Gabinet Magnusa
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Gabinet Magnusa
Urządzony skromnie, wręcz po spartańsku gabinet Magnusa mieści się na drugim piętrze dworu i oddzielony jest od reszty pomieszczeń podwójnymi drzwiami. Rowle nieustannie przynosi pracę do domu i nie znosi, kiedy wówczas mu się przeszkadza. W gabinecie prócz biurka i dwóch wygodnych krzeseł znajduje się także regał zawalony historycznymi woluminami a także niewielki szezlong, na wypadek gdyby Magnusa zmorzyło zmęczenie. W gabinecie czuć woń atramentu oraz świeżego laku, którym Rowle pieczętuje wysyłane listy.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|przestrzeń
Rodowe zasady zostały mu wpojone niemalże spartańskimi obyczajami, krwią i żelazem, lecz przygnieciony trzydziestopięcioletnim doświadczeniem na swych barkach oraz bezwzględnym posłuszeństwem i powinnościami względem nazwiska, nadal nie mógł zdobyć się na respektowanie jednej z najważniejszych, wypisanych złotymi zgłoskami reguł. Ewentualnie przykazań: treść czwartego bowiem pozostawała w sprzeczności ze światopoglądem Magnusa, który nie potrafił się zdobyć, aby spojrzeć na ojca bez jawnej niechęci. Darzenie go czcią zakrawało o czyn niemożliwy, a Rowle wręcz cieszył się, widząc go spokojnie leżącego na marach. Przyznawał się otwarcie – przed przyjaciółmi – że gardził tym człowiekiem. Rzecz niepojęta, czyż to nie rodzic bowiem uczynił z niego prawdziwego mężczyznę, jakim mógł stać się wyłącznie po twardej szkole życia? Magnus z całych sił powstrzymywał się przed wybuchem po takich komentarzach, choć adrenalina gwałtownie wzrastała, a dłonie mimowolnie zaciskały się w pięści. Obiecał sobie (a był niezwykle słowny, również w tych pozornie niewiążących przysięgach), że będzie od niego lepszy. Że będzie lepszym człowiekiem, lepszym mężczyzną, lepszym Rowle’em i lepszym ojcem. Nieistotne, że (jeszcze) nie miał syna, którego mógłby uczynić dziedzicem i trenować go na pełnego dumy, dystyngowanego, acz przy tym twardego małego lorda. Dziewczynki także powinien obdarzać uwagą i nie odszedł przy tym od tradycji swej rodziny, prędko przejmując córki pod swą osobistą pieczę. Doskonale wiedział, że nie robi tym przykrości żonie – ona już wypełniła swój obowiązek i zdaje się, nie chciała mieć więcej do czynienia z owocami swego łona – więc tym szczelniej osłonił je kloszem, pieczołowicie planując długi proces wychowawczy. Trudny, szczególnie w przypadku Helene, która mimo usilnych starań była nadzwyczaj rozpieszczoną dziewczynką, okazującą respekt wyłącznie… wyłącznie przed nim. Przejawiał co do tego mieszane uczucia: z jednej strony czuł dumę, że potrafi wymusić na córce szacunek inaczej niż przez krzyki, czy rozbudowany system kar, a przez zwykły, ojcowski autorytet, a z drugiej nie podobała mu się wyniosłość Hellie. Okazywana odpowiednim ludziom w stosowny sposób nie wadziła nikomu, lecz młoda panna nadal nie posiadała upoważnienia do ingerowania w sprawy przeznaczone wyłącznie dla dorosłych. Szybko wchłaniała wiedzę, odnosząc się z właściwą pogardą dla biedaków, skażonych mugolską krwią a eleganckim dygnięciem witając nestora (choć Rowle dopatrywał się w ukłonie i wdzięcznym uśmiechu fałszu), acz nie znała granic – może po prostu uparcie ich nie przestrzegała? – które to Magnus postanowił wyraźnie wyznaczyć, by w razie kolejnych uroczych wątpliwości, nie musiał zmagać się z problemem moralnym, w jaki sposób ukarać niewinną dziewczynkę.
Oczekiwał jej w gabinecie, lecz nie zdradził guwernantce powodu tego spotkania, mogącego jednocześnie spotkać się ze strachem, jak i z ekscytacją. Nikomu nie wolno było wchodzić tu bez pozwolenia Magnusa, jakiego ten zwyczajnie nigdy nie udzielał. Jego osobista przestrzeń, zbyt ważna i zbyt intymna, by mogły tam przebywać nawet ukochane dzieci mężczyzny. Siedział za biurkiem, poważny i skupiony, chociaż nie chmurzył czoła i nie ściągał gęstych brwi w wyrazie skrajnego zdegustowania złym zachowaniem; sprawiał wrażenie nieco nieobecnego, zamyślonego i oderwanego od aktualnej sytuacji, skrzypnięcia drzwi i wdzięcznego tupotu dziewczęcych stópek. Nie odezwał się, ciepłym, choć surowym wzrokiem obejmując drobną sylwetkę córki: jak zwykle wyglądała idealnie, z ułożonymi włoskami i sukienką dobraną pod kolor bucików, chętnie dałby premię guwernantce, gdyby nie wiedział, że Helene sama dobiera sobie strój.
-Usiądź, moja droga – rzekł, witając ją skinieniem głowy i czekając, aż zajmie miejsce naprzeciw niego. Chciała być uznawana za dorosłą, więc liczył, że przygotowała się na podobną, zasadniczą rozmowę – powiedz mi, Helene, czy wiesz, jaka hierarchia panuje w naszym domu? – spytał łagodnie, lecz nie okrasił wypowiedzi zwyczajowym, ciepłym uśmiechem, instynktownie spływającym na jego wargi, kiedy widział swoje dzieci.
Rodowe zasady zostały mu wpojone niemalże spartańskimi obyczajami, krwią i żelazem, lecz przygnieciony trzydziestopięcioletnim doświadczeniem na swych barkach oraz bezwzględnym posłuszeństwem i powinnościami względem nazwiska, nadal nie mógł zdobyć się na respektowanie jednej z najważniejszych, wypisanych złotymi zgłoskami reguł. Ewentualnie przykazań: treść czwartego bowiem pozostawała w sprzeczności ze światopoglądem Magnusa, który nie potrafił się zdobyć, aby spojrzeć na ojca bez jawnej niechęci. Darzenie go czcią zakrawało o czyn niemożliwy, a Rowle wręcz cieszył się, widząc go spokojnie leżącego na marach. Przyznawał się otwarcie – przed przyjaciółmi – że gardził tym człowiekiem. Rzecz niepojęta, czyż to nie rodzic bowiem uczynił z niego prawdziwego mężczyznę, jakim mógł stać się wyłącznie po twardej szkole życia? Magnus z całych sił powstrzymywał się przed wybuchem po takich komentarzach, choć adrenalina gwałtownie wzrastała, a dłonie mimowolnie zaciskały się w pięści. Obiecał sobie (a był niezwykle słowny, również w tych pozornie niewiążących przysięgach), że będzie od niego lepszy. Że będzie lepszym człowiekiem, lepszym mężczyzną, lepszym Rowle’em i lepszym ojcem. Nieistotne, że (jeszcze) nie miał syna, którego mógłby uczynić dziedzicem i trenować go na pełnego dumy, dystyngowanego, acz przy tym twardego małego lorda. Dziewczynki także powinien obdarzać uwagą i nie odszedł przy tym od tradycji swej rodziny, prędko przejmując córki pod swą osobistą pieczę. Doskonale wiedział, że nie robi tym przykrości żonie – ona już wypełniła swój obowiązek i zdaje się, nie chciała mieć więcej do czynienia z owocami swego łona – więc tym szczelniej osłonił je kloszem, pieczołowicie planując długi proces wychowawczy. Trudny, szczególnie w przypadku Helene, która mimo usilnych starań była nadzwyczaj rozpieszczoną dziewczynką, okazującą respekt wyłącznie… wyłącznie przed nim. Przejawiał co do tego mieszane uczucia: z jednej strony czuł dumę, że potrafi wymusić na córce szacunek inaczej niż przez krzyki, czy rozbudowany system kar, a przez zwykły, ojcowski autorytet, a z drugiej nie podobała mu się wyniosłość Hellie. Okazywana odpowiednim ludziom w stosowny sposób nie wadziła nikomu, lecz młoda panna nadal nie posiadała upoważnienia do ingerowania w sprawy przeznaczone wyłącznie dla dorosłych. Szybko wchłaniała wiedzę, odnosząc się z właściwą pogardą dla biedaków, skażonych mugolską krwią a eleganckim dygnięciem witając nestora (choć Rowle dopatrywał się w ukłonie i wdzięcznym uśmiechu fałszu), acz nie znała granic – może po prostu uparcie ich nie przestrzegała? – które to Magnus postanowił wyraźnie wyznaczyć, by w razie kolejnych uroczych wątpliwości, nie musiał zmagać się z problemem moralnym, w jaki sposób ukarać niewinną dziewczynkę.
Oczekiwał jej w gabinecie, lecz nie zdradził guwernantce powodu tego spotkania, mogącego jednocześnie spotkać się ze strachem, jak i z ekscytacją. Nikomu nie wolno było wchodzić tu bez pozwolenia Magnusa, jakiego ten zwyczajnie nigdy nie udzielał. Jego osobista przestrzeń, zbyt ważna i zbyt intymna, by mogły tam przebywać nawet ukochane dzieci mężczyzny. Siedział za biurkiem, poważny i skupiony, chociaż nie chmurzył czoła i nie ściągał gęstych brwi w wyrazie skrajnego zdegustowania złym zachowaniem; sprawiał wrażenie nieco nieobecnego, zamyślonego i oderwanego od aktualnej sytuacji, skrzypnięcia drzwi i wdzięcznego tupotu dziewczęcych stópek. Nie odezwał się, ciepłym, choć surowym wzrokiem obejmując drobną sylwetkę córki: jak zwykle wyglądała idealnie, z ułożonymi włoskami i sukienką dobraną pod kolor bucików, chętnie dałby premię guwernantce, gdyby nie wiedział, że Helene sama dobiera sobie strój.
-Usiądź, moja droga – rzekł, witając ją skinieniem głowy i czekając, aż zajmie miejsce naprzeciw niego. Chciała być uznawana za dorosłą, więc liczył, że przygotowała się na podobną, zasadniczą rozmowę – powiedz mi, Helene, czy wiesz, jaka hierarchia panuje w naszym domu? – spytał łagodnie, lecz nie okrasił wypowiedzi zwyczajowym, ciepłym uśmiechem, instynktownie spływającym na jego wargi, kiedy widział swoje dzieci.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie zdążyłam poznać dziadka. Miałam zaledwie dwa lata kiedy urodziła się Melyonne oraz zmarł Damocles Rowle. Nie tęsknię za nim tak jak nie tęsknię za suknią, która zdążyła mi się znudzić i którą oddaliśmy na zapomnienie. Naturalnie nigdy nie przyznałabym się do tego na głos - wszak mężczyznom należy się szacunek, bez względu na wszystko (chyba, że są wstrętnymi szlamami lub czymś podobnego pokroju), jednak prawda pozostaje niezmienna. Z większości uczuć zostałam odarta już jakiś czas temu, kiedy dotarła do mnie nienawiść matki oraz faworyzowanie młodszej siostry przez ojca. Nie jestem głupia - wiem, co to oznacza. I wiem, że przetrwają jedynie najsilniejsi. Mogłabym całymi dniami płakać w poduszkę, narzekać na niesprawiedliwość świata, ale to byłoby zwyczajnie żałosne. Może takie zachowanie przystoi delikatnym, kruchym panienkom z dobrych domów, ale ja jestem Rowle. U nas hart ducha ceniony jest nade wszystko, tuż po zachowaniu nieskalanej szlamem krwi. Dlatego już dawno postanowiłam sobie, że się nie ugnę pod naporem niesprzyjających okoliczności. Będę twierdzą o solidnych fundamentach, skałą, w której dziury nie wydrąży nawet systematycznie napływająca woda. Jestem już dorosłą panną, ale z drugiej strony dusza dziecka jest wciąż we mnie żywa. Te wszystkie złośliwości w stosunku do Mely, to łaknienie kontaktu z lady Malfoy, która w moich oczach uchodzi za idealną arystokratkę oraz matkę - to wszystko wynika z dziecięcych jeszcze potrzeb. Wiem, że na pewnym etapie życia będę musiała odsunąć od siebie każdą z nich. Aktualnie jednak odwlekam ten moment w moim prawie nastoletnim życiu, chcąc pogodzić oba te światy. Świat surowej ręki oraz emocji, które są przecież piękne. Rozgrzewają niewidzialnym ciepłem zlodowaciałe serce, przynosząc ulgę oraz ukojenie. Tylko czy po ich poznaniu nie zatęsknię za nimi mocniej, kiedy ich już zabraknie?
Dzisiejszego dnia nie miałam czasu na podobne dywagacje. Każdy dzień młodej lady jest niezwykle wyczerpujący. Muszę wstać, wykąpać się, ułożyć perfekcyjnie włosy, dobrać najpiękniejszą z kreacji. Którą później i tak przebiorę. I znów, i znów, aż do końca dnia. Soczysta purpura bardzo pasuje do nauki etykiety, natomiast powabny róż do zajęć artystycznych. Czerń doskonale sprawdza się podczas jazdy konnej, a pastelowy fiolet podczas nauki historii magii, geografii oraz innych pamięciowych zadań. Wreszcie nadchodzi popołudnie oznaczające koniec większości zajęć. Na tę okazję mogę przywdziać stonowaną, śliwkową barwę przepasaną czarnymi wstążkami. Włosy opadają miękkimi falami na ramiona - rozpuszczone przeszkadzałyby podczas większości lekcji, ale teraz mogły przestać być skrępowane ciasnymi tasiemkami. Buciki również mogłam zamienić na elegantsze, połyskujące przy świetle.
Wiadomość, że mam rozmówić się z ojcem napawa mnie strachem oraz ekscytacją. Niewiele mamy okazji do wspólnego spędzania czasu, a jeśli już to Melyonne ma zawsze pierwszeństwo. Stąd nachodzi mnie obawa, że tym razem musiałam coś przeskrobać. Uważnie stawiam kroki na korytarzu, żeby nie były ani za głośne, ani za ciche - żeby nikt nie podejrzewał mnie o skradanie się. Nabieram powietrza w płuca, po czym pukam do ciężkich, podwójnych drzwi. Kiedy dostaję znak, że mogę wejść, ciągnę za klamkę oraz przekraczam próg, zamykając za sobą wszystkie wrota do królestwa ojca. Byłam tu raptem kilka razy w życiu i nigdy nie mogę się napatrzeć na ten surowy minimalizm. Nieładnie jest stać i się rozglądać, dlatego unoszę delikatnie rąbek sukni i dygam wdzięcznie.
- Ojcze - mówię spokojnie następnie się prostując. Splatam ze sobą palce w oczekiwaniu na znak, że mogę podejść. Dopiero wtedy pokonuję odległość między drzwiami a biurkiem - bez pośpiechu, ale też bez ociągania się. Materiał sukni szelestem zakłóca niezmąconą ciszę; zasiadam na krześle naprzeciwko, układając dłonie na kolanach. I znów oczekiwanie. Serce bije w klatce piersiowej w przyspieszonym rytmie, staram się jednak ukryć moje podenerwowanie. - Tak - odpowiadam niemal od razu, bez zawahania. Ale nic ponadto. Nie pytasz się mnie o szczegóły, a dobrze wychowane damy nie odzywają się nieproszone. To swoisty test na cierpliwość, ale bardzo chcę go zdać.
Dzisiejszego dnia nie miałam czasu na podobne dywagacje. Każdy dzień młodej lady jest niezwykle wyczerpujący. Muszę wstać, wykąpać się, ułożyć perfekcyjnie włosy, dobrać najpiękniejszą z kreacji. Którą później i tak przebiorę. I znów, i znów, aż do końca dnia. Soczysta purpura bardzo pasuje do nauki etykiety, natomiast powabny róż do zajęć artystycznych. Czerń doskonale sprawdza się podczas jazdy konnej, a pastelowy fiolet podczas nauki historii magii, geografii oraz innych pamięciowych zadań. Wreszcie nadchodzi popołudnie oznaczające koniec większości zajęć. Na tę okazję mogę przywdziać stonowaną, śliwkową barwę przepasaną czarnymi wstążkami. Włosy opadają miękkimi falami na ramiona - rozpuszczone przeszkadzałyby podczas większości lekcji, ale teraz mogły przestać być skrępowane ciasnymi tasiemkami. Buciki również mogłam zamienić na elegantsze, połyskujące przy świetle.
Wiadomość, że mam rozmówić się z ojcem napawa mnie strachem oraz ekscytacją. Niewiele mamy okazji do wspólnego spędzania czasu, a jeśli już to Melyonne ma zawsze pierwszeństwo. Stąd nachodzi mnie obawa, że tym razem musiałam coś przeskrobać. Uważnie stawiam kroki na korytarzu, żeby nie były ani za głośne, ani za ciche - żeby nikt nie podejrzewał mnie o skradanie się. Nabieram powietrza w płuca, po czym pukam do ciężkich, podwójnych drzwi. Kiedy dostaję znak, że mogę wejść, ciągnę za klamkę oraz przekraczam próg, zamykając za sobą wszystkie wrota do królestwa ojca. Byłam tu raptem kilka razy w życiu i nigdy nie mogę się napatrzeć na ten surowy minimalizm. Nieładnie jest stać i się rozglądać, dlatego unoszę delikatnie rąbek sukni i dygam wdzięcznie.
- Ojcze - mówię spokojnie następnie się prostując. Splatam ze sobą palce w oczekiwaniu na znak, że mogę podejść. Dopiero wtedy pokonuję odległość między drzwiami a biurkiem - bez pośpiechu, ale też bez ociągania się. Materiał sukni szelestem zakłóca niezmąconą ciszę; zasiadam na krześle naprzeciwko, układając dłonie na kolanach. I znów oczekiwanie. Serce bije w klatce piersiowej w przyspieszonym rytmie, staram się jednak ukryć moje podenerwowanie. - Tak - odpowiadam niemal od razu, bez zawahania. Ale nic ponadto. Nie pytasz się mnie o szczegóły, a dobrze wychowane damy nie odzywają się nieproszone. To swoisty test na cierpliwość, ale bardzo chcę go zdać.
Gość
Gość
Traktował swoje córki niezwykle poważnie. Miał szeroki i niecodzienny pogląd na rolę kobiety względem reszty szlacheckiej socjety, pod niektórymi względami wciąż tkwiącej w głębokim średniowieczu. Utknięcie w czasach patriarchatu narzucało (zwłaszcza na niewiasty) mnóstwo krępujących obyczajów, klasyfikujących je jako wręcz osobny podgatunek istoty ludzkiej. Magnusa mierziło spoglądanie na dziewczęta jak na towar - a młodziutkie arystokratki bardzo często tak odbierano: w kategoriach luksusowego dobra, ekskluzywnego, zadbanego przedmiotu, mającego cieszyć oko, błyszczeć w tle mężowskich sukcesów, zapewnić mu ciepło domowego ogniska i scalać rodzinę w sprawnie funkcjonującą jednostkę, poświęcając przy tym siebie. Rowle nie takiego losu pragnął dla swych córek, acz zapewniał im wychowanie podobne innym młodym damom z doskonałym rodowodem. Nie zaprzestając przy tym kontrolowania ich postępów i roztaczania nad nimi ojcowskiej pieczy; edukację kręcącą się wokół manier, tańca, czy kaligrafii pozostawiał guwernantkom, lecz osobiście także wykładał swym dzieciom pewne reguły, nie tyle ucząc, ile wdrażając je w życie. Pokładał w córkach ogromne nadzieje i liczył, że okażą się pojętnymi pannami, których nie trzeba będzie zamykać w klatce złotych obrączek u boku autorytatywnych mężczyzn dla ich własnego bezpieczeństwa. Weryfikując postępy Helene - zwracał na nią szczególną uwagę, zwłaszcza że już niedługo miał posłać ją do szkoły - Magnus czuł się spokojny o jej przyszłość. Nie była głupia; odetchnął z ulgą, bo nieposłuszne dziecko z łatwością nauczyłby moresu, a brzydką twarzyczkę ukrył wizualnymi sztuczkami i odciągającymi uwagę strojnymi sukniami, zaś niedostatku inteligencji w żaden sposób nie zdołałby zatuszować - miała zatem ogromny potencjał. Zaplecze pełne uroku osobistego, świeżej urody, rozkosznej, dziecięcej bystrości w połączeniu z dźwięcznym nazwiskiem największego rodu szlacheckiego w Wielkiej Brytanii gwarantowało Hellie niczym niezmącone szczęście oraz satysfakcjonujące życie. Rowle myślał o tym bardzo przyszłościowo, chcąc uczynić z córki panienkę pełną czaru, a przy tym również silną i nieograniczoną do bycia ozdóbką jej przyszłego męża. Proces wychowania poszedł jednak w tym kierunku o krok za daleko, a Magnus z dystansu obserwował córeczkę, dając sobie czas na wyciągnięcie odpowiednich wniosków i podjęcie kroków stosownych, aby ją naprostować. Nie drastycznie, nie nagle, nie wybijając (a przynajmniej nie dosłownie) z głowy pomysłów, które przecież nigdy nie powinny uroić się w głowie małej dziewczynki. Był surowy, lecz sprawiedliwy, rozsądnie rozpatrując drobne grzeszki córki i celując w uzmysłowienie jej własnych błędów spokojną rozmową. Na Helene nigdy nie podniósł głosu - nie przypominał sobie - i wolał przeprowadzać naukę przez doświadczenie, by sama zrozumiała, co budzi niezadowolenie Magnusa i jak powinna postępować, by zyskać jego aprobatę. Nie wymagał rygorystycznego przestrzegania złotych reguł spisanych twardą, ojcowską ręką - nie zupełnie, nie dosłownie - zostawiając córkom dość miejsca na pewną swobodę obyczajów, o ile nie przekraczała ona zdroworozsądkowych granic. Wytyczył je konkretnie, a Hellie posunęła się jednak nieco za daleko, myląc przy tym kompetencje jego dziecka z panią na dworze. Niezmiernie uroczo prezentowała się jako chłodna, wyniosła dama - autentycznie był z niej dumny - aczkolwiek nie w porę okazała swe pretensje, co Rowle skwapliwie wykorzystał do krótkiej, wychowawczej prezentacji.
-Wstydzisz się mnie, Helene? - spytał, z lekkim zaniepokojeniem przyjmując wręcz podręcznikowe powitanie oraz krótką odpowiedź, zmuszającą do ponawiania tematu i wyłuskiwania zagadnień po kolei. Próbował nie być ojcem z tytułu, groźnym, wykazującym zainteresowanie wyłącznie wtedy, gdy należało krnąbrnego brzdąca przełożyć przez kolano, ale... chyba nie udało mu się to - Zatem proszę, opowiedz mi o niej. Chcę wiedzieć, jak postrzegasz panujące w domu zasady. Jeśli masz się do nich stosować, powinnaś również je rozumieć, prawda? - retoryczne pytanie nieco ociepliło ton rozmowy; nie miała się go bać, wówczas oznaczałoby to, że właśnie Magnus gdzieś popełnił błąd.
-Wstydzisz się mnie, Helene? - spytał, z lekkim zaniepokojeniem przyjmując wręcz podręcznikowe powitanie oraz krótką odpowiedź, zmuszającą do ponawiania tematu i wyłuskiwania zagadnień po kolei. Próbował nie być ojcem z tytułu, groźnym, wykazującym zainteresowanie wyłącznie wtedy, gdy należało krnąbrnego brzdąca przełożyć przez kolano, ale... chyba nie udało mu się to - Zatem proszę, opowiedz mi o niej. Chcę wiedzieć, jak postrzegasz panujące w domu zasady. Jeśli masz się do nich stosować, powinnaś również je rozumieć, prawda? - retoryczne pytanie nieco ociepliło ton rozmowy; nie miała się go bać, wówczas oznaczałoby to, że właśnie Magnus gdzieś popełnił błąd.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Autorytet, jaki roztacza wokół siebie, wokół całego dworu, a na pewno i całego świata - onieśmiela mnie. Nigdy nie wiem kiedy nabroiłam, a kiedy nie, oraz jakich konkretnych zachowań ode mnie oczekuje. Oczy, chłodne oraz nieprzejednane nie zdradzają zbyt wiele. Zwłaszcza, że nie mogę w nie patrzeć zbyt długo, tak nie wypada. Czasem dostrzegam w nich ciepłą iskierkę, mój tato nie jest wcale tyranem ani bezdusznym człowiekiem, ale to nie zmienia mojego podejścia. Zawsze chcę być lepsza od Mely, zawsze chcę zgarniać dla siebie wszystkie pochwały, zawsze muszę starać się najmocniej. Wyuczone ruchy oraz kwestie mają mi w tym pomóc przekonując wszystkich dookoła, że jestem idealną damą. Perfekcyjną lady Rowle, dobrze wychowaną, tajemniczą, ale i zachwycającą. Wierzę, że swoim postępowaniem osiągnę swój cel. I nie mogę spuszczać gardy ani na chwilę. Nawet podczas prywatnej rozmowy w ojcowskim gabinecie. Wszędzie węszę podstęp sądząc, że jestem poddawana kolejnym próbom. Każdy, nawet najmniejszy błąd, może mnie z łatwością skreślić ze szczytu listy. I tak zawsze, niezmiennie od ośmiu lat okupuję drugie miejsce, ale jestem pewna, że przyszykowane jest i trzecie, albo nawet dziesiąte. Małe dziewczynki łatwo się spycha na sam dół kiedy stają się bezużyteczne lub nie rokują dobrze na przyszłość. Chcę rodzicielskiej dumy - to duże marzenie. Możliwe, że nawet nie do spełnienia. Jednak wciąż i wciąż próbuję, otulając się dziecinną naiwnością, że może, kiedyś, w odległej przyszłości to właśnie ja przyniosę chlubę rodowi. Nie moja siostra, której jedynym osiągnięciem jest urodzenie się po mnie. I z tego powodu jej przychodzi wszystko łatwo podczas kiedy to ja jestem na świeczniku. Jesteśmy tą samą krwią, a mimo to nie potrafię wybaczyć jej tego, że zabiera mi wszystko, co najcenniejsze.
Nie domyślam się w najmniejszym stopniu o co może chodzić dzisiejszego popołudnia. Siedzę sztywno na odrobinę zbyt dużym krześle, serce bije mi szybciej niż wcześniej, po żyłach rozlewa się niepewność zmieszana z obawą. Być może to spotkanie nie różni się niczym od pozostałych, ale nie mogę stracić czujności. Nigdy. Tak jak nigdy nie wiem skąd nadejdzie kolejny cios.
- Nie - odpowiadam trochę zbita z tropu. - Nie. - Dodaję głosowi stanowczości oraz mocy, którą winien się charakteryzować od zawsze. Nie wiem dlaczego to przeoczyłam. - Jestem dobrze wychowaną damą, tato - rozwiewam, mam nadzieję, wszelakie wątpliwości. Dotyczące mojego zachowania. Waham się, co powinnam dalej zrobić, ale kolejne instrukcje dają jasny sygnał co dalszych poczynań. Mocniej splatam palce, czując lekkie napięcie związane z udzielaniem odpowiedzi. Muszę postarać się zawrzeć w niej wszystko jak najlepiej.
- Najważniejsze jest twoje zdanie, tato - zaczynam, tego będąc akurat pewną. Nie wiem jak dalej powinnam rozłożyć kolejne pozycje, ale jakąś decyzję podjąć trzeba. Unoszę oczy do nieba w zamyśleniu, a podłużna zmarszczka przecina moje czoło. - Następnie powinnam słuchać się nauczycieli oraz opiekunek. I potem mamy - wyliczam zerkając na swoje palce. Mama praktycznie nie występuje w moim życiu, dlatego taka hierarchia wydaje mi się być w porządku. Patrzę więc w ciebie z nadzieją kryjącą się w dużych, zielonych oczach. - I powinnam stosować się do ich zaleceń, chyba, że postanowisz inaczej - mówię na zakończenie, wcale nie będąc pewną swoich słów. Staram się jednak udawać, że jest wprost przeciwnie.
Nie domyślam się w najmniejszym stopniu o co może chodzić dzisiejszego popołudnia. Siedzę sztywno na odrobinę zbyt dużym krześle, serce bije mi szybciej niż wcześniej, po żyłach rozlewa się niepewność zmieszana z obawą. Być może to spotkanie nie różni się niczym od pozostałych, ale nie mogę stracić czujności. Nigdy. Tak jak nigdy nie wiem skąd nadejdzie kolejny cios.
- Nie - odpowiadam trochę zbita z tropu. - Nie. - Dodaję głosowi stanowczości oraz mocy, którą winien się charakteryzować od zawsze. Nie wiem dlaczego to przeoczyłam. - Jestem dobrze wychowaną damą, tato - rozwiewam, mam nadzieję, wszelakie wątpliwości. Dotyczące mojego zachowania. Waham się, co powinnam dalej zrobić, ale kolejne instrukcje dają jasny sygnał co dalszych poczynań. Mocniej splatam palce, czując lekkie napięcie związane z udzielaniem odpowiedzi. Muszę postarać się zawrzeć w niej wszystko jak najlepiej.
- Najważniejsze jest twoje zdanie, tato - zaczynam, tego będąc akurat pewną. Nie wiem jak dalej powinnam rozłożyć kolejne pozycje, ale jakąś decyzję podjąć trzeba. Unoszę oczy do nieba w zamyśleniu, a podłużna zmarszczka przecina moje czoło. - Następnie powinnam słuchać się nauczycieli oraz opiekunek. I potem mamy - wyliczam zerkając na swoje palce. Mama praktycznie nie występuje w moim życiu, dlatego taka hierarchia wydaje mi się być w porządku. Patrzę więc w ciebie z nadzieją kryjącą się w dużych, zielonych oczach. - I powinnam stosować się do ich zaleceń, chyba, że postanowisz inaczej - mówię na zakończenie, wcale nie będąc pewną swoich słów. Staram się jednak udawać, że jest wprost przeciwnie.
Gość
Gość
Zmagał się z setką obowiązków: praca, którą przynosił do domu, idea, jakiej poświęcał się bez reszty, życie polityczne, wymagające zaangażowania i zainteresowania czasami wykraczającego poza jego możliwości. Ojca na pełen etat, jakim starał się być, nie zważając na lordowskie standardy, raczej nieprzewidujące obecności mężczyzny przy dorastaniu jego latorośli. Nie pociech, nawet nie dzieci, a potencjalnych dziedziców, spadkobierców nazwiska, tradycji oraz stosów złotych monet, zapieczętowanych bezpiecznie w gringottowskiej skrytce. Rowle był wyjątkiem od tej zasady, mając baczenie nad odpowiednim wychowaniem swoich córek nie tylko z dystansu, lecz rzeczywiście mierząc się z trudnym zadaniem właściwego ukształtowania młodych panienek. Pragnął widzieć w tym swój udział, a w nich - odzwierciedlenie jego wymagań, odbicie słów i mądrości, czego nigdy nie skąpił dziewczynkom, nie zważając na kontrowersje, na całe szczęście zamykane szczelnie za bramami niegościnnego dworu. Nie chciał, by nauki poszły w las, więc skrupulatnie egzekwował każdy występek, lecz i szczodrze nagradzał postępy, woląc motywować i zachęcać dziewczęta do posłuszeństwa, do samodzielnego zgłębiania wiedzy, aniżeli groźbą oraz karą przymuszać je do bezrozumnego wypełniania poleceń. Nie taki marny los miał przecież czekać je w przyszłości (jak każdemu ojcu, spędzającej sen z powiek, przerażająca wizją dorastania i oddania komuś j e g o córek), rysującej się już nieubłaganie toczącymi się pertraktacjami z najznamienitszymi rodami oraz - po prostu - jak najbardziej fizycznymi zmianami, potocznie zwanymi dorastaniem.
Martwił się o Helene, starszą, bardziej świadomą; prawie osiągnęła wiek szkolny, kiedy to przyjdzie jej po raz pierwszy, zupełnie samej, bez towarzystwa grona guwernerów, opiekunek i służących, opuścić Cheshire na tak długo. Nie wątpił, że sobie poradzi: zadbał, by nie była rozpieszczoną księżniczką, która sama nie pochyli się po strąconą ze stołu książkę, czekając, aż ktoś uczyni to za nią. Dobrze znał jej kaprysy, lecz znał również twardy, stanowczy charakter - z pewnością odziedziczony po matce - jaki miał okazać się idealną przeciwwagą dla fanaberii otaczanej zbytkami dziewczynki. Mimo tego, rodzicielski niepokój delikatnie szarpał opanowanie Magnusa, włącznie z jego dobrą wiarą: może powinien poświęcać Hellie więcej czasu, może traktować ją jak panienkę, a nie małą dziewczynkę? Westchnął cicho, wszak i tak wyglądała niezwykle dorośle, prezentując doskonałe maniery, perfekcyjną dykcję, nienaganną postawę, niewymagającą żadnej ingerencji, najmniejszej nawet korekty. Arcydzieło gotowe do wystawienia i chlubienia się nim na najwspanialszych szlacheckich salonach, wśród blichtru oraz rozgorączkowanych szeptów podziwu. Dojrzewała, poważniała, a Magnus nie miał na to absolutnie żadnego wpływu.
-Jesteś idealną lady Rowle - potwierdził, patrząc na dziewczynkę z powagą, skutecznie maskującą rozczulenie, które nie powinno gościć w tym momencie na brodatym obliczu. Drobne ciałko zapadało się w wysokim krześle, jej nóżki - był tego pewny - dyndały kilka cali nad podłogą, ale fizyczne detale nie mogły niweczyć efektów szlacheckiego wychowania i urokliwej ogłady - przynosisz dumę całemu rodowi. Mi również - pochwalił Helene, łagodząc surowość tonu i uśmiechając się pokrzepiająco, ciepło, z autentycznym zadowoleniem. Skrycie pogłębiającym się wraz z recytowaną przez dziewczynkę hierarchią, uporządkowaną, przemyślaną i - właściwie - stanowiącą wierne odwzorowanie ładu, panującego na dworze w Farndon.
-Bardzo dobrze - rzekł, wyraźnie zadowolony z prędkiej, rozważnej i dokładnej odpowiedzi. Musiał umiejętnie zrównoważyć gorzki smak lekcji (z pewnością ciężkiej do przyswojenia przez rozpieszczaną dziewczynkę) z pochwałami, mającymi uczynić ją ciut znośniejszą - a gdzie jest twoje miejsce, Helene? Masz swoją służkę, skrzaty również wypełniają twe rozkazy, jeśli nie kolidują z mymi zaleceniami. I pamiętaj o swojej siostrze. Mely jest młodsza, więc powinna cię słuchać i naśladować. Stanowisz dla niej wzór, kochanie - powiedział ciepło, delikatnie sugerując, by zainteresowała się siostrą, okazała jej wsparcie, pokazała jak odnaleźć się w zawiłym dla małych dziewczynek świecie. Hellie miała dużo trudniej, jej nikt nie pomagał, nie prowadził za rękę, co obecnie Magnus naprawiał.
-Nie możesz jednak nadużywać swojej władzy - podkreślił, na powrót przybierając zasadniczy ton - wiem, jak potraktowałaś Hectora. I było to zachowanie niedopuszczalne - rzekł surowo, acz spokojnie, nie unosząc głosu, pewny, że jego córka sama wyniesie odpowiednie wnioski. Wyżycie się na wiernym, wiekowym lokaju, strącenie w ataku złości zastawy srebrnych sztućców wprost na dywan, w którym przed momentem wytarzał się jej kuguchar, byle tylko przysporzyć mu pracy - nie mógł nie zareagować. Helene powinna zachowywać się władczo, lecz nie okrutnie. Była na to jeszcze za młoda i nie potrafiła rozróżnić, kiedy należy powstrzymać się od zemsty, a kiedy uderzyć z całej siły.
Martwił się o Helene, starszą, bardziej świadomą; prawie osiągnęła wiek szkolny, kiedy to przyjdzie jej po raz pierwszy, zupełnie samej, bez towarzystwa grona guwernerów, opiekunek i służących, opuścić Cheshire na tak długo. Nie wątpił, że sobie poradzi: zadbał, by nie była rozpieszczoną księżniczką, która sama nie pochyli się po strąconą ze stołu książkę, czekając, aż ktoś uczyni to za nią. Dobrze znał jej kaprysy, lecz znał również twardy, stanowczy charakter - z pewnością odziedziczony po matce - jaki miał okazać się idealną przeciwwagą dla fanaberii otaczanej zbytkami dziewczynki. Mimo tego, rodzicielski niepokój delikatnie szarpał opanowanie Magnusa, włącznie z jego dobrą wiarą: może powinien poświęcać Hellie więcej czasu, może traktować ją jak panienkę, a nie małą dziewczynkę? Westchnął cicho, wszak i tak wyglądała niezwykle dorośle, prezentując doskonałe maniery, perfekcyjną dykcję, nienaganną postawę, niewymagającą żadnej ingerencji, najmniejszej nawet korekty. Arcydzieło gotowe do wystawienia i chlubienia się nim na najwspanialszych szlacheckich salonach, wśród blichtru oraz rozgorączkowanych szeptów podziwu. Dojrzewała, poważniała, a Magnus nie miał na to absolutnie żadnego wpływu.
-Jesteś idealną lady Rowle - potwierdził, patrząc na dziewczynkę z powagą, skutecznie maskującą rozczulenie, które nie powinno gościć w tym momencie na brodatym obliczu. Drobne ciałko zapadało się w wysokim krześle, jej nóżki - był tego pewny - dyndały kilka cali nad podłogą, ale fizyczne detale nie mogły niweczyć efektów szlacheckiego wychowania i urokliwej ogłady - przynosisz dumę całemu rodowi. Mi również - pochwalił Helene, łagodząc surowość tonu i uśmiechając się pokrzepiająco, ciepło, z autentycznym zadowoleniem. Skrycie pogłębiającym się wraz z recytowaną przez dziewczynkę hierarchią, uporządkowaną, przemyślaną i - właściwie - stanowiącą wierne odwzorowanie ładu, panującego na dworze w Farndon.
-Bardzo dobrze - rzekł, wyraźnie zadowolony z prędkiej, rozważnej i dokładnej odpowiedzi. Musiał umiejętnie zrównoważyć gorzki smak lekcji (z pewnością ciężkiej do przyswojenia przez rozpieszczaną dziewczynkę) z pochwałami, mającymi uczynić ją ciut znośniejszą - a gdzie jest twoje miejsce, Helene? Masz swoją służkę, skrzaty również wypełniają twe rozkazy, jeśli nie kolidują z mymi zaleceniami. I pamiętaj o swojej siostrze. Mely jest młodsza, więc powinna cię słuchać i naśladować. Stanowisz dla niej wzór, kochanie - powiedział ciepło, delikatnie sugerując, by zainteresowała się siostrą, okazała jej wsparcie, pokazała jak odnaleźć się w zawiłym dla małych dziewczynek świecie. Hellie miała dużo trudniej, jej nikt nie pomagał, nie prowadził za rękę, co obecnie Magnus naprawiał.
-Nie możesz jednak nadużywać swojej władzy - podkreślił, na powrót przybierając zasadniczy ton - wiem, jak potraktowałaś Hectora. I było to zachowanie niedopuszczalne - rzekł surowo, acz spokojnie, nie unosząc głosu, pewny, że jego córka sama wyniesie odpowiednie wnioski. Wyżycie się na wiernym, wiekowym lokaju, strącenie w ataku złości zastawy srebrnych sztućców wprost na dywan, w którym przed momentem wytarzał się jej kuguchar, byle tylko przysporzyć mu pracy - nie mógł nie zareagować. Helene powinna zachowywać się władczo, lecz nie okrutnie. Była na to jeszcze za młoda i nie potrafiła rozróżnić, kiedy należy powstrzymać się od zemsty, a kiedy uderzyć z całej siły.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czuję, jak z każdą chwilą mojego istnienia poprzeczka wymagań podnoszona jest wyżej, a co za tym idzie - trudniej jest zaspokoić wyobrażenia arystokratycznego świata. Mam w sobie wiele ambicji mówiących, że powinnam być najlepsza i nic tego nie zmieni. Nie chcę nawet zmieniać tej części siebie - przepełnia mnie duma z nazwiska oraz umiejętności, które do tej pory zdobyłam i które są moją wizytówką. Dzieci rodzin szlacheckich nigdy nie miały dzieciństwa, ja też go praktycznie nie mam. Nawet w wolnym czasie należy się zachowywać nienagannie, nie dając się zepsuć plebejskim rozrywkom. Jestem już prawie dorosła! Ponoszę konsekwencje własnych czynów, nawet jeśli do tej pory kary wymierzane były z przymknięciem powiek. Pracuję nie tylko na swoje własne konto, ale też na konto całej rodziny - w tym nestora, który wiem, że potrafiłby ukarać nawet surowiej od taty. I chociaż wydaje się, że za moje zachowanie odpowiada przymus oraz wizja ewentualnej kary, to tak nie jest. Te wszystkie sztywne zasady oraz wymagania jedynie nadały tor mojemu istnieniu - nawet jeśli moja rola sprowadzana jest do bycia towarem, za który w przeszłości ktoś zgodzi się zapłacić, to nie mogę zgubić cząstki siebie. Jestem wilkiem, a wilki dostają to, czego chcą. Nie oglądają się na innych dumnie krocząc własną ścieżką, mówią wprost o doznanych krzywdach oraz nie ufają nikomu obcemu. A przede wszystkim są chlubą Cheshire. Reprezentują poglądy najlepsze z możliwych, odrzucając od razu wszystko, co skażone. Być może dla rodziców zawsze będę małą dziewczynką, ale to właśnie teraz jest moment najbardziej złożony w moim życiu. Jestem już świadoma wielu rzeczy, a niedługo z tą świadomością mam uciec w szkolny świat - jeśli nie będę mieć solidnych fundamentów, wszystko może się zawalić. Chociaż nie ukrywam, że spotkanie tych wstrętnych szlam jest najbardziej stresującą obawą mojego życia. Łudzę się jeszcze, że są dla nich wydzielone konkretne strefy, za które nie mogą wyjść!
Niestety niewiele wiem ani o polityce, ani o życiu.
Moim największym, aktualnym zmartwieniem jest jak najlepsza prezencja przed ojcem. To ciągła praca w walce o jego uczucia, które posiada w większej ilości dla Mely, nie dla mnie. Stąd staram się nie popełniać żadnych błędów, prezentując nieskazitelny wizerunek młodej lady Rowle, z której można być dumnym. Bardziej niż z młodszej siostry, która nie wie jeszcze tylu rzeczy co ja. I która nie dorasta mi do pięt, czego niestety nikt oprócz mnie zdaje się nie zauważać.
Rozluźniam się nieco, chociaż ledwie widocznie, kiedy słyszę z ust taty kilka płynących w powietrzu pochwał. Westchnienie ulgi opuszcza moje płuca delikatnie, bez żadnego dźwięku. Nie spuszczam wzroku z twarzy rozmówcy, pozwalam sobie na delikatny uśmiech.
- Dziękuję tato - odpowiadam, gdyż należy odpowiedzieć na komplement. Najlepiej w podobnym tonie, chociaż to nie czas i nie miejsce na tego typu potyczki słowne. Zresztą, zaraz moje wątpliwości zagłuszane są przez zadanie, któremu muszę sprostać. I kiedy udaje mi się ułożyć w miarę sensowną odpowiedź, dowiaduję się, że jest ona prawidłowa. To tylko poszerza mój uśmiech, przez co na chwilę wydaję się bardziej przypominać dziecko niż do tej pory. Niestety zadowolenie szybko zostaje starte nie tyle przez rozmyślania nad moim miejscem w Farndon, co przez przywołanie obrazu młodszej siostry. To nigdy nie jest przyjemne. Ledwie widocznie przygryzam wargę, starając się uciszyć kotłujące we wnętrzu negatywne emocje. Tak, powinna mnie słuchać oraz mnie naśladować żebyście mogli się nad nią rozczulać, a mnie zepchnąć w jeszcze dalszy kąt dworu.
- Myślę, że jestem gdzieś pod mamą, a przed służbą oraz skrzatami - dodaję spokojnie. - A Mely pode mną, z racji bycia młodszą - dorzucam jeszcze starając się płynnie odpowiedzieć na pytanie. Pomijając jednak niewygodną kwestię siostry. I całe szczęście, bo temat władzy przechodzi w nadużycie, którego podobno się dopuściłam. Czuję opanowującą mnie złość na myśl, że ktoś się wygadał. Cheshire to nie miejsce dla kapusiów, tu wszyscy są znajomi, a znajomi nie wbijają sobie noża w plecy. Chyba, że zrobił to ten mały, wstrętny skrzat zwany dalej Melyonne, kiedy to w złości schowałam jej ulubione kredki. Za okno. Tak, to na pewno ona! - Tato. Całej tej sprawy by nie było, gdyby Hector słuchał, oraz stosował się do tego, o co go p r o s z ę. Tyle razy mówiłam mu, żeby nie dotykał moich naczyń kiedy jeszcze nie skończyłam jeść - mówię, starając się zachować spokojny ton. Chyba i tak zdradza mnie nerwowy błysk w oku. Nie znoszę, kiedy o b c y dotykają m o i c h rzeczy i wszyscy w tym dworze o tym wiedzą. Oprócz starego Hectora, najwyraźniej.
Niestety niewiele wiem ani o polityce, ani o życiu.
Moim największym, aktualnym zmartwieniem jest jak najlepsza prezencja przed ojcem. To ciągła praca w walce o jego uczucia, które posiada w większej ilości dla Mely, nie dla mnie. Stąd staram się nie popełniać żadnych błędów, prezentując nieskazitelny wizerunek młodej lady Rowle, z której można być dumnym. Bardziej niż z młodszej siostry, która nie wie jeszcze tylu rzeczy co ja. I która nie dorasta mi do pięt, czego niestety nikt oprócz mnie zdaje się nie zauważać.
Rozluźniam się nieco, chociaż ledwie widocznie, kiedy słyszę z ust taty kilka płynących w powietrzu pochwał. Westchnienie ulgi opuszcza moje płuca delikatnie, bez żadnego dźwięku. Nie spuszczam wzroku z twarzy rozmówcy, pozwalam sobie na delikatny uśmiech.
- Dziękuję tato - odpowiadam, gdyż należy odpowiedzieć na komplement. Najlepiej w podobnym tonie, chociaż to nie czas i nie miejsce na tego typu potyczki słowne. Zresztą, zaraz moje wątpliwości zagłuszane są przez zadanie, któremu muszę sprostać. I kiedy udaje mi się ułożyć w miarę sensowną odpowiedź, dowiaduję się, że jest ona prawidłowa. To tylko poszerza mój uśmiech, przez co na chwilę wydaję się bardziej przypominać dziecko niż do tej pory. Niestety zadowolenie szybko zostaje starte nie tyle przez rozmyślania nad moim miejscem w Farndon, co przez przywołanie obrazu młodszej siostry. To nigdy nie jest przyjemne. Ledwie widocznie przygryzam wargę, starając się uciszyć kotłujące we wnętrzu negatywne emocje. Tak, powinna mnie słuchać oraz mnie naśladować żebyście mogli się nad nią rozczulać, a mnie zepchnąć w jeszcze dalszy kąt dworu.
- Myślę, że jestem gdzieś pod mamą, a przed służbą oraz skrzatami - dodaję spokojnie. - A Mely pode mną, z racji bycia młodszą - dorzucam jeszcze starając się płynnie odpowiedzieć na pytanie. Pomijając jednak niewygodną kwestię siostry. I całe szczęście, bo temat władzy przechodzi w nadużycie, którego podobno się dopuściłam. Czuję opanowującą mnie złość na myśl, że ktoś się wygadał. Cheshire to nie miejsce dla kapusiów, tu wszyscy są znajomi, a znajomi nie wbijają sobie noża w plecy. Chyba, że zrobił to ten mały, wstrętny skrzat zwany dalej Melyonne, kiedy to w złości schowałam jej ulubione kredki. Za okno. Tak, to na pewno ona! - Tato. Całej tej sprawy by nie było, gdyby Hector słuchał, oraz stosował się do tego, o co go p r o s z ę. Tyle razy mówiłam mu, żeby nie dotykał moich naczyń kiedy jeszcze nie skończyłam jeść - mówię, starając się zachować spokojny ton. Chyba i tak zdradza mnie nerwowy błysk w oku. Nie znoszę, kiedy o b c y dotykają m o i c h rzeczy i wszyscy w tym dworze o tym wiedzą. Oprócz starego Hectora, najwyraźniej.
Gość
Gość
Nie powierzyłby swej żonie pieczy nad własnym potomstwem. W zakresie władzy nad młodym, chłonnym umysłem ufał jedynie sobie - i guwernerom, zaprogramowanym na perfekcyjne nauczanie jego latorośli w konkretnym kierunku, bez zbędnych nieedukacyjnych wstawek. Nie roztaczał nad córkami kontroli absolutnej, monitorując każdy ich krok, po czym odtwarzając ścieżkę zgrabnych nóżek, by sprawdzać, czy aby nie popełniły żadnego błędu, czy na pewno nie dokonały żadnego potknięcia - nieważne, czy w tanecznej figurze, użyciu nieodpowiedniej łyżeczki do zjedzenia słodkiego podwieczorku, czy też w słownym sprofanowaniu swego rodzica. Poniekąd wyrażał życzenie wolności dla swych małych ptaszyn, którym życie w złotej klatce zapewne prędko by zbrzydło, tak jak i jemu w młodości. Miał wszystko, a jednocześnie nie miał nic, więc z autopsji znając nieprzyjemne uczucie dudniącej pustki, starał się, by Helene nie musiała go doświadczać. Nie popisał się w pierwszej próbie bycia ojcem: zbyt surowy albo zbyt pobłażliwy, zanadto oschły lub przesadnie żartobliwy. Etap zetknięcia się z rodzicielstwem oraz początkowe szaleństwa zostawił jednak daleko za sobą, wypracowując złoty środek postępowania z dziećmi. Wiedział, jak należy się z nimi obchodzić; inaczej z Mely, inaczej ze starszą córką, znacznie bardziej dorosłą, zimną (wręcz oziębłą), aspirującą już teraz do miana prawdziwej lady. Ciałko najwyraźniej nie nadążało za wartkim potokiem myśli Hellie, co nieco wzruszało Magnusa, z drugiej strony zaś napawało go przeraźliwym strachem i buntowniczą niezgodą, poruszającą tkliwe struny jego uczuć. Tracił ją, dziewczynka niecierpliwie wyrywała się ku dorosłości, jakby pragnęła mu udowodnić coś, czego Rowle nawet nie potrafił nazwać. Nie potrzebował dowodów innych, od tych, jakie mógł swobodnie obserwować na co dzień, spożywając kolację przy wspólnym stole i konwersując z Helene, w formie niewinnej zabawy wypytując ją o lekcje, o minione popołudnie, o to, czego się dzisiaj dowiedziała, nie czerpiąc informacji ani od swych nauczycieli, ani z starych ksiąg. Nigdy go jeszcze nie rozczarowała i autentycznie miał powody do chwalenia się swą latoroślą przed każdym przyjacielem rodu, co też czynił z największą przyjemnością. W tajemnicy przed córką: megalomanię odziedziczyła tak po nim, jak i po matce, a nie zamierzał do szczętu przewrócić jej w głowie, jeszcze utwierdzając ją w swej wyjątkowości. W młodej damie kiełkowały bowiem zalążki arogancji, już niepożądanej, niechcianej, źle postrzeganej przez socjetę, paniczów oraz najważniejsze - przez jej ojca.
-Nie możesz mnie zawieść, Helene - rzekł poważnie, kwitując delikatny uśmiech nad wyraz przeszywającym spojrzeniem - jesteś przyszłością naszego rodu. Nosisz nazwisko Rowle, nigdy o tym nie zapominaj - powiedział, dobitnie podkreślając pokładane w córce nadzieje oraz swoje zaufanie. Nie radził, nie przestrzegał, a krótko dawał córce do zrozumienia, że godnie spełnia swoje obowiązki i że wytrwale pracuje na chwałę ich rodziny. I tak miało pozostać.
-Doskonale - potwierdził, chwaląc Hellie za bystrość oraz umiejętne odnalezienie swego miejsca w obowiązującej hierarchii. Nigdy jasno nie wyznaczył tego podziału, więc tym bardziej czuł radość, iż jego dziecko prócz bezbłędnego recytowania reform ustanowionych przez ich przodka, Damoclesa, potrafi również samodzielnie myśleć. Umiejętność niestety coraz rzadsza, także wśród szlacheckich latorośli.
I oto nadszedł punkt sporny - skonfrontowanie dwóch wersji, z których jedną przedstawiła mu jego ukochana córeczka. Nie broniąc się, acz podając stosowne argumenty łagodzące wielkość przewiny. Magnus westchnął głęboko, kiwając głową ze zrozumieniem i z niepokojem przypatrując się drobnej twarzyczce Helene, na której pojawiały się już pierwsze, drobne oznaki zdenerwowania. Temperament zdecydowanie odziedziczyła po matce.
-Dobrze. Porozmawiam z Hectorem na ten temat - odezwał się w końcu, wstając z krzesła i spoglądając na dziewczynkę ze znacznej wysokości, przez co zdawała mu się jeszcze drobniejsza, niż w rzeczywistości - ale nie zmienia to faktu, że twoje postępowanie było karygodne - dodał, nieco ostrzejszym tonem, zmuszając się do obojętnej postawy - Nową sukienkę od panny Baudelaire zobaczysz dopiero za tydzień. I życzę sobie, byś przeprosiła Hectora za swoje zachowanie - zdecydował twardo, przypuszczając, iż drugie zadośćuczynienie okaże się dla jego córki znacznie boleśniejsze. Przez to i bardziej skuteczne; nie osiągnąłby przecież zadowalającego efektu posyłając ją do pokoju bez kolacji, ba, może i by ją tym nawet uszczęśliwił.
-Nie możesz mnie zawieść, Helene - rzekł poważnie, kwitując delikatny uśmiech nad wyraz przeszywającym spojrzeniem - jesteś przyszłością naszego rodu. Nosisz nazwisko Rowle, nigdy o tym nie zapominaj - powiedział, dobitnie podkreślając pokładane w córce nadzieje oraz swoje zaufanie. Nie radził, nie przestrzegał, a krótko dawał córce do zrozumienia, że godnie spełnia swoje obowiązki i że wytrwale pracuje na chwałę ich rodziny. I tak miało pozostać.
-Doskonale - potwierdził, chwaląc Hellie za bystrość oraz umiejętne odnalezienie swego miejsca w obowiązującej hierarchii. Nigdy jasno nie wyznaczył tego podziału, więc tym bardziej czuł radość, iż jego dziecko prócz bezbłędnego recytowania reform ustanowionych przez ich przodka, Damoclesa, potrafi również samodzielnie myśleć. Umiejętność niestety coraz rzadsza, także wśród szlacheckich latorośli.
I oto nadszedł punkt sporny - skonfrontowanie dwóch wersji, z których jedną przedstawiła mu jego ukochana córeczka. Nie broniąc się, acz podając stosowne argumenty łagodzące wielkość przewiny. Magnus westchnął głęboko, kiwając głową ze zrozumieniem i z niepokojem przypatrując się drobnej twarzyczce Helene, na której pojawiały się już pierwsze, drobne oznaki zdenerwowania. Temperament zdecydowanie odziedziczyła po matce.
-Dobrze. Porozmawiam z Hectorem na ten temat - odezwał się w końcu, wstając z krzesła i spoglądając na dziewczynkę ze znacznej wysokości, przez co zdawała mu się jeszcze drobniejsza, niż w rzeczywistości - ale nie zmienia to faktu, że twoje postępowanie było karygodne - dodał, nieco ostrzejszym tonem, zmuszając się do obojętnej postawy - Nową sukienkę od panny Baudelaire zobaczysz dopiero za tydzień. I życzę sobie, byś przeprosiła Hectora za swoje zachowanie - zdecydował twardo, przypuszczając, iż drugie zadośćuczynienie okaże się dla jego córki znacznie boleśniejsze. Przez to i bardziej skuteczne; nie osiągnąłby przecież zadowalającego efektu posyłając ją do pokoju bez kolacji, ba, może i by ją tym nawet uszczęśliwił.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Świat się zmienia - nie ma czasu na zabawę. Jestem przyszłością, nawet jeśli nie przekażę dalej swojego nazwiska. Z pewnością przekażę wszystkie cechy idealnego wilka, staram się o to już teraz. Pozwalam się kształtować według tradycji oraz ustalonych przed wiekami reguł, wierząc, że są mądre oraz wymyślane przez mądrych ludzi. Tak jak prawo i wiele innych rzeczy, o których się pilnie uczę. Mam ogromne ambicje, a bezcelowa zabawa cieszyła mnie może jak miałam pięć lat. Teraz jestem już prawie dorosłą pannicą, nie wypada mi biegać po łąkach oraz zaśmiewać się z wirujących na wietrze liści. Wymagania rosną, konkurencja też jest spora - wszyscy to w kółko powtarzają. Na przyjęciach oglądają nas jak najdokładniej oceniając w myślach. Jestem już świadoma wielu rzeczy i pomimo swobody, jaką zdaję się otrzymywać w tych arystokratycznych warunkach, dążę nieuchronnie do wypełnienia swojej roli - z którą się zgadzam. Muszę. Wysokie urodzenie ma zalety oraz wady, prawa i obowiązki. Nie można wybierać tylko to, co jest najlepsze, łudząc się później, że reszta zostanie zapomniana czy zignorowana. To niestety tak nie działa. Młody umysł jest tym chłonnym, elastycznym, rozumiejącym więcej niż można byłoby przypuszczać.
Co mam szansę chwilę udowodnić swoją odpowiedzią. I mam nadzieję, że także zachowaniem. Mężczyznom należy się szacunek, tatce tym bardziej. Nie mogę więc wyglądać na znudzoną, niezadowoloną, naburmuszoną bądź niechlujną. Ogromną uwagę przywiązuję zarówno do zaleceń jak i wyglądu zewnętrznego, który stanowi naszą wizytówkę. To on powiadamia wszystkich wokół o naszym statusie, wyższości, wygląd to pierwsze, na co się zwraca uwagę. Brzydkie lady nie wychodzą dobrze za mąż, ja już to wszystko rozumiem, naprawdę. Umiem obserwować i wyciągać wnioski z tego co widzę. Czasem odczuwam pragnienie rzucenia tych wszystkich sztywnych form i zastąpienia ich swobodnym spacerem po lesie bez bucików czy tańcem na ulicy Pokątnej, ale wiem, że tak nie wypada. I wuj Salazar mógłby być bardzo niezadowolony z mojej lekkomyślności, a ja wolałabym go nie złościć. Tak jak taty. Skąd mogę wiedzieć, że moje przewinienia wkrótce zostaną zarejestrowane oraz poddane stanowczej krytyce?
- Nie zawiodę. Staram się ze wszystkich sił, żebyście byli ze mnie zadowoleni - mówię z powagą, unosząc dumnie podbródek. - Nie zapomnę - dodaję dla podkreślenia wagi własnych słów. Kto wie, może nawet nie będę musiała zmieniać tego nazwiska? To dość powszechne, żeby zawierać ślub w obrębie rodziny posiadającej to samo nazwisko - a planów ojca w końcu nie znam. Wypinam zadowolona pierś mocniej prostując się na krześle. Uśmiech delikatnie zarysowany na gładkiej twarzyczce znika skurczony przez historię z Hectorem. Nienawidzę go. Nie potrafię zrozumieć dlaczego jest tak niere… nieref… nieułożony. Nie spodziewam się jednak nadciągającej katastrofy. Tego, że moja obrona w formie ataku zostanie uznana za przewinienie. I to takiej wagi! Rzeczywiście suknię od panny Baudelaire jestem w stanie przeżyć - kiedyś ubranie w końcu dostanę. Ale przepraszanie s ł u g i? Kogoś, kto nie może mi się równać absolutnie w niczym? Kogo los nikogo nie obchodzi? Jestem niżej niż byle pomagier? Czuję wewnętrzny sprzeciw, jakbym nagle z hierarchii drabiny spadła na sam dół boleśnie obijając swoje ciało. Oddycham ciężej, oczy robią się szkliste i muszę intensywnie mrugać, żeby nie uronić żadnej łzy. Szczęka zaciska się mocno aż boli - jawna niesprawiedliwość wręcz krzyczy w moim umyśle.
- Czy mogę już iść? - wyrzucam z siebie pozornie spokojnie, ale szybko, tylko na chwilę zwalniając szczękościsk. Wiem, że zaraz rozpadnę się na kawałki, idealny obraz runie - nie mogę tu być ani chwili dłużej. Muszę wyjść, zaczerpnąć powietrza, dać ujście całemu gniewowi oraz rozpaczy. Byle jak najdalej stąd.
Co mam szansę chwilę udowodnić swoją odpowiedzią. I mam nadzieję, że także zachowaniem. Mężczyznom należy się szacunek, tatce tym bardziej. Nie mogę więc wyglądać na znudzoną, niezadowoloną, naburmuszoną bądź niechlujną. Ogromną uwagę przywiązuję zarówno do zaleceń jak i wyglądu zewnętrznego, który stanowi naszą wizytówkę. To on powiadamia wszystkich wokół o naszym statusie, wyższości, wygląd to pierwsze, na co się zwraca uwagę. Brzydkie lady nie wychodzą dobrze za mąż, ja już to wszystko rozumiem, naprawdę. Umiem obserwować i wyciągać wnioski z tego co widzę. Czasem odczuwam pragnienie rzucenia tych wszystkich sztywnych form i zastąpienia ich swobodnym spacerem po lesie bez bucików czy tańcem na ulicy Pokątnej, ale wiem, że tak nie wypada. I wuj Salazar mógłby być bardzo niezadowolony z mojej lekkomyślności, a ja wolałabym go nie złościć. Tak jak taty. Skąd mogę wiedzieć, że moje przewinienia wkrótce zostaną zarejestrowane oraz poddane stanowczej krytyce?
- Nie zawiodę. Staram się ze wszystkich sił, żebyście byli ze mnie zadowoleni - mówię z powagą, unosząc dumnie podbródek. - Nie zapomnę - dodaję dla podkreślenia wagi własnych słów. Kto wie, może nawet nie będę musiała zmieniać tego nazwiska? To dość powszechne, żeby zawierać ślub w obrębie rodziny posiadającej to samo nazwisko - a planów ojca w końcu nie znam. Wypinam zadowolona pierś mocniej prostując się na krześle. Uśmiech delikatnie zarysowany na gładkiej twarzyczce znika skurczony przez historię z Hectorem. Nienawidzę go. Nie potrafię zrozumieć dlaczego jest tak niere… nieref… nieułożony. Nie spodziewam się jednak nadciągającej katastrofy. Tego, że moja obrona w formie ataku zostanie uznana za przewinienie. I to takiej wagi! Rzeczywiście suknię od panny Baudelaire jestem w stanie przeżyć - kiedyś ubranie w końcu dostanę. Ale przepraszanie s ł u g i? Kogoś, kto nie może mi się równać absolutnie w niczym? Kogo los nikogo nie obchodzi? Jestem niżej niż byle pomagier? Czuję wewnętrzny sprzeciw, jakbym nagle z hierarchii drabiny spadła na sam dół boleśnie obijając swoje ciało. Oddycham ciężej, oczy robią się szkliste i muszę intensywnie mrugać, żeby nie uronić żadnej łzy. Szczęka zaciska się mocno aż boli - jawna niesprawiedliwość wręcz krzyczy w moim umyśle.
- Czy mogę już iść? - wyrzucam z siebie pozornie spokojnie, ale szybko, tylko na chwilę zwalniając szczękościsk. Wiem, że zaraz rozpadnę się na kawałki, idealny obraz runie - nie mogę tu być ani chwili dłużej. Muszę wyjść, zaczerpnąć powietrza, dać ujście całemu gniewowi oraz rozpaczy. Byle jak najdalej stąd.
Gość
Gość
Po raz pierwszy został ojcem mając niespełna siedemnaście lat i chociaż jego syn (bo to musiał być chłopiec) nie przyszedł na świat, w Magnusie zalęgło się już wówczas ziarno odpowiedzialności. Dalekiej od nobliwego obowiązku, przykrej konieczności znoszenia miniaturowych (i bezwartościowych?), dorastających kopii sztandarowego modelu lady lub lorda. Dystansowanie się od dzieci brał za skrajną głupotę, więc na totalnym jej przeciwieństwu mozolnie budował swoją siłę. Więź z rodziną u jej podstaw; obserwowanie subtelnych zmian w wyglądzie oraz zachowaniu jego dziewczynek przepełniało Rowle'a niewyobrażalną radością oraz nostalgiczną tęsknotą, miksowaną codziennie w świeżych proporcjach. Przesłanki surowego obejścia przenikały się z tym procesem socjalizacji ojca z dziećmi, Magnus nie rzucał słów na wiatr i chociaż serce mu się krajało, bez wahania wymierzał sprawiedliwość, orzekając obiektywnie o wyroku dostosowanym do przewinienia. Dyscyplina nie plasowała się na pierwszym miejscu, lecz przestrzegał jej pilnowania; zdawał się przy tym całkowicie na rozsądek Helene i Mely, wierząc że to nie zapowiedź obdarcia żywcem ze skóry trzyma ich temperament na wodzy. Starsza córka była już zresztą niemalże dorosła, a Magnus uważał iż samodzielne nakładanie sobie ograniczeń stanie się to dla niej idealnym sprawdzianem opanowania. Znał ognisty charakterek Hellie, kalką zdjęty z jego ukochanej żony i... dlatego też zdarzało mu się przymykać oko na grzeszki dziewczynki. Zawsze zdeterminowanej do bycia najlepszą, szczególnie po zwrócenia uwagi na drobne niedoskonałości. Urocze samozaparcie córki przypominało Magnusowi o jej podobieństwu do niego, chociaż krytyka padająca na podatny grunt w przypadku mężczyzny nie dotyczyła francuskiego akcentu czy zbyt żywiołowego obrotu w klasycznym walcu. Helene, piękniejsza, zdolniejsza, taktowniejsza od innych młodziutkich panienek, córek wielkich lordów - ktoś postronny łatwo uznałby to za byle przechwałki, czy rozpływanie się dumnego (a zarazem roszczeniowego) rodzica nad przeciętną istotką, ale Rowle wiedział swoje, w pierworodnej prócz nagromadzenia talentów oraz przywar, doceniając także ciężką pracę, jaką wkładała co dzień w zasłużenie na miano ideału.
-Wiem. Tytuł to nie tylko przywileje, ale też obowiązki. A ty wywiązujesz się z nich znakomicie, księżniczko - pochwalił córkę, nazywając ją pieszczotliwie, by załagodzić przykry dla dziewczynki wymiar okrutnej kary, zawalającej cały jej dotychczasowy wszechświat. Przypuszczał, jak bardzo uraził dumę Hellie, panny, której życzenia stawały się rozkazem a większość sług stawała na rzęsach, by spełnić niekiedy wygórowane pragnienia małej lady. Cóż - tym lepiej. Na lekcje szacunku i pewnych ustępstw nigdy nie było za późno, a dotkliwa nauczka pomoże dziewczynce w zapamiętaniu, by nie wkładać więcej rąk do ognia. Żelaznego postanowienia Magnusa nie złamały nawet łzy, kręcące się w kącikach tych wielkich, zielonych oczu; szkliste perły trafiły jednak do serca zakochanego w swej córce ojca, nie mogącego znieść widoku smutku (i wściekłości?) targającego Helene.
-Tak, proszę - odparł, obchodząc stół i podając dziewczynce ręce z zamiarem odprowadzenia ją do drzwi gabinetu. Ojcowski odruch, czy napawanie się triumfem? Zwycięstwem nad dziesięciolatką?
-Helene? - zatrzymał jeszcze córkę, zanim zdążyła wyjść z gabinetu - twoja nauczycielka ostatnio wspominała, że na ostatniej lekcji baletu perfekcyjnie wykonałaś... fouetté - dokończył, po chwili namysłu ostro i twardo wymawiając francuskie słowo - zechciałabyś mi je zademonstrować? - spytał, kryjąc lekki uśmiech. Taniec klasyczny często podziwiał na scenie; wykonanie jego córki musiało zaś równie mocno szarpać za sznurki wrażliwości Magnusa. Prawdopodobnie to kiedyś z nich powstanie pętla na jego szyi.
zt Magnus
-Wiem. Tytuł to nie tylko przywileje, ale też obowiązki. A ty wywiązujesz się z nich znakomicie, księżniczko - pochwalił córkę, nazywając ją pieszczotliwie, by załagodzić przykry dla dziewczynki wymiar okrutnej kary, zawalającej cały jej dotychczasowy wszechświat. Przypuszczał, jak bardzo uraził dumę Hellie, panny, której życzenia stawały się rozkazem a większość sług stawała na rzęsach, by spełnić niekiedy wygórowane pragnienia małej lady. Cóż - tym lepiej. Na lekcje szacunku i pewnych ustępstw nigdy nie było za późno, a dotkliwa nauczka pomoże dziewczynce w zapamiętaniu, by nie wkładać więcej rąk do ognia. Żelaznego postanowienia Magnusa nie złamały nawet łzy, kręcące się w kącikach tych wielkich, zielonych oczu; szkliste perły trafiły jednak do serca zakochanego w swej córce ojca, nie mogącego znieść widoku smutku (i wściekłości?) targającego Helene.
-Tak, proszę - odparł, obchodząc stół i podając dziewczynce ręce z zamiarem odprowadzenia ją do drzwi gabinetu. Ojcowski odruch, czy napawanie się triumfem? Zwycięstwem nad dziesięciolatką?
-Helene? - zatrzymał jeszcze córkę, zanim zdążyła wyjść z gabinetu - twoja nauczycielka ostatnio wspominała, że na ostatniej lekcji baletu perfekcyjnie wykonałaś... fouetté - dokończył, po chwili namysłu ostro i twardo wymawiając francuskie słowo - zechciałabyś mi je zademonstrować? - spytał, kryjąc lekki uśmiech. Taniec klasyczny często podziwiał na scenie; wykonanie jego córki musiało zaś równie mocno szarpać za sznurki wrażliwości Magnusa. Prawdopodobnie to kiedyś z nich powstanie pętla na jego szyi.
zt Magnus
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słodkie słowa pochwały wyjątkowo nie są w stanie zmiękczyć twardości kary. Zbyt okrutnej, zbyt niesprawiedliwej - spodziewałam się wiele, ale z pewnością nie tego. Myśli galopują w umyśle na oślep, nie przyjmując do świadomości własnej przewiny. Nie jest ona adekwatna do tego, co m u s z ę zrobić. I nie jestem w stanie się z tym pogodzić. Narastające poczucie oszukania oraz krzywdy aż zabiera oddech w piersi. Przez chwilę zamieram, żeby później oddychać szybciej. Marszczę czoło, zaciskam usta, robię wszystko, żeby słone łzy zbierające się w kącikach oczu nie popłynęły strumieniem przez zaróżowione od gniewu policzki. Nie chcę przed nikim, nawet przed ojcem pokazywać swoich słabości - jestem wilkiem, może młodym, ale jestem nim. Wilki nie są zaś słabe. Ja natomiast czuję się odarta z wszelkiej siły oraz godności i nie mogę tego dłużej znieść. To przeświadczenie wypala trwały znak na mojej twarzy, a cios w samo serce od osoby tak bliskiej nie może równać się z niczym innym. Posłusznie jednak milczę nie mogąc się temu przeciwstawić. Sama zaczynam się nakręcać podobnymi stwierdzeniami jak to, że Mely zawsze wszystko uchodzi na sucho i ona na pewno nie zostałaby tak skrzywdzona. To z kolei popycha lawinę poczucia bolesnej niesprawiedliwości, pogarsza mój fatalny nastrój oraz popycha mnie do rzeczy, których wcale nie chciałam dziś robić. I nie dotyczy to tych krzywdzących przeprosin.
Z ulgą przyjmuję pozwolenie na wyjście stąd - duszę się. I chociaż ta ulga jest niczym w oceanie rozpaczy oraz furii, w niewielkim stopniu obniża stopień mojego fatalnego samopoczucia. Podaję ojcu ręce, chcąc stwarzać pozory, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, chociaż wiem, że krzywd nie zapomnę nigdy. Dość szybko schodzę z krzesła, a moja postawa wydaje się być sztywniejsza niż wtedy, kiedy przekraczałam próg gabinetu. Książkowe dygnięcie, po czym odwrócenie się tyłem do ojca oraz naciśnięcie przyjemnie chłodnej klamki. Drgnięcie, słysząc ponownie ojcowski głos oraz moje imię. Przez ułamek sekundy czuję nadzieję, że zmienił zdanie, ale nic z tych rzeczy. Cierpliwie słucham jego słów nie mogąc doczekać się końca.
- Tak. Pokażę na wieczorku - ucinam krótko. Teraz nie mam ani siły, ani chęci, ani nastroju do podobnego wysiłku. - Miłego dnia, ojcze - dodaję sucho, wkładając masę wysiłku w ujarzmienie własnych emocji oraz zatuszowanie drżenia głosu. Wychodzę, zamykając za sobą drzwi.
A potem biegnę całą wieczność do swojego pokoju, gdzie zamykam się na wszystkie spusty. Opadam najpierw na łóżko, łkając długo oraz spazmatycznie, zapowietrzając się co jakiś czas. I nawet pokój ulega tornadzie, jakim jestem - dopiero po zniszczeniu niemal wszystkiego, znajduję spokój wolny od szalejących uczuć.
zt.
Z ulgą przyjmuję pozwolenie na wyjście stąd - duszę się. I chociaż ta ulga jest niczym w oceanie rozpaczy oraz furii, w niewielkim stopniu obniża stopień mojego fatalnego samopoczucia. Podaję ojcu ręce, chcąc stwarzać pozory, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, chociaż wiem, że krzywd nie zapomnę nigdy. Dość szybko schodzę z krzesła, a moja postawa wydaje się być sztywniejsza niż wtedy, kiedy przekraczałam próg gabinetu. Książkowe dygnięcie, po czym odwrócenie się tyłem do ojca oraz naciśnięcie przyjemnie chłodnej klamki. Drgnięcie, słysząc ponownie ojcowski głos oraz moje imię. Przez ułamek sekundy czuję nadzieję, że zmienił zdanie, ale nic z tych rzeczy. Cierpliwie słucham jego słów nie mogąc doczekać się końca.
- Tak. Pokażę na wieczorku - ucinam krótko. Teraz nie mam ani siły, ani chęci, ani nastroju do podobnego wysiłku. - Miłego dnia, ojcze - dodaję sucho, wkładając masę wysiłku w ujarzmienie własnych emocji oraz zatuszowanie drżenia głosu. Wychodzę, zamykając za sobą drzwi.
A potem biegnę całą wieczność do swojego pokoju, gdzie zamykam się na wszystkie spusty. Opadam najpierw na łóżko, łkając długo oraz spazmatycznie, zapowietrzając się co jakiś czas. I nawet pokój ulega tornadzie, jakim jestem - dopiero po zniszczeniu niemal wszystkiego, znajduję spokój wolny od szalejących uczuć.
zt.
Gość
Gość
Niebo pokryte było ciemnymi chmurami, które nie przepuszczały światła nawet najjaśniejszych gwiazd. Były ciemne, ciężkie, napęczniałe od nagromadzonej wody, opadające coraz niżej. Lada moment ktoś odkręci kurek i wszystko chluśnie na Londyn, zmieniając wąskie ulice w rwące rzeki, które nie okażą litości kulawym i słabym. Atmosfera miasta zdawała się tężeć z każdą chwilą, a gdyby mogła mieć kolor wszystko wokół zalałaby czerń. Czerń taka jak magia, która od bardzo dawna zatruwała jego serce.
Okno w salonie było otwarte na oścież, a wiatr, który zmagał się z każdą chwilą uderzył w jego skamieniałą sylwetkę już w drzwiach, nim zdążył porządnie przekroczyć próg mieszkania. Pojedyncze kartki fruwały w powietrzu, niespalone jeszcze w ogniu kominka listy walały się po podłodze, ale nic poza i tak typowym dla niego bałaganem nie zwróciło jego uwagi. Zamknął drzwi, niwelując przeciąg i pozwalając, by znów zapanował w środku względny spokój. Jednym machnięciem różdżki rozporządził wszystkiemu swoje miejsce. Koperty i pergaminy wylądowały na suchym drewnie, przygotowane do zniszczenia, zwoje i kartki na biurku. Z tego tylko jedna rzecz nie pasowała do całokształtu. Niezaadresowany, zalakowany list, który pozostał na blacie tylko dzięki ciężarowi wosku, na którym nie został odbity żaden herb. W mieszkaniu nie pozostał żaden ślad cudzej obecności. Czym prędzej otwarł list i już wiedział.
Czarną chmurą wdarł się do dworu w Cheshire, przez otwarte okno wpadając do pustego gabinetu Magnusa, zwabiony bladym migocącym blaskiem palącej się świecy, podejrzewając więc, że zastanie go wewnątrz. W środku było jednak pusto, wielkiego lorda nie było w swej komnacie, lecz świeżo rozpoczęta notatka i położone na pergaminie okazałe, ptasie pióro świadczyło o tym, że przerwał swoją pracę zaledwie na chwilę. Być może spełniał obowiązki kochającego męża, może ruszył za inną potrzebą, ale zamierzał na niego czekać pewną chwilę, zanim ruszy w ślad za nim, choćby miał go wyciągnąć z ciepłego łoża swej żony. Sprawa była ważna, niecierpiąca zwłoki.
Długi czarny płaszcz spływał jak smoła z jego szerokich ramion, sięgając samej ziemi, a głęboki kaptur chował okrytą śmierciożerczą maską twarz, zza której skromnie urządzony gabinet świdrowały zimne jak lód oczy. Minął szerokie biurko, rzucając okiem na treść pisanych przez Magnusa tekstów, powstrzymując się przed jakąkolwiek ich oceną; nie to było istotne i nie w tej sprawie się zjawił. Palcami obrócił kilka notatek, z wolna przechodząc na drugą stronę biurka i zasiadając wygodnie w jego krześle. Cierpliwie czekał, choć w myślach skrupulatnie odmierzał czas. Nie lubił czekać.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
I w niezłomnym pancerzu pozostawała szczelina, z początku wąska, potem pogłębiająca się i przepuszczająca zatrute strzały do środka, jedna z drugą. Wbite w siebie drzewce aż drżały siłą uderzenia, a pęknięta na pół oś wskazywała na sokole oko i pewną rękę celującego. Nikt nie mógł zrobić tego lepiej, niż on, znający siebie doskonale i z masochistyczną precyzją poszerzając eleganckie cięcia w nieco sflaczałym ego. Ujawnił żałosne słabostki, zdradzające nowicjusza i choć głos pozostawał nieugięty, twardy oraz donośny, różdżka buntowała się przeciw niemu, zawodząc go przy najprostszych zaklęciach. Raniąc dotkliwie, nie tylko na duszy, cierpiącej za miliony, zawiedzionej tymi pokracznymi wyczynami, ale i ciało, osłabione, wyssane z sił, przyjmujące na siebie rykoszet z własnej magii, najczarniejszej, jaką potrafił przywołać. Frustrująca pospolitość zakryła kirem śmieszną radość z triumfu nad kaleką i medykiem, gdy dokonywał bilansu. Powinien ich zabić lub przynajmniej pozbawić którejś kończyny, tak do kompletu. Za grubymi murami dworu w mrocznych lasach Cheshire pozostało mu już tylko zgrzytanie zębami i plucie sobie w brodę, następnym razem - nie przepuści okazji. Symfonia zwycięstwa trąciła gorzkim posmakiem, lecz była niezmiennie wszechogarniająca, trącąca kwitnącymi kasztanami i majowym powietrzem, podwiewającym w górę suknię odważniejszym młódkom. Wszystko wyśpiewywało tę pieśń, nadawało jej rytm, umiejscawiało w konkretnym punkcie rozczarowanie i dumę, pęki świetlistych iskier, wychrypiane przekleństwa, poparzoną dłoń, zaciskającą się na kamiennej balustradzie balkonu, skąd roztaczał się widok na okalającą posiadłość mroczną zieleń. Odpoczywał od zbyt prędkich myśli, od nachalnych ukłuć niepokoju, biorąc wdech pełną piersią z tej nieskażonej przestrzeni, pachnącej wilgocią, krwią oraz magią. Pamiętał tę woń - to nie były anomalie, przesycone niesprecyzowaną mocą, o lekko wyczuwalnym anyżowym wtrąceniu, to zapach domu, w którym o okrucieństwach mówiło się głośno, a o czarnej magii dumnie, to on pozwalał mu się odprężyć. Bardziej uderzyć o konwencję już się nie dało, lecz w tej chwili nie obchodziło go to zupełnie: czarna magia rozpraszała się wokół niewidocznymi kroplami, osiadała na dachu, pokrywając go lśniącą warstwą, jak metal zjadany zielonkawą patyną, zastygała w wyimaginowanej formie na jego brodzie, przyprószając ją, niczym szron w mroźny poranek, była siłą i zniszczeniem, pasożytem, zjadającym go od środka. Jeśli chciał osiągnąć więcej, jeśli chciał służyć mu wierniej, jeśli chciał oddać mu się bezkompromisowo i całkowicie, musiał nauczyć się panować nad swoją mocą, nauczyć się ją okiełznać, nauczyć się naginać ją do swej woli, nauczyć się wymuszać na niej posłuszeństwo. Magnus miał ją na wyciągnięcie ręki, w garści trzymał potencjał, w piersiach dudnił zapał, gdy z odległości obserwował swój majątek, wydarty spod stóp mugoli, swoją ziemię, żyzną, spulchnioną krwią i pyłem z ich kości. Natchniony, mógł wrócić do pracy, do twórczego uspakajania organizmu chocholim rytuałem skrzypiącej stalówki, sunącej po szorstkim pergaminie.
Pchnął drzwi, ustąpiły przed nim lekko, odkrywając pozostawiony w półmroku gabinet. Z nadprogramową osobą w środku, nieproszonym gościem, bezczelnie rozsiadającym się na jego własnym krześle tuż za biurkiem. Odruchowo wyszarpnął różdżkę zza pazuchy - gest szybszy niż przebłysk, kto może kryć się za prostą maską i mieć tyle tupetu.
-Nie czekasz długo - stwierdził spokojnie, nadal obracając w palcach różdżkę, nie widząc, cóż może strzelić do głowy mężczyźnie. Podejrzewał z kim ma do czynienia, lecz nie mógł być pewny, a i szeroka peleryna niweczyła plany ocenienia książki po okładce - On cię przysłał? - spytał konkretnie, zasiadając na szezlongu i mimo majaczącego chwilę wcześniej na jego nieboskłonie rozkojarzenia, trzeźwiejąc momentalnie i szybko łącząc poszlaki.
Pchnął drzwi, ustąpiły przed nim lekko, odkrywając pozostawiony w półmroku gabinet. Z nadprogramową osobą w środku, nieproszonym gościem, bezczelnie rozsiadającym się na jego własnym krześle tuż za biurkiem. Odruchowo wyszarpnął różdżkę zza pazuchy - gest szybszy niż przebłysk, kto może kryć się za prostą maską i mieć tyle tupetu.
-Nie czekasz długo - stwierdził spokojnie, nadal obracając w palcach różdżkę, nie widząc, cóż może strzelić do głowy mężczyźnie. Podejrzewał z kim ma do czynienia, lecz nie mógł być pewny, a i szeroka peleryna niweczyła plany ocenienia książki po okładce - On cię przysłał? - spytał konkretnie, zasiadając na szezlongu i mimo majaczącego chwilę wcześniej na jego nieboskłonie rozkojarzenia, trzeźwiejąc momentalnie i szybko łącząc poszlaki.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Powietrze wypełniające ciemny gabinet Magnusa miało słodkawy posmak pergaminu i starych ksiąg. Cisza, która w nim panowała była mu przyjazna, bliższa niż cokolwiek innego, dlatego nieubłaganie biegnący czas nie sprawiał mu zbyt wiele zawodu, mimo iż uciekające sekundy wciąż przypominały o rzeczach, które mógł uczynić w tymże czasie. Cicho, rytmicznie stukał palcami o blat pięknie ciosanego biurka; adekwatnie przygotowanego do pracy kogoś kto doceniał detale, właściciel powinien być dumny, to była prawdziwie mistrzowska robota. Ale przywykł do myślenia głębszymi kategoriami, spoglądania w przyszłość, dalej w teraźniejszość, tam, gdzie prymitywny ludzki wzrok nie był w stanie sięgnąć, a zwykłe biurko nie mogło go zachwycać.
Wreszcie drzwi rozwarły się, mieszając powietrze z gęstszym, wydobywającym się z głębi domu, przywodzącym na myśl męskie, damskie pachnidła, zapachy domowników, skóry, przykurzonych dywanów, zimnego kamienia. Nie drgnąwszy ani o cal, obserwował konsternacje wymalowaną na jego twarzy jak na płótnie jednego z najwybitniejszych malarzy. Uniósł brew i uśmiechnął się z dziwną pewnością na widok błyskawicznie wyciągniętej różdżki, choć Magnus nie mógł tego dostrzec, wszak jego twarz przykrywała śmierciożercza maska. Powinien go pochwalić za refleks, był bez zarzutu, a ta umiejętność jeszcze okaże się prawdziwym skarbem, nie raz ratującym mu skórę w trakcie misji, które go czekają. Przemilczał kąśliwą uwagę, jakby egoistycznie pozostawił ją dla siebie, aby mogła łechtać jego wyjątkowe poczucie humoru i prześledził krótką wędrówkę kuzyna.
— Nie rozsiadaj się. Potrzebuję kociołka — odezwał się po dłuższej chwili, dość przekornie, bo już kiedy Magnus zdołał usadowić się wygodnie i popatrzeć na niego z niecierpliwym wyczekiwaniem. Do przeprowadzenia rytuału potrzebował wszystkich niezbędnych rekwizytów, sam ze sobą niczego nie zabrał, pokładając wiarę w to, że Rowle jest odpowiednio wyposażonym czarodziejem. — I tego, co dla Niego zdobyłeś. Masz to tutaj?— Gabinet wydawał się prywatną przestrzenią Magnusa, więc błyskawicznie przyszło mu na myśl, że jeśli miał coś przed światem ukrywać to właśnie w ciemnych zakamarkach pokoju, do którego — prawdopodobnie, jak przypuszczał — nie mieli domownicy. Nie trzymał przecież mugolskiej czaszki ani fiolek z krwią w ekspozycyjnych gablotach dla wszystkich odwiedzających go gości.
W końcu podniósł się z krzesła z niezwykłą lekkością i gracją, a okalający ramiona płaszcz ześlizgnął się z fotela na podłogę z cichym szelestem. Obszedł powoli biurko i przystanął na środku pokoju.
— Jest zadowolony z tego, co zrobiłeś.— Gładko przekazał mu słowa zapisane w liście, jaki znalazł u siebie tego samego wieczora. Kolejny sługa zdecydował się oddać własne życie w jego ręce, przyrzec mu dozgonną wierność i lojalność, traktując jego rozkazy najpoważniej, by wypełniać je bez wahania. Wątpił, by Magnus zdawał sobie sprawę z tego, co przyjdzie mu jeszcze zrobić, aby dopełnić swą próbę, ukończyć ją z sukcesem. Oni się nie spodziewali, lecz jak jeden mąż, zgodnie i z całą pewnością przysięgli mu wszystko czego żądał. W zamian nagrodził ich niezwykłą mocą, umiejętnościami, wiedzą. Od tamtej pory już na zawsze należeć będą wyłącznie do niego.
Jeśli wszystko tej nocy pójdzie podobnie i Magnus odda swe życie w ręce Czarnego Pana. Odda mu swoją wolę, umiejętności, wiedzę — każda tajemnica przestanie nią być, jeśli uzna to za konieczne zajrzy w najodleglejsze zakątki jego przeszłości. Patrzył na Magnusa z podekscytowaniem widocznym w błyszczących oczach. W pełni sił, świadomie i uważnie miał obserwować jak przysięga mrocznemu władcy swoją lojalność; bawiła go jego niewiedza, choć przeszło miesiąc wcześniej on sam był na jego miejscu.
Już niedługo, Magnusie. Lada moment...
Wreszcie drzwi rozwarły się, mieszając powietrze z gęstszym, wydobywającym się z głębi domu, przywodzącym na myśl męskie, damskie pachnidła, zapachy domowników, skóry, przykurzonych dywanów, zimnego kamienia. Nie drgnąwszy ani o cal, obserwował konsternacje wymalowaną na jego twarzy jak na płótnie jednego z najwybitniejszych malarzy. Uniósł brew i uśmiechnął się z dziwną pewnością na widok błyskawicznie wyciągniętej różdżki, choć Magnus nie mógł tego dostrzec, wszak jego twarz przykrywała śmierciożercza maska. Powinien go pochwalić za refleks, był bez zarzutu, a ta umiejętność jeszcze okaże się prawdziwym skarbem, nie raz ratującym mu skórę w trakcie misji, które go czekają. Przemilczał kąśliwą uwagę, jakby egoistycznie pozostawił ją dla siebie, aby mogła łechtać jego wyjątkowe poczucie humoru i prześledził krótką wędrówkę kuzyna.
— Nie rozsiadaj się. Potrzebuję kociołka — odezwał się po dłuższej chwili, dość przekornie, bo już kiedy Magnus zdołał usadowić się wygodnie i popatrzeć na niego z niecierpliwym wyczekiwaniem. Do przeprowadzenia rytuału potrzebował wszystkich niezbędnych rekwizytów, sam ze sobą niczego nie zabrał, pokładając wiarę w to, że Rowle jest odpowiednio wyposażonym czarodziejem. — I tego, co dla Niego zdobyłeś. Masz to tutaj?— Gabinet wydawał się prywatną przestrzenią Magnusa, więc błyskawicznie przyszło mu na myśl, że jeśli miał coś przed światem ukrywać to właśnie w ciemnych zakamarkach pokoju, do którego — prawdopodobnie, jak przypuszczał — nie mieli domownicy. Nie trzymał przecież mugolskiej czaszki ani fiolek z krwią w ekspozycyjnych gablotach dla wszystkich odwiedzających go gości.
W końcu podniósł się z krzesła z niezwykłą lekkością i gracją, a okalający ramiona płaszcz ześlizgnął się z fotela na podłogę z cichym szelestem. Obszedł powoli biurko i przystanął na środku pokoju.
— Jest zadowolony z tego, co zrobiłeś.— Gładko przekazał mu słowa zapisane w liście, jaki znalazł u siebie tego samego wieczora. Kolejny sługa zdecydował się oddać własne życie w jego ręce, przyrzec mu dozgonną wierność i lojalność, traktując jego rozkazy najpoważniej, by wypełniać je bez wahania. Wątpił, by Magnus zdawał sobie sprawę z tego, co przyjdzie mu jeszcze zrobić, aby dopełnić swą próbę, ukończyć ją z sukcesem. Oni się nie spodziewali, lecz jak jeden mąż, zgodnie i z całą pewnością przysięgli mu wszystko czego żądał. W zamian nagrodził ich niezwykłą mocą, umiejętnościami, wiedzą. Od tamtej pory już na zawsze należeć będą wyłącznie do niego.
Jeśli wszystko tej nocy pójdzie podobnie i Magnus odda swe życie w ręce Czarnego Pana. Odda mu swoją wolę, umiejętności, wiedzę — każda tajemnica przestanie nią być, jeśli uzna to za konieczne zajrzy w najodleglejsze zakątki jego przeszłości. Patrzył na Magnusa z podekscytowaniem widocznym w błyszczących oczach. W pełni sił, świadomie i uważnie miał obserwować jak przysięga mrocznemu władcy swoją lojalność; bawiła go jego niewiedza, choć przeszło miesiąc wcześniej on sam był na jego miejscu.
Już niedługo, Magnusie. Lada moment...
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Cisza wypełniała gęsty od napięcia gabinet galaretowatą masą; słychać było chrobot szczurzych łapek, przebierających po szkle, rozbitym w innej części rozległego zamku. Wytężone zmysły wychwytywały szczegóły nieuchwytne, lecz Magnus doskonale znał Beeston i uwrażliwił się na mowę starożytnych murów, chłonących magię i szepty, przechowujących nawet więcej tajemnic, niż kryło się w umyśle zamaskowanego mężczyzny, przejmującego chwilowo zaszczytną rolę gospodarza. Przekornie dostosował się do warunków narzuconych przez śmierciożercę, oddając mu pałeczkę, pozwalając na kontynuowanie rytuały na jego własnych zasadach, omijających zgrabnie kunszt szlacheckiej etykiety i arystokratycznej godności. Wyjątkowo to Magnus był na kolanach, gotów dopełnić swojej przysięgi, przystając na wieczną służbę i obiecując Czarnemu Panu oddać każdą część siebie. Szeroko otwarte oczy skupiały się na drobnych punkcikach przerażającego witrażu; oddalił więc sylwetkę Ramseya, odziewając go w mroczną pelerynę samego Lorda Voldemorta. Był teraz Nim, Jego wysłannikiem, Jego ręką, przedłużeniem różdżki, Jego rozkazem i wykonawcą Jego woli. Rowle spoglądał szerzej, nieustannie pogłębiając rozstrzał, następujący nagle między ich postaciami, jakby w momencie zrozumienia, świetlisty grom rozstrzelił przestrzeń na dwa przeciwstawne bieguny. Nie mógł przekroczyć wyrysowanej granicy: jeszcze nie udowodnił swej wierności, jeszcze nie zmienił służebnego kalectwa w najpiękniejszy rodzaj poddańczego zniewolenia. Oczekiwał z niecierpliwością uroczystego przyjęcia w szeregi sług, będących tuż przy Jego boku, lecz wciąż musiał zasłużyć na tę łaskę - Mulciber zaś głosił mu dobrą nowinę, rzeczowo omijając afektowne elementy następującego rytuały. Karty odkrywały się przed Magnusem niezwykle powoli, dżokery pozostawały ukryte w fałdach szerokiej, doskonale skrojonej peleryny, więc Rowle ledwie domyślał się, co takiego gotuje się za pozbawioną emocji maską. W przenośni i dosłowni: tego jednego był pewny, gdyby strącić śmierciożerczy oręż z oblicza Mulcibera, mówiłoby ono niewiele więcej od wypolerowanego, chłodnego metalu. W
W innych okolicznościach droczyłby się i przede wszystkim nie zezwoliłby na pomiatanie sobą - nigdzie, a zwłaszcza, w swym własnym domu. Musiało starczyć ostre spojrzenie, na poły zjadliwe, ostrzegawcze (zapamięta to sobie), na poły usatysfakcjonowane wyczynem, jaki znalazł uznanie w oczach jego Pana. Płynnie powstał z szezlonga, wprawiając w ruch miękką pelerynę i roztaczając po gabinecie zapach wody kolońskiej; strzelił palcami, na co natychmiast w pomieszczeniu pojawił się usłużny skrzat domowy, wkrótce potem znikając i ujawniając się z powrotem, z żądanym przez Ramseya naczyniem. Rowle nie przechowywał kociołków w miejscu pracy, tu mogłyby służyć co najwyżej do wygotowywania dobrych pergaminów, na jakich niebacznie jakiś dureń skreślił nieważne znaki, imitujące litery.
-Mam - potwierdził, skinąwszy głową. Gestem odprawił cichego skrzata, a gdy ten rozmył się w towarzyszeniu trzasku deportacji, Rowle skierował się w stronę biurka. Stanął tuż za Mulciberem, na tyle blisko, by wbić mu nóż w plecy - lub różdżkę w krtań, lecz nie zrobił żadnej z tych rzeczy, zwinnie umieszczając błyszczącą, rodową pieczęć (którą zawsze nosił przy sobie) w specjalnie wyżłobionym dlań miejscu na szerokim blacie. Twarde drewno zacisnęło szczęki na połyskującym metalu, a mężczyźni mogli usłyszeć delikatny chrobot - uruchomił się mechanizm, pozwalający otworzyć ostatnią z szuflad.
-Krew czarodzieja. Czaszka mugola. Posoka jednorożca - oznajmił cicho, dumnie, ostrożnie stawiając artefakty na ciemnym blacie. Krew połyskiwała zamknięta w kryształowych fiolkach; ludzka, o mętnej, ciemnobrunatnej barwie i kleistej konsystencji w niczym nie przypominał tej, należącej do jednorożca, srebrzystej, lejącej się, zdającej się rozsadzać od środka buteleczkę, w jakiej się znajdowała. Czaszka była wygotowana, czysta, nieskażona, bez żadnego śladu tkanek i krwi, bez żadnych uszkodzeń.
Przyjął wiadomość, nie, nie komplement, nie wyraz uznania, a krótką wieść, niosącą w sobie jednocześnie pozwolenie na przystąpienia do kolejnej próby. Ostatecznego dowiedzenia lojalności. Zabił dla Niego trzy razy, wziął na siebie piętno przeklętego, ale nadal musiał dowieść wierności Jemu. Bezpośrednio.
-Czy to znaczy, że...? - spytał chrapliwie, podekscytowany i niespokojny, tego, co go czeka. Pragnął oddać Mu się całym serce, sądził, że - był na to gotów.
W innych okolicznościach droczyłby się i przede wszystkim nie zezwoliłby na pomiatanie sobą - nigdzie, a zwłaszcza, w swym własnym domu. Musiało starczyć ostre spojrzenie, na poły zjadliwe, ostrzegawcze (zapamięta to sobie), na poły usatysfakcjonowane wyczynem, jaki znalazł uznanie w oczach jego Pana. Płynnie powstał z szezlonga, wprawiając w ruch miękką pelerynę i roztaczając po gabinecie zapach wody kolońskiej; strzelił palcami, na co natychmiast w pomieszczeniu pojawił się usłużny skrzat domowy, wkrótce potem znikając i ujawniając się z powrotem, z żądanym przez Ramseya naczyniem. Rowle nie przechowywał kociołków w miejscu pracy, tu mogłyby służyć co najwyżej do wygotowywania dobrych pergaminów, na jakich niebacznie jakiś dureń skreślił nieważne znaki, imitujące litery.
-Mam - potwierdził, skinąwszy głową. Gestem odprawił cichego skrzata, a gdy ten rozmył się w towarzyszeniu trzasku deportacji, Rowle skierował się w stronę biurka. Stanął tuż za Mulciberem, na tyle blisko, by wbić mu nóż w plecy - lub różdżkę w krtań, lecz nie zrobił żadnej z tych rzeczy, zwinnie umieszczając błyszczącą, rodową pieczęć (którą zawsze nosił przy sobie) w specjalnie wyżłobionym dlań miejscu na szerokim blacie. Twarde drewno zacisnęło szczęki na połyskującym metalu, a mężczyźni mogli usłyszeć delikatny chrobot - uruchomił się mechanizm, pozwalający otworzyć ostatnią z szuflad.
-Krew czarodzieja. Czaszka mugola. Posoka jednorożca - oznajmił cicho, dumnie, ostrożnie stawiając artefakty na ciemnym blacie. Krew połyskiwała zamknięta w kryształowych fiolkach; ludzka, o mętnej, ciemnobrunatnej barwie i kleistej konsystencji w niczym nie przypominał tej, należącej do jednorożca, srebrzystej, lejącej się, zdającej się rozsadzać od środka buteleczkę, w jakiej się znajdowała. Czaszka była wygotowana, czysta, nieskażona, bez żadnego śladu tkanek i krwi, bez żadnych uszkodzeń.
Przyjął wiadomość, nie, nie komplement, nie wyraz uznania, a krótką wieść, niosącą w sobie jednocześnie pozwolenie na przystąpienia do kolejnej próby. Ostatecznego dowiedzenia lojalności. Zabił dla Niego trzy razy, wziął na siebie piętno przeklętego, ale nadal musiał dowieść wierności Jemu. Bezpośrednio.
-Czy to znaczy, że...? - spytał chrapliwie, podekscytowany i niespokojny, tego, co go czeka. Pragnął oddać Mu się całym serce, sądził, że - był na to gotów.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Gabinet Magnusa
Szybka odpowiedź