Wydarzenia


Ekipa forum
Sypialnia
AutorWiadomość
Sypialnia [odnośnik]15.04.17 1:59
First topic message reminder :

Sypialnia

Stosy książek zajmujące większość przestrzeni oraz zawsze nieposłane, niewielkie łóżko to element charakterystyczny tego pomieszczenia. Służy ono do odpoczynku, ale także pracy, więc w każdym kącie można dostrzec wyrwane, dziennikowe kartki wypełnione literami, runami albo naszkicowanymi obrazami. Szafa zwykle stoi pusta, albowiem cała garderoba wisi na oparciu krzesła.
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair

Re: Sypialnia [odnośnik]17.12.21 19:38
W głębi świadomości utrzymywał się lęk, że spotkanie sam na sam będzie niezręczne, że będą uciekać od siebie spojrzeniami i niechętnie podejmować rozmowę - całe szczęście, że obawy szybko okazały się wyłącznie obawami. Wciąż była mile widziana i sama potrafiła zachować charakter. Jeśli czegoś ostatnimi dniami brakowało jej najbardziej to poczucia tożsamości, wolności i swobody, którymi żyła przez tak długi czas. Ale kiedy pozwolił pocałować się w policzek, objął bez większego zastanowienia i odpowiedział zaczepką na zaczepkę, niewidzialny ciężar zniknął ze szczupłych ramion - prawie była skłonna uwierzyć, że wszystko będzie jak było i że ona znów stanie się po prostu sobą.
- Skądże - powiedziała, zsuwając dłonie z jego koszuli i opierając je na własnych biodrach, nawet bez niechęci. Potem przechyliła głowę i uśmiechnęła się kątem ust z typową wyłącznie sobie kocią złośliwością. - Gdybyś chciał podać mi truciznę, dolałbyś ją do alkoholu, bo wiesz, że wypiję go bez wahania. - Rozejrzała się, zawieszając spojrzenie wymownie na przygotowanych szklankach. - Cóż, i tak mam zamiar to zrobić. Jeżeli już umierać, to tylko w urodziny i tylko z tobą. - Przygryzła wargę, wciąż rozbawiona w ten sam niewinnie zdzirowaty sposób, może dlatego, że czuła się dziś wyjątkowo piękna i wyjątkowo dobrze. Chłonęła spojrzeniem koszulę Drew, podwinięty rękaw odkrywający Mroczny Znak, po którym chętnie przesunęłaby palcami, gdyby nie było to bezczelne. Ubrał się nieco porządniej niż zazwyczaj, zauważyła to i przydało jej to odwagi. - To nie komplement, Macnair, mam nadzieję, że znajdą moje truchło u ciebie i oskarżą o sabotaż - Uniosła brew, wzruszyła ramionami.
Przekazanie prezentów było krótkie i zaskakująco przyjemne, choć burkliwy nastrój Drew udowadniał, że nie blefował, gdy sugerował, że nie jest przyzwyczajony do otrzymywania prezentów i przeżywania własnych urodzin. Tym większe ciepło narosło w klatce piersiowej Elviry, potęgowane faktem, że trafiła w jego gust. Zwodnicze pieczenie wypełzło też na policzki, więc wykorzystała wyciągnięte ramię, by w krótkiej, ulotnej chwili schować twarz w jego koszuli. Kiedy się odsunęła, róż na twarzy wyblakł, a z ust również wyrwał się śmiech, bo powinna się spodziewać, że w pierwszej kolejności zwróci uwagę na bimber.
- Dobroczynnym urokiem - sprostowała niejako ironicznie, odgarniając blond włosy na plecy, mimowolnie - a może podświadomie? - odsłaniając srebrną broszkę przypiętą do ciemnozielonego materiału blisko skromnego dekoltu. - Talizmany Burke są wyjątkowo silne. Ta kobieta marnuje się w sklepie - Nawet jeśli do głosu Elviry zakradło się trochę rozczarowania społecznym porządkiem, dość szybko otrząsnęła się z tej myśli; nie spodziewała się, by Drew mógł się z nią zgodzić. - Przymierzysz? - zapytała niewinnie, a spojrzenie jakim powiodła w dół sugerowało figlarne "nie krępuj się", zanim jednak zdążyłby odpowiedzieć, znów się zaśmiała, nisko, gardłowo, i zaraz przydybała jedną z grawerowanych szklanek. - Polej, gospodarzu. Za mnie i dla mnie - zasugerowała jakże skromny toast i opadła na krzesło.
Sprytnie pogrywał sobie z domniemanym prezentem, ale nie musiała zastanawiać się długo, by go przejrzeć; znała go dość dobrze, by zauważać, gdy żartował naprawdę, a nie w okrutnym sarkazmie. Idea nieokreślonego podarku intrygowała ją w charakterystycznie zaborczy sposób, ale odepchnęła tę myśl, nie dając namącić sobie w głowie. To wszakże nie tak, że dwie szklanki przeźroczystego bimbru na tym zatęchłym strychu w jego towarzystwie nie były dla niej wystarczającym prezentem.
- Powiedziałabym, że to nie fair, ale nie dam ci satysfakcji skontrowania mnie, że życie nie jest fair. Dodam więc tylko tyle, że jeśli to moja własna krew, to po takim czasie już jej nie chcę. Trzymaj, może kiedyś ci się przyda - Stuknęła się z nim szklanką w toaście za własne zdrowie i upiła dwa porządne łyki, odstawiając potem szkło z głuchym tąpnięciem i ocierając łzę, która zakradła się do kącika oka. Alkohol był mocny, mocniejszy niż to, do czego była przyzwyczajona, ale palił w najbardziej rozkoszny sposób. - Nie odkładaj szklanki, twoje zdrowie też musimy wypić od razu, bo nie będzie się liczyć. Wszystkiego najwspanialszego, Drew. Powiedziałabym ci, że jesteś stary, ale różnią nas tylko dwa lata i jeden dzień. - Wyciągnęła rękę ze szczerym uśmiechem. Kolejny toast, kolejny łyk, kolejny płomień. Na zewnątrz rozpadał się lodowaty deszcz, obijając rytmicznie o ukośne okna poddasza. - Nie chcę rozmawiać dziś o niczym ważnym, to przyniosłam karty, żeby cię pokonać w pokera. - Sięgnęła do czarnej torebki i założyła nogę na nogę, nie zwracając większej uwagi na to, że rozcięcie z boku sukienki odsłania szczyt jej czarnych pończoch. - Żeby nie było nudno, przegrany pije kolejkę i opowiada historię z przeszłości. Dowolną, ale niech będzie ciekawa, nie chcę słuchać o tym, co robiłeś wczoraj na zakupach - Z kocim uśmieszkiem pchnęła czarodziejskie karty po stole, aż same ułożyły się w Karetę.
Za muzykę posłużył im deszcz dzwoniący o dach. Na stole płonęły świece.
Dym pochłaniał i wzmacniał woń suszonej lawendy.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Sypialnia [odnośnik]14.01.22 19:01
Nie do końca wiedziałem czego mogę spodziewać się po tym spotkaniu. Ostatnia rozmowa podczas balu maskowego była o dziwo względnie normlana, bez zbędnych emocji i irytacji. Czy wtem była to wina alkoholu? Może zaś pewne kwestie na dobre już zostały wyjaśnione i mogliśmy powrócić do normlanej relacji bez zbędnych podtekstów, a przede wszystkim głębszego zaangażowania? Naprawdę zależało mi, aby waśnie odeszły w niepamięć, gdyż wbrew pozorom lubiłem spędzać z nią czas, pić wszelakiej maści trunki i przerzucać się złośliwościami. Odkąd pamiętam jej niewyparzony język doprowadzał mnie do skrajności – od złości po kompletne rozbawienie. Bywała bezczelna, czasem nawet zachowywała się kompletnie odwrotnie jak przystoi damie, ale miało to w sobie pewien urok. Coś co nie wadziło, a przyciągało wszak mimo obecnej pozycji urodziłem się w rynsztoku. -Masz mnie- pokręciłem głową nie mogąc się z nią nie zgodzić. Gdybym miał jakieś niecne plany z pewnością wykorzystałbym do tego alkohol, gdyż akurat jego nigdy nie odmawiała. Potrafiła przechylać jeden kieliszek za drugim, opróżniać szklaneczki z prędkością równą niejednemu mężczyźnie zasiadającemu przy nokturnowskim stoliku, a zatem odpowiedź nasuwała się sama. Rad byłem, że była świadom tej wiedzy, bowiem w jakiś pokrętny sposób mogło to ją uchronić przed przykrymi konsekwencjami.
-Odważnie- mruknąłem przenikliwie mierząc ją wzrokiem. Czyżbym się pomylił? Jeśli nie blefowała, to prawdopodobnie moja pierwsza myśl okazała się zwykłą naiwnością. Wyglądała na rozbawioną, zwykle ciągnęła mnie za język i rzucała podteksty, dlatego starałem się odrzucić posępne analizy i równie przykre wspomnienia. Najpewniej przesadzałem i w zbyt dużej ilości komentarzy szukałem drugiego dna. -Ja wolałbym umrzeć gdzieś z dala od butelki, bo jeszcze by pomyśleli, że to z winy jej zawartości- zaśmiałem się pod nosem i pokręciłem głową. -Zapewne niejeden postawił sporo galeonów, że to nic innego jak ognista pośle mnie do grobu, więc nie chce dawać im tej satysfakcji. Ponadto nieszczególnie uśmiecha mi się zapisać na kartach historii pod postacią anegdoty- trochę blefowałem, ale pewnie od razu to wyczuła. Znała mnie i z pewnością niejednokrotnie się przekonała, że zdanie innych na mój temat to było ostatnie, czym bym się przejmował.
-Wszystko jasne- westchnąłem teatralnie, choć w głębi siebie poczułem swego rodzaju ulgę. -Zdajesz sobie jednak sprawę, że jakoś bym się z tego wykaraskał? Twoje poświęcenie poszłoby na marne- wzruszyłem ramionami mając pewność, iż nawet jej rzekomo tragiczną śmierć w murach tego mieszkania byłbym w stanie wytłumaczyć bez zbędnych, negatywnych konsekwencji. -Pewnie wiele osób by mi nawet podziękowało. Ileż można słuchać tego twojego kwękania na lewo i prawo- drążyłem jak kropla skałę. -Rookwood to już w ogóle wybudowałaby mi pomnik na cześć wybawiciela- zacisnąłem wargi pragnąc zachować poważny wyraz twarzy. Nie lubiły się, próbowały zachować profesjonalizm szczególnie w towarzystwie innych Rycerzy Walpurgii, ale gdy tylko jedna się odezwała, to druga momentalnie iskrzyła z poirytowania.
Usłyszawszy kto jest autorem talizmanu uniosłem nieco brew uznając tę informację za równie wartościową. Oczywiście znałem Primrose oraz zawód jakim się trudziła, jednakże nie miałem wcześniej okazji spotkać się z jej pracami. Wytwórców amuletów było wielu, ale tylko garstka z nich potrafiła z nieprzydatnej rzeczy stworzyć istne arcydzieło. Magia, która zawibrowała pod mymi palcami, gdy tylko dotknąłem sprzączki była dowodem, iż dziewczyna zaliczała się do tej drugiej grupy. -Proszę, proszę. Chyba muszę zawitać do niej na herbatkę- pokiwałem wolno głową nie mogąc oderwać wzroku od prezentu. Naprawdę byłem wdzięczny Elvirze za ten gest.
-Dziś nie, bo jeszcze powiesz, że to przez nią miałem fory i dlatego padłaś pierwsza- uniosłem wymownie brew, po czym wygiąłem wargi w szelmowskim uśmiechu. -Pijmy, nie mogłem się już doczekać- dodałem z przekąsem w głosie i uniosłem szkło w toście. Umoczywszy wargi w trunku, a następnie wlewając całą zawartość whiskaczówki do ust poczułem palące ciepło, które rozeszło się wzdłuż mojego gardła i klatki piersiowej. Zmrużyłem oczy i wolno wypuściłem powietrze. Dawno nie piłem równie mocnego bimbru.
-Tak naprawdę nie mam tej krwi- rzuciłem mogąc w końcu wyznać jej prawdę. Już i tak nader wiele czasu żyła w przekonaniu, iż naprawdę ją zachowałem. -Wylałem kilka dni później, ale nic ci nie mówiłem żebyś była grzeczna- uniosłem wzrok na wysokość jej oczu. Czekałem na dosadny komentarz.
-Czyżbyś chciała mnie upić?- spytałem retorycznie, bo doskonale wiedziałem, iż taki miała plan. Z resztą, co by innego robić w urodziny? Pić kawę i prowadzić sentymentalne rozmowy? O dziwo kolejne słowa sprawiły, że z tym drugim trafiłem. Naprawdę chciała mnie zabrać do świata wspomnień. Nim jednak skomentowałem propozycję gry ponownie opróżniłem szkło, tym razem zgodnie z jej wolą za swoje własne zdrowie.
-Zgoda. Tylko to musi być coś mocnego, coś czego nie powiedziałabyś nikomu innemu- zawyrokowałem, nie chciałem słyszeć sprzeciwu. -Jeśli będziesz oszukiwać opowiem o tych zakupach- oczywiście takowych nie było, ale o tym nie musiała wiedzieć.
Chwyciwszy karty w dłoń przetasowałem je, a następnie rozdałem pierwszą partię. Graliśmy we dwoje, więc nie było możliwości zbyt dużego manewru. -Sprawdzam- rzuciłem po wymianie. Nie licytowaliśmy się, więc nie było sensu dłużej czekać. -Kolor- czułem, że ciężko będzie jej to przebić. Widziałem po jej minie.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sypialnia [odnośnik]14.01.22 21:12
Elvira nie dostrzegała skrępowania Drew - może wystarczająco dobrze je ukrywał, a może wolała nie widzieć wskazówek, zbyt mocno zakotwiczona w świecie własnych niewypowiedzianych życzeń. Po ostatnich dziwnych i przepełnionych zgorzknieniem tygodniach wystarczało jej, że była w jego mieszkaniu mile widziana jak zawsze - że nic się nie zmieniło, mimo że zmieniło się wszystko. Dziś była pogodna, pewna siebie, zwyczajny blask bladej skóry zdawał się zaogniony zadowoleniem oraz magicznymi właściwościami kadzideł Cassandry, które Elvira stosowała niczym kosmetyki. Patrzyła na Drew długo z zadziornym uśmiechem, nawet wtedy, kiedy jego spojrzenie stało się ostrożniejsze.
- Lub głupio - uzupełniła jego słowa bez wahania i wstydu. - Całe szczęście, że dziś przyniosłam własny alkohol. Wygląda na to, że to ty będziesz musiał mieć się na baczności... - rzuciła jak zwykle z ironią, ponieważ w rzeczywistości zadbała o bimber z pewnego źródła, niezanieczyszczony niczym podejrzanym. Słowo za słowem, toast za toastem, atmosfera rozluźniała się, aż w końcu czuła się tak, jakby nigdy tak naprawdę nie opuściła tego mieszkania z wściekłością i bólem w dziąsłach od zaciśniętych zębów. Jej historia z Drew była wyboista, ale koniec końców łączyło ich coś szczerego, coś, co mogło mieć korzenie w jednakowym zepsuciu. - Słuchaj, jeśli będziesz potrzebował nowej wątroby... - Oparła się biodrem o stół i wzruszyła ramionami, jakby szastanie organami stanowiło najprostszą sprawę świata. - Są na to eliksiry. Mogę też znaleźć właściwą u kogoś innego, nawet sobie wybierz kogo. Widziałeś już, że nie mam większych problemów zabawiać się z językiem na twoje życzenie... - Przechyliła szklankę, na krótką chwilę odsłaniając szczupłe blade gardło. Do ostatniej chwili nieświadoma tego, co pieprzy. Gdy w końcu zrozumiała, ciągnęła temat dalej, niewzruszona, ignorując frustrującą falę gorąca. - Przynajmniej mam pewność, że nie zakpisz sobie twierdząc, że mam oddać swoją. Tej byś nie chciał - Uniosła wymownie brew, opierając dłoń na własnym prawym podżebrzu, a potem zaśmiała się pod nosem i pokręciła głową.
Mimo największych nadziei, miała świadomość, że kto jak kto, ale Macnair poradziłby sobie z trupem pod łóżkiem, choćby i był to trup Rycerza Walpurgii. Nie chcąc jednak tego przyznawać, odchyliła się zaczepnie, wydymając usta, jakby się nad czymś zastanawiała.
- Mam napisać do Rookwood, że uważasz, że potrzebuje, aby ktoś ją zbawiał? - Usiadła i przewróciła oczami, opierając łokieć na stole. Tak jakby chciała myśleć o tej jędzy w swoje urodziny. - Litości, wspomniałeś o niej i już popsułeś mi humor. Napraw to i opowiedz jaki byś chciał mieć pomnik. Jak już będziesz wąchał kwiatki od spodu, postaram się, żeby wykonano go dokładnie według projektu. - Uśmiechnęła się, perfekcyjnie maskując fakt tego, że po Locus Nihil rozmyślanie o Drew i śmierci wciąż wywoływało ciarki na jej ramionach.
Oparła brodę na szczupłych palcach, udając, a przynajmniej starając się przybrać pozę udawania zawodu, gdy Drew powiedział, że oskarżyłaby go o kanciarstwo przez talizman. Najgorsze, że prawdopodobnie miał rację. Potem z pożądaniem obserwowała jak porusza się jego krtań przy piciu toastu, bezwiednie przy tym przesuwając językiem wzdłuż zębów. Ale kiedy znów na nią spojrzał, niczego takiego nie mógł już zobaczyć. Słowa, które padły, wystarczająco ją zszokowały, aby nie potrafiła ukryć uniesienia brwi i skrzywienia ust, których wyraz stał się niemal smutny.
- Hmm. Nie spodziewałam się tego - powiedziała cicho z zatrważającą dozą szczerości. Po tym wszystkim co wydarzyło się w lecie tak szybko przeszła mu tamta złość? - Nie miałeś powodu. Zasłużyłam sobie. - Zamrugała i sięgnęła po karty, czując, że jeśli nie skupi się na czymś innym, powie rzeczy, których pożałuje. A jeszcze nie wypiła aż tyle, by mieć na to wytłumaczenie. - Dziękuję - skwitowała w końcu, na powrót neutralna, a potem pozwoliła, aby nastrój uległ rozluźnieniu. - Ja mam zamiar się urżnąć, ciebie nie będę zmuszać. Chociaż nie powiem, byłabym zawiedziona. To urodziny, następnych może nie być - zażartowała, choć była w tym pewna doza prawdy. - No dobrze, pokaż, co tam potrafisz. Swoją drogą, sam się wkopałeś tą zasadą.
Jak przystało na nią, była pewna siebie do pierwszego rozdania, gdy w rzuconych na stół kartach Drew zobaczyła Kolor. Sama miała zaledwie dwie parki i chyba nieidealną pokerową twarz, jeśli brać za punkt odniesienia arogancką minę Macnaira. Uśmiechnęła się zajadle ponad swoimi kartami, a potem rzuciła je dramatycznym ruchem, sięgając po szklankę i przegrywając z milczącą godnością. Nalała bimbru do pełna i zastanowiła się krótką chwilę.
Szczęśliwie, silny alkohol powoli rozwiązywał język i zsyłał na umysł błogą frywolność.
- Dobra. Ale nie chwal się tym co powiem, to ja się nie będę chwalić twoimi przegranymi. - Przygryzła wargę. - Mówiłam ci już o moim pierwszym morderstwie, tym facecie filetowanym żywcem w porcie. To nie była cała historia. - Zawiesiła głos, ale nie trzymała Drew długo w napięciu. - Byłyśmy tam we trójkę z Frances Burroughs i Wren Chang, tą młodą Azjatką, która była na ostatnim spotkaniu. - Głos nie zmienił jej się przy imieniu Wren. - Pytałam cię o nią zresztą, ale o tym kiedy indziej. W każdym razie to było nasze wspólne morderstwo, uczyłam je anatomii z wykorzystaniem żywego ciała... do czasu, gdy przestało być żywe. Potem przepite adrenaliną udałyśmy się do domu Frances, żeby upić się na poważnie. Relaksowałyśmy się nad stawem za chatą Burroughs, był już środek nocy, lato, ciepło, a nam kolejne butelki i tamto morderstwo uderzyły do głowy. Rozebrałyśmy się... weszłyśmy do wody, w świetle księżyca... - Przechyliła głowę, obserwując go z kocim uśmiechem; opuszką palca obrysowywała krawędź szklanki. - Trzy piękne, zgrabne, kompletnie pijane. Dobrze nam było. Frances zaczęła się do mnie dobierać pierwsza. To baba, która udaje cnotkę, ale tak naprawdę ma w sobie coś z dziwki. W każdym razie, doprowadziłam tam swoją pierwszą kobietę do orgazmu. A potem drugą. A następnego dnia rano dostałam od Frances, cholera, wyjca. - Sięgnęła po kartę i zaczęła tasować je do kolejnego rozdania, starając się zdusić w zarodku każdy rumieniec. Była ciekawa reakcji Drew, ale i minimalnie zażenowana. - Teraz spróbuj przy swojej kolejce opowiedzieć o zakupach, to obiecuję, że poczujesz ten bimber w nosie. - Zachichotała lekko, paradoksalnie, połechtana zbawczą mocą alkoholu.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Sypialnia [odnośnik]15.01.22 17:09
Skrępowanie to duże słowo i blondynka mogła mieć pewność, że bardzo rzadko takową czułem. Częściej towarzyszyła mi swego rodzaju niepewność, ale starałem się nie pokazywać jej po sobie. Zapewne czujne oko wyłapałoby to z moich gestów tudzież doboru słów wszak aktorem dobrym nie byłem, jednak sam sposób bycia działał na moją korzyść. Traktowanie z góry, czy wierzenie pozorom miało często naprawdę wielkie korzyści.
-Nim pewnie zdążę zamrugać wypijesz jako pierwsza, więc obawy szybko miną- zaśmiałem się pod nosem czując, że nie zamierzała dzisiaj się oszczędzać. Bywały takie dni w roku, w trakcie których choć na chwilę mogliśmy zapomnieć o otaczającej nas rzeczywistości i ten był jednym z nich. Podobnie jak wczorajszy.
Uniosłem wysoko brew, gdy weszła na temat wątroby. Widziałem już ją w akcji i byłem przekonany, że byłaby gotów to powtórzyć, szczególnie że chodziło o mnie, dlatego pokiwałem wolno głową dając tym samym wiarę jej słowom. -Czyli to może być każda? Nie ma żadnych przeciwskazań?- spytałem wiedziony własną ciekawością. Nigdy nie byłem orłem w anatomii i tajnikach magii leczniczej, a jako że lubiłem słuchać o nowych rzeczach, to liczyłem na krótkie wyjaśnienie. Rzecz jasna nie musiała wdawać się w szczegóły i używać nader skomplikowanych terminów, z których i tak niewiele bym zrozumiał. -O nie, nie- mruknąłem przeciągle, nieco teatralnie, kiedy z poświęceniem zaproponowała mi przekazanie swojej. -Ta od razu posłałby mnie do piachu. W ogóle jeszcze funkcjonuje?- spytałem z udaną powagą. -Chyba, że właśnie o to Ci chodzi? Przyznaj się Multon, chcesz napić się tego cholernego bimbru nad moim truchłem- zaśmiałem się rozsiadając wygodniej na krześle. Dodałbym, iż po moim trupie, ale brzmiałoby to niedorzecznie.
Machnąłem lekceważąco dłonią widząc, jak oburzyła się na wspomnienie Rookwood. Powiadali, aby nie wywoływać wilku z lasu i proszę, najwyraźniej mieli rację. -Nie marudź i tak w to nie uwierzę- skwitowałem widząc po jej minie, że wcale przykro jej nie było. Oczywiście sam konflikt z Sigrun z pewnością nie został zażegnany, ale mogłaby dać już spokój z tą irytacją. Ileż można było się ze sobą kłócić? Na wojnie stały ramię w ramię i walczyły do upadłego, zaś prywatnie skakały do gardeł. Tak potrafiły tylko kobiety.
-Nie chce pomnika- rzuciłem po krótkim namyśle. Zadała trafne pytanie, nieco mnie zbiła z pantałyku, bowiem nigdy dłużej się nad tym nie zastanawiałem. -I na pewno nie takiej uroczystości jaką miał Black. Wolałbym żebyście wszyscy urżnęli się za moje i wspominali, jakim byłem skurwysynem- zaśmiałem się pod nosem na wyobrażenie podobnej sytuacji. Jeszcze trzy lata temu opowiedziałbym się za tym, że moja śmierć nikogo by nie obeszła, lecz dziś wszystko było inne. Bardziej zażyłe, głębsze, o mocniejszych fundamentach. Byłem nie tylko czarodziejem opowiadającym się za jedną, konkretną stroną, ale i kolegą, członkiem rodziny, przyjacielem.
-Moglibyście spalić ciało i prochy rozsypać w jakimś pięknym miejscu. Takim, żeby zabierał dech w piersiach. Bym sobie tam siedział całą wieczność i pił ognistą- uśmiechnąłem się pod nosem, po czym mruknąłem przeciągle dając gestem znać, aby zmienić temat. Melancholia nie była moją mocną stroną. -Dość bajdurzenia, mam tutaj jeszcze sporo spraw do załatwienia- dodałem i upiłem bimbru, który ponownie rozgrzał moją klatkę piersiową. Palił jebaniutki, palił jak zakonnicy cholewki, kiedy dopadaliśmy ich w terenie.
W chwili powrotu do tematu krwi pojawił się na jej twarzy przejaw smutku? Rozgoryczenia? Była zła, że się tego pozbyłem? -Nie tak wygląda osoba, która właśnie dowiedziała się, iż nie grozi jej żadna klątwa. O co chodzi?- spytałem przyglądając jej się wnikliwie. Ciekaw byłem skąd taka reakcja, bardziej spodziewałem się swego rodzaju radości, być może krzty wdzięczności. Fakt zasłużyła sobie, ale też pomiędzy tymi wszystkimi błędami udowodniła, że miejsce przy stole Rycerzy Walpurgii było jej przeznaczeniem. Odnajdowała się, nie bała podjąć ryzyka mimo mniejszych umiejętności ofensywnych, pokazywała innym, iż czasem warto było postawić wszystko na jedną kartę. Nigdy jej tego nie powiem, ale byłem dumny, że pojawiła się tam z mego powodu, choć zapewne prędzej czy później i tak byśmy się spotkali.
-No to zaczynasz- zaśmiałem się widząc mierną parę, która nie miała żadnych szans w starciu z kolorem. Oparłem się wygodnie o oparcie krzesła, sięgnąłem po samodzielnie skręconego papierosa i zamieniłem w słuch.
Próbowałem odszukać w pamięci rozmowę odnośnie wspomnianego morderstwa i po chwili złapałem o jakim mówiła. Faktycznie kiedyś nawiązała się pomiędzy nami podobna rozmowa i otwarcie przyznała, że wykorzystała moczymordę do naukowych celów. Zmrużyłem oczy i wolno pokiwałem głową na potwierdzenie.
Im dłużej mówiła, tym wyżej podnosiłem brwi. Gdybym tylko mógł pewnie musiałbym je zbierać z czubka głowy. Cóż najlepszego ona wyprawiała? Czy naprawdę panienki w tych czasach nie miały żadnych hamulców? Dobrze, że nie napiłem się bimbru w chwili, kiedy użyła słowa orgazm, albowiem bym się zakrztusił.
Gdy skończyła nie powiedziałem nic. Pokręciłem nieznacznie głową próbując jakoś to sobie poukładać, powstrzymać się przed niewybrednym komentarzem. Chyba naprawdę wzięła sobie do siebie moje słowa, aby była to historia, o jakiej nie słyszał nikt inny. Sięgnąłem dłonią po szklaneczkę, a drugą uzupełniłem ją trunkiem. Podobnie uczyniłem z jej szkłem. -Mam nadzieję, że rano nie będę o tym pamiętać- rzuciłem z wyraźnym przekąsem w głosie, po czym upiłem alkoholu do dna. Zdawał się być jeszcze bardziej gorzki niżeli wcześniej. -Wiesz, że to nienormlane?- spytałem po chwili zerkając na nią z ukosa. -Nie mów o tym nikomu więcej, to się leczy Multon. Idź do kogoś znasz tych wszystkich uzdrowicieli. Weź jakieś eliksiry, może zażyj prochy- zaproponowałem, czego właściwie od razu pożałowałem. -Albo lepiej nie, nie bierz prochów, bo jeszcze kolejną sprowadzisz na złą drogę- sprecyzowałem nieco podniesionym głosem. -Co to był w ogóle za durny pomysł? Mało w okolicy mężczyzn?- dopytywałem, nie potrafiąc zrozumieć. Byłem otwarty, nieszczególnie interesowała mnie rozwiązłość kobiet, ale jak każdy miałem pewne granice.
Czym prędzej wolałem przejść do kolejnej rundy, aby zamknąć temat na dobre. Tym razem to mi jednak karta nie dopisała, na co wywróciłem oczami; oby fart mnie nie opuścił wszak liczyłem, że to o niej dowiem się znacznie więcej. Nie przywykłem opowiadać o sobie, a w szczególności własnej przeszłości.
Zgodnie z zasadami opróżniłem kolejną szklaneczkę, na co już nieco zahuczało mi w głowie i powróciłem do wygodnej pozycji. -W kwietniu pięćdziesiątego szóstego powróciłem do Londynu po ponad dekadzie życia na wschodzie- zacząłem, albowiem nie miałem pewności, czy wiedziała o mojej długiej absencji w kraju. -Tak naprawdę uciekałem przed gniewem, złością, a przede wszystkim zemstą. Rozkochałem w sobie pewną piękność, która nauczyła mnie podstaw czarnej magii oraz przekazała ogromną wiedzę w kwestii starożytnych run. Mieszkałem u niej, pracowałem w jej barze budząc coraz mocniejsze przekonanie, że relacja jest na poważnie. Udawałem, grałem. Była mi potrzebna, niezbędna aby wybić się z paskudnej biedy i móc stanąć na nogi. Zawdzięczam jej wiele, choć finalnie pozostawiłem za sobą nie tylko złamane serce, ale przede wszystkim ograbione cztery kąty, a w tym sporządzone plany do lukratywnej wyprawy- wzruszyłem ramionami nie żałując tego, choć na dobrą sprawę nie byłem z tego szczególnie dumny. Czas zmieniał ludzi, podobnie jak otoczenie i sytuacje, z jakimi przychodziło się zmierzyć. Miałem wrażenie, że przez ostatnie dwa lata dorosłem znacznie bardziej, niżeli przez cały swój pobyt w ZSRR. Dalej byłem egoistą, wciąż nie miałem skrupułów, ale na dzień dzisiejszy znacznie wnikliwiej analizowałem korzyści i straty. -Jestem przekonany, że w końcu mnie znajdzie. Ona nigdy nie odpuszcza- dodałem wieńcząc krótką opowieść.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sypialnia [odnośnik]15.01.22 18:24
Choć nie należała do osób, które mogłyby poszczycić się społecznym obyciem, dość dobrze radziła sobie z obserwowaniem ludzi, których dobrze znała - czasem z ostrością sokoła wyłapywała to, co ktoś chciał przed nią ukryć, innym razem specjalnie ślepła na to, co było jej nie na rękę. Spostrzegawczość Elviry, tak jak ona cała, była pełna sprzeczności, niejednoznaczna, bardziej szara niż czarno-biała.
- - odpowiedziała po chwili wahania, gdyż wciąż zastanawiała się nad tym, czy ciągnąć temat wątroby w żartobliwym tonie, czy pozwolić sobie na trudniejsze fakty; Drew zdawał się jednak prawdziwie zaintrygowany i nie chciała wprowadzić go w błąd. - Istnieją anatomiczne różnice między płciami, często też między poszczególnymi ludźmi. Trzeba byłoby skrzętnie zbadać zarówno dawcę jak i biorcę, by upewnić się, że organ się nada. Znacznie pewniejszy jest eliksir odtworzenia, umożliwia wytworzenie organu z własnej krwi. Trwa to miesiąc, ale zwykle jest skuteczne. Gdybyś naprawdę o tym myślał. - Wzruszyła ramieniem, bo choć niewybrednie kpiła sobie ze stanu własnej wątroby, jak na razie nie doskwierały jej żadne dolegliwości, więc nie brała tego pod uwagę. Gdy przyjdzie co do czego, specjalizowała się w chorobach wewnętrznych i będzie zdolna zauważyć symptomy, zaplanować dla siebie ratunek. - Co nie zmienia faktu, że jeśli będzie ci potrzebna jakaś wątroba, to ją załatwię - Uśmiechnęła się kątem ust, poniekąd okrutnie, a choć co drugie wypowiadane słowo okraszała porządną dawką sarkazmu, trudno byłoby mniemać, że nie mówi na serio.
Sama niezwykle rzadko zastanawiała się nad własną śmiercią, gdyż idea niebytu przerażała ją na tyle, że na myśl o pogrzebie dość szybko wpadała w histeryczną złość. Drew zrobił na niej wrażenie spokojem z jakim wypowiadał się o świecie bez jego osoby, udało mu się w ten sposób zbić ją z pantałyku, tak że przez kilka dłuższych chwil siedziała w ciszy, przyglądając się podrygującemu płomykowi świecy. Kiedy zamilkł, z początku słychać było tylko dudnienie deszczu o dach.
- Jeśli taka byłaby twoja wola, to bym jej dopilnowała - powiedziała w końcu równie poważnie, nie zamierzając jednak w żaden sposób zbaczać na temat własnej śmierci. - Mam jednak nadzieję, że nie planujesz szybko uciekać na tamten świat, skurczysynie, za dużo mamy teraz roboty, żebyś robił sobie wczasy. - Niemrawo spróbowała zażartować, a potem westchnęła i po prostu zapiła melancholię bimbrem. Był to ogień, który najskuteczniej wypalał wszelkie sentymenty.
Jaka szkoda, że nie zdołał wypalić w niej emocji związanych ze wspomnieniem poprzedniego lata, echem krzyków, rozbitego szkła i wilgoci krwi pełznącej wzdłuż przedramienia. Potem to przedramię straciła. Czy to mógł być zły omen?
- I tak nigdy nie wierzyłam w to, że naprawdę byś mnie przeklął - Machnęła ręką, szukając jego oczu i długo nie odwracając spojrzenia. - Chodzi tylko o to, że to wydawało się... niepotrzebne? Trzymanie fiolki z krwią nic cię nie kosztowało. Mogłeś wepchnąć ją do najgłębszej szuflady i zapomnieć. Gdybym ja weszła w posiadanie czyjejkolwiek krwi, zachowałabym ją na wszelki wypadek. A ty... - Z początku nie wiedziała jak ubrać to w słowa, ale ich zapewniająca dyskrecję samotność, ciepło poddasza i zapach tytoniu rozluźniły ją dość, aby podsunąć rozwiązanie: - Zaufałeś mi. Cholernie. Tak jak ja ci wtedy nie ufałam. - To nie tak, że nie byłby w stanie jej zabić, gdyby naprawdę zechciał, ale było w tym wyznaniu coś, co uderzało w najczulsze struny, coś, o czym chętnie od razu by zapomniała. - Phi. Kurwa. Zatkało mnie po prostu i tyle. - Przewróciła oczami. Nie było sensu tego ciągnąć. Przejście do zabawy skupiło ich uwagę na czym innym. Po swojej pierwszej przegranej pieczołowicie wybrała historię, która zmusi go do uwierzenia w to, że brała zasady na poważnie, nie spodziewała się jednak, że aż tak to nim wstrząśnie. Sama myślała o tamtym dniu rzadko, a przynajmniej znacznie rzadziej niż o wspólnej nocy z nim.
- Wiem - potwierdziła z sarkastycznie uniesioną brwią, jakby nie dowierzała w to, że o tym wspomina. - Dobra, Drew, nie przesadzaj. Wiadomo, że nikomu o tym nie opowiadam, bo to cholerny wstyd, ale mieliśmy grać, a nie się ze sobą pieścić. A ja byłam wtedy pijana w sztok. - Jeśli się teraz rumieniła to wcale nie dlatego, że czuła wstyd. Przynajmniej nie tylko dlatego. - Poza tym to Franka zaczęła. Chciała to jej dałam. - Przewróciła oczami, przygryzając wargę. - Nie wspominając o tym, że z facetem zawsze można zaciążyć, a z koleżanką nie. - Parsknęła ostro, żartując tylko po części. - To był głupi błąd. Jeden jedyny - skłamała. - Ale po tym jak się teraz oburzyłeś, zaczynam podejrzewać, że sam coś chowasz za uszami. No dalej, pochwal się, miałeś kiedyś trójkącik z Goylem i Mulciberem? - Zaśmiała się głośno, widząc jego minę, aż musiała otrzeć łzę z kącika oka. Robiło się jej się coraz przyjemniej, lżej w środku. Dlatego, kiedy w następnym rozdaniu wyrzuciła potrójną parkę przeciw jego jednej, nie omieszkała odważnie skomentować usłyszanej historii. Zwłaszcza, że gdzieś w odmętach siebie odczuła olbrzymią ulgę. Może on taki po prostu jest, tak robi. Oszukuje kobiety, żeby dostać to, czego chce. Naiwnie nie próbowała odnosić tego do samej siebie, wierząc w to, że więź między nimi jest inna.
- Kto by pomyślał, że taki z ciebie podły skurwiel - szepnęła z taką gorącą słodyczą, jakby wymieniała najważniejszą z jego zalet. - Chociaż wiesz co? Nie, jednak mnie to nie dziwi. Pytanie tylko, czy ta kobieta naprawdę jest na tyle zdeterminowana, żeby szukać cię aż tutaj... - Rozlała im do szklanek po równo, by byli gotowi na następne rozdanie. - Myślę, że jesteś teraz dość uzdolniony, by sobie poradzić, a jeśliby nawet czymś cię zaskoczyła, masz ludzi, którzy przy tobie staną. W tym mnie - rzuciła w akcie rozczulającej szczerości, a potem spojrzała na niego zaskakująco poważnie jak na uderzające do głowy promile. - Z paskudnej biedy, powiedziałeś? Hmm. Mówią, że cel uświęca środki. - Nie zamierzała udawać, że dla osiągnięcia własnych nie zrobiłaby czegoś nawet gorszego.
Kolejne rozdanie przegrała, ale czuła się już na tyle lekko, że nie wyglądała na ani trochę podirytowaną. Uniosła kieliszek chwiejnie w teatralnym geście toastu.
- Za wszystkie twoje zawistne byłe, Macnair. - A potem dokonała czego trzeba i wyrzuciła z siebie pierwszą wstydliwą rzecz, jaka przyszła jej na myśl. - W porównaniu do poprzedniej to nic wielkiego, ale wiem, że cię rozbawi i gdyby nie zasady, to bym ci tego nigdy nie powiedziała. Właśnie z tego pierwszego powodu. W każdym razie parę dni temu spotkałam się z Mulciberem przypadkiem na jarmarku w porcie. - Westchnęła, przeciągając się i czując, że jeszcze trochę i zsunie plecy z twardego krzesła. - Staliśmy przy ognisku sami i chyba się zaciągnęliśmy jakimś opium dorzucanym do kadzideł. Nie mam pojęcia. W każdym razie zaczęliśmy gadać o totalnie abstrakcyjnych rzeczach i w pewnym momencie on powiedział do mnie coś o tym, że powinnam paść na kolana i ucałować go w pierścień z wdzięczności, że chce ze mną spędzać czas. - Roześmiała się z ironią, sięgając do torby, którą przewiesiła przez oparcie krzesła. - I domyślasz się, co zrobiłam? Och, domyślasz się. Chciałam mu ten durny uśmieszek z twarzy zetrzeć, więc przyjęłam wyzwanie, uklękłam przed nim jakbym się miała oświadczać i pocałowałam go w tę rękę. - Wyciągnęła z torby saszetkę z ususzonymi ziołami i wysypała je do miski, której zawartość wpierw opróżniła. - Merlinie, dobrze, że on też był upalony. I że byliśmy sami. Czasem naprawdę robię okropnie głupie rzeczy, mam jednak na tyle dużo szczęścia, że się potem rozchodzą po kościach. - Wzruszyła ramieniem i sięgnęła po różdżkę, żeby odpalić kadzidło. - Nie, nie patrz tak, to nie opium. Chciałabym. Ale to tylko mieszanka, którą dostałam od Cassandry. Gdzieś przeczytałam, że uspokaja, więc Cass mi ich narobiła, bo tylko jej ufam w sprawie roślin. Dajesz następną, teraz muszę wygrać, żeby było równo. - Przetasowała talię, rozdała i pozwoliła, aby kadzidło zaprószyło się ogniem.

Kadzidło Straconego Serca zużywam, wiadomo :innocent:


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Sypialnia [odnośnik]16.01.22 13:19
Wsłuchałem się w jej wyjaśnienie odnośnie przeszczepu z niemałym zainteresowaniem, co mogła wyczytać z mojej twarzy. Nie miałem w planach skorzystania z podobnych opcji, jednakże zawsze warto było wiedzieć, że coś takiego było możliwe. Eliksir odtworzenia nie był mi obcy wszak niejednokrotnie spotkałem się z jego efektami i choć czas oczekiwania wydawał się długi, to z tego co mówiła był najbezpieczniejszy. Ponadto mogła się o tym przekonać na własnej skórze. -Jest trudny do uwarzenia?- spytałem uderzając wolno palcami o blat stolika. Odpowiedź nasuwała się sama, nie brzmiał jak łatwa sztuka, ale wolałem usłyszeć to od niej. -Dlatego z tym językiem był taki problem prawda? Był źle dopasowany- rzuciłem bardziej do siebie. Pamiętałem jak wielki kłopot miała Tonks z mówieniem, ale na samo wspomnienie wyglądu jej twarzy wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie. Absurdalna sytuacja, aczkolwiek nie było innego wyjścia i sama była temu winna. Nieustannie zradzała się we mnie złość na samą myśl, że pozwolono jej uciec i pieprzona misja ratunkowa okazała się sukcesem. Jak pracownicy Tower mogli na to pozwolić? Jakim cudem wszyscy zachowali tam stanowiska? Osobiście skróciłbym ich o głowy – każdego po kolei, albowiem zbieg był jednym najbardziej poszukiwanych przestępców.
-Wiem- skinąłem głową z wyraźnym uśmiechem, po czym uniosłem szkło w geście toastu. Nie wątpiłem, że pomogłaby mi w skrajnej sytuacji, a konieczność stworzenia nowego narządu do takich się zaliczała.
Widziałem jej zmieszanie, kiedy ze spokojem opowiadałem o wizji niedalekiej przyszłości. Zdążyłem się już pogodzić, że ta prędzej czy później nadejdzie, albowiem tempo w jakim przyszło nam mierzyć się z rzeczywistością w końcu zweryfikuje wszelkie błędy i nie będzie akceptować kolejnych. Ileż jeszcze razy dopisze szczęście? Jak długo będzie sprzyjać, kiedy rozległe rany ciągnęły wprost pod powierzchnię ziemi? Ta świadomość musiała być zakorzeniona, ugruntowana i zaakceptowana, jeśli z powodzeniem chcieliśmy kontynuować misję, osiągać postawione przez Czarnego Pana cele. Wojna uwielbiała ofiary, otulała się ciałami i krwią niczym ich najbliższa przyjaciółka, a zatem zwodzenie się, że nigdy nie wróci się na tarczy było zwykłą naiwnością. -Nie pozbędą się mnie tak łatwo- zawyrokowałem czując, że czas zmienić temat. Nie było sensu wprowadzać nostalgicznego nastroju zwłaszcza, iż była dobra okazja do świętowania.
Wsłuchałem się w jej słowa z dozą zaciekawienia i skupienia. Nie zareagowała jak typowa ona, coś musiała poczuć, być może nad czymś się zastanowić. Liczyłem na kolejną kpinę, a zamiast tego otrzymałem szczerze wyznanie. -Mogę nałożyć klątwę na wiele sposobów, więc nie czuj się bezpieczna- zaśmiałem się pod nosem przyjmując nieco bardziej ironiczną nutę. -Krwi mam pod dostatkiem- zwieńczyłem unosząc nieco brew. Przesadzałem z tym stwierdzeniem, aczkolwiek lubiłem przekraczać pewne granice komfortu. -Ja nikomu nie ufam panienko- pokiwałem wolno głową, bo choć było w tym sporo szczerości, to jednak niektórzy mogli liczyć na jej pierwiastek. -Ludzie to najgorszy z gatunków. Na twoim miejscu nie ufałbym nawet mi- dodałem puszczając jej oczko.
-Każdemu dajesz, jak chce?- uniosłem pytająco brew, po czym przesunąłem palcami wzdłuż reliefu zdobiącego szkło. -Ciekawe- uniosłem na nią spojrzenie, w którym kryła się swego rodzaju odraza. Nie jednak do jej osoby, a sytuacji i świadomości, że takowa miała miejsce. -To po prostu obrzydliwe i tyle- wzruszyłem ramionami rozkładając lekko ręce w geście bezradności.
-Mordujesz mugoli, a powielasz ich zachowania. Walczymy o lepszą, zgodną z naszymi korzeniami i tradycjami przyszłość, a mimo to ulegasz jakimś dziwnym pragnieniom. To twoja przeszłość, ale dla swojego dobra niech nikt inny o tym się nie dowie- zachowałem powagę, nie żartowałem. Nie skomentowałem również kwestii rzekomego romansu z Goylem oraz Mulciberem, tylko przewróciłem na to oczami. O czym my w ogóle rozmawialiśmy, skąd te insynuacje? Niedobrze mi się robiło na samą myśl.
-Każdy ma własną historię bez względu na to czy jest z niej dumny, czy też nie- skwitowałem nawiązując poniekąd do własnej oraz tego, co zobrazowała chwilę temu. -Jestem przekonany, że już wie o moim pobycie w Londynie. Chciałem tu zawitać tylko na kilka tygodni, aby wykonać kilka zleceń i zdobyć parę galeonów, jednak coś mnie zatrzymało na dłużej. Być może na zawsze- doprecyzowałem. Pamiętałem pierwszy dzień w nokturnowskich, czterech ścianach i radość, iż wkrótce będę mógł się stąd znów urwać. To miasto, ta okolica budziła we mnie najgorsze emocje i pragnienie zemsty, a zatem nie widziałem tu swojej przyszłości. Życie bywa jednak przewrotne i czasem plany oraz cele okazują się tylko chwilowym priorytetem. Moja hierarchia wartości uległa kompletnej zmianie. -Właściwie to czekam na nią. Przyjąłbym ją z otwartymi ramionami, oddał to co zabrałem i spróbował chociaż powspominać stare dzieje. Jest tylko jeden problem- wygiąłem wargi w zadziornym uśmiechu. -Po pierwszych słowach skończyłbym z wbitym nożem lub zaklęciem na piersi- była bezlitosna, groźna i cholernie zaborcza. Nie lubiła kiedy ktoś robił jej pod górkę, a zdradę traktowała jako największą ujmę. Była podła, pewna siebie i niezwykle zawistna, co umiejętna gra aktorska skutecznie maskowała. Podziwiałem jej temperament, kulturę osobistą i dystans. Miała pod sobą całą Tarę, wszyscy jedli jej z ręki, mimo że na wschodzie kobiety miały jeszcze mniej praw. Mężczyźni traktowali ją na równi, budziła respekt i strach, albowiem jednym listem potrafiła zniszczyć czyjeś życie. Ma słodka.
Uniosłem szkło w geście toastu, po czym skinąłem głową na znak, że czas na opowieść z jej strony. Znów przegrała, a ja mogłem zamienić się w słuch. Oparłem się wygodnie o oparcie i odpaliłem kolejnego już papierosa wciągając rozkoszny dym w płuca. O mało się nie zadławiłem, kiedy przyznała się, że naprawdę przystała na propozycję Mulcibera – przecież to jak nawiązać pakt z diabłem. -Ja pierdole, nic mnie już nie zaskoczy- zaśmiałem się pod nosem, po czym wyciągnąłem w jej kierunku dłoń i uniosłem wyraźnie brew. -Spękałaś?- spytałem przechylając głowę w kierunku kadzidła, jakie momentalnie zapiekło mnie w gardle. Ziółka? Potrzebowaliśmy ziółek skoro mieliśmy równie dobry bimber? -Przecież pijemy, po co nam jeszcze jakieś śmierdzące paskudztwo- stwierdziłem, lecz zaraz po tym poczułem jak zapach wdziera mi się w nozdrza i rozchodzi po całym ciele. Zamrugałem lekko powiekami, poczułem dziwne ukojenie i spokój – lecz to był dopiero początek, o czym wiedzieć nie mogłem. Podeszła mnie, a ja jak ten naiwny dzieciak wierzyłem, że nie miała nic złego na myśli. Parszywa wiedźma.
Przyglądałem się jej przechylając kolejną szklankę bimbru. Miałem wrażenie, że z każdą kroplą coraz mocniej we mnie wrze, a myśli ukierunkowują się tylko na jeden cel. Nie mogłem jednak tego zrobić, nie chciałem. Chciałem, ale nie chciałem. Kątem oka zerknąłem na karty, znów wygrałem. Kurwa opowiedz coś, powiedziałem w myślach licząc, że odciągnie mnie od tego dziwnego uczucia.





The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sypialnia [odnośnik]16.01.22 14:39
Drew miło zaskakiwał ją, gdy dostrzegała w nim prawdziwą, pozbawioną sarkazmu fascynację najbliższymi jej dziedzinami. Sama niejednokrotnie słuchała go z uwagą, gdy opowiadał o klątwach, runach i czarnej magii - przyjemną odmianą było zaoferować jakąś wiedzę od siebie.
- Bardzo trudny. Nie robię tego sama, korzystam z pomocy doświadczonych alchemików. Do uwarzenia tego eliksiru konieczna jest kropla krwi osoby, dla której powstaje organ - dodała w ramach ciekawostki, bezwiednie przesuwając dłonią wzdłuż swojego lewego przedramienia. - Pod pewnymi względami można to nazwać odwrotnością klątwy, tutaj krew wykorzystywana jest do ofiarowania, nie odbierania. - Uśmiechnęła się słabo, a potem zajęła miejsce.
Poważne tematy podejmowane w dusznym małym pokoju, którego powietrze stawało się z każdą chwilą coraz bardziej spowite wirującymi spiralami tytoniowego dymu, wonią alkoholu, perfum lawendowych i wilgoci, tworzyły wyjątkową atmosferę szczerości. Nie pamiętała, kiedy ostatnio mieli okazję porozmawiać ze sobą tak spokojnie, nie obawiając się podejmowania najtrudniejszych tematów. Czuła, że z kolejnymi toastami palącego bimbru zalewają ją nowe fale gorąca, rysujące różowe rumieńce na pięknej twarzy i odkrytym dekolcie zielonej sukienki. Było jej dobrze, prawie rzewnie, dała się oczarować ułudzie bezpieczeństwa i bliskości. I gdzieś tam, w resztkach świadomej trzeźwości rozsądek szeptał do niej słowa niemal przypominające wyrzuty sumienia.
Niemal.
- Masz rację. Nie ma niczego bardziej okrutnego i zdradzieckiego od człowieka - przyznała szeptem, zgrabnymi ruchami szczupłych palców tasując karty do kolejnych rozdań. - Nikomu nie ufałam, nie ufam. Nawet jeżeli bym chciała.
Patrzyła na niego długo, walcząc z dziwnym bólem w okolicach lewych żeber. Czy nie ofiarowałaby mu swojego życia, nawet jeśli raz już niemal je odebrał? Czy nie zrobiłaby absolutnie wszystkiego, by zyskać jego uznanie? Nie chciała znać odpowiedzi na to pytanie. Lepiej było nie ulegać nadziejom, wziąć sprawy w swoje ręce i odzyskać kontrolę nad sercem. Raz i na dobre.
Wywróciła oczami, gdy zadał retoryczne (miała nadzieję) pytanie.
- No nie wiem, możesz próbować się przekonać - rzuciła z przekąsem, nie szczędząc ostrego jak punkcyjna igła sarkazmu. Wymownie uniesiona brew sugerowała, że nie czuła się rozbawiona zarzutami, ale też nie mogła winić go, że miał używanie, skoro sama dawała mu broń do ręki. Wzięła na poważnie grę, na którą odważyłaby się tylko z nim, by zakosztować zakazanego owocu bliskości, która nie była fizyczna, lecz emocjonalna. - Nie porównuj mnie do mugoli, Macnair - ostrzegła z napięciem, a potem westchnęła, spuszczając z tonu i poddając się zażenowaniu. - Jak powiedziałeś, każdy ma coś, z czego nie jest dumny. Teraz wiesz, że ja również i to wyjątkowo. Dumna Elvira Multon i jej... ugh, pragnienia. - W rzeczywistości nie myślała wcale o tamtej przeklętej nocy z Frances i Wren. - Ale to było sześć miesięcy temu, nie wracam już do tego. Jeśli czujesz dyskomfort, powinniśmy zmienić temat. - Uśmiechnęła się lekko pod nosem, odhamowana wypitym bimbrem i oparami tytoniu. Po chwili zastanowienia sięgnęła po jeden z papierosów z pytającym wyrazem twarzy. Z najwyższą chęcią również by zapaliła, ostatnio miała problem z tym, by dostać je w swoje ręce.
Kiedy przyszła jego kolej na opowieść, słuchała z uwagą, aby nie przegapić żadnego szczegółu z tego, co przedstawiał i co mogło mieć znaczenie w zrozumieniu go lepiej.
- Czy tym, co cię zatrzymało, był Czarny Pan i nasza misja? - spytała właściwie retorycznie, gdyż natychmiast się tego domyśliła. Liczyła na to, że potwierdzi, nie roztrzaskując w pył wrażenia, że miała wiedzę chociaż na temat tego elementu jego osobowości. Opowiadał o kobiecie z Rosji tak, jakby łączyło ich coś więcej niż relacja oparta na korzyściach; ale z jego strony musiało to być jedynie pragnienie zdobycia wpływów, czy nie tak? Przecież ją oszukał. Obserwowała go uważnie, nie zdradzając niczego wyrazem ust, na których wciąż czaił się niewielki, niemal znużony uśmiech. - Obroniłbyś się - stwierdziła z absolutną pewnością. Sama myśl o jakiejś dziwce wbijającej nóż w pierś Drew sprawiała, że narastała w niej żądza krwi. - To była interesująca historia. Pozwoliła mi coś zrozumieć - rzuciła tajemniczo po rozdaniu kart, a potem rzuciła mu wyzywające spojrzenie ponad krawędzią szklanki, jakby prowokowała go do zapytania o to, co ma na myśli.
Historię Mulcibera było Elvirze łatwiej przytoczyć: choć dla niej osobiście była ona bardziej upokarzająca niż opowieść letniej nocy, znacznie mniej moralizatorskie rozbawienie na twarzy Drew wyrwało śmiech także z jej ust. Pozornie mimowolnym ruchem odrzuciła z czoła długi kosmyk jasnych włosów, a potem figlarnie przygryzła usta.
- Nic cię nie zaskoczy mówisz... a co, zazdrościsz Mulciberowi takiej okazji do obserwowania mnie na kolanach? - Choć mówiła bez przemyślenia, plotąc trzy po trzy jak przystało na ilość promili we krwi, słowa miały w sobie coś porażająco dwuznacznego. Odsunęła kadzidło na środek stołu, marszcząc brwi na widok wyciągniętej dłoni. - Oho, czyli mam rację. Masz pecha, dzisiaj bolą mnie kolana, ale jeśli nalegasz... - Rzucał jej wyzwanie zarówno słowami jak i złośliwością w oczach, więc niespiesznie sięgnęła po jego dłoń, ciągnąc ją w swoją stronę i nachylając się do niego nad stołem, aż jej jasne włosy zsunęły się kurtyną na ramiona. - Veni, vidi, amavi - szepnęła niskim, chrapliwym od dymu głosem, wiedząc, że i tak niczego nie zrozumie. Potem ucałowała jego palce, zaczepnie muskając językiem ich opuszki, nim na powrót usiadła na krześle, sięgając po karty jak gdyby nic się nie wydarzyło. - I nie przesadzaj, to tylko zielsko, nie śmierdzi. - Westchnęła przeciągle, czując falę spokoju rozlewającą się wzdłuż kręgosłupa i w dół, oplatającą pieszczotliwie uda oraz lędźwie.
Trudno było jej skupić się na kolejnej grze, gdy słodka woń kadzidła i lawendy wdzierała się w zmysły, bimber tłumił skrupuły, a w głowie przewijały się wspomnienia gorącej letniej nocy. Teraz była zima, deszcz ze śniegiem szastał okrutnie za oknami, ona natomiast coraz mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że nie popełniała błędu. Że było po prostu dobrze.
Po przegraniu zaśmiała się gardłowo, wypijając tym razem tylko kilka głębszych łyków.
- Tyle już dzisiaj padło, co mogę jeszcze opowiedzieć? - spytała na wpół figlarnie, na wpół szczerze, a potem spojrzała Drew w oczy spod przymkniętych powiek. Udała zamyślenie, a potem lekko uderzyła dłonią w stół, jakby historia spadła jej z nieba. - Mam. Teraz cię zadziwię. Nikomu o tym jeszcze nie mówiłam, a myślę, że kto jak kto, ale ty powinieneś to usłyszeć. - Podniosła się z krzesła, okrążyła stół i stanęła bliżej Drew, bardzo blisko, opierając się biodrem o krawędź; sposób w jaki chwiejnie przechylała głowę wyraźnie wskazywał na upojenie. Ale czy nie o to właśnie chodziło? Miała, cholera, urodziny. Zasługiwała na to. Zasługiwała na tę jedną specjalną noc. - Pamiętasz zeszły rok, lipiec, feralne jabłko? I tamten wieczór... kiedy zerwałeś mi wianek...? - Mówiła coraz ciszej, tracąc oddech. - Zachowałam się wtedy jak suka, ale nigdy ci nie przyznałam, że to wszystko... że od początku wiedziałam, że złość, której się na tobie pozbywałam nie jest prawdziwa. Nie byłam zła na ciebie, tylko na siebie. Na siebie, bo mimo... mimo wszelkiej logiki... i przyzwoitości... - Pochyliła się, przysiadając na stole i opierając jedną dłoń na oparciu jego krzesła, więżąc go w oparach. - Chciałam więcej. - Opuściła spojrzenie z jego rozszerzonych źrenic na usta i zachichotała ponuro. - Nienawidziłam się za to. Za to, że byłam... że jestem... nienasycona. - Waleriana, lubczyk, czerwona róża, bergamotka. Wydawało się, że nie czuć już niczego więcej.
I nagle, zbyt nagle, by dało się to przewidzieć, opuściła głowę, wpijając się w niego rozpaczliwym, zaborczym pocałunkiem. Skronie bolały ją, drżała lekko, gdy szeptała przy jego skórze:
- Przepraszam. Nie powinnam. Nie... - Nie chciała się odsuwać. - Czy to już pora na mój prezent? - szepnęła w końcu.
To był ostatni raz. Poprzysięgła sobie, że nasyci się, zapomni.
Zakończy wszystko, co nigdy nie powinno się zacząć.
[bylobrzydkobedzieladnie]


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Sypialnia [odnośnik]05.02.22 23:10
Wpatrywałem się w nią z ciekawością wymalowaną na twarzy. Naprawdę lubiłem słuchać wykwalifikowane osoby, które miały dużo do powiedzenia w naukowych kwestiach. Wiedza była potęgą i to ona prowadziła do sukcesu – nie siła mięśni, czy rzadkie umiejętności. Od zawsze w to wierzyłem i tym się kierowałem. -Znałem kilku godnych podziwu alchemików, lecz mam wrażenie, że Londyn nie jest dla nich dobrym miejscem. Co rusz któryś z nich znika. Kto wie, być może brak odpowiednich ingrediencji zmusza ich do ciągłych podróży? Pewnie mieszają w tych kociołkach jakieś nowe mikstury, a rynek w obecnych czasach bywa ograniczony. Właściwie nie bywa, a jest- stwierdziłem zgodnie z prawdą, albowiem nieustannie brakowało nawet podstawowych produktów i nawet ja musiałem się mierzyć ze skutkami. Dobry tytoń, ognista stanowiły wówczas rarytasy i nierzadko tylko prawdziwe szczęście potrafiło zapewnić odpowiednią dostawę lub sprzedawcę.
-Klątwy nie tylko odbierają- odparłem pewnym tonem. -Przekleństwa mają potworną naturę, lecz jest w nich coś pięknego. Coś czemu warto poświęcić choć chwilę zastanowienia oraz uwagi. Osoba jakiej uda się wyrwać spode jej skrzydeł może wbrew pozorom wiele wynieść, niezwykle wzmocnić swój charakter i siłę osobowości- od zawsze byłem tego zdania wszak niejednokrotnie już zapadłem na klątwę, jaką sam chciałem nałożyć. Szczególnie początki były trudne i musiałem mierzyć się z parszywymi konsekwencjami. Te jednak nie tylko zmusiły mnie do refleksji, ale przede wszystkim konieczności zbudowania w głowie pewnych barier, murów, jakie magia musiała skruszyć, jeśli chciała wpłynąć na umysł. Kontrolować go i wydawać polecenia. Stałem się odporniejszy, bardziej pewny siebie, choć kawałek po kawałku zatracały człowieczą naturę. Były mroczne, bezlitosne i takim też mnie uczyniły. Jeszcze przed dekadą miałem wiele słabości, niekiedy nawet czułem żal i wyrzuty sumienia, zaś wówczas te małostki nie miały dla mnie żadnej wartości.
Upiłem kolejnej porcji bimbru, po czym sięgnąłem po kolejnego papierosa z wyjątkowo niskiej jakości tytoniem. Skręcał je pewnie jakiś moczymorda, bo zionęły tanim trunkiem, ale nie mogłem narzekać. -Bardzo dobrze- odparłem, choć jakoś nie do końca wierzyłem w jej słowa. Potrafiłem czytać wiele z ludzkiej twarzy, rozumieć z mimiki oraz rzekomo niewinnych gestów. Jeśli mi ufała – to dobrze, albowiem mogła mieć pewność, że nie byłem skory zrobić jej krzywdy i tym bardziej czegokolwiek na przekór. Szczerze liczyłem, iż tego samego mogłem oczekiwać od niej nawet jeśli pewne aspekty przekraczały granice, których nigdy nie powinny złamać. Wychodziłem z założenia, że nie miała powodu, aby mi zaszkodzić – w żaden sposób.
Zmierzyłem ją nagannym spojrzeniem, po czym pokręciłem głową. Miała rację, nie było sensu kontynuować tematu będącego niczym innym jak achillesową piętą. To nigdy nie powinno się wydarzyć, pewne wyobrażenia powinny pozostać jedynie wyobrażeniami, podobnie jak pragnienia. Na kolejne pytanie skinąłem pewnie głową. -Owszem- odparłem. Stuknąłem palcem w bibułkę tuż nad popielnicą zrzucając wypalony tytoń i ponownie zaciągnąłem się relaksującym dymem.
-Nie planowałem tego, ale najwyraźniej przeznaczenie miało już dawno napisaną historię- stwierdziłem rozkładając ręce w geście swego rodzaju bezradności. Wierzyłem, że każdy z nas miał zapisany własny los i nawet jeśli wydawało nam się, że mamy na niego wpływ, i umyślnie próbujemy zmienić, to właśnie tak miało być – tak miała wyglądać nasza droga. -Nie znasz jej- zaśmiałem się pod nosem. -To cwana bestia, myślę że nawet w porę nie zdążyłbym unieść różdżki. Jest przebiegła i przeważnie uderza z ukrycia- sprecyzowałem. Nie wynosiłem jej umiejętności ponad własne, byłem gotów stwierdzić, że uczeń pokonał mistrza, ale jej metody nigdy nie przestawały mnie zadziwiać. Bywała brutalna, łapała się najmniej oczekiwanych rozwiązań, co czyniło ją znacznie groźniejszą niżeli się wydawała. Dodatkowo po buźce nigdy bym nie powiedział, że w ogóle ma coś za uszami, a jej różdżka służy głównie do najmroczniejszej z magicznych dziedzin. Czasem rozpamiętywałem ten czas, wyśmienicie się dogadywaliśmy, ale nic poza tym – była pionkiem i musiałem w końcu powiedzieć Szach-Mat. Była to jednak pierwsza partia i pozostało mi czekać, aż rozpocznie kolejną.
-Co konkretnie?- spytałem będąc ciekaw odpowiedzi.
Pokręciłem głową na jej słowa, a na mych wargach pojawił się kpiący uśmiech. Właściwie to niczego mu nie zazdrościłem, po prostu nie mogłem sobie tego wyobrazić. Kiedy jednak skusiła się przyjąć wyzwanie uniosłem brew i przyglądałem jej się z wyraźnym zaciekawieniem – naprawdę była gotów to uczynić? -Proszę, proszę- mruknąłem pod nosem czując, że nie skończyło się to jedynie muśnięciem dłoni. Zacisnąłem nieco palce nie chcąc, aby wyglądało to jeszcze bardziej dwuznacznie, a takie dawała sygnały. -Co powiedziałaś?- spytałem nie rozumiejąc nic z wypowiedzianych słów. Poza angielskim mówiłem biegle po rosyjsku i to by było na tyle.
-Śmierdzi- potwierdziłem swe słowa. -Co to jest w ogóle?- dodałem zatrzymując wzrok na linii jej oczu. Czułem, że coś było nie tak, albowiem miałem wrażenie, że momentalnie zrobiło się gorąco, a atmosfera jakoby zgęstniała. Zrobiła się bardziej frywolna, bez żadnych granic i barier. Jej ciało zdawało się tak kusząco pachnieć, nie mogłem powstrzymać się przed głębokimi oddechami. Kusiła mnie, choć nic nie musiała robić, a w głowie zaczęły pojawiać się obrazy wspomnień, fragmenty naszej pierwszej i ostatniej wspólnej nocy. Cóż u licha się działo? Nie mogłem, nie chciałem na to wszystko pozwolić. Musiałem to w sobie zdusić, zgnieść i zapomnieć. Mówiła, słowa ulatywały z jej ust, ale ja byłem jakby nieobecny, zamyślony i wpatrzony w błyszczące tęczówki. Czułem się dziwnie, acz w tym szaleństwie było coś, co niezwykle przypadło mi do gustu. Wolność. -Niena- zdążyłem wypowiedzieć nim przyległa do mnie w krótkim, ale pełnym pożądania pocałunku. W pierwszej chwili oddałem go, czerpałem możliwie wiele, jednakże po chwili oparłem dłonie o jej ramiona i wolno odsunąłem od siebie. Krzywda nie była dobrym rozwiązaniem, Belvina na to nie zasłużyła. -Nie powinnaś- odparłem nie spuszczając wzroku z jej oczu. Serce dudniło mi w piersi, pragnienia zagłuszały racjonalizm, ale walczyłem z tym. Próbowałem. -Wiesz, że mam kogoś i nie chcę tego stracić- dodałem nieco ciszej, po czym ponownie upiłem bimbru. Musiałem się znieczulić, zaniechać prymitywnych wyobrażeń i chęci.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sypialnia [odnośnik]06.02.22 12:09
Słuchała wszystkiego co miał do powiedzenia, pomimo faktu, że znikający z miasta alchemicy obchodzili ją tyle co zeszłoroczny śnieg. Z rzadka korzystała już z usług kogokolwiek innego niż Cassandra, pokładała w niej zaufanie, wiedziała, że może zwrócić się do lecznicy z każdą potrzebą, jakkolwiek byłaby wątpliwa. Więcej fascynacji budziły w niej klątwy, choć sama w najbliższej przyszłości wolałaby nie znaleźć się pod wpływem żadnej z nich. Lubiła za to obserwować Drew w pracy, skupienie z jakim przykładał się do splatania mrocznej magii w supły cierpienia, przymusu, zniewolenia.
Pociągnęła nosem i posłała mu powolny, tajemniczy uśmiech. Szczupłe dłonie sprawnie tasowały karty mimo alkoholowego upojenia, a gra trwała dalej, odkrywając kolejne soczyste sekrety. Bimber lał się szczodrze, wkrótce mieli skończyć pierwszą butelkę, a ona wciąż nie czuła się gotowa. Przyjemny szum w głowie, owszem, nadszedł, czuła się też lżejsza, jej własne ruchy wydawały się zwodniczo płynne. Coraz częściej na dłużej zatrzymywała spojrzenie na jego palcach, twarzy, oczach. Ustach. Sama bezwiednie zwilżyła wargi, niepewna, czy rumieniec na jej policzkach jest wywołany już tylko rozgrzewającym działaniem bimbru.
- Czy będzie przesadą, gdy powiem, że cieszę się z drogi, jaką wybrało dla ciebie przeznaczenie? - spytała cicho, rzucając na stół kolejną przegraną partię i odpalając od różdżki niechlujnie skręconego papierosa. Kopcił jak kominy mugolskiej fabryki, ale z braku lepszych możliwości skorzystała z okazji do zachłyśnięcia się dymem. - Darzysz ją olbrzymim szacunkiem, a jednak ją oszukałeś - zauważyła neutralnie, odczuwając emocje pośrednie między zaskoczeniem a złością. - Wydaje się, że nie możesz się doczekać aż znowu ją spotkasz. - Nawet nie brzmiała na zirytowaną.
Kobieta, która chciała zemścić się na Drew mieściła się niżej na drabinie nienawiści Elviry niż kobieta, o którą Drew mógł się troszczyć. Tego, rzecz jasna, nie zamierzała przyznawać na głos, skupiając się na grze, opowiadanych historiach i na własnym dwulicowym celu.
- Że straszny z ciebie skurwysyn, Macnair - rzuciła w odpowiedzi na pytanie, ale ironicznie uniesiona brew i leniwie kołyszący się między palcami papieros mogły wskazywać na to, że nie mówiła całej prawdy; że prawdopodobnie nie chciała jej zdradzić.
Podjęła wyzwanie, on jednak nie był równie chętny do kontynuowania zabawy. Przygryzła wargę, gdy zacisnął pięść, ale niczego nie powiedziała tylko mrugnęła figlarnie. Wiedziała wszak, że i tak jest dzisiaj górą, że oboje przekraczali próg, z którego nie dało się zawrócić.
- Przestudiuj łacinę to się dowiesz. Mogłabym pomóc, ale obiecałeś mi pomóc z runami i nadal się nie doczekałam - powiedziała z miękkim uśmiechem, kręcąc głową, jakby nie było to niczym, czego nie byłaby zdolna przewidzieć.
Kadzidło podpaliła z namaszczeniem, skupiając uwagę na płomieniu i dzięki temu odwracając ją od przyspieszonego bicia własnego serca. Czy powinna powiedzieć Alea iacta est, czy nie chciała go już więcej drażnić?
- Róża, lubczyk... waleriana? - wymamrotała, przyglądając się jak kolejne skrawki ziół przeobrażają się w popiół, wydzielając słodkomdławą woń. Zapach momentalnie uderzał do głowy, napięcie narastało wykładniczo, a drżące kolana wzywały ją do tego, by porzuciła samotne krzesło i oplotła udami najwłaściwsze ku temu miejsce. - Chyba nie jestem pewna. Jeszcze z tego nie korzystałam, ale na pewno nie jest trujące.
Opróżniła szklankę do dna, papieros zgasł między palcami nim obojętnie rzuciła go na blat stołu. Dalej wszystko potoczyło się szybko, chwiejność i lekkość alkoholu zmieszała się z oparami, straciła głowę, straciła kontrolę nad językiem i zanim się obejrzała, znalazła się tam, gdzie chciała znaleźć się od początku. Krótkie westchnienie wyrwało się z wilgotnych ust, gdy Drew oddał jej pocałunek. Nie musiała, nie powinna nawet nic mówić, gdyby tylko zdecydowała się na to szybciej. Wiedziała, że w końcu oprze dłonie o jej ramiona, cóż jednak z tego, skoro mieli ten pocałunek, pocałunek, w którym wyczuła tęsknotę i pożądanie?
Nie powinnaś.
A może to od początku było tylko jej tkliwe życzenie?
Nie chcę tego stracić.
Dlaczego nie mógł zamilknąć, wziąć ją w ramiona i sprawić, by na jeden wieczór zapomniała i otrzeźwiała?
- Przepraszam - wydusiła znowu, ale nie nadała słowu prawdziwego znaczenia, było tylko kolejnym zlepkiem niepotrzebnych sylab. Oparta plecami o stół obserwowała jak Drew zamyka oczy i zapija smak jej ust, sama do bólu zaciskała palce na własnych kolanach. - Popatrz na mnie - wysyczała nim zdołała się powstrzymać.
Mogła teraz zarzucić mu ręce za głowę, wspiąć się na kolana, zadusić pocałunkami. To byłoby takie proste. Skosztować i zapomnieć, upić się okrutną satysfakcją.
Nawet nie dostrzegła, kiedy zaczęła haustami łapać powietrze, walczyć ze słodkim dymem, który wplatał w jej umysł najpiękniejsze wizje, zmiękczał wolną wolę, pochłaniał gorącem. I nagle oderwała plecy od stołu, złapała Drew za brodę silną, zimną dłonią i spojrzała mu wprost w oczy... a potem odwróciła się, wetknęła palce do miski z ziołami i zmiażdżyła je w pięści, parząc sobie skórę do czerwoności. Z garścią wciąż tlącego się kadzidła popędziła do kuchni, wrzucając wszystko do zlewu i zalewając chłodną wodą. Koiła oparzenia, ale obracała pragnienia w mokry syf na dnie odpływu. Drżała, mocnymi pociągnięciami ocierając mokre powieki i rozmazując na nich czarny cień.
Kiedy wróciła do stołu, pożądanie wciąż pulsowało w jej skroniach, brutalnie stłumione przez odór tytoniu i okno, które otworzyła po drodze, wpuszczając do pokoju styczniowy powiew, krople deszczu i śniegu.
- To musiała być ta waleriana. Zapomnij. Nie wiedziałam, że jest taka mocna. - powiedziała powoli, opierając się znów o krawędź stołu i odwracając głowę w drugą stronę, aby nie widział zalążków łez, na które była zbyt pijana, by je powstrzymać. - Naprawdę kochasz tę kobietę? - zapytała wyższym tonem, trochę ostro, a trochę pusto. Usiadła na stole i mimo lśniących na wnętrzu dłoni oparzeń sięgnęła do butów, odpinając paski i bezceremonialnie zrzucając je na ziemię.
Dość miała cholernych obcasów.
[bylobrzydkobedzieladnie]


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Sypialnia [odnośnik]22.03.22 0:52
Przez moment zastanowiłem się nad jej słowami i choć zapewne wyczekiwała odpowiedzi, to nie chciałem rzucać zapewnień pochopnie. Obróciłem szkło w dłoni, a drugą ręką dogasiłem dymiącego w popielniczce papierosa; drażnił mnie unoszący się dym, choć jeszcze przed momentem wdychałem go z wyraźną aprobatą. O dziwo wierzyłem w przeznaczenie, w los który prowadził nas przez życie i choć można było mieć na niego jakiś wpływ to zmienienie go w pełni było niemożliwe. Być może było to naiwne podejście, gdyż w czasach równie trudnych jak obecne czarodzieje o wiele częściej zmieniali swe poglądy i zmuszeni byli do podejmowania skrajnych decyzji, ale wychodziłem z założenia, iż finalnie wrócą do tego, co zostało w nich zakorzenione. Gdzieś po drodze się potkną, pójdą za tym, w co wierzyli wcześniej, albowiem udawać było można tylko do czasu. Do granicy, jakiej nie dało się przekroczyć z pozornie szczęśliwym i pewnym siebie wyrazem twarzy.
Czym jeśli nie wspomnianym przeznaczeniem nazwać można było moją obecność w Londynie? Moje dołączenie do Rycerzy Walpurgii, a finalnie stanięcie u boku najpotężniejszego z czarodziejów? Fartem nowicjusza? Przypadkiem? Nic nie działo się bez przyczyny. Powrót do miasta, mający być jedynie przystankiem w dalszej podróży, okazał się nowym etapem, pragnieniem o którym wcześniej bym siebie nie posądzał. Współpraca? Walka w imię nowej, lepszej przyszłości, bezwzględna lojalność? Na wschodnich ziemiach zaśmiałbym się w głos, gdyby ktoś opowiedział mi o tym, co było dla mnie zapisane.
Z klątwami było nieco inaczej, choć i do nich samych początkowo miałem duży dystans poświęcając się w pełni poszukiwaniu artefaktów. Uważałem to za zajęcie ciekawsze, znacznie bardziej rozwojowe, a przede wszystkim dochodowe i potrzebowałem sporo czasu, aby uświadomić sobie w jak wielkim błędzie byłem. Starożytne pisma odkrywały nowe horyzonty, zapewniały ogrom wiedzy i obnażały tajemnice, które wielu próbowało poznać przez wszystkie lata swej pracy. Wymagały cierpliwości, ogromnej samodyscypliny i praktyki, lecz dawały tyle w zamian, że cena jaką należało ponieść była niewielka. -Myślę, że nie ma w tym przesady. Sam jestem rad, iż było dla mnie równie łaskawe- odparłem w końcu i tym samym przyznałem, że poniekąd w takowe wierzyłem. A wierzyłem naprawdę.
Machnąłem ręką, kiedy ponownie nawiązała do kobiety. Wspomnienia z nią związane nie były dla mnie w żaden sposób trudne, a powrót do nich wymagający, aczkolwiek nie zamierzałem ponownie analizować tego, co obecnie zrobiłbym inaczej. -Wolę skupić się na realnym wrogu- stwierdziłem zgodnie z prawdą. Obracanie się za siebie na każdym rogu graniczyło z abstrakcją, na jaką nie chciałem i nie mogłem sobie pozwolić. Nie obawiałem się jej ofensywy, ale znając własne szczęście z pewnością pojawiłaby się w najmniej oczekiwanym momencie. -Nie przeczę- skwitowałem temat rozkładając szeroko ramiona w geście swego rodzaju bezradności. Zmieniłem się, dorosłem, spojrzałem szerzej na otaczającą nas rzeczywistość, ale nie zamierzałem naprawiać błędów z przeszłości. Te w pewien sposób mnie ukształtowały i ukierunkowały na cel, jaki wówczas był klarowny – dla wszystkich lojalnych Czarnemu Panu.
-Czyli mam zacząć mówić po rosyjsku, żebyś też mnie nie rozumiała?- spytałem z wyraźną drwiną w głosie. Mógłbym to zrobić, ale jaki sens jest rozmawiać z samym sobą? -Zapewne już znalazłaś sobie innego nauczyciela- była zbyt ambitna, aby czekać w nieskończoność. Oczywiście nie zaproponowała spotkania w tym celu, zwykle przychodziła z trunkiem, a przy takim nauka run to istne szaleństwo i marnotrawstwo czasu.
Zioła i kadziła, cóż, nie wiedziałem o nich zbyt wiele. Właściwie to od czasu szkoły nie miałem styczności nawet z nazewnictwem. Nie mogłem wiedzieć czym mnie uraczyła, jak ignorancki i dziecinny plan pragnęła wcielić w życie. Czy poczułem jakiekolwiek zagrożenie? Podstęp? Skądże. Była szalona, miała za sobą różne wysoki, ale ostatnie o czym bym ją posądził to próbę wcielenia własnych wyobrażeń w życie kosztem osób, na których rzekomo jej zależało. Sam popełniałem podobne błędy, uciekałem się do bezwzględności ukierunkowanej na wykonanie założonego planu, jednakże wtem nie łączyło mnie z tymi ludźmi nic poza fałszywymi – lub nie – emocjami. W tej sytuacji należało spojrzeć szerzej, albowiem nie byliśmy dla siebie tylko znajomymi, towarzyszami od zabawy i szklanki mocnego alkoholu.
-Cóż to za połączenie?- mruknąłem, a zaraz po tym na mej twarzy zagościł rozmarzony uśmiech. Dym coraz intensywniej wypełniał me płuca, podnosił temperaturę i zapewne był powodem czerwonych policzków, które coraz mocniej mnie paliły. Czułem, że nie potrzebowałem już alkoholu, a jej bliskości; słodkich ust, drobnego ciała zamkniętego w uścisku. Wcześniejsze myśli scaliły się w jedno pragnienie, prostą i zarazem próżną chęć ponownego ujrzenia jej nagiego ciała, które należałoby tylko i wyłącznie do mnie. Po co wciąż rozmawialiśmy? Dlaczego tak bardzo przejmuję się tym, co będzie jutro? Jak wytłumaczę, co uczynię gdy zastanie nas w naszej wspólnej sypialni? Mieszkała tu, mogła zjawić się w każdej chwili, ale czy to było ważne? Nagle zdawałem się zrozumieć wszystkich tych, którzy żyli chwilą. Każdym momentem i oddechem.
Wpatrywałem się w nią, zaraz po tym, gdy ostatkiem świadomości odsunąłem się od jej warg. Walczyłem ze sobą, ale wraz z mijającymi sekundami ta bitwa okazała się dla mnie przegrana. Intensywna woń zaburzyła rozsądek, powaliła mur, który tak skrupulatnie budowałem przez ostatni czas. -Patrzę- mruknąłem, gdy nakazała mi zagłębić się w jej tęczówkach. Uniosłem dłoń i przesunąłem palcami wzdłuż jej włosów, by finalnie zacisnąć palce na karku. Była tak blisko; jej zapach mnie otumaniał. Przyciągnąłem ją do siebie i wpiłem w jej usta pragnąc ich ponownie posmakować.
Tym razem to ona zerwała się na równe nogi, na co ściągnąłem wyraźnie brwi. Widząc jak chwyta w dłonie kadzidło i wrzuca je do zlewu, po czym zalewa wodą, zaśmiałem się pod nosem nie spodziewając się, że właśnie poszła po rozum do głowy i przy tym pozwoliła mi odzyskać swój. Pozostając wciąż pod wpływem słodkiego dymu wzruszyłem ramionami, chwyciłem szklaneczkę i wypełniłem ją trunkiem. Skoro kazała na siebie czekać…
-Jaką kobietę?- spytałem, co było idiotyczne, ale na skutek działania kadzidła na moment zapomniałem o otaczającej nas rzeczywistości. To prawdopodobnie owe pytanie sprawiło, że oblizałem nieco bardziej nerwowo dolną wargę, a zaraz po tym upiłem sporej ilości paskudnego bimbru. Milczałem jeszcze chwilę, nim cokolwiek z siebie wydusiłem. -Jakie ma ona działanie?- rzuciłem nieco ostrzej, coś zaczynało do mnie docierać, ale jeszcze było zbyt wcześnie, abym w pełni zebrał myśli. Alkohol tego nie ułatwiał, lecz z drugiej strony mógł przeważyć swym działaniem nad tym paskudztwem.





The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sypialnia [odnośnik]30.03.22 18:14
Niełatwo było powstrzymać cisnący się na usta głupkowaty uśmiech, kiedy tak obserwowała go za zasłoną tytoniowego dymu i alkoholowego zamroczenia, które czyniło świat spokojniejszym, zmatowiałym, miękkim na krawędziach. Nigdy przy nikim innym nie uśmiechała się tak dużo, tak szczerze, nawet grzesznie kojące towarzystwo Wren nie uderzało jej do głowy z siłą kilkunastu kolejek whisky. Powinna się tego spodziewać, powinna lepiej przemyśleć własne działania i plany zanim znalazła się w punkcie, z którego - pozornie - nie dało się zawrócić. Skóra łaskotała ją przyjemnie pod ciężarem jego spojrzenia i nie była w stanie powstrzymać dziewczęcego rumieńca tylko po części wywołanego pijaństwem. Nie odrywała od niego wzroku ani wtedy gdy długo kontemplował jej słowa ani wtedy, gdy przyznał jej rację, ani wtedy gdy zadrwił z niej po przyjacielsku, uśmiechnięty i rozluźniony, dokładnie taki jakim chciała go widzieć.
- Mów. Może się czegoś nauczę. Tatiana nauczyła mnie tylko przekleństw, ale to przecież nie przystoi damie - rzuciła żartem, krzyżując kolana i unosząc szkło z bimbrem tak jakby wznosiła w jego kierunku prawdziwy, uroczysty toast. Słowa Valerie tkwiły wciąż w głębinach jej sennej świadomości, nie miały jednak dostępu do tej chwili, tego mieszkania. Tej relacji, której nie umiała i nie chciała precyzować. Drew powiedziałby może, że są przyjaciółmi, jeżeli dostąpiłaby szczęścia takiej poufałości. Na pewno dawno przestali być tylko znajomymi. - Może i znalazłam. Mówiłam ci o Primrose. To wyjątkowa lady, a mówię to ja, kobieta, która szlachcianek nie może zdzierżyć. - Rozplątany język przydawał słowom uzdrowicielki szczerości, na którą nie chciała sobie pozwolić od dawna. Czuła jednak w przyspieszeniu tętna i mętliku myśli, że niebezpiecznie zbliża się do granic wypowiedzenia prawd, przed którymi sama chciała się wzbraniać.
Może jednak wzbraniać się nie powinna? Pragnęła, och tak bardzo pragnęła. W rzeczywistości nie musiała czekać na przytępiające zmysły działanie kadzidła, gdyż żądza wypływała z niej samej, zintensyfikowana, wszechogarniająca. Męskie palce przeczesujące jej jedwabiste włosy; i jej własne palce na jego karku, wpijające się w skórę z głodem, na jaki mógł pozwolić sobie tylko człowiek cierpiący z powodu nienasycenia. Póki mogła, póki jeszcze żadna prawdziwa myśl nie znalazła sobie drogi do jej opustoszałego rozumu, spijała smak alkoholu z jego ust, przygryzała je i wzdychała cicho, z tak wielkim zapamiętaniem pragnąc przekazać mu w tym pocałunku całą swoją miłość. Tak jakby miał to być ich ostatni pocałunek. Bo przecież będzie. Musiał być.
Nie opierał się, przyciągał ją do siebie, ale ona i tak czuła w kącikach oczu piekielną wilgoć. Nie chcę tego stracić, tak powiedział. Jej natomiast nie powinno to obchodzić, gdy wreszcie miała okazję zdobyć to czego chciała - czy jednak na pewno chciała właśnie tego? Nie wiedziała, nie rozumiała ogromu żalu i strachu, które narosły w jej piersi niespodziewane, obce.
On jej przecież nie pragnął, nie naprawdę. Troszczył się o nią na swój pokrętny, ułomny sposób, utorował jej drogę do wszystkiego, czego kiedykolwiek mogłaby pragnąć, a ona odpłacała mu się za to zdradą. Skosztowanie zakazanego owocu było zbyt kuszące, by mu się oprzeć, kto jednak był w tym rachunku wężem? Też ona, ona sama, pragnąca pociągnąć go za sobą w zawieruchę wściekłości i nienawiści. Na końcu nie czekał jednak ani Hades ani przyszłość, jedynie pustka, tak samo niespełniona jak wcześniej.
Dlatego to ona musiała to przerwać, uciec, zadusić własny grzech w zarodku i złapać kilka orzeźwiających haustów mroźnego, zimowego powietrza wpadającego przez otwarte okno. Wilgoć na bladych policzkach Elviry pojawiła się znikąd, wzbudzając w niej takie samo zaskoczenie jak paskudne, krwistoczerwone oparzenie na dłoni, którą wetknęła do kadzidła. Ból przywrócił ją trochę do rzeczywistości, otrzeźwił, ale nie na tyle, by mogła wziąć się w garść. Przez jakiś czas tylko patrzyła na Drew, oparta o stół, by nie upaść, nie doczekała się jednak odpowiedzi, która w tym momencie zdawała się być tak ważna. Ostrość zaczęła wdzierać się do tonu Drew, a Elvira nie wiedziała, czy już jest na nią gotowa. Nie miało to jednak żadnego znaczenia.
Zrzuciła obcasy, złapała za krzesło i przysunęła je bliżej, by móc usiąść naprzeciw niego, lecz nie na tyle blisko, by stykali się kolanami. Palcami jednej dłoni ściskała się za nadgarstek pulsującej bólem oparzonej ręki. Spojrzenia nie odrywała od niego, zdeterminowana, ale roztrzęsiona.
- Przepraszam - powtórzyła znowu ochrypłym głosem, wciąż czując jego smak na własnych wargach, wilgotnych i lekko spuchniętych. - To było... myślałam... kurwa - Wzięła głęboki oddech, by nie zacząć dławić się własnym lękiem. - Wybacz mi to, to się nie powinno zdarzyć. To kadzidło, dostałam je, nie wiedziałam, ono nie powinno... - Powinno zadziałać inaczej na mnie, na ciebie. - Myślałam, że w ten sposób sprawdzę, czy coś do mnie czujesz, bo tak ciężko wyciągnąć z ciebie cokolwiek szczerego - wyznała szeptem, jakby przekonywała o tym samą siebie. - Ale to nie było tak, to po prostu toksyczne gówno. Drew, ja... - Zmarszczyła zadarty nos i obnażyła zęby, bo resztkami sił trzymała się, by nie wybuchnąć szlochem. Czy to alkohol czynił ją tak słabą? Valerie miała rację, musiała przestać. - Masz kobietę i jesteś z nią szczęśliwy. To nie powinno się stać, nigdy bym ci tego nie odebrała, bo za bardzo mi... - Bezwiednie ścisnęła swoją dłoń mocniej, zsuwając palce, aż paznokcie wpiły się we wrażliwą, czerwoną skórę, rozrywając ją do krwi. Ta krew wisząca na czubkach palców, tylko ona powstrzymywała ją przed płaczem. Tylko dzięki temu gdy znów na niego spojrzała, mogła zachować twarz i spokojny ton głosu. - Czuję do ciebie rzeczy, których nie powinnam. Czuję rzeczy, których się brzydzę. Ale tak jest, że zrobiłabym dla ciebie wszystko. Nie będę oczekiwać... wybacz, że prawie skrzywdziłam ciebie i siebie. Tristan ma rację, ja tracę rozum, ja... - Zacisnęła powieki, przygryzła wargę do białości, aż przestała smakować nim, a zaczęła żelazem. - Jeśli jesteś szczęśliwy ze swoją kobietą, jeśli ją kochasz, nigdy nie spróbuję stanąć ci na drodze. Ja po prostu... - Trzęsła się, ale nie mogła sobie przypomnieć, kiedy zaczęła. Może drżała od samego początku, może była zbyt pijana. - Boję się, że cię stracę - wyznała cicho, wreszcie, przerażona tym doborem słów.
Otarła usta rękawem, jakby chciała zetrzeć prawdę z warg, a potem schwyciła szklankę, by dopić bimber, rozpalona do czerwoności, ledwo przytomna z niedowierzania, że chwila ta dzieje się w rzeczywistości. Odstawiła szkło z brzdękiem, zostawiając na nim krwawe ślady po palcach i odwróciła się, niegotowa usłyszeć jego odpowiedź.
- Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy. Ja się będę musiała jakiś czas skupić na sobie - powiedziała w końcu z rezygnacją, pragnąć wyjść i znaleźć się z powrotem we własnym mieszkaniu. Tam trzymanie się w garści nie miałoby już żadnego znaczenia.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Sypialnia [odnośnik]11.04.22 19:46
Zaśmiałem się pod nosem, kiedy dość wyraźnie zaznaczyła, że przekleństwa nie powinny padać z ust damy. Od kiedy zwracała na to uwagę? -Akurat ciebie nie podejrzewałbym o jakiekolwiek kompleksy związane z językiem. Wielokrotnie klęłaś przy mnie jak czarodzieje na froncie, wiec skąd ta nagła zmiana?- uniosłem brew i przechyliłem nieco głowę próbując lepiej jej się przyjrzeć. Bimber huczał mi w głowie i byłem skory uwierzyć, że jej jeszcze bardziej, albowiem to właśnie blondynce dzisiejsza karta nie szła nader dobrze. Przegrała kilka partii, wypiła karne szklaneczki jednym haustem, a zatem tylko wyjątkowo silna głowa nie odczułaby tego skutków. Sam mogłem wlewać w siebie spore ilości, zwykle nie znałem umiaru, jednakże dziś przyszło nam zmierzyć się z wybitnie mocnym alkoholem, dlatego skłamałbym twierdząc, iż wciąż byłem na jego efekt odporny. -Z kim przystajesz, taki się stajesz?- zacisnąłem wargi w wąską linię próbując powstrzymać salwę śmiechu. Nie wyobrażałem sobie Elviry jako lady, damy z wyższych sfer, która degustuje, a nie wlewa w siebie jak stary rusek, odwraca głowę zamiast zaciągnąć się kiepskiej jakości tytoniem oraz przede wszystkim ochoczo zaglądającej do bujnie wyposażonej garderoby. -Czyżby Primrose wzbudziła w tobie pragnienie przemiany? Dzisiejsza okazja jest ostatnią do stuknięcia się szklankami oraz opowiedzenia wstydliwych historii, które już jutro staną się tematem tabu?- przesunąłem dłoń wzdłuż brody w zastanowieniu. Elementy łączyły się w jedną całość i choć nawet niedowiarek mógłby w tej teorii znaleźć ziarnko prawdy, to całą winę za te liche wyobrażenia zrzucałem na buzujące w krwi procenty.
Na co natomiast zrzucić potęgujące pożądanie? Przypływ nietypowego relaksu połączonego z pragnieniem irracjonalnej bliskości, żałosnej tęsknoty, kiedy tylko na moment odsuwamy się by łapczywie złapać oddech? O co obarczyć dudniące w piersi serce, intensywny zapach skóry działający niczym amortencja? Przyglądałem się jej, jakbym miał okazję uczynić to po raz pierwszy. Jakby czas był mi łaskaw i dał o wiele więcej chwil na rozkoszowanie się widokiem jej drobnego ciała, promieniującej twarzy. Pozwolił na zasmakowanie ust, poczucia intensywnego zapachu alkoholu, który mieszał się ze słodkością warg. Nie myślałem wtem o przeszłości, obca była mi także przyszłość, albowiem teraźniejszość, obecny moment pochłaniał wszelkie myśli. Rozsądek odszedł na bok, zszedł mi z drogi pozwalając, abym nabrał wiatru w żagle i płynął czerpiąc jak najwięcej z każdej upływającej sekundy. Nie pamiętałem, czy kiedykolwiek czułem coś podobnego, a nawet jeśli to wówczas nie miało to żadnego znaczenia.
Z każdym podmuchem rześkiego powietrza dym rozrzedzał się, ulatywał za drewniane okiennice wraz z obłudą, wyimaginowanymi i trywialnymi pragnieniami. Znacznie mocniej zacisnąłem palce na szkle mając wrażenie, że budzę się z jakiegoś snu, wyrywam z uroku tudzież klątwy, która spętała mój umysł. Uniosłem wzrok na blondynkę, której emocje obnażały się z każdą chwilą coraz mocniej. Widziałem smutek, żal, być może nawet swego rodzaju wstyd. Kiedy zrzuciła buty i usiadła na krześle zmierzyłem ją niepewnym spojrzeniem, albowiem jeszcze do mnie nie docierało, co właśnie się wydarzyło. Dystans i ton mówiły jednak więcej niżeli wypowiadane słowa. Prawda okraszona skruchą okazała się trudna, ale byłaby możliwa do strawienia, gdyby nie powierzchowne zaufanie, które właśnie straciła. Doszczętnie zniszczyła i finalnie spaliła most, jakim z podniesioną głową mogliśmy się poruszać.
-Żartujesz sobie ze mnie? Powiedz, że to jeden z twoich kiepskich dowcipów, wylej na mnie ten cholerny bimber i rzuć się z łapskami jak ostatnio- warknąłem, po czym z dużą siłą uderzyłem szklanką o stół. Denko pękło, trunek rozlał się, a krople zaczęły leniwie uderzać o drewnianą podłogę. Zerwałem się na równe nogi trącając krzesło, na jakim siedziała, ale nie dbałem o to. Przekroczyła wszelkie granice.
-Łżesz- rzuciłem ostrym tonem. -Powiedziałem ci jasno i wyraźnie, że nic między nami nie ma, i nie będzie- nie pamiętałem, czy tak to ubrałem w słowa, ale wydawało mi się, iż przekaz był jasny i nie pozostawiał żadnych złudzeń. -Gdyby ci tak zależało, to nie pakowałabyś mnie w to łajno. Kim ty jesteś? Za kogo się uważasz?- kontynuowałem nie mogąc ukryć wzburzenia. Poczułem się oszukany, zdradzony przez osobę, która w jakimś stopniu była dla mnie istotna. Byłem w błędzie sądząc, że nie znamy się od dziś – tak naprawdę, nie znałem jej w ogóle. Pomyliłem się, wyciągnąłem błędne wnioski i niesłusznie zrezygnowałem z własnej separacji od jakichkolwiek relacji. -Wynoś się- skwitowałem pokrętne tłumaczenia. -Słyszałaś? Czy mam powtórzyć?- zignorowałem kwestię Tristana, czy rzekomych opowiadań o szczęściu i pomyślności. Nie obchodziło mnie to, nie miałem ochoty na nią patrzeć. Zrezygnowałem też z krótkiej myśli o karze w postaci czarnomagicznego zaklęcia, albowiem te jak widać działały na nią motywująco.
Zaśmiałem się w głos słysząc o stracie. Ona tak na poważnie? Uniosłem wysoko brwi wpatrując się gniewnie w jej oczy, choć wargi wygiąłem w ironicznym wyraźnie. -No to ci się udało. Owacje na stojąco, dla Panny Multon- zaklaskałem kilkukrotnie w dłonie.
-Ty jesteś tylko i wyłącznie skupiona na sobie. Pieprzona egoistka- dodałem ozięble, po czym ruszyłem w kierunku sypialni. Otworzyłem drzwi i trzasnąłem nimi licząc, że jak za pięć sekund tam wrócę, to jej już nie będzie. Miała taki plan od samego początku, nie było w tym grama przypadku. Otrzeźwiałem – dosłownie i w przenośni.

|zt




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sypialnia [odnośnik]14.04.22 19:53
Nie chciała wierzyć w to, że Drew nie zdawał sobie sprawy z przyczyn jej nagłego pragnienia przemiany, tych drobnych i uszczypliwych poniekąd uwag o dobrym wychowaniu. Te urodziny miały być jej ostatnimi przeżywanymi z podobną swobodą, nie miała ku temu żadnych wątpliwości. Choć nie wiedziała jeszcze (nie mogła wiedzieć) jakie informacje spadną na nią po powrocie do mieszkania, przystała już na lekcje etykiety, dowiedziała się kim jest sławetna pani Vanity i wlewając dziś w siebie szklankę za szklanką bimbru oddawała hołd minionym miesiącom rozpusty, które miały wkrótce dobiec ponurego końca.
- Nie mam żadnych kompleksów. - Wywróciła oczami, choć w kącikach zaczerwienionych od przygryzania warg czaił się uśmiech. - Nie znasz jeszcze wszystkich moich stron. Kto wie co mam w zanadrzu. - Nie miała zamiaru, by słowa zabrzmiały sugestywnie, przynajmniej nie świadomie.
Zmysłowość przesiąkała ją jednak z każdym kolejnym słowem, każdym gestem, a atmosfera przepełniona ufnością i pragnieniem bliskości uderzała Elvirze do głowy nie mniej niż Drew. Z tym że ona, rzecz jasna, sama była sobie winna. Zalążki uczucia, które kiełkowały w niej pod ciężarem samokontroli, rozpękły się dzięki mocy kadzidła w płomieniach pożądania. Przez krótki, nieludzko wspaniały moment mogła nie myśleć o niczym, zapomnieć konsekwencje, zrzucić z siebie okowy skrupułów i lojalności tak jak zrzuca się szatę. Powinna była zresztą szatę zrzucić i gdyby była choć w połowie tak bezlitosna i bezczelna jak lubiła twierdzić, pewnie dawno by to uczyniła. Cóż więc za koszmarna nić przytomności wyrwała ją z objęć ukochanego mężczyzny, z tych silnych ramion, za którymi tęskniła nocami, rozpamiętując najdoskonalszą noc życia? Och tak, nie dawał jej spokoju ten ból, który rozcinał ją z siłą nie mniejszą niż Vulnerario. Ból dalece gorszy od fizycznego, ból, nad którym nie potrafiła zapanować, ponieważ go nie znała. Czy tak właśnie smakowała niespełniona miłość? Żałośnie tkliwe wywyższanie potrzeb drugiego człowieka nad własne?
Jeżeli tak, najchętniej wyplułaby ją razem z krwią, która wezbrała w jej ustach, gdy ze stresu i żalu przygryzła sobie policzek.
Plątała się w wyjaśnieniach, bezradnie machając poparzoną dłonią, ale wszystko na nic. Nigdy nie była dobra w wyrażaniu na głos tego co skrywała wewnątrz, a teraz głos łamał jej się i zacinał żałośnie z powodu szoku i buzujących w głowie promili.
Zadygotała widocznie, gdy szklanka Drew rozprysnęła się na stole, posyłając na ziemię i blat setki kryształowych odłamków. Kiedy on zerwał się z krzesła, ona uczyniła to samo, lecz w innym celu; cofnęła się krok, potem dwa, kuląc ramiona i patrząc na niego szeroko rozwartymi źrenicami wyzierającymi spoza roztrzepanych blond włosów. Jej usta były rozchylone w szoku, oczy szkliste, trzęsła się i trzęsła, aż ją zemdliło, ale na nim nie robił wrażenia ten obraz nieszczęścia.
- Nie... proszę... - wymamrotała, mając na myśli wydarzenie sprzed miesięcy, które jej wypomniał, a którego tak żałowała. Gdyby nie tamto, może nie tkwiłaby teraz tutaj, odrzucona i potłuczona dokładnie tak jak ta szklanka. - Wcale tak nie powiedziałeś, nie kłam! - Marna próba podniesienia głosu i wtłoczenia w niego choć odrobiny złości i pewności siebie na nic się zdała, bo choć zabrzmiała warkliwie, więcej było w tym skopanego kocura niż lwicy. - Powiedziałam dopiero, że to nie miało tak wyglądać. To w ogóle nie miało tak działać, nie miało tak być. Niczego ci nie zrobiłam, niczego bym nie zrobiła, uwierz mi! - żądała histerycznie, machając włosami jak wariatka i ocierając policzek krwawiącą dłonią. Łzy bogato spływały na bladą skórę, ginąc następnie między obojczykami i nad dekoltem. - Drew, proszę cię, nie możesz w to wierzyć - Postąpiła krok do przodu, jakby chciała się do niego zbliżyć, ale zachwiała się w kostce, bo stąpała bez butów i nastąpiła na odłamki szkła. Potem zamilkła i po prostu patrzyła na niego w pełnym niedowierzania milczeniu, gdyż w gardle zabrakło jej zarówno słów jak i tlenu.
Pieprzona egoistka.
Pozwoliła mu odejść i trzasnąć drzwiami, bo emocje sparaliżowały ją i przez długie sekundy nie mogła się poruszyć, nawet zwrócić uwagi na zadraśniętą stopę, na zdewastowaną dłoń i bałagan, jaki po sobie pozostawili. Choć krzyk wzbierał jej w piersi, nie skleciła żadnego sensownego zdania, hamowana złymi wspomnieniami z Sabatu, lękiem, bezradnością i poczuciem, że w przeciągu tak krótkiego czasu utraciła wszystko, z czego kiedykolwiek mogła być dumna.
W końcu zaciskane mocno zęby zaczęły boleć nie do wytrzymania, a mózg pozbawiony powietrza zmusił płuca do hiperwentylacji.
- Gdybym była egoistką, tobym cię nie pokochała! Ty... ty... argh! - Wrzasnęła za nim, ale żadna z obelg nie przeszła jej przez gardło, zdławiona szlochem, który wstrząsnął nią całą. Na ślepo pozbierała swoje rzeczy, zwalając przypadkiem własną szklankę ze stołu. Wcisnęła buty na podrapane nogi i wybiegła z mieszkania, potykając się na schodach i wybiegając na mroźne powietrze bez płaszcza, który przez wzburzenie zostawiła u niego na wieszaku. To nie miało znaczenia, mógł zrobić z nim co chciał. Zimowe powietrze otrzeźwiło ją, lecz wzmogło drżenie i sprawiło, że wciąż cieknące łzy zaczęły zamarzać na policzkach. Ze ściskanej w dłoni różdżki co jakiś czas wydostawały się iskry, które parzyły ją w nogi i niszczyły materiał sukienki. Zanim dotarła do domu zatrzymała się na placu, na którym niegdyś siedzieli we dwoje, Drew po raz pierwszy podał jej tam swoją piersiówkę, a potem zaproponował udział w wojnie.
Usiadła na ławce, przypominając sobie ich dłonie zetknięte na oparciu, jego złośliwy uśmiech i własną arogancką swobodę. Och jak wiele potrafił zmienić czas.
Zmarznięta i zrozpaczona zwiesiła głowę, zbyt słaba, by dłużej powstrzymywać szloch.

/zt :<


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Sypialnia [odnośnik]15.04.22 12:29
8 luty 1958r. późny wieczór
Nie spodziewałem się, że będę zmuszony powrócić do ruin zamku Dunbar. Wiedziony pewnością, że misja przebiegnie bez żadnych przygód oraz trudności liczyłem na szybki zarobek, lecz stało się inaczej i tak przyszło mi poświęcić temu o wiele więcej czasu niżeli zakładałem. Niepowodzenie nie miało żadnego związku z przypadkowym spotkaniem, jakie zakończyło się zgryźliwościami i przejęciem różdżki, a zagadką, której nie byłem w stanie rozwikłać na poczekaniu. Rodion, mój wierny towarzysz zamieszkujący zimne, wschodnie ziemie i jednocześnie zleceniodawca, nie poinformował mnie o przeszkodach, co wpłynęło na konieczność powrotu do Londynu z pustymi rękoma. Rzecz jasna kulturalnie wspomniałem mu o tym w liście, gdyż umawialiśmy się na zebranie skarbów – o wartości żadnej, choć dla niego najwyraźniej wyjątkowej – ściągnięcie klątw, a nie ślęczenie nad wskazówkami i analizowanie, które z nich miały jakąkolwiek wartość. Mianowicie chodziło wejście do skarbca, jakie zostało zapieczętowane starożytnymi runami. Należały one do grupy starszego futharku zatem wpierw pomyślałem, iż była to klątwa, mimo że dobór znaków nie nasuwał mi żadnej na myśl. Zaklęcie wykrywające czarnomagiczne przekleństwa nie przyniosło efektu i tym samym rozwiało moje wątpliwości, więc nie pozostało mi nic innego jak zasięgnąć lektury, przepisanych manuskryptów, które mogły pomóc mi wyjawić sens znaczenia tego połączenia. Nierzadko już spotykałem na swej drodze zupełnie przypadkowy zbiór run mających być drogowskazem dla właściwej osoby, a nie zabezpieczeniem przed złodziejami i jeśli tak też było w tym przypadku to musiałem tego dowieść. Oczywiście sama teza o zupełnym braku logiki w zapisie nie dawała mi żadnego rozwiązania – musiałem zrozumieć go, być może rozłożyć na czynniki pierwsze i znaleźć upragnioną drogę do pachnących galeonów.
Kiedy powróciłem do mieszkania na Nokturnie nie mogłem zwlekać, albowiem ciekawość buzowała we mnie równie mocno co złość. Byłem sfrustrowany zmarnowanym dniem i nawet wzbudzenie strachu oraz gniewu w przypadkowo napotkanej panience nie przyniosła mi krzty satysfakcji. Nie byłem przyzwyczajony do niepowodzeń, właściwie odkąd zaprzestałem poszukiwań to każda fucha okazywała się sukcesem. W klątwach nie było tego problemu – klient przychodził, oczekiwał natychmiastowych, konkretnych efektów i płacił, zaś  gdy w grę wchodziło odnalezienie czegoś pojawiały się schody. Dość wysokie i długie. Nigdy nie byłem w stanie dać gwarancji, że podróż okaże się sukcesem i powodów ku temu było wiele; brak wystarczających informacji, możliwości, nierzadko mapy, a czasem nawet pospolite spóźnialstwo. Uprzedzenie poszukiwacza przez innego było niczym mentalny policzek, co zaznałem jako atakujący, ale i ofiara. Lawirujące ponad horyzontem ego tonęło w morskiej głębi, podobnie jak zadowolenie i kosztowności zleceniodawcy. Wtem nigdy nie otrzymywało się umówionej kwoty, nierzadko nawet nie widziało się ani knuta, albowiem zwykle nie płacono za poświęcony czas, ale sam przedmiot transakcji.
Rozsiadłem się na krześle i ponownie rozłożyłem mapę, a następnie sięgnąłem po czysty pergamin oraz pióro. Stopą wybijałem tylko sobie znany rytm, a w palcach obracałem skręconego papierosa, w którym tytoń śmierdział glonami i starym, tanim bimbrem. Jakby ktoś robił go na goblinich szczochach – przysięgam. Nie mogłem jednak narzekać, brak dostępu do podstawowych produktów był codziennością, a mimo to mogłem sobie na nie pozwolić nawet jeśli były jedynie miernym wspomnieniem dobroci, które mieliśmy jeszcze przeszło rok temu.
Kenaz był pierwszą runą oznaczoną na prowizorycznym szkicu ruin zamku i faktycznie znajdowała się na wykutym w ścianie metalu, co widziałem na własne oczy. Nie wiedząc od czego zacząć po prostu skupiłem się na samym znaczeniu, pradawnej mocy jaką nadano danemu znakowi. Możliwość działania, wizja, oświecenie, nadawanie nowej formy i celu aktualnej sytuacji, metaforyczne rozświetlenie sfer życia i przede wszystkim miłość oraz płodność, co w tamtejszej kulturze miało szczególnie znaczenie. Była ona wyjątkowo naszpikowana pożądaniem i relacją między dwojgiem ludzi, co nijak miało się do skarbca, w którym znajdować się miały jedynie rodowe pamiątki. Właściwie nawet nie miałem pewności, czy takowe wciąż tam były, bo choć skarbiec wydawał się nietknięty, to ktoś mógł go opróżnić i z premedytacją zamknąć, aby kolejnemu poszukiwaczowi zapewnić dawkę wrażeń, złości oraz zmarnować cenny czas.
Wątpiłem, aby trop był dobry. Być może osoba mająca za zadanie zabezpieczyć owe miejsce w ogóle nie miała pojęcia o runach i miały dla niej jedynie symboliczne znaczenie? Ogólne i pozbawione głębszego sensu? Westchnąłem pod nosem, po czym sięgnąłem po zakorkowaną butelkę i zaraz po tym jak uporałem się z korkiem uzupełniłem niską szklankę. Obracając ją wolno w dłoni, smakując trunku i oblizując dolną wargę z kilku kropel postanowiłem cofnąć się jeszcze o krok, do samych fundamentów, podstaw jakich uczono za murami szkoły. To była teoria, kilka rozdziałów, które dla wprawionych runistów nie miały żadnego znaczenia merytorycznego. Kenaz, jako pierwszy Aett, znajdował się w ósemce Freya na szóstej pozycji. W dosłownym tłumaczeniu sugerował drogę stronę słońca, co można rozumieć jako światła. Pamiętałem nikły promień dochodzący ze schodów, którymi zeszliśmy na sam dół. Były paskudnie długie, wąskie oraz śliskie i wydawać by się mogło, że głęboko pod ziemią, a mimo to lekki przebłysk odbijał się od rozlanej wody na kamiennej posadzce. Czyżby właśnie to stanowiło wskazówkę? Wykuta, pionowa linia zgrywała się z krańcem różdżki, być może za pomocą magii dało się ją obrócić. Czyżby działało to na zasadzie zegara? Opcji było wiele, zawsze pierwsze skrzypce grały spekulacje, ale wbrew pozorom była to ciekawa, choć śmiała hipoteza.
Nabierała ona coraz większej ilości sensownych argumentów, gdy tylko skupiłem się na drugiej runie, a mianowicie Ingwaz. Oznaczała marzenia, bóstwa i wiarę, jeśli iść tropem bardzo ogólnych twierdzeń. Gdy ktoś o nią pytał tudzież pragnął użyć wiedział, że znak mogący nasuwać na myśl ogień był jego zupełnym przeciwieństwem. Spokój, cierpliwość, odpoczynek, wewnętrzna siła i bezkresny umysł o wielkiej kreatywności dawał wachlarz możliwości w przypadku przekleństw, ale już dawno zrozumiałem, że te nie miały tutaj miejsca. Musiałem iść po nitce do kłębka, po najmniejszej linii oporu. Zastanawiał mnie jedynie przeskok z pierwszego Aett na trzeci, albowiem to właśnie w nim mieściła się wspomniana runa i była – o dziwo – na szóstym miejscu, podobnie jak Kenaz. Dlaczego brakowało drugiego? Czyżby miało to znaczenie odnośnie kolejności? Linia miała sugerować swego rodzaju granicę? Próg? A może należało zatrzymać obrót w pozycji zerowej, czyli dosłownie wyjściowej?
Przesunąłem dłonią wzdłuż brody i wychyliłem ostatki alkoholu znajdującego się w szklance. Pozornie nic nie miało sensu, ale wiedziałem, że do rozwiązania zagadki niezbędne mi było porzucenie rozległej wiedzy i pobranych nauk.  Nigdzie nie spotkałem się z takim połączeniem – nikłym, niejednoznacznym i nieokraszonym dodatkowymi inskrypcjami, dlatego im dłużej się nad tym zastanawiałem tym bardziej wątpiłem w umiejętności czarodzieja zabezpieczającego skarbiec. Jeśli faktycznie runy miały charakter symboliczny, stanowiły swego rodzaju wskazówkę skonstruowaną dla konkretnej persony, to absurdów mogło nie być końca. Tak naprawdę mogły oznaczać wszystko, nawet dowolnie obraną sekwencję.
Sześć razy w prawo i zatrzymać się na pozycji trzeciej, następnie przejść do wyjściowej i wykonać kolejnych sześć obrotów z zakończeniem na dwunastej. To były moje wnioski, wydawać by się mogły najsensowniejsze z tego całego rozgardiaszu. Wątpiłem, abym trafił, ale nic innego nie przychodziło mi do głowy. Skoro nie można było rozłupać skały zaklęciem, to coś musiało ją chronić – być może od środka i jednym wyjściem było zaufanie własnej intuicji, instynktowi poszukiwacza, którego zafascynowanie ową sztuką trawiło od lat, a nawet dekad.
Nie pozostało mi nic innego jak ponownie uzupełnić szkło, napisać list i przygotować się na jutrzejszą wyprawę. Rodion musiał wiedzieć, że za jego zlecenie będę chciał podwójną, jeśli nie nawet potrójną stawkę, bowiem czas spędzony nad zadaniem znacznie przekroczył ten założony. Szybko i łatwo skończyło się na mozolnie i chaotycznie, czego wcześniej przywykłem unikać. Wiedziałem, że nie odmówi – jego majętności nie uszczuplą się nawet o cal.

/zt




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sypialnia [odnośnik]28.04.22 22:36
--> kontynuacja wątku

Wsłuchiwałem się w rady ciotki, która miała w biznesie o wiele większe doświadczenie niżeli ja. Szanowałem jej zdanie, ceniłem rady, albowiem od kiedy Karczma pod Mantykorą pozostała na moich barkach, to przynosiła o wiele więcej zmartwień niżeli korzyści. Nieuczciwi pracownicy byli zmorą nie od dziś, jednakże nie znając się dobrze na księgach rachunkowych trudniej było mi podobne machloje wychwycić. Współpraca z Goylem była o tyle wygodna, że ja miałem pieczę nad towarem oraz dostawcami, zaś on dbał o te wszystkie rubryczki. Uzupełnialiśmy się idealnie, dlatego żaden z nas nie martwił się o przyszłość knajpy.
-Próbowałem już różnych sposobów, a jednak wciąż trafiają się takie kwiatki, nad którymi trudno zapanować. Liczę, jednak że choć jedyną korzyścią z kryzysu będzie chęć zachowania pracy, jakiej może zacząć brakować na rynku- rzuciłem kwitując jej słowa. Rodzinne biznesy z pewnością były prostsze, miały klarowniejszą strukturę i każdy zajmował się dokładnie na tym, na czym się znał. W moim wypadku było nieco inaczej – szedłem przez codzienność samotnie, dlatego z podobnymi problemami również musiałem się uporać w pojedynkę. Nie mieliśmy z Iriną szerokiego grona krewnych, którzy wspomogliby nas w pracy; szukali w niej korzyści i przyszłości dla siebie samych. Rzecz jasna prowadzenie karczmy nie jest i nie było spełnieniem marzeń, jednakże na start to i tak obiecujący owoc. Któż bowiem zabraniał się rozwijać? Poszerzać horyzonty i kupować coraz większą liczbę lokali? Śmiertelny Nokturn nie zrzeszał bogaczy, gośćmi byli zachlejmordy i szemrane osoby, lecz zostawiali galeony. Płacili za alkohol, dziwki i zabawę, a koszty utrzymania były o wiele mniejsze.
Zamknąwszy księgi rzuciłem Irinie pełne wdzięczności spojrzenie i uniosłem butelkę ciemnego piwa, którym uderzyłem w jej szkło. Upiłem łyk, po czym zsunąłem się z krzesła i odniosłem raporty na wąską, drewnianą półkę. Spędziliśmy już i tak nader dużo czasu na liczeniu oraz rozmowach o interesach, dlatego przyszedł moment na znacznie luźniejsze tematy.

/zt





The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair

Strona 5 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Sypialnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach