Londyńskie ZOO
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Londyńskie ZOO
Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy trafiłeś tutaj z rodzicami? A może było to podczas szkolnej wycieczki? ZOO zrobiło na tobie wielkie wrażenie, większe niż pozostałe części sławnego Regent Park, na którego terenie jest zlokalizowany jeden z najstarszych na świecie ogrodów zoologicznych. Liczyły się tylko zwierzęta: zabawne pingwiny, niezwykle szybkie gepardy, zwinne małpy, słodkie niedźwiadki, a także te zagrożone wyginięciem, których prawdopodobnie nie zobaczyłbyś nigdzie indziej... I to wszystko dostępne tutaj, w centrum wielkiego Londynu.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:12, w całości zmieniany 1 raz
Poprzednie miesiące spowijała aura ponurej, dręczącej bezsenności – takie noce przemijały w atmosferze niepewności podbitej zmartwieniem; od kiedy jednak w jej okno zapukała sowa Skamandera, przynosząc ze sobą garstkę nadziei, Effie zyskała kolejny powód, by oddalić się od ramion miękkiej pościeli. Tym razem jej serce wypełniało oczekiwanie, a także poddenerwowanie tym, że szczęście okaże się ulotne. Mimo wszystko był to stan bardziej pożądany – po wielkich niepowodzeniach związanych z poszukiwaniem śladów, a także z wystawieniem próśb o pomoc (zażenowanie po spotkaniu z Lyallem starała się spychać na samo dno myśli, lecz jego posmak był gorzki) jakakolwiek informacja była na wagę złota. A zwłaszcza taka pochodząca od znanego jej aurora. Dlatego powoli odzyskiwała, choć ostrożnie, odzyskiwała zwykłą sobie energię; łączyła kropki znajomości, z większą powagą podchodziła do sytuacji z kraju, z większą troską podchodziła do otoczenia. W jego skład wchodziła jej droga kuzynka, której zdecydowanie poświęcała zbyt mało czasu. Niegdyś były niemal nierozłączne – Dolina Godryka była ich królestwem i odkrywały ją codziennie na nowo; zawsze łączyła ją z Aurorą nić porozumienia, która być może mogła być objaśniona przez ich bliskie sobie daty narodzin. Poza tym mieszkały właściwie tuż obok i miały tę wygodę, że mogły lawirować wedle woli między swoimi podwórzami, rozsiewając beztroski blask wszędzie, gdzie się pojawiły. Z biegiem lat dynamika ich relacji uległa rozluźnieniu – ich drogi rozbiegły się w obranych kierunkach i wiele chwil pędziły przed siebie, niechybnie się oddalając. Alchemiczka nie uważała jednak, że rozstanie osłabiło łączącą je przyjaźń; dla niej panienka Sprout zawsze pozostawała łobuzersko towarzyszką sennych dni dzieciństwa. Zaufanie ukute przez ogrom wspólnych doświadczeń nie mijało lekko i dlatego, gdy tylko nadarzyła się okazja, nie mogła odmówić spotkania. Co więcej, rzeczywiście miała dobrą wieść, którą wolała przekazać młodej aptekarce osobiście.
Październikowy chłód z każdym dniem nabierał większej śmiałości. Jesień zdążyła już dawno przegnać letnią swobodę i zmusiła ludzi do otulenia się ciepłymi okryciami; nie przeszkadzało jej to szczególnie. W wyblakłym brązie długiego płaszczyka skryła swoje troski, a charakterystyczne blond pasma zamaskował przynajmniej w jakiejś części fikuśny kapelusz. Nie chciała wzbudzać niepotrzebnej uwagi, więc kolejne warstwy stroju traktowała jak udane przebranie – może nie miała nic wspólnego z listami gończymi, nie podejmowała też raczej szczególnie ryzykownej działalności, ale nadal nie zarejestrowała w ministerstwie różdżki i nie miała takiego zamiaru. Do tego, gdzieś tam, przebywała już jej mama, a za jej zniknięciem stały już sprawy znacznie bardziej złożone. Była więc ostrożna, na wszelki wypadek. Cichy trzask teleportacji, dwie puste uliczki i nim się obejrzała, natrafiła na małe zbiorowisko w głównej części miasteczka; wiedziała, że przybyła kilka minut wcześniej, więc skierowała swoje kroki w tamtym kierunku – szczerze zaciekawiona przedstawieniem. Dawno nie miała okazji pochylać się nad ulicznym występem, a ten jeszcze dotyczył uprawianej przez nią sztuki alchemicznej; stawiając kołnierz miękkiego płaszcza zbliżyła się na tyle, by wypchnąć swoją osobę do pierwszego rzędu. Nie minęła chwila, a zorientowała się, że mężczyzna jest zwykłym oszustem. Buteleczki wydawały się zaklęte, przecież żadna znana jej mikstura nie miała podobnych właściwości. Trudno jej było powstrzymać skrzywienie ust, gdy zrozumiała, że występ jest tylko fasadą i sztuczką; i stąd bierze się zła sława alchemików, jak on śmie, pomyślała, dyskretnie rozglądając się po minach pozostałych widzów. Pozostawali oni pod jego urokiem, być może spragnieni odrobiny czaru w ogarniętej wojną Anglii; kątem oka zdołała dostrzec znajomą twarz i widziała jak Aurora się do niej zbliża. Och, niech już ją stąd zabierze i niech nadstawi ucho, bo będzie musiała usłyszeć o jej obserwacjach na temat podejrzanego czarodzieja.
Czy poczynił błąd specjalnie, dostrzegając niezadowoloną minę Effie? Czy to wszystko było dziełem przypadku, a może wynikiem jego niewielkich umiejętności? Nie wiedziała; gęsty, gryzący dym w jednym tchnieniu objął tłum właśnie w momencie, gdy kuzynka chwytał jej ramię. Świat zawirował, a powietrze wypełnił zapach podobny do tego, który towarzyszył wyładowaniom atmosferycznym – potem coś gruchotnęło i jej wizję zdominowała nieprzenikniona czerń.
Feeria dźwięków przywróciła ją do rzeczywistości; najpierw nie potrafiła ich rozpoznać, były dziwnie skrzekliwe i kojarzyły jej się z wyprawami nad morze. Wspomnienie Cyrusa trzymającego ją tuż nad wodą, tak, że tylko jej stopy dotykały ciepłych, drapieżnych fal było wyjątkowo silne… Podobnie jak rybny zapach, również często pełniący akompaniament wakacyjnych przygód – czyżby wybuch je odrzucił wprost na stragan zbłąkanego wędkarza? Mało prawdopodobne, przecież tak ciężko było teraz o zapasy. A jednak, gdy otworzyła oczy, wyglądało na to, że znajduje się blisko ziemi i przed sobą miała oślizgłą rybkę. Spróbowała się podnieść, pragnęła odsunąć się od lepkiej ziemi i rozejrzeć; jej ciało zachybotał się i opadło w tył – a w jej wizję wpadły dwie przetknięte błoną łapki. Co? Zmieszana postanowiła zawołać o pomoc: — Skrzeeeek! — Jej głos nie wybrzmiał, usłyszała tylko przeraźliwy ptasi pisk. Zamrugała nerwowo, wstając z wielką gwałtownością i podpierając się o jakiś kamień, by znów nie zrównać się z podłożem. Zaczęła wciągać powietrze z większą częstotliwością, denerwując się nieco, acz mając nadzieję, że to tylko jakiś głupi żart – wtedy też coś (ktoś?) w nią uderzyło, ponownie przewracając ją na plecy. Wydała z siebie dźwięk przypominający w pewnym stopniu stęknięcie i spojrzała krzywo na innego pingwinka, który spowodował ten wypadek. No chyba że… Trąciła stworzenie dziobem w czubek łebka, sądząc, że może w ten sposób sprawdzi czy przed sobą miała Aurorę.
| rzut na ONMS, poziom I (bonus +0)
Październikowy chłód z każdym dniem nabierał większej śmiałości. Jesień zdążyła już dawno przegnać letnią swobodę i zmusiła ludzi do otulenia się ciepłymi okryciami; nie przeszkadzało jej to szczególnie. W wyblakłym brązie długiego płaszczyka skryła swoje troski, a charakterystyczne blond pasma zamaskował przynajmniej w jakiejś części fikuśny kapelusz. Nie chciała wzbudzać niepotrzebnej uwagi, więc kolejne warstwy stroju traktowała jak udane przebranie – może nie miała nic wspólnego z listami gończymi, nie podejmowała też raczej szczególnie ryzykownej działalności, ale nadal nie zarejestrowała w ministerstwie różdżki i nie miała takiego zamiaru. Do tego, gdzieś tam, przebywała już jej mama, a za jej zniknięciem stały już sprawy znacznie bardziej złożone. Była więc ostrożna, na wszelki wypadek. Cichy trzask teleportacji, dwie puste uliczki i nim się obejrzała, natrafiła na małe zbiorowisko w głównej części miasteczka; wiedziała, że przybyła kilka minut wcześniej, więc skierowała swoje kroki w tamtym kierunku – szczerze zaciekawiona przedstawieniem. Dawno nie miała okazji pochylać się nad ulicznym występem, a ten jeszcze dotyczył uprawianej przez nią sztuki alchemicznej; stawiając kołnierz miękkiego płaszcza zbliżyła się na tyle, by wypchnąć swoją osobę do pierwszego rzędu. Nie minęła chwila, a zorientowała się, że mężczyzna jest zwykłym oszustem. Buteleczki wydawały się zaklęte, przecież żadna znana jej mikstura nie miała podobnych właściwości. Trudno jej było powstrzymać skrzywienie ust, gdy zrozumiała, że występ jest tylko fasadą i sztuczką; i stąd bierze się zła sława alchemików, jak on śmie, pomyślała, dyskretnie rozglądając się po minach pozostałych widzów. Pozostawali oni pod jego urokiem, być może spragnieni odrobiny czaru w ogarniętej wojną Anglii; kątem oka zdołała dostrzec znajomą twarz i widziała jak Aurora się do niej zbliża. Och, niech już ją stąd zabierze i niech nadstawi ucho, bo będzie musiała usłyszeć o jej obserwacjach na temat podejrzanego czarodzieja.
Czy poczynił błąd specjalnie, dostrzegając niezadowoloną minę Effie? Czy to wszystko było dziełem przypadku, a może wynikiem jego niewielkich umiejętności? Nie wiedziała; gęsty, gryzący dym w jednym tchnieniu objął tłum właśnie w momencie, gdy kuzynka chwytał jej ramię. Świat zawirował, a powietrze wypełnił zapach podobny do tego, który towarzyszył wyładowaniom atmosferycznym – potem coś gruchotnęło i jej wizję zdominowała nieprzenikniona czerń.
Feeria dźwięków przywróciła ją do rzeczywistości; najpierw nie potrafiła ich rozpoznać, były dziwnie skrzekliwe i kojarzyły jej się z wyprawami nad morze. Wspomnienie Cyrusa trzymającego ją tuż nad wodą, tak, że tylko jej stopy dotykały ciepłych, drapieżnych fal było wyjątkowo silne… Podobnie jak rybny zapach, również często pełniący akompaniament wakacyjnych przygód – czyżby wybuch je odrzucił wprost na stragan zbłąkanego wędkarza? Mało prawdopodobne, przecież tak ciężko było teraz o zapasy. A jednak, gdy otworzyła oczy, wyglądało na to, że znajduje się blisko ziemi i przed sobą miała oślizgłą rybkę. Spróbowała się podnieść, pragnęła odsunąć się od lepkiej ziemi i rozejrzeć; jej ciało zachybotał się i opadło w tył – a w jej wizję wpadły dwie przetknięte błoną łapki. Co? Zmieszana postanowiła zawołać o pomoc: — Skrzeeeek! — Jej głos nie wybrzmiał, usłyszała tylko przeraźliwy ptasi pisk. Zamrugała nerwowo, wstając z wielką gwałtownością i podpierając się o jakiś kamień, by znów nie zrównać się z podłożem. Zaczęła wciągać powietrze z większą częstotliwością, denerwując się nieco, acz mając nadzieję, że to tylko jakiś głupi żart – wtedy też coś (ktoś?) w nią uderzyło, ponownie przewracając ją na plecy. Wydała z siebie dźwięk przypominający w pewnym stopniu stęknięcie i spojrzała krzywo na innego pingwinka, który spowodował ten wypadek. No chyba że… Trąciła stworzenie dziobem w czubek łebka, sądząc, że może w ten sposób sprawdzi czy przed sobą miała Aurorę.
| rzut na ONMS, poziom I (bonus +0)
The member 'Effie Potter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 82
'k100' : 82
Tym pingwinem, który przed chwilą wjechał w puchaty brzuszek Effie, a po chwili na dokładkę oberwał dziobem po głowie, to w rzeczywistości była Aurora. Problem polegał na tym, że Aurora nie opanowała jeszcze do końca pingwiniego skrzeku, a nie była pewna, czy to, co chciała przekazać, nie brzmiało jak zupełny stek bzdur — może mówiła zupełnie bez sensu, chociaż miała wrażenie, że przed chwilą wyraźnie słyszała wołanie o ratunek. A może to ona sama wołała? Sama nie wiedziała i nie rozumiała co się właściwie dzieje, ale jeśli ona i Effie były tutaj, to czy ta reszta pingwinów na wybiegu, to pozostali widzowie tego spektaklu z ulicy? A może ptaki, które już wcześniej były w zoo. Bo to, że właśnie tam znalazły się kuzynki, nie ulegało żadnej wątpliwości — wybieg zakończony był barierką i szybą. Tylko odwiedzających było brak — zoo musiało być zamknięte.
- Skrzeeek? - Effie? Chciała upewnić się, że to kuzynka, ale nie wiedziała, czy właśnie nie powiedziała, brokuły, bo miała wrażenie, że w jej skrzeku był jakiś fałsz. W każdym razie próbowała upewnić się, czy rozmawia z dobrym pingwinem.
Musiały być jednak zaskoczeniem dla reszty ptactwa, które przez chwilę przyglądało im się w zaskoczeniu, żeby po chwili wyszedł z tłumiku jeden z największych samców i kolebocząc się na boki podszedł do Effie.
Gdyby Aurora nie była tak przerażona tą sytuacją, z pewnością miałaby niezły ubaw z faktu, że kuzynka nawet wśród pingwinów znalazła sobie adoratora. Ale na takie pomysły przyjdzie czas później, teraz musiały pomyśleć, jak się stąd wydostać.
Pingwini gentleman najwyraźniej uznał, że Effie powinna założyć z nim gniazdo, bo chociaż zniknął na chwilę, zaraz wrócił, niosąc za sobą długaśny patyk, ciągnąc go po ziemi, tak że nieliczne zielone listki, ciągnęły się po październikowej słocie.
Aurora obserwowała to, a jej trybiki w głowie zaczęły pomału pracować. Może gdzieś w pobliżu było jakieś drzewo? Lub przynajmniej stos gałęzi, na który mógłby się wspiąć? Ale co to da? Czy tak wygląda właśnie animagia? A może to był tylko okropny przypadek, który okaże się nieprzyjemnym snem?
Potrzebowała jakiegoś pomysłu, ale teraz inne pingwiny, które do tej pory zostały nieco w tyle, zaczęły się do nich zbliżać.
- Skeeeeeeeek…- Aurora rozumiała, że być może pingwini amant już snuje wizje wspólnego pingwiniego gniazdka gdzieś na biegunie, ale miłość musiała poczekać — nie mając przy sobie różdżki, Aurora czuła się okropnie goła i bezbronna, co zabawne, bo rzeczywiście taka była — miała więc nadzieje, że po ponownej przemianie w człowieka, na którą niewątpliwie liczyła, będzie miała na sobie ubrania.
Skrzek, który przed chwilą z siebie wydała, był pytaniem o to, skąd pan pingwini absztyfikant wziął patyk. O ile dobrze skrzeknęła, bo znów — jeśli coś poszło nie tak, właśnie pytała o cenę kilograma ropuszej bielizny.
- Skrzeeek? - Effie? Chciała upewnić się, że to kuzynka, ale nie wiedziała, czy właśnie nie powiedziała, brokuły, bo miała wrażenie, że w jej skrzeku był jakiś fałsz. W każdym razie próbowała upewnić się, czy rozmawia z dobrym pingwinem.
Musiały być jednak zaskoczeniem dla reszty ptactwa, które przez chwilę przyglądało im się w zaskoczeniu, żeby po chwili wyszedł z tłumiku jeden z największych samców i kolebocząc się na boki podszedł do Effie.
Gdyby Aurora nie była tak przerażona tą sytuacją, z pewnością miałaby niezły ubaw z faktu, że kuzynka nawet wśród pingwinów znalazła sobie adoratora. Ale na takie pomysły przyjdzie czas później, teraz musiały pomyśleć, jak się stąd wydostać.
Pingwini gentleman najwyraźniej uznał, że Effie powinna założyć z nim gniazdo, bo chociaż zniknął na chwilę, zaraz wrócił, niosąc za sobą długaśny patyk, ciągnąc go po ziemi, tak że nieliczne zielone listki, ciągnęły się po październikowej słocie.
Aurora obserwowała to, a jej trybiki w głowie zaczęły pomału pracować. Może gdzieś w pobliżu było jakieś drzewo? Lub przynajmniej stos gałęzi, na który mógłby się wspiąć? Ale co to da? Czy tak wygląda właśnie animagia? A może to był tylko okropny przypadek, który okaże się nieprzyjemnym snem?
Potrzebowała jakiegoś pomysłu, ale teraz inne pingwiny, które do tej pory zostały nieco w tyle, zaczęły się do nich zbliżać.
- Skeeeeeeeek…- Aurora rozumiała, że być może pingwini amant już snuje wizje wspólnego pingwiniego gniazdka gdzieś na biegunie, ale miłość musiała poczekać — nie mając przy sobie różdżki, Aurora czuła się okropnie goła i bezbronna, co zabawne, bo rzeczywiście taka była — miała więc nadzieje, że po ponownej przemianie w człowieka, na którą niewątpliwie liczyła, będzie miała na sobie ubrania.
Skrzek, który przed chwilą z siebie wydała, był pytaniem o to, skąd pan pingwini absztyfikant wziął patyk. O ile dobrze skrzeknęła, bo znów — jeśli coś poszło nie tak, właśnie pytała o cenę kilograma ropuszej bielizny.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aurora Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
Uczucie oszołomienia wypełniało jej ciało, blokowało zmysły – niedawne wspomnienia nakładały się na siebie, formując nieczytelne chmury myśli; świadomość wirowała, przypominając raczej sen niż rzeczywiste odczuwanie. Obrazy, które wypływały na wierzch nie przypominały sensownej całości. Kojarzyła eliksir mieniący się srebrzystym połyskiem, mężczyznę, wykonującego sztuczki i ciemny dym, który pochłonął najbliższy jej świat. Gdy ten opadł, pozostawił po sobie drażniący, intensywny zapach ryb i morza oraz poczucie kompletnego rozproszenia; dezorientacja następowała w postaci ułomnej komunikacji między jej kończynami a wolą, do tego zupełnie nie wiedziała, gdzie się właśnie znajduje. Jedynym zakotwiczeniem było stworzenie przed nią – pierzasta mieszanka czerni i bieli zdawała się w jakimś stopniu jej odbiciem; a przynajmniej tak się jej wydawało. Zdążyła zauważyć, że także ma dziób, a także dziwnie chwiejny tułów, którego nie udało jej się poderwać do pionu. — Skrzeeek, skrzeeeek? — Dźwięk wybrzmiał znacznie głośniej niż miała w zamiarze. Ślepia zamrugały, głupiutko wpatrując się w pingwina, który chyba próbował się z nią komunikować. Chciała go zapytać czy nie zwariowała, czy naprawdę przybrała postać ptaka z mroźnych lądów, ale głos zupełnie jej nie słuchał. Był krzykliwym, drżącym śpiewem i chyba przekazywał niekoniecznie zamierzone intencje. Choć spoglądała na istotę najbliżej niej, nadal próbując odgadnąć czy to możliwe, aby te ciemne, wpatrujące się w nią z nadmierną intensywnością ślepia, w istocie należały do jej kuzynki, to kątem oka dostrzegła niewielki tłum złożony z wyprostowanych sylwetek w pięknie skrojonych garniturkach. Ich pierwszą reakcją było odsunięcie się od nowych osobników; wykrzywiały zabawnie główki, oceniając pewnie czy dwie pingwinki są dla nich zagrożeniem. Ostateczny werdykt został wydany przez najwyższą z postaci – samiec ruszył w ich stronę wyginając się na boki przy każdym stawianym kroku. Przybrana przez niego postura wskazywała na to, że mógłby pozbyć się intruzów bez większego wysiłku, więc Effie zacisnęła mocniej dzióbek i zaczęła się podnosić, szykując się na ewentualną konfrontację. Takowa jednak nie nastąpiła, wręcz przeciwnie – ptak zdawał się zaprezentować z jak najlepszej strony i po chwili potwierdził ten domysł, przynosząc tuż przed jej łapki sporych rozmiarów gałązkę.
Rzuciła ostrożne spojrzenie w stronę swojej towarzyszki (Aurory?), czując jak wzrasta jej zakłopotanie całą sytuacją; nie mogła mieć pewności co się właściwie stało ani dlaczego tu wylądowała, a teraz miała sobie w jakiś sposób poradzić z wyczekującym jej reakcji adoratorem. Gdyby mogła, wydałaby z siebie przeciągłe westchnienie. Niestety, zamiast tego, znów wydała z siebie ochrypły dźwięk. — Skrzeeeek... — Prawda była taka, że alchemiczka nie należała do osób, które mogłyby poszczycić się szczęściem w miłości; podobne myśli w zwykłej codzienności spychała raczej na bok, ale w tym momencie przyplątały się do niej, przypominając o ironii obecnej sytuacji.
Ale to nie był czas na snucie rozważań. Nawet jeśli w zoo czekałoby ją szczęście u boku prawdziwego pingwiniego księcia, musiała wrócić do domu, musiała się stąd wydostać. Usłyszała obok ton, który swoim ponagleniem zdawał się coś sugerować. Nie do końca zrozumiała pojedyncze głoski, ale powoli łapała sens tego całego porozumiewania się; potaknęła mu z wielkim przekonaniem, po czym sama zatrzepotała nieporadnie skrzydłami. Jej ruch miał na celu pokierowanie samca, który sprezentował jej patyczek, aby wskazał im miejsce, skąd go przytaszczył. Nie chciała mu zdradzać, że potrzebuje tej informacji, by się stąd wydostać. Dla zachęty, trąciła go nieznacznie w bok i wskazała główką przestrzeń za nimi. Odwróciła główkę i przechyliła ją delikatnie, wlepiając wzrok w stworzenie najpewniej będące jej kuzynką; chciała w ten sposób przekazać, że chyba wie o co jej chodzi i że zamierza wziąć udział w tym zalążku planu.
Z wielkim zamysłem przestąpiła kilka kroków, tym razem się przy tym nie przewracając. Odchrząknęła – to znaczy wydała z siebie bliżej nieokreślony skrzek – i podreptała za pingwinem, który wyminął zgromadzony tłum i zniknął za rogiem prowizorycznej chatki; nieustraszenie, szła dalej, licząc że być może przed sobą zaraz ujrzą coś, co pomoże im się wydostać. Gdy usłyszała chlupnięcie, było już za późno. Ich przewodnik zgrabnie zanurkował w wodzie otaczającej wysepkę – ona, zagapiona na towarzyszącą jej przemienioną aptekarkę, niestety nie zdążyła już wyhamować i wpadła do niej tuż za nim. — Skrzeeek! — Aurora?
Rzuciła ostrożne spojrzenie w stronę swojej towarzyszki (Aurory?), czując jak wzrasta jej zakłopotanie całą sytuacją; nie mogła mieć pewności co się właściwie stało ani dlaczego tu wylądowała, a teraz miała sobie w jakiś sposób poradzić z wyczekującym jej reakcji adoratorem. Gdyby mogła, wydałaby z siebie przeciągłe westchnienie. Niestety, zamiast tego, znów wydała z siebie ochrypły dźwięk. — Skrzeeeek... — Prawda była taka, że alchemiczka nie należała do osób, które mogłyby poszczycić się szczęściem w miłości; podobne myśli w zwykłej codzienności spychała raczej na bok, ale w tym momencie przyplątały się do niej, przypominając o ironii obecnej sytuacji.
Ale to nie był czas na snucie rozważań. Nawet jeśli w zoo czekałoby ją szczęście u boku prawdziwego pingwiniego księcia, musiała wrócić do domu, musiała się stąd wydostać. Usłyszała obok ton, który swoim ponagleniem zdawał się coś sugerować. Nie do końca zrozumiała pojedyncze głoski, ale powoli łapała sens tego całego porozumiewania się; potaknęła mu z wielkim przekonaniem, po czym sama zatrzepotała nieporadnie skrzydłami. Jej ruch miał na celu pokierowanie samca, który sprezentował jej patyczek, aby wskazał im miejsce, skąd go przytaszczył. Nie chciała mu zdradzać, że potrzebuje tej informacji, by się stąd wydostać. Dla zachęty, trąciła go nieznacznie w bok i wskazała główką przestrzeń za nimi. Odwróciła główkę i przechyliła ją delikatnie, wlepiając wzrok w stworzenie najpewniej będące jej kuzynką; chciała w ten sposób przekazać, że chyba wie o co jej chodzi i że zamierza wziąć udział w tym zalążku planu.
Z wielkim zamysłem przestąpiła kilka kroków, tym razem się przy tym nie przewracając. Odchrząknęła – to znaczy wydała z siebie bliżej nieokreślony skrzek – i podreptała za pingwinem, który wyminął zgromadzony tłum i zniknął za rogiem prowizorycznej chatki; nieustraszenie, szła dalej, licząc że być może przed sobą zaraz ujrzą coś, co pomoże im się wydostać. Gdy usłyszała chlupnięcie, było już za późno. Ich przewodnik zgrabnie zanurkował w wodzie otaczającej wysepkę – ona, zagapiona na towarzyszącą jej przemienioną aptekarkę, niestety nie zdążyła już wyhamować i wpadła do niej tuż za nim. — Skrzeeek! — Aurora?
The member 'Effie Potter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Kto by pomyślał, że zwykły spacer z kuzynką zamieni się w pingwinią randkę w ciemno. Aurora nie miała wątpliwości, że przed nią stoi jej kuzynka, najwyraźniej adorowana przez samca, który chyba chciał wcielić ją do stada. Byłoby to jednak co najmniej dziwne, biorąc pod uwagę, że nie wiadomo było, kiedy czar — czymkolwiek był, się skończy. A można było założyć, że mógłby się zakończyć w bardzo kłopotliwych okolicznościach. Co, jeśli Effie wróciłaby do ludzkiej postaci, znosząc pingwinie jajko? Jak wtedy wyglądałoby jej dziecko?!
Ogólnie Aurora zdecydowanie nie powinna była poddawać się tego typu rozważaniom, bo nie prowadziły one do niczego dobrego, jak widać.
Gdyby udało im się skorzystać z kija przyniesionego przez kawalera, to może mogłyby skorzystać z niego, jak z mostu. No dobra, potrzebowałyby co najmniej kilku, a do tego najlepiej liny. Ale skąd wziąć to wszystko. Nie miała ze sobą nic, co ułatwiałoby to zadanie, więc mogła jedynie przebierać pingwinim stopkami ze złości.
- Skrzeeek. - Potwierdziła, bo gdzieś tam zaczęło jej świtać to i owo z pingwiniego. Chyba. Bo tak naprawdę może plotła od rzeczy.
Ale najgorsze było to, że czuła narastający lęk. No bo ok… Może uda im się wyjść nawet po tych gałęziach. Ale co dalej? Przecież zaraz wzbudzą zainteresowanie zarządcy obiektu. A jeśli wstrzymają się z ucieczką do nocy, to kto wie, czy nie przegapią jakiegoś cholernego okienka, dzięki, któremu mogłyby wrócić do normalności.
Aurora nie miała pojęcia, czym było to zaklęcie, które je przemieniło, ale to oznaczało ni mniej, ni więcej, że nie umiała tego odkręcić. A może to nie urok, a działanie eliksiru? I co z całą resztą ludzi, którzy stali w tłumie? Czy oni też zostali przemienieni?
Przekrzywiła główkę, pozwalając sobie na moment odgrodzić się od hałasu wokół… Nie trwało to jednak długo, bo niespodziewanie zrobiło się wokół niej i Effie spore zamieszanie. Wszystkie ptaki uniosły głowy do góry, odchyliły je i zaczęły najpierw głośno kłapać dziobami, potem doszło do tego bicie skrzydeł, a potem niemal wszystkie jak jeden mąż rzuciły się ku krawędzi.
Po drugiej stronie fosy, przy samym ogrodzeniu stał mężczyzna z wiaderkiem, z którego wysypywał ryby wprost do wodnej sadzawki w szczelinie. Aurora ze zdumieniem przyglądała się temu, jak do niedawna spokojne ptaki skaczą w dół, wprost do wody, tylko po to, żeby złapać rybę. Aurora, chociaż zwykle nie znosiła ryb, musiała przyznać, że chyba po raz pierwszy w życiu spróbowałaby jednej czy dwóch.
Jednak na szczęście zaraz przyszło opamiętanie i spojrzała w miejsce, gdzie spodziewała się dostrzec Pingwinkę Effie. Co teraz?
Nagle u jej stóp wylądowała ryba.
Zarządca wybiegu najwyraźniej uznał, że nie może się dopchać do jedzenia, więc postanowił zatroszczyć się o dwie samiczki, pozostające niemal w bezruchu na wysepce.
Kolejnych kilka martwych ryb wylądowało pomiędzy nimi. Aurora podniosła wzrok na kuzynkę.
- Skrz? - Chcesz?
Aurora nie chciała, bo nawet w tej postaci ryby ją jednak brzydziły. Ale może Effie była głodna. Może dzięki tym wszystkim zdrowym rzeczom, co niby miały ryby, to przyjdzie jej do głowy pomysł, jak uciec z tego ich pingwiniego koszmaru?
Ogólnie Aurora zdecydowanie nie powinna była poddawać się tego typu rozważaniom, bo nie prowadziły one do niczego dobrego, jak widać.
Gdyby udało im się skorzystać z kija przyniesionego przez kawalera, to może mogłyby skorzystać z niego, jak z mostu. No dobra, potrzebowałyby co najmniej kilku, a do tego najlepiej liny. Ale skąd wziąć to wszystko. Nie miała ze sobą nic, co ułatwiałoby to zadanie, więc mogła jedynie przebierać pingwinim stopkami ze złości.
- Skrzeeek. - Potwierdziła, bo gdzieś tam zaczęło jej świtać to i owo z pingwiniego. Chyba. Bo tak naprawdę może plotła od rzeczy.
Ale najgorsze było to, że czuła narastający lęk. No bo ok… Może uda im się wyjść nawet po tych gałęziach. Ale co dalej? Przecież zaraz wzbudzą zainteresowanie zarządcy obiektu. A jeśli wstrzymają się z ucieczką do nocy, to kto wie, czy nie przegapią jakiegoś cholernego okienka, dzięki, któremu mogłyby wrócić do normalności.
Aurora nie miała pojęcia, czym było to zaklęcie, które je przemieniło, ale to oznaczało ni mniej, ni więcej, że nie umiała tego odkręcić. A może to nie urok, a działanie eliksiru? I co z całą resztą ludzi, którzy stali w tłumie? Czy oni też zostali przemienieni?
Przekrzywiła główkę, pozwalając sobie na moment odgrodzić się od hałasu wokół… Nie trwało to jednak długo, bo niespodziewanie zrobiło się wokół niej i Effie spore zamieszanie. Wszystkie ptaki uniosły głowy do góry, odchyliły je i zaczęły najpierw głośno kłapać dziobami, potem doszło do tego bicie skrzydeł, a potem niemal wszystkie jak jeden mąż rzuciły się ku krawędzi.
Po drugiej stronie fosy, przy samym ogrodzeniu stał mężczyzna z wiaderkiem, z którego wysypywał ryby wprost do wodnej sadzawki w szczelinie. Aurora ze zdumieniem przyglądała się temu, jak do niedawna spokojne ptaki skaczą w dół, wprost do wody, tylko po to, żeby złapać rybę. Aurora, chociaż zwykle nie znosiła ryb, musiała przyznać, że chyba po raz pierwszy w życiu spróbowałaby jednej czy dwóch.
Jednak na szczęście zaraz przyszło opamiętanie i spojrzała w miejsce, gdzie spodziewała się dostrzec Pingwinkę Effie. Co teraz?
Nagle u jej stóp wylądowała ryba.
Zarządca wybiegu najwyraźniej uznał, że nie może się dopchać do jedzenia, więc postanowił zatroszczyć się o dwie samiczki, pozostające niemal w bezruchu na wysepce.
Kolejnych kilka martwych ryb wylądowało pomiędzy nimi. Aurora podniosła wzrok na kuzynkę.
- Skrz? - Chcesz?
Aurora nie chciała, bo nawet w tej postaci ryby ją jednak brzydziły. Ale może Effie była głodna. Może dzięki tym wszystkim zdrowym rzeczom, co niby miały ryby, to przyjdzie jej do głowy pomysł, jak uciec z tego ich pingwiniego koszmaru?
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aurora Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Mimo początkowego szoku, kiedy wpadła do wody za swoim adoratorem, dość szybko odnalazła się w tej sytuacji. Zupełnie jakby woda i pływanie było jej drugą naturą, co jakby się nad tym nieco bardziej zastanowić w tym konkretnym momencie wcale nie było tak dalekie od prawdy. Jednak zamiast cieszyć się pływaniem podczas randki i jakże urokliwą kolacją w postaci łapania w locie i wodzie ryb, Effie stanowczo zdecydowała się na odnalezienie powierzchni, jak i dość nieporadnym wyjściu na brzeg. Nie było trudno się domyślić, że pingwinica, która nie rzucała się za innymi do wody po posiłek, była właśnie jej kuzynką na co stanowczo się ucieszyła. Mokra i może niech jeszcze zszokowana taką nagłą kąpielą, postanowiła że musi uważniej stawiać kroki i nie może znów się zapatrzyć i jednocześnie iść.
Widząc padające pod ich płetwy ryby, nie do końca była zainteresowana ich zjedzeniem, spoglądając jednak za osobą rzucającą im je. Cóż, rzeczywiście mogło się wydawać nienaturalnym, że nie goniły za pokarmem, a jednak każde zwierzę powinno dostać swoją porcję. Skrzeki oczywiście nie pomagały w skupieniu się czy zastanowieniu, tym bardziej kiedy i Aurora zdecydowała się spróbować do niej odezwać. Skierowała czarne ślepia z opiekuna, na pingwinicę i jakby ją olśniło.
- Skrzeeeek! - wiem!, zawołała, zaraz energicznie poruszając swoimi skrzydłami i dość nieporadnie, bujając się wciąż na boki, schyliła się po ryby. Mogło początkowo się zdawać, że była bardzo głodna, albo może nie była tym przemienionym pingwinem, a jednym ze zwykłych, ale jeśli jej amant zawiódł w znalezieniu wyjścia z wybiegu, musiały poradzić sobie w inny sposób.
Pierw złapała do dzioba jedną z ryb i zaraz wyrzuciła ją w kierunku wody jednym zamachem, powoli wyczuwając jak ma się poruszać w tym obłym ciałku, w którym tak ciężko było jej utrzymać równowagę.
- Skrzeeek! Skrzeeeeeek! - patrz na nas! zaraz zawołała w kierunku opiekuna, licząc że i ten zwróci uwagę na ich nietypowe zachowanie, co już raz zrobił.
Odwróciła się do Aurory po chwili, dość energicznie ruszając skrzydłami, uderzając nimi o swoje boki.
- Skrzek! Skrzeeek! Skrz! - Mam plan, powtarzaj! starała się przekazać kuzynce, po chwili znów łapiąc inną rybę i nieporadnie ją wyrzucając, znów powtarzając krzyczenie na opiekuna.
Widząc padające pod ich płetwy ryby, nie do końca była zainteresowana ich zjedzeniem, spoglądając jednak za osobą rzucającą im je. Cóż, rzeczywiście mogło się wydawać nienaturalnym, że nie goniły za pokarmem, a jednak każde zwierzę powinno dostać swoją porcję. Skrzeki oczywiście nie pomagały w skupieniu się czy zastanowieniu, tym bardziej kiedy i Aurora zdecydowała się spróbować do niej odezwać. Skierowała czarne ślepia z opiekuna, na pingwinicę i jakby ją olśniło.
- Skrzeeeek! - wiem!, zawołała, zaraz energicznie poruszając swoimi skrzydłami i dość nieporadnie, bujając się wciąż na boki, schyliła się po ryby. Mogło początkowo się zdawać, że była bardzo głodna, albo może nie była tym przemienionym pingwinem, a jednym ze zwykłych, ale jeśli jej amant zawiódł w znalezieniu wyjścia z wybiegu, musiały poradzić sobie w inny sposób.
Pierw złapała do dzioba jedną z ryb i zaraz wyrzuciła ją w kierunku wody jednym zamachem, powoli wyczuwając jak ma się poruszać w tym obłym ciałku, w którym tak ciężko było jej utrzymać równowagę.
- Skrzeeek! Skrzeeeeeek! - patrz na nas! zaraz zawołała w kierunku opiekuna, licząc że i ten zwróci uwagę na ich nietypowe zachowanie, co już raz zrobił.
Odwróciła się do Aurory po chwili, dość energicznie ruszając skrzydłami, uderzając nimi o swoje boki.
- Skrzek! Skrzeeek! Skrz! - Mam plan, powtarzaj! starała się przekazać kuzynce, po chwili znów łapiąc inną rybę i nieporadnie ją wyrzucając, znów powtarzając krzyczenie na opiekuna.
I show not your face but your heart's desire
The member 'Ain Eingarp' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Obserwowała, jak Effie wychodzi z wody. Bardzo chciała jej pomóc, ale niestety nawet chodzenie wychodziło jej dość nieporadnie, więc zdołała jedynie dotrzeć do brzegu. Kuzyna i adorator już tam byli, więc jedynie mogła zamachać małymi skrzydełkami.
Co za pech — jak miała przemienić się w ptaka, to mogła już zostać którymś z tych gatunku latających. A tak? Jak tak dalej pójdzie, to nie dość, że ani latania z tego mieć nie będzie, ani nawet wygodnego chodzenia.
Spojrzała do góry, gdzie szybowały im nad głowami dwa kruki — ileż łatwiejsze byłoby wydostanie się z wybiegu, gdyby nie mogły wbić się w przestworza.
Wtedy zaalarmował ją znajomy już skrzek. Aurora spojrzała na Effie i po chwili niemal sama cofnęła się na tyle, żeby zaliczyć nieprzyjemną kąpiel. Kuzyna wkładała sobie ryby w dziób.
Aurora z przerażeniem patrzyła, jak paskuda niemal znika w żołądku kuzynki. Ta na szczęście wypluła ją i posłała w kierunku ogrodzenia.
- Skrzeeek? - Co ty robisz?! Zwrócisz na nas niepotrzebną uwagę! - Dopiero gdy skrzeknęła to, zaczęła rozumieć plan kuzynki.
No… częściowo przynajmniej, bo nawet jeśli wyrzucą wszystkie ryby, to mogą się co najwyżej narazić na wrogość pozostałych pingwinów pozbawionych kolacji.
Ale było coś jeszcze — Aurora nie znosiła ryb.
Ich kształt, zapach, a nawet kształt wprawiał ją w obrzydzenia, nawet pod postacią pingwina (chociaż była też pingwinia część ciała, która przyglądała się tym stworzeniom z apetytem). Jednak te martwe oczy wpatrujące się w nią, rozdziawione pyski, rozwarte skrzela.
- Skrzeeeeeek! - To był bardziej pisk, niż skrzepniecie. Bardzo rozpaczliwe z resztą. Aurora na swoich krótkich kulaskach odtreptała ile sił, byle jak najdalej od tych paskudztw. I nie mogła przestać popiskiwać. Zupełnie, jakby sprawiało jej to fizyczny ból.
To, co próbowała zakomunikować kuzynce, było krzykiem rozpaczy. Że nie da rady, że się poddaje. Że prędzej zostanie pingwinem do końca życia, niż dotknie tego świństwa.
Czuła, jak w białych, pierzastych piersiach jej pingwinie teraz serce wali, jak oszalałe. Nie wiedziała co robić. Bała się zostać pingwinem, ale strach przed rybami paraliżował ją, chociaż był zupełnie irracjonalny. Spojrzała na Effie, niemal błagając ją, żeby znalazła jakiś inny sposób.
Co za pech — jak miała przemienić się w ptaka, to mogła już zostać którymś z tych gatunku latających. A tak? Jak tak dalej pójdzie, to nie dość, że ani latania z tego mieć nie będzie, ani nawet wygodnego chodzenia.
Spojrzała do góry, gdzie szybowały im nad głowami dwa kruki — ileż łatwiejsze byłoby wydostanie się z wybiegu, gdyby nie mogły wbić się w przestworza.
Wtedy zaalarmował ją znajomy już skrzek. Aurora spojrzała na Effie i po chwili niemal sama cofnęła się na tyle, żeby zaliczyć nieprzyjemną kąpiel. Kuzyna wkładała sobie ryby w dziób.
Aurora z przerażeniem patrzyła, jak paskuda niemal znika w żołądku kuzynki. Ta na szczęście wypluła ją i posłała w kierunku ogrodzenia.
- Skrzeeek? - Co ty robisz?! Zwrócisz na nas niepotrzebną uwagę! - Dopiero gdy skrzeknęła to, zaczęła rozumieć plan kuzynki.
No… częściowo przynajmniej, bo nawet jeśli wyrzucą wszystkie ryby, to mogą się co najwyżej narazić na wrogość pozostałych pingwinów pozbawionych kolacji.
Ale było coś jeszcze — Aurora nie znosiła ryb.
Ich kształt, zapach, a nawet kształt wprawiał ją w obrzydzenia, nawet pod postacią pingwina (chociaż była też pingwinia część ciała, która przyglądała się tym stworzeniom z apetytem). Jednak te martwe oczy wpatrujące się w nią, rozdziawione pyski, rozwarte skrzela.
- Skrzeeeeeek! - To był bardziej pisk, niż skrzepniecie. Bardzo rozpaczliwe z resztą. Aurora na swoich krótkich kulaskach odtreptała ile sił, byle jak najdalej od tych paskudztw. I nie mogła przestać popiskiwać. Zupełnie, jakby sprawiało jej to fizyczny ból.
To, co próbowała zakomunikować kuzynce, było krzykiem rozpaczy. Że nie da rady, że się poddaje. Że prędzej zostanie pingwinem do końca życia, niż dotknie tego świństwa.
Czuła, jak w białych, pierzastych piersiach jej pingwinie teraz serce wali, jak oszalałe. Nie wiedziała co robić. Bała się zostać pingwinem, ale strach przed rybami paraliżował ją, chociaż był zupełnie irracjonalny. Spojrzała na Effie, niemal błagając ją, żeby znalazła jakiś inny sposób.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aurora Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Widząc panikę kuzynki i to jak ta ucieka, Effie nie miałaby serca jej przymuszać do uczestnictwa w tym planie. Wciąż uznawała, że to wcale nie mogło być tak złe - że przecież rzeczywiście opiekun zaczął zwracać na nie uwagę, a pozostałe pingwiny chętnie łapały wyrzucane przez nią jedzenie. A mogły spróbować w ten sposób uciec! Co mogłoby się stać złego? Przecież to tylko moment przy rybach, a kiedy tylko opiekun by zszedł, sprawdzając jak się czują i czy wszystko z nimi w porządku, miałyby swoją szansę na ucieczkę...
Spojrzała jednak na kuzynkę, która - a tak przynajmniej się jej wydawało - zaczęła uciekać w przerażeniu! Były w o tyle niecodziennej i stanowczo niekomfortowej sytuacji, że nie chciała jej tak po prostu zostawić tu i teraz... Jakże by mogła w ogóle o czymś podobnym pomyśleć?! Musiała jakoś kuzynką się zająć, pomóc jej chociaż minimalnie i zapewnić, że wszystko będzie w porządku, więc nic dziwnego, że porzucając ryby po prostu za nią ruszyła.
- Skrzeeek, skrzek! - Poczekaj, Auroro!, zawołała zaraz za nią ruszając czym prędzej. Krzywo bo krzywo, a ostatecznie i potykając się, i dojeżdżając do pingwinicy na brzuszku, ale jednak. Dość szybko postarała się zebrać z podłoża i stając zaraz przy dziewczynie. Nie wiedziała jak miałaby jako pingwin ją pocieszyć czy w jaki inny sposób wpłynąć pozytywnie na jej samopoczucie, wiec zaczęła nieco nieudolnie szturchać ją pierw skrzydłem. Jakby chciała ją pogładzić, zapewnić że będzie w porządku.
- Skrzek, skrzeek...? Skrzek, skrzek! - wszystko w porządku? Nie chciałam, przepraszam... Chodź, musimy znaleźć jak się stąd wydostać, próbowała jej przekazać, zaraz szturchając ją nieco dziobem, chcąc zachęcić w ten sposób do działania. - Skrzek, skrzeek! - Nie możemy tu zostać na zawsze, Auroror!, dodała wciąż starając się zmobilizować kuzynkę do jakiegoś działania. A przynajmniej ją do niego zachęcić! Musiały coś wymyślić! Choć rzeczywiście chyba plan Effie w mniejszym czy większym stopniu udało się zrealizować, patrząc po tym jak opiekun wciąż obserwował nietypowe zachowanie samiczek, wyraźnie nim zaniepokojony.
Spojrzała jednak na kuzynkę, która - a tak przynajmniej się jej wydawało - zaczęła uciekać w przerażeniu! Były w o tyle niecodziennej i stanowczo niekomfortowej sytuacji, że nie chciała jej tak po prostu zostawić tu i teraz... Jakże by mogła w ogóle o czymś podobnym pomyśleć?! Musiała jakoś kuzynką się zająć, pomóc jej chociaż minimalnie i zapewnić, że wszystko będzie w porządku, więc nic dziwnego, że porzucając ryby po prostu za nią ruszyła.
- Skrzeeek, skrzek! - Poczekaj, Auroro!, zawołała zaraz za nią ruszając czym prędzej. Krzywo bo krzywo, a ostatecznie i potykając się, i dojeżdżając do pingwinicy na brzuszku, ale jednak. Dość szybko postarała się zebrać z podłoża i stając zaraz przy dziewczynie. Nie wiedziała jak miałaby jako pingwin ją pocieszyć czy w jaki inny sposób wpłynąć pozytywnie na jej samopoczucie, wiec zaczęła nieco nieudolnie szturchać ją pierw skrzydłem. Jakby chciała ją pogładzić, zapewnić że będzie w porządku.
- Skrzek, skrzeek...? Skrzek, skrzek! - wszystko w porządku? Nie chciałam, przepraszam... Chodź, musimy znaleźć jak się stąd wydostać, próbowała jej przekazać, zaraz szturchając ją nieco dziobem, chcąc zachęcić w ten sposób do działania. - Skrzek, skrzeek! - Nie możemy tu zostać na zawsze, Auroror!, dodała wciąż starając się zmobilizować kuzynkę do jakiegoś działania. A przynajmniej ją do niego zachęcić! Musiały coś wymyślić! Choć rzeczywiście chyba plan Effie w mniejszym czy większym stopniu udało się zrealizować, patrząc po tym jak opiekun wciąż obserwował nietypowe zachowanie samiczek, wyraźnie nim zaniepokojony.
I show not your face but your heart's desire
The member 'Ain Eingarp' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Miała serdecznie dość tej całej sytuacji. Napięcie w jej ciele urosło do niewyobrażalnych rozmiarów i nie umiała nic na to poradzić, a do tego wszystkiego doszło to, co przelało czarę goryczy. Ryb nienawidziła. Bała się ich do przesady, chociaż w życiu żadna jej krzywdy nie zrobiła.
Gdyby jednak miała taką rybę wziąć w dziób…
Może pingwin urodzony w ciele pingwina byłby w stanie zapanować nad całym swoim ciałem, ale ona, nabywszy dopiero pewnej zdolności, musiała wziąć na siebie to, że poruszała się bardzo, ale to bardzo niezgrabnie. Kolebotała się na boki, a dramatyczna ucieczka w żadnym razie nie wyglądała równie spektakularnie, gdy miało się do dyspozycji dwie koślawe nóżki.
Czy pingwiny mogły dostać hiperwentylacji? Bo jeśli tak, to z pewnością Aurora była temu bliska. Plan może i był dobry, ale Aurora nie mogła w żaden sposób zapanować nad tym, że wciąż miała umysł człowieka — te same lęki, te same problemy, co w ciele człowieka.
Skrzeczała więc, nawet nie wiedząc, czy to słowa, czy zbiór przypadkowych dźwięków. Słyszała też, że ktoś próbował ją uspokoić, ale po co? Na co? Ona zostanie w ciele pingwina już na zawsze i będzie musiała jeść ryby albo zdechnąć z głodu.
- Skrzeeeeeeeeeek! - Rozpaczliwie odchyliła głowę do tyłu w pewnym wyrazie rozpaczy. Ona nie chciała jeść ryb! Ona nie chciała mieć za męża pingwina!
Machnęła głową na boki.
Zabierz mnie stąd, błagam, zabierz mnie stąd!
Czy opiekun im się przyglądał? I co na to inne pingwiny? W zasadzie dla nich to było nieco na rękę, czy raczej na skrzydło, bo więcej rybiej padliny dla nich.
Aurora wzięła kilka oddechów, wciąż czując, że jej pingwinie serce wali jak oszalałe. A u ptaka jej rozmiarów, to wcale nie było dalekie od zawału.
- Skrzek, skrzek. - Chociaż tak naprawdę to było bardziej piśnięcie. Błagam, wymyśl coś… nie chcę tu umrzeć… .
Jej głowa pusta od ataku paniki wciąż nie była zdolna wymyślić żadnego planu. Tymczasem kątem oka dostrzegła, że absztyfikant, król pingwinów musiał się najeść, bo właśnie schlapał wodą piórka i chyba chciał zacząć na nowo uderzać w konkury.
Gdyby jednak miała taką rybę wziąć w dziób…
Może pingwin urodzony w ciele pingwina byłby w stanie zapanować nad całym swoim ciałem, ale ona, nabywszy dopiero pewnej zdolności, musiała wziąć na siebie to, że poruszała się bardzo, ale to bardzo niezgrabnie. Kolebotała się na boki, a dramatyczna ucieczka w żadnym razie nie wyglądała równie spektakularnie, gdy miało się do dyspozycji dwie koślawe nóżki.
Czy pingwiny mogły dostać hiperwentylacji? Bo jeśli tak, to z pewnością Aurora była temu bliska. Plan może i był dobry, ale Aurora nie mogła w żaden sposób zapanować nad tym, że wciąż miała umysł człowieka — te same lęki, te same problemy, co w ciele człowieka.
Skrzeczała więc, nawet nie wiedząc, czy to słowa, czy zbiór przypadkowych dźwięków. Słyszała też, że ktoś próbował ją uspokoić, ale po co? Na co? Ona zostanie w ciele pingwina już na zawsze i będzie musiała jeść ryby albo zdechnąć z głodu.
- Skrzeeeeeeeeeek! - Rozpaczliwie odchyliła głowę do tyłu w pewnym wyrazie rozpaczy. Ona nie chciała jeść ryb! Ona nie chciała mieć za męża pingwina!
Machnęła głową na boki.
Zabierz mnie stąd, błagam, zabierz mnie stąd!
Czy opiekun im się przyglądał? I co na to inne pingwiny? W zasadzie dla nich to było nieco na rękę, czy raczej na skrzydło, bo więcej rybiej padliny dla nich.
Aurora wzięła kilka oddechów, wciąż czując, że jej pingwinie serce wali jak oszalałe. A u ptaka jej rozmiarów, to wcale nie było dalekie od zawału.
- Skrzek, skrzek. - Chociaż tak naprawdę to było bardziej piśnięcie. Błagam, wymyśl coś… nie chcę tu umrzeć… .
Jej głowa pusta od ataku paniki wciąż nie była zdolna wymyślić żadnego planu. Tymczasem kątem oka dostrzegła, że absztyfikant, król pingwinów musiał się najeść, bo właśnie schlapał wodą piórka i chyba chciał zacząć na nowo uderzać w konkury.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Londyńskie ZOO
Szybka odpowiedź