdzie można dostrzec zaschniętą krew, a wielkie schody z każdym dniem coraz bardziej podnoszą poziom adrenaliny przy ich pokonywaniu. Na strych jest długa, mozolna i kręta droga.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Odniosła spektakularną porażkę, w zgoła innym znaczeniu niż to sobie w trakcie drogi na Nokturn półświadomie wyobrażała. Chociaż nie była to myśl, którą odważyłaby się ułożyć w słowa nawet we własnej głowie, to od kiedy się wieczorem napiła i uznała, że nie zniesie dłużej mdlącej niepewności, liczyła na to, że wywiąże się między nimi pojedynek. Czy na pięści, czy na zaklęcia, to bez znaczenia, bo i tak nie dowierzała w to, że faktycznie wyszłaby z niego jako zwycięzca. Najpiękniej, gdyby miała okazję zadać choć parę skutecznych ciosów, a potem przyjąć konsekwencje na świeżo. Czy nie tak rozwiązywało się konflikty po męsku? Nie wiedziała, bo i dotąd nie musiała wiedzieć. A to, że przytłoczona zbyt szybko zmieniającym się życiem potraciła ostatnio klepki i połączyła kobiece typowo wyolbrzymianie spraw do rangi problemu z przemocą, do tego nie miała chęci przyznawać się i przed sobą. Pewna była, że Macnair jej nie zabije. A skąd ta pewność się brała? Chyba tylko z jej własnej arogancji. Na cokolwiek jednak liczyła i jakkolwiek szacowałaby swe niewielkie szanse, wszystko posypało się sromotnie w niewielkim odstępie czasu, pozostawiając wyłącznie niedosyt i poczucie upokorzenia.
Przełamała pierwsze zaklęcie, lecz drugie okazało się zbyt potężne; początkowo przestała oddychać, mniej już wściekła, a bardziej rozżalona, że nie zdążyła zrobić nic nim Macnair sprawi jej bolesną kontrę. Bo była pewna, że tak będzie. Okazał się jednak dużo bardziej zwyrodniały, zbywając jej zamiary z politowaniem, z kpiną - tak że przez jakiś czas mogła jedynie czekać i wyklinać na niego w myślach.
Skurwysyn, słabeusz, tchórz, alkoholik pierdolony, żałosny, dwulicowy palant...
Przeszło jej przez myśl, że wyrzuci ją teraz w takim stanie na Nokturn, związaną po nocy w jakimś rowie albo wyrzuci przez okno, kurwa, nawet na korytarz - i tego wystraszyła się już dość, by stonować głuchy wewnętrzny monolog i poddać w wątpliwość sens planu, który przez ostatnie śmiesznie dramatyczne godziny zdawał jej się jedynym wyjściem. Ale była idiotką, że uznała, że on będzie miał jakiś szczątkowy czarodziejski honor w sobie...
Kiedy ją parodiował, zdobyć się mogła co najwyżej na nienawistne spojrzenie. Chociaż odczuwała lęk, robiła wszystko, aby nie okazać tego w oczach; tego tylko brakowało, żeby pomyślał, że wystarczą kajdany, aby Multon zaczęła się bać. Czuła się paskudnie, sekundy zdawały dłużyć do rozmiaru godzin, gdy on perfidnie powoli nalewał sobie whisky. W mieszkaniu zapadła złowroga cisza, którą rozwiewał wyłącznie jej własny przyspieszony oddech - mięśnie oddechowe były jednymi z nielicznych niepoddających się władzy czaru, lecz niestety nie wystarczały, aby na niego napluć, kiedy znowu podszedł bliżej i przy niej przykucnął.
Nie zdawała sobie sprawy w jakim celu szarpie ją za ubrania, spetryfikowana nie miała szansy odwrócić głowy i przyglądać się, co uczynił wcześniej i co robił teraz, miał jednak olbrzymie szczęście, że nie zdołała wyswobodzić się spod władzy zaklęcia, bo gdy zobaczyła na jego ustach ten arogancki uśmiech, to jedyne, co miała w głowie, to wizję jak przypieprza mu w głupi łeb tymi cholernymi kajdanami.
Potem dopadł ją ból w lewym przedramieniu, z początku nie nazbyt intensywny, dopóki nie wyparło go obrzydliwie dotkliwe szczypanie i płonące wrażenie pulsowania, jakby miała tę rękę za chwilę stracić. Z bólu żołądek ścisnął jej się paskudnie, lecz nic poza tym, nie mogła pisnąć ani zareagować, nawet powstrzymać łez, które upokarzająco zaszkliły jej oczy - nie ze strachu, a zupełnie naturalnej reakcji na cierpienie.
Z początku nie miała pewności, czy to jakaś nieudolna i zupełnie popierdolona próba tortur (z beznadziejnie wybranym miejscem). Do ciętej rany po czasie szło się przyzwyczaić, zaczęła nawet czerpać satysfakcję z własnej wytrzymałości, dopóki nie zobaczyła jak przykłada do ust fiolkę.
Wtedy Elvirze w ułamku sekund zrobiło się zimno - nie będąc znawcą, nie od razu powiązała to z jego profesją, ale każdy myślący czarodziej wiedział, że w krwi drzemała potężna moc. Stanowiła ona swego rodzaju pieczątkę człowieka, na tej zresztą podstawie na bazie krwi produkowano w szpitalu nowe organy. To była biała, uzdrowicielska magia połączona z alchemią, do czegokolwiek jednak Macnair potrzebował jej własnej krwi, z pewnością nie spodziewała się serdecznych intencji.
Mimo zintensyfikowanej walki, odzyskała władzę nad ciałem dopiero wówczas, gdy odszedł, przez co pewna była, że nie dokonało się to dzięki efektowi jej własnej woli.
Pierwsze, co zrobiła, to poderwała się do góry, ale jej nadgarstki i kostki były nadal spięte kajdanami, więc mogła - i to z dużym wysiłkiem - jedynie usiąść i niezdarnie podsunąć się bliżej stołu, aby oprzeć na jego nodze. O wstaniu nie było mowy, a ona nawet o tym nie pomyślała, od razu skupiając na ranie, którą jej uczynił. Była brudna, paskudnie nieelegancka. Wciąż piekła, pulsowała tępo; kiedy usiadła, krew zaczęła ściekać Elvirze po przedramieniu aż do dłoni, farbując bladą skórą na jaskrawy odcień czerwieni. Czyli tętnica. Merlinie, co za idiota.
- Dumny jesteś z siebie? - wydusiła, podnosząc na niego spojrzenie.
Drżała lekko, była spocona z nerwów, rozczochrana, z dolną wargą spuchniętą nieznacznie przez odbite rykoszetem zaklęcie. Musiała trzy razy głęboko zaczerpnąć tchu, aby uspokoić się dość, by nie zachłysnąć powietrzem w trakcie mówienia. Chociaż zadał jej pytania, nie odpowiadała na nie dłuższą chwilę, próbując w pierwszej kolejności zapanować nad paniką i wściekłością. Mogła zrobić wiele głupich rzeczy, które w tym momencie niczego by jej nie przyniosły. Mogła również wciąż to naprawić; to, że zdobył jej krew, rzecz jasna, bo na wszystkim innym ciężko jej się było w tym momencie skupić. - A co rozumiesz przez ten termin? - prychnęła, podwijając bliżej spętane nogi. - I nigdzie nie idę, tu mi dobrze. - Nigdzie nie idę, dopóki nie odzyskam tej fiolki. - Ależ oczywiście, że przepraszam. - wyznała od razu, szybko. - Jest mi przykro i naszła mnie refleksja. Od początku chciałam rozbić tę butelkę, tylko popełniłam błąd. Mogłam kupić coś tańszego, bo tej whisky to kurwa jednak szkoda. - Przełknęła ślinę, zastanawiając się, czy ten metaliczny posmak w ustach to też efekt jej własnego zaklęcia, czy już zaczynała dostawać pierwszych objawów paranoi. Czuła się trochę tak, jakby jeszcze nie zdecydowała, czy bardziej zbiera jej się na śmiech czy na wycie.
Specjalnie przechyliła rękę tak, żeby krew z dłoni skapywała jej na podłogę, może Macnair dostanie przez to pretekst, żeby w tej syfiarni posprzątać. Odwróciła głowę z wyraźną niechęcią, w myślach wertując, co chciała powiedzieć i z wielkim bólem odrzucając to, co byłoby najsłodziej napastliwe. Musiała się wydostać z tych pieprzonych kajdan; on musiał je usunąć.
- To twoja wina - wymamrotała wreszcie, wzdychając. Upływ krwi nie był na to wystarczający, lecz huśtawka emocjonalna zaczęła ją wymęczać. - Nie tamta noc, już odpuść, ja pierdolę - dodała szybko, przewracając oczami, tak jakby to on miał do niej pretensje, sprowokował tę żałosną walkę i nosił się ze złością przez długie tygodnie; no ale w tym była przecież najlepsza, w odwracaniu kota ogonem. - Miałam gorszy dzień, byłam zła, nie wiedziałam jak się zachować i napisałam ten głupi list, no i co z tego? Nie byłam w takiej sytuacji wcześniej, tego to żeś się chyba domyślił. - Zacisnęła zęby, przestając natychmiast, gdy poczuła w szczęce promieniujący ból. - Trzeba było siedzieć cicho i przyjść do tej Wywerny, już by mi dawno do tego czasu przeszło, ale nie, kurwa, musiałeś się pochwalić błyskotliwością... - Urwała, bo znów zaczęła się zapędzać. Nie teraz. - Chciałam z kimś powalczyć, nawinąłeś się. - skłamała perfidnie, bo tak naprawdę jej powody były zupełnie inne, egoistycznie i dziecinne; nie mogąc poradzić sobie sama ze sobą, chciała to przerzucić na niego. Chciała mu powiedzieć jeszcze, że nic jej nie zrobi, że chce ją jedynie postraszyć dla zemsty, że gdyby każdego swojego sojusznika przeklinali za personalne sprzeczki, to od dawna by nie mieli nowych ludzi. Ale to wszystko brzmiało jak rzucanie wyzwania, a to była ostatnia rzecz, jaką chciała teraz robić. - Nudny jesteś - bąknęła w końcu, również kłamiąc, bo przecież zaskoczył ją tak, że wciąż jeszcze nie wiedziała, co powinna zrobić. - Uwolnij mnie.
184/204 (-15 tłuczone, -5 cięte)
[bylobrzydkobedzieladnie]
Przełamała pierwsze zaklęcie, lecz drugie okazało się zbyt potężne; początkowo przestała oddychać, mniej już wściekła, a bardziej rozżalona, że nie zdążyła zrobić nic nim Macnair sprawi jej bolesną kontrę. Bo była pewna, że tak będzie. Okazał się jednak dużo bardziej zwyrodniały, zbywając jej zamiary z politowaniem, z kpiną - tak że przez jakiś czas mogła jedynie czekać i wyklinać na niego w myślach.
Skurwysyn, słabeusz, tchórz, alkoholik pierdolony, żałosny, dwulicowy palant...
Przeszło jej przez myśl, że wyrzuci ją teraz w takim stanie na Nokturn, związaną po nocy w jakimś rowie albo wyrzuci przez okno, kurwa, nawet na korytarz - i tego wystraszyła się już dość, by stonować głuchy wewnętrzny monolog i poddać w wątpliwość sens planu, który przez ostatnie śmiesznie dramatyczne godziny zdawał jej się jedynym wyjściem. Ale była idiotką, że uznała, że on będzie miał jakiś szczątkowy czarodziejski honor w sobie...
Kiedy ją parodiował, zdobyć się mogła co najwyżej na nienawistne spojrzenie. Chociaż odczuwała lęk, robiła wszystko, aby nie okazać tego w oczach; tego tylko brakowało, żeby pomyślał, że wystarczą kajdany, aby Multon zaczęła się bać. Czuła się paskudnie, sekundy zdawały dłużyć do rozmiaru godzin, gdy on perfidnie powoli nalewał sobie whisky. W mieszkaniu zapadła złowroga cisza, którą rozwiewał wyłącznie jej własny przyspieszony oddech - mięśnie oddechowe były jednymi z nielicznych niepoddających się władzy czaru, lecz niestety nie wystarczały, aby na niego napluć, kiedy znowu podszedł bliżej i przy niej przykucnął.
Nie zdawała sobie sprawy w jakim celu szarpie ją za ubrania, spetryfikowana nie miała szansy odwrócić głowy i przyglądać się, co uczynił wcześniej i co robił teraz, miał jednak olbrzymie szczęście, że nie zdołała wyswobodzić się spod władzy zaklęcia, bo gdy zobaczyła na jego ustach ten arogancki uśmiech, to jedyne, co miała w głowie, to wizję jak przypieprza mu w głupi łeb tymi cholernymi kajdanami.
Potem dopadł ją ból w lewym przedramieniu, z początku nie nazbyt intensywny, dopóki nie wyparło go obrzydliwie dotkliwe szczypanie i płonące wrażenie pulsowania, jakby miała tę rękę za chwilę stracić. Z bólu żołądek ścisnął jej się paskudnie, lecz nic poza tym, nie mogła pisnąć ani zareagować, nawet powstrzymać łez, które upokarzająco zaszkliły jej oczy - nie ze strachu, a zupełnie naturalnej reakcji na cierpienie.
Z początku nie miała pewności, czy to jakaś nieudolna i zupełnie popierdolona próba tortur (z beznadziejnie wybranym miejscem). Do ciętej rany po czasie szło się przyzwyczaić, zaczęła nawet czerpać satysfakcję z własnej wytrzymałości, dopóki nie zobaczyła jak przykłada do ust fiolkę.
Wtedy Elvirze w ułamku sekund zrobiło się zimno - nie będąc znawcą, nie od razu powiązała to z jego profesją, ale każdy myślący czarodziej wiedział, że w krwi drzemała potężna moc. Stanowiła ona swego rodzaju pieczątkę człowieka, na tej zresztą podstawie na bazie krwi produkowano w szpitalu nowe organy. To była biała, uzdrowicielska magia połączona z alchemią, do czegokolwiek jednak Macnair potrzebował jej własnej krwi, z pewnością nie spodziewała się serdecznych intencji.
Mimo zintensyfikowanej walki, odzyskała władzę nad ciałem dopiero wówczas, gdy odszedł, przez co pewna była, że nie dokonało się to dzięki efektowi jej własnej woli.
Pierwsze, co zrobiła, to poderwała się do góry, ale jej nadgarstki i kostki były nadal spięte kajdanami, więc mogła - i to z dużym wysiłkiem - jedynie usiąść i niezdarnie podsunąć się bliżej stołu, aby oprzeć na jego nodze. O wstaniu nie było mowy, a ona nawet o tym nie pomyślała, od razu skupiając na ranie, którą jej uczynił. Była brudna, paskudnie nieelegancka. Wciąż piekła, pulsowała tępo; kiedy usiadła, krew zaczęła ściekać Elvirze po przedramieniu aż do dłoni, farbując bladą skórą na jaskrawy odcień czerwieni. Czyli tętnica. Merlinie, co za idiota.
- Dumny jesteś z siebie? - wydusiła, podnosząc na niego spojrzenie.
Drżała lekko, była spocona z nerwów, rozczochrana, z dolną wargą spuchniętą nieznacznie przez odbite rykoszetem zaklęcie. Musiała trzy razy głęboko zaczerpnąć tchu, aby uspokoić się dość, by nie zachłysnąć powietrzem w trakcie mówienia. Chociaż zadał jej pytania, nie odpowiadała na nie dłuższą chwilę, próbując w pierwszej kolejności zapanować nad paniką i wściekłością. Mogła zrobić wiele głupich rzeczy, które w tym momencie niczego by jej nie przyniosły. Mogła również wciąż to naprawić; to, że zdobył jej krew, rzecz jasna, bo na wszystkim innym ciężko jej się było w tym momencie skupić. - A co rozumiesz przez ten termin? - prychnęła, podwijając bliżej spętane nogi. - I nigdzie nie idę, tu mi dobrze. - Nigdzie nie idę, dopóki nie odzyskam tej fiolki. - Ależ oczywiście, że przepraszam. - wyznała od razu, szybko. - Jest mi przykro i naszła mnie refleksja. Od początku chciałam rozbić tę butelkę, tylko popełniłam błąd. Mogłam kupić coś tańszego, bo tej whisky to kurwa jednak szkoda. - Przełknęła ślinę, zastanawiając się, czy ten metaliczny posmak w ustach to też efekt jej własnego zaklęcia, czy już zaczynała dostawać pierwszych objawów paranoi. Czuła się trochę tak, jakby jeszcze nie zdecydowała, czy bardziej zbiera jej się na śmiech czy na wycie.
Specjalnie przechyliła rękę tak, żeby krew z dłoni skapywała jej na podłogę, może Macnair dostanie przez to pretekst, żeby w tej syfiarni posprzątać. Odwróciła głowę z wyraźną niechęcią, w myślach wertując, co chciała powiedzieć i z wielkim bólem odrzucając to, co byłoby najsłodziej napastliwe. Musiała się wydostać z tych pieprzonych kajdan; on musiał je usunąć.
- To twoja wina - wymamrotała wreszcie, wzdychając. Upływ krwi nie był na to wystarczający, lecz huśtawka emocjonalna zaczęła ją wymęczać. - Nie tamta noc, już odpuść, ja pierdolę - dodała szybko, przewracając oczami, tak jakby to on miał do niej pretensje, sprowokował tę żałosną walkę i nosił się ze złością przez długie tygodnie; no ale w tym była przecież najlepsza, w odwracaniu kota ogonem. - Miałam gorszy dzień, byłam zła, nie wiedziałam jak się zachować i napisałam ten głupi list, no i co z tego? Nie byłam w takiej sytuacji wcześniej, tego to żeś się chyba domyślił. - Zacisnęła zęby, przestając natychmiast, gdy poczuła w szczęce promieniujący ból. - Trzeba było siedzieć cicho i przyjść do tej Wywerny, już by mi dawno do tego czasu przeszło, ale nie, kurwa, musiałeś się pochwalić błyskotliwością... - Urwała, bo znów zaczęła się zapędzać. Nie teraz. - Chciałam z kimś powalczyć, nawinąłeś się. - skłamała perfidnie, bo tak naprawdę jej powody były zupełnie inne, egoistycznie i dziecinne; nie mogąc poradzić sobie sama ze sobą, chciała to przerzucić na niego. Chciała mu powiedzieć jeszcze, że nic jej nie zrobi, że chce ją jedynie postraszyć dla zemsty, że gdyby każdego swojego sojusznika przeklinali za personalne sprzeczki, to od dawna by nie mieli nowych ludzi. Ale to wszystko brzmiało jak rzucanie wyzwania, a to była ostatnia rzecz, jaką chciała teraz robić. - Nudny jesteś - bąknęła w końcu, również kłamiąc, bo przecież zaskoczył ją tak, że wciąż jeszcze nie wiedziała, co powinna zrobić. - Uwolnij mnie.
184/204 (-15 tłuczone, -5 cięte)
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zdanie dziewczyny nie miało dla niego żadnego znaczenia podobnie jak myśli, w których zapewne wyklinała go od najgorszych. Była parszywą egoistką, nie potrafiła trzeźwo osądzić sytuacji tylko konsekwencjami obarczała osoby trzecie. Czy tak było zawsze? Każdy swój uczynek tłumaczyła podłością, perfidną intrygą innych? Nie rozumiał jak można było aż tak bardzo zachłysnąć się własną niewinnością, tym bardziej że tamtej nocy nie widział takowej nawet przez moment. Może magiczne jabłko miało coś więcej jak pamiętne właściwości? Dałby sobie rękę obciąć, iż działało zaledwie chwilę, w trakcie której pozwoliła sobie wykonać pierwszy krok, a potem była już po prostu sobą; spragnioną, wypełnioną pożądaniem i nietypową tęsknotą w oczach. Najwyraźniej dokonał błędnego osądu, źle zinterpretował gesty i słowa, lecz nawet gdyby dłużej nad tym pomyślał, to nie nasunęłoby mu się nic sprzecznego.
Wyrzucenie ją spętaną na Nokturn z pewnością nie skończyłoby się dla niej dobrze. Młodziutka buźka, zgrabne ciało i do tego podane niczym na tacy zachęciłoby lokalnych oprychów w przeciągu kilku sekund. Finalnie wylądowałaby w rynsztoku – czy żywa? Prawdopodobnie nie, choć po tym przez co przyszłoby jej przejść to z pewnością byłoby gestem litości. Upragnionego końca. Wbrew pozorom nie zaatakowała go na tyle śmiało, na tyle bezczelnie, aby porwał się na podobny uczynek. Musiałaby ich zdradzić, udowodnić, że nie była warta złamanego knuta i wtem bez cienia zawahania byłby w stanie zareagować w ten sposób. Momentalna śmierć, bez ogromnego cierpienia, nie dawała satysfakcji oprawcy, a tym bardziej bólu ofierze, zatem dla zdrajców mieli przewidziany znacznie bardziej upokarzający pakiet. Prywatne porachunki były nader słabym motywem, bowiem na zliczenie podobnych zatargów zabrakłoby palców u rąk.
Przyglądał się jej z uwagą, kiedy wciąż spętana odzyskała władzę w kończynach. Celowo nie krył uśmiechu przepełnionego kpiną – nie bawiła go ta sytuacja, choć chciał aby właśnie tak uważała. Należała się jej nauczka, porządny kopniak, bowiem brak kontroli nad własnymi emocjami nie był wskazany. Schyliwszy się wolno chwycił między palce drewienko dziewczyny i obrócił je w dłoni z wyraźnym, choć fałszywym, zaciekawieniem. -Czy można być dumnym z powalenia słabszego?- zerknął w jej kierunku, a z jego głosu biła wyraźna niechęć. -Drugi raz weszłaś mi pod różdżkę wiedząc, ze twoja magia defensywna kuleje. Co chciałaś osiągnąć? Pokazać mi jak bardzo jesteś zła? Spragniona rozlewu krwi?- zaśmiał się ironicznie pod nosem, wcale nie uważając jej za gorszą od siebie tylko inaczej ukierunkowaną. Uzdrowicielskie zdolności były mu obce, zaś Elvira miała się czym pochwalić i tutaj nie był w stanie w najmniejszym stopniu jej dorównać. Drobna potyczka w dokach pokazała jednak, że to on miał zdecydowaną przewagę w ofensywie i najwyraźniej dziewczyna zdążyła już o tym zapomnieć. -Nie bądź śmieszna Multon- dodał odsuwając krzesło od stołu – ustawiając je przed blondynką, w bezpiecznej odległości – po czym wygodnie się na nim rozsiadł. Położywszy na drewniany blat obie różdżki oraz fiolkę chwycił paczkę Stibbonsów i wysunął jednego papierosa, którego wsunął między wargi. Potarłszy kraniec odpalił, by po chwili zaciągać się uspokajającym dymem. -Chcesz?- wyciągnął w jej kierunku mały kartonik. -Może nieco ostudzi twój zapał. Powiem ci, że spodziewałbym się po tobie wszystkiego, ale nie że jesteś skończoną kretynką- rzucił wypuszczając nikotynowy obłok ponad jej głową. -Wcale nie jest Ci tu dobrze, a już na pewno nie wygodnie- prychnął pod nosem nie spuszczając z niej wzroku. Był przekonany, że wyczuwała w jego postawie irytację, być może i znużenie – tego oczekiwała? Bo czegoż innego? Przeprosin? -Faktycznie szkoda- zignorował jej stwierdzenie odnośnie butelki, bowiem wiedział, iż teraz powie co jej ślina na język przyniesie. Z resztą zawsze tak robiła; nie zważała na konsekwencje własnych słów, czynów, a nawet gestów czy spojrzeń, które nierzadko można było odebrać jako pośredni atak.
Patrzył na nią z coraz większym politowaniem, kiedy tak tłumaczyła się i szukała kolejnego wątku, do jakiego po prostu mogłaby się przyczepić. Jak ta pieprzona pijawka. -W jakiej sytuacji nie byłaś wcześniej? Nie dostałaś kretyńskiej odpowiedzi na jeszcze bardziej zidiociałe pytanie? Zachowujesz się jak rozpuszczony dzieciak, któremu ktoś napluł w twarz za bezczelność. Liczyłaś, że cię przeproszę? Powiem, że mi przykro?- warknął prostując się i zaciągając papierosem. -To się kurwa pomyliłaś. Jak nie będziesz grzeczna to spędzisz tak kolejny tydzień, a nawet rok. Tutaj nikt ci nie pomoże nawet jak będziesz drzeć ryja, a z tego co widzę tylko to potrafisz. Jak mały psidwak- rzucił otulając dłonią szklane naczynie wypełnione ognistą. Upił łyk milcząc przed dłuższy moment, po czym pokręcił głową – jakoby na własny przypływ myśli – i sięgnął dłonią po wężowe drewno.
- Obscuro- wypowiedział pewnym tonem kierując kraniec różdżki na dziewczynę, jednakże wiązka zaklęcia minęła ją o cal. Westchnął pod nosem mając dość tej szopki, cholernej wymiany zdań nieprowadzącej do niczego. Tylko marnował swój czas. -Powalczyć- zacisnął wargi o mało nie wybuchając śmiechem. -Walczyć to ty się najpierw księżniczko naucz- przechylił głowę wlepiając zimne spojrzenie w jej tęczówki. -Bo co mi zrobisz? Oblejesz whisky?- uniósł brew nie kryjąc szyderczego uśmiechu. Oparłszy dłoń o blat stołu zaczął na nim wolno wybijać tylko sobie znany rytm – wbrew pozorom miał czas, choć brakowało mu chęci, aby poznęcać się nad nią kolejne godziny.
Wyrzucenie ją spętaną na Nokturn z pewnością nie skończyłoby się dla niej dobrze. Młodziutka buźka, zgrabne ciało i do tego podane niczym na tacy zachęciłoby lokalnych oprychów w przeciągu kilku sekund. Finalnie wylądowałaby w rynsztoku – czy żywa? Prawdopodobnie nie, choć po tym przez co przyszłoby jej przejść to z pewnością byłoby gestem litości. Upragnionego końca. Wbrew pozorom nie zaatakowała go na tyle śmiało, na tyle bezczelnie, aby porwał się na podobny uczynek. Musiałaby ich zdradzić, udowodnić, że nie była warta złamanego knuta i wtem bez cienia zawahania byłby w stanie zareagować w ten sposób. Momentalna śmierć, bez ogromnego cierpienia, nie dawała satysfakcji oprawcy, a tym bardziej bólu ofierze, zatem dla zdrajców mieli przewidziany znacznie bardziej upokarzający pakiet. Prywatne porachunki były nader słabym motywem, bowiem na zliczenie podobnych zatargów zabrakłoby palców u rąk.
Przyglądał się jej z uwagą, kiedy wciąż spętana odzyskała władzę w kończynach. Celowo nie krył uśmiechu przepełnionego kpiną – nie bawiła go ta sytuacja, choć chciał aby właśnie tak uważała. Należała się jej nauczka, porządny kopniak, bowiem brak kontroli nad własnymi emocjami nie był wskazany. Schyliwszy się wolno chwycił między palce drewienko dziewczyny i obrócił je w dłoni z wyraźnym, choć fałszywym, zaciekawieniem. -Czy można być dumnym z powalenia słabszego?- zerknął w jej kierunku, a z jego głosu biła wyraźna niechęć. -Drugi raz weszłaś mi pod różdżkę wiedząc, ze twoja magia defensywna kuleje. Co chciałaś osiągnąć? Pokazać mi jak bardzo jesteś zła? Spragniona rozlewu krwi?- zaśmiał się ironicznie pod nosem, wcale nie uważając jej za gorszą od siebie tylko inaczej ukierunkowaną. Uzdrowicielskie zdolności były mu obce, zaś Elvira miała się czym pochwalić i tutaj nie był w stanie w najmniejszym stopniu jej dorównać. Drobna potyczka w dokach pokazała jednak, że to on miał zdecydowaną przewagę w ofensywie i najwyraźniej dziewczyna zdążyła już o tym zapomnieć. -Nie bądź śmieszna Multon- dodał odsuwając krzesło od stołu – ustawiając je przed blondynką, w bezpiecznej odległości – po czym wygodnie się na nim rozsiadł. Położywszy na drewniany blat obie różdżki oraz fiolkę chwycił paczkę Stibbonsów i wysunął jednego papierosa, którego wsunął między wargi. Potarłszy kraniec odpalił, by po chwili zaciągać się uspokajającym dymem. -Chcesz?- wyciągnął w jej kierunku mały kartonik. -Może nieco ostudzi twój zapał. Powiem ci, że spodziewałbym się po tobie wszystkiego, ale nie że jesteś skończoną kretynką- rzucił wypuszczając nikotynowy obłok ponad jej głową. -Wcale nie jest Ci tu dobrze, a już na pewno nie wygodnie- prychnął pod nosem nie spuszczając z niej wzroku. Był przekonany, że wyczuwała w jego postawie irytację, być może i znużenie – tego oczekiwała? Bo czegoż innego? Przeprosin? -Faktycznie szkoda- zignorował jej stwierdzenie odnośnie butelki, bowiem wiedział, iż teraz powie co jej ślina na język przyniesie. Z resztą zawsze tak robiła; nie zważała na konsekwencje własnych słów, czynów, a nawet gestów czy spojrzeń, które nierzadko można było odebrać jako pośredni atak.
Patrzył na nią z coraz większym politowaniem, kiedy tak tłumaczyła się i szukała kolejnego wątku, do jakiego po prostu mogłaby się przyczepić. Jak ta pieprzona pijawka. -W jakiej sytuacji nie byłaś wcześniej? Nie dostałaś kretyńskiej odpowiedzi na jeszcze bardziej zidiociałe pytanie? Zachowujesz się jak rozpuszczony dzieciak, któremu ktoś napluł w twarz za bezczelność. Liczyłaś, że cię przeproszę? Powiem, że mi przykro?- warknął prostując się i zaciągając papierosem. -To się kurwa pomyliłaś. Jak nie będziesz grzeczna to spędzisz tak kolejny tydzień, a nawet rok. Tutaj nikt ci nie pomoże nawet jak będziesz drzeć ryja, a z tego co widzę tylko to potrafisz. Jak mały psidwak- rzucił otulając dłonią szklane naczynie wypełnione ognistą. Upił łyk milcząc przed dłuższy moment, po czym pokręcił głową – jakoby na własny przypływ myśli – i sięgnął dłonią po wężowe drewno.
- Obscuro- wypowiedział pewnym tonem kierując kraniec różdżki na dziewczynę, jednakże wiązka zaklęcia minęła ją o cal. Westchnął pod nosem mając dość tej szopki, cholernej wymiany zdań nieprowadzącej do niczego. Tylko marnował swój czas. -Powalczyć- zacisnął wargi o mało nie wybuchając śmiechem. -Walczyć to ty się najpierw księżniczko naucz- przechylił głowę wlepiając zimne spojrzenie w jej tęczówki. -Bo co mi zrobisz? Oblejesz whisky?- uniósł brew nie kryjąc szyderczego uśmiechu. Oparłszy dłoń o blat stołu zaczął na nim wolno wybijać tylko sobie znany rytm – wbrew pozorom miał czas, choć brakowało mu chęci, aby poznęcać się nad nią kolejne godziny.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Był czas, gdy lepiej panowała nad emocjami - te kilka lat spędzonych w szpitalu Świętego Munga, kiedy jako zwykła uzdrowicielka z szeregu bezimiennych limonkowych szat dawała się ponosić iluzorycznemu wrażeniu spełnionych marzeń i dni przeżywanych w pełni, na prostej drodze do sukcesu. A przecież sukces nie był nigdy łatwą ścieżką; monotonia dopadała ducha także tam, gdzie sypały się galeony, a imię wryto w posrebrzaną plakietkę. To właśnie niezadowolenie, zawód światem i zgorzknienie wyrwały z niej brutalnie cechy, które jako dorosły, odpowiedzialny i tak żałośnie posłuszny człowiek nauczyła się wyciszać. Nie miała już pewnego gruntu pod podeszwami, powtarzalnych dyżurów, nakładających się na siebie obowiązków, spokoju. Upajała się odkrywaniem życia od nowa, adrenaliną oraz niespotykanymi dotąd wyzwaniami, a to dawało jej poczucie swoistej bezkarności. Trzymając się ściśle własnych pragnień, dążąc do poszerzania przywilejów, łatwo mogła wmówić sobie, że niewiele istnieje takich rzeczy, których ktokolwiek mógłby jej zabronić. Bo taka wszak była, wewnątrz siebie, głęboko, nadal - rozwydrzona jedynaczka, którą matka nazywała księżniczką i która dostawała absolutnie wszystko jeszcze zanim zdążyłaby sobie tego zażyczyć.
I kiedy nie dawała rady przetrawić swoich własnych decyzji, chyba to sprawiało jej najwięcej ulgi, najwięcej przyjemności - testować, jak daleko jest w stanie wygiąć drugą osobę, jak bardzo zdominować, zagrać na nerwach, sprowokować, żeby w końcu postawiła granicę. Granicę, za którą Elvira i tak jeszcze wystawiłaby stopę; bo taką przecież miała naturę.
Przy tych wszystkich czarodziejach, których na przestrzeni lat zdążyła od siebie odstraszyć, przepędzić, zmusić do wejścia w defensywę - albo wręcz przeciwnie, w ofensywę, udowadniając tym samym, że nikt tak naprawdę nie jest w stanie za nią nadążyć, okiełznać, musiała czasami natrafiać na pojedynczych twardych, którzy nie dawali sobie wejść na głowę. To nie byłby pierwszy raz; ale nigdy z tak olbrzymią konsekwencją.
I nigdy w tak ważnej dla siebie sprawie, którą naprawdę chciała rozegrać według własnego planu, a Macnair jak irytujący bachor od początku robił wszystko, by zepsuć każdą tworzoną podstawę. Nie mogła pokonać go w bitwie zaklęć, bo nie mogła, nie chciała, ale nawet przegrywać nie pozwalał z klasą; zabawił się nią perfidnie i miał teraz pole do szantażu. Co gorsza, czuła, że nie zdoła wyprowadzić go z równowagi dość, aby wykorzystać możliwą nieuwagę i słabość. Nawet tamtej nocy w dokach nie była tak bezradna.
Zrobił na niej wrażenie, a przede wszystkim - przestraszył.
- Wiesz, że nie o to pytałam - wycedziła z ostatkami wściekłości, nie patrząc mu w twarz, żeby nie musieć się męczyć widokiem tego pierdolonego uśmieszku. Tę bitwę może i wygrał, ale jeszcze to sobie na nim odegra. Kiedyś. - Myślałam, że będzie ciekawej - odpowiedziała krótko, niezbyt jasno, bo też nie za bardzo wiedziała, w jaki inny sposób przekazać swoje rzeczywiste intencje. I tak by ich nie zrozumiał, a nie chciała po raz kolejny dawać mu broni do ręki. Ze zmarszczonymi brwiami obserwowała jak podnosi jej piękną, białą różdżkę i nie mogła powstrzymać komentarza. - Tylko jej nie upieprz.
Wzrokiem śledziła niewielką fiolkę z gęstym płynem tylko do momentu, aż odłożył ją na stół; i dobrze, bo im dłużej ją widziała, tym mocniej serce obijało jej się o żebra. Ciężko było znaleźć dogodną pozycję z unieruchomionymi stawami, ale starała się nie poprawiać zbyt często, mimo sztywniejących mięśni. Już jeden podły komentarz wystarczył, mogła co najwyżej nie okazywać dyskomfortu. Krew cieknąca z łokcia zaczynała krzepnąć, zostawiając na białej skórze sieć malowniczo brunatnych ścieżek. Cięcie było dość głębokie, lecz przy braku ruchu nie powinno otworzyć się na nowo. Piekło, ale nie przerażało; prędzej czy później sama doskonale sobie z nim poradzi.
Chciała się ironicznie uśmiechnąć, kiedy znów ją wyzwał, ale przy obecnym napięciu bardziej przypominało to grymas. Na widok papierosów oblizała bezwiednie spierzchnięte usta, ostatecznie jedynie unosząc brew.
- A co, będziesz mi trzymał fajkę przy twarzy? - prychnęła. - Wolałabym się napić. - Na sekundę zamknęła oczy i pochyliła głowę, oddychając głęboko. Dla powściągnięcia złości? Już prawie jej nie czuła. Bardziej chyba ze zmęczenia, z obrzydliwego stresu, z kolejnych porcji niepewności. Musiała się rozluźnić, nim cierpka bezsilność rozłupie ją od środka. - A weź spierdalaj - wymamrotała w końcu, patrząc w dół na własne krzywo zgięte kolana; nagle opadła z sił, jak laleczka z porcelany wyrzucona na strych. - Ty serio taki jesteś niedomyślny, czy tylko udajesz durnia? - Przewróciła oczami, wyginając kąciki wąskich ust w sceptyczny wyraz. - Nie zachowuj się, jakby twoje zasrane przeprosiny mi były do czegokolwiek potrzebne. Nie chodziło o listy, tylko o to, że nie byłam wcześniej z mężczyzną. Żadnym. I weź nawet nie mów, że tego nie zauważyłeś, bo to już żałosne. - Odwróciła głowę, obrażona, wbijając spojrzenie w okno. - Mężczyźni mnie odrzucają. Odrzucali. A ty wszedłeś mi w życie jak do siebie i jeszcze ci na to pozwoliłam. Wściekłam się. Bywa. - Coraz mniejszą ochotę miała się tłumaczyć, bo i coraz mniej sensu dostrzegała w tym, co chciała powiedzieć. Nie przyzna, że zachowała się durnie, bo nie chciała tego zrobić; koniec końców nawet w chwilach największego zwątpienia potrafiła odnaleźć jakieś wytłumaczenie dla samej siebie, dla świętego spokoju, i teraz miało być podobnie. Jakoś się z tego wykręci, lecz jeszcze nie teraz. Każde kolejne słowo Drew sprawiało, że robiła się bardziej milcząca i ponura. Bez łez, smutku, próśb o litość, skądże, prędzej by sobie wydłubała oczy. Zwyczajne i żałośnie nie wiedziała co powiedzieć, a choć chciałaby na gruncie jego perfidii zasiać ziarno nienawiści, czuła się jakoś, kurwa, zupełnie odwrotnie. Skurwiel, idiota, tchórz. Gdyby to ona zdołała go spętać, z pewnością pastwiłaby się kreatywniej.
Nie zareagowała na groźbę, ale gdy kolejne zaklęcie świsnęło obok jej uszu i na moment podniosło jej ciśnienie, nie mogła powstrzymać urwanego chichotu, który wyrwał się spomiędzy warg niezamierzony i szybko zanikł.
- Już ci chyba wystarczy tego drinka, skoro w nieruchome cele nie jesteś w stanie trafić... - powiedziała powoli, przygryzając spuchnięte usta. - Powalczyłabym, ale z takim nauczycielem jak ty... - urwała wymownie. - Zrobić mogę niewiele, skoro do walki się boisz dopuścić. Różdżka, różdżką, ale chyba spanikowałeś, kiedy się na ciebie rzuciłam, co? Możesz być wyższy, ale nie obraź się, mięśni więcej ode mnie nie masz - Cmoknęła językiem, ledwo powstrzymując stęknięcie, gdy przypadkiem podparła się na wygiętym kajdanami nadgarstku. - Nie wiem, czego teraz oczekujesz ode mnie, ale chyba nie przeprosin? - Ramiona dygotały jej z wysiłku, zignorowała to. - Skoro tak się przywiązałeś, że chcesz mnie mieć dla siebie przez tydzień, to może tu chociaż posprzątasz? Ta podłoga się lepi, wiesz?
Jeżeli myślał, że zwycięży z nią zagrywką na czas, to był w błędzie. Ta walka się już właściwie skończyła, sama nie miała na nią dłużej chęci, lecz nie zamierzała prosić o uwolnienie. Zwłaszcza nie teraz, gdy ta przeklęta fiolka nadal tkwiła między nimi jak piętno. Była nie mniej uparta od niego i w krytycznym momencie potrafiła zachować cierpliwość. Dla uśpienia czujności, na przykład. Wtedy, gdy z sekundy na sekundę stawała się spokojna, ciekawska i grzeczna.
- Co masz na przedramieniu?
184/204 (-15 tłuczone, -5 cięte)
[bylobrzydkobedzieladnie]
I kiedy nie dawała rady przetrawić swoich własnych decyzji, chyba to sprawiało jej najwięcej ulgi, najwięcej przyjemności - testować, jak daleko jest w stanie wygiąć drugą osobę, jak bardzo zdominować, zagrać na nerwach, sprowokować, żeby w końcu postawiła granicę. Granicę, za którą Elvira i tak jeszcze wystawiłaby stopę; bo taką przecież miała naturę.
Przy tych wszystkich czarodziejach, których na przestrzeni lat zdążyła od siebie odstraszyć, przepędzić, zmusić do wejścia w defensywę - albo wręcz przeciwnie, w ofensywę, udowadniając tym samym, że nikt tak naprawdę nie jest w stanie za nią nadążyć, okiełznać, musiała czasami natrafiać na pojedynczych twardych, którzy nie dawali sobie wejść na głowę. To nie byłby pierwszy raz; ale nigdy z tak olbrzymią konsekwencją.
I nigdy w tak ważnej dla siebie sprawie, którą naprawdę chciała rozegrać według własnego planu, a Macnair jak irytujący bachor od początku robił wszystko, by zepsuć każdą tworzoną podstawę. Nie mogła pokonać go w bitwie zaklęć, bo nie mogła, nie chciała, ale nawet przegrywać nie pozwalał z klasą; zabawił się nią perfidnie i miał teraz pole do szantażu. Co gorsza, czuła, że nie zdoła wyprowadzić go z równowagi dość, aby wykorzystać możliwą nieuwagę i słabość. Nawet tamtej nocy w dokach nie była tak bezradna.
Zrobił na niej wrażenie, a przede wszystkim - przestraszył.
- Wiesz, że nie o to pytałam - wycedziła z ostatkami wściekłości, nie patrząc mu w twarz, żeby nie musieć się męczyć widokiem tego pierdolonego uśmieszku. Tę bitwę może i wygrał, ale jeszcze to sobie na nim odegra. Kiedyś. - Myślałam, że będzie ciekawej - odpowiedziała krótko, niezbyt jasno, bo też nie za bardzo wiedziała, w jaki inny sposób przekazać swoje rzeczywiste intencje. I tak by ich nie zrozumiał, a nie chciała po raz kolejny dawać mu broni do ręki. Ze zmarszczonymi brwiami obserwowała jak podnosi jej piękną, białą różdżkę i nie mogła powstrzymać komentarza. - Tylko jej nie upieprz.
Wzrokiem śledziła niewielką fiolkę z gęstym płynem tylko do momentu, aż odłożył ją na stół; i dobrze, bo im dłużej ją widziała, tym mocniej serce obijało jej się o żebra. Ciężko było znaleźć dogodną pozycję z unieruchomionymi stawami, ale starała się nie poprawiać zbyt często, mimo sztywniejących mięśni. Już jeden podły komentarz wystarczył, mogła co najwyżej nie okazywać dyskomfortu. Krew cieknąca z łokcia zaczynała krzepnąć, zostawiając na białej skórze sieć malowniczo brunatnych ścieżek. Cięcie było dość głębokie, lecz przy braku ruchu nie powinno otworzyć się na nowo. Piekło, ale nie przerażało; prędzej czy później sama doskonale sobie z nim poradzi.
Chciała się ironicznie uśmiechnąć, kiedy znów ją wyzwał, ale przy obecnym napięciu bardziej przypominało to grymas. Na widok papierosów oblizała bezwiednie spierzchnięte usta, ostatecznie jedynie unosząc brew.
- A co, będziesz mi trzymał fajkę przy twarzy? - prychnęła. - Wolałabym się napić. - Na sekundę zamknęła oczy i pochyliła głowę, oddychając głęboko. Dla powściągnięcia złości? Już prawie jej nie czuła. Bardziej chyba ze zmęczenia, z obrzydliwego stresu, z kolejnych porcji niepewności. Musiała się rozluźnić, nim cierpka bezsilność rozłupie ją od środka. - A weź spierdalaj - wymamrotała w końcu, patrząc w dół na własne krzywo zgięte kolana; nagle opadła z sił, jak laleczka z porcelany wyrzucona na strych. - Ty serio taki jesteś niedomyślny, czy tylko udajesz durnia? - Przewróciła oczami, wyginając kąciki wąskich ust w sceptyczny wyraz. - Nie zachowuj się, jakby twoje zasrane przeprosiny mi były do czegokolwiek potrzebne. Nie chodziło o listy, tylko o to, że nie byłam wcześniej z mężczyzną. Żadnym. I weź nawet nie mów, że tego nie zauważyłeś, bo to już żałosne. - Odwróciła głowę, obrażona, wbijając spojrzenie w okno. - Mężczyźni mnie odrzucają. Odrzucali. A ty wszedłeś mi w życie jak do siebie i jeszcze ci na to pozwoliłam. Wściekłam się. Bywa. - Coraz mniejszą ochotę miała się tłumaczyć, bo i coraz mniej sensu dostrzegała w tym, co chciała powiedzieć. Nie przyzna, że zachowała się durnie, bo nie chciała tego zrobić; koniec końców nawet w chwilach największego zwątpienia potrafiła odnaleźć jakieś wytłumaczenie dla samej siebie, dla świętego spokoju, i teraz miało być podobnie. Jakoś się z tego wykręci, lecz jeszcze nie teraz. Każde kolejne słowo Drew sprawiało, że robiła się bardziej milcząca i ponura. Bez łez, smutku, próśb o litość, skądże, prędzej by sobie wydłubała oczy. Zwyczajne i żałośnie nie wiedziała co powiedzieć, a choć chciałaby na gruncie jego perfidii zasiać ziarno nienawiści, czuła się jakoś, kurwa, zupełnie odwrotnie. Skurwiel, idiota, tchórz. Gdyby to ona zdołała go spętać, z pewnością pastwiłaby się kreatywniej.
Nie zareagowała na groźbę, ale gdy kolejne zaklęcie świsnęło obok jej uszu i na moment podniosło jej ciśnienie, nie mogła powstrzymać urwanego chichotu, który wyrwał się spomiędzy warg niezamierzony i szybko zanikł.
- Już ci chyba wystarczy tego drinka, skoro w nieruchome cele nie jesteś w stanie trafić... - powiedziała powoli, przygryzając spuchnięte usta. - Powalczyłabym, ale z takim nauczycielem jak ty... - urwała wymownie. - Zrobić mogę niewiele, skoro do walki się boisz dopuścić. Różdżka, różdżką, ale chyba spanikowałeś, kiedy się na ciebie rzuciłam, co? Możesz być wyższy, ale nie obraź się, mięśni więcej ode mnie nie masz - Cmoknęła językiem, ledwo powstrzymując stęknięcie, gdy przypadkiem podparła się na wygiętym kajdanami nadgarstku. - Nie wiem, czego teraz oczekujesz ode mnie, ale chyba nie przeprosin? - Ramiona dygotały jej z wysiłku, zignorowała to. - Skoro tak się przywiązałeś, że chcesz mnie mieć dla siebie przez tydzień, to może tu chociaż posprzątasz? Ta podłoga się lepi, wiesz?
Jeżeli myślał, że zwycięży z nią zagrywką na czas, to był w błędzie. Ta walka się już właściwie skończyła, sama nie miała na nią dłużej chęci, lecz nie zamierzała prosić o uwolnienie. Zwłaszcza nie teraz, gdy ta przeklęta fiolka nadal tkwiła między nimi jak piętno. Była nie mniej uparta od niego i w krytycznym momencie potrafiła zachować cierpliwość. Dla uśpienia czujności, na przykład. Wtedy, gdy z sekundy na sekundę stawała się spokojna, ciekawska i grzeczna.
- Co masz na przedramieniu?
184/204 (-15 tłuczone, -5 cięte)
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Bo była pieprzoną księżniczką – zadufaną, egoistyczną i egocentryczną, widzącą tylko czubek własnego nosa. Stając na piedestale oczekiwała wiwatów, cholernych podwładnych, którzy wszelkie zło tego świata wezmą na swe barki byle tylko ona nie musiała ich doświadczyć tudzież z nimi zmierzyć. Miał dość zagłębiania się w jej mocno rozbujałe ego, podobnie jak w skomplikowaną osobowość, która najwyraźniej potrzebowała jeszcze kilku wiosen, aby dojrzeć. Cóż mógł zrobić? Zaprzeć się nogami i rękoma? Kryć przed nią w odmętach Mantykory? W najgorszych snach nie przypuściłby, że przyjdzie mu wpuścić do łóżka istnego potwora i owa demoniczna natura nie miałaby niczego wspólnego z nocnymi doznaniami.
Sam wielokrotnie naginał granice dobrego smaku, przekraczał wąską linię dzielącą komfort od naruszenia prywatności, jednakże nigdy nie szukał winny w innych. Podobnie jak Elvira cechował się egoizmem – wiedział o tym – aczkolwiek przy tym akceptował własne błędy i potrafił się z nimi zmierzyć, aby w przyszłości móc stawić im czoła. Dziewczyna jednak wybrała zupełnie odmienną drogę, postawiła na lincz, bunt, szczeniacki wrzask i chlust alkoholem w twarz, co było równie poniżające jak petryficus. Do tej pory czuł smak whisky w ustach i był przekonany, że włosy przeszły charakterystycznym zapachem. Nie prościej było porozmawiać? Wyłożyć kawę na ławę i załatwić sprawę bez rozlewu krwi? Byli dorośli, byli sojusznikami, walczyli po tej samej stronie i dla jednej idei. Wzięła pod uwagę konsekwencje? Przemyślała to, czy po prostu poszła z duchem pijaństwa widząc w tym całkiem dobry sposób na rozkręcenie zabawy? Pytań tylko się mnożyło, a mimo to czuł, że i tak nie przyjdzie mu na nie usłyszeć odpowiedzi.
Bezlitośnie wykorzystał jej słabe punkty. Zrodzony w jednej chwili plan poszedł właściwie jak z płatka i miał ją w garści nim zdążyła wykrzyczeć więcej oszczerstw. Nie rozumiał tego, nie był w stanie pojąć, a czasu na głębszą analizę było nader mało. Nie zamierzał siedzieć z nią tutaj do rana, nie chciał na nią patrzeć i udawać satysfakcji, która choć początkowo pojawiła się to finalnie zgasła na skutek zbyt małego bodźca. Daleki był od szukania w podobnych sytuacjach powodów do po karmienia swego ego.
-A o co?- burknął prostując nogi w kolanach, aby znacznie wygodniej rozsiąść się na krześle. Obracając w dłoni szkło powoli upił kolejny łyk ognistej i zaraz po tym zaciągnął się papierosem. Widok był żałosny. -Liczyłaś na czarną magię?- zaśmiał się pod nosem strzepując spalony tytoń na posadzkę. -Jeszcze nam się przydasz, więc nie zamierzam Cię zabić- dodał kręcąc głową z wyraźnym politowaniem w głosie. Czego ona chciała? Jest pieprzoną masochistką? -Lubisz ból? Cierpienie? To chore Multon, Ty jesteś chora- podkreślił ostatnie zdanie z wyraźnym przekąsem. Była naiwna jeśli sądziła, że porwie się na coś znacznie mocniejszego, albowiem graniczyłoby to z ignorancją wobec organizacji, której przysiągł wierność i lojalność.
-Złamać mogę?- uniósł brew, a jego oczy rozbłysły. Nie planował tego zrobić, ale cóż mógł się trochę podroczyć. -Łap- rzucił jej paczkę pod nogi widząc jak oblizuje się na widok papierosów. Najwyraźniej miała świadomość, że tylko to jej teraz pozostało.
Wstał z miejsca zaciskając w dłoni fiolkę z krwią i udał się z nią do sypialni, gdzie miał skrytkę na podobne fanty. Ukrywszy ją powrócił do Elviry i zabierając jej drewienko wypowiedział krótkieFinite, aby w końcu pozbyć się pętających kostki oraz nadgarstki kajdan, a następnie rzucił je w jej kierunku. Prawdopodobnie nieco się uspokoiła, jeśli jednak nie to znów przyjdzie im zabawić się w ten sam sposób. -Tylko nie rób głupot- warknął nie kryjąc pewności w głosie. Pajacowanie było ostatnie, co mogło wówczas zadziałać na jej korzyść.
Chwyciwszy drugą szklaneczkę z barku ustawił ją na stole i wciąż trzymając własną różdżkę w dłoni zaczął uzupełniać szkło wiedząc, że właśnie to było jej potrzebne. Może jak jeszcze trochę wypije to będzie do zniesienia. Nalewając trunku jego uszu doszły kolejne słowa, które w pierwszej chwili wydały mu się na tyle absurdalne, że nie chciał dać im wiary. Czy to było możliwe? Przecież była niewiele młodsza od niego. Wypuściwszy wolno powietrze z płuc opadł z powrotem na krzesło i stopą odsunął drugie, aby mogła jak człowiek usiąść przy stole. -I to moja wina, że w końcu na to pozwoliłaś?- uniósł brew pytająco wpatrując się w jej tęczówki. Otuliwszy palcami zdobioną reliefem whiskaczówkę przysunął jej rant ku wargom i upił potrzebując procentów chyba jeszcze bardziej niżeli ona. -Dlaczego zatem ja?- dodał nieco spokojniej, jakoby pewne aspekty powoli zaczęły się wyjaśniać. -Czym na to zasłużyłem? Nawinąłem się?- przesunął wolno dłonią wzdłuż żuchwy, a następnie powędrował nią na kark i oparł się łokciami o uda. -Przestań już dyrdymalić, jadaczka Ci się nie zamyka- warknął słysząc kolejne obelgi kierowane w jego stronę, kiedy już zdawali się przejść na konkretny temat rozmowy. Czy ona nie znała pojęcia dyskusji? Sensownej? -Czy Ty umiesz się czasem po prostu uspokoić i chociaż prze z chwilę poudawać, że ten blond czerep to tylko przypadkiem?- dodał wbijając w nią ostre spojrzenie. No dość miał już jej, cholernie dość.
-Lepi się od Twojej krwi, posprzątasz tu- warknął, a w głosie nie było żadnej kpiny. Względnie dbał o własne cztery kąty, choć dzisiaj sytuacja zdawała się beznadziejna.
W chwili, kiedy zapytała o znak pokręcił głową z typowym dla siebie znużeniem. -Zdałem Ci pytanie, odpowiedz, a może się dowiesz- odparł licząc, że w końcu zacznie mówić – ale z sensem.
Sam wielokrotnie naginał granice dobrego smaku, przekraczał wąską linię dzielącą komfort od naruszenia prywatności, jednakże nigdy nie szukał winny w innych. Podobnie jak Elvira cechował się egoizmem – wiedział o tym – aczkolwiek przy tym akceptował własne błędy i potrafił się z nimi zmierzyć, aby w przyszłości móc stawić im czoła. Dziewczyna jednak wybrała zupełnie odmienną drogę, postawiła na lincz, bunt, szczeniacki wrzask i chlust alkoholem w twarz, co było równie poniżające jak petryficus. Do tej pory czuł smak whisky w ustach i był przekonany, że włosy przeszły charakterystycznym zapachem. Nie prościej było porozmawiać? Wyłożyć kawę na ławę i załatwić sprawę bez rozlewu krwi? Byli dorośli, byli sojusznikami, walczyli po tej samej stronie i dla jednej idei. Wzięła pod uwagę konsekwencje? Przemyślała to, czy po prostu poszła z duchem pijaństwa widząc w tym całkiem dobry sposób na rozkręcenie zabawy? Pytań tylko się mnożyło, a mimo to czuł, że i tak nie przyjdzie mu na nie usłyszeć odpowiedzi.
Bezlitośnie wykorzystał jej słabe punkty. Zrodzony w jednej chwili plan poszedł właściwie jak z płatka i miał ją w garści nim zdążyła wykrzyczeć więcej oszczerstw. Nie rozumiał tego, nie był w stanie pojąć, a czasu na głębszą analizę było nader mało. Nie zamierzał siedzieć z nią tutaj do rana, nie chciał na nią patrzeć i udawać satysfakcji, która choć początkowo pojawiła się to finalnie zgasła na skutek zbyt małego bodźca. Daleki był od szukania w podobnych sytuacjach powodów do po karmienia swego ego.
-A o co?- burknął prostując nogi w kolanach, aby znacznie wygodniej rozsiąść się na krześle. Obracając w dłoni szkło powoli upił kolejny łyk ognistej i zaraz po tym zaciągnął się papierosem. Widok był żałosny. -Liczyłaś na czarną magię?- zaśmiał się pod nosem strzepując spalony tytoń na posadzkę. -Jeszcze nam się przydasz, więc nie zamierzam Cię zabić- dodał kręcąc głową z wyraźnym politowaniem w głosie. Czego ona chciała? Jest pieprzoną masochistką? -Lubisz ból? Cierpienie? To chore Multon, Ty jesteś chora- podkreślił ostatnie zdanie z wyraźnym przekąsem. Była naiwna jeśli sądziła, że porwie się na coś znacznie mocniejszego, albowiem graniczyłoby to z ignorancją wobec organizacji, której przysiągł wierność i lojalność.
-Złamać mogę?- uniósł brew, a jego oczy rozbłysły. Nie planował tego zrobić, ale cóż mógł się trochę podroczyć. -Łap- rzucił jej paczkę pod nogi widząc jak oblizuje się na widok papierosów. Najwyraźniej miała świadomość, że tylko to jej teraz pozostało.
Wstał z miejsca zaciskając w dłoni fiolkę z krwią i udał się z nią do sypialni, gdzie miał skrytkę na podobne fanty. Ukrywszy ją powrócił do Elviry i zabierając jej drewienko wypowiedział krótkieFinite, aby w końcu pozbyć się pętających kostki oraz nadgarstki kajdan, a następnie rzucił je w jej kierunku. Prawdopodobnie nieco się uspokoiła, jeśli jednak nie to znów przyjdzie im zabawić się w ten sam sposób. -Tylko nie rób głupot- warknął nie kryjąc pewności w głosie. Pajacowanie było ostatnie, co mogło wówczas zadziałać na jej korzyść.
Chwyciwszy drugą szklaneczkę z barku ustawił ją na stole i wciąż trzymając własną różdżkę w dłoni zaczął uzupełniać szkło wiedząc, że właśnie to było jej potrzebne. Może jak jeszcze trochę wypije to będzie do zniesienia. Nalewając trunku jego uszu doszły kolejne słowa, które w pierwszej chwili wydały mu się na tyle absurdalne, że nie chciał dać im wiary. Czy to było możliwe? Przecież była niewiele młodsza od niego. Wypuściwszy wolno powietrze z płuc opadł z powrotem na krzesło i stopą odsunął drugie, aby mogła jak człowiek usiąść przy stole. -I to moja wina, że w końcu na to pozwoliłaś?- uniósł brew pytająco wpatrując się w jej tęczówki. Otuliwszy palcami zdobioną reliefem whiskaczówkę przysunął jej rant ku wargom i upił potrzebując procentów chyba jeszcze bardziej niżeli ona. -Dlaczego zatem ja?- dodał nieco spokojniej, jakoby pewne aspekty powoli zaczęły się wyjaśniać. -Czym na to zasłużyłem? Nawinąłem się?- przesunął wolno dłonią wzdłuż żuchwy, a następnie powędrował nią na kark i oparł się łokciami o uda. -Przestań już dyrdymalić, jadaczka Ci się nie zamyka- warknął słysząc kolejne obelgi kierowane w jego stronę, kiedy już zdawali się przejść na konkretny temat rozmowy. Czy ona nie znała pojęcia dyskusji? Sensownej? -Czy Ty umiesz się czasem po prostu uspokoić i chociaż prze z chwilę poudawać, że ten blond czerep to tylko przypadkiem?- dodał wbijając w nią ostre spojrzenie. No dość miał już jej, cholernie dość.
-Lepi się od Twojej krwi, posprzątasz tu- warknął, a w głosie nie było żadnej kpiny. Względnie dbał o własne cztery kąty, choć dzisiaj sytuacja zdawała się beznadziejna.
W chwili, kiedy zapytała o znak pokręcił głową z typowym dla siebie znużeniem. -Zdałem Ci pytanie, odpowiedz, a może się dowiesz- odparł licząc, że w końcu zacznie mówić – ale z sensem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Granica między egoizmem, a narcyzmem była cienka, lecz we właściwych chwilach mogła stać się przepastną jamą, na której ostrych brzegach nie było możliwości powstrzymać stopy przed potknięciem. Elvira nie posiadała tej jakże przydatnej umiejętności samorefleksji, jeszcze nie; przekonanie o tym, że mogłaby z własnej i niczym nie indukowanej winy popełnić głupi błąd było na tyle łamiące i trudne do przełknięcia, że dla osobistego spokoju preferowała udawać przypadki. Ćwiczyła tę zuchwałą bezczelność od dziecka, toteż zazwyczaj udawało jej się wyślizgiwać z niejednoznacznych problemów boczną sceną, wciskać się w tło i udawać, że go nigdy nie opuściła. Nawet tam, gdzie wydawało się to niemożliwe, śmieszne. Byli tacy, którzy te próby dostrzegali i perfidnie stawali jej na drodze, ale zawsze lepiej było spróbować niż nie.
I w tym zresztą mogła odnaleźć pewną formę zabawy, jakąś adrenalinę, rzecz do zajęcia myśli inną niż przemoc, czy walka - spróbować wytrącić go z pewności. Jeżeli nie możesz kogoś przekonać, zaskocz go i skonfunduj. Mogła albo odzyskać potłuczoną godność albo wyjść na jeszcze bardziej obłąkaną, lecz akurat takie zdanie na swój temat słyszała nie po raz pierwszy - tylko co właściwie złego było w szaleństwie, kiedy zdecydowana większość ludzi uznających się za normalnych była zwyczajnie cholernie nudna?
Drążenie wokół tematu było nużące, tak samo jak tłamszenie w duszy obaw, które i tak za każdym razem odnajdywały sobie ujście układem współczulnym; zbyt szybkim tętnem, potem, drżeniem. To było bardziej żałosne od konfrontacji.
- O krew - wyrzuciła wreszcie opryskliwie, walcząc ze szczękościskiem, z każdym słowem coraz bardziej efektywnie. - O tę dumę mi chodzi. Będziesz mnie teraz szantażował? Przyjemność ci to sprawia, wiedzieć, że masz nade mną taką władzę? - Zmarszczyła brwi, widząc jak otrzepuje popiół z papierosa na posadzkę. A potem się dziwić, że to mieszkanie było tak obleśne; nawet na Nokturnie dało się zrobić z poddasza wygodne lokum, trzeba było mieć tylko odrobinę chęci. Elvira we własnym mieszkaniu może i nie miała wielu ozdób ani drogich mebli, ale o porządek dbała pedantycznie. - A jeżeli powiem, że liczyłam? - szepnęła w końcu znacznie spokojniejszym tonem, opuszczając brodę, tak że jasne włosy przysłoniły częściowo szczegóły jej twarzy. I przewrotny uśmieszek, który nieudolnie starała się ukryć. - Jeżeli powiem, że podoba mi się, kiedy jesteś zły? Przeraża cię to? Odrzuca? Mogę być chora, ale przynajmniej nie jestem słaba.
Mimo pulsującego bólu żuchwy i paskudnie niewygodnej pozycji, zdołała zmusić głos do swobody. Warkliwa nuta powróciła do niej dopiero wtedy, gdy zasugerował przełamanie jej różdżki. Szarpnęła się w więzach niczym rozjuszona tygrysica i obnażyła białe zęby w paroksyzmie złości.
- Może ja tobie palce połamię? - głupio dała się wciągnąć w gierkę, bo przecież jasnym było, że na tak drastyczny krok wcale się nie powarzy. - Ale jesteś, kurwa, zabawny, że ja tego wcześniej nie doceniłam - sarknęła, gdy rzucił jej koło nóg papierosy, które przy wzmożonym wysiłku mogłaby co najwyżej trącić kolanem. Palant.
Umilkła i obserwowała w ciężkim milczeniu jak zabiera ze sobą fiolkę z krwią. Drobny impuls w piersi nalegał, żeby za nim zawołała, powiedziała coś, cokolwiek zachęcającego, przeprosiła, ale przygryzła sobie boleśnie język i wychyliła się na tyle, na ile pozwalały jej więzy, by zobaczyć, dokąd poszedł. Do sypialni, znała te drzwi, jak zresztą każde inne w tym cholernym mieszkaniu. To mogła być jakaś forma manipulacji, ale w tym momencie wolała się trzymać nadziei, że skoro ją tam zabrał, to tam pozostanie. Zapamięta tę informację dobrze.
Nie spodziewała się, że gdy wróci, od razu wypuści ją z kajdan. Była na tyle zaskoczona, że w pierwszej chwili jedynie przyjrzała się dokładnie własnym nadgarstkom; lekko tylko posiniałym za winą jej szarpania, a nie specyfiki więzów. Mięśnie miała wciąż obolałe z napięcia, ale zdołała podnieść się na nogi i opaść na wysunięte krzesło. Po drodze schwyciła w palce papierosy. W drugiej mocno ściskała sosnowe drewienko, z którego natychmiast zrobiła użytek.
- Curatio Vulnera - powiedziała wyraźnie, znacznie miększym głosem, troskliwie, a magia przepłynęła po rdzeniu i posłusznie zasklepiła nieeleganckie rozcięcie, pozostawiając po sobie wyłącznie zaschnięte plamy krwi, które zignorowała. - Episkey - Skierowała jeszcze kraniec różdżki w okolice własnej brody: niewielka opuchlizna natychmiast zelżała. - Odrobinę w prawo i z pół cala głębiej, a krew trysnęłaby ci w oczy. Znasz jakiekolwiek podstawy anatomii, czy zawsze lecisz na czuja? - mruknęła zgryźliwie, odpalając papierosa i wtykając go sobie do wyschniętych ust. Kątem oka dostrzegła szklankę widocznie przeznaczoną dla niej, więc złapała za nią szybko, bez zbędnych podziękowań, od razu przechylając solidny łyk. O wiele łatwiej było uspokoić się z kojącym uczuciem ciepła w przełyku, a ta rozmowa najwyraźniej się nie skończyła i dopiero zaczynała brnąć w strony, których od początku miała zamiar unikać.
Nie mieli rozmawiać. Bo ona nie była pewna, czy potrafi.
Ale już chuj. W obłoku dymu i aurze ukojenia po wyleczonych ranach czuła się nieznacznie lepiej. Choć gdyby wypiła więcej...
- Nie - odpowiedziała ostro i szybko, kiedy zadał pytanie, a potem odchyliła głowę i pozwoliła sobie na zduszone parsknięcie, dźwięk prawie zbliżony do chichotu. - Merlinie, kiedyś się zrobił taki wrażliwy? Teraz ci moje gadanie przeszkadza? Poza tym szybko odpuściłeś, szybciej niż myślałam. - Zacisnęła zęby na papierosie, a potem powiodła nim w powietrzu, obserwując dym formujący się w spirale. - Czego oczekujesz w odpowiedzi? Wiązanki komplementów? Masz tu gdzieś chyba lustro, nie muszę ci mówić, że jesteś przystojny, szanuj się. - Skrzyżowała nogi w kolanach, ignorując nerwowo podrygującą stopę. - Chociaż jeżeli pytasz, nie, to też nie ma znaczenia. Nie jesteś najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego spotkałam. - Chciałaby powiedzieć mu teraz, że ma rację, że się nawinął, że to mógł być każdy, gdyby tylko znalazł się w tej samej spierdolonej pozycji, ale próbując wyobrazić sobie któregokolwiek ze znanych sobie mężczyzn na jego miejscu wtedy, w sadzie, czuła wyłącznie wzdrygającą, lepką niechęć. To nie było takie proste. - Nie zasłużyłeś niczym, byłeś po prostu blisko, kiedy ten afrodyzjak mnie sprowokował. - Mogła uciec w drodze na Nokturn, mogła wtedy rozbić mu butelkę na twarzy, mogła go zrzucić ze schodów, mogła go kopnąć w krocze, wyskoczyć przez okno... - To, co masz w sobie interesującego, to ta ciemna aura. - Merlinie, znowu musiała się napić. - Robisz z siebie ciągle idiotę, ale oboje wiemy, że skrywasz więcej. Tajemną wiedzę, tajemną moc. - Brzmiała nonszalancko, choć po prawdzie się tak wcale nie czuła; chciała zobaczyć tej mocy więcej, wciąż jeszcze czuła cień zawodu. - Pytanie za pytanie, więc odpowiadaj - Dodała, a jej spojrzenie raz jeszcze powędrowało w stronę drzwi od sypialni. Podtrzymanie rozmowy było w tym wypadku chyba najlepszym, co mogła zrobić. - Ciuchy ci mam też poskładać, czy lubisz je mieć rzucone byle jak na fotel? Bo wiesz, mogę, mam czas. I okna też umyję, po znajomości, promocyjnie. - dopytała z niewielkim, wyzywającym uśmiechem, obracając szklankę w szczupłej dłoni.
I w tym zresztą mogła odnaleźć pewną formę zabawy, jakąś adrenalinę, rzecz do zajęcia myśli inną niż przemoc, czy walka - spróbować wytrącić go z pewności. Jeżeli nie możesz kogoś przekonać, zaskocz go i skonfunduj. Mogła albo odzyskać potłuczoną godność albo wyjść na jeszcze bardziej obłąkaną, lecz akurat takie zdanie na swój temat słyszała nie po raz pierwszy - tylko co właściwie złego było w szaleństwie, kiedy zdecydowana większość ludzi uznających się za normalnych była zwyczajnie cholernie nudna?
Drążenie wokół tematu było nużące, tak samo jak tłamszenie w duszy obaw, które i tak za każdym razem odnajdywały sobie ujście układem współczulnym; zbyt szybkim tętnem, potem, drżeniem. To było bardziej żałosne od konfrontacji.
- O krew - wyrzuciła wreszcie opryskliwie, walcząc ze szczękościskiem, z każdym słowem coraz bardziej efektywnie. - O tę dumę mi chodzi. Będziesz mnie teraz szantażował? Przyjemność ci to sprawia, wiedzieć, że masz nade mną taką władzę? - Zmarszczyła brwi, widząc jak otrzepuje popiół z papierosa na posadzkę. A potem się dziwić, że to mieszkanie było tak obleśne; nawet na Nokturnie dało się zrobić z poddasza wygodne lokum, trzeba było mieć tylko odrobinę chęci. Elvira we własnym mieszkaniu może i nie miała wielu ozdób ani drogich mebli, ale o porządek dbała pedantycznie. - A jeżeli powiem, że liczyłam? - szepnęła w końcu znacznie spokojniejszym tonem, opuszczając brodę, tak że jasne włosy przysłoniły częściowo szczegóły jej twarzy. I przewrotny uśmieszek, który nieudolnie starała się ukryć. - Jeżeli powiem, że podoba mi się, kiedy jesteś zły? Przeraża cię to? Odrzuca? Mogę być chora, ale przynajmniej nie jestem słaba.
Mimo pulsującego bólu żuchwy i paskudnie niewygodnej pozycji, zdołała zmusić głos do swobody. Warkliwa nuta powróciła do niej dopiero wtedy, gdy zasugerował przełamanie jej różdżki. Szarpnęła się w więzach niczym rozjuszona tygrysica i obnażyła białe zęby w paroksyzmie złości.
- Może ja tobie palce połamię? - głupio dała się wciągnąć w gierkę, bo przecież jasnym było, że na tak drastyczny krok wcale się nie powarzy. - Ale jesteś, kurwa, zabawny, że ja tego wcześniej nie doceniłam - sarknęła, gdy rzucił jej koło nóg papierosy, które przy wzmożonym wysiłku mogłaby co najwyżej trącić kolanem. Palant.
Umilkła i obserwowała w ciężkim milczeniu jak zabiera ze sobą fiolkę z krwią. Drobny impuls w piersi nalegał, żeby za nim zawołała, powiedziała coś, cokolwiek zachęcającego, przeprosiła, ale przygryzła sobie boleśnie język i wychyliła się na tyle, na ile pozwalały jej więzy, by zobaczyć, dokąd poszedł. Do sypialni, znała te drzwi, jak zresztą każde inne w tym cholernym mieszkaniu. To mogła być jakaś forma manipulacji, ale w tym momencie wolała się trzymać nadziei, że skoro ją tam zabrał, to tam pozostanie. Zapamięta tę informację dobrze.
Nie spodziewała się, że gdy wróci, od razu wypuści ją z kajdan. Była na tyle zaskoczona, że w pierwszej chwili jedynie przyjrzała się dokładnie własnym nadgarstkom; lekko tylko posiniałym za winą jej szarpania, a nie specyfiki więzów. Mięśnie miała wciąż obolałe z napięcia, ale zdołała podnieść się na nogi i opaść na wysunięte krzesło. Po drodze schwyciła w palce papierosy. W drugiej mocno ściskała sosnowe drewienko, z którego natychmiast zrobiła użytek.
- Curatio Vulnera - powiedziała wyraźnie, znacznie miększym głosem, troskliwie, a magia przepłynęła po rdzeniu i posłusznie zasklepiła nieeleganckie rozcięcie, pozostawiając po sobie wyłącznie zaschnięte plamy krwi, które zignorowała. - Episkey - Skierowała jeszcze kraniec różdżki w okolice własnej brody: niewielka opuchlizna natychmiast zelżała. - Odrobinę w prawo i z pół cala głębiej, a krew trysnęłaby ci w oczy. Znasz jakiekolwiek podstawy anatomii, czy zawsze lecisz na czuja? - mruknęła zgryźliwie, odpalając papierosa i wtykając go sobie do wyschniętych ust. Kątem oka dostrzegła szklankę widocznie przeznaczoną dla niej, więc złapała za nią szybko, bez zbędnych podziękowań, od razu przechylając solidny łyk. O wiele łatwiej było uspokoić się z kojącym uczuciem ciepła w przełyku, a ta rozmowa najwyraźniej się nie skończyła i dopiero zaczynała brnąć w strony, których od początku miała zamiar unikać.
Nie mieli rozmawiać. Bo ona nie była pewna, czy potrafi.
Ale już chuj. W obłoku dymu i aurze ukojenia po wyleczonych ranach czuła się nieznacznie lepiej. Choć gdyby wypiła więcej...
- Nie - odpowiedziała ostro i szybko, kiedy zadał pytanie, a potem odchyliła głowę i pozwoliła sobie na zduszone parsknięcie, dźwięk prawie zbliżony do chichotu. - Merlinie, kiedyś się zrobił taki wrażliwy? Teraz ci moje gadanie przeszkadza? Poza tym szybko odpuściłeś, szybciej niż myślałam. - Zacisnęła zęby na papierosie, a potem powiodła nim w powietrzu, obserwując dym formujący się w spirale. - Czego oczekujesz w odpowiedzi? Wiązanki komplementów? Masz tu gdzieś chyba lustro, nie muszę ci mówić, że jesteś przystojny, szanuj się. - Skrzyżowała nogi w kolanach, ignorując nerwowo podrygującą stopę. - Chociaż jeżeli pytasz, nie, to też nie ma znaczenia. Nie jesteś najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego spotkałam. - Chciałaby powiedzieć mu teraz, że ma rację, że się nawinął, że to mógł być każdy, gdyby tylko znalazł się w tej samej spierdolonej pozycji, ale próbując wyobrazić sobie któregokolwiek ze znanych sobie mężczyzn na jego miejscu wtedy, w sadzie, czuła wyłącznie wzdrygającą, lepką niechęć. To nie było takie proste. - Nie zasłużyłeś niczym, byłeś po prostu blisko, kiedy ten afrodyzjak mnie sprowokował. - Mogła uciec w drodze na Nokturn, mogła wtedy rozbić mu butelkę na twarzy, mogła go zrzucić ze schodów, mogła go kopnąć w krocze, wyskoczyć przez okno... - To, co masz w sobie interesującego, to ta ciemna aura. - Merlinie, znowu musiała się napić. - Robisz z siebie ciągle idiotę, ale oboje wiemy, że skrywasz więcej. Tajemną wiedzę, tajemną moc. - Brzmiała nonszalancko, choć po prawdzie się tak wcale nie czuła; chciała zobaczyć tej mocy więcej, wciąż jeszcze czuła cień zawodu. - Pytanie za pytanie, więc odpowiadaj - Dodała, a jej spojrzenie raz jeszcze powędrowało w stronę drzwi od sypialni. Podtrzymanie rozmowy było w tym wypadku chyba najlepszym, co mogła zrobić. - Ciuchy ci mam też poskładać, czy lubisz je mieć rzucone byle jak na fotel? Bo wiesz, mogę, mam czas. I okna też umyję, po znajomości, promocyjnie. - dopytała z niewielkim, wyzywającym uśmiechem, obracając szklankę w szczupłej dłoni.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zawsze należało mierzyć siły na zamiary, zachować resztki zdrowego rozsądku, a przede wszystkim trzeźwego osądu sytuacji. Elvira zdawała się płynąć z prądem, ignorować odpowiedzialność i dobrze bawić się ryzykiem, które finalnie mogło zaprowadzić ją do grobu. Nie pokazała tego dziś po raz pierwszy, wszak po pamiętnej nocy postanowiła opuścić jego mieszkanie i udać się do domu w samotności. Krążenie wzdłuż nokturnowskich uliczek bez nikogo zaznajomionego z owym półświatkiem było szaleństwem w czystej postaci, przejawem nader wielkiej pewności siebie tudzież zwykłej głupoty. Nie było żadnego wytłumaczenia; upojenie, roztargnienie, a nawet chęć zrobienia na złość nie miały solidnych fundamentów.
Zaśmiał się pod nosem słysząc jej odpowiedź. Rzecz jasna tylko się z nią droczył, doskonale wiedział o co chodziło, ale pragnął usłyszeć to od niej dla czystej satysfakcji. -Nie, po prostu Cię przeklnę. Problem w tym, że musze się zastanowić, która z moich perełek najbardziej da Ci w kość. Co powiesz na tą, która spowoduje utratę zainteresowania płcią przeciwną?- ponownie oparł się wygodnie o krzesło i potarł podbródek dłonią. -Nie, bez sensu. Ty i tak jedyne kim jesteś zainteresowana to sobą. Choć może uratowałbym jakiegoś nieszczęśnika, który wpadnie w Twoje sidła i będzie zmuszony później znosić Twoje humory- wygiął wargi w kpiącym wyrazie. W jego głosie dostrzec można było wyraźne zainteresowanie tematem, jakoby naprawdę rozważał nałożenie na nią klątwy. -Jest jeszcze przekleństwo gada. Czarna skóra odpadająca płatami, nie pomagają żadne zaklęcia- pokiwał wolno głową, po czym chwycił szkło i upił z niego łyk. -Gdyby chodziło o kogoś innego wybrałbym opętania, ale Ty już jesteś zdrowo walnięta- powrócił wzrokiem do jej twarzy nie kryjąc ironicznego uśmiechu. Wyjątkowo go dzisiaj zirytowała i musiała mieć nauczkę. -Nie będziesz znała dnia ani godziny- dodał zakańczając temat krwi. Mogła planować kolejne wizyty w celu odebrania mu zdobyczy, jednakże najpewniej spotka się wtem ponownie z jego różdżką.
W jego oczach mogła dostrzec fałszywe politowanie. Naprawdę liczyła, że poleje się krew w znacznie większym stopniu? Spiorunował ją spojrzeniem, po czym dźwignął się na nogi i zbliżył do niej tak, że dzieliło ich zaledwie kilka cali. Kucnął przy niej, dłonią zadarł podbródek do góry i spoważniał na tyle, iż na próżno mogła szukać kolejnej ironii. -Przestań zachowywać się jak mała dziewczynka Multon. Naprawdę chcesz zginąć? Komuś w końcu skończy się cierpliwość, a uwierz mi, że przy twej niewyparzonej buźce nietrudno o to- wypowiedział wolno i wyraźnie, jakoby tłumaczył coś małoletniemu. -Tylko głupcy sami proszą się o takie rzeczy, a ty nie jesteś zwykłą idiotką. Pozwól mi w to wierzyć. Nie chciałabyś doświadczyć mojej złości- dodał, po czym puścił jej brodę i odsunął się od niej nie do końca rozumiejąc cały absurd sytuacji. Nie przypuszczałby, że sprawy mogą się potoczyć w podobny sposób. Sam niejednokrotnie trenował korzystając z czarnej magii, lecz wtem unikało się wyjątkowo niebezpiecznych zaklęć. Pod wpływem emocji czarodzieje byli nieprzewidywalni, co mogło doprowadzić do najgorszego.
Nie skomentował jej kolejnych słów; może jak się w końcu wyszczeka, to przejdzie jej ochota na dolewanie oliwy do ognia. Obserwował z uwagą jej poczynania, pragnął wybadać czy zdecyduje się na głupio-odważny ruch, czy jednak odpuści wiedząc, że tylko pogorszy sprawę. Zajmując ponownie krzesło ujął w dłoń szklaneczkę i wolno ją obrócił, po czym upił spory łyk. Nie znał się na magii leczniczej, ale już słyszał te inkantacje, zatem wiedział, że próbowała uleczyć rany. Z resztą mógł to dostrzec po zachowaniu naskórka, który zasklepił się pozostawiając jedynie zaschniętą krew.
-Wiem gdzie jest serce, zawsze tam celuję czarnomagicznym zaklęciem- przechylił głowę i wykrzywił wargi w szelmowskim uśmiechu. Pojęcie o anatomii miał zerowe, przypuszczał, że mógł narobić znacznie więcej szkód niżeli planował, ale wtem po prostu szybko zdjąłby z niej czar. Brał pod uwagę fakt, że była uzdrowicielem, a ponadto celowo zranił lewe, a nie prawe przedramię. Mimo wszystko jakieś minimalne ryzyko zawsze było.
Wsłuchiwał się w jej słowa wzdychając tylko pod nosem. Mógł tak przepychać się z nią do rana, dywagować i błądzić udając, że rzeczywiście do czegoś dążą, jednakże nie był przekonany, czy aby na pewno miał na to ochotę. -No to jak nie, to wytłumaczysz mi co to było?- uniósł brew w pytającym wyrazie wskazując wolną dłonią drzwi. -Nie, po prostu robisz się nudna Multon. Ileż można słuchać tych Twoich frazesów. Zamiast powiedzieć wprost o co Ci chodzi to krążysz jak pierdolony mugol dookoła Londynu w poszukiwaniu nory, którą mógłby się prześlizgnąć do stolicy bez glejtu- rzucił chwytając kolejnego papierosa, bowiem czuł, że szybko nie dojdą do sedna.
-Wzruszające naprawdę. Jeśli rzeczywiście tak tyle czasu działał ten afrodyzjak to pójdę wyzbierać wszystkie jabłka w sadzie. Zbije na tym fortunę- zaśmiał się kpiąco, wręcz bezczelnie. Znał prawdę, a ona łgała jak psidwak nie chcąc wprost przyznać, że takowy jedyne popchnął ją do działania.
Pokręcił głową słysząc jej kolejne słowa, po czym westchnął głęboko i sięgnął po szklaneczkę, z której upił łyk. -No to skoro już wiemy na czym stoimy to mogę wiedzieć, skąd ten napad złości? Jakbym co najmniej do czegoś Cię zmusił? Chciałaś się wyładować na mnie za własną decyzję?- burknął nie mając ochoty komentować swojej ciemnej strony. Kwestię idioty też zignorował.
-Pytanie za pytanie- uniósł brew, po czym przygryzł wargę próbując opanować salwę śmiechu. -Jeszcze nie wyszłaś z Hogwartu skoro nadal myślisz, że ktoś będzie z Tobą się w to bawił?- pokręcił głową nie widząc żadnych przeszkód, aby wyjawić jej pochodzenie Mrocznego Znaku. Nie musieli się dłużej ukrywać, wielu czarodziejów kojarzyło ten symbol, a ponadto sama stała się sojuszniczką organizacji. -Otrzymują go Śmierciożercy, najwierniejsi słudzy Czarnego Pana- odparł z powagą w głosie. Liczył, że może chociaż ta informacja da jej do zrozumienia jak wiele ryzykowała własnym zachowaniem. Miała jeszcze czas, aby poznać strukturę Rycerzy Walpurgii, aczkolwiek nie zwalniało jej to z obowiązku szacunku i lojalności.
Zaśmiał się pod nosem słysząc jej odpowiedź. Rzecz jasna tylko się z nią droczył, doskonale wiedział o co chodziło, ale pragnął usłyszeć to od niej dla czystej satysfakcji. -Nie, po prostu Cię przeklnę. Problem w tym, że musze się zastanowić, która z moich perełek najbardziej da Ci w kość. Co powiesz na tą, która spowoduje utratę zainteresowania płcią przeciwną?- ponownie oparł się wygodnie o krzesło i potarł podbródek dłonią. -Nie, bez sensu. Ty i tak jedyne kim jesteś zainteresowana to sobą. Choć może uratowałbym jakiegoś nieszczęśnika, który wpadnie w Twoje sidła i będzie zmuszony później znosić Twoje humory- wygiął wargi w kpiącym wyrazie. W jego głosie dostrzec można było wyraźne zainteresowanie tematem, jakoby naprawdę rozważał nałożenie na nią klątwy. -Jest jeszcze przekleństwo gada. Czarna skóra odpadająca płatami, nie pomagają żadne zaklęcia- pokiwał wolno głową, po czym chwycił szkło i upił z niego łyk. -Gdyby chodziło o kogoś innego wybrałbym opętania, ale Ty już jesteś zdrowo walnięta- powrócił wzrokiem do jej twarzy nie kryjąc ironicznego uśmiechu. Wyjątkowo go dzisiaj zirytowała i musiała mieć nauczkę. -Nie będziesz znała dnia ani godziny- dodał zakańczając temat krwi. Mogła planować kolejne wizyty w celu odebrania mu zdobyczy, jednakże najpewniej spotka się wtem ponownie z jego różdżką.
W jego oczach mogła dostrzec fałszywe politowanie. Naprawdę liczyła, że poleje się krew w znacznie większym stopniu? Spiorunował ją spojrzeniem, po czym dźwignął się na nogi i zbliżył do niej tak, że dzieliło ich zaledwie kilka cali. Kucnął przy niej, dłonią zadarł podbródek do góry i spoważniał na tyle, iż na próżno mogła szukać kolejnej ironii. -Przestań zachowywać się jak mała dziewczynka Multon. Naprawdę chcesz zginąć? Komuś w końcu skończy się cierpliwość, a uwierz mi, że przy twej niewyparzonej buźce nietrudno o to- wypowiedział wolno i wyraźnie, jakoby tłumaczył coś małoletniemu. -Tylko głupcy sami proszą się o takie rzeczy, a ty nie jesteś zwykłą idiotką. Pozwól mi w to wierzyć. Nie chciałabyś doświadczyć mojej złości- dodał, po czym puścił jej brodę i odsunął się od niej nie do końca rozumiejąc cały absurd sytuacji. Nie przypuszczałby, że sprawy mogą się potoczyć w podobny sposób. Sam niejednokrotnie trenował korzystając z czarnej magii, lecz wtem unikało się wyjątkowo niebezpiecznych zaklęć. Pod wpływem emocji czarodzieje byli nieprzewidywalni, co mogło doprowadzić do najgorszego.
Nie skomentował jej kolejnych słów; może jak się w końcu wyszczeka, to przejdzie jej ochota na dolewanie oliwy do ognia. Obserwował z uwagą jej poczynania, pragnął wybadać czy zdecyduje się na głupio-odważny ruch, czy jednak odpuści wiedząc, że tylko pogorszy sprawę. Zajmując ponownie krzesło ujął w dłoń szklaneczkę i wolno ją obrócił, po czym upił spory łyk. Nie znał się na magii leczniczej, ale już słyszał te inkantacje, zatem wiedział, że próbowała uleczyć rany. Z resztą mógł to dostrzec po zachowaniu naskórka, który zasklepił się pozostawiając jedynie zaschniętą krew.
-Wiem gdzie jest serce, zawsze tam celuję czarnomagicznym zaklęciem- przechylił głowę i wykrzywił wargi w szelmowskim uśmiechu. Pojęcie o anatomii miał zerowe, przypuszczał, że mógł narobić znacznie więcej szkód niżeli planował, ale wtem po prostu szybko zdjąłby z niej czar. Brał pod uwagę fakt, że była uzdrowicielem, a ponadto celowo zranił lewe, a nie prawe przedramię. Mimo wszystko jakieś minimalne ryzyko zawsze było.
Wsłuchiwał się w jej słowa wzdychając tylko pod nosem. Mógł tak przepychać się z nią do rana, dywagować i błądzić udając, że rzeczywiście do czegoś dążą, jednakże nie był przekonany, czy aby na pewno miał na to ochotę. -No to jak nie, to wytłumaczysz mi co to było?- uniósł brew w pytającym wyrazie wskazując wolną dłonią drzwi. -Nie, po prostu robisz się nudna Multon. Ileż można słuchać tych Twoich frazesów. Zamiast powiedzieć wprost o co Ci chodzi to krążysz jak pierdolony mugol dookoła Londynu w poszukiwaniu nory, którą mógłby się prześlizgnąć do stolicy bez glejtu- rzucił chwytając kolejnego papierosa, bowiem czuł, że szybko nie dojdą do sedna.
-Wzruszające naprawdę. Jeśli rzeczywiście tak tyle czasu działał ten afrodyzjak to pójdę wyzbierać wszystkie jabłka w sadzie. Zbije na tym fortunę- zaśmiał się kpiąco, wręcz bezczelnie. Znał prawdę, a ona łgała jak psidwak nie chcąc wprost przyznać, że takowy jedyne popchnął ją do działania.
Pokręcił głową słysząc jej kolejne słowa, po czym westchnął głęboko i sięgnął po szklaneczkę, z której upił łyk. -No to skoro już wiemy na czym stoimy to mogę wiedzieć, skąd ten napad złości? Jakbym co najmniej do czegoś Cię zmusił? Chciałaś się wyładować na mnie za własną decyzję?- burknął nie mając ochoty komentować swojej ciemnej strony. Kwestię idioty też zignorował.
-Pytanie za pytanie- uniósł brew, po czym przygryzł wargę próbując opanować salwę śmiechu. -Jeszcze nie wyszłaś z Hogwartu skoro nadal myślisz, że ktoś będzie z Tobą się w to bawił?- pokręcił głową nie widząc żadnych przeszkód, aby wyjawić jej pochodzenie Mrocznego Znaku. Nie musieli się dłużej ukrywać, wielu czarodziejów kojarzyło ten symbol, a ponadto sama stała się sojuszniczką organizacji. -Otrzymują go Śmierciożercy, najwierniejsi słudzy Czarnego Pana- odparł z powagą w głosie. Liczył, że może chociaż ta informacja da jej do zrozumienia jak wiele ryzykowała własnym zachowaniem. Miała jeszcze czas, aby poznać strukturę Rycerzy Walpurgii, aczkolwiek nie zwalniało jej to z obowiązku szacunku i lojalności.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Elvira była samotnikiem przez zdecydowaną większość życia, od jedynactwa i domu na odludziu, przez Hogwart i pracę, gdzie może i była wiecznie otoczona dzieciakami, nauczycielami, pacjentami, ale zawsze miała problem odnaleźć się w społecznej siatce, tak jakby była tym jednym puzzlem zrobionym ze złota, który jakiś prostak próbował wepchnąć w układankę z mułu i siana. Miało to, rzecz jasna, wpływ na jej obycie, nieprzystosowanie, objawiające się wtedy, gdy ktoś wymagał od niej nieco bardziej skomplikowanej reakcji niż zawodowe obowiązki, których zdążyła się wyuczyć i poczuć w nich pewnie. Jednak poza oczywistym dziwactwem, ukształtowało to w Elvirze również daleko idącą samodzielność. Nie była osiemnastolatką po Hogwarcie, która u rodziców w salonie czekała na to, aż ją mąż porwie, miała prawie trzydzieści lat i jakoś ten czas przeżyła - nie potrzebowała nikogo do prowadzenia za rączkę przez życie, naiwnie zakładała, że jest sobie w stanie poradzić z codziennymi niebezpieczeństwami niezależnie od tego, czego dotyczyły. Bo dotąd tak przecież było - albo ona miała pieruńskie szczęście.
Szkoda tylko, że w ostatnim czasie zaczęło się wyczerpywać. Dzisiejszy wieczór przebiegł zupełnie inaczej niż miała w zamiarze, co nie oznaczało, że nie będzie próbować dalej przekuć porażki w neutralność, może połowiczny sukces. Nie wyjdzie stąd z opuszczonym karkiem i głową posypaną popiołem, prędzej by się dała przykuć do stołu na miesiąc. Macnair mógł myśleć, że wygrał i niech mu będzie, ale to była tylko bitwa, a nie wojna.
- Czyli miałam rację, naprawdę się dobrze bawisz - powiedziała cicho, z subtelną nutą kpiny, choć szczupłe palce mocniej objęły szklankę, a kolana nerwowo zadygotały. W tym wszystkim najbardziej ciążąca była niewiedza; jej własna dotycząca klątw, ich rodzajów, specyfiki, tego, w jaki sposób je zdejmować oraz nie tak wcale długi staż ich znajomości, po którym nie umiała jeszcze wywnioskować, czy naprawdę byłby w stanie się w ten sposób zemścić. Jeżeli by zdradziła organizację, to z pewnością, w to akurat nie wątpiła, lecz nie miała zamiaru popełniać takiej głupoty; fakt, że posiadał jej krew niczego tu nie zmieniał, i tak by tego pożałowała, idiotycznie, bo przecież nie miała powodu rezygnować. Ale czy poważyłby się rzucić na nią klątwę tak po prostu, ze złośliwości? Jakoś w to wątpiła, podejrzanie, choć było i coś elektryzująco niebezpiecznego w takim... uwiązaniu. - Wymieniasz mi te klątwy, bo...? Chcesz, żebym sobie jakąś wybrała? - Nie zdążyła ugryźć się w język, nie chciała. Miała wrażenie, że mową ciała i uciekającym spojrzeniem zdradziła już dostatecznie wiele strachu, by czuć upokorzenie. - Proszę, przynieś księgę, poczytajmy razem - skoro cię to tak podnieca, powiedziałaby, gdyby się wreszcie ten jeden raz nie spięła w sobie, nie zamknęła mordy i nie zajęła zamiast tego dolewaniem whisky do szklanki.
Upiła właśnie solidny, palący łyk alkoholu, więc nie miała okazji zauważyć ani przygotować się do tego, że się nad nią nagle nachylił. Była zaskoczona, instynktownie próbowała się odchylić, zdążył jednak wcześniej złapać ją za brodę. Rzuciłaby zapewne coś ironicznego, by zamaskować nerwowość i przyspieszający oddech, lecz niespodziewaną zmianą tonu zdołał przykuć jej uwagę. Rzadko go takiego słyszała, bez grama ironii i pogardy; chyba ostatni raz, kiedy tłumaczył kim są Rycerze Walpurgii. Tym razem temat nie był intrygujący, nie chciała go poruszać, przede wszystkim - nienawidziła być strofowana. Ale dla buntowniczej satysfakcji nie opuściła wzroku, zetknęła się z nim źrenicami i sama wyciągnęła rękę, żeby skopiować, sparodiować jego ruch i również złapać go za brodę, choć delikatniej, swobodniej; jakby miała na celu wyłącznie podrapać go w tym miejscu jak kota.
- Nie chcę. Nie rozumiesz - powiedziała również ciszej, otrząsając się nieco z abstrakcyjnego wrażenia, jakie budziła w niej cała ta sytuacja. - Mam dwadzieścia osiem lat, myślisz, że bym tyle dożyła, jakbym każdego prosiła, żeby mi wpierdolił? - zapytała bezwstydnie, zsuwając palce na kąt jego żuchwy, gdzie zostały jeszcze resztki wilgoci po walce; pewnie whisky. - Z tobą jest inaczej. Nie zabijesz mnie. Nie mów, że to nieprawda. Chlusnęłam ci drinkiem w oczy i rozbiłam butelkę na stopach w twoim własnym mieszkaniu. A ty mnie teraz częstujesz fajeczką. - Drugą ręką wyjęła peta spomiędzy zębów i zgniotła między palcami, w tym samym momencie, w którym zebrała wilgoć z jego skóry i na krańcu paznokcia powoli wsunęła sobie do ust. I tyle, i nic więcej, puściła go szybciej niż on puścił ją i odchyliła się w krześle, żeby uciec z zasięgu nęcących dłoni. - Lubisz moją niewyparzoną buźkę - dorzuciła zaczepnie, krzyżując ramiona na piersi i kopiąc lekko w nogę stolika.
Nie spodziewała się po nim refleksji nad swoimi głupimi decyzjami ani nie zamierzała przesadnie naciskać na to, by douczył się umieszczenia tętnic głębokich w kończynach; następną osobą, którą potraktuje w ten sposób, zapewne już nie będzie ona, a los jakichś bezimiennych ofiar nadzwyczaj jej nie poruszał. Zmarnować jednak okazję na uczepienie się tematu, w którym czuła się pewniej od niego, byłoby nie w jej stylu.
- Mhmmm, to jakiś początek. Po której stronie klatki piersiowej leży serce? Na wysokości których żeber odbija się zarys? W które miejsce najlepiej celować, żeby być pewnym, że trafisz serce, a nie płuco lub kość? - Odpaliła od różdżki kolejnego papierosa. - Dalej jesteś pewny, że wiesz, gdzie jest serce? - Wypuściła z ust obłok dymu i uśmiechnęła się złośliwie, ale chyba i po raz pierwszy dziś bez stresowego skrzywienia. - Droczę się.
I szczerze wolałaby, aby rozmowa nie odbiegała przesadnie od tego kpiąco-niejasnego tonu, od tej frustrującej wymiany złośliwości, z której mogłaby się w końcu wycofać z dumą albo przynajmniej spróbować na tyle wyprostować całą sytuację, by jeszcze zawalczyć o tę pieprzoną fiolkę. I chociaż, owszem, sama zaczęła, sama miała pretensje, sama nie chciała się dać wyrzucić, to te ciągłe pytania, drążenie, zaczęły na nowo działać jej na nerwy, w innym niż uprzednio sensie.
- Może cię to zaskoczy, ale nie przyszłam tu po to, żeby cię zabawiać. I nie nazywaj mnie mugolem, nigdy. Mam czystą krew, śmiem nawet twierdzić, że czystszą niż twoja - odpowiedziała sucho, poważniej, popychając szklankę wierzchem dłoni i rozlewając część trunku na blat, co nie miało większego znaczenia, bo za moment i tak wstała i zaczęła krążyć po pokoju, zatrzymując się przy barku, przy którym udała, że czyta etykiety butelek. - A zbieraj sobie te jabłka. Na pewno ci się przydadzą, bo sądząc po tym jak wygląda twoja sypialnia, kobiety tu chyba często nie zaglądają. Masz szczęście, że nie jestem wybredna, bo szczerze, mi by było wstyd kogoś zapraszać do takiego łóżka. - Westchnęła i przekręciła papierosa między palcami, przykładając drugą dłoń do nasady nosa, zaciskając oczy i przez moment męcząc się sama ze sobą nad tym, co powinna powiedzieć. A niechby to już wszystko chuj strzelił. - Kurwa, Drew, a co ci da ta wiedza? Upewnisz się, że jestem wariatką? Zaspokoisz własną ciekawość, a potem wyrzucisz mnie z powrotem na Nokturn? Tak. Tak, chciałam się wyładować, kiedy pisałam ten pierwszy list. - Oparła się biodrem o barek. - Byłam zła. Na siebie. Że wystarczyło dobre rżnięcie, żebym zaczęła gadać jak napalona idiotka. To mi przeszło. Ale z tymi zjebanymi listami upokorzyłeś mnie tyle razy, że przyszłam tu z nadzieją, że mnie pobijesz, bo przegrać w walce jest dla mnie mniej upokarzające niż - pamiętać co ci powiedziałam w nocy - dać się sponiewierać jak bura suka i udawać, że nic się nie stało - Złapała pierwszą lepszą butelkę, która wyglądała na coś droższego od whisky i podeszła z powrotem do stolika, żeby ją otworzyć. - Nazywaj mnie obłąkaną, śmiało, to już nie ważne. I tak nic z tego nie wyszło, ale powiedzmy, że mi przypomniałeś, dlaczego na ciebie w styczniu uważałam, bo zdążyłam przez ten czas zapomnieć - Były to chyba najbliższe do "wystraszyłam się" słowa, jakich kiedykolwiek użyła wobec drugiego człowieka. - Mogę go zobaczyć? - zapytała po chwili, dolewając innego alkoholu do pozostałości ognistej whisky w szklance. - Twój tatuaż - podkreśliła, mrużąc oczy. - To symbol tylko lojalności, czy trzeba odznaczyć się również wybitną mocą? Osiągnięciami? Wiedzą? - Była ciekawa, a im szybciej zmienią temat, tym lepiej. Na to przynajmniej żywiła nadzieje.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Szkoda tylko, że w ostatnim czasie zaczęło się wyczerpywać. Dzisiejszy wieczór przebiegł zupełnie inaczej niż miała w zamiarze, co nie oznaczało, że nie będzie próbować dalej przekuć porażki w neutralność, może połowiczny sukces. Nie wyjdzie stąd z opuszczonym karkiem i głową posypaną popiołem, prędzej by się dała przykuć do stołu na miesiąc. Macnair mógł myśleć, że wygrał i niech mu będzie, ale to była tylko bitwa, a nie wojna.
- Czyli miałam rację, naprawdę się dobrze bawisz - powiedziała cicho, z subtelną nutą kpiny, choć szczupłe palce mocniej objęły szklankę, a kolana nerwowo zadygotały. W tym wszystkim najbardziej ciążąca była niewiedza; jej własna dotycząca klątw, ich rodzajów, specyfiki, tego, w jaki sposób je zdejmować oraz nie tak wcale długi staż ich znajomości, po którym nie umiała jeszcze wywnioskować, czy naprawdę byłby w stanie się w ten sposób zemścić. Jeżeli by zdradziła organizację, to z pewnością, w to akurat nie wątpiła, lecz nie miała zamiaru popełniać takiej głupoty; fakt, że posiadał jej krew niczego tu nie zmieniał, i tak by tego pożałowała, idiotycznie, bo przecież nie miała powodu rezygnować. Ale czy poważyłby się rzucić na nią klątwę tak po prostu, ze złośliwości? Jakoś w to wątpiła, podejrzanie, choć było i coś elektryzująco niebezpiecznego w takim... uwiązaniu. - Wymieniasz mi te klątwy, bo...? Chcesz, żebym sobie jakąś wybrała? - Nie zdążyła ugryźć się w język, nie chciała. Miała wrażenie, że mową ciała i uciekającym spojrzeniem zdradziła już dostatecznie wiele strachu, by czuć upokorzenie. - Proszę, przynieś księgę, poczytajmy razem - skoro cię to tak podnieca, powiedziałaby, gdyby się wreszcie ten jeden raz nie spięła w sobie, nie zamknęła mordy i nie zajęła zamiast tego dolewaniem whisky do szklanki.
Upiła właśnie solidny, palący łyk alkoholu, więc nie miała okazji zauważyć ani przygotować się do tego, że się nad nią nagle nachylił. Była zaskoczona, instynktownie próbowała się odchylić, zdążył jednak wcześniej złapać ją za brodę. Rzuciłaby zapewne coś ironicznego, by zamaskować nerwowość i przyspieszający oddech, lecz niespodziewaną zmianą tonu zdołał przykuć jej uwagę. Rzadko go takiego słyszała, bez grama ironii i pogardy; chyba ostatni raz, kiedy tłumaczył kim są Rycerze Walpurgii. Tym razem temat nie był intrygujący, nie chciała go poruszać, przede wszystkim - nienawidziła być strofowana. Ale dla buntowniczej satysfakcji nie opuściła wzroku, zetknęła się z nim źrenicami i sama wyciągnęła rękę, żeby skopiować, sparodiować jego ruch i również złapać go za brodę, choć delikatniej, swobodniej; jakby miała na celu wyłącznie podrapać go w tym miejscu jak kota.
- Nie chcę. Nie rozumiesz - powiedziała również ciszej, otrząsając się nieco z abstrakcyjnego wrażenia, jakie budziła w niej cała ta sytuacja. - Mam dwadzieścia osiem lat, myślisz, że bym tyle dożyła, jakbym każdego prosiła, żeby mi wpierdolił? - zapytała bezwstydnie, zsuwając palce na kąt jego żuchwy, gdzie zostały jeszcze resztki wilgoci po walce; pewnie whisky. - Z tobą jest inaczej. Nie zabijesz mnie. Nie mów, że to nieprawda. Chlusnęłam ci drinkiem w oczy i rozbiłam butelkę na stopach w twoim własnym mieszkaniu. A ty mnie teraz częstujesz fajeczką. - Drugą ręką wyjęła peta spomiędzy zębów i zgniotła między palcami, w tym samym momencie, w którym zebrała wilgoć z jego skóry i na krańcu paznokcia powoli wsunęła sobie do ust. I tyle, i nic więcej, puściła go szybciej niż on puścił ją i odchyliła się w krześle, żeby uciec z zasięgu nęcących dłoni. - Lubisz moją niewyparzoną buźkę - dorzuciła zaczepnie, krzyżując ramiona na piersi i kopiąc lekko w nogę stolika.
Nie spodziewała się po nim refleksji nad swoimi głupimi decyzjami ani nie zamierzała przesadnie naciskać na to, by douczył się umieszczenia tętnic głębokich w kończynach; następną osobą, którą potraktuje w ten sposób, zapewne już nie będzie ona, a los jakichś bezimiennych ofiar nadzwyczaj jej nie poruszał. Zmarnować jednak okazję na uczepienie się tematu, w którym czuła się pewniej od niego, byłoby nie w jej stylu.
- Mhmmm, to jakiś początek. Po której stronie klatki piersiowej leży serce? Na wysokości których żeber odbija się zarys? W które miejsce najlepiej celować, żeby być pewnym, że trafisz serce, a nie płuco lub kość? - Odpaliła od różdżki kolejnego papierosa. - Dalej jesteś pewny, że wiesz, gdzie jest serce? - Wypuściła z ust obłok dymu i uśmiechnęła się złośliwie, ale chyba i po raz pierwszy dziś bez stresowego skrzywienia. - Droczę się.
I szczerze wolałaby, aby rozmowa nie odbiegała przesadnie od tego kpiąco-niejasnego tonu, od tej frustrującej wymiany złośliwości, z której mogłaby się w końcu wycofać z dumą albo przynajmniej spróbować na tyle wyprostować całą sytuację, by jeszcze zawalczyć o tę pieprzoną fiolkę. I chociaż, owszem, sama zaczęła, sama miała pretensje, sama nie chciała się dać wyrzucić, to te ciągłe pytania, drążenie, zaczęły na nowo działać jej na nerwy, w innym niż uprzednio sensie.
- Może cię to zaskoczy, ale nie przyszłam tu po to, żeby cię zabawiać. I nie nazywaj mnie mugolem, nigdy. Mam czystą krew, śmiem nawet twierdzić, że czystszą niż twoja - odpowiedziała sucho, poważniej, popychając szklankę wierzchem dłoni i rozlewając część trunku na blat, co nie miało większego znaczenia, bo za moment i tak wstała i zaczęła krążyć po pokoju, zatrzymując się przy barku, przy którym udała, że czyta etykiety butelek. - A zbieraj sobie te jabłka. Na pewno ci się przydadzą, bo sądząc po tym jak wygląda twoja sypialnia, kobiety tu chyba często nie zaglądają. Masz szczęście, że nie jestem wybredna, bo szczerze, mi by było wstyd kogoś zapraszać do takiego łóżka. - Westchnęła i przekręciła papierosa między palcami, przykładając drugą dłoń do nasady nosa, zaciskając oczy i przez moment męcząc się sama ze sobą nad tym, co powinna powiedzieć. A niechby to już wszystko chuj strzelił. - Kurwa, Drew, a co ci da ta wiedza? Upewnisz się, że jestem wariatką? Zaspokoisz własną ciekawość, a potem wyrzucisz mnie z powrotem na Nokturn? Tak. Tak, chciałam się wyładować, kiedy pisałam ten pierwszy list. - Oparła się biodrem o barek. - Byłam zła. Na siebie. Że wystarczyło dobre rżnięcie, żebym zaczęła gadać jak napalona idiotka. To mi przeszło. Ale z tymi zjebanymi listami upokorzyłeś mnie tyle razy, że przyszłam tu z nadzieją, że mnie pobijesz, bo przegrać w walce jest dla mnie mniej upokarzające niż - pamiętać co ci powiedziałam w nocy - dać się sponiewierać jak bura suka i udawać, że nic się nie stało - Złapała pierwszą lepszą butelkę, która wyglądała na coś droższego od whisky i podeszła z powrotem do stolika, żeby ją otworzyć. - Nazywaj mnie obłąkaną, śmiało, to już nie ważne. I tak nic z tego nie wyszło, ale powiedzmy, że mi przypomniałeś, dlaczego na ciebie w styczniu uważałam, bo zdążyłam przez ten czas zapomnieć - Były to chyba najbliższe do "wystraszyłam się" słowa, jakich kiedykolwiek użyła wobec drugiego człowieka. - Mogę go zobaczyć? - zapytała po chwili, dolewając innego alkoholu do pozostałości ognistej whisky w szklance. - Twój tatuaż - podkreśliła, mrużąc oczy. - To symbol tylko lojalności, czy trzeba odznaczyć się również wybitną mocą? Osiągnięciami? Wiedzą? - Była ciekawa, a im szybciej zmienią temat, tym lepiej. Na to przynajmniej żywiła nadzieje.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
-Nie najgorzej. Początek był słaby, aczkolwiek teraz nie zaprzeczę, że mój humor uległ znacznej poprawie- wygiął wargi w kpiącym wyrazie zdając sobie sprawę, iż wyjątkowo mocno ją irytował. Sama sobie jednak na to zasłużyła i nie zamierzał za nic przepraszać. Dostała wystarczającą taryfę ulgową, bowiem za to co zrobiła gotów był potraktować ją niewybaczalną klątwą, a wtem z pewnością wieczór skończyłby się dla niej o wiele gorzej jak upokorzeniem. -Nie dam Ci tej radości, wiem że jesteś masochistką- uniósł brew mierząc ją od stóp do głów. Pokazała mu to już w chwili pierwszego spotkania, a dzisiaj tylko dodatkowo udowodniła. Nie byłby szczególnie zdziwiony, gdyby była gotów zrobić kolejną głupotę, lecz wówczas miała z tyłu głowy świadomość, że przynależność wiązała się z odpowiedzialnością. Takowej musiała się jeszcze nauczyć. -Niewiele z niej zrozumiesz- odparł z udanym smutkiem w głosie, po czym ponownie upił trunku zamykając szkło w dłoni.
Patrzył jej prosto w oczy, kiedy z dozą odwagi chwyciła jego brodę. Nie podobało mu się to. Oblizał lekko wargę, po czym wygiął usta w kpiącym wyrazie. Mówiła, nie przestawała klepać. Słowa mijały się z czynem, którego się dopuściła, dlatego z każdą chwilą coraz mniej rozumiał kierujące nią intencje. Z jednej strony chodziło o zbliżenie, z drugiej zaś wynikało, iż o coś więcej. Zdawała się o wiele trudniejsza do rozgryzienia niżeli wcześniej przypuszczał, tym bardziej że nie wyczuł obłudy. Mówiła prawdę? -Bo nie chce, aby stała Ci się krzywda- powiedział w końcu i chwycił jej dłoń, którą strącił ze swojej twarzy. Odsunął się, wstał. Nie zamierzał tłumaczyć i rozwijać tego co właśnie padło. Mogła sobie to przetrawić na własny sposób, bo choć zwykle jego słowa miały nutę kpiny, te nie posiadały jej ni grama.
-Już się do niej przyzwyczaiłem. To co innego- odpowiedział nie patrząc na jej gest, nie spoglądając nawet na nią. Naprawdę nie chciał, aby swym zachowaniem wykopała sobie grób, a czasem odnosił wrażenie, iż właśnie do tego dążyła. Musiała nauczyć się trzymać granic, nawet jeśli emocje robiły swoje.
-To przesłuchanie? Odpuść sobie- miała rację; powiedział głupotę. Nie był w stanie dokładnie opowiedzieć o jego położeniu, a tym bardziej określić pomiędzy którymi żebrami leżało serce. Zwykle celował tam, gdzie podpowiadała mu intuicja – w końcu mimo wszystko i jemu ów organ bił w piersi. Zacisnął wargi w wąską linię czując coraz większe znużenie dyskusją. Im więcej mówił, im więcej starał się jej przekazać, tym solidniejszą linię obrony wyperswadowywała. Cóż dzięki temu chciała uzyskać? Po raz kolejny obnażyć jego słabości?
-Droczysz?- obrócił się w końcu i zerknął w jej kierunku. -Co chwilę dajesz upust swej złości i wyżywasz się na meblach. Pewnie gdyby nie fiolka krwi gniew wyładowałabyś na mnie- pokręcił głową licząc, że da sobie już z tym spokój. Musiała ochłonąć, wytrzeźwieć i wtem dopiero istniał cień nadziei, że porozmawiają bez zbędnych nieuprzejmości. Dzisiejszego wieczora i tak było ich nader wiele.
-Nie nazwałem Cię tak, tylko do niego porównałem- burknął chwytając z paczki jedną z ostatnich fajek. Kończyły się, nie miał więcej tytoniu i wcale nie był to dobry znak. -Tak twierdzisz?- uniósł brew, gdy tak jasno opowiedziała się o własnej krwi, która rzekomo była czystsza od jego własnej. Nie pamiętał w swej linii żadnej szlamy tudzież mugolaka, dlatego nieco zaskoczyła go tak odważna teza. -Nie będę wchodzić z Tobą w dysputę na ten temat. To nie ma najmniejszego sensu- odparł ponownie rozsiadając się na krześle.
Machnął tylko ręką na kolejne słowa – ewidentnie tonący brzytwy się chwytał. Od tematów Rycerzy przeszli do nieuporządkowanego mieszkania, w którym na domiar złego, sama gościła w pierwszej połowie lipca. Wtem na nic nie narzekała, a wręcz przeciwnie.
Potem było już tylko gorzej. Pękła, ewidentnie pękła i wylała całe wiadro pomyj ustawiając go w szeregu jednego z najgorszych, żywych wspomnień. Słuchał ją z uwagą, od czasu do czasu popiłam trunku, palił papierosa i udawał, że było mu to wszystko obojętne. Nie było.
-Elvira, sama zaczęłaś tę denną grę. Sama wysłałaś list i czegoś ode mnie oczekiwałaś- rozpoczął obracając szkło w dłoni. -Czego?- spojrzał w jej oczy. -Nie mam Ci tego za złe, zrobiłaś co uważałaś za słuszne, ale nie oczekuj, iż będę Ci przytakiwał na każdą obelgę. Odpowiadałem Ci w takim samym tonie jak Ty mi- kontynuował, choć nie widział perspektyw na zrozumienie jego postępowania. -Wiesz czym jest upokorzenie?- spytał nie do końca pojmując sposób jej rozumowania. -Nie zrobiłem nic, abyś mogła się tak poczuć. Pisałem przykre rzeczy, ale nic co mogłabyś odebrać jako poniżenie, Multon- skwitował.
-Pogadamy o tym innym razem- odparł nie mając już ochoty zagłębiać się w tę kwestię. Wszystkiego miała dowiedzieć się w swoim czasie.
/ztx2
Patrzył jej prosto w oczy, kiedy z dozą odwagi chwyciła jego brodę. Nie podobało mu się to. Oblizał lekko wargę, po czym wygiął usta w kpiącym wyrazie. Mówiła, nie przestawała klepać. Słowa mijały się z czynem, którego się dopuściła, dlatego z każdą chwilą coraz mniej rozumiał kierujące nią intencje. Z jednej strony chodziło o zbliżenie, z drugiej zaś wynikało, iż o coś więcej. Zdawała się o wiele trudniejsza do rozgryzienia niżeli wcześniej przypuszczał, tym bardziej że nie wyczuł obłudy. Mówiła prawdę? -Bo nie chce, aby stała Ci się krzywda- powiedział w końcu i chwycił jej dłoń, którą strącił ze swojej twarzy. Odsunął się, wstał. Nie zamierzał tłumaczyć i rozwijać tego co właśnie padło. Mogła sobie to przetrawić na własny sposób, bo choć zwykle jego słowa miały nutę kpiny, te nie posiadały jej ni grama.
-Już się do niej przyzwyczaiłem. To co innego- odpowiedział nie patrząc na jej gest, nie spoglądając nawet na nią. Naprawdę nie chciał, aby swym zachowaniem wykopała sobie grób, a czasem odnosił wrażenie, iż właśnie do tego dążyła. Musiała nauczyć się trzymać granic, nawet jeśli emocje robiły swoje.
-To przesłuchanie? Odpuść sobie- miała rację; powiedział głupotę. Nie był w stanie dokładnie opowiedzieć o jego położeniu, a tym bardziej określić pomiędzy którymi żebrami leżało serce. Zwykle celował tam, gdzie podpowiadała mu intuicja – w końcu mimo wszystko i jemu ów organ bił w piersi. Zacisnął wargi w wąską linię czując coraz większe znużenie dyskusją. Im więcej mówił, im więcej starał się jej przekazać, tym solidniejszą linię obrony wyperswadowywała. Cóż dzięki temu chciała uzyskać? Po raz kolejny obnażyć jego słabości?
-Droczysz?- obrócił się w końcu i zerknął w jej kierunku. -Co chwilę dajesz upust swej złości i wyżywasz się na meblach. Pewnie gdyby nie fiolka krwi gniew wyładowałabyś na mnie- pokręcił głową licząc, że da sobie już z tym spokój. Musiała ochłonąć, wytrzeźwieć i wtem dopiero istniał cień nadziei, że porozmawiają bez zbędnych nieuprzejmości. Dzisiejszego wieczora i tak było ich nader wiele.
-Nie nazwałem Cię tak, tylko do niego porównałem- burknął chwytając z paczki jedną z ostatnich fajek. Kończyły się, nie miał więcej tytoniu i wcale nie był to dobry znak. -Tak twierdzisz?- uniósł brew, gdy tak jasno opowiedziała się o własnej krwi, która rzekomo była czystsza od jego własnej. Nie pamiętał w swej linii żadnej szlamy tudzież mugolaka, dlatego nieco zaskoczyła go tak odważna teza. -Nie będę wchodzić z Tobą w dysputę na ten temat. To nie ma najmniejszego sensu- odparł ponownie rozsiadając się na krześle.
Machnął tylko ręką na kolejne słowa – ewidentnie tonący brzytwy się chwytał. Od tematów Rycerzy przeszli do nieuporządkowanego mieszkania, w którym na domiar złego, sama gościła w pierwszej połowie lipca. Wtem na nic nie narzekała, a wręcz przeciwnie.
Potem było już tylko gorzej. Pękła, ewidentnie pękła i wylała całe wiadro pomyj ustawiając go w szeregu jednego z najgorszych, żywych wspomnień. Słuchał ją z uwagą, od czasu do czasu popiłam trunku, palił papierosa i udawał, że było mu to wszystko obojętne. Nie było.
-Elvira, sama zaczęłaś tę denną grę. Sama wysłałaś list i czegoś ode mnie oczekiwałaś- rozpoczął obracając szkło w dłoni. -Czego?- spojrzał w jej oczy. -Nie mam Ci tego za złe, zrobiłaś co uważałaś za słuszne, ale nie oczekuj, iż będę Ci przytakiwał na każdą obelgę. Odpowiadałem Ci w takim samym tonie jak Ty mi- kontynuował, choć nie widział perspektyw na zrozumienie jego postępowania. -Wiesz czym jest upokorzenie?- spytał nie do końca pojmując sposób jej rozumowania. -Nie zrobiłem nic, abyś mogła się tak poczuć. Pisałem przykre rzeczy, ale nic co mogłabyś odebrać jako poniżenie, Multon- skwitował.
-Pogadamy o tym innym razem- odparł nie mając już ochoty zagłębiać się w tę kwestię. Wszystkiego miała dowiedzieć się w swoim czasie.
/ztx2
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
link
Obrażenia - 144/217 (-15) (78 - elektryczne (-50 wyleczone); 45 - psychiczne)
Pędziłem pod postacią mgły ponad wysoko ponad dachami budynków, aż w końcu, gdy dostrzegłem właściwą uliczkę, runąłem w dół. Chciałem czym prędzej znaleźć się w mieszkaniu i posłać sowę do uzdrowiciela z prośbą o pomoc. Nie było ze mną najgorzej, jednakże rozległe oparzenia coraz intensywniej zaczynały mi doskwierać, a skóra jakoby przyklejać do odzienia. Cholernie piekły mnie lewe ramię oraz klatka piersiowa, sam nie byłem temu w stanie zaradzić. Potrzebowałem wprawnej różdżki, ukierunkowanej wiedzy oraz prawdopodobnie jakiejś maści mogącej przynieść ulgę. Już kiedyś przyszło mi się mierzyć z poparzeniem po bliskim spotkaniu z salamandrowym ogniem, jednakże szczerze wątpiłem, aby tamto było większe.
Wpadłem do mieszkania, opadłem na fotel i chwyciłem za pióro. Właściwie w ostatniej chwili powstrzymałem się przed zatytułowaniem listu do Belviny, albowiem w mej głowie rozścielił się dziwny, nietypowy strach. Lęk przed jej reakcją, słowem, widokiem. Ręka zadrżała mi na tyle mocno, że uderzyłem zewnętrzną jej częścią w kałamarz, który wywrócił się brudząc pergamin tuszem. Przekląłem w myślach, nie byłem w stanie wypowiedzieć tych słów na głos. Oblizałem nerwowo wargę, rozglądnąłem się po pokoju upewniając, że byłem w nim sam – strach zaczął mnie paraliżować, pokonywać kolejne bariery umysłu i otaczać murem, jakiego nie byłem w stanie pokonać. Obróciłem się przez ramię rezygnując z pomysłu uzdrowiciela, jednakże w tej chwili napięta skóra dała o sobie znać. Ścisnąłem dłonie w pięści i wolno wypuściłem powietrze z ust, po czym finalnie nakreśliłem kilka słów na brudnym papierze adresując go do Elviry. Zerknąłem w kierunku Avari i podałem jej kopertę z nadzieją, że nie zabłądzi po drodze. W końcu drogę do Multon znała doskonale.
Wolnym ruchem pozbyłem się szaty, a następnie uwierającej mnie koszuli. Kątem oka zerknąłem na rozległe rany i zbladłem na myśl, że na zawsze już pozostaną mi po tym blizny.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Leżała na łóżku z książką na temat historii czarnej magii, gdy na jej parapecie pojawiła się Avari. Niespodziewana wiadomość w pierwszym instynkcie przywodziła na myśl rycerskie zadanie, może instrukcje, dlatego niechętnie zwlokła się z pościeli, gdyż po raz pierwszy od dawna miała wystarczająco dużo wolnego czasu, by czytać bez przeszkód i skupić się na sobie. Widocznie chwaliła dzień przed zachodem słońca. Otworzyła okno z niemym westchnieniem, ale gdy w jej ręce znalazła się ociekająca atramentem koperta, poczuła swoisty niepokój. Sowa odleciała natychmiast, a ona wczytała się w krótką, zdawkową wiadomość. Ledwie dotarła do ostatniej linijki, rzuciła wilgotny pergamin na stolik i szybko ściągnęła nocną koszulę przez głowę, by wcisnąć na siebie pierwszą znalezioną na wierzchu szatę; wąską suknię w kolorze ciemnej zieleni. Nie rozczesała włosów, niczego nie poprawiała, tylko w domowych pantoflach wyszła z domu i ruszyła w kierunku Nokturnu; marszem, truchtem. Biegiem.
Gdy dotarła na miejsce, ze zwykłej grzeczności zapukała do drzwi, ale nie czekała na zaproszenie, od razu wchodząc do środka. Zobaczyła go już od progu i przełknęła ślinę, ponieważ był rozebrany od pasa w górę, a chociaż jako uzdrowiciel naoglądała się nagich ciał, to było coś zupełnie innego. Dotąd żadna nagość nie przywoływała przecież wspomnień, emocji i pożądania. Musiała się skupić. Potrząsnęła głową, zamknęła drzwi i powoli podeszła bliżej, zsuwając z ramion jesienny płaszcz.
- Co ci się stało? - zapytała cicho, dostrzegając, że całe lewe ramię Drew pokrywały brzydkie, rozgałęzione oparzenia, rozciągając się także na klatkę piersiową. Nie miała najmniejszego problemu z rozpoznaniem oparzeń elektrycznych. - Kto ci to zrobił? - sprecyzowała z nutą frustracji, a potem bez zbędnego zwlekania sięgnęła po różdżkę i podeszła do niego na odległość kroku, aby dokładniej obejrzeć rany. Były poszarpane na krawędziach, wrażliwa skóra broczyła osoczem, w niektórych miejscach krwistym. - Niepotrzebnie ściągałeś koszulę zanim przyszłam, podrażniłeś je - zdecydowała, ale nie brzmiała na złą; wyciągnęła rękę, żeby musnąć jedno z oparzeń opuszkami palców. - Masz jeszcze inne rany? Te... po leczeniu zostawią blizny, ale znikną z czasem, trzeba je będzie tylko smarować maściami. - Wzięła ze sobą swoją skórzaną torbę, która od lat służyła jej za zaopatrzenie uzdrowicielskie, także wtedy, gdy pracowała jako medyk na zlecenie. Powinna mieć ze sobą podstawowe medykamenty, nie czuła oporów, żeby część z nich mu zostawić.
Miał już swoje blizny, kolejne nie były mu potrzebne.
Gdy dotarła na miejsce, ze zwykłej grzeczności zapukała do drzwi, ale nie czekała na zaproszenie, od razu wchodząc do środka. Zobaczyła go już od progu i przełknęła ślinę, ponieważ był rozebrany od pasa w górę, a chociaż jako uzdrowiciel naoglądała się nagich ciał, to było coś zupełnie innego. Dotąd żadna nagość nie przywoływała przecież wspomnień, emocji i pożądania. Musiała się skupić. Potrząsnęła głową, zamknęła drzwi i powoli podeszła bliżej, zsuwając z ramion jesienny płaszcz.
- Co ci się stało? - zapytała cicho, dostrzegając, że całe lewe ramię Drew pokrywały brzydkie, rozgałęzione oparzenia, rozciągając się także na klatkę piersiową. Nie miała najmniejszego problemu z rozpoznaniem oparzeń elektrycznych. - Kto ci to zrobił? - sprecyzowała z nutą frustracji, a potem bez zbędnego zwlekania sięgnęła po różdżkę i podeszła do niego na odległość kroku, aby dokładniej obejrzeć rany. Były poszarpane na krawędziach, wrażliwa skóra broczyła osoczem, w niektórych miejscach krwistym. - Niepotrzebnie ściągałeś koszulę zanim przyszłam, podrażniłeś je - zdecydowała, ale nie brzmiała na złą; wyciągnęła rękę, żeby musnąć jedno z oparzeń opuszkami palców. - Masz jeszcze inne rany? Te... po leczeniu zostawią blizny, ale znikną z czasem, trzeba je będzie tylko smarować maściami. - Wzięła ze sobą swoją skórzaną torbę, która od lat służyła jej za zaopatrzenie uzdrowicielskie, także wtedy, gdy pracowała jako medyk na zlecenie. Powinna mieć ze sobą podstawowe medykamenty, nie czuła oporów, żeby część z nich mu zostawić.
Miał już swoje blizny, kolejne nie były mu potrzebne.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zdawałem sobie sprawę, że zareaguje szybko. Wiedziałem, iż była gotów zostawić wszystko i rzucić się na ratunek jeśli w grę wchodziło zdrowie kogokolwiek z organizacji, jednak nie przypuszczałem, iż tak szybko mych uszu dojdzie skrzypienie schodów. Odsunąłem się nieco dalej od drzwi, jakobym obawiał się jej wizyty. Właściwie tak naprawdę było; serce waliło w piersi, ręce zaczęły drżeć znacznie mocniej, a stopa wybijała tylko sobie znany rytm. Szybko pożałowałem listu o pomoc, mogłem poradzić sobie sam – wziąć kąpiel, obmyć paskudne rany i wypić do dna jedną z ostatnich butelek alkoholu. Co mi przyszło do głowy?
Wpadła do środka, widziałem na jej twarzy zdenerwowanie, które nijak miało się do tego, jakie ja odczuwałem. Zacząłem się trząść, być może z zimna, a być może z zawstydzenia, albowiem w końcu stałem przed nią pół nagi i co gorsza poraniony. Nie odpowiedziałem na pytanie, odwróciłem wzrok i wbiłem go w ścianę. Była tutaj w jednym celu i liczyłem, że zaraz po uporaniu się z problemem postanowi wrócić do domu. Towarzystwo wprowadzało mnie w dyskomfort, budziło irracjonalny strach i pragnienie samotności.
Wzruszyłem jedynie ramionami na pytanie o oprawcę. Doskonale pamiętałem wydarzenia z polany, ale nie zamierzałem się nimi dzielić. Czy Zachary przeżył? Udało mu się zbiec? Zacisnąłem mocno wargi na samą myśl, że mogło mu się coś stać z mojej winy, po czym odchyliłem głowę do tyłu próbując uspokoić szalejące emocje oraz przede wszystkim poczucie winy. Z zamyślenia wyrwał mnie ból, pieczenie w okolicy żeber, na co odsunąłem się od niej. W przelotnym spojrzeniu malował się strach, widoczna obawa przed czymś czego nie byłem w stanie sprecyzować, a nawet opisać.
Kończyła? Miała wyjąć te maści i dać mi spokój? Tego chciałem, jak niczego innego. Zamknąć się w tej głuszy i udawać, że nigdy mnie tu nie było. Nie miałem dokąd uciekać, nawet jeśli naprawdę o tym myślałem. Pogodziłem się z bliznami, kolejne do smutnej kolekcji.
Wpadła do środka, widziałem na jej twarzy zdenerwowanie, które nijak miało się do tego, jakie ja odczuwałem. Zacząłem się trząść, być może z zimna, a być może z zawstydzenia, albowiem w końcu stałem przed nią pół nagi i co gorsza poraniony. Nie odpowiedziałem na pytanie, odwróciłem wzrok i wbiłem go w ścianę. Była tutaj w jednym celu i liczyłem, że zaraz po uporaniu się z problemem postanowi wrócić do domu. Towarzystwo wprowadzało mnie w dyskomfort, budziło irracjonalny strach i pragnienie samotności.
Wzruszyłem jedynie ramionami na pytanie o oprawcę. Doskonale pamiętałem wydarzenia z polany, ale nie zamierzałem się nimi dzielić. Czy Zachary przeżył? Udało mu się zbiec? Zacisnąłem mocno wargi na samą myśl, że mogło mu się coś stać z mojej winy, po czym odchyliłem głowę do tyłu próbując uspokoić szalejące emocje oraz przede wszystkim poczucie winy. Z zamyślenia wyrwał mnie ból, pieczenie w okolicy żeber, na co odsunąłem się od niej. W przelotnym spojrzeniu malował się strach, widoczna obawa przed czymś czego nie byłem w stanie sprecyzować, a nawet opisać.
Kończyła? Miała wyjąć te maści i dać mi spokój? Tego chciałem, jak niczego innego. Zamknąć się w tej głuszy i udawać, że nigdy mnie tu nie było. Nie miałem dokąd uciekać, nawet jeśli naprawdę o tym myślałem. Pogodziłem się z bliznami, kolejne do smutnej kolekcji.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Wciąż jeszcze była zmachana, zmęczona żwawym truchtem, który przygnał ją na Nokturn wraz z podmuchami listopadowej wichury. W ostatnich minutach niebo pokryło się stalową szarością, pierwsze krople rozbiły o brukową kostkę; zmokła, ale nieznacznie, zdążyła zniknąć w zatęchłym korytarzu zanim deszcz rozszalał się na dobre. Nawet teraz, będąc na poddaszu, słyszała jak dźwięczy na szybach. Miarowe mruczenie i wycie wiatru nad sklepieniem nadawało spotkaniu dziwnej atmosfery - jakby znalazła się nagle na czarno-białym zdjęciu ruchomym ze stron Walczącego Maga. Wszystko było ponure, rozmyte i ciche.
Po zrzuceniu płaszcza podwinęła rękawy szaty i złapała w dłoń różdżkę z białego drewna, okrążając stół w salonie i za wszelką cenę starając się powstrzymać rozszalałe bicie serca. Czy mógł je usłyszeć? Czy czuł jaka jest zdenerwowana, nienawistna wobec niesprecyzowanego czarodzieja, który pozostawił go w takim stanie? Oderwała myśli od czystej, zachęcająco bladej skóry na jego plecach, skupiając się za to na tym, co uszkodzone. Elektryczne oparzenie miało do siebie rozgałęzioną powierzchnię oraz martwicze podbiegnięcia brzegów. Niszczyło lepiej niż termiczne, sprawiało przeszywający ból.
- Poczekaj. Już - szepnęła szybko, ponieważ nie odpowiedział na żadne z jej pytań. Wydawał się skołowany, wycofany. Nie patrzył na nią, wzdrygnął się, kiedy dotknęła brzegów rany. Skarciła się w duchu; to przecież oczywiste, że cierpiał, ale czy aż tak mocno? Czy jako śmierciożerca nie powinien być... wytrzymały? Odporny na ból? Odważny? Zacisnęła zęby, a potem odetchnęła, żeby skupić moc. - Cauma Sanavi Horribilis. - Spróbowała, licząc na to, że potężny czar zadziała. Równocześnie uniosła wzrok, aby obserwować jego reakcje. Ich spojrzenia spotkały się przez chwilę, ale natychmiast od niej uciekł, nie zażenowany, ale... przestraszony? - Jest już dobrze. Pomogę ci. Jesteś bezpieczny. - powiedziała dziwnym tonem, w którym zmęczenie mieszało się z troską i zdziwieniem. Częściowo sięgała po frazesy znane jej ze szpitalnych oddziałów, częściowo mówiła poważnie. Nie zamierzała, nie chciała traktować go jak dziecka, ale sam się o to prosił. - Pozwól mi pomóc - poprosiła jeszcze ciszej, bo na Merlina, po to tutaj przyszła. - Paxo Maxima - dodała prawie niesłyszalnie, unosząc różdżkę w okolicę jego skroni, wcale ich jednak nie dotykając.
Deszcz bębnił dalej o zmatowiałe szyby, a ona stała blisko, nie potrafiąc zrozumieć. Był pod urokiem? Był przeklęty?
1. Cauma Sanavi Horribilis + k8
2. Paxo Maxima + k8
Po zrzuceniu płaszcza podwinęła rękawy szaty i złapała w dłoń różdżkę z białego drewna, okrążając stół w salonie i za wszelką cenę starając się powstrzymać rozszalałe bicie serca. Czy mógł je usłyszeć? Czy czuł jaka jest zdenerwowana, nienawistna wobec niesprecyzowanego czarodzieja, który pozostawił go w takim stanie? Oderwała myśli od czystej, zachęcająco bladej skóry na jego plecach, skupiając się za to na tym, co uszkodzone. Elektryczne oparzenie miało do siebie rozgałęzioną powierzchnię oraz martwicze podbiegnięcia brzegów. Niszczyło lepiej niż termiczne, sprawiało przeszywający ból.
- Poczekaj. Już - szepnęła szybko, ponieważ nie odpowiedział na żadne z jej pytań. Wydawał się skołowany, wycofany. Nie patrzył na nią, wzdrygnął się, kiedy dotknęła brzegów rany. Skarciła się w duchu; to przecież oczywiste, że cierpiał, ale czy aż tak mocno? Czy jako śmierciożerca nie powinien być... wytrzymały? Odporny na ból? Odważny? Zacisnęła zęby, a potem odetchnęła, żeby skupić moc. - Cauma Sanavi Horribilis. - Spróbowała, licząc na to, że potężny czar zadziała. Równocześnie uniosła wzrok, aby obserwować jego reakcje. Ich spojrzenia spotkały się przez chwilę, ale natychmiast od niej uciekł, nie zażenowany, ale... przestraszony? - Jest już dobrze. Pomogę ci. Jesteś bezpieczny. - powiedziała dziwnym tonem, w którym zmęczenie mieszało się z troską i zdziwieniem. Częściowo sięgała po frazesy znane jej ze szpitalnych oddziałów, częściowo mówiła poważnie. Nie zamierzała, nie chciała traktować go jak dziecka, ale sam się o to prosił. - Pozwól mi pomóc - poprosiła jeszcze ciszej, bo na Merlina, po to tutaj przyszła. - Paxo Maxima - dodała prawie niesłyszalnie, unosząc różdżkę w okolicę jego skroni, wcale ich jednak nie dotykając.
Deszcz bębnił dalej o zmatowiałe szyby, a ona stała blisko, nie potrafiąc zrozumieć. Był pod urokiem? Był przeklęty?
1. Cauma Sanavi Horribilis + k8
2. Paxo Maxima + k8
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 54
--------------------------------
#2 'k8' : 3, 2, 4, 6, 8, 6
--------------------------------
#3 'k100' : 62
--------------------------------
#4 'k8' : 8, 4, 3, 3, 8, 4
#1 'k100' : 54
--------------------------------
#2 'k8' : 3, 2, 4, 6, 8, 6
--------------------------------
#3 'k100' : 62
--------------------------------
#4 'k8' : 8, 4, 3, 3, 8, 4
Im więcej mówiła tym pewniejsza okazywała się myśl, że list do niej był błędem. Nie potrafiłem wykrztusić z siebie choć słowa, byłem wycofany, zażenowany własną postawą, a przede wszystkim obolały. Czy długo jeszcze planowała szeptać nieznane mi inkantacje? Próbować pomóc, choć na te rany nie było większego ratunku? Ból mija, pozostaną blizny i byłem gotów się z nimi zmierzyć, mimo że tak paskudnie szpeciły me ciało.
Miałem nie wychodzić z czterech kątów, obiecałem to sobie, więc dlaczego znów nogi zaniosły mnie wprost na linię ognia? Walczyłem, starałem się jak mogłem i nagle zjawiłem się w nieznanym miejscu, gdzie kolejne osoby okazały mi się wrogie. Jak długo jeszcze będę nadstawiać własną skórę? Sam proszę się o śmierć, a ona jest tym czego boję się najbardziej.
Nie patrzyłem na dziewczynę. Stałem w miejscu zgodnie z jej poleceniem, choć w głębi siebie miałem nadzieję, że moje poddanie jej słowom sprawi, że szybciej wróci do siebie. Wiedziałem, że biegła; kropelki potu na jej czole, ubiór, a także samo obuwie wskazywało, iż niezwykle spieszyła się. Do mnie? Czym sobie na to zapracowałem? Pragnąłem spokoju, odpoczynku. W ciszy i samotności wyleczyć nowe rany, aczkolwiek była uparta, nie chciała odpuścić.
Syknąłem po raz kolejny, kiedy czar nie przyniósł żadnej ulgi. Dopiero kolejny sprawił, że mogłem wciąż głęboki oddech, a w umyśle zapanowała cisza, komfort, którego niezwykle potrzebowałem. Odsunąłem się wtem na kilka kroków i chwyciłem w dłoń koszulkę, jaką pośpiesznie zaciągnąłem na nogi tors. Chciałem tym samym dać znać, iż zrobiła wystarczająco, nie chciałem nic więcej. Dłonią wskazałem szafkę, gdzie skrywałem gro zapasów – mogła sobie wziąć cokolwiek w ramach podziękowania. Miałem eliksiry, ale nie wiedziałem, które mogły przynieść ulgę, więc równie szybko, jak ta myśl przyszła, to ją zażegnałem zażenowany własną niekompetencją. Ruszyłem w kierunku wąskiego fotela, a następnie opadłem na niego skupiając wzrok na nieistniejącym punkcie. Nie chciałem rozmawiać, wstydziła mnie jej obecność.
Miałem nie wychodzić z czterech kątów, obiecałem to sobie, więc dlaczego znów nogi zaniosły mnie wprost na linię ognia? Walczyłem, starałem się jak mogłem i nagle zjawiłem się w nieznanym miejscu, gdzie kolejne osoby okazały mi się wrogie. Jak długo jeszcze będę nadstawiać własną skórę? Sam proszę się o śmierć, a ona jest tym czego boję się najbardziej.
Nie patrzyłem na dziewczynę. Stałem w miejscu zgodnie z jej poleceniem, choć w głębi siebie miałem nadzieję, że moje poddanie jej słowom sprawi, że szybciej wróci do siebie. Wiedziałem, że biegła; kropelki potu na jej czole, ubiór, a także samo obuwie wskazywało, iż niezwykle spieszyła się. Do mnie? Czym sobie na to zapracowałem? Pragnąłem spokoju, odpoczynku. W ciszy i samotności wyleczyć nowe rany, aczkolwiek była uparta, nie chciała odpuścić.
Syknąłem po raz kolejny, kiedy czar nie przyniósł żadnej ulgi. Dopiero kolejny sprawił, że mogłem wciąż głęboki oddech, a w umyśle zapanowała cisza, komfort, którego niezwykle potrzebowałem. Odsunąłem się wtem na kilka kroków i chwyciłem w dłoń koszulkę, jaką pośpiesznie zaciągnąłem na nogi tors. Chciałem tym samym dać znać, iż zrobiła wystarczająco, nie chciałem nic więcej. Dłonią wskazałem szafkę, gdzie skrywałem gro zapasów – mogła sobie wziąć cokolwiek w ramach podziękowania. Miałem eliksiry, ale nie wiedziałem, które mogły przynieść ulgę, więc równie szybko, jak ta myśl przyszła, to ją zażegnałem zażenowany własną niekompetencją. Ruszyłem w kierunku wąskiego fotela, a następnie opadłem na niego skupiając wzrok na nieistniejącym punkcie. Nie chciałem rozmawiać, wstydziła mnie jej obecność.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Obrażenia Drew - Obrażenia - 197/217 (5 - elektryczne; 15 - psychiczne)
Nie zachwiała się w swej pracy, choć nerwowość przebrzmiewała z każdym drżącym ruchem dłoni, każdym smagnięciem różdżki. Muskała krańcem białego drewna rozległe, brzydko gojące się rany, pozwalała im na nowo pokryć się bladym naskórkiem, choć tkanki wokół wciąż pokryte były resztkami osocza i krwi. Bardziej jednak niż bordowe ślady, niepokoiło Elvirę przeciągające się milczenie. Drew nie był taki. Nie wzdrygał się przy najmniejszym bólu, nie uciekał wzrokiem, nie kulił się z godnym nastolatka zażenowaniem. Przed miesiącami może by ją to nawet rozbawiło, może wykorzystałaby ten dzień, by czynić mu złośliwe przytyki, ale teraz nie był tylko drażniącym nauczycielem i martwiła się tym, co mogło wprawić go w stan głębokiego zaniepokojenia. To musiało być zaklęcie działające na umysł, Drew widział już zbyt wiele, by tak po prostu poddać się ostrej reakcji na traumatyczny bodziec. Zagryzła wargę, w zamyśleniu próbując dojść do tego, w jaki sposób mu pomóc. Nie zdążyła nawet zaproponować tych cholernych maści na blizny, zamierzała je zresztą nałożyć na miejsca, do których nie miał jak sięgnąć, ale już odsunął się jak oparzony, ubrał i odszedł.
Dostrzegła ten subtelny ruch w kierunku szafki, ale jedynie westchnęła pod nosem. Chętnie zajrzy do tych zapasów później, ale w tym momencie niewiele obchodziła ją gratyfikacja.
- Nie zostawię cię z bliznami. Istnieją maści, które się ich skutecznie pozbędą. Mam je i ci wręczę. Za tydzień nie będzie po nich śladu. - Ostrożnie zbliżyła się do jego fotela, chowając różdżkę do kieszeni. Doszła do wniosku, że różdżka nie pomoże jej tak jak eliksiry, nie na wszystko bowiem stworzono odpowiednie zaklęcia.
Po chwili wahania oparła się biodrem o podłokietnik, a potem położyła bladą dłoń na barku Drew, uciskając go, licząc, że pomoże mu się to rozluźnić. A przynajmniej rozluźnić mięśnie.
- Mam eliksir, który pozwoli ci oczyścić umysł - powiedziała szeptem. - Tylko kilka kropli i poczujesz się pewniej. Potem dam ci spokój, obiecuję. - Znała stare uzdrowicielskie zagrywki na przekonanie niesfornych pacjentów do kooperacji. W przypadku Macnaira nie chodziło jednak o manipulację, tylko realne pragnienie pomocy.
Nie zachwiała się w swej pracy, choć nerwowość przebrzmiewała z każdym drżącym ruchem dłoni, każdym smagnięciem różdżki. Muskała krańcem białego drewna rozległe, brzydko gojące się rany, pozwalała im na nowo pokryć się bladym naskórkiem, choć tkanki wokół wciąż pokryte były resztkami osocza i krwi. Bardziej jednak niż bordowe ślady, niepokoiło Elvirę przeciągające się milczenie. Drew nie był taki. Nie wzdrygał się przy najmniejszym bólu, nie uciekał wzrokiem, nie kulił się z godnym nastolatka zażenowaniem. Przed miesiącami może by ją to nawet rozbawiło, może wykorzystałaby ten dzień, by czynić mu złośliwe przytyki, ale teraz nie był tylko drażniącym nauczycielem i martwiła się tym, co mogło wprawić go w stan głębokiego zaniepokojenia. To musiało być zaklęcie działające na umysł, Drew widział już zbyt wiele, by tak po prostu poddać się ostrej reakcji na traumatyczny bodziec. Zagryzła wargę, w zamyśleniu próbując dojść do tego, w jaki sposób mu pomóc. Nie zdążyła nawet zaproponować tych cholernych maści na blizny, zamierzała je zresztą nałożyć na miejsca, do których nie miał jak sięgnąć, ale już odsunął się jak oparzony, ubrał i odszedł.
Dostrzegła ten subtelny ruch w kierunku szafki, ale jedynie westchnęła pod nosem. Chętnie zajrzy do tych zapasów później, ale w tym momencie niewiele obchodziła ją gratyfikacja.
- Nie zostawię cię z bliznami. Istnieją maści, które się ich skutecznie pozbędą. Mam je i ci wręczę. Za tydzień nie będzie po nich śladu. - Ostrożnie zbliżyła się do jego fotela, chowając różdżkę do kieszeni. Doszła do wniosku, że różdżka nie pomoże jej tak jak eliksiry, nie na wszystko bowiem stworzono odpowiednie zaklęcia.
Po chwili wahania oparła się biodrem o podłokietnik, a potem położyła bladą dłoń na barku Drew, uciskając go, licząc, że pomoże mu się to rozluźnić. A przynajmniej rozluźnić mięśnie.
- Mam eliksir, który pozwoli ci oczyścić umysł - powiedziała szeptem. - Tylko kilka kropli i poczujesz się pewniej. Potem dam ci spokój, obiecuję. - Znała stare uzdrowicielskie zagrywki na przekonanie niesfornych pacjentów do kooperacji. W przypadku Macnaira nie chodziło jednak o manipulację, tylko realne pragnienie pomocy.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Korytarz
Szybka odpowiedź