Londyńskie ZOO
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Londyńskie ZOO
Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy trafiłeś tutaj z rodzicami? A może było to podczas szkolnej wycieczki? ZOO zrobiło na tobie wielkie wrażenie, większe niż pozostałe części sławnego Regent Park, na którego terenie jest zlokalizowany jeden z najstarszych na świecie ogrodów zoologicznych. Liczyły się tylko zwierzęta: zabawne pingwiny, niezwykle szybkie gepardy, zwinne małpy, słodkie niedźwiadki, a także te zagrożone wyginięciem, których prawdopodobnie nie zobaczyłbyś nigdzie indziej... I to wszystko dostępne tutaj, w centrum wielkiego Londynu.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:12, w całości zmieniany 1 raz
| 18 grudnia
Choć tego nie lubiła, Priscilla z powodu swojej pracy często musiała zapuszczać się do niemagicznej części Londynu. Czuła się wtedy zupełnie nieswojo: zagubiona w natłoku mugolskich wynalazków próbowała nie zwariować i nie stracić własnego życia. O to przecież w takim otoczeniu było łatwo.
Wracała właśnie z akcji. Miała już swoją twarz, choć założone spodnie jej bliskim od razu powiedziałyby, że to stój związany z pracą, nie codziennością. Nie lubiła chodzić po męsku, jednak w trakcie pracy… cóż, czasem były przykrą koniecznością. Dlatego Morgan zawsze miała nadzieję, że nie spotka nikogo znajomego, będąc odziana w taki właśnie sposób.
Przemierzała właśnie oblodzoną uliczką, mijając ogrodzenie londyńskiego zoo. Kątem oka spoglądała na puste wybiegi, które w oczach Morgan wyglądały niezwykle przykro. Tylko trawa i wodopoje: co te zwierzęta robiły tam całymi dniami? Mugole byli naprawdę okrutnymi ludźmi i nie tolerowali nawet potrzeb trzymanych przez sobie stworzeń.
Zapatrzona w płot, nie zauważyła nadjeżdżającego roweru: nie wiedziała z resztą, że powinna zwracać na niego uwagę. Czarodzieje przecież nie korzystali z takich wynalazków, nie mieli najmniejszej potrzeby, by to robić. Jak na razie wiedziała jedynie, że powinna uważać na pędzące po ulicy samochody i była przekonana, że chodnik przeznaczony jest tylko dla pieszych.
Rowerzysta też chyba nie jechał zbyt uważnie. Jego pojazd przypadkiem popchnął Priscillę, która straciła równowagę i po krótkiej walce o jej odzyskanie z krzykiem wylądowała w śnieżnej zaspie znajdującej się pod ozdabiającym chodnik, wysokim drzewem.
– Na Merlina! – krzyknęła kobieta, lądując w śnieżnej zaspie.
Ci mugole! Byli tak niewychowani! Mężczyzna, który ją potrącił, nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi i po prostu pojechał dalej, a Morgan próbowała jakoś wydostać się ze śniegu, drżąc z zimna. Jeszcze ta cholerna pogoda! Na chwilę wprawdzie przestało padać i grzmieć, ale tak czy siak, cały Londyn zasypany był śniegiem i pokryty grubą warstwą lodu. Czy teraz mieli się spodziewać kolejnej epoki lodowcowej? Priscilla nie zdziwiłaby się.
Choć tego nie lubiła, Priscilla z powodu swojej pracy często musiała zapuszczać się do niemagicznej części Londynu. Czuła się wtedy zupełnie nieswojo: zagubiona w natłoku mugolskich wynalazków próbowała nie zwariować i nie stracić własnego życia. O to przecież w takim otoczeniu było łatwo.
Wracała właśnie z akcji. Miała już swoją twarz, choć założone spodnie jej bliskim od razu powiedziałyby, że to stój związany z pracą, nie codziennością. Nie lubiła chodzić po męsku, jednak w trakcie pracy… cóż, czasem były przykrą koniecznością. Dlatego Morgan zawsze miała nadzieję, że nie spotka nikogo znajomego, będąc odziana w taki właśnie sposób.
Przemierzała właśnie oblodzoną uliczką, mijając ogrodzenie londyńskiego zoo. Kątem oka spoglądała na puste wybiegi, które w oczach Morgan wyglądały niezwykle przykro. Tylko trawa i wodopoje: co te zwierzęta robiły tam całymi dniami? Mugole byli naprawdę okrutnymi ludźmi i nie tolerowali nawet potrzeb trzymanych przez sobie stworzeń.
Zapatrzona w płot, nie zauważyła nadjeżdżającego roweru: nie wiedziała z resztą, że powinna zwracać na niego uwagę. Czarodzieje przecież nie korzystali z takich wynalazków, nie mieli najmniejszej potrzeby, by to robić. Jak na razie wiedziała jedynie, że powinna uważać na pędzące po ulicy samochody i była przekonana, że chodnik przeznaczony jest tylko dla pieszych.
Rowerzysta też chyba nie jechał zbyt uważnie. Jego pojazd przypadkiem popchnął Priscillę, która straciła równowagę i po krótkiej walce o jej odzyskanie z krzykiem wylądowała w śnieżnej zaspie znajdującej się pod ozdabiającym chodnik, wysokim drzewem.
– Na Merlina! – krzyknęła kobieta, lądując w śnieżnej zaspie.
Ci mugole! Byli tak niewychowani! Mężczyzna, który ją potrącił, nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi i po prostu pojechał dalej, a Morgan próbowała jakoś wydostać się ze śniegu, drżąc z zimna. Jeszcze ta cholerna pogoda! Na chwilę wprawdzie przestało padać i grzmieć, ale tak czy siak, cały Londyn zasypany był śniegiem i pokryty grubą warstwą lodu. Czy teraz mieli się spodziewać kolejnej epoki lodowcowej? Priscilla nie zdziwiłaby się.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Szybko dość zorientowała się, że nie powinna ubierać takich bucików na przechadzki po oblodzonych londyńskich uliczkach. Przybyła do miasta jednak dopiero co i nie zdawała sobie sprawy z tego, że zima tutaj rozgościła się na dobre. Nie odwiedzała Londynu od przynajmniej tygodnia, a kiedy przebywała tu po raz ostatni, nie widziała ani jednej białej śnieżynki. Tymczasem teraz chodniki przypominały lodowisko i co jakiś czas obejmowała asekuracyjnie dłonią latarnie. W magicznej dzielnicy coś takiego nie miało miejsca. Czarodzieje potrafili zaczarować płytę tak, aby nie dała się otulić lodowej powłoczce. Nie sposób jednoznacznie stwierdzić, co takiego robiła w tej dzielnicy. Najpierw wspólnie z Balbiną poszły na zakupy. Nieubłaganie zbliżał się czas świąt i należało zaopatrzyć się w podarunku. Pełna miłości do tego miasta Bella nie wyobrażała sobie zaprzestać na własnym rękodziele i prezentach prosto z rodzinnej krainy. Chciała podarować bliskim coś wyjątkowego, a najlepsze sklepy znajdowały się właśnie tutaj. Wysłała swoją dwórkę po jeszcze jeden pakunek, a sama chyba trochę pobłądziła, wybierając przedziwną drogę na około. Zasłuchiwała się w świątecznej melodii dobiegającej ze sklepików, podglądała kolorowe choinki i dekoracje. Po drodze spotkała przedziwnego mugola w zabawnym stroju, który próbował zaprosić ją na jakieś wydarzenia. Wzięła broszurę, ale szybko zgniotła ją w dłoni. Nie zmierzała uczestniczyć w takich rzeczach. Czarodzieje świętowali po swojemu, ich tradycje wyraźnie różniły się od mugolskich praktyk. Bella nie darzyła zaufaniem społeczności niemagów, choć czuła się czasami zaciekawiona ich zwyczajami.
Tak dotarła pod grube, zdobne mury ogrodu zoologicznego. Z daleka nie mogła dostrzec wiele, ale wyobrażała sobie te smutne oczy niewinnych istot. Nie mogłaby tak po prostu przechadzać się między alejkami i z radością przeżywać bliskość tych zniewolonych istot. Magia była mądra i wielka, potrafiła poradzić sobie z tyloma sprawami – nie potrzebowała krat. Bezradność mugoli przynosiła krzywdę istotą pozbawionym winy i zwyczajnie od nich słabszym.
Podążyła dalej, wciąż ostrożnie stawiając każdy krok. Kilka metrów przed nią doszło jednak do nietypowej sytuacji. Poruszający się na dziwnym urządzeniu mugol wepchnął jakąś panią prosto w kupę śniegu i nawet nie powstrzymał swej pędzącej maszyny, aby jej pomóc. Zszokowana Isabella powiodła za nim karcącym spojrzeniem, ale zniknął tak szybko, jak się pojawił. Zdawało jej się, że usłyszała również przekleństwo pochodzące ze słownika czarodziejów. Nie zastanawiała się – podbiegła do leżącej w śniegu kobiety i nachyliła się. – Czy nic Pani nie jest? Proszę przyjąć dłoń, pomogę – powiedziała, wyciągając otuloną elegancką rękawiczką dłoń. Obudziła się w niej jednocześnie natura uzdrowiciela i dlatego mimowolnie dokładnie przyjrzała się poszkodowanej. Wyglądało na to, że śnieg złagodził ewentualne szkody wyrządzone przez upadek.
Tak dotarła pod grube, zdobne mury ogrodu zoologicznego. Z daleka nie mogła dostrzec wiele, ale wyobrażała sobie te smutne oczy niewinnych istot. Nie mogłaby tak po prostu przechadzać się między alejkami i z radością przeżywać bliskość tych zniewolonych istot. Magia była mądra i wielka, potrafiła poradzić sobie z tyloma sprawami – nie potrzebowała krat. Bezradność mugoli przynosiła krzywdę istotą pozbawionym winy i zwyczajnie od nich słabszym.
Podążyła dalej, wciąż ostrożnie stawiając każdy krok. Kilka metrów przed nią doszło jednak do nietypowej sytuacji. Poruszający się na dziwnym urządzeniu mugol wepchnął jakąś panią prosto w kupę śniegu i nawet nie powstrzymał swej pędzącej maszyny, aby jej pomóc. Zszokowana Isabella powiodła za nim karcącym spojrzeniem, ale zniknął tak szybko, jak się pojawił. Zdawało jej się, że usłyszała również przekleństwo pochodzące ze słownika czarodziejów. Nie zastanawiała się – podbiegła do leżącej w śniegu kobiety i nachyliła się. – Czy nic Pani nie jest? Proszę przyjąć dłoń, pomogę – powiedziała, wyciągając otuloną elegancką rękawiczką dłoń. Obudziła się w niej jednocześnie natura uzdrowiciela i dlatego mimowolnie dokładnie przyjrzała się poszkodowanej. Wyglądało na to, że śnieg złagodził ewentualne szkody wyrządzone przez upadek.
Morgan zaczęła wygrzebywać się ze śnieżnej zaspy, drżąc za każdym razem, gdy śnieg wpadał jej pod ubiór. Ten człowiek poruszający się c h o d n i k i e m dla pieszych dziwnym wehikułem powinien zostać natychmiast i kategorycznie ukarany. Ministerstwo powinno stworzyć specjalny wydział, by zajmować się takimi jednostkami. Co z tego, że to mugol, skoro skrzywdził biedną czarownice i odjechał, nawet nie interesując się jej losem? Za to powinien grozić przynajmniej tydzień w Azkabanie.
Na całe szczęście ktoś inny postanowił pomóc Priscilli. Młoda, blondwłosa dziewczyna podeszła do przedstawicielki wiedźmiej straży, podając jej dłoń. Morgan natychmiast zauważyła, że dziewczę ubrane jest całkiem szykownie, choć nie była w stanie stwierdzić jeszcze, czy Selwyn jest czarownicą, czy mugolką. Raczej obstawiała to drugie: znajdowały się przecież w niemagicznej okolicy.
Nie miała jednak innego wyjścia, niż podanie dłoni Isabelli, która pomogła jej wstać na nogi: podłoże było śliskie i Priscilla próbując wstać samodzielnie mogłaby nawet skręcić nogę. Nigdy nie była szczególnie dobra w sportach, mimo że ostatnio obiecywała sobie, że nad tym trochę popracuje. Odrobina zwinności mogła się przydać osobie wykonującej jej zawód.
Morgan zaczęła otrzepywać się ze śniegu, próbując zdecydować, jak powinna odzywać się do kobiety. Nieznajoma przecież jej pomogła, ale Priscilla naprawdę nie miała zamiaru być przymilna w stosunku do niemagicznej osoby, żywiąc w stosunku do nich duży, chwilami irracjonalny, uraz. W końcu co młoda dziewczyna mogłaby mieć wspólnego ze śmiercią jej bliskich?
– Dziękuję – odparła więc tylko, z dystansem w głosie, poprawiając włosy. Także w brązowych włosach Morgan znalazł się śnieg, który miękko opadł na ramiona kobiety.
Priscilla zaczęła delikatnie drżeć z zimna. Pogoda i tak była nienajlepsza, a Morgan czuła, jak resztki śniegu topią się jej pod skórą, rozlewając po jej ciele nieprzyjemne, mrowiące zimno. Byle tylko do Ministerstwa. Tam przynajmniej mogła na chwilę usiąść przy kominku i napić się ciepłej herbaty nim przejdzie do kolejnych zadań. Osuszenie się różdżką było teraz raczej niewskazane. Po pierwsze, Isabella mogła być mugolką, po drugie – ryzykowanie wybuchu anomalii przez tak drobną rzecz nie miało sensu.
Na całe szczęście ktoś inny postanowił pomóc Priscilli. Młoda, blondwłosa dziewczyna podeszła do przedstawicielki wiedźmiej straży, podając jej dłoń. Morgan natychmiast zauważyła, że dziewczę ubrane jest całkiem szykownie, choć nie była w stanie stwierdzić jeszcze, czy Selwyn jest czarownicą, czy mugolką. Raczej obstawiała to drugie: znajdowały się przecież w niemagicznej okolicy.
Nie miała jednak innego wyjścia, niż podanie dłoni Isabelli, która pomogła jej wstać na nogi: podłoże było śliskie i Priscilla próbując wstać samodzielnie mogłaby nawet skręcić nogę. Nigdy nie była szczególnie dobra w sportach, mimo że ostatnio obiecywała sobie, że nad tym trochę popracuje. Odrobina zwinności mogła się przydać osobie wykonującej jej zawód.
Morgan zaczęła otrzepywać się ze śniegu, próbując zdecydować, jak powinna odzywać się do kobiety. Nieznajoma przecież jej pomogła, ale Priscilla naprawdę nie miała zamiaru być przymilna w stosunku do niemagicznej osoby, żywiąc w stosunku do nich duży, chwilami irracjonalny, uraz. W końcu co młoda dziewczyna mogłaby mieć wspólnego ze śmiercią jej bliskich?
– Dziękuję – odparła więc tylko, z dystansem w głosie, poprawiając włosy. Także w brązowych włosach Morgan znalazł się śnieg, który miękko opadł na ramiona kobiety.
Priscilla zaczęła delikatnie drżeć z zimna. Pogoda i tak była nienajlepsza, a Morgan czuła, jak resztki śniegu topią się jej pod skórą, rozlewając po jej ciele nieprzyjemne, mrowiące zimno. Byle tylko do Ministerstwa. Tam przynajmniej mogła na chwilę usiąść przy kominku i napić się ciepłej herbaty nim przejdzie do kolejnych zadań. Osuszenie się różdżką było teraz raczej niewskazane. Po pierwsze, Isabella mogła być mugolką, po drugie – ryzykowanie wybuchu anomalii przez tak drobną rzecz nie miało sensu.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Kobieta wyszła naprzeciw drugiej kobiecie, która znalazła się w ogniu nieprzyjemnych zdarzeń – lub raczej w śniegu. Dla zdrowia upadek ten nie był żadną znaczącą krzywdą, ale przecież przemoczyła ubranie, naruszyła makijaż i fryzurę. Isabella rozumiała jej nieszczęście, a i mogła sobie wyobrazić również wściekłość wobec sprawcy całego zamieszania. Prosty, nawet tak drobny gest pomocy być może przyczyni się do tego, iż wypadek ten nieznajoma dziewczyna zniesie lepiej. W końcu Bella wszystko widziała i brakowało kilku metrów, aby to ona leżała w tej zaspie zamiast niej. Nie rozumiała, dlaczego ktoś zostawił ten śnieg tak po prostu i nie uprzątnął. Przecież to dość ruchliwe miejsce i przy kilku takich kupkach mogłoby się wkrótce zrobić ciasno. O samej maszynie wolała już nawet nie myśleć, mugole mieli fantazje i swoje zaskakujące wynalazki, ale najwyraźniej nie potrafili korzystać z nich tak, aby nie dręczyć innych.
Obserwowała, jak kobieta otrzepuje ubranie i próbuje otrząsnąć się po tym wszystkim. W pierwszym odruchu chciała nawet strzepnąć śnieg z jej pleców, ale to zapewne byłoby niegrzeczne. Podarowała sobie więc realizację tego pomysłu i tylko trwała bez większego zaangażowania. Mimo to nie przygasły wcale emocje i wciąż niedowierzała.
- Ależ ten mugol niegrzeczny! – powiedziała, nie kryjąc oburzenia. Nie zdołała powstrzymać słów i pominąć właśnie tego określenia, poniekąd zdradzając się. Jeśli jednak towarzyszka nie jest czarownicą, to zapewne nie zrozumie i za chwilę każda z nich odejdzie w swoją stronę. Jeśli jest – sytuacja rozwinie się niespodziewanie. Trochę więc była to nieroztropność, ale po części celowa.
– Jesteś mokra – zauważyła jakże odkrywczo. Lekko pokręciła główką, nie godząc się na taki stan rzeczy. – Powinnaś się jak najszybciej ogrzać i zdjąć przemoczone okrycie. Byłoby niedobrze, gdyby dopadła cię choroba. Czy mieszkasz daleko stąd? – zapytała, choć widziała, że kobieta nie wygląda na jakoś specjalnie roztrzęsioną i potrzebującą większej troski. Miała nadzieję, że nieznajoma mimo to nie odbierze jej zachowania źle. To była jedynie życzliwość.
Pomijając jednak to, zdecydowanie powinna wystawić ręce ko ożywczym płomieniom i rozgrzać zmarznięte ciało. Wkrótce święta i chyba nikt nie chciał spędzać tego czasu w łóżku z otępiającą gorączką. Im szybciej stąd odejdą, tym pewniej przeminie wspomnienie o niefortunnym wydarzeniu.
Obserwowała, jak kobieta otrzepuje ubranie i próbuje otrząsnąć się po tym wszystkim. W pierwszym odruchu chciała nawet strzepnąć śnieg z jej pleców, ale to zapewne byłoby niegrzeczne. Podarowała sobie więc realizację tego pomysłu i tylko trwała bez większego zaangażowania. Mimo to nie przygasły wcale emocje i wciąż niedowierzała.
- Ależ ten mugol niegrzeczny! – powiedziała, nie kryjąc oburzenia. Nie zdołała powstrzymać słów i pominąć właśnie tego określenia, poniekąd zdradzając się. Jeśli jednak towarzyszka nie jest czarownicą, to zapewne nie zrozumie i za chwilę każda z nich odejdzie w swoją stronę. Jeśli jest – sytuacja rozwinie się niespodziewanie. Trochę więc była to nieroztropność, ale po części celowa.
– Jesteś mokra – zauważyła jakże odkrywczo. Lekko pokręciła główką, nie godząc się na taki stan rzeczy. – Powinnaś się jak najszybciej ogrzać i zdjąć przemoczone okrycie. Byłoby niedobrze, gdyby dopadła cię choroba. Czy mieszkasz daleko stąd? – zapytała, choć widziała, że kobieta nie wygląda na jakoś specjalnie roztrzęsioną i potrzebującą większej troski. Miała nadzieję, że nieznajoma mimo to nie odbierze jej zachowania źle. To była jedynie życzliwość.
Pomijając jednak to, zdecydowanie powinna wystawić ręce ko ożywczym płomieniom i rozgrzać zmarznięte ciało. Wkrótce święta i chyba nikt nie chciał spędzać tego czasu w łóżku z otępiającą gorączką. Im szybciej stąd odejdą, tym pewniej przeminie wspomnienie o niefortunnym wydarzeniu.
Morgan drgnęła, słysząc słowo „mugol”. To oznaczało, że miała do czynienia z czarownicą, mimo przebywaniu w niemagicznej części Londynu. Nie musiała się więc obawiać czy spinać: towarzysząca jej dziewczyna była w oczach wdowy oczyszczona z zarzutu dotyczącego jej szlamowatego pochodzenia. Choć czy do końca? Może jednak blondynka była mugolaczką? Isabella była chyba jednak za dobrze ubrana, by pochodzić z byle-jakiego domu, choć nieznająca jej Priscilla nie była w stanie stwierdzić, że ma do czynienia ze szlachcianką.
– Och, niebywale! – przytaknęła kobiecie, nie mniej oburzona. – Ci mugole… nie dość, że trzymają zwierzęta w tych małych, niedostosowanych do ich potrzeb klatkach – mówiąc, zerkała na płot Ogrodu Zoologicznego – to jeszcze tak traktują kobiety! Na Pokątnej nigdy coś takiego by się przecież nie zdarzyło!
Oczywiście, że się zdarzyło i bezustannie zdarzało; Morgan była tego niejednokrotnie świadkiem. Teraz jednak rozemocjonowana kobieta nie myślała w pełni logicznie i była w stanie przypisać każdy najgorszy czyn osobom z niemagicznego światka, byleby tylko poczuć się lepiej. Priscilla bardzo starała się być racjonalną osobą i za taką z resztą uważała samą siebie, jednak w kwestii mugolskiej nie potrafiła dokonywać rozsądnych osądów. Nieprzepracowana wciąż trauma zdecydowanie dawała o sobie w takich przypadkach znać.
Machnęła ręką, słysząc słowa dziewczyny. Nie chciała, by nieznajoma za bardzo się nią przejmowała. To była wprawdzie niewygodna sytuacja, ale przecież w gruncie rzeczy nie stała się jej jakaś nadzwyczajna krzywda.
–O to się niech panienka nie martwi, właśnie zmierzam do Ministerstwa, tam nie powinno być problemu z ogrzaniem się i zdobyciem czegoś ciepłego. – Uśmiechnęła się ciepło, a jej ton głosu był już nieco spokojniejszy. Oburzenie Priscilli stopniowo zaczynało mijać.
Nie mogła jednak zaprzeczyć, że było jej naprawdę zimno i tak naprawdę chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim miejscu pracy. Niegrzecznie byłoby jednak zostawiać wybawicielkę tak bez słowa. W przeciwieństwie do mugoli, ona była dobrze wychowaną czarownicą.
– Jeszcze raz dziękuję za pomoc – odparła, skinając głową i wyciągając dłoń w stronę młodej dziewczyny: – Priscilla Morgan, miło mi panią poznać.
– Och, niebywale! – przytaknęła kobiecie, nie mniej oburzona. – Ci mugole… nie dość, że trzymają zwierzęta w tych małych, niedostosowanych do ich potrzeb klatkach – mówiąc, zerkała na płot Ogrodu Zoologicznego – to jeszcze tak traktują kobiety! Na Pokątnej nigdy coś takiego by się przecież nie zdarzyło!
Oczywiście, że się zdarzyło i bezustannie zdarzało; Morgan była tego niejednokrotnie świadkiem. Teraz jednak rozemocjonowana kobieta nie myślała w pełni logicznie i była w stanie przypisać każdy najgorszy czyn osobom z niemagicznego światka, byleby tylko poczuć się lepiej. Priscilla bardzo starała się być racjonalną osobą i za taką z resztą uważała samą siebie, jednak w kwestii mugolskiej nie potrafiła dokonywać rozsądnych osądów. Nieprzepracowana wciąż trauma zdecydowanie dawała o sobie w takich przypadkach znać.
Machnęła ręką, słysząc słowa dziewczyny. Nie chciała, by nieznajoma za bardzo się nią przejmowała. To była wprawdzie niewygodna sytuacja, ale przecież w gruncie rzeczy nie stała się jej jakaś nadzwyczajna krzywda.
–O to się niech panienka nie martwi, właśnie zmierzam do Ministerstwa, tam nie powinno być problemu z ogrzaniem się i zdobyciem czegoś ciepłego. – Uśmiechnęła się ciepło, a jej ton głosu był już nieco spokojniejszy. Oburzenie Priscilli stopniowo zaczynało mijać.
Nie mogła jednak zaprzeczyć, że było jej naprawdę zimno i tak naprawdę chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim miejscu pracy. Niegrzecznie byłoby jednak zostawiać wybawicielkę tak bez słowa. W przeciwieństwie do mugoli, ona była dobrze wychowaną czarownicą.
– Jeszcze raz dziękuję za pomoc – odparła, skinając głową i wyciągając dłoń w stronę młodej dziewczyny: – Priscilla Morgan, miło mi panią poznać.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Wyraz twarzy kobiety wyraźnie się zmienił. Bella wyłapała to bez trudu, tym bardziej, że jako wielka pasjonatka teatru lubiła obserwować ludzi i przesuwające się przez ich oczy spojrzenia. Nie mogła powiedzieć jednak więcej, bo wciąż miała do czynienia z obcą osobą. Wydawało się jednak, że obydwie odetchnęły, wyczuwając w sobie przedstawicielki świata magii. Nagle zbyt wiele rzeczy stało się tak miłych i prostych. Swoją drogą to bardzo dziwne, aby obydwie znalazły się tak daleko od magicznych uliczek i w dodatku wpadły prosto na siebie. Los żonglował ludźmi i ciężko było przewidzieć, w czym przyjdzie im brać udział jutro.
- Mugole zatruwają swój własny świat – powiedziała, odchodząc kawałeczek od niej. Podeszła do ogrodzenia zoo i objęła dłonią chłodny pręt płotu. – I niszczą życie tych biednych istot – powiedziała z jakaś ponurą nostalgią. Zaraz jednak zorientowała się, że chyba zachowała się niegrzecznie. Wróciła więc do swojej rozmówczyni. – Ma pani pełne prawo się złościć. To bardzo nieprzyjemna sytuacja – stwierdziła, kiwając lekko głową. Zdecydowanie można było znaleźć wiele rzeczy, które społeczność czarodziejów robiła źle. Każdy ze światów miał swoje grzechy. W mugolach jednak odnajdywała Bella więcej głupoty i zła. Próbowali dziwnymi maszynami dorównać magii, ale to bezmyślne. Przenigdy nie osiągną nawet odłamka mocy czarodziejów. Te maszyny były dziwną parodią miotły, a nawet nie umiały się wznieść ku gwiazdom.
- Mam nadzieję, że nie spotka już pani tego niewdzięcznika. Proszę jednak uważać, mugole nie radzą sobie ze śniegiem i oblodzonymi ścieżkami – podsumowała, przesuwając lekko bucikiem po lodowatej powłoczce na chodniku. W tym czasie śnieg znów zaczął spadać z nieba, zdobiąc ich włosy delikatnymi płatkami.
- Naprawdę nie ma za co – powiedziała z uśmiechem i również wyciągnęła dłoń w jej stronę. – Isabella Selwyn – odpowiedziała nie do końca rozważnie. Przecież nie wiedziała, z kim miała do czynienia. A jeśli to jakaś zagorzała przeciwniczka stanu szlacheckiego? Niemniej przez twarz Isabelli przemknął wyraz serdeczności. Uścisnęły się dłonie dwóch czarownic osamotnionych nieco na uliczce pełnej mugoli. – Pracuje pani w ministerstwie? – zapytała zaintrygowana celem jej wędrówki. Równie dobrze kobieta mogła załatwiać tam jakieś sprawy urzędowe, ale to, że była pracownikiem wcale nie było niemożliwe. Tam było tak wiele wydziałów! Właściwie to Isabella chyba nigdy nie była tam, jedynie podsłuchać mogła jakieś rzucane przez ojca i brata uwagi dotyczące właśnie tego miejsca.
- Mugole zatruwają swój własny świat – powiedziała, odchodząc kawałeczek od niej. Podeszła do ogrodzenia zoo i objęła dłonią chłodny pręt płotu. – I niszczą życie tych biednych istot – powiedziała z jakaś ponurą nostalgią. Zaraz jednak zorientowała się, że chyba zachowała się niegrzecznie. Wróciła więc do swojej rozmówczyni. – Ma pani pełne prawo się złościć. To bardzo nieprzyjemna sytuacja – stwierdziła, kiwając lekko głową. Zdecydowanie można było znaleźć wiele rzeczy, które społeczność czarodziejów robiła źle. Każdy ze światów miał swoje grzechy. W mugolach jednak odnajdywała Bella więcej głupoty i zła. Próbowali dziwnymi maszynami dorównać magii, ale to bezmyślne. Przenigdy nie osiągną nawet odłamka mocy czarodziejów. Te maszyny były dziwną parodią miotły, a nawet nie umiały się wznieść ku gwiazdom.
- Mam nadzieję, że nie spotka już pani tego niewdzięcznika. Proszę jednak uważać, mugole nie radzą sobie ze śniegiem i oblodzonymi ścieżkami – podsumowała, przesuwając lekko bucikiem po lodowatej powłoczce na chodniku. W tym czasie śnieg znów zaczął spadać z nieba, zdobiąc ich włosy delikatnymi płatkami.
- Naprawdę nie ma za co – powiedziała z uśmiechem i również wyciągnęła dłoń w jej stronę. – Isabella Selwyn – odpowiedziała nie do końca rozważnie. Przecież nie wiedziała, z kim miała do czynienia. A jeśli to jakaś zagorzała przeciwniczka stanu szlacheckiego? Niemniej przez twarz Isabelli przemknął wyraz serdeczności. Uścisnęły się dłonie dwóch czarownic osamotnionych nieco na uliczce pełnej mugoli. – Pracuje pani w ministerstwie? – zapytała zaintrygowana celem jej wędrówki. Równie dobrze kobieta mogła załatwiać tam jakieś sprawy urzędowe, ale to, że była pracownikiem wcale nie było niemożliwe. Tam było tak wiele wydziałów! Właściwie to Isabella chyba nigdy nie była tam, jedynie podsłuchać mogła jakieś rzucane przez ojca i brata uwagi dotyczące właśnie tego miejsca.
Dla Priscilli spotkanie czarownicy w takim miejscu Londynu było dość zaskakujące, choć miłe jednocześnie. Mimo wszystko Morgan uważała, że mugole przywłaszczyli sobie za dużą część świata. Rozpychali się i rozmnażali jak stado królików, wymuszając na czarodziejach wycofywanie się do swoich ulic i niewielkich miejscowości. Ministerstwo powinno zdecydowanie coś z tym zrobić, naprawdę. Ile lat można akceptować taki stan rzeczy? Rozumiała powody wycofania się magii w średniowieczu, ale teraz mieli przecież XX wiek. Z współczesną magiczną technologią bez wątpienia to mugole byliby na gorszej pozycji.
Jak zaś słusznie zauważyła Isabella – niemagiczni potrafili jedynie niszczyć swój własny świat. Pokiwała głową z uczuciem.
– Nie potrafią zapewnić im godnych warunków, a i tak próbują je przetrzymywać – powiedziała z odrazą, kręcąc głową. – Że też w ich świecie nikt tego nie zakazał. – Westchnęła, czując jak zimne powietrze wkrada się do jej płuc.
Miała prawo się złościć i zamierzała!
– Widziała pani może jakieś cechy charakterystyczne tego człowieka? – spytała. – Może powinnam go zgłosić. Tylko komu… w Ministerstwie pewnie machną na to ręką, przez anomalie mają ważniejsze sprawy na głowie. I zauważyłam, tu się praktycznie nie da chodzić!
Zwłaszcza, gdy miało się na nogach dość delikatne buty, stworzone pod magiczne, a nie mugolskie uliczki. Priscilla nie miała najmniejszego zamiaru zakładać czegokolwiek typowego dla niemagicznego świata. To przecież byłoby niezgodne… niezgodne ze wszystkim, w co wierzyła. Tak, zdecydowanie tak można było to ująć.
Gdy usłyszała nazwisko kobiety, wciągnęła nerwowo powietrze i zrobiła wielkie oczy. Jak mogła nie rozpoznać przedstawicielki szlacheckiego rodu!
– Oj, proszę mi wybaczyć lady Selwyn, nie spotkałam lady wcześniej, nie miałam pojęcia… – zaczęła się tłumaczyć, nie chcąc aby młoda dama miała ją za osobę źle wychowaną.
Na następne pytanie szlachcianki przytaknęła jednak.
– Owszem. Właściwie od stosunkowo niedawna, ale… to często okazuje się przyjemniejsze, niż przesiadywanie w pustym domu – powiedziała, uśmiechając się delikatnie i poprawiając płaszcz. Zadrżała ponownie z zimna. Nie mogła jednak od tak odejść od Isabelli: to szlachcianka, jako wyżej postawiona, musiała zdaniem Morgan dać znać, że rozmowa się zakończyła.
Jak zaś słusznie zauważyła Isabella – niemagiczni potrafili jedynie niszczyć swój własny świat. Pokiwała głową z uczuciem.
– Nie potrafią zapewnić im godnych warunków, a i tak próbują je przetrzymywać – powiedziała z odrazą, kręcąc głową. – Że też w ich świecie nikt tego nie zakazał. – Westchnęła, czując jak zimne powietrze wkrada się do jej płuc.
Miała prawo się złościć i zamierzała!
– Widziała pani może jakieś cechy charakterystyczne tego człowieka? – spytała. – Może powinnam go zgłosić. Tylko komu… w Ministerstwie pewnie machną na to ręką, przez anomalie mają ważniejsze sprawy na głowie. I zauważyłam, tu się praktycznie nie da chodzić!
Zwłaszcza, gdy miało się na nogach dość delikatne buty, stworzone pod magiczne, a nie mugolskie uliczki. Priscilla nie miała najmniejszego zamiaru zakładać czegokolwiek typowego dla niemagicznego świata. To przecież byłoby niezgodne… niezgodne ze wszystkim, w co wierzyła. Tak, zdecydowanie tak można było to ująć.
Gdy usłyszała nazwisko kobiety, wciągnęła nerwowo powietrze i zrobiła wielkie oczy. Jak mogła nie rozpoznać przedstawicielki szlacheckiego rodu!
– Oj, proszę mi wybaczyć lady Selwyn, nie spotkałam lady wcześniej, nie miałam pojęcia… – zaczęła się tłumaczyć, nie chcąc aby młoda dama miała ją za osobę źle wychowaną.
Na następne pytanie szlachcianki przytaknęła jednak.
– Owszem. Właściwie od stosunkowo niedawna, ale… to często okazuje się przyjemniejsze, niż przesiadywanie w pustym domu – powiedziała, uśmiechając się delikatnie i poprawiając płaszcz. Zadrżała ponownie z zimna. Nie mogła jednak od tak odejść od Isabelli: to szlachcianka, jako wyżej postawiona, musiała zdaniem Morgan dać znać, że rozmowa się zakończyła.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Wydawało się, że świat mugoli nie jest i nie będzie gotowy na odkrycie pośród siebie osób obdarzonych magią. Żyli wspólnie, ale jednak osobno. Niemagiczni przeżywali dzień za dniem, nie wiedząc, jakie niezwykłości chowają się głęboko w tajemnych zakamarkach ich miast. Czary pozwalały chronić największe tajemnice. Historia pokazywała, że nikt z tych ludzi nie był gotowy na potęgę i wiedzę, jaką posiadali czarodzieje. Ród Selwynów wiedział o tym bardzo dobrze. Założycielka rodziny i największa mentorka Isabelli – Wendelina – zawisła i zapłonęła podejrzana o uprawianie szatańskich czarów. Przetrwała dzięki drzemiącej w niej mocy. Bardzo podziwiała jej postać. Choć świat niemagów wydawał się niekiedy zadziwiający, choć ta inność skrywała godne zgłębienia sekrety, to jednak Bella coraz mocniej przekonywała się o tym, że te dwie społeczności nigdy się nie połączą.
- Podejrzewam, że musi się złamać kilka ważnych nóg, by mugole zadbali wreszcie o swoje drogi – stwierdziła, wyobrażając sobie, że to społeczeństwo, które mądrość objawia dopiero w obliczu tragedii. – Wydaje mi się, że pani sprawa niestety nie wzbudzi zainteresowania urzędników. W końcu nie doznała pani wyraźnych uszkodzeń. Myślę, że tak do tego podejdą – wyznała ze smutkiem, dzieląc się z nią swoją wizją ewentualnych czynności. Chociaż wątpiła, by do jakichkolwiek czynności doszło. Tona wezwań, spraw, listy i przestępcy… Ministerstwo Magii miało mnóstwo na głowie, a do tego wszystkiego niezbyt pewna sytuacja polityczna i anomalie. Powinna odpuścić sobie stres związany z tym. Nawet jeśli miała jakieś znajomości. Isabella podejrzewała, że nawet w jej sprawie nie zrobiono by zbyt wiele – nawet gdyby ojciec osobiście zjawił się przed Ministrem. Brakowało dowodów, które mogłyby zaprowadzić urzędników do tamtego mugola. Żadne oko poza nimi dwiema nie mogło poświadczyć.
Istotnie, wyróżniały się swoim strojem, a przypadkowi przechodnie zerkali niby dyskretnie w kierunku przedziwnie ubranych pań. Mówi się, że moda nie zna zasad, ale jednak one istniały, a w świecie czarodziejów garderoba wyglądała wyjątkowo.
- Och, nie – powiedziała zaraz, leciutko kręcąc głową. Morgan nie musiała przecież znać twarzy każdej szlachetnej głowy. Tym bardziej, że Bella była dość młoda i nie znaczyła wiele w świetle prasy i polityki. – Naprawdę, to nic takiego – dodała, nie porzucając pogodnego wyrazu twarzy.
Zerknęła, jak kobieta zatrzęsła się, a jej ciało w ślad za nią również zadygotało. – Chodźmy stąd – zaproponowała zaraz. – Nim przemienimy się w lodowe rzeźby. Myślę, że pani również zechce znaleźć się jak najdalej od tej mugolskiej uliczki – stwierdziła, ruszając powoli w stronę magicznej dzielnicy. – Proszę pozwolić mi panią kawałek odprowadzić. Czy zdradzi mi pani, czym się zajmuje? – zapytała lekko, ale zrozumiałaby, gdyby kobieta odmówiła odpowiedzi. Przez Isabellę przemawiała jedynie ciekawość, nie przeprowadzała żadnego śledztwa i nie planowała wykorzystywać tych informacji.
- Podejrzewam, że musi się złamać kilka ważnych nóg, by mugole zadbali wreszcie o swoje drogi – stwierdziła, wyobrażając sobie, że to społeczeństwo, które mądrość objawia dopiero w obliczu tragedii. – Wydaje mi się, że pani sprawa niestety nie wzbudzi zainteresowania urzędników. W końcu nie doznała pani wyraźnych uszkodzeń. Myślę, że tak do tego podejdą – wyznała ze smutkiem, dzieląc się z nią swoją wizją ewentualnych czynności. Chociaż wątpiła, by do jakichkolwiek czynności doszło. Tona wezwań, spraw, listy i przestępcy… Ministerstwo Magii miało mnóstwo na głowie, a do tego wszystkiego niezbyt pewna sytuacja polityczna i anomalie. Powinna odpuścić sobie stres związany z tym. Nawet jeśli miała jakieś znajomości. Isabella podejrzewała, że nawet w jej sprawie nie zrobiono by zbyt wiele – nawet gdyby ojciec osobiście zjawił się przed Ministrem. Brakowało dowodów, które mogłyby zaprowadzić urzędników do tamtego mugola. Żadne oko poza nimi dwiema nie mogło poświadczyć.
Istotnie, wyróżniały się swoim strojem, a przypadkowi przechodnie zerkali niby dyskretnie w kierunku przedziwnie ubranych pań. Mówi się, że moda nie zna zasad, ale jednak one istniały, a w świecie czarodziejów garderoba wyglądała wyjątkowo.
- Och, nie – powiedziała zaraz, leciutko kręcąc głową. Morgan nie musiała przecież znać twarzy każdej szlachetnej głowy. Tym bardziej, że Bella była dość młoda i nie znaczyła wiele w świetle prasy i polityki. – Naprawdę, to nic takiego – dodała, nie porzucając pogodnego wyrazu twarzy.
Zerknęła, jak kobieta zatrzęsła się, a jej ciało w ślad za nią również zadygotało. – Chodźmy stąd – zaproponowała zaraz. – Nim przemienimy się w lodowe rzeźby. Myślę, że pani również zechce znaleźć się jak najdalej od tej mugolskiej uliczki – stwierdziła, ruszając powoli w stronę magicznej dzielnicy. – Proszę pozwolić mi panią kawałek odprowadzić. Czy zdradzi mi pani, czym się zajmuje? – zapytała lekko, ale zrozumiałaby, gdyby kobieta odmówiła odpowiedzi. Przez Isabellę przemawiała jedynie ciekawość, nie przeprowadzała żadnego śledztwa i nie planowała wykorzystywać tych informacji.
Pokiwała głową z westchnieniem. Choć biorąc pod uwagę obojętność mugoli nie miała pojęcia, komu musiałyby się te nogi połamać. Może królowej? To w końcu była ikona Wielkiej Brytanii. Priscilla nie miała jednak pojęcia, jak wygląda i jak działa niemagiczny rząd. Absolutnie nigdy się tym nie interesowała i właściwie nie miała zamiaru zacząć, chyba że zmusiłaby ją do tego praca. W wiedźmiej straży nigdy niczego nie wiadomo.
– Niestety, urzędnicy mają teraz wiele na głowie – stwierdziła. – Ministerstwo jest cały czas postawione na nogach, żaden departament nie może sobie pozwolić na to, by choć na chwilę zwolnić – wyjaśniła. Ona sama była absolutnie zasypana pracą od rozpoczęcia swojego szkolenia i właściwie nie miała wiele czasu na cokolwiek innego.
Chociaż gdyby wiedziała, że uda jej się coś wskórać… gdyby chociaż zapamiętała twarz tego człowieka! Wtedy może mogłaby coś zrobić. A tak? Niegrzeczny człowiek, który uraził dumę czarownicy, mógł sobie po prostu ot tak odjechać. Morgan zaczęła żałować, że nie wyciągnęła różdżki wystarczająco szybko. Będzie musiała poćwiczyć refleks.
Uspokoiła się, gdy okazało się, że lady Selwyn wybaczyła jej złe wychowanie. Cóż poradzić, nie codziennie spotyka się na mugolskiej ulicy młodą szlachciankę. Priscilla obiecała sobie jednak, że przestudiuje dokładniej magiczne rody. Musi wiedzieć kto jak wygląda i kogo gdzie może spotkać; to może być w przyszłości niezmiernie przydatne.
– Och, tak, tak, chodźmy, zdecydowanie – przytaknęła dziewczynie, ruszając razem z nią. Nic ją nie bolało, nie powinna więc mieć nawet siniaka. Chłód jednak przenikał do kości Morgan. Ta piekielna zima… niech minie jak najprędzej.
Wzruszyła ramionami, słysząc pytanie Isabelli.
– Zwykła papierkowa praca, nic szczególnego – powiedziała, zupełnie obojętnym tonem. Być może rozmawiała z lady, ale mówienie na prawo i lewo gdzie pracowała raczej nie było najlepszym pomysłem. Co prawda była metamorfomagiem, dzięki czemu Isabella i tak by jej nie rozpoznała, jeśli Priscilla by tego nie chciała, ale naprawdę czasem było lepiej chuchać na zimne.
Przez chwilę szła ramię w ramię z młodą lady, chcąc przyśpieszyć kroku jak najszybciej, aby dotrzeć do Ministerstwa nim złapie ją jakieś paskudne przeziębienie.
– Niestety, urzędnicy mają teraz wiele na głowie – stwierdziła. – Ministerstwo jest cały czas postawione na nogach, żaden departament nie może sobie pozwolić na to, by choć na chwilę zwolnić – wyjaśniła. Ona sama była absolutnie zasypana pracą od rozpoczęcia swojego szkolenia i właściwie nie miała wiele czasu na cokolwiek innego.
Chociaż gdyby wiedziała, że uda jej się coś wskórać… gdyby chociaż zapamiętała twarz tego człowieka! Wtedy może mogłaby coś zrobić. A tak? Niegrzeczny człowiek, który uraził dumę czarownicy, mógł sobie po prostu ot tak odjechać. Morgan zaczęła żałować, że nie wyciągnęła różdżki wystarczająco szybko. Będzie musiała poćwiczyć refleks.
Uspokoiła się, gdy okazało się, że lady Selwyn wybaczyła jej złe wychowanie. Cóż poradzić, nie codziennie spotyka się na mugolskiej ulicy młodą szlachciankę. Priscilla obiecała sobie jednak, że przestudiuje dokładniej magiczne rody. Musi wiedzieć kto jak wygląda i kogo gdzie może spotkać; to może być w przyszłości niezmiernie przydatne.
– Och, tak, tak, chodźmy, zdecydowanie – przytaknęła dziewczynie, ruszając razem z nią. Nic ją nie bolało, nie powinna więc mieć nawet siniaka. Chłód jednak przenikał do kości Morgan. Ta piekielna zima… niech minie jak najprędzej.
Wzruszyła ramionami, słysząc pytanie Isabelli.
– Zwykła papierkowa praca, nic szczególnego – powiedziała, zupełnie obojętnym tonem. Być może rozmawiała z lady, ale mówienie na prawo i lewo gdzie pracowała raczej nie było najlepszym pomysłem. Co prawda była metamorfomagiem, dzięki czemu Isabella i tak by jej nie rozpoznała, jeśli Priscilla by tego nie chciała, ale naprawdę czasem było lepiej chuchać na zimne.
Przez chwilę szła ramię w ramię z młodą lady, chcąc przyśpieszyć kroku jak najszybciej, aby dotrzeć do Ministerstwa nim złapie ją jakieś paskudne przeziębienie.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Z uwagą słuchała komentarza pani Morgan dotyczącego sytuacji w ministerstwie. Właściwie to nie interesowała się polityką aż tak szeroko. Jako szlachcianka winna znać dobrze i utrzymywać stanowisko rodu wobec różnorodnych kwestii, a także relacje utrzymujące się miedzy poszczególnymi familiami. Codzienna polityka, sprawy bieżące raczej nie budziły jej zainteresowania. Niemniej miło było usłyszeć od osoby pracującej tam, co aktualnie się dzieje – nawet jeśli owa wypowiedź nie dotyczyła żadnej konkretnej sprawy, a jedynie kondycji samego urzędu.
Jednoznacznie musiały pogodzić się z tym, że nawet jako arystokratka i prawa urzędniczka nie mogły zbyt wiele zdziałać wobec tego bluźnierczego aktu przemocy. Życzyła nowo poznanej pani jak najlepiej i z chęcią poświadczyłaby, gdyby tylko zaistniała taka potrzeba. Obydwie jednak aż za dobrze rozumiały, że jakiekolwiek działanie nie miało najmniejszego sensu. Priscilla powinna zapomnieć o zajściu i spróbować zająć myśli czym innym. Póki co jednak wyraźnie marzła i w takim stanie nic nie mogłoby jej pocieszyć. Dlatego Bella zaproponowała zakończenie tej pogawędki i pójście w nieco cieplejsze miejsce. Szczególnie że zerwał się śnieżny wiatr, który drapał okrutnie ich delikatne policzki.
Podążyły tym nieszczęśliwym chodnikiem, wzdłuż płotu odgradzającego zwierzęcy ogród od ulicy. Mijały wybiegi, ale większość zwierząt chowała się w ciepłych domkach, nie mając najmniejszej ochoty na wystawianie pyszczka w taką śnieżycę. Wyobrażała sobie, jak te malutkie, puchate kulki marzną w niewdzięcznej temperaturze.
- Czasem bym chciała zabrać stąd te biedactwa… - powiedziała ze smutkiem, kiedy minęły ostatni metr płotu. Pokręciła lekko głową i wróciła spojrzeniem do swej rozmówczyni. Przyjęła jej tajemnicze, niezbyt szczegółowe słowa. Jednoznacznie wskazywały, że kobieta nie ma ochoty na podzielenie się tymi informacjami. Nie zamierzała nalegać. – Och, ale mam nadzieję, że lubi ją pani choć trochę – skomentowała siląc się na cień żartobliwego tonu. Byłoby smutno, gdyby tak sympatyczna kobieta męczyła się dzień za dniem przy chłodnym, ciężkim biurku i tonie nudnych papierzysk. Chociaż gdyby mogła kiedyś zamieć się z kimś życiem na jeden dzień… to i taka praca wydawałaby jej się całkiem ciekawym wyzwaniem. Jak wtedy wyglądałby jej świat? Czy tęskniłaby za dworskim życiem?
Tak Bella odprowadziła kawałek panią Morgan, a potem schroniła się w najbliższej magicznej kawiarence, by ogrzać zmarznięte ciało i przeczekać najgłębszy atak burzy.
zt
Jednoznacznie musiały pogodzić się z tym, że nawet jako arystokratka i prawa urzędniczka nie mogły zbyt wiele zdziałać wobec tego bluźnierczego aktu przemocy. Życzyła nowo poznanej pani jak najlepiej i z chęcią poświadczyłaby, gdyby tylko zaistniała taka potrzeba. Obydwie jednak aż za dobrze rozumiały, że jakiekolwiek działanie nie miało najmniejszego sensu. Priscilla powinna zapomnieć o zajściu i spróbować zająć myśli czym innym. Póki co jednak wyraźnie marzła i w takim stanie nic nie mogłoby jej pocieszyć. Dlatego Bella zaproponowała zakończenie tej pogawędki i pójście w nieco cieplejsze miejsce. Szczególnie że zerwał się śnieżny wiatr, który drapał okrutnie ich delikatne policzki.
Podążyły tym nieszczęśliwym chodnikiem, wzdłuż płotu odgradzającego zwierzęcy ogród od ulicy. Mijały wybiegi, ale większość zwierząt chowała się w ciepłych domkach, nie mając najmniejszej ochoty na wystawianie pyszczka w taką śnieżycę. Wyobrażała sobie, jak te malutkie, puchate kulki marzną w niewdzięcznej temperaturze.
- Czasem bym chciała zabrać stąd te biedactwa… - powiedziała ze smutkiem, kiedy minęły ostatni metr płotu. Pokręciła lekko głową i wróciła spojrzeniem do swej rozmówczyni. Przyjęła jej tajemnicze, niezbyt szczegółowe słowa. Jednoznacznie wskazywały, że kobieta nie ma ochoty na podzielenie się tymi informacjami. Nie zamierzała nalegać. – Och, ale mam nadzieję, że lubi ją pani choć trochę – skomentowała siląc się na cień żartobliwego tonu. Byłoby smutno, gdyby tak sympatyczna kobieta męczyła się dzień za dniem przy chłodnym, ciężkim biurku i tonie nudnych papierzysk. Chociaż gdyby mogła kiedyś zamieć się z kimś życiem na jeden dzień… to i taka praca wydawałaby jej się całkiem ciekawym wyzwaniem. Jak wtedy wyglądałby jej świat? Czy tęskniłaby za dworskim życiem?
Tak Bella odprowadziła kawałek panią Morgan, a potem schroniła się w najbliższej magicznej kawiarence, by ogrzać zmarznięte ciało i przeczekać najgłębszy atak burzy.
zt
21 sierpnia, wieczór
Życie po oświadczynach wydawało się... skądinąd trudniejsze niż przedtem. Przypominało grząski grunt, pokruszone kry lodu każdy krok kwitujące nową rysą w białej formie. Nagle okazało się, że czas należy spędzać na aktywnościach innych niż wspólne tropienie mugoli - że poza tym istniał inny świat, w którym również powinni odnaleźć pokrewieństwo. Choćby tylko po to, by w co drugim zdaniu czy geście nie skakać sobie do gardeł. Bo robili to często, z pasją godną trawiących wszystko na swej drodze płomieni; ich specjalnością były kłótnie, złośliwe, krótkie acz burzliwe pojedynki na wszelkiego rodzaju zaklęcia, bez granicy między tymi lżejszymi a ostrzejszymi, mogącymi wyrządzić realną krzywdę. Do tego też zresztą dążyli - do przecięcia ciała, wytoczenia zeń krwi i złamania ducha, podporządkowania sobie drugiej jednostki, drugiej połowy. I wyglądało na to, że, prędzej niż do ślubnego kobierca, dotrą do domu pogrzebowego pani Macnair.
Ostatecznie dwa dni temu decyzja padła na londyńskie zoo. Mieli odwiedzić je wieczorem, dosłownie godzinę przed zamknięciem, by cieszyć się prywatnością. Brakowało tu już piętrzących się tłumów mugoli, ich rozwrzeszczanych, wątpliwej urody pociech biegających przez wygospodarowane uliczki, próbujących wcisnąć rączki między kraty klatek lwów czy wilków - i właśnie ten brak okazał się nęcący. Wren wątpiła, by miejsce cieszyło się teraz przesadną popularnością: czarodzieje dużo większą wagę przykładali do magicznej fauny, spodziewała się zatem, że wśród oświetlonych ścieżek prowadzących od klatki do klatki będą sami. I dobrze. Dzieci, nawet magiczne, na widok Friedricha mogłyby zacząć płakać. Był wielki, brodaty, a z oczu ciskał gromami niczym mityczny Zeus; to wystarczyło, by stracił jakąkolwiek popularność wśród najmłodszych, a czarownica nie miała w sobie cierpliwości by przepraszać i tłumaczyć, że to w zasadzie jedynie niegroźny, zadufany w sobie i chamski gbur. Nie dzisiaj - nie dobę po egzekucji, która wciąż tliła się w pamięci ciekawością. Najpierw na podest opadły ścięte ostrzem magicznej gilotyny głowy, potem z tłumu wyłoniła się partyzantka, która dziś najpewniej gniła w lochu. Czy Schmidt już o tym usłyszał? Z pewnością, a jeśli nie, opowie mu o tym sama.
Choć umówili się o konkretnej godzinie, jego przy bramie zoo wciąż było brak. Wren zaczynała się niecierpliwić; minuty mijały wolno, zbyt wolno, by nie przeklinała uwłaczającego jej spóźnienia. W ten sposób postanowił sobie z niej zakpić? Pokazać, że w zasadzie miał w głębokim poważaniu jakiekolwiek z ich wspólnych planów, a oglądanie mugolskiej fauny mogła urządzić sobie sama? Azjatka oparła się o kant otwartej szeroko, zimnej bramy, krzyżując ręce na piersi. Zarumieniona od złości twarz mówiła wiele, jeszcze więcej mówiły natomiast jej oczy. Czarne jak noc, wściekłe. Lepiej, żeby szmalcownik miał odpowiednie wytłumaczenie na swoją przeciągającą się nieobecność; od momentu gdy na miejscu pojawiła się sama Wren minęło dobrych dwadzieścia minut, jeśli nie więcej, a każda kolejna namawiała ją do ostentacyjnego ruszenia przed siebie i spędzenia czasu w swoim towarzystwie. O wiele ciekawszym niż jego.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Sam Schmidt nie podejrzewał, że początki wspólnej rzeczywistości mogą przysparzać jakiekolwiek trudności. Przy każdej kłótni przeklinał swoją głupotę oraz podpisany cyrograf z diabłem, by każdego wieczora gdy uparta oślica zasypiała koło niego dochodzić do wniosku, że z pewnością nie zmieniłby swojej decyzji. Zapewne był szalony, zapewne coś pod ciemną czupryną było nie tak, jak powinno to jednak już dawno przestało się liczyć.
Decyzja dotycząca wizyty w londyńskim ZOO przypadła mu do gustu, chociażby przez widmo prywatności, jakie roztaczało się przed ich spotkaniem. Czasem wypadało wyjść z łóżka bądź zleźć z kuchennego blatu, by zaczerpnąć odrobinę świeżego powietrza, z każdym dniem czystszego o kolejne oddechy szlam, których pozbawiał życia.
I już godzinę przed spotkaniem wiedział, że nie będzie ono lekkie. Wolał nie myśleć o tym, co zrobi z nim Wren jeśli przyjdzie się mu spóźnić. A przyjdzie, to było pewne. Krew sączyła się z jego uda spływając po nodze i pozostawiając na niej lepkie ślady. Nim wszedł w ulice Londynu doprowadził się jako-tako do porządku, za pomocą zaklęcia pozbywając się plam krwi znaczących jego odzienie, starł również plamy krwi znaczące jego twarz. Nie mógł przecież pokazać się w kiepskim stanie, psując zaplanowany przez nią wieczór.
Szedł najszybciej, jak tylko dał radę krzywiąc się przy każdym kolejnym kroku oraz próbując przyspieszyć, gdy tylko wybiła godzina spotkania. Chciał się postarać. Chociaż jednego dnia przywitać ją czymś innym niż soczystą kłótnią, woląc pozostawić ją na czas, gdy przekroczą próg sypialni. Przed ostatnim zakrętem zatrzymał się na chwilę, by zetrzeć krew z wargi oraz nieszczęsnego łuku brwiowego, tym razem ledwie draśniętego.
Na pierwszy rzut oka, prezentował się całkiem normalnie. Dopiero po dłuższym spojrzeniu oczu, które znały jego osobę dało się zauważyć, że coś jednak było nie tak, jak powinno. Delikatnie utykał na prawą nogę, warga była odrobinę napuchnięta a twarz ściągnęła w odrobinę ostrzejszym wyrazie, niż zwykle. Uniósł delikatnie kąciki ust na jej widok, w dziwnym, odrobinę karykaturalnym uśmiechu.
- Przeciągnęło mi się w pracy. - Zaczął, jakoby pracował za biurkiem w Ministerstwie, a nie niosąc śmierć podłym szlamom. Ostrożnie ułożył dłoń na jej talii, z napiętymi mięśniami, jakby dziewczyna w każdej chwili miała wystosować atak i rozciąć skórę twarzy podarowanym pierścionkiem. Wiedział, że jest do tego zdolna. Wiedział, aż za dobrze. - Idziemy? - Zaproponował, ruszając w kierunku bramy i mimowolnie ciągnąć pannę Chang ze sobą. Odrobinę nienaturalnie, chcąc odciągnąć jej uwagę od nowych rozcięć zdobiących membranę jego skóry.
Sam Schmidt nie podejrzewał, że początki wspólnej rzeczywistości mogą przysparzać jakiekolwiek trudności. Przy każdej kłótni przeklinał swoją głupotę oraz podpisany cyrograf z diabłem, by każdego wieczora gdy uparta oślica zasypiała koło niego dochodzić do wniosku, że z pewnością nie zmieniłby swojej decyzji. Zapewne był szalony, zapewne coś pod ciemną czupryną było nie tak, jak powinno to jednak już dawno przestało się liczyć.
Decyzja dotycząca wizyty w londyńskim ZOO przypadła mu do gustu, chociażby przez widmo prywatności, jakie roztaczało się przed ich spotkaniem. Czasem wypadało wyjść z łóżka bądź zleźć z kuchennego blatu, by zaczerpnąć odrobinę świeżego powietrza, z każdym dniem czystszego o kolejne oddechy szlam, których pozbawiał życia.
I już godzinę przed spotkaniem wiedział, że nie będzie ono lekkie. Wolał nie myśleć o tym, co zrobi z nim Wren jeśli przyjdzie się mu spóźnić. A przyjdzie, to było pewne. Krew sączyła się z jego uda spływając po nodze i pozostawiając na niej lepkie ślady. Nim wszedł w ulice Londynu doprowadził się jako-tako do porządku, za pomocą zaklęcia pozbywając się plam krwi znaczących jego odzienie, starł również plamy krwi znaczące jego twarz. Nie mógł przecież pokazać się w kiepskim stanie, psując zaplanowany przez nią wieczór.
Szedł najszybciej, jak tylko dał radę krzywiąc się przy każdym kolejnym kroku oraz próbując przyspieszyć, gdy tylko wybiła godzina spotkania. Chciał się postarać. Chociaż jednego dnia przywitać ją czymś innym niż soczystą kłótnią, woląc pozostawić ją na czas, gdy przekroczą próg sypialni. Przed ostatnim zakrętem zatrzymał się na chwilę, by zetrzeć krew z wargi oraz nieszczęsnego łuku brwiowego, tym razem ledwie draśniętego.
Na pierwszy rzut oka, prezentował się całkiem normalnie. Dopiero po dłuższym spojrzeniu oczu, które znały jego osobę dało się zauważyć, że coś jednak było nie tak, jak powinno. Delikatnie utykał na prawą nogę, warga była odrobinę napuchnięta a twarz ściągnęła w odrobinę ostrzejszym wyrazie, niż zwykle. Uniósł delikatnie kąciki ust na jej widok, w dziwnym, odrobinę karykaturalnym uśmiechu.
- Przeciągnęło mi się w pracy. - Zaczął, jakoby pracował za biurkiem w Ministerstwie, a nie niosąc śmierć podłym szlamom. Ostrożnie ułożył dłoń na jej talii, z napiętymi mięśniami, jakby dziewczyna w każdej chwili miała wystosować atak i rozciąć skórę twarzy podarowanym pierścionkiem. Wiedział, że jest do tego zdolna. Wiedział, aż za dobrze. - Idziemy? - Zaproponował, ruszając w kierunku bramy i mimowolnie ciągnąć pannę Chang ze sobą. Odrobinę nienaturalnie, chcąc odciągnąć jej uwagę od nowych rozcięć zdobiących membranę jego skóry.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Kiedy tylko pojawił się na horyzoncie, ona wiedziała, że coś jest nie tak. Wprawieni i przyzwyczajeni do jego normalnych ruchów przyjaciele mogliby rzeczywiście nowych ułomności dopatrywać się dłużej, lecz dla niej jego ciało było już chlebem powszednim; znała gesty, znała ciężar chodu, zamaszyste poruszenia rąk czy rosłą, pozbawioną przemyślanej gracji sylwetkę w jej naturalnym ułożeniu. Cokolwiek prezentował sobą dziś Friedrich, cóż, różniło się od tego diametralnie. Czyżby wdał się w bójkę na kilkadziesiąt minut przed ich zaplanowanym spotkaniem? Nawet na kilka godzin, to bez znaczenia, był jednak na tyle głupi, by ryzykować wspólnie spędzonym czasem z, do licha, własną narzeczoną, byle tylko obić czyjąś mordę i wystosować odpowiednią ripostę na błahą zaczepkę. Nie potrzebował wiele, by skoczyć wprost w paszczę rozjuszonego lwa i spróbować udowodnić mu swą wyższość. I ona również nie potrzebowała - gdy ułożył brudną dłoń na jej talii i pchnął lekko, by ruszyła za nim drogą prowadzącą do wnętrza skąpanego w oświetlonym wieczorze zoo, czarownica nawet nie drgnęła. Wysunęła się z jego objęcia niemal samoistnie, naburmuszona, wściekła, w silnych emocjach odnajdując wystarczająco mocy, by nie dać mu rozstawiać się po szachownicy.
- Zdurniałeś do reszty? - warknęła w ramach powitania. Schmidt raczej nie miał co liczyć tego wieczora na przesadną wyrozumiałość; nie dość, że się spóźnił, to na spotkanie dotarł poobijany i na jedną nogę kulawy. Przeciągnęło mi się w pracy, powiedział, a ona zapragnęła wydłubać mu oczy nie tyle różdżką, co własnymi palcami. - Znowu? Jesteś workiem treningowym czy szmalcownikiem? - godziła jego dumę, na oślep rzucała kąśliwymi słowami, pewna, że w miejscu publicznym nie będzie w stanie podnieść na nią ręki. A jeśli to zrobi, będzie musiał liczyć się z konsekwencją; mogłaby kopnąć go w widocznie bolesną nogę i unieszkodliwić w ten sposób, mogłaby spacyfikować go jedną czy dwoma odpowiednio dobranymi inkantacjami, zostawić na pastwę losu, na bycie odnalezionym przez strażników przybytku. Przecież w tym stanie nawet tak tęga postura i przewyższająca ją siła fizyczna nie była w stanie zagwarantować mu nad nią przewagi. Stanęła zatem dumnie, ręce kładąc na biodrach, i przyjrzała mu się krytycznie, okiem odszukując zamaskowane przez ubrania obrażenia. Nie mogła dostrzec ich zbyt łatwo, jeśli się nie ruszał, ale to pewnie nie potrwa długo. - Na Merlina, czy ty jednego dnia nie jesteś w stanie przeżyć bez nowych siniaków? Kto cię tak urządził, czemu? Znowu za mugolami pałętasz się sam? - bo zwykle tak robił, ignorował zdrowy rozsądek, twierdząc, że najlepiej poluje mu się w pojedynkę. Bzdura. To jedynie gwarantowało mu nowe krwawe wykwity, poobijane mięśnie, a jej pretekst do ćwiczenia magii leczniczej, bo przecież Schmidt nie ufał ostatnio żadnemu innemu uzdrowicielowi. Ba, takowym ona nawet nie była, leczenie cięższych urazów znacznie przekraczało jej możliwości, a mimo wszystko niczym magnes przyciągała go do siebie w najgorszym ze stanów. Za każdym razem. Wren warknęła pod nosem i odetchnęła głęboko, czując, że zaraz ciśnie w niego bombardą, jeśli złość nie minie samoistnie; to jego powinni zamknąć w jednej z tutejszych klatek i pokazywać jako koncertowy przykład głuptaka pospolitego. - Znajdziemy jakąś łazienkę. Jeszcze ktoś pomyśli, że ja cię tak biję - mruknęła wciąż wyraźnie zirytowana, ruszając przed siebie - i nie czekając na niego. Ktoś, wątpliwe, zapewne byli tu sami, ale to bez znaczenia.
- Zdurniałeś do reszty? - warknęła w ramach powitania. Schmidt raczej nie miał co liczyć tego wieczora na przesadną wyrozumiałość; nie dość, że się spóźnił, to na spotkanie dotarł poobijany i na jedną nogę kulawy. Przeciągnęło mi się w pracy, powiedział, a ona zapragnęła wydłubać mu oczy nie tyle różdżką, co własnymi palcami. - Znowu? Jesteś workiem treningowym czy szmalcownikiem? - godziła jego dumę, na oślep rzucała kąśliwymi słowami, pewna, że w miejscu publicznym nie będzie w stanie podnieść na nią ręki. A jeśli to zrobi, będzie musiał liczyć się z konsekwencją; mogłaby kopnąć go w widocznie bolesną nogę i unieszkodliwić w ten sposób, mogłaby spacyfikować go jedną czy dwoma odpowiednio dobranymi inkantacjami, zostawić na pastwę losu, na bycie odnalezionym przez strażników przybytku. Przecież w tym stanie nawet tak tęga postura i przewyższająca ją siła fizyczna nie była w stanie zagwarantować mu nad nią przewagi. Stanęła zatem dumnie, ręce kładąc na biodrach, i przyjrzała mu się krytycznie, okiem odszukując zamaskowane przez ubrania obrażenia. Nie mogła dostrzec ich zbyt łatwo, jeśli się nie ruszał, ale to pewnie nie potrwa długo. - Na Merlina, czy ty jednego dnia nie jesteś w stanie przeżyć bez nowych siniaków? Kto cię tak urządził, czemu? Znowu za mugolami pałętasz się sam? - bo zwykle tak robił, ignorował zdrowy rozsądek, twierdząc, że najlepiej poluje mu się w pojedynkę. Bzdura. To jedynie gwarantowało mu nowe krwawe wykwity, poobijane mięśnie, a jej pretekst do ćwiczenia magii leczniczej, bo przecież Schmidt nie ufał ostatnio żadnemu innemu uzdrowicielowi. Ba, takowym ona nawet nie była, leczenie cięższych urazów znacznie przekraczało jej możliwości, a mimo wszystko niczym magnes przyciągała go do siebie w najgorszym ze stanów. Za każdym razem. Wren warknęła pod nosem i odetchnęła głęboko, czując, że zaraz ciśnie w niego bombardą, jeśli złość nie minie samoistnie; to jego powinni zamknąć w jednej z tutejszych klatek i pokazywać jako koncertowy przykład głuptaka pospolitego. - Znajdziemy jakąś łazienkę. Jeszcze ktoś pomyśli, że ja cię tak biję - mruknęła wciąż wyraźnie zirytowana, ruszając przed siebie - i nie czekając na niego. Ktoś, wątpliwe, zapewne byli tu sami, ale to bez znaczenia.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Pomruk niezadowolenia uciekł z jego ust, gdy dziewczyna nie zechciała współpracować. Na Merlina, czy naprawdę musiała? Przecież przyszedł, odrobinę spóźniony, lekko poobijany zjawił się jednak na spotkanie z zamiarem dotrzymania obietnicy oraz spędzenia wspólnie czasu. Wiedziała. Doskonale wiedziała czym się zajmuje oraz z jakimi zagrożeniami wiąże się jego praca. Nie siedział za biurkiem. Ryzykował urazami oraz zdrowiem, w zamian otrzymując sute zapłaty zapełniające jego skrytkę.
Dłoń szmalcownika zacisnęła się na jej nadgarstku, zapewne o wiele mocniej, niż wymagały od tego czułe gesty. Złość ściągnęła ostre rysy. Wiedział, że w publicznym miejscu nie mógł podnieść na nią ręki. Nie mógł złapać w silny uścisk ciemnych pukli, przywołując dziewczynę do porządku.
- Przestań. - Syknął, wyraźnie niezadowolony z jej słów. I ona ryzykowała swoją pracą, spotkaniem z kimś, podobnym jemu - paskudnym typem, widzącym w jej dziewczynach sakiewki pełne galeonów.
- Nie tutaj. - Mruknął jedynie na falę pytań, jaka wyleciała z jej ust. To nie było odpowiednie miejsce na podobne opowieści. Nie w miejscu, gdzie niepowołane uszy mogły usłyszeć o szczegółach śledztwa. Rozbawienie przez chwilę przecięło jego twarz. - Nie, w ogóle tego nie robisz. - Mruknął zgryźliwie. Miała swoje za uszami. Potrafiła podnieść na niego rękę bądź posłać w jego stronę paskudne zaklęcie. A on nie zwykł pozostawać dłużnym.
Niczym zbity pies ruszył za rozjuszoną Azjatką, wycieczkę umilając sobie obserwacją krągłych bioder. Widoki łagodzące odczuwane zalążki bólu oraz wizję awantury, jaka mogła rozpętać się w łazience. Na szczęście toalety znajdowały się zaraz obok wejścia. Mężczyzna wszedł pierwszy, przezornie sprawdził, czy przypadkiem ktoś się w nich nie znajduje, po czym zamknął drzwi zaklęciem, gdy tylko Wren przekroczyła próg. Bez skrępowania rozpiął pasek od spodni, by zsunąć je i ukazać jej oczom głębsze rozcięcie znaczące skórę jego uda.
- Tu i twarz, nic więcej. - Oznajmił, palce jednej dłoni lokując na krągłym biodrze. Jakoś musiał umilić sobie opatrywanie ran, będąc pewnym, że Wren nie będzie wysilała się na delikatność. - Ostatnio… Coś jest inaczej. To miała być prosta robota, godzina może dwie, sześć słabych sztuk… Poszliśmy we dwóch, aby sprawnie się uwinąć. - Rozpoczął odpowiedź, palcami wodząc po kobiecym biodrze oraz talii. - Wtedy gdy spotkałem Daniela… To była zasadzka. Nieźle przemyślana. Byliśmy pewni, że było to jednorazowa sytuacja. Ale powtórzyła się dzisiaj. Podejrzewam, że to jakaś nowa grupa. - W prostych, lakonicznych słowach wyjawił powód spóźnienia oraz urazów, widocznych na jego ciele. Palce szmalcownika zawędrowały do krawędzi jej sukienki, by wsunąć się pod materiał i przejechać po nagiej skórze. Zajmował dłoń w czasie, gdy myśli umknęły w kierunku zeszłych wydarzeń, szybko jednak ulokował spojrzenie w jej twarzy, poszukując dalszych oznak zdenerwowania.
Palce zahaczyły o materię jej bielizny, a nikły uśmiech zamajaczył na jego ustach. Nie przepraszał, nie zapewniał o tym, iż starał się nie spóźnić pewien, że jeśli Wren nadal się piekli raczej nie pomoże mu to utemperować jej złości.
Dłoń szmalcownika zacisnęła się na jej nadgarstku, zapewne o wiele mocniej, niż wymagały od tego czułe gesty. Złość ściągnęła ostre rysy. Wiedział, że w publicznym miejscu nie mógł podnieść na nią ręki. Nie mógł złapać w silny uścisk ciemnych pukli, przywołując dziewczynę do porządku.
- Przestań. - Syknął, wyraźnie niezadowolony z jej słów. I ona ryzykowała swoją pracą, spotkaniem z kimś, podobnym jemu - paskudnym typem, widzącym w jej dziewczynach sakiewki pełne galeonów.
- Nie tutaj. - Mruknął jedynie na falę pytań, jaka wyleciała z jej ust. To nie było odpowiednie miejsce na podobne opowieści. Nie w miejscu, gdzie niepowołane uszy mogły usłyszeć o szczegółach śledztwa. Rozbawienie przez chwilę przecięło jego twarz. - Nie, w ogóle tego nie robisz. - Mruknął zgryźliwie. Miała swoje za uszami. Potrafiła podnieść na niego rękę bądź posłać w jego stronę paskudne zaklęcie. A on nie zwykł pozostawać dłużnym.
Niczym zbity pies ruszył za rozjuszoną Azjatką, wycieczkę umilając sobie obserwacją krągłych bioder. Widoki łagodzące odczuwane zalążki bólu oraz wizję awantury, jaka mogła rozpętać się w łazience. Na szczęście toalety znajdowały się zaraz obok wejścia. Mężczyzna wszedł pierwszy, przezornie sprawdził, czy przypadkiem ktoś się w nich nie znajduje, po czym zamknął drzwi zaklęciem, gdy tylko Wren przekroczyła próg. Bez skrępowania rozpiął pasek od spodni, by zsunąć je i ukazać jej oczom głębsze rozcięcie znaczące skórę jego uda.
- Tu i twarz, nic więcej. - Oznajmił, palce jednej dłoni lokując na krągłym biodrze. Jakoś musiał umilić sobie opatrywanie ran, będąc pewnym, że Wren nie będzie wysilała się na delikatność. - Ostatnio… Coś jest inaczej. To miała być prosta robota, godzina może dwie, sześć słabych sztuk… Poszliśmy we dwóch, aby sprawnie się uwinąć. - Rozpoczął odpowiedź, palcami wodząc po kobiecym biodrze oraz talii. - Wtedy gdy spotkałem Daniela… To była zasadzka. Nieźle przemyślana. Byliśmy pewni, że było to jednorazowa sytuacja. Ale powtórzyła się dzisiaj. Podejrzewam, że to jakaś nowa grupa. - W prostych, lakonicznych słowach wyjawił powód spóźnienia oraz urazów, widocznych na jego ciele. Palce szmalcownika zawędrowały do krawędzi jej sukienki, by wsunąć się pod materiał i przejechać po nagiej skórze. Zajmował dłoń w czasie, gdy myśli umknęły w kierunku zeszłych wydarzeń, szybko jednak ulokował spojrzenie w jej twarzy, poszukując dalszych oznak zdenerwowania.
Palce zahaczyły o materię jej bielizny, a nikły uśmiech zamajaczył na jego ustach. Nie przepraszał, nie zapewniał o tym, iż starał się nie spóźnić pewien, że jeśli Wren nadal się piekli raczej nie pomoże mu to utemperować jej złości.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Tyle dobrego, że otaczała ich otwarta przestrzeń i rześkie, wieczorne powietrze - przynajmniej nie mógł odpłacić jej pięknym za nadobne, jak czynił to często, zbyt często, w prywatnych czterech ścianach lokum jednego czy drugiego. Pokątna, Nokturn, dla nich różnica była niewielka, każdy metraż nadawał się na pobojowisko i cmentarzysko po walce, na dowód ich niechęci przeradzającej się w ogniu we wzajemne pożądanie. Uczył ją tego - bo do tej pory złość była złością. Czystą, nieposkromioną, niepodszytą drugim dnem. Z Friedrichem jednak było inaczej. Jedna emocja wynikała z drugiej, plątały się ze sobą w gąszczu nieodgadnionych uczuć i wzburzonych odruchów, aż Wren nie wiedziała nic oprócz własnego imienia, nie znała nic oprócz jego gorącego, głodnego dotyku.
- Nie tak - syknęła równie zgryźliwie, przecież nie pozostawiała po sobie śladów tak głębokich, faktycznych obrażeń, na które winien spojrzeć uzdrowiciel. I tak cudem był fakt, że do tej pory przeżył na opatrywaniu przez nią samą. Ewentualne zarazki zapijał austriackim alkoholem, twierdził, że złego licho nie bierze, ale czarownica wiedziała swoje: prędzej czy później będą musieli ponownie odwiedzić Munga i poprosić kompetentnego medyka, by upewnił się, że z organizmem Schmidta wszystko było w porządku.
Do publicznej łazienki weszła po nim. Pomieszczenie mieściło w sobie kilka zamykanych kabin, to, gdzie znajdowali się oni oferowało możliwość umycia rąk i przejrzenia się w kilku z wiszących na kremowych ścianach luster. Friedrich zamknął za nimi drzwi zaklęciem i od razu przeszedł do rzeczy - dobrze, nawet nie musiała mu kazać, jak małemu dziecku, pokazać gdzie bolało. Przez moment spoglądała na niego z rękoma wciąż przylepionymi do bioder, dumna i wyraźnie zdenerwowana, wydając z siebie przeciągłe, niezadowolone westchnienie na widok rozoranego uda. Znowu? Miał niebywały talent do oferowania oprawcy tego samego miejsca, jednocześnie dbając o to, by nie uszkodził tętnicy.
- To faktycznie prawie nic - mruknęła wściekle, dobywając różdżki z głębokiej kieszeni granatowej sukienki. Nie zdążyła nawet pochylić się nad złośliwie spoglądającą na nią raną, a szmalcownik już pakował dłonie pod materiał jej odzienia; typowy mężczyzna, przekonany, że własnoręcznie sprowadzony na siebie ból był dostatecznym usprawiedliwieniem na dotykanie kobiecych wdzięków. Jeśli myślał, że pozwoli mu wziąć się w publicznej toalecie, był w ogromnym, gargantuicznym wręcz błędzie. Wren odepchnęła jego wędrujące palce trochę zbyt mocno, zbyt gwałtownie, jednocześnie utrzymując krawędź kasztanowego drewna nad rozcięciem i intonując półszeptem, - Purus. Fosilio. Curatio vulnera maxima - wiązka inkantacji mknęła jedna za drugą, odkażając wypluwające krew miejsce, tamując ów krwotok i finalnie zasklepiając samo rozcięcie. Szczęśliwie nie było tak głębokie jak jakiś czas temu; a gdy uniosła spojrzenie by zająć się jego twarzą, Schmidt znów pchał dłonie pod jej kreację, tym razem dotykając nawet bielizny. Policzki zarumieniły się od złości, nie wiedziała jednak czy bardziej wynikała ona z jego słów, czy gestów. - Trzymaj łapy przy sobie, bo ci je połamię. Nowa grupa? I domyślasz się tego dopiero teraz? - podjęła temat. Dwukrotnie musieli spuścić mu manto, by doszedł do podobnych wniosków. Mężczyźni naprawdę myśleli wolno - ale przynajmniej zabrał ze sobą kompana, to znaczyło, że atencja wroga rozłożona była na pół. Zwiększyli szanse swojego przeżycia. - Co to za ludzie? Chronią mugoli, stanęli w ich obronie? Zabiliście kogoś? - pytała odrobinę spokojniej, z pochmurnie ściągniętymi brwiami, zaklęcia te same co chwilę temu kierując w stronę rozcięcia na łuku brwiowym i wardze, choć do ich zagojenia używała lżejszej wersji curatio vulnera. - To ci od Maggie Smith? - nagle przypomniała sobie tamtą sytuację. Dziewczyna wskazała mu ślad prowadzący do szlamolubów pomagających uciśnionym uciec z Londynu i okolic w bezpieczne miejsca. - Obmyj się, cuchniesz walką - dodała po chwili z kolejnym niezadowolonym wyrazem, poprawiając materiał sukienki.
- Nie tak - syknęła równie zgryźliwie, przecież nie pozostawiała po sobie śladów tak głębokich, faktycznych obrażeń, na które winien spojrzeć uzdrowiciel. I tak cudem był fakt, że do tej pory przeżył na opatrywaniu przez nią samą. Ewentualne zarazki zapijał austriackim alkoholem, twierdził, że złego licho nie bierze, ale czarownica wiedziała swoje: prędzej czy później będą musieli ponownie odwiedzić Munga i poprosić kompetentnego medyka, by upewnił się, że z organizmem Schmidta wszystko było w porządku.
Do publicznej łazienki weszła po nim. Pomieszczenie mieściło w sobie kilka zamykanych kabin, to, gdzie znajdowali się oni oferowało możliwość umycia rąk i przejrzenia się w kilku z wiszących na kremowych ścianach luster. Friedrich zamknął za nimi drzwi zaklęciem i od razu przeszedł do rzeczy - dobrze, nawet nie musiała mu kazać, jak małemu dziecku, pokazać gdzie bolało. Przez moment spoglądała na niego z rękoma wciąż przylepionymi do bioder, dumna i wyraźnie zdenerwowana, wydając z siebie przeciągłe, niezadowolone westchnienie na widok rozoranego uda. Znowu? Miał niebywały talent do oferowania oprawcy tego samego miejsca, jednocześnie dbając o to, by nie uszkodził tętnicy.
- To faktycznie prawie nic - mruknęła wściekle, dobywając różdżki z głębokiej kieszeni granatowej sukienki. Nie zdążyła nawet pochylić się nad złośliwie spoglądającą na nią raną, a szmalcownik już pakował dłonie pod materiał jej odzienia; typowy mężczyzna, przekonany, że własnoręcznie sprowadzony na siebie ból był dostatecznym usprawiedliwieniem na dotykanie kobiecych wdzięków. Jeśli myślał, że pozwoli mu wziąć się w publicznej toalecie, był w ogromnym, gargantuicznym wręcz błędzie. Wren odepchnęła jego wędrujące palce trochę zbyt mocno, zbyt gwałtownie, jednocześnie utrzymując krawędź kasztanowego drewna nad rozcięciem i intonując półszeptem, - Purus. Fosilio. Curatio vulnera maxima - wiązka inkantacji mknęła jedna za drugą, odkażając wypluwające krew miejsce, tamując ów krwotok i finalnie zasklepiając samo rozcięcie. Szczęśliwie nie było tak głębokie jak jakiś czas temu; a gdy uniosła spojrzenie by zająć się jego twarzą, Schmidt znów pchał dłonie pod jej kreację, tym razem dotykając nawet bielizny. Policzki zarumieniły się od złości, nie wiedziała jednak czy bardziej wynikała ona z jego słów, czy gestów. - Trzymaj łapy przy sobie, bo ci je połamię. Nowa grupa? I domyślasz się tego dopiero teraz? - podjęła temat. Dwukrotnie musieli spuścić mu manto, by doszedł do podobnych wniosków. Mężczyźni naprawdę myśleli wolno - ale przynajmniej zabrał ze sobą kompana, to znaczyło, że atencja wroga rozłożona była na pół. Zwiększyli szanse swojego przeżycia. - Co to za ludzie? Chronią mugoli, stanęli w ich obronie? Zabiliście kogoś? - pytała odrobinę spokojniej, z pochmurnie ściągniętymi brwiami, zaklęcia te same co chwilę temu kierując w stronę rozcięcia na łuku brwiowym i wardze, choć do ich zagojenia używała lżejszej wersji curatio vulnera. - To ci od Maggie Smith? - nagle przypomniała sobie tamtą sytuację. Dziewczyna wskazała mu ślad prowadzący do szlamolubów pomagających uciśnionym uciec z Londynu i okolic w bezpieczne miejsca. - Obmyj się, cuchniesz walką - dodała po chwili z kolejnym niezadowolonym wyrazem, poprawiając materiał sukienki.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Londyńskie ZOO
Szybka odpowiedź