Pokój dzienny
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój dzienny
To maleńkie pomieszczenie uchodzi za salon. Zmieści się tutaj najwyżej kilka osób, jednakże jest to najbardziej... reprezentatywne pomieszczenie w całym domu. Jest tu stara, wysłużona, lecz wygodna kanapa i maleńki stół.
I'm here to tell ya honey
That I'm bad to the bone
That I'm bad to the bone
Dolohov miał wiele wad, to fakt; nigdy nie był tytanem intelektu, nie uczył się dobrze, nie grzeszy bystrością umysłu. Może nie był skończonym półgłówkiem, nie brakowało mu sprytu i przebiegłości, ale cóż - do prymusa w latach szkolnych było mu daleko, z wiekiem także pod tym względem nie zmądrzał. Jego domeną była siła i brutalność, lecz nie można było mu odmówić czegoś jeszcze - wygadania i talentu do gawędy. Często idąc do sklepu zapominał po co właściwie szedł (oczywiście, jeśli spawa nie dotyczyła alkoholu, bo o nim i papierosach to nie zapominał nigdy, a gdzieżby), jednakże do opowieści, żartów i historii miał pamięć wyjątkową. Wystarczyło, by usłyszał ją raz, a potrafił ją powtórzyć, a często nawet ubogacić, ubarwić, uczynić jeszcze ciekawszą - czynił to zwłaszcza, kiedy opowiadał je Antoninowi, który dzieckiem był jeszcze. Potrafił czarować słowem, nawet jeśli nie znał wielu trudnych słów, dzięki temu zdobył Maszę i zarabiał na oszustwach. Kiedy zaczynał mówić, inni go słuchali - a jemu bycie w centrum uwagi łechtało ego, a zresztą po prostu lubił widzieć ich miny, kiedy jego historie przybierały nieoczekiwany obrót, bądź kończyły się zaskakująco. Jeśli byłby mugolem i żył tak z trzysta lat wstecz, najpewniej byłby wędrownym bandytą-bardem. Oczywiście, jeśli nie miałby rodziny. Ale cóż to wtedy byłoby za życie? Bez tych dwojga, których miał przed sobą. Bez łobuzerskiego uśmiechu Antonina, jego zapatrzenia w ojca, które sprawiało, że Siergiej czuł się ważny, bez Maszy i jej delikatnego dotyku, ciepła, w które mógł się wtulić każdej nocy. No żadne to by było życie, po prostu. Przyznawał to na głos, bez żadnego wstydu i lęku, kochał swoją rodzinę. Kochał żonę, kochał syna - i oni byli dla niego najważniejsi. Nawet w tak zepsutym sercu jak jakiego, sercu oszusta, złodzieja i awanturnika było miejsce na ciepłe uczucie.
Stroił bałałajkę, a Masza tłumaczyła Antoninowi czym są malachity; pozornie wyłączył się z rozmowy, lecz w myślach zanotował sobie, by węszyć za sklepem jubilerskim - albo wyśledzić bogatą babę, która by nosiła takie kamyczki. Takie to biżuterii miały dużo, nie zbiednieją, jeśli im jedną sztukę zwędzi, a Masza dzięki temu z pewnością będzie szczęśliwsza. Ozdoba z zielonych kamieni pasowałaby jej do oczu.
-Kiedyś pojedziemy, obiecuję Wam - powiedział w końcu Dolohov, a jego głos nacechowany był absolutną powagą. Nie kłamał, nie żartował - naprawdę miał zamiar kiedyś ich tam zabrać. Pozwolił Antoninowi, by chwilę bawił się strunami, pokazał mu nawet, którą stronę powinien przytrzymać, by wydobyć odpowiedni dźwięk, a potem, kiedy syn oparł się już wygodnie o jego nogi, poprawił się na kanapie, odpowiednio ułożył instrument i zaczął grać. Nieśpieszną, melancholijną melodię, do której zaraz dołączył jego śpiew, oczywiście śpiewał w ojczystym języku:
Stroił bałałajkę, a Masza tłumaczyła Antoninowi czym są malachity; pozornie wyłączył się z rozmowy, lecz w myślach zanotował sobie, by węszyć za sklepem jubilerskim - albo wyśledzić bogatą babę, która by nosiła takie kamyczki. Takie to biżuterii miały dużo, nie zbiednieją, jeśli im jedną sztukę zwędzi, a Masza dzięki temu z pewnością będzie szczęśliwsza. Ozdoba z zielonych kamieni pasowałaby jej do oczu.
-Kiedyś pojedziemy, obiecuję Wam - powiedział w końcu Dolohov, a jego głos nacechowany był absolutną powagą. Nie kłamał, nie żartował - naprawdę miał zamiar kiedyś ich tam zabrać. Pozwolił Antoninowi, by chwilę bawił się strunami, pokazał mu nawet, którą stronę powinien przytrzymać, by wydobyć odpowiedni dźwięk, a potem, kiedy syn oparł się już wygodnie o jego nogi, poprawił się na kanapie, odpowiednio ułożył instrument i zaczął grać. Nieśpieszną, melancholijną melodię, do której zaraz dołączył jego śpiew, oczywiście śpiewał w ojczystym języku:
-Na stepach za dzikim Bajkałem,
Gdzie złota szukają wśród gór,
Włóczęga swój los przeklinając
Zmęczony szedł sobie przez bór.
On uciekł z więzienia wśród nocy,
Gdzie cierpień ogarniał go szał
Lecz dalej już iść nie miał mocy -
Roztaczał się przed nim Bajkał.
Włóczęga do brzegu podchodzi,
Do łódki rybackiej już wsiadł,
I śpiewa o swojej ojczyźnie,
A smutna piosenka mknie w świat.
Przez pustkę za groźnym Bajkałem
Szedł człowiek ostatkiem swych sił
W katordze rozkruszał on skałę
Zapomniał kim jest i kim był.
Ucieka a za nim gna pościg
Z dniem każdym przybliża się doń
Na drodze ku światłom wolności
Bajkału roztacza się toń.
Przeklęte okrutne jezioro
Przeklinam głębiny twych wód
W kajdany zakują, zabiorą
Bym cierpiał niedolę i głód.
Czółenko zobaczył na brzegu
Przed laty porzucił je ktoś
Nadzieja powraca dla zbiega
Bajkale zwyciężę twe zło.
Miej losie choć trochę litości
Do kruchej łódeczki już wsiadł
I płynie ku swojej wolności
Szczęść Boże niech sprzyja mu wiatr.
Gdzie złota szukają wśród gór,
Włóczęga swój los przeklinając
Zmęczony szedł sobie przez bór.
On uciekł z więzienia wśród nocy,
Gdzie cierpień ogarniał go szał
Lecz dalej już iść nie miał mocy -
Roztaczał się przed nim Bajkał.
Włóczęga do brzegu podchodzi,
Do łódki rybackiej już wsiadł,
I śpiewa o swojej ojczyźnie,
A smutna piosenka mknie w świat.
Przez pustkę za groźnym Bajkałem
Szedł człowiek ostatkiem swych sił
W katordze rozkruszał on skałę
Zapomniał kim jest i kim był.
Ucieka a za nim gna pościg
Z dniem każdym przybliża się doń
Na drodze ku światłom wolności
Bajkału roztacza się toń.
Przeklęte okrutne jezioro
Przeklinam głębiny twych wód
W kajdany zakują, zabiorą
Bym cierpiał niedolę i głód.
Czółenko zobaczył na brzegu
Przed laty porzucił je ktoś
Nadzieja powraca dla zbiega
Bajkale zwyciężę twe zło.
Miej losie choć trochę litości
Do kruchej łódeczki już wsiadł
I płynie ku swojej wolności
Szczęść Boże niech sprzyja mu wiatr.
I'm here to tell ya honey
That I'm bad to the bone
That I'm bad to the bone
Antonin wpuścił słowa matki jednym uchem, a wypuścił drugim - był zbyt podekscytowany opowieścią ojca i ewentualną pieśnią, bo bardzo lubił takie sielankowe rodzinne wieczory. Dalej więc siedział na dywanie i kruszył swoimi tostami, choć niby podłożył talerz wyżej pod brodę, żeby tego nie robić. - Chciałabyś taki naszyjnik z malachita? - Zapytał, zerkając na mamę z ciekawością, ale tylko na chwilę, bo potem jego uwagę ponownie przykuł ojciec. - Dlaczego nie mogę tak mówić skoro wszyscy tak mówią? - Zapytał jeszcze z wyrzutem, bo to wydawało mu się niesamowicie niesprawiedliwe. Dorośli robili tyle rzeczy, których on nie mógł. Pili inne napoje, wysławiali się innymi słowami, chodzili we wszystkie zakazane miejsca. Z jakiej racji jemu na to nie pozwalano? Tak bardzo marzył, żeby już urosnąć i móc robić wszystko tak jak tylko sobie zapragnie. Pić, jeść, mówić i chodzić tak jak będzie miał na to ochotę! Zakazy bywały takie męczące, nawet jeżeli zazwyczaj ich nie przestrzegał. Nie rób, nie wolno, nie dotykaj! Naprawdę tego czasami nie dało się już słuchać. Za to z przyjemnością przysłuchiwał się dźwiękom bałałajki i starał się powtarzać ruchy ojca, wydobywając z niej całkiem czysty dźwięk. Wydobył z siebie głośny dźwięk uradowania, niechętnie oddając ojcu instrument. Teraz przyszedł czas na pieśń.
Bardzo mu się spodobała. Nieczęsto miał okazję usłyszeć głos ojca w tak ciepłym wydaniu, tym bardziej kolejne wersy uspokajały go i niemal usypiały. Bujał się delikatnie to w lewo to w prawo i z powrotem, próbując zanucić razem z nim nieznaną melodię. Pod koniec nawet zaczęło mu to wychodzić, ale jednocześnie nie mógł zapanować nad opadającymi powiekami. W końcu zaprzestał walki i po prostu oparł się wygodniej o nogi ojca, wyobrażając sobie ogromny Bajkał i siebie samego płynącego na drewnianej łodzi gdzieś w nieznane. Tak bardzo chciał tam pojechać. Miał wrażenie, że tam na Syberii jest bardziej kolorowo i czeka go nieskończona ilość wspaniałych przygód, których nie będzie w stanie przeżyć na Nokturnie.
Bardzo mu się spodobała. Nieczęsto miał okazję usłyszeć głos ojca w tak ciepłym wydaniu, tym bardziej kolejne wersy uspokajały go i niemal usypiały. Bujał się delikatnie to w lewo to w prawo i z powrotem, próbując zanucić razem z nim nieznaną melodię. Pod koniec nawet zaczęło mu to wychodzić, ale jednocześnie nie mógł zapanować nad opadającymi powiekami. W końcu zaprzestał walki i po prostu oparł się wygodniej o nogi ojca, wyobrażając sobie ogromny Bajkał i siebie samego płynącego na drewnianej łodzi gdzieś w nieznane. Tak bardzo chciał tam pojechać. Miał wrażenie, że tam na Syberii jest bardziej kolorowo i czeka go nieskończona ilość wspaniałych przygód, których nie będzie w stanie przeżyć na Nokturnie.
The member 'Antonin Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Mój syn był całkiem sprytny, tego nie można było mu odmówić. Jednak jeśli myślał, że stwierdzenie “wszyscy tak mówią” zrobi na mnie jakieś wrażenie, to bardzo się myli. Ba! Miałam nawet już przygotowaną na to odpowiedź i wiedziałam, że może mu się nie spodobać, ale byłam niemal pewna, że dzięki temu wytrącę mu argument z ust. Uśmiechnęłam się zaciskając palce na jego policzku i ciągnąć go delikatnie.
- A dlaczego nie nosisz czapki w zimę kiedy wszyscy inni noszą? Skoro chcesz być jak inni, to na wszystkich płaszczyznach, Antonin - powiedziałam z pełną powagą.
Miałam ogromną nadzieję, że w tej kwestii mój mąż mnie poprze. Przecież noszenie czapki w zimę było bardzo ważne, a mówienie brzydko nie było odpowiednie dla sześcioletniego chłopca i nie ważne gdzie się wychowywał. Spojrzałam na Siergieja znacząco, by wrócić do tematu błyskotek.
- W sumie mogłabym chcieć. Ale nie wiem do czego mógłby mi się przydać, na co dzień bym go przecież nie nosiła. Zbyt droga rzecz - wzruszyłam lekko ramionami.
Albo ja bym go sprzedała albo ktoś by mi go ukradł albo kurzył by się zamknięty w szafie, bo nie miałabym po co go zakładać. No, chyba że dla męża podczas specjalnych okazji. Ale kiedy ostatni raz była taka okazja? Zresztą, nie ważne, bo nie malachity były mi teraz w głowie. Swój wzrok ponownie utkwiłam w mężu gdy do jego rąk trafił instrument. Uwielbiałam to jak grał i nic dziwnego, że przy tej pięknej pieśni zaraz całkowicie odpłynęłam. Słuchałam go uważnie i bardzo starałam się, aby łezka wzruszenia nie zakręciła się gdzieś w kąciku mojego oka. Co jakiś czas jednak zerkałam na syna, który próbował jako tako wtórować ojcu i powodowało to na mojej twarzy ogromny uśmiech. Także to, gdy przytulił się do Siergiejowych nóg i przymknął oczy. Dłoń położyłam na jego włosach gładząc delikatnie. Nawet szalejąca za oknem wichura i trzęsący się budynek nie był mi straszny. Ja także miałam ochotę się położyć i przymknąć oczy. Melodia grana przez mojego męża działała na mnie bardzo uspokajająco.
Również bardzo chciałam pojechać w rodzinne strony męża. Myślę, że taka wspólna wycieczka dobrze by nam zrobiła. Antonin powinien poznać miejsce, w którym wychowywał się jego ojciec, zobaczyć ogrom Bajkału. Zasmakować trochę dziczy. Chciałabym, by stał się tak silny, dzielny i zaradny jak Siergiej. Może niech niektóre cechy sobie po nim odpuści i weźmie mnie ode mnie, chociaż jestem pewna, że pytając Antka odpowiedziałby, że chciałby w stu procentach być jak ojciec, to jako matka jednak wiedziałam lepiej co będzie dla niego najlepsze. W końcu byłam j e g o matką, więc kto inny mógłby to wiedzieć jak nie ja? Nawet Siergiej nie posiada takiej wiedzy, oj nie.
Patrząc na swoją rodzinkę mogłam stwierdzić, że byłam szczęśliwą kobietą i na pewno spełnioną. Miałam wszystko to czego potrzebowałam i nie rozumiałam jak inne kobiety mogą chcieć czegoś więcej czy czegoś innego. Nie było to dla mnie normalne. Uśmiechnęłam się do męża i, zgapiając trochę od syna, również ułożyłam głowę opierając ją o kolana męża. Czy to nie tak być powinno? Gdyby jeszcze tylko to wszystko mogło trwać wieczność, to byłabym przeszczęśliwa.
- A dlaczego nie nosisz czapki w zimę kiedy wszyscy inni noszą? Skoro chcesz być jak inni, to na wszystkich płaszczyznach, Antonin - powiedziałam z pełną powagą.
Miałam ogromną nadzieję, że w tej kwestii mój mąż mnie poprze. Przecież noszenie czapki w zimę było bardzo ważne, a mówienie brzydko nie było odpowiednie dla sześcioletniego chłopca i nie ważne gdzie się wychowywał. Spojrzałam na Siergieja znacząco, by wrócić do tematu błyskotek.
- W sumie mogłabym chcieć. Ale nie wiem do czego mógłby mi się przydać, na co dzień bym go przecież nie nosiła. Zbyt droga rzecz - wzruszyłam lekko ramionami.
Albo ja bym go sprzedała albo ktoś by mi go ukradł albo kurzył by się zamknięty w szafie, bo nie miałabym po co go zakładać. No, chyba że dla męża podczas specjalnych okazji. Ale kiedy ostatni raz była taka okazja? Zresztą, nie ważne, bo nie malachity były mi teraz w głowie. Swój wzrok ponownie utkwiłam w mężu gdy do jego rąk trafił instrument. Uwielbiałam to jak grał i nic dziwnego, że przy tej pięknej pieśni zaraz całkowicie odpłynęłam. Słuchałam go uważnie i bardzo starałam się, aby łezka wzruszenia nie zakręciła się gdzieś w kąciku mojego oka. Co jakiś czas jednak zerkałam na syna, który próbował jako tako wtórować ojcu i powodowało to na mojej twarzy ogromny uśmiech. Także to, gdy przytulił się do Siergiejowych nóg i przymknął oczy. Dłoń położyłam na jego włosach gładząc delikatnie. Nawet szalejąca za oknem wichura i trzęsący się budynek nie był mi straszny. Ja także miałam ochotę się położyć i przymknąć oczy. Melodia grana przez mojego męża działała na mnie bardzo uspokajająco.
Również bardzo chciałam pojechać w rodzinne strony męża. Myślę, że taka wspólna wycieczka dobrze by nam zrobiła. Antonin powinien poznać miejsce, w którym wychowywał się jego ojciec, zobaczyć ogrom Bajkału. Zasmakować trochę dziczy. Chciałabym, by stał się tak silny, dzielny i zaradny jak Siergiej. Może niech niektóre cechy sobie po nim odpuści i weźmie mnie ode mnie, chociaż jestem pewna, że pytając Antka odpowiedziałby, że chciałby w stu procentach być jak ojciec, to jako matka jednak wiedziałam lepiej co będzie dla niego najlepsze. W końcu byłam j e g o matką, więc kto inny mógłby to wiedzieć jak nie ja? Nawet Siergiej nie posiada takiej wiedzy, oj nie.
Patrząc na swoją rodzinkę mogłam stwierdzić, że byłam szczęśliwą kobietą i na pewno spełnioną. Miałam wszystko to czego potrzebowałam i nie rozumiałam jak inne kobiety mogą chcieć czegoś więcej czy czegoś innego. Nie było to dla mnie normalne. Uśmiechnęłam się do męża i, zgapiając trochę od syna, również ułożyłam głowę opierając ją o kolana męża. Czy to nie tak być powinno? Gdyby jeszcze tylko to wszystko mogło trwać wieczność, to byłabym przeszczęśliwa.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Siergiej stłumił prychnięcie śmiechem, gdy Antonin próbował sprytnie podejść matkę. Bardzo dobrze, w życiu należalo być przecież przebiegłym jak lis (i odważnym jak lew), tego chciał go nauczyć, lecz szacunek do rodziców był nie mniej istotną wartością. Oczekiwał od syna nie tylko bezwględnego szacunku do ojca, ale i matki, która go urodziła i wychowała, karmiła, przebierała, uczyła chodzić i mówić, nieustannie się o niego troszczyła - za to był jej winien dożywotnią wdzięczność, a dopóki był dzieckiem, także i posłuszeństwo. Przynajmniej dopóki polecenia Maszy nie kłóciły się z jego ojcowką wolą, która zawsze była bardziej wiążąca.
- Ty nie jesteś wszyscy - rzekł pozornie poważnie, odwołując się do absolutnego klasyku, bo nie miał siły i ochoty, by myśleć nad bardziej ambitnym argumentem, gdy tak naprawdę miał ochotę się roześmiać. Dostrzegłszy pragnienie poparcia w oczach Maszy, nie omieszkał jej go udzielić. - Uszy matki mają nie więdnąć, a ty masz zakładać czapkę. Rozchorujesz się i nigdzie nie pojedziemy - zagroził mu srogo. Zimy nie były tu tak srogie, właściwie to prawie wiosna, czy wczesna jesień tak naprawdę, lecz Antonin, wychowany na angielskiej ziemi, nie był tak zahartowany jak on - a dziecięce organizmy łatwo teraz łapaly choróbska.
Zwyczajnie nie mieli pieniędzy na lekarstwa, więc niech lepiej nosi tę czapkę, bo mu złoi tyłek.
- Ja tam znam miejsce, gdzie mogłabyś nosić takie błyskotki. Tylko dla mnie, jeśli wiesz co mam na myśli - odezwał się cicho, mając nadzieję, że Antonin jest już na tyle śpiący, że nie dosłyszy tych słów - a nawet jeśli, to nawet ich nie zrozumie. Zresztą, aby zrozumieć był stanowczo za młody, mógł sobie jeszcze na tę drobną aluzję pozwolić. Antonin był sprytny, ale to wciąż jedynie dziecko. Na wąskie usta jego ojca wychynął uśmiech szelmy, który posłał żonie wraz z perskim oczkiem.
Nie dał jej szansy na odpowiedź, bo zaczął grać i śpiewać, a im większą radość i zachwyt widział w oczach obojga, tym pewniej się czuł i głośniej śpiewał. Może i Valerij usłyszy, mógłby w końcu wyleźć z piwnicy. W międzyczasie i Masza przysiadła na dywanie, aby położyć głowę na drugim kolanie. Grał im z przyjemnością, lubił to robić, lubił sprawiać im radość, pragnął ich szczęścia - choć czasami jego czyny mogły wskazywać na co innego. Ostatnie nuty rozpłynęły się w ciszy, Dolohov odłożył ostrożnie instrument za sofę, tak coby się nie poruszyć za mocno i nie strącić ich głów z kolan.
Lewą dłoń położył na dziecięcych plecach, gładząc je lekko, mając nadzieję, że uśpi to Antonina jeszcze mocniej; zawsze lubił, gdy Masza, albo on, drapali go przed snem. Palce prawej ręki wplótł we włosy żony, bawiąc się nimi leniwie; po długiej, pełnej ciszy chwili pochylił się, by ucałować w czoło to jedno, to drugie.
Ich rodzina, dziwna, dla innych najpewniej wypaczona, był najcenniejszym co miał - i nie wstydził się tego okazywać.
- Ty nie jesteś wszyscy - rzekł pozornie poważnie, odwołując się do absolutnego klasyku, bo nie miał siły i ochoty, by myśleć nad bardziej ambitnym argumentem, gdy tak naprawdę miał ochotę się roześmiać. Dostrzegłszy pragnienie poparcia w oczach Maszy, nie omieszkał jej go udzielić. - Uszy matki mają nie więdnąć, a ty masz zakładać czapkę. Rozchorujesz się i nigdzie nie pojedziemy - zagroził mu srogo. Zimy nie były tu tak srogie, właściwie to prawie wiosna, czy wczesna jesień tak naprawdę, lecz Antonin, wychowany na angielskiej ziemi, nie był tak zahartowany jak on - a dziecięce organizmy łatwo teraz łapaly choróbska.
Zwyczajnie nie mieli pieniędzy na lekarstwa, więc niech lepiej nosi tę czapkę, bo mu złoi tyłek.
- Ja tam znam miejsce, gdzie mogłabyś nosić takie błyskotki. Tylko dla mnie, jeśli wiesz co mam na myśli - odezwał się cicho, mając nadzieję, że Antonin jest już na tyle śpiący, że nie dosłyszy tych słów - a nawet jeśli, to nawet ich nie zrozumie. Zresztą, aby zrozumieć był stanowczo za młody, mógł sobie jeszcze na tę drobną aluzję pozwolić. Antonin był sprytny, ale to wciąż jedynie dziecko. Na wąskie usta jego ojca wychynął uśmiech szelmy, który posłał żonie wraz z perskim oczkiem.
Nie dał jej szansy na odpowiedź, bo zaczął grać i śpiewać, a im większą radość i zachwyt widział w oczach obojga, tym pewniej się czuł i głośniej śpiewał. Może i Valerij usłyszy, mógłby w końcu wyleźć z piwnicy. W międzyczasie i Masza przysiadła na dywanie, aby położyć głowę na drugim kolanie. Grał im z przyjemnością, lubił to robić, lubił sprawiać im radość, pragnął ich szczęścia - choć czasami jego czyny mogły wskazywać na co innego. Ostatnie nuty rozpłynęły się w ciszy, Dolohov odłożył ostrożnie instrument za sofę, tak coby się nie poruszyć za mocno i nie strącić ich głów z kolan.
Lewą dłoń położył na dziecięcych plecach, gładząc je lekko, mając nadzieję, że uśpi to Antonina jeszcze mocniej; zawsze lubił, gdy Masza, albo on, drapali go przed snem. Palce prawej ręki wplótł we włosy żony, bawiąc się nimi leniwie; po długiej, pełnej ciszy chwili pochylił się, by ucałować w czoło to jedno, to drugie.
Ich rodzina, dziwna, dla innych najpewniej wypaczona, był najcenniejszym co miał - i nie wstydził się tego okazywać.
I'm here to tell ya honey
That I'm bad to the bone
That I'm bad to the bone
Rodzice nie dali mu nawet cienia szansy na wygraną. Biedny Antonin zmarszczył czoło i zacisnął drobne dłonie w piąstki, intensywnie poszukując odpowiedniej odpowiedzi na słowa. - Wcale wszyscy nie noszą! Stara Klementyna nigdy nie nosi czapki - dlaczego akurat ona przyszła mu pierwsza do głowy - tego nie wiedział. Może dlatego, że była postrachem wszystkich dzieci na Nokturnie. Wyglądała jak typowa wiedźma, a jej skrzeczący głos wywoływał u Antonina ciarki na plecach. Szybko uzmysłowił sobie, że podanie jej za przykład to jednak nie był najlepszy pomysł. - Albo dużo ludzi na Pokątnej - dodał, bo często się tam zapuszczał i bardzo dobrze znał zimowy ubiór tamtych ludzi. Zdarzały się osoby, które chodziły po chodniku z czerwonymi uszami, bo nie miały żadnej czapki ani kaptura! Ale potem odezwał się ojciec i choć mina Antonina wciąż była buntownicza, nie kontynuował tej dyskusji. Zdanie nigdzie nie pojedziemy wystarczająco dobrze do niego dotarło. Tak bardzo marzył o wyjeździe do Rosji! Tam wszystko musiało być większe, lepsze, piękniejsze. Czasem mu się śniło, że był tam razem z rodzicami, i to zawsze był jeden z piękniejszych snów jakie mu się kiedykolwiek śniły. A często miewał sny, prawie codziennie, choć nie zawsze je pamiętał. Najczęściej uciekały od niego zaraz po przebudzeniu, a Antonin nawet nie próbował ich zatrzymać. Niestety od majowego wybuchu anomalii coraz częściej śniły mu się koszmary - nie był do tego przyzwyczajony. Teraz nierzadko budził się w środku nocy i nie potrafił z powrotem zasnąć, obawiając się powrotu tych okropnych scen.
Teraz było inaczej. Oparty o ojcowską nogę, czuł, jak jego głowa zaczyna bezwiednie opadać. Co i rusz ją podnosił bo przecież wcale nie spał, ale ta walka była naprawdę trudna. Słowa ojca do niego dotarły, ale słyszał je jak przez mgłę, nie do końca kodując o co chodzi. A raczej stwierdzając, że nie było to nic ważnego. A gdy ojciec zaczął go drapać po plecach, westchnął głęboko, to było takie miłe. Otworzył na moment oczy, chcąc na niego spojrzeć. Bywało, że nie zachowywał się w tak miły sposób.
Teraz było inaczej. Oparty o ojcowską nogę, czuł, jak jego głowa zaczyna bezwiednie opadać. Co i rusz ją podnosił bo przecież wcale nie spał, ale ta walka była naprawdę trudna. Słowa ojca do niego dotarły, ale słyszał je jak przez mgłę, nie do końca kodując o co chodzi. A raczej stwierdzając, że nie było to nic ważnego. A gdy ojciec zaczął go drapać po plecach, westchnął głęboko, to było takie miłe. Otworzył na moment oczy, chcąc na niego spojrzeć. Bywało, że nie zachowywał się w tak miły sposób.
The member 'Antonin Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Na wspomnienie o starej Klementynie uniosłam wyżej brew, ale potem zaśmiałam się. Stwierdzenie Antoniego bardzo mnie rozbawiło chociaż nie wiem czy śmianie się ze starej Klementyny było odpowiednie. Skubana ma uszy wszędzie, jeszcze usłyszy i potem będę miała przekichane na ulicy.
- Bo stara Klementyna jest stara i głupia, od mrozu jej inteligencję zabrało. Chcesz być głupi? - zapytałam się usilnie starając się zachować powagę.
Sądzę, że i ten argument jest w stanie odpowiednio przemówić mojemu synowi do rozumu. Był bardzo inteligentny, sprytny i jestem pewna, że nie chciałby, aby go tych atutów pozbawiono. Na szczęście wkroczył do tego Siergiej i jednym zdaniem uciął całą dyskusję. Czasami zazdrościłam mu tego, że wystarczyło jedno jego słowo, aby nasz syn ucichł i zrozumiał, że nie należy dalej drążyć tematu. Mi się to nie zawsze udawało, chyba że zagroziłam późniejszą rozmową z ojcem, to wtedy tak.
Zawstydziłam się na słowa męża, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego co miał na myśli i to tym bardziej sprawiało, że na mojej twarzy zakwitł rumieniec. Nie zdążyłam jednak nic odpowiedzieć, jego opowieść oraz piosenka kompletnie mnie zauroczyły tak, że całkowicie zapomniałam o błyskotkach i naszej wspólnej sypialni, którą oczywiście miał na myśli. Leżałam tak na kolanach męża pozwalając sobie na to, aby odpłynąć w rytm wygrywanych na instrumencie melodii. Nie zauważyłam nawet kiedy przestał. Masaż głowy jaki mi wykonywał, mniej lub bardziej świadomie, sprawiał, że autentycznie przysypiałam.
I mi śniła się Rosja, ogromne jezioro jak z opowieści męża, które zapewne było Bajkałem. W moim śnie lecieliśmy tuż nad taflą wody na magicznym dywanie, a dookoła nas było ciemno. Jedynie księżyc oświetlał nam okolicę. Czułam taki spokój, czułam się bezpiecznie.
Co zresztą było prawdą, bo na bezpieczeństwo obok Siergieja nigdy nie mogłam narzekać. Nawet teraz, gdy błyskawice waliły za oknem, a cała nasza kamienica trzęsła się aż w fundamentach - nie bałam się. Spokojnie spałam na kolanach ukochanego.
- Bo stara Klementyna jest stara i głupia, od mrozu jej inteligencję zabrało. Chcesz być głupi? - zapytałam się usilnie starając się zachować powagę.
Sądzę, że i ten argument jest w stanie odpowiednio przemówić mojemu synowi do rozumu. Był bardzo inteligentny, sprytny i jestem pewna, że nie chciałby, aby go tych atutów pozbawiono. Na szczęście wkroczył do tego Siergiej i jednym zdaniem uciął całą dyskusję. Czasami zazdrościłam mu tego, że wystarczyło jedno jego słowo, aby nasz syn ucichł i zrozumiał, że nie należy dalej drążyć tematu. Mi się to nie zawsze udawało, chyba że zagroziłam późniejszą rozmową z ojcem, to wtedy tak.
Zawstydziłam się na słowa męża, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego co miał na myśli i to tym bardziej sprawiało, że na mojej twarzy zakwitł rumieniec. Nie zdążyłam jednak nic odpowiedzieć, jego opowieść oraz piosenka kompletnie mnie zauroczyły tak, że całkowicie zapomniałam o błyskotkach i naszej wspólnej sypialni, którą oczywiście miał na myśli. Leżałam tak na kolanach męża pozwalając sobie na to, aby odpłynąć w rytm wygrywanych na instrumencie melodii. Nie zauważyłam nawet kiedy przestał. Masaż głowy jaki mi wykonywał, mniej lub bardziej świadomie, sprawiał, że autentycznie przysypiałam.
I mi śniła się Rosja, ogromne jezioro jak z opowieści męża, które zapewne było Bajkałem. W moim śnie lecieliśmy tuż nad taflą wody na magicznym dywanie, a dookoła nas było ciemno. Jedynie księżyc oświetlał nam okolicę. Czułam taki spokój, czułam się bezpiecznie.
Co zresztą było prawdą, bo na bezpieczeństwo obok Siergieja nigdy nie mogłam narzekać. Nawet teraz, gdy błyskawice waliły za oknem, a cała nasza kamienica trzęsła się aż w fundamentach - nie bałam się. Spokojnie spałam na kolanach ukochanego.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Taki był już los dziecka. W dyskusji z rodzicami nie miało najmniejszych szans. Zdawać by się mogło, że w chwili narodzin dziecka każdy rodzic dostaje koło wyboru, z którego może wybrać dowolną odzywkę, która kończy dyskusję. Bo tak. Bo nie. Spytaj matki. Nie pyskuj. Posprzątałeś w pokoju? Umyłeś uszy? Nie dyskutuj. A dostać pasem to byś nie chciał czasem? Antonin w utarczkach z nimi był z góry skazany na porażkę, lecz cóż - akurat czapkę kazać mu nosili dla jego własnego dobra. Chociaż Siergiej akurat był zdania, że Masza trochę przesadza... Zahartowałby się chłopak, a nie. Na Syberii się nie wychowuje, martwiło go, że w ciepłej Anglii nie zahartuje się odpowiednio; zaraz jednak potrząsał głową, by wyrzucić z głowy tak absurdalną myśl. Przecież zadba o to, aby wyrósł z niego mężczyzna - oj, on już o to zadba!
- Nie obchodzi mnie ani ta stara prukwa, ani inni ludzie na Pokątnej. Powiedziałem to powiedziałem, koniec dyskusji - zagrzmiał Siergiej nad uchem syna, a do głosu wkradła się ostrzegawcza nuta, oznajmiająca: powiedz jeszcze jedno słowo, a wytargam cię za ucho.
Syn ucichł posłusznie, co przyjął z uśmiechem; dobrze, że był posłuszny, choć fakt, że próbował wywalczyć swoje racje także go cieszył - charakterny był z niego chłopak i nie poddawał się łatwo, za to należało go pochwalić, choć niegłośno.
Rumieniec na policzkach żony przypadł mu do gustu i obiecał sobie, że spotęguje go, gdy tylko zostaną sami. Masza jednak nie dotrwała do tego momentu. Tak, jak Antonin, zasnęła z głową położoną na jego kolanach; iście rozczulający, rozkoszny obrazek. Dolohov trwał tak w bezruchu, przepełniony błogim uczuciem szczęścia, wsłuchując się w ich spokojne oddechy. Nie mogli tak siedzieć jednak całą noc; gdy zaczęły drętwieć mu nogi uznał, że pora położyć ich oboje do łóżka. Delikatnie zsunął z siebie żonę, aby oparła się o kanapę, a Antonina wziął na ręce i zaniósł po schodach na poddasze, aby położyć go w jego łóżku. Pewnie rano pomyśli, że opanował sztukę teleportacji, bo jak inaczej wytłumaczyć, że zasnął w salonie, a obudził się u siebie? Odgarnął mu włosy z czoła, nakrył grubym kocem i wrócił do salonu, aby i żonę zanieść do małżeńskiego łoża.
Sam wkrótce zasnął z nosem wtulonym w jej włosy, pachnące ziołami.
| ztx3
- Nie obchodzi mnie ani ta stara prukwa, ani inni ludzie na Pokątnej. Powiedziałem to powiedziałem, koniec dyskusji - zagrzmiał Siergiej nad uchem syna, a do głosu wkradła się ostrzegawcza nuta, oznajmiająca: powiedz jeszcze jedno słowo, a wytargam cię za ucho.
Syn ucichł posłusznie, co przyjął z uśmiechem; dobrze, że był posłuszny, choć fakt, że próbował wywalczyć swoje racje także go cieszył - charakterny był z niego chłopak i nie poddawał się łatwo, za to należało go pochwalić, choć niegłośno.
Rumieniec na policzkach żony przypadł mu do gustu i obiecał sobie, że spotęguje go, gdy tylko zostaną sami. Masza jednak nie dotrwała do tego momentu. Tak, jak Antonin, zasnęła z głową położoną na jego kolanach; iście rozczulający, rozkoszny obrazek. Dolohov trwał tak w bezruchu, przepełniony błogim uczuciem szczęścia, wsłuchując się w ich spokojne oddechy. Nie mogli tak siedzieć jednak całą noc; gdy zaczęły drętwieć mu nogi uznał, że pora położyć ich oboje do łóżka. Delikatnie zsunął z siebie żonę, aby oparła się o kanapę, a Antonina wziął na ręce i zaniósł po schodach na poddasze, aby położyć go w jego łóżku. Pewnie rano pomyśli, że opanował sztukę teleportacji, bo jak inaczej wytłumaczyć, że zasnął w salonie, a obudził się u siebie? Odgarnął mu włosy z czoła, nakrył grubym kocem i wrócił do salonu, aby i żonę zanieść do małżeńskiego łoża.
Sam wkrótce zasnął z nosem wtulonym w jej włosy, pachnące ziołami.
| ztx3
I'm here to tell ya honey
That I'm bad to the bone
That I'm bad to the bone
Nad Nokturnem rozciągał się ciepły zmierzch. Sierpień dobiegł końca, lecz bynajmniej nie lato, które dopiero teraz zdawało się rozkwitać. Robiło się coraz goręcej, zwłaszcza w nocy, a co za tym idzie? Ano, trzeba dbać o nawodnienie organizmu. Dolohov zawsze to robił. Matka mu zawsze powtarzała, aby pił dużo wody. Z czasem pomylił to z wódy, ale ciecz, to ciecz, czyż nie? Wieczór drugiego września nie różnił się specjalnie od innych. Dolohov siedział ze swymi kamratami w pokoju dziennym, Masha już spała, podobnie jak i Antonin, którego niedawno wygonił. Siergiej rozłożył się na sofie jak pan, a fotele zajmował Igor i Fiodor. W pewnym momencie zaczęli się kłócić, a pijane umysły zaczęły podsuwać coraz głupsze pomysły.
- Że niby ja nie uwarzę?! - warknął Rosjanin, gdy towarzysz nadepnął mu na ego, sugerując, że nie ma w sobie choćby krztyny talentu Valerija co do warzenia eliksirów. Miał rację, rzecz jasna, ale pijany Siergiej postanowił udowodnić mu, że się mylił. Zerwał się na nogi, złapał pierwszą lepszą książkę z najprostszymi recepturami, której używała Masha (Valerij uważał warzenie tak prostych mikstur za poniżej jego godności) i znalazł coś tak prostego, że wydało mu się to do zrobienia.
- No to kurwa patrz! - powiedział hardym tonem, po czym zleciał do piwnicy brata, wciąż z tą książką pod pachą. Zabrał wszystko co mu było potrzebne do uwarzenia eliksiru z włosodębu i powrócił na górę, gdzie Fiodor zdążył już rozpalić ognisko w palenisku na kociołek.
- No dawaj - zachęcał go rozbawiony mężczyzna.
W kociołku zagotowała się woda, a Dolohov z poważną i skupioną miną przystąpił do działania. Był pijany, musiał więc przeczytać recepturę kilkukrotnie, ale w końcu udało mu się wrzucić do kociołka serce eliksiru - jaja popiełka. Zaraz potem dodał tam podstawowe zioła, które powąchał i skrzywił się znacznie. Za to, kiedy dodawał lubczyku stwierdził... - O, to jak zupa pachnie.
Był przekonany, ze Masha wrzucała garść tego do rosołu, no jak nic. Mikstura miała się chwilę gotować, więc Dolohov wykorzystał ten moment, aby napić się z przyjaciółmi jeszcze ze dwie kolejki wódki. Albo trzy. No w każdym razie w odpowiedniej chwili wrzucił tam zamaszystym gestem garść liści dębu i zamieszał. - To wygląda naprawdę obrzydliwie, kurwa - skrzywił się znacznie, gdy przechylał słoik ze śluzem gumochłona nad kociołkiem. Aż kolacja mu do gardła podeszła. Na całe szczęście wlewanie do kociołka fiolki krwi krokodyla nie było już tak traumatycznym przeżyciem. - Patrz - zawołał, gdy kwadrans później zamaszystym, teatralnym gestem wrzucał do saganka garść włosia kuguchara, po czym mieszał w nim z namaszczeniem, trochę parodiując młodszego brata. Dobrze, że Valerij na to nie patrzył. Ostatnim krokiem było wydłubanie ze słoika marynowanych szczurzych ogonów, których nie żałował.
- No i patrz, psidwakosynu, uda się - ostrzegł złowieszczo, spoglądając do kociołka.
| eliksir z włosodębu, st 20, jaja popiełka jako serce
I'm here to tell ya honey
That I'm bad to the bone
That I'm bad to the bone
The member 'Siergiej Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Śnieżyca na dobre zadomowiła się w Anglii, przetykana burzą błyskawic anomalii, która przed dwoma miesiącami wymknęła im się spod kontroli - bezwstydnie przypominając o ich sromotnej porażce. Nie było widoków na zmianę pogody w najbliższym czasie, więc zwłoka z podjęciem działania mijała się z celem: nie mogli też wiedzieć, jak długo moc anomalii będzie zionąć z odkrytych źródeł - istniała wszak możliwość, że wkrótce się wyczerpie, a odpadki zostaną zneutralizowane. Nie mógł na to pozwolić. Wpierw spotkał się z Valerijem, by dokładnie wysłuchać jego wskazówek - pracował nad istotnymi sprawami omówionymi na spotkaniu, nie zamierzał mu w tym przeszkadzać: uważnie przyjrzał się posiadanym przez niego próbkom, wysłuchał rad i wskazówek, w jaki sposób powinien je zlokalizować - bez przekonania przyjmując fakt, że te śluzy wciąż tam były - po czym wyruszył na wyprawę mającą na celu zebrać ingrediencje, które mogłyby przysłużyć alchemikowi do poprawienia mocy jego różdżki. Było w tym coś fascynującego, zawsze sądził, że twory Ollivanderów były absolutnie doskonałe - nie odbierał im wcale kunsztu, moc, z którą się zmagali, miała w sobie coś nadludzkiego. Grindelwald władał wyjątkową magią, potężniejszą, niż ktokolwiek żyw - będąc niegdyś godnym przeciwnikiem dla Czarnego Pana. Dziś po jego potędze zostało tylko tyle - porozrzucane po świecie fragmenty jego mrocznej mocy. Dzięki Czarnemu Panu i jego mądrości - fragmenty mogące przysłużyć się im samym w niezwykły sposób.
Pierwszym celem miał być mało uczęszczany obszar w Enfield, jego niebywałą zaletą był fakt, że znajdował się niedaleko siedliska alchemika. Ponury tunel donikąd - być może pozostałości po zabudowaniach, które nie były już dzisiaj używane - nie przyciągał zbyt wielu gapiów, istniała więc duża szansa na to, iż jego tereny zostały zachowane w stanie mniej lub bardziej niezmienionym odkąd był tam po raz ostatni - jeszcze z Deirdre. Na miejsce przedostał się przy pomocy miotły, zeskakując z niej nieco dalej od betonowego przejścia - dostrzegając schody prowadzące w dół. Nad tunelem znajdowała się ruchliwa ulica, po której śmigały metalowe smoki - wydawały się go nie widzieć, przeć przed siebie, więc lekkim krokiem zszedł w dół. Lumos wypowiedziane przy wtórze uderzenia kolejnej błyskawicy oświetliło mu drogę - w istocie dostrzegł po drodze kilka mysich trucheł, niewątpliwie pozostawionych jeszcze przez ich eskapadę. Zdawało mu się jednak, że - dość nieoczekiwanie - wewnątrz tunelu słyszał głosy. Zmarszczył brwi, idąc wciąż przed siebie, dostrzegając w końcu dwóch chłopców; młodych jeszcze, znacznie młodszych od niego. Mieli na sobie mugolskie ubrania, a w blasku rzucanego światła nie dostrzegł, by któreś z nich choć próbowało wyjąć różdżkę - na krańcu jego wciąż tliło się światło.
- Ty patrz, jakiś dziwak - Usłyszał niosący się echem głos jednego z nich. Nie zareagował, teraz był pewien, że miał do czynienia z mugolami. Mugolskimi dzieciakami, świetnie. - Ej, ty! Czego tu szukasz? Masz jakiś problem? - Zatrzymał się w pół kroku, przyglądając się temu, który zabrał głos. Był lekkomyślny i nie wiedział co robił, ale Tristan nie cechował się szczególną cierpliwością. Mógł siedzieć cicho - wtedy istniała szansa, że rozeszliby się w swoje strony.
- Larynx depopulo - Ale nie mieli się rozejść. Promień zaklęcia zastąpił blade lumos, ale od drugiej strony tunelu światło szło od pobliskich latarani. Nie obejrzał się na chłopca, którego zaatakował - usłyszał jedynie krzyk, przeraźliwy wrzask bólu, poczuł metaliczny zapach krwi.
- Frank? Frank? Frank, co on... co ty... - I słyszał też wahanie - pomiędzy pomocą przyjacielowi a ucieczką. Ludzkie dylematy zawsze go fascynowały - wybrał to drugie. Stukot jego szybkich kroków niósł się jeszcze jakiś czas, jego przyjaciel - raczej już dawny przyjaciel - charkał i spluwał, walcząc o życie. Nieszczególnie przyjemna symfonia, ale dźwięki z ulicy nieco to przygłuszały, pozwalając skupić się myślom. Wysunął z kieszeni szaty biały materiał, Valerij wspominał o pyle, jednak absurdalnie byłoby pomylić go z kurzem. Wpierw musiał dostać się do serca - w miejsce, w którym znajdowało się najsilniejsze stężenie anomalii. Nie do końca pamiętał plątaninę tych korytarzy, miał nadzieję, że w momencie przed opanowaniem mocy tego miejsca, było ich nieco więcej. Zbliżył się do jednej ze ścian, przecierając dłonią po kamieniach - szary pył wyglądał, wchodził w nozdrza i pachniał jak kurz. Przeszedł więc na drugą stronę - tu, pod dachem, w tunelu chronionym przed wodą, pył powinien się zachować. Natrafił na ślady śluzu, tuż pod sklepieniem - sięgnął ich, otulając je przygotowanym materiałem, ostrożnie, mając nadzieję, że trafił na właściwy trop. Krótko potem wyjął kolejny materiał, przecierając nim okolicę - po ścianach, suficie, mając wrażenie, że oprócz srebrnego kurzu mieniły się pośród niego także bardziej węglowe fragmenty. Czarne - jak smoła. Przypominało trochę to, co pokazywał mu Valerij. Nie znalazł innego tropu, zabrał to, co miał i chwycił za miotłę; po drodze przestąpił kałużę krwi nie brudząc sobie przy tym butów. Następnym przystankiem miało być Dover.
Pierwsza z anomalii, którym wyszedł naprzeciw, wybuchła w jego rodzinnym mieście, gorzej, w rezerwacie smoków strzeżonym przez jego rodzinę. Anomalia całkowicie zrujnowała to miejsce, zniszczyła zaklęcia ochronne, puściła smoki wolno - i to w dosłownie kilka miesięcy po tym, jak przejął rezerwat pod swoje panowanie. Stanęli na nogi - wspólnie - szybko, a pierwszy krok postawił właśnie tutaj, we wciąż odgrodzonej części ogrodów. Z miotły zszedł nieopodal wejścia, samemu wchodząc do środka - zaklęcia ochronne rozpoznawały jego sylwetkę. Bez trudu i z łatwością odnalazł także odpowiednie miejsce w ogrodach, sam wszak nakazał je oddzielić. Otoczone wysokim płotem z krok zawieszonymi brzękadłami mającymi odstraszyć smoki tereny nakazał zamknąć również dla smokologów, upatrując potencjalnego niebezpieczeństwa w rozbudzającej się anomalii. Wygodnym był fakt, iż w przeciągu ostatnich miesięcy zyskał pozycje, dzięki której mógł - tak po prostu - wejść do środka, nie bacząc na zakazy rozstawione przez samego siebie. Opisane i okazane przez Valerija ślady odnalazł na jednym z drzew, po dłuższych, wielogodzinnych poszukiwaniach. Z dziupli - może wiewiórczej, może ptasiej - lała się czarna lepka maź, którą patykiem przełożył na materiał i ponownie delikatnie otoczył białym materiałem. Wrzucił je do sakwy, w której miał już ślady z londyńskiego tunelu - ostrożnie, by nie przemieszać jednego z drugim, nie wiedząc, czy fakt ten mógł mieć jakieś znaczenie. Pył znajdował się poniżej drzewa. Podobnie jak za pierwszym razem, również w ogrodach rezerwatu trudniej było znaleźć drugi składnik - sadza wywołana smoczym ogniem unosiła się niemal nad cały terenem. Ostatecznie zebrał jednak pył z trzech miejsc - z liści pod drzewem, które wydawały się najbardziej prawdopodobne i z koron dwóch innych drzew, które jednak wydawały się być nieco nadpalone. Valerij powinien lepiej wiedzieć, co z tym zrobić. Dla bezpieczeństwa - zamierzał jednak nazajutrz odwiedzić również kilka innych miejsc, zebrać jak najwięcje próbek, by dostarczyć alchemikowi ak najwięcej materiału badawczego. Dziś - robiło sie już naprawdę późno, a niekończący się deszcz wywoływał coraz większy dyskomfort.
Nazajutrz, skoro świt, przez deszcz zmieszany przez śniegiem ponownie nawiedził Londyn; z pewnym doświadczeniem po ogrodach i tajemniczym tunelu zbieranie próbek szło mu już prościej. A może - przykładał do tego mniejszą wagę, i tak nie wiedząc, czy robi to dobrze. Odwiedził kolejno teatr - stając przed kolejną marą Deirdre - odwiedził także sowią pocztę i sklep na Pokątnej, most Westminster, w końcu las w okolicach Waltham; wszędzie tam zbierając to, co potrafił i był w stanie znaleźć. O ile w zamkniętych budynkach przeszkodą była podejrzliwa obsługa, o tyle samo na otwartej przestrzeni nawałnica utrudniała dostrzeżenie czegokolwiek. Śladowe fragmenty drobin, które zdołał wypatrzeć i zebrać, musiały póki co wystarczyć. Zebrał wszystko i udał się do Valerija.
Dopiero na miejscu przedstawił alchemikowi swoje próbki - część z nich pomylił, choć śluz był jedyny w swoim rodzaju, to drobiny z kilku miejsc okazały się zwykłym brudem. Próbki były jednak wystarczające, by rozpocząć procedurę. Nie lubił rozstawać się z różdżką - ale wiedział, że było to konieczne. Zostawił ją Valerijowi i odszedł, nie musząc ujmować w słowach jak mocno pokładał w nim tym sposobem swoje zaufanie. Różdżka była jak trzecia ręka lub drugie serce, drzemała w niej moc, żaden czarodziej nie zgodziłby się eksperymentować na własnej. Ale to - to naprawdę miało szansę powodzenia. Okres przedświąteczny miał szansę minąć bez zakłóceń.
Kiedy powrócił, różdżka była już gotowa. Odebrał ją od Valerija, dziękując za pomoc tak słowem, jak złotą monetą. Obracał ją przez chwiłę w dłoniach w istocie czując, że miała większe możliwości niż wcześniej. Epatowała czymś złym. Plugawą aurą, aurą przepełnioną mocą, której żaden czarodziej dzierżyć nigdy nie powinien. I którą dzierżył on. Nie zamierzał korzystać tutaj z czarnej magii, kilkakrotnie zamiennie rzucone zaklęcia lumos i nox musiały wystarczyć. Przynajmniej póki co. Skinąwszy głową opuścił pieczarę alchemika.
Dopiero później w którymś z londyńskich zaułków dopadł zbłąkaną mugolkę, traktując ją wyjątkowo potężnym cruciatusem - cruciatusem potężniejszym, niż dotąd był w stanie rzucić.
zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pokój dzienny
Szybka odpowiedź