Wydarzenia


Ekipa forum
Korytarz
AutorWiadomość
Korytarz [odnośnik]15.04.17 1:45
First topic message reminder :

Korytarz

Brudne i zniszczone dywany rzucone niedbale na posadzkę oraz łuszczące się farby na zajętych grzybem ścianach to najmniejszy problem owego korytarza. Gdzieniegdzie można dostrzec zaschniętą krew, a wielkie schody z każdym dniem coraz bardziej podnoszą poziom adrenaliny przy ich pokonywaniu. Na strych jest długa, mozolna i kręta droga.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair

Re: Korytarz [odnośnik]09.06.22 0:23
7 maja

Hep! Kolejne szarpnięcie, kolejny wir przed oczami. Świat zakręcił mu się w głowie. To niemożliwe, pomyślał, ale było już za późno, by zrobić cokolwiek. To działo się znowu, powtórzyło się. Co to było, czemu przytrafiło się właśnie jemu? Twarz tamtego mężczyzny zniknęła mu sprzed oczu, a wraz z nim dziwne przeczucie, że może jednak wszystko będzie dobrze. Mogło być? Co jeśli wyląduje na środku oceanu? Jak wróci do domu? Nie spodziewał się, że to wydarzy się znów i tak nagle. Nie zdążył się przygotować, nastawić na to, co mogło mu się przytrafić. Nie bał się już tak, jak wcześniej, ale uczucie niepokoju szarpnęło nim wraz ze smrodem krwi. Zrobiło mu się niedobrze. Aportował się na ziemi, siedział z rękami podpartymi przed sobą, utopionymi w plamie krwi. Nim dobrze rozejrzał się po miejscu, w którym się znalazł natrafił na to, czego nie chciał już nigdy oglądać. Na ludzkie ciało. Zmasakrowane w taki sposób, zniszczone, napadnięte, w dziwaczny sposób zgwałcone i naruszone. Jego dłuższe włosy lepiły się do twarzy i do ziemi — były mokre z krwi, podobnie jak lepkie i błyszczące w bladym blasku słońca wpadającego przez pojedyncze okna ubranie. Był ranny. Był martwy? Zrobiło mu się niedobrze, ale zareagował tak, jak wtedy, kiedy zobaczył ciała swoich bliskich na dopalającym się wzgórzu. Oczy zeszkliły mu się momentalnie, przed oczami stanęły mu tamte obrazy. Cofnął się w tył, ale zaraz po tym organizm jakby zwolnił, a do niego na moment przestały napływać wszystkie bodźce. Kątem oka widział też kobietę, nachylającą się nad mężczyzną — czy była sprawcą? Nie, niemożliwe. Kobiety nie były zdolne do takich okrucieństw, takiej masakry. Pomagała mu? Nie zdążył się nad tym zastanowić, powoli łapiąc powietrze w płuca, wpadając na chwilę w dziwny letarg. Serce paradoksalnie zwolniło, każde uderzenie było coraz słabsze i wolniejsze. Zaschło mu w ustach. Patrzył przed siebie nieprzytomnie, nie wiedząc jeszcze co się działo, co tak naprawdę się wydarzyło, co powinien dalej zrobić. Kiedy zniekształcone dźwięki zaczęły do niego nadciągać, podniósł wzrok na kobietę. Czuł, że reaguje z dziwnym opóźnieniem, nie miał szans się obronić. Wyciągnął różdżkę i wymierzył nią w czarownicę, jak szaleniec gotów zrobić wszystko, a jednocześnie niezdolny do zrobienia czegokolwiek w tym dziwnym stanie.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Korytarz [odnośnik]12.06.22 22:15
Przywykła do brzydkich widoków i do okropnych ran wszelakiego pochodzenia. Pełen przegląd obrażeń dostawała codziennie pod nos, wraz z kolejnymi przypadkami, jakie trafiały do szpitala. Rzadko zdarzało się, że żołądek zaciskał się nieprzyjemnie, a przełyk drażniła jakaś specyficzna gula w reakcji na ilość krwi. Po kilku latach pracy na urazach pozaklęciowych pojawiała się pewna obojętność i nawet najgorsze widoki wydawały się jakby zwyczajne. Tylko raz na jakiś czas, coś wymykało się spod kontroli. Najczęściej już poza murami szpitala, zwykle w mieszkaniu, do którego trafiał jakiś niezapowiedziany ktoś, bez zapowiedzi i ostrzeżenia. Tak było i dziś, w towarzystwie łoskotu, cichego przekleństwa oraz pełnego bólu jęku. Unosząc spojrzenie znad książki, zerknęła w kierunku drzwi. Pełna napięcia cisza, złudna nadzieja, że jednak się przesłyszała. Nie byłaby sobą, gdyby nie sprawdziła. Na Nokturnie wypadki częściej spotykały przypadkowe osoby i lokalne moczymordy, którzy po burdzie w pubach pluli posoką. Dlatego wiedziała, że za drzwiami spotka ją nieprzyjemny widok. Ciche westchnięcie opuściło usta, zanim nacisnęła klamkę, a moment później oczom ukazało się to, czego najpewniej nie zniosłaby dobrze przeciętna osoba. Nawet brutalność trwającego konfliktu nie uodparniała na coś takiego.
W krótkim nerwowym geście zacisnęła mocniej palce na różdżce. Palce nawykłe do kierowania ohią w zgodzie z szeptanymi inkantacjami. Przyklęknęła przy mężczyźnie, którego mimo stanu rozpoznawała. Mieszkał piętro niżej, typowy pijaczyna, który przyciągał do siebie kłopoty. Zerknęła na kałużę krwi, która rozlewała się powoli wokół niego. Czas uciekał, grając na niekorzyść rannego i jej, jeśli znów zamierzała mu pomóc. Nie zastanawiała się wiele, szepcząc pierwszą z kilku inkantacji, jakie były teraz niezbędne. Nie zdążyła wypowiedzieć kolejnej, powieść dłonią wzdłuż nieruchomego ciała. Dźwięk tuż obok i czyjaś obecność wytrąciły ją ze skupienia. Poderwała głowę, wbijając ciemne tęczówki w obcego chłopaka. Parę sekund wcześniej, nim sam ją zauważył. Mimowolnie aż wstrzymała oddech, spinając się w odruchu. W bliźniaczym geście uniosła różdżkę, która moment wcześniej tkała zaklęcia uzdrowicielskie, a teraz mierzyła w nieznajomego. Nie była wprawiona w obronie, nigdy nie pielęgnowała umiejętności, które sądziła, że nie przydadzą się jej. Może to był naprawdę błąd, a teraz miała się o tym przekonać, jak nigdy wcześniej.
- Ej, ej... spokojnie.- odezwała się, gdy ocknęła się z pierwszego szoku spowodowanego kolejnym towarzystwem.- To nie wygląda najpewniej zbyt dobrze, ale chcę mu pomóc.- wymusiła uśmiech, ten kojący i łagodny.- Opuść różdżkę albo będziesz miał Go na sumieniu.- mówiąc to, skinęła lekko w kierunku mężczyzny. Chyba udało jej się zamknąć ranę, która powodowała krwotok zewnętrzny, ale musiała to sprawdzić. Z drugiej strony nie była pewna czy chłopak przejmie się jej słowami, był kolejnym, który odbierał życie z poczucia konieczności?
- Jeśli potrzebujesz, tobie też pomogę, ale potrzebuję paru minut. Muszę poświęcić mu trochę uwagi.- dodała zaraz. Powoli opuściła swoją różdżkę, by zaraz wsunąć dłoń po przesiąkniętą posoką i najpewniej potem koszulę rannego pijaczyny. Nie myliła się, rana zasklepiała się powoli.- Kim jesteś?- spytała, zerkając jeszcze w kierunku chłopaka. Był młody i zdezorientowany, tyle mogła ocenić na pierwszy rzut oka. Wystraszony? Pewnie też. Zastanawiało ją, dlaczego się tu zjawił i jakim cudem teleportował w Londynie. Przecież to było niemożliwe... czy coś się zmieniło?



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.

Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Korytarz [odnośnik]01.07.22 0:55
Nie dało się przywyknąć do takiego widoku, a każdy, który był na niego skazany musiał borykać się z koszmarami, które zmieniały go bezpowrotnie. Jego zmienił widok bliskich; rannych, zmasakrowanych, dopalających się szczątek ciał ludzi, których znał, a którzy stracili życi w wyniku jakiejś zupełnej niezrozumiałej wojny. To co uczynił Thomas dało się rozwiązać inaczej, nikt nie musiał umrzeć. Umarli wszyscy, a ich ciała, przerażone twarze i puste oczy jak u lalki śniły mu się miesiącami. I choć koszmary dziś przybrały zupełnie inną formą, nigdy nie będzie w stanie wyrzucić z myśli tego, co wtedy ujrzał i tego, jak potwornie się wtedy czuł.
Dziś stanął przed podobnym obrazem. Ich kultura nie pozwalała im brudzić dłoni krwią ludzi, ale nie dawne zakazy go zmroziły do szpiku, a tamte wydarzenia, ostatnie tygodnie, odkąd wiedział, że jego brat zabił człowieka. Dziecko. Strach zajrzał głęboko, paraliżując go na kilka sekund. Ale on nie mógł tego zrobić, chociaż bardzo chciał. A ten człowiek, który to leżał to nie był Sallow, chociaż w głębi duszy bardzo potrzebował tej informacji. Uniosła różdżkę, on uczynił to samo. Twarz zrobiła się blada, co było widoczne na jego ciemniejszej karnacji; cera zrobią się trupia, ziemista, a pod oczami pojawiły się chwilowe sińce.
— Gdzie ja jestem? — wydukał, próbując się odsunąć, ale dłonie miał śliskie od krwi i kiedy oparł się jedną za sobą, poślizgnął się tracąc równowagę. Odzyskał się, ale dłoń mu zadrżała. A ona nie zaatakowała. Spojrzał na mężczyznę, który leżał, ale zupełnie nie obchodził go jego los ani to kim był. Jeśli zdąży zrobić to, co chciała, pomóc mu, a on w tym czasie nie znajdzie drogi wyjścia, będzie po nim. Ale co jeśli wcale nie chciała mu pomóc? Jeśli to ona mu to uczyniła? Pokręcił głową. Nie chciał jej pomocy, chciał stąd zniknąć. Zostawić za sobą tę trupiarnie, wrócić do domu, do siostry, brata, żony. A może to mu się tylko śni? Może to tylko sen?
Gdy spytała go o tożsamość, na jego twarzy pojawił się grymas, niepodobni ani do uśmiechu ani skrzywienia. Co jej miał odpowiedzieć. Czy ta rozmowa, czy te pytania to była jakaś gra na zwłokę? — Cornelius Sallow— przedstawił się z uśmiechem, nie wiedząc, dlaczego pomyślał właśnie o nim w tej chwili. Zadrwił, ale co miał odo stracenia? Miała delikatną twarz, ale urodą nie przypominała typowej Brytyjki. Nie była stąd? — Ktoś tu jeszcze przyjdzie? — spytał, próbując rozejrzeć się po pomieszczeniach. Nie spuszczając z niej różdżki, powoli, bardzo ostrożnie wstał, zerkając w kierunku kuchni. Z któregoś z tych okien musi być jakieś zejście, a jak nie, zawsze będzie mógł wyskoczyć.
Mierzył w nią różdżką i zaczął się powoli cofać. Nie zauważył w końcu, że za nim, na ziemi leżały jakieś butelki, o które się potknął. Skupił uwagę na przewieszonym przez krzesło męskim ubraniu. Należało do tego biedaka? Tak go urządziła? Był jej mężem? Poślizgnął się na krwi, którą pozostawił na podłodze własnymi rękami. Parę butelek, hałas i mnóstwo szkła. Runął na ziemię, na jeden z mebli, najprawdopodobniej krzesło, a różdżka wypadła mu z dłoni.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Korytarz [odnośnik]07.08.22 23:53
Pamiętała pierwsze miesiące pracy na urazach pozaklęciowych. Pierwsze koszmary, które po tym budziły ją w nocy. Widok szkód, jakie potrafiły wyrządzić zaklęcia, był okropny i trudno było to przepracować, przywyknąć do cierpiących ludzi. Zaostrzający się konflikt w kraju, ponownie wyciągnął najgorsze widoki, wydarzenia z poprzedniego roku wykańczały uzdrowicieli zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Teraz jednak czuła się znów obojętnie, brzydkie rany czy lejąca się krew, nie wzbudzały strachu. Wręcz przeciwnie odruchowo rozbudzały umysł, by przypomnieć sobie każde zaklęcie, które mogło pomóc. Zamiast wzdrygnięcia czy chęci cofnięcia, dłoń sięgała po różdżkę, a usta zaczynały szeptać inkantacje. Wiedziała, że to znieczulica i odsunięcie na bok emocji, by pracować jak najlepiej. Czy tak powinno to wyglądać? Najpewniej nie do końca. Dziś jednak znów dawała temu popis, chociaż była już po pracy. Widok zakrwawionego mężczyzny wywołał odruch działania i najpewniej załatwiłaby to szybko, gdyby nie chłopak, który zjawił się przed nią. Widziała, jak blednie, odrobinę zdziwiona, jak mocno było to widać na jego ciemniejszej karnacji. Teraz tym bardziej wydawał się przerażony, ale i naprawdę zmęczony. Dłoń dzierżąca różdżkę nie zadrżała ani razu, pomimo świadomości, że nie była w stanie za wiele zrobić w bezpośrednim starciu. Jednak nieznajomy podobnie, jak Ona nie wydawał się naprawdę chętny do otwartego konfliktu. Opuściła dłoń, gdy poślizgnął się na krwi. Wyglądał nieporadnie, a to tylko odbierało mu na byciu groźnym.
Spuściła wzrok na leżącego na ziemi mężczyznę, widziała, jak rany powoli się zamykają. Potrzebował czasu i jeszcze trochę uwagi uzdrowiciela. Obie rzeczy mogła mu zapewnić, ale za moment.
- Jesteś w Londynie, a dokładnie na Ulicy Śmiertelnego Nokturnu.- odparła, chcąc trochę uspokoić chłopaka. Najłatwiej było to wypracować prawdziwymi informacjami, ale już po chwili uświadomił jej dosadnie, że sam nie zamierzał być szczery.
Prychnęła pod nosem, gdy przedstawił się. Wyjątkowo źle wybrał i była nawet ciekawa czy miał naprawdę pojęcie za kogo się podawał.
- Sallow? Naprawdę...- urwała, nie kryjąc zawodu w głosie.- Jeśli już musisz kłamać, wybierz kogoś lepszego niż tak oślizgłego człowieka.- dodała. Nigdy nie kryła się z tym, że nie lubiła Corneliusa, a wszelkie kontakty z nim pozostawiała na poziomie zawodowym i do bólu rzeczowym. Tylko raz pozwoliła sobie na więcej swobody i szybko przypomniał jej, że był kimś, kogo wolała nie widzieć na oczy częściej niż to całkowicie konieczne. Podniosła się na nogi, by zaraz wejść na moment do łazienki i wziąć parę jałowych opatrunków. Wróciła szybko do swego pacjenta oraz niespodziewanego gościa.
Zerknęła raz jeszcze na chłopaka, przykładając jałowy materiał do rany na szyi mężczyzny, która dość opornie reagowała na zaklęcia. Słysząc pytanie, powiodła wzrokiem ku zegarowi.
- Za wcześnie.- rzuciła jedynie, chociaż bardziej do siebie. Wątpiła, aby Drew zjawił się tutaj szybciej niż za parę godzin. Najpewniej zalewał się gdzieś w trupa albo próbował zginąć, by w sumie doprowadzić do identycznego stanu.
Westchnęła ciężko, gdy dotarł do niej hałas, jakiego narobił gość. Dźwignęła się na nogi raz jeszcze, by podejść do niego. Nie unosiła już różdżki w jego kierunku, widząc, że nie było takiej potrzeby. Zgarnęła jedną ze szmatek z kuchni, by wytrzeć krew z dłoni i dopiero podejść do nieznajomego.
- Mógłbyś być tak miły i nie demolować mi mieszkania? – spytała, by podać mu zaraz ścierkę.- Idź do zlewu i umyj ręce z krwi. Nie obrażę się też, jeśli pozbierasz to całe szkło, które właśnie potłukłeś.- oparła na moment dłonie na biodrach, przyglądając się pobojowisku, jakie zrobił młody mężczyzna. Schyliła się, by wziąć z ziemi różdżkę, którą upuścił i podała mu ze spokojem jego własność.- No już.- popędziła go, by mimo tonu posłać mu lekki uśmiech.



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.

Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Korytarz [odnośnik]30.08.22 11:19
— Co? Gdzie? — spytał, nie wierząc w to, co usłyszał. Dreszcz przebiegł mu po plecach; włosy na karku zjeżyły, a krew odpłynęła mu z twarzy. Niemożliwe, pomyślał. Słyszał o tym miejscu przeróżne historie. Słyszał, że czarnoksiężnicy czuli się tu jak u siebie w domu; to był ich dom. Być może nie zwróci niczyjej uwagi, ale by wtopić się w tłum potrzebował jakiegoś płaszcza. Zakrwawiony będzie rzucał się w oczy od razu, czy tego chciał, czy nie. Wciąż mierzył w nią różdżką. Jedyną jego przepustką na to, by wyjść stąd żywym była determinacja i przekonanie, że mógł zrobić krzywdę, tak samo jak potrafił się bronić. Nie umiał ani jednego ani drugiego, nie przykładał się do nauki zaklęć w szkole, bo częściej od magicznych pojedynków wybierał pięści. Teraz tego żałował. Żałował, że niewiele potrafił sobie przypomnieć ze szkolnych podstaw, z zasłyszanych na ulicach zaklęć.
Nie zależało mu na tym, by mu uwierzyła. Rzucił tym nazwiskiem od niechcenia, nie spodziewając się, by mógł coś na tym ugrać, ale jego nazwisko było wpływowe, tak samo jak dobrze znane. Byle kto mógł go znać, pojawiał się przecież w gazetach.
— To może Samuel Skamander. Lepiej? — Jeśli nie tamten to może ten, który pasował jej bardziej? Zacisnął palce na różdżce mocniej. Spróbował się wycofać, ale nie wiedział gdzie. Wiedział jednak, że jeśli straci ją z oczu może ugodzić go śmiertelną klątwą. Zreszta, i tak mogłaby to zrobić. O ile byłaby dostatecznie szybka. Powiódł za nią wzrokiem, kiedy ruszyła do innego pomieszczenia. Przyniosła z niego jakieś opatrunki. Patrzył jak opatruje mężczyznę.
— Jesteś uzdrowicielką? — spytał, zerkając na zakrwawionego mężczyznę. To jego krew miał na rękach. Odruchowo wytarł najpierw jedną, a potem drugą o własne spodnie, ale zaraz potem runął na ziemię, na szkło, na krzesło. Chciał ruszyć po różdżkę, która wypadła mu z dłoni, ale ta kobieta znalazła się przy nim szybciej. Powoli wstał, nie spuszczając z niej oczu. Przez chwilę wpatrywał się w nią tak, jak ofiara w drapieżnika. Za takiego ją miał. Była starsza, bardziej doświadczona i mieszkała na Nokturnie. Nie mogła być miłą kobietą. Musiała parać się czarną magią, klątwami. A może leczyła zbirów i szmalcowników. Ludzi, którzy gnębili takich jak on. Sięgnął po własną różdżkę, którą u podała, nie otrzepując spodni ze szkła, niczego też nie dotykając. Tym uśmiechem nie mogła go omamić. Pozostając poważny i czujny odwrócił w końcu zwrot by zobaczyć, gdzie mógł się udać. Łazienkę od razu wykluczył, kiedy stamtąd wychodziła widział, że nie było w niej okna. Ruszył więc do kuchni. Została. Odkręcił wodę z kranu, w kuchennym zlewie, spoglądając na regał z alkoholami. Same puste butelki, choć może gdyby dobrze poszukał znalazłby coś pełnego. Ta uzdrowicielka musiała być alkoholiczką. Korzystając z szumu płynącej wody, zerknął przez okno, szykując sobie drogę ucieczki. Nie uśmiechało się wychodzić stąd na ulicę. Aleja Śmiertelnego Nokturnu była koszmarem, ale może uda mu się uciec na dach. A może właśnie tu, w kuchni znajdzie się jakaś miotła. Otworzył szufladę. Przydałby mu się tez ostry nóż, poradziłby sobie lepiej niż zaklęciami. Może nim wyjdzie znajdzie kilka monet. Musiał się spieszyć.


| szukam czegoś cennego po szufladach



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Korytarz [odnośnik]30.08.22 11:19
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 25
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Korytarz - Page 6 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Korytarz [odnośnik]31.08.22 18:54
Dopiero po ponad miesiącu od pamiętnej ceremonii miałem czas, aby zajrzeć do Karczmy Pod Mantykorą i tym samym sprawdzić jak wiódł się interes. Oczekiwałem totalnej klapy, braku w towarze i niedociągnięć, ale miło się zaskoczyłem, kiedy okazane mi księgi nie miały wielu luk. Czyżby barman wziął na poważnie nową rolę oraz większą ilość obowiązków? Na to szczerze liczyłem, bo w przeciwieństwie do swoich poprzedników wykazywał się znacznie lepszą aparycją, nie wspominając o ilości szarych komórek. Pił, jak każdy, ale znał w tym umiar, dzięki czemu nie zdarzały się dni, kiedy to klient sam musiał nalać sobie piwa do kufla, bo pracownik spał na zapleczu.
Zważywszy na szybkie załatwienie spraw postanowiłem wcześniej udać się do domu. Potrzebowałem odpoczynku, a w dodatku mieliśmy z Belviną sporo czasu do nadrobienia, bowiem ostatnio spędzaliśmy go wspólnie bardzo niewiele. Odpaliwszy papierosa ruszyłem wzdłuż ciemnej uliczki i skręciłem w odpowiednią alejkę, by po przebyciu kilkudziesięciu kroków przekroczyć progi kamienicy. Rzadko decydowałem się przemieszczać o własnych nogach, ale gdzieś w głębi siebie wiedziałem, że były to jedne z ostatnich dni na Śmiertelnym Nokutrnie. Nieuchronnie zbliżał się czas przenosin do Suffolk, a ja – o dziwo – nie byłem tym zachwycony. Przyzwyczaiłem się do rynsztoku, do smrodu i rzezimieszków, których można było bez skrupułów uderzyć w twarz, a następnie iść dalej, jakby nigdy nic. Może i były to szemrane okolice, ale czy i ja sam nie należałem do tego typu czarodziejów? Nie przepadałem za zmianami, nie lubiłem wydawać galeonów, lecz wówczas nie miałem większego wyboru.
-Co u licha- rzuciłem w kierunku Blythe, kiedy to pokonując schody dostrzegłem leżącego w kałuży krwi mężczyznę. -Dziwi mnie, że on jeszcze żyje. Leczysz go na kreskę? Powinnaś założyć jakiś dziennik, bo wisi już za parę wizyt. Jako lider rankingu pacjentów czuję jego oddech na plecach- prychnąłem, po czym przeszedłem nad nim. Kątem oka zerknąłem na jego twarz i jedynie westchnąłem pod nosem. Wyglądał jakby na jego lico usiadł buchorożec. Z resztą Belvina też nie prezentowała się najlepiej, odniosłem wrażenie, że zbladła na mój widok, a brak komentarza tylko mnie w tym upewnił. Nie przejąłem się tym nadto, w końcu miała ręce pełne roboty – mogliśmy porozmawiać o tym później.
Dopiero kilka kroków w głąb mieszkania sprawiły, że kilkukrotnie zamrugałem powiekami i zrozumiałem skąd ta konsternacja. -Co tu się na Merlina dzieje, wyjaśni mi ktoś łaskawie?- warknąłem instynktownie sięgając po wężowe drewno. Nie znałem tego gnojka, co on robił w naszym mieszkaniu? Miał szczęście, że zdążył naciągnąć kalesony jeśli prawdą okaże się to, co jako pierwsze przyszło mi do głowy. -Kim jesteś?- spytałem tonem niecierpiącym sprzeciwu, po czym kątem oka spojrzałem na Belvinę. Koleś grasował sobie po kuchni, jakby nie był tutaj pierwszy raz. Może nie był?




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Korytarz [odnośnik]01.11.22 20:17
Nie zdziwiła ją reakcja chłopaka, rzucone w przestrzeń pytania pełnie niedowierzania. Nikt przeciętny i normalny nie chciał się tu znaleźć, przekroczyć granic dzielnicy, która cieszyła się wątpliwą sławą. Rozumiała to, bo do niedawna sama miała takie podejście, przeświadczenie, że na Nokturnie nie mogło spotkać nikogo nic dobrego. Teraz za to mieszkała tu, ale niewiele zmieniła z podejścia. Wiedziała, że w innych okolicznościach, bez Macnaira za plecami, który zadbał, aby nie przytrafiło jej się nic złego, mogła skończyć jako jedna z ofiar parszywego towarzystwa i szumowin, jakie kryły się w ciemnych alejkach. Nie zaskakiwała ją więc obawa, jaką mógł odczuwać dzisiejszy niespodziewany gość. Wpadł tu w kiepskim momencie, zderzając się na dzień dobry z widokiem rozlanej krwi i zmasakrowanej sylwetki obcego mu mężczyzny. Do tego ona, najwyraźniej nie potrafiła tym razem wzbudzić zaufania, gdy brakowało murów szpitala i ubrania, jakie nosiła w pracy. Nic zaskakującego, ale jeszcze próbowała uspokoić sytuację. Zerknęła na różdżkę w dłoni nieznajomego, który nadal kłamał, co do swojej tożsamości, ale nie zamierzała naciskać, aby przestał. Niewiele to zmieniało, jako kto się przedstawiał.
- Dla mnie to bez znaczenia, ale jeśli stąd wyjdziesz, nie przedstawiaj się jako Skamander. Wiele osób przypomni sobie, ile był wart na plakatach.- odparła, bo mimo wszystko, nie chciała, aby chłopakowi stała się krzywda. W sumie niczym jej nie zawinił, narobił trochę rabanu, zjawił się tu, jakby był u siebie, ale to nadal nic złego.
Zajęła się niechcianym dziś pacjentem, oglądając jednak na swego równie niechcianego towarzysza, kiedy zadał pytanie. Uniosła lekko brew, przekrzywiając minimalnie głowę.
- Naprawdę? – prychnęła, by zaraz pokręcić głową.- Tak, jestem uzdrowicielką.- dodała, chociaż czy nie było to oczywiste przez ostatnie kilka minut, gdy próbowała poprawić stan nieprzytomnego mężczyzny.- Zwykle pracuję w szpitalu, ale trudno odmówić pomocy poza...- rzuciła, trochę odruchowo zaczynając wyjaśniać, ale zaraz urwała. To nie było teraz istotne.
Może była głupia oddając mu różdżkę, kiedy już zamknęła na niej palce. Może nie powinna tego robić dla własnego bezpieczeństwa, ale ostatnim czego chciała to potęgowanie napięcia. Najchętniej pozbyłaby się go z domu, by nie przeszkadzał i nie zabierał jej czasu. Poczucie, że to nie koniec atrakcji, dotarło do niej ledwie parę sekund później. Czy ten dzień był jakiś wyjątkowy, czy miał sprawić, że pożałuje każdej minuty z ostatnich piętnastu. Zamarła na moment, dokładnie w chwili kiedy dotarł do niej głos Drew. Dlaczego wrócił tak wcześnie? Obejrzała się na niego, nie kryjąc zdumienia, że właśnie przekroczył próg. Skończył się alkohol w Mantykorze, więc szukał go w domu? Powinna coś odpowiedzieć, ale zabrakło jej ciętego komentarza, jakiejś reakcji. Spóźniła się za bardzo, aby teraz wyszło to naturalnie i jakkolwiek znośnie.
- Drew, nie.- odezwała się w końcu, widząc, jak ten sięga po różdżkę. Cóż, prawdziwe kłopoty nieznajomego chłopaka, nadeszły właśnie teraz. Jeśli obawiał się jej... to w tej chwili powinien być przerażony, o ile zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Podeszła do Macnaira, by zamknąć palce na nadgarstku jego ręki w której trzymał wężowe drewno.- Przestań. Nic się nie dzieje... tamten znów wpakował się w coś, a ten tu... On, to przejściowy problem.- wyjaśniła, nie potrafiąc jednak wymyślić nic sensownego.- Schowaj różdżkę, nie chcę rozlewu krwi w domu, a przynajmniej nie więcej niż już mamy w progu.- dodała poważniejszym tonem. Obejrzała się przez ramię na chłopaka, by wiedzieć, co ten kombinował w kuchni. Miał tylko umyć ręce z krwi, ale najwyraźniej nie potrafił trafić do zlewu, skoro buszował w szafkach.



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.

Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Korytarz [odnośnik]05.11.22 20:08
W kuchennych szufladach nie odnalazł niczego interesującego, poza sztućcami oczywiście. Chwycił nóż, ale zaraz go odłożył na blat — po uprzednim zerknięciu w kierunku korytarza— kiedy między szmargołami dostrzegł elegancką, zalakowaną kopertę. Otworzył ją bardzo ostrożnie, spodziewając się w niej czegoś cennego. Może zapłaty, a może informacji o tym gdzie naprawdę się znalazł i z kim miał do czynienia. Kim była ta czarownica i czy naprawdę mógł jej ufać. Widząc jednak adresata, od razu uniósł brwi wysoko. Drew Macnair? Prawie zakrztusił się własną śliną, czytając pierwsze zdania. To była jakaś idiotyczna ironia losu. Drew Macnair był postacią — dotąd zupełnie pozbawioną twarzy i ciała, zaledwie imieniem i nazwiskiem, które wykorzystał podczas rejestracji własnej różdżki w Londynie. Któryś ze znajomych w porcie wspomniał mu o nim. Miał być typem, który zapewni mu bezpieczeństwo. Człowiekiem nieszczególnie dobrze znanym, ale w określonych kręgach z nazwiska wystarczająco, by zapewnić mu spokój. Co on sobie wtedy myślał? Kim naprawdę był Drew Macnair? I czy to było naprawdę jego mieszkanie? Uzdrowicielka przyznała, że jej. Kim wobec tego była? Przez chwilę wyjaśnienie było tylko jedno — Drew Macnair wykrwawiał się na korytarzu, musiała o zabić. Pobieżnie przemknął przez list do końca. Zrobiła to z zazdrości? Kochanka? Nie zdążył zrobić nic więcej, bo wtedy w mieszkaniu pojawił się ktoś jeszcze. Wysoki, postawny czarodziej, który prędko wymierzył w niego różdżka. Zamknął dłoń na pergaminie i uniósł ręce do góry odsuwając się od blatu tylko pół kroku. Nie zdążył wziąć noża, ale on nie uchroniłby go raczej przed zaklęciem i to jeszcze z tak bliska.
— A ty? — spytał, unosząc brew. — Kolejnym jej facetem? Jak tamten? — Zuchwałość miała dodać mu powagi, buty. Chciał wyglądać, jakby był stąd, jakby był jednym z nich. Ostatnie co mogło zapewnić mu przetrwanie to strach, który naprawdę paraliżował go od środka. — Wiem, co mu zrobiłaś! — krzyknął do niej, starając się zbliżyć powoli, ostrożnie do okna. — To nie we mnie powinieneś mierzyć różdżką, znalazłem się tu przypadkiem — wyznał ciszej, głos mu się zmienił, złagodniał. — Nie mam z nią nic wspólnego, przysięgam. — Ale wtedy ona podeszła do niego; Drew? Nazwała go Drew? — Co? — spytał cicho, głucho, patrząc to na nią, to na niego. To był Drew? A ten, który się tam wykrwawiał? Spojrzał po sobie, na własne dłonie ubabrane w krwi; poczuł jak zbiera mu się na wymioty, jak dreszcze przemykają mu po plecach niczym gąsienice po rozpalonej, wilgotnej skórze. — Ja już... sobie po prostu pójdę... — Wypuścił z dłoni list, na którym zostały ślady krwi i cofnął się jeszcze do okna. Zerknął w jego kierunku, przełykając ślinę. — Nic nie zrobiłem, przysięgam. Pozwólcie mi odejść...



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Korytarz [odnośnik]14.11.22 11:22
Pytanie zawisło w powietrzu, chyba nie liczył, że na nie odpowiem. Zamiast tego posłałem mu ironiczny uśmiech i nieco wyżej uniosłem różdżkę. Nie miał wiele czasu na reakcję, a moja postawa zdradzała, że nie byłem skory do dyskusji. -Tamten?- prychnąłem pod nosem. Jeśli chciał podjudzić atmosferę, to mu nie wyszło, bowiem facjata leżącego w progu była mi znana. Blythe za bardzo się szanowała, aby prowadzić się z nim, czy jego podobnymi. Co do tego nie miałem wątpliwości. -Co takiego mu zrobiła?- spytałem nieco spokojniej, jakoby chcą uśpić jego czujność. Zapewne na nic się to zdało, ale liczył się gest.
Cierpki ton dziewczyny sprawił, że w końcu oderwałem wzrok od chłystka, który prawdopodobnie dopiero co wyrósł z pieluch. Może i na własne nieszczęście, bowiem jego mina byłem dowodem na to, że w tej chwili takowa by mu się przydała. Przechyliłem głowę i posłałem Belvinie ostrzegawcze spojrzenie zdradzające nieme żądanie wyjaśnienia absurdalnej sytuacji. Te jednak nie nadeszły, enigmatyczna odpowiedź wypełniła pomieszczenie, na co gorzko zaśmiałem się pod nosem. Niejednokrotnie ranni zakradali się pod drzwi naszego mieszkania i błagali o pomoc, ale nigdy nie buszowali po domu niczym zaproszeni goście. Poza kilkoma plamami krwi nie dolegało mu nic, a przynajmniej nie na pierwszy rzut oka, dlatego byłem skory szczerze wątpić, czy aby na pewno jego wizyta była związana z zawodem uzdrowiciela. Może przyprowadził tego cuchnącego capa, który gnił w progu? Istniała na to szansa, jednak po cholerę miałaby go wpuszczać do środka? Dobre serce – choć bardziej głupota - pozwoliło umyć ręce? Obudził się we mnie sceptycyzm.
-Pozwól, że nie będę słuchać twoich rozkazów- rzuciłem z kpiącym uśmiechem, po czym wykonałem kilka kroków w stronę gościa. Przyjrzałem mu się dokładnie; był niewiele niższy ode mnie, ale znacznie szczuplejszy. Wiszące na nim szmaty zdawały się być po starszym bracie, a butna mina sugerowała chęć ciągnięcia szopki. Szybko jednak zmieniła się w zlęknionego kuguchara. W rękach trzymał skrawek papieru, pergamin, który właściwie od razu poznałem.
Stopą kopnąłem jedno z krzeseł, aby odsunąć je od stołu, po czym zacisnąłem dłoń na ramieniu mężczyzny i nie szczędząc siły docisnąłem go do mebla. -Usiądź, porozmawiamy. Te emocje nie są potrzebne- rzuciłem samemu zajmują miejsce obok. -Jak widzisz dama się denerwuje na widok różdżek- kpiący uśmiech nie schodził mi z twarzy. Pozostawiając wężowe drewno w pogotowiu sięgnąłem wolną ręką po butelkę i ustawiłem pomiędzy nami. -Może się napijesz?- spytałem niczym prawdziwy gospodarz. Zaproponowałbym mu coś do jedzenia, ale niech go magia pochłonie, szkoda mi było choć suchara.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Korytarz [odnośnik]14.12.22 11:16
Jeśli sytuacja dotąd była dość niepewna, gdy nie miała pojęcia czego spodziewać się po nieznajomym chłopaku, tak teraz czuła, że złudna kontrola poszła w cholerę. Obecność Drew spotęgowała na moment jej własną nerwowość, chociaż przecież znała go i ufała temu, co robił oraz jakie podejmował decyzje. Wiedziała również, że jej samej nie grozi nic z jego strony. Mimo tego, kim był i jaki był, okazywał się równocześnie kimś, kogo nie musiała obserwować cały czas, aby czuć się pewnie. Spojrzała w kierunku chłopaka, gdy ten sam kopał sobie grób, a później na Macnaira i ponownie na nieznajomego. Gówniarz najwyraźniej nie wiedział w jak złym kierunku brnie, jak pogarsza swoją sytuację. Nie zamierzała zabierać już głosu, woląc cofnąć się i dać działać Drew. Bez wątpienia lepiej wiedział, jak rozwiązać zaistniałą sytuację.
Gorzki śmiech Macnaira, mimo że cichy przyciągnął jej uwagę. Posłała mu spojrzenie zdradzające dezaprobatę, której wcale nie zamierzała ukrywać. Chciał odpowiedzi, wiec co mu teraz nie pasowało, skoro właśnie ją dostał. Niezadowolenie pogłębiło się w niej, kiedy padły słowa Drew, a usta przyozdobił mu kpiący uśmiech.
- Zrób sobie przysługę i nie pogrążaj się już.- rzuciła do chłopaka, który zaczął gadać, jak najęty. Brnął w kłamstwa, które zaczynały ją denerwować albo może to była jednak obecność Śmierciożercy tuż obok. Nie wiedziała do końca. Zamilkła, gdy Drew najwyraźniej uszanował jej specyficznie wypowiedzianą prośbę. Znów poczuła się spokojniejsza i pewniejsza. Naprawdę nie chciała więcej krwi w mieszkaniu, bo ta chwila zabawy Macnaira zmieniłaby się w sprzątanie posoki, którym najpewniej on nie zaprzątałby sobie głowy. Zdusiła w sobie ciche westchnięcie, kiedy usłyszała słowa partnera i mimowolnie przewróciła oczami. Bywał nieznośny, nawet jeśli teraz było to, chociaż minimalnie zrozumiałe. Przystanęła na chwilę za plecami mężczyzny, by oprzeć dłonie na jego barkach. Spokojny, wręcz łagodny gest, leniwe muśnięcie palców.- Dziękuję.- szepnęła tuż przy jego uchu, nim wyprostowała się na powrót i odeszła parę kroków, zostawiając ich samych. Nie była tutaj potrzebna. Obejrzała się na swojego nieszczęsnego pacjenta, przystając w pobliżu wejścia do domu gdzie go pozostawiła, lecz ten zdążył się ulotnić. Z grymasem wykrzywiającym usta, oparła dłonie na biodrach. Smuga krwi na podłodze zdradzała dosadnie, że ten najwyraźniej poratował się ucieczką, mimo okropnego stanu w jakim był. Zauważyła już dawno, że największe szuje Nokturnu i pijaki, którym w żyłach pewnie płynął już tylko alkohol, posiadali wręcz nielogiczną zdolność ratowania skóry i znikania prawie niezauważenie. Podeszła do drzwi wejściowych, by je zamknąć, bo pozostały w mieszkaniu gość raczej szybko nie wyrwie się z rozmowy z Drew.



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.

Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Korytarz [odnośnik]17.12.22 11:23
Ironiczny wyraz twarzy nie wróżył nic dobrego. Przełknął ślinę, otwierając nieco szerzej oczy. Żałował, że odezwał się w ogóle, że próbował cokolwiek ugrać. Nieudolnie. Idiota, kretyn. Skończony bałwan. Czarodziej, który stal przed nim musiał znać tysiąc sposobów na szybką i bezbolesną śmierć. To nie byłoby takie złe, gdyby miało się okazać, że zna też tysiąc takich, których nikt nigdy nie chciałby doświadczyć. Drew Macnair. Co cię podkusiło, żeby próbować wykorzystywać takie nazwisko w ministerstwie? Przestał się dziwić. Nie było ani jednej rzeczy, która mogłaby ich połączyć. A on samym spojrzeniem sprawiał, że miał ochotę zapaść się pod ziemię.
— Ona... — zaczął spoglądając w kierunku korytarza, a potem spojrzał na siebie. Rękawy koszuli miał we krwi tego człowieka, podobnie jak dłonie, które tylko wytarł w spodnie, gdy po raz kolejny serce podskoczyło mu do gardła. — Nie widziałem dokładnie... — Przyznał szczerze, cicho, nie mogąc wykrzesać z siebie wystarczająco dużo odwagi, by spróbować ciągnąć tą farsę. — Przepraszam — powiedział do kobiety, spoglądając na nią, wystającą zza pleców czarodzieja. Chyba próbowała być dla niego dobra, miła i empatyczna. Nie zaufał jej od razu, nie docenił sytuacji, w której się znalazł i jak mógłby na niej teraz skorzystać, gdyby trzeźwiej podszedł do tematu. Dopiero teraz, brodząc po pas w gównie zdał sobie sprawę, że był zdany całkowicie na siebie, a raczej był na łasce tego faceta. Myśl, co mógł zrobić, co zamierzał utknęła mu w gardle jak sucha bułka, utrudniając oddychanie.
Cofnął się odruchowo, kiedy ten się zbliżył. Oparł się o okno, przykleił do parapetu — gdyby mógł, wcisnąłby się w samą wnękę, ale powietrze przemykające przez nieszczelne okiennice przypomniało mu, że jeśli to zrobi wypadnie, spadając niewiadomo jak nisko. Choć dla zwłok nie będzie to miało pewnie żadnego znaczenia.
Przełknął ślinę, zerkając przez ramię za szybę.
— Ja...— zaczął, próbując niżej osunąć ramię, kiedy ciężka łapa draba spoczęła na nim, ściągając go na ławę przy stole. — Ja... Nie, chyba postoję — jęknął, marszcząc brwi i kręcąc głową. — Całkiem wygodnie tutaj jednak — szepnął usadowiony ostatecznie i przemknął wzrokiem po drewnianym blacie. — Chyba powinienem was po prostu przeprosić za zakłócane spokoju, pójdę sobie już. Jestem trochę zmęczony — zaproponował, kiwając głową i uśmiechając się niemrawo. Zerknął na butelkę i podrapał się po nosie. — Nie, dziękuję, nie przyswajam alkoholu — bo co jeśli to była jakaś trucizna? Albo coś gorszego? — Pójdę już, zostawię was samych...— zaproponował, ale nim choćby ruszył małym palcem u stopy spojrzał na Drew i jego minę, nie będąc pewnym, czy jeśli w ruch pójdzie butelka to w ogóle zdąży uchylić głowę.
Jęknął nagle, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie. Zrobiło mu się niedobrze. Czknął, zatykając dłonią usta, a potem zakręciło go w żołądku i znów...
Hep!

| zt James disgusted tak bardzo scared



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Korytarz [odnośnik]05.01.23 17:41
Z uwagą obserwowałem poczynania młodzieńca, który zdawał się być coraz bardziej zagubiony. Z butnego, proszącego się o strzał w twarz buntownika przeobraził się w zlęknioną łanię, jakiej jedynym celem było odnalezienie drogi ucieczki. Czy powodem była koperta? Nie widział listu, a jedynie personalia nadawcy oraz odbiorcy. Nagrabił sobie u Parkinsonów? Kilka pytań od razu pojawiło się w mej głowie, ale wolałem zostawić je na później, aby przypadkiem nie dać mu zbyt wiele czasu do namysłu. Prawdziwość słów nie była dla mnie szczególnie istotna, ale ciekawość – co dziwne, bowiem rzadko mi towarzyszyła w podobnych kwestiach – nie dawała za wygraną.
Pokiwałem wolno głową zgadzając się ze słowami Belviny. Pogrążanie jej nie było dobrym ruchem wszak doskonale wiedziałem do czego była zdolna i to o czym wspominał nie figurowało na tej liście. -Może i nie jestem mistrzem rozwiązywania kryminalnych zagadek, ale to ty jesteś ufajdany krwią- stwierdziłem zgodnie z prawdą. Dałem mu przestrzeń do wytłumaczenia się, ale najwyraźniej jedyne co przyszło mu na myśl to przeprosiny – nędzny, pusty przejaw słabości. Właściwie zawsze irytująco dźwięczały mi one w uszach, bowiem w dziewięćdziesięciu procentach były wynikiem strachu, cholernych, mokrych gaci, a nie szczerej chęci przyznania się do błędu. Na dywagacje co nim kierowało nie chciałem już marnować czasu.
Krzesło obróciłem w stronę okna i rozsiadłem się na nim z teatralnym westchnieniem. Skoro chciał sterczeć to nie zamierzałem mu tego szczególnie utrudniać. -Tylko później nie powtarzaj znajomym, że spotkałeś wyjątkowo niegościnnego typa- rzuciłem półżartem i zacisnąłem dłoń na szklaneczce ognistej. -Rzecz jasna jeśli tego później doczekasz- dodałem właściwie. Kpiący uśmiech nie schodził mi z twarzy. Torturowanie małolatów nie leżało w kręgu mych zainteresowań, właściwie im dłużej mu się przyglądałem, tym większą zyskiwałem pewność, że naprawdę znalazł się tutaj przypadkiem. Te chodziły po ludziach, los lubił się naigrywać i wpakowywać w najgorsze z możliwych sytuacji. Nie ten czas, nie to miejsce.
Gdy poczułem dłonie na ramionach i usłyszałem cichy głos przeniosłem wzrok na dziewczynę i skinąłem delikatnie głową. Zaraz po tym powróciłem spojrzeniem do nieproszonego gościa.
-Obawiasz się czegoś?- zmarszczyłem brwi. -Jeśli małżonka nie zapragnęła mnie otruć, to alkohol z pewnością jest wyborny. Wierz mi, że nie zmarnowałbym bursztynowego płynu na równie dziecinne podchody- zaśmiałem się pod nosem i upiłem całość właściwie na raz w ramach demonstracji czystości zamiarów. -Gdybym chciał cię zabić, to po prostu wypchnąłbym cię przez to okno. Sam się wystawiłeś- rzuciłem i gestem wskazałem szybę za jego plecami.
Nie zdążył odpowiedzieć. Jakież było moje zdziwienie, gdy zamiast wciśniętego w futrynę młodzieńca mogłem dostrzec jedynie firanki. Uniosłem wysoko brwi i obróciłem się w kierunku Belviny. -To nie ja- rzuciłem i spojrzeniem wskazałem spoczywającą na blacie stołu różdżkę.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Korytarz [odnośnik]15.01.23 16:26
Spoglądała w kierunku chłopaka, kiedy przeprosił. Nie dociekała za co dokładnie, ani na ile zrozumiał swój błąd. Nie wiele już mogła zrobić poza skinięciem głową, że akceptowała jego przeprosiny. Teraz to nie ona była jego zmartwieniem, nie ona kierowała rozmową. Zostawiła to Drew, prosząc tylko o jedno. Kiedy ci dwaj rozmawiali, posprzątała rozbite szkło, które rozsypało się po ziemi, gdy nieznajomy chłopak zahaczył o jakąś butelkę. Ostrożnie pozbierała odłamki, aby nikt w nic nie wdepnął, a przy tym uważając, by nie zranić się jakimś. Wyrzucając wszystko do kosza, obejrzała się przez ramię, kiedy dotarło do niej czknięcie i zapadła cisza. Zerknęła na Macnaira, gdy od razu zapewnił, że to nie jego sprawka.
- Wiem. Tak samo się tutaj pojawił.- odparła ze spokojem, otrzepując dłonie z niewidzialnego pyłku. Podeszła do partnera, przyglądając mu się z uwagą.- Brzmiało, jak czkawka teleportacyjna. Parę miesięcy temu, mieliśmy kilka przypadków osób, które odniosły obrażenia z tego powodu, pojawiając się w złym miejscu i czasie.- dodała, zastanawiając się chwilę nad tym. Czy to miał być odosobniony przypadek, czy czkawka znów dokuczy większej ilości osób, tego pewnie dowie się niedługo, ale teraz nie chciała poświęcać temu więcej czasu.
Lekkim gestem, zachęciła Drew by nieco się odchylił i bez zastanowienia usiadła mu na kolanach, bokiem do niego. Poprawiła materiał spódnicy, by nie zawijał się nigdzie.
- Brzydko ci z zazdrością.- rzuciła z uśmiechem, nie kryjąc rozbawienia.- Myślałeś, że kiedy cię nie ma, to sprowadzam sobie małolatów do domu? – spytała, unosząc lekko brew.- Wyglądał jak wyrośnięte dziecko... czego miałabym szukać u niego? Opowieści, jakimi zabawkami się dziś bawił? – prychnęła pod nosem. Mimo czasu jaki byli ze sobą nadal syciła się momentami, kiedy Drew zdradzał typowo męską potrzebę bronienia tego, co jego. Ta zaborczość z jednej strony nie pasowała do niego, a z drugiej była tak miłą cechą, którą chętnie obserwowała, gdy wychodziła na pierwszy plan.
- Czemu tak szybko wróciłeś do domu? – zapytała z ciekawości, nie spodziewając się, że przekroczy próg tak wcześnie. Ich wspólna codzienność zwykle zaczynała się wieczorami, bądź późno w nocy, gdy każde kończyło swe obowiązki i miało czas.- Nie mam nic przeciw, żeby nie było. Tylko zwykle jesteś później.- dopowiedziała z niewinnym uśmiechem, gdy zrozumiała, jak mogło to brzmieć.



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.

Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Korytarz [odnośnik]02.02.23 14:06
W ciszy przyglądałem się jak ręką zbierała resztki szkła, co prawdopodobnie było wynikiem chęci skupienia swej uwagi na czymś innym, niżeli wymianie zdań. Nie mniej jednak mężczyzny już nie było, pozostała po nim jedynie niezręczna atmosfera, bo choć czułem, że wszystko było winą przypadku, to nie podobała mi się zastana scena.
Przemknąłem wzrokiem po wejściu do domu, a następnie ująłem w dłoń szklankę i upiłem zawartości. Wspomnienie czkawki teleportacyjnej prawie wywołało na mojej twarzy uśmiech, ale finalnie tylko pokręciłem zdegustowany głową. -Nie podoba mi się, że ktoś może zjawić się tu od tak- zacząłem przenosząc na nią wzrok. -Nawet jeśli nie uczynił tego specjalnie- pogrążyłem się na moment we własnych myślach i doszedłem do wniosku, że wszystko było winą mojej nieodpowiedzialności, bo mieszkanie nie było w żaden sposób chronione. -Mało brakowało, a doszedłby kolejny przypadek- zaśmiałem się pod nosem, po czym machnąłem lekceważąco dłonią. -Nie ma już co nad tym dywagować, było minęło. Nauczka na przyszłość- dodałem i odsunąłem się nieco od stołu, gdy postanowiła rozsiąść się na moich kolanach. Otuliłem ją ramieniem i chwyciłem wolną dłonią puste szkło, które w zamierzeniu było przeznaczone dla niezapowiedzianego gościa. Uzupełniłem jego zawartość i podsunąłem dziewczynie.
Westchnąłem przeciągle na jej stwierdzenie nie do końca wiedząc co odpowiedzieć. Przeważyła zazdrość, czy złość? Trudno było ocenić. -Postaw się na moim miejscu- odparłem z lekkim uśmiechem. -Wracam do domu i zastaję dwóch gości, z czego jeden przechadza się po domu z wybitną swobodą- przynajmniej do pewnego czasu. Wciąż nie wiedziałem co bardziej go przestraszyło – widok mojej różdżki, czy padające imiona? Skąd mógł nas znać? Drugi argument wydawał mi się niedorzeczny. -Załatwiłem wszystko w Mantykorze i nie miałem ochoty oglądać zapijaczonych mord- wzruszyłem ramionami. Faktycznie ostatnio zdarzało mi się wracać znacznie później niżeli zwykle, ale czy to był już wyjątek od reguły? -Nie ukrywam, że ciebie też się nie spodziewałem o tej porze. Czyżby szpital opustoszał? A może planowałaś zrobić mi kolację?- wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie, który zniknął zaraz po tym jak upiłem trunku. Niezmiennie przyjemnie palił w okolicy klatki piersiowej.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair

Strona 6 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Korytarz
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach