Sypialnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sypialnia
Stosy książek zajmujące większość przestrzeni oraz zawsze nieposłane, niewielkie łóżko to element charakterystyczny tego pomieszczenia. Służy ono do odpoczynku, ale także pracy, więc w każdym kącie można dostrzec wyrwane, dziennikowe kartki wypełnione literami, runami albo naszkicowanymi obrazami. Szafa zwykle stoi pusta, albowiem cała garderoba wisi na oparciu krzesła.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
I to by było na tyle. Wszystkie potrzebne bazy już miał, pozostało tylko opisać je runami, których symboliczne znaczenie pozostawało znane wyłącznie jemu; nóż już się nie przydał, ale fiolki wykorzystali wszystkie. - Muszę uzupełnić zapasy ingrediencji, gdybyś się na jakieś natknął - zapasy pod postacią świeżego trupa, najlepiej bez plam opadowych, ale tego Drew tłumaczyć przecież nie musiał - możesz mi dać znać, zajmę się tym - a część, standardowo, zostanie dla Macnaira.
Kociołek zostawił wyczyszczony, odsłonił okno przesuwając zasłony jednym ruchem różdżki, a swoje bazy zapakował do skórzanej teczki. Potem przenieśli się do kuchni, omawiając plan, który przyjdzie im zrealizować na dniach.
/teraz już bardzo poważne zt!
Kociołek zostawił wyczyszczony, odsłonił okno przesuwając zasłony jednym ruchem różdżki, a swoje bazy zapakował do skórzanej teczki. Potem przenieśli się do kuchni, omawiając plan, który przyjdzie im zrealizować na dniach.
/teraz już bardzo poważne zt!
i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
30 maja
Śmiertelny Nokturn nigdy nie należał do ulic specjalnie tłocznych i zaludnionych, ale tej nocy okolica wydawała się jeszcze bardziej wymarła. Po niedawnych wydarzeniach całe miasto zdawało się być ciche, pogrążone w pełnym napięcia oczekiwaniu. Przestraszone. Nawet gwiazdy nie chciały się pokazać na niebie, ukrywając się za gęstą zasłoną chmur, tak jak dziecko skryłoby się pod kołdrą w obawie przed potworem ze swojej szafy. Nawet światło księżyca nie miało tyle siły, aby oświetlić ulice. Wszędzie tam, gdzie nie padało światło latarni, panowały niemal egipskie, złowieszcze ciemności. Tym samym dostrzeżenie, jak po niebie przemyka ciemny, kłębiasty kształt, było niemalże graniczące z cudem. Szanse na to, że ktoś postanowi spojrzeć w niebo i tak były z resztą znikome.
Przedostanie się do mieszkania na Nokturnie było dziecinnie proste. Wystarczyła szpara niedokładnie zamkniętego okna, a kłąb czarnego jak noc za oknem dymu wdarł się do środka. Przytłaczająca aura czarnej magii niemal od razu wypełniła całe pomieszczenie - choć osoba pokroju Macnaira oczywiście nie miała się czego obawiać. Nadszedł bowiem dzień, w którym wszyscy powinni się radować. Niewielu mogło się pochwalić zaszczytem, który spotkał dziś Drew. A skoro był gotowy, nie było sensu już dłużej zwlekać.
Kiedy czarny dym opadł, z jego kłębów wyłoniła się wysoka postać. Burke rozejrzał się po pomieszczeniu, odrobinę krytycznym wzrokiem taksując porzucone niedbale ubrania oraz rozkopane posłanie. Poświęcił im jednak zaledwie pół sekundy, w następnej chwili całą swoją uwagę koncentrując na osobie, która zasiadała na krześle. Gospodarz tego mieszkania musiał się spodziewać, że prędzej czy później podobna wizyta będzie mieć miejsce - i to nawet pomimo faktu, że śmierciożerca nie uprzedzał o swoim przybyciu. Nie wysłał sowy ani nie skontaktował się z Drew w żaden inny sposób. Nietrudno było jednak domyślić się, że wizyta ta była ściśle powiązana z Rycerzami Walpurgii oraz ich panem. W innym wypadku Craig nie naruszałby rewiru mężczyzny, spotkaliby się na zdecydowanie bardziej neutralnym gruncie. Śmierciożerca wbił w mężczyznę stanowcze spojrzenie.
- Macnair. - wypowiadając nazwisko rycerza, Burke przywitał się krótko. Mimowolnie powrócił wspomnieniami do dnia, gdy on sam przeszedł przez podobny proces. Dobrze, że miało ich być więcej - Uroczy wieczór.
Śmiertelny Nokturn nigdy nie należał do ulic specjalnie tłocznych i zaludnionych, ale tej nocy okolica wydawała się jeszcze bardziej wymarła. Po niedawnych wydarzeniach całe miasto zdawało się być ciche, pogrążone w pełnym napięcia oczekiwaniu. Przestraszone. Nawet gwiazdy nie chciały się pokazać na niebie, ukrywając się za gęstą zasłoną chmur, tak jak dziecko skryłoby się pod kołdrą w obawie przed potworem ze swojej szafy. Nawet światło księżyca nie miało tyle siły, aby oświetlić ulice. Wszędzie tam, gdzie nie padało światło latarni, panowały niemal egipskie, złowieszcze ciemności. Tym samym dostrzeżenie, jak po niebie przemyka ciemny, kłębiasty kształt, było niemalże graniczące z cudem. Szanse na to, że ktoś postanowi spojrzeć w niebo i tak były z resztą znikome.
Przedostanie się do mieszkania na Nokturnie było dziecinnie proste. Wystarczyła szpara niedokładnie zamkniętego okna, a kłąb czarnego jak noc za oknem dymu wdarł się do środka. Przytłaczająca aura czarnej magii niemal od razu wypełniła całe pomieszczenie - choć osoba pokroju Macnaira oczywiście nie miała się czego obawiać. Nadszedł bowiem dzień, w którym wszyscy powinni się radować. Niewielu mogło się pochwalić zaszczytem, który spotkał dziś Drew. A skoro był gotowy, nie było sensu już dłużej zwlekać.
Kiedy czarny dym opadł, z jego kłębów wyłoniła się wysoka postać. Burke rozejrzał się po pomieszczeniu, odrobinę krytycznym wzrokiem taksując porzucone niedbale ubrania oraz rozkopane posłanie. Poświęcił im jednak zaledwie pół sekundy, w następnej chwili całą swoją uwagę koncentrując na osobie, która zasiadała na krześle. Gospodarz tego mieszkania musiał się spodziewać, że prędzej czy później podobna wizyta będzie mieć miejsce - i to nawet pomimo faktu, że śmierciożerca nie uprzedzał o swoim przybyciu. Nie wysłał sowy ani nie skontaktował się z Drew w żaden inny sposób. Nietrudno było jednak domyślić się, że wizyta ta była ściśle powiązana z Rycerzami Walpurgii oraz ich panem. W innym wypadku Craig nie naruszałby rewiru mężczyzny, spotkaliby się na zdecydowanie bardziej neutralnym gruncie. Śmierciożerca wbił w mężczyznę stanowcze spojrzenie.
- Macnair. - wypowiadając nazwisko rycerza, Burke przywitał się krótko. Mimowolnie powrócił wspomnieniami do dnia, gdy on sam przeszedł przez podobny proces. Dobrze, że miało ich być więcej - Uroczy wieczór.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Ostatnio zmieniony przez Craig Burke dnia 03.04.20 17:37, w całości zmieniany 1 raz
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Od momentu rozpoczęcia wzmożonej czystki cały Londyn nocami przypominał miasto wymarłe, pozbawione duszy i starej świetności, lecz szatyn wiedział, iż był to stan konieczny, a przede wszystkim przejściowy. Ludzie musieli zrozumieć, że wielkimi krokami nachodziły czasy świetności czarodziejskiej krwi, poszanowania wobec tradycji i odbudowania wcześniejszej, wysokiej rangi, na której spadek tak drastycznie wpłynęły kontakty z mugolami. Wypełniała go duma, iż mógł być tego częścią, był zaszczycony, że doceniając jego lojalność pozwolono mu uczestniczyć w tej trudnej, choć niezwykle ważnej drodze z jasno określonym celem. Czarny Pan był najpotężniejszym jakiego widział świat, szatyn zdawał sobie sprawę, że z ich pomocą, czy bez niej dotarłby na sam szczyt i wówczas zamierzał nieustannie walczyć, aby nic nie zakłóciło jego pozycji. Wierzył w jego idee, wierzył w podejmowane decyzje, a przede wszystkim wierzył w Jego możliwości. Nic, a tym bardziej nikt nie mógł stawić czoła jego sile, był tym na którego czekała cała, prawdziwa magiczna społeczność – miał stać się ich żywą legendą.
Jako, że nie zamierzał spędzać wieczora w pustym barze, rozsiadał się na krześle postanawiając przejrzeć odnalezione w zeszłym miesiącu manuskrypty. Zwykle robił to niezwłocznie, lecz w ostatnim czasie pojawiło się znacznie więcej istotniejszych spraw, które skutecznie pokrzyżowały mu plany. Nie był tym rozgoryczony – wręcz przeciwnie – znał swe priorytety, a takowym z pewnością nie było babranie się w starych pergaminach mogących co najwyżej zapewnić mu parę galeonów od zafascynowanych tematem. Wciskając papierosa między wargi potarł palcami jego kraniec i rozkoszując się leniwie unoszącym dymem zerknął na pierwszą ze stronic z dość sceptycznym nastawieniem. Nie trwało to jednak długo, bowiem nim zdążył zapisać drugą adnotację jego uszu doszedł charakterystyczny szelest, a następnie przyciemniony pokój wypełnił się czarną mgłą zwiastującą niezapowiedzianego gościa. Poczuł swego rodzaju ulgę, że ktoś ponownie zakłócił jego spokój i tym samym uratował przed wyjątkowo mozolną robotą – może podobną powinien już dawno rzucić w cholerę? Starożytne runy nie miały przed nim nader wiele tajemnic, a już w szczególności te, których zdobycie nie było igraniem ze śmiercią.
-Lordzie Burke.- przywitał się skinięciem głowy. -Co Cię do mnie sprowadza?- uniósł brew pytająco, po czym dźwignął się ze stołka, aby podejść do barku i chwycić jedną z butelek w celu uzupełnienia dwóch szklanek. Coś mu podpowiadało, iż będzie to istotna sprawa, w końcu nie przywykł wpadać bez zapowiedzi w codziennych interesach. Momentalnie zrodziło się przynajmniej kilka sensowych wytłumaczeń, lecz nie zamierzał wychodzić przed szereg i strzelać w ciemno. -W rzeczy samej. Kto by pomyślał, że wyplewienie mugoli iście dobrze wpłynie nawet na tak paskudne miejsce jak Nokturn.- rzucił pozwalając sobie na powiew kpiny w głosie, choć właściwie było w tym sporo prawdy.
Jako, że nie zamierzał spędzać wieczora w pustym barze, rozsiadał się na krześle postanawiając przejrzeć odnalezione w zeszłym miesiącu manuskrypty. Zwykle robił to niezwłocznie, lecz w ostatnim czasie pojawiło się znacznie więcej istotniejszych spraw, które skutecznie pokrzyżowały mu plany. Nie był tym rozgoryczony – wręcz przeciwnie – znał swe priorytety, a takowym z pewnością nie było babranie się w starych pergaminach mogących co najwyżej zapewnić mu parę galeonów od zafascynowanych tematem. Wciskając papierosa między wargi potarł palcami jego kraniec i rozkoszując się leniwie unoszącym dymem zerknął na pierwszą ze stronic z dość sceptycznym nastawieniem. Nie trwało to jednak długo, bowiem nim zdążył zapisać drugą adnotację jego uszu doszedł charakterystyczny szelest, a następnie przyciemniony pokój wypełnił się czarną mgłą zwiastującą niezapowiedzianego gościa. Poczuł swego rodzaju ulgę, że ktoś ponownie zakłócił jego spokój i tym samym uratował przed wyjątkowo mozolną robotą – może podobną powinien już dawno rzucić w cholerę? Starożytne runy nie miały przed nim nader wiele tajemnic, a już w szczególności te, których zdobycie nie było igraniem ze śmiercią.
-Lordzie Burke.- przywitał się skinięciem głowy. -Co Cię do mnie sprowadza?- uniósł brew pytająco, po czym dźwignął się ze stołka, aby podejść do barku i chwycić jedną z butelek w celu uzupełnienia dwóch szklanek. Coś mu podpowiadało, iż będzie to istotna sprawa, w końcu nie przywykł wpadać bez zapowiedzi w codziennych interesach. Momentalnie zrodziło się przynajmniej kilka sensowych wytłumaczeń, lecz nie zamierzał wychodzić przed szereg i strzelać w ciemno. -W rzeczy samej. Kto by pomyślał, że wyplewienie mugoli iście dobrze wpłynie nawet na tak paskudne miejsce jak Nokturn.- rzucił pozwalając sobie na powiew kpiny w głosie, choć właściwie było w tym sporo prawdy.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
- Oczyszczenie zawsze ma zbawienne skutki - stwierdził prostolijnie.
Londyn długo miał jeszcze nosić na sobie ślady po tej pamiętnej nocy. Nawet dziś, choć minęło już kilka dni od czystki, natknąć się można było na zniszczenia poczynione przez uciekających mugoli i mugolaków. Był to bardzo przykry widok - każda wybita witryna przypominała odrobinę ranę zadaną miastu. Doskonale jednak wiedział, jak bardzo stolica potrzebowało tej operacji. Londyn był jak ogromna roślina - martwe, chore i zainfekowane gałęzie należało uciąć. Dzięki temu zdrowa tkanka rośliny nie musiała marnować sił na podtrzymywanie bezproduktywnych organów przy życiu. Mogła skupić się na odżywianiu tego, co było dobre, co miało przynieść owoce. Londyn wkrótce miał prawdziwie rozkwitnąć. Burke bardzo wyczekiwał nadejścia kolejnych miesięcy. Pragnął być świadkiem tego, jak stolica odżywa i odzyskuje swoją wspaniałość. I choć dziś ulice były już właściwie spokojne a robactwo wyplenione, ten wieczór również miał dołożyć cegiełkę do budowania przyszłości. Wzrok Burke'a przesunął się po zwojach, które zajmowały wcześniej uwagę Macnaira. Już na pierwszy rzut oka wyglądały na takie, które skrywają wiedzę, ale aby je odczytać, należało posiadać odpowiednią wiedzę. Wszyscy mogli się jedynie cieszyć z tego, że potęga Czarnego Pana przyciągała takie osoby, które same posiadały coś, czym mogły odwdzięczyć się za ofiarowany im dar czarnej magii.
Widząc, że Macnair swoje pierwsze kroki poczynił w kierunku barku, Burke pokręcił głową. Nie była to jedynie odmowa przyjęcia powitalnego łyku alkoholu. Lepiej, żeby sam Drew już nic dzisiaj nie pił. I bez ognistej mężczyzna miał się potem czuć jak na silnym kacu. Specyfik, który mieli przygotować miał mu nieźle namieszać - w żołądku i w głowie. Dodatek procentów raczej nie był więc wskazany, nawet w niewielkich ilościach.
- Myślę, że się domyślisz. On wie, że je zdobyłeś. - wyjaśnił w końcu krótko cel swojej wizyty. Mówiąc to, podwinął rękaw swojej szaty. Znak, który zdobił jego ramię, był runiście dobrze znany i miał dziś zagościć także na skórze Drew - o ile ten dokona finalnego poświęcenia. Nie wątpił, że tak właśnie miało się stać. Od dnia rytuału życie, magia i przyszłość Burke'a była związana z Czarnym Panem. Przysięgał mu wtedy lojalność, wierność, oddanie. Łączący ich cel stanął ponad wszystkimi innymi wartościami w życiu Craiga - ponad krwią, rodziną, interesami. Po zakończeniu rytuału nie było już odwrotu, nie było możliwości zakończenia służby. W przyszłości majaczyło jedynie widmo chwały - albo dość okrutnej śmierci. A od dzisiaj cały ten ciężar miał spaść również na barki Drew. Dzisiaj kończyła się jego wolność. W zamian za to, otrzymać miał prawdziwie niesamowity, mroczny dar.
- Poprowadzę cię przez rytuał - poinformował mężczyznę Craig, opuszczając ponownie rękaw szaty. - Przynieś wszystko. Będzie też potrzebny kociołek.
Czy Drew był na to gotowy czy nie, to się miało stać dzisiaj. Rozkaz Czarnego Pana był jasny, w tym momencie już nie było odwrotu. Decydując się za zebranie krwi czarodzieja i jednorożca oraz głowy mugola, Macnair złożył deklarację, której już w tym momencie nie dało się cofnąć. Dlatego Burke z pewną ciekawością obserwował reakcję swojego towarzysza. Gdy przez ten proces przechodziła pierwsza siódemka, wszyscy byli zupełnie nieświadomi tego, co ich czeka. Wiedza o rytuale była pilnie strzeżona. Dziś jednak miał ten sekret poznać - jeden z bardzo licznych, którymi podzielił się z nim Czarny Pan.
Londyn długo miał jeszcze nosić na sobie ślady po tej pamiętnej nocy. Nawet dziś, choć minęło już kilka dni od czystki, natknąć się można było na zniszczenia poczynione przez uciekających mugoli i mugolaków. Był to bardzo przykry widok - każda wybita witryna przypominała odrobinę ranę zadaną miastu. Doskonale jednak wiedział, jak bardzo stolica potrzebowało tej operacji. Londyn był jak ogromna roślina - martwe, chore i zainfekowane gałęzie należało uciąć. Dzięki temu zdrowa tkanka rośliny nie musiała marnować sił na podtrzymywanie bezproduktywnych organów przy życiu. Mogła skupić się na odżywianiu tego, co było dobre, co miało przynieść owoce. Londyn wkrótce miał prawdziwie rozkwitnąć. Burke bardzo wyczekiwał nadejścia kolejnych miesięcy. Pragnął być świadkiem tego, jak stolica odżywa i odzyskuje swoją wspaniałość. I choć dziś ulice były już właściwie spokojne a robactwo wyplenione, ten wieczór również miał dołożyć cegiełkę do budowania przyszłości. Wzrok Burke'a przesunął się po zwojach, które zajmowały wcześniej uwagę Macnaira. Już na pierwszy rzut oka wyglądały na takie, które skrywają wiedzę, ale aby je odczytać, należało posiadać odpowiednią wiedzę. Wszyscy mogli się jedynie cieszyć z tego, że potęga Czarnego Pana przyciągała takie osoby, które same posiadały coś, czym mogły odwdzięczyć się za ofiarowany im dar czarnej magii.
Widząc, że Macnair swoje pierwsze kroki poczynił w kierunku barku, Burke pokręcił głową. Nie była to jedynie odmowa przyjęcia powitalnego łyku alkoholu. Lepiej, żeby sam Drew już nic dzisiaj nie pił. I bez ognistej mężczyzna miał się potem czuć jak na silnym kacu. Specyfik, który mieli przygotować miał mu nieźle namieszać - w żołądku i w głowie. Dodatek procentów raczej nie był więc wskazany, nawet w niewielkich ilościach.
- Myślę, że się domyślisz. On wie, że je zdobyłeś. - wyjaśnił w końcu krótko cel swojej wizyty. Mówiąc to, podwinął rękaw swojej szaty. Znak, który zdobił jego ramię, był runiście dobrze znany i miał dziś zagościć także na skórze Drew - o ile ten dokona finalnego poświęcenia. Nie wątpił, że tak właśnie miało się stać. Od dnia rytuału życie, magia i przyszłość Burke'a była związana z Czarnym Panem. Przysięgał mu wtedy lojalność, wierność, oddanie. Łączący ich cel stanął ponad wszystkimi innymi wartościami w życiu Craiga - ponad krwią, rodziną, interesami. Po zakończeniu rytuału nie było już odwrotu, nie było możliwości zakończenia służby. W przyszłości majaczyło jedynie widmo chwały - albo dość okrutnej śmierci. A od dzisiaj cały ten ciężar miał spaść również na barki Drew. Dzisiaj kończyła się jego wolność. W zamian za to, otrzymać miał prawdziwie niesamowity, mroczny dar.
- Poprowadzę cię przez rytuał - poinformował mężczyznę Craig, opuszczając ponownie rękaw szaty. - Przynieś wszystko. Będzie też potrzebny kociołek.
Czy Drew był na to gotowy czy nie, to się miało stać dzisiaj. Rozkaz Czarnego Pana był jasny, w tym momencie już nie było odwrotu. Decydując się za zebranie krwi czarodzieja i jednorożca oraz głowy mugola, Macnair złożył deklarację, której już w tym momencie nie dało się cofnąć. Dlatego Burke z pewną ciekawością obserwował reakcję swojego towarzysza. Gdy przez ten proces przechodziła pierwsza siódemka, wszyscy byli zupełnie nieświadomi tego, co ich czeka. Wiedza o rytuale była pilnie strzeżona. Dziś jednak miał ten sekret poznać - jeden z bardzo licznych, którymi podzielił się z nim Czarny Pan.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Zdecydowanie. Londyn rozkwitnie, podniesie się ze zgliszczy, którą pozostawiła za sobą czystka.- zgodził się z Burke skinieniem głowy. Podzielał jego zdanie - stolica miała w końcu stać się częścią tylko i wyłącznie magicznej społeczności, która wyrastała ponad mugolskie plugastwo. Zniszczenia pozostawały jedynie zniszczeniami, elementami jakie w łatwy sposób można było naprawić, by na ulicach zagościło pożądane poczucie bezpieczeństwa przez czarodziejów o „klarownych” korzeniach. Nie wyobrażał sobie, aby ponownie błękitna krew mogła rozstać przelana, a przede wszystkim tych, którzy przyczynili się do nowej ery. Nieustannie dochodziły go słuchy o nocnych eskapadach wiążących się z kolejnymi, brutalnymi walkami, jednakże uważał, iż póki emocje nie opadną, a duch wroga na dobre nie zostanie zniszczony to takowe będą się powtarzać. Zakon Feniksa nie spał, członkowie wiedzeni abstrakcyjną ideą wciąż zagrzewali do boju i siłą próbowali zakłócić spokój, lecz liczył, że i ta wojna wkrótce zakończy się, a oni zapłacą za swe liczne przestępstwa. Pozostaną tylko mętnym wspomnieniem, paskudnymi zbrodniarzami na kartkach historii i Rycerze Walpurgii mieli tego osobiście dopilnować.
Na słowa towarzysza zatrzymał się dłoń na butelce, lecz nie uniósł jej – trwał moment w lekkiej konsternacji, zapewne spowodowanej wspomnieniem Czarnego Pana, najpotężniejszego z czarodziejów. On wie, że je zdobyłeś – słowa te odbiły się w jego głowie echem i w tej samej chwili ironiczny uśmiech zmył się z twarzy. Poczuł wypełniającą go dumę, choć nie miała ona nic wspólnego z satysfakcją, albowiem nie na takowej mu zależało. Nie pragnął wkraść się w łaski Lorda Voldemorta, lecz służyć mu i nieustannie dowodzić swej lojalności. Wiele mu zawdzięczał, wiele dzięki niemu nauczył się i zrozumiał, a tego nie „dał” mu nikt wcześniej. Okłamywałby sam siebie, gdyby nie przyznał, iż bał się jego gniewu, bał się zawodu i niespełnienia oczekiwań, jednakże w tym wszystkim przodował szacunek oraz świadomość odnośnie jego niesamowitych umiejętności.
Szatyn skinął wolno głową i dopiero wtem odwrócił się do swego kompana. Zaraz po tym jak posłał mu krótkie spojrzenie udał się po kociołek oraz „rzeczy”, które przyszło mu w ostatnim czasie zdobyć. Nie zadawał pytań, właściwie nie odzywał się wcale będąc ciekaw, jak to wszystko miało potoczyć się dalej. Nigdy nie był świadkiem podobnych rytuałów, nie mógł nawet o takowych usłyszeć z opowieści osób trzecich, dlatego gdy tylko ustawił wszystko na drewnianym blacie ponownie wbił spojrzenie w Craiga. -Gotowe.- odparł czując wzmagającą się w nim ekscytację. Niegdyś wolny duch, kompletny indywidualista miał dziś stać się częścią czegoś większego, znacznie potężniejszego niżeli wszystko inne. Nie obawiał się, a tym bardziej nie wahał. Widok mrocznego znaku tylko upewniło go w przekonaniu, iż droga, którą obrał, była dla niego tą jak najbardziej właściwą.
Na słowa towarzysza zatrzymał się dłoń na butelce, lecz nie uniósł jej – trwał moment w lekkiej konsternacji, zapewne spowodowanej wspomnieniem Czarnego Pana, najpotężniejszego z czarodziejów. On wie, że je zdobyłeś – słowa te odbiły się w jego głowie echem i w tej samej chwili ironiczny uśmiech zmył się z twarzy. Poczuł wypełniającą go dumę, choć nie miała ona nic wspólnego z satysfakcją, albowiem nie na takowej mu zależało. Nie pragnął wkraść się w łaski Lorda Voldemorta, lecz służyć mu i nieustannie dowodzić swej lojalności. Wiele mu zawdzięczał, wiele dzięki niemu nauczył się i zrozumiał, a tego nie „dał” mu nikt wcześniej. Okłamywałby sam siebie, gdyby nie przyznał, iż bał się jego gniewu, bał się zawodu i niespełnienia oczekiwań, jednakże w tym wszystkim przodował szacunek oraz świadomość odnośnie jego niesamowitych umiejętności.
Szatyn skinął wolno głową i dopiero wtem odwrócił się do swego kompana. Zaraz po tym jak posłał mu krótkie spojrzenie udał się po kociołek oraz „rzeczy”, które przyszło mu w ostatnim czasie zdobyć. Nie zadawał pytań, właściwie nie odzywał się wcale będąc ciekaw, jak to wszystko miało potoczyć się dalej. Nigdy nie był świadkiem podobnych rytuałów, nie mógł nawet o takowych usłyszeć z opowieści osób trzecich, dlatego gdy tylko ustawił wszystko na drewnianym blacie ponownie wbił spojrzenie w Craiga. -Gotowe.- odparł czując wzmagającą się w nim ekscytację. Niegdyś wolny duch, kompletny indywidualista miał dziś stać się częścią czegoś większego, znacznie potężniejszego niżeli wszystko inne. Nie obawiał się, a tym bardziej nie wahał. Widok mrocznego znaku tylko upewniło go w przekonaniu, iż droga, którą obrał, była dla niego tą jak najbardziej właściwą.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Ich wszystkich łączyły te same pragnienia - służenie najpotężniejszemu czarnoksiężnikowi spośród żywych, ofiarowanie mu siebie oraz swojej pomocy w oczyszczeniu świata z plugastwa. Nikt nie robił tego dla zaszczytu. Ich wszystkich połączył wspólny cel. Byli różnorodną masą, każdy z nich inny - każdy z nich odnajdywał się jednak świetnie w Jego szeregach. Drew nie miał się więc czego obawiać. Odnajdzie tu swoje miejsce, jeśli tylko będzie tego pragnął.
Gdy oczom śmierciożercy ukazały się elementy potrzebne do rytuału, które zaprezentował mu Drew, Burke mimowolnie na jedną chwilę ponownie cofnął się do własnych wspomnień. Wspomnień z dnia, gdy przechodził przez podobny proces. Każdy z tych składników wymagał dokonania zbrodni. Dziś dostrzegał w zdobyciu czaszki mugola niejaką poezję - urżnięcie głowy bezbronnej, plugawej szlamie było proste. Tak samo jak proste było bezmyślne sianie zniszczenia. Dużo trudniej było zrobić z tego coś pięknego, coś użytecznego. Proces, który Craig miał zaraz zaprezentować Drew był skomplikowany, ale takie samo było przecież uzdrowienie, odbudowanie ich społeczności. Wymagało to sporego nakładu pracy, ale efekt... miał być piorunujący.
Podszedł bliżej do biurka, na którym znalazły się wszystkie przedmioty. Fiolki ostrożnie odstawił na bok, chwilowo to nie one były najważniejsze. W pierwszej kolejności skupił się właśnie na czaszce, przysuwając ją bliżej.
- Na pewno widziałeś nasze twarze - zaczął, nie tłumacząc dokładnie, co ma na myśli. Zamiast tego wyciągnął z wewnętrznej kieszeni szaty swoją śmierciożerczą maskę. Kość, transmutowana magią, wyglądała bardziej jak wypolerowany metal, jasnoszary, zdobiony obficie w okolicach czoła, policzków i brody. Nie była to jego pierwsza, oryginalna maska. Ta padła łupem aurorów, gdy pochwycili go i zamknęli w Azkabanie. Wyglądała jednak bardzo podobnie do oryginału. To w końcu była jego twarz. Burke założył ją teraz, przez co Drew mógł widzieć tylko jego oczy. - Decyzją Czarnego Pana, każdy z jego sług potrzebuje nowej tożsamości. - wyjaśnił mu. Gdy je nosili, nie było podziału na szlachciców i uliczników, liczyły się nie posiadane dobra, pieniądze, nazwisko. W służbie Czarnego pana byli równi, a jedyne, co ich definiowało, to własne porażki i sukcesy, a także to, jak żarliwie wykonywali Jego wolę.
- Obserwuj i słuchaj uważnie - każdy śmierciożerca sam tworzył własną maskę, musiał jednak zrozumieć jak to się dzieje. Poza tym, któregoś razu być może to Drew będzie inicjował kolejnego rycerza, wprowadzał go w ich szeregi. Musiał dokładnie zapamiętać cały rytuał - aby móc powtórzyć ruchy Craiga dziś i w przyszłości.
Gdy Burke wypowiedział inkantację i stuknął końcem różdżki w czaszkę, ta pękła na pół, oddzielając przód od tyłu. Ta druga część nie była potrzebna, niemal z miejsca rozsypała się w proch. Najważniejszy był przód - kość, niczym płótno, czekała na to, aby nadać jej odpowiedniego kształtu, wzoru, koloru. Tożsamości. Zerkając na towarzysza, czy ten na pewno poświęca mu pełnię uwagi, Craig pokazał mu, jak winien poprowadzić własną różdżkę, by nadać masce odpowiedniej formy. Nie było dwóch takich samych. Każda stanowiła odzwierciedlenie osoby, która ją stworzyła. - Stwórz swoją twarz. - polecił, odsuwając się dwa kroki.
Gdy oczom śmierciożercy ukazały się elementy potrzebne do rytuału, które zaprezentował mu Drew, Burke mimowolnie na jedną chwilę ponownie cofnął się do własnych wspomnień. Wspomnień z dnia, gdy przechodził przez podobny proces. Każdy z tych składników wymagał dokonania zbrodni. Dziś dostrzegał w zdobyciu czaszki mugola niejaką poezję - urżnięcie głowy bezbronnej, plugawej szlamie było proste. Tak samo jak proste było bezmyślne sianie zniszczenia. Dużo trudniej było zrobić z tego coś pięknego, coś użytecznego. Proces, który Craig miał zaraz zaprezentować Drew był skomplikowany, ale takie samo było przecież uzdrowienie, odbudowanie ich społeczności. Wymagało to sporego nakładu pracy, ale efekt... miał być piorunujący.
Podszedł bliżej do biurka, na którym znalazły się wszystkie przedmioty. Fiolki ostrożnie odstawił na bok, chwilowo to nie one były najważniejsze. W pierwszej kolejności skupił się właśnie na czaszce, przysuwając ją bliżej.
- Na pewno widziałeś nasze twarze - zaczął, nie tłumacząc dokładnie, co ma na myśli. Zamiast tego wyciągnął z wewnętrznej kieszeni szaty swoją śmierciożerczą maskę. Kość, transmutowana magią, wyglądała bardziej jak wypolerowany metal, jasnoszary, zdobiony obficie w okolicach czoła, policzków i brody. Nie była to jego pierwsza, oryginalna maska. Ta padła łupem aurorów, gdy pochwycili go i zamknęli w Azkabanie. Wyglądała jednak bardzo podobnie do oryginału. To w końcu była jego twarz. Burke założył ją teraz, przez co Drew mógł widzieć tylko jego oczy. - Decyzją Czarnego Pana, każdy z jego sług potrzebuje nowej tożsamości. - wyjaśnił mu. Gdy je nosili, nie było podziału na szlachciców i uliczników, liczyły się nie posiadane dobra, pieniądze, nazwisko. W służbie Czarnego pana byli równi, a jedyne, co ich definiowało, to własne porażki i sukcesy, a także to, jak żarliwie wykonywali Jego wolę.
- Obserwuj i słuchaj uważnie - każdy śmierciożerca sam tworzył własną maskę, musiał jednak zrozumieć jak to się dzieje. Poza tym, któregoś razu być może to Drew będzie inicjował kolejnego rycerza, wprowadzał go w ich szeregi. Musiał dokładnie zapamiętać cały rytuał - aby móc powtórzyć ruchy Craiga dziś i w przyszłości.
Gdy Burke wypowiedział inkantację i stuknął końcem różdżki w czaszkę, ta pękła na pół, oddzielając przód od tyłu. Ta druga część nie była potrzebna, niemal z miejsca rozsypała się w proch. Najważniejszy był przód - kość, niczym płótno, czekała na to, aby nadać jej odpowiedniego kształtu, wzoru, koloru. Tożsamości. Zerkając na towarzysza, czy ten na pewno poświęca mu pełnię uwagi, Craig pokazał mu, jak winien poprowadzić własną różdżkę, by nadać masce odpowiedniej formy. Nie było dwóch takich samych. Każda stanowiła odzwierciedlenie osoby, która ją stworzyła. - Stwórz swoją twarz. - polecił, odsuwając się dwa kroki.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uważnie przyglądał się Craigowi, gdy ten powędrował wzrokiem na zdobyte przez szatyna elementy – zapewne – czarnomagicznego rytuału. Od wielu lat poszukiwania i finalny handel artefaktami były jego pracą, a przede wszystkim pasją. Widział już w swoim życiu naprawdę dziesiątki wyjątkowych przedmiotów, jednakże to właśnie te, które znajdowały się na drewnianym blacie, miały dla niego największą wartość. Zdobycie ich nie było dla niego łapczywym wyzwaniem, czy swego rodzaju rywalizacją, a celem będącym świadectwem bezwzględnej lojalności. Macnair był pewien swej decyzji jak niczego innego; nadszedł czas oczyszczenia, Londyn miał w końcu stać się ich i tylko ich domem.
Towarzysz milczał, a szatyn nie zamierzał przerywać ów ciszy. Szanował hierarchię, rozumiał ją, albowiem w końcu wykonywał wszelkie polecenia Śmierciożerców – najbliższych popleczników Czarnego Pana. Byli ważniejsi od Rycerzy Walpurgii, to oni wiedli prym, byli wojennymi dowódcami i niejednokrotnie ryzykowali swe życie w imię lepszej przyszłości, wyższego celu. Drew nigdy nie pozwoliłby sobie wyjść przed szereg, powiedzieć czegoś co mogłoby w jakikolwiek sposób urazić wyższego rangą. Wbrew pozorom, wbrew temu jakie krążyły o nim opinie, potrafił się przystosować, odnaleźć swe właściwie miejsce i docenić nowe możliwości. Nie był łakomy, nie dzierżył w sobie konieczności czucia się potrzebnym, a niestety wiedział, iż niektórzy byli ów pragnieniami zaślepieni.
W chwili, gdy Burke wspomniał o twarzach Macnair od razu zrozumiał, co miał na myśli. Niejednokrotnie już przyszło mu widzieć, jak walczyli skrywając za nimi swe prawdziwe oblicze, lecz tak naprawdę nie miał pojęcia skąd takowe znalazły się w ich posiadaniu. Otrzymali je od Czarnego Pana? Nie wiedział, właściwie nigdy nawet się nad tym nie zastanawiał, albowiem nie był godzien posiąść ów tajemnicy.
Skinąwszy głową twierdząco zerknął kątem oka na przesuwane przez niego fiolki, a następnie dłoń wędrującą do kieszeni czarnej szaty, z której wyjął wspomnianą maskę. Gdy ta znalazła się na twarzy Śmierciożercy, szatyn mógł dostrzec jedynie znajome, ciemne tęczówki oraz liczne zdobienia wzbudzające nie tylko podziw, ale i swego rodzaju grozę.
Wyprostował się znacznie na kolejne słowa. Narastające napięcie dawało o sobie znać, a wypełniająca duma wręcz buzować w ciele szatyna. Bycie Jego sługą stanowiło najwyższe wyróżnienie i wtem już wiedział, że zrobi wszystko, aby Go nie zwieść.
Zgodnie z poleceniem zwrócił swój wzrok na różdżkę Craiga, która zaraz po wypuszczeniu ze swego krańca magicznej wiązki rozłupała czaszkę na dwie części. Tylna skruszała właściwie od razu, a zatem nie była im do niczego potrzebna. Czyżby to właśnie z przedniej szatyn miał zaraz wykreować swą nową tożsamość? Nowe oblicze niosące chwałę i wypełniające wolę Czarnego Pana? Z pełną uwagą obserwował jak Śmierciożerca wodził ręką wzdłuż kości, a także słuchał jakie towarzyszyły temu inkantacje. Instruował go, dawał jasne polecenia, które za moment Macnair miał powtórzyć, lecz już w konkretnym celu.
Sięgnąwszy po wężowe drewno zacisnął je nieco mocniej w dłoni. Ono współgrało z nim, było przedłużeniem jego palców, bronią i najwierniejszym towarzyszem. Wolnym ruchem przysunął kraniec do górnej części czaszki i zgodnie z instrukcjami Burke zaczął przemieszczać drewno wymawiając przy tym odpowiednią inkantację. Wiązka magii wpierw rozświetliła białą kość, która po chwili zaczęła stopniowo, od samego środka, zalewać się stalowym kolorem pokrywając wszelkie bruzdy. Kreujący się nos poprzedziły mocno uwidaczniające się kości policzkowe i szeroka żuchwa ścinająca twarz w ostry trójkąt. Ponad podbródkiem nie było już śladu zębów, wygładzona część zwęziła się powodując, że policzki sprawiały wrażenie znacznie bardziej zapadniętych. Na jej powierzchni pokazały się pierwsze, pionowe oraz praktycznie niewidoczne linie, po czym momentalnie rozeszły się tworząc rząd sześciu wąskich szczelin. Dookoła nich ukazały się pierwsze rysy i zaczęły wolno oplatać każdą wypukłość – niczym blizny, których niezliczenie wiele było na ciele Macnaira. Wędrowały ku górze, ponad puste oczodoły, aż po sam szczyt wysokiego czoła. Poruszywszy dłonią dostrzegł, że kolor maski znacznie pociemniał nabierając antracytowego odcienia, a wszelkie wgłębienie objęła ramionami nieprzenikniona czerń.
Wypuścił wolno powietrze z ust, gdy zakończył wypowiadanie inkantacji. Nie odsunął się od utworzonej maski, ale też nie chwycił jej między palce. Oczekiwał dalszych instrukcji i wiedział, że wkrótce takowe padną.
Towarzysz milczał, a szatyn nie zamierzał przerywać ów ciszy. Szanował hierarchię, rozumiał ją, albowiem w końcu wykonywał wszelkie polecenia Śmierciożerców – najbliższych popleczników Czarnego Pana. Byli ważniejsi od Rycerzy Walpurgii, to oni wiedli prym, byli wojennymi dowódcami i niejednokrotnie ryzykowali swe życie w imię lepszej przyszłości, wyższego celu. Drew nigdy nie pozwoliłby sobie wyjść przed szereg, powiedzieć czegoś co mogłoby w jakikolwiek sposób urazić wyższego rangą. Wbrew pozorom, wbrew temu jakie krążyły o nim opinie, potrafił się przystosować, odnaleźć swe właściwie miejsce i docenić nowe możliwości. Nie był łakomy, nie dzierżył w sobie konieczności czucia się potrzebnym, a niestety wiedział, iż niektórzy byli ów pragnieniami zaślepieni.
W chwili, gdy Burke wspomniał o twarzach Macnair od razu zrozumiał, co miał na myśli. Niejednokrotnie już przyszło mu widzieć, jak walczyli skrywając za nimi swe prawdziwe oblicze, lecz tak naprawdę nie miał pojęcia skąd takowe znalazły się w ich posiadaniu. Otrzymali je od Czarnego Pana? Nie wiedział, właściwie nigdy nawet się nad tym nie zastanawiał, albowiem nie był godzien posiąść ów tajemnicy.
Skinąwszy głową twierdząco zerknął kątem oka na przesuwane przez niego fiolki, a następnie dłoń wędrującą do kieszeni czarnej szaty, z której wyjął wspomnianą maskę. Gdy ta znalazła się na twarzy Śmierciożercy, szatyn mógł dostrzec jedynie znajome, ciemne tęczówki oraz liczne zdobienia wzbudzające nie tylko podziw, ale i swego rodzaju grozę.
Wyprostował się znacznie na kolejne słowa. Narastające napięcie dawało o sobie znać, a wypełniająca duma wręcz buzować w ciele szatyna. Bycie Jego sługą stanowiło najwyższe wyróżnienie i wtem już wiedział, że zrobi wszystko, aby Go nie zwieść.
Zgodnie z poleceniem zwrócił swój wzrok na różdżkę Craiga, która zaraz po wypuszczeniu ze swego krańca magicznej wiązki rozłupała czaszkę na dwie części. Tylna skruszała właściwie od razu, a zatem nie była im do niczego potrzebna. Czyżby to właśnie z przedniej szatyn miał zaraz wykreować swą nową tożsamość? Nowe oblicze niosące chwałę i wypełniające wolę Czarnego Pana? Z pełną uwagą obserwował jak Śmierciożerca wodził ręką wzdłuż kości, a także słuchał jakie towarzyszyły temu inkantacje. Instruował go, dawał jasne polecenia, które za moment Macnair miał powtórzyć, lecz już w konkretnym celu.
Sięgnąwszy po wężowe drewno zacisnął je nieco mocniej w dłoni. Ono współgrało z nim, było przedłużeniem jego palców, bronią i najwierniejszym towarzyszem. Wolnym ruchem przysunął kraniec do górnej części czaszki i zgodnie z instrukcjami Burke zaczął przemieszczać drewno wymawiając przy tym odpowiednią inkantację. Wiązka magii wpierw rozświetliła białą kość, która po chwili zaczęła stopniowo, od samego środka, zalewać się stalowym kolorem pokrywając wszelkie bruzdy. Kreujący się nos poprzedziły mocno uwidaczniające się kości policzkowe i szeroka żuchwa ścinająca twarz w ostry trójkąt. Ponad podbródkiem nie było już śladu zębów, wygładzona część zwęziła się powodując, że policzki sprawiały wrażenie znacznie bardziej zapadniętych. Na jej powierzchni pokazały się pierwsze, pionowe oraz praktycznie niewidoczne linie, po czym momentalnie rozeszły się tworząc rząd sześciu wąskich szczelin. Dookoła nich ukazały się pierwsze rysy i zaczęły wolno oplatać każdą wypukłość – niczym blizny, których niezliczenie wiele było na ciele Macnaira. Wędrowały ku górze, ponad puste oczodoły, aż po sam szczyt wysokiego czoła. Poruszywszy dłonią dostrzegł, że kolor maski znacznie pociemniał nabierając antracytowego odcienia, a wszelkie wgłębienie objęła ramionami nieprzenikniona czerń.
Wypuścił wolno powietrze z ust, gdy zakończył wypowiadanie inkantacji. Nie odsunął się od utworzonej maski, ale też nie chwycił jej między palce. Oczekiwał dalszych instrukcji i wiedział, że wkrótce takowe padną.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
W całkowitej ciszy obserwował, jak Drew przejmuje inicjatywę i zabiera się za utworzenie własnej twarzy. To, co dziś stworzył, miało stać się jego nieodłączną częścią. Wizerunkiem, który ukaże światu, gdy będzie wykonywał wolę ich Pana, niósł ze sobą zarówno śmierć i zniszczenie, ale także odkupienie i pokój magicznego świata. Oczy, widoczne przez szpary w masce Burke'a lśniły lekko, jakby w pełnym napięcia oczekiwaniu. Bo choć niemal każdy element inicjacji powiązany był ze śmiercią i mroczną, okrutną magią, nie dało się ukryć, że sam proces miał w sobie coś właśnie z radosnego oczekiwania. Służba Jego osobie była najlepszym co mogła ich spotkać.
- Teraz pozostałe zdobycze - Craig cieszył się, że Drew nie skupiał się przesadnie na swojej nowej twarzy. Choć niewątpliwie był to bardzo istotny element jego nowej posługi, nie byli jeszcze nawet w połowie rytuału. Śmierciożęrca wyciągnął z jednej ze swoich licznych kieszeni bogato zdobiony flakon, a jego zawartość - czarna niczym najczarniejsza z nocy - bardzo prędko znalazła się w ustawionym na blacie kociołku. - To Eliksir Rozpaczy. - wyjaśnił, obserwując jak ciecz zaczyna cicho syczeć, dymić i bulgotać. Gdyby Burke miał w jakiś sposób opisać ten wywar, odpowiedziałby wprost, że w pierwszej kolejności przychodził mu na myśl kwas. Żrąca, ostro pachnąca, nieprzyjemna substancja, ostatnia rzecz, którą miałoby się ochotę wypić. Alchemia była dla Burke'a dziedziną zupełnie nieznaną - tym większą więc tajemnicą było to, w jaki sposób dokładnie działał Eliksir Rozpaczy. Nie trzeba było jednak posiadać wiedzy o jego dokładnych efektach, aby rozumieć na jak ogromne poświęcenie trzeba się było zdobyć, aby doprowadzić jego uwarzenie do końca. - Najpierw krew czarodzieja, potem jednorożca. Kropla po kropli - wytłumaczył śmierciożerca, wskazując Macnairowi odpowiednie fiolki. Dusza każdego z nich była już w tym momencie potępiona. Morderstwo czarodzieja plamiło duszę nieodwracalnie, choć dla ludzi ich pokroju nie była to rzecz nowa. Ale odebranie życia jednorożcowi było czynem tak mrocznym i złym, że krążyły wokół niego legendy. Była to jednak ofiara, na którą każdy z nich musiał się zdobyć.
Receptura eliksiru była przez nich pilnie strzeżona. Poprawne jego przygotowanie było piekielnie trudne, drobna pomyłka prawdopodobnie zakończyła by się śmiercią. Być może nawet gorzej, istniał bowiem los dużo gorszy od wylądowania w grobie. Dlatego tak ważne było, aby Drew postępował dokładnie wedle dyktowanych mu instrukcji.
Burke obserwował w ciszy, jak eliksir staje się z każdą chwilą coraz bliższy ukończeniu. Gdy ostatnia z kropli wylądowała w czarnej toni, Burke nieco krytycznie przyjrzał się zawartości kociołka. Skinął powoli głową. Jednym ruchem ręki przywołał jedną ze szklanek, które Drew uprzednio chciał napełnić alkoholem. Będzie potrzebna za chwilę. Póki co jednak... Wszystko było gotowe na Jego przybycie. Bo to właśnie obecność Czarnego Pana była w tym wszystkim najważniejsza. To On osobiście przyjmował przysięgę od każdego ze swoich sług. Burke wziął jeden głębszy wdech, gotów, by przywołać ich Pana. Posłał Macnairowi jeszcze jedno, uważne, krótkie spojrzenie. Odczekał chwilę, pragnąc uspokoić własne serce, bijące szybko w piersi. Po raz kolejny tego wieczora podciągnął rękaw, ukazując Mroczny Znak - dla jednych symbol mordu, zła i nienawiści, dla innych była to jednak nadzieja na zaprowadzenie porządku w świecie, który od dawna trawiło zepsucie. Czerń bardzo wyraźnie kontrastowała z bladością skóry szlachcica. A gdy koniec różdżki dotknął podobizny węża wypełzającego spomiędzy szczęk czaszki, w tym samym momencie Burke poczuł jak znak pulsuje, pęcznieje, wypełnia się mroczną mocą. Teraz mogli już tylko czekać - czekać, aż ich Pan odpowie na wezwanie.
- Teraz pozostałe zdobycze - Craig cieszył się, że Drew nie skupiał się przesadnie na swojej nowej twarzy. Choć niewątpliwie był to bardzo istotny element jego nowej posługi, nie byli jeszcze nawet w połowie rytuału. Śmierciożęrca wyciągnął z jednej ze swoich licznych kieszeni bogato zdobiony flakon, a jego zawartość - czarna niczym najczarniejsza z nocy - bardzo prędko znalazła się w ustawionym na blacie kociołku. - To Eliksir Rozpaczy. - wyjaśnił, obserwując jak ciecz zaczyna cicho syczeć, dymić i bulgotać. Gdyby Burke miał w jakiś sposób opisać ten wywar, odpowiedziałby wprost, że w pierwszej kolejności przychodził mu na myśl kwas. Żrąca, ostro pachnąca, nieprzyjemna substancja, ostatnia rzecz, którą miałoby się ochotę wypić. Alchemia była dla Burke'a dziedziną zupełnie nieznaną - tym większą więc tajemnicą było to, w jaki sposób dokładnie działał Eliksir Rozpaczy. Nie trzeba było jednak posiadać wiedzy o jego dokładnych efektach, aby rozumieć na jak ogromne poświęcenie trzeba się było zdobyć, aby doprowadzić jego uwarzenie do końca. - Najpierw krew czarodzieja, potem jednorożca. Kropla po kropli - wytłumaczył śmierciożerca, wskazując Macnairowi odpowiednie fiolki. Dusza każdego z nich była już w tym momencie potępiona. Morderstwo czarodzieja plamiło duszę nieodwracalnie, choć dla ludzi ich pokroju nie była to rzecz nowa. Ale odebranie życia jednorożcowi było czynem tak mrocznym i złym, że krążyły wokół niego legendy. Była to jednak ofiara, na którą każdy z nich musiał się zdobyć.
Receptura eliksiru była przez nich pilnie strzeżona. Poprawne jego przygotowanie było piekielnie trudne, drobna pomyłka prawdopodobnie zakończyła by się śmiercią. Być może nawet gorzej, istniał bowiem los dużo gorszy od wylądowania w grobie. Dlatego tak ważne było, aby Drew postępował dokładnie wedle dyktowanych mu instrukcji.
Burke obserwował w ciszy, jak eliksir staje się z każdą chwilą coraz bliższy ukończeniu. Gdy ostatnia z kropli wylądowała w czarnej toni, Burke nieco krytycznie przyjrzał się zawartości kociołka. Skinął powoli głową. Jednym ruchem ręki przywołał jedną ze szklanek, które Drew uprzednio chciał napełnić alkoholem. Będzie potrzebna za chwilę. Póki co jednak... Wszystko było gotowe na Jego przybycie. Bo to właśnie obecność Czarnego Pana była w tym wszystkim najważniejsza. To On osobiście przyjmował przysięgę od każdego ze swoich sług. Burke wziął jeden głębszy wdech, gotów, by przywołać ich Pana. Posłał Macnairowi jeszcze jedno, uważne, krótkie spojrzenie. Odczekał chwilę, pragnąc uspokoić własne serce, bijące szybko w piersi. Po raz kolejny tego wieczora podciągnął rękaw, ukazując Mroczny Znak - dla jednych symbol mordu, zła i nienawiści, dla innych była to jednak nadzieja na zaprowadzenie porządku w świecie, który od dawna trawiło zepsucie. Czerń bardzo wyraźnie kontrastowała z bladością skóry szlachcica. A gdy koniec różdżki dotknął podobizny węża wypełzającego spomiędzy szczęk czaszki, w tym samym momencie Burke poczuł jak znak pulsuje, pęcznieje, wypełnia się mroczną mocą. Teraz mogli już tylko czekać - czekać, aż ich Pan odpowie na wezwanie.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie był przekonany jak długo zajęło mu stworzenie nowego wizerunku, albowiem był w pełni skupiony na swym zadaniu i chciał go wykonać nie tylko jak najlepiej, ale przede wszystkim zgodnie z własnym wyobrażeniem. Doskonale wiedział, że ów przedmiot nie był tylko zwykłą „maską”, ale jego odzwierciedleniem, tożsamością, swego rodzaju wyróżnieniem i dumą, a przede wszystkim niemą obietnicą bezgranicznej lojalności oraz oddania sprawie. Gdy na nią spoglądał nabierał pewności, że jego wyobrażenie idealnie przeniosło się na mugolską czaszkę i stworzyło z niej coś większego, jak tylko dowód śmierci ów nędznego człowieka.
Przeniósł wzrok na lorda Burke i skinął nieznacznie głową przekazując mu resztę swych zdobyczy – krew jednorożca i czarodzieja. Zabicie zwierzęcia kosztowało go zdecydowanie najwięcej nie tylko pod kątem trudności zadania, ale i całej otoczki oraz legendy, która wobec podobnego czynu krążyła. Czyżby miała swoje przełożenie na rzeczywistość? Mógł to analizować, lecz właściwie nie bardzo o to dbał – jeśli Czarny Pan wymagał ów krwi, takową zamierzał mu dostarczyć bez względu na własne odczucia i emocje.
Wędrując wzrokiem w kierunku wyciągniętego przez towarzysza eliksiru zmrużył oczy. Rozścielająca się czerń zadziwiała, nigdy nie przyszło widzieć mu podobnej, przez którą prawdopodobnie nie mógł przeniknąć żaden ocień. Był laikiem w ów dziedzinie, jednakże czuł, iż nawet dla wybitnych alchemików stanowiło to ogromne wyzwanie, wymagające nie tylko pełnego skupienia, ale i wybitnych umiejętności. Ostry zapach zmusił go do lekkiego odsunięcia twarzy – z pewnością ostatnie co by przyszło mu na myśl to wypić zawartość zdobionego flakonu, ale domyślał się, że był przygotowany właśnie dla niego. Nie zadawał zbędnych pytań, nie było sensu wówczas zagłębiać się w tajniki specjału, albowiem nie było to celem wizyty Craiga. Jak wielką nonszalancją wykazałby się, gdyby tylko próbował rozłożyć informacje o eliksirze na części pierwsze?
Kropla, po kropli.
Chwyciwszy wpierw fiolkę wypełnioną czarodziejskim płynem życia odkorkował ją, a następnie wolnym ruchem przechylił nad buzującym kociołkiem. Zapach nie przestawał drażnić jego nozdrzy, lecz starał się to ignorować i w pełni skupić na – względnie prostym – zdaniu. Spostrzegając, że szkło zostało opróżnione uczynił podobnie z kolejnym pragnąc uniknąć pośpiechu i jakiekolwiek innego błędu. Zdawał sobie sprawę, iż wszystko musiało być niezmiernie dokładne, zgodne z wyżej ustalonym planem.
Eliksir zaczął intensywniej buzować, gdy ostania kropla krwi magicznego zwierzęcia znalazła się w jego wnętrzu. Macnair miał wrażenie, że czerń pochłania ją swymi mackami i wciąga w sam środek momentalnie barwiąc brunatny kolor. Woń stała się intensywniejsza, jakoby ciecz wzmogła się na swej niebezpiecznej sile, wręcz trującej i toksycznej. Miał do czynienia z truciznami, lecz nigdy wcześniej nie przyszło mu spotkać czegoś podobnego.
Przyciągnięcie szklanki tylko potwierdziło jego obawy, lecz mimo ich był na to gotów.
Zerknąwszy na poczynania Craiga uniósł nieznacznie – choć mimowolnie – brwi na widok mrocznego znaku, albowiem zawsze budziło w nim to podziw, szacunek i niesamowite uznanie. Gdy szlachcic tylko dotknął go krańcem różdżki szatyn poczuł, jak jego serce przyspieszyło swego rytmu przyprawiając o wzmożony oddech i lekkie drżenie dłoni. Przypuszczał co właśnie miało nastąpić, lecz nie wyraził swych przemyśleń głośno. Oczekiwał, podobnie jak towarzysz.
Przeniósł wzrok na lorda Burke i skinął nieznacznie głową przekazując mu resztę swych zdobyczy – krew jednorożca i czarodzieja. Zabicie zwierzęcia kosztowało go zdecydowanie najwięcej nie tylko pod kątem trudności zadania, ale i całej otoczki oraz legendy, która wobec podobnego czynu krążyła. Czyżby miała swoje przełożenie na rzeczywistość? Mógł to analizować, lecz właściwie nie bardzo o to dbał – jeśli Czarny Pan wymagał ów krwi, takową zamierzał mu dostarczyć bez względu na własne odczucia i emocje.
Wędrując wzrokiem w kierunku wyciągniętego przez towarzysza eliksiru zmrużył oczy. Rozścielająca się czerń zadziwiała, nigdy nie przyszło widzieć mu podobnej, przez którą prawdopodobnie nie mógł przeniknąć żaden ocień. Był laikiem w ów dziedzinie, jednakże czuł, iż nawet dla wybitnych alchemików stanowiło to ogromne wyzwanie, wymagające nie tylko pełnego skupienia, ale i wybitnych umiejętności. Ostry zapach zmusił go do lekkiego odsunięcia twarzy – z pewnością ostatnie co by przyszło mu na myśl to wypić zawartość zdobionego flakonu, ale domyślał się, że był przygotowany właśnie dla niego. Nie zadawał zbędnych pytań, nie było sensu wówczas zagłębiać się w tajniki specjału, albowiem nie było to celem wizyty Craiga. Jak wielką nonszalancją wykazałby się, gdyby tylko próbował rozłożyć informacje o eliksirze na części pierwsze?
Kropla, po kropli.
Chwyciwszy wpierw fiolkę wypełnioną czarodziejskim płynem życia odkorkował ją, a następnie wolnym ruchem przechylił nad buzującym kociołkiem. Zapach nie przestawał drażnić jego nozdrzy, lecz starał się to ignorować i w pełni skupić na – względnie prostym – zdaniu. Spostrzegając, że szkło zostało opróżnione uczynił podobnie z kolejnym pragnąc uniknąć pośpiechu i jakiekolwiek innego błędu. Zdawał sobie sprawę, iż wszystko musiało być niezmiernie dokładne, zgodne z wyżej ustalonym planem.
Eliksir zaczął intensywniej buzować, gdy ostania kropla krwi magicznego zwierzęcia znalazła się w jego wnętrzu. Macnair miał wrażenie, że czerń pochłania ją swymi mackami i wciąga w sam środek momentalnie barwiąc brunatny kolor. Woń stała się intensywniejsza, jakoby ciecz wzmogła się na swej niebezpiecznej sile, wręcz trującej i toksycznej. Miał do czynienia z truciznami, lecz nigdy wcześniej nie przyszło mu spotkać czegoś podobnego.
Przyciągnięcie szklanki tylko potwierdziło jego obawy, lecz mimo ich był na to gotów.
Zerknąwszy na poczynania Craiga uniósł nieznacznie – choć mimowolnie – brwi na widok mrocznego znaku, albowiem zawsze budziło w nim to podziw, szacunek i niesamowite uznanie. Gdy szlachcic tylko dotknął go krańcem różdżki szatyn poczuł, jak jego serce przyspieszyło swego rytmu przyprawiając o wzmożony oddech i lekkie drżenie dłoni. Przypuszczał co właśnie miało nastąpić, lecz nie wyraził swych przemyśleń głośno. Oczekiwał, podobnie jak towarzysz.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Czarny Pan odpowiedział na prośbę.
Czarny dym zawirował przed nimi, a z niego wyłonił się On, w tak samo czarnej szacie, z niemalże trupio bladą twarzą, której wyraz, złowieszczy i przerażający, nie zdradzał jeszcze niczego. Jego oczy były zimne jak lód, a wzrok przeszywający na wskroś. Spoczął on na rekwizytach niezbędnych do dokonania rytuału, a później prześlizgnął się na swoich sługów, skinając głową Craigowi w wyrazie niemego powitania i wymownego zadowolenia. Zbliżył się w końcu do drugiego sługi, tego, który wykazał się i stanął, gotów, by związać swoje życie na zawsze ze swoim Panem.
— Drew — zwrócił się ku niemu, spoglądając na jego maskę. Obejrzał ją w całkowitej ciszy, nie wyrażając przy tym niczego, a następnie ściągnął swoim chłodnym, przenikliwym spojrzeniem piwne piwno-zielone tęczówki Rycerza. Wtedy też Macnair poczuł jego siłę i jego wielkość. Moc, która z niego biła była plugawa i tak wielka, że czarnoksiężnik nie był w stanie porównać jej z niczym i nikim ze swojego życia. Ból przyszedł nagle. Przeszył czaszkę, wypełnił ją i zaczął pulsować niemiłosiernie. Drażnił zakończenia nerwowe, otępiał, paraliżował. Czarny Pan przeczesywał wszystkie jego wspomnienia, poznał wszystkie jego sekrety i tajemnice, nawet te, które usilnie próbował przed nim ukryć. Nawet te, których sam nie był świadom. Został obdarty ze wszystkich masek, kłamstw, póz. Był wewnętrznie nagi i bezbronny, cały w rękach Lorda Voldemorta. Ból ustępował jednak, a przed oczami Drew mógł ujrzeć własną dłoń, którą zdobił wyjątkowy sygnet, przepełniony równie wyjątkową magią, która miała go chronić. Artefakt — niezwykły, legendarny i należący wyłącznie do zaklinacza. Ten widok miał stać się obietnicą złożoną przez Czarnego Pana swojemu słudze, a ten wiedział, że się ziści.
— Sprowadziłeś na swoją duszę przekleństwo, bym stanął tu przed tobą. — Pozbawił życia niewinną ofiarę, jednorożca, dobrowolnie stając się ofiarą wiecznej klątwy. — Teraz musisz oddać ją mnie. Całą.— Wyciągnął w jego kierunku sękatą dłoń i nie odrywając od niego oczu, powiedział: — Burke, zostaniesz gwarantem. Podyktuj słowa przysięgi.
Czarny dym zawirował przed nimi, a z niego wyłonił się On, w tak samo czarnej szacie, z niemalże trupio bladą twarzą, której wyraz, złowieszczy i przerażający, nie zdradzał jeszcze niczego. Jego oczy były zimne jak lód, a wzrok przeszywający na wskroś. Spoczął on na rekwizytach niezbędnych do dokonania rytuału, a później prześlizgnął się na swoich sługów, skinając głową Craigowi w wyrazie niemego powitania i wymownego zadowolenia. Zbliżył się w końcu do drugiego sługi, tego, który wykazał się i stanął, gotów, by związać swoje życie na zawsze ze swoim Panem.
— Drew — zwrócił się ku niemu, spoglądając na jego maskę. Obejrzał ją w całkowitej ciszy, nie wyrażając przy tym niczego, a następnie ściągnął swoim chłodnym, przenikliwym spojrzeniem piwne piwno-zielone tęczówki Rycerza. Wtedy też Macnair poczuł jego siłę i jego wielkość. Moc, która z niego biła była plugawa i tak wielka, że czarnoksiężnik nie był w stanie porównać jej z niczym i nikim ze swojego życia. Ból przyszedł nagle. Przeszył czaszkę, wypełnił ją i zaczął pulsować niemiłosiernie. Drażnił zakończenia nerwowe, otępiał, paraliżował. Czarny Pan przeczesywał wszystkie jego wspomnienia, poznał wszystkie jego sekrety i tajemnice, nawet te, które usilnie próbował przed nim ukryć. Nawet te, których sam nie był świadom. Został obdarty ze wszystkich masek, kłamstw, póz. Był wewnętrznie nagi i bezbronny, cały w rękach Lorda Voldemorta. Ból ustępował jednak, a przed oczami Drew mógł ujrzeć własną dłoń, którą zdobił wyjątkowy sygnet, przepełniony równie wyjątkową magią, która miała go chronić. Artefakt — niezwykły, legendarny i należący wyłącznie do zaklinacza. Ten widok miał stać się obietnicą złożoną przez Czarnego Pana swojemu słudze, a ten wiedział, że się ziści.
— Sprowadziłeś na swoją duszę przekleństwo, bym stanął tu przed tobą. — Pozbawił życia niewinną ofiarę, jednorożca, dobrowolnie stając się ofiarą wiecznej klątwy. — Teraz musisz oddać ją mnie. Całą.— Wyciągnął w jego kierunku sękatą dłoń i nie odrywając od niego oczu, powiedział: — Burke, zostaniesz gwarantem. Podyktuj słowa przysięgi.
Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
Milczał - zarówno w momencie, gdy Drew ostrożnie odmierzał krople krwi, wlewane do eliksiru, jak i później, gdy trwali w oczekiwaniu. Atmosfera w całym pomieszczeniu zmieniła się niemal całkowicie - już samo oczekiwanie na Czarnego Pana sprawiało, że serce przyspieszało biegu. Jego obecność zawsze budziła podziw, szacunek, ale także pewien rodzaj obawy - pierwotnej, utkwionej głęboko w podświadomości, której nie dało się w żaden sposób wyzbyć. Obawy prze potęgą, którą dysponował i przed mrocznymi sekretami, które skrywał głęboko.
Gdy tylko w pomieszczeniu pojawiła się czarna mgła, Burke bez zawahania zgiął nisko kark w ukłonie. Jak zawsze, miał delikatne, acz nieodparte wrażenie, że temperatura w pomieszczeniu nagle spadła o kilka stopni - zupełnie tak jak to miało miejsce w przypadku pojawienia się złowieszczych dementorów.
- Mój panie - zwracając się do Niego z szacunkiem, postąpił dwa kroki do tyłu, robiąc Mu więcej miejsca. Nie powiedział także nic więcej - bo nic więcej nie trzeba było mówić. Czarny Pan wiedział, że wszystko było gotowe. Nie ośmieliliby się wezwać Go wcześniej, kazać mu czekać. Pozostała już tylko najważniejsza część Próby.
Śmierciożerca w ciszy obserwował poczynania Czarnego Pana, podchodząc bliżej dopiero wtedy, kiedy został wezwany. Sięgnął po swoją różdżkę, zerkając znacząco na Drew. Słowa, które Macnair miał wypowiedzieć, wyryte zostały w umyśle Craiga ponad rok temu. Nie mógł ich zapomnieć, bo były teraz jego częścią. Jak wszystko, co otrzymali od Czarnego Pana, były jednocześnie przekleństwem i błogosławieństwem. W tym momencie Drew naprawdę oddawał swoją duszę Jemu. - "Na krew moich przodków, na moje życie, na wszystko co mi drogie, zaklinam się, oddaje ci swoją duszę. Zrobię wszystko, czego zażądasz, a moją myślą nigdy nie wstrząśnie zwątpienie. Przybiorę nową twarz, jeśli będzie trzeba. Nigdy nie wykażę się słabością ani zawahaniem i stawię się na każde wezwanie. Wiem bowiem, że tylko tobie, książę Slytherinu, ostatni z rodu Gauntów, wężousty Czarny Panie, pragnę służyć."
Nadeszła ta chwila.
Gdy tylko w pomieszczeniu pojawiła się czarna mgła, Burke bez zawahania zgiął nisko kark w ukłonie. Jak zawsze, miał delikatne, acz nieodparte wrażenie, że temperatura w pomieszczeniu nagle spadła o kilka stopni - zupełnie tak jak to miało miejsce w przypadku pojawienia się złowieszczych dementorów.
- Mój panie - zwracając się do Niego z szacunkiem, postąpił dwa kroki do tyłu, robiąc Mu więcej miejsca. Nie powiedział także nic więcej - bo nic więcej nie trzeba było mówić. Czarny Pan wiedział, że wszystko było gotowe. Nie ośmieliliby się wezwać Go wcześniej, kazać mu czekać. Pozostała już tylko najważniejsza część Próby.
Śmierciożerca w ciszy obserwował poczynania Czarnego Pana, podchodząc bliżej dopiero wtedy, kiedy został wezwany. Sięgnął po swoją różdżkę, zerkając znacząco na Drew. Słowa, które Macnair miał wypowiedzieć, wyryte zostały w umyśle Craiga ponad rok temu. Nie mógł ich zapomnieć, bo były teraz jego częścią. Jak wszystko, co otrzymali od Czarnego Pana, były jednocześnie przekleństwem i błogosławieństwem. W tym momencie Drew naprawdę oddawał swoją duszę Jemu. - "Na krew moich przodków, na moje życie, na wszystko co mi drogie, zaklinam się, oddaje ci swoją duszę. Zrobię wszystko, czego zażądasz, a moją myślą nigdy nie wstrząśnie zwątpienie. Przybiorę nową twarz, jeśli będzie trzeba. Nigdy nie wykażę się słabością ani zawahaniem i stawię się na każde wezwanie. Wiem bowiem, że tylko tobie, książę Slytherinu, ostatni z rodu Gauntów, wężousty Czarny Panie, pragnę służyć."
Nadeszła ta chwila.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Milczenie oraz wyraz twarzy towarzysza, którą mimowolnie objął wzrokiem, jasno wskazywał, że czekali na kogoś – iż wkrótce miało nastąpić coś, czego nie był godzien doświadczyć. Oddychał nieco szybciej, jego twarz znacznie zbielała, a dłonie zaczęły drżeć, gdy temperatura w pokoju zdawała się momentalnie spaść. Poczuł krótki powiew wiatru, po czym dostrzegł złowieszczą, nieprzeniknioną czerń w postaci mgły, która zawirowała przed nimi i finalnie wyłonił się z niej On; czarodziej o bladym licu oraz lodowatym spojrzeniu budzącym nie tylko strach, ale przede wszystkim ogromny szacunek. Drew miał wrażenie, że wraz z przybyciem Czarnego Pana mógł odczuć jego siłę, wręcz emanującą potęgę i choć czuł w sobie pragnienie przyglądnięcia się Jego twarzy, to poskromił to w sobie na rzecz uklęknięcia na kolanie oraz zgięcia głowy ku przodowi w geście powitania. Był jego sługą, był jego żołnierzem i nie sądził, że kiedyś przyjdzie mu spotkać się z podobnym zaszczytem. Wcześniej słyszał jedynie o jego rozkazach, mógł obserwować rosnące wpływy i magiczne możliwości, zaś wówczas stał tutaj, przed nim i był gotów przyjąć go w szeregi swych najwierniejszych popleczników.
W chwili, gdy wymówił jego imię szatyn uniósł nieznacznie głowę, aby zerknąć w oblicze Czarnego Pana. -Panie.- odparł z dudniącym sercem. Starał się nie pokazywać na swej twarzy żadnych emocji, ale wiedział, że na nic się to zdawało, tym bardziej w chwili uderzenia pierwszej fali okropnego bólu. Nie mógł przyrównać tego co niczego, z czym wcześniej przyszło mu się mierzyć; nerwy drżały, mięśnie mimowolnie ulegały szybkim skurczom, a czaszka pulsowała czarnomagiczną energią powodując, iż takowa przeszywała go na wskroś. Jedno z zaklęć niewybaczalnych było niczym przy ów doświadczeniu – sytuacji, kiedy człowiek staję się nagi i bezbronny, bez możliwości podjęcia walki. Umysł otwierany szufladka po szufladce, promień cierpienia burzący wszelkie, starannie zbudowane mury do odmętów pamięci i parszywych wspomnień. Został z tego obdarty, jedno spojrzenie sprawiło, że wszystko to co pragnął ukryć przed światem – a nierzadko i samym sobą – na nowo wypłynęło stając się swego rodzaju bronią, bronią skierowaną przeciw jemu. Ręce mimowolnie uniosły się w kierunku głowy i zacisnęły na skroniach, co było aktem ludzkiej słabości, pragnienia wytrwania w katuszach. Nie myślał wtem racjonalnie, mimo największego doznanego bólu nie błagał jednak o przerwanie plądrowania jego umysłu, właściwie z jego ust nie uleciało żadne słowo, ani krzyk. Czarny Pan poznał wszystkie jego lęki, pojął każdy element, który był dla niego niczym achillesowa pięta, bo choć pozornie, jak wielu podobnych jemu, mógł się oszukiwać, iż był nieustraszony to była największa bujda. W każdym człowieku tkwił mrok, jedni potrafili go unicestwić i skryć gdzieś głęboko, zaś drudzy podsycali takowy stan tracąc przy tym obiektywność wobec własnych niedoskonałości i czynników budzących uczucie strachu. Najbardziej oddalić od siebie te elementy potrafili Ci, co nie mieli już nic do stracenia.
Tajemnice; czym były przy tak potężnej, czarnomagicznej mocy? Nawet nie ckliwym sekretem, ani zapomnianym wspomnieniem tylko jasnym i klarownym obrazem pokazującym wszystko w swej czystej, pozbawionej fałszu postaci. Ilość scen przewijająca się przez jego umysł była zatrważająca, albowiem wiele, niezwykle odległych lub mniej istotnych rzekomo już dawno „wyrzucił ze swej głowy”. Czarny Pan wiedział o nim wszystko; zbadał każdy zakątek, przewertował wszelkie stronice i finalnie pozwolił szatynowi wziąć głęboki oddech tym samym pieczętując nowe znamię bycia Jego sługą. Macnair ścisnął powieki, po czym nieznacznie zamrugał oczami starając się czym prędzej powrócić do rzeczywistości. Zaburzona równowaga nie mogła wpłynąć na dalszą część rytuału, którego najgorsza część miała dopiero się zacząć. Był pewien, że podążył słuszną drogą, był przekonany, iż to co uczynił było najlepszym wyborem. Do Czarnego Pana nie należała już tylko jego lojalność, ale splugawiona czynami dusza.
Wpierw zerknął na wyciągniętą w jego kierunku dłoń, a następnie swoją ozdobioną wyjątkowym sygnetem, która już po chwili uścisnęła rękę Czarnego Pana. Słuchając słów przysięgi serce nie przestawało dudnić w jego piersi. -Na krew moich przodków, na moje życie, na wszystko co mi drogie, zaklinam się, oddaje ci swoją duszę.- rozpoczął. -Zrobię wszystko, czego zażądasz, a moją myślą nigdy nie wstrząśnie zwątpienie. Przybiorę nową twarz, jeśli będzie trzeba. Nigdy nie wykażę się słabością ani zawahaniem i stawię się na każde wezwanie. Wiem bowiem, że tylko tobie, książę Slytherinu, ostatni z rodu Gauntów, wężousty Czarny Panie, pragnę służyć.- zwieńczył z uczuciem coraz intensywniej wypełniającej go dumy.
W chwili, gdy wymówił jego imię szatyn uniósł nieznacznie głowę, aby zerknąć w oblicze Czarnego Pana. -Panie.- odparł z dudniącym sercem. Starał się nie pokazywać na swej twarzy żadnych emocji, ale wiedział, że na nic się to zdawało, tym bardziej w chwili uderzenia pierwszej fali okropnego bólu. Nie mógł przyrównać tego co niczego, z czym wcześniej przyszło mu się mierzyć; nerwy drżały, mięśnie mimowolnie ulegały szybkim skurczom, a czaszka pulsowała czarnomagiczną energią powodując, iż takowa przeszywała go na wskroś. Jedno z zaklęć niewybaczalnych było niczym przy ów doświadczeniu – sytuacji, kiedy człowiek staję się nagi i bezbronny, bez możliwości podjęcia walki. Umysł otwierany szufladka po szufladce, promień cierpienia burzący wszelkie, starannie zbudowane mury do odmętów pamięci i parszywych wspomnień. Został z tego obdarty, jedno spojrzenie sprawiło, że wszystko to co pragnął ukryć przed światem – a nierzadko i samym sobą – na nowo wypłynęło stając się swego rodzaju bronią, bronią skierowaną przeciw jemu. Ręce mimowolnie uniosły się w kierunku głowy i zacisnęły na skroniach, co było aktem ludzkiej słabości, pragnienia wytrwania w katuszach. Nie myślał wtem racjonalnie, mimo największego doznanego bólu nie błagał jednak o przerwanie plądrowania jego umysłu, właściwie z jego ust nie uleciało żadne słowo, ani krzyk. Czarny Pan poznał wszystkie jego lęki, pojął każdy element, który był dla niego niczym achillesowa pięta, bo choć pozornie, jak wielu podobnych jemu, mógł się oszukiwać, iż był nieustraszony to była największa bujda. W każdym człowieku tkwił mrok, jedni potrafili go unicestwić i skryć gdzieś głęboko, zaś drudzy podsycali takowy stan tracąc przy tym obiektywność wobec własnych niedoskonałości i czynników budzących uczucie strachu. Najbardziej oddalić od siebie te elementy potrafili Ci, co nie mieli już nic do stracenia.
Tajemnice; czym były przy tak potężnej, czarnomagicznej mocy? Nawet nie ckliwym sekretem, ani zapomnianym wspomnieniem tylko jasnym i klarownym obrazem pokazującym wszystko w swej czystej, pozbawionej fałszu postaci. Ilość scen przewijająca się przez jego umysł była zatrważająca, albowiem wiele, niezwykle odległych lub mniej istotnych rzekomo już dawno „wyrzucił ze swej głowy”. Czarny Pan wiedział o nim wszystko; zbadał każdy zakątek, przewertował wszelkie stronice i finalnie pozwolił szatynowi wziąć głęboki oddech tym samym pieczętując nowe znamię bycia Jego sługą. Macnair ścisnął powieki, po czym nieznacznie zamrugał oczami starając się czym prędzej powrócić do rzeczywistości. Zaburzona równowaga nie mogła wpłynąć na dalszą część rytuału, którego najgorsza część miała dopiero się zacząć. Był pewien, że podążył słuszną drogą, był przekonany, iż to co uczynił było najlepszym wyborem. Do Czarnego Pana nie należała już tylko jego lojalność, ale splugawiona czynami dusza.
Wpierw zerknął na wyciągniętą w jego kierunku dłoń, a następnie swoją ozdobioną wyjątkowym sygnetem, która już po chwili uścisnęła rękę Czarnego Pana. Słuchając słów przysięgi serce nie przestawało dudnić w jego piersi. -Na krew moich przodków, na moje życie, na wszystko co mi drogie, zaklinam się, oddaje ci swoją duszę.- rozpoczął. -Zrobię wszystko, czego zażądasz, a moją myślą nigdy nie wstrząśnie zwątpienie. Przybiorę nową twarz, jeśli będzie trzeba. Nigdy nie wykażę się słabością ani zawahaniem i stawię się na każde wezwanie. Wiem bowiem, że tylko tobie, książę Slytherinu, ostatni z rodu Gauntów, wężousty Czarny Panie, pragnę służyć.- zwieńczył z uczuciem coraz intensywniej wypełniającej go dumy.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Kiedy srebrzysta nić okalająca ich dłonie podczas przysięgi zaczęła powoli zanikać, Pan wysunął swoją, nieprzerwanie patrząc na sługę.
— Podaj kielich, Burke — rozkazał Śmierciożercy, lecz to jego wzrok był znacznie zimniejszy. Wzrok skierowany był nieustannie na Macnaira, którego czekała ostatnia próba, nim stanie się kimś więcej. Eliksir, który został uprzednio przygotowany, i którym winien być wypełniony po brzegi kielich budził koszmarne dolegliwości. Był wstrętny, wywoływał mdłości, sprawiał ból, ale do niego Macnair musiał już przywyknąć. Tylko On, Czarny Pan, mógł go zadać tak, jak mógł go od niego w każdej chwili wziąć. — Pij Drew, do dna. Moc, która będzie ci ofiarowana pozwoli ci dokonać rzeczy wielkich. Sprawi, że wrogowie będą musieli ugiąć się pod tobą, a z twej strony będzie na nich czekać tylko śmierć. Będziesz wskazywał kierunek tym, którzy błądzą i pilnował, by odtąd sprawy zwieńczone były sukcesem. Dość już klęsk, dość błędów. Zadbasz, bym był zadowolony.
Choć w jego słowach nie padła żadna groźba, Macnair mógł być pewien, że Czarny Pan oczekiwał od niego wiele. To, co otrzymał miało być też wielką odpowiedzialnością, cena za władzę i wiedzę była wysoka. Drew odpowiadać miał już tylko przed nim, a także Śmierciożercami, których zasługi wznosiły ich wyżej od niego. W zamian otrzymał siłę i moc, o której mu się nawet nie śniło, a wraz z nimi obietnicę spełnienia najskrytszych pragnień, które Czarny Pan dziś w nim odczytał.
Nierozerwalnie związani wieczystą przysięgą. Od dziś, aż po kres. Na lewym przedramieniu Drew miał pojawić się symbol potęgi, znak — czaszka z wężem. A on sam poznał czarnomagiczną inkantację wzywającą Pana. A brzmiała ona złowieszczo: morsmordre.
Pan rozmył się w ciemnych kłębach mgły, tak samo szybko jak się pojawił zniknął. Po nim nie pozostał żaden ślad, tylko temperatura w pomieszczeniu wydawała się jakby niższa, a atmosfera cięższa.
| Czarny Pan zt
— Podaj kielich, Burke — rozkazał Śmierciożercy, lecz to jego wzrok był znacznie zimniejszy. Wzrok skierowany był nieustannie na Macnaira, którego czekała ostatnia próba, nim stanie się kimś więcej. Eliksir, który został uprzednio przygotowany, i którym winien być wypełniony po brzegi kielich budził koszmarne dolegliwości. Był wstrętny, wywoływał mdłości, sprawiał ból, ale do niego Macnair musiał już przywyknąć. Tylko On, Czarny Pan, mógł go zadać tak, jak mógł go od niego w każdej chwili wziąć. — Pij Drew, do dna. Moc, która będzie ci ofiarowana pozwoli ci dokonać rzeczy wielkich. Sprawi, że wrogowie będą musieli ugiąć się pod tobą, a z twej strony będzie na nich czekać tylko śmierć. Będziesz wskazywał kierunek tym, którzy błądzą i pilnował, by odtąd sprawy zwieńczone były sukcesem. Dość już klęsk, dość błędów. Zadbasz, bym był zadowolony.
Choć w jego słowach nie padła żadna groźba, Macnair mógł być pewien, że Czarny Pan oczekiwał od niego wiele. To, co otrzymał miało być też wielką odpowiedzialnością, cena za władzę i wiedzę była wysoka. Drew odpowiadać miał już tylko przed nim, a także Śmierciożercami, których zasługi wznosiły ich wyżej od niego. W zamian otrzymał siłę i moc, o której mu się nawet nie śniło, a wraz z nimi obietnicę spełnienia najskrytszych pragnień, które Czarny Pan dziś w nim odczytał.
Nierozerwalnie związani wieczystą przysięgą. Od dziś, aż po kres. Na lewym przedramieniu Drew miał pojawić się symbol potęgi, znak — czaszka z wężem. A on sam poznał czarnomagiczną inkantację wzywającą Pana. A brzmiała ona złowieszczo: morsmordre.
Pan rozmył się w ciemnych kłębach mgły, tak samo szybko jak się pojawił zniknął. Po nim nie pozostał żaden ślad, tylko temperatura w pomieszczeniu wydawała się jakby niższa, a atmosfera cięższa.
| Czarny Pan zt
Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
W uroczystej ciszy obserwował, jak jego różdżkę opuszczają powoli srebrzyste smugi. Wyglądały pięknie - w porównaniu do całego mroku, który stanowił otoczkę składanej właśnie przysięgi. Przypominały odrobinę słabe, ulotne niteczki. Jeden ruch jednego lub drugiego mężczyzny, a niechybnie uległyby rozerwaniu. Ale choć wyglądały tak niepozornie i niewinnie, posiadały niewypowiedzianą siłę, moc, której nie sposób było się przeciwstawić. Choć nie dał po sobie tego poznać, Burke czuł pewną satysfakcję, że mógł być gwarantem podczas składania tej przysięgi. Ich szeregi doznały tak wielu strat, dobrze było więc dla odmiany być świadkiem tego, jak jeden z wierniejszych sług Czarnego Pana w końcu zyskuje nagrodę, na którą zasłużył.
Gdy padł kolejny rozkaz, Craig sięgnął po szklanicę. Mroczny, niepokojący, dymiący obficie eliksir bardzo szybko wypełnił naczynie. Wywar, który Drew ukończył, a który miał zostać przezeń wypity, był z pewnością jedną z najplugawszych rzeczy, które istniały. Zawierający w sobie najczystszą formę czarnej magii, cierpienie i śmierć niewinnych. Gdy Burke podawał go Drew, posłał kompanowi niezwykle wymowne spojrzenie - nie mógł zmarnować ani kropli. Choćby się dławił i dusił, musiał wypić wszystko, przyjąć w siebie całe to zło, inaczej inicjacja nie zostanie ukończona. Macnair musiał wesprzeć ich szeregi, zająć miejsce tych, których już nie było pośród nich. Z oryginalnej siódemki pozostała ich zaledwie garstka, a to przecież na ich barkach spoczywała odpowiedzialność, aby wykonywać wolę Czarnego Pana. Aby nieść magicznemu światu wolność, nawet jeśli poprzedzone to było olbrzymimi ofiarami i zniszczeniem.
Gdy Czarny Pan rozwiał się w gęstej mgle, równie nagle jak się pojawił, Craig pożegnał go w ciszy, po raz kolejny chyląc przed nim głowę. Nawet tak krótka wizyta, potrafiła poruszyć Craiga do głębi. Choć widział ich Pana niejednokrotnie, jego potęga zawsze robiła na nim piorunujące wrażenie. Był niczym żywy omen śmierci, żniwiarz niosący potępienie niegodnym duszom. Okrutny lord, obdarzający swoją łaską tylko nielicznych, wybranych. Wyjątkowych.
Symbol czaszki i węża, obecnie kojarzony wśród ludu głównie ze zniszczeniem i mordem, miał pojawić się na przedramieniu Macnaira. Mroczna magia, która płynęła w żyłach każdego śmierciożercy, dziś wzięła we władanie również przemytnika z Pokątnej. By ująć to poetycko, rzec można, że umarł, spożywając truciznę - ale w tej samej chwili odrodził się, posilony jadem który dobrowolnie wypił. Jako nowy śmierciożerca.
- Teraz jesteś jednym z nas.
Gdy padł kolejny rozkaz, Craig sięgnął po szklanicę. Mroczny, niepokojący, dymiący obficie eliksir bardzo szybko wypełnił naczynie. Wywar, który Drew ukończył, a który miał zostać przezeń wypity, był z pewnością jedną z najplugawszych rzeczy, które istniały. Zawierający w sobie najczystszą formę czarnej magii, cierpienie i śmierć niewinnych. Gdy Burke podawał go Drew, posłał kompanowi niezwykle wymowne spojrzenie - nie mógł zmarnować ani kropli. Choćby się dławił i dusił, musiał wypić wszystko, przyjąć w siebie całe to zło, inaczej inicjacja nie zostanie ukończona. Macnair musiał wesprzeć ich szeregi, zająć miejsce tych, których już nie było pośród nich. Z oryginalnej siódemki pozostała ich zaledwie garstka, a to przecież na ich barkach spoczywała odpowiedzialność, aby wykonywać wolę Czarnego Pana. Aby nieść magicznemu światu wolność, nawet jeśli poprzedzone to było olbrzymimi ofiarami i zniszczeniem.
Gdy Czarny Pan rozwiał się w gęstej mgle, równie nagle jak się pojawił, Craig pożegnał go w ciszy, po raz kolejny chyląc przed nim głowę. Nawet tak krótka wizyta, potrafiła poruszyć Craiga do głębi. Choć widział ich Pana niejednokrotnie, jego potęga zawsze robiła na nim piorunujące wrażenie. Był niczym żywy omen śmierci, żniwiarz niosący potępienie niegodnym duszom. Okrutny lord, obdarzający swoją łaską tylko nielicznych, wybranych. Wyjątkowych.
Symbol czaszki i węża, obecnie kojarzony wśród ludu głównie ze zniszczeniem i mordem, miał pojawić się na przedramieniu Macnaira. Mroczna magia, która płynęła w żyłach każdego śmierciożercy, dziś wzięła we władanie również przemytnika z Pokątnej. By ująć to poetycko, rzec można, że umarł, spożywając truciznę - ale w tej samej chwili odrodził się, posilony jadem który dobrowolnie wypił. Jako nowy śmierciożerca.
- Teraz jesteś jednym z nas.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z uwagą obserwował jak z każdą chwilą srebrzyste nici rozpływały się w powietrzu na znak wypowiedzianej przysięgi. Szatyn wiedział, że nie było od podobnej odwrotu, zdawał sobie sprawę, iż właśnie poświęcił swoje życie służbie oraz lojalności sprawie, za którą walczył od powrotu na brytyjskie ziemie.
Czując na sobie wzrok Czarnego Pana wzmagał się w nim nietypowy strach, swego rodzaju lęk, ale zarazem ogromny szacunek wobec jego potęgi i możliwości. Był zaszczycony, że tak wielki czarodziej przyjął go w krąg swych najbardziej oddanych ludzi i tym samym umożliwił pozostanie częścią ogromnej rewolucji, zmiany jakiej czystokrwiści pragnęli od dawna. Wolno uniósł spojrzenie, aby skrzyżować je z mistrzem, a następnie skinął głową na znak zrozumienia jego słów – a właściwie oczekiwań. Nie zamierzał go zawieść, doskonale zdawał sobie sprawę i wielokrotnie nawet to powtarzał, iż czas na dyskusje oraz błędy już dobiegł końca. Działania, które planowali podjąć, musiały być znacznie konsekwentniejsze, przynoszące triumfy i zasłużone wojenne łupy, zamiast złości i krążącej w żyłach bezradności na niepowodzenia. Świadomość wielkiej mocy „dotarła do jego umysłu” jako ostatnia, bowiem nie stanowiła ona dla niego priorytetu – takowymi były tylko i wyłącznie zwycięstwa w Jego imię. -Oczywiście, mój Panie.- odpowiedział w końcu z pewnością w głosie.
Chwyciwszy kielich odetchnął głęboko czując, że nie będzie to nic przyjemnego, a co ważniejsze smakowitego. Czarna magia kłębiąca się w odmętach stworzonego wywaru zdawała się buzować na powierzchni i odpychać tym samym każdego, kto miał w zamiarze jej skosztować. Rozkazy jednak były jasne, eliksir był częścią rytuału, więc musiał przemóc się w sobie i zanurzyć pewnie wargi w płynie, który już po chwili niemiłosiernie zapiekł go w gardle. Skrzywił się wyraźnie czując wzmagające się mdłości, lecz nie przestawał starając się nie myśleć o paskudnym smaku który dosłownie zadawał ból. Coraz mocniejszy ucisk w klatce piersiowej cofał go zaledwie chwilę wstecz, kiedy to ich Pan splądrował jego umysł i wtem próbował wmówić sobie, że było to znacznie intensywniejsze oraz trudniejsze przeżycie. Nie mógł się poddać, nie mógł pozwolić, aby choć kropla spłynęła na ziemię, dlatego kiedy skończył upewnił się jeszcze, że wszystko udało mu się przełknąć. Zaraz po tym wypuścił kielich, przysunął rękę do ust i schylił głowę potrzebując chwili na odzyskanie równowagi, a przede wszystkim równomiernego oddechu.
Zacisnął wargi czując nietypowe mrowienie w okolicy lewego przedramienia i gdy tylko Czarny Pan zmienił się w kłąb czarnego dymu jego wzrok powędrował w ów miejsce. Ujrzawszy czaszkę oraz węża jego serce zabiło nieco mocniej, a skąpy uśmiech dumy pojawił się na twarzy – jego wysiłki zostały docenione.
-Tak teraz jestem jednym z was.- rzucił spoglądając wymownie na towarzyszącego mu czarodzieja i skinął w jego kierunku głową.
/zt x2
Czując na sobie wzrok Czarnego Pana wzmagał się w nim nietypowy strach, swego rodzaju lęk, ale zarazem ogromny szacunek wobec jego potęgi i możliwości. Był zaszczycony, że tak wielki czarodziej przyjął go w krąg swych najbardziej oddanych ludzi i tym samym umożliwił pozostanie częścią ogromnej rewolucji, zmiany jakiej czystokrwiści pragnęli od dawna. Wolno uniósł spojrzenie, aby skrzyżować je z mistrzem, a następnie skinął głową na znak zrozumienia jego słów – a właściwie oczekiwań. Nie zamierzał go zawieść, doskonale zdawał sobie sprawę i wielokrotnie nawet to powtarzał, iż czas na dyskusje oraz błędy już dobiegł końca. Działania, które planowali podjąć, musiały być znacznie konsekwentniejsze, przynoszące triumfy i zasłużone wojenne łupy, zamiast złości i krążącej w żyłach bezradności na niepowodzenia. Świadomość wielkiej mocy „dotarła do jego umysłu” jako ostatnia, bowiem nie stanowiła ona dla niego priorytetu – takowymi były tylko i wyłącznie zwycięstwa w Jego imię. -Oczywiście, mój Panie.- odpowiedział w końcu z pewnością w głosie.
Chwyciwszy kielich odetchnął głęboko czując, że nie będzie to nic przyjemnego, a co ważniejsze smakowitego. Czarna magia kłębiąca się w odmętach stworzonego wywaru zdawała się buzować na powierzchni i odpychać tym samym każdego, kto miał w zamiarze jej skosztować. Rozkazy jednak były jasne, eliksir był częścią rytuału, więc musiał przemóc się w sobie i zanurzyć pewnie wargi w płynie, który już po chwili niemiłosiernie zapiekł go w gardle. Skrzywił się wyraźnie czując wzmagające się mdłości, lecz nie przestawał starając się nie myśleć o paskudnym smaku który dosłownie zadawał ból. Coraz mocniejszy ucisk w klatce piersiowej cofał go zaledwie chwilę wstecz, kiedy to ich Pan splądrował jego umysł i wtem próbował wmówić sobie, że było to znacznie intensywniejsze oraz trudniejsze przeżycie. Nie mógł się poddać, nie mógł pozwolić, aby choć kropla spłynęła na ziemię, dlatego kiedy skończył upewnił się jeszcze, że wszystko udało mu się przełknąć. Zaraz po tym wypuścił kielich, przysunął rękę do ust i schylił głowę potrzebując chwili na odzyskanie równowagi, a przede wszystkim równomiernego oddechu.
Zacisnął wargi czując nietypowe mrowienie w okolicy lewego przedramienia i gdy tylko Czarny Pan zmienił się w kłąb czarnego dymu jego wzrok powędrował w ów miejsce. Ujrzawszy czaszkę oraz węża jego serce zabiło nieco mocniej, a skąpy uśmiech dumy pojawił się na twarzy – jego wysiłki zostały docenione.
-Tak teraz jestem jednym z was.- rzucił spoglądając wymownie na towarzyszącego mu czarodzieja i skinął w jego kierunku głową.
/zt x2
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Sypialnia
Szybka odpowiedź