Bar szybkiej obsługi
AutorWiadomość
Bar szybkiej obsługi
W pobliżu kina samochodowego powstał nowy, intratny bar szybkiej obsługi. Przyjeżdżają tu młodzi, by zjeść coś przed seansem, wyjściem na imprezę lub po prostu na lunch lub śniadanie, przez co lokal tętni życiem od rana do wieczora, a urocze kelnerki uwijają się pomiędzy stolikami na białych wrotkach, które cieszą się coraz to większą popularnością w zakładach gastronomicznych tego typu. W szafie grającej można wybrać piosenki umilające posiłek lub spróbować swoich sił w tańcu na specjalnie do tego przeznaczonym parkiecie; w każdy środowy wieczór odbywają się tutaj pokazy tańca oraz dancingi. Ściany zdobią plakaty Elvisa Presleya i innych lśniących w latach 50. gwiazd kina i muzyki, a także charakterystyczne loga producentów żywności, których produkty można zamówić na miejscu lub na wynos. Nad barem umieszczono wielką tablicę z nieskomplikowanym menu, obejmującym przekąski, dania główne, desery oraz napoje.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:27, w całości zmieniany 2 razy
/ze stadionu/
Nie znała Londynu tak dobrze jak swojego rodzinnego Cardiff. Nieszczególnie za tym miastem przepadała i bywała tu tylko wtedy, gdy musiała. Było tu na jej gust zbyt tłoczno, zbyt głośno... i zbyt angielsko. Jednak stolica Imperium miała pewną dość istotną przewagę nad Walią: posiadała swoje magiczne lokale, w których zbierali się czarodzieje. W mugolskiej części miasta łatwiej było się więc ukryć przed niechcianą uwagę. Nie musieli się obawiać, że zaraz ktoś pojawi się obok ich stolika prosząc o autograf. Albo co gorsza - że zaraz zza rogu wyskoczy jakiś reporter uzbrojony w aparat i masę niewygodnych pytań! W Cardiff nawet w mugolskim barze zdarzały jej się takie niezręczne sytuacje. I ponad wszystko chciała teraz tego uniknąć. Nie widziała Rudolfa od dwóch lat, na Merlina! Myśl o tym, że jakiś natręt miałby im przeszkadzać była absolutnie nie do zniesienia. Stąd też pojawili się w jedynej dzielnicy miasta, którą Gwendolyn znała i uznała za względnie bezpieczną. Było tutaj wprawdzie sporo magicznych sklepów, ale pod wieczór większość powinna się już zamykać. Panna Morgan miała więc nadzieję, że nie napatoczą się na żadnego czarodzieja. Nie chcąc kusić losu prowadziła ich mniej uczęszczanymi uliczkami. Zachowywała się przy tym tak jakby doskonale znała okolicę. Tu wskazała jakiś znajomy sklepik, tam pokazała miejsce, gdzie jak słyszała kiedyś jakiś duch dręczył rodzinę mugoli póki Ministerstwo go nie uspokoiło. Jednak prawda była taka, że błądzili po okolicy bez żadnego planu z jej strony, zmierzając przed siebie w poszukiwaniu... jakiegokolwiek miejsca, w którym można coś zjeść.
Ku jej radości poszło im całkiem sprawnie. Już po kilku minutach spaceru, w oczy rzuciła im się całkiem sympatycznie prezentująca się knajpa. Nie był to raczej szczyt wyrafinowania, ale żadne z nich nie wymagało luksusów. Gwen, której wciąż nieco kręciło się w głowie od nadmiaru wrażeń, mogłaby zadowolić się nawet wczorajszą kanapką i kremowym, na ławce w Hyde Parku. Jak długo mogła cieszyć się jego obecnością, była w siódmym niebie. Wnętrze lokalu było przyjemne, tłum możliwy do zaakceptowania, zapachy z kuchni kuszące - o wiele lepiej niż ławka w parku! Kelnerka na wrotkach wskazała im stolik i zostawiła menu, po czym odjechała. Gwen odprowadziła ją nieco rozbawionym spojrzeniem, bo nawet jej - zaznajomionej z mugolskim światem nadzwyczaj dobrze! - pomysł kelnerki na kółkach, wydał się dziwaczny. Potoczyła jeszcze wzrokiem po wnętrzu, a potem jej roziskrzone oczy zatrzymały się na twarzy Rudolfa.
- Tutaj raczej nikt nie będzie nam robił zdjęć. - stwierdziła, nie kryjąc przy tym swojego zadowolenia. Szybko w pogodny uśmiech na jej ustach wkradła się jakaś figlarność, niczym u chochlika. - Więc nic z tego, nie będzie fanek i wywiadów. Jesteś skazany na mnie, na cały wieczór! - zaśmiała się, a potem na chwilę jej uwagę zaabsorbowało menu, pozostawione na stole. - Uuu, shake czekoladowy. - zamruczała z entuzjazmem, nie całkiem nawet świadoma, że mówi na głos. Dopiero lista smakowicie brzmiących dań, uświadomiła jej jak bardzo jest głodna po treningu. Szybko wybrała co chciałaby zamówić i zza uniesionej karty zerknęła na swojego chyba-dalej-narzeczonego, by ocenić czy jest już gotowy do zamówienia.
Nie znała Londynu tak dobrze jak swojego rodzinnego Cardiff. Nieszczególnie za tym miastem przepadała i bywała tu tylko wtedy, gdy musiała. Było tu na jej gust zbyt tłoczno, zbyt głośno... i zbyt angielsko. Jednak stolica Imperium miała pewną dość istotną przewagę nad Walią: posiadała swoje magiczne lokale, w których zbierali się czarodzieje. W mugolskiej części miasta łatwiej było się więc ukryć przed niechcianą uwagę. Nie musieli się obawiać, że zaraz ktoś pojawi się obok ich stolika prosząc o autograf. Albo co gorsza - że zaraz zza rogu wyskoczy jakiś reporter uzbrojony w aparat i masę niewygodnych pytań! W Cardiff nawet w mugolskim barze zdarzały jej się takie niezręczne sytuacje. I ponad wszystko chciała teraz tego uniknąć. Nie widziała Rudolfa od dwóch lat, na Merlina! Myśl o tym, że jakiś natręt miałby im przeszkadzać była absolutnie nie do zniesienia. Stąd też pojawili się w jedynej dzielnicy miasta, którą Gwendolyn znała i uznała za względnie bezpieczną. Było tutaj wprawdzie sporo magicznych sklepów, ale pod wieczór większość powinna się już zamykać. Panna Morgan miała więc nadzieję, że nie napatoczą się na żadnego czarodzieja. Nie chcąc kusić losu prowadziła ich mniej uczęszczanymi uliczkami. Zachowywała się przy tym tak jakby doskonale znała okolicę. Tu wskazała jakiś znajomy sklepik, tam pokazała miejsce, gdzie jak słyszała kiedyś jakiś duch dręczył rodzinę mugoli póki Ministerstwo go nie uspokoiło. Jednak prawda była taka, że błądzili po okolicy bez żadnego planu z jej strony, zmierzając przed siebie w poszukiwaniu... jakiegokolwiek miejsca, w którym można coś zjeść.
Ku jej radości poszło im całkiem sprawnie. Już po kilku minutach spaceru, w oczy rzuciła im się całkiem sympatycznie prezentująca się knajpa. Nie był to raczej szczyt wyrafinowania, ale żadne z nich nie wymagało luksusów. Gwen, której wciąż nieco kręciło się w głowie od nadmiaru wrażeń, mogłaby zadowolić się nawet wczorajszą kanapką i kremowym, na ławce w Hyde Parku. Jak długo mogła cieszyć się jego obecnością, była w siódmym niebie. Wnętrze lokalu było przyjemne, tłum możliwy do zaakceptowania, zapachy z kuchni kuszące - o wiele lepiej niż ławka w parku! Kelnerka na wrotkach wskazała im stolik i zostawiła menu, po czym odjechała. Gwen odprowadziła ją nieco rozbawionym spojrzeniem, bo nawet jej - zaznajomionej z mugolskim światem nadzwyczaj dobrze! - pomysł kelnerki na kółkach, wydał się dziwaczny. Potoczyła jeszcze wzrokiem po wnętrzu, a potem jej roziskrzone oczy zatrzymały się na twarzy Rudolfa.
- Tutaj raczej nikt nie będzie nam robił zdjęć. - stwierdziła, nie kryjąc przy tym swojego zadowolenia. Szybko w pogodny uśmiech na jej ustach wkradła się jakaś figlarność, niczym u chochlika. - Więc nic z tego, nie będzie fanek i wywiadów. Jesteś skazany na mnie, na cały wieczór! - zaśmiała się, a potem na chwilę jej uwagę zaabsorbowało menu, pozostawione na stole. - Uuu, shake czekoladowy. - zamruczała z entuzjazmem, nie całkiem nawet świadoma, że mówi na głos. Dopiero lista smakowicie brzmiących dań, uświadomiła jej jak bardzo jest głodna po treningu. Szybko wybrała co chciałaby zamówić i zza uniesionej karty zerknęła na swojego chyba-dalej-narzeczonego, by ocenić czy jest już gotowy do zamówienia.
Gość
Gość
Od swojego ostatniego wyjazdu z Wielkiej Brytanii, Rudolf nie zawitał do Londynu. Jednak mimo tego, znajomość z Melvinem i Benjaminem, a także Gray’em umożliwiła mu dokładne poznanie miasta od strony jego centrum. Teraz jednak Gwendolyn prowadziła go dalszymi dzielnicami, których sobie nie przypominał. Widział je po raz pierwszy w życiu i nie pozostawało mu nic innego jak zaufać Gwendolyn co do trasy, jaką dla nich obrała. Rozglądał się z zainteresowaniem po okolicy, od razu odnotowując w pamięci wszelkie skrzyżowania i uliczki, które mijali. Między budynkami było już znacznie ciemniej niż na otwartym polu w Walii. Oczy Rudolfa przyzwyczaiły się do ciemności, uważnie taksując okolicę. Nikt jednak ich nie nie niepokoił. Nie byłby tym faktem zachwycony, zwłaszcza po liście, który otrzymał dzisiejszego dnia. Zapamiętał jeden kluczowy fakt, gdzie ta psychiczna dziewczyna mogła najczęściej przebywać i postanowił, by w najbliższym czasie za nic w świecie nie odwiedzać wioski czarodziejów w Szkocji. Zerknął kątem oka na Gwendolyn. Jej blond włosy odcinały się na tle ciemności. Nie wypuszczał jej dłoni z uścisku, jak gdyby wciąż bał się, że kiedy to zrobi, dziewczyna zniknie. To był irracjonalny strach, który konkurował ze zwyczajną potrzebą bliskości i chęcią nadrobienia tych dwóch straconych lat. Nie szli wcale tak długo, kiedy przed ich oczami wyrosły drzwi do baru. Ze środka na ulicę wydobywały się kolorowe światła i całkiem przyjemne zapachy. Gości nie brakowało, jednak bez trudu udało im się znaleźć wolny stolik przy pomocy kelnerki na wrotkach. Nie mógł powstrzymać uśmiechu rozbawienia na widok jej obuwia, wyobrażając sobie jak wjeżdża w stolik z pełną tacą naczyń, rozsypując wszystko po pomieszczeniu. Nie żeby odmawiał jej umiejętności, których z pewnością jej nie brakowało. Natychmiast zapomniał o kelnerce, kiedy Gwendolyn się do niego odezwała.
- Nie chcesz zostać przyłapana w moim towarzystwie? – Spytał, marszcząc czoło i spoglądając na nią bez wyrazu. Spojrzenie miał uważne, skrywające urazę, której nie chciał po sobie pokazać. Nie chciał, ponieważ wszystko było grą aktorską. Musiał zaciskać usta, potęgując zgorzkniały wyraz twarzy. Wszystko po to by powstrzymać uśmiech cisnący mu się na usta. Spuścił na chwilę wzrok, błądząc po menu, które trzymał w dłoniach. Jednak długo nie wytrzymał w swoim mini teatrze i zachichotał, słysząc jej kolejną wypowiedź.
- Całe szczęście, bo nie ręczyłbym za siebie, gdyby ktokolwiek nam przerwał! – Wyciągnął rękę przekładając ją przez stół i ujął jej spoczywającą na blacie dłoń, nakrywając swoją własną i splatając na chwilę ich palce ze sobą. Zabrał ją dopiero, kiedy oboje jednocześnie odnieśli potrzebę przewrócenia strony w menu. Jej komentarz odnośnie shake’a czekoladowego nie uszedł uwadze Rudolfa. Wreszcie zdecydował się i on, a kiedy powtórzyła mu swoje zamówienie, zjawiła się i kelnerka, która zanotowała wszystko na kartce. Nie musieli długo czekać na swoje zestawy. Hamburger Rudolfa wydawał się dużo większy niż sobie wyobrażał, jednak nie jadł od przybycia do Anglii, więc nie stanowił dla niego większego wyzwania.
- Masz jakieś plany na jutro? – Spytał tak jakby od niechcenia, zabierając się za jedzenie.
- Nie chcesz zostać przyłapana w moim towarzystwie? – Spytał, marszcząc czoło i spoglądając na nią bez wyrazu. Spojrzenie miał uważne, skrywające urazę, której nie chciał po sobie pokazać. Nie chciał, ponieważ wszystko było grą aktorską. Musiał zaciskać usta, potęgując zgorzkniały wyraz twarzy. Wszystko po to by powstrzymać uśmiech cisnący mu się na usta. Spuścił na chwilę wzrok, błądząc po menu, które trzymał w dłoniach. Jednak długo nie wytrzymał w swoim mini teatrze i zachichotał, słysząc jej kolejną wypowiedź.
- Całe szczęście, bo nie ręczyłbym za siebie, gdyby ktokolwiek nam przerwał! – Wyciągnął rękę przekładając ją przez stół i ujął jej spoczywającą na blacie dłoń, nakrywając swoją własną i splatając na chwilę ich palce ze sobą. Zabrał ją dopiero, kiedy oboje jednocześnie odnieśli potrzebę przewrócenia strony w menu. Jej komentarz odnośnie shake’a czekoladowego nie uszedł uwadze Rudolfa. Wreszcie zdecydował się i on, a kiedy powtórzyła mu swoje zamówienie, zjawiła się i kelnerka, która zanotowała wszystko na kartce. Nie musieli długo czekać na swoje zestawy. Hamburger Rudolfa wydawał się dużo większy niż sobie wyobrażał, jednak nie jadł od przybycia do Anglii, więc nie stanowił dla niego większego wyzwania.
- Masz jakieś plany na jutro? – Spytał tak jakby od niechcenia, zabierając się za jedzenie.
Rudolf Brand
Zawód : Pałkarz Sokołów z Heidelbergu
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczony
Oh, you can't tell me it's not worth tryin' for
I can't help it, there's nothin' I want more
Yeah, I would fight for you, I'd lie for you
Walk the wire for you - yeah, I'd die for you
You know it's true
Everything I do, oh, I do it for you
I can't help it, there's nothin' I want more
Yeah, I would fight for you, I'd lie for you
Walk the wire for you - yeah, I'd die for you
You know it's true
Everything I do, oh, I do it for you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przez chwilę w jej oczach błysnął niepokój, a serce ścisnęło się boleśnie na samą myśl, że mogła mu sprawić przykrość. Czyżby zrozumiał ją opacznie? Uznał, że się go... wstydziła? Przecież to byłoby niemożliwe! Jak mógłby tak pomyśleć? W swojej głowie szybko powtórzyła ostatnie słowa, upewniając się, czy przypadkiem nie ujęła myśli w niewłaściwy sposób lub nie zawiniła jakimś gestem. Nim jednak zaczęła się z czegokolwiek tłumaczyć uświadomiła sobie, że Rudolf najzwyczajniej w świecie sobie z niej żartuje. Zaniepokojona mina, która przez kilka uderzeń serca malowała się na jej twarzy, płynnie ustąpiła wyraźnej uldze, by zaraz potem nadać jej obliczu wyraz rozbawienia.
- No patrzcie tylko, a ponoć Niemcy nie mają poczucia humoru! - odcięła się, mrużąc przy tym błękitne oczy i obiecując w duchu, że odpłaci mu się pięknym za nadobne przy pierwszej sprzyjającej okazji. Rywalizację miała wszak we krwi i bynajmniej nie ograniczała się ona do boiska. To wszystko było jednak podszyte ciepłymi uczuciami. Gwen miała dość dużo dystansu do siebie, by przyznać, że dała się podejść i uznać to za całkiem zabawne. Była pewna, że jeśli role się odwrócą, Rudolf będzie miał identyczne podejście. Trudno sobie przecież wyobrazić, by panna Morgan zakochała się jak głupia w facecie bez krzty poczucia humoru.
Decyzję co do zamówienia podjęła niemal natychmiast, gdy zerknęła w kartę dań, więc nie musieli długo zwlekać. Kelnerka na wrotkach uwinęła się zaskakująco szybko jak na mugolski lokal, gdzie nikt nie miał magii do pomocy. Gwen zawsze miała wrażenie, że bez magii życie musi być nie tyle trudniejsze co właśnie wolniejsze. Bardziej wymagające. Ale zaraz jak oni to teraz nazywają? A no tak, fast food. Idea zdecydowanie się przyjmie, przecież nikt nie lubi czekać na jedzenie, prawda?
- Ciekawe czy te wrotki faktycznie się na coś przydają? - zastanowiła się na głos, gdy dziewczyna odjeżdżała do kolejnego stolika. Jeszcze przez sekundę śledziła ją wzrokiem, wciąż zafascynowana mugolskimi pomysłami, ale zapach jedzenia szybko ściągnął ją na ziemię. Przed nią stał nie całkiem klasyczny londyński zestaw - ryba z frytkami i ów wymarzony czekoladowy shake. To właśnie od deseru zaczęła kolację, bo jej palce zwinnie schwyciły i przyciągnęły naczynie bliżej. Pociągnęła kilka łyków przez zabawnie powykręcaną słomkę i zamruczała z zadowoleniem. Pewnie romantycznie byłoby się takim shakiem podzielić na samym końcu, ale Gwen wydawała się dość zaborczo obejmować szklankę i chyba nic podobnego nie wpadło jej do głowy. Pierwsza lekcja dla pana Branda: nigdy nie stawaj między wygłodniałą Harpią, a jej niezbędną dawką kalorii. Może mu się przydać na przyszłość, bo bardzo często głodna Gwen, to zła Gwen.
- Jutro sobota, prawda? - upewniła się, gdy wreszcie wypuściła słomkę z ust. - Nie mamy jutro treningu, więc pewnie powinnam zająć się drużynową biurokracją albo odwiedzić rodziców. Moje weekendy nie są szczególnie rozrywkowe... - urwała nagle i lekko przechyliła głowę w bok. Na jej usta wkradł się znów figlarny uśmieszek. - A ty jesteś jutro bardzo zajęty? - zagadnęła nagle podejrzanie niewinnym tonem, bo pod jasną czupryną zrodził się właśnie pewien plan.
- No patrzcie tylko, a ponoć Niemcy nie mają poczucia humoru! - odcięła się, mrużąc przy tym błękitne oczy i obiecując w duchu, że odpłaci mu się pięknym za nadobne przy pierwszej sprzyjającej okazji. Rywalizację miała wszak we krwi i bynajmniej nie ograniczała się ona do boiska. To wszystko było jednak podszyte ciepłymi uczuciami. Gwen miała dość dużo dystansu do siebie, by przyznać, że dała się podejść i uznać to za całkiem zabawne. Była pewna, że jeśli role się odwrócą, Rudolf będzie miał identyczne podejście. Trudno sobie przecież wyobrazić, by panna Morgan zakochała się jak głupia w facecie bez krzty poczucia humoru.
Decyzję co do zamówienia podjęła niemal natychmiast, gdy zerknęła w kartę dań, więc nie musieli długo zwlekać. Kelnerka na wrotkach uwinęła się zaskakująco szybko jak na mugolski lokal, gdzie nikt nie miał magii do pomocy. Gwen zawsze miała wrażenie, że bez magii życie musi być nie tyle trudniejsze co właśnie wolniejsze. Bardziej wymagające. Ale zaraz jak oni to teraz nazywają? A no tak, fast food. Idea zdecydowanie się przyjmie, przecież nikt nie lubi czekać na jedzenie, prawda?
- Ciekawe czy te wrotki faktycznie się na coś przydają? - zastanowiła się na głos, gdy dziewczyna odjeżdżała do kolejnego stolika. Jeszcze przez sekundę śledziła ją wzrokiem, wciąż zafascynowana mugolskimi pomysłami, ale zapach jedzenia szybko ściągnął ją na ziemię. Przed nią stał nie całkiem klasyczny londyński zestaw - ryba z frytkami i ów wymarzony czekoladowy shake. To właśnie od deseru zaczęła kolację, bo jej palce zwinnie schwyciły i przyciągnęły naczynie bliżej. Pociągnęła kilka łyków przez zabawnie powykręcaną słomkę i zamruczała z zadowoleniem. Pewnie romantycznie byłoby się takim shakiem podzielić na samym końcu, ale Gwen wydawała się dość zaborczo obejmować szklankę i chyba nic podobnego nie wpadło jej do głowy. Pierwsza lekcja dla pana Branda: nigdy nie stawaj między wygłodniałą Harpią, a jej niezbędną dawką kalorii. Może mu się przydać na przyszłość, bo bardzo często głodna Gwen, to zła Gwen.
- Jutro sobota, prawda? - upewniła się, gdy wreszcie wypuściła słomkę z ust. - Nie mamy jutro treningu, więc pewnie powinnam zająć się drużynową biurokracją albo odwiedzić rodziców. Moje weekendy nie są szczególnie rozrywkowe... - urwała nagle i lekko przechyliła głowę w bok. Na jej usta wkradł się znów figlarny uśmieszek. - A ty jesteś jutro bardzo zajęty? - zagadnęła nagle podejrzanie niewinnym tonem, bo pod jasną czupryną zrodził się właśnie pewien plan.
Gość
Gość
Przypatrywał się z nieskrywanym zachwytem zmianom, jakie występowały na jej twarzy. Żarty, żartami, ale jeśli za każdym razem reagowała w tak uroczy sposób, gotów byłby powtórzyć to w nieskończoność. Różniła się od wszystkich kobiet, jakie spotkał w życiu. Przypominała odrobinę Freyę, ale nie był pewny czy to nie skutek tego, że jego młodsza o całe czternaście lat siostra starała się upodobnić do swojej idolki pod każdym względem.
- Może dlatego, że zostałem wychowany w duchu szwedzkich korzeni mojego ojca. Wiesz, w szkole, w Durmstrangu niektórzy nauczyciele zwracali się do mnie Fridtjofson Brand. Pozostałość po skandynawskich zwyczajach, bardzo silnie zakorzeniona zwłaszcza w tej szkole. Kiedy wstąpiłem do drużyny i reprezentacji musiałem tę kwestię pominąć. Pomyśl tylko, który komentator sportowy by to wymówił? – Uśmiechnął się półgębkiem, doskonale odczytując wyraz jej spojrzenia, które właśnie mu posłała. Na moment zapadło milczenie. Jednak wcale nie było ono uciążliwe, ani męczące. Nie przeszkadzało, ani nie dawało powodów do skrępowania. Na ich twarzach wciąż błądziły podobne uśmiechy i postronny obserwator mógłby stwierdzić, że porozumiewają się bez słów i tylko od czasu do czasu wymieniają się myślami na głos. Rudolf zerknął kątem oka na wrotki na nogach kelnerki, która właśnie odjechała po dostarczeniu zamówienia na ich stolik. Wzruszył ramionami.
- A co, chciałabyś takie? – Spytał z błyskiem rozbawienia w oku. Nie czekał na odpowiedź, nie chciał przerywać tego nieziemskiego widoku przedstawiającego głodną Harpię pijącą przez rurkę wielkimi łykami czekoladowego shake’a. Przy tym widoku jego szklana butelka Coca Coli wypadała dość blado. Nalał sobie do szklanki, nie odrywając wzroku od rurki znajdującej się w jej ustach. Podziwiał ją. Jego po takiej ilości na pewno by zemdliło. Zanotował jednak w pamięci za jakim napojem najwyraźniej przepada. Skinął głową, patrząc jak rurka shake’a robi powolne okrążenie po kubeczku.
- Wcale nie jestem zajęty. Miałem nadzieję, że ten dzień spędzimy razem, oczywiście jeśli masz ochotę. – Odpowiedział z marszu, automatycznie odrobinę poważniejąc. – Też miałem w planach odwiedzić rodziców. Póki młodzi nie pojechali jeszcze do Hogwartu. Obiecałem, że pójdę z nimi na Pokątną po wyprawkę do trzeciej klasy. – Urwał, zdając sobie sprawę, że jeśli chodziło o trojaczki to język dosłownie mu się rozwiązywał. – Ucieszyliby się pewnie na Twój widok. – Zakończył, marszcząc brwi i zajął się jedzeniem, które zaczynało powoli stygnąć.
Rudolf Brand
Zawód : Pałkarz Sokołów z Heidelbergu
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczony
Oh, you can't tell me it's not worth tryin' for
I can't help it, there's nothin' I want more
Yeah, I would fight for you, I'd lie for you
Walk the wire for you - yeah, I'd die for you
You know it's true
Everything I do, oh, I do it for you
I can't help it, there's nothin' I want more
Yeah, I would fight for you, I'd lie for you
Walk the wire for you - yeah, I'd die for you
You know it's true
Everything I do, oh, I do it for you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy zaspokoiła już pierwszy głód i poziom cukru w jej krwi zaczął wreszcie rosnąć do akceptowalnego poziomu, oderwała się od pustej szklanki. Niespiesznie oblizała usta, pozbywając się z nich drobinek czekolady i bez większego pośpiechu zaczęła skubać swoje stygnące frytki. O ile można powiedzieć, że shake poważnie ją rozpraszał, o tyle już reszta posiłku była znacznie mniej kusząca. Jedzenie było oczywiście smaczne i Gwen nie żałowała, że wylądowali w tym lokalu, ale rzeczy tak przyziemne jak ryba i frytki, nijak miały się do absorbującej obecności jej towarzysza. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo widać po niej to zauroczenie Sokołem! Podbródek wsparła na lewej dłoni, a w prawej ściskała widelec, na który od czasu do czasu nabijała frytkę. Niestety była tak zajęta rozmową, że zupełnie zapominała, że wypada ten widelec podnieść czasem do góry.
- Fri-dtjof-son, Fri-dtjof-son, Fridtjofson Brand! - za trzecim podejściem gładko wymówiła obcobrzmący zlepek głosek i uśmiechnęła się triumfalnie. - Myślę, że komentatorzy radzą sobie z większymi wyzwaniami. - droczyła się, marszcząc zabawnie nos. - Ale Rudolf podoba mi się znacznie bardziej. - dodała jeszcze, a potem znów skubnęła trochę jedzenia. Uniesiona nieznacznie brew Rudolfa uświadomiła jej, że nieco zbyt długo tkwiło na widelcu, który zatrzymał się gdzieś w połowie drogi do jej ust.
Jeszcze godzinę temu adrenalina i szok sprawiały, że nawet na moment nie traciła czujności. Nieustannie analizowała sytuację jakby ich spotkanie wymagało strategii. Teraz jednak zdążyła już uwierzyć w realność tego spotkania. Razem z tą wiarą przyszedł spokój i stopniowe rozluźnienie. W towarzystwie Branda czuła się bardziej niż swobodnie. Chyba to urzekło ją najbardziej dwa lata temu, gdy stawiali wspólnie pierwsze, niezdarne kroki w tej relacji. Przy nim nikogo nie musiała udawać. Mogła być sobą w każdym aspekcie: nieco niepoważną, otwartą i bezpośrednią Morgan, którą przy innych musiała trzymać w ryzach. Mogła zaczynać kolację od deseru, wpatrywać się w niego niczym ciele w malowane wrota i rozważać w myślach kupno wrotek. Dawno nie bawiła się tak dobrze. Dawno nie była tak szczęśliwa z tak błahych powodów. Ale kiedy patrzył na nią z takim uczuciem, wszystko zdawało się prostsze i piękniejsze.
Wysłuchała go uważnie, jednocześnie w myślach zauważając, że wykazywali zaskakującą zgodność. Chciała zaproponować mu wizytę u swoich rodziców, ale błyskawicznie porzuciła ten zamiar. Ona państwa Morgan widywała raz na dwa tygodnie, jeśli nie częściej. Kiedy on ostatni raz mógł spotkać się z bliskimi? Przecież tak rzadko bywał w Wielkiej Brytanii! Odwiedzenie Brandów wydało jej się w tej chwili absolutnie konieczne. No i nie ma co ukrywać, że strasznie chciała ich poznać. Uwielbiała duże rodziny (zapewne dlatego, że jej własna ograniczała się do trzech osób)! Nie umiała sobie też odmówić kolejnego dnia w jego towarzystwie. Prawdę powiedziawszy, nie chciała nawet myśleć o tym, że mógłby zniknąć jej z oczu nawet na kilka chwil, więc gdzieś z tyłu jej głowy cały czas trwały prace nad obmyśleniem sposobu na zatrzymanie go choćby i na całą noc. Uśmiechnęła się do niego i sięgnęła przez stół, by na chwilę ująć jego dłoń.
- Będę bardzo szczęśliwa, jeśli zabierzesz mnie ze sobą. - oznajmiła, również poważniejąc na chwilę, by wyrazić w ten sposób jak wiele znaczy dla niej ta propozycja.
Szybko skończyła jeść, zostawiając sporo na talerzu, bo jednak ogromna ilość mleka i czekolady, którą w siebie wlała, zrobiła swoje. Wspólnymi siłami uzbierali wystarczającą ilość mugolskich banknotów, by zapłacić za posiłek i zostawić ślizgającej się na wrotkach kelnerce spory napiwek. Potem Gwen pociągnęła go w kierunku magicznej części Londynu. W jej spojrzeniu było widać niepewność, gdy poprosiła:
- Poleć ze mną do Cardiff. - bo naprawdę, opuszczenie go choć na chwilę wydawało jej się niemożliwe. Nie gdy tak bardzo potrzebowała mieć go obok po tak długim czasie. Ale Rudlf zgodził się, bo jakże mógłby odmówić tej błagalnej nucie w jej głosie. Więc gdy tylko znaleźli kominek podłączony do sieci Fiuu, mogli opuścić Londyn i udać się do Walii.
[zt x2]
- Fri-dtjof-son, Fri-dtjof-son, Fridtjofson Brand! - za trzecim podejściem gładko wymówiła obcobrzmący zlepek głosek i uśmiechnęła się triumfalnie. - Myślę, że komentatorzy radzą sobie z większymi wyzwaniami. - droczyła się, marszcząc zabawnie nos. - Ale Rudolf podoba mi się znacznie bardziej. - dodała jeszcze, a potem znów skubnęła trochę jedzenia. Uniesiona nieznacznie brew Rudolfa uświadomiła jej, że nieco zbyt długo tkwiło na widelcu, który zatrzymał się gdzieś w połowie drogi do jej ust.
Jeszcze godzinę temu adrenalina i szok sprawiały, że nawet na moment nie traciła czujności. Nieustannie analizowała sytuację jakby ich spotkanie wymagało strategii. Teraz jednak zdążyła już uwierzyć w realność tego spotkania. Razem z tą wiarą przyszedł spokój i stopniowe rozluźnienie. W towarzystwie Branda czuła się bardziej niż swobodnie. Chyba to urzekło ją najbardziej dwa lata temu, gdy stawiali wspólnie pierwsze, niezdarne kroki w tej relacji. Przy nim nikogo nie musiała udawać. Mogła być sobą w każdym aspekcie: nieco niepoważną, otwartą i bezpośrednią Morgan, którą przy innych musiała trzymać w ryzach. Mogła zaczynać kolację od deseru, wpatrywać się w niego niczym ciele w malowane wrota i rozważać w myślach kupno wrotek. Dawno nie bawiła się tak dobrze. Dawno nie była tak szczęśliwa z tak błahych powodów. Ale kiedy patrzył na nią z takim uczuciem, wszystko zdawało się prostsze i piękniejsze.
Wysłuchała go uważnie, jednocześnie w myślach zauważając, że wykazywali zaskakującą zgodność. Chciała zaproponować mu wizytę u swoich rodziców, ale błyskawicznie porzuciła ten zamiar. Ona państwa Morgan widywała raz na dwa tygodnie, jeśli nie częściej. Kiedy on ostatni raz mógł spotkać się z bliskimi? Przecież tak rzadko bywał w Wielkiej Brytanii! Odwiedzenie Brandów wydało jej się w tej chwili absolutnie konieczne. No i nie ma co ukrywać, że strasznie chciała ich poznać. Uwielbiała duże rodziny (zapewne dlatego, że jej własna ograniczała się do trzech osób)! Nie umiała sobie też odmówić kolejnego dnia w jego towarzystwie. Prawdę powiedziawszy, nie chciała nawet myśleć o tym, że mógłby zniknąć jej z oczu nawet na kilka chwil, więc gdzieś z tyłu jej głowy cały czas trwały prace nad obmyśleniem sposobu na zatrzymanie go choćby i na całą noc. Uśmiechnęła się do niego i sięgnęła przez stół, by na chwilę ująć jego dłoń.
- Będę bardzo szczęśliwa, jeśli zabierzesz mnie ze sobą. - oznajmiła, również poważniejąc na chwilę, by wyrazić w ten sposób jak wiele znaczy dla niej ta propozycja.
Szybko skończyła jeść, zostawiając sporo na talerzu, bo jednak ogromna ilość mleka i czekolady, którą w siebie wlała, zrobiła swoje. Wspólnymi siłami uzbierali wystarczającą ilość mugolskich banknotów, by zapłacić za posiłek i zostawić ślizgającej się na wrotkach kelnerce spory napiwek. Potem Gwen pociągnęła go w kierunku magicznej części Londynu. W jej spojrzeniu było widać niepewność, gdy poprosiła:
- Poleć ze mną do Cardiff. - bo naprawdę, opuszczenie go choć na chwilę wydawało jej się niemożliwe. Nie gdy tak bardzo potrzebowała mieć go obok po tak długim czasie. Ale Rudlf zgodził się, bo jakże mógłby odmówić tej błagalnej nucie w jej głosie. Więc gdy tylko znaleźli kominek podłączony do sieci Fiuu, mogli opuścić Londyn i udać się do Walii.
[zt x2]
Gość
Gość
/z domu towarowego
Szli dalej, zbliżając się powoli do końca domu towarowego. Alice już chciała stąd wyjść i pójść w jakieś inne miejsce, pokazać mężczyźnie miasto z tej bardziej mugolskiej perspektywy.
- Właściwie miałam na myśli „was” jako brytyjskich czarodziejów – sprostowała. Pozostawało faktem, że mimo wszystko nie czuła się Brytyjką. Taki już los ludzi o mieszanym pochodzeniu, w dodatku żyjących w rozjazdach, spędzających swoje życie w więcej niż jednym kraju. W zasadzie zarówno w Anglii, jak i Stanach spędziła podobną ilość czasu (plus różne krótsze wyjazdy w inne miejsca). Miała poważny problem z poczuciem pełnej przynależności do jednego z nich. Wolałaby się utożsamiać z Ameryką, ale jednak ta brytyjska domieszka i spędzony tutaj czas też gdzieś w niej tkwiły, czyniąc jej sytuację bardziej poplątaną. Najwyraźniej żyła w dwóch światach nie tylko w wymiarze życia na granicy świata magicznego i mugolskiego, ale także w kwestii poczucia swojego pochodzenia.
- Tak to właśnie wygląda. Amerykanie uważają swój kraj za najlepsze miejsce na świecie. Także czarodzieje mają swoją kulturę, inną od waszej. I raczej niezbyt przepadają za Brytyjczykami – powiedziała.
Co do opowiadania o przeszłości, nie traktowała tego jako jakiejś wielkiej tajemnicy. Rozmawiała z nim normalnie, nie widząc przeciwwskazań, by nie udzielić mu odpowiedzi na pytanie o to, skąd pochodziła. Nie liczyła jednak na żadne współczucie z powodu porzucenia przez matkę. To stało się tak dawno, zdążyła się z tym pogodzić i żyć dalej.
- Hogwart? Tolerancyjny? – zaśmiała się pod nosem. – Dla mnie to niezwykle konserwatywna placówka, pełna wewnętrznych podziałów. Uczniowie mugolskiego pochodzenia może i są przyjmowani, ale wielokrotnie muszą stykać się z licznymi uprzedzeniami ze strony tych tak zwanej „czystej krwi” – wyjaśniła. Sama też stykała się z uprzedzeniami z powodu ojca mugolaka i sympatii do świata mugoli. - No i ta izolacja, odcięcie od zewnętrznego świata... Mogłam utrzymywać z nim kontakt tylko przez listy wysyłane do ojca. Nie do tego byłam przyzwyczajona po dzieciństwie spędzonym w rozjazdach.
Nie wszystko w Hogwarcie było złe, ale gdyby czas się cofnął, Alice wolałaby wyperswadować ojcu pomysł zapisania jej tam.
- Właściwie to... nie. Na mój powrót złożyło się kilka różnych czynników – odpowiedziała, jednak nie wyjaśniła, o co chodziło dokładnie. A chodziło o Glaucusa, którego poznała w Ameryce i który namówił ją do powrotu, o nie najlepsze zdrowie ojca, no i o pewien mały skandal z jej udziałem, do jakiego doszło w amerykańskim ministerstwie krótko przed jej wyjazdem.
Niedługo później dotarli do wyjścia.
- Tak, idziemy. Tutaj chyba zobaczyliśmy wszystko, co mogłoby cię zainteresować na początek – powiedziała. Wyszli na ulicę. – Jesteś pewien, że nie chcesz się przejechać? – zapytała jeszcze. Jednak skoro mężczyzna wolał pójść pieszo, uszanowała to. Sama też mogła się przejść, a po samochód najwyżej wróci później.
Gdy szli ulicami, nadal opowiadała i wyjaśniała działanie różnych rzeczy, które mijali po drodze, a także komentowała niektóre mugolskie zwyczaje i zachowania, jakie mogli zaobserwować. Jakiś czas później natknęła się jednak na witrynę baru szybkiej obsługi, który wydawał jej się całkiem zachęcający.
- Chodźmy tutaj. Wygląda ciekawie – powiedziała, pchając drzwi. Wsunęła się do środka i zachęciła mężczyznę, by zrobił to samo.
Alice wcale nie lubiła wypasionych, drogich knajp. Najbardziej odpowiadały jej właśnie takie zwyczajne, mugolskie miejsca jak to. Lokal wyglądał jakby był nieco wzorowany na amerykańskich, co od razu przypadło jej do gustu. Ponadto uważała, że to także może być dla Daniela ciekawa lekcja mugolskiego życia.
- Jeśli będziesz mieć problem z wybraniem zamówienia, chętnie ci pomogę. Byłam w takich miejscach wiele razy – zaoferowała cicho, świadoma tego, że mężczyzna mógł nie znać wielu mugolskich potraw.
Część stolików była zajęta, ale udało jej się wypatrzeć kilka wolnych. Wybrała jeden mieszczący się stosunkowo na uboczu, gdzie mogliby kontynuować rozmowę, i razem skierowali się w tamtą stronę. Naprawdę była ciekawa dalszej rozmowy z tym intrygującym mimo pewnej sztywności mężczyzną. Nie mogła zaprzeczyć, był naprawdę interesujący i chętnie poznałaby go lepiej.
Szli dalej, zbliżając się powoli do końca domu towarowego. Alice już chciała stąd wyjść i pójść w jakieś inne miejsce, pokazać mężczyźnie miasto z tej bardziej mugolskiej perspektywy.
- Właściwie miałam na myśli „was” jako brytyjskich czarodziejów – sprostowała. Pozostawało faktem, że mimo wszystko nie czuła się Brytyjką. Taki już los ludzi o mieszanym pochodzeniu, w dodatku żyjących w rozjazdach, spędzających swoje życie w więcej niż jednym kraju. W zasadzie zarówno w Anglii, jak i Stanach spędziła podobną ilość czasu (plus różne krótsze wyjazdy w inne miejsca). Miała poważny problem z poczuciem pełnej przynależności do jednego z nich. Wolałaby się utożsamiać z Ameryką, ale jednak ta brytyjska domieszka i spędzony tutaj czas też gdzieś w niej tkwiły, czyniąc jej sytuację bardziej poplątaną. Najwyraźniej żyła w dwóch światach nie tylko w wymiarze życia na granicy świata magicznego i mugolskiego, ale także w kwestii poczucia swojego pochodzenia.
- Tak to właśnie wygląda. Amerykanie uważają swój kraj za najlepsze miejsce na świecie. Także czarodzieje mają swoją kulturę, inną od waszej. I raczej niezbyt przepadają za Brytyjczykami – powiedziała.
Co do opowiadania o przeszłości, nie traktowała tego jako jakiejś wielkiej tajemnicy. Rozmawiała z nim normalnie, nie widząc przeciwwskazań, by nie udzielić mu odpowiedzi na pytanie o to, skąd pochodziła. Nie liczyła jednak na żadne współczucie z powodu porzucenia przez matkę. To stało się tak dawno, zdążyła się z tym pogodzić i żyć dalej.
- Hogwart? Tolerancyjny? – zaśmiała się pod nosem. – Dla mnie to niezwykle konserwatywna placówka, pełna wewnętrznych podziałów. Uczniowie mugolskiego pochodzenia może i są przyjmowani, ale wielokrotnie muszą stykać się z licznymi uprzedzeniami ze strony tych tak zwanej „czystej krwi” – wyjaśniła. Sama też stykała się z uprzedzeniami z powodu ojca mugolaka i sympatii do świata mugoli. - No i ta izolacja, odcięcie od zewnętrznego świata... Mogłam utrzymywać z nim kontakt tylko przez listy wysyłane do ojca. Nie do tego byłam przyzwyczajona po dzieciństwie spędzonym w rozjazdach.
Nie wszystko w Hogwarcie było złe, ale gdyby czas się cofnął, Alice wolałaby wyperswadować ojcu pomysł zapisania jej tam.
- Właściwie to... nie. Na mój powrót złożyło się kilka różnych czynników – odpowiedziała, jednak nie wyjaśniła, o co chodziło dokładnie. A chodziło o Glaucusa, którego poznała w Ameryce i który namówił ją do powrotu, o nie najlepsze zdrowie ojca, no i o pewien mały skandal z jej udziałem, do jakiego doszło w amerykańskim ministerstwie krótko przed jej wyjazdem.
Niedługo później dotarli do wyjścia.
- Tak, idziemy. Tutaj chyba zobaczyliśmy wszystko, co mogłoby cię zainteresować na początek – powiedziała. Wyszli na ulicę. – Jesteś pewien, że nie chcesz się przejechać? – zapytała jeszcze. Jednak skoro mężczyzna wolał pójść pieszo, uszanowała to. Sama też mogła się przejść, a po samochód najwyżej wróci później.
Gdy szli ulicami, nadal opowiadała i wyjaśniała działanie różnych rzeczy, które mijali po drodze, a także komentowała niektóre mugolskie zwyczaje i zachowania, jakie mogli zaobserwować. Jakiś czas później natknęła się jednak na witrynę baru szybkiej obsługi, który wydawał jej się całkiem zachęcający.
- Chodźmy tutaj. Wygląda ciekawie – powiedziała, pchając drzwi. Wsunęła się do środka i zachęciła mężczyznę, by zrobił to samo.
Alice wcale nie lubiła wypasionych, drogich knajp. Najbardziej odpowiadały jej właśnie takie zwyczajne, mugolskie miejsca jak to. Lokal wyglądał jakby był nieco wzorowany na amerykańskich, co od razu przypadło jej do gustu. Ponadto uważała, że to także może być dla Daniela ciekawa lekcja mugolskiego życia.
- Jeśli będziesz mieć problem z wybraniem zamówienia, chętnie ci pomogę. Byłam w takich miejscach wiele razy – zaoferowała cicho, świadoma tego, że mężczyzna mógł nie znać wielu mugolskich potraw.
Część stolików była zajęta, ale udało jej się wypatrzeć kilka wolnych. Wybrała jeden mieszczący się stosunkowo na uboczu, gdzie mogliby kontynuować rozmowę, i razem skierowali się w tamtą stronę. Naprawdę była ciekawa dalszej rozmowy z tym intrygującym mimo pewnej sztywności mężczyzną. Nie mogła zaprzeczyć, był naprawdę interesujący i chętnie poznałaby go lepiej.
Mugole są dziwni. Innego słowa znaleźć nie umiał, kiedy spoglądał na nich, wiecznie gdzieś spieszących i pogrążonych we własnym świecie. Żyli bez magii, tworząc coraz to nowsze wynalazki, wprowadzając kolejne pomysły i przekształcając świat w celu udogodnienia sobie codzienności. Różnica między Danielem a Alice była taka, że on nigdy nie miał zamiaru wkroczyć do ich świata. Kryjąc się pośród tłumów, mógł co najwyżej zostać trzymającym się na uboczu obserwatorem. Wiedzieć to jedno, a wprowadzać w życie - było już zupełnie inną sprawą. Nie miał jednak zamiaru ukrywać faktu, że osoba kobiety go interesowała, choć wiedział, że powinien być ostrożny, póki nie pozna jej punktu widzenia. Odrzucenie teraz przez niewłaściwe zachowanie, byłoby dla niego niczym siarczyste uderzenie w policzek, albo nawet bardziej - prosto we własną godność, która w takim wypadku uległaby natychmiastowemu załamaniu. Najgorszy był fakt, że nigdy nie grzeszył cierpliwością. Wszystko chciał mieć od zaraz, dlatego nie umiał pogodzić się z tym, że jeszcze nie zna dostatecznie kobiety, by proponować jej coś poważniejszego. Że to niewłaściwa chwila i całość wrażeń i wizji będzie musiał zatrzymać dla siebie.
Uniósł brwi, kiedy usłyszał propozycję Alice, by udali się do wnętrza baru. Na początku niepewnie rozglądnął się dookoła, jakby obawiał się bycia śledzonym. Niedługo potem jednak wkroczył do środka.
- Skoro tak uważasz... - mruknął, lecz po chwili dodał bardziej przyjaznym tonem: - Zdaję się na ciebie.
Może wiedział więcej, ale nie dostatecznie dużo. Dalej wiele rzeczy wydawało mu się obcymi, zupełnie oderwanymi od rzeczywistości, z którą na co dzień się stykał. Wewnątrz baru panował zgiełk, lecz zgoła inny od tego, do jakiego przywykł w czarodziejskich miejscach. Tym bardziej, jeśli wzięło się pod uwagę sam wystrój wnętrza. Albo obsługę. Usiadł naprzeciw Alice, nie umiejąc się powstrzymać od dokładniejszego poznania okolicy.
- Co to jest? - stwierdził, że musi zadać owe pytanie. Zniżył ton głosu, w końcu doskonale sobie zdawał sprawę, że gdyby ktoś poza Alice to usłyszał, mógłby wziąć go za kompletnego wariata. - Mam na myśli kelnerki. Organizują zakłady, która się pierwsza potknie i wpadnie na najbliższy blat stołu? Nie, żebym im tego życzył.
Mugole naprawdę byli dziwni. Nawet tutaj się spieszyli, jedząc i zaraz z powrotem kierując się na ulice miasta.
- A oni wciąż w pośpiechu. Mam rozumieć, że to miejsce na zasadzie zjedz i idź sobie? - Już oczami wyobraźni widział, jak szef kuchni podchodzi do niego i każe mu wynieść się w cholerę, biorąc go przy okazji za fraki i dopełniając kopnięciem, by mógł majestatycznie wylądować na chodniku.
- Pomyślmy... - Zlustrował menu. - ...nie widzę żadnych marynowanych jajek, słonego drożdżowego paskudztwa ani kiełbasek w cieście. To dobrze, bo nienawidzę brytyjskiej kuchni. - Zmarszczył odruchowo czoło. - Ty chyba wiesz lepiej, więc powiedz mi, co jest dobre. Tak długo, jak nie będą to wcześniej wymienione rzeczy, nie mam zamiaru narzekać.
Uniósł brwi, kiedy usłyszał propozycję Alice, by udali się do wnętrza baru. Na początku niepewnie rozglądnął się dookoła, jakby obawiał się bycia śledzonym. Niedługo potem jednak wkroczył do środka.
- Skoro tak uważasz... - mruknął, lecz po chwili dodał bardziej przyjaznym tonem: - Zdaję się na ciebie.
Może wiedział więcej, ale nie dostatecznie dużo. Dalej wiele rzeczy wydawało mu się obcymi, zupełnie oderwanymi od rzeczywistości, z którą na co dzień się stykał. Wewnątrz baru panował zgiełk, lecz zgoła inny od tego, do jakiego przywykł w czarodziejskich miejscach. Tym bardziej, jeśli wzięło się pod uwagę sam wystrój wnętrza. Albo obsługę. Usiadł naprzeciw Alice, nie umiejąc się powstrzymać od dokładniejszego poznania okolicy.
- Co to jest? - stwierdził, że musi zadać owe pytanie. Zniżył ton głosu, w końcu doskonale sobie zdawał sprawę, że gdyby ktoś poza Alice to usłyszał, mógłby wziąć go za kompletnego wariata. - Mam na myśli kelnerki. Organizują zakłady, która się pierwsza potknie i wpadnie na najbliższy blat stołu? Nie, żebym im tego życzył.
Mugole naprawdę byli dziwni. Nawet tutaj się spieszyli, jedząc i zaraz z powrotem kierując się na ulice miasta.
- A oni wciąż w pośpiechu. Mam rozumieć, że to miejsce na zasadzie zjedz i idź sobie? - Już oczami wyobraźni widział, jak szef kuchni podchodzi do niego i każe mu wynieść się w cholerę, biorąc go przy okazji za fraki i dopełniając kopnięciem, by mógł majestatycznie wylądować na chodniku.
- Pomyślmy... - Zlustrował menu. - ...nie widzę żadnych marynowanych jajek, słonego drożdżowego paskudztwa ani kiełbasek w cieście. To dobrze, bo nienawidzę brytyjskiej kuchni. - Zmarszczył odruchowo czoło. - Ty chyba wiesz lepiej, więc powiedz mi, co jest dobre. Tak długo, jak nie będą to wcześniej wymienione rzeczy, nie mam zamiaru narzekać.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alice na szczęście nie musiała ograniczać się tylko do roli obserwatora, mogła i chciała w pełni korzystać z dobrodziejstw tego świata.
Nie wiedziała, że w jego głowie krążą aż tak śmiałe myśli. Ale, jak na skostniałe brytyjskie zasady, pewnie byłoby to dość zaskakujące, więc może dlatego go o to nie podejrzewała. Tutaj wszyscy wydawali się raczej chłodni, zdystansowani i niezbyt skorzy do okazywania emocji, zwłaszcza prawie obcym osobom. W Ameryce zaliczyła kilka przygodnych romansów, niekiedy nie poprzedzając ich długimi znajomościami i mając pełną świadomość faktu, że to tylko przygody, ale tam był zupełnie inny świat, zarówno czarodzieje, jak i mugole byli bardziej otwarci i spontaniczni.
Siłą rzeczy także ona zachowywała większy dystans, nie narzucała się, nie pokazywała swojego zaciekawienia i chęci na kolejne spotkania. Nie chciała zrażać tego mężczyzny do siebie, ani też robić sobie żadnych złudnych nadziei. Bo przecież równie dobrze mógł już nie chcieć kolejnych spotkań.
Weszli więc do baru. O ile Alice od razu przypadł do gustu i poczuła się tutaj całkowicie swojsko i na miejscu, tak Daniel wyglądał na skonsternowanego mugolskim wystrojem i atmosferą. Nie było tutaj czarodziejów w długich szatach, kulących się przy stolikach ze szklanicami magicznych trunków i rozmawiających przyciszonymi głosami, a hałaśliwi mugole, którzy wpadli tu, by zjeść coś na szybko pomiędzy kolejnymi obowiązkami. Większość szybko pałaszowała swoje porcje, by następnie wrócić do ulicznego gwaru. Obserwowanie zdziwienia mężczyzny było całkiem interesujące.
- To normalne w świecie mugoli, zwłaszcza w wielkich miastach takich jak to – powiedziała. – Spieszą się, bo mają więcej zajęć i obowiązków, niż tylko gnuśnienie w starych dworach między jednym przyjęciem a drugim.
Był to przytyk w kierunku czarodziejów czystej krwi. Wiele kobiet spośród nich spędzało swoje życie jako salonowe ozdóbki, których jedynym zadaniem było błyszczenie w towarzystwie innych czystokrwistych. Co się tyczyło reszty czarodziejów, w ministerstwie też ciągle widywała spieszących się i zmęczonych pracą ludzi, więc nie była to cecha wyłącznie mugolska.
Zerknęła na spis dostępnych dań. Większość z nich znała z amerykańskich realiów, więc wyjaśniła Danielowi, co było czym, a potem oboje złożyli zamówienia. Po tym łażeniu po mieście naprawdę zgłodniała, tym bardziej że jadła dziś tylko śniadanie. Może i była drobną, niewysoką dziewczyną, ale lubiła sobie pojeść, i zdecydowanie nie była entuzjastką zdrowego odżywiania, więc po chwili na talerzu przed nią wylądował hamburger z frytkami. I okazały się całkiem dobre, przynajmniej dla niej. Cóż, przynajmniej była szansa, że Daniel nie zrazi się do mugolskich knajp i pozamagicznego jedzenia. Uśmiechnęła się więc.
- Całkiem niezłe – powiedziała. – Naprawdę jeszcze nigdy nie byłeś w takim miejscu jak to?
Wciąż patrzyła na niego, z ciekawością obserwując jego poszczególne reakcje i zachowania.
Nie wiedziała, że w jego głowie krążą aż tak śmiałe myśli. Ale, jak na skostniałe brytyjskie zasady, pewnie byłoby to dość zaskakujące, więc może dlatego go o to nie podejrzewała. Tutaj wszyscy wydawali się raczej chłodni, zdystansowani i niezbyt skorzy do okazywania emocji, zwłaszcza prawie obcym osobom. W Ameryce zaliczyła kilka przygodnych romansów, niekiedy nie poprzedzając ich długimi znajomościami i mając pełną świadomość faktu, że to tylko przygody, ale tam był zupełnie inny świat, zarówno czarodzieje, jak i mugole byli bardziej otwarci i spontaniczni.
Siłą rzeczy także ona zachowywała większy dystans, nie narzucała się, nie pokazywała swojego zaciekawienia i chęci na kolejne spotkania. Nie chciała zrażać tego mężczyzny do siebie, ani też robić sobie żadnych złudnych nadziei. Bo przecież równie dobrze mógł już nie chcieć kolejnych spotkań.
Weszli więc do baru. O ile Alice od razu przypadł do gustu i poczuła się tutaj całkowicie swojsko i na miejscu, tak Daniel wyglądał na skonsternowanego mugolskim wystrojem i atmosferą. Nie było tutaj czarodziejów w długich szatach, kulących się przy stolikach ze szklanicami magicznych trunków i rozmawiających przyciszonymi głosami, a hałaśliwi mugole, którzy wpadli tu, by zjeść coś na szybko pomiędzy kolejnymi obowiązkami. Większość szybko pałaszowała swoje porcje, by następnie wrócić do ulicznego gwaru. Obserwowanie zdziwienia mężczyzny było całkiem interesujące.
- To normalne w świecie mugoli, zwłaszcza w wielkich miastach takich jak to – powiedziała. – Spieszą się, bo mają więcej zajęć i obowiązków, niż tylko gnuśnienie w starych dworach między jednym przyjęciem a drugim.
Był to przytyk w kierunku czarodziejów czystej krwi. Wiele kobiet spośród nich spędzało swoje życie jako salonowe ozdóbki, których jedynym zadaniem było błyszczenie w towarzystwie innych czystokrwistych. Co się tyczyło reszty czarodziejów, w ministerstwie też ciągle widywała spieszących się i zmęczonych pracą ludzi, więc nie była to cecha wyłącznie mugolska.
Zerknęła na spis dostępnych dań. Większość z nich znała z amerykańskich realiów, więc wyjaśniła Danielowi, co było czym, a potem oboje złożyli zamówienia. Po tym łażeniu po mieście naprawdę zgłodniała, tym bardziej że jadła dziś tylko śniadanie. Może i była drobną, niewysoką dziewczyną, ale lubiła sobie pojeść, i zdecydowanie nie była entuzjastką zdrowego odżywiania, więc po chwili na talerzu przed nią wylądował hamburger z frytkami. I okazały się całkiem dobre, przynajmniej dla niej. Cóż, przynajmniej była szansa, że Daniel nie zrazi się do mugolskich knajp i pozamagicznego jedzenia. Uśmiechnęła się więc.
- Całkiem niezłe – powiedziała. – Naprawdę jeszcze nigdy nie byłeś w takim miejscu jak to?
Wciąż patrzyła na niego, z ciekawością obserwując jego poszczególne reakcje i zachowania.
Zasady są zasadami. Stanowią wyłącznie zlepek zdań, które powszechnie mają obowiązywać wśród społeczeństwa. Po prostu istnieją, wszyscy o nich wiedzą i poza tym nic z tego nie wynika. Sam nigdy nie cechował się specjalnym poczuciem moralności. Owszem, był przez większą część czasu skrępowany przez normy, ale jeśli ktoś chciał znaleźć do niego drogę, zawsze zostawiał otwarte wejście. Czekał, najzwyczajniej w świecie, ze spokojem wypatrując coraz to nowszych wydarzeń. W kontaktach z kobietami przeważnie nie miał czystych zamiarów, w końcu takim stworzyła go natura. Z niektórymi zadawał się tylko dlatego, że pożądał ich ciała. Nie widział w tym nic złego - zachowywał się dyskretnie. Kogo obchodziło, co robił po kątach? Też chciał mieć coś z życia. Nie miał żony, nie miał rodziny, nie chciał pozostać w całkowitym odosobnieniu.
Alice jednak była inna. Wyróżniała się na tle przeciętnej rzeczywistości, stanowiła wyjątek wśród żmudnej, powtarzanej do znudzenia masy utartych schematów. Wciąż podchodził do wszystkiego z dystansem, jednak coraz częściej miał ochotę, by pozbyć się zbędnych ograniczeń. Ale tu nie chodziło o zwykłe, płytkie uczucie, które miało minąć wraz z zaspokojeniem. Był przede wszystkim ciekawy - chciał się dowiedzieć czegoś więcej na temat Alice, lepiej ją poznać i utrzymać znajomość. Oczywiście, nie wiedział, czy sama będzie chciała się z nim zadawać. Pozostało mu nic innego, jak tylko czekać.
Przepaść między światem mugoli a czarodziei była ogromna. Dwie rzeczywistości, funkcjonujące obok siebie, lecz niemające poza tym nic wspólnego. Wywodzenie się z magicznych rodzin sprawiało, że tacy czarodzieje nie umieli się odnaleźć wśród technologicznych nowinek i nieustającego postępu. Daniel był bez wątpienia jednym z nich.
- Mimo wszystko dobrze się czasem zatrzymać - powiedział, wodząc wciąż nieobecnym spojrzeniem po wchodzących i wychodzących sylwetkach ludzi. - Mieć przynajmniej coś z tego życia.
Uśmiechnął się lekko, a w jego oczach dało się zauważyć zrozumienie.
- Kto gnije w posiadłościach, ten gnije. W sumie, niech takie osoby żyją we własnym świecie. Ja tam im nie zazdroszczę. I nie chciałbym mieć z nimi nic wspólnego.
Nie był pewny, co powinien wybrać. Większość nazw była typowym, amerykańskim zlepkiem i raczej nie opisywała jakiś wykwintnych potraw. Nie próbował, więc nie wiedział. Z tego powodu postanowił zdać się całkowicie na Alice i jej gust - w końcu ona na pewno wiedziała, co robić. Zamówił to samo i niedługo potem jedna z kelnerek, uśmiechając się, położyła na stoliku jego porcję.
Nie miał w zwyczaju jeść specjalnie dużo. Jeśli coś mu groziło, to przede wszystkim niedowaga - po śmierci przyjaciela schudł bardzo, zbliżając się powoli do wyglądu szkieletu, który ktoś oplótł cienką warstwą skóry i mięśni. Ten okres jednak miał dawno za sobą, chociaż zawsze jadł powoli i niewiele, ale nie spożywał przy tym byle czego - gdy raz coś mu nie posmakowało, omijał daną potrawę szerokim łukiem i za nic dał się do niej powtórnie przekonać.
Z początku rozejrzał się, by zobaczyć, w jaki konkretnie sposób powinno się obchodzić z takim daniem. Musiał przyznać, że posiłek nie był zły. Naprawdę, nie mógł powiedzieć nic złego - poza wytknięciem, że do najzdrowszych opcji on nie należał, ale na to nigdy nie zwracał zbytniej uwagi.
Odwzajemnił uśmiech.
- Zgadzam się. - Podniósł swój wzrok, utkwiwszy go ponownie w twarzy kobiety. - Nie byłem. To coś dziwnego? Nigdy nie żyłem blisko mugoli. Nie znałem więc osobiście żadnego z nich. Mówiłem, w tych sprawach jestem kompletnym ignorantem - dodał spokojnym, z lekka żartobliwym tonem.
Dopiero teraz, dzięki Alice, mógł się czegoś dowiedzieć. Czuł, że ta wiedza mu się przyda i bardzo sobie cenił jej rady.
- Alice. - Zaczął po chwili. - Jak powinienem ci się za to wszystko odwdzięczyć? Nie chciałbym zabierać twojego czasu na marne.
Chciał w końcu sprawić dobre wrażenie. A z tej odpowiedzi mógł dużo wywnioskować, jej całe podejście, na którym mu zależało.
Alice jednak była inna. Wyróżniała się na tle przeciętnej rzeczywistości, stanowiła wyjątek wśród żmudnej, powtarzanej do znudzenia masy utartych schematów. Wciąż podchodził do wszystkiego z dystansem, jednak coraz częściej miał ochotę, by pozbyć się zbędnych ograniczeń. Ale tu nie chodziło o zwykłe, płytkie uczucie, które miało minąć wraz z zaspokojeniem. Był przede wszystkim ciekawy - chciał się dowiedzieć czegoś więcej na temat Alice, lepiej ją poznać i utrzymać znajomość. Oczywiście, nie wiedział, czy sama będzie chciała się z nim zadawać. Pozostało mu nic innego, jak tylko czekać.
Przepaść między światem mugoli a czarodziei była ogromna. Dwie rzeczywistości, funkcjonujące obok siebie, lecz niemające poza tym nic wspólnego. Wywodzenie się z magicznych rodzin sprawiało, że tacy czarodzieje nie umieli się odnaleźć wśród technologicznych nowinek i nieustającego postępu. Daniel był bez wątpienia jednym z nich.
- Mimo wszystko dobrze się czasem zatrzymać - powiedział, wodząc wciąż nieobecnym spojrzeniem po wchodzących i wychodzących sylwetkach ludzi. - Mieć przynajmniej coś z tego życia.
Uśmiechnął się lekko, a w jego oczach dało się zauważyć zrozumienie.
- Kto gnije w posiadłościach, ten gnije. W sumie, niech takie osoby żyją we własnym świecie. Ja tam im nie zazdroszczę. I nie chciałbym mieć z nimi nic wspólnego.
Nie był pewny, co powinien wybrać. Większość nazw była typowym, amerykańskim zlepkiem i raczej nie opisywała jakiś wykwintnych potraw. Nie próbował, więc nie wiedział. Z tego powodu postanowił zdać się całkowicie na Alice i jej gust - w końcu ona na pewno wiedziała, co robić. Zamówił to samo i niedługo potem jedna z kelnerek, uśmiechając się, położyła na stoliku jego porcję.
Nie miał w zwyczaju jeść specjalnie dużo. Jeśli coś mu groziło, to przede wszystkim niedowaga - po śmierci przyjaciela schudł bardzo, zbliżając się powoli do wyglądu szkieletu, który ktoś oplótł cienką warstwą skóry i mięśni. Ten okres jednak miał dawno za sobą, chociaż zawsze jadł powoli i niewiele, ale nie spożywał przy tym byle czego - gdy raz coś mu nie posmakowało, omijał daną potrawę szerokim łukiem i za nic dał się do niej powtórnie przekonać.
Z początku rozejrzał się, by zobaczyć, w jaki konkretnie sposób powinno się obchodzić z takim daniem. Musiał przyznać, że posiłek nie był zły. Naprawdę, nie mógł powiedzieć nic złego - poza wytknięciem, że do najzdrowszych opcji on nie należał, ale na to nigdy nie zwracał zbytniej uwagi.
Odwzajemnił uśmiech.
- Zgadzam się. - Podniósł swój wzrok, utkwiwszy go ponownie w twarzy kobiety. - Nie byłem. To coś dziwnego? Nigdy nie żyłem blisko mugoli. Nie znałem więc osobiście żadnego z nich. Mówiłem, w tych sprawach jestem kompletnym ignorantem - dodał spokojnym, z lekka żartobliwym tonem.
Dopiero teraz, dzięki Alice, mógł się czegoś dowiedzieć. Czuł, że ta wiedza mu się przyda i bardzo sobie cenił jej rady.
- Alice. - Zaczął po chwili. - Jak powinienem ci się za to wszystko odwdzięczyć? Nie chciałbym zabierać twojego czasu na marne.
Chciał w końcu sprawić dobre wrażenie. A z tej odpowiedzi mógł dużo wywnioskować, jej całe podejście, na którym mu zależało.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alice także była samotna i to nie tylko w wymiarze związków, ale w ogóle. Jej znajomi pozostali w Stanach, w Anglii nie zdążyła jeszcze nawiązać z nikim bliższych relacji, a te stare sprzed wyjazdu pewnie już dawno poszły w zapomnienie. Może tylko w znajomość z Glaucusem zaangażowała się mocniej; od początku, odkąd tylko znalazła go nieprzytomnego na tamtej amerykańskiej plaży, połączyła ich pewna osobliwa więź, ale to od niedawna było już przeszłością ze względu na zobowiązania rodzinne mężczyzny.
Coraz bardziej zdawała sobie z tego sprawę, że obecnie prawie nie miała życia poza pracą i jakimiś przelotnymi rozrywkami, jak szwendanie się po knajpach czy weekendowe wypady za miasto. Należałoby to zmienić, a spotkania z Danielem w pewnym sensie traktowała jako pierwszy krok do urządzenia sobie jakiegoś życia towarzyskiego w Londynie. Nie czuła się stworzona do samotności. Od czasu do czasu była dobra, kiedy chciała zrobić coś sama i się wyciszyć, ale jednak lubiła mieć ciekawych znajomych, z którymi mogłaby utrzymywać kontakt.
- Tak. Zdecydowanie dobrze – zgodziła się z nim. Sama też nie lubiła żyć w pośpiechu, była przecież młoda, lubiła się cieszyć życiem, a nie tylko gonić za obowiązkami. Nie wyobrażała sobie sytuacji, kiedy zatraciłaby tę swoją radość i zamiłowanie do rozrywek i przyjemności. – Najważniejsze, to pogodzić wszystko ze sobą i nie musieć niczego się wyrzekać.
Zdziwiła się jednak, słysząc jego kolejne słowa. Czyżby i Daniel nie przepadał za czystokrwistymi?
- Nie ma czego im zazdrościć – stwierdziła, unosząc nieznacznie brwi. – Tyle schematów, powinności, które niepotrzebnie utrudniają życie... To zdecydowanie nie dla mnie. Zaskoczyło mnie jednak, że i ty wydajesz się niechętnie nastawiony.
Obserwowała z lekkim rozbawieniem, jak zabierał się za jedzenie. Odnotowała, że najpierw obserwował, jak ona spożywa swoją porcję i zaczął ją naśladować. To naprawdę wyglądało zabawnie. Mężczyzna, choć nie robił tego specjalnie, zawsze potrafił ją rozbawiać.
- To teraz masz okazję zobaczyć, jak to jest – rzuciła lekko. – I mam nadzieję, że to, czego dowiedziałeś się ode mnie, rzeczywiście ci się przyda. A nawet jeśli nie... Cóż, przynajmniej teraz wiesz cokolwiek o świecie mugoli.
Przez krótką chwilę jedli w ciszy, przerywanej jednak przez odgłosy rozmów mugoli przy innych stolikach. Nikt jednak nadal nie zwracał na nich większej uwagi. Kiedy Daniel wymówił jej imię, odwróciła wzrok od okna, na które się zagapiła, i znowu spojrzała na niego.
- Nie musisz mi się odwdzięczać. Pomogłam ci w tej sprawie, bo chciałam to zrobić. I wcale nie uważam, że marnujesz mój czas, dawno nie bawiłam się tak dobrze, jak dzisiaj – powiedziała. – Ale możesz zrobić dla mnie jedno: nie zrywać ze mną kontaktu, kiedy przestaniesz już potrzebować mojej wiedzy o mugolach.
Mrugnęła do niego. Wcale nie miała na myśli niczego niestosownego. Ot, po prostu chciała kontynuować znajomość, liczyła na kolejne spotkania, na lepsze poznanie tego tajemniczego czarodzieja. Poza tym, nie lubiła sytuacji, kiedy ktoś rozmawiał z nią tylko wtedy, kiedy była potrzebna, a przez resztę czasu ignorował jej istnienie.
- Odkąd wróciłam do Anglii, nie mam zbyt wielu znajomości poza pracą. Chciałabym to zmienić – dodała jeszcze. Nie zamierzała go jednak zmuszać do kolejnych spotkań, choć niewątpliwie ucieszyłaby się, gdyby takowe zaproponował, bo go polubiła.
Coraz bardziej zdawała sobie z tego sprawę, że obecnie prawie nie miała życia poza pracą i jakimiś przelotnymi rozrywkami, jak szwendanie się po knajpach czy weekendowe wypady za miasto. Należałoby to zmienić, a spotkania z Danielem w pewnym sensie traktowała jako pierwszy krok do urządzenia sobie jakiegoś życia towarzyskiego w Londynie. Nie czuła się stworzona do samotności. Od czasu do czasu była dobra, kiedy chciała zrobić coś sama i się wyciszyć, ale jednak lubiła mieć ciekawych znajomych, z którymi mogłaby utrzymywać kontakt.
- Tak. Zdecydowanie dobrze – zgodziła się z nim. Sama też nie lubiła żyć w pośpiechu, była przecież młoda, lubiła się cieszyć życiem, a nie tylko gonić za obowiązkami. Nie wyobrażała sobie sytuacji, kiedy zatraciłaby tę swoją radość i zamiłowanie do rozrywek i przyjemności. – Najważniejsze, to pogodzić wszystko ze sobą i nie musieć niczego się wyrzekać.
Zdziwiła się jednak, słysząc jego kolejne słowa. Czyżby i Daniel nie przepadał za czystokrwistymi?
- Nie ma czego im zazdrościć – stwierdziła, unosząc nieznacznie brwi. – Tyle schematów, powinności, które niepotrzebnie utrudniają życie... To zdecydowanie nie dla mnie. Zaskoczyło mnie jednak, że i ty wydajesz się niechętnie nastawiony.
Obserwowała z lekkim rozbawieniem, jak zabierał się za jedzenie. Odnotowała, że najpierw obserwował, jak ona spożywa swoją porcję i zaczął ją naśladować. To naprawdę wyglądało zabawnie. Mężczyzna, choć nie robił tego specjalnie, zawsze potrafił ją rozbawiać.
- To teraz masz okazję zobaczyć, jak to jest – rzuciła lekko. – I mam nadzieję, że to, czego dowiedziałeś się ode mnie, rzeczywiście ci się przyda. A nawet jeśli nie... Cóż, przynajmniej teraz wiesz cokolwiek o świecie mugoli.
Przez krótką chwilę jedli w ciszy, przerywanej jednak przez odgłosy rozmów mugoli przy innych stolikach. Nikt jednak nadal nie zwracał na nich większej uwagi. Kiedy Daniel wymówił jej imię, odwróciła wzrok od okna, na które się zagapiła, i znowu spojrzała na niego.
- Nie musisz mi się odwdzięczać. Pomogłam ci w tej sprawie, bo chciałam to zrobić. I wcale nie uważam, że marnujesz mój czas, dawno nie bawiłam się tak dobrze, jak dzisiaj – powiedziała. – Ale możesz zrobić dla mnie jedno: nie zrywać ze mną kontaktu, kiedy przestaniesz już potrzebować mojej wiedzy o mugolach.
Mrugnęła do niego. Wcale nie miała na myśli niczego niestosownego. Ot, po prostu chciała kontynuować znajomość, liczyła na kolejne spotkania, na lepsze poznanie tego tajemniczego czarodzieja. Poza tym, nie lubiła sytuacji, kiedy ktoś rozmawiał z nią tylko wtedy, kiedy była potrzebna, a przez resztę czasu ignorował jej istnienie.
- Odkąd wróciłam do Anglii, nie mam zbyt wielu znajomości poza pracą. Chciałabym to zmienić – dodała jeszcze. Nie zamierzała go jednak zmuszać do kolejnych spotkań, choć niewątpliwie ucieszyłaby się, gdyby takowe zaproponował, bo go polubiła.
- Oczywiście, że nie - potwierdził. - Bo jak można być zazdrosnym o życie w skostniałych normach, gdzie wszystko jest odgórnie ustalone i w praktyce nie ma się na nic wpływu? Dziękuję bardzo. - Rozłożył ręce. - Naprawdę? Żaden ze mnie arystokrata, więc nie jestem darzony specjalnym szacunkiem... Nie widzę więc powodów, aby ich popierać.
Próba poznania szlacheckich rodzin była jednoznaczna z przedzieraniem się poprzez gąszcze niewygodnych reguł, tak szumnie zwanych tradycją, która ciasno splątała ich w pomniejsze grupki, żyjące we własnej, odizolowanej rzeczywistości. Całe ich życie było niczym zamknięte koło, jak powtarzający się cykl od wschodu do zachodu słońca, które mimo, że za każdym razem zwiastowało inny dzień, w rzeczywistości wciąż opierało się na tym samym schemacie. Ojciec - syn, matka - córka. Dogodna praca, stabilizacja i przedłużenie rodowej linii. Specjalna hodowla wyselekcjonowanego gatunku, inaczej się tego nie dało ująć.
- Tym bardziej, że nie przepadam za szufladkowaniem i garścią niewygodnych reguł. Dobrze jest czasem pozwolić sobie na odrobinę niezależności.
Z Danielem było tak, że on nigdy nie żył dla kogoś. Jego osoba pojawiała się i znikała w różnych momentach i zdarzeniach, porównywalna do roli drugoplanowej postaci - nieangażującej się, lecz mimo wszystko mającej jakieś wpływy. Przychodził, odchodził, z mniej lub bardziej konkretną sprawą, rozmową czy wydarzeniem. Nawet w przypadku tworzonych dawniej związków (często tak sprzecznych z wymaganiami kobiet), jego znudzenie potrafiło szybko wygrywać nad fascynacją, kiedy bez skrupułów pozwalał innej tonąć w swoich ramionach, szepcząc cicho, że poza nią nie ma żadnej bliskiej osoby.
Zmarszczył brwi, widząc jej reakcję.
- Szydzisz z dziennikarza? - zapytał, choć nie wyglądał na zdenerwowanego czy specjalnie urażonego. Również jego ton mógł zostać co najwyżej uznany za obojętny. - Zaraz wyjdzie, że lepiej odnalazłbym się zawodowo, gdybym rozśmieszał innych.
Choćby nie wiem, jak chciał, nie umiał być na nią zły. Alice miała w sobie coś tak pozytywnego (może ten uroczy uśmiech?), że wzbudzanie innych odczuć było w jej przypadku wręcz niemożliwe. Poza tym, naprawdę zdążył polubić jej towarzystwo. Spędzał czas znacznie ciekawiej niż w towarzystwie śmiertelnie poważnych (i nudnych) szlachcianek, które żyły w przekonaniu, że mają cały świat pod stopami a każde ich udzielenie odpowiedzi, znaczy tyle samo co błogosławieństwo.
- Wiem, choć czuję, że jeszcze dużo rzeczy przede mną. Ale jeśli cokolwiek będę rozumiał, to tylko i wyłącznie twoja zasługa - powiedział. - To miłe. Nie sądziłem, że moje towarzystwo będzie w ogóle pożądane.
Łatwiej mu było zrażać do siebie ludzi, niż przekonywać. Wiedział, że w jego przypadku wywarcie dobrego wrażenia z samego początku było dość trudne. I, jak na złość, jeśli się starał, wszystko prezentowało się dwa razy gorzej. Jednak jakoś dawał sobie radę - dawniej i teraz, pracując jako dziennikarz.
Próbował odczytać jej intencje, lecz na próżno. Wciąż nie był pewny i nie potrafił w pełni określić nastawienia kobiety, choć wiedział już, że raczej musi być ono pozytywne. A to samo w sobie znaczyło bardzo dużo.
- Ale musisz wiedzieć, na co się decydujesz. Mam talent do przyciągania kłopotów - stwierdził, co w gruncie rzeczy nie mijało się z prawdą.
- Cóż. - Zdecydował się kontynuować rozmowę. - Może powiesz mi jeszcze, w jaki sposób oni spędzają wolny czas? Chyba, że w tym pośpiechu nie mają nawet chwili na rozrywkę.
Próba poznania szlacheckich rodzin była jednoznaczna z przedzieraniem się poprzez gąszcze niewygodnych reguł, tak szumnie zwanych tradycją, która ciasno splątała ich w pomniejsze grupki, żyjące we własnej, odizolowanej rzeczywistości. Całe ich życie było niczym zamknięte koło, jak powtarzający się cykl od wschodu do zachodu słońca, które mimo, że za każdym razem zwiastowało inny dzień, w rzeczywistości wciąż opierało się na tym samym schemacie. Ojciec - syn, matka - córka. Dogodna praca, stabilizacja i przedłużenie rodowej linii. Specjalna hodowla wyselekcjonowanego gatunku, inaczej się tego nie dało ująć.
- Tym bardziej, że nie przepadam za szufladkowaniem i garścią niewygodnych reguł. Dobrze jest czasem pozwolić sobie na odrobinę niezależności.
Z Danielem było tak, że on nigdy nie żył dla kogoś. Jego osoba pojawiała się i znikała w różnych momentach i zdarzeniach, porównywalna do roli drugoplanowej postaci - nieangażującej się, lecz mimo wszystko mającej jakieś wpływy. Przychodził, odchodził, z mniej lub bardziej konkretną sprawą, rozmową czy wydarzeniem. Nawet w przypadku tworzonych dawniej związków (często tak sprzecznych z wymaganiami kobiet), jego znudzenie potrafiło szybko wygrywać nad fascynacją, kiedy bez skrupułów pozwalał innej tonąć w swoich ramionach, szepcząc cicho, że poza nią nie ma żadnej bliskiej osoby.
Zmarszczył brwi, widząc jej reakcję.
- Szydzisz z dziennikarza? - zapytał, choć nie wyglądał na zdenerwowanego czy specjalnie urażonego. Również jego ton mógł zostać co najwyżej uznany za obojętny. - Zaraz wyjdzie, że lepiej odnalazłbym się zawodowo, gdybym rozśmieszał innych.
Choćby nie wiem, jak chciał, nie umiał być na nią zły. Alice miała w sobie coś tak pozytywnego (może ten uroczy uśmiech?), że wzbudzanie innych odczuć było w jej przypadku wręcz niemożliwe. Poza tym, naprawdę zdążył polubić jej towarzystwo. Spędzał czas znacznie ciekawiej niż w towarzystwie śmiertelnie poważnych (i nudnych) szlachcianek, które żyły w przekonaniu, że mają cały świat pod stopami a każde ich udzielenie odpowiedzi, znaczy tyle samo co błogosławieństwo.
- Wiem, choć czuję, że jeszcze dużo rzeczy przede mną. Ale jeśli cokolwiek będę rozumiał, to tylko i wyłącznie twoja zasługa - powiedział. - To miłe. Nie sądziłem, że moje towarzystwo będzie w ogóle pożądane.
Łatwiej mu było zrażać do siebie ludzi, niż przekonywać. Wiedział, że w jego przypadku wywarcie dobrego wrażenia z samego początku było dość trudne. I, jak na złość, jeśli się starał, wszystko prezentowało się dwa razy gorzej. Jednak jakoś dawał sobie radę - dawniej i teraz, pracując jako dziennikarz.
Próbował odczytać jej intencje, lecz na próżno. Wciąż nie był pewny i nie potrafił w pełni określić nastawienia kobiety, choć wiedział już, że raczej musi być ono pozytywne. A to samo w sobie znaczyło bardzo dużo.
- Ale musisz wiedzieć, na co się decydujesz. Mam talent do przyciągania kłopotów - stwierdził, co w gruncie rzeczy nie mijało się z prawdą.
- Cóż. - Zdecydował się kontynuować rozmowę. - Może powiesz mi jeszcze, w jaki sposób oni spędzają wolny czas? Chyba, że w tym pośpiechu nie mają nawet chwili na rozrywkę.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alice uśmiechnęła się szerzej, zadowolona z tego, co powiedział. Pod tym względem całkowicie się ze sobą zgadzali, bo nie pragnęła dla siebie takiego życia, nie rozumiała ludzi, którzy za wszelką cenę próbowali się wbić w szlacheckie kręgi, gdzie i tak każdy z nieodpowiednim pochodzeniem był darzony pogardą. Po co na siłę udawać kogoś, kim się nie było, żeby zdobyć akceptację otoczenia, które i tak było hermetycznie zamknięte?
- Dokładnie – potwierdziła. – Lepiej żyć z boku, w spokoju robić swoje i nie przejmować się skostniałymi normami i powinnościami. To daje większą swobodę i dystans, nie ogranicza tylko do jednego środowiska.
Znowu pomyślała o Glaucusie, a także o Perseusie, którego niedawno spotkała w Dziurawym Kotle. Dwaj mężczyźni z jej przeszłości, obaj zapatrzeni w sztywne normy i ograniczeni nimi. I ona, Alice, która nie miałaby szans zostać pozytywnie odebrana przez ich otoczenie, bo jej ojciec pochodził z rodziny mugoli. To wszystko było chore i pokręcone.
Ale Daniel, choć także na wskroś czarodziejski i trzymający się z dala od świata mugoli, żyjący swoimi magicznymi sprawami, wydawał się jednak myśleć inaczej, bardziej umiarkowanie, co było dla niej pozytywnym zaskoczeniem. Początkowo, kiedy spotkali się pierwszy raz, trochę obawiała się, że okaże się fanatykiem. A fanatyzm był rzeczą, której nie potrafiła ot tak akceptować, choć niestety, w brytyjskim ministerstwie musiała go czasem znosić. Choć szczęśliwie nie w swoim najbliższym otoczeniu; maniacy czystości krwi raczej nie wybierali pracy w Urzędzie Łączności z Mugolami.
Swoją drogą, to zdumiewające, że (oczywiście, poza stosunkiem do mugoli i znajomością ich świata) mimo wszystko sporo cech ich łączyło, choć niektóre podobieństwa zapewne mieli dopiero odkryć. Alice lubiła swój tryb życia, stanie na granicy dwóch światów, niezależność i swobodę.
- Nie szydzę – powiedziała, uśmiechając się lekko. – Po prostu rozbawiają mnie niektóre twoje reakcje. Choć czarodzieje z mugolskich rodzin też pewnie zachowują się tak, kiedy trafią do świata magii. Ty po prostu przeżywasz odwrotną sytuację. Wiem, może nie powinnam się śmiać, ale to jest na swój sposób... urocze.
Ojciec opowiadał jej kiedyś o tym, jak dowiedział się, że jest czarodziejem i jak wielki szok przeżył, kiedy pierwszy raz, jako jedenastoletni chłopiec zetknął się ze światem magii. Taki sam szok przeżywali zapewne czarodzieje tacy jak Daniel, kiedy pojawiali się w świecie mugoli.
- Tak, jeszcze dużo się musisz nauczyć. Ale będzie dobrze – pocieszyła go. – Dobrze mi się z tobą rozmawiało. Nie chcę kończyć tej znajomości tylko dlatego, że zrobiłam już to, o co mnie poprosiłeś.
Znowu wpakowała do ust kęs hamburgera i popiła colą. Czarodzieje wiele tracili, że nie znali tego wspaniałego napoju.
- Nie przeszkadza mi to. Wiedz, że ja też mam skłonności do wpadania w tarapaty – rzekła, myśląc przelotnie o tamtym dniu, kiedy przejechała pewnego czarodzieja, który, nie umiejąc się zachować na mugolskiej ulicy, wyskoczył prosto przed jej samochód. Na szczęście nic poważnego mu się nie stało, więc później wpakowała go do auta i pojechali razem na mugolską imprezę, bo czuła się w obowiązku go pilnować po tym nieszczęśliwym wypadku, i okazało się, że byli w podobnym wieku i znali się z Hogwartu. Jaki ten świat mały.
- Oczywiście, że mają. Mugole lubią rozrywki i wymyślają coraz to nowe sposoby spędzania wolnego czasu. - W odpowiedzi na jego kolejne pytanie znowu zaczęła opowiadać, tym razem przybliżając kwestię rozrywek mugoli. Nie mogła więc nie wspomnieć o rozwoju muzyki i filmu, telewizji i mugolskiej sztuki, uznając, że mogłoby go to zaciekawić. Wielu z tych rzeczy czarodzieje nie znali. Mieli co prawda swoją muzykę, ale większość z nich nie korzystała nawet z czegoś tak oczywistego, jak elektryczność, nie mówiąc o używaniu urządzeń jak telewizor. Alice co prawda w Anglii też nie miała własnego, bo niedawno wynajęła swoje obecne mieszkanie, ale jej ojciec miał i często oglądali razem, gdy wpadała do niego w odwiedziny.
- Mam nadzieję, że uda ci się jeszcze kiedyś znaleźć czas, żeby się gdzieś spotkać – rzuciła po chwili. – Londyn jest ogromny, a zobaczyliśmy dziś tylko ułamek jego możliwości. Zresztą... Nie musielibyśmy nawet ograniczać się tylko do tego miasta.
Znowu się ożywiła, choć miała nadzieję, że nie zapędziła się zbytnio ze swoją propozycją. Ale naprawdę by się nie pogniewała, gdyby tak wkrótce otrzymała wiadomość z prośbą o kolejne spotkanie.
- Dokładnie – potwierdziła. – Lepiej żyć z boku, w spokoju robić swoje i nie przejmować się skostniałymi normami i powinnościami. To daje większą swobodę i dystans, nie ogranicza tylko do jednego środowiska.
Znowu pomyślała o Glaucusie, a także o Perseusie, którego niedawno spotkała w Dziurawym Kotle. Dwaj mężczyźni z jej przeszłości, obaj zapatrzeni w sztywne normy i ograniczeni nimi. I ona, Alice, która nie miałaby szans zostać pozytywnie odebrana przez ich otoczenie, bo jej ojciec pochodził z rodziny mugoli. To wszystko było chore i pokręcone.
Ale Daniel, choć także na wskroś czarodziejski i trzymający się z dala od świata mugoli, żyjący swoimi magicznymi sprawami, wydawał się jednak myśleć inaczej, bardziej umiarkowanie, co było dla niej pozytywnym zaskoczeniem. Początkowo, kiedy spotkali się pierwszy raz, trochę obawiała się, że okaże się fanatykiem. A fanatyzm był rzeczą, której nie potrafiła ot tak akceptować, choć niestety, w brytyjskim ministerstwie musiała go czasem znosić. Choć szczęśliwie nie w swoim najbliższym otoczeniu; maniacy czystości krwi raczej nie wybierali pracy w Urzędzie Łączności z Mugolami.
Swoją drogą, to zdumiewające, że (oczywiście, poza stosunkiem do mugoli i znajomością ich świata) mimo wszystko sporo cech ich łączyło, choć niektóre podobieństwa zapewne mieli dopiero odkryć. Alice lubiła swój tryb życia, stanie na granicy dwóch światów, niezależność i swobodę.
- Nie szydzę – powiedziała, uśmiechając się lekko. – Po prostu rozbawiają mnie niektóre twoje reakcje. Choć czarodzieje z mugolskich rodzin też pewnie zachowują się tak, kiedy trafią do świata magii. Ty po prostu przeżywasz odwrotną sytuację. Wiem, może nie powinnam się śmiać, ale to jest na swój sposób... urocze.
Ojciec opowiadał jej kiedyś o tym, jak dowiedział się, że jest czarodziejem i jak wielki szok przeżył, kiedy pierwszy raz, jako jedenastoletni chłopiec zetknął się ze światem magii. Taki sam szok przeżywali zapewne czarodzieje tacy jak Daniel, kiedy pojawiali się w świecie mugoli.
- Tak, jeszcze dużo się musisz nauczyć. Ale będzie dobrze – pocieszyła go. – Dobrze mi się z tobą rozmawiało. Nie chcę kończyć tej znajomości tylko dlatego, że zrobiłam już to, o co mnie poprosiłeś.
Znowu wpakowała do ust kęs hamburgera i popiła colą. Czarodzieje wiele tracili, że nie znali tego wspaniałego napoju.
- Nie przeszkadza mi to. Wiedz, że ja też mam skłonności do wpadania w tarapaty – rzekła, myśląc przelotnie o tamtym dniu, kiedy przejechała pewnego czarodzieja, który, nie umiejąc się zachować na mugolskiej ulicy, wyskoczył prosto przed jej samochód. Na szczęście nic poważnego mu się nie stało, więc później wpakowała go do auta i pojechali razem na mugolską imprezę, bo czuła się w obowiązku go pilnować po tym nieszczęśliwym wypadku, i okazało się, że byli w podobnym wieku i znali się z Hogwartu. Jaki ten świat mały.
- Oczywiście, że mają. Mugole lubią rozrywki i wymyślają coraz to nowe sposoby spędzania wolnego czasu. - W odpowiedzi na jego kolejne pytanie znowu zaczęła opowiadać, tym razem przybliżając kwestię rozrywek mugoli. Nie mogła więc nie wspomnieć o rozwoju muzyki i filmu, telewizji i mugolskiej sztuki, uznając, że mogłoby go to zaciekawić. Wielu z tych rzeczy czarodzieje nie znali. Mieli co prawda swoją muzykę, ale większość z nich nie korzystała nawet z czegoś tak oczywistego, jak elektryczność, nie mówiąc o używaniu urządzeń jak telewizor. Alice co prawda w Anglii też nie miała własnego, bo niedawno wynajęła swoje obecne mieszkanie, ale jej ojciec miał i często oglądali razem, gdy wpadała do niego w odwiedziny.
- Mam nadzieję, że uda ci się jeszcze kiedyś znaleźć czas, żeby się gdzieś spotkać – rzuciła po chwili. – Londyn jest ogromny, a zobaczyliśmy dziś tylko ułamek jego możliwości. Zresztą... Nie musielibyśmy nawet ograniczać się tylko do tego miasta.
Znowu się ożywiła, choć miała nadzieję, że nie zapędziła się zbytnio ze swoją propozycją. Ale naprawdę by się nie pogniewała, gdyby tak wkrótce otrzymała wiadomość z prośbą o kolejne spotkanie.
Daniel był specyficznym człowiekiem. Żył własnymi, niezależnymi ideami, które - choć czasem czysto filozoficzne i utopijne, były niezachwiane w stosunku do otoczenia. W swoim przekonaniach zachowywał stanowczość i mimo, że mógł sprawiać inne wrażenie, miał w sobie naturę buntownika, który nie umiał przystać na większość sztywnych reguł. Wychowany w surowej atmosferze, stawiany ciągle pod dyktando, jeszcze jako dziecko zaczął szczerze nienawidzić zasad, które zaciskały się wokół niego coraz silniejszą pętlą. Świat potrzebował zmian. Zdecydowanie ich potrzebował. Dlatego darzył sympatią ludzi, którzy również byli podobnego zdania i chcieli łamać niewygodne oraz zarazem zupełnie niepotrzebne reguły.
Spojrzał na kobietę, przez chwilę zupełnie zdumiony.
- Uważasz, że to jest... urocze? - Przymknął oczy, zwiesiwszy na moment głowę, jakby chciał stłumić uczucie rozbawienia. Różne rzeczy słyszał, ale żeby ponad trzydziestoletni mężczyzna mógł zachowywać się uroczo... Merlinie, chyba nigdy nie zrozumie kobiet.
- Nie tylko ze względu na taką potrzebę chciałem nawiązać kontakt - przyznał. - Właściwie sam nie wiem, co mnie przywiodło. Ciekawość? Chęć zrozumienia? Możliwe, że oba naraz.
Nie potrafił określić swojego nastawienia. Z jednej strony interesował się samą Alice oraz chciał dowiedzieć się, dlaczego na swój sposób rezygnowala z możliwości, jakie stwarzał świat magii. Podróż samochodem zamiast teleportacji, znajomość mugolskich dzielnic, zwyczajów... Rozumiał, że zdecydowana część jej rodziny była niemagiczna, ale nie było to dla niego dostatecznym argumentem. Bo świat magii wydawał się mimo wszystko ciekawszy, łatwiejszy, stwarzający o wiele więcej możliwości. Pochłaniał i zajmował od razu, kryjąc w sobie niesamowite bogactwo. Nie wiedział, czy dało się należeć jednocześnie do obu rzeczywistości. Różnice między nimi były wręcz kolosalne. Czy dało się to pogodzić? Osoba Alice w pewnym sensie odpowiadała na to pytanie, lecz równocześnie stanowiła jedną wielką niewiadomą, zagadkę, którą chciał dokładniej poznać i rozwikłać.
- Zdolność do przyciągania różnych spraw poniekąd jest dobra - powiedział szczerze i serdecznie, kontynuując tym samym luźną rozmowę. - Przynajmniej w moim zawodzie, chociaż nie wszystko da się opisać w artykułach. Ale może i dobrze. Ludzie wydają się jeszcze nie być gotowi na niektóre zmiany, nie uważasz?
Bo świat, choć próbujący otrząsnąć się ze skostniałych reguł, wciąż tkwił w ich fundamentach - pozbawienie go zasad równałoby się z powstaniem jednego wielkiego chaosu, który mógłby być poniekąd jeszcze gorszy od aktualnego, mającego teraz miejsce stanu rzeczy. Duża wina leżała po stronie arystokracji, która wciąż żyła we własnym, zamkniętym na innych otoczeniu.
- No tak. Słyszałem o mugolskiej sztuce. Ale aż ciężko w to uwierzyć, że są w stanie się zatrzymać, patrząc na ten cały pośpiech - jego spojrzenie odruchowo powędrowało ku siedzącym w różnych częściach sali klientom, jacy przychodzili i odchodzili tuż po spożytym posiłku. - Czyli mówisz, że telewizor to takie pudło, przed którym się siada i patrzy? I skoro się tam kogoś widzi, to... Można z nim rozmawiać? - Usiłował wybadać sytuację. Całość skojarzyła mu się trochę z siecią Fiuu, gdzie w kominku mogła pojawić się czyjaś głowa. Mugole jednak mieli pomysły.
- Ja mam dużo czasu, Alice - odpowiedział, a na jego twarzy ponownie zagościł uśmiech. - Przez większość dnia i tak chodzę tam i z powrotem. Masz rację, Londyn to ogromne miasto. Ale i nie tylko on. Właściwie to... Chyba lubisz podróżować, prawda? - Przyznał sam przed sobą, że mógłby tak z nią rozmawiać godzinami. Wciąż miał niezliczoną ilość pytań, które oczekiwały na wyjaśnienie.
Spojrzał na kobietę, przez chwilę zupełnie zdumiony.
- Uważasz, że to jest... urocze? - Przymknął oczy, zwiesiwszy na moment głowę, jakby chciał stłumić uczucie rozbawienia. Różne rzeczy słyszał, ale żeby ponad trzydziestoletni mężczyzna mógł zachowywać się uroczo... Merlinie, chyba nigdy nie zrozumie kobiet.
- Nie tylko ze względu na taką potrzebę chciałem nawiązać kontakt - przyznał. - Właściwie sam nie wiem, co mnie przywiodło. Ciekawość? Chęć zrozumienia? Możliwe, że oba naraz.
Nie potrafił określić swojego nastawienia. Z jednej strony interesował się samą Alice oraz chciał dowiedzieć się, dlaczego na swój sposób rezygnowala z możliwości, jakie stwarzał świat magii. Podróż samochodem zamiast teleportacji, znajomość mugolskich dzielnic, zwyczajów... Rozumiał, że zdecydowana część jej rodziny była niemagiczna, ale nie było to dla niego dostatecznym argumentem. Bo świat magii wydawał się mimo wszystko ciekawszy, łatwiejszy, stwarzający o wiele więcej możliwości. Pochłaniał i zajmował od razu, kryjąc w sobie niesamowite bogactwo. Nie wiedział, czy dało się należeć jednocześnie do obu rzeczywistości. Różnice między nimi były wręcz kolosalne. Czy dało się to pogodzić? Osoba Alice w pewnym sensie odpowiadała na to pytanie, lecz równocześnie stanowiła jedną wielką niewiadomą, zagadkę, którą chciał dokładniej poznać i rozwikłać.
- Zdolność do przyciągania różnych spraw poniekąd jest dobra - powiedział szczerze i serdecznie, kontynuując tym samym luźną rozmowę. - Przynajmniej w moim zawodzie, chociaż nie wszystko da się opisać w artykułach. Ale może i dobrze. Ludzie wydają się jeszcze nie być gotowi na niektóre zmiany, nie uważasz?
Bo świat, choć próbujący otrząsnąć się ze skostniałych reguł, wciąż tkwił w ich fundamentach - pozbawienie go zasad równałoby się z powstaniem jednego wielkiego chaosu, który mógłby być poniekąd jeszcze gorszy od aktualnego, mającego teraz miejsce stanu rzeczy. Duża wina leżała po stronie arystokracji, która wciąż żyła we własnym, zamkniętym na innych otoczeniu.
- No tak. Słyszałem o mugolskiej sztuce. Ale aż ciężko w to uwierzyć, że są w stanie się zatrzymać, patrząc na ten cały pośpiech - jego spojrzenie odruchowo powędrowało ku siedzącym w różnych częściach sali klientom, jacy przychodzili i odchodzili tuż po spożytym posiłku. - Czyli mówisz, że telewizor to takie pudło, przed którym się siada i patrzy? I skoro się tam kogoś widzi, to... Można z nim rozmawiać? - Usiłował wybadać sytuację. Całość skojarzyła mu się trochę z siecią Fiuu, gdzie w kominku mogła pojawić się czyjaś głowa. Mugole jednak mieli pomysły.
- Ja mam dużo czasu, Alice - odpowiedział, a na jego twarzy ponownie zagościł uśmiech. - Przez większość dnia i tak chodzę tam i z powrotem. Masz rację, Londyn to ogromne miasto. Ale i nie tylko on. Właściwie to... Chyba lubisz podróżować, prawda? - Przyznał sam przed sobą, że mógłby tak z nią rozmawiać godzinami. Wciąż miał niezliczoną ilość pytań, które oczekiwały na wyjaśnienie.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby lepiej się poznali, w pewnych kwestiach pewnie potrafiliby się dogadać. Mimo różnic, oboje byli niespokojnymi duchami pragnącymi jakichś zmian w tym zastałym otoczeniu.
- Tak, to słodkie – potwierdziła. Przynajmniej w jego wykonaniu. Nie wiedziała, dlaczego, ale zachowanie Daniela ją rozczuliło. – Ignorancja czarodziejów czasami mnie irytuje, przyznaję, bo czasem rzeczywiście trudno mi pojąć, jak można nie wiedzieć jakichś oczywistych rzeczy, ale... Wiesz, bardzo doceniam twoje chęci, to, że przynajmniej starałeś się zrozumieć.
Może była troszkę hipokrytką, bo czarodziejów mogło irytować z kolei to, że bywała ignorantką w niektórych magicznych kwestiach (w końcu nie wszystkie aspekty świata magii uważała za potrzebne jej do szczęścia, podchodziła do niego wybiórczo). Ale jednak to uczucie politowania w niektórych sytuacjach było silniejsze. Bywała niecierpliwa, to fakt.
- To dobrze. Nie chciałabym sprowadzać tej relacji tylko do stosunków zawodowych. Z tymi i tak mam aż nadto do czynienia w ministerstwie – przyznała. Niektórzy mieli sporo dystansu do nowej stażystki. Nie każdy miał ochotę na relacje, ale pewnie musiało minąć trochę czasu, zanim się przekonają, że nie jest taka zła, nawet jeśli nosi spodnie zamiast sukienek i mówi z amerykańskim akcentem.
Nie musiała z niczego całkowicie rezygnować. Jej tryb życia miał tą zaletę, że mogła sama decydować, z jakich elementów świata magicznego i mugolskiego chciała korzystać. Uważała, podobnie zresztą jak jej ojciec, że posiadanie magii nie musi oznaczać całkowitej rezygnacji z mugolskich korzeni i dobytku pozamagicznej kultury. Nie rozumiała, dlaczego tak wielu czarodziejów, nawet tych, którzy posiadali domieszkę mugolskiej krwi, odcinała się od niego tak bardzo. Ale może to w znacznej części była kwestia poglądów jej ojca, którymi nasiąkła w dzieciństwie. Gdyby wychowywał ją ktoś inny, może byłaby dziś zupełnie inną osobą? Thomas zawsze uchodził za dziwaka w tym względzie, jednak Alice zawsze stała murem za ojcem i całkowicie wierzyła w wyznawane przez niego wartości. Ograniczając się tylko do jednego z dwóch światów, czułaby ogromną pustkę i tęsknotę za tym drugim. Wybór byłby zbyt trudny, więc miała nadzieję, że nigdy nie zostanie postawiona w sytuacji, kiedy musiałaby się jednoznacznie określić i zrezygnować z czegoś, co było jej integralną częścią. Ale nie bez powodu pracowała właśnie w świecie magii. Bo mimo wszystko to w nim szanse kobiet były większe.
- Musisz mieć bardzo ciekawą pracę. Bywać w różnych miejscach, wypatrywać sensacji, które warto byłoby opisać... – powiedziała. – I wiesz, to jest taki zawód, który rzeczywiście funkcjonuje w obydwóch światach. Mugole też mają dziennikarzy, oczywiście. Także interesują się informacjami ze świata, i rzecz jasna różnymi dziwnymi sprawami, skandalami i tak dalej.
Pod tym względem czarodzieje wcale tak bardzo się od mugoli nie różnili: jedni i drudzy uwielbiali interesujące wiadomości, chętnie śledzili rozmaite skandale oraz zmiany dokonujące się na świecie. Jednak bycie dziennikarzem z pewnością nie było takie łatwe, bo najpierw te ciekawe informacje trzeba było poznać i opisać, co często oznaczało żmudną robotę i dni pełne frustracji, kiedy akurat nie było żadnych sensacji wartych opisywania.
- Też mam takie wrażenie. Zmiany są dobrą sprawą, ale nie powinny być nagłe. Ich mały, ciasny świat nie byłby w stanie tego udźwignąć – stwierdziła. Pewne było, że to tak nie działa, że nie wystarczy wprowadzić kilku nowych zasad, żeby wszystko działało jak trzeba i zmieniło się łatwo i szybko, bez problemów. Przemiany muszą być procesem długotrwałym i gruntownym, i nawet tak młoda kobieta jak Alice zdawała sobie z tego sprawę. W końcu dużo rozmawiała o tym z ojcem, który swego czasu też spróbował coś zdziałać.
- Wbrew pozorom, oni też potrzebują odreagować. Może właśnie tym bardziej potrzebują, żeby nie zwariować z takim tempem życia – rzekła, pakując do ust kolejnych kilka frytek i znowu pijąc łyk coli, szturchając rurką pływające w papierowym kubku kostki lodu. – Nie, telewizor nie służy do rozmowy. W nim są wyświetlane różne programy, filmy i tego typu rzeczy, które są najpierw kręcone... Ale tak, siada się przed nim i patrzy.
Zachichotała.
- Oczywiście, że lubię! – przyznała; Alice zawsze lubiła podróże, także za sprawą Thomasa Elliotta. Jako samotny ojciec, zabierał córkę ze sobą, i tym sposobem Alice poznała nie tylko Anglię i Amerykę, ale też trochę innych krajów. Nie wszystkie wyjazdy dobrze pamiętała, bo wspomnienia z dzieciństwa z czasem się zacierały, ale sam fakt. – Nie musimy trzymać się Londynu. Możemy odwiedzić jakieś inne miejsce, jakiekolwiek. Może następnym razem to ty pokażesz mi coś interesującego? Też nie narzekam na brak czasu. Jestem tylko początkującą stażystką, rzadko zrzucają na mnie jakieś poważniejsze i bardziej angażujące zadania. Zawsze znajdę czas na interesujące spotkanie.
Zachęcała go; chętnie dowiedziałaby się, jaki zakątek kraju on uważał za ulubiony i warty polecenia. Ulubione miejsca także sporo mówiły o danej osobie. Pewnie będzie czekać z niecierpliwością na wiadomość z propozycją kolejnego spotkania, choć znając życie, możliwe, że kiedy się zniecierpliwi, skontaktuje się z nim pierwsza, bo w końcu kto powiedział, że musi na niego czekać? Ona też się chciała wielu rzeczy o nim dowiedzieć.
Chwilę później kostki lodu w jej kubku zastukały o dno. Alice westchnęła i odłożyła go. Do baru wciąż przychodzili nowi klienci, a oni siedzieli tutaj już dosyć długo. Wiedziała, że ich spotkanie pewnie niedługo dobiegnie końca, ale była przyjemnie podbudowana tym, że Daniel proponował jej kolejne, więc będzie jeszcze mieć okazję do rozmowy z nim.
- Tak, to słodkie – potwierdziła. Przynajmniej w jego wykonaniu. Nie wiedziała, dlaczego, ale zachowanie Daniela ją rozczuliło. – Ignorancja czarodziejów czasami mnie irytuje, przyznaję, bo czasem rzeczywiście trudno mi pojąć, jak można nie wiedzieć jakichś oczywistych rzeczy, ale... Wiesz, bardzo doceniam twoje chęci, to, że przynajmniej starałeś się zrozumieć.
Może była troszkę hipokrytką, bo czarodziejów mogło irytować z kolei to, że bywała ignorantką w niektórych magicznych kwestiach (w końcu nie wszystkie aspekty świata magii uważała za potrzebne jej do szczęścia, podchodziła do niego wybiórczo). Ale jednak to uczucie politowania w niektórych sytuacjach było silniejsze. Bywała niecierpliwa, to fakt.
- To dobrze. Nie chciałabym sprowadzać tej relacji tylko do stosunków zawodowych. Z tymi i tak mam aż nadto do czynienia w ministerstwie – przyznała. Niektórzy mieli sporo dystansu do nowej stażystki. Nie każdy miał ochotę na relacje, ale pewnie musiało minąć trochę czasu, zanim się przekonają, że nie jest taka zła, nawet jeśli nosi spodnie zamiast sukienek i mówi z amerykańskim akcentem.
Nie musiała z niczego całkowicie rezygnować. Jej tryb życia miał tą zaletę, że mogła sama decydować, z jakich elementów świata magicznego i mugolskiego chciała korzystać. Uważała, podobnie zresztą jak jej ojciec, że posiadanie magii nie musi oznaczać całkowitej rezygnacji z mugolskich korzeni i dobytku pozamagicznej kultury. Nie rozumiała, dlaczego tak wielu czarodziejów, nawet tych, którzy posiadali domieszkę mugolskiej krwi, odcinała się od niego tak bardzo. Ale może to w znacznej części była kwestia poglądów jej ojca, którymi nasiąkła w dzieciństwie. Gdyby wychowywał ją ktoś inny, może byłaby dziś zupełnie inną osobą? Thomas zawsze uchodził za dziwaka w tym względzie, jednak Alice zawsze stała murem za ojcem i całkowicie wierzyła w wyznawane przez niego wartości. Ograniczając się tylko do jednego z dwóch światów, czułaby ogromną pustkę i tęsknotę za tym drugim. Wybór byłby zbyt trudny, więc miała nadzieję, że nigdy nie zostanie postawiona w sytuacji, kiedy musiałaby się jednoznacznie określić i zrezygnować z czegoś, co było jej integralną częścią. Ale nie bez powodu pracowała właśnie w świecie magii. Bo mimo wszystko to w nim szanse kobiet były większe.
- Musisz mieć bardzo ciekawą pracę. Bywać w różnych miejscach, wypatrywać sensacji, które warto byłoby opisać... – powiedziała. – I wiesz, to jest taki zawód, który rzeczywiście funkcjonuje w obydwóch światach. Mugole też mają dziennikarzy, oczywiście. Także interesują się informacjami ze świata, i rzecz jasna różnymi dziwnymi sprawami, skandalami i tak dalej.
Pod tym względem czarodzieje wcale tak bardzo się od mugoli nie różnili: jedni i drudzy uwielbiali interesujące wiadomości, chętnie śledzili rozmaite skandale oraz zmiany dokonujące się na świecie. Jednak bycie dziennikarzem z pewnością nie było takie łatwe, bo najpierw te ciekawe informacje trzeba było poznać i opisać, co często oznaczało żmudną robotę i dni pełne frustracji, kiedy akurat nie było żadnych sensacji wartych opisywania.
- Też mam takie wrażenie. Zmiany są dobrą sprawą, ale nie powinny być nagłe. Ich mały, ciasny świat nie byłby w stanie tego udźwignąć – stwierdziła. Pewne było, że to tak nie działa, że nie wystarczy wprowadzić kilku nowych zasad, żeby wszystko działało jak trzeba i zmieniło się łatwo i szybko, bez problemów. Przemiany muszą być procesem długotrwałym i gruntownym, i nawet tak młoda kobieta jak Alice zdawała sobie z tego sprawę. W końcu dużo rozmawiała o tym z ojcem, który swego czasu też spróbował coś zdziałać.
- Wbrew pozorom, oni też potrzebują odreagować. Może właśnie tym bardziej potrzebują, żeby nie zwariować z takim tempem życia – rzekła, pakując do ust kolejnych kilka frytek i znowu pijąc łyk coli, szturchając rurką pływające w papierowym kubku kostki lodu. – Nie, telewizor nie służy do rozmowy. W nim są wyświetlane różne programy, filmy i tego typu rzeczy, które są najpierw kręcone... Ale tak, siada się przed nim i patrzy.
Zachichotała.
- Oczywiście, że lubię! – przyznała; Alice zawsze lubiła podróże, także za sprawą Thomasa Elliotta. Jako samotny ojciec, zabierał córkę ze sobą, i tym sposobem Alice poznała nie tylko Anglię i Amerykę, ale też trochę innych krajów. Nie wszystkie wyjazdy dobrze pamiętała, bo wspomnienia z dzieciństwa z czasem się zacierały, ale sam fakt. – Nie musimy trzymać się Londynu. Możemy odwiedzić jakieś inne miejsce, jakiekolwiek. Może następnym razem to ty pokażesz mi coś interesującego? Też nie narzekam na brak czasu. Jestem tylko początkującą stażystką, rzadko zrzucają na mnie jakieś poważniejsze i bardziej angażujące zadania. Zawsze znajdę czas na interesujące spotkanie.
Zachęcała go; chętnie dowiedziałaby się, jaki zakątek kraju on uważał za ulubiony i warty polecenia. Ulubione miejsca także sporo mówiły o danej osobie. Pewnie będzie czekać z niecierpliwością na wiadomość z propozycją kolejnego spotkania, choć znając życie, możliwe, że kiedy się zniecierpliwi, skontaktuje się z nim pierwsza, bo w końcu kto powiedział, że musi na niego czekać? Ona też się chciała wielu rzeczy o nim dowiedzieć.
Chwilę później kostki lodu w jej kubku zastukały o dno. Alice westchnęła i odłożyła go. Do baru wciąż przychodzili nowi klienci, a oni siedzieli tutaj już dosyć długo. Wiedziała, że ich spotkanie pewnie niedługo dobiegnie końca, ale była przyjemnie podbudowana tym, że Daniel proponował jej kolejne, więc będzie jeszcze mieć okazję do rozmowy z nim.
Bar szybkiej obsługi
Szybka odpowiedź