Pracownia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pracownia
racownia mieści się na parterze i prowadzi do niej osobne wejście, z zewnątrz. Wcześniej pomieszczenie to pełniło rolę składzika, jednak na urodziny Solene wujostwo przerobiło je na prywatną pracownię, w której dzieje się magia. To tutaj pobiera miary i prezentuje swoje projekty nierzadko wybrednej klienteli. Poza wygodną kozetką jest również parawan, za którym można się przebrać; duże lustro a przed nim niewysoki podest. Ponadto, na wieszakach wisi zazwyczaj kilka nowych sukien, koszul czy szat, które młoda projektantka wyszywa z uporem maniaka.
Przeważnie na wizytę trzeba się wcześniej umówić, jednak nie wygania zbłąkanych dusz, potrzebujących czegoś na ostatnią chwilę.
Przeważnie na wizytę trzeba się wcześniej umówić, jednak nie wygania zbłąkanych dusz, potrzebujących czegoś na ostatnią chwilę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 27.05.17 12:45, w całości zmieniany 1 raz
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Istnienie losu czy okrutnie sprawiedliwej karmy, nigdy go nie przekonywały, lecz obserwując i nasłuchując, co się dzieje, czasami miał wrażenie, że ludzie wierzący w przewrotny los nie są wcale głupcami. Może mieli więcej racji, niż wszyscy pozostali? Zwłaszcza to, co działo się obecnie, skłaniało do spoglądania na codzienność w nieco inny sposób. Co prawda Crouch nadal pozostawał chłodnym realistą, czasami wędrującym po granicy pesymizmu, gdy już wszystko szło pod górkę. Nie był więc skory do zmiany poglądów, ale wyjątkowo lubił słuchać jaki pogląd na sytuację mają inni. To czasami pozwalało zobaczyć więcej i uświadomić sobie, jakim jest się ślepcem w danej chwili.
Wyrwał się z lekkiego zamyślenia, gdy padło pytanie, którego niekoniecznie się spodziewał. Nigdy by nie przypuszczał, że Solene jakkolwiek ma na uwagę, fakt, że te spotkania mogą okazać się negatywne w skutkach dla niego. W jakimś stopniu faktycznie mogło to przynieść mało przyjemne konsekwencje, ale niekoniecznie go to martwiło.
- Możliwe, jednak dawno już wyrosłem z przejmowania się opinią ludzi, którzy nie są w stanie mi zaszkodzić – odparł po prostu. Plotki wśród sąsiadów Solene, nie miały takiej siły przebicia, aby doprowadzić do poważnych problemów.- Jesteś zdolną projektantką, u której nie raz zamawiałem szaty, więc nawet to, że przychodzę w różnych porach… nie jest jakąś straszną zbrodnią – dodał, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie jest tym w żaden sposób zaniepokojony.
- Przez to pytanie, prawie jestem skory sądzić, że się martwisz – rzucił ze spokojem, jednak jego ton jasno sugerował, że nie oczekuje sprostowania, bo nie wierzy w to, aby kobieta mogła się faktycznie martwić, że narobi sobie problemów takimi wizytami. Bardziej byłby w stanie przyjąć wersję, że obawia się o własną opinię wśród sąsiadów. Mógłby to w sumie uszanować i dać sobie spokój z wizytami typowo towarzyskimi. Ostatnio i tak miał na to coraz mniej czasu.
- Nigdy nie zrozumiem ludzi, których interesuje życie arystokracji, gdy mają swoje własne i prostsze – nieco powątpiewał, aby naprawdę ją to obchodziło, ale jakoś nie miał chęci zagłębiać się w ten temat. Często doceniał obecność Solene przez fakt, że słuchała i czasami pytała, pozwalając wyrzucić z siebie myśli, które dotąd nie układały się w słowa. Miało to jednak granice, które sam narzucał, przez zwykłą nieufność.
- Teraz jednak może stać się spokojniejsze dla wszystkich po zmianie Ministra, bo wychodzi na to, że w końcu ktoś odpowiedniejszy zajął to stanowisko, ale czas pokaże co, z tego wyjdzie – dodał, niekoniecznie przywiązując uwagę, że jednak zszedł na temat trochę z obrębu swojej pracy, trochę polityczne.
Zatrzymał w końcu na niej spojrzenie, nie powstrzymując lekkiego uśmiechu, który pojawił się wraz z jej żartem.
- Może czas przestać się przepracowywać? – jasne było, że właśnie to jej dokucza, acz zrzucanie to na starzenie się w jej wieku, nieco mimo wszystko bawiło.- Ewentualnie rozwijaj się i nie skupiaj całej pracy na sobie – dodał, wiedząc, że nie jest to szczególnie odkrywcze, ale nie raz był świadkiem, że te najbardziej oczywiste rozwiązania zaczynały nabierać kształtu, gdy ktoś je proponował i skłaniał do wdrożenia.
Wyrwał się z lekkiego zamyślenia, gdy padło pytanie, którego niekoniecznie się spodziewał. Nigdy by nie przypuszczał, że Solene jakkolwiek ma na uwagę, fakt, że te spotkania mogą okazać się negatywne w skutkach dla niego. W jakimś stopniu faktycznie mogło to przynieść mało przyjemne konsekwencje, ale niekoniecznie go to martwiło.
- Możliwe, jednak dawno już wyrosłem z przejmowania się opinią ludzi, którzy nie są w stanie mi zaszkodzić – odparł po prostu. Plotki wśród sąsiadów Solene, nie miały takiej siły przebicia, aby doprowadzić do poważnych problemów.- Jesteś zdolną projektantką, u której nie raz zamawiałem szaty, więc nawet to, że przychodzę w różnych porach… nie jest jakąś straszną zbrodnią – dodał, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie jest tym w żaden sposób zaniepokojony.
- Przez to pytanie, prawie jestem skory sądzić, że się martwisz – rzucił ze spokojem, jednak jego ton jasno sugerował, że nie oczekuje sprostowania, bo nie wierzy w to, aby kobieta mogła się faktycznie martwić, że narobi sobie problemów takimi wizytami. Bardziej byłby w stanie przyjąć wersję, że obawia się o własną opinię wśród sąsiadów. Mógłby to w sumie uszanować i dać sobie spokój z wizytami typowo towarzyskimi. Ostatnio i tak miał na to coraz mniej czasu.
- Nigdy nie zrozumiem ludzi, których interesuje życie arystokracji, gdy mają swoje własne i prostsze – nieco powątpiewał, aby naprawdę ją to obchodziło, ale jakoś nie miał chęci zagłębiać się w ten temat. Często doceniał obecność Solene przez fakt, że słuchała i czasami pytała, pozwalając wyrzucić z siebie myśli, które dotąd nie układały się w słowa. Miało to jednak granice, które sam narzucał, przez zwykłą nieufność.
- Teraz jednak może stać się spokojniejsze dla wszystkich po zmianie Ministra, bo wychodzi na to, że w końcu ktoś odpowiedniejszy zajął to stanowisko, ale czas pokaże co, z tego wyjdzie – dodał, niekoniecznie przywiązując uwagę, że jednak zszedł na temat trochę z obrębu swojej pracy, trochę polityczne.
Zatrzymał w końcu na niej spojrzenie, nie powstrzymując lekkiego uśmiechu, który pojawił się wraz z jej żartem.
- Może czas przestać się przepracowywać? – jasne było, że właśnie to jej dokucza, acz zrzucanie to na starzenie się w jej wieku, nieco mimo wszystko bawiło.- Ewentualnie rozwijaj się i nie skupiaj całej pracy na sobie – dodał, wiedząc, że nie jest to szczególnie odkrywcze, ale nie raz był świadkiem, że te najbardziej oczywiste rozwiązania zaczynały nabierać kształtu, gdy ktoś je proponował i skłaniał do wdrożenia.
Hesperos Crouch
Zawód : znawca prawa międzynarodowego, tłumacz
Wiek : 38 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Jeśli twoje marzenia zaczynają się nagle spełniać, strzeż się.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokiwała głową mimowolnie, odpuszczając sobie dalszą dyskusję na ten temat. On był lordem, ona miano arystokratki utraciła uciekając z domu i opuszczając Francję. Nie mieli więc o czym rozmawiać, gdy świat odznaczał się niesprawiedliwością i władzą niesioną za odpowiednim urodzeniem.
– Nie martwię, chociaż chyba powinnam zacząć – wzruszyła ramionami, zauważając, że jak dotychczas żadna z męskich wizyt w jej progach nie wzbudziła zainteresowania, ale nie martwił ją taki stan rzeczy; świat miał o czym mówić i cieszyła się, że ona częścią tego świata nie była. W życiu ceniła sobie spokój, nawet jeśli ten w ostatnim czasie znowu został mocno nadwyrężony. – Tak już bywa, mój drogi, że każdy interesuje się nieswoim życiem i wpycha się tam, gdzie nie powinien lub kieruje zwykłą zazdrością. Jeszcze do tego nie przywykłeś? – dodała, bardziej retorycznie, niż rzeczywiście oczekując odpowiedzi. Wysłuchała za to jego odpowiedzi i westchnęła; w polityce miała ogromne braki.
– Nie nadążam za tym co się ostatnio dzieje – przyznała, posyłając mu podszyte sugestią spojrzenie. Skoro już ją odwiedził, to może w zrozumiały sposób opowie jej co właściwie działo się w centrum tego miasta? – i rzadko czytam gazety – na ustach Francuzki pojawił się zawstydzony uśmiech, ale nigdy nie sądziła, że żeby zrozumieć dlaczego świat zwariował będzie musiała prześledzić ostatnich kilka numerów dziennika.
Później zmarszczyła czoło zauważając, że jednak bliżej jej było z chęciami do rozmów o wydarzeniach w kraju niż rozmowy o jej własnej pracy.
– To nie takie proste – odparła natychmiast – szyjąc i projektując zarabiam, pomagam wujostwu, nie mogę tego tak po prostu przerwać – chociaż jego słowa nie były czymś, o czym wcześniej nie pomyślała, obawiała się konsekwencji ewentualnego zwolnienia tempa pracy, nie brania zleceń ponad to, co miała i męczenia swoich możliwości przerobowych, co zdarzało się już od długiego czasu. Bała się utraty klienteli – ważnej klienteli, jakby nie było – co oznaczało też utratę wszystkiego, na co tak długo pracowała. Sądziła, że gdy przeprowadzali już kiedyś podobną rozmowę, swój punkt widzenia wyraziła klarownie. – myślałam o salonie i o ile byłoby mnie stać na jego zakup, to przy obecnych wydarzeniach nie jest to najlepszy pomysł – zwróciła uwagę na dodatkowe komplikacje, wcale nie polepszające rozdarcia, w którym tkwiła – poza tym, nie stać mnie na zaufanie wobec innych; nie umiałabym komuś powierzyć zlecenia bez myśli, że to nie będzie zrobione tak, jak ja bym to zrobiła – była przecież perfekcjonistką w każdym calu, każda z tworzonych kreacji była robiona od początku do końca ręcznie, rzadko kiedy używała magii na drogich i delikatnych materiałach, sprowadzanych specjalnie spoza Anglii. Wszystkie robiła sama i nie zakładała nigdy możliwości, że wyuczy kogoś zawodu a potem pozwoli mu przejąć chociaż część zleceń. Na zaufanie klientek trzeba było zapracować, więc nie zamierzała brać odpowiedzialności za czyjeś potknięcie – w tych czasach, w tym zawodzie, gdzie konkurowała z poważanym domem mody, nie mogła sobie na to pozwolić, bo gorzkiego smaku porażki wolała nie poznawać tak długo, jak to możliwe.
– Do wszystkiego doszłam sama – podkreśliła wyraźnie ostatnie słowo – co, jeśli kiedyś mój potencjalny uczeń stałby się moją konkurencją? – spytała poważnie, przenosząc spojrzenie na mężczyznę. Myślała trzeźwo, rozlegle, przyszłościowo, bo swoją pracę traktowała poważniej niż własne życie prywatne i bezpieczeństwo, i bez niej najpewniej szybko by się załamała, pozytywne strony zatrudnienia dodatkowej pary rąk skutecznie odrzucając. – Poza tym dobrze wiesz, że nie mogłabym wziąć pod swoje skrzydła byle kogo. Mam wśród klienteli bardzo dużo szlachcianek – miała na uwadze czystość krwi i etykietę, której uczona była od dziecka, względny brak poglądów politycznych, i zdawała sobie sprawę, że to wcale nie ułatwiało podjęcia jakiejkolwiek decyzji – teraz i tak niemal każdą z wizyt odbywam w dworach, moje klientki nie wychodzą poza ich mury – pozwoliła głowie opaść ciężko na oparcie kanapy, kiedy tylko dokończyła papierosa.
– Nie martwię, chociaż chyba powinnam zacząć – wzruszyła ramionami, zauważając, że jak dotychczas żadna z męskich wizyt w jej progach nie wzbudziła zainteresowania, ale nie martwił ją taki stan rzeczy; świat miał o czym mówić i cieszyła się, że ona częścią tego świata nie była. W życiu ceniła sobie spokój, nawet jeśli ten w ostatnim czasie znowu został mocno nadwyrężony. – Tak już bywa, mój drogi, że każdy interesuje się nieswoim życiem i wpycha się tam, gdzie nie powinien lub kieruje zwykłą zazdrością. Jeszcze do tego nie przywykłeś? – dodała, bardziej retorycznie, niż rzeczywiście oczekując odpowiedzi. Wysłuchała za to jego odpowiedzi i westchnęła; w polityce miała ogromne braki.
– Nie nadążam za tym co się ostatnio dzieje – przyznała, posyłając mu podszyte sugestią spojrzenie. Skoro już ją odwiedził, to może w zrozumiały sposób opowie jej co właściwie działo się w centrum tego miasta? – i rzadko czytam gazety – na ustach Francuzki pojawił się zawstydzony uśmiech, ale nigdy nie sądziła, że żeby zrozumieć dlaczego świat zwariował będzie musiała prześledzić ostatnich kilka numerów dziennika.
Później zmarszczyła czoło zauważając, że jednak bliżej jej było z chęciami do rozmów o wydarzeniach w kraju niż rozmowy o jej własnej pracy.
– To nie takie proste – odparła natychmiast – szyjąc i projektując zarabiam, pomagam wujostwu, nie mogę tego tak po prostu przerwać – chociaż jego słowa nie były czymś, o czym wcześniej nie pomyślała, obawiała się konsekwencji ewentualnego zwolnienia tempa pracy, nie brania zleceń ponad to, co miała i męczenia swoich możliwości przerobowych, co zdarzało się już od długiego czasu. Bała się utraty klienteli – ważnej klienteli, jakby nie było – co oznaczało też utratę wszystkiego, na co tak długo pracowała. Sądziła, że gdy przeprowadzali już kiedyś podobną rozmowę, swój punkt widzenia wyraziła klarownie. – myślałam o salonie i o ile byłoby mnie stać na jego zakup, to przy obecnych wydarzeniach nie jest to najlepszy pomysł – zwróciła uwagę na dodatkowe komplikacje, wcale nie polepszające rozdarcia, w którym tkwiła – poza tym, nie stać mnie na zaufanie wobec innych; nie umiałabym komuś powierzyć zlecenia bez myśli, że to nie będzie zrobione tak, jak ja bym to zrobiła – była przecież perfekcjonistką w każdym calu, każda z tworzonych kreacji była robiona od początku do końca ręcznie, rzadko kiedy używała magii na drogich i delikatnych materiałach, sprowadzanych specjalnie spoza Anglii. Wszystkie robiła sama i nie zakładała nigdy możliwości, że wyuczy kogoś zawodu a potem pozwoli mu przejąć chociaż część zleceń. Na zaufanie klientek trzeba było zapracować, więc nie zamierzała brać odpowiedzialności za czyjeś potknięcie – w tych czasach, w tym zawodzie, gdzie konkurowała z poważanym domem mody, nie mogła sobie na to pozwolić, bo gorzkiego smaku porażki wolała nie poznawać tak długo, jak to możliwe.
– Do wszystkiego doszłam sama – podkreśliła wyraźnie ostatnie słowo – co, jeśli kiedyś mój potencjalny uczeń stałby się moją konkurencją? – spytała poważnie, przenosząc spojrzenie na mężczyznę. Myślała trzeźwo, rozlegle, przyszłościowo, bo swoją pracę traktowała poważniej niż własne życie prywatne i bezpieczeństwo, i bez niej najpewniej szybko by się załamała, pozytywne strony zatrudnienia dodatkowej pary rąk skutecznie odrzucając. – Poza tym dobrze wiesz, że nie mogłabym wziąć pod swoje skrzydła byle kogo. Mam wśród klienteli bardzo dużo szlachcianek – miała na uwadze czystość krwi i etykietę, której uczona była od dziecka, względny brak poglądów politycznych, i zdawała sobie sprawę, że to wcale nie ułatwiało podjęcia jakiejkolwiek decyzji – teraz i tak niemal każdą z wizyt odbywam w dworach, moje klientki nie wychodzą poza ich mury – pozwoliła głowie opaść ciężko na oparcie kanapy, kiedy tylko dokończyła papierosa.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Przy obecnych wydarzeniach, pojawiało się wiele powodów do zmartwień, jednak ten konkretny wydawał mu się najmniej istotny. Nie miał jednak wpływu na to, czym się przejmuje kobieta i chyba nawet nie chciał tracić czasu na zagłębianie się w to.
- Nie wydaje mi się, abyś musiała. Bez wątpienia znajdziesz lepsze powody do martwienia się niż coś tak mało istotnego – odparł jedynie. Nie mógł nie przyznać jej racji, że ludzie uwielbiali wtykać nos w nieswoje sprawy i włazić tam, gdzie nie powinni, a najczęściej właśnie z czystej zazdrości. Było to dla niego co najmniej śmieszne, ale cóż, tak już był ten świat skonstruowany. Trzeba było to zaakceptować i zwyczajnie ignorować lub zbywać takie osoby. W kwestii nieprzywyknięcia do tego wzruszył tylko ramieniem, bo może czasami faktycznie wydawało się, że nie potrafił tego zrozumieć, nie widząc logicznych argumentów do takiego zachowania.
Łatwo było teraz stracić rozeznanie w obecnych wydarzeniach politycznych, działo się dużo i dość szybko. W sumie, jeśli się nie siedziało w tym w żaden sposób, to być na bieżąco było wyjątkowo trudno. Zauważył jej spojrzenie, później ten pełen zawstydzenia uśmiech i nie miał pojęcia, co bardziej rozproszyło go, powodując chwilowe zgubienie wątku rozmowy. Pojawiła się jednak świadomość, że najpewniej znów padał ofiarą półwili, ale to nijak nie pomogło szybciej odzyskać rezon. Dużym minusem ich spotkań był właśnie fakt, że Solene pozostawała później na dłużej w myślach, chociaż obecnie może bardziej do tego przywykł i potrafił nie przejmować się takimi komplikacjami.
- Wybacz – mruknął tylko, wiedząc, że ucichł na dłuższą chwilę.- Od zmiany Ministra, wszyscy próbują uspokoić sytuację, mamy koniec roku to chyba odpowiedni moment, aby doprowadzić w końcu do pozytywnych zmian i zacząć w inny sposób. Niestety nie każdemu się to podoba, ci, którzy poczuli za dużą swobodę, nie chcą ograniczeń – wyjaśnił tylko pokrótce co dzieje się w samym ministerstwie.- Irytujące jest, że ludzie chcą tkwić w czymś, co nie powinno zaistnieć i nie jest dla nich korzystne – dodał. Wolał teraz nie wchodzić w szczegóły, bo temat mógł się rozwlec na kilka godzin jego monologu, a zanudzenie Solene na śmierć to ostatnie czego chciał dziś.
- Jeśli mam być szczery, lepiej trzymaj się z daleka od tego, co się dzieje, bezpieczniej jest zachować dystans i wiedzieć jak najmniej – poradził. Był pewien, że niedługo konflikt się zaostrzy, a wtedy rzucanie się w oczy to zbędne ryzyko. Niewiedza mogła być lepsza.
Śmiesznym było, ale i logicznym, że lepiej im nawzajem było rozmawiać o tych tematach, które dotyczyły drugiej strony, a nie ich samych. Pozwalała to oderwać się od własnej rzeczywistości.
Nie zaskakiwało go to, co usłyszał, wiedział dobrze, że Solene jest perfekcjonistką, której ambicja przewyższała wszystko inne, ale skoro była w tym dobra to miała całkowite prawo do tego.
- Nikt nie mówi o przerwaniu tego, co robisz, a prędzej o zwolnieniu tempa – odparł. Wiedział, że jest ostatnią osobą, która powinna coś takiego mówić, bo sam nie raz popadał w pracoholizm i stawiał pracę ponad najbliższych, ale może właśnie to dawało mu takie prawo? Świadomość jak kończy się takie działanie.
- Może masz rację w obecnej chwili, lepiej jest się wstrzymać przed zbyt ryzykownymi decyzjami, jak zakup salonu – zgodził się z nią. Na razie lepiej było uważać na pewne ruchy, poczekać na odpowiedniejszy moment.
- To już czyste ryzyko i gdybanie, może stać się konkurencją, ale nie musi – odparł. Zawsze istniała taka szansa, że współpracownik stanie się poważnym zagrożeniem postanawiając rozwijać się na własnym biznesie. Takiej możliwości nie dało się wykluczyć, obojętnie kogo wzięłoby się pod swoje skrzydła i nauczyło fachu.- Oczywiście, że nie mogłabyś pozwolić sobie na wzięcie kogokolwiek, masz zbyt wybredną klientelę – nie można było się z tym kłócić, raz zepsuta szata, najpewniej pozostawiłaby pewną skazę na opinii Solene.
Spojrzał w stronę zegara, orientując się która godzina. Zdecydowanie powinien niedługo stąd zniknąć, by jeszcze w najbliższych godzinach zająć się kilkoma sprawami, które teoretycznie nie mogły czekać.
- Nie wydaje mi się, abyś musiała. Bez wątpienia znajdziesz lepsze powody do martwienia się niż coś tak mało istotnego – odparł jedynie. Nie mógł nie przyznać jej racji, że ludzie uwielbiali wtykać nos w nieswoje sprawy i włazić tam, gdzie nie powinni, a najczęściej właśnie z czystej zazdrości. Było to dla niego co najmniej śmieszne, ale cóż, tak już był ten świat skonstruowany. Trzeba było to zaakceptować i zwyczajnie ignorować lub zbywać takie osoby. W kwestii nieprzywyknięcia do tego wzruszył tylko ramieniem, bo może czasami faktycznie wydawało się, że nie potrafił tego zrozumieć, nie widząc logicznych argumentów do takiego zachowania.
Łatwo było teraz stracić rozeznanie w obecnych wydarzeniach politycznych, działo się dużo i dość szybko. W sumie, jeśli się nie siedziało w tym w żaden sposób, to być na bieżąco było wyjątkowo trudno. Zauważył jej spojrzenie, później ten pełen zawstydzenia uśmiech i nie miał pojęcia, co bardziej rozproszyło go, powodując chwilowe zgubienie wątku rozmowy. Pojawiła się jednak świadomość, że najpewniej znów padał ofiarą półwili, ale to nijak nie pomogło szybciej odzyskać rezon. Dużym minusem ich spotkań był właśnie fakt, że Solene pozostawała później na dłużej w myślach, chociaż obecnie może bardziej do tego przywykł i potrafił nie przejmować się takimi komplikacjami.
- Wybacz – mruknął tylko, wiedząc, że ucichł na dłuższą chwilę.- Od zmiany Ministra, wszyscy próbują uspokoić sytuację, mamy koniec roku to chyba odpowiedni moment, aby doprowadzić w końcu do pozytywnych zmian i zacząć w inny sposób. Niestety nie każdemu się to podoba, ci, którzy poczuli za dużą swobodę, nie chcą ograniczeń – wyjaśnił tylko pokrótce co dzieje się w samym ministerstwie.- Irytujące jest, że ludzie chcą tkwić w czymś, co nie powinno zaistnieć i nie jest dla nich korzystne – dodał. Wolał teraz nie wchodzić w szczegóły, bo temat mógł się rozwlec na kilka godzin jego monologu, a zanudzenie Solene na śmierć to ostatnie czego chciał dziś.
- Jeśli mam być szczery, lepiej trzymaj się z daleka od tego, co się dzieje, bezpieczniej jest zachować dystans i wiedzieć jak najmniej – poradził. Był pewien, że niedługo konflikt się zaostrzy, a wtedy rzucanie się w oczy to zbędne ryzyko. Niewiedza mogła być lepsza.
Śmiesznym było, ale i logicznym, że lepiej im nawzajem było rozmawiać o tych tematach, które dotyczyły drugiej strony, a nie ich samych. Pozwalała to oderwać się od własnej rzeczywistości.
Nie zaskakiwało go to, co usłyszał, wiedział dobrze, że Solene jest perfekcjonistką, której ambicja przewyższała wszystko inne, ale skoro była w tym dobra to miała całkowite prawo do tego.
- Nikt nie mówi o przerwaniu tego, co robisz, a prędzej o zwolnieniu tempa – odparł. Wiedział, że jest ostatnią osobą, która powinna coś takiego mówić, bo sam nie raz popadał w pracoholizm i stawiał pracę ponad najbliższych, ale może właśnie to dawało mu takie prawo? Świadomość jak kończy się takie działanie.
- Może masz rację w obecnej chwili, lepiej jest się wstrzymać przed zbyt ryzykownymi decyzjami, jak zakup salonu – zgodził się z nią. Na razie lepiej było uważać na pewne ruchy, poczekać na odpowiedniejszy moment.
- To już czyste ryzyko i gdybanie, może stać się konkurencją, ale nie musi – odparł. Zawsze istniała taka szansa, że współpracownik stanie się poważnym zagrożeniem postanawiając rozwijać się na własnym biznesie. Takiej możliwości nie dało się wykluczyć, obojętnie kogo wzięłoby się pod swoje skrzydła i nauczyło fachu.- Oczywiście, że nie mogłabyś pozwolić sobie na wzięcie kogokolwiek, masz zbyt wybredną klientelę – nie można było się z tym kłócić, raz zepsuta szata, najpewniej pozostawiłaby pewną skazę na opinii Solene.
Spojrzał w stronę zegara, orientując się która godzina. Zdecydowanie powinien niedługo stąd zniknąć, by jeszcze w najbliższych godzinach zająć się kilkoma sprawami, które teoretycznie nie mogły czekać.
Hesperos Crouch
Zawód : znawca prawa międzynarodowego, tłumacz
Wiek : 38 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Jeśli twoje marzenia zaczynają się nagle spełniać, strzeż się.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokiwała głową ze zrozumieniem, jednak jego porada na koniec wypowiedzi wcale jej nie zadowoliła skoro w tym momencie trzymała się pozornie na dystans i dosłownie niewiele wiedziała.
Nigdy nie rozumiała politycznych zawiłości, jak i nigdy polityką niespecjalnie się przejmowała. W domu wpojono jej, że nie jest to dziedzina, którą kobiety powinny sobie zawracać głowę a późniejsza wewnętrzna wojna pomiędzy nią a rodzicami dodatkowo przykryła wszelką chęć do poznania tego, czego nie powinna i pozostawiła ogromną lukę poznawczą w dość podstawowej dziedzinie. Westchnęła więc, poprawiając się na miękkiej kanapie.
– Ignorancja jest błogosławieństwem – odparła po chwili zastanowienia się, czy aby na pewno chce w jeden wieczór poznać wszystkie za i przeciw angielskiego dramatu, którego częścią chcąc nie chcąc się stała jako napływowa mieszkanka – ale przy tym co się dzieje nawet osoba, która niewiele wie nie pożyje dłużej; sam dobrze wiesz, że nie zawsze da się całkowicie odizolować – zerknęła na Hesperosa – jeśli ci się nigdzie nie śpieszy, to możesz mi opowiedzieć więcej – od początku do końca, jeśli rzeczywiście chciała wiedzieć z czym się mierzy. Szczątkowe informacje, wyrwane z różnych etapów rozwoju konfliktu nie stanowiły ani dobrego, całościowego ani wiarygodnego obrazu. I chociaż zdążyła posiąść wiedzę, który ród miał wrogie podejście do promugolskich wyznawców, w ostatnim czasie na powrót zaczęła się w tym gubić.
– W miarę obiektywnie, jeśli możesz – zastrzegła i uśmiechnęła sugestywnie zdając sobie sprawę, że drobna manipulacja aurą, którą roztaczała jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Nie oczekiwała zresztą od niego zmiany zdania i poglądów, lecz o krótkie przedstawienie postulatów obu stron. Ale mimo to jednak martwiła się, że włożona za młodu do głowy wiedza weźmie górę nad którymś aspektem, nawet jeśli w ostatnich latach zaczęła dostrzegać więcej nieścisłości związanych z tym, co mówili rodzice.
Następnej kwestii już nie poruszyła a zbyła uprzejmym uśmiechem. Nie była osobą, która podejmowała szybkie decyzje i w niektórych kwestiach – szczególnie związanych z pracą – potrzebowała czasu na przetrawienie, rozeznanie w sytuacji i upewnienie się czy dobrze postępuje. Zwolnienie, o którym wspomniał, oczywiście wchodziło w grę, jednak odsuwała ten moment w czasie najdłużej jak mogła – wystarczyło, że w ciągu tego roku podobnych przestojów i odpoczynków miała zdecydowanie więcej niż powinna.
– Czas pokaże – skwitowała krótko, zerkając na opróżnioną w międzyczasie butelkę. Wiedziała, że czas ich spotkania powoli dobiegał końca i nie miała zamiaru zatrzymywać tu mężczyzny; zmęczona nadmiarem informacji musiała w końcu odpocząć i zastanowić się nad tym, co dalej.
Nigdy nie rozumiała politycznych zawiłości, jak i nigdy polityką niespecjalnie się przejmowała. W domu wpojono jej, że nie jest to dziedzina, którą kobiety powinny sobie zawracać głowę a późniejsza wewnętrzna wojna pomiędzy nią a rodzicami dodatkowo przykryła wszelką chęć do poznania tego, czego nie powinna i pozostawiła ogromną lukę poznawczą w dość podstawowej dziedzinie. Westchnęła więc, poprawiając się na miękkiej kanapie.
– Ignorancja jest błogosławieństwem – odparła po chwili zastanowienia się, czy aby na pewno chce w jeden wieczór poznać wszystkie za i przeciw angielskiego dramatu, którego częścią chcąc nie chcąc się stała jako napływowa mieszkanka – ale przy tym co się dzieje nawet osoba, która niewiele wie nie pożyje dłużej; sam dobrze wiesz, że nie zawsze da się całkowicie odizolować – zerknęła na Hesperosa – jeśli ci się nigdzie nie śpieszy, to możesz mi opowiedzieć więcej – od początku do końca, jeśli rzeczywiście chciała wiedzieć z czym się mierzy. Szczątkowe informacje, wyrwane z różnych etapów rozwoju konfliktu nie stanowiły ani dobrego, całościowego ani wiarygodnego obrazu. I chociaż zdążyła posiąść wiedzę, który ród miał wrogie podejście do promugolskich wyznawców, w ostatnim czasie na powrót zaczęła się w tym gubić.
– W miarę obiektywnie, jeśli możesz – zastrzegła i uśmiechnęła sugestywnie zdając sobie sprawę, że drobna manipulacja aurą, którą roztaczała jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Nie oczekiwała zresztą od niego zmiany zdania i poglądów, lecz o krótkie przedstawienie postulatów obu stron. Ale mimo to jednak martwiła się, że włożona za młodu do głowy wiedza weźmie górę nad którymś aspektem, nawet jeśli w ostatnich latach zaczęła dostrzegać więcej nieścisłości związanych z tym, co mówili rodzice.
Następnej kwestii już nie poruszyła a zbyła uprzejmym uśmiechem. Nie była osobą, która podejmowała szybkie decyzje i w niektórych kwestiach – szczególnie związanych z pracą – potrzebowała czasu na przetrawienie, rozeznanie w sytuacji i upewnienie się czy dobrze postępuje. Zwolnienie, o którym wspomniał, oczywiście wchodziło w grę, jednak odsuwała ten moment w czasie najdłużej jak mogła – wystarczyło, że w ciągu tego roku podobnych przestojów i odpoczynków miała zdecydowanie więcej niż powinna.
– Czas pokaże – skwitowała krótko, zerkając na opróżnioną w międzyczasie butelkę. Wiedziała, że czas ich spotkania powoli dobiegał końca i nie miała zamiaru zatrzymywać tu mężczyzny; zmęczona nadmiarem informacji musiała w końcu odpocząć i zastanowić się nad tym, co dalej.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nic innego nie mógł jej poradzić, jeśli chciała wejść w samo centrum wydarzeń, najpewniej uda jej się to bardzo łatwo, ale z tego najpewniej nie będzie już odwrotu. Lepiej, a raczej bezpiecznie było jednak trzymać się z daleka, gdy miało się takie możliwości i żyć we względnej niewiedzy. On nie mógł sobie na to pozwolić przez wzgląd na miejsce pracy oraz opowiedzenie się rodu po konkretnej stronie w czasie szczytu w Stonehenge. Ponadto nie miał problemu z określeniem swoich poglądów, które od dawna otwarcie wyznawał. Jeszcze kilka lat temu wzdrygało go na myśl, że jego dzieci w pewnym stopniu dorastały w świecie, gdzie żyli szlamolubni czarodzieje, obecnie był już z tym pogodzony. Nie mniej nadal uważał, że to już dawno powinno zostać wytępione dla dobra wszystkich, aby nie rozrzedzać krwi z mugolami, co było niestety praktykowane i kompletnie niepojęte dla niego.
Zerknął ponownie na zegar, oceniając ile ma czasu. Nie było go za wiele, ale może chociaż trochę wyjaśni, nawet na szybko, by może kiedyś wrócić do tej rozmowy i rozwinąć bardziej temat.
- Wiesz, że wyjaśnianie obecnej sytuacji to godziny monologu? – odparł z cieniem uśmiechu. Gdyby kobieta nie użyła tej swojej lekkiej manipulacji, najprawdopodobniej nie wiele by się dowiedziała, a tak pomimo wszystko, zmienił nieco nastawienie.
- Obiektywnie? Z całym szacunkiem, Solene, ale w tej kwestii nawet ja nie mogę pochwalić się czystym obiektywizmem – wyjaśnił na początku, aby nie było nieporozumień.- Dość długo musieliśmy znosić szlamolubnych ludzi u władzy, którzy popierali mieszanie się z mugolami i przyrównywali ich do nas, a w głosach niegodzących się na coś tak obrzydliwego słyszeli wrogów – skrzywił się minimalnie, ale zaraz zapanował nad sobą.- odkąd na szczycie w Stonehenge, zdecydowano na wystosowanie wotum nieufności wobec już byłego Ministra, coś w końcu zaczyna się zmieniać, ale najpierw ci, którzy stali za nim pokazali, na jakiej władzy Im zależy, atakując, gdy większość chciała porozumienia.- jak większość wyznająca konserwatywne poglądy, oczekiwał dobrych zmian i takie powoli były wdrażane w życie. Przypuszczał jednak, że jeszcze sporo czasu minie nim uda się zaprowadzić porządek.- Jak to jednak bywa przy zmianach u władzy, Longbottom nadal ma poparcie i ciągle miesza, samemu chowając się jak szczur. Gdyby uznał swoją porażkę, szybciej dałoby się zapanować nad sytuacją i dojść do porozumienia bez jego osoby – nie łudził się, że zapanowałaby cudowna zgoda. W miejsce dawnych sporów pojawiłyby się kolejne z innych pobudek, ale tak samo zajmujące i poróżniające ludzi.
Podniósł się, wiedząc, że to koniec czasu, jaki mógł jej poświęcić. Finalnie i tak przesiedział dłużej, niż zamierzał.
- Do tej rozmowy możemy wrócić kiedy indziej, jeśli będziesz chciała.- wyjaśnił, nie widząc nic przeciw jeszcze za jakiś czas kontynuować temat i podać jej więcej szczegółów, jeśli tego będzie potrzebowała. Wyszedł z pracowni, rzucając ostatnie spojrzenie na budynek.
| zt x2
Zerknął ponownie na zegar, oceniając ile ma czasu. Nie było go za wiele, ale może chociaż trochę wyjaśni, nawet na szybko, by może kiedyś wrócić do tej rozmowy i rozwinąć bardziej temat.
- Wiesz, że wyjaśnianie obecnej sytuacji to godziny monologu? – odparł z cieniem uśmiechu. Gdyby kobieta nie użyła tej swojej lekkiej manipulacji, najprawdopodobniej nie wiele by się dowiedziała, a tak pomimo wszystko, zmienił nieco nastawienie.
- Obiektywnie? Z całym szacunkiem, Solene, ale w tej kwestii nawet ja nie mogę pochwalić się czystym obiektywizmem – wyjaśnił na początku, aby nie było nieporozumień.- Dość długo musieliśmy znosić szlamolubnych ludzi u władzy, którzy popierali mieszanie się z mugolami i przyrównywali ich do nas, a w głosach niegodzących się na coś tak obrzydliwego słyszeli wrogów – skrzywił się minimalnie, ale zaraz zapanował nad sobą.- odkąd na szczycie w Stonehenge, zdecydowano na wystosowanie wotum nieufności wobec już byłego Ministra, coś w końcu zaczyna się zmieniać, ale najpierw ci, którzy stali za nim pokazali, na jakiej władzy Im zależy, atakując, gdy większość chciała porozumienia.- jak większość wyznająca konserwatywne poglądy, oczekiwał dobrych zmian i takie powoli były wdrażane w życie. Przypuszczał jednak, że jeszcze sporo czasu minie nim uda się zaprowadzić porządek.- Jak to jednak bywa przy zmianach u władzy, Longbottom nadal ma poparcie i ciągle miesza, samemu chowając się jak szczur. Gdyby uznał swoją porażkę, szybciej dałoby się zapanować nad sytuacją i dojść do porozumienia bez jego osoby – nie łudził się, że zapanowałaby cudowna zgoda. W miejsce dawnych sporów pojawiłyby się kolejne z innych pobudek, ale tak samo zajmujące i poróżniające ludzi.
Podniósł się, wiedząc, że to koniec czasu, jaki mógł jej poświęcić. Finalnie i tak przesiedział dłużej, niż zamierzał.
- Do tej rozmowy możemy wrócić kiedy indziej, jeśli będziesz chciała.- wyjaśnił, nie widząc nic przeciw jeszcze za jakiś czas kontynuować temat i podać jej więcej szczegółów, jeśli tego będzie potrzebowała. Wyszedł z pracowni, rzucając ostatnie spojrzenie na budynek.
| zt x2
Hesperos Crouch
Zawód : znawca prawa międzynarodowego, tłumacz
Wiek : 38 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Jeśli twoje marzenia zaczynają się nagle spełniać, strzeż się.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiadomość od lorda Lestrange była zaskakująca a jednocześnie na tyle interesująca, że czarownica nie mogła sobie odmówić przyjęcia takiego zlecenia nawet w tak niepewnych czasach, w jakich przyszło im tkwić. Wprawdzie specjalizowała się głównie w sukniach, szatach i garniturach – a przynajmniej w dziewięćdziesięciu procentach swojej kariery – jednak pamiętała pojedyncze przypadki, które zwracały się do niej z wyzwaniem w postaci bielizny. Nie miała z tym najmniejszego problemu; inspirowana trendami z zagranicy, próbowała tworzyć własne projekty, które w wolnych chwilach urzeczywistniała i dopiero później przedstawiała potencjalnym, odważnym kandydatkom. Część z nich cieszyła się pozytywnym odbiorem, części nie pokazała jeszcze nikomu, uznając, że na to przyjdzie jeszcze czas, z kolei poszczególne projekty, w jej odczuciu najlepsze, pozostawiała dla siebie.
Umówiona z Francisem na konkretną godzinę, już od dłuższej chwili krzątała się nieco zniecierpliwiona po pracowni. Chociaż w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy starała się przekierowywać znaczną część zleceń poza progi Lavender Hill, w pomieszczeniu panował porządek i ład, a nawet można było odnaleźć bukiety ciętych kwiatów dla przełamania surowego wyglądu pracowni. Słysząc ciche skrzypnięcie drzwi, jasnowłosa podeszła do lorda z gracją i lekkością, witając się z nim należycie.
– Zechce się lord czegoś napić? – spytała najpierw, dopiero zaś po tym wskazała dwa fotele przy stoliku, na którym czekało kilka gotowych projektów oraz próbek materiału. Podchodząc z szacunkiem do czasu zarówno swojego, jak i zleceniodawcy, tym razem przygotowała kilka rysunków już przed spotkaniem. Nie było to jednak dla niej w żaden sposób wiążące; sporządzenie nowych szkiców na bieżąco miała przecież w małym palcu.
– Przyznam szczerze, że zaskoczyła mnie pańska wiadomość. Czy mogłabym spytać skąd pomysł na tak duże, nietypowe zamówienie? – zazwyczaj tego nie robiła, zwykłą kobiecą ciekawość spychając daleko na drugi plan, lecz podobne hurtowe zlecenia zdołała uzyskać jedynie od grupy teatralnej i baletowej. Tymczasem wolała prowadzić swoją pracę bez owijania w bawełnę. Mniej więcej orientowała się jakim zawodzie obracał się jej nowy klient, ale odwiedzając Wenus jedynie raz, nie zwróciła uwagi na pracujące tam dziewczyny. W zasadzie, mogłaby przysiąc, że nie widziała żadnej z nich a jeśli już, to ubrane całkowicie normalnie, czyli bez polotu. Czy znalazła się tylko w przedsionku do skrywanego dalej, za ścianami, domu rozpusty, czy nie, niespecjalnie się tą kwestią interesowała, wykazując zupełnie naturalną dla siebie ignorancję.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nerwowa atmosfera i niskie morale udanie wchodzą w paradę mojej branży i choć nie obawiam się, że wkrótce wysiudają mnie portowe dziewczyny (bo dobre i tanie), to jednak wchodzę z moją najdroższa Ginnie w długą dyskusję na temat marketingu. Posucha u nas ostatnio, oboje zajmowaliśmy się sobą i sobą nawzajem, a reklama leżała odłogiem. Za co teraz płacimy całkiem słoną cenę pewnej stagnacji i ogólnego rozluźnienia. Dziewczęta już nie muszą tak ściskać gorsetów i choć dzięki temu oddychają swobodnie, to wiem, że wcale nie są zadowolone. Pełen werwy i dobrych chęci zabieram się więc za naszą kampanię, burza mózgów przynosi finalnie efekty napawające nadzieją na lepsze jutro dla moich kochanych tutek.
Tydzień francuski, tydzień japoński, tydzień hiszpański! Wieczorki tematyczne nie wypadną z łask tak prędko, a odpowiednie ich podrasowanie wzmoże czujność dżentelmenów, niechcących przegapić żadnych nowości spod szyldu Borgia&Lestrange. Czy raczej Lestrange&Borgia, ale z racji, że to moja droga towarzyszka, kolejność nie robi mi najmniejszego znaczenia. Niech spija całą śmietankę, proszę bardzo. Wie, jak to lubię.
Tak bardzo, że nawet zgłaszam się do odwalenia większej części roboty, poumawiania spotkań, dopięcia na srebrny guzik każdej drobnej technicznej kwestii. Wieczorem odbiorę swoją nagrodę za inicjatywę i ciężką pracę, Ginnie doskonale zdaje sobie sprawę, jak nie znoszę pisać listów - a dograć to jakoś trzeba. Znudzony Parkinsonami wybieram panienkę Baudelaire, co nazwisko dzieli z takim jednym poetą, co to Tristan bardzo go lubi. Jeśli szyje w połowie tak dobrze, jak tamten kropi wiersze, przeczuwam, że będę kontent. Zuch dziewczyna nie zlękła się bieliźniarskiego wyzwania, więc liczę, że dalej również obędzie się bez rumieńców, zawstydzonych achów-ochów, czy jakiegoś spektakularnego wystawienia mnie za drzwi i rumoru plotek.
Pukam do drzwi jej pracowni i wchodzę, jak do siebie, witając Solene uprzejmym ukłonem. Zatrzymuje na sobie moje spojrzenie, trudno odwrócić od niej wzrok, choć ubrana skromnie, to z wyczuciem, choć prosta, to efektowna. Buźka jak malowana, muszę uważać, bo choć niczym do jedzenie mnie nie częstuje, to blisko mi do ślinotoku. Wili uroku, bądź ty przeklęty na wieczność!
-Soku z mango, jeśli łaska - odpowiadam automatycznie, kocham wszystko, co zawiera w sobie mango. Sok, smoothie, jogurt, budyń, sernik, syrop, serio, bez różnicy, zjem wszystko. Nie przychodzi mi do głowy, że w związku z ciut gorszym zaopatrzeniem, niektórzy nie mogą pozwolić sobie na egzotyczne owoce. Zerkam z ciekawością na leżące na szklanym stoliku naszkicowane projekty, jeden z nich biorę do ręki, by baczniej mu się przyjrzeć.
-Widzę, że nie próżnowałaś, madame Baudelaire - chwalę ją po francusku - jeśli mam okazję odkurzyć język, czemu nie skorzystać? - opowie mi panienka o tych projektach? - pytam, bo same linie zaznaczone na papierze niewiele mi mówią. Chcę zobaczyć t e n strój w pełni, poczuć się, jakbym właśnie go zdejmował, jakbym jednocześnie chciał go zatrzymać na ciele i pozbyć się go jak najprędzej.
-Pomysł wynika z potrzeby, madame - odpowiadam z chytrym uśmiechem. Olaboga, trzydzieści kompletów bielizny. Na co mi to by niby było? Fetyszysta też by nie skorzystał - Moje pracownice potrzebują nowych kostiumów. Mam burdel - wyjaśniam szybko, zanim jeszcze zdoła zapytać. Żadnego blefu, dążymy przecież do tego samego. A gdyby zaprezentowała mi przeznaczone dla czcigodnej małżonki pantalony sięgające szyi, jak wiele materiału poszłoby na zmarnowanie? Teraz od razu wie, że więcej w tym przypadku nie znaczy nie lepiej. Ani gorzej. Niech pokaże mi coś, co sprawi, że nabiorę ochotę na rozerwanie wstępnego szkicu zębami na manekinie.
Tydzień francuski, tydzień japoński, tydzień hiszpański! Wieczorki tematyczne nie wypadną z łask tak prędko, a odpowiednie ich podrasowanie wzmoże czujność dżentelmenów, niechcących przegapić żadnych nowości spod szyldu Borgia&Lestrange. Czy raczej Lestrange&Borgia, ale z racji, że to moja droga towarzyszka, kolejność nie robi mi najmniejszego znaczenia. Niech spija całą śmietankę, proszę bardzo. Wie, jak to lubię.
Tak bardzo, że nawet zgłaszam się do odwalenia większej części roboty, poumawiania spotkań, dopięcia na srebrny guzik każdej drobnej technicznej kwestii. Wieczorem odbiorę swoją nagrodę za inicjatywę i ciężką pracę, Ginnie doskonale zdaje sobie sprawę, jak nie znoszę pisać listów - a dograć to jakoś trzeba. Znudzony Parkinsonami wybieram panienkę Baudelaire, co nazwisko dzieli z takim jednym poetą, co to Tristan bardzo go lubi. Jeśli szyje w połowie tak dobrze, jak tamten kropi wiersze, przeczuwam, że będę kontent. Zuch dziewczyna nie zlękła się bieliźniarskiego wyzwania, więc liczę, że dalej również obędzie się bez rumieńców, zawstydzonych achów-ochów, czy jakiegoś spektakularnego wystawienia mnie za drzwi i rumoru plotek.
Pukam do drzwi jej pracowni i wchodzę, jak do siebie, witając Solene uprzejmym ukłonem. Zatrzymuje na sobie moje spojrzenie, trudno odwrócić od niej wzrok, choć ubrana skromnie, to z wyczuciem, choć prosta, to efektowna. Buźka jak malowana, muszę uważać, bo choć niczym do jedzenie mnie nie częstuje, to blisko mi do ślinotoku. Wili uroku, bądź ty przeklęty na wieczność!
-Soku z mango, jeśli łaska - odpowiadam automatycznie, kocham wszystko, co zawiera w sobie mango. Sok, smoothie, jogurt, budyń, sernik, syrop, serio, bez różnicy, zjem wszystko. Nie przychodzi mi do głowy, że w związku z ciut gorszym zaopatrzeniem, niektórzy nie mogą pozwolić sobie na egzotyczne owoce. Zerkam z ciekawością na leżące na szklanym stoliku naszkicowane projekty, jeden z nich biorę do ręki, by baczniej mu się przyjrzeć.
-Widzę, że nie próżnowałaś, madame Baudelaire - chwalę ją po francusku - jeśli mam okazję odkurzyć język, czemu nie skorzystać? - opowie mi panienka o tych projektach? - pytam, bo same linie zaznaczone na papierze niewiele mi mówią. Chcę zobaczyć t e n strój w pełni, poczuć się, jakbym właśnie go zdejmował, jakbym jednocześnie chciał go zatrzymać na ciele i pozbyć się go jak najprędzej.
-Pomysł wynika z potrzeby, madame - odpowiadam z chytrym uśmiechem. Olaboga, trzydzieści kompletów bielizny. Na co mi to by niby było? Fetyszysta też by nie skorzystał - Moje pracownice potrzebują nowych kostiumów. Mam burdel - wyjaśniam szybko, zanim jeszcze zdoła zapytać. Żadnego blefu, dążymy przecież do tego samego. A gdyby zaprezentowała mi przeznaczone dla czcigodnej małżonki pantalony sięgające szyi, jak wiele materiału poszłoby na zmarnowanie? Teraz od razu wie, że więcej w tym przypadku nie znaczy nie lepiej. Ani gorzej. Niech pokaże mi coś, co sprawi, że nabiorę ochotę na rozerwanie wstępnego szkicu zębami na manekinie.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Westchnęła krótko i cicho, bo sądziła, że już żadne z życzeń arystokracji jej nie zaskoczy, tymczasem sok z mango plasował się mniej więcej w połowie listy rzeczy dziwnych jak na angielskie standardy. Po pierwsze, przez sam smak – w jej odczuciu mango było dziwnie gorzkawe, niż przyjemne i nie polubiła się z nim w dzieciństwie, gdy pod dostatkiem miała wraz z rodzeństwem absolutnie wszystkiego. Po drugie, nawet osoby, które radziły sobie finansowo całkiem nieźle, raczej nie kupowały podobnych produktów. Te były ciężkie do dostania, a w związku z tym, że nie darzyła ów owocu szczególną sympatią nawet nie próbowała go dostać. Zresztą, nie pomyślałaby nigdy, że któryś z jej klientów zażyczy sobie podobnej rzeczy; przeważnie podstawowa kawa czy herbata były wystarczające.
– Obawiam się, że mogę zaoferować lordowi świeżo parzoną kawę, herbatę, wodę lub co najwyżej sok z pomarańczy, a do tego niedawno upieczone rogaliki z marmoladą – odparła krótko, bez cienia żadnej skruchy czy zawstydzenia. Przez tyle lat pracy z różnymi ludźmi, w tym w dużej mierze z ludźmi wysoko postawionymi, nauczyła się nie przejmować drobnymi potknięciami; zwłaszcza, jeśli ów potknięcia mogła bardzo szybko zamaskować przy pomocy usłużnego i przekonującego, wilego uśmiechu, co też wkrótce po swojej odpowiedzi uczyniła. Chociaż mogła się nienawidzić ze swoimi genami, kląć na nie i przeklinać, że z całego świata akurat trafiło na nią, nie była jednak głupia i dostrzegała plusy oraz to, w jaki sposób mogła zacząć wykorzystywać drobne gesty, jeszcze nawet bez celowego rzucania uroku.
Szybko jednak odrzuciła zdystansowaną, nieco obojętną postawę, szczególną sympatią – może nawet szacunkiem – darząc tych, którzy podejmowali próbę rozmowy w jej ojczystym języku. Wielokrotnie przecież spotkała się z opinią, że skoro już tu mieszka to nie powinna używać francuskiego, lecz mdły angielski, który z jej lekko wyczuwalnym akcentem brzmiał nieco zabawnie.
– Proszę przyjąć wyrazy uznania, sir, pański język francuski brzmi niezwykle dobrze – opuściła nieco bojowe z początku nastawienie, później nie skupiając się już na swoich galopujących myślach, lecz kliencie, który oferował przecież niemałe zlecenie. W związku z tym, że od niemal grudnia nie przebywała w Londynie fundując sobie krótkie wakacje, a przy tym zlecenia na francuskim rynku, który był tak odmienny od tutejszego, wiedziała, że musi wrócić na dawne tory, w pewne konwenanse, jeśli zamierzała utrzymać nie tylko siebie, ale też wyrobioną markę i rodzinę. Odpowiedź, która nadeszła w następstwie zadanego pytania, w zasadzie jej nie zaskoczyła. Gdzieś pomiędzy wymienianymi listami domyśliła się, że jeśli nie kojarzy nazwiska lorda z żadną instytucją kultury, dla których również od czasu do czasu pracowała, tak zapotrzebowanie było na rzecz innej instytucji, mniej kulturalnej. Póki jednak dostała realną możliwość zarobku i powrotu do pracy w dystopii, w której przyszło im żyć, nie zamierzała nikogo oceniać ani już dopytywać. W pracy cechowała się dyskrecją i tym, że nie pytała, lecz słuchała; jeśli więc jej klient nie zamierzał poruszać jakiegoś tematu, ona nie zamierzała pytać i czuła, że poza gustem i wprawną krawiecką dłonią, jest ceniona również za to.
– Jak już lord zauważył, nie próżnowałam – przeszła do pracy, udając, że ani jej pytanie ani jego odpowiedź nie miały miejsca – czy pańskie pracownice będą po prostu towarzyszyć gościom, czy zakładamy pokaz, nie wiem, choćby burleski? – spytała, śpiesząc z wyjaśnieniem – te stroje oczywiście pięknie się będą prezentować w każdej sytuacji, chociaż w sztuce, w której prezentujemy prawdziwą kobiecość, odkrywamy ją kawałek po kawałku, z każdym kolejnym zdjętym elementem, będą wyglądać zdecydowanie najlepiej – w międzyczasie wskazała na pierwszy projekt, podsuwając w kierunku mężczyzny materiał, z którego strój miał zostać wykonany; materiał z pozoru delikatny, miękki w dotyku a przy tym elegancki.
– Hiszpańskie stroje kojarzą się głównie z czerwienią i czernią, jednak możemy złamać tę regułę i wybrać inne barwy, to nie problem. Ten strój, który lord widzi, prezentuje pańską prośbę. Projekt sprawia wrażenie, jakby materiału było dużo, tymczasem w rzeczywistości jest to tylko gorset i dołączona do tego spódnica złożona z trzech falban. Dwie dolne, jak lord widzi, są rozcięte i ukazują zgrabną nogę, podczas gdy trzecia, u samej góry, zakrywa kawałek uda – przesunęła palcem po każdym rysie, upewniając się, że Francis za nią nadążał – gorset z kolei nie krępuje ruchów i podtrzymuje, podkreśla biust, właściwie, uwydatnia go, więc będzie się w nim dobrze prezentowała również mała pierś. Jako ozdobę dodałam dodatkową małą falbankę na krawędzi górnej, ale też na dole każdej warstwy spódnicy – wskazała na drugi projekt – tutaj z kolei gorset nie utrzymuje się jedynie na biuście, ale na falbanie, która pełni rolę poniekąd rękawów jak w normalnych ubraniach. Dół z kolei jest krótki, prosty, mniej więcej kończy się w połowie uda, tymczasem tył, dodatkowa warstwa materiału, spływa luźno do ziemi, nie odsłaniając od razu wszystkiego, co kobieta może mieć do zaoferowania – zrobiła pauzę, spoglądając przelotnie na twarz swojego towarzysza – tymczasem trzeci projekt... nie sądzę, żeby gdzieś pojawił się podobny strój; tutaj z kolei cienka warstwa materiału otula jedynie połowę ciała. Długi rękaw na jednej ręce, zakryty biust, jednak jedynie połowa brzucha. Dopiero później materiał zakrywa biodra, nogi i opada luźno do ziemi, by nie pokazywać od razu wszystkiego – wyprostowała się, zabierając na razie dłoń ze szkicownika, który pozostawiła do dyspozycji mężczyzny.
– Jako dodatki do strojów proponuję długie rękawiczki, sztuczne kwiaty, które można wpiąć pofalowane włosy, koki, czy warkocze, a obowiązkowo wachlarze, które również jestem w stanie wykonać. Mam również szkic strojów, które w zasadzie już są samą bielizną, bez dodatkowych falban czy rękawiczek i jeden z nich mogę zaprezentować lordowi od ręki, na manekinie – skończyła, dając szansę Francisowi na poukładanie myśli.
– Obawiam się, że mogę zaoferować lordowi świeżo parzoną kawę, herbatę, wodę lub co najwyżej sok z pomarańczy, a do tego niedawno upieczone rogaliki z marmoladą – odparła krótko, bez cienia żadnej skruchy czy zawstydzenia. Przez tyle lat pracy z różnymi ludźmi, w tym w dużej mierze z ludźmi wysoko postawionymi, nauczyła się nie przejmować drobnymi potknięciami; zwłaszcza, jeśli ów potknięcia mogła bardzo szybko zamaskować przy pomocy usłużnego i przekonującego, wilego uśmiechu, co też wkrótce po swojej odpowiedzi uczyniła. Chociaż mogła się nienawidzić ze swoimi genami, kląć na nie i przeklinać, że z całego świata akurat trafiło na nią, nie była jednak głupia i dostrzegała plusy oraz to, w jaki sposób mogła zacząć wykorzystywać drobne gesty, jeszcze nawet bez celowego rzucania uroku.
Szybko jednak odrzuciła zdystansowaną, nieco obojętną postawę, szczególną sympatią – może nawet szacunkiem – darząc tych, którzy podejmowali próbę rozmowy w jej ojczystym języku. Wielokrotnie przecież spotkała się z opinią, że skoro już tu mieszka to nie powinna używać francuskiego, lecz mdły angielski, który z jej lekko wyczuwalnym akcentem brzmiał nieco zabawnie.
– Proszę przyjąć wyrazy uznania, sir, pański język francuski brzmi niezwykle dobrze – opuściła nieco bojowe z początku nastawienie, później nie skupiając się już na swoich galopujących myślach, lecz kliencie, który oferował przecież niemałe zlecenie. W związku z tym, że od niemal grudnia nie przebywała w Londynie fundując sobie krótkie wakacje, a przy tym zlecenia na francuskim rynku, który był tak odmienny od tutejszego, wiedziała, że musi wrócić na dawne tory, w pewne konwenanse, jeśli zamierzała utrzymać nie tylko siebie, ale też wyrobioną markę i rodzinę. Odpowiedź, która nadeszła w następstwie zadanego pytania, w zasadzie jej nie zaskoczyła. Gdzieś pomiędzy wymienianymi listami domyśliła się, że jeśli nie kojarzy nazwiska lorda z żadną instytucją kultury, dla których również od czasu do czasu pracowała, tak zapotrzebowanie było na rzecz innej instytucji, mniej kulturalnej. Póki jednak dostała realną możliwość zarobku i powrotu do pracy w dystopii, w której przyszło im żyć, nie zamierzała nikogo oceniać ani już dopytywać. W pracy cechowała się dyskrecją i tym, że nie pytała, lecz słuchała; jeśli więc jej klient nie zamierzał poruszać jakiegoś tematu, ona nie zamierzała pytać i czuła, że poza gustem i wprawną krawiecką dłonią, jest ceniona również za to.
– Jak już lord zauważył, nie próżnowałam – przeszła do pracy, udając, że ani jej pytanie ani jego odpowiedź nie miały miejsca – czy pańskie pracownice będą po prostu towarzyszyć gościom, czy zakładamy pokaz, nie wiem, choćby burleski? – spytała, śpiesząc z wyjaśnieniem – te stroje oczywiście pięknie się będą prezentować w każdej sytuacji, chociaż w sztuce, w której prezentujemy prawdziwą kobiecość, odkrywamy ją kawałek po kawałku, z każdym kolejnym zdjętym elementem, będą wyglądać zdecydowanie najlepiej – w międzyczasie wskazała na pierwszy projekt, podsuwając w kierunku mężczyzny materiał, z którego strój miał zostać wykonany; materiał z pozoru delikatny, miękki w dotyku a przy tym elegancki.
– Hiszpańskie stroje kojarzą się głównie z czerwienią i czernią, jednak możemy złamać tę regułę i wybrać inne barwy, to nie problem. Ten strój, który lord widzi, prezentuje pańską prośbę. Projekt sprawia wrażenie, jakby materiału było dużo, tymczasem w rzeczywistości jest to tylko gorset i dołączona do tego spódnica złożona z trzech falban. Dwie dolne, jak lord widzi, są rozcięte i ukazują zgrabną nogę, podczas gdy trzecia, u samej góry, zakrywa kawałek uda – przesunęła palcem po każdym rysie, upewniając się, że Francis za nią nadążał – gorset z kolei nie krępuje ruchów i podtrzymuje, podkreśla biust, właściwie, uwydatnia go, więc będzie się w nim dobrze prezentowała również mała pierś. Jako ozdobę dodałam dodatkową małą falbankę na krawędzi górnej, ale też na dole każdej warstwy spódnicy – wskazała na drugi projekt – tutaj z kolei gorset nie utrzymuje się jedynie na biuście, ale na falbanie, która pełni rolę poniekąd rękawów jak w normalnych ubraniach. Dół z kolei jest krótki, prosty, mniej więcej kończy się w połowie uda, tymczasem tył, dodatkowa warstwa materiału, spływa luźno do ziemi, nie odsłaniając od razu wszystkiego, co kobieta może mieć do zaoferowania – zrobiła pauzę, spoglądając przelotnie na twarz swojego towarzysza – tymczasem trzeci projekt... nie sądzę, żeby gdzieś pojawił się podobny strój; tutaj z kolei cienka warstwa materiału otula jedynie połowę ciała. Długi rękaw na jednej ręce, zakryty biust, jednak jedynie połowa brzucha. Dopiero później materiał zakrywa biodra, nogi i opada luźno do ziemi, by nie pokazywać od razu wszystkiego – wyprostowała się, zabierając na razie dłoń ze szkicownika, który pozostawiła do dyspozycji mężczyzny.
– Jako dodatki do strojów proponuję długie rękawiczki, sztuczne kwiaty, które można wpiąć pofalowane włosy, koki, czy warkocze, a obowiązkowo wachlarze, które również jestem w stanie wykonać. Mam również szkic strojów, które w zasadzie już są samą bielizną, bez dodatkowych falban czy rękawiczek i jeden z nich mogę zaprezentować lordowi od ręki, na manekinie – skończyła, dając szansę Francisowi na poukładanie myśli.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Och. Uprzejma odmowa panienki Baudelaire jest dla mnie niczym bolesny strzał w serce. Albo raczej w twarz, otrzeźwiający policzek, po którym moja bańka pryska. Dżizys. Dlaczego jestem takim idiotą? Muszę jakoś wyjść z tego z twarzą, a nie łatką nadętego snoba (takie 40% mnie we mnie), bo moje intencje są jak najczystsze. Nie chcę ani jej zawstydzić, ani zademonstrować swego wyszukanego gustu, po prostu do tej pustej łepetyny czasami nie docierają najprostsze fakty. Podczas gdy ja daję sobie tak ostrą reprymendę, madame Baudelaire radzi sobie z tym wyjątkowo zgrabnie i dyplomatycznie. Ciekawe, czy przebywała na szlacheckim dworze, czy to po prostu te francuskie maniery?
-Poproszę kawę. Bez cukru, bez mleka. Rogalika też chętnie przekąszę - odpowiadam, nie wybrzydzając już, że wolałbym z czekoladą zamiast dżemu. Moje wymagania czasami są z kosmosu, a ja paplam, co tylko ślina mi na język przyniesie. Wstyd. Pociesza mnie to, że panna Baudelaire wcale się na mnie nie gniewa, prawda? Na pewno nie, bo uśmiecha się tak rozkosznie, że aż mi nogi miękną i muszę przysiąść na kozetce. Czyż ona nie jest cudowna? Przekrzywiam głowę, nie potrafiąc powstrzymać się od milczącego adorowania Solane, prześlizguję wzrokiem po jej drobnej sylwetce, zahaczam krótko o kobiece uwypuklenia, piersi, biodra, a na sam koniec ogniskuję wzrok na jej twarzy. Jest tak bardzo piękna, tak idealna, lecz mimo zauroczenia, którego powstrzymać nie mogę, usilnie szukam w niej czegoś, co uczyni ją charakterystyczną. Nie perfekcyjną, żaden ze mnie miłośnik kanonu. Pieprzyć oczywistości (naturalnie też mogę), chcę jej niezwykłej. Nieład na głowie pełen tych jasnych włosów nieco mnie uspokaja - ptaszki mogłyby uwić w nich gniazdo - ale dalej, ma tylko te cudne oczy, cudny wykrój ust, nos, który odstaje od jej oblicza w odległości idealnej.
Pieprzyk na szyi. Oddycham już spokojniej, mój puls się wyrównuje, a ja mogę nareszcie odwzajemnić uśmiech, wygiąć wąskie wargi szczerze, pewnie, ze śmiałym zacięciem uprzejmego adoratora. Jeśli wypijemy razem kawę - czy to randka? Oczywiście, spotykamy się tu sam na sam, a ja po tym jednym uśmiechu pragnę dotknąć jednym palcem jej nocnej koszuli, sprawdzić, w jakim materiale sypia, czy jedwab czy batyst pieści jej skórę. Łóżko na pewno ma pod oknem, a drugie wychodzi na wschód i kiedy wstaje, promienie opadają na jej wystające obojczyki. Jeśli ktoś śpi obok, może podziwiać ten spektakl z udziałem cieni i aktorki monodramu, to mógłbym być ja, gdybym tylko zdołał obudzić się przed nią.
-Bardzo dziękuję, madame. Moi rodzice przykładali dużą wagę, bym potrafił porozumiewać się w tym języku. Przodkowie Lestrange'ów wywodzili się z Francji. Niestety, to nie wystarczyło, by posłać mnie do Beauxbaton - przyjmuję komplement wraz ze skinieniem głowy, krótką historyczną wprawką i żałością płynącą wprost z mej udręczonej duszy. Solene mnie zrozumie, Solene mnie pocieszy. Wystarczy, że raz jeszcze uśmiechnie się tak pięknie i przysięgam, wyleczy mnie ze wszystkiego, nawet z tych niezdiagnozowanych chorób -Gdy tylko mam okazję, lubię odświeżyć słownictwo, zwłaszcza podczas konwersacji z kimś, dla kogo francuski jest językiem pierwszym. Na pewno rozumiesz, dlaczego, madame - dodaję uprzejmie, choć zwykle staram się obchodzić small talk szerokim łukiem.
-To, co teraz panience powiem, ma pozostać ścisłą tajemnicą, rozumiemy się? - upewniam się, choć nie potrafię być surowy, kiedy czuję tylko rozanielenie. Zbierz się do kupy, Lestrange, to tylko uśmiech - obecny sezon nie sprzyja wydawaniu pieniędzy, więc Wenus musi zaoferować coś, co nie tylko zmiecie konkurencję z planszy, zachęci klientów dotychczasowych i zapewni nam nowych gości. Wraz z moją partnerką pracujemy nad serią tematycznych tygodni, które będą motywem przewodnim tak w restauracji, jak i w drugiej części lokalu. Dziewczęta doskonale wiedzą, czego się od nich wymaga, ale prawdopodobnie wprowadzimy urozmaicenia, jak bal z wymianą partnerów, swego rodzaju pastisz hiszpańskiej corridy, pokaz flamenco z udziałem samych panienek. Jeśli podołasz uszyciu bielizny, być może otrzymasz od nas propozycję stałej współpracy. Jak już wspominałem, Parkinsonowie utracili polot - odpowiadam możliwie wyczerpująco, wyciągając dłoń po próbkę materiału. Opuszki muskają miękką tkaninę, przyjemną w dotyku, delikatną, leciutką. Zaciskam ją w dłoni - gdy się rozprostowuje pozostaje niemal nienaruszona.
-Musi się gnieść - wyrokuję, kręcąc głową - mężczyźni to lubią, zostawiać za sobą bałagan. Pomięte kreacje dobrze się sprzedają - tłumaczę, że moja odmowa to w żadnym wypadku zwykły kaprys. Nachylam się dalej nad przygotowanymi szkicami i ze skupieniem wsłuchuję się w słowa Solane, nagle będącej bardzo blisko mnie. Oddycha mi prawie do ucha i mówi o bieliźnie. Kurwa.
-Dwa tuziny w klasycznej kolorystyce i do tego po jednym komplecie w rodowych barwach wszystkich szlachetnych rodzin, prócz Weasleyów w rozmiarze uniwersalnym - decyduję, Giovanna pewnie mnie za to zabije, najwyżej zasponsoruję moim tutkom ciuszki za hajs z własnej skrytki. Na zdrowie.
-Projekt zaakceptowany. Co do reszty: gorset ma być prosty, żaden dziwkarski, zero koronek i innych udziwnień, ewentualnie z tyłu. Prostota wzmaga apetyt. Niech podkreśla piersi i talię, falbany podobnie, jak najskromniejsze. Niech ten kostium będzie... jakby to ująć... w stylu ubogiej krewnej - tak sobie życzę, bo wiem, jak panowie przepadają zgrywać rycerzy na białych koniach. Ci którzy wolą ostre rżnięcie zostają zaspokojeni przy kolejnych, bardziej wymyślnych.
-Ten chcę bardziej niegrzeczny. Może góra prześwitująca, ale zasłaniająca sutki? Gorset w formie body? Żeby dobrać się nie było tak łatwo? - rzucam swoimi wizjami, choć pozostawiam Solene miejsce na jej pomysły. Jestem diabelnie ciekaw, cóż takiego mi powie, czy zaskoczy, czy zaraz spadną mi papcie z wrażenia.
-To właściwie suknia, a nie bielizna - cmokam, obcisła i obiecująca - też się nada - decyduję, jeśli nie na teraz, to zostawię ją na później, a wpierw wypróbuję ją na Ginnie. Aż dostaję wypieków na policzkach, a ten diabelny uśmiech panny Baudelaire wyparowuje z mej głowy.
-Rękawiczki i wachlarze bardzo chętnie, ozdoby do włosów zamawiamy od zaprzyjaźnionego jubilera, niemniej jednak jestem ogromnie wdzięczy za tą sugestię, madame - robię jej dobrze w 2/3 i czekam na swoją kolej - umieram z ciekawości, panienko Baudelaire - mówię i rozsiadam się wygodnie na kozetce, noga na nogę. Oblizuję usta, narkotyczny nawyk, którego pewnie już się nie pozbędę i czekam. Czekam, czy będę chciał tą bieliznę zedrzeć z tego manekina.
-Poproszę kawę. Bez cukru, bez mleka. Rogalika też chętnie przekąszę - odpowiadam, nie wybrzydzając już, że wolałbym z czekoladą zamiast dżemu. Moje wymagania czasami są z kosmosu, a ja paplam, co tylko ślina mi na język przyniesie. Wstyd. Pociesza mnie to, że panna Baudelaire wcale się na mnie nie gniewa, prawda? Na pewno nie, bo uśmiecha się tak rozkosznie, że aż mi nogi miękną i muszę przysiąść na kozetce. Czyż ona nie jest cudowna? Przekrzywiam głowę, nie potrafiąc powstrzymać się od milczącego adorowania Solane, prześlizguję wzrokiem po jej drobnej sylwetce, zahaczam krótko o kobiece uwypuklenia, piersi, biodra, a na sam koniec ogniskuję wzrok na jej twarzy. Jest tak bardzo piękna, tak idealna, lecz mimo zauroczenia, którego powstrzymać nie mogę, usilnie szukam w niej czegoś, co uczyni ją charakterystyczną. Nie perfekcyjną, żaden ze mnie miłośnik kanonu. Pieprzyć oczywistości (naturalnie też mogę), chcę jej niezwykłej. Nieład na głowie pełen tych jasnych włosów nieco mnie uspokaja - ptaszki mogłyby uwić w nich gniazdo - ale dalej, ma tylko te cudne oczy, cudny wykrój ust, nos, który odstaje od jej oblicza w odległości idealnej.
Pieprzyk na szyi. Oddycham już spokojniej, mój puls się wyrównuje, a ja mogę nareszcie odwzajemnić uśmiech, wygiąć wąskie wargi szczerze, pewnie, ze śmiałym zacięciem uprzejmego adoratora. Jeśli wypijemy razem kawę - czy to randka? Oczywiście, spotykamy się tu sam na sam, a ja po tym jednym uśmiechu pragnę dotknąć jednym palcem jej nocnej koszuli, sprawdzić, w jakim materiale sypia, czy jedwab czy batyst pieści jej skórę. Łóżko na pewno ma pod oknem, a drugie wychodzi na wschód i kiedy wstaje, promienie opadają na jej wystające obojczyki. Jeśli ktoś śpi obok, może podziwiać ten spektakl z udziałem cieni i aktorki monodramu, to mógłbym być ja, gdybym tylko zdołał obudzić się przed nią.
-Bardzo dziękuję, madame. Moi rodzice przykładali dużą wagę, bym potrafił porozumiewać się w tym języku. Przodkowie Lestrange'ów wywodzili się z Francji. Niestety, to nie wystarczyło, by posłać mnie do Beauxbaton - przyjmuję komplement wraz ze skinieniem głowy, krótką historyczną wprawką i żałością płynącą wprost z mej udręczonej duszy. Solene mnie zrozumie, Solene mnie pocieszy. Wystarczy, że raz jeszcze uśmiechnie się tak pięknie i przysięgam, wyleczy mnie ze wszystkiego, nawet z tych niezdiagnozowanych chorób -Gdy tylko mam okazję, lubię odświeżyć słownictwo, zwłaszcza podczas konwersacji z kimś, dla kogo francuski jest językiem pierwszym. Na pewno rozumiesz, dlaczego, madame - dodaję uprzejmie, choć zwykle staram się obchodzić small talk szerokim łukiem.
-To, co teraz panience powiem, ma pozostać ścisłą tajemnicą, rozumiemy się? - upewniam się, choć nie potrafię być surowy, kiedy czuję tylko rozanielenie. Zbierz się do kupy, Lestrange, to tylko uśmiech - obecny sezon nie sprzyja wydawaniu pieniędzy, więc Wenus musi zaoferować coś, co nie tylko zmiecie konkurencję z planszy, zachęci klientów dotychczasowych i zapewni nam nowych gości. Wraz z moją partnerką pracujemy nad serią tematycznych tygodni, które będą motywem przewodnim tak w restauracji, jak i w drugiej części lokalu. Dziewczęta doskonale wiedzą, czego się od nich wymaga, ale prawdopodobnie wprowadzimy urozmaicenia, jak bal z wymianą partnerów, swego rodzaju pastisz hiszpańskiej corridy, pokaz flamenco z udziałem samych panienek. Jeśli podołasz uszyciu bielizny, być może otrzymasz od nas propozycję stałej współpracy. Jak już wspominałem, Parkinsonowie utracili polot - odpowiadam możliwie wyczerpująco, wyciągając dłoń po próbkę materiału. Opuszki muskają miękką tkaninę, przyjemną w dotyku, delikatną, leciutką. Zaciskam ją w dłoni - gdy się rozprostowuje pozostaje niemal nienaruszona.
-Musi się gnieść - wyrokuję, kręcąc głową - mężczyźni to lubią, zostawiać za sobą bałagan. Pomięte kreacje dobrze się sprzedają - tłumaczę, że moja odmowa to w żadnym wypadku zwykły kaprys. Nachylam się dalej nad przygotowanymi szkicami i ze skupieniem wsłuchuję się w słowa Solane, nagle będącej bardzo blisko mnie. Oddycha mi prawie do ucha i mówi o bieliźnie. Kurwa.
-Dwa tuziny w klasycznej kolorystyce i do tego po jednym komplecie w rodowych barwach wszystkich szlachetnych rodzin, prócz Weasleyów w rozmiarze uniwersalnym - decyduję, Giovanna pewnie mnie za to zabije, najwyżej zasponsoruję moim tutkom ciuszki za hajs z własnej skrytki. Na zdrowie.
-Projekt zaakceptowany. Co do reszty: gorset ma być prosty, żaden dziwkarski, zero koronek i innych udziwnień, ewentualnie z tyłu. Prostota wzmaga apetyt. Niech podkreśla piersi i talię, falbany podobnie, jak najskromniejsze. Niech ten kostium będzie... jakby to ująć... w stylu ubogiej krewnej - tak sobie życzę, bo wiem, jak panowie przepadają zgrywać rycerzy na białych koniach. Ci którzy wolą ostre rżnięcie zostają zaspokojeni przy kolejnych, bardziej wymyślnych.
-Ten chcę bardziej niegrzeczny. Może góra prześwitująca, ale zasłaniająca sutki? Gorset w formie body? Żeby dobrać się nie było tak łatwo? - rzucam swoimi wizjami, choć pozostawiam Solene miejsce na jej pomysły. Jestem diabelnie ciekaw, cóż takiego mi powie, czy zaskoczy, czy zaraz spadną mi papcie z wrażenia.
-To właściwie suknia, a nie bielizna - cmokam, obcisła i obiecująca - też się nada - decyduję, jeśli nie na teraz, to zostawię ją na później, a wpierw wypróbuję ją na Ginnie. Aż dostaję wypieków na policzkach, a ten diabelny uśmiech panny Baudelaire wyparowuje z mej głowy.
-Rękawiczki i wachlarze bardzo chętnie, ozdoby do włosów zamawiamy od zaprzyjaźnionego jubilera, niemniej jednak jestem ogromnie wdzięczy za tą sugestię, madame - robię jej dobrze w 2/3 i czekam na swoją kolej - umieram z ciekawości, panienko Baudelaire - mówię i rozsiadam się wygodnie na kozetce, noga na nogę. Oblizuję usta, narkotyczny nawyk, którego pewnie już się nie pozbędę i czekam. Czekam, czy będę chciał tą bieliznę zedrzeć z tego manekina.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Przewrotne było życie Francuzki nim jej zgrabne stopy stanęły na angielskich ziemiach i kiedy myślała o tym, że w rodzinnym kraju jej status społeczny – gdyby oczywiście nie narobiła rodzinie wstydu – byłby identyczny z tym, który nosił goszczący u niej lord, dochodziła do wniosku, że tamtego pamiętnego wieczoru nie postąpiłaby inaczej. Nie tęskniła za udogodnieniami, pieniędzmi, do których i tak nie miała dostępu, może jedynie za ludźmi – francuska klasa wyższa definitywnie różniła się od tej angielskiej. Za jedyny plus uważała jednak wychowanie i znajomość zasad etykiety uczonej od dziecka, za minus to, że przez to jej ręka miała zostać oddana szlachcicowi z obcego kraju. Obycie, umiejętność wychodzenia pozornie zawstydzających sytuacji, miała więc we krwi. Uśmiechnęła się, ledwo zauważalnie, widząc dziwne zmieszanie na twarzy Francisa.
– W porządku – bez ociągania sięgnęła po ozdobną tacę z filiżankami, dwoma niedużymi imbrykami oraz talerzem rogalików upieczonych niedawno przez ciotkę. Kiedy lord dostał to, o co poprosił, zajęła się właściwą częścią tego spotkania.
Baudelaire uniosła brew na krótką opowieść, ale mimo szczerych chęci, nie zdołała powstrzymać się od komentarza. Znała częściowo – chcąc nie chcąc – historię rodów, z którymi pracowała a w szczególności rodziny, która utrzymywała pozytywne stosunki nie z nią, projektantką, lecz jej familią. O ile się orientowała, nic się w tej kwestii nie zmieniło, nie miała jednak pewności – w końcu dawcy życia nie utrzymywali z nią kontaktu. Po ślubie Odette sytuacja o dziwo nie poprawiła się, wręcz przeciwnie, dumni z młodszej półwili rodzice całkowicie zerwali kontakt ze swoją starszą córką. Wbrew pozorom nie miała im tego za złe; podczas wizyty we Francji pod koniec zeszłego roku ani razu nie pomyślała o odwiedzeniu szykownej posiadłości otoczonej pięknie zaprojektowanymi ogrodami.
– Zdaję sobie z tego sprawę, sir, nasze rodziny od lat żyją ze sobą w dobrych stosunkach – odparła sucho, łapiąc się jednak na lekkiej impertynencji, szybko wygięła pełne wargi w czarującym uśmiechu dla złagodzenia zaprezentowanej nieumyślnie bezczelności. – Mogę jedynie zapewnić, że Beauxbatons nie jest tak cudowne, jakby się wydawało – skłamała bez zająknięcia. Z czasów szkolnych nie pamiętała zbyt wiele, poza tym, że wykorzystywała swój czar na potęgę, kolekcjonowała wrogów, zdecydowanie zbyt wielu, i robiła głupoty usprawiedliwiając je tym, że młodość rządziła się przecież własnymi, odmiennymi prawami. Na lekcjach pojawiała się wprawdzie zawsze, ale nie słuchała uważnie, serce oddając jedynie dwóm, czy trzem, zajęciom. I czasami żałowała, że nie przykładała większej uwagi do rzeczy, które w obliczu wojny mogłyby okazać się przydatniejsze niż wprawne dłonie i bystre oko.
Ucieszyła się zatem kiedy powrócili do pracy a słowa Francisa wyraźnie ją zainteresowały. Lubiła tajemnice, sekrety i plotki, z tego też żyła – z kolekcjonowania ich, jak kart z czekoladowych żab, bo już dawno pojęła, że znaczna część osób nie przychodzi do niej tylko po ubrania. Była inna, w jej żyłach płynęła przeklęta krew potomkiń, nie wychowywała się na dworze, choć tresowano ją za młodu jak zwierzątko. Była piękna i umiała słuchać, wzbudzała zaufanie, chociaż nie zawsze kierowała się szczerością. Jedni przychodzili nacieszyć oko nią, drudzy zaś dla chwili oddechu, rozmowy z kimś, kto nie topił się w tym samym bagnie.
– Twoje sekrety są przy mnie bezpieczne, Francisie – zapewniła więc, chociaż nie była pewna co takiego ma być sekretem, skoro szycie kilkunastu kompletów dla luksusowych prostytutek zdawałoby się nie zrobić na nikim wrażenia. Nie kryła zdziwienia, gdy później lord przedstawił jej swój plan na biznes: czy w Londynie naprawdę była tak duża konkurencja pomiędzy burdelami? Czy Parkinsonowie naprawdę szyli ubrania dla prostytutek? Sądziła, że świat jej już nie zaskoczy, tymczasem wystarczyła jedna wizyta roztrzepanego arystokraty.
– To tylko materiał; można go zmienić w każdym momencie – wzruszyła ramionami – zresztą, wystarczy użyć więcej siły, sir – ujęła w dłoń materiał i zgniotła go kilkukrotnie, zaraz potem położyła na stole. Tkanina nie powróciła do wcześniejszego stanu. Nie zamierzała jednak dyskutować skoro docelowo ubrania te nie miały być noszone cały czas, a jedynie przez kilka dłuższych chwil, więc domniemywała, że wygoda dziewcząt spadała na drugi plan.
Nie była pewna czego spodziewała się po tym spotkaniu i swoim kliencie, lecz na pewno nie takiej pewności w składaniu zamówienia. Nadążając za wyrzucanymi z ust Francisa słowami, odnotowywała każdą z uwag na następnych stronach notatnika, jedynie raz w geście lekkiej konsternacji uniosła znad zapisanych stron wzrok na swojego gościa. Styl ubogiej krewnej w żaden sposób nie pokrywał się ani z wizją lorda ani z tymi projektami, chociaż doskonale rozumiała o co mu chodziło – sądziła jednak, że pokazane projekty były nie tylko skromne, ale i proste, podkreślały to, co powinny. Może dla większej inspiracji i zrozumienia pokrętnych męskich myśli sama powinna odwiedzić portowy burdel?
Bez słowa podniosła się z miejsca, odsłoniwszy stojący nieopodal manekin.
– To jeden z gotowych projektów, proszę spojrzeć – zachęciła do oglądnięcia swojej niewielkiej wariacji pasa do pończoch. Kostium, który prezentowała z pozoru stanowił całość, w rzeczywistości jednak składał się z trzech osobnych elementów: usztywnianej braletki utrzymanej w nieco prześwitującej koronce, pełnego dołu oraz czegoś, co mieściło się pomiędzy falbaną, spódniczką a gorsetem. – Materiał się wprawdzie nie mnie, ale łatwo go rozerwać... zakładam, że rozrywanie materiału również wchodzi w skład pozostawiania po sobie bałaganu – uniosła brwi i skierowała na Francisa przenikliwe spojrzenie jasnoniebieskich oczu – jeśli chodzi o użyteczność, łatwo to później naprawić – dodała. Nie posądzała lorda o oszczędzanie pieniędzy na swoich pracownicach, wątpiła jednak, by co chwilę chciał domawiać kolejne komplety ubrań. – Jeśli lord się przyjrzy, ta... nazwijmy to półhalką, opina się na talii. Zasłania dół, ale łatwo można ją ściągnąć, w zasadzie trzyma się na paskach stanowiących część biustonosza – wskazała na dwa aksamitne paski zszyte z fiszbiną i przechodzące wyżej, przez koronkę, ramiona, kończąc się na plecach – sama braletka z kolei podnosi biust, a te paski, jeśli się lord przyjrzy, złudnie powiększają biust. Ułożenie ich na kształt litery V w przypadku innych ubrań pogłębia dekolt. W zasadzie, komplet ten przypomina niewypełnioną konstrukcję kreacji, czy krewnej, której nie było stać na jej dokończenie – skończyła. W jej odczuciu strój, pomimo tego, iż odbiegał nieco od koncepcji, był zwyczajnie inny, przyjemny wizualnie. Przedłużająca się cisza w pewnym stopniu jednak zaniepokoiła Francuzkę; kiedy tylko zerknęła na Francisa nabrała pewności, że za moment wszystkie projekty będą robili od podstaw i koncepcja lorda jeszcze się zmieni, tak, jak zmieniała się przed chwilą a oni spędzą tu kolejne długie minuty na próbie wybrania kilku najlepszych projektów.
– Czy jest lord usatysfakcjonowany? – spytała sugestywnie, z uśmiechem i wyprostowała się, zerkając na Francisa spod wachlarza ciemnych, podkręconych rzęs.
wilowanko, bonusik +35
– W porządku – bez ociągania sięgnęła po ozdobną tacę z filiżankami, dwoma niedużymi imbrykami oraz talerzem rogalików upieczonych niedawno przez ciotkę. Kiedy lord dostał to, o co poprosił, zajęła się właściwą częścią tego spotkania.
Baudelaire uniosła brew na krótką opowieść, ale mimo szczerych chęci, nie zdołała powstrzymać się od komentarza. Znała częściowo – chcąc nie chcąc – historię rodów, z którymi pracowała a w szczególności rodziny, która utrzymywała pozytywne stosunki nie z nią, projektantką, lecz jej familią. O ile się orientowała, nic się w tej kwestii nie zmieniło, nie miała jednak pewności – w końcu dawcy życia nie utrzymywali z nią kontaktu. Po ślubie Odette sytuacja o dziwo nie poprawiła się, wręcz przeciwnie, dumni z młodszej półwili rodzice całkowicie zerwali kontakt ze swoją starszą córką. Wbrew pozorom nie miała im tego za złe; podczas wizyty we Francji pod koniec zeszłego roku ani razu nie pomyślała o odwiedzeniu szykownej posiadłości otoczonej pięknie zaprojektowanymi ogrodami.
– Zdaję sobie z tego sprawę, sir, nasze rodziny od lat żyją ze sobą w dobrych stosunkach – odparła sucho, łapiąc się jednak na lekkiej impertynencji, szybko wygięła pełne wargi w czarującym uśmiechu dla złagodzenia zaprezentowanej nieumyślnie bezczelności. – Mogę jedynie zapewnić, że Beauxbatons nie jest tak cudowne, jakby się wydawało – skłamała bez zająknięcia. Z czasów szkolnych nie pamiętała zbyt wiele, poza tym, że wykorzystywała swój czar na potęgę, kolekcjonowała wrogów, zdecydowanie zbyt wielu, i robiła głupoty usprawiedliwiając je tym, że młodość rządziła się przecież własnymi, odmiennymi prawami. Na lekcjach pojawiała się wprawdzie zawsze, ale nie słuchała uważnie, serce oddając jedynie dwóm, czy trzem, zajęciom. I czasami żałowała, że nie przykładała większej uwagi do rzeczy, które w obliczu wojny mogłyby okazać się przydatniejsze niż wprawne dłonie i bystre oko.
Ucieszyła się zatem kiedy powrócili do pracy a słowa Francisa wyraźnie ją zainteresowały. Lubiła tajemnice, sekrety i plotki, z tego też żyła – z kolekcjonowania ich, jak kart z czekoladowych żab, bo już dawno pojęła, że znaczna część osób nie przychodzi do niej tylko po ubrania. Była inna, w jej żyłach płynęła przeklęta krew potomkiń, nie wychowywała się na dworze, choć tresowano ją za młodu jak zwierzątko. Była piękna i umiała słuchać, wzbudzała zaufanie, chociaż nie zawsze kierowała się szczerością. Jedni przychodzili nacieszyć oko nią, drudzy zaś dla chwili oddechu, rozmowy z kimś, kto nie topił się w tym samym bagnie.
– Twoje sekrety są przy mnie bezpieczne, Francisie – zapewniła więc, chociaż nie była pewna co takiego ma być sekretem, skoro szycie kilkunastu kompletów dla luksusowych prostytutek zdawałoby się nie zrobić na nikim wrażenia. Nie kryła zdziwienia, gdy później lord przedstawił jej swój plan na biznes: czy w Londynie naprawdę była tak duża konkurencja pomiędzy burdelami? Czy Parkinsonowie naprawdę szyli ubrania dla prostytutek? Sądziła, że świat jej już nie zaskoczy, tymczasem wystarczyła jedna wizyta roztrzepanego arystokraty.
– To tylko materiał; można go zmienić w każdym momencie – wzruszyła ramionami – zresztą, wystarczy użyć więcej siły, sir – ujęła w dłoń materiał i zgniotła go kilkukrotnie, zaraz potem położyła na stole. Tkanina nie powróciła do wcześniejszego stanu. Nie zamierzała jednak dyskutować skoro docelowo ubrania te nie miały być noszone cały czas, a jedynie przez kilka dłuższych chwil, więc domniemywała, że wygoda dziewcząt spadała na drugi plan.
Nie była pewna czego spodziewała się po tym spotkaniu i swoim kliencie, lecz na pewno nie takiej pewności w składaniu zamówienia. Nadążając za wyrzucanymi z ust Francisa słowami, odnotowywała każdą z uwag na następnych stronach notatnika, jedynie raz w geście lekkiej konsternacji uniosła znad zapisanych stron wzrok na swojego gościa. Styl ubogiej krewnej w żaden sposób nie pokrywał się ani z wizją lorda ani z tymi projektami, chociaż doskonale rozumiała o co mu chodziło – sądziła jednak, że pokazane projekty były nie tylko skromne, ale i proste, podkreślały to, co powinny. Może dla większej inspiracji i zrozumienia pokrętnych męskich myśli sama powinna odwiedzić portowy burdel?
Bez słowa podniosła się z miejsca, odsłoniwszy stojący nieopodal manekin.
– To jeden z gotowych projektów, proszę spojrzeć – zachęciła do oglądnięcia swojej niewielkiej wariacji pasa do pończoch. Kostium, który prezentowała z pozoru stanowił całość, w rzeczywistości jednak składał się z trzech osobnych elementów: usztywnianej braletki utrzymanej w nieco prześwitującej koronce, pełnego dołu oraz czegoś, co mieściło się pomiędzy falbaną, spódniczką a gorsetem. – Materiał się wprawdzie nie mnie, ale łatwo go rozerwać... zakładam, że rozrywanie materiału również wchodzi w skład pozostawiania po sobie bałaganu – uniosła brwi i skierowała na Francisa przenikliwe spojrzenie jasnoniebieskich oczu – jeśli chodzi o użyteczność, łatwo to później naprawić – dodała. Nie posądzała lorda o oszczędzanie pieniędzy na swoich pracownicach, wątpiła jednak, by co chwilę chciał domawiać kolejne komplety ubrań. – Jeśli lord się przyjrzy, ta... nazwijmy to półhalką, opina się na talii. Zasłania dół, ale łatwo można ją ściągnąć, w zasadzie trzyma się na paskach stanowiących część biustonosza – wskazała na dwa aksamitne paski zszyte z fiszbiną i przechodzące wyżej, przez koronkę, ramiona, kończąc się na plecach – sama braletka z kolei podnosi biust, a te paski, jeśli się lord przyjrzy, złudnie powiększają biust. Ułożenie ich na kształt litery V w przypadku innych ubrań pogłębia dekolt. W zasadzie, komplet ten przypomina niewypełnioną konstrukcję kreacji, czy krewnej, której nie było stać na jej dokończenie – skończyła. W jej odczuciu strój, pomimo tego, iż odbiegał nieco od koncepcji, był zwyczajnie inny, przyjemny wizualnie. Przedłużająca się cisza w pewnym stopniu jednak zaniepokoiła Francuzkę; kiedy tylko zerknęła na Francisa nabrała pewności, że za moment wszystkie projekty będą robili od podstaw i koncepcja lorda jeszcze się zmieni, tak, jak zmieniała się przed chwilą a oni spędzą tu kolejne długie minuty na próbie wybrania kilku najlepszych projektów.
– Czy jest lord usatysfakcjonowany? – spytała sugestywnie, z uśmiechem i wyprostowała się, zerkając na Francisa spod wachlarza ciemnych, podkręconych rzęs.
wilowanko, bonusik +35
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Solene Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
Zakłopotanie kryję w filiżance herbaty. Pośpiesznie chowam w niej twarz, jakbym chciał utopić się tam w środku albo magicznym sposobem zmniejszyć i popływać w ziołowym naparze. Wystarczy jednak, że parzę sobie język. Gdybym się skurczył i tam wlazł, skończyłbym nawet nie solidnie poparzony, a zwyczajnie ugotowany. Jak biedny homar, żywcem. Zupełnie niehumanitarnie i na własne życzenie. Nikt nie kazał mi się tam pchać, ani stawiać żądań wymyślnych. Mam nadzieję, że ma skwapliwość nie zostanie wzięta za łapczywość tudzież chytrość. Jasne, że jestem łasy na całusy i inne słodkości - pokroju rogalików, o zapachu tak smakowitym, że aż mnie skręca - tylko że nie wypada tego okazywać tak na starcie. Dlatego czekam chwilę, nim sięgam po maślany wypiek. Odliczam kilka Missisipi i już trzymam rogalika pomiędzy palcem wskazującym a kciukiem. Elegancko ale martwi mnie, że łakocie są skrojone idealnie na jeden duży kęs. Przymierzam się do tego, uśmiechając się uroczo (tak sądzę) do Solene, swoją drogą, świetnej gospodyni i w końcu decyduję się na skonsumowanie rogalika na raz. Wkładam go do buzi, dopychać nie muszę, ale zapycham się na moment. Dwa kłapnięcia paszczęką, dyskretny obrót językiem i już, ale po fakcie stwierdzam, że jednak dwa gryzy byłyby optymalne. Czuję dalej kryształki cukru i lekko kwaskowaty posmak owoców, idealny do przełamania. Pyszne, ale bez dwóch zdań wychodzę na prostaka. Po krótkim namyśle - było warto. Może zresztą wcale nie jest tak źle. Może Solene pomyśli, że ze mnie wyjątkowy amator słodyczy, zwłaszcza tych domowych, przygotowywanych własnoręcznie? Może uzna, że dopadł mnie wilczy głód, bo ostatni posiłek jadłem kilka godzin wcześniej w ogromnym pośpiechu? A może zwyczajnie jej to nie obchodzi, bo po co miałaby przejmować się moimi manierami tudzież ich brakiem? Okruszki z ust mi nie wypadają, dyskretnie załatwiam sprawę chusteczką wyciągniętą z kieszeni i służącą właśnie takim nagłym okolicznościom.
-Rogaliki są przepyszne - chwalę, a żeby nie miała najmniejszych wątpliwości, sięgam po kolejnego. Obawiam się, że jeśli posiedzę tu dłużej, z łatwością opędzluję całą tą tackę i będę musiał pogmerać przy spodniach. Bez obaw: żadnego obnażania, zwykłe pasa popuszczenie chodzi mi po głowie. Racząc się herbatką, napawam się miłym dla oka widokiem i w tej chwili czuję się ogromnym szczęściarzem. Powietrze pachnie jak wróżkowy pyłek. Jej uśmiech jest jak łyżeczka lodów waniliowych. Gdy mówi, słyszę srebrne dzwoneczki. Ma cudowną szyję i przyłapuję się na tym, że chciałbym jej dotknąć, to, czym się zajmuje nie pozwala mi na to. Pieprzyć to, a mogłem zostać malarzem albo nazwać się artystą, panny zrzucałyby przede mną ciuszki, nazywały pracą, a gorszyć - nikt by się nie gorszył.
-Więc oto mamy okazję, by odkurzyć ten sojusz. I sprawić, żeby był więcej, niż czysto polityczny - odpowiadam beztrosko, kompletnie nie odnotowując zmiany tonu czy charakteru przygany w uwadze Solene. Posiadam wiedzę podstawową o obecnym układzie sił, lecz nieużywane informacje składuję w części mózgu, do której dostępu nie żądam często, przez co zwyczajnie zapominam hasła - czyżby? - pytam i lekko unoszę brew, bo o Akademii przyzwyczaiłem się słuchać w samych superlatywach - nie wyniosłaś stamtąd dobrych wspomnień, madame Baudelaire? - dociekam, bo w istocie nieco mnie to intryguje. Piękność o nadzwyczaj zręcznych dłoniach powinna wieść tam życie jak w Madrycie - co najmniej - ja również nie wspominam najlepiej edukacji w Hogwarcie. Rzekłbym, zbyt mało interesujących bodźców. Beauxbatons brałem zawsze za lepszą, choć nieosiągalną alternatywę. Ale może po prostu, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma - kończę swą konkluzję jakimś roztropnym przysłowiem, chociaż i tak dałbym obciąć sobie, no, może nie rękę, ale parę palców, że francuska szkoła stworzyłaby mi przychylniejsze warunki. Do magii talentu specjalnego nie mam, więc inne dary pewnie by tam rozkwitły. A w Hogwarcie nic, tylko w kółko te zaklęcia i pieprzona transmutacja.
-Mam nadzieję - burczę, spoglądając na Solene nieco podejrzliwie. Niech się zaklina i tak pozostaje niewielki, malusieńki i prawie niewidoczny znak zapytania. Coś, jak kawałek lodu w oku - będę wiedzieć, jeśli to wypłynie - dodaję klauzulę, żeby nie sądziła, że tak tylko się odgrażam. Złoto zgarniemy i tak i tak, ale przecież to nie o galeony się rozchodzi. Chcę tworzyć najlepsze i najbardziej widowiskowe spektakle. Nie bez powodu w projekt zaangażowałem Selwynów i ich fajerwerki, stroje zamawiam od podstaw - a przecież zwykły bankiet też by się sprzedał. Nie chodzę jednak po linii najmniejszego oporu (no dobra, zdarza się) i skoro już się za to wziąłem, wszystkim gościom mają pospadać buty z wrażenia. Chcę ich zbierających szczęki z podłogi i śliniących się jak ja na widok deseru.
-Chcę jakiś inny. Coś w stylu krepiny? Z tymi efektami się nie czeka, muszą być widoczne od razu. Miętosi się ciała, a nie ubranie, zagniecenia powinny pojawić się po nie takim ułożeniu dłoni, po mocniejszym nacisku na pierś. To nie ma być woreczek antystresowy - marudzę, chociaż w swoim własnym odczuciu nie robię nic, ponad przedstawieniem zdecydowanego stanowiska. Takich klientów się ceni, zgadza się? Takich, którzy wiedzą, czego chcą? Dobrze, że Solene nie patrzy już na mnie tym wzrokiem, bo inaczej skupić bym się nie mógł i bełkotałbym coś trzy po trzy. Dorastanie z wilą wcale nie uodporniło mnie na ich wdzięki. A Solene jest nieziemska, do diabła, nawet sposób, w jaki odrzuca włosy opadające jej na ramię straszliwie mnie kręci. Żeby się nieco odbić, zachachmęcam jeszcze jednego rogalika i wstaję z wersalki, zbliżając się do manekina. Mój czujny wzrok skacze od skrawków materiału na manekinie do Solene, rozprawiającej o bieliźnie w taki sposób, że zaczynam się zastanawiać, cóż takiego ona nosi pod spodem. Trochę obrzydliwe, ale to nie moja wina - no już, wiedźmo, przestanie strzelać takimi spojrzeniami - udaję, że mi gorąco, bo chyba cały poczerwieniałem. Bez pozwolenia i zupełnie samodzielnie uchylam okno, po czym wracam do kontemplacji manekina.
-Hmpf - mruczę coś tam pod nosem, łapiąc za halkę i sprawdzając, jak trzyma się na biodrach i badając siateczkowy materiał. Dalej sprawdzam stanik, pochylam się nad nim, oglądam sploty koronki, obchodzę manekin dookoła, by zobaczyć, jak wygląda tył kreacji. Gdy odwracam się do madame Baudelaire, moja mina prezentuje sobą idealną neutralność.
-Projekt jest ładny - chwalę, choć oczywiście, nie obędzie się bez - ale będzie w nim kilka rzeczy do poprawki. Halka mnie satysfakcjonuje, na pewno się spodoba, ale mam zarzuty co do stanika. Gęściejsza koronka, a te sploty na dole nie tak wymyślne. Nie podoba mi się też tył kostiumu, chciałbym tam więcej wstążeczek i pasków. Żeby łatwiej się było zaplątać, nie tak łatwo odpakować. To ważne - mówię, ostatnie zdanie ze szczególnym zaś naciskiem - ta współpraca zapowiada się obiecująco, madame Baudelaire, jednak przed nami jeszcze sporo pracy. Ma tam panienka coś jeszcze? - dopytuję dziarsko, jestem gotów jak nigdy w życiu.
-Rogaliki są przepyszne - chwalę, a żeby nie miała najmniejszych wątpliwości, sięgam po kolejnego. Obawiam się, że jeśli posiedzę tu dłużej, z łatwością opędzluję całą tą tackę i będę musiał pogmerać przy spodniach. Bez obaw: żadnego obnażania, zwykłe pasa popuszczenie chodzi mi po głowie. Racząc się herbatką, napawam się miłym dla oka widokiem i w tej chwili czuję się ogromnym szczęściarzem. Powietrze pachnie jak wróżkowy pyłek. Jej uśmiech jest jak łyżeczka lodów waniliowych. Gdy mówi, słyszę srebrne dzwoneczki. Ma cudowną szyję i przyłapuję się na tym, że chciałbym jej dotknąć, to, czym się zajmuje nie pozwala mi na to. Pieprzyć to, a mogłem zostać malarzem albo nazwać się artystą, panny zrzucałyby przede mną ciuszki, nazywały pracą, a gorszyć - nikt by się nie gorszył.
-Więc oto mamy okazję, by odkurzyć ten sojusz. I sprawić, żeby był więcej, niż czysto polityczny - odpowiadam beztrosko, kompletnie nie odnotowując zmiany tonu czy charakteru przygany w uwadze Solene. Posiadam wiedzę podstawową o obecnym układzie sił, lecz nieużywane informacje składuję w części mózgu, do której dostępu nie żądam często, przez co zwyczajnie zapominam hasła - czyżby? - pytam i lekko unoszę brew, bo o Akademii przyzwyczaiłem się słuchać w samych superlatywach - nie wyniosłaś stamtąd dobrych wspomnień, madame Baudelaire? - dociekam, bo w istocie nieco mnie to intryguje. Piękność o nadzwyczaj zręcznych dłoniach powinna wieść tam życie jak w Madrycie - co najmniej - ja również nie wspominam najlepiej edukacji w Hogwarcie. Rzekłbym, zbyt mało interesujących bodźców. Beauxbatons brałem zawsze za lepszą, choć nieosiągalną alternatywę. Ale może po prostu, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma - kończę swą konkluzję jakimś roztropnym przysłowiem, chociaż i tak dałbym obciąć sobie, no, może nie rękę, ale parę palców, że francuska szkoła stworzyłaby mi przychylniejsze warunki. Do magii talentu specjalnego nie mam, więc inne dary pewnie by tam rozkwitły. A w Hogwarcie nic, tylko w kółko te zaklęcia i pieprzona transmutacja.
-Mam nadzieję - burczę, spoglądając na Solene nieco podejrzliwie. Niech się zaklina i tak pozostaje niewielki, malusieńki i prawie niewidoczny znak zapytania. Coś, jak kawałek lodu w oku - będę wiedzieć, jeśli to wypłynie - dodaję klauzulę, żeby nie sądziła, że tak tylko się odgrażam. Złoto zgarniemy i tak i tak, ale przecież to nie o galeony się rozchodzi. Chcę tworzyć najlepsze i najbardziej widowiskowe spektakle. Nie bez powodu w projekt zaangażowałem Selwynów i ich fajerwerki, stroje zamawiam od podstaw - a przecież zwykły bankiet też by się sprzedał. Nie chodzę jednak po linii najmniejszego oporu (no dobra, zdarza się) i skoro już się za to wziąłem, wszystkim gościom mają pospadać buty z wrażenia. Chcę ich zbierających szczęki z podłogi i śliniących się jak ja na widok deseru.
-Chcę jakiś inny. Coś w stylu krepiny? Z tymi efektami się nie czeka, muszą być widoczne od razu. Miętosi się ciała, a nie ubranie, zagniecenia powinny pojawić się po nie takim ułożeniu dłoni, po mocniejszym nacisku na pierś. To nie ma być woreczek antystresowy - marudzę, chociaż w swoim własnym odczuciu nie robię nic, ponad przedstawieniem zdecydowanego stanowiska. Takich klientów się ceni, zgadza się? Takich, którzy wiedzą, czego chcą? Dobrze, że Solene nie patrzy już na mnie tym wzrokiem, bo inaczej skupić bym się nie mógł i bełkotałbym coś trzy po trzy. Dorastanie z wilą wcale nie uodporniło mnie na ich wdzięki. A Solene jest nieziemska, do diabła, nawet sposób, w jaki odrzuca włosy opadające jej na ramię straszliwie mnie kręci. Żeby się nieco odbić, zachachmęcam jeszcze jednego rogalika i wstaję z wersalki, zbliżając się do manekina. Mój czujny wzrok skacze od skrawków materiału na manekinie do Solene, rozprawiającej o bieliźnie w taki sposób, że zaczynam się zastanawiać, cóż takiego ona nosi pod spodem. Trochę obrzydliwe, ale to nie moja wina - no już, wiedźmo, przestanie strzelać takimi spojrzeniami - udaję, że mi gorąco, bo chyba cały poczerwieniałem. Bez pozwolenia i zupełnie samodzielnie uchylam okno, po czym wracam do kontemplacji manekina.
-Hmpf - mruczę coś tam pod nosem, łapiąc za halkę i sprawdzając, jak trzyma się na biodrach i badając siateczkowy materiał. Dalej sprawdzam stanik, pochylam się nad nim, oglądam sploty koronki, obchodzę manekin dookoła, by zobaczyć, jak wygląda tył kreacji. Gdy odwracam się do madame Baudelaire, moja mina prezentuje sobą idealną neutralność.
-Projekt jest ładny - chwalę, choć oczywiście, nie obędzie się bez - ale będzie w nim kilka rzeczy do poprawki. Halka mnie satysfakcjonuje, na pewno się spodoba, ale mam zarzuty co do stanika. Gęściejsza koronka, a te sploty na dole nie tak wymyślne. Nie podoba mi się też tył kostiumu, chciałbym tam więcej wstążeczek i pasków. Żeby łatwiej się było zaplątać, nie tak łatwo odpakować. To ważne - mówię, ostatnie zdanie ze szczególnym zaś naciskiem - ta współpraca zapowiada się obiecująco, madame Baudelaire, jednak przed nami jeszcze sporo pracy. Ma tam panienka coś jeszcze? - dopytuję dziarsko, jestem gotów jak nigdy w życiu.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Skupiona na swojej pracy wila w zasadzie w ogóle nie zwróciła uwagi na pochłaniane rogaliki i w pewnym momencie zdołała nawet zapomnieć o ich istnieniu, dopóki sam lord nie skomplementował wypieku ciotki. Nie odezwała się mimo to, tylko uśmiechnęła uprzejmie, zastanawiając się, czy na Merlina, kiedykolwiek te wymuszone maniery i niezobowiązujące gadki nie przestaną jej tak denerwować, jak teraz. Pokornie jednak przyjęła ciekawość Francisa, która wydała się jej w tym momencie niewymuszona, a zadziwiająco szczera.
– Niespecjalnie, lordzie Lestrange, ale czy ktokolwiek je wynosi ze szkoły? – odparła krótko, próbując między wierszami zbyć następne pytania. – Z pewnością w Beauxbatons byłby lord otoczony samymi potomkiniami i sztuką, co nie sprzyja nauce – dodała, w myślach przypominając sobie ilość błędów nakreślonych zaledwie w trzech wysłanych do niej listach. Nie oceniała, oczywiście, lecz zastanawiała się jakim cudem za młodu nie poddano go okrutnej musztrze i wyplewianiu złych nawyków, skoro podobnemu zabiegowi poddano nawet ją i rodzeństwo. Zdołała zapomnieć jak rozgadani potrafili być członkowie tego rodu w porównaniu choćby z rodem Burke, czy Yaxley. Dobrze pamiętała, że rozmowy z drogą sercu duszyczką, Lilianą, czasami bywały trudne, lecz ceniła ją za to, że potrafiły razem milczeć i cisza ta nie była w żadnym stopniu nieprzyjemna.
Nieprzejęta groźbą Francisa, spisywała skrupulatnie następne uwagi, wiedząc, że pół nocy spędzi na zbieraniu ich w sensowną całość, a drugie pół na kreśleniu zgodnych z wymysłem projektów, które – na całe szczęście – nie były skomplikowane i udziwnione, nie posiadały mnóstwa zdobnych elementów naszywanych z reguły przez nią ręcznie, więc dzięki temu sytuacja była nieco prostsza. Poza tym, że ilość kompletów była imponująca i obawiała się, że przy dwóch tuzinach niemal jednakowych rzeczy wreszcie wpadnie w szał. W swoich projektach starała się zawsze coś zmieniać, by nie dopuścić do sytuacji podobieństw pomiędzy modelami i do tej pory się jej udawało... jakoś.
– Krepa nie jest materiałem, który się gniecie, z kolei krepina nie jest wykorzystywana do ubrań. Tym, co nie jest odporne na uścisk, jest bawełna, len i wiskoza, ale tylko ta ostatnia pasuje do pańskiej wizji. Ostatecznie pierwsza, jednak nie jest na tyle efektowna – wtrąciła zgodnie z prawdą. – Nie rozumiem. Nie sądzi lord, że piersi same w sobie są dobrym woreczkiem antystresowym a materiał to tylko dodatek? – spytała zupełnie poważnie, bez namysłu i skrępowania, nie robiąc sobie nic z tego, jak w ogóle zabrzmiało to pytanie. Pomiędzy murami własnego domu, własnej pracowni, mogła sobie pozwolić na wiele – te ściany i tak kryły już zdecydowanie zbyt wiele tajemnic, że kilka następnych nie robiło już żadnej różnicy.
Sądząc, że niewielka sugestia załatwiła sprawę i chwila spokoju była bliżej, niż dalej, zmarszczyła nos nieco zaskoczona tym, że nie odniosła pożądanego efektu nawet w minimalnym stopniu i szybko usprawiedliwiła się w myślach brakiem praktyki w ostatnich miesiącach.
– Posiadam wiele rzeczy, sir, jednak na ten moment są to zupełnie osobne elementy, które trzeba dopiero ze sobą połączyć – mimo wszystko zadecydowała się na szybko zaprezentować body, o którym jeszcze przed chwilą rozmawiali. Wiedząc, gdzie co się znajduje i kierując się określoną wizją, bardzo sprawnie połączyła ze sobą kilka części materiału tworząc wymagającą poprawek kreację. – Oczywiście nie robi to tak dobrego wrażenia jak gotowy projekt szyty na potrzeby konkretnego klienta – wyjaśniła spokojnie, podtrzymując zarówno przekonujący ton, jak i subtelny uśmiech. – Tutaj body jest połączeniem tiulu i wspominanej wiskozy. Mnie się, jest prześwitujące, proszę dotknąć – nie czekała jednak na ruch lorda. Sama ujęła jego dłoń ostrożnie pomiędzy chłodne palce i nienachalnie skierowała na okryty materiałem manekin.
– Czy ten materiał będzie spełniał wymagania? – rysy jej złagodniały, spojrzenie stało się coraz bardziej zachęcające a dotyk subtelny, ostrożny, jak gdyby dłoń mężczyzny była drogocennym, starym papirusem.
a teraz? +35
– Niespecjalnie, lordzie Lestrange, ale czy ktokolwiek je wynosi ze szkoły? – odparła krótko, próbując między wierszami zbyć następne pytania. – Z pewnością w Beauxbatons byłby lord otoczony samymi potomkiniami i sztuką, co nie sprzyja nauce – dodała, w myślach przypominając sobie ilość błędów nakreślonych zaledwie w trzech wysłanych do niej listach. Nie oceniała, oczywiście, lecz zastanawiała się jakim cudem za młodu nie poddano go okrutnej musztrze i wyplewianiu złych nawyków, skoro podobnemu zabiegowi poddano nawet ją i rodzeństwo. Zdołała zapomnieć jak rozgadani potrafili być członkowie tego rodu w porównaniu choćby z rodem Burke, czy Yaxley. Dobrze pamiętała, że rozmowy z drogą sercu duszyczką, Lilianą, czasami bywały trudne, lecz ceniła ją za to, że potrafiły razem milczeć i cisza ta nie była w żadnym stopniu nieprzyjemna.
Nieprzejęta groźbą Francisa, spisywała skrupulatnie następne uwagi, wiedząc, że pół nocy spędzi na zbieraniu ich w sensowną całość, a drugie pół na kreśleniu zgodnych z wymysłem projektów, które – na całe szczęście – nie były skomplikowane i udziwnione, nie posiadały mnóstwa zdobnych elementów naszywanych z reguły przez nią ręcznie, więc dzięki temu sytuacja była nieco prostsza. Poza tym, że ilość kompletów była imponująca i obawiała się, że przy dwóch tuzinach niemal jednakowych rzeczy wreszcie wpadnie w szał. W swoich projektach starała się zawsze coś zmieniać, by nie dopuścić do sytuacji podobieństw pomiędzy modelami i do tej pory się jej udawało... jakoś.
– Krepa nie jest materiałem, który się gniecie, z kolei krepina nie jest wykorzystywana do ubrań. Tym, co nie jest odporne na uścisk, jest bawełna, len i wiskoza, ale tylko ta ostatnia pasuje do pańskiej wizji. Ostatecznie pierwsza, jednak nie jest na tyle efektowna – wtrąciła zgodnie z prawdą. – Nie rozumiem. Nie sądzi lord, że piersi same w sobie są dobrym woreczkiem antystresowym a materiał to tylko dodatek? – spytała zupełnie poważnie, bez namysłu i skrępowania, nie robiąc sobie nic z tego, jak w ogóle zabrzmiało to pytanie. Pomiędzy murami własnego domu, własnej pracowni, mogła sobie pozwolić na wiele – te ściany i tak kryły już zdecydowanie zbyt wiele tajemnic, że kilka następnych nie robiło już żadnej różnicy.
Sądząc, że niewielka sugestia załatwiła sprawę i chwila spokoju była bliżej, niż dalej, zmarszczyła nos nieco zaskoczona tym, że nie odniosła pożądanego efektu nawet w minimalnym stopniu i szybko usprawiedliwiła się w myślach brakiem praktyki w ostatnich miesiącach.
– Posiadam wiele rzeczy, sir, jednak na ten moment są to zupełnie osobne elementy, które trzeba dopiero ze sobą połączyć – mimo wszystko zadecydowała się na szybko zaprezentować body, o którym jeszcze przed chwilą rozmawiali. Wiedząc, gdzie co się znajduje i kierując się określoną wizją, bardzo sprawnie połączyła ze sobą kilka części materiału tworząc wymagającą poprawek kreację. – Oczywiście nie robi to tak dobrego wrażenia jak gotowy projekt szyty na potrzeby konkretnego klienta – wyjaśniła spokojnie, podtrzymując zarówno przekonujący ton, jak i subtelny uśmiech. – Tutaj body jest połączeniem tiulu i wspominanej wiskozy. Mnie się, jest prześwitujące, proszę dotknąć – nie czekała jednak na ruch lorda. Sama ujęła jego dłoń ostrożnie pomiędzy chłodne palce i nienachalnie skierowała na okryty materiałem manekin.
– Czy ten materiał będzie spełniał wymagania? – rysy jej złagodniały, spojrzenie stało się coraz bardziej zachęcające a dotyk subtelny, ostrożny, jak gdyby dłoń mężczyzny była drogocennym, starym papirusem.
a teraz? +35
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Solene Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 62
'k100' : 62
Dziwi mnie ten lekceważący ton, a jeszcze bardziej płynąca w nim treść. Większa część moich rówieśników Hogwart wspomina jako najlepszy czas w życiu, być może starych mieli surowszych od moich albo odmienne fascynacje, jednakowoż szkoła z internatem plasuje się zazwyczaj - według przeprowadzonej przeze mnie sondy - wysoko wśród miłych. W moim prywatnym rankingu, kurzy się zaś gdzieś na odległej półce pośród obrazami poszarzałymi, wytartymi i raczej nieistotnymi. Czyżby Solene podzielała te odczucia i przez wszystkie lata nauki również zmagała się ze znużeniem obowiązkami oraz resztą studentów? Przez siedem, nie przepraszam, osiem lat w Hogwarcie nawet dziewczęcego kolana nie widziałem. Trudno winić moje myśli, rozbrykane jak hipogryfy - w Beauxbatons miałbym lepiej.
-Zależy, madame Baudelaire, czego pragnie się nauczyć - stwierdzam wesoło, odpuszczając krycie się w porcelanowej filiżance i patrząc się już wprost na nią, z oczami błyszczącymi prowokacją. Gdybym mógł nią kapać, po brodzie aż by mi ciekło - Hogwart też nie zrobił ze mnie myśliciela ani potężnego czarownika - stwierdzam bez żenady, mam inne talenty. A wśród nich, pewnie te zaprzepaszczone. Gdyby rodzice choć trochę słuchali, pewnie śpiewałbym dziś równie pięknie, jak moje morskie (roz)gwiazdy. Syren pełną gębą, a tak, to jedynie podpite wilki morskie czerpią z mych popisów jako-taką uciechę, gdy już nieco podpity zbieram się do rubasznych szant i marynarskich przyśpiewek. Przegryzam kolejnego rogalika już na sucho (herbata się skończyła, a że Solene coś tam grzebie przy manekinie, nie śmiem jej prosić o dolewkę) i tak sobie myślę, jak gładko i sprawnie to przebiega. Panna Baudelaire zdaje się wyczulona na moje sugestie i wszelkie kaprysy, zdaje się przy tym doskonale wyczuwać moją koncepcję. Jeszcze nie stuprocentowo, ale nie wymagam od niej nieomylności. Dopiero się docieramy, a większa część moich wymagań zdaje się być odhaczona za podejściem pierwszym. Parkinsonom mówię baj baj - jej oczywiście tego nie zdradzę, nie tak od razu. Przydałoby się też sprawę skonsultować z Giovanną, która pewnie zacznie psioczyć i wymyślać, że Solene mnie omotała, zrobiła mi wodę z mózgu i tak dalej - dopóki nie zobaczy tych strojów.
-Poważnie? - dziwię się szczerze i unoszę lekko brew - brzmi jak coś, co powinno się gnieść - mruczę sam do siebie, jeszcze chwilę temu byłem przekonany, że mówię z sensem i ze znawstwem. No cóż. Jak widać w tej rundzie to ja jestem najsłabszym ogniwem - zatem niech będzie wiskoza. Cokolwiek uznasz za odpowiednie - godzę się na wszystko, niedbale przy tym machając dłonią. Uznaję ją za bardziej kompetentną, a skoro zna me wytyczne, powinna wybrać dobrze. Ze swobodą strzelam. Sobie w kolano albo w stopę. Dowolnie, ale boleśnie, bo w głuchej ciszy i absolutnym zaskoczeniu gapię się na Solene, która zupełnie nie speszona dalej majstruje przy manekinie, poprawiając ułożenie tasiemek i koronek.
-Daleki jestem od tak instrumentalnego traktowania ciała, madame Baudelaire - odpowiadam po chwili niezwykle grzecznie. Sprzedaję je na godziny i kilogramy, ale traktuję to - naprawdę, całkiem serio - jako misję. Nie uprzedmiotawiam. No i jeszcze... - ale gdybym miał wybrać, co mnie uspokoi, padłoby na pośladki - odpowiadam swobodnie, jedynie nieco zaniepokojony torem tej dyskusji. Nie łączy się pracy z... No właśnie, bo to już się dzieje, mam ochotę zatopić zęby w bladej skórze Solene, nie do końca pewny, czy to wynik jej czaru, czy mojej podatności na kobiecy urok po prostu. A sugestie nie pomagają mi się skupić, ani wziąć się w garść, w ogóle.
Szlag. Otwarte okno też na nic się zdaje, mimo że powietrze łykam chciwie, jak wyposzczony podróżnik, co po wyczerpującej pielgrzymce dorwał się do miski strawy. No nie daje rady, melodyjny głos Solene wsącza się w moje uszy jak miód, zalepiając je, by na rozsądek zostały głuche, a jasnoniebieskie spojrzenie mnie materiał mojej koszuli i zatrzymuje mnie w miejscu - mimo, że kurewsko chcę podejść bliżej. Nie słyszę w ogóle, co do mnie mówi, zaabsorbowany śledzeniem jej ust. Poruszają się miarowo, raz po raz ukazując perły zębów i wydostając z siebie te dźwięki, które mnie kaleczą. Drgam lekko, lecz nie cofam ręki, gdy kładzie na niej swoją dłoń i przesuwa ją po materiale body. Przełykam ślinę i kiwam głową, niezdolny, by wykrztusić słowo, zamiast tego zwinnie porzucam jej palce i gładzę bladą dłoń uwolnionym kciukiem. Unoszę głowę nieco bardziej ku niej, czekając na inspirację do brawury; oddech na policzku, ciepły jak mgiełka, wystarczy, przepadam, nie ma mnie, nie ma bielizny, nie ma Wenus. Nawet nie wiem, jak się nazywam, gdy ostrożnie dotykam jej talii, muskam policzek, odsłaniam kawałek ramienia, długimi palcami wędruję do szyi, by poczuć jej tętno. Bije ładnie, na pewno pod rytm jakieś przyjemnej melodii.
-Pozwolisz? - mruczę, poczynając sobie coraz śmielej. Muszę ją objąć, zatrzymać ten zapach w czeluściach swej szaty, zostawić sobie coś na później. Przylegam do niej więc ściśle, usta i nos lokując przy obojczykach, gdzie zbiera się zapach najbardziej intensywny, a dłońmi zbieram dreszcze z łopatek.
-Zależy, madame Baudelaire, czego pragnie się nauczyć - stwierdzam wesoło, odpuszczając krycie się w porcelanowej filiżance i patrząc się już wprost na nią, z oczami błyszczącymi prowokacją. Gdybym mógł nią kapać, po brodzie aż by mi ciekło - Hogwart też nie zrobił ze mnie myśliciela ani potężnego czarownika - stwierdzam bez żenady, mam inne talenty. A wśród nich, pewnie te zaprzepaszczone. Gdyby rodzice choć trochę słuchali, pewnie śpiewałbym dziś równie pięknie, jak moje morskie (roz)gwiazdy. Syren pełną gębą, a tak, to jedynie podpite wilki morskie czerpią z mych popisów jako-taką uciechę, gdy już nieco podpity zbieram się do rubasznych szant i marynarskich przyśpiewek. Przegryzam kolejnego rogalika już na sucho (herbata się skończyła, a że Solene coś tam grzebie przy manekinie, nie śmiem jej prosić o dolewkę) i tak sobie myślę, jak gładko i sprawnie to przebiega. Panna Baudelaire zdaje się wyczulona na moje sugestie i wszelkie kaprysy, zdaje się przy tym doskonale wyczuwać moją koncepcję. Jeszcze nie stuprocentowo, ale nie wymagam od niej nieomylności. Dopiero się docieramy, a większa część moich wymagań zdaje się być odhaczona za podejściem pierwszym. Parkinsonom mówię baj baj - jej oczywiście tego nie zdradzę, nie tak od razu. Przydałoby się też sprawę skonsultować z Giovanną, która pewnie zacznie psioczyć i wymyślać, że Solene mnie omotała, zrobiła mi wodę z mózgu i tak dalej - dopóki nie zobaczy tych strojów.
-Poważnie? - dziwię się szczerze i unoszę lekko brew - brzmi jak coś, co powinno się gnieść - mruczę sam do siebie, jeszcze chwilę temu byłem przekonany, że mówię z sensem i ze znawstwem. No cóż. Jak widać w tej rundzie to ja jestem najsłabszym ogniwem - zatem niech będzie wiskoza. Cokolwiek uznasz za odpowiednie - godzę się na wszystko, niedbale przy tym machając dłonią. Uznaję ją za bardziej kompetentną, a skoro zna me wytyczne, powinna wybrać dobrze. Ze swobodą strzelam. Sobie w kolano albo w stopę. Dowolnie, ale boleśnie, bo w głuchej ciszy i absolutnym zaskoczeniu gapię się na Solene, która zupełnie nie speszona dalej majstruje przy manekinie, poprawiając ułożenie tasiemek i koronek.
-Daleki jestem od tak instrumentalnego traktowania ciała, madame Baudelaire - odpowiadam po chwili niezwykle grzecznie. Sprzedaję je na godziny i kilogramy, ale traktuję to - naprawdę, całkiem serio - jako misję. Nie uprzedmiotawiam. No i jeszcze... - ale gdybym miał wybrać, co mnie uspokoi, padłoby na pośladki - odpowiadam swobodnie, jedynie nieco zaniepokojony torem tej dyskusji. Nie łączy się pracy z... No właśnie, bo to już się dzieje, mam ochotę zatopić zęby w bladej skórze Solene, nie do końca pewny, czy to wynik jej czaru, czy mojej podatności na kobiecy urok po prostu. A sugestie nie pomagają mi się skupić, ani wziąć się w garść, w ogóle.
Szlag. Otwarte okno też na nic się zdaje, mimo że powietrze łykam chciwie, jak wyposzczony podróżnik, co po wyczerpującej pielgrzymce dorwał się do miski strawy. No nie daje rady, melodyjny głos Solene wsącza się w moje uszy jak miód, zalepiając je, by na rozsądek zostały głuche, a jasnoniebieskie spojrzenie mnie materiał mojej koszuli i zatrzymuje mnie w miejscu - mimo, że kurewsko chcę podejść bliżej. Nie słyszę w ogóle, co do mnie mówi, zaabsorbowany śledzeniem jej ust. Poruszają się miarowo, raz po raz ukazując perły zębów i wydostając z siebie te dźwięki, które mnie kaleczą. Drgam lekko, lecz nie cofam ręki, gdy kładzie na niej swoją dłoń i przesuwa ją po materiale body. Przełykam ślinę i kiwam głową, niezdolny, by wykrztusić słowo, zamiast tego zwinnie porzucam jej palce i gładzę bladą dłoń uwolnionym kciukiem. Unoszę głowę nieco bardziej ku niej, czekając na inspirację do brawury; oddech na policzku, ciepły jak mgiełka, wystarczy, przepadam, nie ma mnie, nie ma bielizny, nie ma Wenus. Nawet nie wiem, jak się nazywam, gdy ostrożnie dotykam jej talii, muskam policzek, odsłaniam kawałek ramienia, długimi palcami wędruję do szyi, by poczuć jej tętno. Bije ładnie, na pewno pod rytm jakieś przyjemnej melodii.
-Pozwolisz? - mruczę, poczynając sobie coraz śmielej. Muszę ją objąć, zatrzymać ten zapach w czeluściach swej szaty, zostawić sobie coś na później. Przylegam do niej więc ściśle, usta i nos lokując przy obojczykach, gdzie zbiera się zapach najbardziej intensywny, a dłońmi zbieram dreszcze z łopatek.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Pracownia
Szybka odpowiedź