Reszta domu
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Reszta domu
Czyli salon połączony z jadalnią i osobnym wejściem do kuchni oraz wyjściem do ogrodu. W salonie dodatkowo znajduje się prywatna biblioteczka wujka i mnóstwo kwiatów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 27.05.17 11:44, w całości zmieniany 1 raz
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Solene niespecjalnie poszukiwała kontaktu z rodziną i również niespecjalnie wnikała w zawiłe relacje między jej członkami. W związku z tym do dzisiaj nie znała (i nie wiedziała za wiele) o dalszej rodzinie ze strony matki, bo i nawet babka z Hogsmeade oraz wujostwo niechętnie podejmowało ten temat. Wiedziała też, że fakt, iż jej matka jest wilą czyni relacje rodzinne jeszcze bardziej skomplikowanymi, niż mogłoby się wydawać.
Czasem jednak zastanawiała się gdzie aktualnie przebywa Odette i co robi, choć nie kwapiła się, by odnowić z nią kontakt. Usilnie odrzucała od siebie świadomość, że w każdej chwili mogą nawet na siebie wpaść - w końcu obie doskonale wiedziały czym ta druga się znajduje i gdzie najprawdopodobniej można ją spotkać. Stąd też wynikała potrzeba omijania szerokim łukiem wszelkiego rodzaju instytucji kultury, a znaczna część wyjść na rozmaite kolacje była stresująca - co gdyby wpadły właśnie na siebie tam? Nie była przygotowana na konfrontację z siostrą, choć po latach rozłąki wszystkie winy i żale już dawno samoistnie mogłyby zostać zamiecione pod dywan.
Dzisiejszy dzień upływał jej w zasadzie na szukaniu sobie zajęcia; kiedy skończyła czytanie książki, jęła się poprawiania sukien i kończenia projektów skrytych głęboko na dnie szafki nocnej, ale i tego zajęcia zaniechała, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Poza nią w domu nie było nikogo, a niezapowiedziana wizyta wcale nie była jej na rękę. Nie miała ani siły ani ochoty na przyjmowanie gości, mimo to opuściła miękką kanapę, kierując się do drzwi. Widok nieznajomej, delikatnej dziewczyny ją zaskoczył i niemal od razu przyszło jej do głowy, że ów niewiasta po prostu przyszła po suknię.
- W czym mogę pomóc? - Spytała wreszcie, przyglądając się nieznajomej. Przez kilka sekund miała wrażenie, że ma do czynienia z drugą potomkinią, wnet jednak odgoniła od siebie natrętne myśli czekając na odpowiedź.
Czasem jednak zastanawiała się gdzie aktualnie przebywa Odette i co robi, choć nie kwapiła się, by odnowić z nią kontakt. Usilnie odrzucała od siebie świadomość, że w każdej chwili mogą nawet na siebie wpaść - w końcu obie doskonale wiedziały czym ta druga się znajduje i gdzie najprawdopodobniej można ją spotkać. Stąd też wynikała potrzeba omijania szerokim łukiem wszelkiego rodzaju instytucji kultury, a znaczna część wyjść na rozmaite kolacje była stresująca - co gdyby wpadły właśnie na siebie tam? Nie była przygotowana na konfrontację z siostrą, choć po latach rozłąki wszystkie winy i żale już dawno samoistnie mogłyby zostać zamiecione pod dywan.
Dzisiejszy dzień upływał jej w zasadzie na szukaniu sobie zajęcia; kiedy skończyła czytanie książki, jęła się poprawiania sukien i kończenia projektów skrytych głęboko na dnie szafki nocnej, ale i tego zajęcia zaniechała, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Poza nią w domu nie było nikogo, a niezapowiedziana wizyta wcale nie była jej na rękę. Nie miała ani siły ani ochoty na przyjmowanie gości, mimo to opuściła miękką kanapę, kierując się do drzwi. Widok nieznajomej, delikatnej dziewczyny ją zaskoczył i niemal od razu przyszło jej do głowy, że ów niewiasta po prostu przyszła po suknię.
- W czym mogę pomóc? - Spytała wreszcie, przyglądając się nieznajomej. Przez kilka sekund miała wrażenie, że ma do czynienia z drugą potomkinią, wnet jednak odgoniła od siebie natrętne myśli czekając na odpowiedź.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Dopiero gdy drzwi otwierały się przed nią, zorientowała się, że właściwie nie ma żadnego planu na to spotkanie. Myśli zbyt angażowały się w sam problem - w brak matki, w konieczność szukania jej w każdym możliwym miejscu, w listy do osób mogących wiedzieć cokolwiek. Nie wypadało jej oznajmić z marszu własnych intencji i zacząć szastać pytaniami z rękawa. Uśmiechnęła się, trochę niepewnie przez ten brak przygotowania i postanowiła wybrnąć z opałów w najprostszy możliwy sposób, nieco odkładając moment faktycznego poznania.
- Yvette Blythe - przedstawiła się, lekko wyciągając dłoń i zawieszając ją w powietrzu. Była poddenerwowana. Nawet nie sądziła, że stres zdoła dotrzeć do pozornie spokojnego stanu ducha i tknąć go ostrym kolcem. - Przychodzę z polecenia - skłamała gładko, łagodnie, odnajdując się powoli w słowach i sytuacji, na bieżąco szukając w myślach odpowiedniego pomysłu. Balet zawsze jaśniał gdzieś z tyłu głowy, bez skrupułów postanowiła go więc wykorzystać. Nie musiała nawet brnąć w okrutne łgarstwa. Tuż po spotkaniu z Odette w teatrze Palladium i udanym przedstawieniu, nad którym Yvette sprawowała pieczę w imieniu swej dawnej mentorki, miała okazję zamienić z nauczycielką parę słów na temat przyszłych planów. Wtedy też rozeznała się w temacie poszukiwania zdolnej krawcowej, dopiero teraz łącząc fakty i dostrzegając możliwość współpracy z panną Baudelaire. - Nie wiem, czy zdołałaby pani znaleźć czas na tak duże zamówienie, ale czas nie nagli tak bardzo, jak to ma w zwyczaju. W kolejnym sezonie wystawiamy nową sztukę baletową, do której będziemy potrzebować kostiumów - zaczęła, uważnie obserwując kuzynkę i doszukując się w niej podobieństw do swojej matki. Nie było ich wiele, wciąż nie wiedziała, jak podobne były do siebie kobiety. - Dosyć istotne przedstawienie, złożone i wyjątkowo barwne, w dodatku niosące ze sobą sporo debiutów na scenie. Nie zaprzeczam, że pani nazwisko jest już rozpoznawalne - inaczej by mnie tu nie było - ale zapewniam, że z wykonaniem zlecenia wiąże się pewien prestiż - miała dziś wyjątkowo gadane. Nie chciała wpraszać się do środka i pytać, czy omówią tam kwestię. Decydowała się też na natychmiastowe wyznanie prawdy o powiązaniach, gdyby Solene nie została skuszona ofertą. Liczyła, że jednak przekona się do wykonania pracy.
- Yvette Blythe - przedstawiła się, lekko wyciągając dłoń i zawieszając ją w powietrzu. Była poddenerwowana. Nawet nie sądziła, że stres zdoła dotrzeć do pozornie spokojnego stanu ducha i tknąć go ostrym kolcem. - Przychodzę z polecenia - skłamała gładko, łagodnie, odnajdując się powoli w słowach i sytuacji, na bieżąco szukając w myślach odpowiedniego pomysłu. Balet zawsze jaśniał gdzieś z tyłu głowy, bez skrupułów postanowiła go więc wykorzystać. Nie musiała nawet brnąć w okrutne łgarstwa. Tuż po spotkaniu z Odette w teatrze Palladium i udanym przedstawieniu, nad którym Yvette sprawowała pieczę w imieniu swej dawnej mentorki, miała okazję zamienić z nauczycielką parę słów na temat przyszłych planów. Wtedy też rozeznała się w temacie poszukiwania zdolnej krawcowej, dopiero teraz łącząc fakty i dostrzegając możliwość współpracy z panną Baudelaire. - Nie wiem, czy zdołałaby pani znaleźć czas na tak duże zamówienie, ale czas nie nagli tak bardzo, jak to ma w zwyczaju. W kolejnym sezonie wystawiamy nową sztukę baletową, do której będziemy potrzebować kostiumów - zaczęła, uważnie obserwując kuzynkę i doszukując się w niej podobieństw do swojej matki. Nie było ich wiele, wciąż nie wiedziała, jak podobne były do siebie kobiety. - Dosyć istotne przedstawienie, złożone i wyjątkowo barwne, w dodatku niosące ze sobą sporo debiutów na scenie. Nie zaprzeczam, że pani nazwisko jest już rozpoznawalne - inaczej by mnie tu nie było - ale zapewniam, że z wykonaniem zlecenia wiąże się pewien prestiż - miała dziś wyjątkowo gadane. Nie chciała wpraszać się do środka i pytać, czy omówią tam kwestię. Decydowała się też na natychmiastowe wyznanie prawdy o powiązaniach, gdyby Solene nie została skuszona ofertą. Liczyła, że jednak przekona się do wykonania pracy.
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Nieświadoma tego z kim ma do czynienia wysłuchiwała kobiety w milczeniu, przytakując jedynie głową. Choć słowa o rozpoznawalności jej schlebiały i utrzymywały w przeświadczeniu, że osiągnęła w życiu to, czego pragnęła od dziecka, nie była pewna czy da radę udźwignąć tak wielkie zlecenie. Musiała rozważyć wszelkie za i przeciw, bo z jednej strony praca nad strojami do przedstawienia zapewniała jej stały dochód oraz klienta, zaś z drugiej musiałaby wtedy poświęcić swoją uwagę tylko i wyłącznie na to jedno zajęcie. A tego nie lubiła - zapętlania się w tym samym i braku czasu na inne, równie ważne, kwestie. Zaskoczona tak nagłym przejściem do spraw biznesowych zapomniała o manierach i wpuszczeniu Yvette do środka.
- Ciężko mi zadecydować od razu. - Przyznała szczerze, po czym odsunęła się z przejścia wskazując kobiecie drogę do środka. - Chwilowo jestem na etapie szycia sukien ślubnych, poprawek i zmian projektów. Sama rozumiesz, panny młode są szczególnie... wybredne. - Westchnęła, zerkając dyskretnie na porozrzucane na stole w salonie projekty. Chociaż była cierpliwa i w miarę opanowana, tak ciągłe zmiany i niezdecydowanie po pewnym czasie i ją doprowadzało do szału. - Jeśli jednak to nie problem, mogłabym dać odpowiedź za kilka dni lub wysłać od razu wstępne szkice. - Usiadła w fotelu, spoglądając na swojego gościa. Wrażenie, że skądś kojarzyła tę twarz nie odstępowało jej ani na krok - nie mogła jednak dopasować miejsca, czasu ani osób, z którymi mogłaby ją skojarzyć. Nazwisko i imię również niewiele jej podpowiadało.
- Musiałabyś mi powiedzieć więcej o tym przedstawieniu. - Wyraźnie zmęczona oparła łokieć o bok fotela a zgiętą dłoń o swój policzek, ruchem wolnej dłoni zgarniając niewidoczne pyłki z kolana.
- Ciężko mi zadecydować od razu. - Przyznała szczerze, po czym odsunęła się z przejścia wskazując kobiecie drogę do środka. - Chwilowo jestem na etapie szycia sukien ślubnych, poprawek i zmian projektów. Sama rozumiesz, panny młode są szczególnie... wybredne. - Westchnęła, zerkając dyskretnie na porozrzucane na stole w salonie projekty. Chociaż była cierpliwa i w miarę opanowana, tak ciągłe zmiany i niezdecydowanie po pewnym czasie i ją doprowadzało do szału. - Jeśli jednak to nie problem, mogłabym dać odpowiedź za kilka dni lub wysłać od razu wstępne szkice. - Usiadła w fotelu, spoglądając na swojego gościa. Wrażenie, że skądś kojarzyła tę twarz nie odstępowało jej ani na krok - nie mogła jednak dopasować miejsca, czasu ani osób, z którymi mogłaby ją skojarzyć. Nazwisko i imię również niewiele jej podpowiadało.
- Musiałabyś mi powiedzieć więcej o tym przedstawieniu. - Wyraźnie zmęczona oparła łokieć o bok fotela a zgiętą dłoń o swój policzek, ruchem wolnej dłoni zgarniając niewidoczne pyłki z kolana.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Mówiąc o zleceniu myślami odpływała gdzieś o wiele dalej, poza granice występów, premier, strojów i współpracy z panią Levine - dla niej był to jedynie dodatek, punkt zaczepienia i wstęp do rozmowy zupełnie innej, ale brnęła w to, póki mogła, postanawiając nawet, że wygodniej będzie dogadać się co do tego, skoro już postanowiła wejść w temat. W końcu nie był to blef, potrzebowały zjawiskowych kreacji, ten debiut był jednym z istotniejszych, a dawna nauczycielka tańca podchodziła do niego bardzo entuzjastycznie - to zaś nie zdarzało jej się często. Sama panna Blythe, choć za kompletną stagnacją nie przepadała, ceniła sobie rutynę i stały grunt, po którym mogła stąpać pewnie - lubiła wiedzieć, na czym stoi i na ile przyszłego czasu rozciągają się tej stabilności perspektywy. Podobne zamówienie było dla niej gwarancją, nie uwiązaniem.
Przeszła przez próg, rozglądając się dyskretnie po skromnym domu - nie była fanką podobnych rozwiązań, subtelnie przeszkadzał jej też bałagan, sama podczas pracy skrupulatnie dbała o porządek w ingrediencjach i zapiskach, ale nie było to jej miejsce, ani też jej praca, nie miała prawa się wtrącać. Solange wiedziała najlepiej, jak odpowiednio utworzyć sobie warunki.
- Rozumiem - odrzekła krótko, z ciepłym uśmiechem. - Z pewnością to duże utrudnienie. Ja jednak, podobnie jak nadzorująca sztukę pani Levine, cenię sobie konkrety. Choć nie przeczę, że wypracowanie kompromisu bywa niekiedy trudne, ale - przechyliła lekko głowę, unosząc brwi - artyści ponoć potrafią znaleźć wspólny język i rozumieją, że proces twórczy nie jest procesem odtwórczym - zakończyła, próbując przekonać półwilę, kiedy miała na to okazję. Przycupnęła na kanapie i kiwnęła głową, spokojnie zgadzając się na kilka dni przemyśleń. - To nie będzie problem - uzupełniła krótko, siadając wygodniej.
- Wystawiamy je tuż po nowym roku. To historia o - zawahała się na moment. ...poszukiwaniu, tropieniu, o siedmiu siostrach. Tyle ich było, w tym ich matki. Odkaszlnęła lekko. - Wybacz. To historia o plejadach, magicznych nimfach, o ich ucieczce przed Orionem. Najbardziej zjawiskowe powinny być stroje do ostatniego aktu - w miarę możliwości przywodzące na myśl gwiazdy. Dopuszczamy tu również współpracę z kimś, kto mógłby te stroje umagicznić, dodać im faktycznej magii, lecz te poszukiwania są już naszym zadaniem. Inne części będą potrzebowały różnych kostiumów - od zwykłych, prostych kompozycji, po projekty dopasowane do kolorystyki otoczenia. Gwarantuję, że masz duże pole do popisu - obiecała.
Przeszła przez próg, rozglądając się dyskretnie po skromnym domu - nie była fanką podobnych rozwiązań, subtelnie przeszkadzał jej też bałagan, sama podczas pracy skrupulatnie dbała o porządek w ingrediencjach i zapiskach, ale nie było to jej miejsce, ani też jej praca, nie miała prawa się wtrącać. Solange wiedziała najlepiej, jak odpowiednio utworzyć sobie warunki.
- Rozumiem - odrzekła krótko, z ciepłym uśmiechem. - Z pewnością to duże utrudnienie. Ja jednak, podobnie jak nadzorująca sztukę pani Levine, cenię sobie konkrety. Choć nie przeczę, że wypracowanie kompromisu bywa niekiedy trudne, ale - przechyliła lekko głowę, unosząc brwi - artyści ponoć potrafią znaleźć wspólny język i rozumieją, że proces twórczy nie jest procesem odtwórczym - zakończyła, próbując przekonać półwilę, kiedy miała na to okazję. Przycupnęła na kanapie i kiwnęła głową, spokojnie zgadzając się na kilka dni przemyśleń. - To nie będzie problem - uzupełniła krótko, siadając wygodniej.
- Wystawiamy je tuż po nowym roku. To historia o - zawahała się na moment. ...poszukiwaniu, tropieniu, o siedmiu siostrach. Tyle ich było, w tym ich matki. Odkaszlnęła lekko. - Wybacz. To historia o plejadach, magicznych nimfach, o ich ucieczce przed Orionem. Najbardziej zjawiskowe powinny być stroje do ostatniego aktu - w miarę możliwości przywodzące na myśl gwiazdy. Dopuszczamy tu również współpracę z kimś, kto mógłby te stroje umagicznić, dodać im faktycznej magii, lecz te poszukiwania są już naszym zadaniem. Inne części będą potrzebowały różnych kostiumów - od zwykłych, prostych kompozycji, po projekty dopasowane do kolorystyki otoczenia. Gwarantuję, że masz duże pole do popisu - obiecała.
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Chociaż starała nie wpatrywać się nachalnie w Yvette, z każdym kolejnym ukradkowym spojrzeniem dostrzegała w niej niepokojąco podobne do siebie cechy wyglądu. Wciąż jednak nie dopuszczała do swojej świadomości, że prawdopodobnie już wiele razy spotkała na swojej drodze inną potomkinię wili, ale samo to niespecjalnie ją obchodziło. Sama nie obnosiła się z tym faktem, pozostawiając ludzi w sferze domysłów i niczego więcej - na próżno więc było szukać u niej szczerego potwierdzenia co do genów, które w niej płynęły. Ukrywała to jak mogła, choćby ze względów bezpieczeństwa, mimo to jednak nie miała pewności co do swojej siostry, Odette. W końcu była znana - przynajmniej w świecie ludzi obytych z wszelkiego rodzaju kulturą wysoką - a i niespecjalnie ukrywała fakt kim naprawdę jest. Chociaż nie miały ze sobą kontaktu od kilku lat i nie wiedziała jakie podejście do tego Odette ma teraz, pamiętała doskonale jak w szkole wykorzystywała swój dar, moc, na niczego nieświadomych chłopcach. Z kolei powiązanie ich dwóch ze sobą (bo któż inny nosiłby takie nazwisko w Londynie i byłby do siebie tak podobny?) z marszu skazywało jej próby zatajania faktów na porażkę.
Ocknąwszy się z zamyślenia nie spostrzegła, że od dłuższej chwili wpatruje się nieco nieobecnym wzrokiem w swojego gościa. Wysłuchała uważnie jej słów, po czym podniosła się z fotela. W milczeniu pokonała kilka metrów do kuchni, by powrócić stamtąd z karafką białego wina i dwoma kieliszkami.
- Napijesz się? - Spytała, rozlewając alkohol odpowiednio do szkła. - Skąd pochodzisz, Yvette? Twoje imię brzmi francusko, ale akcent i nazwisko wskazują na inne rejony. - Nie zapomniała o poruszonym przez nią temacie. Nie zapomniała, a skutecznie i chwilowo odbiegła, zwróciwszy uprzednio uwagę na opowieść o nimfach.
Ocknąwszy się z zamyślenia nie spostrzegła, że od dłuższej chwili wpatruje się nieco nieobecnym wzrokiem w swojego gościa. Wysłuchała uważnie jej słów, po czym podniosła się z fotela. W milczeniu pokonała kilka metrów do kuchni, by powrócić stamtąd z karafką białego wina i dwoma kieliszkami.
- Napijesz się? - Spytała, rozlewając alkohol odpowiednio do szkła. - Skąd pochodzisz, Yvette? Twoje imię brzmi francusko, ale akcent i nazwisko wskazują na inne rejony. - Nie zapomniała o poruszonym przez nią temacie. Nie zapomniała, a skutecznie i chwilowo odbiegła, zwróciwszy uprzednio uwagę na opowieść o nimfach.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Solange wydawała się bardziej czujna i spostrzegawcza niż Odette - panna Blythe wyraźnie czuła wzrok, zawieszony na sobie i choć nie unikała kontaktu, starała się skupić spojrzenie na otoczeniu, udając, że wcale nie widzi wpatrzonych w siebie źrenic. Nie peszyła się - nie należała bowiem do tych, którzy tracili pewność siebie w takich momentach - zastanawiała się tylko, jak wiele podobieństw można było dostrzec między nimi, między matkami. Skoro nie skojarzyła nazwiska - a może tylko udawała - Yvette była prawie pewna, że nie ma pojęcia o rodzinie, a zatem także nie zna zbyt wielu szczegółów z przeszłości własnej matki, wciąż jednak mogła zgadywać tylko na oślep. Mówiła spokojnie, cierpliwie i rzeczowo, jak zwykle, gdy tematem były interesy. Zmarszczyła lekko brwi, kiedy Baudelaire bez słowa opuściła salon, nie dając jej żadnych dowodów na to, że wysłuchała całości - mimo wszystko, przygotowania do przedstawienia także były ważnym tematem i skoro już go zaczęła, wolałaby dociągnąć go do końca. Kiwnęła głową, krótkim spojrzeniem zaszczyciwszy wino oraz kieliszki, czując, że za moment odejdą od tematu. Jeszcze zanim odpowiedziała, biła się chwilę z myślami, czy wrócić do ustaleń i szczegółów, czy wykorzystać sytuację - która wydawała jej się tak sprzyjająca, że aż podejrzana. Uniosła wolno kieliszek, dając sobie jeszcze chwilę na decyzję, lecz odezwała się w końcu, wciąż opanowana. - Z Anglii, tu się urodziłam, tu się wychowałam - odrzekła krótko, bo i w akcencie na próżno było się doszukiwać rosyjskich nut, jakie śpiewnie recytowała z matką. Cóż, nie kłamała. - Aczkolwiek matka ma korzenie w Rosji - dodała sucho, w przedziwny sposób zaczynając traktować całą sytuację jak pułapkę - irracjonalnie. Przecież miała praco wiedzieć pewne rzeczy, ba, istniał nawet cień szansy, że interesowała się sprawą na własną rękę. Alchemiczka podniosła się lekko z kanapy, nie odstawiając szkła na stolik, i ruszyła wgłąb pomieszczenia, wymijając zgrabnie projekty, porzucone tu i ówdzie. Zerknęła na zdjęcia w ramkach, przedstawiające - prawdopodobnie - Solange w przeszłości. - Dlaczego pytasz? - zapytała najpierw, chcąc wiedzieć, jakie znaczenie miały dla niej te informacje. Zrobiła to lekko - nie podejrzliwie. Nie widziała w niej zagrożenia, ani wroga. Była tu wyłącznie w celach… poznawczych. - Tańczysz? - zapytała, podążając dłonią z kieliszkiem w powietrzu, wskazując tym delikatnym gestem zdjęcia. Czyżby miały ze sobą jeszcze więcej wspólnego?
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Faktycznie, w porównaniu z Odette była bardziej spostrzegawcza, czujna i po prostu ostrożna, a nauczyło ją tego wszystko, co przeżyła na przełomie ostatnich kilku lat. Wiedziała, że w ich świecie najmniejsze potknięcie mogło zaważyć na reszcie życia i tym, co udało się wypracować, a na to nie mogła sobie pozwolić. Chociaż mieszkała z wujostwem, wciąż pracowała na siebie i swój sukces sama. Nie chciała pomocy ani też jej nie potrzebowała - nie pozwalała jej na to duma.
Zamoczywszy wargi w schłodzonym trunku pozwoliła sobie jeszcze raz wlepić spojrzenie w panienkę Blythe, gdy ta wyruszyła na wycieczkę po salonie. Filigranowa sylwetka, pełne niewymuszonej gracji ruchy - choć i to jednoznacznie nie przemawiało za tym, że mogłaby być potomkinią. W końcu przyszła do niej w kwestii występu, czyż baletnice nie zachowują się w podobny sposób?
- Lubię poznawać swoich potencjalnych klientów. - Nie skłamała, lubiła poznawać nowych ludzi, a tym bardziej tych, z którymi miała spędzić więcej czasu. Potem zerknęła na wskazane przez nią fotografie. Zdążyła zapomnieć, że gdy tylko ciotka odnalazła je na dnie kufra kilka dni po przeprowadzce Solene, niemal od razu postawiła je w salonie. Ona zaś przestała zwracać na nie uwagę, chociaż z początku sprawiały jej ból. W końcu była dobra, bardzo dobra, w tańcu, ale i wtedy musiała podjąć decyzję czy chce zostać baletnicą, czy pójść w stronę projektowania, w ten sposób odrzucając jedną ze swoich pasji.
- Tańczyłam. - Poprawiła ją, odstawiając kieliszek na szklany stoliczek między fotelami. - W szkole. Radziłam sobie całkiem dobrze, ale potem kazano dokonać mi wyboru. Dlatego teraz spotykamy się tutaj, Yvette, a nie na deskach sali baletowej. - Czasami zastanawiała się nad słusznością swojego wyboru; kiedy jednak obserwowała dziewczęta podczas występów wiedziała, że miałaby sporą konkurencję. Być może nie do przebicia. - Zdarza mi się jeszcze tańczyć, jeśli akurat nie zajmuję się żadnym zleceniem. - Czyli bardzo rzadko. - A ty? Zajmujesz się czymś poza tańcem? - Bo chyba tańczyła, skoro tutaj przyszła. Zastanawiała się czy dziewczyna poświęciła się tylko jednej dziedzinie, czy nie traktowała jej jako całego swojego życia.
Zamoczywszy wargi w schłodzonym trunku pozwoliła sobie jeszcze raz wlepić spojrzenie w panienkę Blythe, gdy ta wyruszyła na wycieczkę po salonie. Filigranowa sylwetka, pełne niewymuszonej gracji ruchy - choć i to jednoznacznie nie przemawiało za tym, że mogłaby być potomkinią. W końcu przyszła do niej w kwestii występu, czyż baletnice nie zachowują się w podobny sposób?
- Lubię poznawać swoich potencjalnych klientów. - Nie skłamała, lubiła poznawać nowych ludzi, a tym bardziej tych, z którymi miała spędzić więcej czasu. Potem zerknęła na wskazane przez nią fotografie. Zdążyła zapomnieć, że gdy tylko ciotka odnalazła je na dnie kufra kilka dni po przeprowadzce Solene, niemal od razu postawiła je w salonie. Ona zaś przestała zwracać na nie uwagę, chociaż z początku sprawiały jej ból. W końcu była dobra, bardzo dobra, w tańcu, ale i wtedy musiała podjąć decyzję czy chce zostać baletnicą, czy pójść w stronę projektowania, w ten sposób odrzucając jedną ze swoich pasji.
- Tańczyłam. - Poprawiła ją, odstawiając kieliszek na szklany stoliczek między fotelami. - W szkole. Radziłam sobie całkiem dobrze, ale potem kazano dokonać mi wyboru. Dlatego teraz spotykamy się tutaj, Yvette, a nie na deskach sali baletowej. - Czasami zastanawiała się nad słusznością swojego wyboru; kiedy jednak obserwowała dziewczęta podczas występów wiedziała, że miałaby sporą konkurencję. Być może nie do przebicia. - Zdarza mi się jeszcze tańczyć, jeśli akurat nie zajmuję się żadnym zleceniem. - Czyli bardzo rzadko. - A ty? Zajmujesz się czymś poza tańcem? - Bo chyba tańczyła, skoro tutaj przyszła. Zastanawiała się czy dziewczyna poświęciła się tylko jednej dziedzinie, czy nie traktowała jej jako całego swojego życia.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Poza sceną baletnice potrafiły być nawet niezgrabne - prawda była jednak taka, że częściej dało się je złapać na sali prób, niż gdziekolwiek indziej. Słowa Solange przyjęła bez żadnej odpowiedzi i reakcji - widocznie w tej kwestii różniły się znacząco. Yvette nie miała w zwyczaju poznawania klientów. Zależało jej tylko na profesjonalnym wizerunku, wiarygodnej opinii - lecz o niej też nie wiedzieli zbyt wiele. W najbardziej szemranych interesach pozwalała sobie na pracowanie pod pseudonimem, pragnąc nadać sobie choć trochę anonimowości. Nie sądziła, by wiedza na temat pochodzenia w jakikolwiek sposób mogła ułatwić Baudelaire pracę nad strojami, lecz nie wnikała, próbując także nieco wyciszyć swoją podejrzliwość. Jakby nie patrzeć, ona sama przyszła tu bez zapowiedzi.
- Rozumiem - odrzekła krótko na wyjaśnienie, zerkając na kuzynkę, jeszcze chwilę przyglądając się ruchomym fotografiom. Swoje trzymała w ozdobnym albumie, głęboko w szafie, wciąż obawiając się, że wzbudzą tylko żal i tęsknotę za chwilowym sukcesem. Jeden moment zrujnował ten piękny świat. - Kiedy się przerwie, ciężko wrócić do odpowiedniej formy, tańczę więc regularnie, lecz okoliczności zmusiły mnie do zejścia ze sceny. Byłam primabaleriną, obecnie zdarza mi się tańczyć w gronie baletnic, aczkolwiek rzadko, choć wciąż jestem rozpoznawalna - przyznała, nie patrząc na kobietę. Szczupłymi palcami powiodła po ramce. - Niekoniecznie podoba mi się robienie za tło dla głównej tancerki. Teraz param się głównie alchemią - ale mam nadzieję, że zdołam wrócić na swoje miejsce, bo nadzieja nie umrze nigdy. Odwróciła się, luźno opierając o ścianę i w zamyśleniu upijając kolejny łyk wina z kieliszka. Czy teraz była jej kolej na pytanie? Jak długo mogła omijać główny temat, powód, dla którego tu przyszła? Spojrzała więc czujnie, lecz nienachalnie, na blondynkę, decydując się wreszcie na nadanie konwersacji konkretnego kierunku. - Skąd pochodzi twoja matka, Solange? - zapytała spokojnie, podejrzewając, że wie niewiele. Mniej niż powinna. Nie chciała jej niepokoić, ale możliwe, że było to nieuniknione w tak nietypowej sytuacji. Wcześniej nie zdarzało jej się sięgać do nieznajomych krewnych i nie była pewna, czego się spodziewać.
- Rozumiem - odrzekła krótko na wyjaśnienie, zerkając na kuzynkę, jeszcze chwilę przyglądając się ruchomym fotografiom. Swoje trzymała w ozdobnym albumie, głęboko w szafie, wciąż obawiając się, że wzbudzą tylko żal i tęsknotę za chwilowym sukcesem. Jeden moment zrujnował ten piękny świat. - Kiedy się przerwie, ciężko wrócić do odpowiedniej formy, tańczę więc regularnie, lecz okoliczności zmusiły mnie do zejścia ze sceny. Byłam primabaleriną, obecnie zdarza mi się tańczyć w gronie baletnic, aczkolwiek rzadko, choć wciąż jestem rozpoznawalna - przyznała, nie patrząc na kobietę. Szczupłymi palcami powiodła po ramce. - Niekoniecznie podoba mi się robienie za tło dla głównej tancerki. Teraz param się głównie alchemią - ale mam nadzieję, że zdołam wrócić na swoje miejsce, bo nadzieja nie umrze nigdy. Odwróciła się, luźno opierając o ścianę i w zamyśleniu upijając kolejny łyk wina z kieliszka. Czy teraz była jej kolej na pytanie? Jak długo mogła omijać główny temat, powód, dla którego tu przyszła? Spojrzała więc czujnie, lecz nienachalnie, na blondynkę, decydując się wreszcie na nadanie konwersacji konkretnego kierunku. - Skąd pochodzi twoja matka, Solange? - zapytała spokojnie, podejrzewając, że wie niewiele. Mniej niż powinna. Nie chciała jej niepokoić, ale możliwe, że było to nieuniknione w tak nietypowej sytuacji. Wcześniej nie zdarzało jej się sięgać do nieznajomych krewnych i nie była pewna, czego się spodziewać.
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Pokiwała głową ze zrozumieniem, bo doskonale rozumiała jej nastawienie. Robienie za tło dla kogoś innego nigdy nie było przyjemne, szczególnie gdy samemu świetnie odnajdywało się w danej roli. Odnosiła nawet wrażenie, że łączy je coraz więcej wspólnych cech, choć nie potrafiła tego uzasadnić. Właściwie już powoli przechodziła z powrotem do tematu kreacji i bardziej praktycznych spraw jak terminy, kiedy pytanie Yvette wbiło ją w ziemię. Czyżby jej przeczucie się sprawdziło? Czy może atrakcyjne zlecenie było tylko pretekstem do... no właśnie, do czego?
- Z Francji. - Tam się urodziły, więc dla niej było to oczywiste. Czy faktycznie matka pochodziła z Francji - nie miała pewności. Nigdy nie poruszała tego tematu ani z nią, ani z ojcem, ani z nikim innym, kto mógłby wiedzieć więcej, bo też niespecjalnie przejmowała się swoją rodziną. Miała ku temu swoje powody i być może była egoistką, ale dokładnie w ten sam sposób była traktowana od pewnego czasu. - Dlaczego pytasz? - Wypiła resztę wina jednym haustem, po czym odstawiła kieliszek na szklany stolik, zaś następnie wzrokiem powędrowała na swojego gościa. Podwoiła swoją uwagę, co było zrozumiałe w tej sytuacji.
- Jeśli chciałaś spytać o moją rodzinę, mogłaś zrobić to od razu. - Lubiła stawiać sprawy jasno i również tego oczekiwała od innych osób. Owijanie w bawełnę tylko marnowało jej - cenny - czas.
- Z Francji. - Tam się urodziły, więc dla niej było to oczywiste. Czy faktycznie matka pochodziła z Francji - nie miała pewności. Nigdy nie poruszała tego tematu ani z nią, ani z ojcem, ani z nikim innym, kto mógłby wiedzieć więcej, bo też niespecjalnie przejmowała się swoją rodziną. Miała ku temu swoje powody i być może była egoistką, ale dokładnie w ten sam sposób była traktowana od pewnego czasu. - Dlaczego pytasz? - Wypiła resztę wina jednym haustem, po czym odstawiła kieliszek na szklany stolik, zaś następnie wzrokiem powędrowała na swojego gościa. Podwoiła swoją uwagę, co było zrozumiałe w tej sytuacji.
- Jeśli chciałaś spytać o moją rodzinę, mogłaś zrobić to od razu. - Lubiła stawiać sprawy jasno i również tego oczekiwała od innych osób. Owijanie w bawełnę tylko marnowało jej - cenny - czas.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zmieniła plany - na ten moment uznając, że atmosfera nie sprzyja żadnym wyznaniom, tym bardziej tak istotnym dla obydwu półwil. Być może podejmowała złą decyzję i miała wzbudzić tym samym większą podejrzliwość, ale jej własna również nie była uśpiona. Niezobowiązująco rozglądała się po kolejnych elementach wystroju, co jakiś czas zaszczycając spojrzeniem także samą Solange. Póki co miała do niej neutralny stosunek, pozytywny, rodzinno ciepły był jeszcze do wypracowania. Czuła się zobowiązana odpowiedzieć w podobny sposób, co Baudelaire, w pewien sposób odwracając kota ogonem - bowiem odbijając ów argument, podważyłaby autentyczność własnej, wcześniejszej wypowiedzi. Yvette nie uśmiechała się jednak złośliwie, ani też w żaden inny sposób - skupiła się po prostu na ogólnym obrazie sytuacji.
- Lubię poznawać ludzi, z którymi mogę mieć przyjemność współpracować - wzruszyła ramionami, a kłamstwo przyszło jej wyjątkowo gładko, żadną nutą ani drgnięciem nie zdradzając fałszu. Uśmiechnęła się za to na kolejne stwierdzenie - mogła. Bywało jednak tak, że niepewność nie pozwalała na pewne ruchy. Nie wiedziała o niej wystarczająco wiele - choć była to wiedza spora, przyrównując do zwrotnej wiedzy Solange - nie miała pojęcia, w jakich stosunkach pozostaje z siostrą, jak mogłaby potraktować informację o pokrewieństwie, jak ważna była dla niej rodzina albo, przede wszystkim, wolała upewnić się, czy jest osobą, z jaką pragnęłaby mieć do czynienia. Powiązania z nieodpowiednimi ludźmi potrafiły narobić większego bałaganu, niż ten, którego się po nich spodziewano. Nie odpowiadała więc, upiła tylko kolejny łyk wina, dostrzegając, jak kieliszek powoli pustoszeje. Czas wychodzić?
- Mogłam. Mogłam również nie wchodzić na żadne tematy spoza tych, które wiążą się z interesami, lecz inicjatywa podobnych nie wyszła ode mnie - nie ganiła jej, wręcz przeciwnie - mówiła łagodnie, z lekkim uśmiechem. Uprzejmym, nietkniętym politowaniem. - Odłóżmy więc rozmowy na inny czas. Zostawiam ci najpotrzebniejsze informacje dotyczące terminów, przedstawienia oraz osoby, która sprawuje nad wszystkim pieczę, ale ewentualne pytania możesz kierować do mnie - poinformowała rzeczowo, odstawiając pusty kieliszek i kierując się do wyjścia. - Nie będę zabierać ci czasu, ale do pewnych kwestii jeszcze wrócimy - zakończyła, w jakimś stopniu alarmująco. Jednak wolała oddzielić zlecenia od prywatnych rozmów.
| ztx2; wybacz, muszę wybrnąć z kwietnia, kontynuujmy w maju
- Lubię poznawać ludzi, z którymi mogę mieć przyjemność współpracować - wzruszyła ramionami, a kłamstwo przyszło jej wyjątkowo gładko, żadną nutą ani drgnięciem nie zdradzając fałszu. Uśmiechnęła się za to na kolejne stwierdzenie - mogła. Bywało jednak tak, że niepewność nie pozwalała na pewne ruchy. Nie wiedziała o niej wystarczająco wiele - choć była to wiedza spora, przyrównując do zwrotnej wiedzy Solange - nie miała pojęcia, w jakich stosunkach pozostaje z siostrą, jak mogłaby potraktować informację o pokrewieństwie, jak ważna była dla niej rodzina albo, przede wszystkim, wolała upewnić się, czy jest osobą, z jaką pragnęłaby mieć do czynienia. Powiązania z nieodpowiednimi ludźmi potrafiły narobić większego bałaganu, niż ten, którego się po nich spodziewano. Nie odpowiadała więc, upiła tylko kolejny łyk wina, dostrzegając, jak kieliszek powoli pustoszeje. Czas wychodzić?
- Mogłam. Mogłam również nie wchodzić na żadne tematy spoza tych, które wiążą się z interesami, lecz inicjatywa podobnych nie wyszła ode mnie - nie ganiła jej, wręcz przeciwnie - mówiła łagodnie, z lekkim uśmiechem. Uprzejmym, nietkniętym politowaniem. - Odłóżmy więc rozmowy na inny czas. Zostawiam ci najpotrzebniejsze informacje dotyczące terminów, przedstawienia oraz osoby, która sprawuje nad wszystkim pieczę, ale ewentualne pytania możesz kierować do mnie - poinformowała rzeczowo, odstawiając pusty kieliszek i kierując się do wyjścia. - Nie będę zabierać ci czasu, ale do pewnych kwestii jeszcze wrócimy - zakończyła, w jakimś stopniu alarmująco. Jednak wolała oddzielić zlecenia od prywatnych rozmów.
| ztx2; wybacz, muszę wybrnąć z kwietnia, kontynuujmy w maju
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
|21 maja, kolejno: 13:00 - 13:13 - jakiś czas później
Trzynasta godzina tego przeklętego popołudnia wybiła, który zmarnowała w dużej mierze na zastanawianie się, czy powinna już odpisać na list wzywający ją na przesłuchanie, czy może jeszcze powinna poudawać skutecznie, że wcale do niej nie dotarł. Ani jeden, ani tym bardziej drugi, wysłany dzień później. Co prawda podjęła próbę wyznaczenia dogodnego dla niej terminu, choć w praktyce okazało się, że w przeciągu najbliższych trzynastu dni według jej kalendarza nie ma gdzie wcisnąć szpilki. Dziś również - już od trzech godzin przynajmniej powinna pracować na zapleczu pracowni, a nie pić na spokojnie herbatę w salonie, oglądając próbki nowych materiałów.
Trzynasta godzina wybiła, a więc i ona wreszcie zasiadła do stołu, pisząc list do swojej dziwnej koleżanki. Trochę poniosły ją emocje, trochę nie przemyślała niektórych rzeczy, a może i trochę chciała rozładować sytuację i swoje emocje, pisząc takie absurdy. Trzynasta trzynaście list odfrunął wraz z sową. Niby wszystko było w porządku, chociaż bliżej nieokreślony niepokój wstąpił w nią wraz z wręczeniem koperty z listem niemiłej sowie. Czy aby na pewno dobrze zaadresowała kopertę? Przecież jeszcze nigdy się nie pomyliła, więc czemu miałoby być teraz inaczej? Wzrok przeniosła na dwa otworzone listy od Anthony'ego, czytając je znowu i znowu, a wreszcie po raz kolejny na pękający w szwach kalendarz.
Chociaż nie chciała utrudniać mu pracy, sama swojej miała aż nadto i liczyła, że to zrozumie. Jednak wspomnienie o sytuacji sprzed kilku dni dalej wywoływało w niej napady migreny, tak jak i teraz - położyła się więc na pięć minut i w ten sposób zasnęła na następną co najmniej godzinę. Widocznie jej organizm tego potrzebował, zaś ona nie zamierzała z nim walczyć. Przytulając na kanapie do siebie dwa koty, przewróciła się z boku na bok; dopiero wbijający się w brzuch brzeg spodni (przeważnie w domu nie nosiła sukienek, gdy nie spodziewała się nikogo i nie musiała wychodzić; te utrudniały jej pracę), stukanie do drzwi i czyjeś krzyki zbudziły ją z i tak płytkiego snu.
Trzynasta godzina tego przeklętego popołudnia wybiła, który zmarnowała w dużej mierze na zastanawianie się, czy powinna już odpisać na list wzywający ją na przesłuchanie, czy może jeszcze powinna poudawać skutecznie, że wcale do niej nie dotarł. Ani jeden, ani tym bardziej drugi, wysłany dzień później. Co prawda podjęła próbę wyznaczenia dogodnego dla niej terminu, choć w praktyce okazało się, że w przeciągu najbliższych trzynastu dni według jej kalendarza nie ma gdzie wcisnąć szpilki. Dziś również - już od trzech godzin przynajmniej powinna pracować na zapleczu pracowni, a nie pić na spokojnie herbatę w salonie, oglądając próbki nowych materiałów.
Trzynasta godzina wybiła, a więc i ona wreszcie zasiadła do stołu, pisząc list do swojej dziwnej koleżanki. Trochę poniosły ją emocje, trochę nie przemyślała niektórych rzeczy, a może i trochę chciała rozładować sytuację i swoje emocje, pisząc takie absurdy. Trzynasta trzynaście list odfrunął wraz z sową. Niby wszystko było w porządku, chociaż bliżej nieokreślony niepokój wstąpił w nią wraz z wręczeniem koperty z listem niemiłej sowie. Czy aby na pewno dobrze zaadresowała kopertę? Przecież jeszcze nigdy się nie pomyliła, więc czemu miałoby być teraz inaczej? Wzrok przeniosła na dwa otworzone listy od Anthony'ego, czytając je znowu i znowu, a wreszcie po raz kolejny na pękający w szwach kalendarz.
Chociaż nie chciała utrudniać mu pracy, sama swojej miała aż nadto i liczyła, że to zrozumie. Jednak wspomnienie o sytuacji sprzed kilku dni dalej wywoływało w niej napady migreny, tak jak i teraz - położyła się więc na pięć minut i w ten sposób zasnęła na następną co najmniej godzinę. Widocznie jej organizm tego potrzebował, zaś ona nie zamierzała z nim walczyć. Przytulając na kanapie do siebie dwa koty, przewróciła się z boku na bok; dopiero wbijający się w brzuch brzeg spodni (przeważnie w domu nie nosiła sukienek, gdy nie spodziewała się nikogo i nie musiała wychodzić; te utrudniały jej pracę), stukanie do drzwi i czyjeś krzyki zbudziły ją z i tak płytkiego snu.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Jego biurko było opanowane przez teczki z aktami, listami, napoczętymi sprawami. Ich ilość z dnia na dzień rosła nawet pomimo tego, że w biurze spędzał coraz to więcej czasu. Wszystko to było spowodowane przez anomalie. Skutki wyrzutów tej mrocznej mocy były momentami wyjątkowo makabryczne oraz nagłe. Problematyczne było więc nieraz czy do śmierci takiego, czy innego czarodzieja ktoś przyłożył różdżkę, czy po prostu ktoś miał nieszczęście znaleźć się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Miniśledztwa. Do tego też należało wziąć pod uwagę cały wysyp podludzkich wszy, które w tym chaosie widziała okazję. Do czarnomagicznycgh praktyk, do żeru na ludzkich tragediach, do wykorzystania luk w dziurawym systemie.
Wypuścił zmieszane z tytoniowym dymem powietrze z płuc. Ciężko, do cna, chcąc jakby dzięki temu chociaż przez sekundę poczuć swego rodzaju lekkość. Naiwnie i bezskuteczni, lecz próba zaznania tego stanu w tym momencie nic go nie kosztowała. Uczynił więc to raz jeszcze z podobnie beznadziejnym skutkiem. Wyrzucił niedopałem do mijanego śmietnika. W przeciągu kolejnych kilku minut przecinał chodniki docierając do dzielnicy mieszkalnej, a chwilę później stał pod drzwiami domostwa Bordelaier'ów. Zapukał żywo, rytmicznie. Od kilku dni próbował nawiązać korespondencyjny kontakt z panną Solene. Zważywszy na to, że teraz zamiast w biurze stał pod jej drzwiami oznaczało, że szło mu to słabo. Unikała sprawy, go, wszystkiego. Bo przecież żyła i ręce miała sprawne. Listy była w stanie pisać, łączyć fakty - zdążyła dziś mu to udowodnić. Ciekawe czy była świadoma popełnionej dziś przez siebie omyłki?
Drzwi się uchyliły, a przed nim stanęła ona. Coś w niej jednak było nie tak. Mimowolnie uniósł wyżej brwi, gdy zrozumiał co. Spodnie. Miała na sobie spodnie. Aż zatańczyło na jego ustach coś co nosiło znamiona jakiejś wesołej złośliwości. Bo to przypadkiem nie ona ofukała go przy pierwszym spotkaniu za dobór garderoby...? Chrząknął zaraz jednak przywołując profesjonalizm i powagę.
- Solene Baudelaire - nie pytał, stwierdził - odnoszę wrażenie, że nie ma potrzeby bym się przedstawiał. Zapewne dźwięk mojego imienia wywołuje w pani już znużenie, chęć ucieczki lub wstręt do pocztowej papeterii - uśmiechnął się cierpko, dając jej być może do zrozumienia w średnio taktowny sposób, że nie pochwala tego, że ignoruje jego korespondencje - Nie przyszedłem tu by wyciągnąć panią do biura. Prosze się tego nie obawiać. Chciałbym tylko porozmawiać. O tamtym incydencie, nad mostem. Zdaję sobie sprawę, że wszystko jest ciągle świeże... i właśnie w tym rzecz - jeszcze nie nalegał. Wystosowywał zamiar i ją obserwował. Nie wiedzieć czemu w głowie nonstop krążyło mu jedno pytanie - dlaczego była w spodniach.
Wypuścił zmieszane z tytoniowym dymem powietrze z płuc. Ciężko, do cna, chcąc jakby dzięki temu chociaż przez sekundę poczuć swego rodzaju lekkość. Naiwnie i bezskuteczni, lecz próba zaznania tego stanu w tym momencie nic go nie kosztowała. Uczynił więc to raz jeszcze z podobnie beznadziejnym skutkiem. Wyrzucił niedopałem do mijanego śmietnika. W przeciągu kolejnych kilku minut przecinał chodniki docierając do dzielnicy mieszkalnej, a chwilę później stał pod drzwiami domostwa Bordelaier'ów. Zapukał żywo, rytmicznie. Od kilku dni próbował nawiązać korespondencyjny kontakt z panną Solene. Zważywszy na to, że teraz zamiast w biurze stał pod jej drzwiami oznaczało, że szło mu to słabo. Unikała sprawy, go, wszystkiego. Bo przecież żyła i ręce miała sprawne. Listy była w stanie pisać, łączyć fakty - zdążyła dziś mu to udowodnić. Ciekawe czy była świadoma popełnionej dziś przez siebie omyłki?
Drzwi się uchyliły, a przed nim stanęła ona. Coś w niej jednak było nie tak. Mimowolnie uniósł wyżej brwi, gdy zrozumiał co. Spodnie. Miała na sobie spodnie. Aż zatańczyło na jego ustach coś co nosiło znamiona jakiejś wesołej złośliwości. Bo to przypadkiem nie ona ofukała go przy pierwszym spotkaniu za dobór garderoby...? Chrząknął zaraz jednak przywołując profesjonalizm i powagę.
- Solene Baudelaire - nie pytał, stwierdził - odnoszę wrażenie, że nie ma potrzeby bym się przedstawiał. Zapewne dźwięk mojego imienia wywołuje w pani już znużenie, chęć ucieczki lub wstręt do pocztowej papeterii - uśmiechnął się cierpko, dając jej być może do zrozumienia w średnio taktowny sposób, że nie pochwala tego, że ignoruje jego korespondencje - Nie przyszedłem tu by wyciągnąć panią do biura. Prosze się tego nie obawiać. Chciałbym tylko porozmawiać. O tamtym incydencie, nad mostem. Zdaję sobie sprawę, że wszystko jest ciągle świeże... i właśnie w tym rzecz - jeszcze nie nalegał. Wystosowywał zamiar i ją obserwował. Nie wiedzieć czemu w głowie nonstop krążyło mu jedno pytanie - dlaczego była w spodniach.
Find your wings
Z początku próbowała zignorować pukanie do drzwi, udając, że nie ma jej w domu. Nie miała ani czasu ani ochoty na rozmawianie z kimkolwiek, kiedy jednak podniosła się i zerknęła przez okienko i kimkolwiek okazał się ignorowany od kilku dni auror, uznała, że musi chyba wyłożyć mu słownie swoją niechęć, skoro jakże subtelnych sygnałów nie rozumiał.
Ruchem dłoni wygładziła swoje pomięte już, z grubsza eksperymentalne, ubranie, zgarnęła za uszy zmierzwione kosmyki blond włosów i przetarła dłońmi zaspaną twarz, na policzku której widniał szlaczek odbitej poduszki. Widać drzemkę miała dobrą, dopóki nie została jej zakłócona.
Otworzyła wreszcie z głośnym westchnieniem, dłonią łapiąc framugę drzwi, a głowę zaś przekrzywiła i oparła o przedramię, zastygając w tej dość niewygodnej pozycji. Ten oficjalny ton mężczyzny i dumne puszenie się przywołało na jej usta uśmiech, który pogłębił się, gdy dostrzegła zdziwienie związane z jej ubiorem. Ale była u siebie, więc mogła chodzić ubrana nawet w zasłonę - przynajmniej i w tym się jakoś prezentowała, czego nie mogła ponownie powiedzieć o szacie Skamandera. Poczucie estetyki, które powoli podnosiło się z kolan, padło ponownie trącone obuchem i chyba tylko fakt, że dalej próbował poruszyć temat porwania, powstrzymywał ją przed zaproponowaniem mu nowego stroju.
- Nie sądziłam, że tak krótko wytrzymasz. Spodziewałam się jeszcze kilku listów, wyjca, może tańczącego trolla niosącego wieści, ale nie nachodzącego aurora. Zmieniliście taktykę, czy nie macie co robić? Świat przecież się nie wali. - Odparła nie mniej taktownie, co on, wyraźnie zdenerwowana samą próbą przywołania tamtego tematu. Mogła złożyć zeznania, chociaż nie rozumiała po co. Byli tam we dwójkę, od początku, wiedział wszystko - cóż więcej mogła dodać?
- Byłeś tam, Anthony. - Poinformowała go, a raczej przypomniała niezbyt subtelnie, że w gruncie rzeczy siedzieli w tym razem. - Moje zeznania ani tu nic nie dodadzą, ani nie zmienią. Widziałeś ich, masz różdżkę. Podejrzewam, że już nawet wiesz gdzie ich szukać, a ja, cóż, za pierwszym razem bardziej się przejmowałam. Po kilku kolejnych przestałam, traktując to jak nieodłączną część mojego bytu. - Wyprostowała się, nie zwracając szczególnej uwagi na francuski akcent, który wkradł się niepostrzeżenie w jej wypowiedź, zniekształcając niektóre litery. Zdarzało się to bardzo rzadko, prawie wcale, dopiero w momencie, gdy faktycznie była zdenerwowana - ale teraz poza znudzeniem sądziła w myślach, że jest opanowana. - Do widzenia, monsieur Skamander. - Z zaciętą miną wsunęła się z powrotem do domu, zamykając za sobą drzwi.
Ruchem dłoni wygładziła swoje pomięte już, z grubsza eksperymentalne, ubranie, zgarnęła za uszy zmierzwione kosmyki blond włosów i przetarła dłońmi zaspaną twarz, na policzku której widniał szlaczek odbitej poduszki. Widać drzemkę miała dobrą, dopóki nie została jej zakłócona.
Otworzyła wreszcie z głośnym westchnieniem, dłonią łapiąc framugę drzwi, a głowę zaś przekrzywiła i oparła o przedramię, zastygając w tej dość niewygodnej pozycji. Ten oficjalny ton mężczyzny i dumne puszenie się przywołało na jej usta uśmiech, który pogłębił się, gdy dostrzegła zdziwienie związane z jej ubiorem. Ale była u siebie, więc mogła chodzić ubrana nawet w zasłonę - przynajmniej i w tym się jakoś prezentowała, czego nie mogła ponownie powiedzieć o szacie Skamandera. Poczucie estetyki, które powoli podnosiło się z kolan, padło ponownie trącone obuchem i chyba tylko fakt, że dalej próbował poruszyć temat porwania, powstrzymywał ją przed zaproponowaniem mu nowego stroju.
- Nie sądziłam, że tak krótko wytrzymasz. Spodziewałam się jeszcze kilku listów, wyjca, może tańczącego trolla niosącego wieści, ale nie nachodzącego aurora. Zmieniliście taktykę, czy nie macie co robić? Świat przecież się nie wali. - Odparła nie mniej taktownie, co on, wyraźnie zdenerwowana samą próbą przywołania tamtego tematu. Mogła złożyć zeznania, chociaż nie rozumiała po co. Byli tam we dwójkę, od początku, wiedział wszystko - cóż więcej mogła dodać?
- Byłeś tam, Anthony. - Poinformowała go, a raczej przypomniała niezbyt subtelnie, że w gruncie rzeczy siedzieli w tym razem. - Moje zeznania ani tu nic nie dodadzą, ani nie zmienią. Widziałeś ich, masz różdżkę. Podejrzewam, że już nawet wiesz gdzie ich szukać, a ja, cóż, za pierwszym razem bardziej się przejmowałam. Po kilku kolejnych przestałam, traktując to jak nieodłączną część mojego bytu. - Wyprostowała się, nie zwracając szczególnej uwagi na francuski akcent, który wkradł się niepostrzeżenie w jej wypowiedź, zniekształcając niektóre litery. Zdarzało się to bardzo rzadko, prawie wcale, dopiero w momencie, gdy faktycznie była zdenerwowana - ale teraz poza znudzeniem sądziła w myślach, że jest opanowana. - Do widzenia, monsieur Skamander. - Z zaciętą miną wsunęła się z powrotem do domu, zamykając za sobą drzwi.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie chciał odchodzić zbytnio od powodu swojego przybycia pod te drzwi. Zdusił więc i odsunął na bok tą budzącą się w nim iskrę wesołości. Zmęczenie zmęczeniem, lecz nie wypadało mu tracić przy tym na powadze sprawy, która go tu przygnała. Przywołał więc skupienie i zaczął mówić. Rzeczowo w uszanowaniu do swojego i jej czasu. Ofensywa jej wypowiedzi nie była czymś zaskakującym. To się zdarzało. Ludzie nie lubili konfrontować się twarzą w twarz z problemem, a on już przywykł do tego, że często tym właśnie był nawet dla tych, którym próbował pomóc. Nie rozumiał natomiast powodu dla którego manifestowała przy tym swą ignorancję. Ta wychylająca się zza niej ignorancja drażniła. Auror nie dał jednak tego po sobie poznać, przemilczał to nie chcąc napoczynać światopoglądowej dyskusji. Nie po to tu przybył.
- To tak nie działa. Chciałbym by było to takie poste, lecz nie jest. Pewnych formalności po prostu nie mogę pominąć. Przykro mi - jego ton złagodniał. Nie mógł prowadzić sprawy będąc jednocześnie ofiarą i ścigającym. Zwłaszcza, że to nie on był celem. Potrzebował wykluczyć do tego pewne kwestie, których wolał jednak nie poruszać w progu drzwi - Swoją biernością przystajesz na taki stan rzeczy. Możesz to zmienić, Solene - dodał, odnosząc wrażenie, że to co mówi jest prywatną kwestią, która zaczęła wypływać pod wpływem emocji. Eskalacja uczuć przerodziła się w wybuch, a dokładniej w trzaśniecie drzwi. Thony przymknął oczy, a potem z westchnięciem ponownie spojrzał na zaryglowane przed nim wejście. Poszło źle. Zaraz jednak miało być jeszcze gorzej ale to nic - chciał osiągnąć cel. Był uparty i pod wieloma względami potrafił być również nieprzyjemnie wyrachowany.
Ze spokojem wymalowanym na twarzy sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej wierzchniej szaty wyjmując z niej schludnie złożony pergamin, a dokładniej list. Rozwinął go, a następnie oczami szukał odpowiedniego fragmentu...
- ...w gruncie rzeczy to ja uratowałam naszą dwójkę i wyszłam z sytuacji bez ani jednego draśnięcia. Nie podważam oczywiście zdolności twojego kolegi, ale zastanawiam się czy aurorzy są w ogóle skuteczni podczas anomalii (jak na razie w to wątpię). A on, cóż, najwidoczniej miał tak samo zły dzień, jak i gust, bo chociaż upatrywałam w nim nawet idealnych genów dla swoich przyszłych... - czytał powoli, wykorzystując donośny dźwięk swojego głosu. Odpowiednio podkreślał oraz intonował fragmenty tego wymagające. Robił to wszystko z wręcz chora naturalnością, jakby wcale nie recytował listu w stronę zamkniętych drzwi, a do żywej istoty za nimi się chowającej. Przyszedł tu bo chciał z nią porozmawiać i zrobi to co zamierzał. Koniec kropka.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- To tak nie działa. Chciałbym by było to takie poste, lecz nie jest. Pewnych formalności po prostu nie mogę pominąć. Przykro mi - jego ton złagodniał. Nie mógł prowadzić sprawy będąc jednocześnie ofiarą i ścigającym. Zwłaszcza, że to nie on był celem. Potrzebował wykluczyć do tego pewne kwestie, których wolał jednak nie poruszać w progu drzwi - Swoją biernością przystajesz na taki stan rzeczy. Możesz to zmienić, Solene - dodał, odnosząc wrażenie, że to co mówi jest prywatną kwestią, która zaczęła wypływać pod wpływem emocji. Eskalacja uczuć przerodziła się w wybuch, a dokładniej w trzaśniecie drzwi. Thony przymknął oczy, a potem z westchnięciem ponownie spojrzał na zaryglowane przed nim wejście. Poszło źle. Zaraz jednak miało być jeszcze gorzej ale to nic - chciał osiągnąć cel. Był uparty i pod wieloma względami potrafił być również nieprzyjemnie wyrachowany.
Ze spokojem wymalowanym na twarzy sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej wierzchniej szaty wyjmując z niej schludnie złożony pergamin, a dokładniej list. Rozwinął go, a następnie oczami szukał odpowiedniego fragmentu...
- ...w gruncie rzeczy to ja uratowałam naszą dwójkę i wyszłam z sytuacji bez ani jednego draśnięcia. Nie podważam oczywiście zdolności twojego kolegi, ale zastanawiam się czy aurorzy są w ogóle skuteczni podczas anomalii (jak na razie w to wątpię). A on, cóż, najwidoczniej miał tak samo zły dzień, jak i gust, bo chociaż upatrywałam w nim nawet idealnych genów dla swoich przyszłych... - czytał powoli, wykorzystując donośny dźwięk swojego głosu. Odpowiednio podkreślał oraz intonował fragmenty tego wymagające. Robił to wszystko z wręcz chora naturalnością, jakby wcale nie recytował listu w stronę zamkniętych drzwi, a do żywej istoty za nimi się chowającej. Przyszedł tu bo chciał z nią porozmawiać i zrobi to co zamierzał. Koniec kropka.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Find your wings
Ostatnio zmieniony przez Anthony Skamander dnia 07.01.18 23:16, w całości zmieniany 2 razy
To nie tak, że chciała wyjść na niemiłą i utrudniającą śledztwo. Była po prostu realistką, więc zdawała sobie sprawę, że proceder porywania wil był, jest i będzie trwał, niezależnie od jej zeznań. Gdy zamknęła mu drzwi przed nosem przez moment nawet miała wyrzuty sumienia, bo przecież chciała go przeprosić, a nie robić z siebie gburka z podwórka i niewychowaną zołzę. Szybko jednak zmieniła zdanie, kiedy po zaledwie trzech krokach w kierunku salonu usłyszała zza drzwi jego głos. Słuchała i słuchała i z każdym kolejnym słowem jej policzki paliły żywym ogniem, przypominając barwą purpurę, wyraźnie odznaczającą się na śnieżnobiałej karnacji. A mimo to osiągnął zamierzony efekt - tę bitwę pozwoliła mu wygrać. Szybko otworzyła z powrotem drzwi i jak rasowa baletnica wspięła się na palce - co nie było zbyt wygodne bez obuwia - jedną rękę zaciskając na ramieniu mężczyzny a drugą próbując sięgnąć listu, który znajdował się poza jej zasięgiem. Wykorzystał znaczną różnicę w ich wzroście i fakt, że po uniesieniu ręki nie będzie mogła przechwycić skrawka pergaminu.
- Oddawaj to. - Zarządziła, spoglądając do góry i nie zaprzestając próby sięgnięcia listu. Nie przeszkadzało jej nawet to, że w gruncie rzeczy znajdowała się ciałem kilka milimetrów od niego, zapominając o swoim niedotykalstwie i sferze prywatnej. Nie, dopóki wszyscy sąsiedzi wokół słyszeli co czytał. - Skąd to masz? - Machnęła ręką raz i drugi, marszcząc czoło, a Anthony najwidoczniej nie zamierzał zaprzestać. W akcie jawnej desperacji zatkała mu dłonią usta, byleby tylko się uciszył. - To zagrywka poniżej pasa. Nie czyta się cudzej korespondencji! - Jęknęła, w myślach nawołując wszystkie siły o samospalenie ze wstydu. Podjęła nawet próbę spojrzenia mu w oczy, ale po kilku sekundach szybko opuściła wzrok. Spotulniała, przynajmniej na ten moment - odsunąwszy się do tyłu, poprawiła ubranie i odchrząknęła.
- W porządku. - Przesunęła się, wskazując mężczyźnie ruchem głowy by wszedł do środka, a potem zamknęła za nimi drzwi i wyminęła go. Instynktownie sprawdziła czy w salonie nie znajdowało się nic bardziej żenującego od skrawka papieru - choć wątpiła, że mogło być coś gorszego - a potem obrzuciła spojrzeniem porozkładane wszędzie projekty, próbki materiałów, nici i maskotki, w trakcie których tworzenia aktualnie była. Zerknęła też za ciotką, jednak ta od rana nie opuszczała swojej małej pracowni, oraz za kotami, które schowały się przed Innym. Po chwili jednak jedno z kociąt podeszło do mężczyzny, nieufnie obwąchując jego stopę, drugie z kolei siedziało napuszone pod krzesłem, przypatrując się całej sytuacji z boku.
- Napijesz się czegoś? - Spytała, gestem dłoni wskazując mu, by rozsiadł się gdzie mu wygodnie. Sama skierowała się w stronę otwartej na salon kuchni, po szklankę z wodą, by chociaż od środka ostudzić gorące policzki. - Jestem ci winna przeprosiny. - Zaczęła, powracając na kanapę (przyniesione napoje położyła na stoliku), a potem, byleby tylko uniknąć jego wzroku, ponownie zaczęła zgrabne zszywanie maskotki dla Kyry. - Nie powinnam tak na ciebie naskoczyć, ani wtedy, ani dzisiaj. Nie będę też tłumaczyć dlaczego tak postąpiłam, bo to nie ma sensu, jednak przyjmij moje przeprosiny. - Czy powinna wyjaśniać ten kompromitujący list? Z jednej strony nie, w końcu była wolnym człowiekiem i list ten wyrażał tylko jej opinię. Z drugiej zaś skompromitowała się przed nim ponownie, a to nie zdarzało się jej nigdy i zapuszczanie się w nieznane rejony znajomości w tym przypadku w ogóle nie przypadło jej do gustu. - Co do tego listu: nie wiem skąd go masz, być może moje przeczucie, że sowa pomyliła adresy było słuszne, ale nie powinieneś był tak postąpić. W zasadzie nie napisałam tam niczego, o czym nie pomyślałam, ale i tak głupio się z tym czuję. - Nie dodała, że oczekuje jego przeprosin, nie poczuła się aż tak urażona tą zagrywką. Chyba. - Po prostu zapomnijmy, że kiedykolwiek to przeczytałeś. - W międzyczasie zdążyła zszyć boki maskotki, wpychając do środka puchatą watę. W gruncie rzeczy pozostało jej ozdobienie pluszaka i wysłanie misia do małej lady Ollivander, ale postanowiła zrobić to później. Odłożywszy maskotkę na bok, chwyciła za rozwinięty metr krawiecki, którego koniec gryzła właśnie Frania.
- Zróbmy tak: odpowiem ci na twoje pytania, ale dasz sobie pomóc. Ta szata naprawdę ci nie pasuje. - Dało się wyczuć różnicę w jej zachowaniu, jak i szczere, pokojowe zamiary.
- Oddawaj to. - Zarządziła, spoglądając do góry i nie zaprzestając próby sięgnięcia listu. Nie przeszkadzało jej nawet to, że w gruncie rzeczy znajdowała się ciałem kilka milimetrów od niego, zapominając o swoim niedotykalstwie i sferze prywatnej. Nie, dopóki wszyscy sąsiedzi wokół słyszeli co czytał. - Skąd to masz? - Machnęła ręką raz i drugi, marszcząc czoło, a Anthony najwidoczniej nie zamierzał zaprzestać. W akcie jawnej desperacji zatkała mu dłonią usta, byleby tylko się uciszył. - To zagrywka poniżej pasa. Nie czyta się cudzej korespondencji! - Jęknęła, w myślach nawołując wszystkie siły o samospalenie ze wstydu. Podjęła nawet próbę spojrzenia mu w oczy, ale po kilku sekundach szybko opuściła wzrok. Spotulniała, przynajmniej na ten moment - odsunąwszy się do tyłu, poprawiła ubranie i odchrząknęła.
- W porządku. - Przesunęła się, wskazując mężczyźnie ruchem głowy by wszedł do środka, a potem zamknęła za nimi drzwi i wyminęła go. Instynktownie sprawdziła czy w salonie nie znajdowało się nic bardziej żenującego od skrawka papieru - choć wątpiła, że mogło być coś gorszego - a potem obrzuciła spojrzeniem porozkładane wszędzie projekty, próbki materiałów, nici i maskotki, w trakcie których tworzenia aktualnie była. Zerknęła też za ciotką, jednak ta od rana nie opuszczała swojej małej pracowni, oraz za kotami, które schowały się przed Innym. Po chwili jednak jedno z kociąt podeszło do mężczyzny, nieufnie obwąchując jego stopę, drugie z kolei siedziało napuszone pod krzesłem, przypatrując się całej sytuacji z boku.
- Napijesz się czegoś? - Spytała, gestem dłoni wskazując mu, by rozsiadł się gdzie mu wygodnie. Sama skierowała się w stronę otwartej na salon kuchni, po szklankę z wodą, by chociaż od środka ostudzić gorące policzki. - Jestem ci winna przeprosiny. - Zaczęła, powracając na kanapę (przyniesione napoje położyła na stoliku), a potem, byleby tylko uniknąć jego wzroku, ponownie zaczęła zgrabne zszywanie maskotki dla Kyry. - Nie powinnam tak na ciebie naskoczyć, ani wtedy, ani dzisiaj. Nie będę też tłumaczyć dlaczego tak postąpiłam, bo to nie ma sensu, jednak przyjmij moje przeprosiny. - Czy powinna wyjaśniać ten kompromitujący list? Z jednej strony nie, w końcu była wolnym człowiekiem i list ten wyrażał tylko jej opinię. Z drugiej zaś skompromitowała się przed nim ponownie, a to nie zdarzało się jej nigdy i zapuszczanie się w nieznane rejony znajomości w tym przypadku w ogóle nie przypadło jej do gustu. - Co do tego listu: nie wiem skąd go masz, być może moje przeczucie, że sowa pomyliła adresy było słuszne, ale nie powinieneś był tak postąpić. W zasadzie nie napisałam tam niczego, o czym nie pomyślałam, ale i tak głupio się z tym czuję. - Nie dodała, że oczekuje jego przeprosin, nie poczuła się aż tak urażona tą zagrywką. Chyba. - Po prostu zapomnijmy, że kiedykolwiek to przeczytałeś. - W międzyczasie zdążyła zszyć boki maskotki, wpychając do środka puchatą watę. W gruncie rzeczy pozostało jej ozdobienie pluszaka i wysłanie misia do małej lady Ollivander, ale postanowiła zrobić to później. Odłożywszy maskotkę na bok, chwyciła za rozwinięty metr krawiecki, którego koniec gryzła właśnie Frania.
- Zróbmy tak: odpowiem ci na twoje pytania, ale dasz sobie pomóc. Ta szata naprawdę ci nie pasuje. - Dało się wyczuć różnicę w jej zachowaniu, jak i szczere, pokojowe zamiary.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Reszta domu
Szybka odpowiedź