Kasyno Crockfords
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kasyno Crockfords
Najstarsze kasyno Anglii działa prężnie od przeszło trzystu lat; obsługa baczy, by do środka nie wyszły osobistości niepożądane, nieodpowiednio ubrane, nieobyte, czy mniej majętne. Zbiera się w nim śmietanka towarzyska Londynu. Wystrój wnętrza ukierunkowany jest na zamożnych gości; elegancki, drogi, ociekający luksusem.
Niegdyś przyjmowano tu wszystkich, również mugoli – teraz jednak wszystkie sale są przeznaczone tylko i wyłącznie dla czarodziejów. Zaklęcia ochronne, które wcześniej maskowały niektóre pomieszczenia przed wzrokiem niemagicznych, zostały zdjęte. Kasyno nie cieszy się jednak taką popularnością jak przed wojną, niewielu może pozwolić sobie na przywilej trwonienia pieniędzy na hazard.
Goblińscy krupierzy bacznie przyglądają się gościom i uważnie patrzą im na ręce podczas gier, kelnerzy roznoszą drinki, zręcznie lawirując pomiędzy stolikami. W Crockfords można zagrać w karty, kości, czy czarodziejską ruletkę. W powietrzu unosi się gęsty, drażniący zapach nikotyny, a przy ścianach czujne oko dostrzeże kilku milczących czarodziejów, zapewne pełniących funkcje dyskretnych ochroniarzy tego miejsca.
Niegdyś przyjmowano tu wszystkich, również mugoli – teraz jednak wszystkie sale są przeznaczone tylko i wyłącznie dla czarodziejów. Zaklęcia ochronne, które wcześniej maskowały niektóre pomieszczenia przed wzrokiem niemagicznych, zostały zdjęte. Kasyno nie cieszy się jednak taką popularnością jak przed wojną, niewielu może pozwolić sobie na przywilej trwonienia pieniędzy na hazard.
Goblińscy krupierzy bacznie przyglądają się gościom i uważnie patrzą im na ręce podczas gier, kelnerzy roznoszą drinki, zręcznie lawirując pomiędzy stolikami. W Crockfords można zagrać w karty, kości, czy czarodziejską ruletkę. W powietrzu unosi się gęsty, drażniący zapach nikotyny, a przy ścianach czujne oko dostrzeże kilku milczących czarodziejów, zapewne pełniących funkcje dyskretnych ochroniarzy tego miejsca.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:31, w całości zmieniany 5 razy
Nie miał zamiaru się pojawiać na tegorocznym Sabacie. Zwłaszcza gdy jego matka leżała w łóżku od kilku dni pod obserwacją najlepszego magomedyka w Anglii. Nie wiadomo było, co spowodowało tę nagłą i silną migrenę, ale nie było to nic dobrego. Beatrice Yaxley zawsze była okazem zdrowia. Morgothowi nie podobała się ta sytuacja, ale koniec końców zdecydował się pokazać na przyjęciu po tym jak dostał imienne zaproszenie od lady Nott. Zawsze je dostawał i nie wywoływało to u niego zaskoczenia. Czytając jego treść, lekko się skrzywił. No, tak. Jego stan kawalerski dalej wzbudzał ciekawość i nawet lady Nott musiała zaznaczyć, że niezwykle interesuje ją ta kwestia. Patrząc na zaproszenie już miał dość tej arystokratycznej imprezy. Początkowo zamierzał je spalić, jednak ojciec surowo mu tego zabronił. Uznał, że obowiązkiem jest pokazanie się na przyjęciu chociażby jednego męskiego przedstawiciela Yaxley’ów z ich pałacu. Siostra Morgo miała pojawić się tam z matką, ale z racji tego, że ta zaniemogła, jej obecność była wykluczona. Pozostał więc on. Myśl o zobaczeniu tych wszystkich twarzy zdecydowanie odbierała mu nastrój. Przygotowanie się do Sabatu nie zajęło mu całego dnia, jednak gdy w końcu teleportował się na miejsce docelowe, tak właśnie się czuł. Zmęczony, a co najbardziej było uwidocznione – był znudzony jeszcze zanim wszedł do kasyna. Obowiązkowe pokazanie zaproszenia i oddanie wierzchniego okrycia było dla niego wręcz irytująco długie. Gdy znalazł się w środku, stanął w wejściu, rozglądając się leniwie po wnętrzu. Kasyno wyglądało dokładnie tak samo jak rok temu. I rok wcześniej. I jeszcze wcześniej. Co nie znaczyło, że było zaniedbane. Jednak przebywając w miejscach do niego podobnych można było zwyczajnie zobojętnić się na przepych i rozmach. Yaxley odetchnął, gdy jego własne myśli zniknęły w głośnym szumie rozmów, śmiechów i stukania kieliszków, które owładnęły kasynem. Spóźniony mógł jedynie szukać spojrzeniem kogoś znajomego. Gdzieś minął mu Travis Greengrass, jednak spotkanie z kimś z pracy nie było pożądane przez Morgotha. Aby nie zostać zauważonym, obrócił się, łapiąc równocześnie za szklankę z tacy kelnera i od razu pociągnął łyk alkoholu. Nie obszedł jednak jeszcze całej sali, gdy usłyszał znajome głosy, które przyciągnęły jego uwagę. Odwrócił się, by podejść wolno do stołu niezwykle interesującej mieszanki gości.
- Panowie – rzucił tylko na powitanie, nie mając zbytnio ochoty witać się z każdym z osobna. Kiwnął głową Caesarowi, który wydawał się zdecydowanie nieswój. Cóż. Najwidoczniej jak zwykle nie był na bieżąco z nowościami, szczególnie, że przesiedział większość ostatniego czasu w pokoju matki. Kątem oka przyuważył również Greengrassa, ale w ostatniej chwili ktoś trącił go delikatnie w ramię. Przeniósł spojrzenie na Mortimera, który wskazał mu miejsce koło siebie. Nie mając innego wyjścia, skorzystał z okazji i usiadł, wsłuchując się w tematy rozmów. Jak się domyślał nie dotyczyły niczego konkretnego.
- Panowie – rzucił tylko na powitanie, nie mając zbytnio ochoty witać się z każdym z osobna. Kiwnął głową Caesarowi, który wydawał się zdecydowanie nieswój. Cóż. Najwidoczniej jak zwykle nie był na bieżąco z nowościami, szczególnie, że przesiedział większość ostatniego czasu w pokoju matki. Kątem oka przyuważył również Greengrassa, ale w ostatniej chwili ktoś trącił go delikatnie w ramię. Przeniósł spojrzenie na Mortimera, który wskazał mu miejsce koło siebie. Nie mając innego wyjścia, skorzystał z okazji i usiadł, wsłuchując się w tematy rozmów. Jak się domyślał nie dotyczyły niczego konkretnego.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Tak jak mogłem się spodziewać i jak się spodziewałem już wiele dni przed Sabatem, doszło do zwykłego pokazu sił. Wzajemnie stroszyliśmy piórka jak koguty przed walką dodatkowo potęgując nasz bojowy nastrój niewielką przestrzenią pomieszczenia. Dziwne ale wydawało mi się że w tym tłumie osób która każda każdego nienawidziła, będziemy raczej dążyć do tego aby stać jak najdalej od siebie. Tymczasem tłum gęstniał wokół jednego ze stolików i słusznie przeczuwałem że to właśnie tam rozegra się właściwa akcja. Nie zamierzałem jednak od razu do niej dołączać doskonale czując się w swoim własnym towarzystwie. Ale do czasu.
Wystarczyło pojawienie się Rosiera w zasięgu mojego wzroku, abym zapragnął znaleźć się zupełnie gdzie indziej. Tym bardziej, że zmierzał w kierunku sąsiadującego stolika zajmowanego przez Nottów. Stał zdecydowanie za blisko i już czułem na całym ciele silną niechęć do pozostania na miejscu jakby powietrze wydychane przez Rosiera silnie zatruwało moją najbliższą przestrzeń. Wyminąłem go więc czym prędzej kierując się w stronę większego zbiegowiska gdzie już z daleka dało się wyczuć napiętą atmosferę. Nie byłem tylko pewien czy to wynik ogólnej niechęci odczuwalnej w pomieszczeniu czy wynika to z treści rozmów prowadzonych przy stole. Niestety nie słyszałem o czym rozmawiają i dopiero zbliżając się do zgromadzenia mogłem usłyszeć jak lord Lestrange przedstawia sobie po kolei następnych szlachciców. To był chyba dobry moment, abym i ja się w końcu odezwał.
- I lord Black, uzdrowiciel w Mungu – skinąłem głową, wtrącając swoje nazwisko, chociaż większość osób z tego zgromadzenia doskonale mnie znała. W końcu pracowaliśmy razem i choć może nie łączyły nas zażyłe stosunki i nie chodziliśmy razem na Ognistą, to przecież często mijaliśmy się na korytarzach i konsultowaliśmy swoje sprawy. Zauważyłem, że alkohol w tym towarzystwie był czymś oczywistym, czym prędzej więc złapałem swoją szklaneczkę. Ale chyba raczej po to, żeby w ogóle coś trzymać w dłoniach zamiast dla samej przyjemności picia.
- Przykro mi z powodu pana straty, lordzie Avery – zwróciłem się do Avery'ego, bo jakoś nie było okazji złożyć mu kondolencji wcześniej. Formalność została dopełniona, a uzdrowiciel wcale nie musiał wiedzieć że tak naprawdę w nosie mam jego stratę szczególnie że nie miałem nigdy możliwości poznać jego żony. - A lorda miło w końcu widzieć poza szpitalem – powiedziałem tym razem do Lestrange'a, którego obecności w Mungu w ostatnim czasie nie dało się nie zauważyć. Tu również było mi wszystko jedno czy widuję go w szpitalu czy na Sabacie, chociaż równie dobrze mogłem go nie widywać nigdzie indziej. Ale jak większość osób tutaj był wciąż lepszym towarzystwem od Rosiera, chociaż dla zachowania wszelkich poprawności politycznych trzymałem się też z dala od Selwyna.
Wystarczyło pojawienie się Rosiera w zasięgu mojego wzroku, abym zapragnął znaleźć się zupełnie gdzie indziej. Tym bardziej, że zmierzał w kierunku sąsiadującego stolika zajmowanego przez Nottów. Stał zdecydowanie za blisko i już czułem na całym ciele silną niechęć do pozostania na miejscu jakby powietrze wydychane przez Rosiera silnie zatruwało moją najbliższą przestrzeń. Wyminąłem go więc czym prędzej kierując się w stronę większego zbiegowiska gdzie już z daleka dało się wyczuć napiętą atmosferę. Nie byłem tylko pewien czy to wynik ogólnej niechęci odczuwalnej w pomieszczeniu czy wynika to z treści rozmów prowadzonych przy stole. Niestety nie słyszałem o czym rozmawiają i dopiero zbliżając się do zgromadzenia mogłem usłyszeć jak lord Lestrange przedstawia sobie po kolei następnych szlachciców. To był chyba dobry moment, abym i ja się w końcu odezwał.
- I lord Black, uzdrowiciel w Mungu – skinąłem głową, wtrącając swoje nazwisko, chociaż większość osób z tego zgromadzenia doskonale mnie znała. W końcu pracowaliśmy razem i choć może nie łączyły nas zażyłe stosunki i nie chodziliśmy razem na Ognistą, to przecież często mijaliśmy się na korytarzach i konsultowaliśmy swoje sprawy. Zauważyłem, że alkohol w tym towarzystwie był czymś oczywistym, czym prędzej więc złapałem swoją szklaneczkę. Ale chyba raczej po to, żeby w ogóle coś trzymać w dłoniach zamiast dla samej przyjemności picia.
- Przykro mi z powodu pana straty, lordzie Avery – zwróciłem się do Avery'ego, bo jakoś nie było okazji złożyć mu kondolencji wcześniej. Formalność została dopełniona, a uzdrowiciel wcale nie musiał wiedzieć że tak naprawdę w nosie mam jego stratę szczególnie że nie miałem nigdy możliwości poznać jego żony. - A lorda miło w końcu widzieć poza szpitalem – powiedziałem tym razem do Lestrange'a, którego obecności w Mungu w ostatnim czasie nie dało się nie zauważyć. Tu również było mi wszystko jedno czy widuję go w szpitalu czy na Sabacie, chociaż równie dobrze mogłem go nie widywać nigdzie indziej. Ale jak większość osób tutaj był wciąż lepszym towarzystwem od Rosiera, chociaż dla zachowania wszelkich poprawności politycznych trzymałem się też z dala od Selwyna.
Gość
Gość
Może i bardziej miał ochotę na ognistą whiskey niż toujours pur ale na początek nie chciał się od razu wciskać w mocniejsze trunki. Może i używał dobrych perfum, ale nie chciał cuchnąć alkoholem, gdy znajdzie się już w posiadłości swojej ciotki. Nie byłaby tym zachwycona. Była przyzwyczajona do tego, że Nicholas zachowywał się nienagannie. A wyglądać nienagannie też musiał. W końcu jego matka pochodziła z rodu Parkinsonów i był z tego dumny. Ostatnio już i tak nadwyrężył swoją reputację po śmierci narzeczonej. Przez kilka tygodni zdecydowanie lepszym było, żeby się nie pokazywał ludziom, a to już było dziwne jak na typowego członka rodu Nottów, który uwielbiał tego typu zbiegowiska. Póżniej żałoba też nie pozwalała mu na zbyt wiele. Nawet, gdy już się z tym pogodził. Musiał wrócić w obieg. W dodatku po raz pierwszy pojawić się na salonach z nową partnerką, z którą w życiu zamienił może dwa słowa i były to zwykłe wymiany grzeczności. Cóż… nie podobało mu się to, ale nie mógł przecież protestować. Tym bardziej, że to był sabat. Czyli jedna z najważniejszych uroczystości dla jego rodziny. Nie mógł zawieść, a ostatnio miał aż za dużą słabość do alkoholu.
- Wypada ich zaprosić. Niestety – odpowiedział wzruszając ramionami. Wiedział, że ciotka robiła to niechętnie ale musiała zapraszać Averych, Yaxleyów czy innych szlachciców, z rodów, z którymi byli w negatywnych stosunkach. To miało być święto całej arystokracji. Jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie o Averych chodzi kuzynowi. Nie lubili się, ale mieli do siebie szacunek. W kasynie pojawił się Weasley. Nie wiedzieć czemu. Albo i była to zagadka prostsza niż można się spodziewać. Po prostu chciał im zepsuć wieczór swoim brakiem ogłady i dość specyficznym strojem.
- Sądzę, że długo tu nie wytrzyma. Oni nie są stworzeni do naszego towarzystwa –odpowiedział z delikatnym uśmiechem na ustach – Nie przejmowałbym się tym tak bardzo. Sugeruję chłodną uprzejmość ale nie ukrywanie tego, że nie jest tutaj mile widziany – odpowiedział upijając łyk trunku i zajmując miejsce obok kuzynów zakładając, że został do nich zaproszony. – A teraz lepiej zmieńmy temat. Nie powinien być w centrum uwagi, bo tylko zrobi to złe wrażenie – stwierdził, a następnie podniósł wzrok i spojrzał na zbliżającego się do ich stolika Rosiera. Wreszcie jakaś twarz, którą rzeczywiście chciał tutaj zobaczyć, a nie należąca do jego rodu. I wreszcie ktoś kto nie stawiał rudzielca w centrum uwagi.
- Panu nie odmówię, Lordzie Rosier – odpowiedział unosząc brwi i rozglądając się za obsługą kasyna. Partyjka pokera jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Spojrzał pytająco na kuzynów mając nadzieję, że podzielą jego entuzjazm.
- Wypada ich zaprosić. Niestety – odpowiedział wzruszając ramionami. Wiedział, że ciotka robiła to niechętnie ale musiała zapraszać Averych, Yaxleyów czy innych szlachciców, z rodów, z którymi byli w negatywnych stosunkach. To miało być święto całej arystokracji. Jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie o Averych chodzi kuzynowi. Nie lubili się, ale mieli do siebie szacunek. W kasynie pojawił się Weasley. Nie wiedzieć czemu. Albo i była to zagadka prostsza niż można się spodziewać. Po prostu chciał im zepsuć wieczór swoim brakiem ogłady i dość specyficznym strojem.
- Sądzę, że długo tu nie wytrzyma. Oni nie są stworzeni do naszego towarzystwa –odpowiedział z delikatnym uśmiechem na ustach – Nie przejmowałbym się tym tak bardzo. Sugeruję chłodną uprzejmość ale nie ukrywanie tego, że nie jest tutaj mile widziany – odpowiedział upijając łyk trunku i zajmując miejsce obok kuzynów zakładając, że został do nich zaproszony. – A teraz lepiej zmieńmy temat. Nie powinien być w centrum uwagi, bo tylko zrobi to złe wrażenie – stwierdził, a następnie podniósł wzrok i spojrzał na zbliżającego się do ich stolika Rosiera. Wreszcie jakaś twarz, którą rzeczywiście chciał tutaj zobaczyć, a nie należąca do jego rodu. I wreszcie ktoś kto nie stawiał rudzielca w centrum uwagi.
- Panu nie odmówię, Lordzie Rosier – odpowiedział unosząc brwi i rozglądając się za obsługą kasyna. Partyjka pokera jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Spojrzał pytająco na kuzynów mając nadzieję, że podzielą jego entuzjazm.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chwilowe uczucie sztuczności ulatniało się szybko, znikając razem z warstewką chłodnego powietrza, przez jakiś czas trzymającego się jeszcze jego ubrania. Nie znalazł się w końcu na salonach po raz pierwszy; nawet jeżeli w młodości buntował się mocno, chowając się wygodnie w cieniu starszego brata, to towarzyskiego obycia uniknąć nie był w stanie – choćby nie wiadomo jak się starał. Swoją zasługę miała w tym też zresztą obecność kuzyna, który okazał się być niezwykle dobrze poinformowany. – Przyniosły – przytaknął z uśmiechem – może odrobinę zbyt swobodnym w stosunku do okoliczności. – Dzisiaj pijemy za nowy rok, ale niedługo będziesz miał okazję wznieść toast na moim weselu, Cassiusie – dodał po chwili, nie widząc powodu, dla którego nie miałby potwierdzić pogłosek, nawet jeżeli nowina, wciąż świeża, w jego własnych uszach zabrzmiała trochę abstrakcyjnie.
Pewnie uścisnął wyciągniętą dłoń Nicholasa, dokładnie w tym samym momencie przestając poświęcać resztki uwagi kręcącemu się wokół Traversa Weasley’owi. Był prawie pewien, że jeszcze przyjdzie mu zamienić z nim kilka słów, zanim wieczór zbliży się ku końcowi, jednak aktualnie wolał skupić się na osobach, których obecność nie budziła w nim odruchowego wzdrygnięcia. A grono tychże sukcesywnie się powiększało, tym razem wzbogacając się o Tristana, któremu Percival również uścisnął dłoń, uprzednio odwzajemniając gest i upijając nieco alkoholu z przejrzystego naczynia.
– Gospodarzom nawet odmówić by nie wypadało – przytaknął w ślad za Nicholasem, odruchowo podążając wzrokiem w kierunku wolnego stolika. Nie to, żeby miał zamiar; nieprzypadkowo znaleźli się w końcu w kasynie, mimo że większość gości zdawała się jeszcze o tym nie pamiętać, nadal zajmując się głównie wymianą salonowych grzeczności albo… wznoszeniem żałobnych toastów. Do których aktualnie nie czuł się w obowiązku przyłączać, współczucie czy litość nie były tym, co odczuwał względem Avery’ego. Słowa pocieszenia trzymał zarezerwowane dla kogoś zupełnie innego, z kim miał nadzieję spotkać się już w posiadłości, ale… tymczasowo nie błądził myślami po tamtych rejonach, bo nieuzasadnione niczym zdenerwowanie było ostatnią rzeczą, której potrzebował.
Podniósł się z miejsca, rzucając jeszcze krótkie spojrzenie w kierunku Cassiusa, chociaż był pewien, że z ust kuzyna nie padnie odpowiedź odmowna. Jednego z pracowników obsługi kasyna już chyba zaalarmowało poruszenie, bo ruszył w ich stronę. Percival zabrał z blatu opróżnioną do połowy szklankę i obrócił ją w dłoni. – Zagrajmy, na dobry początek wieczoru – powiedział, wskazując na stolik, przy którym zajmował właśnie miejsce odziany w charakterystyczny uniform, gobliński krupier. Zaczekał, aż jego towarzysze ruszą w tamtym kierunku i podążył za nimi, zastanawiając się przelotnie, czy dopisywało mu dzisiaj szczęście – nie tylko w kartach.
Pewnie uścisnął wyciągniętą dłoń Nicholasa, dokładnie w tym samym momencie przestając poświęcać resztki uwagi kręcącemu się wokół Traversa Weasley’owi. Był prawie pewien, że jeszcze przyjdzie mu zamienić z nim kilka słów, zanim wieczór zbliży się ku końcowi, jednak aktualnie wolał skupić się na osobach, których obecność nie budziła w nim odruchowego wzdrygnięcia. A grono tychże sukcesywnie się powiększało, tym razem wzbogacając się o Tristana, któremu Percival również uścisnął dłoń, uprzednio odwzajemniając gest i upijając nieco alkoholu z przejrzystego naczynia.
– Gospodarzom nawet odmówić by nie wypadało – przytaknął w ślad za Nicholasem, odruchowo podążając wzrokiem w kierunku wolnego stolika. Nie to, żeby miał zamiar; nieprzypadkowo znaleźli się w końcu w kasynie, mimo że większość gości zdawała się jeszcze o tym nie pamiętać, nadal zajmując się głównie wymianą salonowych grzeczności albo… wznoszeniem żałobnych toastów. Do których aktualnie nie czuł się w obowiązku przyłączać, współczucie czy litość nie były tym, co odczuwał względem Avery’ego. Słowa pocieszenia trzymał zarezerwowane dla kogoś zupełnie innego, z kim miał nadzieję spotkać się już w posiadłości, ale… tymczasowo nie błądził myślami po tamtych rejonach, bo nieuzasadnione niczym zdenerwowanie było ostatnią rzeczą, której potrzebował.
Podniósł się z miejsca, rzucając jeszcze krótkie spojrzenie w kierunku Cassiusa, chociaż był pewien, że z ust kuzyna nie padnie odpowiedź odmowna. Jednego z pracowników obsługi kasyna już chyba zaalarmowało poruszenie, bo ruszył w ich stronę. Percival zabrał z blatu opróżnioną do połowy szklankę i obrócił ją w dłoni. – Zagrajmy, na dobry początek wieczoru – powiedział, wskazując na stolik, przy którym zajmował właśnie miejsce odziany w charakterystyczny uniform, gobliński krupier. Zaczekał, aż jego towarzysze ruszą w tamtym kierunku i podążył za nimi, zastanawiając się przelotnie, czy dopisywało mu dzisiaj szczęście – nie tylko w kartach.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Niedobór entuzjazmu, lecz nadmiar sztywności bywał irytujący. W kasynie znajdowali się jedynie zaproszeni goście (choć niektórzy niezbyt mile widziani), a i tak Cassius czuł się jak na jakimś wybiegu, gdzie oceniano każdą ze sprawności osobno. Był pewien, że nie taki zamysł powstał w głowie ciotki, kiedy zdecydowała się na zebranie wszystkich lordów w tym luksusowym lokalu. Z pewnością oczekiwała od swoich krewnych niewypowiedzianej na głos pomocy, lecz nie dało się uzyskać pozytywnych efektów bez zaangażowania pozostałych.
Przebywając w towarzystwie swoich kuzynów, mógł sobie pozwolić na odrobinę luzu. Niestety elegancka szata uszyta przez złote ręce Emery oraz misternie zawiązany krawat jej szczupłymi palcami nieco kontrastowały z takim podejściem. W takiej kreacji mógłby wystąpić na każdej uroczystości, gdzie wymagano pełnej, politycznej i towarzyskiej poprawności. Oczywiście nie był zły na kuzynkę; takie stwierdzenie zaprzeczałoby jego wszelakim instynktom. Wdzięczność i nieopisane uczucie ulgi towarzyszyły mu od dnia, kiedy panna Parkinson zgodziła się przyjąć jego zaproszenie. Nie brał nikogo innego pod uwagę. Jej towarzystwo, nawet sama obecność sprawiały więcej, niż ktokolwiek śmiałby podejrzewać. Nawet jego kuzyni, przed którymi nie pochwalił się swoim małym osiągnięciem. Nie należał do grona osób głośno mówiących o pewnych sprawach. Nicholas oraz towarzyszący im od krótkiej chwili Tristan z pewnością rozumieli sytuację. Tylko co z Percivalem? Jego obecność dodawała mu nieco otuchy. Rodziny się nie wybiera, ale za nic nie zmieniłby własnej, mimo nieszczególnie ambitnych kontaktów z nimi.
Kiwając z uznaniem w stronę Percivala, uśmiechnął się nieznacznie. Plotki krążące w posiadłościach Nottów jednak okazały się być prawdziwe.
— Kimże jest twa wybranka, kuzynie? — spytał cicho, po czym uścisnął dłoń Tristana. — W takim towarzystwie nie mógłbym odmówić żadnej gry. — Odpowiedział, również podnosząc się z zajmowanego miejsca. Oczywiście nie zapomniał o zabraniu butelki Toujours Pur oraz pękatej szklaneczki przeznaczonej do tego alkoholu, nim skierował się za swoimi kuzynami.
Usiadłszy obok Nicholasa, zapragnął wygłosić jeszcze krótką przemowę, której nie wziął pod uwagę chwilę wcześniej.
— Nie sądzę, by był w stanie postawić chociaż galeona na którąkolwiek z oferowanych tu rozrywek. Przynajmniej może napić się za darmo. — Wycedził z cynicznym uśmieszkiem na twarzy, po czym przybrał chłodną maskę, zza której przebijał się serdeczny ton w kierunku Tristana.
— Zechciałbyś rozpocząć, lordzie Rosier?
Przebywając w towarzystwie swoich kuzynów, mógł sobie pozwolić na odrobinę luzu. Niestety elegancka szata uszyta przez złote ręce Emery oraz misternie zawiązany krawat jej szczupłymi palcami nieco kontrastowały z takim podejściem. W takiej kreacji mógłby wystąpić na każdej uroczystości, gdzie wymagano pełnej, politycznej i towarzyskiej poprawności. Oczywiście nie był zły na kuzynkę; takie stwierdzenie zaprzeczałoby jego wszelakim instynktom. Wdzięczność i nieopisane uczucie ulgi towarzyszyły mu od dnia, kiedy panna Parkinson zgodziła się przyjąć jego zaproszenie. Nie brał nikogo innego pod uwagę. Jej towarzystwo, nawet sama obecność sprawiały więcej, niż ktokolwiek śmiałby podejrzewać. Nawet jego kuzyni, przed którymi nie pochwalił się swoim małym osiągnięciem. Nie należał do grona osób głośno mówiących o pewnych sprawach. Nicholas oraz towarzyszący im od krótkiej chwili Tristan z pewnością rozumieli sytuację. Tylko co z Percivalem? Jego obecność dodawała mu nieco otuchy. Rodziny się nie wybiera, ale za nic nie zmieniłby własnej, mimo nieszczególnie ambitnych kontaktów z nimi.
Kiwając z uznaniem w stronę Percivala, uśmiechnął się nieznacznie. Plotki krążące w posiadłościach Nottów jednak okazały się być prawdziwe.
— Kimże jest twa wybranka, kuzynie? — spytał cicho, po czym uścisnął dłoń Tristana. — W takim towarzystwie nie mógłbym odmówić żadnej gry. — Odpowiedział, również podnosząc się z zajmowanego miejsca. Oczywiście nie zapomniał o zabraniu butelki Toujours Pur oraz pękatej szklaneczki przeznaczonej do tego alkoholu, nim skierował się za swoimi kuzynami.
Usiadłszy obok Nicholasa, zapragnął wygłosić jeszcze krótką przemowę, której nie wziął pod uwagę chwilę wcześniej.
— Nie sądzę, by był w stanie postawić chociaż galeona na którąkolwiek z oferowanych tu rozrywek. Przynajmniej może napić się za darmo. — Wycedził z cynicznym uśmieszkiem na twarzy, po czym przybrał chłodną maskę, zza której przebijał się serdeczny ton w kierunku Tristana.
— Zechciałbyś rozpocząć, lordzie Rosier?
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Selwyn nieszczególnie zamierzał zaszczycać nikogo swoją obecnością na tegorocznym sabacie. Co prawda lubił przebywać na salonach, z prezencją nie było również problemu, aczkolwiek mimo to niespecjalnie chciał tutaj przychodzić. Wszedł do przybytku odziany w elegancką, wyjściową szatę w barwach czerni, i widać było że wszystko jest niemal idealnie wyszyte na miarę. Jego postawa jak zwykle emanowała elegancją, co o dziwo nie kontrastowało z potężną posturą Williama. Jego włosy jak zwykle idealnie ułożone, delikatnie lokowane nie powinny sprawiać grymasów, mimo że przeważnie się raczej nosiło włosy krótkie. Zdystansowany, chłodny wyraz twarzy po którym nikt nie umiałby określić jego emocji idealnie się uzupełniał z chłodnym wyrazem oczu. Splótł ręce za plecami, nie witając się z nikim mierząc każdego z osobna spokojnym, analitycznym spojrzeniem przez które wielu traciło rezon. Po chwili wybrał miejsce jak najdalej od innych, i od razu skierował się do owego miejsca i usiadł w sposób iście elegancki, kładąc nogę na nogę jak niegdyś wiktoriańscy dżentelmeni. Tak, epoka wiktoriańska była niewątpliwie jego ulubioną, szkoda że nigdy nie przyszło mu w niej żyć, choć kto wie co by zrobił gdyby dostał zmieniacz czasu? Zasłonił elegancko usta ręką, by cicho ziewnąć i spod delikatnie przymrużonych oczu patrzeć na pozostałych. Jego spojrzenie dawało do zrozumienia, że towarzyszy do konwersacji nie szuka zbytnio, choć w sumie Selwyn nigdy nie był znany w kręgach szlacheckich z bycia towarzyskim. Od czasu do czasu porozmawiał z kimś, ale głównie to na sabatach przechadzał się w te i we wte, albo popijał herbatkę, albo kulturalnie acz stanowczo odrzucał wszelkie podrywy ze strony kobiet, bo mimo tego że nie chciał takich rzeczy to czasem niektóre próbowały. Ciekawe za ile jakoś to się rozwinie, zastanawiam się w ogóle po co tu przyszedłem - Pomyślał. Nie odrzucił zaproszenia, mimo iż początkowo miał zamiar. Nigdy nazwisko "Nott" nie wzbudzało w nim zaufania, ale cóż poradzić, nie znał Adelaide Nott więc starał nie robić na siłę uprzedzeń. Mimo wszystko postanowił reprezentować ród, choć zdając sobie sprawę że może przyjść Aleksander. Jego kuzyn, do którego miał dużo niższy szacunek niż kiedyś gdy dowiedział się jak ten pozwalał miotać sobą ojcu. William nigdy nie myślał o tym by dać swój los w cudze ręce, a przez zbywanie tych co go zachęcali go do poznania jakiejś damy czasami ledwo mógł się dogadać z samym Fenwickiem. No cóż, mimo wszystko nie ma co o tym rozmyślać. William od czasu do czasu przeczesywał pomieszczenie wzrokiem, chłodnym raczej. Po chwili jednak przestał zwracać na innych uwagę, skupiając się na własnych rozmyślaniach.
Gość
Gość
Początkowo, Sabir był trochę speszony dając imienne zaproszenie wchodząc do kasyna. Jednak gdy został już zaproszony do środka zeszło z niego to całe ciśnienie. Stres był spowodowany tym, że od paru miesięcy nie zajmował się niczym innym jak pracą i bywaniem raz w miesiącu u lekarza na kontroli. No, może jeszcze od czasu do czasu zajmował się rodziną. Każdemu wmawia jak strasznie obawia się o nich od czasu pożaru, ale tak naprawdę jego największym lękiem jest to, że jego tyłek może źle wyglądać w smokingu. Spędzanie z nimi czasu bez wspomnienia o pracy jest dla niego prawdziwym piekłem... W tym momencie myślał jedynie o tym czy już za chwilę będzie mógł udać się do łazienki by poprawić muszkę, która sprawiała mu teraz tyle cierpienia, albo może znajdzie po drodze jakieś lustro i będzie po kłopocie. Wyrwało go z tej myśli jednak coś innego... Wsadził zbyt płytko swą dłoń w kieszeń marynarki gdzie trzymał mały pakunek z nieznaną zawartością, a obok niego trochę pieniędzy by sobie umili czas; jego serce zamarło na chwilę, na myśl, że mógł tak szybko zgubić swój skarb. Po chwili skoncentrowania wsadził dłoń trochę głębiej i westchnął z ulgą, bowiem wszystko było na swoim miejscu... Kelner spojrzał na niego znacząco jakby chciał zapytać czy wszystko w porządku. Jednak Sabir zabrał od niego tylko kieliszek z szampanem i usiadł na jednym z tych stabilnych siedzeń. Kolejna ulga... Mógł spokojnie odbić swe spojrzenie w kieliszku i poprawić swój nienaganny wygląd. Tylko ta muszka był tak ciasno nałożona, że jeszcze chwila a nie byłby śniadym, a czerwonym mężczyzną z brodą. Ostatecznie wstał i usiadł w miejscu gdzie znajduję się więcej miłośników hazardu, a przynajmniej taką miał nadzieje. Póki co milczał z nadzieją, że albo ktoś bardziej wstawiony postanowi do niego zagaić lub sam nabierze tyle śmiałości w swojej narcystycznej postawie by rozpocząć z kimś rozmowę. Póki co był wstanie jedynie odpalić papierosa przybliżając do siebie całkiem drogą popielniczkę i przy tym przyglądając się, a to raz gościom a to ich biżuterii, oczywiście zdobienia kasyna równie mocno go interesowały. Można by rzecz, że znalazł się w odpowiednim miejscu i nawet w centrum swojego żywiołu, zwracając uwagę na jego zawód i charakter.
Gość
Gość
Czas nie zdążył jeszcze obrócić rulety, właściwa część gry wciąż przed nami.
Usuwam się w cień konwersacji i żałobnych trenów, z którymi nijak nie potrafię się identyfikować. Nie powiem, że jest mi przykro, nie powiem, że szczerze żałuję, nie powiem też, że śmierć przywitała Eilis zbyt szybko.
Bo nie jest mi przykro, nawet jej nie znałem, nie zwykłem ronić krokodylich łez.
Nie żałuję, wszak nigdy przecież nie sądziłem, iż ta krucha istotka jest dla Samaela odpowiednia, tragedia była im pisana - może to i lepiej, że nie zdążyli zapełnić zbyt wielu stronic życia? Nie wiem, czy potrafiłaby uśmiechać się tak radośnie, jak na ślubnej fotografii, gdyby przyszło jej trwać u boku męża jeszcze kilka długich lat.
Nie uważam, iż jej śmierć była przedwczesna - z perspektywy osoby, nad którą ciąży fatum nieuleczalnej choroby wiem, że każdy kolejny oddech, który zaczerpujemy, wykradamy podstępem, oszukując siebie, że mamy prawo do normalnej egzystencji.
Czuję się jak na stypie, z wyraźną niechęcią sięgam po kieliszek i wtóruję tercetowi żałobnych głosów. Szkło zgrzyta o stół, odkładając naczynie rozlewam kilka kropelek, imię Eilis jeszcze długo dźwięczy mi w uszach. Zdawała się być iskierką, która miała szanse ożywić koloryt monochromatycznego Ludlow, ale najwidoczniej nie odnalazła w sobie wystarczająco dużo siły, by przetrwać zderzenie z ciemnością. Mroczne tajemnice Averych zakopałem gdzieś na dnie pamięci - nie łudzę się, że poznałem wszystkie sekrety mojego kuzyna, ale już nawet te kilka wystarczyło, abym spojrzał na niego ze zdumieniem, próbując zrozumieć to, co trudno było przyswoić. Mnie, który całe życie nosi na barkach świadectwo ojca. Mnie, przyzwyczajonemu do ciężaru tajemnic.
Mało subtelną zmianę tonacji rozmowy, którą narzucił dopiero co przybyły Deimos, przyjąłem z wyraźną ulgą. Nawet jeśli nieszczególnie dało się to po mnie poznać, bowiem zadane przez niego pytanie skwitowałem jedynie wątłym uśmiechem, utkanym z ironii.
Postanowienia noworoczne. Kiedyś wierzyłem w ich moc sprawczą, ale życie szybko zweryfikowało ten przejaw naiwności. Może powinniśmy stworzyć listę anty-postanowień? Z mojego punktu widzenia coś takiego miałoby już większy sens.
Do kasyna wchodzi Tristan, którego pozdrawiam skinięciem głową i odprowadzam wzrokiem do trójki Nottów. Wtedy też Caesar przykuwa moją uwagę, bowiem rozpoczyna swoje przedstawienie, znowu robiąc wszystko, by grać pierwsze skrzypce. Przyzwyczaiłem się do jego wszędobylskości, więc po prostu czekam cierpliwie. Odświeżam pamięć, przypisując twarze do nazwisk. Selwyna zdarza mi się chyba widywać w Mungu, Greengrassa z pewnością widziałem już na jakimś sabacie, ulubieńca Eurydice, mojego kuzyna Deimosa, naprawdę trudno byłoby nie pamiętać.
Skoro już o kuzynach mowa, tuż obok mnie siada Morgoth, któremu podaję na powitanie rękę. - Mam nadzieję, że ciocia szybko wyzdrowieje - czuję się zobowiązany, by rozpocząć rozmowę od tego tematu, jakkolwiek drętwy by on nie był. - Mój tata - ostatnie słowo niemal wypluwam - miał ją odwiedzić, z pewnością zdążył już ją zbadać. Twoja mama jest w… dobrych - uzdrawiających, dopowiadam w myślach, a dziwny cień przemyka przez moją twarz - rękach.
Bez wahania sięgam po Ognistą. Parzę język, znieczulam przełyk, chcę znieczulić też niezbyt klarowne myśli, wypijam więc do kryształowego dna.
Za postanowienia noworoczne, które nigdy się nie spełniają. I marzenia o lepszym nowym, które przynoszą tylko rozczarowanie w dniu takim, jak dzisiaj.
Usuwam się w cień konwersacji i żałobnych trenów, z którymi nijak nie potrafię się identyfikować. Nie powiem, że jest mi przykro, nie powiem, że szczerze żałuję, nie powiem też, że śmierć przywitała Eilis zbyt szybko.
Bo nie jest mi przykro, nawet jej nie znałem, nie zwykłem ronić krokodylich łez.
Nie żałuję, wszak nigdy przecież nie sądziłem, iż ta krucha istotka jest dla Samaela odpowiednia, tragedia była im pisana - może to i lepiej, że nie zdążyli zapełnić zbyt wielu stronic życia? Nie wiem, czy potrafiłaby uśmiechać się tak radośnie, jak na ślubnej fotografii, gdyby przyszło jej trwać u boku męża jeszcze kilka długich lat.
Nie uważam, iż jej śmierć była przedwczesna - z perspektywy osoby, nad którą ciąży fatum nieuleczalnej choroby wiem, że każdy kolejny oddech, który zaczerpujemy, wykradamy podstępem, oszukując siebie, że mamy prawo do normalnej egzystencji.
Czuję się jak na stypie, z wyraźną niechęcią sięgam po kieliszek i wtóruję tercetowi żałobnych głosów. Szkło zgrzyta o stół, odkładając naczynie rozlewam kilka kropelek, imię Eilis jeszcze długo dźwięczy mi w uszach. Zdawała się być iskierką, która miała szanse ożywić koloryt monochromatycznego Ludlow, ale najwidoczniej nie odnalazła w sobie wystarczająco dużo siły, by przetrwać zderzenie z ciemnością. Mroczne tajemnice Averych zakopałem gdzieś na dnie pamięci - nie łudzę się, że poznałem wszystkie sekrety mojego kuzyna, ale już nawet te kilka wystarczyło, abym spojrzał na niego ze zdumieniem, próbując zrozumieć to, co trudno było przyswoić. Mnie, który całe życie nosi na barkach świadectwo ojca. Mnie, przyzwyczajonemu do ciężaru tajemnic.
Mało subtelną zmianę tonacji rozmowy, którą narzucił dopiero co przybyły Deimos, przyjąłem z wyraźną ulgą. Nawet jeśli nieszczególnie dało się to po mnie poznać, bowiem zadane przez niego pytanie skwitowałem jedynie wątłym uśmiechem, utkanym z ironii.
Postanowienia noworoczne. Kiedyś wierzyłem w ich moc sprawczą, ale życie szybko zweryfikowało ten przejaw naiwności. Może powinniśmy stworzyć listę anty-postanowień? Z mojego punktu widzenia coś takiego miałoby już większy sens.
Do kasyna wchodzi Tristan, którego pozdrawiam skinięciem głową i odprowadzam wzrokiem do trójki Nottów. Wtedy też Caesar przykuwa moją uwagę, bowiem rozpoczyna swoje przedstawienie, znowu robiąc wszystko, by grać pierwsze skrzypce. Przyzwyczaiłem się do jego wszędobylskości, więc po prostu czekam cierpliwie. Odświeżam pamięć, przypisując twarze do nazwisk. Selwyna zdarza mi się chyba widywać w Mungu, Greengrassa z pewnością widziałem już na jakimś sabacie, ulubieńca Eurydice, mojego kuzyna Deimosa, naprawdę trudno byłoby nie pamiętać.
Skoro już o kuzynach mowa, tuż obok mnie siada Morgoth, któremu podaję na powitanie rękę. - Mam nadzieję, że ciocia szybko wyzdrowieje - czuję się zobowiązany, by rozpocząć rozmowę od tego tematu, jakkolwiek drętwy by on nie był. - Mój tata - ostatnie słowo niemal wypluwam - miał ją odwiedzić, z pewnością zdążył już ją zbadać. Twoja mama jest w… dobrych - uzdrawiających, dopowiadam w myślach, a dziwny cień przemyka przez moją twarz - rękach.
Bez wahania sięgam po Ognistą. Parzę język, znieczulam przełyk, chcę znieczulić też niezbyt klarowne myśli, wypijam więc do kryształowego dna.
Za postanowienia noworoczne, które nigdy się nie spełniają. I marzenia o lepszym nowym, które przynoszą tylko rozczarowanie w dniu takim, jak dzisiaj.
Jak zwykle się modnie spóźnił. Właściwie tylko on sam wiedział, jak długo walczył z sobą by się tu pojawić. No ale jednak stał tu. W kasynie. W sylwestra. Otoczony szlachtą. Nottami...na których to jawnie krzywo by spoglądał, gdyby nie fakt, że był dobrze wychowany i umiał robić pozory. Cholera, jak sobie to wszytko uświadamiał tym bardziej brało go jakieś tajemnicze przeczucie co do tego, iż Deimos nie omieszka w jakiś sposób z tego sobie zażartować. Na głos. W końcu on już tam pewnie bytował, a uzdrowiciel mu już wspominał w przypływie młodzieńczego buntu, że do "groty lwa pchać się nie będzie", a oto jednak był.
Adrien okazał zaproszenie, zdał wierzchnią część garderoby i zjawił się na salonach. Uśmiechał się uprzejmie oraz czynił grzeczności, które czynić mu wypadało przez wzgląd na statu, jak i wiek, lecz w głowie ciągle dudniła mu wieść o tym, że ród ten, który tej nocy go gościł prawdopodobnie za niecałe dwa kwartały będzie to robił częściej, jak na przyszłą rodzinę przystało. Uzdrowiciel mieszane miał co do tego uczucia, lecz pozwoli sobie przed wystawieniem diagnozy zbadać nottowskie stworzenia w pół-naturalnym środowisku. Dobrze czynił, że wybrał do tego okoliczności, które będą go w tych "badaniach" hamowały. W końcu w towarzystwie nie uczyni niczego głupiego. Przynajmniej taką czynił nadzieję. Zważywszy na to, że prócz przyjemnie znajomych twarzy rozpoznał też tą należąca do Samaela Averego i, rzecz jasna - Rosiera.
- Lordowie wybaczą, dynia stawiała opór i nie chciała zmienić się w karocę. - Uśmiechną się żartobliwie podchodząc, do siedzących przy stoliku do pokera wianuszkawrogów Nottów i innych osobistości im towarzyszących.
- Powiedziałbym, że miałbym zamiar popracować nad punktualnością, lecz z każdym rokiem uświadamiam sobie coraz bardziej, jak to mi się nigdzie właściwie nie śpieszy. - Odpowiedział Deimosowi, gdy doszedł do jego uszu jego głos, zaraz potem spuścił jednak wzrok z kuzyna i lustrował sobie Nottów. Moszcząc się na wyznaczonym przez siebie miejscu wzroczył Percivala. Tak przypadkiem, można by rzec.
| sorka, jeśli nieogarłam czegoś to mnie szturchać :I
Adrien okazał zaproszenie, zdał wierzchnią część garderoby i zjawił się na salonach. Uśmiechał się uprzejmie oraz czynił grzeczności, które czynić mu wypadało przez wzgląd na statu, jak i wiek, lecz w głowie ciągle dudniła mu wieść o tym, że ród ten, który tej nocy go gościł prawdopodobnie za niecałe dwa kwartały będzie to robił częściej, jak na przyszłą rodzinę przystało. Uzdrowiciel mieszane miał co do tego uczucia, lecz pozwoli sobie przed wystawieniem diagnozy zbadać nottowskie stworzenia w pół-naturalnym środowisku. Dobrze czynił, że wybrał do tego okoliczności, które będą go w tych "badaniach" hamowały. W końcu w towarzystwie nie uczyni niczego głupiego. Przynajmniej taką czynił nadzieję. Zważywszy na to, że prócz przyjemnie znajomych twarzy rozpoznał też tą należąca do Samaela Averego i, rzecz jasna - Rosiera.
- Lordowie wybaczą, dynia stawiała opór i nie chciała zmienić się w karocę. - Uśmiechną się żartobliwie podchodząc, do siedzących przy stoliku do pokera wianuszka
- Powiedziałbym, że miałbym zamiar popracować nad punktualnością, lecz z każdym rokiem uświadamiam sobie coraz bardziej, jak to mi się nigdzie właściwie nie śpieszy. - Odpowiedział Deimosowi, gdy doszedł do jego uszu jego głos, zaraz potem spuścił jednak wzrok z kuzyna i lustrował sobie Nottów. Moszcząc się na wyznaczonym przez siebie miejscu wzroczył Percivala. Tak przypadkiem, można by rzec.
| sorka, jeśli nieogarłam czegoś to mnie szturchać :I
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mogło być najwyżej kilka, kilkanaście minut przed godziną 20-tą, kiedy do kasyna dystyngowanym krokiem weszła lady Nott. Nie sposób było nie zauważyć jej obecności, słodki zapach kobiecych perfum prędko przedarł się przez gromadę mężczyzn, przyciągając spojrzenia panów. Adelaide była kobietą sędziwego wieku, lecz czas ją oszczędzał; na jej twarzy nie widać było zmęczenia, przeciwnie, oczy promieniały iskrą, jakiej brakowało czasem młodzieży. Białe włosy upięte miała w kunsztowną fryzurę, którą przecinał srebrny diadem zdobiony w liście dębów, herbowych drzew Nottów, a ciemnozielona długa suknia zachowywała skromność właściwą dla jej wieku przy dochowaniu klasycznej elegancji. Rozmowy zaczęły przeobrażać się w szmery, a szmery – ostatecznie w niczym niezmąconą ciszę. Adelaide wpierw podeszła do swoich trzech bratanków, którzy zasiedli przy jednym ze stolików, niemal odruchowo poprawiając kołnierz siedzącego przy brzegu Nicholasa. Tylko na nich spojrzała, lecz spojrzenie było wymowne: była z nich dumna, prosiła o pomoc i miała nadzieję, że dopilnują, by wszystko przebiegło sprawnie i bez niepotrzebnych zakłóceń.
Na końcu sali rozległ się trzask, każdy, kto podążyłby za nim wzrokiem, dostrzegłby, jak kilka kwadratowych stolików zsuwa się w jeden ogromny, po chwili przeobrażając się w okrągły, pusty pośrodku, wokół którego idealnie równo ustawiły się miękkie wygodne krzesła.
Lady Nott stanęła prosto, z dłońmi elegancko złożonymi przed sobą, w oczekiwaniu, aż hałasy ucichną. Dopiero, gdy ponownie nastała cisza, zabrała głos.
- Panowie. Jest mi niezmiernie miło, że skorzystaliście z mojego zaproszenia. Lordzie Weasley, jestem przekonana, że będzie się Pan świetnie bawił – dezaprobata w jej głosie zakrawała o kpinę. – Na początek wieczoru proponuję bakarat. – Lady elegancko ruszyła w kierunku nowopowstałego stołu, we wnętrzu którego pojawił się już półgoblin będący najpewniej krupierem. – Zajmijcie miejsca, proszę. Krupier będzie losował dwie osoby, które się ze sobą zmierzą oraz trzy, które będą obstawiały zwycięzcę. Przegrani, oprócz pieniędzy, będą mieli okazję uraczyć się małą szklaneczką najznamienitszej Tourus Pour w Anglii. Miłej zabawy, panowie… spotkamy się niebawem w Hampton Court. – Nim lady Nott deportowała się z kasyna, w jej dłoniach zmaterializowała się srebrna szkatuła, którą ostrożnie wręczyła krupierowi; zapewne miała to być nagroda dla zwycięzcy.
[Zajmując miejsce przy stole, napiszcie nad wiadomością fabularną nr krzesła, które wybieracie. Zasady gry są rozpisane poniżej. Przegrana a także źle obstawiony zakład oznacza wypicie karniaka. Każdy karniak daje punkty upicia, które będą przedstawione w każdym poście mistrza gry. Zabawa będzie trwała równy tydzień. Czas na odpis od momentu wstawienia posta mistrza gry wynosić będzie 6 godzin. Uznajemy, że w godzinach nocnych (2-6) czas staje w miejscu i jego upływ się nie liczy. Podczas zabawy jak najbardziej można pisać posty bardzo krótkie, w innym przypadku nie będziecie zapewne w stanie odpisać tak szybko. Pamiętajcie, że najbardziej liczy się dynamika. Nie obowiązuje żadna kolejka, piszecie, kiedy macie ochotę lub kiedy zostaniecie wywołani.
Punkt krytyczny pomiędzy dobrym samopoczuciem a upiciem się wynosi 10. Dokładna interpretacja wyników pojawi się później. Każdy karniak daje 3 pkt, podsumowany został również alkohol wypity przez postaci przed rozpoczęciem zabawy.
Informacja dla osób spóźnionych: w przypadku dołączenia do zabawy po czasie należy zgłosić taki zamiar dowolnemu mistrzowi gry. Przyjmuje się, że taka postać piła karniaki w każdej ominiętej kolejce.
P.S. Rozlewamy flaszkę od lady Nott, na nią nie ma wymówek o mocnych głowach!]
Grają dwie pierwsze wylosowane osoby, obstawiają trzy kolejne.
Na końcu sali rozległ się trzask, każdy, kto podążyłby za nim wzrokiem, dostrzegłby, jak kilka kwadratowych stolików zsuwa się w jeden ogromny, po chwili przeobrażając się w okrągły, pusty pośrodku, wokół którego idealnie równo ustawiły się miękkie wygodne krzesła.
Lady Nott stanęła prosto, z dłońmi elegancko złożonymi przed sobą, w oczekiwaniu, aż hałasy ucichną. Dopiero, gdy ponownie nastała cisza, zabrała głos.
- Panowie. Jest mi niezmiernie miło, że skorzystaliście z mojego zaproszenia. Lordzie Weasley, jestem przekonana, że będzie się Pan świetnie bawił – dezaprobata w jej głosie zakrawała o kpinę. – Na początek wieczoru proponuję bakarat. – Lady elegancko ruszyła w kierunku nowopowstałego stołu, we wnętrzu którego pojawił się już półgoblin będący najpewniej krupierem. – Zajmijcie miejsca, proszę. Krupier będzie losował dwie osoby, które się ze sobą zmierzą oraz trzy, które będą obstawiały zwycięzcę. Przegrani, oprócz pieniędzy, będą mieli okazję uraczyć się małą szklaneczką najznamienitszej Tourus Pour w Anglii. Miłej zabawy, panowie… spotkamy się niebawem w Hampton Court. – Nim lady Nott deportowała się z kasyna, w jej dłoniach zmaterializowała się srebrna szkatuła, którą ostrożnie wręczyła krupierowi; zapewne miała to być nagroda dla zwycięzcy.
[Zajmując miejsce przy stole, napiszcie nad wiadomością fabularną nr krzesła, które wybieracie. Zasady gry są rozpisane poniżej. Przegrana a także źle obstawiony zakład oznacza wypicie karniaka. Każdy karniak daje punkty upicia, które będą przedstawione w każdym poście mistrza gry. Zabawa będzie trwała równy tydzień. Czas na odpis od momentu wstawienia posta mistrza gry wynosić będzie 6 godzin. Uznajemy, że w godzinach nocnych (2-6) czas staje w miejscu i jego upływ się nie liczy. Podczas zabawy jak najbardziej można pisać posty bardzo krótkie, w innym przypadku nie będziecie zapewne w stanie odpisać tak szybko. Pamiętajcie, że najbardziej liczy się dynamika. Nie obowiązuje żadna kolejka, piszecie, kiedy macie ochotę lub kiedy zostaniecie wywołani.
Punkt krytyczny pomiędzy dobrym samopoczuciem a upiciem się wynosi 10. Dokładna interpretacja wyników pojawi się później. Każdy karniak daje 3 pkt, podsumowany został również alkohol wypity przez postaci przed rozpoczęciem zabawy.
Informacja dla osób spóźnionych: w przypadku dołączenia do zabawy po czasie należy zgłosić taki zamiar dowolnemu mistrzowi gry. Przyjmuje się, że taka postać piła karniaki w każdej ominiętej kolejce.
P.S. Rozlewamy flaszkę od lady Nott, na nią nie ma wymówek o mocnych głowach!]
- Zasady gry:
- BAKARAT1. Krupier (Mistrz Gry) za pomocą kości typuje dwóch graczy, którzy rozgrywają ze sobą kolejkę oraz trzech, którzy obstawiają zwycięzcę. Jeśli któreś imiona się dublują, uznaje się pierwsze wylosowane imię, a zamiast drugiego bierze się pod uwagę postać siedzącą po prawej stronie postaci zdublowanej (lub dalej po prawej, jeśli to wciąż będzie osoba zdublowana).
2. W ciągu 3 godzin pozostali gracze powinni napisać post, w którym obstawiają zwycięzcę (osobę, która osiągnie największą liczbę oczek). W przypadku ominięcia kolejki (nie napisania postu przed osobami grającymi) traktuje się to jako błędne wytypowanie.
3. Po obstawieniu zwycięzcy osoby wytypowane rzucają dwoma kośćmi, jedną kier i jedną pik w takim czasie, aby zdążyć przed upływem 6 godzin od poprzedniej wiadomości MG. Jeśli tego nie zrobią, MG losuje za nich, ale wówczas zwycięzca nie otrzymuje punktów.OBLICZANIE WYNIKÓW4. O wyniku rozgrywki decyduje liczba zdobytych punktów w 2 kartach.Przykładowe rozdania:
5. Dodaje się wartości obydwu kart, a w przypadku osiągnięcia liczby dwucyfrowej od wyniku odejmuje się 10.
6. Wygrywa osoba z większą ilością punktów. 9 jest najwyższym wynikiem możliwym do osiągnięcia.
7. Szklaneczkę pije postać, która przegrała rozdanie oraz postaci, które przegrały zakład.
8. W przypadku remisu żaden zawodnik nie wygrywa i traktuje się ich jako osoby przegrane, które otrzymują karną kolejkę.
9. Każdy karniak daje 3 pkt upicia się.
10. Punkt krytyczny pomiędzy dobrym samopoczuciem a upiciem się wynosi 10 pkt.
Gracz A: 3+6=9
Gracz B: 2+5=7
Wygrywa gracz A.
Gracz C: 9+1=10 → 10-10=0
Gracz D: dama+as → 0+1=1
Wygrywa gracz D.WARTOŚCI KART
Karty 2-9 mają wartość równą wartości karty.
10 i figury są warte 0.
As równa się 1 punktowi.
- Punktacja:
- Adrien Carrow: 0pkt
Alexander Selwyn: 0 pkt
Arsen Slughorn: 0 pkt
Barry Weasley: 0 pkt
Caesar Lestrange: 0 pkt
Cassius Nott: 0 pkt
Corvus Black: 0 pkt
Cygnus Black: 0 pkt
Deimos Carrow: 0 pkt
Glaucus Travers: 0 pkt
Lorne Bulstrode: 0 pkt
Morgoth Yaxley: 0 pkt
Mortimer Flint: 0 pkt
Nicolas Nott: 0 pkt
Percival Nott: 0 pkt
Quentin Burke: 0 pkt
Sabir Shafiq: 0 pkt
Samael Avery: 0 pkt
Soren Avery: 0 pkt
Travis Greengrass: 0 pkt
Tristan Rosier: 0 pkt
William Selwyn: 0 pkt
- Jak bardzo jesteście pijani?:
- Adrien Carrow: 0pkt
Alexander Selwyn: 2 pkt
Arsen Slughorn: 2 pkt
Barry Weasley: 2 pkt
Caesar Lestrange: 2 pkt
Cassius Nott: 2 pkt
Corvus Black: 2 pkt
Cygnus Black: 0 pkt
Deimos Carrow: 2 pkt
Glaucus Travers: 2 pkt
Lorne Bulstrode: 2 pkt
Morgoth Yaxley: 2 pkt
Nicholas Nott: 0 pkt
Percival Nott: 2 pkt
Quentin Burke: 0 pkt
Sabir Shafiq: 2 pkt
Samael Avery: 2 pkt
Soren Avery: 2 pkt
Travis Greengrass: 2 pkt
Tristan Rosier: 2 pkt
William Selwyn: 0 pkt
Grają dwie pierwsze wylosowane osoby, obstawiają trzy kolejne.
The member 'Mistrz gry' has done the following action : rzut kością
#1 'sabat - panowie' :
--------------------------------
#2 'sabat - panowie' :
--------------------------------
#3 'sabat - panowie' :
--------------------------------
#4 'sabat - panowie' :
--------------------------------
#5 'sabat - panowie' :
#1 'sabat - panowie' :
--------------------------------
#2 'sabat - panowie' :
--------------------------------
#3 'sabat - panowie' :
--------------------------------
#4 'sabat - panowie' :
--------------------------------
#5 'sabat - panowie' :
Ponieważ krzesełka jeszcze nie są ułożone, Travis gra z Arsenem, a obstawiają Corvus, William i kolejna wylosowana osoba:
The member 'Mistrz gry' has done the following action : rzut kością
'sabat - panowie' :
'sabat - panowie' :
krzesło nr 9
Coraz więcej osób. Kasyno zapełnia się różnej maści lordami z wielu stron Wielkiej Brytanii. Mniej lub bardziej znane twarze, rzucane przed oczy nazwiska, stosowne grzeczności. Skinięcia głową, uściski dłoni, słodkie lub gorzkie słówka w postaci szeptu czy krzyku. Osobistości chcące utonąć w tłumie albo być w jego centrum błyszcząc jak największa gwiazda. Zbiorowisko wszystkich poglądów, zawodów i zachowań. Staram się oddychać miarowo, ignoruję zmniejszającą się przestrzeń osobistą, kradzież cennego powietrza, wzrastające przez cudze oddechy ciepło. Bardziej nerwowo niż dotychczas ściskam szklanicę ze słabym drinkiem, upijam kilka jego łyków wpatrując się w kolorowe zbiegowisko mniej lub bardziej znanych mężczyzn. Uprzejmie witam się z nimi nachylając lekko głowę, wznosząc polubownie na ułamek chwili naczynie zapełnione bursztynowo-złotą cieczą. Mijają sekundy, minuty; dalej nie wiem kiedy się to wszystko zacznie. Kiedy wybije północ obwieszczając wszem i wobec nastanie nowego roku. Zapełnionego przyrzeczeniami, kalendarzami z napiętym grafikiem odwiedzin rodziny, chwilową nadzieją. Nadzieją na nowe, lepsze życie. Jej ogień wypali się po kilku dniach, tygodniach, dla wytrwałych miesiącach pozostawiając po sobie jedynie gorzki smak porażki. Zawsze dąży się do poprawy otrzymując w rezultacie te same, jednostajne problemy co w zeszłym roku. Nie zmienia się absolutnie nic, czas nadal nieubłaganie płynie, życie się toczy nie bacząc na nasze postanowienia. Nieustannie ten sam schemat, a łapiemy się na niego każdego roku. Nawet ja. Siedzę przy stole z Arsenem myślami odbiegając od Crockfords - nie ma mnie tu chwilowo. Zebrało mi się na rachunek strat i zysków, bezowocne wnioski oczywistością uderzają brutalnie w zamyśloną twarz, a moja wiedza jest pusta jak moje spojrzenie. Zamieram na chwilę lub dwie zapominając o mruganiu, piciu i obecności innych ludzi. Z otępienia wybudza mnie głos kuzyna podsumowującego temat badań. Kolejne kiwnięcie głową, obojętne machnięcie niezajętą ręką spoczywającą na blacie. Popłynęło potwierdzenie, dogadaliśmy się, nie ma na co strzępić języka.
Arsen przypomina mi o towarzystwie, zerkam na nich ponownie. Mrużę lekko oczy, pamiętam o oddechu. Przygryzam delikatnie spierzchnięte usta, wpuszczam do nich kolejne porcje drinka. Trafna uwaga.
- Nie zauważyłem tego wcześniej. Masz rację, tworzą się nietypowe grupki. Niektórych nigdy bym nie posądził o bratanie się w miejscu publicznym. - Dokładam swoje trzy sykle do podjętego przez niego tematu. Poza tym nie dzieje się nic. Mam wrażenie, że nic mnie już nie zaskoczy, że pożre nas okrutny marazm nie zostawiając z nas nawet kości. Ze zdziwieniem odkrywam pierwszych śmiałków zbliżających się do stołu, których ewidentnym zamiarem było obstawianie pieniędzy. Pokazuję na nich kuzynowi brodą, ale zanim cokolwiek zostaje ustalone, pojawia się gospodyni całego przyjęcia. Wsłuchuję się w jej słowa nie wierząc, że wszyscy zostali zaproszeni do gry. Jednocześnie odczuwam radość, że to nie gra w kości. Ubolewałbym nad tym, że nie wziąłem swoich - szczęśliwych. Przemowa mija, mija wytłumaczenie zasad gry, którą najwyraźniej ma zacząć Arsen.
- Powodzenia - mówię kuzynowi wstając wraz z nim. Zamierzam zająć miejsce obok czekając na rozwój wypadków.
Coraz więcej osób. Kasyno zapełnia się różnej maści lordami z wielu stron Wielkiej Brytanii. Mniej lub bardziej znane twarze, rzucane przed oczy nazwiska, stosowne grzeczności. Skinięcia głową, uściski dłoni, słodkie lub gorzkie słówka w postaci szeptu czy krzyku. Osobistości chcące utonąć w tłumie albo być w jego centrum błyszcząc jak największa gwiazda. Zbiorowisko wszystkich poglądów, zawodów i zachowań. Staram się oddychać miarowo, ignoruję zmniejszającą się przestrzeń osobistą, kradzież cennego powietrza, wzrastające przez cudze oddechy ciepło. Bardziej nerwowo niż dotychczas ściskam szklanicę ze słabym drinkiem, upijam kilka jego łyków wpatrując się w kolorowe zbiegowisko mniej lub bardziej znanych mężczyzn. Uprzejmie witam się z nimi nachylając lekko głowę, wznosząc polubownie na ułamek chwili naczynie zapełnione bursztynowo-złotą cieczą. Mijają sekundy, minuty; dalej nie wiem kiedy się to wszystko zacznie. Kiedy wybije północ obwieszczając wszem i wobec nastanie nowego roku. Zapełnionego przyrzeczeniami, kalendarzami z napiętym grafikiem odwiedzin rodziny, chwilową nadzieją. Nadzieją na nowe, lepsze życie. Jej ogień wypali się po kilku dniach, tygodniach, dla wytrwałych miesiącach pozostawiając po sobie jedynie gorzki smak porażki. Zawsze dąży się do poprawy otrzymując w rezultacie te same, jednostajne problemy co w zeszłym roku. Nie zmienia się absolutnie nic, czas nadal nieubłaganie płynie, życie się toczy nie bacząc na nasze postanowienia. Nieustannie ten sam schemat, a łapiemy się na niego każdego roku. Nawet ja. Siedzę przy stole z Arsenem myślami odbiegając od Crockfords - nie ma mnie tu chwilowo. Zebrało mi się na rachunek strat i zysków, bezowocne wnioski oczywistością uderzają brutalnie w zamyśloną twarz, a moja wiedza jest pusta jak moje spojrzenie. Zamieram na chwilę lub dwie zapominając o mruganiu, piciu i obecności innych ludzi. Z otępienia wybudza mnie głos kuzyna podsumowującego temat badań. Kolejne kiwnięcie głową, obojętne machnięcie niezajętą ręką spoczywającą na blacie. Popłynęło potwierdzenie, dogadaliśmy się, nie ma na co strzępić języka.
Arsen przypomina mi o towarzystwie, zerkam na nich ponownie. Mrużę lekko oczy, pamiętam o oddechu. Przygryzam delikatnie spierzchnięte usta, wpuszczam do nich kolejne porcje drinka. Trafna uwaga.
- Nie zauważyłem tego wcześniej. Masz rację, tworzą się nietypowe grupki. Niektórych nigdy bym nie posądził o bratanie się w miejscu publicznym. - Dokładam swoje trzy sykle do podjętego przez niego tematu. Poza tym nie dzieje się nic. Mam wrażenie, że nic mnie już nie zaskoczy, że pożre nas okrutny marazm nie zostawiając z nas nawet kości. Ze zdziwieniem odkrywam pierwszych śmiałków zbliżających się do stołu, których ewidentnym zamiarem było obstawianie pieniędzy. Pokazuję na nich kuzynowi brodą, ale zanim cokolwiek zostaje ustalone, pojawia się gospodyni całego przyjęcia. Wsłuchuję się w jej słowa nie wierząc, że wszyscy zostali zaproszeni do gry. Jednocześnie odczuwam radość, że to nie gra w kości. Ubolewałbym nad tym, że nie wziąłem swoich - szczęśliwych. Przemowa mija, mija wytłumaczenie zasad gry, którą najwyraźniej ma zacząć Arsen.
- Powodzenia - mówię kuzynowi wstając wraz z nim. Zamierzam zająć miejsce obok czekając na rozwój wypadków.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
szczęśliwa trzynastka
Zbyt słodki zapach drażni moje zmysły, gdy lady Nott z gracją młódki przemierza kasyno, zatrzymując się dopiero w pobliżu swoich krewnych. Kiedy wyjawia, iż zaczniemy od bakarata, uśmiecham się do siebie, bo zalewa mnie fala wspomnień (uszczerbionych substancjami najróżniejszymi). W paryskich kasynach przegrywałem ostatnie knuty, grając we francuską odmianę bakarata - chemin de fer. Na pierwszy rzut oka różnica polega jedynie na tym, że wokół stołu wędruje drewniana szufla, na której rozkłada się karty - drewniana szufla przypominająca, nomen omen, kolej żelazną. Gra ta charakteryzuje się tym, iż nie można typować zwycięzcy, gdyż to właśnie gracze obstawiają samych siebie.
Najwidoczniej w Anglii wygląda to nieco inaczej. Nie ma to jednak w tym momencie większego znaczenia. Lubię hazard i towarzyszącą mu adrenalinę, a najbardziej przepadam za smakiem zwycięstwa.
Podchodzę do krzesła, na którym wyornamentowano trzynastkę (szczęśliwą?) i zajmuję miejsce, obrzucając dwójkę graczy uważnym spojrzeniem. Waham się tylko przez chwilę, ale z racji tego, że nie znam bliżej żadnego z nich, pozostaje mi być wiernym rodowym sympatiom.
- Obstawiam wygraną lorda Slughorna - typuję jako pierwszy. Pochylam się ku przodowi, wbijając wzrok w wciąż jeszcze nieodsłonięte karty.
Zbyt słodki zapach drażni moje zmysły, gdy lady Nott z gracją młódki przemierza kasyno, zatrzymując się dopiero w pobliżu swoich krewnych. Kiedy wyjawia, iż zaczniemy od bakarata, uśmiecham się do siebie, bo zalewa mnie fala wspomnień (uszczerbionych substancjami najróżniejszymi). W paryskich kasynach przegrywałem ostatnie knuty, grając we francuską odmianę bakarata - chemin de fer. Na pierwszy rzut oka różnica polega jedynie na tym, że wokół stołu wędruje drewniana szufla, na której rozkłada się karty - drewniana szufla przypominająca, nomen omen, kolej żelazną. Gra ta charakteryzuje się tym, iż nie można typować zwycięzcy, gdyż to właśnie gracze obstawiają samych siebie.
Najwidoczniej w Anglii wygląda to nieco inaczej. Nie ma to jednak w tym momencie większego znaczenia. Lubię hazard i towarzyszącą mu adrenalinę, a najbardziej przepadam za smakiem zwycięstwa.
Podchodzę do krzesła, na którym wyornamentowano trzynastkę (szczęśliwą?) i zajmuję miejsce, obrzucając dwójkę graczy uważnym spojrzeniem. Waham się tylko przez chwilę, ale z racji tego, że nie znam bliżej żadnego z nich, pozostaje mi być wiernym rodowym sympatiom.
- Obstawiam wygraną lorda Slughorna - typuję jako pierwszy. Pochylam się ku przodowi, wbijając wzrok w wciąż jeszcze nieodsłonięte karty.
Kasyno Crockfords
Szybka odpowiedź