Salon
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
To największe pomieszczenie w wynajmowanym przez Poppy mieszkaniu, które jest stare i surowo urządzone. Uroku dodają jedynie świeże kwiaty i portrety oraz zdjęcia rodziców i Charlesa. W salonie stoi wysłużona sofa, wiekowy, lecz nader wygodny wielki fotel, kilka regałów z książkami, żerdź dla Sabriny w kącie i kilka kwiatów doniczkowych.
Ostatnio zmieniony przez Poppy Pomfrey dnia 27.08.17 9:59, w całości zmieniany 1 raz
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Charlie wiedziała, że Poppy również przeżyła stratę i to bardzo dotkliwą, dlatego obie nawzajem rozumiały swój ból. Wychowywanie się bez rodziców musiało być smutne, tym bardziej, jeśli prawie się ich nie pamiętało. Leighton nawet nie chciała sobie wyobrażać, jak by wyglądało jej życie, gdyby przez te wszystkie lata nie było u jej boku rodziców i rodzeństwa. Wychowała się w bardzo szczęśliwej i domowej atmosferze, i jeśli nie liczyć śmierci Helen, poważniejsze tragedie ich omijały. Dzięki swoim rodzicom była też taką osobą, jaką była, to oni kształtowali w dzieciństwie jej osobowość i wskazali ścieżkę, na którą wkroczyła już jako dorosła. Strata Helen bolała ją tym bardziej, że jej siostra miała wtedy tylko dziewięć lat i powinna przeżyć ich jeszcze bardzo wiele, a tymczasem nie doczekała nawet wymarzonego Hogwartu.
Odwzajemniła uścisk Poppy i uśmiechnęła się. Skoro ich bliskich nie było, to one musiały żyć tak, żeby utracone osoby mogły być z nich dumne.
Charlene o dziwo ciągnęło do dziedzin uważanych przez większość kolegów z czasów Hogwartu za skomplikowane. Uwielbiała eliksiry, astronomię i transmutację, podczas gdy uroki były jej zmorą i nie udało jej się przyswoić w ich zakresie nic ponad niezbędne szkolne minimum wymagane do przyzwoitego zdania egzaminu, do którego uczyła się naprawdę dużo, by nie przekreślił jej marzeń o alchemicznym kursie.
- Biorąc pod uwagę że tak wiele ingrediencji roślinnych używa się w miksturach leczniczych, to na pewno. Właśnie dlatego zaczęłam naukę, w międzyczasie odkrywając, jakie to fascynujące – przyznała, zmieniając temat na weselszy, bo nie lubiła długo się smucić. Charlie nigdy nie było dość zdobywania wiedzy. Była jeszcze bardzo młoda, ale miała nadzieję, że przeżyje jeszcze wiele lat, choćby po to, by zgłębić jak najwięcej wiadomości o magicznym świecie i dokonać fascynujących odkryć.
Ale smutniejsze tematy i tak były gdzieś między nimi obecne, bo trudno było ignorować kwestie anomalii oraz planowanej wyprawy Zakonników do Azkabanu. Charlie nie planowała się zgłaszać na ochotnika, ale martwiła się o tych, którzy pójdą, ryzykując życie by ratować świat. Ktoś jednak musiał to zrobić, więc mimowolnie szanowała tych cichych bohaterów, o których świat nie usłyszy, a którzy zrobią wszystko, by położyć kres złu.
- Też mam taką nadzieję. To byłoby cudownie, już nie słyszeć o kolejnych tragediach powodowanych przez anomalie, o pokrzywdzonych dzieciach i o rannych wciąż obficie zjawiających się w Mungu... – Nadal było ich sporo, może nie tyle co w dniach tuż po pierwszym maja, ale nie było dnia, żeby jakiś uzdrowiciel nie prosił o leki dla jakiejś ofiary anomalii.
- Nawet nauka istniejących eliksirów to dużo prób i błędów, kiedy dopiero uczy się je warzyć. Zwłaszcza tych trudnych, jak Felix Felicis. To, że wyszedł mi już za drugą próbą, uważam za ogromny sukces. – Ale potem znów zaliczyła kilka wpadek. Tak złożone mikstury były ogromnie nieprzewidywalne. – Jeśli chodzi o róg, mogę popytać u moich znajomych handlarzy ingrediencjami. Skoro załatwili dla mnie trochę krwi jednorożca do Felixa, to może dadzą radę sprowadzić mi i róg. Domyślam się, że na jeden wywar wystarczy szczypta sproszkowanego? I naturalnie ta krew nie była od zamordowanego jednorożca, dla celów alchemicznych pobierają ją od żyjących osobników bez krzywdzenia ich. – A przynajmniej Charlie taką miała nadzieję, że handlarz jej nie okłamał, ale sprowadzał dla niej rzadsze ingrediencje od kilku lat i wydawał się porządnym czarodziejem. – Niedługo pewnie odbędzie się spotkanie, więc zawsze możesz pokazać ją innym alchemikom po jego zakończeniu, tam będziesz mieć wszystkich w jednym miejscu. – Domyślała się, że odrywanie wszystkich od ich spraw mogło stworzyć problem, bo nie każdemu pasowałby ten sam dzień na spotkanie, ale na spotkaniu Zakonu powinni być wszyscy, przynajmniej teoretycznie, bo Cyrusa ostatnim razem nie widziała. – Myślałam już wtedy, że odpowiednie układy astronomiczne mogą mieć pozytywny wpływ na ten eliksir, i najwyraźniej się to sprawdziło. I na ten moment dobre i tyle, a kiedyś w przyszłości można zawsze spróbować jeszcze udoskonalić tę recepturę, by była zdolna uleczyć jeszcze więcej. To jednak pewnie kwestia bardziej odległej przyszłości, póki co cieszmy się z sukcesu, który już jest. A jeśli będę go kiedyś warzyć, później wypytam Zakonników którym go podaruję o działanie, będziemy mieć wtedy większe wyobrażenie o stronie praktycznej wykraczającej poza niewielką próbę, którą badałaś dotychczas.
Charlie wprost nie mogła się doczekać rozmów o nowym wywarze, bo obie mogły dowiedzieć się o nim jeszcze wiele, kiedy już po jakiejś misji Zakonnicy powiedzą o jego działaniu i zakresie możliwości.
Odwzajemniła uścisk Poppy i uśmiechnęła się. Skoro ich bliskich nie było, to one musiały żyć tak, żeby utracone osoby mogły być z nich dumne.
Charlene o dziwo ciągnęło do dziedzin uważanych przez większość kolegów z czasów Hogwartu za skomplikowane. Uwielbiała eliksiry, astronomię i transmutację, podczas gdy uroki były jej zmorą i nie udało jej się przyswoić w ich zakresie nic ponad niezbędne szkolne minimum wymagane do przyzwoitego zdania egzaminu, do którego uczyła się naprawdę dużo, by nie przekreślił jej marzeń o alchemicznym kursie.
- Biorąc pod uwagę że tak wiele ingrediencji roślinnych używa się w miksturach leczniczych, to na pewno. Właśnie dlatego zaczęłam naukę, w międzyczasie odkrywając, jakie to fascynujące – przyznała, zmieniając temat na weselszy, bo nie lubiła długo się smucić. Charlie nigdy nie było dość zdobywania wiedzy. Była jeszcze bardzo młoda, ale miała nadzieję, że przeżyje jeszcze wiele lat, choćby po to, by zgłębić jak najwięcej wiadomości o magicznym świecie i dokonać fascynujących odkryć.
Ale smutniejsze tematy i tak były gdzieś między nimi obecne, bo trudno było ignorować kwestie anomalii oraz planowanej wyprawy Zakonników do Azkabanu. Charlie nie planowała się zgłaszać na ochotnika, ale martwiła się o tych, którzy pójdą, ryzykując życie by ratować świat. Ktoś jednak musiał to zrobić, więc mimowolnie szanowała tych cichych bohaterów, o których świat nie usłyszy, a którzy zrobią wszystko, by położyć kres złu.
- Też mam taką nadzieję. To byłoby cudownie, już nie słyszeć o kolejnych tragediach powodowanych przez anomalie, o pokrzywdzonych dzieciach i o rannych wciąż obficie zjawiających się w Mungu... – Nadal było ich sporo, może nie tyle co w dniach tuż po pierwszym maja, ale nie było dnia, żeby jakiś uzdrowiciel nie prosił o leki dla jakiejś ofiary anomalii.
- Nawet nauka istniejących eliksirów to dużo prób i błędów, kiedy dopiero uczy się je warzyć. Zwłaszcza tych trudnych, jak Felix Felicis. To, że wyszedł mi już za drugą próbą, uważam za ogromny sukces. – Ale potem znów zaliczyła kilka wpadek. Tak złożone mikstury były ogromnie nieprzewidywalne. – Jeśli chodzi o róg, mogę popytać u moich znajomych handlarzy ingrediencjami. Skoro załatwili dla mnie trochę krwi jednorożca do Felixa, to może dadzą radę sprowadzić mi i róg. Domyślam się, że na jeden wywar wystarczy szczypta sproszkowanego? I naturalnie ta krew nie była od zamordowanego jednorożca, dla celów alchemicznych pobierają ją od żyjących osobników bez krzywdzenia ich. – A przynajmniej Charlie taką miała nadzieję, że handlarz jej nie okłamał, ale sprowadzał dla niej rzadsze ingrediencje od kilku lat i wydawał się porządnym czarodziejem. – Niedługo pewnie odbędzie się spotkanie, więc zawsze możesz pokazać ją innym alchemikom po jego zakończeniu, tam będziesz mieć wszystkich w jednym miejscu. – Domyślała się, że odrywanie wszystkich od ich spraw mogło stworzyć problem, bo nie każdemu pasowałby ten sam dzień na spotkanie, ale na spotkaniu Zakonu powinni być wszyscy, przynajmniej teoretycznie, bo Cyrusa ostatnim razem nie widziała. – Myślałam już wtedy, że odpowiednie układy astronomiczne mogą mieć pozytywny wpływ na ten eliksir, i najwyraźniej się to sprawdziło. I na ten moment dobre i tyle, a kiedyś w przyszłości można zawsze spróbować jeszcze udoskonalić tę recepturę, by była zdolna uleczyć jeszcze więcej. To jednak pewnie kwestia bardziej odległej przyszłości, póki co cieszmy się z sukcesu, który już jest. A jeśli będę go kiedyś warzyć, później wypytam Zakonników którym go podaruję o działanie, będziemy mieć wtedy większe wyobrażenie o stronie praktycznej wykraczającej poza niewielką próbę, którą badałaś dotychczas.
Charlie wprost nie mogła się doczekać rozmów o nowym wywarze, bo obie mogły dowiedzieć się o nim jeszcze wiele, kiedy już po jakiejś misji Zakonnicy powiedzą o jego działaniu i zakresie możliwości.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Strata rodziców była wyjątkowo dotkliwa. O tym wiedzieli wszyscy i Poppy nie ukrywała tego, bo i tak nie było jak, jednakże kryła w sobie pewien bolesny sekret. Stratę, która bolała ją po dziś dzieś. Stratę Charlesa, przyjaciela, którego szczerze pokochała, bez którego nie byłaby tą osobą jaką się stała. O nim nie chciała jednak rozmawiać. Ich więź z Charlene nie była wciąż na tyle bliska, aby Poppy zdecydowała się na tak intymne wyznania.
- Tak, też muszę kiedyś do tego przysiąść, albo poprosić o pomoc Eileen...
Tak wiele miała do nauki, a tak niewiele czasu. Chciała się rozwijać wszechstronnie, jednakże doba miała zaledwie dwadzieścia cztery godziny, a tydzień siedem dni - i tak wyciskała zeń tyle, ile mogła, ograniczając życie prywatne do minimum.
Poppy umilkła, gdy rozmówczyni wspomniała o krzywdzie dzieci. Na piegowatych, bladych policzkach wykwitł krwawy rumieniec. Wciąż naprawdę było jej z tym ciężko na duchu. Bardzo ciężko. Z myślą, że jednostka badawcza musiała wysunąć podobną propozycję rozwiązania sprawy anomalii. Nie odnaleźli innej alternatywy, nie wiedzieli jak inaczej można było położyć im kres, profesor Bagshot, najmądrzejsza czarownica, jaką Poppy kiedykolwiek poznała, także była przekonana, że to jedyne wyjście. Musieli to zrobić dla większego dobra, jednakże to wcale nie sprawiało, że ciężar na barkach i sercu młodej uzdrowicielki stał się lżejszy.
Na samo wspomnienie o zamordowaniu jednorożca Poppy jeszcze wyraźniej zbladła. Nie podejrzewałaby przecież, że Charlene mogłaby pozyskiwać składniki od tak okrutnych, obrzydliwych ludzi, dlaczego w ogóle o tym wspominała? Zabicie tak niewinnej i dobrej istoty było straszną zbrodnią.
- Będę ci bardzo wdzięczna. Nie mam jeszcze takich kontaktów wśród łowców rzadkich ingrediencji, zaopatruję się głównie w aptekach, ale muszę znaleźć kogoś, komu będę mogła zaufać... - westchnęła. To musi być dobry człowiek, który da jej pewność, że pozyskany róg jednorożca nie został mu odebrany przemocą. - Złoto to drugorzędny problem - nie zarabiała wiele, ale mimo to wciąż była gotowa łożyć z własnej kieszeni na zakup ingrediencji, by wspierać członków Zakonu Feniksa swoimi wywarami. - O ile się nie mylę piątego listopada w Gospodzie, prawda? Jeszcze nie wiem o której godzinie. Mam nadzieję, że każdy będzie mógł zostać, jeśli będzie zainteresowany, to oczywiście wytłumaczę jak go uwarzyć - zapewniła panna Pomfrey, choć była przekonana, że Charlene nie potrzebuje tak dokładnych instrukcji. - Astronomia to naprawdę fascynująca dziedzina. Intryguje mnie coraz bardziej i chciałabym dowiedzieć się o niebie jeszcze więcej, o ile czas mi na to pozwoli. Kto wie? Może wtedy uda mi się naprawdę ulepszyć te recepturę tak, aby ciało regenerowało się całkowicie po zranieniu. To byłoby marzenie, na razie chyba poza zakresem moich możliwości... Cieszę się tym, co udało mi się osiągnąć. Największym testem dla niego i tak będzie nadchodząca wyprawa... Oczywiście jeśli ktokolwiek zdecyduje się go zabrać i zechce wykorzystać - mówiła Poppy. W pewnym momencie sięgnęła po inną rolkę pergaminu i podała ją Charlene. - Proszę, to spisana, poprawiona i chyba gotowa receptura. Możesz spróbować, jeśli masz w swoich zapasach róg jednorożca, dać mi znać co o tym sądzisz... Twoja opinia wiele dla mnie znaczy.
- Tak, też muszę kiedyś do tego przysiąść, albo poprosić o pomoc Eileen...
Tak wiele miała do nauki, a tak niewiele czasu. Chciała się rozwijać wszechstronnie, jednakże doba miała zaledwie dwadzieścia cztery godziny, a tydzień siedem dni - i tak wyciskała zeń tyle, ile mogła, ograniczając życie prywatne do minimum.
Poppy umilkła, gdy rozmówczyni wspomniała o krzywdzie dzieci. Na piegowatych, bladych policzkach wykwitł krwawy rumieniec. Wciąż naprawdę było jej z tym ciężko na duchu. Bardzo ciężko. Z myślą, że jednostka badawcza musiała wysunąć podobną propozycję rozwiązania sprawy anomalii. Nie odnaleźli innej alternatywy, nie wiedzieli jak inaczej można było położyć im kres, profesor Bagshot, najmądrzejsza czarownica, jaką Poppy kiedykolwiek poznała, także była przekonana, że to jedyne wyjście. Musieli to zrobić dla większego dobra, jednakże to wcale nie sprawiało, że ciężar na barkach i sercu młodej uzdrowicielki stał się lżejszy.
Na samo wspomnienie o zamordowaniu jednorożca Poppy jeszcze wyraźniej zbladła. Nie podejrzewałaby przecież, że Charlene mogłaby pozyskiwać składniki od tak okrutnych, obrzydliwych ludzi, dlaczego w ogóle o tym wspominała? Zabicie tak niewinnej i dobrej istoty było straszną zbrodnią.
- Będę ci bardzo wdzięczna. Nie mam jeszcze takich kontaktów wśród łowców rzadkich ingrediencji, zaopatruję się głównie w aptekach, ale muszę znaleźć kogoś, komu będę mogła zaufać... - westchnęła. To musi być dobry człowiek, który da jej pewność, że pozyskany róg jednorożca nie został mu odebrany przemocą. - Złoto to drugorzędny problem - nie zarabiała wiele, ale mimo to wciąż była gotowa łożyć z własnej kieszeni na zakup ingrediencji, by wspierać członków Zakonu Feniksa swoimi wywarami. - O ile się nie mylę piątego listopada w Gospodzie, prawda? Jeszcze nie wiem o której godzinie. Mam nadzieję, że każdy będzie mógł zostać, jeśli będzie zainteresowany, to oczywiście wytłumaczę jak go uwarzyć - zapewniła panna Pomfrey, choć była przekonana, że Charlene nie potrzebuje tak dokładnych instrukcji. - Astronomia to naprawdę fascynująca dziedzina. Intryguje mnie coraz bardziej i chciałabym dowiedzieć się o niebie jeszcze więcej, o ile czas mi na to pozwoli. Kto wie? Może wtedy uda mi się naprawdę ulepszyć te recepturę tak, aby ciało regenerowało się całkowicie po zranieniu. To byłoby marzenie, na razie chyba poza zakresem moich możliwości... Cieszę się tym, co udało mi się osiągnąć. Największym testem dla niego i tak będzie nadchodząca wyprawa... Oczywiście jeśli ktokolwiek zdecyduje się go zabrać i zechce wykorzystać - mówiła Poppy. W pewnym momencie sięgnęła po inną rolkę pergaminu i podała ją Charlene. - Proszę, to spisana, poprawiona i chyba gotowa receptura. Możesz spróbować, jeśli masz w swoich zapasach róg jednorożca, dać mi znać co o tym sądzisz... Twoja opinia wiele dla mnie znaczy.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dla Charlie rodzina była niezwykle ważna. Niestety w tych czasach miała powody, by się martwić, zwłaszcza o swoją siostrę trudniącą się niebezpiecznym zawodem. Rodzice wiedli o wiele bardziej stateczne życie, ale miała powody do zmartwień o Verę, choć starała się pokładać ufność w umiejętnościach siostry. Tak intensywna praca i nauka ostatnimi czasy była powodowana nie tylko poczuciem obowiązku, pasją i ambicjami, by się rozwijać, ale też chęcią zagłuszenia targających nią obaw o najbliższych. Dbała o swój wszechstronny rozwój, ale z racji ograniczonej ilości czasu nie szło to tak szybko, jak by chciała. Niemniej jednak powoli, a wytrwale dążyła do swoich celów, mając nadzieję, że ma jeszcze lata, by zostać mistrzynią eliksirów posiadającą jednocześnie spore zaplecze wiedzy o roślinach i magicznych stworzeniach, by lepiej pracować z ingrediencjami.
Było jej bardzo żal tych dzieci, ale rozumiała wyższą konieczność dla dobra całego społeczeństwa, wiedziała też że Zakonnicy zrobią wszystko, żeby przeżyły tę okropną i niebezpieczną wyprawę. Ufała im, mając bolesną świadomość, że czasem trzeba dokonywać trudnych wyborów, i dobro trzech jednostek nie może stanąć ponad dobrem milionów. Choć czy myślałaby tak samo, gdyby jednym z trójki dzieci była Helen? Wolałaby, żeby nikt nie musiał ginąć.
Miała świadomość, że nie wszyscy czarodzieje byli dobrzy, dlatego była ostrożna wobec handlarzy i zaopatrywała się tylko u tych sprawdzonych, którzy nie trudnili się nielegalnymi sprawami. W dostawcy, u którego zaopatrywała się od kilku lat, pokładała ufność, że zdobyta krew i rogi weszły w jego posiadanie w sposób legalny i żaden jednorożec nie ucierpiał. Trzymała się z daleka od brudnego półświatka kręcącego się wokół Nokturnu, korzystając z usług osób, które polecili jej znajomi, zaufani alchemicy. Brzydziłaby się nawet dotknąć czegoś, co zostało zdobyte w zły sposób. Niestety nie każdy składnik można było łatwo zdobyć w aptece, a jak już się pojawiały, często były zbyt drogie na jej kieszeń. Na potrzeby eliksirów dla Zakonu dużo łożyła z własnej kieszeni, ale musiała brać pod uwagę fakt, że była zwyczajną obywatelką o przeciętnych zarobkach i nie miała przepastnego skarbca w Gringottcie.
- Starsi alchemicy polecili mi kilka swoich kontaktów, jeśli chodzi o te rzadziej spotykane składniki, więc mam w miarę pewne źródła zaopatrzenia i mogę z nich skorzystać i dać ci namiary na tego handlarza, u którego kupowałam składniki pochodzące od jednorożców do tej pory – powiedziała, sącząc łyk herbaty.
Pokiwała głową na pytanie o spotkanie.
- Myślę że tak, jeśli coś się zmieni, to pewnie jakoś nas powiadomią – zapewniła. Podejrzewała że alchemicy Zakonu będą zainteresowani rezultatami badań Poppy i chętnie poznają recepturę. Co prawda profesjonalnych alchemików mieli niewielu, ale było też kilku pasjonatów, którzy zajmowali się eliksirami w czasie wolnym i również mogli pomagać w uzupełnianiu zaopatrzenia dla organizacji. – Jeśli będziesz kiedyś chciała, mogę podrzucić ci kilka książek o astronomii, a także udzielić paru lekcji – zaoferowała. Jej wiedza o ciałach niebieskich była naprawdę duża, bo już w młodym wieku zaczęła swoją naukę. Podstawy pokazała jej matka, Hogwart rozwinął wiedzę, a liczne przeczytane podręczniki pozwoliły przyswoić teorię, dzięki czemu na kursie w Mungu radziła sobie lepiej od większości pozostałych kursantów i mogła lepiej wykorzystać układ ciał niebieskich do dobrania odpowiednich składników i czasu warzenia. – W przyszłości zawsze można do tego wrócić i kontynuować badania. – Kto wie, może z czasem, po przeanalizowaniu efektów osiąganych przez różnych alchemików oraz po sprawozdaniach Zakonników, którzy użyją mikstur na sobie, będzie można doszlifować formułę? Charlie czuła, ze to nie musi być temat zamknięty, a przyszłość pokaże, co dało się z tym zrobić dalej. Na ten moment, jako że był to ich badawczy debiut, obie mogły się cieszyć z aktualnego sukcesu. Kiedyś obie może zdobędą na tyle więcej doświadczenia, że udoskonalenie eliksiru będzie możliwe.
- Jasne, dziękuję. Gdy tylko zdobędę trochę rogu i spróbuję go uwarzyć, oczywiście dam ci znać, jak mi poszło – zapewniła, biorąc pergamin z zapisaną recepturą. Starannie włożyła go do torebki, mając zamiar dołączyć do zapisków w swojej pracowni.
Dokończyła herbatę i ciasto. Porozmawiały jeszcze trochę, Charlie wygłaskała łaszące się koty, a potem pożegnała się z Poppy i wróciła do siebie z recepturą na eliksir, który pomagała stworzyć. Już nie mogła się doczekać, kiedy spróbuje go uwarzyć!
| zt. x 2
Było jej bardzo żal tych dzieci, ale rozumiała wyższą konieczność dla dobra całego społeczeństwa, wiedziała też że Zakonnicy zrobią wszystko, żeby przeżyły tę okropną i niebezpieczną wyprawę. Ufała im, mając bolesną świadomość, że czasem trzeba dokonywać trudnych wyborów, i dobro trzech jednostek nie może stanąć ponad dobrem milionów. Choć czy myślałaby tak samo, gdyby jednym z trójki dzieci była Helen? Wolałaby, żeby nikt nie musiał ginąć.
Miała świadomość, że nie wszyscy czarodzieje byli dobrzy, dlatego była ostrożna wobec handlarzy i zaopatrywała się tylko u tych sprawdzonych, którzy nie trudnili się nielegalnymi sprawami. W dostawcy, u którego zaopatrywała się od kilku lat, pokładała ufność, że zdobyta krew i rogi weszły w jego posiadanie w sposób legalny i żaden jednorożec nie ucierpiał. Trzymała się z daleka od brudnego półświatka kręcącego się wokół Nokturnu, korzystając z usług osób, które polecili jej znajomi, zaufani alchemicy. Brzydziłaby się nawet dotknąć czegoś, co zostało zdobyte w zły sposób. Niestety nie każdy składnik można było łatwo zdobyć w aptece, a jak już się pojawiały, często były zbyt drogie na jej kieszeń. Na potrzeby eliksirów dla Zakonu dużo łożyła z własnej kieszeni, ale musiała brać pod uwagę fakt, że była zwyczajną obywatelką o przeciętnych zarobkach i nie miała przepastnego skarbca w Gringottcie.
- Starsi alchemicy polecili mi kilka swoich kontaktów, jeśli chodzi o te rzadziej spotykane składniki, więc mam w miarę pewne źródła zaopatrzenia i mogę z nich skorzystać i dać ci namiary na tego handlarza, u którego kupowałam składniki pochodzące od jednorożców do tej pory – powiedziała, sącząc łyk herbaty.
Pokiwała głową na pytanie o spotkanie.
- Myślę że tak, jeśli coś się zmieni, to pewnie jakoś nas powiadomią – zapewniła. Podejrzewała że alchemicy Zakonu będą zainteresowani rezultatami badań Poppy i chętnie poznają recepturę. Co prawda profesjonalnych alchemików mieli niewielu, ale było też kilku pasjonatów, którzy zajmowali się eliksirami w czasie wolnym i również mogli pomagać w uzupełnianiu zaopatrzenia dla organizacji. – Jeśli będziesz kiedyś chciała, mogę podrzucić ci kilka książek o astronomii, a także udzielić paru lekcji – zaoferowała. Jej wiedza o ciałach niebieskich była naprawdę duża, bo już w młodym wieku zaczęła swoją naukę. Podstawy pokazała jej matka, Hogwart rozwinął wiedzę, a liczne przeczytane podręczniki pozwoliły przyswoić teorię, dzięki czemu na kursie w Mungu radziła sobie lepiej od większości pozostałych kursantów i mogła lepiej wykorzystać układ ciał niebieskich do dobrania odpowiednich składników i czasu warzenia. – W przyszłości zawsze można do tego wrócić i kontynuować badania. – Kto wie, może z czasem, po przeanalizowaniu efektów osiąganych przez różnych alchemików oraz po sprawozdaniach Zakonników, którzy użyją mikstur na sobie, będzie można doszlifować formułę? Charlie czuła, ze to nie musi być temat zamknięty, a przyszłość pokaże, co dało się z tym zrobić dalej. Na ten moment, jako że był to ich badawczy debiut, obie mogły się cieszyć z aktualnego sukcesu. Kiedyś obie może zdobędą na tyle więcej doświadczenia, że udoskonalenie eliksiru będzie możliwe.
- Jasne, dziękuję. Gdy tylko zdobędę trochę rogu i spróbuję go uwarzyć, oczywiście dam ci znać, jak mi poszło – zapewniła, biorąc pergamin z zapisaną recepturą. Starannie włożyła go do torebki, mając zamiar dołączyć do zapisków w swojej pracowni.
Dokończyła herbatę i ciasto. Porozmawiały jeszcze trochę, Charlie wygłaskała łaszące się koty, a potem pożegnała się z Poppy i wróciła do siebie z recepturą na eliksir, który pomagała stworzyć. Już nie mogła się doczekać, kiedy spróbuje go uwarzyć!
| zt. x 2
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Gdy Jamie już odpoczęła po wczorajszym meczu z Osami, musiała wybrać się do Londynu na spotkanie z Poppy, którą poprosiła o udzielenie krótkiej lekcji podstaw anatomii i dawkowania mikstur. Wybrała się do miasta Błędnym Rycerzem, mając dość zdrowego rozsądku, by nie lecieć taki kawał z Doliny Godryka w śnieżycę. Jeszcze nie do końca odmarzła po wczorajszym meczu, mimo że gdy wróciła po nim do domu, mama od razu zafundowała jej ciepły posiłek i eliksir mający zapobiec przeziębieniu, a następnie wzięła gorącą kąpiel.
Gęste, grube płaty śniegu zdawały się oblepiać szyby Błędnego Rycerza i dziwiła się, że kierowca w ogóle coś widział. Pewnie ledwo, skoro manewrował autobusem nawet bardziej chaotycznie niż zwykle. Jamie kilka razy prawie runęła na podłogę wraz z krzesłem, ale pojazd w końcu pojawił się w Londynie. Jej nogi lekko drżały, kiedy wysiadała nieopodal ulicy Poppy, pospiesznie naciągając kaptur zimowego płaszcza na czarną, nastroszoną fryzurę. I tu padał gęsty śnieg, a na niebie nieprzerwanie migotały zygzaki błyskawic. Czy istniała szansa, że sytuacja wreszcie się poprawi? I jeśli tak, to kiedy? Jak chyba każdy pragnęła końca anomalii i powrotu normalności. Przynajmniej względnej, bo pewnie nie od razu wszystko się naprawi, skoro anomalie nie były jedynym problemem nękającym społeczeństwo w tym dobiegającym powoli końca roku.
Szła szybkim, energicznym krokiem, brnąc przez głęboki po kolana śnieg. Gromadziło się go tyle, że mugole pewnie nie nadążali z odśnieżaniem chodników. To i tak cud, że jakieś życie nadal się w tym mieście toczyło i nie nastał totalny chaos, choć zdawała sobie sprawę, że wielu niemagicznych mieszkańców pouciekało za granicę, przerażonych zjawiskami rozgrywającymi się od maja. Ci, którzy zdecydowali się pozostać, pewnie z nadzieją marzyli o jakiejś namiastce świąt, które właśnie się zbliżały, o czym przypominała choinka dostrzeżona w oknie wystawowym jakiegoś sklepu.
W końcu zlokalizowała właściwą kamienicę. Brat opisał jej mniej więcej, gdzie mieszkała jego znajoma w czasie, kiedy nie pracowała w Hogwarcie. Mimo niewielkiej różnicy wieku w Hogwarcie nie miały okazji poznać się zbyt dobrze, jednak Jamie wierzyła w dobre serce oraz wiedzę i talent młodej uzdrowicielki. Henry zachwalał jej umiejętności i polecił właśnie ją, gdy Jamie stwierdziła, że to czas najwyższy nauczyć się samej odmierzać sobie porcje eliksirów trudniejszych niż te najbardziej podstawowe maści na siniaki czy środki na przeziębienie, z którymi radziła sobie nawet ona. Jej matka była dobrą alchemiczką, ale nie dysponowała aż tak zaawansowaną wiedzą anatomiczną jak uzdrowiciel zajmujący się leczeniem innych na co dzień.
Weszła po schodach i zapukała do drzwi mieszkania, w którym miała mieszkać Poppy. Kiedy kobieta jej otworzyła, Jamie wsunęła się do środka.
- Witaj, mam nadzieję, że nie popsułam ci swoją wizytą żadnych planów, przed świętami pewnie liczyłaś na trochę spokoju i wolności od spraw zawodowych – powiedziała; od razu zdjęła płaszcz i zaśnieżone buty, zostawiając je w wyznaczonym miejscu, bo nie chciała nanieść do mieszkania uzdrowicielki zbyt wiele śniegu i wody. Poppy zawsze wydawała się bardzo schludną i zadbaną osobą. – Henry mówił, że potrafiłabyś mi pomóc, więc napisałam właśnie do ciebie.
Jamie wierzyła w ocenę swojego brata. Jeśli ufał Poppy to znaczyło, że i ona mogła jej zaufać, przynajmniej w takich względach. Przeczesała palcami wilgotne kosmyki i przywołała na twarz uśmiech.
Pukanie do drzwi wyrwało Poppy z zamyślenia nad tym, czy pod krem na biszkopcie dać konfiturę jagodową, czy może borówkową. Próbowała obu palcem, sprawdzając, która z nich jest słodsza, nie mogąc się ostatecznie zdecydować. Słysząc pukanie zerwała się z miejsca, od razu tam podbiegła, wycierając dłonie w kuchenny fartuszek; nie zauważyła, że na policzku miała smugę od mąki. Otworzyła Jamie drzwi z ciepłym uśmiechem, zapraszając ją do środka; pod fartuszkiem miała zwykłą, białą koszulę i brązową spódnicę z wysokim staniem, do połowy łydki, a na stopach domowe kapcie. - Ależ skąd, kochana, moimi jedynymi planami na ten moment jest pieczenie ciasteczek i krojenie warzyw do sałatek, to więc żadne plany, jak widzisz. Bardzo się cieszę, że ktoś postanowił mnie odwiedzić! - Naprawdę się cieszyła z tej wizyty, choć spodziewała się, że nie jest ona czysto towarzyska. Nie miała rodziny, z którą mogłaby dzielić magię czasu świąt Bożego Narodzenia, dlatego każda wizyta, bez względu na cel, była dla niej miłą niespodzianką.
Odebrała od Harpii płaszcz i natychmiast zaklęciem przywołała na niej czyste bambosze dla gości, by nie chodziła po domu boso. - Od posadzki ciągnie zimnem, lepiej się nie przeziębić w taką pogodę - poradziła dziewczynie, by nie krępowała się wsunąć w nie stopy. Gestem zaprosiła ją do środka, poprowadziła do skromnie urządzonego, lecz przytulnego salonu. Pedantycznie wręcz czystego. Wszystko było tu ułożone w doskonałym porządku i nigdzie nie można było dostrzec choć odrobinki kurzu.
- Chodź, chodź, kochana, zaraz opowiesz mi więcej. Oczywiście, że ci pomogę, jeśli tylko będę mogła. Najpierw powiedz mi jednak, czego się napijesz. Masz ochotę na kawę? Herbatę? Może herbatki z imbirem i cytryną, co? Będzie doskonała na taką niepogodę, świetnie rozgrzewa. Może jesteś głodna? Jadłaś obiad? Czy może coś słodkiego? Tyle tego mam...
Gestem wskazała jeden z wygodnych foteli przy stoliku, Jamie mogła w nim usiąść, blisko znajdował się też skromny kominek, w którym trzaskał ogień, emanowało od niego przyjemne ciepło. Zwabione obcym głosem koty, Winnie i Robin, wychynęły z kuchni, ciekawe gościa i natychmiast zasygnalizowały swoją obecność, miaucząc głośno. Robin wskoczył na gzyms kominka, mierząc McKinnon ciekawskim spojrzeniem.
- Nie przeszkadzają ci, mam nadzieję? - dopytała ostrożnie, nim przeszła do kuchni, by przynieść herbatę i skroić ciasto.
Odebrała od Harpii płaszcz i natychmiast zaklęciem przywołała na niej czyste bambosze dla gości, by nie chodziła po domu boso. - Od posadzki ciągnie zimnem, lepiej się nie przeziębić w taką pogodę - poradziła dziewczynie, by nie krępowała się wsunąć w nie stopy. Gestem zaprosiła ją do środka, poprowadziła do skromnie urządzonego, lecz przytulnego salonu. Pedantycznie wręcz czystego. Wszystko było tu ułożone w doskonałym porządku i nigdzie nie można było dostrzec choć odrobinki kurzu.
- Chodź, chodź, kochana, zaraz opowiesz mi więcej. Oczywiście, że ci pomogę, jeśli tylko będę mogła. Najpierw powiedz mi jednak, czego się napijesz. Masz ochotę na kawę? Herbatę? Może herbatki z imbirem i cytryną, co? Będzie doskonała na taką niepogodę, świetnie rozgrzewa. Może jesteś głodna? Jadłaś obiad? Czy może coś słodkiego? Tyle tego mam...
Gestem wskazała jeden z wygodnych foteli przy stoliku, Jamie mogła w nim usiąść, blisko znajdował się też skromny kominek, w którym trzaskał ogień, emanowało od niego przyjemne ciepło. Zwabione obcym głosem koty, Winnie i Robin, wychynęły z kuchni, ciekawe gościa i natychmiast zasygnalizowały swoją obecność, miaucząc głośno. Robin wskoczył na gzyms kominka, mierząc McKinnon ciekawskim spojrzeniem.
- Nie przeszkadzają ci, mam nadzieję? - dopytała ostrożnie, nim przeszła do kuchni, by przynieść herbatę i skroić ciasto.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przyjemnie było się znaleźć w miejscu ciepłym i na swój sposób domowym. Bo choć Poppy sporą część roku spędzała w Hogwarcie, można było wyczuć tu aurę świątecznych przygotowań, może to przez te smakowite zapachy subtelnie wyczuwalne w powietrzu. Jej dom rodzinny także zaczynał pachnieć podobnie, kiedy mama i siostra rzuciły się w wir świątecznych przygotowań pomimo tego, że głowy rodziny w tym roku przy stole zabraknie i jego miejsce będzie świecić bolesną pustką.
Wyglądało na to że Poppy cieszy się z odwiedzin. Choć pewnie nie narzekała na brak przyjaciół, musiało być smutno bez rodziny. Jamie mimo utraty ojca nadal miała matkę, rodzeństwo oraz całe mnóstwo innych krewnych, więc samotne święta nie wchodziły w grę.
- Cieszę się – powiedziała więc, zdejmując mokre okrycie i buty. Nie chciała sprawiać Poppy kłopotu gdyby ta miała jednak inne plany, ale skoro nie, to przynajmniej Jamie dotrzyma jej towarzystwa choć trochę. Założyła kapcie i uśmiechnęła się szeroko, jednocześnie rozglądając się po wnętrzu.
- Cóż, po wczorajszym meczu i poprzedzających go treningach zimna podłoga już chyba nigdy nie będzie mi straszna – zaśmiała się, bo począwszy od listopada marzła tyle razy, że na drobne niedogodności pokroju zimnej podłogi już nie zwracała uwagi. W poprzednich latach oczywiście trenowała i grała również zimą, ale żadna normalna zima nie przypominała tego, co działo się na zewnątrz teraz.
Podążyła w stronę bardzo czystego i schludnego salonu, mimowolnie podziwiając Poppy, że jej się tak chciało dbać o porządek. Pewnie na widok pokoju Jamie uzdrowicielka padłaby na zawał, bo Harpia, zajęta mnóstwem innych rzeczy, do sprzątania miała dwie bardzo, ale to bardzo lewe ręce. Nigdy go nie lubiła, nie nauczyła się też gotować ani piec.
- Herbata na rozgrzanie dobrze mi zrobi. Obiadu jeszcze nie jadłam, więc jeśli masz nadmiar słodkości to na pewno nie pogardzę. – Jamie lubiła słodkie rzeczy. Ale miała tak dużo ruchu, że nie miała szans utyć od podjadanych niekiedy ciast i ciasteczek. Poza tym w okresie świątecznym mogła sobie odrobinę pofolgować! – Domyślam się, że pewnie przygotowania w pełni? Dla kogo pieczesz tyle smakowitości? Bo sądząc po zapachu to na pewno są przepyszne rzeczy.
W salonie było przyjemnie ciepło. Czuła się, jakby po brnięciu przez śnieg zanurzyła się w wannie z gorącą wodą. Wyciągnęła zmarznięte ręce w stronę kominka. W pobliżu pojawiły się też dwa koty.
- Oczywiście, że nie – zapewniła, wyciągając dłoń, by zachęcić któregoś ze zwierzaków do podejścia bliżej. – Lubię koty. Nie tak dawno temu nawet znalazłam w Londynie na ulicy kotkę z kociętami, tymczasowo je przygarnęłam i niebawem będziemy im z mamą szukać nowego domu. Choć możliwe, że może któregoś sobie zatrzymam... – zastanowiła się głośno. Przemarznięta i głodna kocia rodzinka znaleziona w dzielnicy portowej była teraz starannie podkarmiana przez jej matkę. – A wracając do sprawy, o której pisałam w liście... Jako że grając w quidditcha często odnoszę różne urazy, chciałabym umieć lepiej rozpoznawać ich oznaki, a także samodzielnie zażywać lecznicze specyfiki. Moja wiedza o dawkowaniu pozostawia wiele do życzenia, ale wierzę, że ty, jako uzdrowiciel i alchemik w jednym potrafiłabyś mi to przystępnie wyłożyć.
Wyglądało na to że Poppy cieszy się z odwiedzin. Choć pewnie nie narzekała na brak przyjaciół, musiało być smutno bez rodziny. Jamie mimo utraty ojca nadal miała matkę, rodzeństwo oraz całe mnóstwo innych krewnych, więc samotne święta nie wchodziły w grę.
- Cieszę się – powiedziała więc, zdejmując mokre okrycie i buty. Nie chciała sprawiać Poppy kłopotu gdyby ta miała jednak inne plany, ale skoro nie, to przynajmniej Jamie dotrzyma jej towarzystwa choć trochę. Założyła kapcie i uśmiechnęła się szeroko, jednocześnie rozglądając się po wnętrzu.
- Cóż, po wczorajszym meczu i poprzedzających go treningach zimna podłoga już chyba nigdy nie będzie mi straszna – zaśmiała się, bo począwszy od listopada marzła tyle razy, że na drobne niedogodności pokroju zimnej podłogi już nie zwracała uwagi. W poprzednich latach oczywiście trenowała i grała również zimą, ale żadna normalna zima nie przypominała tego, co działo się na zewnątrz teraz.
Podążyła w stronę bardzo czystego i schludnego salonu, mimowolnie podziwiając Poppy, że jej się tak chciało dbać o porządek. Pewnie na widok pokoju Jamie uzdrowicielka padłaby na zawał, bo Harpia, zajęta mnóstwem innych rzeczy, do sprzątania miała dwie bardzo, ale to bardzo lewe ręce. Nigdy go nie lubiła, nie nauczyła się też gotować ani piec.
- Herbata na rozgrzanie dobrze mi zrobi. Obiadu jeszcze nie jadłam, więc jeśli masz nadmiar słodkości to na pewno nie pogardzę. – Jamie lubiła słodkie rzeczy. Ale miała tak dużo ruchu, że nie miała szans utyć od podjadanych niekiedy ciast i ciasteczek. Poza tym w okresie świątecznym mogła sobie odrobinę pofolgować! – Domyślam się, że pewnie przygotowania w pełni? Dla kogo pieczesz tyle smakowitości? Bo sądząc po zapachu to na pewno są przepyszne rzeczy.
W salonie było przyjemnie ciepło. Czuła się, jakby po brnięciu przez śnieg zanurzyła się w wannie z gorącą wodą. Wyciągnęła zmarznięte ręce w stronę kominka. W pobliżu pojawiły się też dwa koty.
- Oczywiście, że nie – zapewniła, wyciągając dłoń, by zachęcić któregoś ze zwierzaków do podejścia bliżej. – Lubię koty. Nie tak dawno temu nawet znalazłam w Londynie na ulicy kotkę z kociętami, tymczasowo je przygarnęłam i niebawem będziemy im z mamą szukać nowego domu. Choć możliwe, że może któregoś sobie zatrzymam... – zastanowiła się głośno. Przemarznięta i głodna kocia rodzinka znaleziona w dzielnicy portowej była teraz starannie podkarmiana przez jej matkę. – A wracając do sprawy, o której pisałam w liście... Jako że grając w quidditcha często odnoszę różne urazy, chciałabym umieć lepiej rozpoznawać ich oznaki, a także samodzielnie zażywać lecznicze specyfiki. Moja wiedza o dawkowaniu pozostawia wiele do życzenia, ale wierzę, że ty, jako uzdrowiciel i alchemik w jednym potrafiłabyś mi to przystępnie wyłożyć.
Ze wszystkich sił starała się uczynić to surowe, stare wnętrze bardziej przytulnym, wypełnić je świąteczną i ciepłą atmosferą, potrzebowała tego, by ukoić wewnętrzną tęsknotę i wypełnić pustkę. Rodzice Poppy zginęli, gdy miała zaledwie kilka lat, a w domu ciotki Euphemii nigdy nie poczuła się członkiem jej rodziny. Jedynymi jej krewnymi byli dalecy kuzyni, ciotki i wujowie, nie na tyle bliscy, by zapraszali ją do siebie na całe święta. Odwiedzali się, czasami, lecz tak naprawdę to nigdy nie poznali się dobrze. Niektórzy przyjaciele byli jej bliżsi.
A tęskniła za rodzinną, świąteczną atmosferą. Tęskniła cholernie! Odkąd pamiętała, to marzyła o pełnym domu na święta, słodkim chaosie, który mu towarzyszył, rozmowach przy kominku i śmiechach przy stole. Nie bylo jej dane tego zaznać - i dane już nie będzie. Poppy nabrała przekonania, że pisane jest jej życie w samotności. Wśród ksiąg, starych zwojów i pergaminów, traktujących o astronomii, numerologii i wywarach leczniczych. Uwielbiała ich zapach, kochała pochłaniać ich treści, ale w duchu czuła się samotna. Próbowała przepędzić to uczucie, piekąc ciasta jak dla całej drużyny quidditcha - i wysyłając je z drobnymi upominkami wszystkim swoim przyjaciołom.
- Och, meczu? Grałyście w tak paskudną pogodę? To niepoważne! - odparła całkiem na poważnie Poppy, robiąc przerażoną minę na myśl, ze można było latać w tak silną zamieć. Przecież niełatwo o wypadek wtedy, w wichurę graniczącą z huraganem, to mogło skończyć się wypadkiem ze skutkiem śmiertelnym! Pokręciła głową z dezaprobatą.
Zadowolona, że Jamie wyraziła chęć na herbatę i ciastko, zniknęła w kuchni na mniej niż kilka minut. Wróciła z tacą w dłoniach, na której spoczywały dwie filiżanki herbaty z cytryną, dwa małe talerzyki i jeden większy z pokrojonymi kawałkami ciasto: sernikiem z brzoskwiniami, biszkoptem ze słodkim kremem, orzechami i dżemem oraz makowiec, do tego kilka babeczek jagodowych i świątecznych, kruchych ciasteczek. Postawila ją na stole przy fotelach.
- Och, wiesz, dla wszystkich, którzy zechcą spróbować - powiedziała nieco zmieszana; nie chciała mówić głośno, że piecze głównie dla przyjaciół. - Daj spokój, nie są wybitne, ale mam nadzieję, ze będą ci smakować.
Gdy Jamie wyciągnęła dłoń w kierunku kotów, zachęcając by podeszły bliżej, pierwszy uczynił to Robin - smukły, czarny kocur o krótkiej sierści, z nieco wystającymi kłami, przez co czasami przypominał nietoperza. Powolutku podszedł do fotela gościa, obwąchując dłoń Jamie.
- To Robin. A tamten na kominku to Winnie. Tez znalazłam go na ulicy. Potrafi bardzo czule okazywać wdzięczność za dach nad głową, dlatego uważam, że przygarnięcie jednej z tych sierot, to bardzo dobry pomysł... - podzieliła się z Jamie historią puchatego kocura, który wciąż przypatrywał się im z dystansu. Myśli Poppy od kotów oderwała jednak prośba McKinnon. Między brwiami uzdrowicielki pojawiła się głęboka zmarszczka. Usłyszane słowa nie wzbudziły w niej entuzjazmu.
- Nigdy nikomu nie odmówię pomocy, Jamie, ale... Cóż, nie jesteś uzdrowicielem, a poważniejsze rany, stłuczenia i skaleczenia powinnaś pozostawić im, by nie zrobić sobie krzywdy. Jeśli nie musisz, to nie rób tego. Mogę ci powiedzieć, które wywary możesz spożyć sama i w jakiej dawce, ale musisz mi obiecać, że to będą drobnostki, dobrze?
A tęskniła za rodzinną, świąteczną atmosferą. Tęskniła cholernie! Odkąd pamiętała, to marzyła o pełnym domu na święta, słodkim chaosie, który mu towarzyszył, rozmowach przy kominku i śmiechach przy stole. Nie bylo jej dane tego zaznać - i dane już nie będzie. Poppy nabrała przekonania, że pisane jest jej życie w samotności. Wśród ksiąg, starych zwojów i pergaminów, traktujących o astronomii, numerologii i wywarach leczniczych. Uwielbiała ich zapach, kochała pochłaniać ich treści, ale w duchu czuła się samotna. Próbowała przepędzić to uczucie, piekąc ciasta jak dla całej drużyny quidditcha - i wysyłając je z drobnymi upominkami wszystkim swoim przyjaciołom.
- Och, meczu? Grałyście w tak paskudną pogodę? To niepoważne! - odparła całkiem na poważnie Poppy, robiąc przerażoną minę na myśl, ze można było latać w tak silną zamieć. Przecież niełatwo o wypadek wtedy, w wichurę graniczącą z huraganem, to mogło skończyć się wypadkiem ze skutkiem śmiertelnym! Pokręciła głową z dezaprobatą.
Zadowolona, że Jamie wyraziła chęć na herbatę i ciastko, zniknęła w kuchni na mniej niż kilka minut. Wróciła z tacą w dłoniach, na której spoczywały dwie filiżanki herbaty z cytryną, dwa małe talerzyki i jeden większy z pokrojonymi kawałkami ciasto: sernikiem z brzoskwiniami, biszkoptem ze słodkim kremem, orzechami i dżemem oraz makowiec, do tego kilka babeczek jagodowych i świątecznych, kruchych ciasteczek. Postawila ją na stole przy fotelach.
- Och, wiesz, dla wszystkich, którzy zechcą spróbować - powiedziała nieco zmieszana; nie chciała mówić głośno, że piecze głównie dla przyjaciół. - Daj spokój, nie są wybitne, ale mam nadzieję, ze będą ci smakować.
Gdy Jamie wyciągnęła dłoń w kierunku kotów, zachęcając by podeszły bliżej, pierwszy uczynił to Robin - smukły, czarny kocur o krótkiej sierści, z nieco wystającymi kłami, przez co czasami przypominał nietoperza. Powolutku podszedł do fotela gościa, obwąchując dłoń Jamie.
- To Robin. A tamten na kominku to Winnie. Tez znalazłam go na ulicy. Potrafi bardzo czule okazywać wdzięczność za dach nad głową, dlatego uważam, że przygarnięcie jednej z tych sierot, to bardzo dobry pomysł... - podzieliła się z Jamie historią puchatego kocura, który wciąż przypatrywał się im z dystansu. Myśli Poppy od kotów oderwała jednak prośba McKinnon. Między brwiami uzdrowicielki pojawiła się głęboka zmarszczka. Usłyszane słowa nie wzbudziły w niej entuzjazmu.
- Nigdy nikomu nie odmówię pomocy, Jamie, ale... Cóż, nie jesteś uzdrowicielem, a poważniejsze rany, stłuczenia i skaleczenia powinnaś pozostawić im, by nie zrobić sobie krzywdy. Jeśli nie musisz, to nie rób tego. Mogę ci powiedzieć, które wywary możesz spożyć sama i w jakiej dawce, ale musisz mi obiecać, że to będą drobnostki, dobrze?
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Rodzina była dla Jamie ważnym elementem życia. Była osobą towarzyską, przywiązaną do najbliższych, ale także do przyjaciół. Była otwarta i nie wyobrażała sobie samotności. Może niekoniecznie jeszcze umiała sobie wyobrazić siebie w roli żony i matki, ale była pewna, że bez rodziny i przyjaciół życie byłoby o wiele zbyt puste. Poppy jednak straciła bliskich tak dawno, że pewnie niemal nie pamiętała już, jak to jest ich mieć, i nie czuła się tak pokrzywdzona jak ktoś, kto rok w rok świętował z licznym gronem rodziny. Tak jej się przynajmniej wydawało, choć nie znała dokładnie historii uzdrowicielki, a jedynie mgliście kojarzyła z opowieści brata, że ta żyje samotnie, oddaje się pracy i nie ma bliskiej rodziny.
- W quidditchu raczej nie przejmują się czymś takim jak pogoda, i jak widać nawet anomalie nie były dostatecznym powodem, by odwołać rozgrywki – wyjaśniła. Mimo niebezpieczeństwa cieszyło ją to, bo nie mogąc robić tego, co kocha, nie czułaby się szczęśliwa. Poza tym skądś musiała czerpać zarobek, a bez meczy i treningów galeony nie spływały. Nie mogła sobie teraz pozwolić na ich brak, skoro główny żywiciel rodziny zginął i musiała dodatkowo wspierać matkę nie mającą normalnej posady, a jedynie pracującej dorywczo w domu jako prosty alchemik. Była jednak świadoma tego, że latanie w taką pogodę mogło się źle skończyć, i i tak sporym odstępstwem był fakt, że poza treningami i meczami starała się nie odrywać stóp od ziemi zbyt często i do Londynu przyjeżdżała Błędnym Rycerzem, a czasem prosiła brata o świstokliki.
Kiedy Poppy przyniosła herbatę i ciastka, Jamie od razu zacisnęła palce na uszku filiżanki, ostrożnie upijając łyk gorącego napoju. Po takim zmarznięciu chciała się porządnie ogrzać. Spróbowała też ciasta, które było naprawdę dobre, więc pochwaliła je. Zainteresowała się też kotami, mimowolnie myśląc o kociej rodzince, którą tymczasowo zabrała do domu.
- Poważnie się nad tym zastanawiam. Mam co prawda sowę, ale jakoś tak brakuje mi kota w domu. Dawniej często jakieś były. – Po Popielniczce zazwyczaj pałętał się jakiś kot, czasem nawet więcej niż jeden. Dlatego lubiła te zwierzęta, były zwinne, charakterne i chodzące swoimi ścieżkami.
- Wiem, że nie, i wcale nie oczekuję, że nauczysz mnie specjalistycznej wiedzy czy zaklęć. Wiem, że z poważnymi obrażeniami muszę się zgłosić do profesjonalisty, ale nie chcę kłopotać uzdrowicieli byle siniakami czy przeziębieniem, mają teraz tyle poważniejszych przypadków. Z takimi drobnostkami chciałabym radzić sobie sama. Wiedzieć, jak prawidłowo zażywać proste eliksiry i nakładać maści, a także opatrywać niegroźne rany – wyjaśniła; miała świadomość, że Poppy była osobą zasadniczą i nie pochwalałaby samowolki, ale Jamie naprawdę chciała być niezależna i radzić sobie samodzielnie przynajmniej przy tych prostszych sprawach. Bo o ile podczas meczów i treningów zawsze był ktoś, kto mógł ją poskładać, to kiedy robiła sobie coś w innych miejscach, nie zawsze obok był ktoś, kto mógłby jej pomóc. Dlatego wiedza na pewno się przyda i nie zaszkodzi, a może pomóc, także gdyby to ktoś inny wymagał z jej strony umiejętności poradzenia sobie z jakimś kłopotem. – Proszę cię tylko o podstawy podstaw, które powinnam przyswoić dawno temu, ale wiecznie coś sprawiało, że to odwlekałam i w końcu pozapominałam wiele z tego, co za młodu tłukła mi do głowy mama.
- W quidditchu raczej nie przejmują się czymś takim jak pogoda, i jak widać nawet anomalie nie były dostatecznym powodem, by odwołać rozgrywki – wyjaśniła. Mimo niebezpieczeństwa cieszyło ją to, bo nie mogąc robić tego, co kocha, nie czułaby się szczęśliwa. Poza tym skądś musiała czerpać zarobek, a bez meczy i treningów galeony nie spływały. Nie mogła sobie teraz pozwolić na ich brak, skoro główny żywiciel rodziny zginął i musiała dodatkowo wspierać matkę nie mającą normalnej posady, a jedynie pracującej dorywczo w domu jako prosty alchemik. Była jednak świadoma tego, że latanie w taką pogodę mogło się źle skończyć, i i tak sporym odstępstwem był fakt, że poza treningami i meczami starała się nie odrywać stóp od ziemi zbyt często i do Londynu przyjeżdżała Błędnym Rycerzem, a czasem prosiła brata o świstokliki.
Kiedy Poppy przyniosła herbatę i ciastka, Jamie od razu zacisnęła palce na uszku filiżanki, ostrożnie upijając łyk gorącego napoju. Po takim zmarznięciu chciała się porządnie ogrzać. Spróbowała też ciasta, które było naprawdę dobre, więc pochwaliła je. Zainteresowała się też kotami, mimowolnie myśląc o kociej rodzince, którą tymczasowo zabrała do domu.
- Poważnie się nad tym zastanawiam. Mam co prawda sowę, ale jakoś tak brakuje mi kota w domu. Dawniej często jakieś były. – Po Popielniczce zazwyczaj pałętał się jakiś kot, czasem nawet więcej niż jeden. Dlatego lubiła te zwierzęta, były zwinne, charakterne i chodzące swoimi ścieżkami.
- Wiem, że nie, i wcale nie oczekuję, że nauczysz mnie specjalistycznej wiedzy czy zaklęć. Wiem, że z poważnymi obrażeniami muszę się zgłosić do profesjonalisty, ale nie chcę kłopotać uzdrowicieli byle siniakami czy przeziębieniem, mają teraz tyle poważniejszych przypadków. Z takimi drobnostkami chciałabym radzić sobie sama. Wiedzieć, jak prawidłowo zażywać proste eliksiry i nakładać maści, a także opatrywać niegroźne rany – wyjaśniła; miała świadomość, że Poppy była osobą zasadniczą i nie pochwalałaby samowolki, ale Jamie naprawdę chciała być niezależna i radzić sobie samodzielnie przynajmniej przy tych prostszych sprawach. Bo o ile podczas meczów i treningów zawsze był ktoś, kto mógł ją poskładać, to kiedy robiła sobie coś w innych miejscach, nie zawsze obok był ktoś, kto mógłby jej pomóc. Dlatego wiedza na pewno się przyda i nie zaszkodzi, a może pomóc, także gdyby to ktoś inny wymagał z jej strony umiejętności poradzenia sobie z jakimś kłopotem. – Proszę cię tylko o podstawy podstaw, które powinnam przyswoić dawno temu, ale wiecznie coś sprawiało, że to odwlekałam i w końcu pozapominałam wiele z tego, co za młodu tłukła mi do głowy mama.
Poppy pokręciła głową z wyraźną dezaprobatą na odpowiedź Jamie. Ściągnęła jednak usta w wąską kreskę, odpuszczając już sobie cisnący się na usta komentarz, że wybrała zbyt niebezpieczny zawód. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego zasady gry nie dopuszczały odwołania meczu z powodu warunków atmosferycznych. Latanie w tak parszywą pogodę mogło skończyć się tragicznie! W ogóle uważała quidditch za potwornie brutalny sport. Funkcje pałkarzy... Och, kto to w ogóle wymyślił, by czarodzieje celowo próbowali zrobić sobie krzywdę? Pozostawało pannie Pomfrey jedynie westchnąć nad tym, bo Jamie pewnie nie chciałaby tego słuchać.
- Mówią, że dom bez kota to głupota - zaśmiała się uzdrowicielka, spoglądając z czułością na swoje koty.
Nie żałowała, że je przygarnęła. Przynajmniej ktoś czekał na nią w domu, mieszkanie nie było takie puste, o poranku budziło ją ciche mruczenie, a w nocy wchodziły pod jej kołdrę i w razie potrzeby mogła je utulić.
- Dobrze, już dobrze... Prawda jest taka, że takie mamy czasy, że każdy powinien opanować choćby podstawy pierwszej pomocy - zarówno dla samego siebie, jak i dla innych. Licho nie śpi. Niestety, może zdarzyć się tak, że od tego może zależeć cudze życie, a uzdrowiciela nie będzie obok... - westchnęła ciężko Poppy. Na bladej, piegowatej twarzy pojawił się smutek i żal, w oczach cień strachu o to, co będzie jutro. Z nią, z jej przyjaciółmi, z Henrym i jego siostrą. Trudno było przyjąć to do wiadomości, nie mogli jednak odpychać od siebie czarnych wizji, stały się zbyt prawdopodobne. Musieli być na to przygotowani - wszyscy. - Musimy jednak zacząć od samego początku. Od podstaw. By sobie pomóc, musisz wiedzieć czemu pomagasz. Znać podstawową budowę ludzkiego organizmu. Poznań główne układy: oddechowy, pokarmowy, ruchu, krwionośny, nerwowy, kostny.
Nie wiedziała ile Jamie już wie, a ile nie. Prosiła o podstawy podstaw, a skoro tak - była zmuszona wysłuchać całego wykładu panny Pomfrey. Poppy wstała z fotela, podeszła do regału pełnego książek i chwilę przy nim trwała, szukając odpowiedniej książki. Wróciła z opasłym tomiskiem, które upadło ciężko na stolik, brunetka zaczęła wertować stolik w poszukiwaniu rysunku. Obróciła księgę w kierunku Jamie; teraz mogła przyjrzeć się dokładnie narysowanej ludzkiej sylwetce i naniesionymi nań kreskami, zaznaczonymi niebieskim kolorem, oznaczały one układ oddechowy. Rysunek był zaczarowany, lekko się poruszał; człowieczek wdychał powietrze przez nos, wtedy unosiła się jego klatka piersiowa. - Układ oddechowy składa się z dróg i narządów oddechowych. Drogi to twój nos, gardło, krtań, tchawica, oskrzela - powietrze jest ogrzewane i oczyszczane, nim trafi do płuc, gdzie pęcherzyki płucne jakby... Pobierają tlen, a oddają dwutlenek węgla. Tlen trafia do krwinek i one przez układ krwionośny trafiają do wszystkich tkanek w twoim ciele - tłumaczyła cierpliwie. Zanim poinstruuje Jamie o tym jaką dawkę eliksiru, czy maści należy odmierzyć, musiała mieć pewność, że będzie miała choć podstawowe pojęcie o tym, co próbuje uleczyć.
- Mówią, że dom bez kota to głupota - zaśmiała się uzdrowicielka, spoglądając z czułością na swoje koty.
Nie żałowała, że je przygarnęła. Przynajmniej ktoś czekał na nią w domu, mieszkanie nie było takie puste, o poranku budziło ją ciche mruczenie, a w nocy wchodziły pod jej kołdrę i w razie potrzeby mogła je utulić.
- Dobrze, już dobrze... Prawda jest taka, że takie mamy czasy, że każdy powinien opanować choćby podstawy pierwszej pomocy - zarówno dla samego siebie, jak i dla innych. Licho nie śpi. Niestety, może zdarzyć się tak, że od tego może zależeć cudze życie, a uzdrowiciela nie będzie obok... - westchnęła ciężko Poppy. Na bladej, piegowatej twarzy pojawił się smutek i żal, w oczach cień strachu o to, co będzie jutro. Z nią, z jej przyjaciółmi, z Henrym i jego siostrą. Trudno było przyjąć to do wiadomości, nie mogli jednak odpychać od siebie czarnych wizji, stały się zbyt prawdopodobne. Musieli być na to przygotowani - wszyscy. - Musimy jednak zacząć od samego początku. Od podstaw. By sobie pomóc, musisz wiedzieć czemu pomagasz. Znać podstawową budowę ludzkiego organizmu. Poznań główne układy: oddechowy, pokarmowy, ruchu, krwionośny, nerwowy, kostny.
Nie wiedziała ile Jamie już wie, a ile nie. Prosiła o podstawy podstaw, a skoro tak - była zmuszona wysłuchać całego wykładu panny Pomfrey. Poppy wstała z fotela, podeszła do regału pełnego książek i chwilę przy nim trwała, szukając odpowiedniej książki. Wróciła z opasłym tomiskiem, które upadło ciężko na stolik, brunetka zaczęła wertować stolik w poszukiwaniu rysunku. Obróciła księgę w kierunku Jamie; teraz mogła przyjrzeć się dokładnie narysowanej ludzkiej sylwetce i naniesionymi nań kreskami, zaznaczonymi niebieskim kolorem, oznaczały one układ oddechowy. Rysunek był zaczarowany, lekko się poruszał; człowieczek wdychał powietrze przez nos, wtedy unosiła się jego klatka piersiowa. - Układ oddechowy składa się z dróg i narządów oddechowych. Drogi to twój nos, gardło, krtań, tchawica, oskrzela - powietrze jest ogrzewane i oczyszczane, nim trafi do płuc, gdzie pęcherzyki płucne jakby... Pobierają tlen, a oddają dwutlenek węgla. Tlen trafia do krwinek i one przez układ krwionośny trafiają do wszystkich tkanek w twoim ciele - tłumaczyła cierpliwie. Zanim poinstruuje Jamie o tym jaką dawkę eliksiru, czy maści należy odmierzyć, musiała mieć pewność, że będzie miała choć podstawowe pojęcie o tym, co próbuje uleczyć.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Czy w tych czasach istniały jakieś w pełni bezpieczne zawody? Chyba było o to trudno, biorąc pod uwagę anomalie, które mogły poważnie zranić nawet w domowym zaciszu, podczas rzucenia błahego zaklęcia suszącego ubrania lub sprzątającego. Pozostanie na ziemi nie gwarantowało absolutnego bezpieczeństwa, a jeśli już miałaby młodo umierać, to zakończenie żywota podczas robienia czegoś, co kocha, nie wydawało się aż tak złe. Quidditch od wieków rządził się swoimi prawami, i tworząc jego zasady nikt najwyraźniej nie przewidział anomalii. Podejrzewała jednak, że Poppy, jako osoba bardzo opiekuńcza, na pewno się martwiła o wszystkich dookoła i nie pochwalała jej oddawania się niebezpiecznemu zajęciu, ale najwyraźniej odpuściła sobie wykład na ten temat. Pewnie wiedziała że w przypadku Jamie byłoby to jak rzucanie grochem o ścianę.
- Właśnie dlatego chcę te podstawy poznać, bo mogę ich potrzebować zarówno ja, jak i ktoś w moim otoczeniu. A nie chciałabym nikomu zaszkodzić przez brak należytych umiejętności w udzieleniu mu pomocy – powiedziała. W młodości matka jej pewne zasady wyłożyła, ale wiele z tego pozapominała i teraz chciała sobie przypomnieć. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że zdecydowała się zostać sojuszniczką Zakonu, a to oznaczało, że czas zatroszczyć się o to, by umieć coś więcej niż tylko latać na miotle i zdobywać gole.
- Rozumiem. Wobec tego chętnie posłucham od samego początku, przypomnę sobie to, co przez lata zatarło się w pamięci. – Ostatecznie w Hogwarcie nie nauczano lecznictwa ani nawet budowy ludzkiego ciała. Uczono różnych dziedzin magii, a także eliksirów czy opieki nad roślinami lub zwierzętami, ale nie uczono z czego składali się oni sami. Jamie oczywiście wiedziała, że składa się z kości, mięśni, skóry i narządów wewnętrznych, ale gdyby ją zapytać dokładnie, gdzie który leży, miałaby poważny problem z określeniem tego. Skinęła głową, gdy Poppy wymieniła jej wszystkie układy, z jakich był zbudowany ludzki organizm. Zerknęła także na rysunek, który pokazała jej uzdrowicielka, a który przedstawiał wygląd układu oddechowego, z płucami i innymi istniejącymi w nim narządami.
- Chyba też rozumiem. I jeśli na przykład przez wystawienie na obecne warunki pogodowe złapię magiczny katar lub inną infekcję, to dotyka ona właśnie tych narządów, które nie działają jak należy, prawda? I zażywając eliksir na przeziębienie sprawiam, że to, co dzieje się w moich płucach, oskrzelach czy nosie się leczy? – dopytywała. – W quidditchu często odnoszę też urazy takie jak stłuczenia, siniaki czy złamania. I mimo mojego stanu wiedzy z doświadczenia już wiem, że jeśli bardzo, ale to bardzo boli i nie mogę ruszać na przykład ręką, to znaczy że pewnie ją złamałam, i że musi ją poskładać uzdrowiciel, ale... Właściwie pewnie większy problem byłby z jakimiś urazami wewnętrznymi, bo chyba miałabym problem z określeniem, jaki dokładnie narząd mnie boli i co mogło się z nim stać, ani jak bardzo jest to poważne. Masz jeszcze obrazki z innymi narządami?
- Właśnie dlatego chcę te podstawy poznać, bo mogę ich potrzebować zarówno ja, jak i ktoś w moim otoczeniu. A nie chciałabym nikomu zaszkodzić przez brak należytych umiejętności w udzieleniu mu pomocy – powiedziała. W młodości matka jej pewne zasady wyłożyła, ale wiele z tego pozapominała i teraz chciała sobie przypomnieć. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że zdecydowała się zostać sojuszniczką Zakonu, a to oznaczało, że czas zatroszczyć się o to, by umieć coś więcej niż tylko latać na miotle i zdobywać gole.
- Rozumiem. Wobec tego chętnie posłucham od samego początku, przypomnę sobie to, co przez lata zatarło się w pamięci. – Ostatecznie w Hogwarcie nie nauczano lecznictwa ani nawet budowy ludzkiego ciała. Uczono różnych dziedzin magii, a także eliksirów czy opieki nad roślinami lub zwierzętami, ale nie uczono z czego składali się oni sami. Jamie oczywiście wiedziała, że składa się z kości, mięśni, skóry i narządów wewnętrznych, ale gdyby ją zapytać dokładnie, gdzie który leży, miałaby poważny problem z określeniem tego. Skinęła głową, gdy Poppy wymieniła jej wszystkie układy, z jakich był zbudowany ludzki organizm. Zerknęła także na rysunek, który pokazała jej uzdrowicielka, a który przedstawiał wygląd układu oddechowego, z płucami i innymi istniejącymi w nim narządami.
- Chyba też rozumiem. I jeśli na przykład przez wystawienie na obecne warunki pogodowe złapię magiczny katar lub inną infekcję, to dotyka ona właśnie tych narządów, które nie działają jak należy, prawda? I zażywając eliksir na przeziębienie sprawiam, że to, co dzieje się w moich płucach, oskrzelach czy nosie się leczy? – dopytywała. – W quidditchu często odnoszę też urazy takie jak stłuczenia, siniaki czy złamania. I mimo mojego stanu wiedzy z doświadczenia już wiem, że jeśli bardzo, ale to bardzo boli i nie mogę ruszać na przykład ręką, to znaczy że pewnie ją złamałam, i że musi ją poskładać uzdrowiciel, ale... Właściwie pewnie większy problem byłby z jakimiś urazami wewnętrznymi, bo chyba miałabym problem z określeniem, jaki dokładnie narząd mnie boli i co mogło się z nim stać, ani jak bardzo jest to poważne. Masz jeszcze obrazki z innymi narządami?
Teraz nie chodziło już o to, czy zawód sam w sobie był bezpieczny, czy nie, skoro wszyscy znaleźli się w niebezpieczeństwie, niezależnie od tego, czym się w pracy zajmowali. Uzdrowiciel, magizoolog, gracz quidditcha, czy nawet ekspedientka w sklepie z magicznymi wonnościami, wszyscy mogli zniknąć w każdej chwili, jeśli tylko ich przekonania polityczne nie zgadzały się z linią programową rządu Cronusa Malfoya, bądź znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasu. Wojenna zawierucha nie oszczędzała nikogo, ale... To się przecież pewnego dnia skończy, prawda? Poppy bardzo chciała w to wierzyć, sama jednak wiara nie mogła wystarczyć - należało działać, a działając być przygotowanym na każdą sytuację. Jamie miała absolutną słuszność, że do niej przyszła poprosić o pomoc i naukę, że nie wzięła się za to sama - bez profesjonalisty mogła jedynie zrobić sobie jeszcze większą krzywdę. Poppy pokiwała w zrozumieniu głową, uśmiechając się ciepło, rada z tego odpowiedzialnego podejścia czarownicy. Kierowała nią troska nie tylko o siebie, ale przede wszystkim innych - chciała wiedzieć jak udzielić im pierwszej pomocy, wiedziały obie, że w pewnej chwili taka sytuacja się przydarzy. Musiała być do tego przygotowana, a Poppy obiecała na jednym ze spotkań Zakonu Feniksa, że podzieli się wiedzą o ludzkiej anatomii i podstawach udzielenia pierwszej pomocy każdemu, kto do niej przyjdzie.
- Wasza mama jest uzdrowicielką, czyż nie? - spytała uprzejmie, przypominając sobie opowieści Henrego o swojej rodzinie; po cichu zazdrościła mu tak licznego rodzeństwa i obojga rodziców.
Uniosła spojrzenie na Jamie, która głośno trawiła otrzymane informacje. Uzdrowicielka znów pokiwała głową, z lekkim uśmiechem na ustach. - Tak, w taką pogodę nietrudno o infekcję, zazwyczaj to od wyziębienia organizmu robi się zapalenie, wtedy boli cię gardło i masz katar, a czasami to infekcja, którą łapie się od kogoś innego. Zażywane eliksiry leczą zapalenie, udrożniają drogi oddechowe, zbijają gorączkę magią swoich składników - tłumaczyła cierpliwie. - Spokojnie moja droga, wszystko to omówimy, zwłaszcza układ kostny i ludzkie mięśnie, stawy, ścięgna. Wszystko po kolei, to nie jest takie hop-siup! Ludzki organizm jest bardzo, ale to bardzo skomplikowany. Nie jestem w stanie opowiedzieć ci o wszystkim jednego popołudnia. Oczywiście, mam więcej książek, pożyczę ci je, będziesz mogła poczytać w domu. Teraz wskażę ci najważniejsze organy. Przejdźmy teraz do układu pokarmowego, skoro zaczęłyśmy od samej góry, co? Inaczej nazywamy to trawiennym... W jego skład wchodzi przewód pokarmowy oraz trzy inne gruczoły: trzustka, ślinianki i wątroba. Przewód pokarmowy zaczyna się od jamy ustnej, to twoje gardło... - kontynuowała Poppy, przewracając kilkanaście stron, by odnaleźć podobny obrazek, tyle że właśnie z układem pokarmowym, o którym opowiadała pannie McKinnon.
- Wasza mama jest uzdrowicielką, czyż nie? - spytała uprzejmie, przypominając sobie opowieści Henrego o swojej rodzinie; po cichu zazdrościła mu tak licznego rodzeństwa i obojga rodziców.
Uniosła spojrzenie na Jamie, która głośno trawiła otrzymane informacje. Uzdrowicielka znów pokiwała głową, z lekkim uśmiechem na ustach. - Tak, w taką pogodę nietrudno o infekcję, zazwyczaj to od wyziębienia organizmu robi się zapalenie, wtedy boli cię gardło i masz katar, a czasami to infekcja, którą łapie się od kogoś innego. Zażywane eliksiry leczą zapalenie, udrożniają drogi oddechowe, zbijają gorączkę magią swoich składników - tłumaczyła cierpliwie. - Spokojnie moja droga, wszystko to omówimy, zwłaszcza układ kostny i ludzkie mięśnie, stawy, ścięgna. Wszystko po kolei, to nie jest takie hop-siup! Ludzki organizm jest bardzo, ale to bardzo skomplikowany. Nie jestem w stanie opowiedzieć ci o wszystkim jednego popołudnia. Oczywiście, mam więcej książek, pożyczę ci je, będziesz mogła poczytać w domu. Teraz wskażę ci najważniejsze organy. Przejdźmy teraz do układu pokarmowego, skoro zaczęłyśmy od samej góry, co? Inaczej nazywamy to trawiennym... W jego skład wchodzi przewód pokarmowy oraz trzy inne gruczoły: trzustka, ślinianki i wątroba. Przewód pokarmowy zaczyna się od jamy ustnej, to twoje gardło... - kontynuowała Poppy, przewracając kilkanaście stron, by odnaleźć podobny obrazek, tyle że właśnie z układem pokarmowym, o którym opowiadała pannie McKinnon.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jamie także wolałaby, żeby to się jak najszybciej skończyło i nie pociągało za sobą już więcej ofiar. Sama zdążyła stracić ojca, ale bała się, że inni bliscy też mogą ucierpieć, zniknąć lub nawet zginąć. Zwolennicy ideologii czystości krwi mogą ich kiedyś obrać za cel, ich ojciec za życia wyznawał dość postępowe poglądy. Nie dawało jej to spokoju, dlatego po jego śmierci znów zamieszkała w Dolinie, jednak dopiero w listopadzie ktoś powiedział jej, że istnieje coś takiego jak Zakon Feniksa, i że to oni próbują walczyć z anomaliami i z szerzącym się złem. Wiedziała że nie będzie tak użyteczna jak aurorzy czy osoby obdarzone tęgimi umysłami, bo poza umiejętnością gry w quidditcha nie miała zbyt wiele do zaoferowania (przynajmniej na ten moment, bo zamierzała podciągnąć swoje magiczne umiejętności), ale chciała robić cokolwiek. Nawet jakieś małe rzeczy.
Na początek, jeśli chodzi o umiejętności, musiała zadbać o te najbardziej fundamentalne, bo w takich czasach z pewnością prędzej czy później stanie przed koniecznością udzielenia komuś pomocy lub choćby podania sobie lub komuś eliksiru. Dlatego niewybaczalne luki w wiedzy musiały zostać połatane, a zapomniana wiedza odświeżona i utrwalona. Dlatego też zjawiła się u osoby doświadczonej i dobrze obeznanej z lecznictwem.
- Nie, jest alchemiczką, która porzuciła pracę zawodową na rzecz wychowywania naszej piątki – wyjaśniła; jej matka niegdyś marzyła o kursie i pracy dla Munga, jednak nadeszła miłość, potem ślub i kolejne dzieci, więc aspiracje musiały zejść na dalszy plan i tym sposobem matka bawiła się eliksirami amatorsko w domowym zaciszu, w przerwie między obowiązkami domowymi. Znała też podstawy anatomii i umiała radzić sobie z typowo dziecięcymi zranieniami, jednak Jamie nie chciała jej stresować mówieniem o tym, że zaangażowała się w coś ryzykownego, i postanowiła poprosić o pomoc kogoś innego, spoza rodziny.
Usłyszane informacje musiała przetrawić i przyswoić, próbując je sobie usystematyzować w głowie. Było tego sporo, część rzeczy wiedziała (a przynajmniej kiedyś), część była nowa (lub tak zapomniana, że traktowała to jak nowość). Poppy wydawała się mieć naprawdę ogromną wiedzę, zresztą musiała ją mieć, skoro zajmowała się leczeniem na co dzień.
- Sporo tego. Na pewno musiałaś spędzić wiele długich dni, żeby tak dobrze się tego nauczyć – rzekła, poruszając się lekko w fotelu i przeczesując dłonią krótkie, niesforne włosy. Potem znowu napiła się herbaty i poczęstowała ciastkiem. – Dobrze, że ja potrzebuję tylko podstaw, choć podejrzewam że i tak nie nauczę się tego w jeden dzień... Niemniej jednak będę wdzięczna za pożyczenie jakiejś przystępnej książki, którą będę mogła poczytać w domu, teraz w okresie świątecznym będę mieć więcej wolnego czasu. Najlepiej z takimi obrazkami, bym mogła je obejrzeć i zapamiętać. – Jamie zawsze była oporna w przyswajaniu suchej teorii, ale obrazowe przedstawienie czegoś powinno utkwić w jej pamięci na dłużej. Zawsze wolała rysunki i obrazki niż długie partie samego tekstu. W Hogwarcie nie raz miała ochotę wyrzucić nudne podręczniki przez okno, bo wolała praktykę od książkowych regułek. Ale teraz było dorosłe życie i wypadało coś wiedzieć. – I jasne, mów dalej. Dobrze wiedzieć, co mam w środku, zwłaszcza jak znowu się uszkodzę – mimowolnie się zaśmiała, ale wiedziała, że to poważna sprawa, i musiała potraktować udzielone jej nauki z należytą powagą. Spojrzała na obrazowy schemat układu pokarmowego i wysłuchała całego długiego wyjaśnienia Poppy na ten temat.
Na początek, jeśli chodzi o umiejętności, musiała zadbać o te najbardziej fundamentalne, bo w takich czasach z pewnością prędzej czy później stanie przed koniecznością udzielenia komuś pomocy lub choćby podania sobie lub komuś eliksiru. Dlatego niewybaczalne luki w wiedzy musiały zostać połatane, a zapomniana wiedza odświeżona i utrwalona. Dlatego też zjawiła się u osoby doświadczonej i dobrze obeznanej z lecznictwem.
- Nie, jest alchemiczką, która porzuciła pracę zawodową na rzecz wychowywania naszej piątki – wyjaśniła; jej matka niegdyś marzyła o kursie i pracy dla Munga, jednak nadeszła miłość, potem ślub i kolejne dzieci, więc aspiracje musiały zejść na dalszy plan i tym sposobem matka bawiła się eliksirami amatorsko w domowym zaciszu, w przerwie między obowiązkami domowymi. Znała też podstawy anatomii i umiała radzić sobie z typowo dziecięcymi zranieniami, jednak Jamie nie chciała jej stresować mówieniem o tym, że zaangażowała się w coś ryzykownego, i postanowiła poprosić o pomoc kogoś innego, spoza rodziny.
Usłyszane informacje musiała przetrawić i przyswoić, próbując je sobie usystematyzować w głowie. Było tego sporo, część rzeczy wiedziała (a przynajmniej kiedyś), część była nowa (lub tak zapomniana, że traktowała to jak nowość). Poppy wydawała się mieć naprawdę ogromną wiedzę, zresztą musiała ją mieć, skoro zajmowała się leczeniem na co dzień.
- Sporo tego. Na pewno musiałaś spędzić wiele długich dni, żeby tak dobrze się tego nauczyć – rzekła, poruszając się lekko w fotelu i przeczesując dłonią krótkie, niesforne włosy. Potem znowu napiła się herbaty i poczęstowała ciastkiem. – Dobrze, że ja potrzebuję tylko podstaw, choć podejrzewam że i tak nie nauczę się tego w jeden dzień... Niemniej jednak będę wdzięczna za pożyczenie jakiejś przystępnej książki, którą będę mogła poczytać w domu, teraz w okresie świątecznym będę mieć więcej wolnego czasu. Najlepiej z takimi obrazkami, bym mogła je obejrzeć i zapamiętać. – Jamie zawsze była oporna w przyswajaniu suchej teorii, ale obrazowe przedstawienie czegoś powinno utkwić w jej pamięci na dłużej. Zawsze wolała rysunki i obrazki niż długie partie samego tekstu. W Hogwarcie nie raz miała ochotę wyrzucić nudne podręczniki przez okno, bo wolała praktykę od książkowych regułek. Ale teraz było dorosłe życie i wypadało coś wiedzieć. – I jasne, mów dalej. Dobrze wiedzieć, co mam w środku, zwłaszcza jak znowu się uszkodzę – mimowolnie się zaśmiała, ale wiedziała, że to poważna sprawa, i musiała potraktować udzielone jej nauki z należytą powagą. Spojrzała na obrazowy schemat układu pokarmowego i wysłuchała całego długiego wyjaśnienia Poppy na ten temat.
Wiary w to, że zza ciężkich, wojennych chmur słońce wyjrzy prędko Poppy zdążyła już stracić. Wróg był potężny, władał mocami, o jakich im się nie śniło, był bezwzględny, okrutny i nie miał choćby odrobiny honoru. Dla takich ludzi nie istniały żadne zasady, atakowali bezlitośnie, a teraz mieli w rękach Ministerstwo Magii, samego Ministra, coraz więcej zwolenników ideologii czystej krwi. Walka trwała i trwać będzie jeszcze długo, nie będzie łatwa, ziemia spłynie krwią jeszcze nie raz. To okrutne, ale prawdziwe. Myśląc o tym czuła jak tysiące igieł wbijają się w jej serce, na żołądku zaciskała się żelazna pięść, w gardle ością stawało powietrze, ale nie poddawała się - bo nie mogła. Straciła już tylu bliskich: rodziców, Charlesa, dalszych krewnych, przyjaciół bliższych i dalszych. Jeśli się podda, będzie tracić ich dalej - a na to pozwolić nie mogła. Nie potrafiła walczyć, w ten sposób nie mogła Zakonu Feniksa wesprzeć, leczyła ich i służyła alchemicznym wsparciem, badała to co zbadać mogła, próbując ułatwić im walkę. Miała świadomość, że nie będzie przy nich w każdej chwili, w której będą jej potrzebować - musieli więc wiedzieć jak sobie pomóc choćby powierzchownie, by dotrwać do momentu, w którym całkiem zaleczy ich rany.
- Ach, tak, wybacz, pomyliłam się - odparła Poppy, kiwając głową; rzeczywiście, musiała coś pomieszać z tego wszystkiego. Godna podziwu postawa, by porzucić pracę zawodową na rzecz dbania o rodzinę. Czasami myślała, że i jej życie ułożyłoby się podobnie, gdyby tylko Charlesa los nie odebrał zbyt wcześnie... Zawsze miała świadomość, że nie wyglądałoby tak jak w przypadku matki Jamie i Henry'ego - Charliego dotknęła klątwa wilkołactwa i ich wspólne życie nie byłoby łatwe.
O tym jednak nigdy się nie przekonała i nigdy się już nie przekona.
- Och, moja droga, to zaledwie kropla w całym morzu - zaśmiała się Poppy, lekko unosząc brwi; Jamie chyba nie myślała, że wystarczy opowiedzieć o kilku układach i wskazać najważniejsze narządy na obrazkach, by zrozumieć cały organizm? - Nauka tego zajęła mi nie kilka tygodni, nie miesięcy, a całe lata - zaznaczyła brunetka, wzruszając przy tym ramionami. - O wszystkim mówić nie będę, bo nie wyszłybyśmy stąd do przyszłych świąt Bożego Narodzenia. Pożyczę ci przystępne książki, mam takich kilka, jeszcze z czasów, kiedy przygotowywałam się do kursu uzdrowicielskiego... Jeśli potrzebujesz czegoś jeszcze prostszego, warto będzie odwiedzić księgarnię. Mogę zapisać ci nazwiska autorów... Wróćmy jednak do układu pokarmowego, dobrze? Na czym to ja skończyłam? Ach, tak... Przełyk łączy gardło z żołądkiem. Ma około czterdziestu centymetrów długości licząc od siekaczy. To jedynie przewód mięśniowo-błoniasty, nie ma właściwości trawiennych. Ten proces zaczyna się dopiero w żołądku... Gruczoły żołądkowe produkują takie, hmm, jakby ci to powiedzieć... Substancje, które rozpuszczają i trawią przyjmowane pokarmy... - opowiadała dalej. Gdy już zaczęła mówić, to słowa z jej ust płynęły i płynęły... Tłumaczyła pannie McKinnon zawiłości układu pokarmowego, później układu ruchu i mięśniowego aż do samego wieczora, starając się nie wdawać w zbędne szczegóły, a przekazać Jamie niezbędną wiedzę podstawową, by orientowała się choćby ogólnie.
- Ach, tak, wybacz, pomyliłam się - odparła Poppy, kiwając głową; rzeczywiście, musiała coś pomieszać z tego wszystkiego. Godna podziwu postawa, by porzucić pracę zawodową na rzecz dbania o rodzinę. Czasami myślała, że i jej życie ułożyłoby się podobnie, gdyby tylko Charlesa los nie odebrał zbyt wcześnie... Zawsze miała świadomość, że nie wyglądałoby tak jak w przypadku matki Jamie i Henry'ego - Charliego dotknęła klątwa wilkołactwa i ich wspólne życie nie byłoby łatwe.
O tym jednak nigdy się nie przekonała i nigdy się już nie przekona.
- Och, moja droga, to zaledwie kropla w całym morzu - zaśmiała się Poppy, lekko unosząc brwi; Jamie chyba nie myślała, że wystarczy opowiedzieć o kilku układach i wskazać najważniejsze narządy na obrazkach, by zrozumieć cały organizm? - Nauka tego zajęła mi nie kilka tygodni, nie miesięcy, a całe lata - zaznaczyła brunetka, wzruszając przy tym ramionami. - O wszystkim mówić nie będę, bo nie wyszłybyśmy stąd do przyszłych świąt Bożego Narodzenia. Pożyczę ci przystępne książki, mam takich kilka, jeszcze z czasów, kiedy przygotowywałam się do kursu uzdrowicielskiego... Jeśli potrzebujesz czegoś jeszcze prostszego, warto będzie odwiedzić księgarnię. Mogę zapisać ci nazwiska autorów... Wróćmy jednak do układu pokarmowego, dobrze? Na czym to ja skończyłam? Ach, tak... Przełyk łączy gardło z żołądkiem. Ma około czterdziestu centymetrów długości licząc od siekaczy. To jedynie przewód mięśniowo-błoniasty, nie ma właściwości trawiennych. Ten proces zaczyna się dopiero w żołądku... Gruczoły żołądkowe produkują takie, hmm, jakby ci to powiedzieć... Substancje, które rozpuszczają i trawią przyjmowane pokarmy... - opowiadała dalej. Gdy już zaczęła mówić, to słowa z jej ust płynęły i płynęły... Tłumaczyła pannie McKinnon zawiłości układu pokarmowego, później układu ruchu i mięśniowego aż do samego wieczora, starając się nie wdawać w zbędne szczegóły, a przekazać Jamie niezbędną wiedzę podstawową, by orientowała się choćby ogólnie.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wciąż wiele w niej było z tej dawnej Jamie, skupionej przede wszystkim na spełnianiu młodzieńczych marzeń, dobrej zabawie i quidditchu. Jednak utrata ojca uświadomiła jej też, że stali u progu nowej wojny i że w życiu nie liczyła się tylko zabawa. Bo jeśli zło zatriumfuje, jej marzenia już nie będą mieć znaczenia. Nie chciała też biernie godzić się z możliwymi krzywdami bliskich i przyjaciół. Chciała opowiedzieć się po tej dobrej, słusznej stronie. Tej, którą na pewno wsparłby jej ojciec, gdyby żył. Musiała znaleźć w sobie jego odwagę, bo czym innym była gryfońska brawura w szkole czy na boisku, a czym innym w życiu, gdzie konsekwencje były znacznie gorsze niż dostanie szlabanu czy oberwanie złośliwym urokiem.
Skinęła głową; nie gniewała się, Poppy mogła zapomnieć. Miała w głowie dużo innych, przydatniejszych informacji, które musiała zapamiętać, więc informacja o tym, kim była matka jej znajomych mogła wylecieć z głowy jako mało istotna.
Jamie nie była pewna, czy potrafiłaby się tak poświęcić. Może zmiana nastawienia przyszłaby z chwilą pojawienia się na świecie dziecka, jednak na ten moment nie wyobrażała sobie porzucenia tak szybko kariery. Właściwie trudno było jej wyobrazić sobie siebie w roli matki, nie chciałaby też utkwić w domu i pozwolić, by tylko jej mąż wiódł ciekawe życie. Jej matka nawet w domowym zaciszu mogła nadal bawić się swoimi eliksirami i ziołami nawet jeśli nie zdobyła papierka z kursu, była kobietą mądrą i o spokojnym temperamencie nie potrzebującym wielu wrażeń, ale Jamie nigdy nie była typem statecznego naukowca. Najwyraźniej to Henry odziedziczył znacznie więcej z mądrości matki, podczas gdy Jamie pod tym względem miała w sobie więcej z ojca, była osobą aktywną, lepiej radzącą sobie z dziedzinami praktycznymi i posiadającą wybitny antytalent do dziedzin takich jak eliksiry czy numerologia.
Poppy także była mądra. Musiała być, skoro tak dużo wiedziała o ludzkim ciele i potrafiła leczyć różne rodzaje ran i choroby. Jamie była naprawdę pod wrażeniem jej wiedzy i tego, jak naturalnie się nią posługiwała i dzieliła. Starała się z jej słów jak najwięcej zapamiętać; panna Pomfrey na szczęście tłumaczyła przystępniej niż niektórzy nauczyciele w Hogwarcie. Na historii magii to zwykle zasypiała po dziesięciu minutach, czasem nawet pięciu, jeśli był to jakiś bardzo deszczowy albo ciepły i leniwy dzień.
- Jasne, naprawdę dziękuję. Gdybym miała problem ze zrozumieniem czegoś to napiszę list – powiedziała. Uśmiechnęła się lekko, gdy znowu wróciły do rozmowy o układzie pokarmowym, a potem także układach ruchu i mięśniowym. Jamie od czasu do czasu zadawała pytania, gdy nie była czegoś pewna. W międzyczasie piła herbatę i podjadała ciasteczka. Jako że Poppy miała dużo do powiedzenia, to zeszło im aż do wieczora. Ale w końcu nie pozostało jej nic innego, jak dopić herbatę, zjeść ostatnie ciastko i zacząć się żegnać.
- Myślę, że to mi naprawdę bardzo pomoże. Przeczytam jeszcze książki które mi dałaś, by to sobie utrwalić, a także doczytam więcej o dawkowaniu mikstur. Jeszcze raz dzięki, i... byłabym zapomniała! – nagle sobie o czymś przypomniała. Wstała, podeszła do zostawionego w przedpokoju płaszcza, gdzie po chwili grzebania w kieszeni wyciągnęła stamtąd mały pakunek. – Akurat kupiłam trochę składników dla matki, i pomyślałam sobie, że w ramach odwdzięczenia za poświęcony mi czas i ten wyczerpujący wykład, mogę ci coś podarować. Wierzę, że tobie przydadzą się bardziej niż mi.
Mówiąc to, podała Poppy dwa woreczki, jeden z łuskami smoka, drugi z żądłem mantykory. Później ubrała się, spakowała do torby pożyczone książki i pożegnała się z uzdrowicielką, życząc jej wesołych świąt.
| zt. x 2
Skinęła głową; nie gniewała się, Poppy mogła zapomnieć. Miała w głowie dużo innych, przydatniejszych informacji, które musiała zapamiętać, więc informacja o tym, kim była matka jej znajomych mogła wylecieć z głowy jako mało istotna.
Jamie nie była pewna, czy potrafiłaby się tak poświęcić. Może zmiana nastawienia przyszłaby z chwilą pojawienia się na świecie dziecka, jednak na ten moment nie wyobrażała sobie porzucenia tak szybko kariery. Właściwie trudno było jej wyobrazić sobie siebie w roli matki, nie chciałaby też utkwić w domu i pozwolić, by tylko jej mąż wiódł ciekawe życie. Jej matka nawet w domowym zaciszu mogła nadal bawić się swoimi eliksirami i ziołami nawet jeśli nie zdobyła papierka z kursu, była kobietą mądrą i o spokojnym temperamencie nie potrzebującym wielu wrażeń, ale Jamie nigdy nie była typem statecznego naukowca. Najwyraźniej to Henry odziedziczył znacznie więcej z mądrości matki, podczas gdy Jamie pod tym względem miała w sobie więcej z ojca, była osobą aktywną, lepiej radzącą sobie z dziedzinami praktycznymi i posiadającą wybitny antytalent do dziedzin takich jak eliksiry czy numerologia.
Poppy także była mądra. Musiała być, skoro tak dużo wiedziała o ludzkim ciele i potrafiła leczyć różne rodzaje ran i choroby. Jamie była naprawdę pod wrażeniem jej wiedzy i tego, jak naturalnie się nią posługiwała i dzieliła. Starała się z jej słów jak najwięcej zapamiętać; panna Pomfrey na szczęście tłumaczyła przystępniej niż niektórzy nauczyciele w Hogwarcie. Na historii magii to zwykle zasypiała po dziesięciu minutach, czasem nawet pięciu, jeśli był to jakiś bardzo deszczowy albo ciepły i leniwy dzień.
- Jasne, naprawdę dziękuję. Gdybym miała problem ze zrozumieniem czegoś to napiszę list – powiedziała. Uśmiechnęła się lekko, gdy znowu wróciły do rozmowy o układzie pokarmowym, a potem także układach ruchu i mięśniowym. Jamie od czasu do czasu zadawała pytania, gdy nie była czegoś pewna. W międzyczasie piła herbatę i podjadała ciasteczka. Jako że Poppy miała dużo do powiedzenia, to zeszło im aż do wieczora. Ale w końcu nie pozostało jej nic innego, jak dopić herbatę, zjeść ostatnie ciastko i zacząć się żegnać.
- Myślę, że to mi naprawdę bardzo pomoże. Przeczytam jeszcze książki które mi dałaś, by to sobie utrwalić, a także doczytam więcej o dawkowaniu mikstur. Jeszcze raz dzięki, i... byłabym zapomniała! – nagle sobie o czymś przypomniała. Wstała, podeszła do zostawionego w przedpokoju płaszcza, gdzie po chwili grzebania w kieszeni wyciągnęła stamtąd mały pakunek. – Akurat kupiłam trochę składników dla matki, i pomyślałam sobie, że w ramach odwdzięczenia za poświęcony mi czas i ten wyczerpujący wykład, mogę ci coś podarować. Wierzę, że tobie przydadzą się bardziej niż mi.
Mówiąc to, podała Poppy dwa woreczki, jeden z łuskami smoka, drugi z żądłem mantykory. Później ubrała się, spakowała do torby pożyczone książki i pożegnała się z uzdrowicielką, życząc jej wesołych świąt.
| zt. x 2
9 II 1957
Krótka i niezbyt wylewna wymiana korespondencji sprawiła, że parszywy nastrój, który prześladował go od ostatniego spotkania Zakonu Feniksa, odrobinę zelżał. Jego głowa wciąż pełna była ponurych przemyśleń i okropnych scenariuszy, jednak nie zanurzał się całkowicie w rozpaczy. Dalej działał i nie był w tym sam. Cieszyło go zaangażowanie innych osób i nie każdy musiał iść od razu w bój, każdy organizował swoją pracę na rzecz wielkiej sprawy w miarę swoich możliwości. Martwiło go to, że uczone głowy nie potrafią się bronić, ale rozumiał też, że nie ma osób wszechstronnie uzdolnionych, dlatego Zakon musiał zapewnić jak najlepszą ochronę wszystkim swoim członkom. Ileż dobrego niosły ze sobą przygotowywane eliksiry? W Azkabanie przekonał się o tym wystarczająco. Wreszcie jego ucho wykształciło się w pełni z pomocą odpowiedniego eliksiru. Sama wieść o tym powodzeniu sprawiła, że pełen był wdzięczności wobec Poppy, która zgodziła się poświęcić mu swój czas. W tych niespokojnych czasach również musiała mieć wiele na głowie, choć niektórym wydawać się mogło, że widmo wojny ominie szerokim łukiem Hogwart. Uczniowie pochodzili z różnych kręgów, to też zapewne wpływało na atmosferę panującą wewnątrz szkolnych murów. Ale nie zamierzał o to rozpytywać, mimo wszystko ważniejsze sprawy były dla niego priorytetowe.
Zdążył listownie poinformować o swojej wieczornej wizycie i wydawało mu się, że późna pora nie jest jednak dla panny Pomfrey kłopotliwa, bo nie przesłała mu już żadnej odpowiedzi. Brak odzewu odebrał jako zgodę na naruszenie jej spokoju po godzinie dwudziestej. Naprawdę próbował zjawić się wcześniej, ale natłok nowych obowiązków zawodowych nie pozwolił mu na to. Ostrożnie zapukał w drzwi, gdy znalazł się pod odpowiednim adresem, komunikując swoje przybycie. Miał nadzieję, że cały proces przywrócenia ucha potrwa chwilę i znów będzie mógł cieszyć się pełną sprawnością. Mimo wszystko brak lewego ucha był kłopotliwy, bo o wiele bardziej musiał wytężać słuch. To było kłopotliwe. Jakoś przetrwał te kilka tygodni w takim stanie, lecz nie chciał go utrzymywać dłużej niż to konieczne.
Krótka i niezbyt wylewna wymiana korespondencji sprawiła, że parszywy nastrój, który prześladował go od ostatniego spotkania Zakonu Feniksa, odrobinę zelżał. Jego głowa wciąż pełna była ponurych przemyśleń i okropnych scenariuszy, jednak nie zanurzał się całkowicie w rozpaczy. Dalej działał i nie był w tym sam. Cieszyło go zaangażowanie innych osób i nie każdy musiał iść od razu w bój, każdy organizował swoją pracę na rzecz wielkiej sprawy w miarę swoich możliwości. Martwiło go to, że uczone głowy nie potrafią się bronić, ale rozumiał też, że nie ma osób wszechstronnie uzdolnionych, dlatego Zakon musiał zapewnić jak najlepszą ochronę wszystkim swoim członkom. Ileż dobrego niosły ze sobą przygotowywane eliksiry? W Azkabanie przekonał się o tym wystarczająco. Wreszcie jego ucho wykształciło się w pełni z pomocą odpowiedniego eliksiru. Sama wieść o tym powodzeniu sprawiła, że pełen był wdzięczności wobec Poppy, która zgodziła się poświęcić mu swój czas. W tych niespokojnych czasach również musiała mieć wiele na głowie, choć niektórym wydawać się mogło, że widmo wojny ominie szerokim łukiem Hogwart. Uczniowie pochodzili z różnych kręgów, to też zapewne wpływało na atmosferę panującą wewnątrz szkolnych murów. Ale nie zamierzał o to rozpytywać, mimo wszystko ważniejsze sprawy były dla niego priorytetowe.
Zdążył listownie poinformować o swojej wieczornej wizycie i wydawało mu się, że późna pora nie jest jednak dla panny Pomfrey kłopotliwa, bo nie przesłała mu już żadnej odpowiedzi. Brak odzewu odebrał jako zgodę na naruszenie jej spokoju po godzinie dwudziestej. Naprawdę próbował zjawić się wcześniej, ale natłok nowych obowiązków zawodowych nie pozwolił mu na to. Ostrożnie zapukał w drzwi, gdy znalazł się pod odpowiednim adresem, komunikując swoje przybycie. Miał nadzieję, że cały proces przywrócenia ucha potrwa chwilę i znów będzie mógł cieszyć się pełną sprawnością. Mimo wszystko brak lewego ucha był kłopotliwy, bo o wiele bardziej musiał wytężać słuch. To było kłopotliwe. Jakoś przetrwał te kilka tygodni w takim stanie, lecz nie chciał go utrzymywać dłużej niż to konieczne.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Salon
Szybka odpowiedź