Pracownia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pracownia
racownia mieści się na parterze i prowadzi do niej osobne wejście, z zewnątrz. Wcześniej pomieszczenie to pełniło rolę składzika, jednak na urodziny Solene wujostwo przerobiło je na prywatną pracownię, w której dzieje się magia. To tutaj pobiera miary i prezentuje swoje projekty nierzadko wybrednej klienteli. Poza wygodną kozetką jest również parawan, za którym można się przebrać; duże lustro a przed nim niewysoki podest. Ponadto, na wieszakach wisi zazwyczaj kilka nowych sukien, koszul czy szat, które młoda projektantka wyszywa z uporem maniaka.
Przeważnie na wizytę trzeba się wcześniej umówić, jednak nie wygania zbłąkanych dusz, potrzebujących czegoś na ostatnią chwilę.
Przeważnie na wizytę trzeba się wcześniej umówić, jednak nie wygania zbłąkanych dusz, potrzebujących czegoś na ostatnią chwilę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 27.05.17 12:45, w całości zmieniany 1 raz
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zaśmiała się; osoba pracująca w ministerstwie stawiała takie pytania, nie wiedząc, że najprawdopodobniej głosowanie było zrobione pod kogoś, niż dla kogoś? Ta subtelna różnica w ostatecznym rozrachunku okazywała się przepaścią bez dna. Nawet ona, jako osoba o ambiwalentnym podejściu do polityki, wiedziała, żeby nie wierzyć w wyniki przedstawiane w gazetach, bo przeważnie były niemiarodajne. I ustawione.
- Mój drogi, rozejrzyj się. Nie wydaje ci się, że tak właśnie jest? Że wszyscy dookoła są naiwni lub dobrze udają? - Nie chciała ruszać tego tematu. Nie chciała, bo wiedziała, że poniosą ją emocje i zrobi to poniekąd wbrew sobie. Ale może tego właśnie potrzebowała? Na co dzień przecież nie miała z kim porozmawiać na podobne tematy, nawet ze swoim wujostwem - nie mieszali jej w te sprawy uznając, że nie powinna sobie zaprzątać głowy tym, co się dzieje wokół. Ciężko jednak było nie zauważać co dzieje się wokół, kiedy miała pewne obawy przed pojawieniem się na Pokątnej, do pewnego czasu względnie bezpiecznej ulicy, czy z poruszaniem się po niektórych dzielnicach, gdzie wcześniej nie miała tego problemu.
- Mimo wszystko wprowadza to pewien zamęt i niepokój. Sama świadomość, że ktoś taki porusza się obok nas wzbudza mieszane uczucia. - Przyglądnęła się pierwszemu kompletowi, w milczeniu, by wreszcie pokręcić głową. - Przymierz kolejny, ale chyba mam lepszy pomysł. - Nikt nie powiedział, która część garderoby przypisana jest do danego koloru, dlatego postanowiła zrobić mały miszmasz. Zdjąwszy z wieszaka stalowy garnitur, dobrała do niego zielony krawat i taki oto zestaw kulturalnie wsunęła przez kotarę do przymierzalni. A potem wróciła na kozetkę, chwytając pomiętą gazetę w rękę.
- Zmiany w ministerstwie ocierają się bezpośrednio o ciebie? - Spytała, nie będąc pewną w którym departamencie Alastair pracował. Nie chciała wyjść na ignorantkę, choć nie sądziła, że ten Nott akurat się o to obrazi.
- Mój drogi, rozejrzyj się. Nie wydaje ci się, że tak właśnie jest? Że wszyscy dookoła są naiwni lub dobrze udają? - Nie chciała ruszać tego tematu. Nie chciała, bo wiedziała, że poniosą ją emocje i zrobi to poniekąd wbrew sobie. Ale może tego właśnie potrzebowała? Na co dzień przecież nie miała z kim porozmawiać na podobne tematy, nawet ze swoim wujostwem - nie mieszali jej w te sprawy uznając, że nie powinna sobie zaprzątać głowy tym, co się dzieje wokół. Ciężko jednak było nie zauważać co dzieje się wokół, kiedy miała pewne obawy przed pojawieniem się na Pokątnej, do pewnego czasu względnie bezpiecznej ulicy, czy z poruszaniem się po niektórych dzielnicach, gdzie wcześniej nie miała tego problemu.
- Mimo wszystko wprowadza to pewien zamęt i niepokój. Sama świadomość, że ktoś taki porusza się obok nas wzbudza mieszane uczucia. - Przyglądnęła się pierwszemu kompletowi, w milczeniu, by wreszcie pokręcić głową. - Przymierz kolejny, ale chyba mam lepszy pomysł. - Nikt nie powiedział, która część garderoby przypisana jest do danego koloru, dlatego postanowiła zrobić mały miszmasz. Zdjąwszy z wieszaka stalowy garnitur, dobrała do niego zielony krawat i taki oto zestaw kulturalnie wsunęła przez kotarę do przymierzalni. A potem wróciła na kozetkę, chwytając pomiętą gazetę w rękę.
- Zmiany w ministerstwie ocierają się bezpośrednio o ciebie? - Spytała, nie będąc pewną w którym departamencie Alastair pracował. Nie chciała wyjść na ignorantkę, choć nie sądziła, że ten Nott akurat się o to obrazi.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Rzecz jasna spodziewam się, że wyniki sfałszowano. A raczej mam taką nadzieję. Może to naiwne, lecz nie wierzę, że w społeczeństwie jest tak wiele niemądrych ludzi. Bo kto, kto spośród tych których znam mógłby zagłosować tak źle? Tak niemądrze? Czy może to ludzie poza stolicą i poza Anglią byli tak głupi? Choć Szkoci wydają mi się o wiele bardziej przyjaźni i z większym intelektem. Prawdą jest, że długo tam nie byłem, ale jak bardzo kraj mógł zmienić się w przeciągu roku czy dwóch? Może było z nim podobnie jak z ludźmi. W takim rozrachunku znaczyłoby to: bardzo.
- Być może są naiwni, lecz nie sądziłem, że aż tak głupi - kwituję krótko, choć nie złośliwie.
Sam również nieco obawiam się, że poniosą mnie emocję. Wilhelminę Tuft i jej przeklętych współpracowników mógłbym obrażać dniami i nocami, mógłbym wręcz pozwolić sobie na nieodpowiednie słowa, szczególnie dla uszu damy.
- Tobie przecież nic nie grozi - mówię, wiedząc, że Twoja krew jest prawie równie czysta jak moja, choć nieco jej brakuje.
W przeciwieństwie do większości szlachciców nie uważam jednak, by dyskryminować kogoś o czystej, lecz nie szlachetnej krwi - szczególnie jeśli są to kobiety, które przecież mogą nawet w arystokrację się wżenić. Nie widzę w tym nic złego, ani im umniejszającego. Kiedy kręcisz głową chwytam kolejne naręcze ubrań by zniknąć za kotarą po raz drugi. Przyjmuję zielony krawat. Zapinam koszulę i wkładam spodnie, a następnie zawiązuję go wokół szyi. Kiedy zakładam marynarkę, czuję się nieco niepewnie, choć z pewnością lepiej niż wcześniej. Ponownie staję przed lustrem i choć mam wrażenie, że wszystko to jest zbyt jasne, przynajmniej nie wyglądam przesadnie głupio.
- Bardzo. Przynajmniej prawdopodobnie. Mój Departament zajmuje się stosunkami międzynarodowymi, więc obawiam się, że jest teraz bezcelowy - tłumaczę uprzejmie, nie mając problemu z Twoją niewiedzą. - Zobaczymy co dalej.
Po kilku chwilach ponownie posyłam Ci pytające spojrzenie, choć mam wrażenie, że może być. Ale przecież nie znam się na modzie.
- Być może są naiwni, lecz nie sądziłem, że aż tak głupi - kwituję krótko, choć nie złośliwie.
Sam również nieco obawiam się, że poniosą mnie emocję. Wilhelminę Tuft i jej przeklętych współpracowników mógłbym obrażać dniami i nocami, mógłbym wręcz pozwolić sobie na nieodpowiednie słowa, szczególnie dla uszu damy.
- Tobie przecież nic nie grozi - mówię, wiedząc, że Twoja krew jest prawie równie czysta jak moja, choć nieco jej brakuje.
W przeciwieństwie do większości szlachciców nie uważam jednak, by dyskryminować kogoś o czystej, lecz nie szlachetnej krwi - szczególnie jeśli są to kobiety, które przecież mogą nawet w arystokrację się wżenić. Nie widzę w tym nic złego, ani im umniejszającego. Kiedy kręcisz głową chwytam kolejne naręcze ubrań by zniknąć za kotarą po raz drugi. Przyjmuję zielony krawat. Zapinam koszulę i wkładam spodnie, a następnie zawiązuję go wokół szyi. Kiedy zakładam marynarkę, czuję się nieco niepewnie, choć z pewnością lepiej niż wcześniej. Ponownie staję przed lustrem i choć mam wrażenie, że wszystko to jest zbyt jasne, przynajmniej nie wyglądam przesadnie głupio.
- Bardzo. Przynajmniej prawdopodobnie. Mój Departament zajmuje się stosunkami międzynarodowymi, więc obawiam się, że jest teraz bezcelowy - tłumaczę uprzejmie, nie mając problemu z Twoją niewiedzą. - Zobaczymy co dalej.
Po kilku chwilach ponownie posyłam Ci pytające spojrzenie, choć mam wrażenie, że może być. Ale przecież nie znam się na modzie.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Głupota ludzka już dawno przestała ją zaskakiwać i w zasadzie stawiała ją na równi z naiwnością. Zresztą, ciężko było teraz rozróżnić kto udawał dla swojego bezpieczeństwa, a kto faktycznie postanowił sam się wyeliminować przez selekcję naturalną.
Śmiała wątpić w to, że nic jej nie groziło. Chociaż może nie była szlachcianką, która w przypadku zaostrzenia jakiegokolwiek konfliktu między zwolennikami i przeciwnikami osób o brudnej krwi, będzie musiała się opowiedzieć po którejś ze stron dla dobra zawiłych rodowych interesów, wciąż pozostawała kobietą, w dodatku półwilą - urok, jaki wokół siebie roztaczała, nie był niezauważalny, dlatego wprawne oko (i osoba obyta w świecie takich kobiet) wystarczyło, by ściągnąć na nią kłopoty. Zresztą, takie same jak kiedyś, gdy tylko zrządzeniem losu nie wpadła w ręce handlarzy. Jednak teraz nie odezwała się, nie chcąc wysuwać tej dyskusji w dalsze rozważania - jako nie-szlachcianka nie była wcale pod niczyją opieką, zaś opieka wujostwa miała ograniczony zasięg. Zamiast tego przyglądnęła się Alastairowi, wykrzywiając usta w ledwo zauważalnym grymasie.
- O czym myślisz? - Spytała, nim jeszcze zdążył odpowiedzieć na jej pytanie, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Miała cichą nadzieję, że mężczyzna pomoże jej, podsunie wskazówkę i to, w czym się dzisiaj dobrze czuł, bo - niestety, a może stety? - nie potrafiła czytać nikomu w myślach. Jego pytające spojrzenia również nie należały do pomocnych; wysłuchała odpowiedzi, by wreszcie po raz kolejny ruszyć do wieszaków.
- Proponuję, żebyś wziął trzy komplety - zadecydujesz w dniu ślubu, pozostałe dwa mi oddasz. Co ty na to? - Zaproponowała, układając na kozetce kolejno: elegancki, czarny garnitur, najbardziej klasyczny; garnitur w barwach rodowych, w jej opinii lekko wyblakłych oraz wskazała palcem na ten, który aktualnie miał na sobie. Wydawało jej się to dobrym i uczciwym rozwiązaniem, bo nie chciała mieć na swoim koncie niezadowolonego klienta. Zwłaszcza, gdy chodziło o tak ważne wydarzenie.
- Co do ministerstwa, nie sądzę, że jednak te zmiany uderzą w twoją pozycję. Zapewne przeniosą cię do innego departamentu, byłoby to nawet uczciwym rozwiązaniem. - Uśmiechnąwszy się dla pokrzepienia, usiadła na oparciu kozetki.
Śmiała wątpić w to, że nic jej nie groziło. Chociaż może nie była szlachcianką, która w przypadku zaostrzenia jakiegokolwiek konfliktu między zwolennikami i przeciwnikami osób o brudnej krwi, będzie musiała się opowiedzieć po którejś ze stron dla dobra zawiłych rodowych interesów, wciąż pozostawała kobietą, w dodatku półwilą - urok, jaki wokół siebie roztaczała, nie był niezauważalny, dlatego wprawne oko (i osoba obyta w świecie takich kobiet) wystarczyło, by ściągnąć na nią kłopoty. Zresztą, takie same jak kiedyś, gdy tylko zrządzeniem losu nie wpadła w ręce handlarzy. Jednak teraz nie odezwała się, nie chcąc wysuwać tej dyskusji w dalsze rozważania - jako nie-szlachcianka nie była wcale pod niczyją opieką, zaś opieka wujostwa miała ograniczony zasięg. Zamiast tego przyglądnęła się Alastairowi, wykrzywiając usta w ledwo zauważalnym grymasie.
- O czym myślisz? - Spytała, nim jeszcze zdążył odpowiedzieć na jej pytanie, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Miała cichą nadzieję, że mężczyzna pomoże jej, podsunie wskazówkę i to, w czym się dzisiaj dobrze czuł, bo - niestety, a może stety? - nie potrafiła czytać nikomu w myślach. Jego pytające spojrzenia również nie należały do pomocnych; wysłuchała odpowiedzi, by wreszcie po raz kolejny ruszyć do wieszaków.
- Proponuję, żebyś wziął trzy komplety - zadecydujesz w dniu ślubu, pozostałe dwa mi oddasz. Co ty na to? - Zaproponowała, układając na kozetce kolejno: elegancki, czarny garnitur, najbardziej klasyczny; garnitur w barwach rodowych, w jej opinii lekko wyblakłych oraz wskazała palcem na ten, który aktualnie miał na sobie. Wydawało jej się to dobrym i uczciwym rozwiązaniem, bo nie chciała mieć na swoim koncie niezadowolonego klienta. Zwłaszcza, gdy chodziło o tak ważne wydarzenie.
- Co do ministerstwa, nie sądzę, że jednak te zmiany uderzą w twoją pozycję. Zapewne przeniosą cię do innego departamentu, byłoby to nawet uczciwym rozwiązaniem. - Uśmiechnąwszy się dla pokrzepienia, usiadła na oparciu kozetki.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie do końca wciąż pojmuję widmo wiszącej nad nami wojny - nie wierzę w nią, przynajmniej nie wierzę by była ważna, istotna, by potrwała dłużej niż kilka dni. Bo przecież tak na dobrą sprawę wciąż trwa jakaś wojna. Nawet teraz, z marionetkowym rządem kierowanym przez czarnoksiężnika Gellerta Grindelwalda czy z problemami stwarzanymi przez jego naczelną kukiełkę, Wilhelminę Tuft, bezczelnie hańbiącą miano Ministra Magii. Nie uważam by konflikt mógł dotyczyć Ciebie - słodkiej, niewinnej, artystki. Może już bardziej mnie jako polityka. Ale Twój świat? Świat kolorów, barw i ubrań? Daleko było mu do wojennego pola bitwy. I choć nie przeczę, że jesteś niezwykle, wręcz nieziemsko piękna, sama uroda nie wydaje się dla mnie problemem. Raczej niebezpiecznym aspektem, który można wykorzystać przeciwko komuś.
- Cóż, to trudne pytanie. Sam nie potrafię chyba na nie odpowiedzieć. O wszystkim i o niczym jednocześnie - mówię, wyrywając się z własnych przemyśleń.
To niemal śmieszne jak bardzo człowiek może pogrążyć się w nierzeczywistej przestrzeni, jak oddalić się od realiów świata i życia.
- Myślę, że to doskonały pomysł. Z pewnością zapytam o zdanie samego rzeczonego kuzyna, nie chciałbym bowiem psuć jego wizji tego wspaniałego dnia. Choć uważam, że wszystkie są wyśmienite i ciężko wręcz zdecydować, który wybrać - a mówi się, że to kobiety są niedecyzyjne.
Że to one często zmieniają zdanie. A jednak odnoszę wrażenie, że mężczyźni potrafią być bardziej kapryśni.
- Jeśli chodzi o Ministerstwo, to nie ma się czym przejmować na zapas czyż nie? - pytam niemal retorycznie.
Odpowiedź powinna być twierdząca, jednak sam się do niej nie stosuję. Zamiast tego nie rozpamiętywać cały czas zaprząta to moją głowę. Jeszcze chwilę rozmawiamy o tym i o tamtym, po czym zbieram się do wyjścia.
- Naprawdę bardzo dziękuję za pomoc, Sol - rzucam jeszcze raz na pożegnanie i składam delikatny pocałunek na Twojej dłoni w uprzejmym, choć szczerym geście.
Niedługo później opuszczam posiadłość Baudelairów, taszcząc ze sobą aż trzy komplety ubrań. Widok godny ozdobnego wieszaka, doprawdy.
z.t
- Cóż, to trudne pytanie. Sam nie potrafię chyba na nie odpowiedzieć. O wszystkim i o niczym jednocześnie - mówię, wyrywając się z własnych przemyśleń.
To niemal śmieszne jak bardzo człowiek może pogrążyć się w nierzeczywistej przestrzeni, jak oddalić się od realiów świata i życia.
- Myślę, że to doskonały pomysł. Z pewnością zapytam o zdanie samego rzeczonego kuzyna, nie chciałbym bowiem psuć jego wizji tego wspaniałego dnia. Choć uważam, że wszystkie są wyśmienite i ciężko wręcz zdecydować, który wybrać - a mówi się, że to kobiety są niedecyzyjne.
Że to one często zmieniają zdanie. A jednak odnoszę wrażenie, że mężczyźni potrafią być bardziej kapryśni.
- Jeśli chodzi o Ministerstwo, to nie ma się czym przejmować na zapas czyż nie? - pytam niemal retorycznie.
Odpowiedź powinna być twierdząca, jednak sam się do niej nie stosuję. Zamiast tego nie rozpamiętywać cały czas zaprząta to moją głowę. Jeszcze chwilę rozmawiamy o tym i o tamtym, po czym zbieram się do wyjścia.
- Naprawdę bardzo dziękuję za pomoc, Sol - rzucam jeszcze raz na pożegnanie i składam delikatny pocałunek na Twojej dłoni w uprzejmym, choć szczerym geście.
Niedługo później opuszczam posiadłość Baudelairów, taszcząc ze sobą aż trzy komplety ubrań. Widok godny ozdobnego wieszaka, doprawdy.
z.t
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wygląd w jej przypadku od zawsze był niebezpiecznym aspektem, który ściągał na nią same kłopoty - i o to mniej więcej chodziło, kiedy wyraziła obawy przed sytuacją w ich magicznym półświatku. Domyślała się, że gdyby jakkolwiek sytuacja ta pogorszyła się, przestępczość z pewnością by wzrosła, nie wspominając o wezbraniu nielegalnych interesów. W końcu oczy wszystkich skierowane na jakiś problem nie sięgałyby w takie kwestie, prawda? Tak uważała, chociaż może wynikało to z nieprzespanej nocy i faktu, że chłopiec, którego śmierć widziała, nawiedził ją pierwszy raz od bardzo dawna we śnie, przypominając o tym, jaka krew płynie w jej żyłach.
Gdy lord Nott przystał na jej propozycję, upewniła się, że każdy z zaproponowanych garniturów był odpowiednio dopasowany do jego sylwetki i chociaż zaskakiwać mogło, że tak - cóż, znaczna część lordów miała podobne wymiary.
Uśmiechnęła się, gdy ucałował ją w dłoń i wbrew pozorom nie odskoczyła jak oparzona do tyłu, wyrywając rękę w nagłym odruchu. Ten gest w przypadku Alastaira był czymś tak oczywistym, naturalnym i swojskim, że była w stanie nagiąć minimalnie swoje zasady dla jego osoby.
Kiedy się pożegnali, wróciła do swoich zajęć. Musiała zająć się posprzątaniem zaplecza, na którym panował istny chaos oraz przeglądnięciem terminów oraz zleceń.
zt
Gdy lord Nott przystał na jej propozycję, upewniła się, że każdy z zaproponowanych garniturów był odpowiednio dopasowany do jego sylwetki i chociaż zaskakiwać mogło, że tak - cóż, znaczna część lordów miała podobne wymiary.
Uśmiechnęła się, gdy ucałował ją w dłoń i wbrew pozorom nie odskoczyła jak oparzona do tyłu, wyrywając rękę w nagłym odruchu. Ten gest w przypadku Alastaira był czymś tak oczywistym, naturalnym i swojskim, że była w stanie nagiąć minimalnie swoje zasady dla jego osoby.
Kiedy się pożegnali, wróciła do swoich zajęć. Musiała zająć się posprzątaniem zaplecza, na którym panował istny chaos oraz przeglądnięciem terminów oraz zleceń.
zt
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
|27 kwietnia
Miała ochotę uszyć nową suknię i myśl ta chodziła za nią od kilku dni. Wciąż jednak nie potrafiła przenieść swojego pomysłu na szkic, te wciąż kreśląc i poprawiając, dokładając sobie niepotrzebnego zajęcia i przy okazji marnując cenny papier. Tego ranka postanowiła - pierwszy raz w swojej karierze - zrobić suknię, w ramach małego eksperymentu sporządzając szkic na bieżąco. Przygotowała więc narzędzia i materiały, a potem usiadła naprzeciwko nich, by płynnie przejść do działania. W międzyczasie zaczęła zastanawiać się nad zmieniającą się co chwila modą, obawiając się przy okazji, że w ich świecie chyba nigdy nie spotka kobiety wolnej, noszącej spodnie publicznie.
Zadziwiające było to, jak zmieniał się kanon piękna na przestrzeni wieków oraz ubiory kobiet; te jednak teraz nie różniły się za bardzo od tego, co noszono dawniej, choć teraz w modzie była zgrabna sylwetka, niźli tęga i pulchna, mająca na czym siedzieć. Wciąż nie mogła zrozumieć manii na gorsety - ni to wygodne, ani tym bardziej zdrowe, wszak lubiła coś zjeść w ciągu dnia, niż czekać na jego koniec, by pozbyć się skomplikowanych sznurowań i stelażu, odciążającego jej żebra. Rozumiała jednak, że część dam po prostu wpadała w dziwne kompleksy na tle chudych jak zapałki pań, choć dalej była zagorzałą przeciwniczką dodatkowego usztywnienia, przypominającego narzędzie tortur (zapewne wymyślone przez mężczyzn, toć oni tak bardzo lubili dyktować kobietom warunki, tryb życia, styl, a najlepiej godziny odwiedzin w buduarze), dzięki któremu jelita mogły zmienić swoje położenie i znajdować się blisko serca. A ciężkie materiały, które potem mozolnie naciągano na wyściskaną damę? Na szczęście turniury i krynoliny stały się już passe, ustępując miejsca zwiewnym, lekkim materiałom, z którymi był mniejszy problem; przecież krynolina, tym bardziej turniura - zmora młodych panienek - była niebezpiecznym materiałem, co chwila podwijającym się, podwiewającym na wietrze, ciężkim w obsłudze krótko mówiąc. I mimo szlachetnego wyglądu, dziękowała niebiosom za to, że męczyła się z nimi jedynie na podniosłe okazje, jaką były na przykład śluby; w to, że zarówno jeden, jak i drugi materiał, był obiektem żartów poprzez nienaturalne powiększenie biednej damy nie wnikała - sama starała się raczej omijać miliony warstw, ograniczając się do potrzebnego minimum. Osobiście preferowała taki materiał jak jedwab, czy muślin, który poza eleganckim wyglądem dodatkowo był zwiewny i lekki, a także nigdzie nie uwierał, sprawiając wrażenie delikatnego podmuchu wiatru, niźli ciężkiego, opinającego się zewsząd kawałka ubrania.
Nie rozumiała też oporu przed wzorami i zdobieniami sukien, a także zasłaniania się po samą szyję - w końcu nie żyli już w czasach, gdy ukazanie szyi czy kawałka dekoltu było jednostronną wycieczką do krainy wiecznego wstydu i towarzyskiej wpadki. Nie chodziło też o dosadne odkrywanie danych okolic; bardziej o delikatne podkreślenie kobiecego piękna, wyraźnie zarysowanych obojczyków, łabędziej szyi i zgrabnych, jędrnych ramion, a stroje, które wciąż więcej zakrywały, pobudzały zmysły, niż odsłaniały w całości. Wzory? Nie widziała sensu w namolnym stonowaniu, gdy świat oferował tak wiele inspiracji, dodatków i materiałów, do potencjalnego wyszycia wzoru. Chociaż sama była zwolennikiem gładkich szat, tak zdarzało się, że przemycała kwieciste wzory czy nawet cekiny (obecne u dam dużo, dużo przed latami, w jakimi aktualnie żyli) do swoich strojów; dbała o elegancję i to, by wszystko ze sobą współgrało, a motywy kwiatowe uważała za nader urocze, pasujące do - prawie - każdego. Oczywiście nie namawiała wszystkich do zmiany swojego stylu - mimo to czyniła stosowne sugestie, które przeważnie zawsze się przyjmowały.
Poza tym kochała dodatki! Subtelną biżuterię, wstążki wplątane we włosy, bądź kapelusze, które okazyjnie robiła.
Nic więc dziwnego, że kolejny jej projekt przypominał swoim wyglądem suknię niemalże wprost z antyku, o kroju litery A, zamiast ciężkiej jedwabnej i stonowanej, które w ostatnim czasie miały nadzwyczajny popyt. Gdy ukończyła szkic, od razu przeszła do działania; po przygotowaniu materiałów oraz manekina krawieckiego, postanowiła użyć ślicznego, wytwornego bladoróżowego materiału, podkreślającego tak porcelanową urodę, jaką miała. Suknię szyła bez wykroju, bazując na wcześniejszych projektach i swojej krawieckiej intuicji, a także bez użycia różdżki - tej używała do innego rodzaju materiałów i tylko wtedy, gdy czas ją naglił, wychodziła bowiem z założenia, że odręczna praca jest sto razy lepsza od machania magicznym patykiem, w przypadku którego jedno zawahanie od razu psuło cały efekt. po odrysowaniu konturów przodu, odrywała również tył, a także rękawy, odpowiednio modyfikując ją w trakcie, poprzez lekkie dorysowanie miejsc, w których powinna się zwężać - nie przepadała za zbyt obszernymi kreacjami; w końcu była kobietą, która bardzo lubiła podkreślać swoje atuty, a w dodatku przeklętą półwilą z kaprysami (zresztą, nie sądziła, że ubranie się w worek w jakikolwiek sposób pomogło jej z natrętnymi adoratorami). Modyfikację naniosła również na rękaw, który nieco wydłużyła, by kończył się mniej więcej w okolicy łokcia. Później zaś wycięła powoli materiał, z odpowiednim zapasem, żeby w następnej kolejności jąć się połączenia jego brzegów, wcześniej odpowiednio zaznaczonych szpilkami. Użyła do tego srebrnej, ledwo widocznej nici, która ostatnimi czasy stała się jej ulubieńcem do wszelkich kreacji, nawet tych męskich. Połyskiwała subtelnie w świetle, na co dzień jednak nie ujawniając się i choć to złoto w każdej postaci powinno królewskim materiałem, miała w tej kwestii odmienne zdanie. Doszyła do złączonych materiałów rękawy, trochę bardziej "babrając" się z miejscem, w którym natrafiła na łączenie szwów pod pachami - suknie, które szyła, były dobierane na miarę, tu jednak wzięła odrobinę zapasu w razie, gdyby coś poszło nie tak, lecz nie zakładała takiej sytuacji.
Kiedy góra sukni była gotowa, narzuciła ją na manekin, by przejść do dolnej części; wycinając odpowiedniej długości dwa płaty materiału, o znacznie większym obwodzie niż do prostej sukni. Odrywając się na moment od swojego zajęcia wymierzyła kontrafałdy, które chciała umieścić w swojej sukni i wreszcie po kilku minutach odpowiednio pospinała miejsca szpilkami, zszywając je najzwyklejszym prostym ściegiem. Na koniec połączyła obie części sukni, w miejscu tali dodając grubą wstążkę o ciemniejszym odcieniu różu dla zakrycia łączenia materiału; to jednak nadało kreacji ładny kształt, podkreślający jej talię i płaski brzuch bez musu zakładania dodatkowego gorsetu pod spód.
Suknia była prawie ukończona, dlatego po dłuższej chwili na odetchnięcie świeżym powietrzem, wróciła do wykańczania jej. Sprawdziła szwy oraz łączenia materiału, dodała kilka zdobień na górną część, by całość nie była nudna i gładka, jednak była przy tym w miarę ostrożna.
Później zaś musiała odpocząć; w końcu robienie ręcznie sukni nie było zadaniem ani prostym, ani tym bardziej łatwym, mimo faktu, że jej wizja ziściła się. Zdjęła ostrożnie suknię z manekina, żeby w następnej kolejnością ją przymierzyć. Muślin - najczystsza, najprostsza i najdelikatniejsza tkanina, odporna na czyszczenie! - koił jej ciało, a w dodatku sprawiał wrażenie "oddychalności" tkaniny, będąc tym samym odpowiednim materiałem na ciepłe dni. Stanąwszy przed lustrem, obejrzała się dokładnie z każdej ze stron - materiał idealnie leżał na jej ciele, niczego nie opinał, z kolei swoją lejącą się naturą nadawał kreacji bardzo majestatyczny wygląd. Naturalnie miał też swoją cenę, w związku z czym rzadko pozwalała sobie na szycie własnych sukien z muślinu, który doskonale sprawdzał się w sukniach panien młodych. Mimo swojej cudowności uznała, że musi jeszcze podszyć spód sukni, w razie gdyby przypadkowo kiedyś rozerwała materiał - ten był delikatny, niekoniecznie podatny na zniszczenia, jednak w przypadku jej dziwnych przygód wszystko było możliwe.
Przeszła więc i do tej czynności, zaś kilka dłuższych chwil później suknia była skończona. Była zadowolona z efektu: prostotę kroju zastępował cudowny materiał i kolor, a także kilka zdobień, których wyszywanie zajęło jej chyba najwięcej czasu. Suknię nałożyła ponownie na manekin, po czym posprzątała swoje miejsce pracy i wreszcie opuściła pomieszczenie.
zt
Miała ochotę uszyć nową suknię i myśl ta chodziła za nią od kilku dni. Wciąż jednak nie potrafiła przenieść swojego pomysłu na szkic, te wciąż kreśląc i poprawiając, dokładając sobie niepotrzebnego zajęcia i przy okazji marnując cenny papier. Tego ranka postanowiła - pierwszy raz w swojej karierze - zrobić suknię, w ramach małego eksperymentu sporządzając szkic na bieżąco. Przygotowała więc narzędzia i materiały, a potem usiadła naprzeciwko nich, by płynnie przejść do działania. W międzyczasie zaczęła zastanawiać się nad zmieniającą się co chwila modą, obawiając się przy okazji, że w ich świecie chyba nigdy nie spotka kobiety wolnej, noszącej spodnie publicznie.
Zadziwiające było to, jak zmieniał się kanon piękna na przestrzeni wieków oraz ubiory kobiet; te jednak teraz nie różniły się za bardzo od tego, co noszono dawniej, choć teraz w modzie była zgrabna sylwetka, niźli tęga i pulchna, mająca na czym siedzieć. Wciąż nie mogła zrozumieć manii na gorsety - ni to wygodne, ani tym bardziej zdrowe, wszak lubiła coś zjeść w ciągu dnia, niż czekać na jego koniec, by pozbyć się skomplikowanych sznurowań i stelażu, odciążającego jej żebra. Rozumiała jednak, że część dam po prostu wpadała w dziwne kompleksy na tle chudych jak zapałki pań, choć dalej była zagorzałą przeciwniczką dodatkowego usztywnienia, przypominającego narzędzie tortur (zapewne wymyślone przez mężczyzn, toć oni tak bardzo lubili dyktować kobietom warunki, tryb życia, styl, a najlepiej godziny odwiedzin w buduarze), dzięki któremu jelita mogły zmienić swoje położenie i znajdować się blisko serca. A ciężkie materiały, które potem mozolnie naciągano na wyściskaną damę? Na szczęście turniury i krynoliny stały się już passe, ustępując miejsca zwiewnym, lekkim materiałom, z którymi był mniejszy problem; przecież krynolina, tym bardziej turniura - zmora młodych panienek - była niebezpiecznym materiałem, co chwila podwijającym się, podwiewającym na wietrze, ciężkim w obsłudze krótko mówiąc. I mimo szlachetnego wyglądu, dziękowała niebiosom za to, że męczyła się z nimi jedynie na podniosłe okazje, jaką były na przykład śluby; w to, że zarówno jeden, jak i drugi materiał, był obiektem żartów poprzez nienaturalne powiększenie biednej damy nie wnikała - sama starała się raczej omijać miliony warstw, ograniczając się do potrzebnego minimum. Osobiście preferowała taki materiał jak jedwab, czy muślin, który poza eleganckim wyglądem dodatkowo był zwiewny i lekki, a także nigdzie nie uwierał, sprawiając wrażenie delikatnego podmuchu wiatru, niźli ciężkiego, opinającego się zewsząd kawałka ubrania.
Nie rozumiała też oporu przed wzorami i zdobieniami sukien, a także zasłaniania się po samą szyję - w końcu nie żyli już w czasach, gdy ukazanie szyi czy kawałka dekoltu było jednostronną wycieczką do krainy wiecznego wstydu i towarzyskiej wpadki. Nie chodziło też o dosadne odkrywanie danych okolic; bardziej o delikatne podkreślenie kobiecego piękna, wyraźnie zarysowanych obojczyków, łabędziej szyi i zgrabnych, jędrnych ramion, a stroje, które wciąż więcej zakrywały, pobudzały zmysły, niż odsłaniały w całości. Wzory? Nie widziała sensu w namolnym stonowaniu, gdy świat oferował tak wiele inspiracji, dodatków i materiałów, do potencjalnego wyszycia wzoru. Chociaż sama była zwolennikiem gładkich szat, tak zdarzało się, że przemycała kwieciste wzory czy nawet cekiny (obecne u dam dużo, dużo przed latami, w jakimi aktualnie żyli) do swoich strojów; dbała o elegancję i to, by wszystko ze sobą współgrało, a motywy kwiatowe uważała za nader urocze, pasujące do - prawie - każdego. Oczywiście nie namawiała wszystkich do zmiany swojego stylu - mimo to czyniła stosowne sugestie, które przeważnie zawsze się przyjmowały.
Poza tym kochała dodatki! Subtelną biżuterię, wstążki wplątane we włosy, bądź kapelusze, które okazyjnie robiła.
Nic więc dziwnego, że kolejny jej projekt przypominał swoim wyglądem suknię niemalże wprost z antyku, o kroju litery A, zamiast ciężkiej jedwabnej i stonowanej, które w ostatnim czasie miały nadzwyczajny popyt. Gdy ukończyła szkic, od razu przeszła do działania; po przygotowaniu materiałów oraz manekina krawieckiego, postanowiła użyć ślicznego, wytwornego bladoróżowego materiału, podkreślającego tak porcelanową urodę, jaką miała. Suknię szyła bez wykroju, bazując na wcześniejszych projektach i swojej krawieckiej intuicji, a także bez użycia różdżki - tej używała do innego rodzaju materiałów i tylko wtedy, gdy czas ją naglił, wychodziła bowiem z założenia, że odręczna praca jest sto razy lepsza od machania magicznym patykiem, w przypadku którego jedno zawahanie od razu psuło cały efekt. po odrysowaniu konturów przodu, odrywała również tył, a także rękawy, odpowiednio modyfikując ją w trakcie, poprzez lekkie dorysowanie miejsc, w których powinna się zwężać - nie przepadała za zbyt obszernymi kreacjami; w końcu była kobietą, która bardzo lubiła podkreślać swoje atuty, a w dodatku przeklętą półwilą z kaprysami (zresztą, nie sądziła, że ubranie się w worek w jakikolwiek sposób pomogło jej z natrętnymi adoratorami). Modyfikację naniosła również na rękaw, który nieco wydłużyła, by kończył się mniej więcej w okolicy łokcia. Później zaś wycięła powoli materiał, z odpowiednim zapasem, żeby w następnej kolejności jąć się połączenia jego brzegów, wcześniej odpowiednio zaznaczonych szpilkami. Użyła do tego srebrnej, ledwo widocznej nici, która ostatnimi czasy stała się jej ulubieńcem do wszelkich kreacji, nawet tych męskich. Połyskiwała subtelnie w świetle, na co dzień jednak nie ujawniając się i choć to złoto w każdej postaci powinno królewskim materiałem, miała w tej kwestii odmienne zdanie. Doszyła do złączonych materiałów rękawy, trochę bardziej "babrając" się z miejscem, w którym natrafiła na łączenie szwów pod pachami - suknie, które szyła, były dobierane na miarę, tu jednak wzięła odrobinę zapasu w razie, gdyby coś poszło nie tak, lecz nie zakładała takiej sytuacji.
Kiedy góra sukni była gotowa, narzuciła ją na manekin, by przejść do dolnej części; wycinając odpowiedniej długości dwa płaty materiału, o znacznie większym obwodzie niż do prostej sukni. Odrywając się na moment od swojego zajęcia wymierzyła kontrafałdy, które chciała umieścić w swojej sukni i wreszcie po kilku minutach odpowiednio pospinała miejsca szpilkami, zszywając je najzwyklejszym prostym ściegiem. Na koniec połączyła obie części sukni, w miejscu tali dodając grubą wstążkę o ciemniejszym odcieniu różu dla zakrycia łączenia materiału; to jednak nadało kreacji ładny kształt, podkreślający jej talię i płaski brzuch bez musu zakładania dodatkowego gorsetu pod spód.
Suknia była prawie ukończona, dlatego po dłuższej chwili na odetchnięcie świeżym powietrzem, wróciła do wykańczania jej. Sprawdziła szwy oraz łączenia materiału, dodała kilka zdobień na górną część, by całość nie była nudna i gładka, jednak była przy tym w miarę ostrożna.
Później zaś musiała odpocząć; w końcu robienie ręcznie sukni nie było zadaniem ani prostym, ani tym bardziej łatwym, mimo faktu, że jej wizja ziściła się. Zdjęła ostrożnie suknię z manekina, żeby w następnej kolejnością ją przymierzyć. Muślin - najczystsza, najprostsza i najdelikatniejsza tkanina, odporna na czyszczenie! - koił jej ciało, a w dodatku sprawiał wrażenie "oddychalności" tkaniny, będąc tym samym odpowiednim materiałem na ciepłe dni. Stanąwszy przed lustrem, obejrzała się dokładnie z każdej ze stron - materiał idealnie leżał na jej ciele, niczego nie opinał, z kolei swoją lejącą się naturą nadawał kreacji bardzo majestatyczny wygląd. Naturalnie miał też swoją cenę, w związku z czym rzadko pozwalała sobie na szycie własnych sukien z muślinu, który doskonale sprawdzał się w sukniach panien młodych. Mimo swojej cudowności uznała, że musi jeszcze podszyć spód sukni, w razie gdyby przypadkowo kiedyś rozerwała materiał - ten był delikatny, niekoniecznie podatny na zniszczenia, jednak w przypadku jej dziwnych przygód wszystko było możliwe.
Przeszła więc i do tej czynności, zaś kilka dłuższych chwil później suknia była skończona. Była zadowolona z efektu: prostotę kroju zastępował cudowny materiał i kolor, a także kilka zdobień, których wyszywanie zajęło jej chyba najwięcej czasu. Suknię nałożyła ponownie na manekin, po czym posprzątała swoje miejsce pracy i wreszcie opuściła pomieszczenie.
zt
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
|?? kwietnia
Dzień jak co dzień upływał Solene na wyszywaniu kolejnych szat, sukien i poprawkach zleconych projektów, których terminy galopowały jak szalony koń wyścigowy. Z kubkiem kawy, dość wczesnym rankiem, rozłożyła się z materiałami na chłodnej posadzce swojej pracowni, zastanawiając się w co powinna początkowo wsadzić drobne ręce; w gruncie rzeczy powinna była robić wszystko jednocześnie i choć wiedziała, że kilka machnięć różdżką z odpowiednią inkantacją zaklęcia ułatwiłoby jej sprawę, nie chciała tego robić. Odnosiła wówczas wrażenie, że nie do końca mogłaby utożsamić się ze swoimi wyrobami, a wtedy już z marszu czułaby się niezadowolona.
Przejrzała więc projekty i dwie suknie wymagające natychmiastowej naprawy rozdarć i wyrwanych niemal guzików, a potem sprawnie przewlekła nitkę przez mikroskopijne oczko igły, by przejść do dokładnego naprawiania szkód. Nie rozumiała co właściwie było przyczyną tak sporego zniszczenia sukni, jednak mogła się domyślać, że dama, do której ów ubranie należało, wcale nie prowadziła spokojnego trybu życia, który nakazywano każdej kobiecie. Po kilku guzikach zamyśliła się dość mocno, powracając myślą bynajmniej nie do swojej pracy a do tej jednej jedynej osoby, co poskutkowało ukłuciem się w palec. Wnet po dłoni ściekła niewielka strużka krwi, plamiąca jasną suknię projektantki. Z cichym syknięciem wstała, owijając palec skrawkiem luźnego materiału. Znikając na zapleczu nie była właściwie świadoma, że drzwi do pracowni były lekko uchylone - najwidoczniej wadliwa pamięć wyparła z głowy fakt, że w cywilizowanym świecie trzeba było zamykać je za sobą.
Dzień jak co dzień upływał Solene na wyszywaniu kolejnych szat, sukien i poprawkach zleconych projektów, których terminy galopowały jak szalony koń wyścigowy. Z kubkiem kawy, dość wczesnym rankiem, rozłożyła się z materiałami na chłodnej posadzce swojej pracowni, zastanawiając się w co powinna początkowo wsadzić drobne ręce; w gruncie rzeczy powinna była robić wszystko jednocześnie i choć wiedziała, że kilka machnięć różdżką z odpowiednią inkantacją zaklęcia ułatwiłoby jej sprawę, nie chciała tego robić. Odnosiła wówczas wrażenie, że nie do końca mogłaby utożsamić się ze swoimi wyrobami, a wtedy już z marszu czułaby się niezadowolona.
Przejrzała więc projekty i dwie suknie wymagające natychmiastowej naprawy rozdarć i wyrwanych niemal guzików, a potem sprawnie przewlekła nitkę przez mikroskopijne oczko igły, by przejść do dokładnego naprawiania szkód. Nie rozumiała co właściwie było przyczyną tak sporego zniszczenia sukni, jednak mogła się domyślać, że dama, do której ów ubranie należało, wcale nie prowadziła spokojnego trybu życia, który nakazywano każdej kobiecie. Po kilku guzikach zamyśliła się dość mocno, powracając myślą bynajmniej nie do swojej pracy a do tej jednej jedynej osoby, co poskutkowało ukłuciem się w palec. Wnet po dłoni ściekła niewielka strużka krwi, plamiąca jasną suknię projektantki. Z cichym syknięciem wstała, owijając palec skrawkiem luźnego materiału. Znikając na zapleczu nie była właściwie świadoma, że drzwi do pracowni były lekko uchylone - najwidoczniej wadliwa pamięć wyparła z głowy fakt, że w cywilizowanym świecie trzeba było zamykać je za sobą.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wypadki przy pracy były nieodłącznym elementem jego życia. O ile jeszcze związane z nimi konsekwencje pod postacią ran nijak obchodziły o tyle te związane z uszczerbkiem jego ulubionej szaty...to była zupełnie inna bajka. Właściwie ubiór ten bardziej przypominał płaszcz, jednak lekki materiał świadczył o tym, że spełniała rolę dodatkowego elementu wierzchniego ubioru na chłodniejsze wiosenne i letnie noce. Był w kolorze chłodnej szaro-niebieskiej toni morza, poblakłego i przetartego w niektórych miejscach na w skutek wieloletniego, intensywnego użytkowania. Rąbek obszyty był srebrną nicią która teraz była popielata i brunatna - układała się w geometryczny, prosty haft. Szata miała wysoki kołnierz, kaptur, sięgała za kolana, zapinana była z przodu na trzy klamerki, a z tyłu posiadała rozcięcie od wysokości połowy ud. Jeszcze 8 może 5 lat temu mogła bez wątpienia uchodzić za ubiór o reprezentatywnych walorach, teraz bliżej jej było do szmaty zwłaszcza po tym, jak niefortunnie rozdarła się wzdłuż od samego kołnierza, w prostej linii aż do samego dołu. Szata miała dla alchemika jednak bardzo cenną wartość sentymentalną. Priorytetem stała się więc chęć przywrócenia do użyteczności i ponownego narzucenia na grzbiet. Bez niej czuł się dziwnie nagi pomimo iż dziś chroniło go od chłodu kilka warstw bawełnianej odzieży.
Chodził tak ulicami początkowo Nokturny, potem Pokątnej. Dużo zakładów jednak o tej godzinie była zamknięta, cześć żądała horrendalnego wynagrodzenia, a jeszcze inna część kazała sobie czekać miesiącami. Ktoś podpowiedział mu o tym, że na tej ulicy coś znajdzie więc nie tracąc czasu podążył za wskazówką. Znalazł się w ten sposób właśnie tutaj. Uchylił drzwi, które i tak nie były zamknięte. Jako złodziej nie posiadał oporów przed wproszeniem się do środka pomimo wyraźnej nie obecności gospodarza czy też gospodyni cicho zamykając za sobą drzwi. Uważnie zlustrował cały wystrój i trochę zwątpił. Wszystko tutaj wydawało się takie....takie babskie. A co jeśli jego kochana szata zyska bufki i falbaniaste wykończenia?
Stąpając cicho i w sposób iście złodziejski postąpił w stronę zwojów materiałów. W sposób szczególny skusiły go te połyskujące drogo przy wsparciu oświetlenia. Otarł wierzch dłoni o spodnie, chcąc oczyścić ja z większego brudu i ujął w palce materiał mający imitować złoto. Potarł go badając śliską,miękką fakturę.
Chodził tak ulicami początkowo Nokturny, potem Pokątnej. Dużo zakładów jednak o tej godzinie była zamknięta, cześć żądała horrendalnego wynagrodzenia, a jeszcze inna część kazała sobie czekać miesiącami. Ktoś podpowiedział mu o tym, że na tej ulicy coś znajdzie więc nie tracąc czasu podążył za wskazówką. Znalazł się w ten sposób właśnie tutaj. Uchylił drzwi, które i tak nie były zamknięte. Jako złodziej nie posiadał oporów przed wproszeniem się do środka pomimo wyraźnej nie obecności gospodarza czy też gospodyni cicho zamykając za sobą drzwi. Uważnie zlustrował cały wystrój i trochę zwątpił. Wszystko tutaj wydawało się takie....takie babskie. A co jeśli jego kochana szata zyska bufki i falbaniaste wykończenia?
Stąpając cicho i w sposób iście złodziejski postąpił w stronę zwojów materiałów. W sposób szczególny skusiły go te połyskujące drogo przy wsparciu oświetlenia. Otarł wierzch dłoni o spodnie, chcąc oczyścić ja z większego brudu i ujął w palce materiał mający imitować złoto. Potarł go badając śliską,miękką fakturę.
Będąc na zapleczu wyraźnie zainteresowaną swoją pracą i przeszukiwaniem nici za tą jedną, jedyną, nie usłyszała jak ktoś wszedł do pracowni. Uśpiona przez skupienie czujność co prawda zdawała się słyszeć czyjeś kroki, lecz z drugiej strony któż mógłby tu przyjść o podobnej porze? Gdy odnalazła to czego potrzebowała wróciła do pracowni spoglądając wprost na niezapowiedzianego gościa. Nie przestraszyła się, może przez chwilę jej mina zdradzała konsternację, która równie szybko zniknęła. Nie była pewna czy mężczyzna ją zauważył - stąpała cicho, z gracją i delikatnością godną potomkini. Oparła się bokiem o framugę, skrzyżowała ręce pod biustem, po czym zerknęła na trzymany przezeń materiał.
- Jedwab, delikatny, dość kapryśny w utrzymaniu. - Uśmiechnęła się lekko, by wreszcie odepchnąć się od drzwi. Powolnym krokiem przemierzyła kilka metrów, stając obok gościa. - Z pewnością nie widzę cię w różach, ale w brązach już prędzej. - Wskazała dłonią na wieszak obok, z kolekcją typowo męską. Taką też miała w sprzedaży i w pracowni absolutnie nie znajdowały się rzeczy dla samych pań. Choć te rzucały się w oczy już od wejścia. - Mogę w czymś pomóc? - Spytała, odkładając nici na fotel. Mężczyzna nie wyglądał na takiego, który przyszedł po nową szatę - pozory jednak myliły. Wlepiła w niego wyczekujące, trochę oceniające spojrzenie, próbując przypomnieć sobie czy go skądś zna. Pamięć jednak albo płatała jej figle albo rzeczywiście spotkała kogoś nieznajomego w ich niewielkim półświatku.
- Jedwab, delikatny, dość kapryśny w utrzymaniu. - Uśmiechnęła się lekko, by wreszcie odepchnąć się od drzwi. Powolnym krokiem przemierzyła kilka metrów, stając obok gościa. - Z pewnością nie widzę cię w różach, ale w brązach już prędzej. - Wskazała dłonią na wieszak obok, z kolekcją typowo męską. Taką też miała w sprzedaży i w pracowni absolutnie nie znajdowały się rzeczy dla samych pań. Choć te rzucały się w oczy już od wejścia. - Mogę w czymś pomóc? - Spytała, odkładając nici na fotel. Mężczyzna nie wyglądał na takiego, który przyszedł po nową szatę - pozory jednak myliły. Wlepiła w niego wyczekujące, trochę oceniające spojrzenie, próbując przypomnieć sobie czy go skądś zna. Pamięć jednak albo płatała jej figle albo rzeczywiście spotkała kogoś nieznajomego w ich niewielkim półświatku.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zaskoczony podniósł spojrzenie w stronę z którego dobiegł głos. Zaraz jednak się rozluźnił wypuszczając materiał z pomiędzy palców. A więc jedwab...Marzyło mu się noszenie drogich szat przypominających złoto podkreślające jego rangę nadalchemika. Miło byłoby by właśnie uszyte byłyby z takiego przyjemnego, jedwabnego materiału. Kiedyś, w przyszłości...ach. Na pewno. Uniósł więc kąciki ust nieznacznie wyżej.
- A żółty...? Lubię żółty, złoty.. - zdradził tak jakoś sam z siebie będąc po części ciekawy opinii,a po części by jakoś nawiązać nić porozumienia. Patrzył na nią, jak się zbliża dopiero po chwili rejestrując że tak właściwie już stała, tuż obok zadając kolejne pytanie. Valerij spuścił wzrok na podłogę chcąc samemu sobie przypomnieć po co. Jak na mężczyznę przystało obecność pięknej kobiety rozpraszała jego myśli. Zacisnął dłoń mocniej na trzymanym tobołku przypominając sobie. No tak.
- Chciałbym...to znaczy przyszedłem tu chcąc się dowiedzieć czy istniałaby możliwość naprawienia tej szaty - Wyciągnął bardziej przed siebie lniany worek. Trzymając za krawędzie otworu rozszerzył go n a tyle, by kobieta mogła sięgnąć do jego wnętrza - Nie chcę żadnych modyfikacji, chcę tylko na nowo złączyć te części w całość. Teoretycznie cena nie gra roli, praktycznie jednak nie powiem że liczę za rozsądną stawkę. Właściwie to też tak wiem że późno i sobie pozwoliłem tak wejść, lecz było uchylone i mnie tu z polecenia przysłano więc...- sobie wszedł.
- A żółty...? Lubię żółty, złoty.. - zdradził tak jakoś sam z siebie będąc po części ciekawy opinii,a po części by jakoś nawiązać nić porozumienia. Patrzył na nią, jak się zbliża dopiero po chwili rejestrując że tak właściwie już stała, tuż obok zadając kolejne pytanie. Valerij spuścił wzrok na podłogę chcąc samemu sobie przypomnieć po co. Jak na mężczyznę przystało obecność pięknej kobiety rozpraszała jego myśli. Zacisnął dłoń mocniej na trzymanym tobołku przypominając sobie. No tak.
- Chciałbym...to znaczy przyszedłem tu chcąc się dowiedzieć czy istniałaby możliwość naprawienia tej szaty - Wyciągnął bardziej przed siebie lniany worek. Trzymając za krawędzie otworu rozszerzył go n a tyle, by kobieta mogła sięgnąć do jego wnętrza - Nie chcę żadnych modyfikacji, chcę tylko na nowo złączyć te części w całość. Teoretycznie cena nie gra roli, praktycznie jednak nie powiem że liczę za rozsądną stawkę. Właściwie to też tak wiem że późno i sobie pozwoliłem tak wejść, lecz było uchylone i mnie tu z polecenia przysłano więc...- sobie wszedł.
Dostrzegła zaskoczenie mężczyzny, co przywiodło na jej bladoróżowe wargi lekki uśmiech. Czyżby wkradając się do jej pracowni zapomniał, że być może ktoś jest w środku?
- Złoty... - Powtarzając za nim, pozwoliła sobie na leniwe zmierzenie wzrokiem jego twarzy i sylwetki. Kolor królów i wszelakiego dobrodziejstwa, przynajmniej tak się kiedyś utarło, teraz dostępny dla niemal każdego w różnych formach. Od prawdziwych kawałków złota, przez pozłacane wyroby, po złote nitki wplatane w ubrania. Sama czasami je dodawała, dla lepszego wyglądu kreacji i blasku, szczególnie dla osób na wysokich stanowiskach, pławiących się dość często na salonach. - Złoty też by ci pasował. - Nie zdążyła jednak nic dopowiedzieć, gdy zerknęła we wskazany jej tobołek. Wyjęła poniszczoną szatę, lustrując szybko straty. Nie tak dawno naprawiła całkowicie postrzępiony skórzany rękaw płaszcza, więc i tu widziała nadzieję na odratowanie materiału.
- Skoro z polecenia, to powinieneś wiedzieć, że mam same rozsądne stawki. - Zależne od wielu czynników, a jednak nie tak wysokie jak ubrania od Parkinsonów czy z centrum magicznego półświatka. - Naprawię, nie ma problemu. A potem zdecydujesz ile będziesz w stanie mi zapłacić za pomoc. - Wystarczyło kilka machnięć, później parę ruchów igłą z odpowiednio dobraną nitką. Niewielka naprawa, niewiele czasu, w zasadzie niezbyt ciężka praca, za którą nie zażądałaby nie więcej, niż dziesięć, może piętnaście galeonów. Zastanawiała się jednak na ile wyceni jej pracę stojący przed nią mężczyzna, chyba niezbyt przekonany miejscem, do którego trafił. - Usiądź sobie, chciałbyś się czegoś napić? - Spytała spokojnie, przerzucając sobie materiał przez ramię; potem zaś zniknęła na zapleczu, wracając stamtąd z nićmi i karafką z wodą oraz dwiema szklaneczkami. - Musiała być bardzo cenna, skoro dalej chcesz ją ratować. - Wierzyła, że każde naprawiane przez nią ubranie niosło za sobą wspomnienie, ot, przyjemne chwile, dla których nie zostało wyrzucone do śmieci. W paru ruchach złączyła materiał, przechodząc do - z pozoru - trudniejszej rzeczy, jaką było wprawne nawleczenie nitki na igłę i wreszcie dokładne zszywanie kawałków w jedną całość.
- Złoty... - Powtarzając za nim, pozwoliła sobie na leniwe zmierzenie wzrokiem jego twarzy i sylwetki. Kolor królów i wszelakiego dobrodziejstwa, przynajmniej tak się kiedyś utarło, teraz dostępny dla niemal każdego w różnych formach. Od prawdziwych kawałków złota, przez pozłacane wyroby, po złote nitki wplatane w ubrania. Sama czasami je dodawała, dla lepszego wyglądu kreacji i blasku, szczególnie dla osób na wysokich stanowiskach, pławiących się dość często na salonach. - Złoty też by ci pasował. - Nie zdążyła jednak nic dopowiedzieć, gdy zerknęła we wskazany jej tobołek. Wyjęła poniszczoną szatę, lustrując szybko straty. Nie tak dawno naprawiła całkowicie postrzępiony skórzany rękaw płaszcza, więc i tu widziała nadzieję na odratowanie materiału.
- Skoro z polecenia, to powinieneś wiedzieć, że mam same rozsądne stawki. - Zależne od wielu czynników, a jednak nie tak wysokie jak ubrania od Parkinsonów czy z centrum magicznego półświatka. - Naprawię, nie ma problemu. A potem zdecydujesz ile będziesz w stanie mi zapłacić za pomoc. - Wystarczyło kilka machnięć, później parę ruchów igłą z odpowiednio dobraną nitką. Niewielka naprawa, niewiele czasu, w zasadzie niezbyt ciężka praca, za którą nie zażądałaby nie więcej, niż dziesięć, może piętnaście galeonów. Zastanawiała się jednak na ile wyceni jej pracę stojący przed nią mężczyzna, chyba niezbyt przekonany miejscem, do którego trafił. - Usiądź sobie, chciałbyś się czegoś napić? - Spytała spokojnie, przerzucając sobie materiał przez ramię; potem zaś zniknęła na zapleczu, wracając stamtąd z nićmi i karafką z wodą oraz dwiema szklaneczkami. - Musiała być bardzo cenna, skoro dalej chcesz ją ratować. - Wierzyła, że każde naprawiane przez nią ubranie niosło za sobą wspomnienie, ot, przyjemne chwile, dla których nie zostało wyrzucone do śmieci. W paru ruchach złączyła materiał, przechodząc do - z pozoru - trudniejszej rzeczy, jaką było wprawne nawleczenie nitki na igłę i wreszcie dokładne zszywanie kawałków w jedną całość.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Czasami odpływał myślami. Tak właściwie, jako człowiek oddany nauce, alchemii - robił to nieustannie. Taki to już był typ,który czuł się nieswojo z pustą głową. Pojawienie się Solene wyrwało go z zadumania wyjątkowo sprawnie wywołując zaskoczenie. Czemu jej nie słyszał wcześniej...? Zaskoczenie było bardzo naturalną reakcją biorąc pod uwagę wpływy codzienności Valerijego. Był w końcu złodziejem, a prawda była taka, że przez chwilę poczuł aurę swego fachu - sam, w pustym pomieszczeniu poza zasięgiem niepotrzebnej uwagi, ze złotym suknem pomiędzy palcami...Siła nawyków. Rozmowa obrała jednak pomimo tego bardzo zwyczajny i komfortowy tor. Miło się zrobiło Valeriemu. Co prawda wcześniej już przypuszczał, że złoto pasuje do kogoś takiego jak on, lecz potwierdzenie tego od osoby która go w gruncie rzeczy nie znała podsyciła jego pewność siebie. Umocniła przekonanie, że przeznaczenie do którego dąży czeka na niego. Nie było odwrotu.
- Myślę, że pojęcie rozsądnej ceny jest czymś zbyt subiektywnym - osoba, która go tu posłała miała stawki z kosmosu. Trudno było powiedzie, czy "taniej" oznaczało cenę przyziemną czy też orbitującą bliżej Ziemi - Nie więcej niż pięć galeonów - na tyle wycenił osobiście naprawę rozdarcia. Co prawda było ono długie i dzieliło jego szatę na pół, lecz przy tym ciągnęło się idealnie wzdłuż. Masza naprawiłaby to za darmo. Jednak Valerij wątpił, że nie pozostałoby po tym jakiś ślad, a on chciał by szata nosiła jak najmniej znamion napraw. Jednocześnie był po prostu skąpy, jeśli chodziło o cokolwiek innego niż ingrediencje.
- Nie, dziękuję - rzucił nie chcąc by ta propozycja została doliczona do potencjalnych kosztów obsługi. Zrobił to jednak za późno, bo nim zareagował kobieta już pojawiła się ponownie w pokoju z dwiema szklankami i wódką...? Tak to przynajmniej wyglądało z jego perspektywy, tak mu podpowiadał jego łasy na promile ruski umysł. Oblizał spierzchłe wargi - A, może się jednak skuszę. Suszy mnie w sumie od tego biegania. - powiedział, przystępując krok bliżej łatwo ulegając niewieściej propozycji. Usiadł też nie wiedząc do końca dlaczego, skoro wolał stać.
- Dostałem ją w prezencie od ojca - po tym, jak przerobił pierwsze wille serce na śnieżkę. Zysk z przedsięwzięcia był ogromny - Ma już dziewięć lat. Jest moją ulubioną
- Myślę, że pojęcie rozsądnej ceny jest czymś zbyt subiektywnym - osoba, która go tu posłała miała stawki z kosmosu. Trudno było powiedzie, czy "taniej" oznaczało cenę przyziemną czy też orbitującą bliżej Ziemi - Nie więcej niż pięć galeonów - na tyle wycenił osobiście naprawę rozdarcia. Co prawda było ono długie i dzieliło jego szatę na pół, lecz przy tym ciągnęło się idealnie wzdłuż. Masza naprawiłaby to za darmo. Jednak Valerij wątpił, że nie pozostałoby po tym jakiś ślad, a on chciał by szata nosiła jak najmniej znamion napraw. Jednocześnie był po prostu skąpy, jeśli chodziło o cokolwiek innego niż ingrediencje.
- Nie, dziękuję - rzucił nie chcąc by ta propozycja została doliczona do potencjalnych kosztów obsługi. Zrobił to jednak za późno, bo nim zareagował kobieta już pojawiła się ponownie w pokoju z dwiema szklankami i wódką...? Tak to przynajmniej wyglądało z jego perspektywy, tak mu podpowiadał jego łasy na promile ruski umysł. Oblizał spierzchłe wargi - A, może się jednak skuszę. Suszy mnie w sumie od tego biegania. - powiedział, przystępując krok bliżej łatwo ulegając niewieściej propozycji. Usiadł też nie wiedząc do końca dlaczego, skoro wolał stać.
- Dostałem ją w prezencie od ojca - po tym, jak przerobił pierwsze wille serce na śnieżkę. Zysk z przedsięwzięcia był ogromny - Ma już dziewięć lat. Jest moją ulubioną
Pięć galeonów? Zdziwiła się nieco, jednak nie dała tego po sobie poznać, wiedząc już z jakim typem klienta ma do czynienia. Nie miała też ochoty wyjaśniać, że cena którą zaproponował jest śmiechu warta - w końcu sama zaproponowała mu samodzielną wycenę. A to, że za pięć galeonów to co najwyżej kupiłaby potrzebne materiały, nie wliczając w to poświęconego czasu i robocizny zostawiła dla siebie. Można by powiedzieć, że będąc na pograniczu dobrego a złego humoru zmierzała w tej chwili w stronę tego najrzadszego u niej - łaskawego, nawet litościwego. Wody oczywiście nie wliczała w potencjalne koszta; nie była przecież ani Parkinsonem ani Malkin, a małym salonikiem, który chciał zdobywać jak najwięcej klientów. Każda osoba była dla niej cenna, niezależnie od pobudek i potrzeb; to, że miała zapewnione pieniądze na życie od rodziny w jej pokręconej logice było bardzo uwłaczające - chciała zarabiać na siebie sama. Sama, samiutka, bez pomocy bliskich.
- Widywałam szaty w gorszym stanie. - Stwierdziła spokojnie, gdy już obejrzała materiał. - I zazwyczaj wszystko udaje mi się odratować, dlatego nie ma się czym martwić. - Westchnąwszy, przeprosiła na moment, znikając na zapleczu.
Zszywanie rozdarcia nie zajęło jej dużo czasu, ot, kilka machnięć różdżką, poprzedzonych ręcznym zszywaniem szaty. Gdy nie musiała, nie używała różdżki z powodów i przekonań znanych tylko sobie. Wróciła po kilku chwilach, trzymając szatę przerzuconą przez przegub chudej ręki.
- Proszę bardzo. - Z uśmiechem oddała zawiniątko w ręce właściciela, a potem usiadła na drewnianym stołku.
- Widywałam szaty w gorszym stanie. - Stwierdziła spokojnie, gdy już obejrzała materiał. - I zazwyczaj wszystko udaje mi się odratować, dlatego nie ma się czym martwić. - Westchnąwszy, przeprosiła na moment, znikając na zapleczu.
Zszywanie rozdarcia nie zajęło jej dużo czasu, ot, kilka machnięć różdżką, poprzedzonych ręcznym zszywaniem szaty. Gdy nie musiała, nie używała różdżki z powodów i przekonań znanych tylko sobie. Wróciła po kilku chwilach, trzymając szatę przerzuconą przez przegub chudej ręki.
- Proszę bardzo. - Z uśmiechem oddała zawiniątko w ręce właściciela, a potem usiadła na drewnianym stołku.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Za dziesięć galeonów mógł posiąść alchemiczną ingrediencję. Właściwie tak, jak dla większości czarodziei główna walutą były galeony, tak on wszystko przeliczał na ingrediencje i eliksiry. Jego świat kręcił się wszak wokół tego. Tym żył - parnym, duszącym powietrzem kłębiących się nad kadzią pełną magicznego wywaru. Niestety życie momentami wymagało od niego ingerencji ze światem dla niego obcym - tak jak teraz. Nie wiedział, że a sięgnięcie usługi krawca jest takie skomplikowane, że aż ci czeladnicy są zmuszeni prowadzić jakieś terminarze, dokonywać umówienia się na pracę i że w ogóle ich pracownie są przeważnie otwarte do godzin w których on zwykł si brudzić się do życia. Czy on wymagał tak wiele?
Uśmiechnął się usatysfakcjonowany i zadowolony tym, że ostatecznie udało mu się znaleźć to czego szukał w cenie którą uznawał za akceptowalną. Nie było łatwo, lecz najwyraźniej dzięki uporowi osiągnął to co chciał. Po raz kolejny.
- Och, to zasługa kilku prostych eliksirów. Za ich pomocą impregnuje się magiczne fotografie, lecz nie zgorzej sobie radzą z konserwacją materiału. Kwestia odwrócenia proporcji - zadumał się, wzrokiem błądząc po kolorowych tkaninach zastanawiając się nad czymś - Szyje Pani też magiczne szaty...? Jak na przykład takie w rodzaju płaszcza kameleona? - podpytał bo w sumie gdzieś takie rzeczy się robi, prawda? - To kwestia magicznego materiału czy jakichś zaklęć nakładanych w trakcie produkcji takiej szaty? - ciągnął myśl dalej, a na jego czole pojawiła się zmarszczka konsternacji.
- Dziękuję - rozplótł zawiniątko chcąc ocenić jakość wykonanej naprawy. Będąc zadowolonym, wygrzebał monety z sakwy - Faktycznie szybko poszło - wyszczerzył pożółkłe zęby ofiarując zapłatę.
Uśmiechnął się usatysfakcjonowany i zadowolony tym, że ostatecznie udało mu się znaleźć to czego szukał w cenie którą uznawał za akceptowalną. Nie było łatwo, lecz najwyraźniej dzięki uporowi osiągnął to co chciał. Po raz kolejny.
- Och, to zasługa kilku prostych eliksirów. Za ich pomocą impregnuje się magiczne fotografie, lecz nie zgorzej sobie radzą z konserwacją materiału. Kwestia odwrócenia proporcji - zadumał się, wzrokiem błądząc po kolorowych tkaninach zastanawiając się nad czymś - Szyje Pani też magiczne szaty...? Jak na przykład takie w rodzaju płaszcza kameleona? - podpytał bo w sumie gdzieś takie rzeczy się robi, prawda? - To kwestia magicznego materiału czy jakichś zaklęć nakładanych w trakcie produkcji takiej szaty? - ciągnął myśl dalej, a na jego czole pojawiła się zmarszczka konsternacji.
- Dziękuję - rozplótł zawiniątko chcąc ocenić jakość wykonanej naprawy. Będąc zadowolonym, wygrzebał monety z sakwy - Faktycznie szybko poszło - wyszczerzył pożółkłe zęby ofiarując zapłatę.
Tak duże przywiązanie do szaty przywołało na jej wargi uśmiech. W obliczu dostojnych szlachciców i równie dostojnych dam rzadko widywała osobę tak przywiązaną do jednej rzeczy - rozrzutność innych, coraz to nowsze ubrania i pomysły były tym, z czym spotykała się najczęściej.
- Alchemik? - Było to dla niej całkiem oczywiste, jednak wolała się upewnić. Sama co prawda pamiętała jak przez mgłę podstawy tej sztuki, więc wiedziała, że ktoś bez doświadczenia raczej nie wpadłby na podobną teorię. Na kolejne pytanie pokręciła przecząco głową, zatrzymując wzrok na kolorowych tkaninach.
- Niestety, to nie moja dziedzina. Chociaż zastanawiałam się nad próbą zrobienia czegoś podobnego. - Przyznała szczerze, siadając na miękkim oparciu fotela. - Wydaje mi się jednak, że jest to kwestia zaklęć nakładanych podczas szycia. Nie mam pewności, ale jest to całkiem sensowne. Na pewno wiele na ten temat znajduje się w księgach. - Że też nie wpadła na pomysł szycia magicznych szat wcześniej! Teraz było troszeczkę za późno, by jąć się tego zadania, ale nie wykluczała, że kiedyś w przyszłości nie spróbuje zająć się tym na poważnie.
Odebrała zapłatę z lekkim wahaniem, w końcu jednak była w pracy.
- Pamiętaj, złote wstawki w szatach też będą ci pasować. - W gruncie rzeczy ten odcień pasował wielu osobom, chociaż ze względu na jej pracę mogła mówić tak każdej napotkanej osobie. Tymczasem starała się dobierać barwy pod osobę, niż pod zysk.
zt
- Alchemik? - Było to dla niej całkiem oczywiste, jednak wolała się upewnić. Sama co prawda pamiętała jak przez mgłę podstawy tej sztuki, więc wiedziała, że ktoś bez doświadczenia raczej nie wpadłby na podobną teorię. Na kolejne pytanie pokręciła przecząco głową, zatrzymując wzrok na kolorowych tkaninach.
- Niestety, to nie moja dziedzina. Chociaż zastanawiałam się nad próbą zrobienia czegoś podobnego. - Przyznała szczerze, siadając na miękkim oparciu fotela. - Wydaje mi się jednak, że jest to kwestia zaklęć nakładanych podczas szycia. Nie mam pewności, ale jest to całkiem sensowne. Na pewno wiele na ten temat znajduje się w księgach. - Że też nie wpadła na pomysł szycia magicznych szat wcześniej! Teraz było troszeczkę za późno, by jąć się tego zadania, ale nie wykluczała, że kiedyś w przyszłości nie spróbuje zająć się tym na poważnie.
Odebrała zapłatę z lekkim wahaniem, w końcu jednak była w pracy.
- Pamiętaj, złote wstawki w szatach też będą ci pasować. - W gruncie rzeczy ten odcień pasował wielu osobom, chociaż ze względu na jej pracę mogła mówić tak każdej napotkanej osobie. Tymczasem starała się dobierać barwy pod osobę, niż pod zysk.
zt
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Pracownia
Szybka odpowiedź