Kasyno Crockfords
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kasyno Crockfords
Najstarsze kasyno Anglii działa prężnie od przeszło trzystu lat; obsługa baczy, by do środka nie wyszły osobistości niepożądane, nieodpowiednio ubrane, nieobyte, czy mniej majętne. Zbiera się w nim śmietanka towarzyska Londynu. Wystrój wnętrza ukierunkowany jest na zamożnych gości; elegancki, drogi, ociekający luksusem.
Niegdyś przyjmowano tu wszystkich, również mugoli – teraz jednak wszystkie sale są przeznaczone tylko i wyłącznie dla czarodziejów. Zaklęcia ochronne, które wcześniej maskowały niektóre pomieszczenia przed wzrokiem niemagicznych, zostały zdjęte. Kasyno nie cieszy się jednak taką popularnością jak przed wojną, niewielu może pozwolić sobie na przywilej trwonienia pieniędzy na hazard.
Goblińscy krupierzy bacznie przyglądają się gościom i uważnie patrzą im na ręce podczas gier, kelnerzy roznoszą drinki, zręcznie lawirując pomiędzy stolikami. W Crockfords można zagrać w karty, kości, czy czarodziejską ruletkę. W powietrzu unosi się gęsty, drażniący zapach nikotyny, a przy ścianach czujne oko dostrzeże kilku milczących czarodziejów, zapewne pełniących funkcje dyskretnych ochroniarzy tego miejsca.
Niegdyś przyjmowano tu wszystkich, również mugoli – teraz jednak wszystkie sale są przeznaczone tylko i wyłącznie dla czarodziejów. Zaklęcia ochronne, które wcześniej maskowały niektóre pomieszczenia przed wzrokiem niemagicznych, zostały zdjęte. Kasyno nie cieszy się jednak taką popularnością jak przed wojną, niewielu może pozwolić sobie na przywilej trwonienia pieniędzy na hazard.
Goblińscy krupierzy bacznie przyglądają się gościom i uważnie patrzą im na ręce podczas gier, kelnerzy roznoszą drinki, zręcznie lawirując pomiędzy stolikami. W Crockfords można zagrać w karty, kości, czy czarodziejską ruletkę. W powietrzu unosi się gęsty, drażniący zapach nikotyny, a przy ścianach czujne oko dostrzeże kilku milczących czarodziejów, zapewne pełniących funkcje dyskretnych ochroniarzy tego miejsca.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:31, w całości zmieniany 5 razy
| nr 16
– Panowie… – przywitałem się skinieniem, podszedłszy do stolika, przy którym Caesar już ostrzył swe poroże... jelenia. Stanąłem tuż za jego krzesłem, gotów w każdej chwili wyrwać go z tego towarzystwa niczym gwałtowne fortissimo porywające serca słuchaczy w trakcie uśpienia ich emocjonalnej uwagi.
– Lordzie Avery, szczere kondolencje – odparłem w kierunku Samaela Avery’ego, formalnym tonem, po czym spojrzałem przelotnie na szklanicę trzymaną przez Lestrange’a. Nie zamierzałem mu mamkować, jednakże, moim zdaniem, nie powinien dziś przesadzać z alkoholem i zanadto afiszować się ze swoim, powiedzmy, niezadowoleniem, choć to mało powiedziane, wycelowanym w Samaela Avery’ego. Myślę, że po tym wszystkim, nie potrzebne mu były kolejne zmartwienia, które z pewnością miały nadejść, jeśli wywiąże się z tego niemały pojedynek. Być może na śmierć i życie, nie daj Merlinie. Mężczyznom w żałobie przeróżne głupstwa wpadały do głów, a honor…
Miałem już przeprosić panów zebranych wokół stolika i porwać Caesara pod pretekstem wspólnej gry, kiedy do kasyna wkroczyła – jak zwykle pełna wścibskiego uroku – Adelaide Nott, niejako wybawiając mnie z opresji. Byłem niemal pewien, że Caesar nie odmówiłby sobie kolejnych docinek skierowanych w kierunku Avery’ego.
Przyklasnąłem słowom lady Nott, mimo iż wciąż pamiętałem notkę dotyczącą mej małżonki, którą tak łaskawie dołączyła do zaproszenia. Kiedy opuściła salę, zwróciłem się do Caesara.
– Jeśli mnie pamięć nie myli, wspominałeś coś o tym, że spijesz mnie przy najbliższej okazji… – zasugerowałem, pragnąc zająć głowę przyjaciela lżejszymi tematami niż oblepiająca go śmierć, i odwieść przy okazji od myśli zajęcia miejsca obok Avery’ego na czas gry w bakarat. Chcąc mieć na oku mój kieliszek, najlepiej by zajął miejsce tuż obok. – Chyba nie odmówisz sobie tej przyjemności? – zapytałem, zaś po jego odpowiedzi ruszyłem sam, bądź z nim w kierunku stolika przygotowanego do gry.
– Panowie… – przywitałem się skinieniem, podszedłszy do stolika, przy którym Caesar już ostrzył swe poroże... jelenia. Stanąłem tuż za jego krzesłem, gotów w każdej chwili wyrwać go z tego towarzystwa niczym gwałtowne fortissimo porywające serca słuchaczy w trakcie uśpienia ich emocjonalnej uwagi.
– Lordzie Avery, szczere kondolencje – odparłem w kierunku Samaela Avery’ego, formalnym tonem, po czym spojrzałem przelotnie na szklanicę trzymaną przez Lestrange’a. Nie zamierzałem mu mamkować, jednakże, moim zdaniem, nie powinien dziś przesadzać z alkoholem i zanadto afiszować się ze swoim, powiedzmy, niezadowoleniem, choć to mało powiedziane, wycelowanym w Samaela Avery’ego. Myślę, że po tym wszystkim, nie potrzebne mu były kolejne zmartwienia, które z pewnością miały nadejść, jeśli wywiąże się z tego niemały pojedynek. Być może na śmierć i życie, nie daj Merlinie. Mężczyznom w żałobie przeróżne głupstwa wpadały do głów, a honor…
Miałem już przeprosić panów zebranych wokół stolika i porwać Caesara pod pretekstem wspólnej gry, kiedy do kasyna wkroczyła – jak zwykle pełna wścibskiego uroku – Adelaide Nott, niejako wybawiając mnie z opresji. Byłem niemal pewien, że Caesar nie odmówiłby sobie kolejnych docinek skierowanych w kierunku Avery’ego.
Przyklasnąłem słowom lady Nott, mimo iż wciąż pamiętałem notkę dotyczącą mej małżonki, którą tak łaskawie dołączyła do zaproszenia. Kiedy opuściła salę, zwróciłem się do Caesara.
– Jeśli mnie pamięć nie myli, wspominałeś coś o tym, że spijesz mnie przy najbliższej okazji… – zasugerowałem, pragnąc zająć głowę przyjaciela lżejszymi tematami niż oblepiająca go śmierć, i odwieść przy okazji od myśli zajęcia miejsca obok Avery’ego na czas gry w bakarat. Chcąc mieć na oku mój kieliszek, najlepiej by zajął miejsce tuż obok. – Chyba nie odmówisz sobie tej przyjemności? – zapytałem, zaś po jego odpowiedzi ruszyłem sam, bądź z nim w kierunku stolika przygotowanego do gry.
Gość
Gość
krzesło z numerem 3
Nie był zorientowany praktycznie w niczym, ale umiał przecież robić dobrą minę do złej gry. Śmiesznie, gdyż właśnie tym razem nie powinien ukazywać nadmiernej wesołości, skoro towarzystwo, w którym przyszło mu przebywać, takiego zadowolenia nie wykazywało. Coś było na rzeczy, tylko pić przyszło mu bez posiadania tej praktycznej wiedzy. Wychylił sporą ilość drinka w geście toastu, drgnęła mu brew. Zazwyczaj brylował na wszystkich sabatach w których uczestniczył. Lubił ludzkie towarzystwo, rozmowy o wszystkim i niczym, widok pięknych kobiet… tym razem brakującego. Bardzo starał się myśleć pozytywnie, wieczór ledwo się zaczął, do nowego roku jeszcze dłuższa chwila. Zdąży się wszystko naprostować. Alkoholu nie brakowało, jak będzie trzeba wleje go całego w gardła zebranych mężczyzn, byleby tylko zapomnieli o wszystkich troskach. Tak jak on, chociaż nie przed przybyciem na miejsce. Nie wypadało.
Wreszcie w oparach melancholii dostrzegł Percivala, któremu machnął krótko ręką. Nie chciał w obecnej chwili zmieniać towarzystwa z kilku powodów. Jednym z nich była niechęć do przerywania panom rodzinnego spotkania, drugą przyczyną również była niechęć, tym razem do Rosiera. Nie przeszkadzał mu wianuszek panów otaczających Caesara jak panienki na wydaniu najlepszą partię na potańcówce. Mógł się dowiedzieć kilku ciekawych rzeczy, a w dodatku został jeszcze przedstawiony.
- Miło mi poznać - powiedział do zebranych, kiwając głowę w stronę Alexandra, Corvusa, Mortimera, Samaela, Lorne i Deimosa, a nawet kilku innych, których teraz z imienia nie potrafiłby wymienić. Wypił ostatnie łyki drinku, jak gdyby to była odosobniona forma toastu, akurat przed przybyciem lady Nott. Zaciekawiony powiódł spojrzeniem w kierunku kobiety, a w trakcie przemowy obserwował stół do bakaratu. Zapowiadał się ciekawy wieczór. Dodatkowo to on został wylosowany jako pierwszy i miał zmierzyć się ze Slughornem. Zazwyczaj miał mieszane szczęście do tego typu gier. Nie był w stanie przewidzieć wyniku i nawet nie wiedział, czy woli wygrać dać upust swojej męskiej dumie czy przegrać wprawiając się w lepszy humor karniakiem. Los zdecyduje za niego. - No, panowie, zobaczmy komu sprzyja fortuna - rzucił luźno wstając od stolika. Powędrował przez salę do upatrzonego przez niego miejsca. Usiadł, odebrał swój alkohol do picia i zaczekał na wynik obstawienia. Nie dziwił się Flintowi jego decyzji, lecz tak naprawdę wszystko zależało od łuta szczęścia, nie od rodowych koligacji. Kiedy pozostali zasnęli lub zwyczajnie nie potrafili się zdecydować, Greengrass poprosił krupiera o odsłonięcie jego kart.
Nie był zorientowany praktycznie w niczym, ale umiał przecież robić dobrą minę do złej gry. Śmiesznie, gdyż właśnie tym razem nie powinien ukazywać nadmiernej wesołości, skoro towarzystwo, w którym przyszło mu przebywać, takiego zadowolenia nie wykazywało. Coś było na rzeczy, tylko pić przyszło mu bez posiadania tej praktycznej wiedzy. Wychylił sporą ilość drinka w geście toastu, drgnęła mu brew. Zazwyczaj brylował na wszystkich sabatach w których uczestniczył. Lubił ludzkie towarzystwo, rozmowy o wszystkim i niczym, widok pięknych kobiet… tym razem brakującego. Bardzo starał się myśleć pozytywnie, wieczór ledwo się zaczął, do nowego roku jeszcze dłuższa chwila. Zdąży się wszystko naprostować. Alkoholu nie brakowało, jak będzie trzeba wleje go całego w gardła zebranych mężczyzn, byleby tylko zapomnieli o wszystkich troskach. Tak jak on, chociaż nie przed przybyciem na miejsce. Nie wypadało.
Wreszcie w oparach melancholii dostrzegł Percivala, któremu machnął krótko ręką. Nie chciał w obecnej chwili zmieniać towarzystwa z kilku powodów. Jednym z nich była niechęć do przerywania panom rodzinnego spotkania, drugą przyczyną również była niechęć, tym razem do Rosiera. Nie przeszkadzał mu wianuszek panów otaczających Caesara jak panienki na wydaniu najlepszą partię na potańcówce. Mógł się dowiedzieć kilku ciekawych rzeczy, a w dodatku został jeszcze przedstawiony.
- Miło mi poznać - powiedział do zebranych, kiwając głowę w stronę Alexandra, Corvusa, Mortimera, Samaela, Lorne i Deimosa, a nawet kilku innych, których teraz z imienia nie potrafiłby wymienić. Wypił ostatnie łyki drinku, jak gdyby to była odosobniona forma toastu, akurat przed przybyciem lady Nott. Zaciekawiony powiódł spojrzeniem w kierunku kobiety, a w trakcie przemowy obserwował stół do bakaratu. Zapowiadał się ciekawy wieczór. Dodatkowo to on został wylosowany jako pierwszy i miał zmierzyć się ze Slughornem. Zazwyczaj miał mieszane szczęście do tego typu gier. Nie był w stanie przewidzieć wyniku i nawet nie wiedział, czy woli wygrać dać upust swojej męskiej dumie czy przegrać wprawiając się w lepszy humor karniakiem. Los zdecyduje za niego. - No, panowie, zobaczmy komu sprzyja fortuna - rzucił luźno wstając od stolika. Powędrował przez salę do upatrzonego przez niego miejsca. Usiadł, odebrał swój alkohol do picia i zaczekał na wynik obstawienia. Nie dziwił się Flintowi jego decyzji, lecz tak naprawdę wszystko zależało od łuta szczęścia, nie od rodowych koligacji. Kiedy pozostali zasnęli lub zwyczajnie nie potrafili się zdecydować, Greengrass poprosił krupiera o odsłonięcie jego kart.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
The member 'Travis Greengrass' has done the following action : rzut kością
#1 'Kier' :
--------------------------------
#2 'Pik' :
#1 'Kier' :
--------------------------------
#2 'Pik' :
Krzesełko nr.6
- Och, kto by pomyślał, że zabawa ta wciąż żywa... - dodał z rozbawianiem, bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. Rozpinał przy tym guziki marynarki i odpływał myślami do tych swych młodzieńczych lat. Bo zabawa wszak nie wiele inna od tych, które wówczas prowadził wraz z przyjaciółmi na strychu u jednego z nich. Kto by pomyślał, że za dwadzieścia lat przyjdzie mu usłuchać podobnych reguł na arystokratycznej prywatce? Czasy się wyraźnie zmieniały.
- Och, kto by pomyślał, że zabawa ta wciąż żywa... - dodał z rozbawianiem, bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. Rozpinał przy tym guziki marynarki i odpływał myślami do tych swych młodzieńczych lat. Bo zabawa wszak nie wiele inna od tych, które wówczas prowadził wraz z przyjaciółmi na strychu u jednego z nich. Kto by pomyślał, że za dwadzieścia lat przyjdzie mu usłuchać podobnych reguł na arystokratycznej prywatce? Czasy się wyraźnie zmieniały.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Krupier odsłonił karty Arsena:
The member 'Mistrz gry' has done the following action : rzut kością
#1 'Pik' :
--------------------------------
#2 'Kier' :
#1 'Pik' :
--------------------------------
#2 'Kier' :
Travis: 5+8=13, 13-10=3
Arsen: 5+1=6
6>3
Wygrywa Arsen, piją: Arsen, Corvus, William, Travis.
Arsen: 5+1=6
6>3
Wygrywa Arsen, piją: Arsen, Corvus, William, Travis.
W następnej turze grają ze sobą dwie pierwsze wylosowane osoby, kolejne trzy obstawiają.
- Zasady gry:
- BAKARAT1. Krupier (Mistrz Gry) za pomocą kości typuje dwóch graczy, którzy rozgrywają ze sobą kolejkę oraz trzech, którzy obstawiają zwycięzcę. Jeśli któreś imiona się dublują, uznaje się pierwsze wylosowane imię, a zamiast drugiego bierze się pod uwagę postać siedzącą po prawej stronie (niższy numerek krzesełka) postaci zdublowanej (lub dalej po prawej, jeśli to wciąż będzie osoba zdublowana).
2. W ciągu 3 godzin pozostali gracze powinni napisać post, w którym obstawiają zwycięzcę (osobę, która osiągnie największą liczbę oczek). W przypadku ominięcia kolejki (nie napisania postu) traktuje się to jako błędne wytypowanie.
3. Po obstawieniu zwycięzcy osoby wytypowane rzucają dwoma kośćmi, jedną kier i jedną pik w takim czasie, aby zdążyć przed upływem 6 godzin od poprzedniej wiadomości MG. Jeśli tego nie zrobią, MG losuje za nich, ale wówczas zwycięzca nie otrzymuje punktów.OBLICZANIE WYNIKÓW4. O wyniku rozgrywki decyduje liczba zdobytych punktów w 2 kartach.Przykładowe rozdania:
5. Dodaje się wartości obydwu kart, a w przypadku osiągnięcia liczby dwucyfrowej od wyniku odejmuje się 10.
6. Wygrywa osoba z większą ilością punktów. 9 jest najwyższym wynikiem możliwym do osiągnięcia.
7. Szklaneczkę pije postać, która przegrała rozdanie oraz postaci, które przegrały zakład.
8. W przypadku remisu żaden zawodnik nie wygrywa i traktuje się ich jako osoby przegrane, które otrzymują karną kolejkę.
9. Każdy karniak daje 3 pkt upicia się.
10. Punkt krytyczny pomiędzy dobrym samopoczuciem a upiciem się wynosi 10 pkt.
Gracz A: 3+6=9
Gracz B: 2+5=7
Wygrywa gracz A.
Gracz C: 9+1=10 → 10-10=0
Gracz D: dama+as → 0+1=1
Wygrywa gracz D.WARTOŚCI KART
Karty 2-9 mają wartość równą wartości karty.
10 i figury są warte 0.
As równa się 1 punktowi.
- Punktacja:
wygrana gra: 2pkt, wygrany zakład: 1pkt
Adrien Carrow: 0pkt
Alexander Selwyn: 0 pkt
Arsen Slughorn: 0 pkt
Barry Weasley: 0 pkt
Caesar Lestrange: 0 pkt
Cassius Nott: 0 pkt
Corvus Black: 0 pkt
Cygnus Black: 0 pkt
Deimos Carrow: 0 pkt
Glaucus Travers: 0 pkt
Lorne Bulstrode: 0 pkt
Morgoth Yaxley: 0 pkt
Mortimer Flint: 1 pkt
Nicolas Nott: 0 pkt
Percival Nott: 0 pkt
Quentin Burke: 0 pkt
Sabir Shafiq: 0 pkt
Samael Avery: 0 pkt
Soren Avery: 0 pkt
Travis Greengrass: 0 pkt
Tristan Rosier: 0 pkt
William Selwyn: 0 pkt
- Jak bardzo jesteście pijani?:
- Adrien Carrow: 0pkt
Alexander Selwyn: 2 pkt
Arsen Slughorn: 2 pkt
Barry Weasley: 2 pkt
Caesar Lestrange: 2 pkt
Cassius Nott: 2 pkt
Corvus Black: 6 pkt
Cygnus Black: 0 pkt
Deimos Carrow: 2 pkt
Glaucus Travers: 2 pkt
Lorne Bulstrode: 2 pkt
Morgoth Yaxley: 2 pkt
Nicholas Nott: 0 pkt
Percival Nott: 2 pkt
Quentin Burke: 0 pkt
Sabir Shafiq: 2 pkt
Samael Avery: 2 pkt
Soren Avery: 2 pkt
Travis Greengrass: 5 pkt
Tristan Rosier: 2 pkt
William Selwyn: 3 pkt
The member 'Mistrz gry' has done the following action : rzut kością
#1 'sabat - panowie' :
--------------------------------
#2 'sabat - panowie' :
--------------------------------
#3 'sabat - panowie' :
--------------------------------
#4 'sabat - panowie' :
--------------------------------
#5 'sabat - panowie' :
#1 'sabat - panowie' :
--------------------------------
#2 'sabat - panowie' :
--------------------------------
#3 'sabat - panowie' :
--------------------------------
#4 'sabat - panowie' :
--------------------------------
#5 'sabat - panowie' :
numer 23
Dziwna atmosfera panująca w kasynie nagle przestała mnie interesować. Do środka wlewali się kolejni mężczyźni, a kiedy któregoś z nich znałem, to starałem się go powitać w ten czy inny sposób. Najbardziej mnie chyba zabolał chłodny dystans między mną a rodziną, która niemal udawała, że nie istnieję. Ciekawe, koligacąc się z Wealeyami niemal sam się nim stałem. Tylko mi otwarcie nie okazano (jeszcze!) takiej wrogości co Barremu. Cóż, prędzej czy później ten moment musiał nastąpić. Nie przejmowałem się opiniami innych, co najwyżej smuciło mnie zachowanie kuzynów. Nie mogłem nic na to poradzić, dlatego ostatecznie wzruszyłem ramionami i wróciłem do rozmowy ze szwagrem. I tak wolałem takiego bezpośredniego rudzielca niż sztywnych ponuraków siedzących w pobliżu. Uśmiechnąłem się lekko na wzmiankę o wnukach. Przeszło mi przez myśl, że na te będzie musiała sobie trochę poczekać, ale to tym lepiej. Niech żyje jak najdłużej.
- Dziękuję, nie omieszkam jej przekazać – powiedziałem z rozbawieniem. Napiłem się kolejnej solidnej porcji drinka ze szklanki żałując, że jest taki słaby. Chyba każdy znał moją chętkę na alkohol, szkoda, że nie serwowali ani rumu ani piwa. Nie powinienem się dziwić, w końcu to wysokiej klasy impreza, ale i tak musiałem sobie w duchu ponarzekać. – To prawda, bałwanów nie brakuje tej zimy – przytaknąłem, nie mając jednak nikogo konkretnego na myśli. Towarzystwo mnie ani grzało, ani ziębiło, chociaż domyślałem się, że Weasley odebrał to zupełnie inaczej.
Spojrzałem w kierunku przez niego wskazanym i moim oczom ukazały się pełne nienawiści spojrzenia. Uśmiechnąłem się ponownie stwierdzając, że może lekceważenie ostudzi ich zapały do wrogości. Wątpliwie, ale wciąż możliwe. – Jeżeli będą się tak mocno skupiać na twojej osobie zamiast grać to z pewnością zbankrutują – stwierdziłem lekko. Przeniosłem wzrok w głąb sali, kiedy to zaszczyciła nas obecnością sama organizatorka sabatu. Wysłuchałem uprzejmie jej przemówienia, a pod koniec wyraźnie się ożywiłem. Nagle zapragnąłem grać, a co najważniejsze: przegrywać. Lyra nie będzie zachwycona kiedy stawię się na wspólnej części mocno zawiany, ale… może mi wybaczy. Nie ukrywałem, że mam skłonności do zakrapianych alkoholem rozrywek. Byłoby miło gdyby dzięki temu atmosfera się wreszcie rozluźniła.
- Chodź, nie musisz stawiać kasy tylko co najwyżej swoją trzeźwość na stół – rzuciłem w kierunku Barrego, wciąż będąc rozbawionym. Dopiłem ostatnie krople drinka i odłożyłem pustą szklankę na blat, a następnie przysiadłem się do stolika obserwując pierwszą grę i mając nadzieję, że rudzielec usiądzie gdzieś obok. Greengrass przegrał, większość piła, a ja też chciałem się napić. Mimo to czekałem aż nadejdzie moja kolej na karniaka, taki byłem grzeczny.
Dziwna atmosfera panująca w kasynie nagle przestała mnie interesować. Do środka wlewali się kolejni mężczyźni, a kiedy któregoś z nich znałem, to starałem się go powitać w ten czy inny sposób. Najbardziej mnie chyba zabolał chłodny dystans między mną a rodziną, która niemal udawała, że nie istnieję. Ciekawe, koligacąc się z Wealeyami niemal sam się nim stałem. Tylko mi otwarcie nie okazano (jeszcze!) takiej wrogości co Barremu. Cóż, prędzej czy później ten moment musiał nastąpić. Nie przejmowałem się opiniami innych, co najwyżej smuciło mnie zachowanie kuzynów. Nie mogłem nic na to poradzić, dlatego ostatecznie wzruszyłem ramionami i wróciłem do rozmowy ze szwagrem. I tak wolałem takiego bezpośredniego rudzielca niż sztywnych ponuraków siedzących w pobliżu. Uśmiechnąłem się lekko na wzmiankę o wnukach. Przeszło mi przez myśl, że na te będzie musiała sobie trochę poczekać, ale to tym lepiej. Niech żyje jak najdłużej.
- Dziękuję, nie omieszkam jej przekazać – powiedziałem z rozbawieniem. Napiłem się kolejnej solidnej porcji drinka ze szklanki żałując, że jest taki słaby. Chyba każdy znał moją chętkę na alkohol, szkoda, że nie serwowali ani rumu ani piwa. Nie powinienem się dziwić, w końcu to wysokiej klasy impreza, ale i tak musiałem sobie w duchu ponarzekać. – To prawda, bałwanów nie brakuje tej zimy – przytaknąłem, nie mając jednak nikogo konkretnego na myśli. Towarzystwo mnie ani grzało, ani ziębiło, chociaż domyślałem się, że Weasley odebrał to zupełnie inaczej.
Spojrzałem w kierunku przez niego wskazanym i moim oczom ukazały się pełne nienawiści spojrzenia. Uśmiechnąłem się ponownie stwierdzając, że może lekceważenie ostudzi ich zapały do wrogości. Wątpliwie, ale wciąż możliwe. – Jeżeli będą się tak mocno skupiać na twojej osobie zamiast grać to z pewnością zbankrutują – stwierdziłem lekko. Przeniosłem wzrok w głąb sali, kiedy to zaszczyciła nas obecnością sama organizatorka sabatu. Wysłuchałem uprzejmie jej przemówienia, a pod koniec wyraźnie się ożywiłem. Nagle zapragnąłem grać, a co najważniejsze: przegrywać. Lyra nie będzie zachwycona kiedy stawię się na wspólnej części mocno zawiany, ale… może mi wybaczy. Nie ukrywałem, że mam skłonności do zakrapianych alkoholem rozrywek. Byłoby miło gdyby dzięki temu atmosfera się wreszcie rozluźniła.
- Chodź, nie musisz stawiać kasy tylko co najwyżej swoją trzeźwość na stół – rzuciłem w kierunku Barrego, wciąż będąc rozbawionym. Dopiłem ostatnie krople drinka i odłożyłem pustą szklankę na blat, a następnie przysiadłem się do stolika obserwując pierwszą grę i mając nadzieję, że rudzielec usiądzie gdzieś obok. Greengrass przegrał, większość piła, a ja też chciałem się napić. Mimo to czekałem aż nadejdzie moja kolej na karniaka, taki byłem grzeczny.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nr 17
Nie pozostawało mi nic innego jak usiąść obok kuzyna na krześle numer siedemnaście i wypić podstawiony mi kieliszek. Nie podobało mi się to w żadnym wypadku bo to prosta droga do upicia się, ale zasady były zasadami. I chociaż czułem że jutrzejszy ranek spędzę na sporym kacu we własnej łazience, to przecież nie miałem wyboru. Wypiłem alkohol, krzywiąc się mocno bo nie byłem przyzwyczajony do takich napojów. A potem zaczęła się rozgrywać kolejna kolejka i nie miałem już czasu myśleć, ale bez wahania postawiłem na swojego kuzyna.
- Cygnus - powiedziałem krótko. Nawet jeśli przegra to przecież wsparcie rodziny chyba coś znaczyło.
Nie pozostawało mi nic innego jak usiąść obok kuzyna na krześle numer siedemnaście i wypić podstawiony mi kieliszek. Nie podobało mi się to w żadnym wypadku bo to prosta droga do upicia się, ale zasady były zasadami. I chociaż czułem że jutrzejszy ranek spędzę na sporym kacu we własnej łazience, to przecież nie miałem wyboru. Wypiłem alkohol, krzywiąc się mocno bo nie byłem przyzwyczajony do takich napojów. A potem zaczęła się rozgrywać kolejna kolejka i nie miałem już czasu myśleć, ale bez wahania postawiłem na swojego kuzyna.
- Cygnus - powiedziałem krótko. Nawet jeśli przegra to przecież wsparcie rodziny chyba coś znaczyło.
Gość
Gość
12
Z zadowoleniem przyjął akceptację propozycji od Nottów, lecz kiedy rozsiadali się przy stoliku, na miejscu pojawiła się już lady Nott. Musieli odłożyć karty na bok - Tristan z szacunkiem skinął kobiecie głową, kiedy zatrzymała się przy Nicholasie - i wodził za nią wzrokiem, kiedy niknęła na krańcu sali. Bakarat - niech będzie, w więcej osób doświadczą większej adrenaliny. Zasady wywołały u niego lekkie drgnienie ust, coś na kształt uśmiechu, kiedy z roztargnieniem odkładał pustą szklaneczkę po whisky na bok.
- Wygląda na to, że będziemy musieli to przełożyć - oznajmił Nottom, wstając od stołu. Być może w innej sytuacji zdenerwowałby się, że tak łatwo poddaje partię, a duma nie pozwoliłaby mu złożyć kart tak łatwo, lecz gospodarzom się nie odmawiało, a lady Nott była gospodarzem wyjątkowym i takim, z którym w zwadę nikt nie chciał wchodzić. Zresztą - jej propozycja wyglądała niezwykle kusząco, oko Tristana na dłużej zatrzymało się na srebrnej szkatule. Ponoć kto nie zaznał szczęścia w miłości, znajdywał je w kartach - a nuż los się do niego uśmiechnie? Skinął głową dżentelmenom, niemo zapraszając ich do większego stołu, choć wiedział, że czynić tego nie musiał - to oni byli tutaj gospodarzami. Wiedział, że ich partyjka nie ucieknie, raz rzucone wyzwanie nie mogło pozostać bez odzewu; jak nie teraz, to później, jak nie dziś, to przy innej okazji.
Stanął przy krześle z numerem dwunastym, obok Mortimera; obejrzał się na nich przez ramię, na dłużej zatrzymując wzrok na Nicholasie, jego kolej na grę. Dasz radę, mierzysz się przecież z Blackiem, Cygnusem, żeby było zabawniej, kulawą lewą ręką mojej drogiej siostry - którego Tristan tolerował, ale nigdy dotąd nie brał na poważnie. I na którego, jak słyszał, stawiał właśnie jego kuzyn; w duchu westchnął, czy Blackowie nie mogli szukać dla siebie pięknych kobiet poza jego rodziną?
- Niezły początek - bez powitania, bo wszak powitali się już bez słowa, zwrócił się do Flinta, który właśnie wygrał pierwszy zakład tego wieczoru, dobry omen dla niego. Kiedy zajmował miejsce, jego źrenice utkwiły na twarzy - pysku? - goblińskiego krupiera, dziwne były z nich stworzenia. Ale z pewnością bardzo... skrupulatne, kiedy chodziło o pieniądze. Następnie sięgnął wzrokiem dalej, na zajęte krzesła wokół stołu, odnajdując spojrzeniem arystokratów z wolna zapełniających puste miejsca. Poszukiwał Lorne'a, i jego pragnąc przyciągnąć do siebie spojrzeniem.
Z zadowoleniem przyjął akceptację propozycji od Nottów, lecz kiedy rozsiadali się przy stoliku, na miejscu pojawiła się już lady Nott. Musieli odłożyć karty na bok - Tristan z szacunkiem skinął kobiecie głową, kiedy zatrzymała się przy Nicholasie - i wodził za nią wzrokiem, kiedy niknęła na krańcu sali. Bakarat - niech będzie, w więcej osób doświadczą większej adrenaliny. Zasady wywołały u niego lekkie drgnienie ust, coś na kształt uśmiechu, kiedy z roztargnieniem odkładał pustą szklaneczkę po whisky na bok.
- Wygląda na to, że będziemy musieli to przełożyć - oznajmił Nottom, wstając od stołu. Być może w innej sytuacji zdenerwowałby się, że tak łatwo poddaje partię, a duma nie pozwoliłaby mu złożyć kart tak łatwo, lecz gospodarzom się nie odmawiało, a lady Nott była gospodarzem wyjątkowym i takim, z którym w zwadę nikt nie chciał wchodzić. Zresztą - jej propozycja wyglądała niezwykle kusząco, oko Tristana na dłużej zatrzymało się na srebrnej szkatule. Ponoć kto nie zaznał szczęścia w miłości, znajdywał je w kartach - a nuż los się do niego uśmiechnie? Skinął głową dżentelmenom, niemo zapraszając ich do większego stołu, choć wiedział, że czynić tego nie musiał - to oni byli tutaj gospodarzami. Wiedział, że ich partyjka nie ucieknie, raz rzucone wyzwanie nie mogło pozostać bez odzewu; jak nie teraz, to później, jak nie dziś, to przy innej okazji.
Stanął przy krześle z numerem dwunastym, obok Mortimera; obejrzał się na nich przez ramię, na dłużej zatrzymując wzrok na Nicholasie, jego kolej na grę. Dasz radę, mierzysz się przecież z Blackiem, Cygnusem, żeby było zabawniej, kulawą lewą ręką mojej drogiej siostry - którego Tristan tolerował, ale nigdy dotąd nie brał na poważnie. I na którego, jak słyszał, stawiał właśnie jego kuzyn; w duchu westchnął, czy Blackowie nie mogli szukać dla siebie pięknych kobiet poza jego rodziną?
- Niezły początek - bez powitania, bo wszak powitali się już bez słowa, zwrócił się do Flinta, który właśnie wygrał pierwszy zakład tego wieczoru, dobry omen dla niego. Kiedy zajmował miejsce, jego źrenice utkwiły na twarzy - pysku? - goblińskiego krupiera, dziwne były z nich stworzenia. Ale z pewnością bardzo... skrupulatne, kiedy chodziło o pieniądze. Następnie sięgnął wzrokiem dalej, na zajęte krzesła wokół stołu, odnajdując spojrzeniem arystokratów z wolna zapełniających puste miejsca. Poszukiwał Lorne'a, i jego pragnąc przyciągnąć do siebie spojrzeniem.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
14
Gdy puścił dłoń Mortimera, zdawało mu się, że kuzyn był lekko zmieszany. Nie był pewny czym było to spowodowane. Może rozmową przy stole albo faktem, że nigdy nie wymienili więcej niż słów powitania. Słysząc jego słowa, kiwnął w milczeniu głową.
- To już piąty dzień i nie widać poprawy - odparł, przenosząc spojrzenie na Flinta. - Zobaczymy - dodał, gdy tamten wspomniał o ojcu. Nie zdążył spytać o nic więcej, gdy do kasyna weszła organizatorka tej całej maskarady. Yaxley zmarszczył lekko nos, gdy został otoczony podmuchem jej perfum. Czując się w jakiś sposób wciągnięty w rozmowę z Mortimerem, ruszył za nim w stronę stołu i zajął miejsce po lewej. Spokojnie patrzył na grających i obstawiających. Zatrzymał spojrzenie na siedzącym krzesło dalej Cygnusie, któremu skinął głową na powitanie, a potem znowu wrócił do patrzenia na karty. Uśmiechnął się pod nosem, słysząc, że Mortimer wygrał zakład.
Gdy puścił dłoń Mortimera, zdawało mu się, że kuzyn był lekko zmieszany. Nie był pewny czym było to spowodowane. Może rozmową przy stole albo faktem, że nigdy nie wymienili więcej niż słów powitania. Słysząc jego słowa, kiwnął w milczeniu głową.
- To już piąty dzień i nie widać poprawy - odparł, przenosząc spojrzenie na Flinta. - Zobaczymy - dodał, gdy tamten wspomniał o ojcu. Nie zdążył spytać o nic więcej, gdy do kasyna weszła organizatorka tej całej maskarady. Yaxley zmarszczył lekko nos, gdy został otoczony podmuchem jej perfum. Czując się w jakiś sposób wciągnięty w rozmowę z Mortimerem, ruszył za nim w stronę stołu i zajął miejsce po lewej. Spokojnie patrzył na grających i obstawiających. Zatrzymał spojrzenie na siedzącym krzesło dalej Cygnusie, któremu skinął głową na powitanie, a potem znowu wrócił do patrzenia na karty. Uśmiechnął się pod nosem, słysząc, że Mortimer wygrał zakład.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
11
Wprawdzie wejście ciotki Adelaide przeszkodziło w rozpoczęciu relaksującej partyjki pokera, jednak Cassius miał nadzieję, iż jej wizyta nie zamierzała trwać długo. Niewątpliwie zamierzała zaprezentować jedną z niespodzianek, które tak skrupulatnie trzymała w tajemnicy. Niestety nie to było dla niego zaskoczeniem. Oczekiwał jakiejś dodatkowej rozrywki i właśnie ją miał otrzymać. To, co sprawiało, że Nott uległ samoistnemu rozbawieniu, było podejście do nich, a szczególnie poprawienie kołnierza Nicholasa. Oczywiście nie zamierzał tego okazywać innym, lecz w duchu był naprawdę rozbawiony tą czułością. Chciał nawet okazać ciotce za to wdzięczność, ale ta zdążyła się już ulotnić i Cassius zdołał dostrzec tylko szkatułę z nagrodą.
— Klasa i elegancja sama w sobie — skomentował w stronę kuzynów i Tristana wystąpienie lady Nott, po czym podążył za Rosierem, chcąc zająć miejsce koło niego. Rzecz jasna obok znajdzie się krzesełko lub dwa dla Nicka i Percivala, ale w tej chwili to nie zajmowało jego myśli tak bardzo, jak rozpoczęta rozgrywka.
Zasiadłszy do stołu, nie zapomniał o pozostawionej butelce Toujours Pur. Zamierzał delektować się nią później; najlepiej razem z Emery, kiedy uda im się zniknąć z oczu lordów i lady. Jeśli zdołają tego dokonać. Cicho wzdychając powędrował wzrokiem po stole, obserwując mężczyzn. Jego uwagę na moment przykuł lord Flint oraz towarzysząca temu wygrana. Chciał nawet jakoś skomentować tak udany początek, jednak został ubiegnięty przez Tristana, za co wypadało mu podziękować przy najbliższej okazji.
Wprawdzie wejście ciotki Adelaide przeszkodziło w rozpoczęciu relaksującej partyjki pokera, jednak Cassius miał nadzieję, iż jej wizyta nie zamierzała trwać długo. Niewątpliwie zamierzała zaprezentować jedną z niespodzianek, które tak skrupulatnie trzymała w tajemnicy. Niestety nie to było dla niego zaskoczeniem. Oczekiwał jakiejś dodatkowej rozrywki i właśnie ją miał otrzymać. To, co sprawiało, że Nott uległ samoistnemu rozbawieniu, było podejście do nich, a szczególnie poprawienie kołnierza Nicholasa. Oczywiście nie zamierzał tego okazywać innym, lecz w duchu był naprawdę rozbawiony tą czułością. Chciał nawet okazać ciotce za to wdzięczność, ale ta zdążyła się już ulotnić i Cassius zdołał dostrzec tylko szkatułę z nagrodą.
— Klasa i elegancja sama w sobie — skomentował w stronę kuzynów i Tristana wystąpienie lady Nott, po czym podążył za Rosierem, chcąc zająć miejsce koło niego. Rzecz jasna obok znajdzie się krzesełko lub dwa dla Nicka i Percivala, ale w tej chwili to nie zajmowało jego myśli tak bardzo, jak rozpoczęta rozgrywka.
Zasiadłszy do stołu, nie zapomniał o pozostawionej butelce Toujours Pur. Zamierzał delektować się nią później; najlepiej razem z Emery, kiedy uda im się zniknąć z oczu lordów i lady. Jeśli zdołają tego dokonać. Cicho wzdychając powędrował wzrokiem po stole, obserwując mężczyzn. Jego uwagę na moment przykuł lord Flint oraz towarzysząca temu wygrana. Chciał nawet jakoś skomentować tak udany początek, jednak został ubiegnięty przez Tristana, za co wypadało mu podziękować przy najbliższej okazji.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
nr 15
i sori, ale już trochę nie ograniam
Powietrze było ciężkie od męskich perfum, zmieszanych, samczych zapachów i buzującego testosteronu. Adrenaliny. Oraz cichej nienawiści, wkradającej się pomiędzy nich, osiadającą lepką pajęczyną na ramionach i oplatającą zacne grono trudną do zignorowania niechęcią. Każdy był tu wilkiem, każdy czekał na cudze potknięcie... Nieco przypominając stado wygłodniałych drapieżców, czyhających na żer. Nie chcieli odpowiedzi; sięgając do kolejnych kielichów poszukiwali zapomnienia.
Avery już go nie potrzebował, wręcz przeciwnie, ostrzył swój wzrok (oraz zęby) na nieuważnych i z satysfakcją odnotował, iż Reagan zniknął za niezauważalną kurtyną ze swym towarzyszem - jak mniemał, starszym lordem Malfoyem . Wyzwanie, jakie mu rzucił zostało przyjęte, ale Avery nie schylał się z powrotem, aby podnieść rękawicę. Natłok pojawiających się arystokratów skutecznie zgubił w tłumie widmo ojca, Samael mechanicznie ściskał ręce, przyjmował kondolencje, składał usta w smutny, pusty uśmiech.
Pełen szczerości, bo czuł się dość zaniepokojony, a nawet osowiały - Flint zapewne zauważył owo osłabienie - i jedynie powód odbiegał od wyobrażeń jego szlachetnych przyjaciół. Nie bronił im myśleć, że jest potworem, ale przynajmniej dotąd (Caesar jeszcze nie wypił wystarczająco?), nikt nie oskarżył go wprost o zbrodnię, z jaką zresztą niewiele miał wspólnego.
Pełna emocji gra się rozpoczęła - jaka szkoda, że nikt z tu obecnych nie miał możliwości oglądania dynamiki ścierania się z Laidan, która w ataku furii przemieniała się we wściekłą smoczycę - co Avery śledził ze średnim zainteresowaniem, uważnie obserwując za to goblina, kontrolującego przebieg rozrywki.
- Skoro tak dobrze ci idzie - szepnął do Mortimera, przechodząc koło niego i zajmując najbliższe wolne krzesło - powiedz mi, co mnie czeka - zakpił, zastanawiając się, czy Laidan dobrze się bawi. I czy z równą niecierpliwością wyczekuje ich pierwszego tańca.
i sori, ale już trochę nie ograniam
Powietrze było ciężkie od męskich perfum, zmieszanych, samczych zapachów i buzującego testosteronu. Adrenaliny. Oraz cichej nienawiści, wkradającej się pomiędzy nich, osiadającą lepką pajęczyną na ramionach i oplatającą zacne grono trudną do zignorowania niechęcią. Każdy był tu wilkiem, każdy czekał na cudze potknięcie... Nieco przypominając stado wygłodniałych drapieżców, czyhających na żer. Nie chcieli odpowiedzi; sięgając do kolejnych kielichów poszukiwali zapomnienia.
Avery już go nie potrzebował, wręcz przeciwnie, ostrzył swój wzrok (oraz zęby) na nieuważnych i z satysfakcją odnotował, iż Reagan zniknął za niezauważalną kurtyną ze swym towarzyszem - jak mniemał, starszym lordem Malfoyem . Wyzwanie, jakie mu rzucił zostało przyjęte, ale Avery nie schylał się z powrotem, aby podnieść rękawicę. Natłok pojawiających się arystokratów skutecznie zgubił w tłumie widmo ojca, Samael mechanicznie ściskał ręce, przyjmował kondolencje, składał usta w smutny, pusty uśmiech.
Pełen szczerości, bo czuł się dość zaniepokojony, a nawet osowiały - Flint zapewne zauważył owo osłabienie - i jedynie powód odbiegał od wyobrażeń jego szlachetnych przyjaciół. Nie bronił im myśleć, że jest potworem, ale przynajmniej dotąd (Caesar jeszcze nie wypił wystarczająco?), nikt nie oskarżył go wprost o zbrodnię, z jaką zresztą niewiele miał wspólnego.
Pełna emocji gra się rozpoczęła - jaka szkoda, że nikt z tu obecnych nie miał możliwości oglądania dynamiki ścierania się z Laidan, która w ataku furii przemieniała się we wściekłą smoczycę - co Avery śledził ze średnim zainteresowaniem, uważnie obserwując za to goblina, kontrolującego przebieg rozrywki.
- Skoro tak dobrze ci idzie - szepnął do Mortimera, przechodząc koło niego i zajmując najbliższe wolne krzesło - powiedz mi, co mnie czeka - zakpił, zastanawiając się, czy Laidan dobrze się bawi. I czy z równą niecierpliwością wyczekuje ich pierwszego tańca.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
krzesło nr.1
Niespecjalnie podobał mu się pomysł gry, z pewnością William Selwyn był ostatnią osobą która by hazard popierała. Przez to spojrzał wówczas na lady Nott stalowym wzrokiem, aczkolwiek, owa kobieta raczej nie była w stanie rozszyfrować. Gdy za pierwszym razem, delikatnie mówiąc, olał obstawianie musiał wypić kolejkę, co zrobił nawet przy tym się nie krzywiąc. Nazwa "Tourus Pur" krzywiła go za to jeszcze bardziej, czego nie okazał. Gdy było kolejne wyzwanie, westchnął cicho i rzekł swym niemal królewskim, raczej głębokim tonem
- Cygnus Black.
Nazwisko które strasznie go brzydziło, nie przepadał za rodem Blacków. Ogólnie ciężko znosił większość nazwisk... Pod tym względem William był paradoksem. Uwielbiał chodzić na salony, lubił ten przepych i manierę, za to nie znosił tych poglądów szlacheckich odnośnie czystości krwi i uważania wszystkich którzy nie mają krwi czystej, za gorszych. Cóż rzec, i tak bywa. Czekał na wiadomość, czy musi pić, czy nie będzie musiał. Miał szczerą nadzieję że bez tego się obędzie.
Niespecjalnie podobał mu się pomysł gry, z pewnością William Selwyn był ostatnią osobą która by hazard popierała. Przez to spojrzał wówczas na lady Nott stalowym wzrokiem, aczkolwiek, owa kobieta raczej nie była w stanie rozszyfrować. Gdy za pierwszym razem, delikatnie mówiąc, olał obstawianie musiał wypić kolejkę, co zrobił nawet przy tym się nie krzywiąc. Nazwa "Tourus Pur" krzywiła go za to jeszcze bardziej, czego nie okazał. Gdy było kolejne wyzwanie, westchnął cicho i rzekł swym niemal królewskim, raczej głębokim tonem
- Cygnus Black.
Nazwisko które strasznie go brzydziło, nie przepadał za rodem Blacków. Ogólnie ciężko znosił większość nazwisk... Pod tym względem William był paradoksem. Uwielbiał chodzić na salony, lubił ten przepych i manierę, za to nie znosił tych poglądów szlacheckich odnośnie czystości krwi i uważania wszystkich którzy nie mają krwi czystej, za gorszych. Cóż rzec, i tak bywa. Czekał na wiadomość, czy musi pić, czy nie będzie musiał. Miał szczerą nadzieję że bez tego się obędzie.
Gość
Gość
Kasyno Crockfords
Szybka odpowiedź