Wydarzenia


Ekipa forum
Suszarnia
AutorWiadomość
Suszarnia [odnośnik]01.06.17 21:40
First topic message reminder :

Suszarnia

★★
Pomieszczenie znajdujące się tuż obok głównej sali pełniącej funkcję lazaretu, niewielkie, ciasne, to suszarnia, w której przechowywane są zioła na lecznicze maści i eliksiry. W powietrzu nieustannie unosi się tutaj ostry zapach roślin, które akurat zostały porozwieszane; od lawendy i lubczyku, przez pieprz, czosnek czy koper, po szałwię, rozmaryn, kolendrę i inne, znacznie mniej znane zioła. Łodygi suszonych roślin wiszą na upiętych pod sufitem. Światło wpuszcza do środka niewielkie, wąskie okno przyciemnione jasną zasłonką.
Pośród porozrzucanych ususzonych liści leżą dwa koce, kiedy lecznica jest przepełniona lub przyjmowani są pacjencji, którzy z innych powodów powinni zostać odizolowani od pozostałych, zwykle są - bez luksusów - kładzeni tutaj.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:03, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Suszarnia - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Suszarnia [odnośnik]04.04.21 22:14
Skinęła Sigrun głową, ze spokojem, łagodnie, kiedy nie tylko przechyliła zawartość ofiarowanej fiolki, ale i upewniła uzdrowicielkę w przekonaniu, że w szkle nie została już ani kropla; przyjrzała się uważnie jej gardłu, upewniając się, że Rookwood przełknęła całą zawartość, całkowitej pewności nabrawszy jednak dopiero wtedy, kiedy się odezwała. Wyciągnęła dłoń, odbierając od niej pustą fiolkę. Martwiła się. Jej stanem, jej zdrowiem, jej przyszłością. Robiła co mogła, by rozgonić te straszne mary, ale nie mogła być pewna, na ile jej leczenie będzie skuteczne. Na ile skuteczne być w ogóle mogła - tamtej nocy Rycerze zadarli z niewyobrażalnie potężnymi mocami, słyszała przecież opowieśći. Od Sigrun, od Deirdre, od Elviry. Słyszała zbyt wiele, by wątpić, a jednocześnie zbyt mało, by rozumieć wszystko: wciąż nie wiedziała - gdzie był Ramsey?
I gdzie była Sigrun, bo choć siedziała dzisiaj przed nią, dobrze wiedziała, że nie była w pełni sobą. Musiała się odnaleźć, w labiryncie własnych myśli, wspomnień, utkwiona pomiędzy światami, prawdziwym i tym z wyobrażeń.
Uśmiechnęła się ciepło na słowa skierowane do córki.
- Wyobrażasz sobie, co będzie za pięć lat? - zapytała łagodnie, po części odpowiadając i podtrzymując rozmowę czysto towarzysko, po części - badając. Jej reakcje, jej rozumienie rzeczywistości, jej umiejscowienie w przestrzeni, jej pamięć. Wciąż wiedziała, kim była Lysandra, wciąż rozumiała pojęcie czasu. Jej zagubienie się nie pogłębiało. Czy wycofywało? Miała nadzieję, wydawało jej się, że owszem - Sigrun zaczynała dostrzegać subtelne krzywizny rzeczywistości, zaczynała zdawać sobie sprawę z tego, że nie wszystko, co widziała, istniało naprawdę. Ale przed nimi była jeszcze ciężka praca. - Prosiła, żeby przekazać ci życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. Martwi się o ciebie - przyznała, otwarcie, jak otwarcie można było mówić o dziecku. Sigrun nie przepadała za dziećmi, ale to nie miało znaczenia, wiedziała, że Lysandra mogła jej ufać na tyle, by rzeczywiście snuć podobne zmartwienia. Siedząc na łóżku, naprzeciw niej, złożyła dłonie razem na podołku, wsłuchując się w jej słowa z kamienną miną. Szczerość między nimi była teraz najważniejsza, a najlichszy grymas powątpienia lub negacji mógłby zburzyć cienką linię zaufania, jakie w niej pokładała, mówiąc jej prawdę.
- Widzisz go, czujesz jego zapach i słyszysz - powtórzyła po niej bez zawahania, wyliczając wszystkie objawy. - Nie ma tutaj żadnych zwłok. Ja ich nie widzę. To omamy, jakie przywołuje czarna magia - mówiła dalej, choć powtarzała jej to już po stokroć. Musiała wiedzieć, musiała pamiętać. Musiała przekonać do tego samą siebie, bo choć wiedziała, to wciąż nie do końca jeszcze wierzyła. - Co się stanie, jeśli go dotkniesz? - zapytała, zastanawiając się, czy była w stanie dotknąć faktury jego skóry - czy jednak jej dłoń sięgnie powietrza. Nie chciała jednak zmuszać jej do niczego, na co nie była jeszcze gotowa. Musiały znaleźć sposób, na odróżnienie ułudy od rzeczywistości.
- O czym mówił Alphard? - A w słowach - w słowach najpewniej znajdą więcej o przyczynach, od przyczyn będzie bliżej wyleczenia.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Suszarnia [odnośnik]22.04.21 22:28
Nigdy chyba nie była w tak złym stanie jak jeszcze przed kilkoma dniami, gdy kompletnie nie wiedziała, nie rozumiała co dzieje się wokół, urojenia okazały się tak silne, że należało odebrać jej różdżkę, by nie uczyniła krzywdy innym i może przede wszystkim sobie samej. Opowiadała niegdyś Cassandrze, że jako dziecko przeszła przez Plagę Koszmarów, mówiła o tym niewielu, lecz ufała uzdrowicielce i uznała to za konieczne, aby mogła dobrać dla niej odpowiednie leczenie, dawkę eliksirów. W przypadku Rookwood musiały być silniejsze - jej organizm musiał już za młodu przyjmować silniejsze dawki, by nie pozwolić dziewczynce przekroczyć granicę, zza której nie było już odwrotu. Choroba przeminęła, lecz z talentem do Sigrun do pakowania się w kłopoty, z jej impulsywnością i skłonnością do podejmowania zbyt dużego ryzyka wielokrotnie prawie straciła życie. Cassandra widywała ją już poobijaną, okaleczoną, nie raz niemal wykrwawiła się na posadzce lecznicy; uzdrowicielka leczyła jej rany po zaklęciach, zadane własną czarną magią, ślady po stoczonej walce z wilkołakiem, czy ataku magicznego stworzenia, którego się nie spodziewała.
Nigdy jednak nie straciła rozumu aż tak. Nigdy chyba nie czuła się słabsza, choć wiedziała, że do słabych nie należała. Ten stan budził w Sigrun słuszny lęk. Bała się, że nie powróci do zdrowia jak zawsze, że jej śmierć to była ta granica, zza której nie było odwrotu - bała się, że pozostawiła w zaświatach cząstkę siebie, własny rozum i nie będzie już tą samą Sigrun Rookwood co wcześniej. W Vablatsky widziała chyba jedyną osobę, która mogła pomóc i gdy tylko to zrozumiała, choć musiało minąć wiele dni i należało wlać jej niemal siłą do gardła sporo fiolek wywarów uspokajających, zaczęła poddawać się woli czarownicy.
- Tak. Chyba tak - mruknęła, grzebiąc łyżką w zupie, zanim jeszcze przełknęła jej więcej. Nie dlatego, że nie smakowała, raczej wydawała się zastanawiać i szukać w pływających jarzynach kolejnych słów. - Za pięć lat... Na pewno będzie świetnie gotować albo... Za pięć lat będzie chyba w Hogwarcie? Tak? Ile ona ma lat? Osiem? Skrzaty będą gotować - mówiła głosem słabym, nie tak pewnym jak zwykle, trochę plątała się w tym co mówi, na bladej twarzy widniał wyraz skupienia, jakby próbowała skupić się na tym, co może wydarzyć się w ciągu pięciu lat.
Czy ona w ogóle przeżyje następne pięć lat? Rok? Miesiąc? Zadrżała i uniosła wzrok na Cassandrę. Wsadziła sobie do ust łyżkę zupy, nie podmuchała najpierw, wywar poparzył ją w język, lecz ten ból trochę Rookwood otrzeźwił.
- Martwi się? - zdziwiła się Sigrun. Nigdy nie sądziła, że Lysandra może pałać do niej sympatią, chyba nie należała do jej ulubionych ciotek - ona sama traktowała ją jednak inaczej. Rookwood zaczęło się wydawać, że Lysandra jest częścią Cassandry, Cassandra częścią Lysandry. Jakby nie mogły istnieć już bez siebie, młoda jasnowidzka miała w sobie cząstkę jej matki, może właśnie przez to ona też traktowała ją inaczej, niż inne dzieci. - To wyjątkowe dziecko. Powiedz jej, że wrócę do zdrowia - oświadczyła Sigrun, a jej głos zabrzmiał trochę pewniej. Musiała walczyć, nie mogła się poddać.
Słuchała z uwagą słów Vablatsky, która zapewniała, że żadnych zwłok tutaj nie ma, a to wszystko co widziała i czuła było nieprawdą, kłamstwem, halucynacją. Sigrun podążyła znów wzrokiem w kierunku, gdzie przed chwilą wskazała rzekome wzroki - wciąż je tam widziała, powtarzała sobie jednak w myślach słowa Cassandry.
- Wiesz, że... Używam czarnej magii często. Bardzo. Raniła mnie już. Nie raz, boleśnie, ale nie tak - wyrzekła cicho, udręczona, bo tak właśnie się czuła - udręczona tym bólem, strachem i niemożliwością odróżnienia koszmaru na jawie od rzeczywistości. - Czasami znika. Czasami po prostu trafiam dłonią w przestrzeń, ale on tam jest. Albo pojawia się gdzieś indziej - wyjaśniła. Cassandra zadawała jej pytania, na które tak trudno było Sigrun udzielić odpowiedzi - dotąd bowiem nie rozkładała tego, co widziała i czuła na czynniki pierwsze. Nie poddawała ich w wątpliwość, po prostu reagowała. Oparła się o ścianę, odchyliła przy tym głowę - teraz nie zdecydowała się wyciągnąć dłoni ani ku martwemu Wilkesowi, ani Alphardowi. - Dziś powiedział mi, że oddał tam za mnie życie, że... Wróciłam, bo on tam trafił - powiedziała cicho. Na twarzy Sigrun nie było jednak widać żadnych wyrzutów sumienia, czy żalu - jedynie strach.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Suszarnia [odnośnik]16.05.21 0:45
Przyglądała się jej z troskliwą uwagą, kiedy bełtała łyżką w podanej zupie, w całej tej surowej trosce po prostu się martwiła: ze wszystkich sił, całym sercem, silnym przekonaniem, nie była w stanie oszacować strat w jej umyśle, jeszcze nie teraz, nie wiedziała, które z nich się cofną, a które zostaną takimi, jakimi były, nie potrafiła jej pomóc natychmiast - a to zaczynało ją frustrować. Chciała się nią zając, musiała się nią zająć najlepiej, jak potrafiła, wyglądało jednak na to, że potrafiła w zasadzie niewiele. Zbyt niewiele.
- Skrzaty... - powtórzyła po niej z lekką nostalgią w głosie, skrzaty będą jej gotować? Przez chwilę pomyślała, że Sigrun całkiem odleciała, po chwili pojęła, że miała jednak rację: za pięć lat Lysandra nie będzie już z nią mieszkała. Czas płynął tak szybko, zbyt szybko, bardzo okrutnie, sama myśl, że miałaby rozstać się z córką, napełniała ją stanowczym mimowolnym sprzeciwem. Ale Lysandra musiała pójść do szkoły i wypełnić dom Roweny Ravenclaw dumą, nie czuła się bardzo przywiązana do domu, który ukończyła, ale znała dziewczynkę wystarczająco mocno, by wiedzieć, że jej mała tam właśnie trafi. - W marcu osiem - prawie osiem. Prawie jedna czwarta jej życia. Szmat czasu, rzeczywiście. Zamrugała gwałtownie, powracając spojrzeniem na twarz czarownicy - była trzeźwa na umyśle. Przewróciła oczyma i głośno wypuściła z ust powietrze, kiedy Sigrun - chyba umyślnie - oparzyła język zupą.
- Nie zamierzam jej okłamywać - odpowiedziała spokojnie, wpatrując się w zmęczoną twarz wiedźmy. - Powiem jej tak, kiedy nabiorę pewności - przestrzegła, zastanawiając się, czy dodatkowa motywacja mogła przyśpieszyć jej rekonwalescencję. Nie mogła mieć pewności, nawet jeśli podobna wybrzmiewała w słowach Rookwood. Wcześniej musiała się przekonać, że nie był to tylko chwilowy przebłysk a postanowienie, przy którym wytrwa znacznie dłużej. W milczeniu wysłuchała jej dalszych słów.
- Tam, na dole, mieliście do czynienia z bardzo potężną magią. Znacznie potężniejszą od tej, którą sięgasz na co dzień. Widziałam to po waszych ranach, Sigrun, widziałam po tym, co stało się z Elvirą - I wciąż nie wiem, gdzie jest Ramsey. Zbierała myśli, gestem zachęcając ją, by kontynuowała posiłek. - Być może coś nie chce, byś wróciła. Być może coś nie chce zaakceptować poświęcenia i daru Alpharda. Być może coś nie chce, byś odnalazła spokój. Być może moc tamtego miejsca wciąż zatruwa twój umysł swoim okrucieństwem z nadzieją, że tym sposobem doprowadzi cię do szaleństwa. Ale ty nie możesz się temu poddać, Sigrun. Eliksiry uspokajające to jedno, pomogą ci wyciszyć umysł, ale nawet wyciszony, jak teraz, może przejawiać problematyczną aktywność. Kluczem do wyjścia z tego jest zrozumienie - kontynuowała powoli, nie miała dużego doświadczenia z chorobami psychicznymi, ale odkąd miała tutaj Sigrun, dużo o tym czytała. - Oddał za ciebie życie, umarł. Jest martwy. Został w podziemiach locus nihil, Sigrun. Nie ma go tutaj. Nigdy go tutaj nie było. Nie może go tutaj być. Ani tutaj, ani nigdzie indziej. To tylko wytwór twojego zatrutego złą magią umysłu. - Powoli wyciągnęła dłoń, chcąc uchwycić jej. - Musisz o tym pamiętać. Powtarzać to za każdym razem, kiedy zobaczysz jego widmo.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Suszarnia [odnośnik]26.06.21 22:06
Chyba nikt nie okazywał Sigrun nigdy podobnej troski jak Cassandra Vablatsky. Czuła się niemal nieswojo pod wpływem jej prawie że matczynego spojrzenia, przez czuły, przyjacielski dotyk do jakich nie zdążyła przywyknąć. Nie stroniła od bliskości fizycznej, lecz to nie było to samo - od zniknięcia Christophera nie czuła, aby komukolwiek tak silnie zależało na jej zdrowiu jak Cassandrze. Zmarzniętej skórze zaś ciepły dotyk sprawiał ból, zwłaszcza teraz, kiedy była w takiej rozsypce. Czuła się zdezorientowana, bo nie wiedziała jak zareagować i czy w ogóle może to odwzajemnić.
- Duża dziewczyna - skomentowała jedynie. Czas płynął tak szybko. Sigrun mówiła, że przeciekał jej przez palce, a to ponoć to właśnie matkom mijał najszybciej - zanim się oglądały to ich ptaszyny wyfruwały z gniazda. Nigdy nie zastanawiała się nad tym, czy Cassandra pośle swoją córkę do Hogwartu. Wydawało jej się to raczej oczywiste. Miejsce każdego czystokrwistego czarodzieja i czarownicy było właśnie tam. Jeszcze kilka lat temu nieco żałowała, że nie uczęszczała do Instytutu Magii Durmstrang, zwłaszcza po opowieściach Caelana Goyle, który mówił o nauce czarnej magii w tej szkole, lecz teraz wszystko się zmieni - gdy już wygrają wojnę i Czarny Pan przejmie pełnię władzy nad krajem. Wtedy zajmą się wszystkim.
Czy ona także?
Sigrun podniosła na Cassandrę zaniepokojone spojrzenie, kiedy ta stwierdziła, że nie będzie okłamywać Lysandry - zrozumiała, że uzdrowicielka nie miała pewności, czy Rookwood dojdzie do zdrowia, do pełni sprawności i to sprawiło, że szerzej otworzyła oczy.
- Musisz mi pomóc wrócić do zdrowia. Tylko ty możesz to zrobić. Tylko tobie tak ufam. Tylko ty to potrafisz, wiem to - powiedziała z naciskiem, wpatrując się w oczy Cassandry intensywnie, niemal szaleńczo. To właśnie w niej pokładała swoje nadzieje - dlatego słuchała każdej rady, piła eliksiry, zioła, napary, starała się stosować do jej rad i poleceń. - Tylko nie oddawaj mnie do Munga - burknęła i to wcale nie była prośba. Nie chciała tam trafić. - Dziękuję - mruknęła, gdy dojadła zupę i odłożyła pustą miskę na drewnianą tacę, dłonią zaś odwzajemniła uścisk Cassandry, która zacisnęła nań własną, przemawiając do niej rozsądnie i spokojnie.
- To było potężniejsze niż się spodziewałam. Tylko Czarny Pan może nad tym zapanować. Ja nie zdołałam - odpowiedziała powoli. Nie była pewna, czy wracanie wspomnieniami do Locus Nihil było teraz odpowiednie, ale czy Cassandra sama nie powiedziała właśnie, że kluczem do wyleczenia urojeń i halucynacji było zrozumienie? - Nie jestem pewna ile już o tym słyszałaś. Opowiedzieli ci o kamieniach? Nie mogłam się powstrzymać przed dotknięciem jednego. Wzywał mnie. Musiałam go zdobyć, a kiedy to dotknęłam czułam jakby... Jakby coś wypalało mnie od środka. Jakby trawiło moją duszę i zabierało ją dalej. Straciłam przytomność i obudziłam się dopiero tutaj. Czy to możliwe, aby ta magia, która zabrała Alpharda zamiast mnie odebrała mi jej cząstkę? A może ta śmierć podążyła tu za mną? - zastanawiała się, blednąc z każdą chwilą, rozglądając po suszarni z niepokojem, jakby za chwilę znowu miała ujrzeć Alpharda Blacka, którego tu nie było, który nie żył jak powtarzała jej uparcie Vablatsky, by wreszcie wbić to Sigrun do głowy. Miało jednak minąć jeszcze sporo czasu nim to to do niej dotrze. - Wydało mi się, że poznałam czym jest strach i zapanowałam nad tym - wyrzekła cicho, spoglądając na na Cassandrę z powagą i dziwnym, niepasującym do niej lękiem. Przetrwała Azkaban, przetrwała gniew Czarnego Pana, gdy zawiedli, przetrwała wiele zła. Z każdego bagna zdołała się jednak wykaraskać. - Mówiłam ci kiedyś, że jako dziecko chorowałam na plagę koszmarów?


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Suszarnia [odnośnik]28.07.21 14:15
Duża dziewczyna, tak, Lysandra dorastała w niesamowitym tempie, ale czasem wydawało jej się, że dziewczynka dorastała też szybciej od swoich rówieśników. Była w tym wina jej przeżyć, niewątpliwie, ponurych wizji, ale i w samym charakterze Lysandry kryła się wrażliwość pozwalająca dojrzeć szybciej. Może była w tym wina też otoczenia, w którym mieszkały, ale tego nigdy nie uznawała za wadę. Im wcześniej czarownica pozna swoje obowiązki, tym lepiej sprosta im w przyszłości. Straszna wojna niosła grozę, a ciała ścielające podłogi jej lecznicy tego to potwierdzały - od tego nawet mała Lysa nie mogła uciec.
- Nawet sobie nie wyobrażasz - westchnęła melancholijnie. - Ale jest też coraz większą pomocą - dodała, łagodnie się uśmiechając; przygotowanie posiłku dla Sigrun było tylko wyrywkiem z jej codzienności. Uchwyciwszy haftowane szaleństwem spojrzenie Sigrun nie utraciła powagi, martwił ją stan Rookwood. Była Śmierciożerczynią i jako taka była potrzebna Rycerzom z trzeźwym umysłem, ale przede wszystkim - była też jej drogą przyjaciółką. - Nie sądzisz chyba, że mogłabym cię zdradzić w ten sposób - upomniała ją z wyczuwalnym w głosie wyrzutem, nigdy nie oddała do Munga żadnego ze swoich pacjentów - a co dopiero żadnego pośród tych, których los rzeczywiście nie był jej obojętny. Wiedziała, że sama, że tutaj, zajmie się nią najlepiej. - Skrzywdziła cię bardzo potężna magia, Sigrun. Zrobię, co leży w mojej mocy, ale potrzebuję twojej współpracy, w porządku? Musisz mnie słuchać. Tego, co do ciebie mówię i tego, o co cię proszę. Przejdziemy przez to wspólnie - Odnalazła jej dłoń, by ścisnąć ją między własnymi palcami na kilka przedłużających się sekund. I milczała, kiedy Sigrun zaczynała się otwierać, opowiadjąc o tamtych przeżyciach. To musiało być trudne - psychiczny powrót ku tym zdarzeniom - ale było też absolutnie konieczne, by mogli dojść z jej myślami do ładu. Należało je przesegregować, ułożyć prawdziwe obok urojonych, a następnie utkać z nich prawdziwy krajobraz rzeczywistości. Ten nieprzekłamany iluzją magii, której żadna z nich pojąć nie potrafiła.
- Słyszałam o kamieniach, wpierw od Ramseya - jeszcze nim wyruszyliście - potem od Elviry - gdy już powróciła - bez ręki. Ale słuchała jej opowieści w ciszy, bo mniejsze znaczenie miał sens tych słów, a większe - by to ona przeszła przez nie ponownie. - Skoro żyjesz i siedzisz przede mną, jesteś niewątpliwie cała. Co dokladnie oznaczały tamte zdarzenia - jeszcze się dowiemy. Teraz najważniejsze jest, byś odpoczęła. Jego tu nie ma, pamiętasz? Przeniknęła do ciebie złowroga moc kamienia, moc śmierci. Ale śmierć jest w tobie, nie wokół ciebie. W tym pomieszczeniu jesteśmy tylko ty i ja - mówiła dalej, dbając, by jej głos się nie ugiął. Sigrun musiała jej zaufać. Uwierzyć. Tylko dzięki temu będą mogły przejść dalej. - Tylko głupcy nie lękają się niczego - skontrowała jej słowa, nie powinna robić sobie wyrzuty za zaznane słabości. Była tylko człowiekiem, czarownicą z krwi i kości. Miała swoje słabości jak każdy. - Nie - odpowiedziała, odkładając na bok naczynia po posiłku. - Opowiedz mi, proszę - Tyle musiało na dzisiaj wystarczyć, tyle z gonitwy myśli. Umysł musiał się uspokoić. Powrócić do czegoś, co było znajome. Plaga koszmarów mogła pozostawić na jej psychice blizny, nawet trwałe, a blizny te mogły się otworzyć pod wpływem kamienia. W ciele, w umyśle, wszystko pozostawało ze sobą powiązane. - Jak często miewałaś napady?




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Suszarnia [odnośnik]31.07.21 19:03
Nie wyobrażała tego sobie, to prawda. Sigrun nawet się nie starała. Uciekała myślami od wizji, w których sama jest matką. Nie widziała siebie w tej roli. Ani kiedyś, ani teraz, ani chyba nigdy nie będzie w stanie. Może po prostu niektóre kobiety, takie jak ona, nie nadawały się do tego. Nie znosiła dzieci. Lysandra była wyjątkowa, to fakt, może przez to, że miała tak wyjątkową matkę, do której wydawała się taka podobna. Kiedy jednak Sigrun myślała o tym, że mogłaby urodzić małą kopię samej siebie - to chyba jeszcze bardziej zrażała się do macierzyństwa.
Nie wytrzymałaby ze sobą, to pewne.
- Nie sądzę tak. Ufam ci - odparła od razu, wyczuwając wyrzut w głosie przyjaciółki, o który nie mogła mieć pretensji. Wolała przestrzec, taki miała już charakter, nie wierzyła jednak, aby Cassandra zdecydowała się na taki krok. Była ambitną i pewną siebie oraz swoich umiejętności czarownicą. Miała do tego pełne prawo. Niejednokrotnie dowodziła już swoich talentów, ratując życie i zdrowie licznych Rycerzy Walpurgii, nie pozwalając im dzięki swej różdżce, dłoniom i opiece przekroczyć linii śmierci, metaforycznie łapała ich za szaty i odciągała od tamtego światła.
Słowa te wiele dla Sigrun znaczyły i miała nadzieję, że dotrą do Cassandry. Zaufanie było rzeczą niezwykle delikatną, którą szafowała bardzo ostrożnie. Za bardzo szanowała swoje życie i własne tajemnice - miała jednak pewność, że przed Vablatsky może uchylić ich rąbka i wciąż spokojnie spać.
- W porządku. To, czego chcę, to wrócić do pełni sił. Czarny Pan mnie potrzebuje - przytaknęła na słowa Cassandry z niezachwianą pewnością. Wiedziała z czego wynikają. Zawsze zgrywała twardszą, niż była w rzeczywistości. Nierzadko zbywała zalecenia mruknięciem, zapewniała, ze jest lepiej, niż było, udawała, że wcale tak nie boli. Nie chciała wyjść na kogoś słabego. Uzdrowicielka musiała czuć się przy takich pacjentach trochę jak przy dzieciach, które należało ciągle pouczać i pilnować. Teraz jednak było inaczej. Sigrun czuła, że jest źle, że sama sobie z tym nie poradzi. Potrzebowała Cassandry i wiedziała, że tylko ona może jej pomóc - musiała więc jej słuchać, by powrócić do pełni zdrowia. Pełni sił. Czarny Pan nie tyle jej potrzebował, co żądał obecności i służby - nie chciała go zawieść. Lękała się narazić na jego gniew. W szeregach Rycerzy Walpurgii nie było miejsca dla kogoś słabego.
Opowiedziała Cassandrze o tamtej nocy, czuła wdzięczność, że szeptucha słuchała jej uważnie i w milczeniu, pozwalając zrzucić z siebie ten ciężar. Sigrun nie była pewna, czy pomoże jej to dobrać odpowiednie leczenie - ale nie o to chodziło. Musiała to z siebie wyrzucić.
- W mojej rodzinie mówi się, że strach tnie głębiej niż jakakolwiek klątwa. Paraliżuje człowieka. Trzeba nad nim zapanować - mruknęła ponuro. Tak rzeczywiście brzmiały ich rodowe słowa, powtarzane kolejnym pokoleniom Rookwoodów, z których surowym wychowaniem starano się wyplenić lęk i zaszczepić pokłady siły jakie pozwoliłyby im nad nim panować.
- Często. Czasami codziennie. Niekiedy miewałam dłuższe przerwy. Bardzo często wizje nawiedzały mnie w snach. Najczęściej. Na jawie też, niestety, ale rzadziej. Czasami nie potrafiłam odróżnić rzeczywistości od tego, co nieprawdziwe. Czułam to wszystkimi zmysłami. Eliksiry pomagały, ale dopiero moja magia wyleczyła mnie z tego - przyznała szczerze, wracając do bolesnych wspomnień, ale unikała tych najgorszych szczegółów - reakcji ojca, tego, co naprawdę widziała, chwil spędzonych w samotności. Miała i tak wielkie szczęście, że plaga koszmarów minęła wraz z objawieniem się magii. - Inaczej nie byłoby mnie tutaj w ogóle - westchnęła; doskonale zdawała sobie sprawę z tego jak to mogło się skończyć. - Masz jeszcze coś, co pozwoli mi zasnąć i nie śnić? - spytała z nadzieją, zawieszając na twarzy Cassandry pytające spojrzenie. Wciąż czuła się zmęczona, ale przez koszmary nie mogła odpocząć naprawdę.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Suszarnia [odnośnik]01.08.21 16:26
Ufała jej - ufały sobie nawzajem - oczywiście, że tak, właśnie dlatego składała swój umysł w jej ręce, a ona wiedziała, że zrobi wszystko, dosłownie wszystko, żeby pomóc jej wrócić do zdrowia. Sigrun była ważna dla sprawy, ale dla niej przede wszystkim była ważna jako przyjaciółka - źle jej się patrzyła na to, jak cierpiała, nawet jeśli była niesamowicie silna, fizycznie, psychicznie, nawet jeśli ogrom jej emocji nie był ukazywany na zewnątrz, miała przecież wyobraźnię i mogła sobie wyobrażać, jak strasznym było ciągłe nawiedzenie przez mary zmarłych, bliskich zmarłych. Były takie moemnty, w których zastanawiała się, czy duch Alpharda naprawdę nie kręcił się w pobilżu, były i takie, gdy wieczorami rozpalała kadzidła odganiające duchy pod drzwiami Sigrun - upewniając się, że były tutaj same, bez niewidocznych bytów. Podobnie jak Sigrun i ona prawdziwie ufała niewielu.
- Wrócisz, w pełni wykonywać jego rozkazy - zapewniła ją z przekonaniem, które chciała zaszczepić również w niej; wiara we własne siły zawsze była istotną częścią rekonwalescencji, pierwsza poddaje się psychika, potem - ciało, podczas gdy tutaj mieli do czynienia ze swoistym połączeniem jednego i drugiego. Zdawała sobie sprawę z tego, jak ważne było ją teraz wysłuchać - nie poświęcała tak wielkiej uwagi wszystkim swoim pacjentom, ale najbliższych zawsze traktowała ze szczególnym wyczuleniem. - Mądre słowa - przyznała bez zawahania, z uznaniem, sama tkwiła w kajdanach strachu zbyt długo, tkwiła w nich wciąż, ale poznała już ciężar tych kajdan i nauczyła się z nimi żyć; Sigrun była znacznie odważniejsza od niej, ale wobec tego, co przeszła, najpotężniejszy nie pozostałby obojętny. - Okiełznamy te mary. Musisz być tylko cierpliwa - obiecała, nie miną od razu, nie miną nawet za miesiąc, ale w końcu przeminą - bo przemija wszystko, co złe.
W milczeniu wysłuchała opowieści Sigrun o jej dzieciństwie, o nawiedzającej ją pladze koszmarów, na moment odwróciła spojrzenie w bok, wspominając własne dzieciństwo: nawiedzające ją od najmłodszych lat koszmary miały z tym bliskie porównanie - lecz jej niosły prawdziwe obrazy, jej nie zniknęły z pojawieniem się magii, nie istniały też żadne eliksiry, które mogły odpędzić te wizje. Starała się odseparować od tych wspomnień, zdystansować, by móc na chłodno połączyć fakty. Nadwątlone w dzieciństwie nerwy musiały mieć wpływ na to, jak Sgrun radziła sobie z podobnymi zdarzeniami teraz. Musiała być na nie bardziej wrażliwa, bardziej niż inni. Być może dlatego u innych nie pojawiły się podobne objawy. Nie skomentowała tych słów w żaden sposób, zachowując przemyślenia dla siebie. Rzadko leczyła dzieci, tutaj, na Nokturnie, ale nie chciała mówić o tym głośno - mogłaby się zmartwić. Odwiedzi miejską bibliotekę, poszuka ksiąg, poczyta, znajdzie sposób, który pomoże jej dotrzeć do wszystkich możliwych powiązań. Który pozwoli jej dotrzeć do sedna labiryntu.
- Zapalę ci zioła, pomogą - Aromat uspokajał, zmieszany z żywicą zatli spokój, pozwoli odegnać złe sny. - Utkam ci łapacz snów - zadecydowała, na wszelki wypadek. Pod wieczór zacznie, wyśle Lysandrę, żeby poszukała piór. - Teraz to zabiorę. Odpoczywaj, zaraz wrócę - obiecała, zabierając tacę z posiłkiem i wkrótce zniknęła za drzwiami - które zamknęła za sobą na klucz. Ufała jej bezgranicznie, ale tylko wtedy, kiedy była zdrowa i kiedy była w stanie w pełni kierować swoim zachowaniem - samodzielnie.

/zt




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Suszarnia [odnośnik]13.11.22 20:20
|20 czerwca?

Trudno było powiedzieć gdzie zaczynał się nowy sen, a kończył poprzedni. Figury i wydarzenia kotłowały się między sobą, morze wspomnień wyrzucało na brzeg splątane przypadkowo migawki przeszłości, mieszając je z tym, co nigdy nie było, choć mogła, i co nigdy nie mogło i nie było. Kakofonia obrazów przetaczała się tornadem przed oczami Ignotusa, miotając nim bezwładnie po bezkresie, którym w tej chwili wydawało się być jego własne JA. Nie wiedział, gdzie kończył, a gdzie zaczynał się on sam, a co dopiero gdzie w tym wszystkim był świat poza nim. W przebłyskach świadomości docierało do niego, że śni. Wyglądało to jak szpara w czasie, przez którą na chwilę zdołał zajrzeć, jak rozbitek, któremu udaje się nabrać powietrze tuż przed tym jak zaleje go kolejna fala. A ta zawsze przychodziła, zabierając go ze sobą, zmywając mu spod nóg ułudę gruntu, której trzymał się rozpaczliwie. I znowu lądował w oku cyklonu, otoczony chaosem własnych emocji i ciemnością przeżywanych na nowo wspomnień. Był jednocześnie chłopcem i starcem, rodził się i umierał, kochał i cierpiał, odnajdywał się i gubił. W jednej chwili siedział w słońcu, spokojny i szczęśliwy, rozparty w fotelu, w bezgranicznym poczuciu bezpieczeństwa i celowości, by za chwilę walczyć z mackami mroku, które jak węże oplatały jego ręce i nogi, najpierw unieruchamiając, a potem pozbawiając kolejno czucia w każdym palcu, by na końcu wycisnąć ze schowanej pod łamiącymi się kośćmi piersi ostatni oddech. I wtedy leciał, nad pokrytym nocą światem, nad rozedrganymi ognikami lamp, nad jarzącymi się mgliście kwadratami okien, w które mógł zaglądać choć był od nich tak daleko, i mógł czuć ich ciepło na własnej skórze, która przecież była zimna i pozbawiona zdolności odczuwania czegokolwiek poza kąsającym go lodem. I kiedy mrugnął, otaczała go nieprzenikniona biel śnieżnej zamieci, w której utknął, kręcąc się w kółko, szukając pozostawionych niegdyś śladów, po których mógł wrócić do bezpiecznego ogniska, które opuścił ledwie chwilę wcześniej. I brodząc po pas, na oślep, krzycząc ile sił w bolącej od mrozu piersi, nawoływał. To była pieśń pokonanego, który nie chce pogodzić się z porażką, zwyciężonego, który raz po raz rzuca wyzwanie losowi w beznadziejnej próbie rewanżu, który kończy się kolejnym upadkiem zanim na dobre w ogóle zacznie. I dźwięk ten, który zaczynał się gdzieś w jego gardle, roztaczał się po całej równinie i trwał tak nawet wtedy gdy przestawał krzyczeć. Niosło go echo, daleko, na drugi koniec czegoś, co w tym momencie było światem. I wtedy Ignotus już nie był tym, który wołał, a tym który słuchał. A kiedy docierało do niego beznadziejne zawodzenie, wstawał i ruszał by na nie odpowiedzieć, a wraz z nim ruszał świat, bo przeszywająca tęsknota i beznadzieja brzmiąca w głosie nie pozostawała obojętna nawet dla kamieni, które obudzone z wiecznego snu szykowały się do ostatniej walki. I wtedy stał na polu końcowej bitwy w wojnie, której już dawno nie rozumiał, a którą toczył z wewnętrznego przekonania, że tak trzeba, i stawał naprzeciw kamiennym golemom, których jedynym celem istnienia było zmieść go na proch. A kiedy mrugnął, sam był golemem sięgającym skalną dłonią po żałosną imitację człowieka, skuloną u jego stóp, trzęsącą się z zimna i przerażenia, bez sił na kolejny unik, który mógłby przedłużyć jej pozbawioną sensu egzystencję. Więc brał tę istotę, nie czując ani triumfu zwycięzcy, ani gorzkiego rozczarowania porażki. Tak po prostu musiało być, taka była teraz jego rola do odegrania. A kiedy próbował swoją kamienną dłonią zmiażdżyć samego siebie, dopiero wtedy zaczynał rozumieć, że od strachu i porażki gorsza jest tylko rezygnacja. A to odkrycie było tak przytłaczające, że golem, którym był i nie był jednocześnie, rozsypywał się w pył, porywany wiatrem na kolejną łąkę i kolejną trawę, gdzie tym razem nie był sam. Cienie dzieci wspinały się na drzewo, na pagórku, u podnóża którego się zatrzymał. Całość emanowała prostym i niewinnym szczęściem, które odbijało się od ukołysanych wiatrem liści. Jego promienie sięgały twarzy Ignotusa, kształtując na niej uśmiech, nad którym nie potrafił zapanować, wyrywając wesoły, niski śmiech, którego nigdy wcześniej nie słyszał, a który rozgrzewał go od środka, łaskocząc nozdrza, z których uciekało powietrze. Kichnął i obraz natychmiast się zmienił. Cienie dzieci wydłużyły się, dorastając, zmieniając w równie obce sylwetki szczęśliwych nieznajomych chowających się pomiędzy pniami. Wiatr niósł ich głosy aż do wyczulonych uszu, o które rozbijały się niczym fale. I kiedy już zdawało mu się, że rozpoznaje ich barwę, że kształty stają się bardziej znajome niż obce, o jego uszy uderzyła kolejna fala, tym razem wody. I tonął. Coś poniżej trzymało go za kostkę, uniemożliwiając wypłynięcie. Znał ten ciężar. Więzienna kula ponownie ściągała go w bezdenną otchłań, która ochoczo rozstępowała się przed nim i witała jak powracającego po latach tułaczki syna. A on zamiast z nią walczyć, otworzył ramiona i przywitał ją. I tak tańczyli wspólnie - złamany człowiek i otchłań jak ponownie złączeni kochankowie, jak liście na wietrze, szarpani melodią, którą znali, a odkrywali na nowo stawiając kolejne kroki i wirowali w coraz bardziej szalonych piruetach aż świat wokół zmienił się w smugę dźwięku i światła, a Otchłań patrzyła na niego swoimi zielonymi oczami.
Obudził się z głębokim wdechem jakby był to pierwszy w jego życiu. Otchłań wciąż się w niego wpatrywała, choć pomału zaczynał zdawać sobie sprawę z otaczającego go świata, który z każdym mrugnięciem nabierał ostrości. Wracały do niego wysyłane przez ciało bodźce. Czuł pod plecami przyjemną szorstkość prześcieradła, bezpieczny ciężar koca, którym był przykryty, zapach ziół znajomo drapiący w nos. Oddychał. Nie spadał. Nie wirował - ani on, ani świat. Ani Cassandra, której zielone oczy patrzyły na niego uważnie. Chciał coś powiedzieć, ale jego struny głosowe, zardzewiałe i zarośnięte kurzem, nie zdołały wydać żadnego dźwięku. Poruszył więc w milczeniu ustami; powoli, przypominając sobie jak używać mięśni. Mrugnął, ostrożnie, cały czas obawiając się, że przymknięcie powiek znowu zabierze go do zaświatów, które ledwo co opuścił. Nie wiedział jak inaczej nazwać miejsce, w którym jeszcze przed chwilą przeżywał kolejną wersję własnego życia, tym razem w odwróconej kolejności. Zmarszczył brwi próbując sobie przypomnieć szczegóły, ale pamięć go zawiodła, a nowa sensacja jaką był powrót czucia własnej twarzy zabrał jego myśli ponownie do ciała. Mrowienie w opuszkach palców ustało dopiero po zaciśnięciu dłoni w pięści. Paznokcie wbiły się w dziwnie wrażliwą skórę i przebłysk bólu rozgonił resztki mgły jaka osiadła na jego umyśle. Czuł kolana, które zapomniały jak się zginać i nogi zmęczone nieużywaniem. Poruszył szyją upewniając się, że może. Pozycja na plecach zaczęła mu przeszkadzać i impuls wychodzący gdzieś z głębi jego głowy kazał mu się odwrócić i spróbować usiąść. Ciało jednak nie nadążało jeszcze za brawurowymi pomysłami odzyskującego dawną ostrość umysłu. Udało mu się przemieścić na bok, na który zwalił się, gdy nieprzyzwyczajona do działania ręka załamała się pod swoim własnym ciężarem.
- Jak długo? - Udało mu się wytrzeszczeć z zardzewiałego gardła po dokładnie siedmiu próbach. Wiele rzeczy miało się w najbliższych chwilach nie zgadzać, czuł to, o ironio, w kościach. Nie mając pewności czy gotowy jest na konfrontację z wielką niewiadomą, która obecnie zdawała się wypełniać całe pomieszczenie, rzucił jej wyzwanie. Ryzyko pożarcia nie przerażało go nawet w połowie tak bardzo jak sama obecność pytań, których jeszcze nawet nie znał, a na które odpowiedzi czyhały by wreszcie go dogonić, dopaść i strawić. Nie, jeśli będzie pierwszy.
Oderwany od swojego ciała, uwięziony w jego najmniejszej części Ignotus nie wiedział, co mogło się z nim dziać w tej rzeczywistości, w której pozostawił sfatygowane, ledwo odratowane szczątki, które złożono w jednej ze szpitalnych sal St. Thomas' Hospital, gdzie mugolscy lekarze głowili się miesiącami nad rodzajem zadanych tym prawie-zwłokom ran. Cokolwiek to było, znacząco przekraczało ich prymitywną technologię, która nie potrafiła uleczyć, ale umiała utrzymać. I tak Ignotus leżał, na granicy życia i śmierci, kurczowo trzymając się tego pierwszego, z pomocą sprzętów, których działania nie rozumiał w tym samym stopniu, w którym jego lekarze nie rozumieli działania jego organizmu, który wbrew całej logice trwał. Dwanaście miesięcy minęło, a potem kolejne dwa zanim wreszcie natknął się na niego ktoś, kto rozpoznał leżącą na stoliku obok łóżka, ozdobną gałązkę - jedyny przedmiot, z którym go znaleziono ponad rok temu, wyrzuconego na brzeg Tamizy. Wyrwanie go z jego skostniałych, kurczowo zaciśniętych palców wymagało współpracy dwóch ratowników. Niestety, nie pomogło to w zidentyfikowaniu ledwo oddychającego przez kolejne miesiące ciała. Kolejna nierozwiązywalna zagadka oddziału intensywnej terapii, nad którą personel musiał przejść do porządku dziennego. Anonimowy i obcy leżałby tak w swojej pół-egzystencji aż do nieuchronnej śmierci, gdyby nie inny czarodziej, który trafił do mugolskiego szpitala przypadkiem. Przypadkiem znalazł się na oddziale intensywnej terapii. I przypadkiem dostrzegł leżącą na stoliku obok łóżka różdżkę. Przypadkiem też był to człowiek ponadprzeciętnie wścibski. I tak zrządzeniem losu i wrodzonego natręctwa, Ignotus znalazł się wreszcie w rękach medyczki, która potrafiła mu pomóc, bo zrobiła to już wiele razy wcześniej. I po ponad roku walki z własnymi snami, w przerażającej krainie swojego umysłu, jego okaleczone ciało i zmaltretowany umysł ponownie stały się jednym. I oto był z powrotem, jak podrzucony kamień, który prędzej czy później zawsze spadnie, jak boomerang, który nawet rzucony dalej niż sięga wzrok, nie ma innego wyjścia niż wreszcie wrócić. I znowu spróbować się podnieść. Więc spróbował, zmuszając wszystkie nieużywane, drżące mięśnie do nadludzkiego wysiłku, który pozwoliłby mu ponownie odbierać świat tak jak odbierany być powinien, w pionie.
Ignotus Mulciber
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Suszarnia - Page 7 B3e8d48ddeaf7e46b947b02738129a68
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t1112-ignotus-mulciber https://www.morsmordre.net/t1438-listy-ignacego-vitkowskiego#12506 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-smiertelny-nokturn-34-2 https://www.morsmordre.net/t4270-skrytka-bankowa-nr-324 https://www.morsmordre.net/t4143-ignotus-mulciber#82512
Re: Suszarnia [odnośnik]23.11.22 17:14
Nie miała pojęcia o mugolskiej sztuce medycznej i jak nigdy żałowała tego w momencie, w którym u jej progu stanął czarodziej, który zdołał rozpoznać w Ignotusie Mulciberze tego, kim Ignotus Mulciber naprawdę był. To oczywiste, że niemagiczni nie byli w stanie zaleczyć jego ran, lecz nie zrobili też nic, by powstrzymać ich zgubny wpływ na organizm czarodzieja. Zatruwał się u nich co dnia, jak karmiony arszenikiem, trwał w milczącej i sennej agonii, która zdawała się nie widzieć końca. Ostatecznie miał szczęście, że rozpoznał go dopiero przypadkowy czarodziej, niemagiczni nie mieliby litości w wymierzeniu samosądu za popełnione zbrodnie. Nie na śpiącym, a przez to bezbronnym. Ile czasu minęło, odkąd był widziany po raz ostatni? Półtorej roku, Rycerze, a pewnie i sam Czarny Pan, zdążyli go pogrzebać. Uwierzyć w jego śmierć. I ona też uwierzyła, gniew w sercu mdlał, ustępując nostalgii z wolna przeobrażającej się w podświadomą żałobę.
Maści na odleżyny, eliksiry wzmacniające, codzienne wymiany opatrunków, badania bladej skóry. Podanie barwianki w takich warunkach było niebezpieczne, nie mogła wiedzieć, czy jego organizm będzie dość silny, by sprowokowany odpowiedzieć na chorobę wystarczająco mocno - zamiast poddać się jej ostatecznie. Po wielu badaniach, dokładnej analizie stanu jego ciała, skóry, krwi, codziennym badaniu tętna i oddechu, codziennego wzmacniania go mieszaninami ziół, witamin i wywarów przyśpieszających regenerację ciała, zdecydowała się - pierwszy raz - świadoma ryzyka podać swój lek nieprzytomnemu czarodziejowi. Nic, co stało się potem, nie mogło jej zaskoczyć, lecz nie znaczyło to, że jej nie przerażało. Pozostawione w całkowitym bezruchu ciało podatne było na zakrzepy, które mogły go okaleczyć lub zabić - sprawdzała to każdego wieczoru, wlewane do jego gardła eliksiry rozrzedzały krew, lecz to właśnie przez to zwykle gęsta czerń wypływająca z jego ust ze śliną, z nosa z krwią, z potem z czoła i z oczu ze łzami, była tak wodnista. Zmywała ją z jego twarzy, prała plamy wsiąknięte głęboko w tkaniny kolejnych koców, szorowała je z wyszczerbionego drewna posadzki, pozostawiając jednak plamy, których nie była w stanie domyć. Zastanawiały ją konsekwencje wsiąknięcia przez ten budynek czarnomagicznej energii, ale przecież i tak miała w myślach niedaleką perspektywę opuszczenia tego miejsca. Otaczała nieprzytomnego nieustanną opieką, intensywniejszą w ostatnich tygodniach, gdy jego ciało, mimo nieprzytomnego umysłu, walczyło z chorobą. Płonna nadzieja towarzyszyła jej na samym początku, po kilku dniach wyblakła, nie dostrzegając poprawy, powracając dopiero przed paroma dniami, gdy z zaskoczeniem dostrzegła, że Ignotus był silniejszy, niż jej się wydawało. Zabliźniony wszystkim, co przeżył, był trudny do zabicia nawet dla sinicy. Zaczynał wygrywać. Z uwagą sporządzała i dawkowała zioła, które miały go wzmocnić. Przygotowywała lekkie eliksiry, które go nie obciążą, ale wspomogą w jednym z najtrudniejszych bojów, jakie dotąd w życiu toczył, choć było ich tak wiele.
Udało jej się zdobyć nieco mięsa reema - po znajomości, od człowieka, którego ocaliła przed miesiącem. Drogiego, ale bardzo pożywnego mięsa. Nie wzięła ni kęsa dla siebie, pozostawiła porcje dla swoich dzieci, lecz przygotowała je przede wszystkim dla niego. Wywar na sztuce mocno zaprawiła czosnkiem, pojąc go nim przez ostatnie dni. Wymioty podczas terapii były naturalne, organizm pozbywał się toksyn, jednak po czasie ustawały. Ignotus przyjmował już pokarm, to był bardzo dobry znak. Jego sina skóra nabierała bladych barw. Początkowo wyglądał jak martwy. Dziś tylko jak chory.
Powietrze wypełniał dym dogasających kadzideł, które tliły się nad jego siennikiem. Biała szałwia gryzła zapachem, ale dobrze mu służyła. Położyła drewnianą tacę z naczyniami na podłodze, obok niego, jednak gdy tylko ugięła plecy, zamarła w bezruchu, słysząc haust branego powietrza. Bez słowa, z szeroko otwartymi oczyma, zwróciła twarz ku niemu. Przez moment nie czuła nawet bicia własnego serca - jakby powstrzymała je przed kolejnymi uderzeniami, by nie zgubić kolejnego odgłosu mogącego świadczyć o przebudzeniu. Otworzył oczy. W dalszym ciągu nie poruszyła się nawet o cal - nie będąc w stanie się poruszyć - jej brew wzniosła się nieznacznie wyżej. Czy to możliwe? Poruszył ustami, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk, to nic. To naturalne. Kucnęła obok, powoli, kiedy testował własne ciało, poruszając jego niewielkimi fragmentami, z sukcesami. Wyciągnęła dłoń, chcąc złożyć ją na jego piersi i powstrzymać powzięty zryw.
- Nie forsuj się - przestrzegła wpierw. - Nie jesteś gotowy - Jego próby poderwania się w górę spełzły na obrocie, lecz w jego stanie wciąż pozostawały wyczynem godnym podziwu. Gdy dostrzegła, że usiłuje odnaleźć w gardle głos, wzięła w dłonie szklankę z wodą i przytknęła ją do jego ust, pomagając upić z niej łyk. Czy powinna odpowiadać mu już teraz? Nie była pewna, prawda będzie bolesna, a szok wynikający ze zderzenia z twardą rzeczywistością nie mógł mu pomóc. Jednocześnie znała go na tyle, by wiedzieć, że nieudzielenie odpowiedzi będzie jeszcze gorsze. - Jest dwudziesty dzień czerwca. 1958 rok - odpowiedziała z ociąganiem, w milczeniu obserwując jego wysiłki. - Powoli... - szepnęła tylko, tym razem dając mu jednak działać. Nie była pewna, czy podoła, lecz jego próby mobilizacji ciała mogły jej powiedzieć o jego stanie wiele więcej, niż nieprzytomny czarodziej. Obserwowała go zatem bacznie, śledząc wzorkiem każdy ruch. - Możesz odczuć zawroty głowy - uprzedziła, jeszcze nim przekrzywił głowę do pionu. - Widzisz mnie? - Jego źrenice zdawały się reagować, lecz zmęczone powieki niosły niewiele podpowiedzi. - Słyszysz? - Musiała się upewnić, czy ekspresje jego twarzy nie były tylko dziełem przypadku. Nie wiedziała, co się z nim działo. Nie wiedziała, ile przeszedł, nim tutaj trafił.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Suszarnia [odnośnik]04.12.22 18:40
Świat powracał do niego w częściach. Barwy pomału układały się w kształty, a te dopiero po chwili układały się w konkretne obrazy. Potrafił też czuć, słabość mięśni, ciepło materaca, mrowienie w chcących się zgiąć palcach. Potem był zapach, unoszący się w powietrzu aromat ziół, który instynktownie łączył bardziej z Cassandrą niż nazwami roślin, z których zostały zerwane. Dźwięk przyszedł do niego ostatni. Na początku miał wrażenie jakby był pod wodą, przytłumione odgłosy, w których nie potrafił rozpoznać znajomego głosu i pulsowanie w głowie, jakby coś zalewało mu uszy i utrudniało zrozumienie, co działo się wokół. Nie zarejestrował nawet polecenia uzdrowicielki przy pierwszej próbie podniesienia się. Jego umysł w jednej chwili zaatakowało tak wiele bodźców, o których istnieniu zdążył zapomnieć, że trudno byłoby mu opisać, jaki był otaczający go świat. W tym stanie nie zorientowałby się nawet gdyby połowę pomieszczenia trawił pożar. Potrzebował czasu. Czasu i spokoju. Tego pierwszego nie miał, to drugie odnalazł monotonnym tonie głosu Cassandry. Nie musiał rozróżniać słów, by odnaleźć w nim kojącą stabilność, której mógł się uchwycić i zbudować na tej podstawie swoje poczucie realności.
pięćdziesiąty ósmy rok
Tyle zrozumiał. Na chwilę zrobiło mu się zimno, potem gorąco, szybciej płynąca krew pozwoliła poderwać mu się do pozycji siedzącej. Świat wirował przed jego oczami i przymknął je, z dawno zapomnianego u przyzwyczajenia. Na chwilę wystraszył się, że ponowne zatopienie w ciemności może pochłonąć go znów w niebyt, w którym spędził ostatnie miesiące. Ale kiedy rozchylił powieki, dalej był w lecznicy, a zielone oczy należały wciąż do Cassandry. Kotwica, która pomagała mu pozostać na tym świecie, zdawała się trzymać mocno. Wziął kolejny, głęboki wdech, wychwytując z powietrza kolejne otaczające go zapachy. Znajomy aromat perfum był następnym elementem, który pozwalał mu upewnić się, że powrócił na jawę. Dziwnie było znów odbierać świat zmysłami, a nie obracać się w szaleństwie własnego umysłu, w którym spadało się w górę, a krzyczało milcząc.
- Widzę - wciąż zachrypnięte gardło zmieniało jego słowa w szept. - Cassandra - jak dziecko uczące się świata sprawdzał czy imię pasuje do osoby, którą widział i słyszał. Nie mógłby pomylić tego głosu z żadnym innym, był tego pewny. Niski, ale przy tym kobiecy, monotonny, choć słyszał w nim emocje. Na pewno. Odbyli wiele rozmów, nie wszystkie przyjemne.
Jej pytania kazały mu się zastanowić. Słyszał w głowie szum krwi, która zmuszona jego nagłym ruchem, zaczęła poruszać się po całym ciele ze wzmożoną prędkością. Przyszło mu do głowy, że rzeczywiście musi być wspaniałą uzdrowicielką skoro o jego zawrotach głowy zorientowała się zanim on sam potrafił je nazwać, ale powiedzenie tego na głos wydało mu się w tym momencie zbyt wymagające, więc pozostał przy półsłówkach i ograniczonej elokwencji.
- Słyszę - potwierdził, ponownie, tym razem kontrolowanie przymykając oczy. Był słaby, jego ciało wciąż jeszcze przyzwyczajone było do leżenia, do tego miał wrażenie, że śpiąc stoczył walkę, o której jeszcze zbyt wiele nie wiedział, ale która pozostawiła go na granicy wycieńczenia. Potrzebował odpocząć. Ale jednocześnie, kiedy zagłębiał się w siebie, brakowało mu w piersiach czegoś, co tkwiło w nich od zbyt dawna, utrudniając oddech, wysysając siły. Był silniejszy o brak. Kontrolnie wziął kolejny wdech, oczekując, że dziwne, znajome uczucie słabości powróci, ale nieważne jak bardzo go w sobie poszukiwał, zniknęło. Wciąż czuł jego pozostałości, jak rana po wyjętej drzazdze, która wciąż boli, ale przynosi ulgę.
- Uleczyłaś mnie - przeszukiwał twarz Cassandry w próbie odnalezienia odpowiedzi o naturę choroby, którą z niego wyrwała. Powinno niepokoić go, że tyle rzeczy musiało dziać się z jego ciałem gdy był nieprzytomny i zdany na łaskę innych. Że czuł resztki bycia zdanym na jej łaskę. Ten brak w piersiach, wbrew wszystkim jego instynktom, mógł nie być pozostałością po czymś szkodliwym. Mogła wyrwać mu przecież jego przeżarte czarną magią serce. Czy to też nie powinno przynosić ulgi? Jeśli wierzyć teorii magii, ten jej rodzaj był jak drzazgi na duszy. Może krew nie krążyła już w jego żyłach pompowana przez mały, nazbyt obciążony organ, ale z przyzwyczajenia? Gdzieś, w którymś ze snów mógł też zgubić swoje człowieczeństwo i obudzić się potworem, który wcale nie potrzebuje serca. Czy jego brak nie byłby wtedy ulgą? Niezależnie jednak od coraz bardziej niemożliwych losów, które potrafił sobie w tym momencie wymyślić, nie potrafił na poważnie przejąć się żadnym z nich. W głębi duszy, o ile jeszcze ją posiadał, ufał Cassandrze. I cokolwiek nie działo się z nim w czasie gdy był pod jej opieką, nie miało aż takiego znaczenia. Jeżeli nawet w którymś momencie wycięła mu serce, nie wydawało się by wyszło mu to na złe. Jeżeli więc to ona czuwała nad nim cały ten czas, był bezpieczny. Zrobiła, co musiała, a on nie potrzebował wiedzieć.
- Dziękuję - jego głos z każdym słowem stawał się coraz mocniejszy. Dłonią po, raz pierwszy odkąd się obudził, dotknął piersi, badając czy wszystko jest na swim miejscu. Pod palcami wyczuł delikatne i miarowe dudnienie. Ufał Cassandrze. I jeszcze nie był potworem.



Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss.  The abyss gazes also into you.

Ignotus Mulciber
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Suszarnia - Page 7 B3e8d48ddeaf7e46b947b02738129a68
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t1112-ignotus-mulciber https://www.morsmordre.net/t1438-listy-ignacego-vitkowskiego#12506 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-smiertelny-nokturn-34-2 https://www.morsmordre.net/t4270-skrytka-bankowa-nr-324 https://www.morsmordre.net/t4143-ignotus-mulciber#82512
Re: Suszarnia [odnośnik]16.12.22 0:37
Ostrożnie skinęła głową, kiedy wypowiedział jej imię - nie mogła wiedzieć, ile będzie pamiętał po przebudzeniu. Jeśli tylko miał na czaszce krwiaki lub sińce, zdążyły zniknąć jeszcze nim trafił do niej. Zdusiła niewygodną myśl, że już teraz wydawał się pamiętać przynajmniej więcej, niż jego syn.
- A twoje imię? Pamiętasz, kim jesteś? - zapytała, z mniejszym niepokojem, jeśli potrafił nazwać ją, ubytki w pamięci długotrwałej wydawały się raczej mało prawdopodobne. Pytała bez pośpiechu, nie naciskając, chcąc zostawić mu czas na zebranie myśli. Potrzebował tego teraz, spokoju. Musiał nauczyć się świata od nowa, a w tym wieku to nie będzie proste. Musiał pokonać wiele pierwszych kroków, lecz ten, że widział i słyszał, był tym pierwszym i najtrudniejszym. Będzie trzeba sprawdzić pracę mięśni. Kiedy znajdzie na to siły, nie zamierzała go ponaglać.
- Jak zwykle - odparła na jego słowa, przysiadając na kolanach obok niego, ujęła w dłonie szklankę z wodą, ostrożnie mu ją podając; wpierw poczekała, czy zdoła sięgnąć po nią dłonią, zamierzając pomóc mu przytknąć ją do ust. Wydawało jej się, że będzie zbyt słaby, by uczynić to samodzielnie, przynajmniej pełną. Przynajmniej dzisiaj. Wiele ich podzieliło, lecz ich ostatnie spotkanie zakończyło się w zaskakujący sposób, otwierając drogę do porozumienia. Po tym, co wydarzyło się między nią a Ramseyem, nie mogła zachować się inaczej. - Pamiętasz, co ostatnio się z tobą działo? - O to też pytała prowadząc właściwy przebudzeniu wywiad, ale to konkretne pytanie - ciekawiło również ją. - Jesteś w stanie przywołać ostatnie wspomnienia? - pytała dalej, by ledwie kilka chwil później dodać ostrożne: - Powoli - Z tak długą śpiączką nie miała do czynienia nigdy, nie była w stanie trzymać w swojej lecznicy nieprzytomnych czarodziejów tyle czasu. Ignotus był ewenementem w jej doświadczeniach, nowym przypadkiem, na którym mogła się wiele nauczyć. Miał szczęście, że nie leżało w jej naturze niedokładnie podchodzić do obowiązków. Cassandra spędziła wiele nocy studiując księgi opisujące przypadłości takie, jak jego, by nie popełnić błędu. Z przytomnym pójdzie już łatwiej.
- Czy to nie ironiczne, że większość tego czasu spędziłeś w mugolskim szpitalu? - zapytała, mówiła powoli, nieśpiesznie, cicho, nie chcąc go drażnić tonem własnego głosu. Był w stanie mówić czy nie, mierziła go pewnie ciekawość tego, co minęło. Słuchanie ułatwiało zebranie myśli. Minimalizowało wysiłek. - Prawdopodobnie. Nie jestem pewna, kiedy tam trafiłeś. Odnalazł cię rozsądny czarodziej, który rozpoznał znak na twoim przedramieniu. - Wciąż nosił go z dumą. Dziw, że nie dostrzegli go mugole. A może dostrzegli, lecz mieli względem niego inne plany niżeli mężczyzna, który go tu dostarczył. Często wolała nie słyszeć problematycznych szczegółów. - Zawdzięczasz mu życie w stopniu równie dużym, co mnie. Mugole nie potrafili ci pomóc. Twoje ciało było - jest - całkowicie przeżarte sinicą. Chorowałeś od wielu miesięcy. A może i lat. - Przekrzywiła nieznacznie głowę, wpatrując się w niego z zastanowieniem. Mógł wiedzieć lepiej od niej, ale niekoniecznie, pierwsze oznaki często bywały ignorowane. Niedostrzegane. Ale u niego zakażenie zaszło bardzo daleko. Podała mu dawkę lekarstwa nieco większą, niż zalecała. - Od kilku dni jesteś czysty, ale minie jeszcze dużo czasu, nim zregenerujesz się w pełni. To wyniszczało cię od środka, jak mały pasożyt, który pożerał cię kawałek po kawałku. Nigdy nienasycony rósł w siłę pod okiem bezradnych medyków, których nie pobłogosławiono darem magii. - I pożarłby go, gdyby nie trafił tutaj.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Suszarnia [odnośnik]04.01.23 1:22
Pamiętał kim był. Nigdy w życiu nie był tego bardziej świadomy niż teraz, tuż po wybudzeniu się z koszmarów, które zabrały go w dawno nieodwiedzane zakamarki pamięci. Z jednej strony pytania zadawane przez Cassnadrę wydały mu się trywialne, pozbawione sensu i niezmierzające do niczego. Ale potem przez myśl przebiegło mu, że może ona nie pamiętała i musiał spojrzeć na nią uważniej niż dotychczas. Nic w spojrzeniu i ruchach jego uzdrowicielki nie wskazywało na to, że rozmawiała z obcym, po raz pierwszy w swoim życiu. I wtedy dotarła do niego jeszcze gorsza myśl niż zniknięcie z życia innych; to zrobił już raz i okazało się, że nie był to koniec ani świata, ani jego. Co by się jednak stało gdyby to on zgubił to, kim był, zapomniał, pozwolił sam siebie wymazać z własnej pamięci. Czy nie byłoby to gorsze od śmierci?
- Ignotus Mulciber - odezwał się ponownie, z niejaką ulgą przyjmując własne słowa. - Ale ty poznałaś mnie też jako Vitalija Karkarowa - z każdym słowem, ulatującą z jego ust zgłoską, dusząca dźwięki chrypka ustępowała miejsca znanemu, niskiemu głosowi. Musiał jeszcze minąć czas aż powróci do siebie w pełni, ale był na dobrej drodze. Poznał ją już, wiedział, którędy prowadzi. O, ironio, na jej początku znowu stała Cassandra. Czego ta nie omieszkała mu przypomnieć. Nie mógł zaprzeczać oczywistym faktom, więc po prostu się uśmiechnął, przymykając lekko oczy. Kiedy je otworzył, przed jego twarzą zmaterializowała się szklanka z wodą i dopiero wtedy zdał sobie sprawę z odczuwanego pragnienia, które wysuszało jego usta na wiór. Podniósł rękę, ale jego palce osunęły się po szkle i podtrzymującej je dłoni Cassandry. Niezależnie od tego jak bardzo chciał udowodnić, że potrafił już o siebie zadbać sam, wciąż potrzebował jej pomocy w najprostszych czynnościach. Ten dług wydawał się jednak wciąż drobny w porównaniu do tego, który zaciągnął u niej dotychczas.
Zamyślił się. Nadal miał problemy z oddzieleniem tego, co działo się w rzeczywistości, od tego co było wytworem jego nieprzytomnego umysłu, wszystko wydawało się niemalże równie prawdziwe.
- Pamiętam buchrożce - odezwał się wreszcie, zmęczony wysiłkiem, który pochłonęło przypomnienie sobie takich szczegółów. - Tego jestem pewien - dodał po chwili, marszcząc czoło, ważąc kolejne słowa. - Wydarzyło się... - poszukał wzrokiem zielonych oczu, upewniając się, że zrozumieją, co próbował przekazać - wiele. Był tam Ramsey, była Lysandra i ludzie, którzy dawno już nie żyją. Były twarze, których nigdy wcześniej nie widziałem, ale przez większość czasu byłem sam - nabrał powietrza odwracając wzrok, wpatrując się w dal, w dawno wyblakłe wizje, które przywoływał teraz do siebie z całą pozostałą w jego zmęczonym umyśle mocą. - I byłaś też ty. Czasem mam wrażenie, że byłem bliżej przebudzenia, jakby migawki rzeczywistości dawały radę do mnie dotrzeć - szukał przez chwilę słów zanim znowu spojrzał na Cassandrę - jak czasem trzaśnięcie drzwiami w rzeczywistości, zamienia się w huk pioruna we śnie.
To była najdłuższa sekwencja słów jaką wypowiedział od bardzo dawna, ale i tak zaskoczyła go zadyszka, którą musiał zwalczyć by skończyć to, co próbował przekazać. Kiedy wreszcie wydobył z siebie wszystko, pozwolił swojemu serce na nieco szaleńcze bicie, a oddechowi na zbyt szybkie poruszanie zastałą klatką piersiową. Powoli. Znowu powinien był posłuchać uzdrowicielki, która obecnie znała jego ciało lepiej od niego. Obiecał sobie kolejny raz nie popełnić tego błędu. Przymknął oczy, rozluźnił mimowolnie napięte do wysiłku mięśnie ramion. I pozwolił pomału odpłynąć myślom, które od czasu obudzenia próbował utrzymać zorganizowane. Dał się nieść głosowi Cassandry, pomału i bez dodatkowych ekscytacji, na które jeszcze nie był gotowy.
Gdyby w ludzkich powiekach były kości, na pewno złamałyby się pod impetem, z jakim Ignotus otworzył je, kiedy wreszcie dotarło do niego, o czym mówiła do niego Cassandra. Jego oczy zaszły mgłą, ale nie tą, która skrywała jego umysł przez ostatnie miesiące. To była czysta wściekłość, nieskrywana pogarda, która ponownie rozpaliła jego dopiero co uspokojone serce.
- Od czasu Azkabanu - a przynajmniej tak mu się wydawało. Nie był jednak zainteresowany drążeniem tematu sinicy. Powinien zapewne poświęcić jej więcej uwagi, to było ważne dla jego zdrowia i wydawało się ważne dla Cassandry, ale trudno było mu usłyszeć cokolwiek poza "spędziłeś w mugolskim szpitalu" odbijające się echem w jego uszach. Dopiero kiedy poczuł krew na języku, zdał sobie sprawę, że zaciskające się zęby przygniotły kawałek jego policzka.
- Którym szpitalu? - Wycedził wreszcie, nie rozluźniając szczęki.
Wpatrywał się w przestrzeń przed sobą, zachowując na tyle świadomości, żeby ominąć wzrokiem uzdrowicielkę. To nie na nią skierowana była jego wściekłość, ale nie miał pewności, czy potrafiłby ją obecnie zatrzymać wewnątrz. Gdzieś, głęboko pod całą złością, pod wykrzywionymi w grymasie nienawiści ustami, kryło się obrzydzenie, które domagało się oczyszczenia. Rozpaczliwie potrzebował siły, która pomogłaby mu znowu zapanować nad emocjami, które niegdyś tak umiejętnie spychał na dno serca, zamieniając swoją twarz w nieskalaną uczuciem maskę. Ale to była kolejna rzecz, której będzie musiał się nauczyć na nowo. Do tego czasu...
- Jak długo? - Skierował wreszcie błyszczące złością oczy na Cassandrę, rozluźniając dłoń, którą bezwiednie zacisnął na kocu. Nie był jeszcze potworem, ale nie był też zwierzęciem działającym pod wpływem prymitywnych impulsów. Kiedy zdecyduje się, co powinien zrobić, będzie w pełni świadomy, żeby nadchodzącego oczyszczenia nie zdołała skalać nawet odrobina wymykającego się spod kontroli gniewu.



Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss.  The abyss gazes also into you.

Ignotus Mulciber
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Suszarnia - Page 7 B3e8d48ddeaf7e46b947b02738129a68
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t1112-ignotus-mulciber https://www.morsmordre.net/t1438-listy-ignacego-vitkowskiego#12506 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-smiertelny-nokturn-34-2 https://www.morsmordre.net/t4270-skrytka-bankowa-nr-324 https://www.morsmordre.net/t4143-ignotus-mulciber#82512
Re: Suszarnia [odnośnik]05.02.23 17:28
Kiwnęła głową, kiedy wypowiedział swoje imię, oba imiona. Nie był zagubiony tu i teraz, ale pamiętał też szczegóły łączącej ich historii, nie było mu obce miano, pod którym ukrywał się wcześniej. Wszystko wydawało się iść w dobrym kierunku, ale nie zamierzała temu zapeszać - zwłaszcza, gdy wykonywał postępy w najprostszych czynnościach. Dłoń Ignotusa, która jednak osunęła się z trzymanej przez nią szklanki była przecież jednym z nich - mogła budzić frustrację wobec jego własnej bezsilności, lecz jeszcze kilka dni temu nawet taki ruch był dla niego niemożliwy. Wola przetrwania była w nim niezwykle silna. Przeżył. I będzie żył dalej.
- Pozwól, proszę - szepnęła, przytykając naczynie do jego ust, delikatnie i powoli. W ostatnich dniach utracił ogromne ilości wody, barwianka wysuszała człowieka jak pustynne słońce. - Musisz się posilić - stwierdziła, ostrożnie unosząc z tacy wciąż ciepłą glinianą misę. Zapach przypominał aromatyczny wywar na wieprzowym mięsie, lecz reem posiadał znacznie więcej wartości odżywczych. Po tym jak odłożyła szklankę, spróbowała podać mu łyk gorącej zupy - prosto z miski, nie spodziewając się jego oprzytomnienia i tak nie wzięła ze sobą nic wygodniejszego. - Dzień za dniem będziesz coraz silniejszy. Wszystko przebiega tak, jak powinno - oznajmiła, nie bez wątpliwości, czy jego nagłe przebudzenie mogło być niekontrolowanym skutkiem ubocznym nowatorskiej terapii? Czy ta mogła mu zaszkodzić, czego jego ciało jeszcze nie okazało? Możliwości było wiele, ale on musiał wierzyć w jedną - inaczej nigdy nie stanie na nogi.
Buchorożce, tym większą dostrzegała w tym ironię, że tak potężnego czarnoksiężnika nie powstrzymali ostatecznie aurorzy ani Zakonnicy, nie wielcy tego świata, potężni zbawcy ludzkości, a zwierzę tak tępe, że okiełznać je potrafił troll. Było w tym też coś potwornie niesprawiedliwego. Zawiesiła głowę, wpatrując się w niego, gdy opowiedział dalszą część historii. Widział ludzi, bliskich sobie. Ramsey, Lysandra, ona sama. Nigdy nie wyzbyła się w pełni złości wynikającej z tego, co ich poróżniło, ale teraz wydawało jej się to bez znaczenia. Nie życzyła mu śmierci. - Lysandra ucieszy się, że jesteś cały - odparła, siląc się na spokój. - Powinieneś z nią porozmawiać. - Czy mogłaby nie martwić się o zdrowie dziadka? Była wrażliwą dziewczynką, wrażliwą i mądrą. Z otaczającej ich rzeczywistości rozumiała więcej, niż Cassandra chciałaby jej pokazać. Drogę do dziadka odnajdzie bardzo szybko. - I nie tylko z nią, wielu na ciebie czeka. Wiele się zmieniło, kiedy śniłeś. Będziesz z niego dumny. - Nie wspominała Ramseyowi, że u niej leżał, nie chcąc kłopotać jego myśli niepotrzebnie ani rozpraszać go w jego działaniach. Teraz, gdy jego ojciec otworzył oczy, powinien wiedzieć. Zaszczyty, które spadły na ramiona Ramseya, były zaszczytami całej ich rodziny. Ale o tym Ramsey musiał mu powiedzieć sam. - Pamiętasz to - stwierdziła z niekrytym zaskoczeniem. Wierzyła, że pamiętał, że nie był to tylko sen, majaki, że wydarzyło się naprawdę. Że usiłował przebudzić się już od kilku dni, finalnie dziś osiągając sukces. Był znacznie silniejszy, niż sądziła - czy to rosyjski hart ducha, krew Mulciberów, czy jego przejścia uczyniły go tak niezniszczalnym? - Jak tonący walczyłeś o łyk powietrza. Tacy jak ty nie przegrywają - skwitowała krótko, wpatrując się w niego z zastanowieniem. - Nie widziałam cię w snach, to dobry omen. Masz jeszcze czas, rzeczywistość znów cię zakleszczy. Póki nie uderzy kolejny piorun. - Przeznaczenie miało wobec niego inne plany. Jakie? Miał pokazać czas. Jego język się nie plątał, jasność umysłu zaskakiwała. Nie mogła prosić losu o lepszy stan Ignotusa niż ten, w którym go dzisiaj zastała. Zadarła nieznacznie brodę, zastanawiając się poruszeniem tematu Azkabanu. Rozwój choroby w tym miejscu wydawał się więcej niż prawdopodobny, lecz nim zadała kolejne pytania dostrzegła u niego nerwowość, której mogła się spodziewać. Ci ludzie mogli go zabić, a tego nie zrobili. Nie wierzyła w dobroduszność, więc dlaczego? Czy szukali rozwiązania sekretu posiadanej przez niego tajemnej mocy?
- Nieduże obozowisko na wschód od Londynu. Jestem w stanie skontaktować cię z człowiekiem, który zna drogę, ale na niewiele ci się to zda, gdy nie potrafisz jeszcze nawet stanąć na nogach - odparła lekko, jeśli gniew miał być tym, co da mu siły, by wrócić do zdrowia, niech nim będzie. Odsunęła się od niego nieznacznie, z ostrożnością zapobiegliwie spłoszonej sarny. Zdąży zareagować przed nim, był za słaby, żeby zrobić jej krzywdę, wzrok pomknął ku zaciśniętej na kocu dłoni, której palce zaczynały się rozluźniać.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Suszarnia [odnośnik]15.03.23 23:08
Pozwolił jej. Nie dlatego, że był za słaby by się jej sprzeciwić, pozbawiony możliwości odmowy. Nie walczył ze słowami Cassandry, bo wiedział, że miała rację. A nawet gdyby miał wątpliwości, znała się na swoim fachu znacznie lepiej niż on i właśnie ponownie wyszarpała go ze szponów śmierci. Ignotus pogodził się z tym, że jeśli chodziło o jego ciało, uzdrowicielka znała zasady jego działania. Kiedy ponownie stanie na nogi, będzie mógł w imię męskiej dumy ponownie ignorować zalecenia mające zapewnić mu zdrowie, ale póki co był za słaby żeby móc przed sobą udawać, że polecenia Cassandry nie są rozsądne i jak najbardziej na miejscu. Przyjął łyk rosołu, czując jak jego ciepło rozlało się po jego gardle, docierając aż do żołądka. Zapomniał już jak przyjemne może być jedzenie i z ukontentowaniem odkrywał ponownie przyjemność w tej prostej czynności.
- Dużo musiało się zmienić jak mnie nie było- wspomnienie Lysandry wywołało blady uśmiech na jego twarzy. Londyn nie był bezpiecznym miastem, a Anglia nie należała do miejsc, w których beztrosko można było wychowywać dzieci już wtedy, gdy ostatnio był przytomny. Wątpił by świat stał się dużo lepszy przez ostatni rok i świadomość zagrożeń, z którymi musieli mierzyć się wszyscy, pomału zaczynała na niego spływać. Słowa Cassandry wyprzedziły niepokój, który miał się za chwilę pojawić. - Czyli jest bezpieczna? - Przeczucie, błysk, instynkt chronienia małej Vablatsky. To wszystko, co uderzyło w niego z zaskoczenia. Może była to kwestia ich historii, a może czegoś więcej, ale w tym momencie, Ignotus potrzebował potwierdzenia, że jego wnuczce nie grozi krzywda. Z pamięci wyłoniły się chaotyczne obrazy pojedynku, walki, krzyków i ptasiego skrzeku bólu, pomieszane jakby z różnych perspektyw, dziwne. Potrafił umiejscowić je w czasie, osadzić w rzeczywistości, przynajmniej większość, ale pod samymi wspomnieniami kołatały się emocje, które wydawały mu się znacznie świeższe. Będzie się musiał nad tym zastanowić. Może przypomni sobie coś więcej, ale na razie nie było powodu do nadwyrężania swoich nikłych sił, których ledwo starczało na jedzenie. Cassandra nie siedziałaby tu z nim, w spokoju konwersując, gdyby jej córce groziło coś złego. To na pewno się nie zmieniło.
- Porozmawiam z nim - zadeklarował się, wpatrując się w przestrzeń gdzieś nad sobą. Czy Ramsey będzie chciał się z nim zobaczyć? Czy będzie widział dla niego miejsce w życiu, które toczył zawsze niezależnie od niego? Tego nie wiedział, ale był winny synowi przynajmniej rozmowę i wszystko to, czego ten dalej może chcieć i potrzebować. Jakąkolwiek ścieżką podążał, Ignotus nie miał wątpliwości, że kroczył nią pewnie, ale bał się, że robił to, jak większość rzeczy w życiu, samotnie. Będzie musiał zobaczyć czy jest coś, co może dla niego zrobić. Ale musiał najpierw odzyskać siły. Ledwo zdolny do wypicia zupy nie przyda się nikomu. Cokolwiek miało wydarzyć się w najbliższych czas, pewnym było, że nie mógł pozostać bezużyteczny. Takiego z pewnością nikt go nie potrzebował.
Pokiwał głową. Walczył o kolejny oddech. To brzmiało jak on, uparcie trzymający się życia jakby miało ono nieść ze sobą jakąś nieocenioną wartość. Może miało, a może to jego kolejne wyszarpane hausty napełniały je bezcennością. Nie znał odpowiedzi na podobne dylematy, nie był filozofem by rozważać je w nieskończoność. Wiedział za to dość.
- Gdyby kiedyś miało się okazać... - spoglądał na Cassandrę poważnie. To, co miał do powiedzenia było ważne i potrzebował żeby go wysłuchała. Oblizał spierzchnięte wargi przed kolejnymi słowami. - Jeśli kiedyś znowu uderzy mnie piorun, a ty nie dasz rady mnie ściągnąć z pogranicza śmierci... Wiem, jaką jesteś uzdrowicielką, Cassandro, jeśli tak się wydarzy, to nie ma nadziei - nie miał wątpliwości, że była to prawda. Jeśli ona nie będzie potrafiła go uleczyć, nikt nie zdoła. - Nie przedłużaj tego. Dokończ dzieła - głos miał spokojny, kojący wręcz, choć pobrzmiewała w nim intensywność. Wiedział, o co prosi, ale nie mógł znieść myśli, że kiedyś zamieni się w pół-żywe zwłoki, niezdolne do robienia czegokolwiek, a jednak niemożliwe do zostawienia w przeszłości - tam, gdzie wówczas będzie ich miejsce. Jego upór do życia nie mógł zamienić go w niedogodność i balast dla każdego, na kim mu zależało. Jeżeli ma zniknąć, to na dobre, tak, by reszta mogła iść dalej. Obecnie chociaż tyle mógł im dać. A z drugiej strony, myśl, że po prostu będą potrafili zostawić go tak nie do końca martwego, ale zdecydowanie też nie żywego, budziła w nim trudny do opisania niepokój. - Jeżeli twoje wizje nie przepowiadają mojej rychłej śmierci, jestem spokojny. Ale gdyby przyszło mi jednak umrzeć, chciałbym to zrobić przynajmniej porządnie - na ostatnie słowa uśmiechnął się nieznacznie, ale jego spokojny wyraz twarzy zepsuła konieczność wzięcia głębokiego oddechu, a potem kolejna i jeszcze następna. I w ten oto sposób Ignotus nabawił się kolejnej zadyszki. Potoki słów kiedyś go wykończą.
Odnotował w głowie podane przez Cassandrę informacje o obozowisku, o szpitalu, w którym z jakiegoś powodu go trzymali. Czy wzięli go za jednego z nich? Czy na coś liczyli? Nie miał pojęcia, ale wiedział, że przyjdzie mu się tego jeszcze dowiedzieć. Udało mu się zapanować nad gniewem, przyspieszony oddech i bicie serca, objawy zmęczenia i braku sił, które jeszcze do niego nie wróciły i tak skutecznie powstrzymywały go przed dalszą próbą rozwiązania problemu jego ratunku tu i teraz. Wiedział, że jeszcze będzie czas, właśnie go dostał. I znów mógł z nim uczynić co tylko chciał.



Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss.  The abyss gazes also into you.

Ignotus Mulciber
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Suszarnia - Page 7 B3e8d48ddeaf7e46b947b02738129a68
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t1112-ignotus-mulciber https://www.morsmordre.net/t1438-listy-ignacego-vitkowskiego#12506 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-smiertelny-nokturn-34-2 https://www.morsmordre.net/t4270-skrytka-bankowa-nr-324 https://www.morsmordre.net/t4143-ignotus-mulciber#82512
Re: Suszarnia [odnośnik]19.06.23 20:47
Kąciki ust Cassandry uniosły się bezwiednie, choć oczy pozostały naznaczone dawnym smutkiem. Troska Ignotusa o los wnuczki, pomimo tego, co przeszedł, jak wiele rzeczy mógł zapomnieć, pozostała niezmienna, a ta niezmienność ją poruszyła. Myśl, że to ona była dla niego ważna po tylu tygodniach pozostawania poza światem była niezwykle budująca - i upewniała ją w przekonaniu, że Ignotus wciąż, niezależnie od przeszłości, był jej sojusznikiem. Kiwnęła głową, potwierdzając jego przypuszczenia; Lysandra była, cała i wszystko wskazywało na to, że bezpieczna jak nigdy dotąd. Podobnym gestem zareagowała na zapewnienie, że Ignotus pomówi z synem, nie wypowiedziała ni słowa, pozostawiając to dla nich - nie zamierzała przecież wtrącać się w sprawy między czarodziejami. Niektóre rzeczy Ignotus musiał usłyszeć od Ramseya, będzie dumny z tego, do czego doszedł.
Skupiła za to na nim w pełni uwagę szmaragdowego spojrzenia, gdy zaczął - zaczął mówić inaczej, niż dotąd, jakby poważniej, jakby donioślej. Wysłuchała go tak, jak sobie tego życzył, nie przerywając jego słów. Trudnych i niewygodnych, ale rozsądnych, przetrzymywanie go w śpiączce tyle czasu było okrucieństwem, lecz gdyby trafił do niej wcześniej - wybudziłaby go wcześniej. Mugolska sztuka nawet nie stała obok tej, którą władała ona. - Ignotusie... - zaczęła, ale intensywność jego głosu sprawiła, że umilkła. Czy cokolwiek, co mogła powiedzieć, byłoby w stanie przekonać go do zmiany zdania? Nie odważyłaby się złamać woli w pół martwego czarodzieja, zrobi to, czego od niej oczekiwał. Ale wcale nie chciała tego robić, wierząc, że tu, przy nich, wciąż było dla niego miejsce. Że potrzebowali go, Lysandra, Ramsey, wkrótce Calchas, który poniesie przecież schedę jego rodziny. Chciałaby, żeby chłopiec mógł go poznać, swojego niezłomnego dziadka. Żeby mógł wziąć w przyszłości przykład z nich obu, nie tylko z dumnego ojca. - Wiesz, że zrobię wszystko, żeby cię przebudzić - zapewniła go wpierw, ale o tym przecież wiedział. I nie o tym mówił. - Lecz gdy zawiodę, nie sprzeciwię się twojej decyzji - I tego potrzebował, by powstać, czyż nie? Zapewnienia, że był słabym po raz ostatni.
- Dopiero co wymknąłeś się z objęć Ponurego Żniwiarza, to nie czas, by oglądać się za siebie. Jesteś wśród żywych, czy musimy dalej mówić o śmierci? Straciłeś czas, którego nie dałeś synom. Nie popełnij tego samego błędu z wnukami, potrzebują cię nie mniej, niż synowie. Masz dla kogo żyć, skup się dzisiaj na tym. Musisz przeżyć. - Był im to winien. Jako dziadek, jako ojciec Ramseya. Z powagą przyglądała się jego walce o oddech, odnotowując ten fakt w pamięci; w myślach odliczając zioła, z których napar powinna mu skomponować, by ulżyć w bólu.
- Sen przyśpiesza regenerację - odezwała się po chwili, zbierając naczynia po posiłku na tacę. - Ciągnie cię teraz pewnie ku przytomności, lecz najlepiej zrobisz, gdy zamkniesz oczy i spróbujesz odpocząć. Napiszę do Ramseya, że na niego czekasz. Nie walcz sam ze sobą, poddaj się temu, czego pragnie twoje ciało. - A sztucznie podtrzymywane adrenaliną pragnęło przede wszystkim snu.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947

Strona 7 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Suszarnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach