Bar szybkiej obsługi
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bar szybkiej obsługi
W pobliżu kina samochodowego powstał nowy, intratny bar szybkiej obsługi. Przyjeżdżają tu młodzi, by zjeść coś przed seansem, wyjściem na imprezę lub po prostu na lunch lub śniadanie, przez co lokal tętni życiem od rana do wieczora, a urocze kelnerki uwijają się pomiędzy stolikami na białych wrotkach, które cieszą się coraz to większą popularnością w zakładach gastronomicznych tego typu. W szafie grającej można wybrać piosenki umilające posiłek lub spróbować swoich sił w tańcu na specjalnie do tego przeznaczonym parkiecie; w każdy środowy wieczór odbywają się tutaj pokazy tańca oraz dancingi. Ściany zdobią plakaty Elvisa Presleya i innych lśniących w latach 50. gwiazd kina i muzyki, a także charakterystyczne loga producentów żywności, których produkty można zamówić na miejscu lub na wynos. Nad barem umieszczono wielką tablicę z nieskomplikowanym menu, obejmującym przekąski, dania główne, desery oraz napoje.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:27, w całości zmieniany 2 razy
Być dziennikarzem - czy nie brzmiało to ciekawie? Czy nie dawało możliwości poszerzania horyzontów, coraz to nowych zawodowych spełnień? Ale Daniel nie był dziennikarzem z prawdziwego zdarzenia, o ile w ogóle należał do tej grupy; praca była dla niego przesiąknięta oddechem przeszłości, od której tak usilnie próbował się oderwać. Chciał pisać, ale nie było to pisanie, jakiego tak naprawdę pragnął. Chciał tworzyć, uświadomić swoją artystyczną duszę... Jednak czy w istocie był artystą? Kim w ogóle był? Mimo tego praca dla Proroka stanowiła możliwie najlepsze wyjście. Spełnienie się. I możliwość zostania Sędzią, który na łamach artykułów próbował przypomnieć o sprawiedliwości. Tyle samo wad co zalet, lecz częściej te drugie nie mogły zostać wykorzystane. Niestety.
- Zawód jak każdy inny. - Oznajmił. - Owszem, jest ciekawy, ale nie zawsze trzyma się tych wzniosłych opisów. Ale chyba tak jest w każdym przypadku. - Wzruszył już ramionami, wyraźnie nie chcąc kontynuować tego tematu. Bo przecież to nie miało sensu, chciał odpocząć od użalania się, ile razy musiał słuchać bardzo ciekawych opowieści arystokracji. Wierzył, że Alice mogłaby w pewnym sensie go zrozumieć, ale nie chciał jej do siebie zrażać. Wystarczyło już, że narzekał sam do siebie.
Jedzenie było dobre, choć czuł się trochę głupio, ponieważ spożywał je w znacznie wolniejszym tempie. Na dużą część ich spotkania składała się rozmowa, dlatego nie jedli też w takim pośpiechu, co inni, przewijający się przez bar klienci.
- Nie dziwię im się - odparł, zgadzając się z nią w zupełności. - Aha. - Na jego twarzy zagościło przez moment zdumienie. Wydawało się, że intensywnie nad czymś myśli; wytężał wyobraźnię, próbując przywołać w głowie obraz, jak mógł wyglądać ten słynny telewizor. - Ale rozmowa byłaby dobrym wyjściem. Jednak niech im już będzie, przynajmniej zrozumiałem, że się przed nim siedzi.
Odczuwał wrażenie, że mugolskie wynalazki nigdy nie przestaną go dziwić. Choćby poznał nie wiadomo jak wiele, zawsze pozostanie coś nietypowego, z czym nie będzie się umiał zgodzić. Ale, z drugiej strony, nawet w świecie czarodziejskim nie na wszystko przystawał. Zresztą... nie z każdą rzeczą należało się w stu procentach zgadzać, prawda?
- Wspaniale. - Jego uśmiech odrobinę się poszerzył, gdy słyszał wypowiadane przez kobietę słowa. - Najwidoczniej mamy trochę cech wspólnych. Z chęcią bym ci coś pokazał... O ile uznałabyś to za interesujące. Bo nie wiem, czy to co mam do zaoferowania, mogłoby ci odpowiadać - dodał do odpowiedzi odrobinę wieloznaczności.
Cieszył się, że to spotkanie nie zapowiadało się na ostatnie tego typu. Że nie chodziło o czyste formalności, ale zwyczajny, międzyludzki kontakt. Alice nie wydawała się być typową interesantką; na myśl o tym odetchnął z pełną ulgą, tym bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że powinien ją bliżej poznać. Jeszcze będzie mieć czas. Na pewno tego tak nie zostawi.
- Odprowadzę cię - powiedział, gdy oboje skończyli swoje porcje. - Przeze mnie zostawiłaś samochód, dlatego czuję się zobowiązany tobie potowarzyszyć.
Ruszył powolnym krokiem za Alice, nadal zastanawiając się nad tym wszystkim, co udało mu się dziś dowiedzieć. I nie było to związane wyłącznie ze światem mugoli, tego należało być pewnym.
zt
- Zawód jak każdy inny. - Oznajmił. - Owszem, jest ciekawy, ale nie zawsze trzyma się tych wzniosłych opisów. Ale chyba tak jest w każdym przypadku. - Wzruszył już ramionami, wyraźnie nie chcąc kontynuować tego tematu. Bo przecież to nie miało sensu, chciał odpocząć od użalania się, ile razy musiał słuchać bardzo ciekawych opowieści arystokracji. Wierzył, że Alice mogłaby w pewnym sensie go zrozumieć, ale nie chciał jej do siebie zrażać. Wystarczyło już, że narzekał sam do siebie.
Jedzenie było dobre, choć czuł się trochę głupio, ponieważ spożywał je w znacznie wolniejszym tempie. Na dużą część ich spotkania składała się rozmowa, dlatego nie jedli też w takim pośpiechu, co inni, przewijający się przez bar klienci.
- Nie dziwię im się - odparł, zgadzając się z nią w zupełności. - Aha. - Na jego twarzy zagościło przez moment zdumienie. Wydawało się, że intensywnie nad czymś myśli; wytężał wyobraźnię, próbując przywołać w głowie obraz, jak mógł wyglądać ten słynny telewizor. - Ale rozmowa byłaby dobrym wyjściem. Jednak niech im już będzie, przynajmniej zrozumiałem, że się przed nim siedzi.
Odczuwał wrażenie, że mugolskie wynalazki nigdy nie przestaną go dziwić. Choćby poznał nie wiadomo jak wiele, zawsze pozostanie coś nietypowego, z czym nie będzie się umiał zgodzić. Ale, z drugiej strony, nawet w świecie czarodziejskim nie na wszystko przystawał. Zresztą... nie z każdą rzeczą należało się w stu procentach zgadzać, prawda?
- Wspaniale. - Jego uśmiech odrobinę się poszerzył, gdy słyszał wypowiadane przez kobietę słowa. - Najwidoczniej mamy trochę cech wspólnych. Z chęcią bym ci coś pokazał... O ile uznałabyś to za interesujące. Bo nie wiem, czy to co mam do zaoferowania, mogłoby ci odpowiadać - dodał do odpowiedzi odrobinę wieloznaczności.
Cieszył się, że to spotkanie nie zapowiadało się na ostatnie tego typu. Że nie chodziło o czyste formalności, ale zwyczajny, międzyludzki kontakt. Alice nie wydawała się być typową interesantką; na myśl o tym odetchnął z pełną ulgą, tym bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że powinien ją bliżej poznać. Jeszcze będzie mieć czas. Na pewno tego tak nie zostawi.
- Odprowadzę cię - powiedział, gdy oboje skończyli swoje porcje. - Przeze mnie zostawiłaś samochód, dlatego czuję się zobowiązany tobie potowarzyszyć.
Ruszył powolnym krokiem za Alice, nadal zastanawiając się nad tym wszystkim, co udało mu się dziś dowiedzieć. I nie było to związane wyłącznie ze światem mugoli, tego należało być pewnym.
zt
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To było coś niecodziennego. Nie na co dzień Alan z własnej woli wychodził wcześniej z pracy. Zwykle, gdy prosił o coś podobnego, chodziło o odwiedziny matki lub było spowodowane uporczywym marudzeniem Eileen, która na siłę wyciągała go z Munga. Wszystko wskazywało na to, że niewielkie grono osób, które starały się ratować Bennetta przed padnięciem z pracoholizmu, powiększyło się o kolejną osobę. Teraz było takich osób aż dwie! Póki co jednak nie narzekał i nawet nie opierał się bardzo, gdy Diana słała mu listy, proponując spotkania. Z biegiem czasu mogło to jednak ulec zmianie. Być może potrwa to jeszcze trochę, aż Alan zacznie opierać się przed braniem wolnego równie mocno, co w przypadku momentów, gdy to Eil próbowała go do tego zmusić. Równie dobrze mógł się jednak do tego przyzwyczaić. Choć w tym momencie wydawało się to okropnie nieprawdopodobne. Ale nie przedłużając i wracając do rzeczy...
Alan nie tylko wyszedł wcześniej z pracy. Teraz szedł w nieznanym sobie kierunku, prowadzony przez młodszą od niego, niezwykle urodziwą dziewczynę, którą poznał jakiś czas temu przez przypadek. Rozmawiali o różnych rzeczach. O tych bardziej i o tych mniej ważnych. Śmiali się, a także stawali się poważni. Wszystkiemu temu towarzyszyło chrupanie cytrynowych ciastek, których Bennett kupił całą torbę specjalnie dla Diany, która ostatnio mu o nich wspomniała w liście. Sulla została odesłana do domu, by nie podziobała niewinnej dziewczyny. Wiele wskazywało na to, że szykował się naprawdę interesujący wieczór.
- Nadal nie powiesz mi gdzie idziemy? - spytał, zerkając na nią, kiedy szli. Byli już całkiem niedaleko, lecz Bennett kompletnie nie znał tej okolicy. Nie często zapuszczał się w mugolską część miasta. - Swoją drogą - skoro idziemy do jakiegoś mugolskiego miejsca, zezwalam Ci w razie czego kopnąć mnie solidnie w piszczel, jeżeli palnę coś, czego nie powinienem. Nie jestem zwyczajny przebywać z mugolami. - odezwał się, uśmiechając lekko w jej stronę. Mówił poważnie? Jak najbardziej. Obawiał się bowiem, że zrobi coś... niemugolskiego, co nadmiernie zwróci na niego uwagę ludzi. A tego nie chciał. Diana miała być więc jego strażnikiem, pilnującym, by nie narobił im jakichś niepotrzebnych kłopotów. W końcu należała częściowo do świata magii, a częściowo do świata mugoli.
- Wow. Co to za miejsce? - mruknął cicho, nachylając się w jej kierunku, kiedy już weszli do środka. - Jak one mogą się na tym poruszać?! - dodał, nieco zbyt głośno, kiedy zobaczył białe wrotki na nogach kelnerek. Niebywałe! Nigdy w życiu nie widział czegoś takiego. Sam, gdyby ktoś założył mu to na nogi, wyrżnąłby orła już po kilku sekundach. Na ówczesnej muzyce też znał się dość słabo, jednak uśmiechnięta twarz Elvisa spoglądająca na nich z plakatów, wydawała mu sie dość znajoma. Póki co czuł się tu... nieswojo. Ale uczuciu temu towarzyszyło też tlące się po cichu podekscytowanie.
Alan nie tylko wyszedł wcześniej z pracy. Teraz szedł w nieznanym sobie kierunku, prowadzony przez młodszą od niego, niezwykle urodziwą dziewczynę, którą poznał jakiś czas temu przez przypadek. Rozmawiali o różnych rzeczach. O tych bardziej i o tych mniej ważnych. Śmiali się, a także stawali się poważni. Wszystkiemu temu towarzyszyło chrupanie cytrynowych ciastek, których Bennett kupił całą torbę specjalnie dla Diany, która ostatnio mu o nich wspomniała w liście. Sulla została odesłana do domu, by nie podziobała niewinnej dziewczyny. Wiele wskazywało na to, że szykował się naprawdę interesujący wieczór.
- Nadal nie powiesz mi gdzie idziemy? - spytał, zerkając na nią, kiedy szli. Byli już całkiem niedaleko, lecz Bennett kompletnie nie znał tej okolicy. Nie często zapuszczał się w mugolską część miasta. - Swoją drogą - skoro idziemy do jakiegoś mugolskiego miejsca, zezwalam Ci w razie czego kopnąć mnie solidnie w piszczel, jeżeli palnę coś, czego nie powinienem. Nie jestem zwyczajny przebywać z mugolami. - odezwał się, uśmiechając lekko w jej stronę. Mówił poważnie? Jak najbardziej. Obawiał się bowiem, że zrobi coś... niemugolskiego, co nadmiernie zwróci na niego uwagę ludzi. A tego nie chciał. Diana miała być więc jego strażnikiem, pilnującym, by nie narobił im jakichś niepotrzebnych kłopotów. W końcu należała częściowo do świata magii, a częściowo do świata mugoli.
- Wow. Co to za miejsce? - mruknął cicho, nachylając się w jej kierunku, kiedy już weszli do środka. - Jak one mogą się na tym poruszać?! - dodał, nieco zbyt głośno, kiedy zobaczył białe wrotki na nogach kelnerek. Niebywałe! Nigdy w życiu nie widział czegoś takiego. Sam, gdyby ktoś założył mu to na nogi, wyrżnąłby orła już po kilku sekundach. Na ówczesnej muzyce też znał się dość słabo, jednak uśmiechnięta twarz Elvisa spoglądająca na nich z plakatów, wydawała mu sie dość znajoma. Póki co czuł się tu... nieswojo. Ale uczuciu temu towarzyszyło też tlące się po cichu podekscytowanie.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W Świętym Mungu pojawiłam się punktualnie o szesnastej. W sumie, nawet chwilę przed, tak, że byłam nawet tam chwilę przed przybyciem Alana. Teraz szliśmy sobie spokojnie ulicami mugolskiego Londynu, zajadając się cytrynowymi ciasteczkami. Miałam wyśmienity humor, z jakiegoś powodu już od kilku dni nie mogłam doczekać się dzisiejszego spotkania. Martwiłam się, czy aby miejsce mu się spodoba, czy nie spojrzy na mnie jak na idiotkę. Zawsze miałam takie obawy, gdy próbowałam wciągnąć kogoś do mugolskiego świata.
- Oczywiście, że ci nie powiem. To niespodzianka - potwierdziłam.
Powoli zbliżaliśmy się już do odpowiedniego miejsca. Był nim bar szybkiej obsługi, w którym rzadko kiedy można było spotkać jakiegoś czarodzieja. Częściej przebywali tam młodzi mugole, w automatach z muzyką leciał Elvis, patrzył na nas również ze ścian. Ale o tym, Alan miał się przekonać dopiero za chwilę.
- Oj nie martw się, naprawdę mocno umiem kopać w piszczel - odpowiedziałam mu z szerokim uśmiechem. - Najważniejsze, to postaraj się, aby nie było widać nigdzie różdżki i nie mów o magii w bardzo bezpośredni sposób i będzie dobrze.
Gdy weszliśmy do środka, zamiast rozglądać się za miejscem do siedzenia, spojrzałam na twarz mężczyzny. Był niezwykle zdziwiony, jego mina strasznie mnie rozbawiła, prawie zaczęłam się kłaść ze śmiechu.
- To są rolki, na tym się jeździ. Nie umiesz? - zapytałam teatralnie.
Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w głąb pomieszczenia. Faktycznie Elvisy patrzyły na nas z każdej strony. Trochę się wyróżnialiśmy, znaczy Alan, wyglądem. Dziewczęta jak i chłopcy przebywający tutaj, bo nie ma co ukrywać, że było to miejsce raczej dla młodych, miało na sobie największe w tym momencie modowe hity. Począwszy od szerokich spódnic czy sukienek podkreślających kształty, skończywszy na chłopcach bez marynarek, w samych kamizelkach, podążających za kobietami.
- Usiądźmy tu - zaprowadziłam go do jednego z wolnych stolików przy oknie. - I jak ci się podoba? Nie przesadziłam?
Ja osobiście bardzo lubiłam takie miejsca, lubiłam rock&rola, więc muzyka tutaj lecąca zdecydowanie do mnie przemawiała. Te kolory, ten klimat, te dziewczyny na wrotkach! Coś wspaniałego.
- Naprawdę nigdy nie widziałeś wrotek? Ja się kiedyś nauczyłam na nich jeździć, nic skomplikowanego - powiedziałam do niego w momencie kiedy kelnerka do nas podjechała. - Zamawiasz coś?
Czekałam na jego reakcję w między czasie kiwając się do muzyki.
- Oczywiście, że ci nie powiem. To niespodzianka - potwierdziłam.
Powoli zbliżaliśmy się już do odpowiedniego miejsca. Był nim bar szybkiej obsługi, w którym rzadko kiedy można było spotkać jakiegoś czarodzieja. Częściej przebywali tam młodzi mugole, w automatach z muzyką leciał Elvis, patrzył na nas również ze ścian. Ale o tym, Alan miał się przekonać dopiero za chwilę.
- Oj nie martw się, naprawdę mocno umiem kopać w piszczel - odpowiedziałam mu z szerokim uśmiechem. - Najważniejsze, to postaraj się, aby nie było widać nigdzie różdżki i nie mów o magii w bardzo bezpośredni sposób i będzie dobrze.
Gdy weszliśmy do środka, zamiast rozglądać się za miejscem do siedzenia, spojrzałam na twarz mężczyzny. Był niezwykle zdziwiony, jego mina strasznie mnie rozbawiła, prawie zaczęłam się kłaść ze śmiechu.
- To są rolki, na tym się jeździ. Nie umiesz? - zapytałam teatralnie.
Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w głąb pomieszczenia. Faktycznie Elvisy patrzyły na nas z każdej strony. Trochę się wyróżnialiśmy, znaczy Alan, wyglądem. Dziewczęta jak i chłopcy przebywający tutaj, bo nie ma co ukrywać, że było to miejsce raczej dla młodych, miało na sobie największe w tym momencie modowe hity. Począwszy od szerokich spódnic czy sukienek podkreślających kształty, skończywszy na chłopcach bez marynarek, w samych kamizelkach, podążających za kobietami.
- Usiądźmy tu - zaprowadziłam go do jednego z wolnych stolików przy oknie. - I jak ci się podoba? Nie przesadziłam?
Ja osobiście bardzo lubiłam takie miejsca, lubiłam rock&rola, więc muzyka tutaj lecąca zdecydowanie do mnie przemawiała. Te kolory, ten klimat, te dziewczyny na wrotkach! Coś wspaniałego.
- Naprawdę nigdy nie widziałeś wrotek? Ja się kiedyś nauczyłam na nich jeździć, nic skomplikowanego - powiedziałam do niego w momencie kiedy kelnerka do nas podjechała. - Zamawiasz coś?
Czekałam na jego reakcję w między czasie kiwając się do muzyki.
Gość
Gość
Alan był zbyt zapracowany, by ciągle myśleć o tym spotkaniu. Gdy jednak miał chwilę wytchnienia, często w jego głowie pojawiała się pewna lampeczka, która uświadamiała mu, że do czwartku coraz bliżej. A wtedy pojawiało się dziwne uczucie zniecierpliwienia i ciekawości. Lubił tą dziewczynę. Bardzo miło spędzało mu się z nią czas i chyba głównie dlatego dawał jej się wyciągać z pracy tak łatwo. W dodatku trzeba było przyznać, że Diana doskonale przejrzała go i miała już swoje sposoby na to, by się nie opierał przed spotkaniami. Umiała go zaciekawić, zachęcić, wprawić w niecierpliwienie.
- No dobrze, niech Ci będzie. Tyle już wyczekałem, że i te parę chwil dłużej dam radę poczekać. - przyznał z rozbawieniem, odwracając głowę, by nie widziała, że chciało mu się śmiać. Miał dobry nastrój, choć poprzednie dwa dni spędził w szpitalu, a więc był także odrobinę zmęczony. Jednak bywało dużo gorzej, bo ten uparty pracoholik potrafił spędzać w Mungu całe tygodnie.
- Postaram się. Ale w razie czego będziesz moim stróżem. - odezwał się, zerkając na nią z góry (był od niej wyższy) i uśmiechając się z rozbawieniem, którego tym razem nie miał zamiaru ukrywać.
No ale nadeszła wyczekiwana chwila! Doszli do lokalu, który już od początku wywoływał u niego mieszane uczucia. A to głównie dlatego, że nigdy wcześniej nie był w podobnym miejscu. W środku było sporo młodych, modnie poubieranych ludzi. Z szafy grającej wylatywały dźwięki nowoczesnej muzyki, a kelnerki jeździły na wrotkach. Koniec świata, co te mugole wyprawiały?! Alan był w wyraźnym szoku, co było widoczne po jego minie. On również od razu zauważył, że będzie się wyróżniać. Proste, ciemne spodnie, jasno-niebieska koszula a na nią czarna marynarka - to wszystko mocno odbiegało od tych kolorowych, różnorodnych strojów, które mieli na sobie obecni tutaj ludzie. Jako lekarz Bennett starał się wyglądać poważnie i profesjonalnie nawet po pracy. Co bowiem pomyślałby sobie jego pacjent, gdyby spotkał go w jakiejś pstrokatej koszulce w olbrzymie grochy?
- Nie, oczywiście, że nie. Nigdy w życiu tego nie widziałem na oczy. - przyznał, nieco oniemiały, nie zauważając nawet jej ogromnego rozbawienia. Stał w miejscu, rozglądając się dookoła jak zamroczony i ocknął się dopiero w momencie, gdy Diana zaprowadziła go do jednego ze stolików. Usiadł i spojrzał na nią już nieco trzeźwiejszym wzrokiem. - Wiesz co... - odparł, nadal nieco skołowany. - Nigdy nie byłem w takim miejscu i czuję się nieco skołowany, ale to nie zmienia faktu, że zawsze z chęcią będę poznawać mugolskie zwyczaje. - przyznał, wreszcie się uśmiechając. Wcześniej na jego twarzy było widoczne głównie zagubienie.
- No, naprawdę nigdy wcześniej nie widziałem! - zapewnił, wybuchając śmiechem. Widział jej zdziwienie owym faktem, a to wszystko dookoła powoli zaczynało go wprawiać w rozbawienie. Ale zagubiona mina powróciła już po chwili, gdy pojawiła się przy nich kelnerka. - Eee... ja wezmę to samo co Ty. - stwierdził szybko i wyszczerzył się zadowolony, jakby udało mu się oszukać przeznaczenie. Nie miał pojęcia co tu można zjeść, co jest dobre, a co nie. Więc zdał się na nią. - Ale wracając. Wiesz, że u nas raczej preferuje się inne środki transportu. Miotły, teleport, proszek fiu fiu. Samochody, rowery i to coś to raczej mugolska sprawa. - odezwał się, nachylając się nieco nad stolikiem i mówiąc nieco ciszej. - Wy się tym przemieszczacie na co dzień, czy to tylko tutaj takie szaleństwa? - spytał, szczerząc się wesoło. W jego oczach błyszczało zainteresowanie i rosnące ożywienie.
- No dobrze, niech Ci będzie. Tyle już wyczekałem, że i te parę chwil dłużej dam radę poczekać. - przyznał z rozbawieniem, odwracając głowę, by nie widziała, że chciało mu się śmiać. Miał dobry nastrój, choć poprzednie dwa dni spędził w szpitalu, a więc był także odrobinę zmęczony. Jednak bywało dużo gorzej, bo ten uparty pracoholik potrafił spędzać w Mungu całe tygodnie.
- Postaram się. Ale w razie czego będziesz moim stróżem. - odezwał się, zerkając na nią z góry (był od niej wyższy) i uśmiechając się z rozbawieniem, którego tym razem nie miał zamiaru ukrywać.
No ale nadeszła wyczekiwana chwila! Doszli do lokalu, który już od początku wywoływał u niego mieszane uczucia. A to głównie dlatego, że nigdy wcześniej nie był w podobnym miejscu. W środku było sporo młodych, modnie poubieranych ludzi. Z szafy grającej wylatywały dźwięki nowoczesnej muzyki, a kelnerki jeździły na wrotkach. Koniec świata, co te mugole wyprawiały?! Alan był w wyraźnym szoku, co było widoczne po jego minie. On również od razu zauważył, że będzie się wyróżniać. Proste, ciemne spodnie, jasno-niebieska koszula a na nią czarna marynarka - to wszystko mocno odbiegało od tych kolorowych, różnorodnych strojów, które mieli na sobie obecni tutaj ludzie. Jako lekarz Bennett starał się wyglądać poważnie i profesjonalnie nawet po pracy. Co bowiem pomyślałby sobie jego pacjent, gdyby spotkał go w jakiejś pstrokatej koszulce w olbrzymie grochy?
- Nie, oczywiście, że nie. Nigdy w życiu tego nie widziałem na oczy. - przyznał, nieco oniemiały, nie zauważając nawet jej ogromnego rozbawienia. Stał w miejscu, rozglądając się dookoła jak zamroczony i ocknął się dopiero w momencie, gdy Diana zaprowadziła go do jednego ze stolików. Usiadł i spojrzał na nią już nieco trzeźwiejszym wzrokiem. - Wiesz co... - odparł, nadal nieco skołowany. - Nigdy nie byłem w takim miejscu i czuję się nieco skołowany, ale to nie zmienia faktu, że zawsze z chęcią będę poznawać mugolskie zwyczaje. - przyznał, wreszcie się uśmiechając. Wcześniej na jego twarzy było widoczne głównie zagubienie.
- No, naprawdę nigdy wcześniej nie widziałem! - zapewnił, wybuchając śmiechem. Widział jej zdziwienie owym faktem, a to wszystko dookoła powoli zaczynało go wprawiać w rozbawienie. Ale zagubiona mina powróciła już po chwili, gdy pojawiła się przy nich kelnerka. - Eee... ja wezmę to samo co Ty. - stwierdził szybko i wyszczerzył się zadowolony, jakby udało mu się oszukać przeznaczenie. Nie miał pojęcia co tu można zjeść, co jest dobre, a co nie. Więc zdał się na nią. - Ale wracając. Wiesz, że u nas raczej preferuje się inne środki transportu. Miotły, teleport, proszek fiu fiu. Samochody, rowery i to coś to raczej mugolska sprawa. - odezwał się, nachylając się nieco nad stolikiem i mówiąc nieco ciszej. - Wy się tym przemieszczacie na co dzień, czy to tylko tutaj takie szaleństwa? - spytał, szczerząc się wesoło. W jego oczach błyszczało zainteresowanie i rosnące ożywienie.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kelnerka stała na tych wrotkach czekając na zamówienie. Stwierdziłam, że w sumie, jak już jemy po mugolskiemu, to na całego. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha, byłam ciekawa jak Alan zareaguje na moje zamówienie.
- W takim razie poprosimy dwa razy hamburgera, do tego frytki i coca cole - zamówiłam, a następnie odprowadziłam kelnerkę wzrokiem.
Dziewczyna bardzo ładnie jeździła, zastanawiałam się, czy i ja nadawałabym się do takiego miejsca. Mogłabym tutaj sobie dorobić trochę mugolskich pieniędzy. Wbrew pozorom nie latałam na Pokątną aby zrobić zakupy i kupić coś do jedzenia, a chodzenie ciągle do Banku Gringotta aby wymienić trochę gotówki, już dawno przestało być fajne.
- Doskonale to rozumiem, aczkolwiek ja zdecydowanie wole mugolskie środki transportu. Jak już muszę, to częściej korzystam z Błędnego Rycerza i miotły, niż sieci Fiuu czy teleportacji, której w ogóle nie umiem - stwierdziłam.
Nigdy nie ciągnęło mnie do magicznych transportów. Od teleportacji dostawałam mdłości, w sieci Fiuu bałam się, że wpadnę do komina, w którym akurat pali się ogień. Błędny Rycerz jedynie mi odpowiadał, bo jeździł po mugolskich drogach, a najlepiej to podróżowało mi się miotłą, chociaż nie była ona odpowiednia na długie dystanse.
- Nie, znaczy można ale na krótkich dystansach. Bardziej dla rekreacji czy sportu. To bardzo dobrze działa na mięśnie, wiesz? - uśmiechnęłam się do niego.
Nie musieliśmy długo czekać na zamówienie, ta sama kelnerka po kilku chwilach przyniosła nam hamburgery. Kiedy postawiła je przed nami i otworzyła szklane buteleczki coli, spojrzałam na twarz Alana czekając na jego reakcję.
- Jadłeś kiedyś hamburgera? - zapytałam ściszonym głosem. - Bardzo dobrze, wiele zwykłych ludzi się nimi zajada. A coca cole często się pija do obiadu. Sama mam kilka butelek w lodówce.
Zapytałam w sumie dla pewności, bo nie wierzyłam, aby kiedykolwiek Alan miał z tym cokolwiek do czynienia. W końcu czarodzieje żywili się zupełnie inaczej, niż mugole. Wzięłam łyk coli, była pyszna.
- Strasznie dużo czasu spędzasz w szpitalu - stwierdziłam. - Nie męczy cię to? Ciągłe zajmowanie się chorymi, masz w ogóle trochę czasu dla siebie? Boje się, że gdybym cię nie wyciągała i gdybyś mógł tam spać, to siedział byś tam 24 godziny na dobę.
Czyżbym się o niego martwiła?
- W takim razie poprosimy dwa razy hamburgera, do tego frytki i coca cole - zamówiłam, a następnie odprowadziłam kelnerkę wzrokiem.
Dziewczyna bardzo ładnie jeździła, zastanawiałam się, czy i ja nadawałabym się do takiego miejsca. Mogłabym tutaj sobie dorobić trochę mugolskich pieniędzy. Wbrew pozorom nie latałam na Pokątną aby zrobić zakupy i kupić coś do jedzenia, a chodzenie ciągle do Banku Gringotta aby wymienić trochę gotówki, już dawno przestało być fajne.
- Doskonale to rozumiem, aczkolwiek ja zdecydowanie wole mugolskie środki transportu. Jak już muszę, to częściej korzystam z Błędnego Rycerza i miotły, niż sieci Fiuu czy teleportacji, której w ogóle nie umiem - stwierdziłam.
Nigdy nie ciągnęło mnie do magicznych transportów. Od teleportacji dostawałam mdłości, w sieci Fiuu bałam się, że wpadnę do komina, w którym akurat pali się ogień. Błędny Rycerz jedynie mi odpowiadał, bo jeździł po mugolskich drogach, a najlepiej to podróżowało mi się miotłą, chociaż nie była ona odpowiednia na długie dystanse.
- Nie, znaczy można ale na krótkich dystansach. Bardziej dla rekreacji czy sportu. To bardzo dobrze działa na mięśnie, wiesz? - uśmiechnęłam się do niego.
Nie musieliśmy długo czekać na zamówienie, ta sama kelnerka po kilku chwilach przyniosła nam hamburgery. Kiedy postawiła je przed nami i otworzyła szklane buteleczki coli, spojrzałam na twarz Alana czekając na jego reakcję.
- Jadłeś kiedyś hamburgera? - zapytałam ściszonym głosem. - Bardzo dobrze, wiele zwykłych ludzi się nimi zajada. A coca cole często się pija do obiadu. Sama mam kilka butelek w lodówce.
Zapytałam w sumie dla pewności, bo nie wierzyłam, aby kiedykolwiek Alan miał z tym cokolwiek do czynienia. W końcu czarodzieje żywili się zupełnie inaczej, niż mugole. Wzięłam łyk coli, była pyszna.
- Strasznie dużo czasu spędzasz w szpitalu - stwierdziłam. - Nie męczy cię to? Ciągłe zajmowanie się chorymi, masz w ogóle trochę czasu dla siebie? Boje się, że gdybym cię nie wyciągała i gdybyś mógł tam spać, to siedział byś tam 24 godziny na dobę.
Czyżbym się o niego martwiła?
Gość
Gość
Hamburgery? Frytki? Coca cola? Alan aż otworzył szerzej oczy ze zdziwienia. Nigdy nie słyszał takich nazw, a nawet jeśli - dawno o nich zapomniał. To co zamówiła Diana było mu nieznane. Tak bardzo nieznane, że aż wprawiające w cichutki strach tlący się gdzieś w jego wnętrzu. Brzmiało to wszystko bowiem jak czarna magia w swej najgorszej postaci! Ale przecież chyba nie chciała go otruć, prawda? Nie, to nie możliwe. Przecież nie zrobił nic złego, przecież był dla niej miły, przecież nie miała powodu. I całe szczęście, jest to tylko moja paplanina, a Alanowi nic takiego nie przyszło do głowy.
- Co to jest? - zaczął zaraz, gdy kelnerka oddaliła się. - To co zamówiłaś? - spytał, patrząc na Dianę. Nie wiedział czego ma się spodziewać, a więc był nieco... zagubiony i zaniepokojony. Nie było to nic groźnego, a wręcz było dość oczywiste i normalne w sytuacji, w której się znalazł. - Każdy lubi co innego. Ja na przykład nigdy nie próbowałem mugolskich środków transportu, ale nasze mi jak najbardziej odpowiadają. I umiem się teleportować. - wyjaśnił, uśmiechając się do dziewczyny. Był ciekaw czy wiedziała, że ma opanowaną teleportację, czy nie. I co na to powie. On teleportację uważał za coś niezwykle przydatnego, za coś niesamowitego. Prawda, na początku i jemu ściskało żołądek, ale z czasem się przyzwyczaił. Nie teleportował się jakoś szczególnie często. Z munga wracał na pieszo nawet, gdy był mocno zmęczony. Ale jednak była to bardzo przydatna umiejętność. Zwłaszcza dla magomedyka.
- Teraz już wiem, ale nadal tego nie rozumiem. Mugole są... dziwni. - mruknął, przyglądając się kelnerce, która w oddali obsługiwała kogoś innego. Alan przyglądał się jej, albo raczej jej nogom i wrotkom, które miała na sobie. Nie potrafił zrozumieć wielu rzeczy, które dla mugoli były oczywiste. To była różnica światów, na którą nie mógł nic poradzić.
Po chwili kelnerka przywiozła zamówione jedzenie. Alan wlepił wzrok w to, co zostało postawione przed nim. Jakaś... gorąca bułka, coś prostokątnego i jakiś dziwny napój. Przyglądał się temu nieco... zawieszony, jakby chcąc odczytać jak to smakuje z samego przyglądania się temu.
- Nie, nie jadłem. - odezwał się, kiedy już się ocknął. - Zaufam Ci, ale wiedz, że jeśli zginę, to będę Cię prześladował nocami. - mruknął początkowo poważnie, by nagle po prostu nie wytrzymać i ... wybuchnąć śmiechem. Chwilę śmiał się, by w końcu, podążając za samą Dianą, dość niepewnie sięgnąć po kubeczek coca coli i upić maleńki, niepewny łyk. Chwilę zastanawiał się nad smakiem, aż w końcu upił kolejny łyk - nieco większy od poprzedniego. - Dobre. - stwierdził nagle, z ożywieniem patrząc na swoją towarzyszkę.
- Ale ja tam bardzo często śpię. - mruknął w odpowiedzi na słowa Diany i dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, co palnął. Dobrze, że nie powiedział nic więcej. Dziewczyna bowiem martwiła się o to, że mógł spędzić całą dobę w pracy, a on tymczasem potrafił spędzić w niej calutki tydzień ciągiem. Robił sobie wtedy krótkie drzemki w gabinecie, ale pracował niemalże przez cały czas. Pracoholizm w bardzo zaawansowanym stopniu. - Znaczy tak... mam czas dla siebie, ale lubię swoją pracę. - dodał szybko, jakby chcąc wymigać się, jakoś obronić. No i znów temat jego pracoholizmu. Był to częsty temat "wykładów" Eileen, Daniela i jego matki.
- Co to jest? - zaczął zaraz, gdy kelnerka oddaliła się. - To co zamówiłaś? - spytał, patrząc na Dianę. Nie wiedział czego ma się spodziewać, a więc był nieco... zagubiony i zaniepokojony. Nie było to nic groźnego, a wręcz było dość oczywiste i normalne w sytuacji, w której się znalazł. - Każdy lubi co innego. Ja na przykład nigdy nie próbowałem mugolskich środków transportu, ale nasze mi jak najbardziej odpowiadają. I umiem się teleportować. - wyjaśnił, uśmiechając się do dziewczyny. Był ciekaw czy wiedziała, że ma opanowaną teleportację, czy nie. I co na to powie. On teleportację uważał za coś niezwykle przydatnego, za coś niesamowitego. Prawda, na początku i jemu ściskało żołądek, ale z czasem się przyzwyczaił. Nie teleportował się jakoś szczególnie często. Z munga wracał na pieszo nawet, gdy był mocno zmęczony. Ale jednak była to bardzo przydatna umiejętność. Zwłaszcza dla magomedyka.
- Teraz już wiem, ale nadal tego nie rozumiem. Mugole są... dziwni. - mruknął, przyglądając się kelnerce, która w oddali obsługiwała kogoś innego. Alan przyglądał się jej, albo raczej jej nogom i wrotkom, które miała na sobie. Nie potrafił zrozumieć wielu rzeczy, które dla mugoli były oczywiste. To była różnica światów, na którą nie mógł nic poradzić.
Po chwili kelnerka przywiozła zamówione jedzenie. Alan wlepił wzrok w to, co zostało postawione przed nim. Jakaś... gorąca bułka, coś prostokątnego i jakiś dziwny napój. Przyglądał się temu nieco... zawieszony, jakby chcąc odczytać jak to smakuje z samego przyglądania się temu.
- Nie, nie jadłem. - odezwał się, kiedy już się ocknął. - Zaufam Ci, ale wiedz, że jeśli zginę, to będę Cię prześladował nocami. - mruknął początkowo poważnie, by nagle po prostu nie wytrzymać i ... wybuchnąć śmiechem. Chwilę śmiał się, by w końcu, podążając za samą Dianą, dość niepewnie sięgnąć po kubeczek coca coli i upić maleńki, niepewny łyk. Chwilę zastanawiał się nad smakiem, aż w końcu upił kolejny łyk - nieco większy od poprzedniego. - Dobre. - stwierdził nagle, z ożywieniem patrząc na swoją towarzyszkę.
- Ale ja tam bardzo często śpię. - mruknął w odpowiedzi na słowa Diany i dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, co palnął. Dobrze, że nie powiedział nic więcej. Dziewczyna bowiem martwiła się o to, że mógł spędzić całą dobę w pracy, a on tymczasem potrafił spędzić w niej calutki tydzień ciągiem. Robił sobie wtedy krótkie drzemki w gabinecie, ale pracował niemalże przez cały czas. Pracoholizm w bardzo zaawansowanym stopniu. - Znaczy tak... mam czas dla siebie, ale lubię swoją pracę. - dodał szybko, jakby chcąc wymigać się, jakoś obronić. No i znów temat jego pracoholizmu. Był to częsty temat "wykładów" Eileen, Daniela i jego matki.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie muszę chyba ukrywać, że jego zdezorientowanie nie zmienię mnie bawiło? Gdy zapytał co zamówiłam, pokazałam na ustach, jakbym zamykała zamek błyskawiczny i puściłam do niego małe oczko. Przecież nie zdradzę mu tajemnicy, dostanie posiłek to sam się przekona.
- Nie są takie złe - odniosłam się do mugolskich środków transportu. - Tylko zdecydowanie wolniejsze od naszych.
Jak pół Anglii w kilka chwil można było przelecieć świstoklikiem, tak metodami mugolskimi trwało to zdecydowanie dłużej. Ale czy mi to przeszkadzało? Nie bardzo. Kwestia przyzwyczajenia i upodobań. Przynajmniej mogłam zwiedzać i z miejsca pasażera oglądać otaczający mnie świat. W dodatku jazda niezwykle mnie uspokajała i usypiała. Coś dziwnego, prawda?
- Ale fajnie, że umiesz. Ja mam jakiś dziwny strach przed rozszczepieniem, po za tym nigdy mi się w szkole nie udało posunąć nawet o kilka centymetrów, więc o czym ja mówię. Talentu do tego, to ja nie mam. I z kimś też za bardzo nie lubię. Mdli mnie - powiedziałam.
Zaśmiałam się, gdy stwierdził, że są dziwni i ochoczo pokiwałam głową. Coś w tym było, ale działało to przecież w dwie strony. Kiedy ja poszłam do Hogwartu, też pisałam mamie, że czarodzieje są dziwni, chociaż jako tako do magii byłam przyzwyczajona.
- U mnie w domu nie używało się… wiesz czego - ściszyłam trochę głos. - Tata nie może i tak niezwykle się rodzice poświęcili wiążąc razem, stwierdzili więc, że będą się zachowywać normalnie, według tego co tata uważa za normalne - dodałam czekając na posiłek.
Przyjechała do nas kelnerka, postawiła dwie tacki z Hamburgerem, frytkami i coca colą, tak jak się spodziewałam, reakcja Alana była bezbłędna. Znowu zaczęłam się śmiać, aż kilkoro ludzi się na mnie spojrzało. Ja za to utkwiłam przepraszający wzrok w mojego towarzysza.
- Przepraszam, dla mnie jest to po prostu tak normalne, że twoje reakcje niezwykle mnie bawią. Ale rozumiem, ja taka sama miałam minę, gdy spotkałam pierwszego ducha w Hogwarcie, albo kazali mi przesadzać mandragory - znów puściłam mu oczko.
Nie czekając na mężczyznę zaczęłam jeść. Pierw standardowo zaczęłam od łyka coli, potem kilu frytek by na końcu wgryźć się w hamburgera. Miałam nadzieję, że dodam tym otuchy Alanowi. Spojrzałam na niego i zachęciłam.
- Spróbuj, to naprawdę dobre. Widzisz, ja jem i jeszcze żyje - dodałam popijając colą.
Zmarszczyłam brwi na wspomnienie o tym, że on często śpi w szpitalu. Poczekałam aż przełknę, układając sobie w głowie to co mu zaraz powiem. Martwiłam się, że przez to ciągłe siedzenie w pracy, w końcu się wykończy. I z kim ja będę poznawać nowe miejsca w mugolskim świecie?
- Chyba zacznę przychodzić po ciebie codziennie wieczorem i odprowadzać do domu, nie można przecież spać w pracy. Nie chcę byś się przemęczał - zaczęłam. - Cokolwiek powiesz, dla ciebie może to nie jest taki wysiłek, a przyjemność, ale dla twojego organizmu? I jako lekarz, powinieneś dobrze o tym wiedzieć.
Znowu popiłam coli i zjadłam kilka frytków. Były trochę mało słone, więc posoliłam je dodatkowo. Czas dla siebie? Już widzę ten jego czas dla siebie. Chyba jeżeli ja go nie wyciągnę, albo nie dostanie wolne z powodu festiwalu, to nie wychodziłby ze Świętego Munga w ogóle. Pokręciłam z dezaprobatą głową, bardzo mi się nie podobało jego zachowanie. Powinien mieć kogoś, dla kogo będzie chciał wracać do domu i nie będzie to tylko sowa przynosząca szczury.
- Nie są takie złe - odniosłam się do mugolskich środków transportu. - Tylko zdecydowanie wolniejsze od naszych.
Jak pół Anglii w kilka chwil można było przelecieć świstoklikiem, tak metodami mugolskimi trwało to zdecydowanie dłużej. Ale czy mi to przeszkadzało? Nie bardzo. Kwestia przyzwyczajenia i upodobań. Przynajmniej mogłam zwiedzać i z miejsca pasażera oglądać otaczający mnie świat. W dodatku jazda niezwykle mnie uspokajała i usypiała. Coś dziwnego, prawda?
- Ale fajnie, że umiesz. Ja mam jakiś dziwny strach przed rozszczepieniem, po za tym nigdy mi się w szkole nie udało posunąć nawet o kilka centymetrów, więc o czym ja mówię. Talentu do tego, to ja nie mam. I z kimś też za bardzo nie lubię. Mdli mnie - powiedziałam.
Zaśmiałam się, gdy stwierdził, że są dziwni i ochoczo pokiwałam głową. Coś w tym było, ale działało to przecież w dwie strony. Kiedy ja poszłam do Hogwartu, też pisałam mamie, że czarodzieje są dziwni, chociaż jako tako do magii byłam przyzwyczajona.
- U mnie w domu nie używało się… wiesz czego - ściszyłam trochę głos. - Tata nie może i tak niezwykle się rodzice poświęcili wiążąc razem, stwierdzili więc, że będą się zachowywać normalnie, według tego co tata uważa za normalne - dodałam czekając na posiłek.
Przyjechała do nas kelnerka, postawiła dwie tacki z Hamburgerem, frytkami i coca colą, tak jak się spodziewałam, reakcja Alana była bezbłędna. Znowu zaczęłam się śmiać, aż kilkoro ludzi się na mnie spojrzało. Ja za to utkwiłam przepraszający wzrok w mojego towarzysza.
- Przepraszam, dla mnie jest to po prostu tak normalne, że twoje reakcje niezwykle mnie bawią. Ale rozumiem, ja taka sama miałam minę, gdy spotkałam pierwszego ducha w Hogwarcie, albo kazali mi przesadzać mandragory - znów puściłam mu oczko.
Nie czekając na mężczyznę zaczęłam jeść. Pierw standardowo zaczęłam od łyka coli, potem kilu frytek by na końcu wgryźć się w hamburgera. Miałam nadzieję, że dodam tym otuchy Alanowi. Spojrzałam na niego i zachęciłam.
- Spróbuj, to naprawdę dobre. Widzisz, ja jem i jeszcze żyje - dodałam popijając colą.
Zmarszczyłam brwi na wspomnienie o tym, że on często śpi w szpitalu. Poczekałam aż przełknę, układając sobie w głowie to co mu zaraz powiem. Martwiłam się, że przez to ciągłe siedzenie w pracy, w końcu się wykończy. I z kim ja będę poznawać nowe miejsca w mugolskim świecie?
- Chyba zacznę przychodzić po ciebie codziennie wieczorem i odprowadzać do domu, nie można przecież spać w pracy. Nie chcę byś się przemęczał - zaczęłam. - Cokolwiek powiesz, dla ciebie może to nie jest taki wysiłek, a przyjemność, ale dla twojego organizmu? I jako lekarz, powinieneś dobrze o tym wiedzieć.
Znowu popiłam coli i zjadłam kilka frytków. Były trochę mało słone, więc posoliłam je dodatkowo. Czas dla siebie? Już widzę ten jego czas dla siebie. Chyba jeżeli ja go nie wyciągnę, albo nie dostanie wolne z powodu festiwalu, to nie wychodziłby ze Świętego Munga w ogóle. Pokręciłam z dezaprobatą głową, bardzo mi się nie podobało jego zachowanie. Powinien mieć kogoś, dla kogo będzie chciał wracać do domu i nie będzie to tylko sowa przynosząca szczury.
Gość
Gość
Pokiwał głową, zgadzając się z nią. Nie miał jeszcze okazji podróżowania mugolskimi środkami transportu, jednak wystarczyło rozglądać się, idąc po mugolskiej części Londynu, by zauważyć jak wolno się one poruszały. Akurat środki transportu ludzi niemagicznych nijak Alana nie interesowały. Zdecydowanie wolał te magiczne.
- Wymagało to trochę wysiłku, ale jest przydatne. Czasem bardzo przydatne w mojej pracy. Jednak nie umiem teleportować się z kimś. Nie musisz się więc martwić, że kiedyś spróbowałbym Ci zrobić taką "niespodziankę". - uprzedził. Domyślał się bowiem, że między słowami Diany był ukryty przekaz o tym, że nie chciałaby, by Alan kiedyś ją gdzieś teleportował. Rozumiał to. Teleportacja miała wielu przeciwników. Bywało, że on sam również obawiał się z niej korzystać. Zwłaszcza, gdy miał gorszy dzień, był zmęczony. Dlatego po pracy wolał wracać z Munga na pieszo. Choć nie był to jedyny powód, a między innymi w ten sposób Bennett chciał złapać nieco powietrza, porozglądać się po okolicy i rozruszać się.
- No tak, wspominałaś kiedyś o tym. - odezwał się, gdy Diana wyjaśniła mu, że w jego domu nie używano magii. Nieco nachylał się nad stolikiem i mówił ciszej niż zwykle. A wszystko to po to, aby mugole nie usłyszały czegoś, czego nie powinny. - Szczerze mówiąc podziwiam Twoją matkę. Ja nie wiem czy potrafiłbym żyć bez magii. - dodał, słowo ,,magia" wypowiadając tak cicho, że miał wątpliwości co do tego, czy Diana dosłyszała. Wiedział jednak, że nawet jeżeli nie, to zapewne z łatwością sama dośpiewała sobie w głowie ostatnie słowo.
Minę z pewnością miał ciekawą. Domyślał się tego, ale nagły wybuch śmiechu tylko upewnił go w tych domysłach. Słysząc śmiech Diany, Bennett uniósł wzrok, posyłając jej rozbawione, ale także zadziorne spojrzenie. Jego oczy same zdawały się mówić ,,o żesz Ty niedobra, tak śmiać się ze mnie". I dziewczyna najwyraźniej to dostrzegła, bo wkrótce zaczęła przepraszać. Całe szczęście oboje wiedzieli, że są to tylko żarty i Alan ani myślał rzeczywiście gniewać się za coś takiego. Sam zapewne śmiałby się z samego siebie, widząc swoją minę. Zwłaszcza gdyby był na miejscu Diany.
- Tak, domyślam się. Nie raz i nie dwa razy widziałem reakcję pierwszorocznych na naszych przezroczystych towarzyszy. - Zaśmiał się na samo wspomnienie tych krzyków, paniki i zagubienia. Każdy reagował na Hogwartowe duchy inaczej, ale reakcje te zazwyczaj były bardzo ciekawe i zabawne. - O mandragorach już nie wspomnę. Nie znosiłem ich. A mam przyjaciółkę zielarkę, która często się nimi zajmuje w swojej prywatnej szklarni. Ja nie wiem jak ona to wytrzymuje. - Machnął dłonią ze zrezygnowaniem. Eileen była zadziwiająca pod tym względem.
- Dobra, spróbuję. Ale jeśli umrę - naprawdę będę Cię nawiedzał w nocy. - dodał z rozbawieniem, obserwując jak Diana je. On nawet nie bardzo wiedział jak się za to zabrać, toteż przyjrzał się najpierw jej, by potem sam zasięgnąć frytki, potem hamburgera, a następnie popić łykiem coli. Chwilę zastanowił się nad tym nowym doznaniem. - Hm... dość prosty smak, zwłaszcza w tym czymś podłużnym. Ale nie jest złe. To drugie jest smaczne. - Wskazał na hamburgera, by następnie spojrzeć na Dianę z uśmiechem na ustach. Był w stanie jeść coś takiego częściej, chociaż raczej przyzwyczajony był do jedzenia innego typu. Do tego, który serwowała stołówka... Sam nie umiał gotować, a jego mieszkanie było puste, tak więc zazwyczaj kupował gotowe produkty.
- Nie miałbym nic przeciwko gdyby nie fakt, że nie chciałbym, abyś wędrowała samotnie po ciemku. - odezwał się, tuż po jej słowach. Alan był gentlemanem. Zawsze dbał o kobiety i ich bezpieczeństwo. Był też niestety typem, który przedkładał swoje dobro nad czyjeś. Zwłaszcza nad dobro płci pięknej. - Jesteś już czwartą osobą, która mi to mówi. - dodał z rozbawieniem, popijając kolejny łyk Coli. - Ja jestem tego świadom, ale nie potrafię inaczej. Lubię moją pracę i wiem, że jestem w mungu bardzo potrzebny. Wolę siedzieć tam niż wracać do pustego mieszkania. Czasem tylko mam dzikich, martwych lokatorów przyniesionych przez Sullę. - westchnął, odchylając się do tyłu tak, że opadł plecami na oparcie. - Nie umiem sobie organizować wolnego czasu, bo tak bardzo przyzwyczaiłem się już do pracy. Teraz mam z tym problem. Źle się czuję, gdy mam zbyt wiele czasu. - wyjaśnił. Wzruszył ramionami jakby to wszystko, całe te jego przepracowywanie się i tak dalej, było tylko błahostką. Bo tak to wyglądało w jego oczach. - A Ty czym się zajmujesz, gdy masz czas wolny? - spytał, zmieniając temat. Ugryzł kolejny kęs hamburgera.
- Wymagało to trochę wysiłku, ale jest przydatne. Czasem bardzo przydatne w mojej pracy. Jednak nie umiem teleportować się z kimś. Nie musisz się więc martwić, że kiedyś spróbowałbym Ci zrobić taką "niespodziankę". - uprzedził. Domyślał się bowiem, że między słowami Diany był ukryty przekaz o tym, że nie chciałaby, by Alan kiedyś ją gdzieś teleportował. Rozumiał to. Teleportacja miała wielu przeciwników. Bywało, że on sam również obawiał się z niej korzystać. Zwłaszcza, gdy miał gorszy dzień, był zmęczony. Dlatego po pracy wolał wracać z Munga na pieszo. Choć nie był to jedyny powód, a między innymi w ten sposób Bennett chciał złapać nieco powietrza, porozglądać się po okolicy i rozruszać się.
- No tak, wspominałaś kiedyś o tym. - odezwał się, gdy Diana wyjaśniła mu, że w jego domu nie używano magii. Nieco nachylał się nad stolikiem i mówił ciszej niż zwykle. A wszystko to po to, aby mugole nie usłyszały czegoś, czego nie powinny. - Szczerze mówiąc podziwiam Twoją matkę. Ja nie wiem czy potrafiłbym żyć bez magii. - dodał, słowo ,,magia" wypowiadając tak cicho, że miał wątpliwości co do tego, czy Diana dosłyszała. Wiedział jednak, że nawet jeżeli nie, to zapewne z łatwością sama dośpiewała sobie w głowie ostatnie słowo.
Minę z pewnością miał ciekawą. Domyślał się tego, ale nagły wybuch śmiechu tylko upewnił go w tych domysłach. Słysząc śmiech Diany, Bennett uniósł wzrok, posyłając jej rozbawione, ale także zadziorne spojrzenie. Jego oczy same zdawały się mówić ,,o żesz Ty niedobra, tak śmiać się ze mnie". I dziewczyna najwyraźniej to dostrzegła, bo wkrótce zaczęła przepraszać. Całe szczęście oboje wiedzieli, że są to tylko żarty i Alan ani myślał rzeczywiście gniewać się za coś takiego. Sam zapewne śmiałby się z samego siebie, widząc swoją minę. Zwłaszcza gdyby był na miejscu Diany.
- Tak, domyślam się. Nie raz i nie dwa razy widziałem reakcję pierwszorocznych na naszych przezroczystych towarzyszy. - Zaśmiał się na samo wspomnienie tych krzyków, paniki i zagubienia. Każdy reagował na Hogwartowe duchy inaczej, ale reakcje te zazwyczaj były bardzo ciekawe i zabawne. - O mandragorach już nie wspomnę. Nie znosiłem ich. A mam przyjaciółkę zielarkę, która często się nimi zajmuje w swojej prywatnej szklarni. Ja nie wiem jak ona to wytrzymuje. - Machnął dłonią ze zrezygnowaniem. Eileen była zadziwiająca pod tym względem.
- Dobra, spróbuję. Ale jeśli umrę - naprawdę będę Cię nawiedzał w nocy. - dodał z rozbawieniem, obserwując jak Diana je. On nawet nie bardzo wiedział jak się za to zabrać, toteż przyjrzał się najpierw jej, by potem sam zasięgnąć frytki, potem hamburgera, a następnie popić łykiem coli. Chwilę zastanowił się nad tym nowym doznaniem. - Hm... dość prosty smak, zwłaszcza w tym czymś podłużnym. Ale nie jest złe. To drugie jest smaczne. - Wskazał na hamburgera, by następnie spojrzeć na Dianę z uśmiechem na ustach. Był w stanie jeść coś takiego częściej, chociaż raczej przyzwyczajony był do jedzenia innego typu. Do tego, który serwowała stołówka... Sam nie umiał gotować, a jego mieszkanie było puste, tak więc zazwyczaj kupował gotowe produkty.
- Nie miałbym nic przeciwko gdyby nie fakt, że nie chciałbym, abyś wędrowała samotnie po ciemku. - odezwał się, tuż po jej słowach. Alan był gentlemanem. Zawsze dbał o kobiety i ich bezpieczeństwo. Był też niestety typem, który przedkładał swoje dobro nad czyjeś. Zwłaszcza nad dobro płci pięknej. - Jesteś już czwartą osobą, która mi to mówi. - dodał z rozbawieniem, popijając kolejny łyk Coli. - Ja jestem tego świadom, ale nie potrafię inaczej. Lubię moją pracę i wiem, że jestem w mungu bardzo potrzebny. Wolę siedzieć tam niż wracać do pustego mieszkania. Czasem tylko mam dzikich, martwych lokatorów przyniesionych przez Sullę. - westchnął, odchylając się do tyłu tak, że opadł plecami na oparcie. - Nie umiem sobie organizować wolnego czasu, bo tak bardzo przyzwyczaiłem się już do pracy. Teraz mam z tym problem. Źle się czuję, gdy mam zbyt wiele czasu. - wyjaśnił. Wzruszył ramionami jakby to wszystko, całe te jego przepracowywanie się i tak dalej, było tylko błahostką. Bo tak to wyglądało w jego oczach. - A Ty czym się zajmujesz, gdy masz czas wolny? - spytał, zmieniając temat. Ugryzł kolejny kęs hamburgera.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Do tego trzeba mieć chyba ogromny talent - powiedziałam w końcu. - Ja się nie mogłam przesunąć nawet o kilka cali, a ty to robisz na takie odległości.
Zachwyt był zdecydowanie wyczuwalny w moim głosie. I ogromnie cieszyłam się, że nie będę musiała teleportować się wraz z Alanem. Nie żebym mu nie ufała, czy coś, ale raczej wolałabym spędzać czas z nim niż pić medyczne eliksiry i siedzieć głową w toalecie.
Na wspomnienie, że nie wie czy udałoby mu się żyć bez magii, uśmiechnęłam się delikatnie. Stukając delikatnie paznokciem w blat, zamyśliłam się lekko starając sobie przypomnieć, czy moja mama kiedykolwiek na to narzekała.
- Mama chyba zawsze czuła się bardziej tutejsza niż tamtejsza. Wydaje mi się, że to kwestia przyzwyczajenia, jest tak odkąd się urodziłam i nawet w moim domu w Londynie raczej jej nie ujrzysz. Mam normalny telewizor, sama zmywam i sprzątam… tylko się śmiej się, to normalne!
Wysłuchałam jego odpowiedzi. Czyli za dużo się nie zmieniło od czasu kiedy on rozpoczynał naukę w Hogwarcie, a kiedy ja to robiłam. Zanim jednak zdążyłam mu odpowiedzieć, przyszła kelnerka i oboje zabraliśmy się na konsumpcję. Ja zajadałam się w najlepsze co jakiś czas popijając colę, Alan robił to bardzo uważnie jakby naprawdę sprawdzał, czy przypadkiem od tego nie umrze.
- To podłużne, to frytki. Robi się je z ziemniaków. Bardzo prosto wiesz? Musisz tylko surowe ziemniaki pokroić w podłużne kawałeczki, porządnie wypłukać, usmażyć na oleju i posypać solą. Ot, cała filozofia - poinformowałam go, gdyby chciał sobie kiedyś coś takiego przygotować.
Wysłuchałam go ponownie. Kilka razy chciałam się wtrącić, ale Alan mówił tak, że nie chciałam mu przerywać. Zrobiło mi się strasznie przykro, kiedy wspomniał, że nie ma do kogo wracać. W takim wypadku ja też pewnie wolałabym siedzieć w pracy, niż sama w domu. Ja jednak miałam niedaleko rodzinę, przyjaciół i znajomych. Może mężczyzna nie miał tak rozbudowanego życia towarzyskiego? Gdyby tak było, nie byłby ciągle w szpitalu.
- Po pierwsze, potrafię o siebie zadbać. Z zaklęć byłam całkiem dobra, chociaż fakt, czasami nie noszę ze sobą… wiesz czego, bo nie mam gdzie schować - dodałam. - Po drugie, zawsze jesteś mile widziany u mnie w domu, nawet nie musisz się uprzedzać, lubię przyjmować gości. Co ja robię?
Zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzią, poświęcając ten czas na dojedzeniu hamburgera do końca. Hmm… Poszło mi chyba całkiem sprawnie.
- Nic szczególnego, kręcę się po Londynie, czasami z kimś spotkam, tak jak z tobą dzisiaj, poczytam książkę, pooglądam telewizję. Nic szczególnego. Swoją drogą, wiesz w ogóle co to telewizja? - zapytałam z zainteresowaniem.
Zachwyt był zdecydowanie wyczuwalny w moim głosie. I ogromnie cieszyłam się, że nie będę musiała teleportować się wraz z Alanem. Nie żebym mu nie ufała, czy coś, ale raczej wolałabym spędzać czas z nim niż pić medyczne eliksiry i siedzieć głową w toalecie.
Na wspomnienie, że nie wie czy udałoby mu się żyć bez magii, uśmiechnęłam się delikatnie. Stukając delikatnie paznokciem w blat, zamyśliłam się lekko starając sobie przypomnieć, czy moja mama kiedykolwiek na to narzekała.
- Mama chyba zawsze czuła się bardziej tutejsza niż tamtejsza. Wydaje mi się, że to kwestia przyzwyczajenia, jest tak odkąd się urodziłam i nawet w moim domu w Londynie raczej jej nie ujrzysz. Mam normalny telewizor, sama zmywam i sprzątam… tylko się śmiej się, to normalne!
Wysłuchałam jego odpowiedzi. Czyli za dużo się nie zmieniło od czasu kiedy on rozpoczynał naukę w Hogwarcie, a kiedy ja to robiłam. Zanim jednak zdążyłam mu odpowiedzieć, przyszła kelnerka i oboje zabraliśmy się na konsumpcję. Ja zajadałam się w najlepsze co jakiś czas popijając colę, Alan robił to bardzo uważnie jakby naprawdę sprawdzał, czy przypadkiem od tego nie umrze.
- To podłużne, to frytki. Robi się je z ziemniaków. Bardzo prosto wiesz? Musisz tylko surowe ziemniaki pokroić w podłużne kawałeczki, porządnie wypłukać, usmażyć na oleju i posypać solą. Ot, cała filozofia - poinformowałam go, gdyby chciał sobie kiedyś coś takiego przygotować.
Wysłuchałam go ponownie. Kilka razy chciałam się wtrącić, ale Alan mówił tak, że nie chciałam mu przerywać. Zrobiło mi się strasznie przykro, kiedy wspomniał, że nie ma do kogo wracać. W takim wypadku ja też pewnie wolałabym siedzieć w pracy, niż sama w domu. Ja jednak miałam niedaleko rodzinę, przyjaciół i znajomych. Może mężczyzna nie miał tak rozbudowanego życia towarzyskiego? Gdyby tak było, nie byłby ciągle w szpitalu.
- Po pierwsze, potrafię o siebie zadbać. Z zaklęć byłam całkiem dobra, chociaż fakt, czasami nie noszę ze sobą… wiesz czego, bo nie mam gdzie schować - dodałam. - Po drugie, zawsze jesteś mile widziany u mnie w domu, nawet nie musisz się uprzedzać, lubię przyjmować gości. Co ja robię?
Zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzią, poświęcając ten czas na dojedzeniu hamburgera do końca. Hmm… Poszło mi chyba całkiem sprawnie.
- Nic szczególnego, kręcę się po Londynie, czasami z kimś spotkam, tak jak z tobą dzisiaj, poczytam książkę, pooglądam telewizję. Nic szczególnego. Swoją drogą, wiesz w ogóle co to telewizja? - zapytałam z zainteresowaniem.
Gość
Gość
- Talent? Nie sądzę. - powtórzył nieco zdziwiony. Nigdy nie sądził, by potrzebne były do teleportacji jakieś specjalne zdolności. Trzeba było po prostu się do tego przyłożyć i opanować początkowe złe samopoczucie po pierwszych mniej lub bardziej udanych teleportacjach. - Wydaje mi się po prostu, że jest to kwestia tego, jak się czujesz po pierwszych próbach, gdy już się uczysz. Gdybym czuł się jakoś skrajnie źle już na samym początku, z pewnością szybko odechciałoby mi się dalszej nauki. - wyjaśnił, posyłając jej uśmiech. To nie tak, że od początku umiał wszystko i nie czuł się po tym źle. Początkowo on również miał mdłości i stracha, że coś pójdzie nie tak. Teraz również potrafił czuć się nieco gorzej po teleportacji. Ale po części już do tego przywykł.
- Nie będę się śmiać, słowo. - odparł z rozbawieniem, unosząc ręce w geście kapitulacji. Choć wydawało mu się to wszystko niepojęte, rozumiał, że dla niej to było o wiele bardziej normalne niż to, co oferował jej świat magiczny. Był tolerancyjną osobą i potrafił patrzeć na różne rzeczy z różnych perspektyw.
- To poniekąd dość godne podziwu. Nie potrafię sobie wyobrazić tego. - wyjaśnił. U niego w mieszkaniu wszystko działo się za sprawą magii. Choć sprzątanie rzeczywiście nie było potrzebne zbyt często, skoro większość czasu spędzał w Mungu.
- Musisz mi kiedyś pokazać jak się je robi. A także pokazać jeszcze więcej różnych waszych potraw, bo to dość interesujące. - odparł, zjadając frytkę. Prosty, ale przyjemny smak. Mugole byli niezwykle ciekawymi ludźmi. Ich jedzenie nie było może tak interesujące, ale ich rozwiązania technologiczne - jak najbardziej. Zadziwiające było to jak potrafili radzić sobie bez magii. Szło im to fantastycznie, co w świecie czarodziejów było ogromnie niezrozumiałe i trudne do pojęcia.
- Po pierwsze - nic mnie to nie obchodzi ile miałaś z zaklęć. Po zmroku aż roi się od takich, którzy tylko czekają na samotną dziewczynę chodzącą gdzieś w nocy. - odparł nieugięcie, machając jej frytką przed nosem. Zaśmiał się, kiedy zdał sobie sprawę z tego co zrobił, po czym zjadł ją czym prędzej. - Po drugie - bardzo dziękuję. Często gościsz w domu czarodziejów? To chyba musi być nadal dość szokujące dla Twojego ojca? - spytał z zaciekawieniem. Frytkom dał spokój, skupił się teraz na coli i na hamburgerze, którego powoli kończył. Ten smakował mu znacznie bardziej od frytek. Zapewne dlatego, że miał w sobie znacznie więcej niż pokrojony w pasek ziemniak. Jego smak był dużo bardziej złożony.
Kiwał głową, kiedy opowiadała mu, co robi gdy ma wolny czas. Uśmiechnął się, kiedy wspomniała o nim. Odłożył na miejsce kubek z colą i wypiął się dumnie, gdy spytała go czy wie czym jest telewizor.
- Oczywiście! - przyznał pewnym siebie tonem. - Pudełko, w którym oglądacie ruszające się zdjęcia. - dodał. Nie miał pojęcia o tym jaką gafę teraz popełniał. A był tak pewny siebie... - Dziwi mnie tylko jedno... Dlaczego akurat pudełka? Mugol, który zobaczy nasze zdjęcia w gazecie bądź na ścianie - jest w szoku, a w tym waszym telewizorze traktujecie to jak rzecz normalną. Nie rozumiem tego. - mruknął, nachylając się lekko nad stołem i patrząc na Dianę pytająco. Oczekiwał, że mu to wyjaśni.
- Nie będę się śmiać, słowo. - odparł z rozbawieniem, unosząc ręce w geście kapitulacji. Choć wydawało mu się to wszystko niepojęte, rozumiał, że dla niej to było o wiele bardziej normalne niż to, co oferował jej świat magiczny. Był tolerancyjną osobą i potrafił patrzeć na różne rzeczy z różnych perspektyw.
- To poniekąd dość godne podziwu. Nie potrafię sobie wyobrazić tego. - wyjaśnił. U niego w mieszkaniu wszystko działo się za sprawą magii. Choć sprzątanie rzeczywiście nie było potrzebne zbyt często, skoro większość czasu spędzał w Mungu.
- Musisz mi kiedyś pokazać jak się je robi. A także pokazać jeszcze więcej różnych waszych potraw, bo to dość interesujące. - odparł, zjadając frytkę. Prosty, ale przyjemny smak. Mugole byli niezwykle ciekawymi ludźmi. Ich jedzenie nie było może tak interesujące, ale ich rozwiązania technologiczne - jak najbardziej. Zadziwiające było to jak potrafili radzić sobie bez magii. Szło im to fantastycznie, co w świecie czarodziejów było ogromnie niezrozumiałe i trudne do pojęcia.
- Po pierwsze - nic mnie to nie obchodzi ile miałaś z zaklęć. Po zmroku aż roi się od takich, którzy tylko czekają na samotną dziewczynę chodzącą gdzieś w nocy. - odparł nieugięcie, machając jej frytką przed nosem. Zaśmiał się, kiedy zdał sobie sprawę z tego co zrobił, po czym zjadł ją czym prędzej. - Po drugie - bardzo dziękuję. Często gościsz w domu czarodziejów? To chyba musi być nadal dość szokujące dla Twojego ojca? - spytał z zaciekawieniem. Frytkom dał spokój, skupił się teraz na coli i na hamburgerze, którego powoli kończył. Ten smakował mu znacznie bardziej od frytek. Zapewne dlatego, że miał w sobie znacznie więcej niż pokrojony w pasek ziemniak. Jego smak był dużo bardziej złożony.
Kiwał głową, kiedy opowiadała mu, co robi gdy ma wolny czas. Uśmiechnął się, kiedy wspomniała o nim. Odłożył na miejsce kubek z colą i wypiął się dumnie, gdy spytała go czy wie czym jest telewizor.
- Oczywiście! - przyznał pewnym siebie tonem. - Pudełko, w którym oglądacie ruszające się zdjęcia. - dodał. Nie miał pojęcia o tym jaką gafę teraz popełniał. A był tak pewny siebie... - Dziwi mnie tylko jedno... Dlaczego akurat pudełka? Mugol, który zobaczy nasze zdjęcia w gazecie bądź na ścianie - jest w szoku, a w tym waszym telewizorze traktujecie to jak rzecz normalną. Nie rozumiem tego. - mruknął, nachylając się lekko nad stołem i patrząc na Dianę pytająco. Oczekiwał, że mu to wyjaśni.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Co jakiś czas kiwałam mu głową i podśmiechiwałam pod nosem. Już zapomniałam, jak to jest, kiedy się ktoś o ciebie martwi, kiedy wracasz późnym wieczorem do domu. Zrobiło mi się bardzo miło na sercu, o mało brakowało, że aż się zarumieniłam. Chociaż pewnie mogłabym się wykręcić tym, że najzwyczajniej w świecie jest mi gorąco. Gdy zapytał o mojego ojca spojrzałam na niego lekko zdziwiona. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że mógł myśleć, że nadal mieszkam z rodzicami.
- Często, ale nie mieszkam z rodzicami. Mam swoje małe, takie dwupokojowe mieszkanko w Londynie. Nic specjalnego, jakaś stara kamienica, ale często bywam w domu - zaczęłam mu tłumaczyć. - Sądzę, że tata już się przez te dwadzieścia lat przyzwyczaił. Przynosimy przecież z mama do domu czarodziejską prasę, mama zabiera go zaczem na Pokątną. Wiesz, że nie ma problemu, aby mógł tam wejść?
Przyglądałam mu się, gdy kończył swój posiłek. Nie mogłam oderwać od niego wzroku, dlatego przez chwilę nic nie mówiłam. Co przecież zdarzało mi się dosyć rzadko! Dobrze, że nic nie jadłam ani nie piłam, kiedy przeszedł do wyjaśniania czym jest dla niego telewizja. Mimo że przed chwilą patrzyłam na niego gdzieś latając myślami, to teraz znowu się śmiałam z tego co powiedział. Z tej swojej niewiedzy i próby po swojemu wyjaśnienia mugolskich przedmiotów, był tak strasznie słodki.
- Nie, nie, nie… znaczy tak, ale nie. No bo to faktycznie jest pudełko, w środku jest taki kineskop… to taka lampa, która pokazuje obraz. I to wcale nie jest tak samo jak na waszych obrazach, bo to co pokazuje telewizor dzieje się naprawdę, często w tym samym czasie lub jest wcześniej nagrane. Ale oglądasz to raz, a nie, że ci się zapętla. Rozumiesz? U nas zdjęcia się nie poruszają, bo one pokazują tylko chwilę, a telewizja pokazuje jakiś okres czasu - zmarszczyłam brwi.
Nie do końca byłam pewna, czy dobrze mu wyjaśniłam to, co chciałam. Niby takie proste, ale wcale nie, bo jak mu miałam to wyjaśnić? Zacisnęłam mocniej usta chwilę się nad czymś bardzo mocno zastanawiając.
- Przyjdziesz do mnie, to pokaże ci telewizję. Może trafimy na ciekawy program - dodałam. - Pokazują na przykład wiadomości, co się działo przez ostatni okres czasu. Albo pokazują muzyczne czy taneczne występy. O! I pokaże ci radio! I telefon!
Zaczęłam się ekscytować, bo spodobało mi się to, że mogę wprowadzić Alana w mugolski świat. A gdyby sobie jeszcze zamontował telefon? To już w ogóle, mogłabym do niego co chwilę dzwonić i sprawdzać czy jest w domu, czy znowu siedzi w pracy. Albo od tak, sobie porozmawiać.
- Często, ale nie mieszkam z rodzicami. Mam swoje małe, takie dwupokojowe mieszkanko w Londynie. Nic specjalnego, jakaś stara kamienica, ale często bywam w domu - zaczęłam mu tłumaczyć. - Sądzę, że tata już się przez te dwadzieścia lat przyzwyczaił. Przynosimy przecież z mama do domu czarodziejską prasę, mama zabiera go zaczem na Pokątną. Wiesz, że nie ma problemu, aby mógł tam wejść?
Przyglądałam mu się, gdy kończył swój posiłek. Nie mogłam oderwać od niego wzroku, dlatego przez chwilę nic nie mówiłam. Co przecież zdarzało mi się dosyć rzadko! Dobrze, że nic nie jadłam ani nie piłam, kiedy przeszedł do wyjaśniania czym jest dla niego telewizja. Mimo że przed chwilą patrzyłam na niego gdzieś latając myślami, to teraz znowu się śmiałam z tego co powiedział. Z tej swojej niewiedzy i próby po swojemu wyjaśnienia mugolskich przedmiotów, był tak strasznie słodki.
- Nie, nie, nie… znaczy tak, ale nie. No bo to faktycznie jest pudełko, w środku jest taki kineskop… to taka lampa, która pokazuje obraz. I to wcale nie jest tak samo jak na waszych obrazach, bo to co pokazuje telewizor dzieje się naprawdę, często w tym samym czasie lub jest wcześniej nagrane. Ale oglądasz to raz, a nie, że ci się zapętla. Rozumiesz? U nas zdjęcia się nie poruszają, bo one pokazują tylko chwilę, a telewizja pokazuje jakiś okres czasu - zmarszczyłam brwi.
Nie do końca byłam pewna, czy dobrze mu wyjaśniłam to, co chciałam. Niby takie proste, ale wcale nie, bo jak mu miałam to wyjaśnić? Zacisnęłam mocniej usta chwilę się nad czymś bardzo mocno zastanawiając.
- Przyjdziesz do mnie, to pokaże ci telewizję. Może trafimy na ciekawy program - dodałam. - Pokazują na przykład wiadomości, co się działo przez ostatni okres czasu. Albo pokazują muzyczne czy taneczne występy. O! I pokaże ci radio! I telefon!
Zaczęłam się ekscytować, bo spodobało mi się to, że mogę wprowadzić Alana w mugolski świat. A gdyby sobie jeszcze zamontował telefon? To już w ogóle, mogłabym do niego co chwilę dzwonić i sprawdzać czy jest w domu, czy znowu siedzi w pracy. Albo od tak, sobie porozmawiać.
Gość
Gość
Początkowo nie rozumiał zdziwienia, jakie pojawiło się na twarzy Diany. Czy powiedział coś nie tak? Patrzył na nią nieco zbity z tropu i w głowie powtarzał sobie swoje słowa. Zadał jej proste pytanie, które nijak nie wydawało mu się dziwne. No tak... niewiedza była o tyle beznadziejnym stanem, że aby zmieniła się w wiedzę, często musiał ktoś w tym dopomóc. Chyba, że chodziło o naukę, ale w tym przypadku nie w tym tkwił problem.
- Ach, no tak - mruknął, kiedy zdał sobie sprawę z tego, gdzie tkwił jego błąd. Albo raczej został o tym poinformowany przez Dianę. Sam nie był pewien skąd wzięła się u niego myśl, że dziewczyna mieszka w rodzinnym domu. Była przecież dorosłą, samodzielną kobietą. Nie umiał wytłumaczyć gafy, którą popełnił. Całe szczęście nie było to nic złego, czy niewybaczalnego. - Nie wiem skąd wzięła się u mnie myśl, że mieszkasz z rodzicami - usprawiedliwił się, uśmiechając się lekko, z wymalowanymi na jego twarzy także bladymi oznakami zakłopotania. - Naprawdę? Może dzięki Twojej mamie? - Spytał zaciekawiony, kiedy dziewczyna opowiedziała o jego niemagicznym ojcu, który mógł wejść do magicznej części miasta. - W sumie jak dzieci mugoli dostają zaproszenie do Hogwartu, to też mogą tam wejść, by zrobić zakupy. - Zauważył. Spojrzał na nią ciekaw co będzie miała na ten temat do powiedzenia i czy w ogóle pociągnie go dalej.
Nie było to jednak tak ciekawe jak dyskusja o telewizorze - przedmiocie niemagicznym, stworzonym przez mugoli... którego Alan miał zupełnie inną wizję! Wizję, która niesamowicie rozbawiła Dianę, a u niego wywołała pełne niezrozumienia spojrzenie posłane w stronę swojej towarzyszki. No bo czymże inaczej mógł być telewizor jeśli nie pudełkiem z ruszającymi się, magicznymi zdjęciami?! Alan kompletnie nie rozumiał o co jej chodzi, dlatego wpatrywał się w nią wyczekująco.
- Powiedzmy, że rozumiem... - Odparł ze znaczącą ostrożnością w głosie, dalej analizując w głowie jej słowa. Nie do końca był pewien czy dobrze to rozumiał. Dla niego było to coś... z innego świata. Coś niesamowitego, niecodziennego i niezwykle ciekawego. Musiałby jednak dokładnie się mu przyjrzeć, by zrozumieć jego działanie. Gdyby dorwał taki telewizor i ktoś pozwoliłby mu zrobić z nim co tylko by chciał, zapewne rozebrałby go na części pierwsze. A potem nie umiał złożyć...
- Traktuję to jako zaproszenie i z chęcią je przyjmę - odparł z zadowoleniem, pociągając kolejny łyk z kończącej mu się powoli Coli. Zjadł resztę hamburgera i spojrzał na kończące mu się powoli frytki oraz napój. Musiał przyznać, że trochę szkoda mu było, że wszystko się już kończyło, jednak nie miałby miejsca na nic więcej. Będzie musiał jeszcze kiedyś tego spróbować. - Zwłaszcza, że wiesz jak mnie zaciekawić. Telewizor, telef... telefon? - Powtórzył i zaśmiał się z tego, że już nazwa owego ustrojstwa wypadła mu z głowy. - Ale ja również zapraszam Cię do siebie. Choć nie ma u mnie niczego, czego byś nie znała. A często mam tam bałagan. Ale nie martw się! Sprzątnę nim Cię zaproszę. - Zaśmiał się, zajadając się frytką. Rozejrzał się po stoliku, koncentrując się na tym, co Diana miała przed sobą. - A Ty już zjadłaś?
- Ach, no tak - mruknął, kiedy zdał sobie sprawę z tego, gdzie tkwił jego błąd. Albo raczej został o tym poinformowany przez Dianę. Sam nie był pewien skąd wzięła się u niego myśl, że dziewczyna mieszka w rodzinnym domu. Była przecież dorosłą, samodzielną kobietą. Nie umiał wytłumaczyć gafy, którą popełnił. Całe szczęście nie było to nic złego, czy niewybaczalnego. - Nie wiem skąd wzięła się u mnie myśl, że mieszkasz z rodzicami - usprawiedliwił się, uśmiechając się lekko, z wymalowanymi na jego twarzy także bladymi oznakami zakłopotania. - Naprawdę? Może dzięki Twojej mamie? - Spytał zaciekawiony, kiedy dziewczyna opowiedziała o jego niemagicznym ojcu, który mógł wejść do magicznej części miasta. - W sumie jak dzieci mugoli dostają zaproszenie do Hogwartu, to też mogą tam wejść, by zrobić zakupy. - Zauważył. Spojrzał na nią ciekaw co będzie miała na ten temat do powiedzenia i czy w ogóle pociągnie go dalej.
Nie było to jednak tak ciekawe jak dyskusja o telewizorze - przedmiocie niemagicznym, stworzonym przez mugoli... którego Alan miał zupełnie inną wizję! Wizję, która niesamowicie rozbawiła Dianę, a u niego wywołała pełne niezrozumienia spojrzenie posłane w stronę swojej towarzyszki. No bo czymże inaczej mógł być telewizor jeśli nie pudełkiem z ruszającymi się, magicznymi zdjęciami?! Alan kompletnie nie rozumiał o co jej chodzi, dlatego wpatrywał się w nią wyczekująco.
- Powiedzmy, że rozumiem... - Odparł ze znaczącą ostrożnością w głosie, dalej analizując w głowie jej słowa. Nie do końca był pewien czy dobrze to rozumiał. Dla niego było to coś... z innego świata. Coś niesamowitego, niecodziennego i niezwykle ciekawego. Musiałby jednak dokładnie się mu przyjrzeć, by zrozumieć jego działanie. Gdyby dorwał taki telewizor i ktoś pozwoliłby mu zrobić z nim co tylko by chciał, zapewne rozebrałby go na części pierwsze. A potem nie umiał złożyć...
- Traktuję to jako zaproszenie i z chęcią je przyjmę - odparł z zadowoleniem, pociągając kolejny łyk z kończącej mu się powoli Coli. Zjadł resztę hamburgera i spojrzał na kończące mu się powoli frytki oraz napój. Musiał przyznać, że trochę szkoda mu było, że wszystko się już kończyło, jednak nie miałby miejsca na nic więcej. Będzie musiał jeszcze kiedyś tego spróbować. - Zwłaszcza, że wiesz jak mnie zaciekawić. Telewizor, telef... telefon? - Powtórzył i zaśmiał się z tego, że już nazwa owego ustrojstwa wypadła mu z głowy. - Ale ja również zapraszam Cię do siebie. Choć nie ma u mnie niczego, czego byś nie znała. A często mam tam bałagan. Ale nie martw się! Sprzątnę nim Cię zaproszę. - Zaśmiał się, zajadając się frytką. Rozejrzał się po stoliku, koncentrując się na tym, co Diana miała przed sobą. - A Ty już zjadłaś?
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Oczywiście, że zaproszenie, możesz do mnie wpaść kiedy tylko chcesz - dodałam rozbawiona.
Byłoby mi naprawdę miło, gdyby mężczyzna pojawił się u mnie w domu. Już nawet w mojej głowie krążyły myśli co bym tu mogła mu mugolskiego przygotować do jedzenia. Dopiero jego słowa przywróciły mnie do rzeczywistości i niestety rozmyślanie na temat jedzenia, musiałam odłożyć na później.
- O, chętnie do ciebie wpadnę, przywitam się z twoją sową - powiedziałam.
Zamierzenie miało to zabrzmieć tak, jakoby jego sowa była ważniejsza. Szybko się roześmiałam i puściłam mu delikatnie oczko. Bardzo lubiłam spędzać czas z Alanem, więc perspektywa kolejnych spotkań napawała mnie ogromnym optymizmem.
- Tak, już zjadłam, ale nie śpiesz się. Mam ci jeszcze tyle rzeczy do opowiedzenia - stwierdziłam żywo gestykulując.
Zastanawiałam się od czego zacząć? Od pojedynków, które odbyły się u Colina Fawley’a, czy może raczej zacząć od meczu Quidditcha, którego Alan chyba niestety nie oglądał. Stwierdziłam, że zacznę od Quidditcha, w końcu to najbardziej interesująca mnie, zaraz po pojedynkach, magiczna kwestia.
- Nie było cie ostatniego dnia na festiwalu lata, prawda? Żałuj, żałuj, moja drużyna… znaczy moja. Ta w której grałam, wygrała. Jak na złość, kapitanem tym razem była Selina, ale na szczęście nie było Rosiera i w końcu nikt nie złapał znicza - zaczęłam, tak trochę od końca.
Nie chciałam wymieniać nazwy Quidditch, bo gdyby jakiś mugol to usłyszał, to byłoby trochę głupio, więc stwierdziłam, że będę to po prostu nazywać meczem. A że reguły trochę nie takie jak w normalnym, mugolskim sporcie, to nic. Może pomyślą, że jestem z innego kraju?
- Ale powiem ci, że dawno się tak dobrze nie bawiłam, chociaż prawie wypadłam z gry, ponieważ prawie wpadłam do wody. Przeklęte fale. Zdobyłam najwięcej punktów, wiesz? A potem Selina miała takie spojrzenie, jakby miała mnie zaraz zabić… Współczuje jej, jak dla mnie nie jest jakimś ogromnym talentem sportowym, do Harpii w życiu by się nie dostała - zaczęłam opowiadać.
Ciekawe czy Alan nadążał.
Byłoby mi naprawdę miło, gdyby mężczyzna pojawił się u mnie w domu. Już nawet w mojej głowie krążyły myśli co bym tu mogła mu mugolskiego przygotować do jedzenia. Dopiero jego słowa przywróciły mnie do rzeczywistości i niestety rozmyślanie na temat jedzenia, musiałam odłożyć na później.
- O, chętnie do ciebie wpadnę, przywitam się z twoją sową - powiedziałam.
Zamierzenie miało to zabrzmieć tak, jakoby jego sowa była ważniejsza. Szybko się roześmiałam i puściłam mu delikatnie oczko. Bardzo lubiłam spędzać czas z Alanem, więc perspektywa kolejnych spotkań napawała mnie ogromnym optymizmem.
- Tak, już zjadłam, ale nie śpiesz się. Mam ci jeszcze tyle rzeczy do opowiedzenia - stwierdziłam żywo gestykulując.
Zastanawiałam się od czego zacząć? Od pojedynków, które odbyły się u Colina Fawley’a, czy może raczej zacząć od meczu Quidditcha, którego Alan chyba niestety nie oglądał. Stwierdziłam, że zacznę od Quidditcha, w końcu to najbardziej interesująca mnie, zaraz po pojedynkach, magiczna kwestia.
- Nie było cie ostatniego dnia na festiwalu lata, prawda? Żałuj, żałuj, moja drużyna… znaczy moja. Ta w której grałam, wygrała. Jak na złość, kapitanem tym razem była Selina, ale na szczęście nie było Rosiera i w końcu nikt nie złapał znicza - zaczęłam, tak trochę od końca.
Nie chciałam wymieniać nazwy Quidditch, bo gdyby jakiś mugol to usłyszał, to byłoby trochę głupio, więc stwierdziłam, że będę to po prostu nazywać meczem. A że reguły trochę nie takie jak w normalnym, mugolskim sporcie, to nic. Może pomyślą, że jestem z innego kraju?
- Ale powiem ci, że dawno się tak dobrze nie bawiłam, chociaż prawie wypadłam z gry, ponieważ prawie wpadłam do wody. Przeklęte fale. Zdobyłam najwięcej punktów, wiesz? A potem Selina miała takie spojrzenie, jakby miała mnie zaraz zabić… Współczuje jej, jak dla mnie nie jest jakimś ogromnym talentem sportowym, do Harpii w życiu by się nie dostała - zaczęłam opowiadać.
Ciekawe czy Alan nadążał.
Gość
Gość
- Uważaj, uważaj. Bo jeszcze za bardzo się przyzwyczaję i jak już Cię odwiedzę, to nie będę chciał wyjść - zagroził jej, ale z wyraźną przekorą i rozbawieniem. Nawet miał ochotę pomachać jej palcem przed nosem, tak jak to czasem robił swoim najmłodszym pacjentom, jednak darował sobie ten pomysł. Nie miał pojęcia o tym jakże bardzo ucieszyłby ją, gdyby rzeczywiście do niej przyszedł. Nie miał pojęcia o tym, że umysł dziewczyny już hasał sobie po łąkach przyszłości, planując co też mu przyrządzi, gdyby rzeczywiście postanowił ją odwiedzić.
- Do sowy? Oj, uważaj. Ona nie jest tak towarzyska i nie lubi kobiet. Oby te odwiedziny nie zakończyły się tragicznie, bo Sulla potrafi stać się prawdziwym demonem. - Mruknął, znów usiłując nadać swemu głosowi ton groźby, ale ostatecznie po prostu wybuchł śmiechem. Śmiała się też ona, więc robili to razem, zapewne sprawiając wrażenie wspaniałego rodzeństwa, przyjaciół lub pary. Szczęśliwi, uśmiechnięci, roześmiani. Tylko pozazdrościć. Być może nawet kilka par oczu skierowało się wtedy w ich kierunku, ale oni byli zbyt zajęci swoją rozmową, by zwracać na to uwagę. A może szafa grająca, z której płynął teraz żywy rock’n roll zagłuszała ich?
- W porządku, mów. A jeśli chcesz się poczęstować tym… ziemniakiem to mów śmiało. - Posłał jej zachęcający uśmiech, jednocześnie podsuwając opakowanie z frytkami bliżej jej tak, aby było na środku ich stoliczka. To nie tak, że mu nie smakowało i chciał się ich pozbyć. Chciał być po prostu miły a jako, iż frytki były tak skonstruowanym posiłkiem, że mógł bez oporów ją częstować, to tak też właśnie robił.
- Nie było mnie. Odwiedziłem prawie każdy dzień festiwalu, choć to w sumie do mnie niepodobne, ale pierwszy i ostatni opuściłem. - Przyznał jej rację, wcinając jedną z niewielu pozostałych frytek. Pokiwał głową i słuchał jej dalej. Ożywił się, gdy skończyła mówić. – Wow, brawo! Gratulację, jestem dumny. A więc mówisz, że opuściłem bardzo ciekawy i pełen akcji mecz, co? - Mruknął, patrząc na nią. Lubił Quidditcha. Sam grał w drużynie szkolnej w czasach, gdy jeszcze uczęszczał do Hogwartu. Potem zaś miał wypadek, a potem zachorowała jego mama, a więc odpuścił sobie karierę sportowca. Gdyby jednak stało się inaczej to kto wie, może teraz byłby jednym z lepszych graczy? Podczas zabawy na festiwalu, gdy łapali zwierzątka, pokazał, że nie jest tylko nudnym, sztywnym lekarzem z zaniedbanego Munga. Niby nic takiego, ale może rzeczywiście byłby dobry?
- Dobrze, że nie wpadłaś. Inaczej przewidywałbym, że zamiast dzisiejszego spotkania tutaj, mielibyśmy spotkanie w Mungu. - Odparł z rozbawieniem. Puścił jej oczko. – Nigdy nie interesowałem się jej drużyną i tą zawodniczką, ale brzmi jak ciężka w obyciu osoba. Osobiście zbyt często spotykam się z ludźmi, którzy uważają się za lepszych od innych, więc mogę stwierdzić, że współczuję, bo są okropni. - Pokiwał głową, jakby zgadzając się ze swoimi własnymi słowami.
– Cały czas to Ty mnie gdzieś zapraszasz, chciałbym Ci się kiedyś móc odwdzięczyć. To nie może być tak, że kobieta zabiera gdzieś ciągle mężczyznę – odezwał się po chwili przerwy, nachylając lekko nad stolikiem i patrząc na Dianę. Był ciekaw co mu na to odpowie. Nie miał jeszcze konkretnych planów, jednak wyraźnie czuł, że tak być nie powinno i jako mężczyzna, powinien czasem i on ją gdzieś zaprosić. Chociażby po to, aby się jej odwdzięczyć za cały miło spędzony czas.
- Do sowy? Oj, uważaj. Ona nie jest tak towarzyska i nie lubi kobiet. Oby te odwiedziny nie zakończyły się tragicznie, bo Sulla potrafi stać się prawdziwym demonem. - Mruknął, znów usiłując nadać swemu głosowi ton groźby, ale ostatecznie po prostu wybuchł śmiechem. Śmiała się też ona, więc robili to razem, zapewne sprawiając wrażenie wspaniałego rodzeństwa, przyjaciół lub pary. Szczęśliwi, uśmiechnięci, roześmiani. Tylko pozazdrościć. Być może nawet kilka par oczu skierowało się wtedy w ich kierunku, ale oni byli zbyt zajęci swoją rozmową, by zwracać na to uwagę. A może szafa grająca, z której płynął teraz żywy rock’n roll zagłuszała ich?
- W porządku, mów. A jeśli chcesz się poczęstować tym… ziemniakiem to mów śmiało. - Posłał jej zachęcający uśmiech, jednocześnie podsuwając opakowanie z frytkami bliżej jej tak, aby było na środku ich stoliczka. To nie tak, że mu nie smakowało i chciał się ich pozbyć. Chciał być po prostu miły a jako, iż frytki były tak skonstruowanym posiłkiem, że mógł bez oporów ją częstować, to tak też właśnie robił.
- Nie było mnie. Odwiedziłem prawie każdy dzień festiwalu, choć to w sumie do mnie niepodobne, ale pierwszy i ostatni opuściłem. - Przyznał jej rację, wcinając jedną z niewielu pozostałych frytek. Pokiwał głową i słuchał jej dalej. Ożywił się, gdy skończyła mówić. – Wow, brawo! Gratulację, jestem dumny. A więc mówisz, że opuściłem bardzo ciekawy i pełen akcji mecz, co? - Mruknął, patrząc na nią. Lubił Quidditcha. Sam grał w drużynie szkolnej w czasach, gdy jeszcze uczęszczał do Hogwartu. Potem zaś miał wypadek, a potem zachorowała jego mama, a więc odpuścił sobie karierę sportowca. Gdyby jednak stało się inaczej to kto wie, może teraz byłby jednym z lepszych graczy? Podczas zabawy na festiwalu, gdy łapali zwierzątka, pokazał, że nie jest tylko nudnym, sztywnym lekarzem z zaniedbanego Munga. Niby nic takiego, ale może rzeczywiście byłby dobry?
- Dobrze, że nie wpadłaś. Inaczej przewidywałbym, że zamiast dzisiejszego spotkania tutaj, mielibyśmy spotkanie w Mungu. - Odparł z rozbawieniem. Puścił jej oczko. – Nigdy nie interesowałem się jej drużyną i tą zawodniczką, ale brzmi jak ciężka w obyciu osoba. Osobiście zbyt często spotykam się z ludźmi, którzy uważają się za lepszych od innych, więc mogę stwierdzić, że współczuję, bo są okropni. - Pokiwał głową, jakby zgadzając się ze swoimi własnymi słowami.
– Cały czas to Ty mnie gdzieś zapraszasz, chciałbym Ci się kiedyś móc odwdzięczyć. To nie może być tak, że kobieta zabiera gdzieś ciągle mężczyznę – odezwał się po chwili przerwy, nachylając lekko nad stolikiem i patrząc na Dianę. Był ciekaw co mu na to odpowie. Nie miał jeszcze konkretnych planów, jednak wyraźnie czuł, że tak być nie powinno i jako mężczyzna, powinien czasem i on ją gdzieś zaprosić. Chociażby po to, aby się jej odwdzięczyć za cały miło spędzony czas.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Podjadałam mu frytki kiedy ten odpowiadał. Uśmiechałam się co jakiś czas, a wizyta w jego gabinecie po wpadnięciu do wody, wcale nie była takim złym pomysłem. Musiał by mnie ogrzać. Zaśmiałam się gdy przyszło mi to do głowy, szybko zatykając sobie usta frytką.
- A weź nie mów, Selina jest straszna. Jak ja się cieszę, że nie jestem w jej drużynie, a ona nie jest moją kapitanką, bo chyba byśmy pozabijały się na boisku - stwierdziłam machając dłonią w powietrzu.
Alan stwierdził, że to on w końcu chciałby mnie gdzieś w końcu zaprosić, a ja się niezwykle z tego ucieszyłam. Mi to nie specjalnie przeszkadzało, że to ja go ciągle gdzieś zapraszam. Bardzo byłam radosna, kiedy mogłam odciągnąć go od jego pracy.
- A tam, gadasz. Mi to nie przeszkadza, ale jak będziesz chciał gdzieś iść, to ja bardzo chętnie! - zawołałam radośnie.
Alan chyba pomyślał, że to koniec moich opowieści, ale ja miałam jeszcze coś w rękawie. Pochyliłam się nad nim, chcąc aby i on się pochylił i szeroko się uśmiechnęłam.
Zgadnij, kto zajął drugie miejsce w pojedynkach u Fawley’a? - zapytałam puszczając mu oczko.
Wyprostowałam się drapiąc się lekko z tyłu głowy. Pojedynki były cudowne, szkoda, że Alana również tam nie było. Musiałam mu wszystko dokładnie opowiedzieć, bo było to naprawdę warte poświęcenia chwili.
- Najpierw zmierzyłam się z Weasley’em, wiesz, że nasze tarcze przez krótką chwilę odbijały jeden… pocisk i w końcu walnęło w niego i zalepiło mu usta? - zaczęłam opowiadać. - Potem, na przeciwko mnie stanął Lord Yaxley, to on zaczął pluć ślimakami.
Mówiąc to, niemal kiwałam się ze śmiechu, ponieważ było to cudownie zabawne widowisko.
- Potem znowu był drugi Weasley, na szczęście udało mi się go pokonać. Ale w finałach już nie miałam takiego szczęścia i wygrałam tylko z Elizabeth Fawley. Swoją drogą to moja bardzo dobra przyjaciółka - dodałam.
Spojrzałam na niego. Ciekawa byłam, jak mu się spodobała moja relacja i co o tym sądzi.
- A weź nie mów, Selina jest straszna. Jak ja się cieszę, że nie jestem w jej drużynie, a ona nie jest moją kapitanką, bo chyba byśmy pozabijały się na boisku - stwierdziłam machając dłonią w powietrzu.
Alan stwierdził, że to on w końcu chciałby mnie gdzieś w końcu zaprosić, a ja się niezwykle z tego ucieszyłam. Mi to nie specjalnie przeszkadzało, że to ja go ciągle gdzieś zapraszam. Bardzo byłam radosna, kiedy mogłam odciągnąć go od jego pracy.
- A tam, gadasz. Mi to nie przeszkadza, ale jak będziesz chciał gdzieś iść, to ja bardzo chętnie! - zawołałam radośnie.
Alan chyba pomyślał, że to koniec moich opowieści, ale ja miałam jeszcze coś w rękawie. Pochyliłam się nad nim, chcąc aby i on się pochylił i szeroko się uśmiechnęłam.
Zgadnij, kto zajął drugie miejsce w pojedynkach u Fawley’a? - zapytałam puszczając mu oczko.
Wyprostowałam się drapiąc się lekko z tyłu głowy. Pojedynki były cudowne, szkoda, że Alana również tam nie było. Musiałam mu wszystko dokładnie opowiedzieć, bo było to naprawdę warte poświęcenia chwili.
- Najpierw zmierzyłam się z Weasley’em, wiesz, że nasze tarcze przez krótką chwilę odbijały jeden… pocisk i w końcu walnęło w niego i zalepiło mu usta? - zaczęłam opowiadać. - Potem, na przeciwko mnie stanął Lord Yaxley, to on zaczął pluć ślimakami.
Mówiąc to, niemal kiwałam się ze śmiechu, ponieważ było to cudownie zabawne widowisko.
- Potem znowu był drugi Weasley, na szczęście udało mi się go pokonać. Ale w finałach już nie miałam takiego szczęścia i wygrałam tylko z Elizabeth Fawley. Swoją drogą to moja bardzo dobra przyjaciółka - dodałam.
Spojrzałam na niego. Ciekawa byłam, jak mu się spodobała moja relacja i co o tym sądzi.
Gość
Gość
Bar szybkiej obsługi
Szybka odpowiedź