Gabinet Magnusa
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gabinet Magnusa
Urządzony skromnie, wręcz po spartańsku gabinet Magnusa mieści się na drugim piętrze dworu i oddzielony jest od reszty pomieszczeń podwójnymi drzwiami. Rowle nieustannie przynosi pracę do domu i nie znosi, kiedy wówczas mu się przeszkadza. W gabinecie prócz biurka i dwóch wygodnych krzeseł znajduje się także regał zawalony historycznymi woluminami a także niewielki szezlong, na wypadek gdyby Magnusa zmorzyło zmęczenie. W gabinecie czuć woń atramentu oraz świeżego laku, którym Rowle pieczętuje wysyłane listy.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Znał go zbyt dobrze, by wiedzieć, że poszczuty odpowie, choć rzadko kiedy tym samym. Znał go wystarczająco, by spodziewać się, że za każdym razem, gdy wystąpi przeciwko niemu w jakikolwiek sposób, któregoś dnia na własnej skórze to odczuje. Ramsey, w którego żyłach płynęła i błękitna krew Rowle'ów i rosyjskich Mulciberów nie był z natury agresywny, nie należał do szczeniąt które głośno skomlą i ujadają na najmniejszy ruch, choć wyciąganie w jego kierunku ręki zawsze wiązało się z ryzykiem jej utraty. Musiał spodziewać się, że słabości wykorzysta, a na atak odpowie drwiną. Był ponad tą próbą sił i oznaczaniem terytoriów, choć sporo młodszy od Magnusa, wcale nie głupszy i nie mniej muśnięty doświadczeniami, które miały prawo go uczyć. Do tej pory darzył go szacunkiem, na który zasługiwał, ale w oczach kogoś, kto respektował niewiele zasad, łatwo było go stracić.
Na jego prośbę przystał, skinając głową porozumiewawczą; jak sobie życzysz, by wiedział, że darzy go jeszcze sympatią. Nie musiał wbijać szpilek w słabe punkty. Nie widział ich zbyt wiele, nawet kiedy jeszcze słaniał się na nogach i przegrywał walkę ze swoim żołądkiem. Niedomagające ciało potrafiło się szybko regenerować, odpowiednia uzdrowicielska pomoc działała cuda, a zraniona dusza potrzebowała o wiele więcej czasu i pracy, by załatać wyrządzone krzywdy. I to takich luk doszukiwał się Ramsey. I takich miał szansę kilka ujrzeć tego wieczora, ale żadnej nie chciał i nie mógł wykorzystać, gdyż stali po tej samej stronie. Po stronie Czarnego Pana.
— Niechlujny zarost, kręcone włosy...— Zmrużył oczy, nabierając nieco teatralnej powagi, kiedy poszukiwał w głowie odpowiadających charakterystyce Magnusa czarodziejów. Spotkał w przeciągu swojego życia wielu, którzy mogliby się wpisać w jego oczekiwania, ale żaden z nich nie był pozbawiony dłoni. — Brendan Weasley? — Garrett był jego postury, a wspominał, że jest lepiej zbudowany. Wzruszył ramionami, po chwili splatając ręce ze sobą na piersi i przyglądając mu się z zainteresowaniem. — Dobry w walce. To by się zgadzało, jest aurorem— powiedział, unosząc nieco brwi. Jeśli Magnus odbył z nim pojedynek choćby zbliżony do takiego, o jakim pomyślał Mulciber, nie wróżyło mu to zbyt świetlanej przyszłości. Rowle musiał przygotować się na to, co może go spotkać, a jeśli jego przypuszczenia — w tych okolicznościach niezwykle sensowne, okażą się prawdziwe, Magnus znajdzie się w polu zainteresowania. — I złamałeś mu dłoń? Tą, której już nie ma, czy tą drugą?— spytał na wspomnienie o złamaniu. W tonie głosu pobrzmiewało lekkie niedowierzanie, ale postanowił nie wyprzedzać faktów. Ta informacja wbrew pozorom — choć niezwykle go bawiła — mogła okazać się dość istotna. Zamierzał się od teraz oglądać na jednorękich bandytów.
Westchnął głośno i zerknął w kierunku okna.
— Bardzo możliwe. Weasleyom źle z oczu patrzy, na pewno mają wiele wspólnego z Zakonem. Wszyscy. — Okropna rodzina. — Sprawdź to, jeśli rzeczywiście należą do Zakonu będziemy musieli złożyć im wizytę. Może opowiedzą nam o sobie coś więcej. Tylko nie daj się złapać.
Ostatnia wizyta Craiga nie skończyła się zbyt dobre, to tylko pokazało, że nie powinni od razu zakładać, że im się powiedzie. Musieli działać sprytnie, a skoro posiadali już jakieś podejrzenia, należało je sprawdzić przed konfrontacją. Nikt nie chciał, by Rowle dołączył do Craiga.
— Jutro późnym wieczorem — podjął wreszcie, zmieniając temat. — w La Fantasmagorie, dzięki gościnie Tristana, odbędzie się spotkanie Rycerzy. Chcę żebyś je poprowadził. Jest mnóstwo kwestii, które powinniśmy poruszyć z naszymi sojusznikami.
Na jego prośbę przystał, skinając głową porozumiewawczą; jak sobie życzysz, by wiedział, że darzy go jeszcze sympatią. Nie musiał wbijać szpilek w słabe punkty. Nie widział ich zbyt wiele, nawet kiedy jeszcze słaniał się na nogach i przegrywał walkę ze swoim żołądkiem. Niedomagające ciało potrafiło się szybko regenerować, odpowiednia uzdrowicielska pomoc działała cuda, a zraniona dusza potrzebowała o wiele więcej czasu i pracy, by załatać wyrządzone krzywdy. I to takich luk doszukiwał się Ramsey. I takich miał szansę kilka ujrzeć tego wieczora, ale żadnej nie chciał i nie mógł wykorzystać, gdyż stali po tej samej stronie. Po stronie Czarnego Pana.
— Niechlujny zarost, kręcone włosy...— Zmrużył oczy, nabierając nieco teatralnej powagi, kiedy poszukiwał w głowie odpowiadających charakterystyce Magnusa czarodziejów. Spotkał w przeciągu swojego życia wielu, którzy mogliby się wpisać w jego oczekiwania, ale żaden z nich nie był pozbawiony dłoni. — Brendan Weasley? — Garrett był jego postury, a wspominał, że jest lepiej zbudowany. Wzruszył ramionami, po chwili splatając ręce ze sobą na piersi i przyglądając mu się z zainteresowaniem. — Dobry w walce. To by się zgadzało, jest aurorem— powiedział, unosząc nieco brwi. Jeśli Magnus odbył z nim pojedynek choćby zbliżony do takiego, o jakim pomyślał Mulciber, nie wróżyło mu to zbyt świetlanej przyszłości. Rowle musiał przygotować się na to, co może go spotkać, a jeśli jego przypuszczenia — w tych okolicznościach niezwykle sensowne, okażą się prawdziwe, Magnus znajdzie się w polu zainteresowania. — I złamałeś mu dłoń? Tą, której już nie ma, czy tą drugą?— spytał na wspomnienie o złamaniu. W tonie głosu pobrzmiewało lekkie niedowierzanie, ale postanowił nie wyprzedzać faktów. Ta informacja wbrew pozorom — choć niezwykle go bawiła — mogła okazać się dość istotna. Zamierzał się od teraz oglądać na jednorękich bandytów.
Westchnął głośno i zerknął w kierunku okna.
— Bardzo możliwe. Weasleyom źle z oczu patrzy, na pewno mają wiele wspólnego z Zakonem. Wszyscy. — Okropna rodzina. — Sprawdź to, jeśli rzeczywiście należą do Zakonu będziemy musieli złożyć im wizytę. Może opowiedzą nam o sobie coś więcej. Tylko nie daj się złapać.
Ostatnia wizyta Craiga nie skończyła się zbyt dobre, to tylko pokazało, że nie powinni od razu zakładać, że im się powiedzie. Musieli działać sprytnie, a skoro posiadali już jakieś podejrzenia, należało je sprawdzić przed konfrontacją. Nikt nie chciał, by Rowle dołączył do Craiga.
— Jutro późnym wieczorem — podjął wreszcie, zmieniając temat. — w La Fantasmagorie, dzięki gościnie Tristana, odbędzie się spotkanie Rycerzy. Chcę żebyś je poprowadził. Jest mnóstwo kwestii, które powinniśmy poruszyć z naszymi sojusznikami.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Starcia między rodziną - zwłaszcza bliską - nieobce były szlachetnemu środowisku, zwłaszcza o tak silnie skondensowanej puli genetycznej, jak w przypadku Rowle'ów z Cheshire. Niezłomne charaktery kształtowane przez dyscyplinę pozostawały wierne tradycji i zasadom, choć przez hartowanie ducha wedle spartańskich reguł, w każdym prawdziwym wilku zakwitł też buntownik. Indywidualista: jedna wyrwa w murze starożytnej recepcji treningowej starczyła, by idealna bojowa maszyna przekształciła się w wiele osobowości, wybitnych i podstępnych, a przede wszystkim, przekonanych o własnej potędze. A co za tym szło, o nieomylności, będącej zarzewiem większości konfliktów, gorzejących wśród lasów Cheshire ognistą łuną. Rowle'owie byli rodem najmocniej związanym i paradoksalnie, najbardziej od siebie oddalonym - krew krępowała ich ostrym łańcuchem starannie wyselekcjonowanych genów oraz równie skutecznie napędzała niemalże wojny domowe. Gorąca, uderzała do głowy, prowokując i podszeptując słowa zdradzieckie, a jako iż żaden Rowle nie krępował się przed werbalnymi ciosami, łatwo było podsycić napiętą atmosferę i wywołać prawdziwą apokalipsę w wydaniu zdziczałych arystokratów, prędzej sięgających po różdżki niż myślących o hipotetycznej ugodzie. Magnus trzymał Ramseya przy sobie (na odwrót?) od dawna; niegdyś utracony kuzyn nie wydawał mu się banalną rozrywką, a na początku - okazał się przyjemnym zaskoczeniem. Krzywił się na mieszanie błękitnej krwi, zwłaszcza ich krwi, lecz przestał to już zauważać, nazwisko Mulcibera akcentując wyłącznie w odniesieniu do jego osoby. Spersonalizowanie z pominięciem barier między światami; czuł się jak fantastyczny budowniczy, wznoszący ogromny most nad zionącą czernią przepaścią. Most sypiący się, drżący pod stopami i huśtający się przy każdym odważniejszym kroku. Ramsey dzielił z nim geny, więc i ta relacja drgała sejsmicznie, zapowiadając wybuch ukrytego wulkanu złej energii. Napięcie nigdy nie zostało zredukowane, a atmosfera gęstniała - nie zdecydowali się na jej oczyszczenie, kuśtykając wciąż ścieżką niedopowiedzeń, aluzji i złośliwości, lecz próbowanie się nie przynosiło za sobą przykrości. Irytację, rozdrażnienie, owszem, ale balansowali na dobrze wytyczonej granicy, którą oczywiście mogli zmieść jednym ciosem. Męskie rozwiązania nie były im(?) obce.
-Brendan Weasely ostatnio często wita w naszych pogawędkach - zauważył, zerkając zmrużonymi oczami w Ramseya i usiłując przypomnieć sobie kolejne szczegóły z walki na Long Acre. Niedalekiej, działo się to ledwie wczoraj, ale z zakamarków nieco zdruzgotanego umysłu nie potrafił wydostać już żadnych konkretów. Auror. Tak, przełożony małej Mii Mulciber, przeciągający kuzynkę Ramseya w swój zaaferowany niedorzeczną ideą światek - kurwa - mruknął, podnosząc się gwałtownie z krzesła. Od razu pożałował swego czynu, w głowie mu zawirowało, musiał natychmiast przytrzymać się kantu biurka, by nie upaść na podłogę - jeśli to był on, to mogę zacząć się spodziewać wezwania do ministerstwa. Rzuciłem na Prewetta imperiusa. Zaklęcie działało, było mocne, ale w tym samym momencie ta kanalia wylądowała w dole - podzielił się z Mulciberem swymi przygodami, które ledwie chwilę temu napełniały go dziką satysfakcją, zaś teraz - niepokojem. Rzucanie zaklęć niewybaczalnych przy aurorze mogło poprowadzić go wprost do Azkabanu, a nie był to odpoczynek, o jakim by marzył.
-Złamałem mu r ę k ę - odparł wymijająco, rzucając Mulciberowi mordercze spojrzenie - lewą czarował początkowo niepewnie, ale z każdym zaklęciem jakby nabierał wprawy. Zapewne dłoń stracił niedawno - stwierdził, marszcząc lekko brwi. Może na skutek anomalii? O tak heroicznej walce sługi Czarnego Pana na pewno by przecież usłyszeli. Podobnie jak i o każdym innym wypadku aurora podczas pracy. Prorok nigdy nie próżnował, jeśli chodziło o katastroficzne nowinki.
Skiną głową - prawię ją skłonił, traktując słowa Ramseya jak rozkaz. Akceptował tą hierarchię i mógł się w niej odnaleźć, wolał też się upewnić, nim poda Czarnemu Panu na tacy czyjeś głowy. Nie chciał dokładać do upiornej kolekcji swej własnej, co czekałoby go niechybnie, gdyby zawiódł.
Pytająco uniósł brew, tym razem Ramseyowi udało się go zaskoczyć. Magnus oblizał spierzchnięte usta, wyczuwając szybsze bicie serca, zachwyconego spadającego nań zaszczytem. To było ogromne wyróżnienie, doświadczone bardzo prędko, właściwie tuż po przemianie.
-To twoja wola, czy rozkaz Czarnego Pana? - spytał, nie musiał odpowiadać, nie dostawał propozycji, a zadanie, jakie miał wypełnić - czy jest coś jeszcze... o czym powinienem widzieć przed spotkaniem? - spojrzał jasno na Ramseya, chcąc usłyszeć konkrety. Śmierciożercy znali więcej sekretów i tajemnic, on, dopiero od dziś mógł kłaść nacisk na swoją rolę u boku Lorda Voldemorta. Chciał podołać rozkazom, aby Czarny Pan był z niego zadowolony, tak jak przed godziną, gdy na kolanach przysięgał mu wierność.
-Brendan Weasely ostatnio często wita w naszych pogawędkach - zauważył, zerkając zmrużonymi oczami w Ramseya i usiłując przypomnieć sobie kolejne szczegóły z walki na Long Acre. Niedalekiej, działo się to ledwie wczoraj, ale z zakamarków nieco zdruzgotanego umysłu nie potrafił wydostać już żadnych konkretów. Auror. Tak, przełożony małej Mii Mulciber, przeciągający kuzynkę Ramseya w swój zaaferowany niedorzeczną ideą światek - kurwa - mruknął, podnosząc się gwałtownie z krzesła. Od razu pożałował swego czynu, w głowie mu zawirowało, musiał natychmiast przytrzymać się kantu biurka, by nie upaść na podłogę - jeśli to był on, to mogę zacząć się spodziewać wezwania do ministerstwa. Rzuciłem na Prewetta imperiusa. Zaklęcie działało, było mocne, ale w tym samym momencie ta kanalia wylądowała w dole - podzielił się z Mulciberem swymi przygodami, które ledwie chwilę temu napełniały go dziką satysfakcją, zaś teraz - niepokojem. Rzucanie zaklęć niewybaczalnych przy aurorze mogło poprowadzić go wprost do Azkabanu, a nie był to odpoczynek, o jakim by marzył.
-Złamałem mu r ę k ę - odparł wymijająco, rzucając Mulciberowi mordercze spojrzenie - lewą czarował początkowo niepewnie, ale z każdym zaklęciem jakby nabierał wprawy. Zapewne dłoń stracił niedawno - stwierdził, marszcząc lekko brwi. Może na skutek anomalii? O tak heroicznej walce sługi Czarnego Pana na pewno by przecież usłyszeli. Podobnie jak i o każdym innym wypadku aurora podczas pracy. Prorok nigdy nie próżnował, jeśli chodziło o katastroficzne nowinki.
Skiną głową - prawię ją skłonił, traktując słowa Ramseya jak rozkaz. Akceptował tą hierarchię i mógł się w niej odnaleźć, wolał też się upewnić, nim poda Czarnemu Panu na tacy czyjeś głowy. Nie chciał dokładać do upiornej kolekcji swej własnej, co czekałoby go niechybnie, gdyby zawiódł.
Pytająco uniósł brew, tym razem Ramseyowi udało się go zaskoczyć. Magnus oblizał spierzchnięte usta, wyczuwając szybsze bicie serca, zachwyconego spadającego nań zaszczytem. To było ogromne wyróżnienie, doświadczone bardzo prędko, właściwie tuż po przemianie.
-To twoja wola, czy rozkaz Czarnego Pana? - spytał, nie musiał odpowiadać, nie dostawał propozycji, a zadanie, jakie miał wypełnić - czy jest coś jeszcze... o czym powinienem widzieć przed spotkaniem? - spojrzał jasno na Ramseya, chcąc usłyszeć konkrety. Śmierciożercy znali więcej sekretów i tajemnic, on, dopiero od dziś mógł kłaść nacisk na swoją rolę u boku Lorda Voldemorta. Chciał podołać rozkazom, aby Czarny Pan był z niego zadowolony, tak jak przed godziną, gdy na kolanach przysięgał mu wierność.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wilki, choć potrafiły być przerażające i niezwykle groźne, były również zwierzętami stadnymi. Samiec alfa nie tylko ma instynkt przywódczy, potrafił zarządzić w grupie spokój i stworzyć ścisłą hierarchię, ale i podejmować decyzje, które są dla większości najbardziej opłacalne. Samiec beta zaś, najbardziej wyszczekany, agresywny i nieudolnie dążący do zdominowania pozostałych trzyma koniec pochodu, pilnując by żadne niepokorne szczenie się nie zagubiło, mając jednocześnie najmniej do powiedzenia i najwięcej do zrobienia. Magnus nie był wilczym przywódcą. Jeszcze nie; może nigdy nim nie będzie. Indywidualista taki jak on nie sprawdzi się w większym stadzie, nie będzie umiał nim zarządzać. Wymagał reprymendy i ciągłego pilnowania — spuszczony ze smyczy stawał się krwiożerczym potworem, nad którym ciężko utrzymać kontrolę. Gwałtowny, nerwowy, silny i zły, stale stroszący sierść, gotów do ataku. Takiemu jak on nie wolno było myśleć wyłącznie o sobie, stać z boku, w cieniu, jak to czynił Mulciber. Jego reprezentatywna funkcja i dumnie noszone nazwisko miało być postrachem dla innych, nie pośmiewiskiem lub szansą na wykorzystanie słabych stron.
Ramsey miał mu o tym przypominać, chłodzić jego zapał i hamować zapędy, kiedy głuchy warkot i cieknąca z pyska piana nie były naprawdę potrzebne. Jego pozycja nie była zagrożona, a już na pewno nie mógł jej zachwiać ktoś taki jak Mulciber, pozbawiony szlachetnego nazwiska, przywilejów i posłuchu, ale także aspiracji do tego. Jego indywidualne cele były zupełnie odmienne, może dla Magnusa niezrozumiałe, ale dzięki temu bezpiecznie rozgraniczające teren wpływów, na którym mogli przebywać obaj bez obaw, że staną się rywalami. Łączyła ich zaś wspólna sprawa, od tego wieczora aż do śmierci. Patrzył na kuzyna jako dobry materiał na sojusznika; wiele potrafił, wiele mógł. Wiedział, że dzięki niemu zyskają — może pokładał w nim jakąś wiarę, może potrafił doskonale prognozować swe inwestycje, a może jego niezwykły dar pozwolił mu przeczuwać, że sprawa pochłonie go bez reszty, już wtedy, gdy po raz pierwszy powiedział mu o Rycerzach Walpurgii.
Miał rację, i choć z łatwością mógł sobie wyobrazić go, Brendana Weasleya, jako naprawdę dobrego aurora, wolał by nie nadawać jego nazwisku takiej wagi. Nie zasługiwał na to, by o nim rozmawiać przy każdej możliwej okazji, a jak Magnus słusznie zauważył, nie wspomniano o nim po raz pierwszy. Jeśli to był rzeczywiście on, a nie jakiś inny ryży przyjaciel Prewetta, Magnus powinien na siebie uważać. Łatwo o błąd, kiedy auror przestaje deptać po piętach i kierować się poszlakami, a znajduje dowód i ma na jego potwierdzenie szlachetnie urodzonego świadka.
Nie skomentował jego spostrzeżenia, obserwował jak krew odpływa mu z twarzy, kiedy w końcu zdał sobie sprawę w jakiej sytuacji się znalazł. Na siarczyste przekleństwo w jego ustach drgnęła mu brew. Nie był jednak zaskoczony, znał go dobrze i wystarczająco długo, by przyzwyczaić się do jego odbiegających od szlacheckiego wychowania rynsztokowych odruchów.
— Przykro mi to słyszeć — wyraził ubolewanie nad niewykorzystanym potencjałem imperiusa, zaraz przechodząc do rzeczy:— Rozpozna cię?—Świat, w którym obracał się Magnus zwalniał go z posiadania wiedzy o tym, kogo należy unikać i jakich zachowań w danym towarzystwie się wystrzegać. Mimo to powinien wiedzieć, że rudzi zasługują na wyjątkową pogardę. A niektórzy z nich, szczególnie biegle operujący magią, powinni wzbudzać wzmożoną czujność.
Na jego mordercze spojrzenie uśmiechnął się, usatysfakcjonowany wzbudzeniem u niego irytacji; niewinnie wzruszył ramionami.
— Tak, już mówiłeś, że rękę, nie nogę— przypomniał mu, unosząc brew.
W pierwszej chwili pomyślał, że mógł doznać urazu dłoni podczas akcji w Białej Wywernie, lecz nic mu niewiadomo o tym, aby Weasley miał się tam znaleźć tamtej nocy. Po chwili jednak zdał sobie sprawę, że mógł ją stracić podczas zwykłej interwencji, nie wspominając nawet o szalejących wkoło anomaliach.
Spojrzał na swą maskę, którą trzymał w dłoni. Pogładził ją z czułością po brzegach i westchnął, wysłuchując kuzyna do końca.
— To nie ma znaczenia, skoro i tak musisz to zrobić, a zrobisz z przyjemnością i uśmiechem na ustach, prawda? Jeśli mam skłamać, by sprawić ci przyjemność to: tak, jest to polecenie Czarnego Pana. — Oszczędził mu wiedzy, że zastępował innego Śmierciożercę, który przed tygodniem w jakimś niezrozumiałym dla niego zrywie tchórzostwa popełnił największą zbrodnię, jakiej mógł się kiedykolwiek dopuścić; targnął się na swoje życie. Skutecznie.
— Musimy zająć się Białą Wywerną — poradził mu na początek, unosząc na niego wzrok. Powinni przedyskutować również kwestię tego, co się tam wydarzyło. Wyjaśnić kto, co i dlaczego. Żałował, że nie będzie mógł osobiście usłyszeć od Daphne Rowle, co się stało. Maj zabrał ze sobą wyjątkowo dużo żyć. Tyle bezsensownych śmierci.
Skinął Magnusowi głową na zakończenie. Informacje, którymi się wymienili wymagały przeanalizowania, wciąż wiele było niewiadomych. Musieli na własną rękę dowiedzieć się czegoś więcej o ludziach, którzy próbowali im przeszkodzić w przechwyceniu listu. Blade oblicze przysłonił przywodzącą na myśl złowieszczą śmiercią twarzą. Metal błysnął w migocącym płomieniu świecy, stojącej nieopodal. To już wszystko na dziś, Magnusie. Zmienił się w gęsty, smolisty obłok czarnego dymu, po którym nie było śladu już po chwili; wraz z nim wylatującym przez otwarte okno, zadrżały ciężkie zasłony.
Ramsey miał mu o tym przypominać, chłodzić jego zapał i hamować zapędy, kiedy głuchy warkot i cieknąca z pyska piana nie były naprawdę potrzebne. Jego pozycja nie była zagrożona, a już na pewno nie mógł jej zachwiać ktoś taki jak Mulciber, pozbawiony szlachetnego nazwiska, przywilejów i posłuchu, ale także aspiracji do tego. Jego indywidualne cele były zupełnie odmienne, może dla Magnusa niezrozumiałe, ale dzięki temu bezpiecznie rozgraniczające teren wpływów, na którym mogli przebywać obaj bez obaw, że staną się rywalami. Łączyła ich zaś wspólna sprawa, od tego wieczora aż do śmierci. Patrzył na kuzyna jako dobry materiał na sojusznika; wiele potrafił, wiele mógł. Wiedział, że dzięki niemu zyskają — może pokładał w nim jakąś wiarę, może potrafił doskonale prognozować swe inwestycje, a może jego niezwykły dar pozwolił mu przeczuwać, że sprawa pochłonie go bez reszty, już wtedy, gdy po raz pierwszy powiedział mu o Rycerzach Walpurgii.
Miał rację, i choć z łatwością mógł sobie wyobrazić go, Brendana Weasleya, jako naprawdę dobrego aurora, wolał by nie nadawać jego nazwisku takiej wagi. Nie zasługiwał na to, by o nim rozmawiać przy każdej możliwej okazji, a jak Magnus słusznie zauważył, nie wspomniano o nim po raz pierwszy. Jeśli to był rzeczywiście on, a nie jakiś inny ryży przyjaciel Prewetta, Magnus powinien na siebie uważać. Łatwo o błąd, kiedy auror przestaje deptać po piętach i kierować się poszlakami, a znajduje dowód i ma na jego potwierdzenie szlachetnie urodzonego świadka.
Nie skomentował jego spostrzeżenia, obserwował jak krew odpływa mu z twarzy, kiedy w końcu zdał sobie sprawę w jakiej sytuacji się znalazł. Na siarczyste przekleństwo w jego ustach drgnęła mu brew. Nie był jednak zaskoczony, znał go dobrze i wystarczająco długo, by przyzwyczaić się do jego odbiegających od szlacheckiego wychowania rynsztokowych odruchów.
— Przykro mi to słyszeć — wyraził ubolewanie nad niewykorzystanym potencjałem imperiusa, zaraz przechodząc do rzeczy:— Rozpozna cię?—Świat, w którym obracał się Magnus zwalniał go z posiadania wiedzy o tym, kogo należy unikać i jakich zachowań w danym towarzystwie się wystrzegać. Mimo to powinien wiedzieć, że rudzi zasługują na wyjątkową pogardę. A niektórzy z nich, szczególnie biegle operujący magią, powinni wzbudzać wzmożoną czujność.
Na jego mordercze spojrzenie uśmiechnął się, usatysfakcjonowany wzbudzeniem u niego irytacji; niewinnie wzruszył ramionami.
— Tak, już mówiłeś, że rękę, nie nogę— przypomniał mu, unosząc brew.
W pierwszej chwili pomyślał, że mógł doznać urazu dłoni podczas akcji w Białej Wywernie, lecz nic mu niewiadomo o tym, aby Weasley miał się tam znaleźć tamtej nocy. Po chwili jednak zdał sobie sprawę, że mógł ją stracić podczas zwykłej interwencji, nie wspominając nawet o szalejących wkoło anomaliach.
Spojrzał na swą maskę, którą trzymał w dłoni. Pogładził ją z czułością po brzegach i westchnął, wysłuchując kuzyna do końca.
— To nie ma znaczenia, skoro i tak musisz to zrobić, a zrobisz z przyjemnością i uśmiechem na ustach, prawda? Jeśli mam skłamać, by sprawić ci przyjemność to: tak, jest to polecenie Czarnego Pana. — Oszczędził mu wiedzy, że zastępował innego Śmierciożercę, który przed tygodniem w jakimś niezrozumiałym dla niego zrywie tchórzostwa popełnił największą zbrodnię, jakiej mógł się kiedykolwiek dopuścić; targnął się na swoje życie. Skutecznie.
— Musimy zająć się Białą Wywerną — poradził mu na początek, unosząc na niego wzrok. Powinni przedyskutować również kwestię tego, co się tam wydarzyło. Wyjaśnić kto, co i dlaczego. Żałował, że nie będzie mógł osobiście usłyszeć od Daphne Rowle, co się stało. Maj zabrał ze sobą wyjątkowo dużo żyć. Tyle bezsensownych śmierci.
Skinął Magnusowi głową na zakończenie. Informacje, którymi się wymienili wymagały przeanalizowania, wciąż wiele było niewiadomych. Musieli na własną rękę dowiedzieć się czegoś więcej o ludziach, którzy próbowali im przeszkodzić w przechwyceniu listu. Blade oblicze przysłonił przywodzącą na myśl złowieszczą śmiercią twarzą. Metal błysnął w migocącym płomieniu świecy, stojącej nieopodal. To już wszystko na dziś, Magnusie. Zmienił się w gęsty, smolisty obłok czarnego dymu, po którym nie było śladu już po chwili; wraz z nim wylatującym przez otwarte okno, zadrżały ciężkie zasłony.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Kartonowe schody obracały się w proch pod stopami, twardo naciskającymi na namoknięte, niestabilne stopnie; Magnus rujnował właśnie ambitne dążenia, chowając uszy po sobie i łykając irracjonalną pokorę. Jak dziecko, uparcie odwracając głowę od łyżki z niesmacznym eliksirem, w końcu i tak wtłoczonym do gardła. Aby było lepiej. Nie chciał sobie pomóc, uważając się z gruntu za niezależnego - instynkt stadny raz po raz gasł (i rozpalał się z podwójną siłą), a Rowle szukał swojego miejsca, jak sfrustrowany Magellan, rzucając się w złotej klatce, do której kluczyk własnoręcznie przełamał w pół. Trudno było być jednocześnie panem i sługą, a w takie dychotomiczne rozróżnienie wlazł aż po pas, brodząc głęboko w nieoczywistościach, paradoksalnie jasno określanych przez ironicznego Mulcibera. Milcząc wzbudzał szacunek, odzywając się - nasilał go. Silna była w nim krew Rowle'ów, wyraźny pogłos dziedzictwa, jakie mieli wspólnie odbudować. Pod batutą obcego, lecz swojego, człowieka, jakiego Magnus dobrowolnie raczył nazywać swym Panem: w jego własnych oczach zakrawało to o nobilitację wręcz niemożliwą, a przecież wielu godnych synów szlacheckich rodów przysięgło Mu wierność i swoje życie. Butnie (i mylnie) widział swą wyjątkowość, ledwie chwilę po przerażającym rytuale chełpiąc się mroczną protekcją Mistrza, jakby stanowił niezbędne i najważniejsze ogniwo łańcucha, jakim nieśpiesznie skuwali mugolskie istnienia. Paradoksalnie, sprowadzając podwójne jarzmo niewolnictwa, szalona incepcja dokonywana własnym myślom, z której Magnus czerpał niewyobrażalną satysfakcję. Przypominało to nieco ostatni spacer po chyboczącym się szafocie po niesprawiedliwym wyroku, wyczekiwanie na świszczący miecz, głowę turlającą się po drewnianym podeście i lepsze życie tuż po egzekucji, w nagrodę za zniesienie drobnych komplikacji. Trudności piętrzyły się przed nim(i), niby górskie szczyty, niezdobyte przez śmiertelników, dzikie i pierwotne: dzierżyli różdżki, biegle władali magią, mogli więc je ukształtować z bezkształtnych, nieprzychylnych im form wyrabiając swoje memento. Pomniki, wynagradzające pot lejący się ze zgiętego karku i przelaną krew. Wsiąkająca w ziemię wymagała oczyszczenia; tego omenu nie lekceważył, dorastając wśród duchów i widm, groźnych, nieprzewidywalnych, łasych na jeszcze ciepłą posokę, pulsującą spokojnie w ludzkich żyłach, wiedział, że na gruncie zbryzganym krwią rodzi się głód oraz przekleństwo. Magnusa ponosiły myśli o wielkości, megalomania aż drżała, napuchnięta wizjami wspaniałych triumfów, jeszcze mocno nierzeczywistych, wizjami jego, najwierniejszego sługi - urojonych. Zawsze był fantastą, nie zmienił się ani o jotę, dojrzewając nadal kreował swoje własne miejsce na ziemi, zazdrośnie chroniąc go przed śmiałkami, próbującymi sforsować te mury. Odbijał sobie chłopięce kompleksy, wzmacniając fundamenty zaginionej pewności siebie, cóż z tego, że większość górnolotnych imaginacji okazywała się wierutną bzdurą. Może powinien postawić sobie Ramseya za wzór - ucieszyłby się - młodszego kuzyna, wychowanego na dworze różanych królów, kiedyś bardziej giermka, niźli Rycerza. Hierarchia uległa obrotowi, lecz Rowle przychylał się do wzniesienia Mulcibera, który był odpowiednim człowiekiem. Odpowiednio bezwzględnym, odpowiednio okrutnym, odpowiednio bystrym, by sprostać niezdefiniowanym wymaganiom Czarnego Pana i poprowadzić dalej niezorganizowaną hałastrę.
-Nie. Nie bywa na salonach, ale Prewett wszystko mu wyśpiewa. Trzeba było go po prostu zabić - wycedził, nie określając dokładnie, kogo należało się pozbyć. Właściwie - ich obojga, lecz wówczas nie miał czasu na ryzykowanie niewybaczalnej klątwy, złożonej, trudnej i wymagającej najwyższego skupienia. Zdał sobie sprawę, jak bardzo ma przesrane, widmo Azkabanu nie pachniało za dobrze, aczkolwiek bardziej niepokoił się konsekwencjami, zasianymi w kręgu obrońców uciśnionych. Słowo przeciw słowu, zeznania tamtej dwójki nie wystarczyłyby, aby go dopaść, widma rzucanych zaklęć już dawno zastąpiły niewinne inkantacje, lecz zdradził swą tożsamość, wystawiając się na tacy. Podejrzewanie a wiedza czyniły jednak olbrzymią różnicę.
Znowu go zemdliło, poczuł jak żołądek podjeżdża mu do gardła, lecz resztką silnej woli wstrzymał się - naprawdę nie chciał, by Mulciber spełnił swoje groźby, a pomijając arogancję, doskonale zdawał sobie sprawę, iż w tym stanie nie byłby dla Ramseya żadnym przeciwnikiem - wierzchem dłoni ocierając krople potu, zbierające się na czole. Machnięciem różdżki napełnił puchar wodą, po czym osuszył go jednym, łapczywym haustem, pomogło, na moment.
-Zrobię. Co tylko sobie życzysz - odparł, nie potrafiąc powstrzymać szczeniackiego, ironicznego docinku. Oczywiście, że zrobi, oczywiście, że zrobi wszystko, o co Mulciber go poprosi. Nie potrzebował spisanej instrukcji, by pojąć pewne odgórnie określone zasady, klarownie zarysowane, choćby przez miejsca przypisane Rycerzom przy stole. Jeśli miał skłonić głowę przed Ramsyem, zrobi to, ufał, że kuzyn nie będzie wykorzystywał swej przewagi do ich drobnych, przyjacielskich(?) utarczek. Przytaknął, doszczętnie zniszczona Wywerna wymagała odbudowy lub dawała bodziec do poszukania miejsca na inną kwaterę, Nokturn był jednak znany i bezpieczny, gwarantował swoistą dyskrecję, a nawet - bezpieczeństwo. Zajmie się tym, mało czasu na przygotowanie nie odstraszało Magnusa, gustującego w wręcz hazardowych wyzwaniach. Poważnie traktował powierzone mu zadanie, nawet jeśli jego wybór nie leżał w gestii Czarnego Pana, czynił to niejako w Jego imieniu. Nie zdążył pożegnać Mulcibera, spytać o ewentualne wsparcie w wywiadowczej ekspedycji; mężczyzna rozpłynął się w czarnej mgle, zostawiając Magnusa samego, wpatrzonego w jeden punkt, nieco zdezorientowanego - czy też tak potrafi? - powoli otrząsającego się z szoku. Powoli przeszedł na szezlong, układając się na nim wygodnie, nie miał szans wrócić do pracy, nie z pulsującą bólem głową, nie przy ostrym smrodzie wymiocin, nie, z myślami przepełnionymi czarną magią.
zt
-Nie. Nie bywa na salonach, ale Prewett wszystko mu wyśpiewa. Trzeba było go po prostu zabić - wycedził, nie określając dokładnie, kogo należało się pozbyć. Właściwie - ich obojga, lecz wówczas nie miał czasu na ryzykowanie niewybaczalnej klątwy, złożonej, trudnej i wymagającej najwyższego skupienia. Zdał sobie sprawę, jak bardzo ma przesrane, widmo Azkabanu nie pachniało za dobrze, aczkolwiek bardziej niepokoił się konsekwencjami, zasianymi w kręgu obrońców uciśnionych. Słowo przeciw słowu, zeznania tamtej dwójki nie wystarczyłyby, aby go dopaść, widma rzucanych zaklęć już dawno zastąpiły niewinne inkantacje, lecz zdradził swą tożsamość, wystawiając się na tacy. Podejrzewanie a wiedza czyniły jednak olbrzymią różnicę.
Znowu go zemdliło, poczuł jak żołądek podjeżdża mu do gardła, lecz resztką silnej woli wstrzymał się - naprawdę nie chciał, by Mulciber spełnił swoje groźby, a pomijając arogancję, doskonale zdawał sobie sprawę, iż w tym stanie nie byłby dla Ramseya żadnym przeciwnikiem - wierzchem dłoni ocierając krople potu, zbierające się na czole. Machnięciem różdżki napełnił puchar wodą, po czym osuszył go jednym, łapczywym haustem, pomogło, na moment.
-Zrobię. Co tylko sobie życzysz - odparł, nie potrafiąc powstrzymać szczeniackiego, ironicznego docinku. Oczywiście, że zrobi, oczywiście, że zrobi wszystko, o co Mulciber go poprosi. Nie potrzebował spisanej instrukcji, by pojąć pewne odgórnie określone zasady, klarownie zarysowane, choćby przez miejsca przypisane Rycerzom przy stole. Jeśli miał skłonić głowę przed Ramsyem, zrobi to, ufał, że kuzyn nie będzie wykorzystywał swej przewagi do ich drobnych, przyjacielskich(?) utarczek. Przytaknął, doszczętnie zniszczona Wywerna wymagała odbudowy lub dawała bodziec do poszukania miejsca na inną kwaterę, Nokturn był jednak znany i bezpieczny, gwarantował swoistą dyskrecję, a nawet - bezpieczeństwo. Zajmie się tym, mało czasu na przygotowanie nie odstraszało Magnusa, gustującego w wręcz hazardowych wyzwaniach. Poważnie traktował powierzone mu zadanie, nawet jeśli jego wybór nie leżał w gestii Czarnego Pana, czynił to niejako w Jego imieniu. Nie zdążył pożegnać Mulcibera, spytać o ewentualne wsparcie w wywiadowczej ekspedycji; mężczyzna rozpłynął się w czarnej mgle, zostawiając Magnusa samego, wpatrzonego w jeden punkt, nieco zdezorientowanego - czy też tak potrafi? - powoli otrząsającego się z szoku. Powoli przeszedł na szezlong, układając się na nim wygodnie, nie miał szans wrócić do pracy, nie z pulsującą bólem głową, nie przy ostrym smrodzie wymiocin, nie, z myślami przepełnionymi czarną magią.
zt
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Gabinet Magnusa
Szybka odpowiedź