Pokój dzienny
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Pokój dzienny
To maleńkie pomieszczenie uchodzi za salon. Zmieści się tutaj najwyżej kilka osób, jednakże jest to najbardziej... reprezentatywne pomieszczenie w całym domu. Jest tu stara, wysłużona, lecz wygodna kanapa i maleńki stół.
I'm here to tell ya honey
That I'm bad to the bone
That I'm bad to the bone
Czułem się fatalnie. Dopiero dziś, ledwie przed paroma godzinami łaskawie wypuszczono mnie z Tower po tym, jak okazało się, że nie ma dowodów świadczących o znamionach popełnienia przestępstwa. Świetnie, że udało im się po tych prawie że trzech dobach pojąć, że skoro w sprawę była zamieszana rodzina Burke to choćbym i biegał nago po Pokatnej wymachując czarnomagicznymi artefaktami to wszyscy mogliby mi co najwyżej lizać poślady gdyby tylko te były insygnowane nazwiskiem Edgara. Z Brendanem Weasleyem na czele.
- Cholera - burknąłem dla rozładowanie napięcia, które przez ostatnie dni jedynie we mnie rosło nie znajdując nijak ujścia. Naprawdę nie rozumiałem dlaczego skoro policja wiedziała, że i tak nic nie zdziała to jednak postanowiła marnować swój i mój czas na ten cały teatrzyk. Albo im się okropnie nudziło, albo im jakieś słupki statystyk się nie zgadzały. Westchnąłem pod nosem sięgając do kieszeni po paczkę papierosów by natknąć się na pustkę przestrzeń nie bardzo wierząc, że ten dzień może być tak okropny. Albo to ja po prostu byłem marudny z powodu zmęczenia. Tower mimo wszystko nie był kurortem wypoczynkowym. Mało się tam spało, jeszcze mniej jadło...o zapachach nie będę wspominał bo tym ciągle emanowałem. Przed dostaniem się do domu i zrobieniem z sobą porządku postanowiłem jednak odwiedzić Sergieja by spuścić nieco z siebie pary, a i opić swój "przymusowy urlop" bo tego dziś chciałem i pragnąłem. Skręciłem więc w ponurą uliczkę i znalazłem się przed kamienicą. Nie pukałem w drzwi - korzystając z tego że były otwarte to sam siebie wpuściłem wiedząc, że nikt tego tu nie będzie miał mi za złe.
- Sergiej...? - Zawołałem z przedpokoju, w którym porzuciłem kurtkę. Przeczesałem tłuste włosy palcami do tyłu. Gdzieś na wyższych kondygnacjach usłyszałem jakieś poruszenie. Zachęcony nim postanowiłem nie stać i nie czekać na oświecenie tylko poruszyłem się w głąb mieszkania - Sergiej?! - zawołałem po raz drugi, kiedy przechodziłem do kolejnego pokoju. Już tu słyszałem ciężar stup stawianych gdzieś nade mną. Były zbyt lekkie bym mógł je przypisać Siergiejowi, lecz przy tym zbyt ciężkie by należały do Antonina
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Cholera - burknąłem dla rozładowanie napięcia, które przez ostatnie dni jedynie we mnie rosło nie znajdując nijak ujścia. Naprawdę nie rozumiałem dlaczego skoro policja wiedziała, że i tak nic nie zdziała to jednak postanowiła marnować swój i mój czas na ten cały teatrzyk. Albo im się okropnie nudziło, albo im jakieś słupki statystyk się nie zgadzały. Westchnąłem pod nosem sięgając do kieszeni po paczkę papierosów by natknąć się na pustkę przestrzeń nie bardzo wierząc, że ten dzień może być tak okropny. Albo to ja po prostu byłem marudny z powodu zmęczenia. Tower mimo wszystko nie był kurortem wypoczynkowym. Mało się tam spało, jeszcze mniej jadło...o zapachach nie będę wspominał bo tym ciągle emanowałem. Przed dostaniem się do domu i zrobieniem z sobą porządku postanowiłem jednak odwiedzić Sergieja by spuścić nieco z siebie pary, a i opić swój "przymusowy urlop" bo tego dziś chciałem i pragnąłem. Skręciłem więc w ponurą uliczkę i znalazłem się przed kamienicą. Nie pukałem w drzwi - korzystając z tego że były otwarte to sam siebie wpuściłem wiedząc, że nikt tego tu nie będzie miał mi za złe.
- Sergiej...? - Zawołałem z przedpokoju, w którym porzuciłem kurtkę. Przeczesałem tłuste włosy palcami do tyłu. Gdzieś na wyższych kondygnacjach usłyszałem jakieś poruszenie. Zachęcony nim postanowiłem nie stać i nie czekać na oświecenie tylko poruszyłem się w głąb mieszkania - Sergiej?! - zawołałem po raz drugi, kiedy przechodziłem do kolejnego pokoju. Już tu słyszałem ciężar stup stawianych gdzieś nade mną. Były zbyt lekkie bym mógł je przypisać Siergiejowi, lecz przy tym zbyt ciężkie by należały do Antonina
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 14.07.17 1:59, w całości zmieniany 1 raz
Drzwi czasami były otwarte, szczególnie wtedy kiedy Antonin gdzieś wybiegał, a ja nie zdążyłam zanim jeszcze zakluczyć, albo w ogóle tego nie robiłam wiedząc, że zaraz wróci i nie było sensu zawracać sobie tym głowy. Złodziej się nie bałam, sama nim byłam i żaden złodziej o zdrowych zmysłach nie zechciałby okraść biedaków. Po za tym, w korytarzu wisiał stary obraz, który darł się wniebogłosy za każdym razem gdy ktoś obcy pojawiał się w domu. Nawet, jeśli ten obcy pojawiał się w tym domu dzień w dzień i prawie że był domownikiem. Taki ryk rozległ się dzisiejszego dnia, gdy nieproszony gość wszedł sobie do naszego domu i nagle zaczął krzyczeć nawołując mojego męża. Głos ten poznałam od razu, wzięłam głębszy wdech i zeszłam z wyższej kondygnacji szukając sprawcy całego zamieszania. Szału można było dostać, nie tylko z tym obrazem ale i osobami, które bez zaproszenia wchodziły do mojego domu i czuły się jak u siebie.
- Na brodę Merlina zamknij się ty głupi obrazie! - wrzasnęłam przechodząc przez korytarz.
Jak się mogłam domyślić, obraz absolutnie się nie uciszył, a zaczął rzucać obelgami w moją stronę, na co ja już się uodporniłam, dlatego puszczając to mimo uszu ruszyłam do salonu. Obraz w końcu sam się zamknie.
Tak jak myślałam sprawcą całego zamieszania był sam Matthew, przyjaciel Siergieja, mężczyzna, który demoralizował mi męża zabierając go za chlanie i dziwki. Same utrapienie z nim było i jestem pewna, że gdyby mój mąż miał normalnych znajomych, to lepiej by na tym wyszedł. Założyłam ręce na piersiach i oparłam o, ledwo stojącą, framugę drzwi.
- Nie drzyj się tak, Siergieja nie ma - odpowiedziałam mu nawet nie zmuszając się do miłego tonu. - Pewnie pije już gdzieś bez ciebie. A ty to co? Wypuścili cię w końcu? Skaranie Merlina, mogli cię dłużej potrzymać, przynajmniej nikt nie wchodził do m o j e g o domu bez m o j e j zgody.
Mocno zaakcentował te dwa słowa, aby sobie nie myślał, że tak płazem mu to puszczę. Gdyby był Siergiej, to pewnie by mnie uciszył, wysłał do kuchni a przyjaciela poklepał po plecach, ale że mojego męża nie było, to mogłam sobie pozwolić na to, aby mu trochę odpyskować. I miałam zamiar to wykorzystać. Nigdy w końcu nie ukrywałam tego, że za Matthew'em nie przepadam, nie zdawałam sobie sprawy z tego ile razy uratował mnie przed kłótnią z pijanym Siergiejem, ale póki o tym nie wiedziałam, to nie miałam najmniejszego powodu do tego, aby go lubić. Po za tym, Matthew zawsze wydawał mi się dziwny, nie pasujący do tego Nokturnowego świata i było w nim coś, co napawało mnie niepokojem. Nie był zimnym draniem, a przynajmniej na takiego nie wyglądał i nawet jeśli by się upierał, to nigdy bym mu nie uwierzyła, ze względu na swoją damską intuicję. Ciągle wpadał w jakieś tarapaty, ile razy trafił do Tower, nawet nie mogłam policzyć. Lepiej odnalazłby się w normalnym życiu, na Pokątnej, w normalnej pracy, ale nigdy nie zdecydowałam mu się tego powiedzieć. I chociaż czasem było mi go żal, to nie była moja sprawa i wolałam go nie lubić. Tak było łatwiej.
- Na brodę Merlina zamknij się ty głupi obrazie! - wrzasnęłam przechodząc przez korytarz.
Jak się mogłam domyślić, obraz absolutnie się nie uciszył, a zaczął rzucać obelgami w moją stronę, na co ja już się uodporniłam, dlatego puszczając to mimo uszu ruszyłam do salonu. Obraz w końcu sam się zamknie.
Tak jak myślałam sprawcą całego zamieszania był sam Matthew, przyjaciel Siergieja, mężczyzna, który demoralizował mi męża zabierając go za chlanie i dziwki. Same utrapienie z nim było i jestem pewna, że gdyby mój mąż miał normalnych znajomych, to lepiej by na tym wyszedł. Założyłam ręce na piersiach i oparłam o, ledwo stojącą, framugę drzwi.
- Nie drzyj się tak, Siergieja nie ma - odpowiedziałam mu nawet nie zmuszając się do miłego tonu. - Pewnie pije już gdzieś bez ciebie. A ty to co? Wypuścili cię w końcu? Skaranie Merlina, mogli cię dłużej potrzymać, przynajmniej nikt nie wchodził do m o j e g o domu bez m o j e j zgody.
Mocno zaakcentował te dwa słowa, aby sobie nie myślał, że tak płazem mu to puszczę. Gdyby był Siergiej, to pewnie by mnie uciszył, wysłał do kuchni a przyjaciela poklepał po plecach, ale że mojego męża nie było, to mogłam sobie pozwolić na to, aby mu trochę odpyskować. I miałam zamiar to wykorzystać. Nigdy w końcu nie ukrywałam tego, że za Matthew'em nie przepadam, nie zdawałam sobie sprawy z tego ile razy uratował mnie przed kłótnią z pijanym Siergiejem, ale póki o tym nie wiedziałam, to nie miałam najmniejszego powodu do tego, aby go lubić. Po za tym, Matthew zawsze wydawał mi się dziwny, nie pasujący do tego Nokturnowego świata i było w nim coś, co napawało mnie niepokojem. Nie był zimnym draniem, a przynajmniej na takiego nie wyglądał i nawet jeśli by się upierał, to nigdy bym mu nie uwierzyła, ze względu na swoją damską intuicję. Ciągle wpadał w jakieś tarapaty, ile razy trafił do Tower, nawet nie mogłam policzyć. Lepiej odnalazłby się w normalnym życiu, na Pokątnej, w normalnej pracy, ale nigdy nie zdecydowałam mu się tego powiedzieć. I chociaż czasem było mi go żal, to nie była moja sprawa i wolałam go nie lubić. Tak było łatwiej.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Tak jak przypuszczałem. Zbliżające się ku mnie kroki należały do niej. Nie mogły do nikogo innego, jak do Maszy. Odwróciłem się do niej by zobaczyć jak podpiera framugę czując się najwyraźniej niezwykle pewnie skoro zdobywała się na ostrzejsze tony i wojownicze pozy. Już po samym tym zachowaniu byłem w stanie stwierdzić, że Sergieja nie ma w budynku ani w obrębie kilku mil od niego co po chwili sama potwierdziła. Nie żeby mi to specjalnie przeszkadzało - byłem przyzwyczajony do tego, że ludzie na mój widok raczej nie skakali ze szczęścia jednak bardziej niż pewne było to, że gdyby Sergiej tu był Masza nie pozwoliłaby sobie na obnoszenie się ze swoją niechęcią do mnie.
Otaksowałem ją więc wymownie i powoli, z góry na dół, by dać jej do zrozumienia, że...
- Zdążyłem zauważyć, ze raczej w pobliżu go nie ma - brakowało tylko tego by nosiła nad głową wielką neonową strzałkę informującą o tym, że to ona teraz rządzi w tym domu.
Kusiło mnie by spytać, kiedy wróci, lecz pytanie to wydało mi się skrajnie głupie po tym,jak się okazało, że Rusek już poszedł w tany. Skrzywiłem się wiedząc, że nie będę raczej na niego już czekał i nie zamierzam go szukać. Z Sergiejem zawsze można było się odstresować przy butelce lub czterech taniego alkoholu, lecz pod warunkiem, że start odbywał się z tego samego pułapu trzeźwości lub gdy on musiał cie podgonić. Przynajmniej w moim przypadku innej możliwości nie było - nie mogę patrzeć na trzeźwo co odwala Sergiej by potem nie cierpieć na moralniaka. Odnotowałem więc w myślach z niezadowoleniem, że niestety będę musiał poszukać innego partnera do kieliszka.
- Wiem że brakuje ci rozrywek, lecz daruj sobie robienie cyrku z powodu takiej pierdoły - wywróciłem teatralnie oczami. Wybacz, mała, lecz nie byłem w humorze. Poza tym twoja wina - gdybyś zamknęła drzwi - Zresztą jak tak ci to przeszkadza to się poskarż swojemu niedźwiedziowi - dobrze wiemy, że tego nie zrobisz, prawda?
Wypuściłem z siebie powietrze niczym parowóz, przeciągając przy tym dłonią po twarzy. To zdecydowanie nie był sposób w jaki zamierzałem prowadzić rozmowę z Maszą. Po prostu nie chciałem myśleć o tym, że wieści zdążyły się już ponieść po Noktunrnie. Bo ja raczej o tym, że siedziałem nie piałem bo...no - siedziałem.
- Co mówią ludzie? - rzuciłem sucho chcąc poznać wersję wydarzeń wędrującą po ulicy. Prawda była taka, że po pracy zapomniałem kompletnie o tym przeklętym naszyjniku który był warty setki galeonów, a który niechcący wyniosłem ze sklepu do Doków.Tam niefortunnie natknąłem się na mugolska policję. Nie wiedząc, ze mam przy sobie czarnomagiczną pierdółkę pozwoliłem im podejść. Byli czepliwi, drażliwi, sytuacji nie poprawił Craig który pojawił się z dupy szukając pewnie tego co wyniosłem. Znaleźli przy mnie ten syf. Wszystko się popieprzyło. Domyślałem się już jak tą całą sytuację mógł postrzegać Edgar. Przyprawiało mnie to o migrenę.
Otaksowałem ją więc wymownie i powoli, z góry na dół, by dać jej do zrozumienia, że...
- Zdążyłem zauważyć, ze raczej w pobliżu go nie ma - brakowało tylko tego by nosiła nad głową wielką neonową strzałkę informującą o tym, że to ona teraz rządzi w tym domu.
Kusiło mnie by spytać, kiedy wróci, lecz pytanie to wydało mi się skrajnie głupie po tym,jak się okazało, że Rusek już poszedł w tany. Skrzywiłem się wiedząc, że nie będę raczej na niego już czekał i nie zamierzam go szukać. Z Sergiejem zawsze można było się odstresować przy butelce lub czterech taniego alkoholu, lecz pod warunkiem, że start odbywał się z tego samego pułapu trzeźwości lub gdy on musiał cie podgonić. Przynajmniej w moim przypadku innej możliwości nie było - nie mogę patrzeć na trzeźwo co odwala Sergiej by potem nie cierpieć na moralniaka. Odnotowałem więc w myślach z niezadowoleniem, że niestety będę musiał poszukać innego partnera do kieliszka.
- Wiem że brakuje ci rozrywek, lecz daruj sobie robienie cyrku z powodu takiej pierdoły - wywróciłem teatralnie oczami. Wybacz, mała, lecz nie byłem w humorze. Poza tym twoja wina - gdybyś zamknęła drzwi - Zresztą jak tak ci to przeszkadza to się poskarż swojemu niedźwiedziowi - dobrze wiemy, że tego nie zrobisz, prawda?
Wypuściłem z siebie powietrze niczym parowóz, przeciągając przy tym dłonią po twarzy. To zdecydowanie nie był sposób w jaki zamierzałem prowadzić rozmowę z Maszą. Po prostu nie chciałem myśleć o tym, że wieści zdążyły się już ponieść po Noktunrnie. Bo ja raczej o tym, że siedziałem nie piałem bo...no - siedziałem.
- Co mówią ludzie? - rzuciłem sucho chcąc poznać wersję wydarzeń wędrującą po ulicy. Prawda była taka, że po pracy zapomniałem kompletnie o tym przeklętym naszyjniku który był warty setki galeonów, a który niechcący wyniosłem ze sklepu do Doków.Tam niefortunnie natknąłem się na mugolska policję. Nie wiedząc, ze mam przy sobie czarnomagiczną pierdółkę pozwoliłem im podejść. Byli czepliwi, drażliwi, sytuacji nie poprawił Craig który pojawił się z dupy szukając pewnie tego co wyniosłem. Znaleźli przy mnie ten syf. Wszystko się popieprzyło. Domyślałem się już jak tą całą sytuację mógł postrzegać Edgar. Przyprawiało mnie to o migrenę.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Oczywiście, że czułam się pewnie, przecież byłam u siebie w domu. To fakt, gdyby Sergej tu był, to nie pozwoliłabym sobie na ten ton, ale póki co go tutaj nie było, więc nie zawracałam sobe tym głowy. Czułam na sobie jego spojrzenie, ale pewnie stałam i nie spuściłam z niego wzroku i stałam dumnie, nie pozwalając, aby mnie zdominował. Nigdy mu na to nie pozwoliłam.
- Bystry jesteś - mruknęłam.
Prawdę mówiąc, to cieszyłam się, że dzisiejszego dnia nie pił z Matthew’em, chwilę go nie było, więc zapewne już dzisiaj by na noc nie wrócił. A jutrzejszego dnia źle by się czuł i nawet cichy szept by go denerwował. Dziękuje bardzo za taki dzień. A dzisiaj może wróci późnym wieczorem, przynajmniej będę wiedzieć, że nie spędzi jej z obcą kobietą. Zawsze bardzo się cieszyłam, gdy wracał do domu. Naprawdę.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Dużo mówiono o tym czemu go zgarnęli i za co. Wieści szybko rozniosły się po Nokturnie, a gdy te wieści dotarły też do mnie, aż się zaśmiałam. Bawiło mnie to nieźle, dlatego też i teraz na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, ale nie miało to nic wspólnego z przyjaznym odczuciem. Raczej drwiną, że głupi chłop dał się złapać.
- A tam gadasz, dobrej zabawy nigdy nie odpuszczę - odpowiedziałam sztuczne radosnym tonem, ożywiając się na chwilę.
Jeśli chciał być dla mnie niemiły, to nawet gdyby mu się udało, nie chciałabym mu tego pokazywać. Dawać mu satysfakcji z tego, że mnie zgasił. Jeszcze czego. Znowu przyjęłam bojową pozycję, stawiając przed sobą jeszcze większy niewidzialny mur. Zza tego muru go obserwowałam. Widziałam, że jest zmęczony, Tower go pewne nieźle przetrzepało. Było po nim widać, że potrzebuje i snu i alkoholu. Nie wiem czego bardziej.
- Siadaj - rzuciłam i dopiero gdy spoczął na kanapie, zdecydowałam się mu powiedzieć co na Nokturnie szumi na jego temat. - A mówią pewnie same bzdury, żeś okradł tego Burke’a a potem jak skończony idiota się upiłeś i sam zacząłeś wymachiwać tym przed mugolską policją… nie, w sumie to mogłaby być prawda. Ale chodzą jeszcze plotki, że przymknęli cię za inne rzeczy. Słyszałam już wersję ze śnieżką, za pobicie mugolaka, za to żeś po pijaku chciałeś się z Burke’m bić i nabluzgałeś policjantom, ale to też w sumie prawdopodobne.
Nie było tak, abym nie wykorzystała każdej okazji, aby mu dogryźć. Darliśmy koty, każde z nas tylko czekało, aby dopiec drugiemu, a gdy Siergieja nie było w pobliżu, ja już nie czułam żadnych oporów, aby z nim walczyć. Chociaż prawdę mówiąc nigdy mi nic nie zrobił, nie był specjalnie niemiły, nic takiego. Ale denerwował mnie swoim wpadaniem w kłopoty, to że przesiadywał tu nieproszony i demoralizował mi męża. Jakby mało był zdemoralizowany. Westchnęłam cicho, kręcąc głową.
- To jak było naprawdę? - zapytałam w końcu.
Ciekawość, ciekawość i jeszcze raz ciekawość. A może przy okazji da mi kolejny powód do śmiechu? Nie byłam jednak taka zła, naprawdę. Gdybym była, to w tym momencie nie machałabym w stronę kuchni różdżką i nie przygotowywała mu miski z zupą. Chociaż na niego psioczyłam i warczałam i zawsze zarzekałam się, że więcej jeść u mnie nie dostanie, to i tak dostawał. Michę przed nos, która właśnie przed nim stanęła na stoliku i najczęściej patelnią w łeb. Oj Masza, ale ze mnie dziwna kobieta.
- Bystry jesteś - mruknęłam.
Prawdę mówiąc, to cieszyłam się, że dzisiejszego dnia nie pił z Matthew’em, chwilę go nie było, więc zapewne już dzisiaj by na noc nie wrócił. A jutrzejszego dnia źle by się czuł i nawet cichy szept by go denerwował. Dziękuje bardzo za taki dzień. A dzisiaj może wróci późnym wieczorem, przynajmniej będę wiedzieć, że nie spędzi jej z obcą kobietą. Zawsze bardzo się cieszyłam, gdy wracał do domu. Naprawdę.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Dużo mówiono o tym czemu go zgarnęli i za co. Wieści szybko rozniosły się po Nokturnie, a gdy te wieści dotarły też do mnie, aż się zaśmiałam. Bawiło mnie to nieźle, dlatego też i teraz na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, ale nie miało to nic wspólnego z przyjaznym odczuciem. Raczej drwiną, że głupi chłop dał się złapać.
- A tam gadasz, dobrej zabawy nigdy nie odpuszczę - odpowiedziałam sztuczne radosnym tonem, ożywiając się na chwilę.
Jeśli chciał być dla mnie niemiły, to nawet gdyby mu się udało, nie chciałabym mu tego pokazywać. Dawać mu satysfakcji z tego, że mnie zgasił. Jeszcze czego. Znowu przyjęłam bojową pozycję, stawiając przed sobą jeszcze większy niewidzialny mur. Zza tego muru go obserwowałam. Widziałam, że jest zmęczony, Tower go pewne nieźle przetrzepało. Było po nim widać, że potrzebuje i snu i alkoholu. Nie wiem czego bardziej.
- Siadaj - rzuciłam i dopiero gdy spoczął na kanapie, zdecydowałam się mu powiedzieć co na Nokturnie szumi na jego temat. - A mówią pewnie same bzdury, żeś okradł tego Burke’a a potem jak skończony idiota się upiłeś i sam zacząłeś wymachiwać tym przed mugolską policją… nie, w sumie to mogłaby być prawda. Ale chodzą jeszcze plotki, że przymknęli cię za inne rzeczy. Słyszałam już wersję ze śnieżką, za pobicie mugolaka, za to żeś po pijaku chciałeś się z Burke’m bić i nabluzgałeś policjantom, ale to też w sumie prawdopodobne.
Nie było tak, abym nie wykorzystała każdej okazji, aby mu dogryźć. Darliśmy koty, każde z nas tylko czekało, aby dopiec drugiemu, a gdy Siergieja nie było w pobliżu, ja już nie czułam żadnych oporów, aby z nim walczyć. Chociaż prawdę mówiąc nigdy mi nic nie zrobił, nie był specjalnie niemiły, nic takiego. Ale denerwował mnie swoim wpadaniem w kłopoty, to że przesiadywał tu nieproszony i demoralizował mi męża. Jakby mało był zdemoralizowany. Westchnęłam cicho, kręcąc głową.
- To jak było naprawdę? - zapytałam w końcu.
Ciekawość, ciekawość i jeszcze raz ciekawość. A może przy okazji da mi kolejny powód do śmiechu? Nie byłam jednak taka zła, naprawdę. Gdybym była, to w tym momencie nie machałabym w stronę kuchni różdżką i nie przygotowywała mu miski z zupą. Chociaż na niego psioczyłam i warczałam i zawsze zarzekałam się, że więcej jeść u mnie nie dostanie, to i tak dostawał. Michę przed nos, która właśnie przed nim stanęła na stoliku i najczęściej patelnią w łeb. Oj Masza, ale ze mnie dziwna kobieta.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zmrużyłem nieco oczy zupełnie jak gdyby to miało sprawić, że słuch mi się wyostrzy i uda mi się rozszyfrować czy jej słowa były pochwałą czy kpiną. Zadawanie się z krętaczami już takie było - ciężko było rozgryźć co im chodzi po głowie, tym bardziej gdy nie było się za specjalnie spostrzegawczym. A ja nie byłem. Przemilczałem więc jej uwagę nijak na nią nie reagując by się przypadkiem nie zbłaźnić oraz nie dać Maszy powodów do kolejnych uszczypliwości. Nie byłem w nastroju na przepychanki i uczestniczenie w docinkowym turnieju.
Przypuszczałem, że prawdopodobnie co bym nie powiedział i w jaki sposób to ona będzie za każdym razem patrzeć na mnie tak samo - nieco niepokornie, uśmiechając się pod nosem tak jak to robiła teraz, jakby chcąc pokazać że cokolwiek bym jej nie powiedział to jej to nie ruszy. Na swój sposób było to całkiem wygodne. Czasem zastanawiałem się czy była taka od zawsze, czy to też stała się taka pod wpływem Siergieja.
Nieznacznie skrzywiłem się, a jakiś głos w głowie zaczął mnie ponaglać w stronę wyjścia. Ja głupi jednak wiedziony ciekawością postanowiłem usiąść. Chciałem wiedzieć jak daleko to wszystko popłynęło, a strzelam, ze skoro Masza już słyszała co nieco to było całkiem grubo. I cóż...oburzyłem się
- Jakbym miał zamiar coś ukraść od Burka to zapewniam cie, że najpierw bym się upił - co do tego nie miałem wątpliwości - I ciekawe czyj był pomysł z tą śnieżką - Prychnąłem i pokiwałem głową z dezaprobatą. Ktoś ewidentnie myślał na Nokturnie, że sram galeonami i tak właściwie...bardzo bym tego chciał. Z drugiej strony - kto nie chciał. okręciłem z dezaprobatą głową.
Reszta wydawała mi się...nie taka nieprawdopodobna, więc nie czułem potrzeby wyszydzenia wyobraźni twórcom tych bajek. Ich zdrowie.
- Po odbębnieniu co miałem odbębnić miałem ochotę pójść do Parszywego Pasażera. Gdy znalazłem się w Dokach zaczepiła mnie ta cała mugolska policja. Myślałem, że to był jakiś żart z wprowadzeniem jej, a dasz wiarę że ta faktycznie funkcjonuje? Przyczepili się o to że stałem i oddychałem. - Samo wspomnienie tego przyprawiało mnie o frustrację bo co, jak co - na co dzień robiłem milion innych rzeczy za które można byłoby mnie zamknąć pod kluczem w Tower i tak właściwie nie miałbym o to za specjalnie żalu, a tak...Nie byłem nawet mugolem! - Mieli chyba jakiś zły dzień bo się czepili jak rzep psiego ogona, ja nie miałem lepszego - tak dla odmiany, prawda? - potem zrobiło się zabawniej bo znikąd pojawił się Burke - szukał błyskotki, która mu się zapodziała i sobie wymyślił, że ja ją wyniosłem więc też nie był w szampańskim humorze. Najbardziej nieprzewidywalnym zwrotem akcji było to, jak jego też zakuli. Yup wielki Craig Burke został zgarnięty przez mugolską policję. Śmiechom nie było końca - Sens historii zachowałem, nie wdając się w niepotrzebne niuanse i tak, jak początek mnie wyraźnie irytował to wspomnienie zakuwanego Craiga sprawiło, że się złośliwie wyszczerzyłem zęby w szczerym rozbawieniu. Próbowałem to rozbawienie podtrzymać nawet w momencie w którym sól zawarta w zupie przeżerała mi krtań.
Przypuszczałem, że prawdopodobnie co bym nie powiedział i w jaki sposób to ona będzie za każdym razem patrzeć na mnie tak samo - nieco niepokornie, uśmiechając się pod nosem tak jak to robiła teraz, jakby chcąc pokazać że cokolwiek bym jej nie powiedział to jej to nie ruszy. Na swój sposób było to całkiem wygodne. Czasem zastanawiałem się czy była taka od zawsze, czy to też stała się taka pod wpływem Siergieja.
Nieznacznie skrzywiłem się, a jakiś głos w głowie zaczął mnie ponaglać w stronę wyjścia. Ja głupi jednak wiedziony ciekawością postanowiłem usiąść. Chciałem wiedzieć jak daleko to wszystko popłynęło, a strzelam, ze skoro Masza już słyszała co nieco to było całkiem grubo. I cóż...oburzyłem się
- Jakbym miał zamiar coś ukraść od Burka to zapewniam cie, że najpierw bym się upił - co do tego nie miałem wątpliwości - I ciekawe czyj był pomysł z tą śnieżką - Prychnąłem i pokiwałem głową z dezaprobatą. Ktoś ewidentnie myślał na Nokturnie, że sram galeonami i tak właściwie...bardzo bym tego chciał. Z drugiej strony - kto nie chciał. okręciłem z dezaprobatą głową.
Reszta wydawała mi się...nie taka nieprawdopodobna, więc nie czułem potrzeby wyszydzenia wyobraźni twórcom tych bajek. Ich zdrowie.
- Po odbębnieniu co miałem odbębnić miałem ochotę pójść do Parszywego Pasażera. Gdy znalazłem się w Dokach zaczepiła mnie ta cała mugolska policja. Myślałem, że to był jakiś żart z wprowadzeniem jej, a dasz wiarę że ta faktycznie funkcjonuje? Przyczepili się o to że stałem i oddychałem. - Samo wspomnienie tego przyprawiało mnie o frustrację bo co, jak co - na co dzień robiłem milion innych rzeczy za które można byłoby mnie zamknąć pod kluczem w Tower i tak właściwie nie miałbym o to za specjalnie żalu, a tak...Nie byłem nawet mugolem! - Mieli chyba jakiś zły dzień bo się czepili jak rzep psiego ogona, ja nie miałem lepszego - tak dla odmiany, prawda? - potem zrobiło się zabawniej bo znikąd pojawił się Burke - szukał błyskotki, która mu się zapodziała i sobie wymyślił, że ja ją wyniosłem więc też nie był w szampańskim humorze. Najbardziej nieprzewidywalnym zwrotem akcji było to, jak jego też zakuli. Yup wielki Craig Burke został zgarnięty przez mugolską policję. Śmiechom nie było końca - Sens historii zachowałem, nie wdając się w niepotrzebne niuanse i tak, jak początek mnie wyraźnie irytował to wspomnienie zakuwanego Craiga sprawiło, że się złośliwie wyszczerzyłem zęby w szczerym rozbawieniu. Próbowałem to rozbawienie podtrzymać nawet w momencie w którym sól zawarta w zupie przeżerała mi krtań.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Wzruszyłam jedynie ramionami. Nie miałam zielonego pojęcia od kogo poszła ta plotka ze śnieżką, ale słuchając jego opowieści doszłam do wniosku, że była ze sto razy lepsza od tego, co słyszałam na ulicy. Na wspomnienie o Parszywym Pasażerze wzdrygnęłam się mocno. Była to część mojego życia, którego nie chciałam wspominać, chociaż wszystko co się tam wydarzyło, mimo że nie było dobrym wspomnieniem, to doprowadziło mnie do poznania Siergieja i życia szczęśliwie u jego boku. Więc nie powinnam narzekać, to jednak gdy tylko słyszałam tę nazwę - przechodziły mnie ciarki. Część dotycząca Matthewa wcale nie była taka bardzo interesująca, to fragment od Craigu już mnie niezwykle rozbawił. Chchrając się pod nosem i wyobrażając sobie minę zakuwanego w kajdanki szlachcica usiadłam na jednym ze starych krzeseł naprzeciwko mężczyzny.
- Mam szczerą nadzieję, że trochę tam posiedział - stwierdziłam.
Nigdy nie lubiłam ani Burke’ów ani Borgin’ów, ale że z nimi współpracowaliśmy, to oficjalnie nie było mowy o tym, aby mówić o nich źle. Byli jednym z naszych źródeł dochodu, ale nie przeszkadzało to w rozniesieniu po całym Nokturnie plotki na jego temat, podkoloryzując przy okazji trochę. Nikt się nie dowie, że to ode mnie, a wszyscy będą mieli trochę zabawy. No, oprócz samego Craig’a, ale to zrozumiałe.
Straciłam trochę na gardzie, rozluźniając się. Siedzieliśmy oboje rozbawieni, ja przy okazji obserwowałam jak Matthew je. Wiedziałam, że mocno przesoliłam, w końcu już jadłam obiad. Musiał być bardzo głodny, skoro zdecydował się jednak kontynuować po wzięciu pierwszej łyżki. A może bał się mojej patelni? To też było prawdopodobne. Ostatnio całkiem dobrze szło mi to gotowanie, nie przesadzałam z doprawianem aż tak. Ale dzisiaj coś się zamyśliłam i dodałam za dużo. A może dodałam dwa razy, bo zapomniałam, że już posoliłam? Nie pamiętam. Siergiej nie będzie zadowolony, ale po marudzi pod nosem i jeśli będzie głodny, to również zje. O ile wróci do domu. Na tą myśl lekko zmarkotniałam, odwracając na chwilę wzrok i wpatrując się najpierw w okno, przez które wpadało światło, a potem w stronę drzwi, mając nadzieję, że Siergiej niedługo wróci, szybko jednak wróciłam myślami do gościa. Nie mojego, co prawda, ale jednak gościa.
- Idąc do nas nie widziałeś może gdzieś Antoniego? - zapytałam, nagle zmieniając temat.
Wybiegł gdzieś rano po śniadaniu i bum, słuch o nim zaginął. Był już dużym chłopcem, miał swoje miejsca na ulicy i tam się bawił. Czasami przyniósł coś ciekawego do domu, czasami coś znalazł i, mimo że wiedziałam, że sobie poradzi, to jednak jako matka czułam wewnętrzny niepokój, gdy znikał na tak długo. I nawet jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z tego, że już niedługo będę się niepokoić aż za dwoje. Ale to jeszcze trochę, póki co nie wiązałam swoich porannych nieprzyjemności z t a k ą sprawą.
- Zanim zjesz do końca możesz mi opowiedzieć jak wygląda Tower, nigdy chyba nie słuchałam - zaproponowałam.
Zawsze mnie to ciekawiło, po Nokturnie chodziły różne plotki na ten temat. A ja zawsze byłam ciekawa, chociaż nigdy nie przejawiałam chęci, aby się tam udać. A Matthew na pewno będzie miał prawidłowe i, co najważniejsze, świeże informacje.
- Mam szczerą nadzieję, że trochę tam posiedział - stwierdziłam.
Nigdy nie lubiłam ani Burke’ów ani Borgin’ów, ale że z nimi współpracowaliśmy, to oficjalnie nie było mowy o tym, aby mówić o nich źle. Byli jednym z naszych źródeł dochodu, ale nie przeszkadzało to w rozniesieniu po całym Nokturnie plotki na jego temat, podkoloryzując przy okazji trochę. Nikt się nie dowie, że to ode mnie, a wszyscy będą mieli trochę zabawy. No, oprócz samego Craig’a, ale to zrozumiałe.
Straciłam trochę na gardzie, rozluźniając się. Siedzieliśmy oboje rozbawieni, ja przy okazji obserwowałam jak Matthew je. Wiedziałam, że mocno przesoliłam, w końcu już jadłam obiad. Musiał być bardzo głodny, skoro zdecydował się jednak kontynuować po wzięciu pierwszej łyżki. A może bał się mojej patelni? To też było prawdopodobne. Ostatnio całkiem dobrze szło mi to gotowanie, nie przesadzałam z doprawianem aż tak. Ale dzisiaj coś się zamyśliłam i dodałam za dużo. A może dodałam dwa razy, bo zapomniałam, że już posoliłam? Nie pamiętam. Siergiej nie będzie zadowolony, ale po marudzi pod nosem i jeśli będzie głodny, to również zje. O ile wróci do domu. Na tą myśl lekko zmarkotniałam, odwracając na chwilę wzrok i wpatrując się najpierw w okno, przez które wpadało światło, a potem w stronę drzwi, mając nadzieję, że Siergiej niedługo wróci, szybko jednak wróciłam myślami do gościa. Nie mojego, co prawda, ale jednak gościa.
- Idąc do nas nie widziałeś może gdzieś Antoniego? - zapytałam, nagle zmieniając temat.
Wybiegł gdzieś rano po śniadaniu i bum, słuch o nim zaginął. Był już dużym chłopcem, miał swoje miejsca na ulicy i tam się bawił. Czasami przyniósł coś ciekawego do domu, czasami coś znalazł i, mimo że wiedziałam, że sobie poradzi, to jednak jako matka czułam wewnętrzny niepokój, gdy znikał na tak długo. I nawet jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z tego, że już niedługo będę się niepokoić aż za dwoje. Ale to jeszcze trochę, póki co nie wiązałam swoich porannych nieprzyjemności z t a k ą sprawą.
- Zanim zjesz do końca możesz mi opowiedzieć jak wygląda Tower, nigdy chyba nie słuchałam - zaproponowałam.
Zawsze mnie to ciekawiło, po Nokturnie chodziły różne plotki na ten temat. A ja zawsze byłam ciekawa, chociaż nigdy nie przejawiałam chęci, aby się tam udać. A Matthew na pewno będzie miał prawidłowe i, co najważniejsze, świeże informacje.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przywoływanie wspomnienia miny Burke'a w momencie w którym pętano go magicznymi kajdanami odbierając różdżkę sprawiało, że mimowolnie się uśmiechałem. Pomyślałem sobie nawet, że gdybym mógł cofnąć czas to z premedytacją dałbym się ponownie zamknąć na te trzy dni byle tylko móc doświadczać miny Craiga, a potem tych strażników, którzy zebrali ostrą reprymendę od przełożonego za tę głupotę. Niemniej...myśl,że spędził w celi ledwie kilka godzin pozostawiała, a nawet niesmak. Skrzywiłem się więc.
- Ledwie trzy godziny - skwitowałem z rozżaleniem, lecz z drugiej strony ciesząc się, że nie trwało to dłużej. To mogło się bowiem źle skończyć, gdybym miał spędzić z nim te kilka dodatkowych godzin, jak nie dni. Naprawdę wolałem nie zachodzić za skórę Edgarowi bardziej niż to robiłem z natury, zwłaszcza, że planowałem się wypisać z tego interesu co samo z siebie miało być trudne. Dodatkowe komplikacje przyprawiały mnie o ból głowy.
-Co wy wszystkie macie z tymi dzieciakami? Puszczacie je luzem, a potem się zastanawiacie gdzie są i czemu są pijane...- wywróciłem oczami kiwając z dezaprobatą głowa i generalizując te wszystkie matki. Bo tak,ciągle trochę myślałem o tej scenie z przed rudery. Trochę mnie to gryzło ale wychodziło na to,że wszystkie kobiety tak miały - Nie widziałem go ale przecież się nie zgubił. Tu ma łóżko więc tak czy owak jeśli ci się zawieruszył to w przeciągu doby wróci. Albo dwóch. Albo kiedy się zmęczy...no chyba, że znajdzie jakiś wygodniejszy kąt - wzruszyłem ramionami, trochę podjudzając Maszę i trochę dumając sobie na bieżąco myśląc co ja bym zrobił i co tak właściwie robiłem będąc w wieku Antoniego.
- Nie masz za dużo koleżanek, co? - bardziej stwierdziłem niż spytałem przerywając wiosłowanie łyżką. Bo jakoś tak wątpiłem w to by takie tematy interesowały kobietę, która miałaby jakąś psiapsię do gadania o papilotach - Jak piwnica na myśl której wszystko cie swędzi, a gdy już w niej jesteś to cie dodatkowo mdli - to drugie nie jest takie złe biorąc pod uwagę że nie karmią. Klasycznie zaklęta kula za towarzysza i ponurzy sąsiedzi. Weasley jak zwykle na straży - no bo jakże inaczej, prawda? - Jeśli planujesz drugi miesiąc miodowy z Sergiejem to się wstrzymaj bo na chwilę obecną zdają się mieć jakieś przeludnienia albo najlepiej pomyśl może o...Szkocji? Blisko, czyściej, a i mogę polecić jakąś tanią gospodę.
- Ledwie trzy godziny - skwitowałem z rozżaleniem, lecz z drugiej strony ciesząc się, że nie trwało to dłużej. To mogło się bowiem źle skończyć, gdybym miał spędzić z nim te kilka dodatkowych godzin, jak nie dni. Naprawdę wolałem nie zachodzić za skórę Edgarowi bardziej niż to robiłem z natury, zwłaszcza, że planowałem się wypisać z tego interesu co samo z siebie miało być trudne. Dodatkowe komplikacje przyprawiały mnie o ból głowy.
-Co wy wszystkie macie z tymi dzieciakami? Puszczacie je luzem, a potem się zastanawiacie gdzie są i czemu są pijane...- wywróciłem oczami kiwając z dezaprobatą głowa i generalizując te wszystkie matki. Bo tak,ciągle trochę myślałem o tej scenie z przed rudery. Trochę mnie to gryzło ale wychodziło na to,że wszystkie kobiety tak miały - Nie widziałem go ale przecież się nie zgubił. Tu ma łóżko więc tak czy owak jeśli ci się zawieruszył to w przeciągu doby wróci. Albo dwóch. Albo kiedy się zmęczy...no chyba, że znajdzie jakiś wygodniejszy kąt - wzruszyłem ramionami, trochę podjudzając Maszę i trochę dumając sobie na bieżąco myśląc co ja bym zrobił i co tak właściwie robiłem będąc w wieku Antoniego.
- Nie masz za dużo koleżanek, co? - bardziej stwierdziłem niż spytałem przerywając wiosłowanie łyżką. Bo jakoś tak wątpiłem w to by takie tematy interesowały kobietę, która miałaby jakąś psiapsię do gadania o papilotach - Jak piwnica na myśl której wszystko cie swędzi, a gdy już w niej jesteś to cie dodatkowo mdli - to drugie nie jest takie złe biorąc pod uwagę że nie karmią. Klasycznie zaklęta kula za towarzysza i ponurzy sąsiedzi. Weasley jak zwykle na straży - no bo jakże inaczej, prawda? - Jeśli planujesz drugi miesiąc miodowy z Sergiejem to się wstrzymaj bo na chwilę obecną zdają się mieć jakieś przeludnienia albo najlepiej pomyśl może o...Szkocji? Blisko, czyściej, a i mogę polecić jakąś tanią gospodę.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Skrzywiłam się gdy dowiedziałam się, że Burke siedział w Tower tylko trzy godziny. Jakby naprawdę nie mogli potrzymać go dłużej. Taki to właśnie świat był niesprawiedliwy, nie miałeś nazwiska, które mogłoby cię ochronić przed służbami porządkowymi i mogli cię zamknąć nawet na kilka dni, jak nie więcej. Po zachowaniu Matthewa mogłam przypuszczać, że jemu również w niesmak było, że to wszystko potoczyło się tak a nie inaczej. Ale zazdrościłam mu tego, że mógł to zobaczyć. Widok na pewno bezcenny, gdybym ja była świadkiem już dawno handlowała bym swoim wspomnieniem, a co!
- Nawet trzy godziny to poważna ujma na jego wizerunku. Hahaha! Naprawdę żałuję, że sama tego nie widziałam - dodałam jeszcze rozbawiona, coby trochę ożywić atmosferę, bo zaczęło się smętnie robić.
Słysząc natomiast jego wywodu na temat mojego syna bardzo się oburzyłam. Antonin to jeszcze dziecko, może potrafił o siebie jako tako zadbać, ale to nadal dziecko. Moje dziecko, a to już coś oznaczało. Z mi z tym dzieciakami, no co. Byłam matką, matki z natury się martwią. Takie już ich zadanie. Zwęziłam oczy słuchając o tym, że może wróci za dobę, albo dwie, albo później. Ale by lanie by ode mnie dostał, oj dostałby! Albo jakby wrócił pijany, to już w ogóle bym go przetrzepała równo. Więc lepiej, by mi pijany do domu nie wracał. Nawet Siergiej mu nie daje, a niestety młodego ciągnie widząc, że ojciec może.
- Ja ci dam pijany, na Merlina, oszalałeś?! - krzyknęłam.
Nawet nie chciałam o tym myśleć i dopuszczać do siebie takiej sytuacji. Aż wstałam z tego całego oburzenia. I na nieszczęście Matthewa znalazłam się tuż za nim. Zmieniliśmy bowiem temat, a jego pierwsze pytanie chyba wkurzyło mnie bardziej, niż stwierdzenie o pijanym Antku. Może dlatego, że faktycznie mnie zabolało? Miałam Samanthe i Cassandre, z innymi kobietami na Nokturne nie miałam zbyt bliskich relacji. Przez chwilę milczałam, zaciskając usta w prostą linię, a potem jak gdyby nigdy nic uderzyłam Matthewa w tył głowy. Może to go nauczy, by nie wtykać za bardzo nosa w nieswoje sprawy.
Podeszłam do okna, słuchałam jego opowieści o Tower wyglądając zza firanek syna, co jakiś czas przewracając oczami na insynuację mężczyzny.
- Ty się nie martw o mój miodowy miesiąc z Siergiejem, do Tower się z nim nie wybieram. Prywatności… za dużo by nie było - odpowiedziałam z zawadiackim spojrzeniem. - Byłam ciekawa tylko. Faktycznie, nie za miło tam mają. Że też ci się chce ciągle wpadać w te tarapaty i ciągle tam wracać.
Wzruszyłam ramionami, odwracając się w jego stronę. Słysząc jak tam okropnie przez chwilę nawet zrobiło mi się go żal. Ale tylko przez chwilę. Bo co za dużo, to niezdrowo, w końcu to Bott. Jeden Bott, to przesada, ale gdy jest ich więcej, to się wytrzymać nie da. No i z zasady się z nim nie lubiliśmy, tak oficjalnie, a nieoficjalnie, czasami mogłam mu dać jeść i przyszykować kanapę. Bo co mi szkodzi.
- Będziesz szedł szukać Siergieja? - zapytałam.
Byłam ciekawa co robi, gdzie jest i z kim pije. Mógłby już wrócić do domu. Nudno mi było tak samej dzisiaj.
- Nawet trzy godziny to poważna ujma na jego wizerunku. Hahaha! Naprawdę żałuję, że sama tego nie widziałam - dodałam jeszcze rozbawiona, coby trochę ożywić atmosferę, bo zaczęło się smętnie robić.
Słysząc natomiast jego wywodu na temat mojego syna bardzo się oburzyłam. Antonin to jeszcze dziecko, może potrafił o siebie jako tako zadbać, ale to nadal dziecko. Moje dziecko, a to już coś oznaczało. Z mi z tym dzieciakami, no co. Byłam matką, matki z natury się martwią. Takie już ich zadanie. Zwęziłam oczy słuchając o tym, że może wróci za dobę, albo dwie, albo później. Ale by lanie by ode mnie dostał, oj dostałby! Albo jakby wrócił pijany, to już w ogóle bym go przetrzepała równo. Więc lepiej, by mi pijany do domu nie wracał. Nawet Siergiej mu nie daje, a niestety młodego ciągnie widząc, że ojciec może.
- Ja ci dam pijany, na Merlina, oszalałeś?! - krzyknęłam.
Nawet nie chciałam o tym myśleć i dopuszczać do siebie takiej sytuacji. Aż wstałam z tego całego oburzenia. I na nieszczęście Matthewa znalazłam się tuż za nim. Zmieniliśmy bowiem temat, a jego pierwsze pytanie chyba wkurzyło mnie bardziej, niż stwierdzenie o pijanym Antku. Może dlatego, że faktycznie mnie zabolało? Miałam Samanthe i Cassandre, z innymi kobietami na Nokturne nie miałam zbyt bliskich relacji. Przez chwilę milczałam, zaciskając usta w prostą linię, a potem jak gdyby nigdy nic uderzyłam Matthewa w tył głowy. Może to go nauczy, by nie wtykać za bardzo nosa w nieswoje sprawy.
Podeszłam do okna, słuchałam jego opowieści o Tower wyglądając zza firanek syna, co jakiś czas przewracając oczami na insynuację mężczyzny.
- Ty się nie martw o mój miodowy miesiąc z Siergiejem, do Tower się z nim nie wybieram. Prywatności… za dużo by nie było - odpowiedziałam z zawadiackim spojrzeniem. - Byłam ciekawa tylko. Faktycznie, nie za miło tam mają. Że też ci się chce ciągle wpadać w te tarapaty i ciągle tam wracać.
Wzruszyłam ramionami, odwracając się w jego stronę. Słysząc jak tam okropnie przez chwilę nawet zrobiło mi się go żal. Ale tylko przez chwilę. Bo co za dużo, to niezdrowo, w końcu to Bott. Jeden Bott, to przesada, ale gdy jest ich więcej, to się wytrzymać nie da. No i z zasady się z nim nie lubiliśmy, tak oficjalnie, a nieoficjalnie, czasami mogłam mu dać jeść i przyszykować kanapę. Bo co mi szkodzi.
- Będziesz szedł szukać Siergieja? - zapytałam.
Byłam ciekawa co robi, gdzie jest i z kim pije. Mógłby już wrócić do domu. Nudno mi było tak samej dzisiaj.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Cholera, tak tylko mówię więc przestań tu naskakiwać jak ropucha...rety. Przecież nawet nie powiedziałem, że będzie pijany - baby...cierpiętniczo wzniosłem swoje spojrzenie na obdrapany sufit poszukując tam jakiegoś wsparcia i zrozumienia. Czemu tak się nakręcały? Przecież nawet nie powiedziałem, że chodzi o tego jej całego Antka, a ona już się nakręciła jak cygan na złoty świecznik u sąsiada. Sobie nawet zamarudzić nie można bo chłopie po prostu nie wyczujesz czy któraś nagle sobie nie postanowi wziąć uwagi do serca tak na ZAŚ, dla jakiegoś sportu chyba bądź konkursu o którym wiedziały tylko ona - matki. Tematu więc nie ciągnąłem i polubownie do siorbałem resztkę zupy na talerzu. Była słona jak diabli, lecz przyzwyczajony do dziwniejszych i zdecydowanie mniej przystosowanych do spożywania potraw przyjął na kwas to co mu dawałem. Wiwat Wywernie i jej okrutnie nieumiejętnemu kucharzowi, którego trzymali na kuchni.
- Ej... - fuknąłem, gdy mnie pacnęła bo bez patelni i innych twardych przedmiotów w zasięgu dłoni kobiece piąstki nie stanowiły zagrożenia dla mojej głowy. Berti powiedziałby, że i tak nie mam w niej czego chronić.
W każdym razie cieszyłem się, że zapytała o Tower po tym jak zjadłem. Ciągle traciłem apetyt gdy wspominałem swój roczny pobyt w tymże, a szczęka sama z siebie zaczynała mi cierpnąć na myśl o surowych szczurzych wnętrznościach żylastych niczym dętka i łykowatych jak ślimaki. Aż przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Te klika dni, tydzień, czy miesiąc nie były takie straszne. Desperacja zaczynała się po 4-5 miesiącach. Nie chciałem myśleć co przeżywali ci, którzy spędzali tam nieraz całe dekady.
- Och, to na pewno - zaśmiałem się żartobliwie, gdy tak wspomniała o prywatności. Zaraz jednak się nachmurzyłem - Nie prosiłem się wcale o to, dobra? Poza tym kilka dni nie jest takich strasznych. Trochę jak urlop na żądanie. A, właśnie. Tylko uważnie z tym kłapaniem dziobem - nie ja ci tu mówiłem o Burku i nie ja się z niego nabijałem. Wystarczy mi że będę musiał się tłumaczyć Edgarowi i pomyśleć jak z tego wyjść z karkiem w jednym kawałku - to było bardzo kłopotliwe, na tyle, że jakoś już wolałem podnieść się z kanapy i jakoś czegoś się napić by o tym nie myśleć. Przynajmniej nie teraz.
- Yyy...cóż...idę pić więc, cóż...nie wykluczam że przypadkiem go znajdę - wyszczerzyłem zęby w wilczym zacieszu jak gdybym był dumny ze swej deklaracji - Zresztą Masza, on jest jak kamień - dotoczy się prędzej czy później więc spokojna twoja rozczochrana. Trzymaj się - ostatnie słowa rzucałem naprędce będąc już na wylocie mieszkania tak by nie ryzykować jakimś rykoszetem. Osobiście wcale nie zamierzałem próbować go szukać, a tym bardziej pomagać mu się w toczeniu. Lepiej dla niej jak menda ta ugrzęźnie w jakimś rowie dopóki nie wytrzeźwieje
|zt
- Ej... - fuknąłem, gdy mnie pacnęła bo bez patelni i innych twardych przedmiotów w zasięgu dłoni kobiece piąstki nie stanowiły zagrożenia dla mojej głowy. Berti powiedziałby, że i tak nie mam w niej czego chronić.
W każdym razie cieszyłem się, że zapytała o Tower po tym jak zjadłem. Ciągle traciłem apetyt gdy wspominałem swój roczny pobyt w tymże, a szczęka sama z siebie zaczynała mi cierpnąć na myśl o surowych szczurzych wnętrznościach żylastych niczym dętka i łykowatych jak ślimaki. Aż przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Te klika dni, tydzień, czy miesiąc nie były takie straszne. Desperacja zaczynała się po 4-5 miesiącach. Nie chciałem myśleć co przeżywali ci, którzy spędzali tam nieraz całe dekady.
- Och, to na pewno - zaśmiałem się żartobliwie, gdy tak wspomniała o prywatności. Zaraz jednak się nachmurzyłem - Nie prosiłem się wcale o to, dobra? Poza tym kilka dni nie jest takich strasznych. Trochę jak urlop na żądanie. A, właśnie. Tylko uważnie z tym kłapaniem dziobem - nie ja ci tu mówiłem o Burku i nie ja się z niego nabijałem. Wystarczy mi że będę musiał się tłumaczyć Edgarowi i pomyśleć jak z tego wyjść z karkiem w jednym kawałku - to było bardzo kłopotliwe, na tyle, że jakoś już wolałem podnieść się z kanapy i jakoś czegoś się napić by o tym nie myśleć. Przynajmniej nie teraz.
- Yyy...cóż...idę pić więc, cóż...nie wykluczam że przypadkiem go znajdę - wyszczerzyłem zęby w wilczym zacieszu jak gdybym był dumny ze swej deklaracji - Zresztą Masza, on jest jak kamień - dotoczy się prędzej czy później więc spokojna twoja rozczochrana. Trzymaj się - ostatnie słowa rzucałem naprędce będąc już na wylocie mieszkania tak by nie ryzykować jakimś rykoszetem. Osobiście wcale nie zamierzałem próbować go szukać, a tym bardziej pomagać mu się w toczeniu. Lepiej dla niej jak menda ta ugrzęźnie w jakimś rowie dopóki nie wytrzeźwieje
|zt
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
A jak mam się zachować gdy ktoś insynuował, że mój syn może wrócić do domu pijany? Przecież to było okropne! Matthew nie powinien tak mówić, a skoro tak mówił, to liczył się z faktem, że mogę się unieść. Broniłam swojego syna i jego dobrego imienia, jakiekolwiek by ono nie było. Fakt faktem wiedziała, że mój syn sobie poradzi i wyjdzie cało z każdej opresji. Jednakże, jako matka zawsze się o niego martwiłam, martwię i będę martwić i nic tego nie zmieni. A już na pewno nie takie głupie gadanie Matthewa.
- Co się oburzam, co się oburzam - warknęłam pod nosem.
Pewnie tak mnie zestresował, że gdy tylko Antonin wróci do domu, to go obwącham, czy alkoholu w rękach nie trzymał, a jak trzeba będzie, to posadzę go i zrobię mu pogadankę, że alkohol można tylko wtedy gdy ojciec na to pozwoli. Na brodę Merlina, jak dobrze, że jeszcze nie pozwalał.
Z satysfakcją obserwowałam jak zajada zupę, a potem z uśmiechem spojrzałam na niego, gdy się oburzył na uderzenie. Takie pacnięcie mogło mu nie zrobić krzywdy, ani nawet nie zaboleć, w swoich dłoniach to ja za dużo siły nie miałam. A iść specjalnie po patelnie tylko po to, aby mi uciekł zanim wrócę? Za dużo zachodu jak dla mnie.
- Dobra, dobra, postaram się tak bardzo nie wygadać - wywróciłam oczami, bo zabierał mi super zabawę. - Ale na pewno opowiem o tym Siergiejowi, a to komu on to wypapla po wypiciu, to już nie moja sprawa.
Spoglądałam na niego nie wiedząc czy się zaśmiać z jego sytuacji, czy mu współczuć. Najwyżej, Siergiej pozbiera go z ziemi i przyniesie albo tutaj albo do Cassandry, jakoś sobie z jego karkiem w kawałkach poradzimy. Nie takie rzeczy się na nokturnie już działy. Natomiast jego deklaracja, jak bardzo go ucieszyła, tak mnie nie bardzo. Pijany Bott i Dolohov to, jak dla mnie, słabe połączenie. Wiedziałam, że jeśli się spotkają, to męża już dzisiaj w nocy w swoim łóżku nie spotkam. Antonin pójdzie spać, Valerij zamknięty w tej swojej piwnicy. Znów będę siedzieć sama.
- No, leć już - pożegnałam go, gdy był już przy wyjściu.
Może nie najmilsze, ale jak na mnie, w stosunku do Matthewa, wystarczające. Tym razem zamknęłam za nim drzwi, żeby przypadkiem się nie wrócił i poszłam sprzątać. Jak na kobietę przystało.
zt
- Co się oburzam, co się oburzam - warknęłam pod nosem.
Pewnie tak mnie zestresował, że gdy tylko Antonin wróci do domu, to go obwącham, czy alkoholu w rękach nie trzymał, a jak trzeba będzie, to posadzę go i zrobię mu pogadankę, że alkohol można tylko wtedy gdy ojciec na to pozwoli. Na brodę Merlina, jak dobrze, że jeszcze nie pozwalał.
Z satysfakcją obserwowałam jak zajada zupę, a potem z uśmiechem spojrzałam na niego, gdy się oburzył na uderzenie. Takie pacnięcie mogło mu nie zrobić krzywdy, ani nawet nie zaboleć, w swoich dłoniach to ja za dużo siły nie miałam. A iść specjalnie po patelnie tylko po to, aby mi uciekł zanim wrócę? Za dużo zachodu jak dla mnie.
- Dobra, dobra, postaram się tak bardzo nie wygadać - wywróciłam oczami, bo zabierał mi super zabawę. - Ale na pewno opowiem o tym Siergiejowi, a to komu on to wypapla po wypiciu, to już nie moja sprawa.
Spoglądałam na niego nie wiedząc czy się zaśmiać z jego sytuacji, czy mu współczuć. Najwyżej, Siergiej pozbiera go z ziemi i przyniesie albo tutaj albo do Cassandry, jakoś sobie z jego karkiem w kawałkach poradzimy. Nie takie rzeczy się na nokturnie już działy. Natomiast jego deklaracja, jak bardzo go ucieszyła, tak mnie nie bardzo. Pijany Bott i Dolohov to, jak dla mnie, słabe połączenie. Wiedziałam, że jeśli się spotkają, to męża już dzisiaj w nocy w swoim łóżku nie spotkam. Antonin pójdzie spać, Valerij zamknięty w tej swojej piwnicy. Znów będę siedzieć sama.
- No, leć już - pożegnałam go, gdy był już przy wyjściu.
Może nie najmilsze, ale jak na mnie, w stosunku do Matthewa, wystarczające. Tym razem zamknęłam za nim drzwi, żeby przypadkiem się nie wrócił i poszłam sprzątać. Jak na kobietę przystało.
zt
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| 14 maja
Słońce wychynęło zza chmur, obejmują ciepłym światłem zniszczony Nokturn, powoli podnoszący się z ruin - Deirdre nie rozglądała się jednak dookoła, podziwiając prowizoryczne przywracanie ulicy do dawnej świetności: pojawiła się tutaj w konkretnej sprawie. Jej świat także wywrócił się do góry nogami, pozostawiając ją całkowicie zależną od anomalii w postaci zaborczego arystokraty, ale nawet postawiona pod ścianą - w bardzo przyjemnej pozycji - potrafiła zadbać o swoje sprawy. Nie miała pieniędzy, lecz odejście z Wenus nie odebrało jej znajomości i przysług: jedną z nich miała do wyrównania z Valerijem, dlatego też wyjątkowo pogodnego - jak na ostatnie potworne dni - dnia, korzystając z nieobecności Tristana, udała się na Nokturn, materializując się w zaułku tuż za mieszkaniem Dolohovów. Zastukała do drzwi, które po chwili uchyliły się nieco, ukazując kobiecą twarz. Masza. Deirdre kiwnęła jej lekko głową. - Miałam spotkać się z Valerijem - poinformowała ją, przekraczając próg. Dopiero w przedpokoju zsunęła z głowy kaptur, spoglądając przychylnie na zapracowaną brunetkę. Ją także lustro powitało dzikim wrzaskiem, ale Deirdre nawet się nie wzdrygnęła; zdawała się nawet nie zauważać dzikiego zawodzenia, dobiegającego tuż zza jej pleców. Nie pamiętała już dokładnie, gdzie się poznały - zapewne minęły się u Cassandry a tak ładna, choć poobijana buzia, potrafiła zapaść w pamięć. Bywała także tutaj, w ich mieszkaniu - choć nora byłoby odpowiedniejszym określeniem - lecz pod nieobecność gospodyni: zazwyczaj schodziła od razu do piwnic, prowadzona przez Valerija. Był diabelsko zdolnym alchemikiem i chociaż w jego oczach czaił się głód wiedzy, łatwy do pomylenia z szaleństwem, to Deirdre była pod wrażeniem jego umiejętności bardziej niż obawiała się zuchwałych pomysłów. Wybuchy kociołka i wdychanie nieznanych oparów nie pozostawały bez wpływu zdrowie psychiczne mężczyzny - ale darzyła go pewną dozą sympatii. Nie przypominał swego szowinistycznego brata, samozwańczego królewicza Nokturnu: jeszcze nie miała bezpośredniej przyjemności go poznać, ale w Wywernie nasłuchała się wystarczająco dużo opowieści, by dość dokładnie wyrysować sobie obraz Siergieja przed oczami - nie, z nim z pewnością nie porozumiałaby się tak dobrze, jak z Valerijem.
- Nie zostanę długo - dodała uprzejmie, widząc zaaferowanie Maszy, traktującej ją jak jakiegoś ważnego gościa. Wolałaby od razu przejść do konkretów, ale zamiast tego została wprowadzona do mikroskopijnego pomieszczenia. Dość nędznego; Deirdre przyjrzała się wysiedzianej kanapie i podniszczonej ceracie, zakrywającej stolik. Bieda nie była jej obca, sama nie mogła poszczycić się doskonałą sytuacją życiową, ale od dawna nie była w miejscu takim, jak to, pomimo niedostatków starających się wyglądać jak dom. - Przytulnie - skupiła się na pozytywach; cóż, ciężko, by pokój, w którym ledwo zmieściłyby się cztery osoby, nie był przytulny. Ostrożnie usiadła na brzegu kanapy, zastanawiając się, gdzie usadzi się Valerij - chyba nie zmieściłby się na drobnym taboreciku a wolała, by nie wciskał się obok niej. Lubiła go - ale bez przesady. Posłała Maszy lekki uśmiech - potrafiła być miła, uprzejma i ujmująca, kiedy tylko chciała, a pozostawanie w dobrych stosunkach z rodziną najzdolniejszego alchemika zdecydowanie przyniesie jej profity.
Słońce wychynęło zza chmur, obejmują ciepłym światłem zniszczony Nokturn, powoli podnoszący się z ruin - Deirdre nie rozglądała się jednak dookoła, podziwiając prowizoryczne przywracanie ulicy do dawnej świetności: pojawiła się tutaj w konkretnej sprawie. Jej świat także wywrócił się do góry nogami, pozostawiając ją całkowicie zależną od anomalii w postaci zaborczego arystokraty, ale nawet postawiona pod ścianą - w bardzo przyjemnej pozycji - potrafiła zadbać o swoje sprawy. Nie miała pieniędzy, lecz odejście z Wenus nie odebrało jej znajomości i przysług: jedną z nich miała do wyrównania z Valerijem, dlatego też wyjątkowo pogodnego - jak na ostatnie potworne dni - dnia, korzystając z nieobecności Tristana, udała się na Nokturn, materializując się w zaułku tuż za mieszkaniem Dolohovów. Zastukała do drzwi, które po chwili uchyliły się nieco, ukazując kobiecą twarz. Masza. Deirdre kiwnęła jej lekko głową. - Miałam spotkać się z Valerijem - poinformowała ją, przekraczając próg. Dopiero w przedpokoju zsunęła z głowy kaptur, spoglądając przychylnie na zapracowaną brunetkę. Ją także lustro powitało dzikim wrzaskiem, ale Deirdre nawet się nie wzdrygnęła; zdawała się nawet nie zauważać dzikiego zawodzenia, dobiegającego tuż zza jej pleców. Nie pamiętała już dokładnie, gdzie się poznały - zapewne minęły się u Cassandry a tak ładna, choć poobijana buzia, potrafiła zapaść w pamięć. Bywała także tutaj, w ich mieszkaniu - choć nora byłoby odpowiedniejszym określeniem - lecz pod nieobecność gospodyni: zazwyczaj schodziła od razu do piwnic, prowadzona przez Valerija. Był diabelsko zdolnym alchemikiem i chociaż w jego oczach czaił się głód wiedzy, łatwy do pomylenia z szaleństwem, to Deirdre była pod wrażeniem jego umiejętności bardziej niż obawiała się zuchwałych pomysłów. Wybuchy kociołka i wdychanie nieznanych oparów nie pozostawały bez wpływu zdrowie psychiczne mężczyzny - ale darzyła go pewną dozą sympatii. Nie przypominał swego szowinistycznego brata, samozwańczego królewicza Nokturnu: jeszcze nie miała bezpośredniej przyjemności go poznać, ale w Wywernie nasłuchała się wystarczająco dużo opowieści, by dość dokładnie wyrysować sobie obraz Siergieja przed oczami - nie, z nim z pewnością nie porozumiałaby się tak dobrze, jak z Valerijem.
- Nie zostanę długo - dodała uprzejmie, widząc zaaferowanie Maszy, traktującej ją jak jakiegoś ważnego gościa. Wolałaby od razu przejść do konkretów, ale zamiast tego została wprowadzona do mikroskopijnego pomieszczenia. Dość nędznego; Deirdre przyjrzała się wysiedzianej kanapie i podniszczonej ceracie, zakrywającej stolik. Bieda nie była jej obca, sama nie mogła poszczycić się doskonałą sytuacją życiową, ale od dawna nie była w miejscu takim, jak to, pomimo niedostatków starających się wyglądać jak dom. - Przytulnie - skupiła się na pozytywach; cóż, ciężko, by pokój, w którym ledwo zmieściłyby się cztery osoby, nie był przytulny. Ostrożnie usiadła na brzegu kanapy, zastanawiając się, gdzie usadzi się Valerij - chyba nie zmieściłby się na drobnym taboreciku a wolała, by nie wciskał się obok niej. Lubiła go - ale bez przesady. Posłała Maszy lekki uśmiech - potrafiła być miła, uprzejma i ujmująca, kiedy tylko chciała, a pozostawanie w dobrych stosunkach z rodziną najzdolniejszego alchemika zdecydowanie przyniesie jej profity.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Rzadko mieliśmy gości, jeśli już, to byli to jacyś kompani Siergieja. Nie pamiętam kiedy ostatni raz pojawił się ktoś do mojego szwagra, kogo od razu nie porwał do swojej piwnicy, kogo pozwolił mi przywitać. Dobrze, że chociaż mnie uprzedził, zdążyłam trochę ogarnąć mieszkanie. Ostatnio używanie magii kończyło się dziwnymi… anomaliami, które dosięgły również i mojego syna, przy którym działy się naprawdę dziwne rzeczy. Dlatego dzisiejszego dnia kurze zbierałam ścierką, a podłogę szorowałam na kolanach. Dawno nie byłam tak bardzo zmęczona, tym bardziej, że ostatnio nie czułam się najlepiej. Nic więc dziwnego, że otwierając drzwi naszemu gościowi wyglądałam na spracowaną i zmęczoną. Może nasz dom nie wyglądał najlepiej, może nie było w nim najnowszych mebli i nie były one najwygodniejsze, ale gdy trzeba było, jako pani domu, gospodyni, żona i matka starałam się nas dobrze zaprezentować. Byłam dobrą kobietą, która znała swoje miejsce i starała się wypełniać swoje obowiązki.
- Wejdź - zaprosiłam ją do środka.
Gdy tylko kobieta przekroczyła próg lustro zaczęło drzeć się wniebogłosy. Nie musiałam nawet zawiadamiać Valerija o przybyciu jego gościa, na pewno słyszał te krzyki i przekleństwa.
- Cholerne lustro, ktoś je wieki temu przykleił na trwałego przylepca i do teraz nie chce puścić - warknęłam pod nosem, walcząc z zasłoną, aby zasłonić ramę i zaznać trochę spokoju.
Dopiero gdy mi się udało spojrzałam na kobietę. Była azjatką, więc wpadała w oko, na pewno gdzieś kiedyś się spotkałyśmy, ale nie jestem pewna, czy miałyśmy okazję oficjalnie się sobie przedstawić? Być może, gdzieś w biegu, na korytarzu w lecznicy Cassandry? Zaprowadziłam ją do salonu, Valerij się jeszcze nie pojawił, więc co ja miałam z nią zrobić? Patrzyłam, gdy się rozglądała po małym, staromodnie umeblowanym pomieszczeniu, zwanym pokojem dziennym czy też salonem, chociaż salon powinien być bardziej reprezentacyjny. Ale nic lepszego nie mieliśmy. Kamienica była wąska, pomieszczenia były małe i ciasne, ale mieściliśmy się wszyscy.
- Dziękuje - odpowiedziałam uprzejmie, również posyłając jej uśmiech.
Wyszłam na korytarz, szukając szwagra. Czyżby naprawdę nie słyszał, że już przyszła? Zrobiłam parę kroków w stronę drzwi do jego piwnicy, bliżej się nigdy nie zapuszczałam.
- Valerij! Masz gościa! - krzyknęłam.
Zaraz wróciłam do kobiety, niosłam trzy filiżanki i dzbaneczek z herbatą. Zastawa była stara, trochę żółta, ale w całości. Zaraz też podskoczyłam po ciasteczka, z jednej z cukierni na Pokątnej. Nie było ich zbyt dużo, ale wyłożyłam je na talerzyku bez słowa.
- Częstuj się, posłałam dziś syna po coś słodkiego, miał wybrać takie, które są smaczne, więc mam nadzieję, że będą ci smakować - powiedziałam, w tym samym momencie do salonu wszedł nasz alchemik. - Nie będę wam przeszkadzać.
Rzuciłam do niego, nalałam każdemu herbaty, a swoją filiżankę wzięłam i odsunęłam się w bok. Siergiej zawsze mówił, że w interesy nie należy się wtrącać, a już na pewno nie te, które prowadzi Valerij. I tak niczego bym nie zrozumiała. Umiałam kraść i sprzedać coś po takiej cenie, po której mój mąż kazał, w resztę się nie wtrącam.
- Wejdź - zaprosiłam ją do środka.
Gdy tylko kobieta przekroczyła próg lustro zaczęło drzeć się wniebogłosy. Nie musiałam nawet zawiadamiać Valerija o przybyciu jego gościa, na pewno słyszał te krzyki i przekleństwa.
- Cholerne lustro, ktoś je wieki temu przykleił na trwałego przylepca i do teraz nie chce puścić - warknęłam pod nosem, walcząc z zasłoną, aby zasłonić ramę i zaznać trochę spokoju.
Dopiero gdy mi się udało spojrzałam na kobietę. Była azjatką, więc wpadała w oko, na pewno gdzieś kiedyś się spotkałyśmy, ale nie jestem pewna, czy miałyśmy okazję oficjalnie się sobie przedstawić? Być może, gdzieś w biegu, na korytarzu w lecznicy Cassandry? Zaprowadziłam ją do salonu, Valerij się jeszcze nie pojawił, więc co ja miałam z nią zrobić? Patrzyłam, gdy się rozglądała po małym, staromodnie umeblowanym pomieszczeniu, zwanym pokojem dziennym czy też salonem, chociaż salon powinien być bardziej reprezentacyjny. Ale nic lepszego nie mieliśmy. Kamienica była wąska, pomieszczenia były małe i ciasne, ale mieściliśmy się wszyscy.
- Dziękuje - odpowiedziałam uprzejmie, również posyłając jej uśmiech.
Wyszłam na korytarz, szukając szwagra. Czyżby naprawdę nie słyszał, że już przyszła? Zrobiłam parę kroków w stronę drzwi do jego piwnicy, bliżej się nigdy nie zapuszczałam.
- Valerij! Masz gościa! - krzyknęłam.
Zaraz wróciłam do kobiety, niosłam trzy filiżanki i dzbaneczek z herbatą. Zastawa była stara, trochę żółta, ale w całości. Zaraz też podskoczyłam po ciasteczka, z jednej z cukierni na Pokątnej. Nie było ich zbyt dużo, ale wyłożyłam je na talerzyku bez słowa.
- Częstuj się, posłałam dziś syna po coś słodkiego, miał wybrać takie, które są smaczne, więc mam nadzieję, że będą ci smakować - powiedziałam, w tym samym momencie do salonu wszedł nasz alchemik. - Nie będę wam przeszkadzać.
Rzuciłam do niego, nalałam każdemu herbaty, a swoją filiżankę wzięłam i odsunęłam się w bok. Siergiej zawsze mówił, że w interesy nie należy się wtrącać, a już na pewno nie te, które prowadzi Valerij. I tak niczego bym nie zrozumiała. Umiałam kraść i sprzedać coś po takiej cenie, po której mój mąż kazał, w resztę się nie wtrącam.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
A jeśli tak Bryan miał w swoim szaleństwie trochę racji? Zadumał się przekręcając kolejną kartkę w książce o niewielkich gabarytach. Był to dziennik Brayana Lacro, francuskiego alchemika teoretyka żyjącego i tworzącego przed dwoma stuleciami - tak dokładniej precyzując. Nie ważne było jednak to co było wytłoczone na oprawie ciemnej skóry, a zawartość, która w tamtych czasach uchodzić mogła za coś absurdalnego sprawiając, że autor, jak i jego twórczość został wyśmiany i zapomniany. Magiczny pergamin nie puszczał na szczęście tak łatwo atramentu, a sama księga miała szczęście trafić do rąk kolejnego szaleńca - jego. Siedział na krześle, podpierał nogi o rąbek wielkiego kotła i powoli kartkował lekturę, gdy nad głową posłyszał krzyk lustra i ciężar kroków rozchodzący się na wysłużonej już podłodze przedpokoju. Jego jedyną reakcją było uniesienie wzkroku ku górze w obawie przed tym, że znów się któraś deska obluzuje i spadnie mu co na głowę. Nic się takiego nie stało, a wiec wrócił do lektury. Zostało mu pięć stron do końca. Doskonale zdawał sobie sprawę, kto przybył niemniej odrywanie się w takiej sytuacji od książki...to...to było takie...złe. To jak rozpakowanie swojego ulubionego cukierka, a potem ponowne zwiniecie go w papierek i odłożenie do słoika. Tak nie można było! Dlatego gdy usłyszał nawołujący go głos Maszy to na jego czole pojawiła się zmarszczka irytacji
- Zaraz! Głuchy nie jestem! - odkrzyknął oburzony no bo przecież jak to tak? - Zrób herbaty czy coś! Zaraz przyjdę! - niech się i gościa czymś zajmie on tu jeszcze nie skończył! Marudząc pod nosem po rosyjsku doczytywał ostatnie linki tekstu, które kończyły się dziwnie bo tak jakoś urwaną myślą. Nie było to dziwne - ostatnie strony były wyrwane. Smutno mu się zrobiło i tak jakoś oszukany się poczuł. Westchnął ciężko, wyciągając z wewnętrznej kieszeni swojej szaty zegarek, który faktycznie pokazywał już te kilkana minut po umówionej porze. Utkwił wzrok w jakimś punkcie na ścianie próbując powrócić z krainy teorii do rzeczywistości. Składniki, Deirdre, eliksir dla niej - skinął sam sobie głową zatwierdzając to co ma zrobić i ruszył na górę po schodach po tym, jak chwycił w swoje dłonie jeden z domowej roboty destylatów.
- Dobrze cie widzieć w jednym kawałku. Naszego sąsiada po wybuchu anomalii, tego w trzeciej kamienicy od nas po prawej znaleziono wtopionego w ścianę. Co ciekawe przyczyną zgonu nie było zmiażdżenie organów przez beton i cegły, a uduszenie - jego nos wystawał poza linie ściany, lecz nie tapety. Niefortunnie - Powitał ją skinieniem głowy i dobroduszną myślą. Nie chciał pochodzić bliżej jak na razie - zawsze go jakoś jej obecność rozpraszała sprawiając, że czuł się przez to nieswojo bo to nie był typowy dla niego stan. Przyczyną tego bez wątpienia była pociągająca uroda kobiety i choć Valerij chciał (a chciał), jako mężczyzna nie mógł być na nią obojętny. Trzymał się więc w odległości która pozwalała mu na upragnioną swobodę myśli - Tak mi dziś rano dostawca opowiedział - wytłumaczył się, tak jakby Masza zastanawiała się skąd on takie rewelacje zna skoro ze swej nory wychodzi tylko gdy potrzebuje łazienki lub czegoś z kuchni.
- Masza, podaj no nam literatki - zawołał, siadając sobie na krześle na przeciwko Deirdre uzmysławiając sobie dopiero po fakcie, że powinien pod kątem. Teraz czuł się dziwnie spięty - A wiec...- zaczął po tym, jak chrząknął - Jeśli chodzi o twoją prośbę...to bez zmian? - zagaił konkretniej jednocześnie rozkorkowując butelkę bursztynowo-szarawą zawartość. Był to domowej roboty alkohol na bazie gryki i orzechów włoskich z dodatkiem wody miodowej.
- Zaraz! Głuchy nie jestem! - odkrzyknął oburzony no bo przecież jak to tak? - Zrób herbaty czy coś! Zaraz przyjdę! - niech się i gościa czymś zajmie on tu jeszcze nie skończył! Marudząc pod nosem po rosyjsku doczytywał ostatnie linki tekstu, które kończyły się dziwnie bo tak jakoś urwaną myślą. Nie było to dziwne - ostatnie strony były wyrwane. Smutno mu się zrobiło i tak jakoś oszukany się poczuł. Westchnął ciężko, wyciągając z wewnętrznej kieszeni swojej szaty zegarek, który faktycznie pokazywał już te kilkana minut po umówionej porze. Utkwił wzrok w jakimś punkcie na ścianie próbując powrócić z krainy teorii do rzeczywistości. Składniki, Deirdre, eliksir dla niej - skinął sam sobie głową zatwierdzając to co ma zrobić i ruszył na górę po schodach po tym, jak chwycił w swoje dłonie jeden z domowej roboty destylatów.
- Dobrze cie widzieć w jednym kawałku. Naszego sąsiada po wybuchu anomalii, tego w trzeciej kamienicy od nas po prawej znaleziono wtopionego w ścianę. Co ciekawe przyczyną zgonu nie było zmiażdżenie organów przez beton i cegły, a uduszenie - jego nos wystawał poza linie ściany, lecz nie tapety. Niefortunnie - Powitał ją skinieniem głowy i dobroduszną myślą. Nie chciał pochodzić bliżej jak na razie - zawsze go jakoś jej obecność rozpraszała sprawiając, że czuł się przez to nieswojo bo to nie był typowy dla niego stan. Przyczyną tego bez wątpienia była pociągająca uroda kobiety i choć Valerij chciał (a chciał), jako mężczyzna nie mógł być na nią obojętny. Trzymał się więc w odległości która pozwalała mu na upragnioną swobodę myśli - Tak mi dziś rano dostawca opowiedział - wytłumaczył się, tak jakby Masza zastanawiała się skąd on takie rewelacje zna skoro ze swej nory wychodzi tylko gdy potrzebuje łazienki lub czegoś z kuchni.
- Masza, podaj no nam literatki - zawołał, siadając sobie na krześle na przeciwko Deirdre uzmysławiając sobie dopiero po fakcie, że powinien pod kątem. Teraz czuł się dziwnie spięty - A wiec...- zaczął po tym, jak chrząknął - Jeśli chodzi o twoją prośbę...to bez zmian? - zagaił konkretniej jednocześnie rozkorkowując butelkę bursztynowo-szarawą zawartość. Był to domowej roboty alkohol na bazie gryki i orzechów włoskich z dodatkiem wody miodowej.
Zaaferowana Masza przyciągała uwagę Deirdre - obserwowała ją jednak dyskretnie, woląc zawiesić wzrok na kobiecie, niż na wątpliwie miłych dla oka ozdóbkach, czyniących salonik jeszcze bardziej zatłoczonym i swojskim. Jakaś makatka, jakaś serwetka, jakiś zakurzony kwiatek; Dei czuła się trochę przytłoczona zawartością i rozmiarem pomieszczenia, tak samo jak przejęciem kobiety. Szare plamy na kolanach sukni świadczyły o tym, że sprzątała, tak samo jak włosy przyklejone do wilgotnego czoła. Wydawała się zdrowa, rumiana i silna - nawet krzyczała jakoś donośniej, sprawiając, że urywek wrzaskliwej rozmowy roznosił się echem po wąskim korytarzyku, docierając do uszu Deirdre. Tak jak przypuszczała, Valerij dopiero wygrzebywał się ze swojej piwnicy - nie chciała mu przeszkadzać, wiedziała, jak istotne jest skupienie przy odważaniu składników i dbaniu o odpowiednią konsystencję eliksiru, ale przecież ostrzegła go o swojej wizycie. Czuła się więc usprawiedliwiona i bardzo zadbana; jeszcze zanim zdążyła wygodniej rozsiąść się na nieco trzeszczącej sofie, na stoliku tuż przed nią pojawiły się parujące kubki herbaty i talerzyk z ciasteczkami. Aromat napoju nieco złagodził swąd spalonej szarlotki, unoszący się w powietrzu. Od dawna jej tak nie ugoszczono - a biorąc pod uwagę dość biedne wnętrze mieszkania, serwowano jej to, co najlepsze.
- Dziękuję - odparła, uśmiechając się lekko do Maszy. - Nie trzeba, naprawdę, jestem tu tylko na chwilę - powtórzyła już bardziej zdecydowanie, nie chcąc wprowadzać do domu Dołohovów chaosu: sama nie przepadała za gośćmi - choć dopiero teraz miała ich gdzie przyjmować - i nieco krępowała ją ta sytuacja, lecz nie dała tego po sobie poznać. Pojawienie się Valerija przyjęła z lekkim uśmiechem, którym go obdarzyła - lubiła alchemika, był niezwykle zdolny i dość pocieszny w swych dziwactwach, będących domeną geniuszy.
- Valeriju - powitała go dźwięcznie, kontrolnie przesuwając po mężczyźnie wzrokiem, by upewnić się, że żaden dziwny eliksir nie wyżarł mu kończyn: jego niedyspozycja byłaby wielką stratą dla Rycerzy. Na szczęście, stał przed nią cały i zdrowy, pachnący ingrediencjami i wilgocią, przebijającymi się nawet znad zapachu herbaty. - Wspaniała opowiastka - skomentowała uprzejmie, obserwując, jak zasiada na przeciwko niej, jak na oficjalnym spotkaniu. Nieco ją to zdziwiło; stolik był niewielki, a sama Deirdre - jak na kobietę bardzo wysoka - dlatego przez przypadek stuknęła go nogami. Cofnęła szybko stopy, zastanawiając się, czy inne pomieszczenia też są tak niewygodne. - Złego diabli nie biorą, więc mam się doskonale - odparła z kolejnym, prawie promiennym uśmiechem. Doskonale udawała osobę towarzyską i zachwyconą tym spotkaniem, chociaż przecież nie sprawiło jej ono przykrości. Zerknęła w bok, na stojącą niepewnie kobietę. - Może Masza zostanie z nami? - zaproponowała miękko, podejrzewając, że na brunetkę czeka kolejna porcja upokarzającej pracy i ciężkich obowiązków. Jeśli mogła zagwarantować jej choć chwilę przerwy - chciała to zrobić, nawet kosztem słuchania nudnych alchemicznych pogawędek, lepszych i tak od szorowania podłogi na podłodze albo zajmowania się dzieckiem. - Tak, tak jak się umawialiśmy - odparła, powracając wzrokiem do Valerija. Uniosła dłonie i zaczęła rozpinać materiał wierzchniej szaty, by wyjąć z wewnętrznej kieszeni sporawą sakiewkę z ingrediencjami. Nielegalnymi, mrocznym, niewidocznymi. Wyjęła torebkę i podała ją Dołohovowi ponad stołem, starając się nie zamoczyć rękawa w herbacie ani nie strącić obtłuczonego wazonika z kiczowatym wzorem. - I, och, nie, nie powinnam pić - skomentowała pojawienie się na stole alkoholu i kieliszków. Zerknęła na zegarek, wiszący za plecami Valerija - na Merlina, dochodziło południe. Czy tutaj zawsze podchodzono do spożywania trunków wyskokowych tak nonszalancko?
- Dziękuję - odparła, uśmiechając się lekko do Maszy. - Nie trzeba, naprawdę, jestem tu tylko na chwilę - powtórzyła już bardziej zdecydowanie, nie chcąc wprowadzać do domu Dołohovów chaosu: sama nie przepadała za gośćmi - choć dopiero teraz miała ich gdzie przyjmować - i nieco krępowała ją ta sytuacja, lecz nie dała tego po sobie poznać. Pojawienie się Valerija przyjęła z lekkim uśmiechem, którym go obdarzyła - lubiła alchemika, był niezwykle zdolny i dość pocieszny w swych dziwactwach, będących domeną geniuszy.
- Valeriju - powitała go dźwięcznie, kontrolnie przesuwając po mężczyźnie wzrokiem, by upewnić się, że żaden dziwny eliksir nie wyżarł mu kończyn: jego niedyspozycja byłaby wielką stratą dla Rycerzy. Na szczęście, stał przed nią cały i zdrowy, pachnący ingrediencjami i wilgocią, przebijającymi się nawet znad zapachu herbaty. - Wspaniała opowiastka - skomentowała uprzejmie, obserwując, jak zasiada na przeciwko niej, jak na oficjalnym spotkaniu. Nieco ją to zdziwiło; stolik był niewielki, a sama Deirdre - jak na kobietę bardzo wysoka - dlatego przez przypadek stuknęła go nogami. Cofnęła szybko stopy, zastanawiając się, czy inne pomieszczenia też są tak niewygodne. - Złego diabli nie biorą, więc mam się doskonale - odparła z kolejnym, prawie promiennym uśmiechem. Doskonale udawała osobę towarzyską i zachwyconą tym spotkaniem, chociaż przecież nie sprawiło jej ono przykrości. Zerknęła w bok, na stojącą niepewnie kobietę. - Może Masza zostanie z nami? - zaproponowała miękko, podejrzewając, że na brunetkę czeka kolejna porcja upokarzającej pracy i ciężkich obowiązków. Jeśli mogła zagwarantować jej choć chwilę przerwy - chciała to zrobić, nawet kosztem słuchania nudnych alchemicznych pogawędek, lepszych i tak od szorowania podłogi na podłodze albo zajmowania się dzieckiem. - Tak, tak jak się umawialiśmy - odparła, powracając wzrokiem do Valerija. Uniosła dłonie i zaczęła rozpinać materiał wierzchniej szaty, by wyjąć z wewnętrznej kieszeni sporawą sakiewkę z ingrediencjami. Nielegalnymi, mrocznym, niewidocznymi. Wyjęła torebkę i podała ją Dołohovowi ponad stołem, starając się nie zamoczyć rękawa w herbacie ani nie strącić obtłuczonego wazonika z kiczowatym wzorem. - I, och, nie, nie powinnam pić - skomentowała pojawienie się na stole alkoholu i kieliszków. Zerknęła na zegarek, wiszący za plecami Valerija - na Merlina, dochodziło południe. Czy tutaj zawsze podchodzono do spożywania trunków wyskokowych tak nonszalancko?
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pokój dzienny
Szybka odpowiedź