Suszarnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Suszarnia
Pomieszczenie znajdujące się tuż obok głównej sali pełniącej funkcję lazaretu, niewielkie, ciasne, to suszarnia, w której przechowywane są zioła na lecznicze maści i eliksiry. W powietrzu nieustannie unosi się tutaj ostry zapach roślin, które akurat zostały porozwieszane; od lawendy i lubczyku, przez pieprz, czosnek czy koper, po szałwię, rozmaryn, kolendrę i inne, znacznie mniej znane zioła. Łodygi suszonych roślin wiszą na upiętych pod sufitem. Światło wpuszcza do środka niewielkie, wąskie okno przyciemnione jasną zasłonką.
Pośród porozrzucanych ususzonych liści leżą dwa koce, kiedy lecznica jest przepełniona lub przyjmowani są pacjencji, którzy z innych powodów powinni zostać odizolowani od pozostałych, zwykle są - bez luksusów - kładzeni tutaj.
Pośród porozrzucanych ususzonych liści leżą dwa koce, kiedy lecznica jest przepełniona lub przyjmowani są pacjencji, którzy z innych powodów powinni zostać odizolowani od pozostałych, zwykle są - bez luksusów - kładzeni tutaj.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:03, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 74
'k100' : 74
Nadciśnienie. Uniósł brew, ale nie podważał jej medycznych diagnoz. Nie musiała być dyplomowanym uzdrowicielem plasującym prestiżowe stanowisko w Mungu, aby mieć swoją własną renomę - na uzdrawianiu znała się jak mało kto, wiedział o tym cały mroczny półświatek, dzięki któremu zdobywała doświadczenie całkiem odmienne tego, czego mogą uczyć w wielkim świecie. Był chodzącym dowodem na to, że jej wiedza była w tej dziedzinie niezwykła — a mimo to, wykazał się arogancją. Zerknął na nią, wznosząc brew. Miał zupełnie inne zdanie na temat sądów, ale postanowił się nie sprzeczać z nią więcej. Zgodził się jej pomóc, nie planował angażować się w metodyczne aspekty jej badań, do których go też nie zaprosiła — mogła więc działać po swojemu i zgodnie z obranym wcześniej planem. Ruchem głowy, lekkim, niezbyt energicznym zaznaczył więc, że przyjmuje jej słowa do wiadomości. Wysłuchał też jej opinii w kontekście transmutowanych narządów, nad tym jednak się zadumał.
— Jeśli poszczególny organ jest elementem całego układu to zmniejszając cały układ nie powinno dojść do nim do większych zaburzeń, proporcje są zmienione jednakowo, inaczej niż w przypadku zmniejszenia jednego z elementów względem całości lub błędnej transmutacji, czego przewidzieć nie można, szczególnie, że anomalie mogą być podstępne. Ale z pewnością masz słuszność — odparł, kończąc ze swojej strony ten temat. Nie mógł podważyć kwestii, o których wspomniała, nie znając procesów i reakcji, które zachodziły w ich trakcie, a nawet gdyby — pewnie by się powstrzymał przed tym.
A więc proces badania typa miał być długi. Dni mogły zmienić się w tygodnie — nieszczególnie go to zdziwiło, ale pokiwał głową na to ze zrozumieniem. Allerton będzie podtrzymywany przy życiu, byle mogła wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji — osłabiony, nieustannie badany i obserwowany będzie tkwił tu, jako obiekt, dzięki któremu dokona medycznego przełomu. Z pewnością musiała przebadać go dokładnie, wnikliwie, biorąc pod uwagę wszystkie aspekty. Zapowiadało się mnóstwo pracy dla niej. I wokół lecznicy było tej nocy wyjątkowo cicho. Zerknął przez prawe ramię na Cassandrę, krzyżując z nią spojrzenie, gdy go przestrzegła.
— Oczywiście. — Zacisnął palce mocniej na materiale. Czuł pod palcami, jak liny wpijają się w ciało mężczyzny. Głowa chybotała mu się na boki pod zaciągniętym kapturem, szedł niechętnie, nieco powłóczył nogami. Trzymał go mocno, nie zamierzał mu pozwolić się w tej chwili wyrwać. Wciąż był zbyt silny, zbyt żywy, zbyt ruchliwy. Szedł grzecznie, spokojnie, ale nie wyglądał na półgłówka. Jeśli miał choć odrobinę oleju w głowie z pewnością opracowywał w głowie desperacki plan ucieczki z lecznicy, a zanim przyjdzie mu stanąć oko w oko z udomowionym trollem będzie musiał usunąć ze swojej drogi Cassandrę. Powinien mu wyjaśnić, jak będzie wyglądała ich współpraca i w jaki sposób będą odbywać się kolejne dni. A może zwiąże jego wolę zaklęciem dla pewności.
Kiedy weszli do lecznicy uderzył w niego zapach medykamentów i suszonych ziół; zapach szczególnie intensywny w suszarni. Zdał sobie sprawę, że nie był w tym miejscu od dawna — dostrzegł drobne zmiany, ale tu wciąż pachniało w ten sam sposób. Znajomo. Obrzucił spojrzeniem Umhrę, który był spokojny i nie próbował zagrodzić im drogi. Cassandra wskazała miejsca, a on wprowadził Allertona do środka, zdejmując mu swój zniszczony płaszcz i zwalając go na podłogę.
Odsunął się od niego, oddając Cassandrze całą przestrzeń wokół. Oparł się o ścianę, tuż obok związanych sznurkiem pęczków suszonej szałwii. Obrócił się do niej i wziął ją do palce, delikatnie gładząc listki, by ich nie skruszyć w dłoniach. Ale i to sprawiło, że jego skóra przesiąkła zielnym aromatem. Przyłożył palce do nosa, zaciągnął się i podjął:
— Zostanę z nim, jak z nim skończysz.— Nie wiedział, jak długo, ale musieli uciąć sobie męską pogawędkę. Rzucenie na niego klątwy, która podda mu jego wolę wpłynie na rozwój choroby, przyspieszy ją i zwiększy obrażenia — a bez jej wiedzy i kontroli nie chciał narażać jej obiekt badawczy na jakiekolwiek efekty.
— Jeśli poszczególny organ jest elementem całego układu to zmniejszając cały układ nie powinno dojść do nim do większych zaburzeń, proporcje są zmienione jednakowo, inaczej niż w przypadku zmniejszenia jednego z elementów względem całości lub błędnej transmutacji, czego przewidzieć nie można, szczególnie, że anomalie mogą być podstępne. Ale z pewnością masz słuszność — odparł, kończąc ze swojej strony ten temat. Nie mógł podważyć kwestii, o których wspomniała, nie znając procesów i reakcji, które zachodziły w ich trakcie, a nawet gdyby — pewnie by się powstrzymał przed tym.
A więc proces badania typa miał być długi. Dni mogły zmienić się w tygodnie — nieszczególnie go to zdziwiło, ale pokiwał głową na to ze zrozumieniem. Allerton będzie podtrzymywany przy życiu, byle mogła wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji — osłabiony, nieustannie badany i obserwowany będzie tkwił tu, jako obiekt, dzięki któremu dokona medycznego przełomu. Z pewnością musiała przebadać go dokładnie, wnikliwie, biorąc pod uwagę wszystkie aspekty. Zapowiadało się mnóstwo pracy dla niej. I wokół lecznicy było tej nocy wyjątkowo cicho. Zerknął przez prawe ramię na Cassandrę, krzyżując z nią spojrzenie, gdy go przestrzegła.
— Oczywiście. — Zacisnął palce mocniej na materiale. Czuł pod palcami, jak liny wpijają się w ciało mężczyzny. Głowa chybotała mu się na boki pod zaciągniętym kapturem, szedł niechętnie, nieco powłóczył nogami. Trzymał go mocno, nie zamierzał mu pozwolić się w tej chwili wyrwać. Wciąż był zbyt silny, zbyt żywy, zbyt ruchliwy. Szedł grzecznie, spokojnie, ale nie wyglądał na półgłówka. Jeśli miał choć odrobinę oleju w głowie z pewnością opracowywał w głowie desperacki plan ucieczki z lecznicy, a zanim przyjdzie mu stanąć oko w oko z udomowionym trollem będzie musiał usunąć ze swojej drogi Cassandrę. Powinien mu wyjaśnić, jak będzie wyglądała ich współpraca i w jaki sposób będą odbywać się kolejne dni. A może zwiąże jego wolę zaklęciem dla pewności.
Kiedy weszli do lecznicy uderzył w niego zapach medykamentów i suszonych ziół; zapach szczególnie intensywny w suszarni. Zdał sobie sprawę, że nie był w tym miejscu od dawna — dostrzegł drobne zmiany, ale tu wciąż pachniało w ten sam sposób. Znajomo. Obrzucił spojrzeniem Umhrę, który był spokojny i nie próbował zagrodzić im drogi. Cassandra wskazała miejsca, a on wprowadził Allertona do środka, zdejmując mu swój zniszczony płaszcz i zwalając go na podłogę.
Odsunął się od niego, oddając Cassandrze całą przestrzeń wokół. Oparł się o ścianę, tuż obok związanych sznurkiem pęczków suszonej szałwii. Obrócił się do niej i wziął ją do palce, delikatnie gładząc listki, by ich nie skruszyć w dłoniach. Ale i to sprawiło, że jego skóra przesiąkła zielnym aromatem. Przyłożył palce do nosa, zaciągnął się i podjął:
— Zostanę z nim, jak z nim skończysz.— Nie wiedział, jak długo, ale musieli uciąć sobie męską pogawędkę. Rzucenie na niego klątwy, która podda mu jego wolę wpłynie na rozwój choroby, przyspieszy ją i zwiększy obrażenia — a bez jej wiedzy i kontroli nie chciał narażać jej obiekt badawczy na jakiekolwiek efekty.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
- Brawo - skwitowała jego wynurzenie z zachwytem udawanym ze średnim entuzjazmem, tak, właśnie o tym mówiła - że skutków przemiany nie dało się przewidzieć; Ramsey może i sądził, że pozjadał wszystkie rozumy, ale o transmutacji nie wiedział zbyt wiele, żeby nie powiedzieć kompletnie nic - zamierzała zatem pochwalić jego dedukcję. Wiedziała, że nie było pewności do dokładnej harmonii zmniejszonych obiektów, a nawet najdrobniejsze odstępstwa od normy, zmiany w organizmie, mogły zmienić wyniki jej badań i mieć wpływ na ostateczne wyniki. Nie zamierzała pozwolić sobie w tej materii na błąd wywołany wygodą w trakcie metodologii, nie była typem osoby, który wolał pójść na skróty, kiedy znużenie majaczyło na horyzoncie, nie bała się pracy. Ani trudności, zwłaszcza takich, które pokonywali dla niej inni - jak dziś Mulciber. Skinęła łagodnie głową, kiedy przyjął jego słowa - mimo wszystko wdzięczna, że wziął je na poważnie; Lysandra od maja wiele przeszła, a zdarzenia z ostatnich miesięcy nie przestaną jej nękać do końca życia. Chciała zminimalizować ten proces na tyle, na ile było to możliwe. Nawet nie drgnęła, gdy Allerton upadł z łoskotem na posadzkę, przewrócony przez Ramseya - mając nadzieję, że będzie na tyle cicho, że nie zmusi jej do odcięcia mu języka. Zaczęła z wolna ściągać ubranie - chustę, wierzchnią pelerynę otulającą szatę - odkładając je na bok, nieśpiesznie zastanawiając się nad dalszym ruchem. Winna pozbierać z jego ciała próbki, obejrzeć dokładnie jego ciało, odnaleźć notatki związane z drugim obiektem, zarażonym bezpośrednio przez nią.
Znieruchomiała, słysząc słowa Ramseya, po czym uniosła ku niemu spojrzenie, nie od razu, bez pewności, bez przekonania, nie rozumiejąc, co próbowała - nie pierwszy raz - zrobić. Na co się - znów - narażała. Ramsey był potężnym sprzymierzeńcem i jeszcze potężniejszym wrogiem, a ona nie wiedziała, czy mogła mu znów zaufać, czy też nie.
- Dziękuję - odpowiedziała w końcu, krótko, ale dosadnie; nie zwykła dziękować często i w zasadzie nie zwykła też dziękować wtedy, kiedy dziękować powinna. Nie zawsze dziękowała też jemu, ale dobrze wiedziała, że wcale nie musiał tego dzisiaj robić. Nigdy nie musiał. Zignorowała zatem jego obecność, gdy z wolna pozbawiała go odzienia, pomijając zasznurowane okolice torsu; potrzebowała lepszego dostępu do jego skóry, znamion, wybroczyn, uważnie sprawdzając każdy jego fragment; każde nowe znamię mogło przynieść przełom, każde nowe znamię mogło zmienić postrzeganie choroby. Miała ten komfort, że znała jego ciało, pamiętała je, sprzed zarażenia - analiza porównawcza była nieco ułatwiona.
To miała być długa noc.
/zt x2
Znieruchomiała, słysząc słowa Ramseya, po czym uniosła ku niemu spojrzenie, nie od razu, bez pewności, bez przekonania, nie rozumiejąc, co próbowała - nie pierwszy raz - zrobić. Na co się - znów - narażała. Ramsey był potężnym sprzymierzeńcem i jeszcze potężniejszym wrogiem, a ona nie wiedziała, czy mogła mu znów zaufać, czy też nie.
- Dziękuję - odpowiedziała w końcu, krótko, ale dosadnie; nie zwykła dziękować często i w zasadzie nie zwykła też dziękować wtedy, kiedy dziękować powinna. Nie zawsze dziękowała też jemu, ale dobrze wiedziała, że wcale nie musiał tego dzisiaj robić. Nigdy nie musiał. Zignorowała zatem jego obecność, gdy z wolna pozbawiała go odzienia, pomijając zasznurowane okolice torsu; potrzebowała lepszego dostępu do jego skóry, znamion, wybroczyn, uważnie sprawdzając każdy jego fragment; każde nowe znamię mogło przynieść przełom, każde nowe znamię mogło zmienić postrzeganie choroby. Miała ten komfort, że znała jego ciało, pamiętała je, sprzed zarażenia - analiza porównawcza była nieco ułatwiona.
To miała być długa noc.
/zt x2
bo ty jesteś
prządką
prządką
Subtelny aromat suszonych ziół wypełniał powietrze ostrym, dusznym aromatem; pchnęła okiennice, wpuszczając do wnętrza nieco chłodnego powietrza, by przewietrzyć zatęchły zaduch. Osób, na których eksperymentowała z sinicą, nie przyjmowała w lazarecie, pośród innych, niekoniecznie dla wygody samych zarażonych - raczej nie chciała straszyć swoich stałych bywalców. Wieści o tym, że leczyła czarodziejów, nie do końca jeszcze wiedząc, co właściwie robi, mogłyby się rozpierzchnąć po Nokturnie zdecydowanie zbyt szybko - poza tym, uzdrowiciel złożony w jednym zdaniu ze słowem eksperyment nigdy nie brzmiał zachęcająco. Nie wzbudzał też zaufania - a zaufanie było jedynym, na czym ona bazowała w tym miejscu. W suszarni zaś zawsze starała się mieć przynajmniej jeden koc i rozłożony materiał imitujący legowisko, na którym gość mógł się położyć; zwykle to właśnie w suszarni przyjmowała pacjentów, którzy wymagali od niej szczególnej dyskrecji - mocniej niż w innych rejonach lecznicy zabrudzona podłoga nie była efektem niczego makabrycznego - a kobiecej prozy życia. Właśnie doprowadziła to miejsce do porządku, skończyła zamiatać, kiedy z korytarza dobiegł ją niezadowolony dwuznaczny pomruk trolla. Albo zjawił się ktoś, za kim nie przepadał albo ktoś obcy. Bertie Bott wciąż był tutaj obcym, choć coraz milej widzianym - przez miniony tydzień miała okazję sprawdzić jego przepisy i wyszły naprawdę doskonale. Miała nadzieję, że będzie na siłach przepisać jej coś jeszcze - nie umywały się do tego żadne księgi kucharskie. Nie zwlekając, wyszła przed lecznicę, dostrzegając swoich gości jeszcze kilka jardów przed wejściem - odczekała, aż dojdą, uspokajając w tym czasie niezadowolonego trolla. Rozumiała skrawki wypowiadanych przez niego słów, nie podobał mu się ten cały Bertie - ale Umhra miał trudności z pojęciem i przyswojeniem sobie znaczenia inności.
- Witajcie - Skinęła im głową, prowadząc do wnętrza - wpierw wskazując na wieszaki znajdujące się w przedsionku - mogli zrzucić z siebie zbędne płaszcze. - I wejdźcie do środka - poprosiła, prowadząc ich ku suszarni. - Bertie, jak przebiegły ci ostatnie dni? Powinieneś opowiedzieć mi wszystko ze szczegółami, każdy drobiazg może mieć niebagatelne znaczenie. Bez lekceważenia jakichkolwiek objawów. - Jeszcze nie wiedziała, do której kategorii należał Bertie - mężczyzn zwykła dzielić w tej materii na dwie grupy, obie niepoważne. Beneficjenci pierwszej z nich byli zawodowi hipochondrykami, którzy umierali z powodu grypy. Tym z drugiej - nigdy nic nie było, bo było potwornymi twardzielami i wydawało im się, że to rozsądnie tak mówić. Rozsądnie, owszem, do momentu, w którym wydarzy się tragedia.
bo ty jesteś
prządką
prządką
|stąd ->
- O, to może faktycznie nie będziesz odcharkiwał dzieci krwią sprzedając te swoje eklerki - stwierdziłem z nutą entuzjazmu z którego jego krwawy uśmiech próbował mnie nieco obedrzeć. Całe szczęście za bardzo się nie dałem. Nieporuszony prowadziłem go nieco inną ścieżką niż poprzednio. Towarzyszyły nam od pewnego momentu fasady pobliskich kamienic mieszkalnych ciągnących się jedna za drugą na wzór jednej, spójnej kolumny.
- Eee...co to ma znaczyć w końcu? - zmarszczyłem brwi w niezadowoleniu - Jak znajdę to znajdę. To nie jest kupowanie pary papci - burknąłem pouczająco udając, że w sumie wciąż nie miałem pomysłu na to gdzie. Każde miejsce było dobre i złe jednocześnie, a właściwie na przemian bo to w sumie zależało od mojego humoru. Pewnie koniec końców się wkurwię i kupię pierwsze lepsze na które było mnie stać. Trzeba do tego dodać fakt, że na pieniądze nie musiałem narzekać. To był w zasadzie pierwszy miesiąc od dawna który zdarzyło mi się przepracować dość intensywnie i w zasadzie nie miałem pomysłu na to co zrobić z forsą. Przez to jakoś częściej myślałem o tej zjawie w butelce oferowanej przez jednego ziomka. Za niecałe cztery paki. Jak mi to mówił prawie oplułem go piwem, lecz teraz prawie było mnie stać. Po niecałym miesiącu harówki.
- Cześć - powitałem czarownicę. Odrzuciłem niedopałek na bruk, a po tym zapuściłem się w głąb lecznicy dając się prowadzić do dusznej suszarni. Kichnąłem kilkukrotnie marszcząc w niezadowoleniu nos w którym wciąż mnie mimo to kręciło. Odrzuciłem wierzch szaty spodziewając się, że trochę tu się zasiedzimy. Tak właściwie to pomieszczenie wydało mi się nieco ciasne na naszą trójkę. Nie pchałem się więc do jego wnętrza. Jak na razie tylko przystanąłem sobie w progu. Podparłem się bokiem o framugę i nieco krytycznym spojrzeniem oblokłem obecność w tym miejscu Bertiego. Jak pieść trola w oku. Masakra.
- O, to może faktycznie nie będziesz odcharkiwał dzieci krwią sprzedając te swoje eklerki - stwierdziłem z nutą entuzjazmu z którego jego krwawy uśmiech próbował mnie nieco obedrzeć. Całe szczęście za bardzo się nie dałem. Nieporuszony prowadziłem go nieco inną ścieżką niż poprzednio. Towarzyszyły nam od pewnego momentu fasady pobliskich kamienic mieszkalnych ciągnących się jedna za drugą na wzór jednej, spójnej kolumny.
- Eee...co to ma znaczyć w końcu? - zmarszczyłem brwi w niezadowoleniu - Jak znajdę to znajdę. To nie jest kupowanie pary papci - burknąłem pouczająco udając, że w sumie wciąż nie miałem pomysłu na to gdzie. Każde miejsce było dobre i złe jednocześnie, a właściwie na przemian bo to w sumie zależało od mojego humoru. Pewnie koniec końców się wkurwię i kupię pierwsze lepsze na które było mnie stać. Trzeba do tego dodać fakt, że na pieniądze nie musiałem narzekać. To był w zasadzie pierwszy miesiąc od dawna który zdarzyło mi się przepracować dość intensywnie i w zasadzie nie miałem pomysłu na to co zrobić z forsą. Przez to jakoś częściej myślałem o tej zjawie w butelce oferowanej przez jednego ziomka. Za niecałe cztery paki. Jak mi to mówił prawie oplułem go piwem, lecz teraz prawie było mnie stać. Po niecałym miesiącu harówki.
- Cześć - powitałem czarownicę. Odrzuciłem niedopałek na bruk, a po tym zapuściłem się w głąb lecznicy dając się prowadzić do dusznej suszarni. Kichnąłem kilkukrotnie marszcząc w niezadowoleniu nos w którym wciąż mnie mimo to kręciło. Odrzuciłem wierzch szaty spodziewając się, że trochę tu się zasiedzimy. Tak właściwie to pomieszczenie wydało mi się nieco ciasne na naszą trójkę. Nie pchałem się więc do jego wnętrza. Jak na razie tylko przystanąłem sobie w progu. Podparłem się bokiem o framugę i nieco krytycznym spojrzeniem oblokłem obecność w tym miejscu Bertiego. Jak pieść trola w oku. Masakra.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Wzruszył ramionami na Mattowe słowa. Nie mieszał się do jego finansów ani mieszkania, uznając to za jego problem, może co najwyżej pomóc jak Matt powie że pomocy chce. Poprzestawiać mu jakieś graty czy zszorować jakąś pleśń ze ściany. Niewiele kojarzył po wieczorze po wypiciu eliksiru ale chyba śmierdziało mu pleśnią. Choć w sumie krew z nosa mogła zaburzać powonienie.
- Jak tam chcesz. W sumie jak pozbędziesz się mieszkania to cię przypili. - uśmiechnął się pod nosem, bo jakoś tak by mu to do Matta pasowało, a w sumie zawsze ma się gdzie podziać na jakiś czas. Choć to nie to samo co swoje własne miejsce.
Nie rozgadywał się jednak (o dziwo), a chwilę potem dotarli na miejsce. Uśmiechnął się krwawo, acz radośnie na widok Cassandry.
- Cześć. - odpowiedział jej zaraz, wchodząc i zdejmując z siebie płaszcz który odwiesił we wskazane miejsce. Na pytanie w pierwszej chwili wzruszył ramionami. Nie miał się za twardziela, ale nie bardzo lubił rozprawiać o niedogodnościach wszelkiej maści, a zdecydowanie o to Cass chodziło, nie o to że pomalował już cały lokal z pomocą przyjaciela, czy że udało mu się dopracować przepis na nowe ciasteczka.
- Pierwsze dwa dni w sumie do niczego się nie nadawałem. - stwierdził w końcu wprost. - Zawroty głowy, nudności, krew właściwie wszędzie. - podsumował zaraz jednak, bo w końcu to w jego interesie jest, żeby uzdrowicielka wiedziała wszystko. - Potem w sumie lepiej, w każdym razie w głowie mi się nie kręciło i przestałem wymiotować.
Wzruszył ramionami. To był spory plus, zdecydowanie. Warto dostrzegać plusy.
- To koszmarnie przeszkadza w pracy. - przyznał, bo jak tylko zaczynał czuć charakterystyczne mrowienie pod paznokciami, musiał przerywać mieszanie składników albo używać magicznej łyżki do tego (ale to przecież nie to samo!). - No i kilka razy się zbudziłem krztusząc krwią.
Aż nie nauczył się spać na brzuchu, wtedy po prostu budził się z twarzą w nasiąkniętej krwią poduszce, co w ostatecznym rozrachunku było lepszą opcją.
- No ale faktycznie z dnia na dzień jest lepiej. - było. I był z tego powodu cholernie zadowolony. - Nadal zdarza mi się krwawienie głownie z nosa częściej niż przedtem, ale w sumie na skórze nie widzę za bardzo żadnych dziwnych zmian no i nie jest to armagedon jak na początku, poprawia się.
- Jak tam chcesz. W sumie jak pozbędziesz się mieszkania to cię przypili. - uśmiechnął się pod nosem, bo jakoś tak by mu to do Matta pasowało, a w sumie zawsze ma się gdzie podziać na jakiś czas. Choć to nie to samo co swoje własne miejsce.
Nie rozgadywał się jednak (o dziwo), a chwilę potem dotarli na miejsce. Uśmiechnął się krwawo, acz radośnie na widok Cassandry.
- Cześć. - odpowiedział jej zaraz, wchodząc i zdejmując z siebie płaszcz który odwiesił we wskazane miejsce. Na pytanie w pierwszej chwili wzruszył ramionami. Nie miał się za twardziela, ale nie bardzo lubił rozprawiać o niedogodnościach wszelkiej maści, a zdecydowanie o to Cass chodziło, nie o to że pomalował już cały lokal z pomocą przyjaciela, czy że udało mu się dopracować przepis na nowe ciasteczka.
- Pierwsze dwa dni w sumie do niczego się nie nadawałem. - stwierdził w końcu wprost. - Zawroty głowy, nudności, krew właściwie wszędzie. - podsumował zaraz jednak, bo w końcu to w jego interesie jest, żeby uzdrowicielka wiedziała wszystko. - Potem w sumie lepiej, w każdym razie w głowie mi się nie kręciło i przestałem wymiotować.
Wzruszył ramionami. To był spory plus, zdecydowanie. Warto dostrzegać plusy.
- To koszmarnie przeszkadza w pracy. - przyznał, bo jak tylko zaczynał czuć charakterystyczne mrowienie pod paznokciami, musiał przerywać mieszanie składników albo używać magicznej łyżki do tego (ale to przecież nie to samo!). - No i kilka razy się zbudziłem krztusząc krwią.
Aż nie nauczył się spać na brzuchu, wtedy po prostu budził się z twarzą w nasiąkniętej krwią poduszce, co w ostatecznym rozrachunku było lepszą opcją.
- No ale faktycznie z dnia na dzień jest lepiej. - było. I był z tego powodu cholernie zadowolony. - Nadal zdarza mi się krwawienie głownie z nosa częściej niż przedtem, ale w sumie na skórze nie widzę za bardzo żadnych dziwnych zmian no i nie jest to armagedon jak na początku, poprawia się.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Dwa dni - powtórzyła za Bertiem jak echo, przez chwilę zastanawiając się nad tymi słowy, pierwszy okres wahał się pomiędzy badanymi, ale nie odbiegał pośród nich znacznie. Po kilku dniach sytuacja się stabilizowała, wiele mogło zależeć od rodzaju zakażenia i ilości utraconej krwi, przeanalizuje to w wolnym czasie jak zdoła zgromadzić więcej danych. Kiwnęła głową słysząc ogólne objawy, pokrywały się z przewidywaniami i zdawały się nie zaskakiwać - to dobrze. - Jak opisałbyś kolor swojej krwi? - dopytała, wskazując na koce rozłożone na drewnianej podłodze, tym samym prosząc, by usiadł. - Była jasna, jaskrawo czerwona? Ciemna jak sok z buraka? Miała szarawe zabarwienie? Była... czarna nocne niebo? - Uśmiech, którym ją obdarzył, po części wyjaśnił tę wątpliwość - przyjrzała się jego dziąsłom uważnie, wciąż sączyły się z niej strużki krwi. Niemal machinalnym odruchem ujęła bawełnianą chusteczkę złożoną na parapecie i podała mu ją, by mógł zahamować krwawienie dla własnej i jej wygody. - Jakie zabarwienie miały wymioty? - Pytała dalej, bo choć pytała o zjawiska mało przyjemne w codziennej pogawędce, potrzebowała tych informacji, by móc mu pomóc. - Dostrzegłeś strugi czarnego śluzu? - Przyglądała się mu z zastanowieniem, obserwując barwę jego skóry; zamyślając się, czy widzi na nim odbicie cieplejszych barw. Jeśli, to nieznaczne.
Kiwnęła głową po raz drugi, nie musiała przecież pytać, kim był z zawodu - podobne rewelacje w kuchni właściwie wykluczały z profesji.
- Nie powinieneś w ogóle podchodzić do przygotowywanego jedzenia - odparła spokojnie - trudno stwierdzić, jakie właściwości ma teraz twoja krew, ale wywołanie potencjalnie śmiertelnego zatrucia to jedna z najmniej dolegliwych możliwości. - Z pewnością jednak o tym wiedział, kucharz jego klasy zdawał sobie sprawę z tego, jak istotne podczas posiłków jest zachowanie czystości nawet bez dodatkowego zagrożenia. Wspomnienie o nocnym krztuszeniu było istotne. Zanotowała ten fakt w pamięci, sinica równie dobrze mogła odebrać mu przytomność, a dopiero wtedy wywołać krztuszenie - szanse na to, by w takiej korelacji się nie udusił, były właściwie niewielkie. Musiała o tym pamiętać, to przeoczenie mogło ją kosztować życie śmierciożercy. Fakt, że objawy generalnie dążył do poprawy, a skutki uboczne zanikały, zdawały się być dobrym objawem.
- Matt, przyniesiesz mu wody? - poprosiła, spozierając na niego kątem oka; bywał u niej na tyle często, że z pewnością potrafił odnaleźć drogę do kuchni. Bertie musiał teraz naprawdę dużo pić. - Rozbierz się, proszę - zwróciła się do Bertiego.
Kiwnęła głową po raz drugi, nie musiała przecież pytać, kim był z zawodu - podobne rewelacje w kuchni właściwie wykluczały z profesji.
- Nie powinieneś w ogóle podchodzić do przygotowywanego jedzenia - odparła spokojnie - trudno stwierdzić, jakie właściwości ma teraz twoja krew, ale wywołanie potencjalnie śmiertelnego zatrucia to jedna z najmniej dolegliwych możliwości. - Z pewnością jednak o tym wiedział, kucharz jego klasy zdawał sobie sprawę z tego, jak istotne podczas posiłków jest zachowanie czystości nawet bez dodatkowego zagrożenia. Wspomnienie o nocnym krztuszeniu było istotne. Zanotowała ten fakt w pamięci, sinica równie dobrze mogła odebrać mu przytomność, a dopiero wtedy wywołać krztuszenie - szanse na to, by w takiej korelacji się nie udusił, były właściwie niewielkie. Musiała o tym pamiętać, to przeoczenie mogło ją kosztować życie śmierciożercy. Fakt, że objawy generalnie dążył do poprawy, a skutki uboczne zanikały, zdawały się być dobrym objawem.
- Matt, przyniesiesz mu wody? - poprosiła, spozierając na niego kątem oka; bywał u niej na tyle często, że z pewnością potrafił odnaleźć drogę do kuchni. Bertie musiał teraz naprawdę dużo pić. - Rozbierz się, proszę - zwróciła się do Bertiego.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Siadł zaraz na wskazanych kocach. Jego wzrok wciąż trochę błądził, miejsce było nietypowe, jednak zdecydowanie przyjemniejsze niż poprzednim razem. Kiedy odpowiadał jednak, znów spojrzał na Cassandrę.
- Z początku szarawa i strasznie śmierdziała. - stwierdził po chwili namysłu. - Może lekko wyolbrzymiam, bo miałem dość tego zapachu, ale był dziwny, jakby zatęchły. - dodał po chwili, lekko marszcząc brew kiedy sobie to przypominał. Miał wrażenie jakby miał w sobie krew starą, przegniłą, a to nie pomagało kiedy znów robiło mu się niedobrze. Ten etap był już jednak za nim i Bott liczył, że nie będzie trzeba tego powtarzać. - Z czasem zaczęła się jakby... oczyszczać? Przestała śmierdzieć chyba czwartego dnia. Trzeciego już ten zapach był słabszy. - nie, żeby naturalny zapach krwi był przyjemny, jednak w tej sytuacji Bertie zaczynał go doceniać, zdecydowanie.
- Krew też teraz wygląda normalniej. - dodał jeszcze, obserwując ją, oczekując objaśnień, choć jego samego dość szybka poprawa napawała pewnym optymizmem. Zaraz też przyjął chusteczkę. Jego zapas na ten krwawy armagedon okazał się zdecydowanie za mały i dość często mu ich brakowało mimo ciągłego oczyszczania i w miarę możliwości dokupowania nowych. - Dzięki.
Na kolejne pytanie wpierw chciał odruchowo odpowiedzieć, że zależy co zjadłem, bo w sumie to nie był pod tym względem szczególnym obserwatorem i nie bardzo ten fakt analizował, jednak drugie pytanie rozjaśniło mu widocznie sprawę.
- Tak, było coś czarnego, szczególnie na początku. - przyznał, krzywiąc się przy tym, bo jak teraz myślał to ten śluz zdecydowanie pogarszał i tak nieprzyjemną sytuację. - No i jakby zepsuta krew, szaro-czerwono. - nie był pewien czy to dobrze, że krew brała się z niego, nie z dziąseł a z żołądka, ale z drugiej strony ta cała terapia w końcu była dość agresywna, prawda? Nie przejmował się póki nie dostanie od uzdrowiciela informacji, że powinien.
- Spokojnie, tyle ile musiałem w większości robiłem przy pomocy narzędzi. Nie dałbym komuś produktu ze swoją krwią, nawet zdrową. - przyznał. Był roztrzepany, był głupi w wielu kwestiach ale jeśli chodzi o higienę w kuchni, był bardzo ostrożny, a mycie rąk zakrawało u niego chwilami o lekką nerwicę, co w sumie nie tak dawno uświadomił mu Matt w warsztacie. - Narazie z resztą nie idą na sprzedaż.
Robił niewielkie ilości i testował, próbował, sprawdzał jak zadziałają określone proporcje, jakie ingrediencje dadzą pożądany przez niego efekt. Właściwie to nawet paczkę chciał przynieść Cassandrze, ale drobne strupy u boku paznokci go do tego zniechęciły. Na pewno wyśle jej paczkę, kiedy te znikną - był jej wdzięczny za pomoc.
Tak czy inaczej zgodnie z poleceniem rozpiął guziki - tym razem pamiętając o rękawach nawet! - i zdjął koszulę by pozwolić kobiecie się zbadać.
- Z początku szarawa i strasznie śmierdziała. - stwierdził po chwili namysłu. - Może lekko wyolbrzymiam, bo miałem dość tego zapachu, ale był dziwny, jakby zatęchły. - dodał po chwili, lekko marszcząc brew kiedy sobie to przypominał. Miał wrażenie jakby miał w sobie krew starą, przegniłą, a to nie pomagało kiedy znów robiło mu się niedobrze. Ten etap był już jednak za nim i Bott liczył, że nie będzie trzeba tego powtarzać. - Z czasem zaczęła się jakby... oczyszczać? Przestała śmierdzieć chyba czwartego dnia. Trzeciego już ten zapach był słabszy. - nie, żeby naturalny zapach krwi był przyjemny, jednak w tej sytuacji Bertie zaczynał go doceniać, zdecydowanie.
- Krew też teraz wygląda normalniej. - dodał jeszcze, obserwując ją, oczekując objaśnień, choć jego samego dość szybka poprawa napawała pewnym optymizmem. Zaraz też przyjął chusteczkę. Jego zapas na ten krwawy armagedon okazał się zdecydowanie za mały i dość często mu ich brakowało mimo ciągłego oczyszczania i w miarę możliwości dokupowania nowych. - Dzięki.
Na kolejne pytanie wpierw chciał odruchowo odpowiedzieć, że zależy co zjadłem, bo w sumie to nie był pod tym względem szczególnym obserwatorem i nie bardzo ten fakt analizował, jednak drugie pytanie rozjaśniło mu widocznie sprawę.
- Tak, było coś czarnego, szczególnie na początku. - przyznał, krzywiąc się przy tym, bo jak teraz myślał to ten śluz zdecydowanie pogarszał i tak nieprzyjemną sytuację. - No i jakby zepsuta krew, szaro-czerwono. - nie był pewien czy to dobrze, że krew brała się z niego, nie z dziąseł a z żołądka, ale z drugiej strony ta cała terapia w końcu była dość agresywna, prawda? Nie przejmował się póki nie dostanie od uzdrowiciela informacji, że powinien.
- Spokojnie, tyle ile musiałem w większości robiłem przy pomocy narzędzi. Nie dałbym komuś produktu ze swoją krwią, nawet zdrową. - przyznał. Był roztrzepany, był głupi w wielu kwestiach ale jeśli chodzi o higienę w kuchni, był bardzo ostrożny, a mycie rąk zakrawało u niego chwilami o lekką nerwicę, co w sumie nie tak dawno uświadomił mu Matt w warsztacie. - Narazie z resztą nie idą na sprzedaż.
Robił niewielkie ilości i testował, próbował, sprawdzał jak zadziałają określone proporcje, jakie ingrediencje dadzą pożądany przez niego efekt. Właściwie to nawet paczkę chciał przynieść Cassandrze, ale drobne strupy u boku paznokci go do tego zniechęciły. Na pewno wyśle jej paczkę, kiedy te znikną - był jej wdzięczny za pomoc.
Tak czy inaczej zgodnie z poleceniem rozpiął guziki - tym razem pamiętając o rękawach nawet! - i zdjął koszulę by pozwolić kobiecie się zbadać.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie podobało mi się, że z Bertiego robił się taki znawca życia. Jak tak dalej pójdzie to niedługo będę słuchał od niego o tym, że kiedyś to było, a teraz to nie ma nic. Wydawało mi się to nieco abstrakcyjne biorąc pod uwagę dzielącą nas różnicę wieku no ale powiedzmy. Nie ofukałem go już nie chcąc strzępić języka. Prawda też była trochę taka, że nie do końca wiedziałem czego chcę. A właściwie gdzie chcę by to mieszkanie stało i jaki miało metraż. Może lepiej było w ogóle się wstrzymać. Poczekać aż znajdę robotę jakąś. Anomalie wciąż trwały i osobiście przestawałem mieć nadzieję, że kiedykolwiek zniknął, a latanie na miotle przez całe połacia różnorakich hrabstw zimą tak średnio mi się widziało więc może...może znajdę najpierw stałą robotę, a dopiero mieszkanie zamiast na odwrót? O rety, czemu to takie pokomplikowane...
Westchnąłem przelewając ciezar na framuge, która przez chwilę cicho jęknęła. Nie znałem się na tych magicznym uzdrawianiu jakoś specjalnie by się mieszać pomiędzy Cassandrę, a jej ofiarę pacjenta. Nie to, że się nie martwiłem o Bertiego, lecz tu w zasadzie moja pomoc na przeprowadzaniu go przez nokturn do uzdrowiciela się kończyła. Nie mogłem zrobić więcej. No, może poza słuchaniem o jego wymiocinach i krwawieniach z różnych miejsc. Z przyjemnością postanowiłem sobie odpuścić szczegółów udając się zgodnie z poleceniem uzdrowicielki do kuchni. Użyłem trzeciej z kolei szklanki po tym jak uznałem, że pachnie najmniej dziwnie. Być może dwóm poprzednie również nie miały sobie nic do zarzucenia to jednak alchemicy i uzdrowiciele na Nokturnie wpędzali mnie w lekką paranoję.
- Woda raz - zapowiedziałem podsuwając młodemu szklankę i w sumie propo tak alchemików... - Yyy...w sumie, myślisz, że miałabyś Cass chwilę coś mi ugotować tak jakoś na tygodniach...? - zagaiłem patrząc jak pochyla się nad Bertim i chociaż wydawała się zabsorbowana to na pewno mnie słyszała - Eliksir senności. Powiedzmy...pięć galeonów za fiolkę, co? Mam jak coś ingrediencje - bąknąłem wracając do swojego kąta.
Westchnąłem przelewając ciezar na framuge, która przez chwilę cicho jęknęła. Nie znałem się na tych magicznym uzdrawianiu jakoś specjalnie by się mieszać pomiędzy Cassandrę, a jej
- Woda raz - zapowiedziałem podsuwając młodemu szklankę i w sumie propo tak alchemików... - Yyy...w sumie, myślisz, że miałabyś Cass chwilę coś mi ugotować tak jakoś na tygodniach...? - zagaiłem patrząc jak pochyla się nad Bertim i chociaż wydawała się zabsorbowana to na pewno mnie słyszała - Eliksir senności. Powiedzmy...pięć galeonów za fiolkę, co? Mam jak coś ingrediencje - bąknąłem wracając do swojego kąta.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Usiadła naprzeciw niego - z zachowaniem ostrożności, kładąc przy tym dłoń na ścianę; przy podobnych ruchach musiała już zachowywać pewną powściągliwość. Zbyt nagłe ruchy mogły wywołać obicie, a to - nieść katastrofalne skutki, jej ciąża nie była silna, ale dbała o siebie jak mogła. Skinęła lekko głową, przyjmując jego słowa, wciąż nie padło nic, czego nie przewidywałaby wcześniej - to dobrze rokowało.
- Do czego porównałbyś ten zapach? - zapytała, unosząc ku niemu spojrzenie - z powagą. - Znasz zapach śmierci? - Była uzdrowicielką, zadane przez nią pytanie nie powinno brzmieć nadzwyczajnie - to w jej profesji ze śmiercią stykaną się najczęściej. - Zapach zgniłego mięsa? - Nie pachniało tak jak rozkładające się zwłoki, ale wydawało się porównaniem najtrafniejszym i najbardziej prawdopodobnym dla Bertiego do rozpoznania. - Opisz mi odcień tego koloru - szarością wpadał mocniej w czerń czy w biel? - Każdy fragment tej opowieści miał mieć znaczenie, każdy fragment był w stanie dopasować odpowiednie działanie składników do ostatecznych efektów. Ogólna receptura zdawała się dążyć do osiągnięcia właściwego efektu, jednak proporcje poszczególnych składników należało przejrzeć w kontekście całości skutków, rozpatrując ich związek z ciągiem zdarzeń. Dążyła do najpełniejszej efektywności i zminimalizowania skutków ubocznych.
Zamyśliła się nad kwestią wymiotów. Lek mógł wywoływać silniejsze krwawienia z innych narządów, w tym krwawienia wewnętrzne, ale równie dobrze to eliksir mógł po prostu przeżreć ścianki jego żołądka. Chroniła go waleriana, być może jej liście zostały dodane w nieco zbyt małej ilości, a może to ona źle oszacowała przysługującą mu dawkę. - Maxima Paceum - mruknęła, zamierzając otoczyć obojga ochroną przed anomalią; słuch o nowym zaklęciu dotarł do niej całkiem niedawno. - Diagno coro - powtórzyła, przykładając różdżkę do jego piersi, sprawdzając żołądek; jej mina nie była zadowolona, prawda leżała gdzieś pośrodku. Śluzówka była podrażniona i przekrwiona, ale mogło być to efektem zwiększonych wymiotów. Nie miało znaczenia - trzeba było lekko zmodyfikować recepturę, by uczynić lek bezpieczniejszym.
- Pracujesz nad nowym projektem? - zagadnęła w trakcie osłuchania; opuszczając różdżkę, by przejść do badania palpacyjnego - uważnie przyglądając się kolejnym mięśniom torsu Bertiego. - Sprawdziłam twoje przepisy - mojej córce bardzo zasmakował ognisty szczur. Zwłaszcza ogonek. Zupa z węgorza mniej, ale ryby to samo zdrowie, a przepis jest skarbnicą wartości odżywczych. - Była mu za te przepisy wdzięczna - i chciała, żeby o tym wiedział. Skinęła głową, kiedy Matt powrócił. - Wypij - poprosiła, przenosząc spojrzenie na kuzyna Bertiego. - Tak - odparła wpierw lakonicznie, dopiero po chwili odejmując dłonie od pacjenta - gestem dając mu znak, że może się ubrać. Powstała - wciąż z ostrożnością podtrzymując się dłonią o ścianę. - Eliksir senności - powtórzyła - na kiedy to potrzebujesz i ile?
bez anomalii bo stary miesiąc i nie ma kostek :/
- Do czego porównałbyś ten zapach? - zapytała, unosząc ku niemu spojrzenie - z powagą. - Znasz zapach śmierci? - Była uzdrowicielką, zadane przez nią pytanie nie powinno brzmieć nadzwyczajnie - to w jej profesji ze śmiercią stykaną się najczęściej. - Zapach zgniłego mięsa? - Nie pachniało tak jak rozkładające się zwłoki, ale wydawało się porównaniem najtrafniejszym i najbardziej prawdopodobnym dla Bertiego do rozpoznania. - Opisz mi odcień tego koloru - szarością wpadał mocniej w czerń czy w biel? - Każdy fragment tej opowieści miał mieć znaczenie, każdy fragment był w stanie dopasować odpowiednie działanie składników do ostatecznych efektów. Ogólna receptura zdawała się dążyć do osiągnięcia właściwego efektu, jednak proporcje poszczególnych składników należało przejrzeć w kontekście całości skutków, rozpatrując ich związek z ciągiem zdarzeń. Dążyła do najpełniejszej efektywności i zminimalizowania skutków ubocznych.
Zamyśliła się nad kwestią wymiotów. Lek mógł wywoływać silniejsze krwawienia z innych narządów, w tym krwawienia wewnętrzne, ale równie dobrze to eliksir mógł po prostu przeżreć ścianki jego żołądka. Chroniła go waleriana, być może jej liście zostały dodane w nieco zbyt małej ilości, a może to ona źle oszacowała przysługującą mu dawkę. - Maxima Paceum - mruknęła, zamierzając otoczyć obojga ochroną przed anomalią; słuch o nowym zaklęciu dotarł do niej całkiem niedawno. - Diagno coro - powtórzyła, przykładając różdżkę do jego piersi, sprawdzając żołądek; jej mina nie była zadowolona, prawda leżała gdzieś pośrodku. Śluzówka była podrażniona i przekrwiona, ale mogło być to efektem zwiększonych wymiotów. Nie miało znaczenia - trzeba było lekko zmodyfikować recepturę, by uczynić lek bezpieczniejszym.
- Pracujesz nad nowym projektem? - zagadnęła w trakcie osłuchania; opuszczając różdżkę, by przejść do badania palpacyjnego - uważnie przyglądając się kolejnym mięśniom torsu Bertiego. - Sprawdziłam twoje przepisy - mojej córce bardzo zasmakował ognisty szczur. Zwłaszcza ogonek. Zupa z węgorza mniej, ale ryby to samo zdrowie, a przepis jest skarbnicą wartości odżywczych. - Była mu za te przepisy wdzięczna - i chciała, żeby o tym wiedział. Skinęła głową, kiedy Matt powrócił. - Wypij - poprosiła, przenosząc spojrzenie na kuzyna Bertiego. - Tak - odparła wpierw lakonicznie, dopiero po chwili odejmując dłonie od pacjenta - gestem dając mu znak, że może się ubrać. Powstała - wciąż z ostrożnością podtrzymując się dłonią o ścianę. - Eliksir senności - powtórzyła - na kiedy to potrzebujesz i ile?
bez anomalii bo stary miesiąc i nie ma kostek :/
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23, 83
'k100' : 23, 83
- Nie znam. - widział zwłoki, widział śmierć, ale nigdy nie były to zwłoki które zdążyłyby zacząć się rozkładać, a nawet jeśli - jak na wyspie Fair - było to na świeżym powietrzu i w atmosferze walki, nie miał możliwości lub zwyczajnie nie zwrócił uwagi, i tak porażony wyglądem martwych ludzi który przyprawił go o mdłości.
- Ale porównałbym to do zgniłego mięsa. - przyznał, bo to porównanie wydało mu się całkiem trafne. Pokiwał przy tym lekko głową. - Bardziej w biel. Taka zgniła szarość jasna.
Zmarszczył lekko brwi. Przyjął od Matta wodę. W sumie to szklanka wydawała się dziwna, ale chciał choć trochę przepłukać usta. Napił się kilka łyków i odstawił naczynie obok siebie obserwując jak kobieta ponownie zaczyna go badać. Nie wydawała się zbyt zadowolona.
- To źle?
Nie miał pojęcia, co jest typowe, a co jednak może okazać się oznaką większych problemów. Liczył, że kiedy to wszystko minie, a w końcu szło ku lepszemu - będzie już całkiem zdrowy.
Nie znał zaklęć jakie wypowiadała, jednak nie wiercił się ciekaw efektów. Nic jednak zbytnio nie odczuł.
- Otwieram cukiernię. Więc w sumie dużo mniejszych projektów w jednym. - przyznał z pewną dozą entuzjazmu. Był w swoim świecie, trochę zmęczony, trochę zestresowany ale z pełnią wiary w to, ze wszystko pójdzie dobrze i będzie miał odpowiedni ruch. - W połowie listopada otwieram.
Cieszył się na to. Lubił pracę w urzędzie i nie zamierzał z niej rezygnować, ale to nie było to samo.
- Cieszę się. Wahałem się czy dziecku podejdą pikantne smaki. - przyznał, choć w sumie odmoczony w mleku szczur jest już całkiem zjadliwy, z kolei miód dodatkowo ostrość łagodzi. No, ale! Grunt, że było dobrze. Bertie uśmiechnął się z zadowoleniem.
Zaraz kiedy kobieta dała mu sygnał, sięgnął po swoją koszulę żeby ja ubrać.
- Właściwie to co dalej? W sensie, już będzie po wszystkim? Czy teraz kolejne eliksiry i znów się spotkamy?
Nie miał pojęcia ile ta terapia może trwać ani co właściwie Cassandra ma w planach.
- Ale porównałbym to do zgniłego mięsa. - przyznał, bo to porównanie wydało mu się całkiem trafne. Pokiwał przy tym lekko głową. - Bardziej w biel. Taka zgniła szarość jasna.
Zmarszczył lekko brwi. Przyjął od Matta wodę. W sumie to szklanka wydawała się dziwna, ale chciał choć trochę przepłukać usta. Napił się kilka łyków i odstawił naczynie obok siebie obserwując jak kobieta ponownie zaczyna go badać. Nie wydawała się zbyt zadowolona.
- To źle?
Nie miał pojęcia, co jest typowe, a co jednak może okazać się oznaką większych problemów. Liczył, że kiedy to wszystko minie, a w końcu szło ku lepszemu - będzie już całkiem zdrowy.
Nie znał zaklęć jakie wypowiadała, jednak nie wiercił się ciekaw efektów. Nic jednak zbytnio nie odczuł.
- Otwieram cukiernię. Więc w sumie dużo mniejszych projektów w jednym. - przyznał z pewną dozą entuzjazmu. Był w swoim świecie, trochę zmęczony, trochę zestresowany ale z pełnią wiary w to, ze wszystko pójdzie dobrze i będzie miał odpowiedni ruch. - W połowie listopada otwieram.
Cieszył się na to. Lubił pracę w urzędzie i nie zamierzał z niej rezygnować, ale to nie było to samo.
- Cieszę się. Wahałem się czy dziecku podejdą pikantne smaki. - przyznał, choć w sumie odmoczony w mleku szczur jest już całkiem zjadliwy, z kolei miód dodatkowo ostrość łagodzi. No, ale! Grunt, że było dobrze. Bertie uśmiechnął się z zadowoleniem.
Zaraz kiedy kobieta dała mu sygnał, sięgnął po swoją koszulę żeby ja ubrać.
- Właściwie to co dalej? W sensie, już będzie po wszystkim? Czy teraz kolejne eliksiry i znów się spotkamy?
Nie miał pojęcia ile ta terapia może trwać ani co właściwie Cassandra ma w planach.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
No nie powiem, jakimś to tam przeżyciem było słuchanie o tym jaki kolor ma zapach krwi. Uniosłem wyżej obie brwi w zadumaniu nad tym czemu szary, a nie czerwony, lecz to był chyba ten moment w który nie powinienem wnikać. Nie, kiedy wiedziałem jakimi kolorami Bertie zamierzał zbrukać lokal, który kupił za jakąś powaloną ilość galeonów - z tego trzeba było go leczyć, a nie z sinicy. To prawie jak kupowanie smoczego jaja by se pierdolnąć jajecznicę. Niby można ale po co.
Westchnąłem postanawiając zając się sobą. Wyjąłem z kieszeni sztylet, którym zacząłem sobie wydłubywać brud z pod paznokci myśląc o tym, że czeka mnie spotkanie z Edgarem za kilka dni. Wiedziałem, że tym prędzej czy później się upomni o siebie. i tak zaskakujące było to, że zrobił to dopiero teraz po tym jak Osbert Delaney postanowił wychylić się ze swojej nory i roznieść wieści o organizowanej, tajemniczej wyprawie. Przystałem oczywiście na jego warunki i właściwie chyba poczułbym się nieswojo gdyby równie sławny, ponury znawca artefaktów nie wyściubił nosa.
Podniosłem spojrzenie na Cassandrę w chwili w której podzieliła się ze mną swoja prośbą i w sumie i dobrze. Nie wiem, czy Lykantropia wpływała jakoś na moje zmysły, lecz w tej suszarni było gorzej niż zazwyczaj. Zmarszczyłem nos i fuknąłem gdy wyszedłem z pomieszczenia. Pokręciłem nim też w niezadowoleniu kiedy wróciłem.
- Dwie fiolki na...no nie wiem, nie śpieszy mi się z tym ale tak bym miał je do końca listopada. Swoją drogą jakbyś miała zapotrzebowanie na jaja popiełka to Earl chyba się w nie ostro wkręcił. Ten od ciągłych problemów z klientami ze szpakowatym nosem oraz krótkimi, czarnymi włosami które wyglądają jakby mu je wylizywały gumochłony czy coś. Spotkałem go ostatnio. Jest chyba trochę przyciśnięty do ściany więc strzelam, że lepszej ceny nigdzie nie dostaniesz. Zwłaszcza jakbyś załatwiła to przeze mnie - puściłem jej oczko - Ej, jak te eliksir to problem to wiesz, nie musisz, wiesz? Wyglądasz w sumie na przemęczoną, czy coś... - dodałem zaraz widząc jak ociężale się podnosi i jakoś tak głupio się zrobiło mi by z mojego powodu wisiała nad kotłem.
Zaraz też spojrzałem pytająco na czarownicę po tym, jak Bertie zadał dość sensowne pytanie o to, jak to będzie wyglądało dalej. Sam o tym nie myślałem. Teraz zacząłem i jakoś bieganie co tydzień przez przykładowo pół roku na Nokturn wydało mi się nieco upierdliwe.
Westchnąłem postanawiając zając się sobą. Wyjąłem z kieszeni sztylet, którym zacząłem sobie wydłubywać brud z pod paznokci myśląc o tym, że czeka mnie spotkanie z Edgarem za kilka dni. Wiedziałem, że tym prędzej czy później się upomni o siebie. i tak zaskakujące było to, że zrobił to dopiero teraz po tym jak Osbert Delaney postanowił wychylić się ze swojej nory i roznieść wieści o organizowanej, tajemniczej wyprawie. Przystałem oczywiście na jego warunki i właściwie chyba poczułbym się nieswojo gdyby równie sławny, ponury znawca artefaktów nie wyściubił nosa.
Podniosłem spojrzenie na Cassandrę w chwili w której podzieliła się ze mną swoja prośbą i w sumie i dobrze. Nie wiem, czy Lykantropia wpływała jakoś na moje zmysły, lecz w tej suszarni było gorzej niż zazwyczaj. Zmarszczyłem nos i fuknąłem gdy wyszedłem z pomieszczenia. Pokręciłem nim też w niezadowoleniu kiedy wróciłem.
- Dwie fiolki na...no nie wiem, nie śpieszy mi się z tym ale tak bym miał je do końca listopada. Swoją drogą jakbyś miała zapotrzebowanie na jaja popiełka to Earl chyba się w nie ostro wkręcił. Ten od ciągłych problemów z klientami ze szpakowatym nosem oraz krótkimi, czarnymi włosami które wyglądają jakby mu je wylizywały gumochłony czy coś. Spotkałem go ostatnio. Jest chyba trochę przyciśnięty do ściany więc strzelam, że lepszej ceny nigdzie nie dostaniesz. Zwłaszcza jakbyś załatwiła to przeze mnie - puściłem jej oczko - Ej, jak te eliksir to problem to wiesz, nie musisz, wiesz? Wyglądasz w sumie na przemęczoną, czy coś... - dodałem zaraz widząc jak ociężale się podnosi i jakoś tak głupio się zrobiło mi by z mojego powodu wisiała nad kotłem.
Zaraz też spojrzałem pytająco na czarownicę po tym, jak Bertie zadał dość sensowne pytanie o to, jak to będzie wyglądało dalej. Sam o tym nie myślałem. Teraz zacząłem i jakoś bieganie co tydzień przez przykładowo pół roku na Nokturn wydało mi się nieco upierdliwe.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Przytaknęła spokojnie głową, wizualizując sobie opis Bertiego, oczyma wyobraźni dostrzegając wspomniane odcienie i kolory. Zaklęcie wykazało drobne zmiany, jednak dość drobne, by można je było odwrócić.
- I tak i nie - odparła na pytanie Bertiego. - Wszystko wskazuje na to, że sinica zaczyna się cofać. Wszystko, co z ciebie... wychodzi, jest nią. Musisz to przetrwać, im mniej jej cząstek krąży w twojej krwi, tym mniej uciążliwe będą wszystkie dolegliwości. Najdalej za kilka dni powinny ustąpić całkowicie - gdyby tak się nie stało, skontaktuj się ze mną. Nie powinieneś już potrzebować większej ilości eliksirów, a nasze kolejne spotkanie nie powinno być już potrzebne. Będę wdzięczna za wiadomość, najdalej za tydzień, jak się czujesz. I za miesiąc, czy objawy nawróciły. Jesteś pierwszą osobą, która przeszła tę terapię, skutki są przeze mnie wyłącznie przewidywane. Zdaje się jednak, że wyrzuciłeś z siebie już tak dużo trucizny, że kolejne krwotoki nie będą zagrażały twojemu życiu ani zdrowiu. - Zdawało się, że wszystko szło zgodnie z planem, ale nie zamierzała, nie chciała zapeszać. Tylko namacalne dowody mogły przynieść ostateczne odpowiedzi, a te mógł rozpoznać tylko on. - Lek okazał się nieco zbyt ostry - powiadomiła, unosząc ku niemu spojrzenie. To był jej błąd. - Podrażnił żołądek, powinieneś go oszczędzać w najbliższym czasie. Powinien zregenerować się bez pomocy, o ile będziesz przestrzegał odpowiedniej diety. Wciąż dużo wody - i lekkostrawne, niewielkie dania. Dobrze ci zrobią głodówki. Wspomagająco - napar z prawoślazu, dostaniesz to zioło w każdej aptece. Raz dziennie, na wieczór, nie częściej. Aż krew zniknie - Nie wyglądało to poważnie - naruszona ścianka żołądka nie wydawała się wymagać silniejszych środków. Do eliksiru powinna zostać dodana większa dawka waleriany, jeśli kolejne ofiary jej eksperymentów potwierdzą tę tezę, będzie musiała wprowadzić lekkie poprawki w proporcjach ingrediencji. Przeniosła też spojrzenie na Matta - jeśli wydarzy się coś nieoczekiwanego, najpewniej będą potrzebować jego pomocy, żeby spotkać się ponownie.
- Och, gdzie? - Lysandrze całkiem smakowały jej ogonki, być może chętnie spróbowałaby też słodyczy - takich, jakich kosztują inne dzieci, normalne dzieci. Może mogły go kiedyś odwiedzić - wydawał się sympatyczny, Lysa by go polubiła. Wsłuchała się w słowa drugiego Botta, zastanawiając się nad popiełkową kwestią - rzeczywiście kończył jej się zapas, a bywały użyteczne.
- Załatw mi słoik - stwierdziła po namyśle. Earl miewał ciągłe kłopoty z klientami nie bez powodu, ale jeśli był przyciśnięty do ściany, miał okazję oddać ludzkości tę empatię, której powstrzymywał zawsze wcześniej. - Dam ci na nie pieniądze - a za fatygę uwarzę eliksir. Pasuje ci? - Przez jej twarz przemknął cień uśmiechu, w gruncie rzeczy dobre chłopaki z tych Bottów. - Uprzejmiej z twojej strony byłoby podkreślić lepsze strony mojej urody, zamiast zwracać uwagę na jej mankamenty - zauważyła, wychwytując szmaragdowym okiem jego spojrzenie, nieco bagatelizując swój stan. Nie czuła się dobrze, była zmęczona i senna, ale nie mogła też siedzieć bezczynne - to by ją zabiło, a eliksir senności nie wymagał aż tyle pracy, by nie mogła się tego podjąć. Jednocześnie nie chciała, by czuł się z tego powodu winny. Nie było takiej potrzeby, ciąża to nie choroba. - Więcej dziś nie zrobię - jesteście wolni - zwróciła się do Bertiego, oglądając się ku niemu przez ramię.
- I tak i nie - odparła na pytanie Bertiego. - Wszystko wskazuje na to, że sinica zaczyna się cofać. Wszystko, co z ciebie... wychodzi, jest nią. Musisz to przetrwać, im mniej jej cząstek krąży w twojej krwi, tym mniej uciążliwe będą wszystkie dolegliwości. Najdalej za kilka dni powinny ustąpić całkowicie - gdyby tak się nie stało, skontaktuj się ze mną. Nie powinieneś już potrzebować większej ilości eliksirów, a nasze kolejne spotkanie nie powinno być już potrzebne. Będę wdzięczna za wiadomość, najdalej za tydzień, jak się czujesz. I za miesiąc, czy objawy nawróciły. Jesteś pierwszą osobą, która przeszła tę terapię, skutki są przeze mnie wyłącznie przewidywane. Zdaje się jednak, że wyrzuciłeś z siebie już tak dużo trucizny, że kolejne krwotoki nie będą zagrażały twojemu życiu ani zdrowiu. - Zdawało się, że wszystko szło zgodnie z planem, ale nie zamierzała, nie chciała zapeszać. Tylko namacalne dowody mogły przynieść ostateczne odpowiedzi, a te mógł rozpoznać tylko on. - Lek okazał się nieco zbyt ostry - powiadomiła, unosząc ku niemu spojrzenie. To był jej błąd. - Podrażnił żołądek, powinieneś go oszczędzać w najbliższym czasie. Powinien zregenerować się bez pomocy, o ile będziesz przestrzegał odpowiedniej diety. Wciąż dużo wody - i lekkostrawne, niewielkie dania. Dobrze ci zrobią głodówki. Wspomagająco - napar z prawoślazu, dostaniesz to zioło w każdej aptece. Raz dziennie, na wieczór, nie częściej. Aż krew zniknie - Nie wyglądało to poważnie - naruszona ścianka żołądka nie wydawała się wymagać silniejszych środków. Do eliksiru powinna zostać dodana większa dawka waleriany, jeśli kolejne ofiary jej eksperymentów potwierdzą tę tezę, będzie musiała wprowadzić lekkie poprawki w proporcjach ingrediencji. Przeniosła też spojrzenie na Matta - jeśli wydarzy się coś nieoczekiwanego, najpewniej będą potrzebować jego pomocy, żeby spotkać się ponownie.
- Och, gdzie? - Lysandrze całkiem smakowały jej ogonki, być może chętnie spróbowałaby też słodyczy - takich, jakich kosztują inne dzieci, normalne dzieci. Może mogły go kiedyś odwiedzić - wydawał się sympatyczny, Lysa by go polubiła. Wsłuchała się w słowa drugiego Botta, zastanawiając się nad popiełkową kwestią - rzeczywiście kończył jej się zapas, a bywały użyteczne.
- Załatw mi słoik - stwierdziła po namyśle. Earl miewał ciągłe kłopoty z klientami nie bez powodu, ale jeśli był przyciśnięty do ściany, miał okazję oddać ludzkości tę empatię, której powstrzymywał zawsze wcześniej. - Dam ci na nie pieniądze - a za fatygę uwarzę eliksir. Pasuje ci? - Przez jej twarz przemknął cień uśmiechu, w gruncie rzeczy dobre chłopaki z tych Bottów. - Uprzejmiej z twojej strony byłoby podkreślić lepsze strony mojej urody, zamiast zwracać uwagę na jej mankamenty - zauważyła, wychwytując szmaragdowym okiem jego spojrzenie, nieco bagatelizując swój stan. Nie czuła się dobrze, była zmęczona i senna, ale nie mogła też siedzieć bezczynne - to by ją zabiło, a eliksir senności nie wymagał aż tyle pracy, by nie mogła się tego podjąć. Jednocześnie nie chciała, by czuł się z tego powodu winny. Nie było takiej potrzeby, ciąża to nie choroba. - Więcej dziś nie zrobię - jesteście wolni - zwróciła się do Bertiego, oglądając się ku niemu przez ramię.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Wbrew przypuszczeniom Botta płynącym z niezbyt tęgiej miny Cassandry, wszystko brzmiało całkiem optymistycznie. Krwotoków miało być mniej, a w końcu całkiem miały zniknąć - to cholernie dobra nowina. Bertie miał już zdecydowanie dość tego charakterystycznego zapachu, miał dość ciągłego kapania krwią na wszystko i samopoczucia jakby ktoś go przeżuł i wypluł co także niekiedy się zdarzało. Choć w sumie nie ostatnio.
- Jasne. Wyślę sowę, jeśli wszystko będzie w porządku. - zapewnił wyraźnie zadowolony tym co usłyszał. Jeśli nie będzie w porządku, pewnie wyśle sowę ale do Matta, żeby znów go tu zabrał, jednak skoro do tej pory było tylko lepiej, czemu miałoby się to zmieniać?
- Okeej, da się zrobić. - przyznał, postanawiając oszczędzić Cassandrze żartów na temat jedzenia biedy posypanej długami, jakie od jakiegoś czasu były jego ulubioną formą humoru. Przynajmniej przyoszczędzi na jedzeniu kilka dni, kupi się za to dodatkowy baniak farby bo w sumie to Bertie nadal nie był pewien czy na wszystko starczy. Co może dziwne jak na kucharza, Bertie wcale nie uważał niewielkich porcji jedzenia czy głodówki za wielki problem, przynajmniej kiedy wiedział ile ów stan ma potrwać.
Po składniki na napar z prawoślazu pójdzie pewnie zaraz po wyjściu z Nokturnu.
- Na Pokątnej. - jego uśmiech znów się poszerzył, od jakiegoś czasu Bertie dosłownie żył tym tematem, nic więc dziwnego że go ożywiał. Na pewno bardziej niż kolory wymiocin. - Zaraz obok różdżkarni Ollivanderów. Zapraszam jak znajdziesz czas. - dodał jeszcze, zanim nie odezwał się Matt jak zawsze wyrażając ciepłe uczucia na swój wyjątkowy sposób. On sam za to ubrał z powrotem koszulę w tym czasie i podniósł się z miejsca czekając, aż dogadają kwestię eliksirów i na ewentualne dodatkowe wskazówki.
- Matt zawsze miał problemy z pojęciem uprzejmością, ale trzeba przyznać że przez twoja niewątpliwie niebywałą urodę przebija się lekkie zmęczenie. - przełożył jeszcze słowa kuzyna, bo przecież nie mógłby darować sobie małej uszczypliwości w jedną i komplementu w drugą stronę, prawda? Uśmiechnął się przy tym troszkę szerzej.
Kiedy Cassandra ostatecznie oznajmiła, że wizyta zakończona, Bertie skinął jej lekko głową.
- Dziękuję w takim razie. - na prawdę był jej wdzięczny za leczenie. Nawet jeśli był królikiem doświadczalnym, zawsze lepiej próbować zrobić cokolwiek niż nie robić nic, prawda? No i ostatecznie wszystko wydawało się iść w dobrą stronę. - I dowidzenia.
Pożegnał się, ruszając do wyjścia i w drzwiach czekając na starszego Botta.
zt <3
- Jasne. Wyślę sowę, jeśli wszystko będzie w porządku. - zapewnił wyraźnie zadowolony tym co usłyszał. Jeśli nie będzie w porządku, pewnie wyśle sowę ale do Matta, żeby znów go tu zabrał, jednak skoro do tej pory było tylko lepiej, czemu miałoby się to zmieniać?
- Okeej, da się zrobić. - przyznał, postanawiając oszczędzić Cassandrze żartów na temat jedzenia biedy posypanej długami, jakie od jakiegoś czasu były jego ulubioną formą humoru. Przynajmniej przyoszczędzi na jedzeniu kilka dni, kupi się za to dodatkowy baniak farby bo w sumie to Bertie nadal nie był pewien czy na wszystko starczy. Co może dziwne jak na kucharza, Bertie wcale nie uważał niewielkich porcji jedzenia czy głodówki za wielki problem, przynajmniej kiedy wiedział ile ów stan ma potrwać.
Po składniki na napar z prawoślazu pójdzie pewnie zaraz po wyjściu z Nokturnu.
- Na Pokątnej. - jego uśmiech znów się poszerzył, od jakiegoś czasu Bertie dosłownie żył tym tematem, nic więc dziwnego że go ożywiał. Na pewno bardziej niż kolory wymiocin. - Zaraz obok różdżkarni Ollivanderów. Zapraszam jak znajdziesz czas. - dodał jeszcze, zanim nie odezwał się Matt jak zawsze wyrażając ciepłe uczucia na swój wyjątkowy sposób. On sam za to ubrał z powrotem koszulę w tym czasie i podniósł się z miejsca czekając, aż dogadają kwestię eliksirów i na ewentualne dodatkowe wskazówki.
- Matt zawsze miał problemy z pojęciem uprzejmością, ale trzeba przyznać że przez twoja niewątpliwie niebywałą urodę przebija się lekkie zmęczenie. - przełożył jeszcze słowa kuzyna, bo przecież nie mógłby darować sobie małej uszczypliwości w jedną i komplementu w drugą stronę, prawda? Uśmiechnął się przy tym troszkę szerzej.
Kiedy Cassandra ostatecznie oznajmiła, że wizyta zakończona, Bertie skinął jej lekko głową.
- Dziękuję w takim razie. - na prawdę był jej wdzięczny za leczenie. Nawet jeśli był królikiem doświadczalnym, zawsze lepiej próbować zrobić cokolwiek niż nie robić nic, prawda? No i ostatecznie wszystko wydawało się iść w dobrą stronę. - I dowidzenia.
Pożegnał się, ruszając do wyjścia i w drzwiach czekając na starszego Botta.
zt <3
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Suszarnia
Szybka odpowiedź