Dom towarowy Harrods
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dom towarowy Harrods
Harrods to jeden z najbardziej znanych, luksusowych domów towarowych w Londynie. Pomimo otwarcia niecałą dekadę temu, właścicielom udało się nadać mu sławę także poza terenem granic Anglii. Wnętrze wciąż się rozwija, powstają nowe sekcje, które warto odwiedzić, lecz nie należy zapominać także o tych popularniejszych jak Food Hall. Szczególnie liczne tłumy można zaobserwować w okresie przed bożonarodzeniowym; w tym czasie budynek oświetlony jest milionami światełek, wyróżniających go na tle rozświetlonych ulic. Niesamowite wystawy przyciągają klientów, którzy we wnętrzach sklepów, przy akompaniamencie delikatnej muzyki oddają się zakupowemu szaleństwu. Dom towarowy Harrods jest jednym z przykładów, że nawet w mugolskim świecie można znaleźć odrobinę magii.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:11, w całości zmieniany 1 raz
Nie miał pojęcia jak to jest być żołnierzem, bo usłyszał o tym zawodzie dopiero wtedy gdy poznał Evey. Gdy opowiadała mu podniecona o swojej rodzinie i tym czym zajmują się jej rodzice. Kompletnie nie miał pojęcia jak o czym mówiła. Te wszystkie zabawne nazwy, miejsca. Ale nigdy jej nie przerywał, czując, że podoba mu się ten wyobcowany świat tak różny od tego, w którym przyszło mu się wychować. Bawił się z dziećmi z mugolskich rodzin na podwórku, ale prócz tego nie miał szansy dowiedzenia się na czym tak naprawdę ta druga strona polega. No bo i jak? Przez machanie łopatką i latanie za sobą z patykami nie można było powiedzieć, że zna się ich świat od stóp do głów. Dla Jaydena zresztą te patyki były różdżką, chociaż nigdy nie widział, żeby czarodzieje bili się właśnie nimi. Jak już to bardziej podchodziło pod szermierkę, ale mając pięć lat zupełnie się nad tym człowiek nie zastanawiał tylko cieszył się, że jest się z kim bawić. Przez pewien czas rodzice trzymali go w domu i mógł wychodzić jedynie do ich własnego ogrodu. Było to po incydencie, który wydarzył się w parku i gdy Jay chciał dotrzeć na księżyc, wylatując z wózka. Musiało to być całkiem zabawne i jeszcze chyba przez następny tydzień musiał być przywiązany do łóżeczka, a okna pozamykane, by czasem nie spełnił tego marzenia. Gdzieś nawet były zdjęcia z tego okresu, gdy przypięty milionem pasów do krzesła jak w szpitalu dla obłąkanych wcina śniadanie. Chyba nawet miał to zdjęcie z tatą, który jak gdyby nikt nic robi głupią minę do kamery, a w tym czasie jego syn wylewa mu na głowę owsiankę. Nie można było zaprzeczyć, że w domu państwa Vane nie bywało nudno. A podobno tacy wykształceni ludzie... Jayden uwielbiał swoich rodziców, więc rozumiał miłość Evey do brata. To ona powiedziała mu, że żołnierze przypominają aurorów, ale to o wiele bardziej skomplikowane.
- Czemu miałoby mnie nie interesować? - spytał nieco zdziwiony. - Lubię, gdy mówisz o swojej pracy. Uszczęśliwia mnie fakt, że i ty czujesz się spełniona w tym co robisz. Nie chciałbym dla ciebie niczego innego tylko właśnie radości i robienia tego, co tak kochasz. Kto zresztą miałby nade mną czuwać, hm? - spytał z uśmiechem, pozwalając sobie ogarnąć ją na chwilę ramieniem i pocałować w czubek głowy. Chciał słuchać o tym, co robiła i jakie ma teraz zadania. Bo w końcu była bliską mu osobą, więc się interesował. No i sam był ciekaw czy powstrzymała jakieś tsunami i wyzwoliła zakładników spod rąk porywaczy. W jego oczach Lia była niemal herosem, który ryzykował życie dla innych, nie bacząc na konsekwencje. On pewnie nie potrafiłby zrobić osiemdziesięciu procent tego, co ona umiała i robiła na co dzień. W międzyczasie dotarli do jakiegoś miejsca, które wybrała Howell, a JJ od razu usiadł przy pierwszym lepszym stoliku, rozglądając się na boki i próbując zrozumieć jak to wszystko działało w świecie mugoli. Czy inaczej też zamawiali jedzenia? Bo to że dania się nie ruszały, wiedział wcześniej. Odszukał spojrzeniem swojej towarzyszki i popatrzył na nią z uśmiechem pięciolatka. - Powiedz, co tu jest takiego dobrego?
- Czemu miałoby mnie nie interesować? - spytał nieco zdziwiony. - Lubię, gdy mówisz o swojej pracy. Uszczęśliwia mnie fakt, że i ty czujesz się spełniona w tym co robisz. Nie chciałbym dla ciebie niczego innego tylko właśnie radości i robienia tego, co tak kochasz. Kto zresztą miałby nade mną czuwać, hm? - spytał z uśmiechem, pozwalając sobie ogarnąć ją na chwilę ramieniem i pocałować w czubek głowy. Chciał słuchać o tym, co robiła i jakie ma teraz zadania. Bo w końcu była bliską mu osobą, więc się interesował. No i sam był ciekaw czy powstrzymała jakieś tsunami i wyzwoliła zakładników spod rąk porywaczy. W jego oczach Lia była niemal herosem, który ryzykował życie dla innych, nie bacząc na konsekwencje. On pewnie nie potrafiłby zrobić osiemdziesięciu procent tego, co ona umiała i robiła na co dzień. W międzyczasie dotarli do jakiegoś miejsca, które wybrała Howell, a JJ od razu usiadł przy pierwszym lepszym stoliku, rozglądając się na boki i próbując zrozumieć jak to wszystko działało w świecie mugoli. Czy inaczej też zamawiali jedzenia? Bo to że dania się nie ruszały, wiedział wcześniej. Odszukał spojrzeniem swojej towarzyszki i popatrzył na nią z uśmiechem pięciolatka. - Powiedz, co tu jest takiego dobrego?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rodzice Evey nie utrzymywali kontaktu z rodziną, czego powody nie do końca były kobiecie znane. Jedynie z babcią, po której nosiła imię, nigdy nie zerwano relacji. Wciąż jednak wydawać by się mogło, że taka ilość członków w rodzinie może być dość uboga. Howell patrzyła jednak na to w nieco inny sposób, a przynajmniej w taki, który pozwalał jej odnaleźć zalety takiego stanu rzeczy - dzięki temu nauczyła się, że rodzina to nie tylko więzy krwi, ale też ludzie nam drodzy. w wyniku tego nie miała problemu z określaniem wszystkich mieszkańców jej małej wioski mianem bliskich. Wszyscy bardzo dobrze się znali, pomagali sobie, wspierali się, a i nierzadko kłócili. Dzieci przekomarzały się nawzajem niczym rodzeństwo, w każdej chwili będąc gotowi do wzajemnej obrony. Stanowili silną familię, która mogłaby być wzorem dla wielu. A większość osób, która do niej należała, była mugolami.
W Hogwarcie Cecylia nieco powiększyła swoją rodzinę o niewielką ilość osób - nie mogła przecież bliskim określać każdej osoby, która stanęła na jej drodze. Na szczęście chyba miała w sobie instynkt, który nigdy nie pozwalał jej zaprzyjaźnić się z osobą, na której miałaby się potem zawieść. Nigdy nie wiadomo jednak jak by to wyglądało, gdyby nie poznała Jaydena, który był dość wymagającym przyjacielem. Może robił to nieświadomie, lecz wymagał od Evey dużo uwagi. Jej troskliwość kazała jej mieć baczenie na tego dość rozkojarzonego dzieciaka, wciąż chodzącego z głową w chmurach. Czasami trudno było uwierzyć, że ten jest już dorosły, jest nauczycielem i nie potrzebuje jej ciągłej obecności. Cecylia od czasu do czasu zastanawiała się, kto tak naprawdę bardziej drugiego potrzebował - on czy może ona?
Uśmiechnęła się słuchając jego słów. Po jej sercu rozlało się przyjemne ciepło, przez wielu określane jako miłość. Bo tak właśnie było - kochała Jaydena i nigdy tego nie ukrywała.
- Wiem, braciszku - odpowiedziała. - Jak na razie przeglądam moje stare sprawy. Chcę mieć pewność, że wszystko jest dobrze zrobione. I powiem Ci szczerze, że, chociaż nie jestem pewna, to pojawiły się pewne wątpliwości przy okazji jednej z nich... Ale to chyba nic poważnego.
Póki co niewiele wiedziała na temat błędu, który mógł zostać popełniony podczas sprawy, bowiem znaleziono go dopiero dzisiaj. Niewiele więc było wiadomo - równie dobrze to oni mogli się pomylić, a wszystko zostało wykonane dobrze. Miała nadzieję szybko rozwiać te wątpliwości.
Zajęła miejsce naprzeciwko Jaydena, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie pamiętała kiedy ostatni raz w nim zagościła, bo też nie często do niego zaglądała. Jak na razie nie miała swojego ulubionego miejsca związanego z gastronomią.
- Wiem, że jadłam tutaj sunday roast i było dość dobre. Cornish pasty też jest dość dobre - odpowiedziała, robiąc przerwy pomiędzy wymienianymi potrawami. Lokal, w którym się znajdowali serwował w dużej mierze potrawy kuchni angielskiej. Jedzenie wywodzące się z innych krajów Europy nie były tu aż tak popularne. Może dlatego nie zaglądała tutaj tak często? - Ja z pewnością spróbuję jednak coś nowego!
|ztx2
W Hogwarcie Cecylia nieco powiększyła swoją rodzinę o niewielką ilość osób - nie mogła przecież bliskim określać każdej osoby, która stanęła na jej drodze. Na szczęście chyba miała w sobie instynkt, który nigdy nie pozwalał jej zaprzyjaźnić się z osobą, na której miałaby się potem zawieść. Nigdy nie wiadomo jednak jak by to wyglądało, gdyby nie poznała Jaydena, który był dość wymagającym przyjacielem. Może robił to nieświadomie, lecz wymagał od Evey dużo uwagi. Jej troskliwość kazała jej mieć baczenie na tego dość rozkojarzonego dzieciaka, wciąż chodzącego z głową w chmurach. Czasami trudno było uwierzyć, że ten jest już dorosły, jest nauczycielem i nie potrzebuje jej ciągłej obecności. Cecylia od czasu do czasu zastanawiała się, kto tak naprawdę bardziej drugiego potrzebował - on czy może ona?
Uśmiechnęła się słuchając jego słów. Po jej sercu rozlało się przyjemne ciepło, przez wielu określane jako miłość. Bo tak właśnie było - kochała Jaydena i nigdy tego nie ukrywała.
- Wiem, braciszku - odpowiedziała. - Jak na razie przeglądam moje stare sprawy. Chcę mieć pewność, że wszystko jest dobrze zrobione. I powiem Ci szczerze, że, chociaż nie jestem pewna, to pojawiły się pewne wątpliwości przy okazji jednej z nich... Ale to chyba nic poważnego.
Póki co niewiele wiedziała na temat błędu, który mógł zostać popełniony podczas sprawy, bowiem znaleziono go dopiero dzisiaj. Niewiele więc było wiadomo - równie dobrze to oni mogli się pomylić, a wszystko zostało wykonane dobrze. Miała nadzieję szybko rozwiać te wątpliwości.
Zajęła miejsce naprzeciwko Jaydena, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie pamiętała kiedy ostatni raz w nim zagościła, bo też nie często do niego zaglądała. Jak na razie nie miała swojego ulubionego miejsca związanego z gastronomią.
- Wiem, że jadłam tutaj sunday roast i było dość dobre. Cornish pasty też jest dość dobre - odpowiedziała, robiąc przerwy pomiędzy wymienianymi potrawami. Lokal, w którym się znajdowali serwował w dużej mierze potrawy kuchni angielskiej. Jedzenie wywodzące się z innych krajów Europy nie były tu aż tak popularne. Może dlatego nie zaglądała tutaj tak często? - Ja z pewnością spróbuję jednak coś nowego!
|ztx2
Gość
Gość
Do rozbudzenia prawdziwej świątecznej atmosfery pozostawało kilka tygodni i dłużącego się oczekiwania, ale przed domem towarowym już na początku listopada roiło się od zabieganych mugoli. W płaszczach, grubych szalikach i czapkach przemierzali ulicę przed budynkiem, podążający za magicznie określonym schematem kroków, za niewidzialnymi szlakami mapy - bo pomimo tego, że Harrods zdecydowało się odwiedzić stanowczo zbyt wiele osób, ich doskonała orientacja sprawiała, że nikt nie wpadł na drugiego podróżnika ani razu. W powietrzu nie rozbrzmiewały nagle wykrzyczane niesnaski, nie grożono sobie pięścią, nie domagano się uregulowania rachunku za zniszczone odzienie przez rozlaną na materiał kawę wiedzoną ręką przypadku. Stojąca na uboczu Elyon obserwowała to misterium z zaciekawieniem. Wzrok wodził po gąszczu postaci o przeróżnych twarzach, przeróżnym wzroście, uważny, zaintrygowany. To nie był Hogwart; mugole rządzili się swoimi własnymi prawami, własnymi, o ile dość osobliwymi, porządkami, pozbawieni możliwości użytkowania magii - lecz pomimo oczywistych niedoskonałości nie zdołała zarejestrować przesadnej różnicy między kluczem ich kroków a gromadką pierwszorocznych uczniów podążającą posłusznie za prefektem do Pokoju Wspólnego. W pewnym sensie porównywała ich za to do mrówek. Zaznajomieni z wąskością ulic, z wysokością krawężników, zwinnie unikali nagłych zmian torów swojego chodu czy choćby potknięcia o wyuczone nierówności chodników. Była ich ciekawa. Oczernieni złą sławą przez obecną sytuację polityczną świata czarodziejów i raczej nieprzychylną im rolę w historii, wydawali się jednak całkiem... Normalni.
Przynajmniej do czasu, w którym znajome, kolorowe kosmyki tęj normalności nie zaburzyły z impetem godnym przyklaśnięcia. Już tu jesteś, Tonks.
Chłodnej barwy tęczówki zaświeciły się z radością; Elyon niemalże odskoczyła od ściany budynku, wbiegła pomiędzy hermetyczne wężyki poruszających się w różnych kierunkach mugoli i pognała na oślep, niepowstrzymana nawet przez pełne oburzenia burknięcia czy pomruki na jej impertynencję.
- Just! Just, tutaj! - wołała, wystrzeliwszy jedną rękę ku górze, by dodatkowo zamanifestować swoją obecność. I wszystko przebiegłoby pomyślnie, gdyby pełne piorunów spojrzenie nie pojawiło się tuż przed jej zarumienioną, częściowo skrytą pod szalikiem twarzą. - Przepraszam pana, naprawdę nie chciałam - zapewniła szybko czarownica, domyślając się, że to właśnie tego dżentelmena buty znalazły się pod podeszwą jej własnych. Ominęła go jednak zanim zdążył się odezwać i ruszyła dziarsko przed siebie, wciąż z podeskcytowaniem wymachując ręką, która sygnalizowała Tonks jej położenie niczym Lumos Maxima w egipskich ciemnościach.
Dwa etaty z czego jeden pozostawał całkowitą tajemnicą i działalność na rzecz Zakonu zdecydowanie obdzierały jej i tak niewielką ilość czasu ze snu i możliwości…. cóż po prostu chyba bycia. Nie pamiętała kiedy ostatni raz była w Domu towarowym Harrods. Pamiętała za to swoją pierwszą podróż do niego. Uczepiona ręki ojca przed świętami, czując w powietrzu zapach pomarańczy i cynamonu. Rozbiegane błękitne spojrzenie wędrowało po szklistych wystawach, a ojciec niemal musiał ciągnąć ją za sobą, co jakiś czas sprawdzając, czy jej włosy skryte są skrzętnie pod czapką. Wtedy nie panowała nad kolorami na głowie. W ekscytacja wprawiała sprawiała, że mieniły się różnymi kolorami. Widząc z oddali budynek i zbliżając się do niego powoli miała wrażenie, że to zdarzenie zdarzyło się dawno temu. Tak dawno, że brzmiało bardziej jak historia kogoś innego - nie jej samej. Nie była też pewna, czy powinna była zjawiać się w miejscu tak zatłoczonym nadal poruszając się o drewnianej protezie, której nie ukrywał całkowicie długi płaszcz. Nie była też w stanie nic poradzić na, że płynność jej chodzu na tym cierpiała. Poruszanie się w protezie - mimo, że dopasowanej do jej wzrostu - było zwyczajnie trudne do przyzwyczajenia się. Ale nie skupiało się na tym za bardzo. Trenowała sumiennie - a Brendan pokazał jej, jak powinna to robić, by nie zrobić sobie przy tym krzywdy. Kontynuowała kurs bez zmian i była zadowolona z tego, że nikt nie dawał jaj taryfy ulgowej. Gdyby to zrobił byłaby nie smutna, a wściekła.
Eylon nie dało się przegapić. Nawet nie dlatego, że górowała nad tłumem w który wchodziła. Bardziej przez żywiołowość, którą się odznaczała i którą Tonks dostrzegła już z daleka. Zmusiła kąciki warg by uniosły się ku górze, ale uśmiech nie trzymał się jej już od jakiegoś czasu. Białe włosy w których pasma w dziennym świetle przypominały błękit sięgały jej podbródka. Uniosła dłoń by założyć za ucho kosmyki włosów i zatrzymała się patrząc, jak jej przyjaciółka wpada na rosłego mężczyznę. Wcisnęła dłonie w kieszenie płaszcza i przekręciła lekko głowę w lewą stronę obserwując jej poczynania. Ale wyminięty mężczyzna ruszył dalej.
- To mugolskie miejsce, Eylon. Więc postarajmy się zachowywać jak oni, dobrze? - zapytała mierząc spojrzeniem dziewczynę od góry do dołu. W końcu uśmiechnęła się, a uśmiech zatańczył koło jej oczu. - Byłaś tu już kiedyś? - zapytała, wystawiając ramię w kierunku przyjaciółki. To był dobry moment, żeby rozejrzeć się za czymś na święta i może za jakimś jeszcze ubraniem dla Łobuza. Nie wiedziała za bardzo od czego zacząć. Nie widziały się trochę, a ona przez ten czas zdążyła zabrać do domu sierotę, stracić nogę i zmienić miejsce zamieszkania. Poszukując jednocześnie nowego.
Eylon nie dało się przegapić. Nawet nie dlatego, że górowała nad tłumem w który wchodziła. Bardziej przez żywiołowość, którą się odznaczała i którą Tonks dostrzegła już z daleka. Zmusiła kąciki warg by uniosły się ku górze, ale uśmiech nie trzymał się jej już od jakiegoś czasu. Białe włosy w których pasma w dziennym świetle przypominały błękit sięgały jej podbródka. Uniosła dłoń by założyć za ucho kosmyki włosów i zatrzymała się patrząc, jak jej przyjaciółka wpada na rosłego mężczyznę. Wcisnęła dłonie w kieszenie płaszcza i przekręciła lekko głowę w lewą stronę obserwując jej poczynania. Ale wyminięty mężczyzna ruszył dalej.
- To mugolskie miejsce, Eylon. Więc postarajmy się zachowywać jak oni, dobrze? - zapytała mierząc spojrzeniem dziewczynę od góry do dołu. W końcu uśmiechnęła się, a uśmiech zatańczył koło jej oczu. - Byłaś tu już kiedyś? - zapytała, wystawiając ramię w kierunku przyjaciółki. To był dobry moment, żeby rozejrzeć się za czymś na święta i może za jakimś jeszcze ubraniem dla Łobuza. Nie wiedziała za bardzo od czego zacząć. Nie widziały się trochę, a ona przez ten czas zdążyła zabrać do domu sierotę, stracić nogę i zmienić miejsce zamieszkania. Poszukując jednocześnie nowego.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Postarajmy się zachowywać jak oni. Oczywiście. Tylko jak, właśnie, zachowywali się oni? Rzadko kiedy poświęcała chwilę dłuższej medytacji na obserwację charakterystycznych mugolom zachowań, wtedy, gdy przebywali w swobodnych sobie miejsach; uczniowie mugolskiego pochodzenia w Hogwarcie szybko zdawali się przyzwyczajać do magicznych okoliczności i wskakiwali w ich objęcia chętnie, niczym do przyjemnie błyszczącej tafli jeziora podczas ciepłego, wiosennego popołudnia. Sama nie wypytywała ich o przeszłość zanadto. Wolała przyglądać się ich wędrówce w nieznane, wśród czarodziejskiej społeczności, oglądać, jak przyzwyczajają się do nowych okoliczności, niż pozwalać im rozpamiętywać dawne, zwyczajne życie. Podobnie było również z Justine. Chyba nigdy nie spytała jej o typowo mugolską przeszłość, o lata, gdy o istnieniu magii nie miała jeszcze pojęcia; zamiast tego przyjęła ją już jako prawdziwą czarownicę o włosach pokolorowanych szeroką gamą barw, uczennicę, która pozwalała jej na błyszczenie niemalże naiwną radością, jaką dzisiaj Elyon miała pozostawić za sobą.
- Zachowuję się niewłaściwie? - spytała w odwecie, uniosła brwi. Oprócz mknięcia pod prąd w hermetycznym układzie ruchu na chodnikach i przystanięcia na bucie zdenerwowanego dżentelmena, była absolutnie bez winy. Z różanymi od ekscytacji policzkami, oddychając ciężej, chwyciła czarownicę pod rękę i powoli skierowała ich kroki w kierunku frontowych drzwi budynku. Proteza Justine uniemożliwiała im szybszy, płynniejszy chód - ale dla nieustraszonej Elyon nie stanowiło to żadnej przeszkody. Nawet gdyby miały pełznąć, byłaby po prostu szczęśliwa mogąc robić to z Tonks.
- Nigdy, ale zdążyłam co nieco dojrzeć przez wystawy. Mugole ubierają się tak inaczej niż my, prawda? Większość ich ubrań wygląda trochę ubogo - myślała na głos, nieświadoma, że być może Justine odbierze to jako przytyk do własnego pochodzenia. Nie to było jej zamiarem. - Mimo wszystko planuję kupić kilka rzeczy; robiłam ostatnio wietrzenie szafy i zauważyłam, że większość zimowych rzeczy pogryzły mi mole. Szczególnie tych najcieplejszych. Myślisz, że mają tutaj bardziej przystępne ceny niż w naszych sklepach?
Spojrzała wówczas na Justine, uśmiechnęła się; tęsknota wydawała się wypełniać każde z wypowiadanych słów, podkreślała buchające w niej szczęście ze spotkania. Każdej z nich należało się odrobinę oddechu od obowiązków - a Tonks już szczególnie; do tej pory wyrobiła całoroczny przydział nieszczęść, jaki mógł spaść na jedną osobę. Elyon zamierzała zatem odwrócić od tego jej uwagę, przynajmniej na chwilkę.
- Zachowuję się niewłaściwie? - spytała w odwecie, uniosła brwi. Oprócz mknięcia pod prąd w hermetycznym układzie ruchu na chodnikach i przystanięcia na bucie zdenerwowanego dżentelmena, była absolutnie bez winy. Z różanymi od ekscytacji policzkami, oddychając ciężej, chwyciła czarownicę pod rękę i powoli skierowała ich kroki w kierunku frontowych drzwi budynku. Proteza Justine uniemożliwiała im szybszy, płynniejszy chód - ale dla nieustraszonej Elyon nie stanowiło to żadnej przeszkody. Nawet gdyby miały pełznąć, byłaby po prostu szczęśliwa mogąc robić to z Tonks.
- Nigdy, ale zdążyłam co nieco dojrzeć przez wystawy. Mugole ubierają się tak inaczej niż my, prawda? Większość ich ubrań wygląda trochę ubogo - myślała na głos, nieświadoma, że być może Justine odbierze to jako przytyk do własnego pochodzenia. Nie to było jej zamiarem. - Mimo wszystko planuję kupić kilka rzeczy; robiłam ostatnio wietrzenie szafy i zauważyłam, że większość zimowych rzeczy pogryzły mi mole. Szczególnie tych najcieplejszych. Myślisz, że mają tutaj bardziej przystępne ceny niż w naszych sklepach?
Spojrzała wówczas na Justine, uśmiechnęła się; tęsknota wydawała się wypełniać każde z wypowiadanych słów, podkreślała buchające w niej szczęście ze spotkania. Każdej z nich należało się odrobinę oddechu od obowiązków - a Tonks już szczególnie; do tej pory wyrobiła całoroczny przydział nieszczęść, jaki mógł spaść na jedną osobę. Elyon zamierzała zatem odwrócić od tego jej uwagę, przynajmniej na chwilkę.
we saw the power to change the future in our dream
Czuła się chyba nienaturalnie podchodząc pod Dom Towarowy Harrods. Nie dlatego, że w nim było coś nienaturalnego, albo że ona sama nie pasowała do tego miejsca. Chyba bardziej dlatego, że od dawna nie robiła niczego… prozaicznego. Bo wyjście tutaj zdawało się właśnie takie. Przypominało jej o dawnych czasach. O wizytach w tym miejscu razem z Gabrielem i mamą przed świętami, gdy robili zakupy przed świętami. Pamiętała wybieranie ozdób na choinkę i skarpet dla ojca. I ciche kupowania za drobniaki skromnych prezentów dla rodzeństwa. Było ich wielu i nie zawsze mieli wiele, ale nie liczyło się to ile coś kosztowało, a ile znaczyło. I tęskniła za tymi czasami. Za pełnym rodziny domem, za zapachem choinki ustawionej w salonie i ciasta, które mama przygotowywała w kuchni. I gdy myśli mknęły przed siebie, nagle uświadomiła sobie, że to będą pierwsze święta, które spędzi bez matki. Przełknęła ciężką gulę i spojrzała na Eylon marszcząc brwi i wyciągając się z rozmyślań.
- Jeszcze nie. - odcięła jej się spokojnie, podkreślając lekko pierwsze słowo. Skierowała się do wejścia nie potrafiąc powstrzymać się przed przeczesywaniem spojrzeniem ludzi znajdujących się w środku. Spokojnie, uważnie, zawieszając na nich błękitne spojrzenie jakby chcąc sprawdzić czy z ich strony nie nadejdzie jakiś atak. Spodziewała się już go teraz wszędzie. Teraz, kiedy Ministrem został poplecznik Voldemorta nie sądziła, by obecność mugoli miała ich w jakikolwiek sposób powstrzymać. I to niepokoiła ją najmocniej. To, że zaczynali poczynać sobie coraz wyraźniej. Co prawda sam fakt istnienia magii wyszedł na światło dzienne, ale oni ze wszystkich jako jedyni nie byli w stanie się bronić przed tymi, którzy sięgali po czarną magię jako pierwszą. - Spodoba ci się. - zapewniła idąc obok niej kobietę, jednak jej wzrok mimo wszystko nie wędrował w kierunku sklepów, a kolejnych mijanych ludzi. Zerknęła w końcu na Eylon. - W sumie, nigdy się nad tym nie zastanawiałam. - powiedziała jej zgodnie z prawdą. Nie porównywała ich i w jakiś sposób też przywykła do ubioru ojca. Oni sami długo ubierali się jak mugole i znała się na ich modzie. Nigdy jednak nie zastanawiała się nad tym, czy jest ona uboższa od tej magicznej. Może bardziej stonowana. Zmarszczyła brwi na kolejne słowa przyjaciółki, a jej brew uniosła się ku górze. - Ale wiesz, że nie zapłacisz tutaj galeonami? - zapytała przekrzywiając lekko głowę i spoglądając na nią z rozbawieniem. Miała ze sobą mugolską walutę, ale na początku chciała zobaczyć jak przygotowana na to wyjście okaże się hodowczyni wężów. To było dziwne miejsce, miejsce w którym jednocześnie wiedziała jak się zachować, ale czuła, że nie pasuje do niego całkowicie.
- Jeszcze nie. - odcięła jej się spokojnie, podkreślając lekko pierwsze słowo. Skierowała się do wejścia nie potrafiąc powstrzymać się przed przeczesywaniem spojrzeniem ludzi znajdujących się w środku. Spokojnie, uważnie, zawieszając na nich błękitne spojrzenie jakby chcąc sprawdzić czy z ich strony nie nadejdzie jakiś atak. Spodziewała się już go teraz wszędzie. Teraz, kiedy Ministrem został poplecznik Voldemorta nie sądziła, by obecność mugoli miała ich w jakikolwiek sposób powstrzymać. I to niepokoiła ją najmocniej. To, że zaczynali poczynać sobie coraz wyraźniej. Co prawda sam fakt istnienia magii wyszedł na światło dzienne, ale oni ze wszystkich jako jedyni nie byli w stanie się bronić przed tymi, którzy sięgali po czarną magię jako pierwszą. - Spodoba ci się. - zapewniła idąc obok niej kobietę, jednak jej wzrok mimo wszystko nie wędrował w kierunku sklepów, a kolejnych mijanych ludzi. Zerknęła w końcu na Eylon. - W sumie, nigdy się nad tym nie zastanawiałam. - powiedziała jej zgodnie z prawdą. Nie porównywała ich i w jakiś sposób też przywykła do ubioru ojca. Oni sami długo ubierali się jak mugole i znała się na ich modzie. Nigdy jednak nie zastanawiała się nad tym, czy jest ona uboższa od tej magicznej. Może bardziej stonowana. Zmarszczyła brwi na kolejne słowa przyjaciółki, a jej brew uniosła się ku górze. - Ale wiesz, że nie zapłacisz tutaj galeonami? - zapytała przekrzywiając lekko głowę i spoglądając na nią z rozbawieniem. Miała ze sobą mugolską walutę, ale na początku chciała zobaczyć jak przygotowana na to wyjście okaże się hodowczyni wężów. To było dziwne miejsce, miejsce w którym jednocześnie wiedziała jak się zachować, ale czuła, że nie pasuje do niego całkowicie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Jeszcze nie. Oczywiście. Pomimo tego, że Florean, mając mugolskiego pochodzenia matkę, w młodości bardzo często próbował pokazywać jej typowe niemagicznym miejsca, zwyczaje, uchylał rąbka tajemnicy prozaicznym zachowaniom i przeświadczeniom, wprowadzał ją chętnie w ten przedziwny świat - w praktyce okazywało się, że niewiele zapamiętała z jego lekcji. Wakacje u Tonksów były odrobinę bardziej swawolne, może w pewnym stopniu bardziej przyswajalne, jednak nawet te starania jej ulubionego rodzeństwa ostatecznie spełzały na niczym. Elyon była niereformowalna.
Nawet teraz wkraczała do gmachu domu towarowego z przedziwną zadumą wymalowaną na twarzy nad tym, jakim życiem tętnił; wszędzie uwijali się zamroczeni swoimi sprawunkami ludzie, niektórzy z nich - choć nieliczni - w torbach nieśli już starannie zapakowane przez przygotowanych do akcji sprzedawców prezenty, inni nie czynili ze swoich zakupów świątecznych tajemnic. Dookoła nich tańczyły kolorowe światełka ozdób umieszczonych na gablotach mijanych sklepów, stroików. I choć wszystkiemu przyglądała się z nieodpowiednio rozchylonymi ustami, o tyle nie umknął jej fakt ostrożności spojrzenia samej Justine. Była odrobinę spięta, jakby nie do końca obecna, więc Elyon rezolutnie zacieśniła uścisk dookoła jej ręki i przycisnęła się do boku kobiety, tak, by nie dodawać jednak własnej wagi do kroku Tonks.
Nie chciała być przecież kulą u sztucznej nogi.
- Jak to nie? - zapytała trochę bezmyślnie, dostrzegalnie zdziwiona. Oczywiście, że przyniosła ze sobą jedynie czarodziejską walutę. A potem nadeszło olśnienie i Elyon nie mogła zrobić nic więcej, tylko wolną dłonią plasnąć się w czoło. - Och, no tak. Z tego wszystkiego kompletnie zapomniałam. Kantoru wymiany galeonów pewnie też nie uświadczymy w okolicy? - Powiodła momentalnie zrezygnowanym spojrzeniem dookoła, szukając choćby jakichkolwiek cinkciarzy. - A specjalnie na tę okazję odłożyłam trochę galeonów z ostatniej sprzedaży jadu kobry królewskiej, no pięknie... −− Właściwie ile wart jest jeden galeon w przeliczeniu na funty? Jestem bogata czy biedna? Choć to i tak bez znaczenia; w tych sklepach jestem bez grosza. - Podsumowała, gdy ostatki entuzjazmu opuszczały płuca w pełnym zrezygnowania oddechu. Teraz przynajmniej wiedziała, że trzeba było bardziej przykładać się do przykładania wkładanych do jej głowy przez Tonksów i Floreana informacji.
Nawet teraz wkraczała do gmachu domu towarowego z przedziwną zadumą wymalowaną na twarzy nad tym, jakim życiem tętnił; wszędzie uwijali się zamroczeni swoimi sprawunkami ludzie, niektórzy z nich - choć nieliczni - w torbach nieśli już starannie zapakowane przez przygotowanych do akcji sprzedawców prezenty, inni nie czynili ze swoich zakupów świątecznych tajemnic. Dookoła nich tańczyły kolorowe światełka ozdób umieszczonych na gablotach mijanych sklepów, stroików. I choć wszystkiemu przyglądała się z nieodpowiednio rozchylonymi ustami, o tyle nie umknął jej fakt ostrożności spojrzenia samej Justine. Była odrobinę spięta, jakby nie do końca obecna, więc Elyon rezolutnie zacieśniła uścisk dookoła jej ręki i przycisnęła się do boku kobiety, tak, by nie dodawać jednak własnej wagi do kroku Tonks.
Nie chciała być przecież kulą u sztucznej nogi.
- Jak to nie? - zapytała trochę bezmyślnie, dostrzegalnie zdziwiona. Oczywiście, że przyniosła ze sobą jedynie czarodziejską walutę. A potem nadeszło olśnienie i Elyon nie mogła zrobić nic więcej, tylko wolną dłonią plasnąć się w czoło. - Och, no tak. Z tego wszystkiego kompletnie zapomniałam. Kantoru wymiany galeonów pewnie też nie uświadczymy w okolicy? - Powiodła momentalnie zrezygnowanym spojrzeniem dookoła, szukając choćby jakichkolwiek cinkciarzy. - A specjalnie na tę okazję odłożyłam trochę galeonów z ostatniej sprzedaży jadu kobry królewskiej, no pięknie... −− Właściwie ile wart jest jeden galeon w przeliczeniu na funty? Jestem bogata czy biedna? Choć to i tak bez znaczenia; w tych sklepach jestem bez grosza. - Podsumowała, gdy ostatki entuzjazmu opuszczały płuca w pełnym zrezygnowania oddechu. Teraz przynajmniej wiedziała, że trzeba było bardziej przykładać się do przykładania wkładanych do jej głowy przez Tonksów i Floreana informacji.
we saw the power to change the future in our dream
To nie pasowało już do niej. Wędrowanie pomiędzy grupą mugoli, dostrzegła kilku czarodziejów, którzy pilnowali by zapanować nad wybuchającymi co jakiś czas anomaliami - to chyba było nieuniknione, zwłaszcza w miejscu w którym gromadziło aż tylu niemagicznych. Jasne spojrzenie wędrowało po ludziach których mijały, może zbyt dosadnie i uporczywie, ale nie przejmowała się tym. Poczuła jak Eylon przyciąga ją bliżej siebie i spojrzała na nią unosząc lekko brwi ku górze. Jeszcze jakiś czas temu chyba bardziej przypominała ją. Ale czas odcisnął na niej swoje piętno, nie była w stanie udawać, że nic się nie stało. Przyjęła do siebie każde doświadczenie i wyciągnęła z nich lekcję. Lekcję o smaku gorzkiej porażki. Przypominały jej też o tym blizny, te na plecach i te na brzuchu układające się w pokraczną gwiazdę. Ale czy nie ewoluowała? Ona sama. Z osoby, której jakoś udawało się bronić do takiej, która potrafiła się obronić i walczyć.
Stała się silna, ale też i jednocześnie bardziej samotna. Wiedziała, była świadoma podjętych decyzji, ale nie znaczyło to, że przestała potrzebować innych. A może bardziej, że nie potrzebowała kogoś, przy którym mogłaby nie ukrywać własnej bezsilności. Przy którym mogłaby czasem pozwolić by świat przygniótł ją własnym ciężarem, tylko na kilka chwil, tylko na kilka słów, którymi znów wleje w nią ogień, który czasem przygasał za sprawą zimnego, londyńskiego deszczu.
Uniosła leciutko kącik ust ku górze na pytanie przyjaciółki spoglądając na nią z lekką pobłażliwością.
- Spokojnie, zabrałam mugolskie pieniądze. Powinno nam starczyć. - powiedziała uśmiechając się pogodnie w jej kierunku. Rozejrzała się dookoła. - Galeon to około pięciu funtów, może mniej. - wytłumaczyła jej spokojnie znów wracając do niej spojrzeniem. - Co chcesz zobaczyć najpierw? - zapytała, spokojnie unosząc wolną dłoń i zakładając jasne włosy za uszy. - Muszę kupić trochę chłopięcych ubrań. - powiedziała w końcu, przypominając sobie, ze zgodziła się na przyjście tutaj tylko ze względu na to, że Łobuz potrzebował jakiś nowych ubrań. Nadal pozostawał w łóżku, ale liczyła na to, że już niedługo uda mu się podnieść i powie coś więcej. Może nie powinna zabierać go ze sobą, ale nie potrafiła go też zostawić w lesie. Ale jednocześnie naraziła go na niebezpieczeństwo, a słowa Hanki jedynie pogarszały jej humor, ale jakoś nie potrafiła się nad tym nie zastanowić. Pokręciła lekko głową odrzucając od siebie myśli, nad którymi nie chciała się teraz pochylać.
Stała się silna, ale też i jednocześnie bardziej samotna. Wiedziała, była świadoma podjętych decyzji, ale nie znaczyło to, że przestała potrzebować innych. A może bardziej, że nie potrzebowała kogoś, przy którym mogłaby nie ukrywać własnej bezsilności. Przy którym mogłaby czasem pozwolić by świat przygniótł ją własnym ciężarem, tylko na kilka chwil, tylko na kilka słów, którymi znów wleje w nią ogień, który czasem przygasał za sprawą zimnego, londyńskiego deszczu.
Uniosła leciutko kącik ust ku górze na pytanie przyjaciółki spoglądając na nią z lekką pobłażliwością.
- Spokojnie, zabrałam mugolskie pieniądze. Powinno nam starczyć. - powiedziała uśmiechając się pogodnie w jej kierunku. Rozejrzała się dookoła. - Galeon to około pięciu funtów, może mniej. - wytłumaczyła jej spokojnie znów wracając do niej spojrzeniem. - Co chcesz zobaczyć najpierw? - zapytała, spokojnie unosząc wolną dłoń i zakładając jasne włosy za uszy. - Muszę kupić trochę chłopięcych ubrań. - powiedziała w końcu, przypominając sobie, ze zgodziła się na przyjście tutaj tylko ze względu na to, że Łobuz potrzebował jakiś nowych ubrań. Nadal pozostawał w łóżku, ale liczyła na to, że już niedługo uda mu się podnieść i powie coś więcej. Może nie powinna zabierać go ze sobą, ale nie potrafiła go też zostawić w lesie. Ale jednocześnie naraziła go na niebezpieczeństwo, a słowa Hanki jedynie pogarszały jej humor, ale jakoś nie potrafiła się nad tym nie zastanowić. Pokręciła lekko głową odrzucając od siebie myśli, nad którymi nie chciała się teraz pochylać.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
12.02
Steffen zdążył już prawie wpaść pod takie wielkie żelazne coś (takie, jak samochód, którym lecieli z Bertiem do Irlandii, ale to coś nie latało, tylko jeździło), zwalczyć pokusę teleportacji i przemiany w szczura, oraz z fascynacją zobaczyć, jak zapalają się uliczne latarnie (mugolska magia była ciekawa!). W końcu dotarł na parter Harrodsa, gdzie umówił się z Bertiem. Znajdowali się wśród damskich pończoch, perfum, szali, torebek i biżuterii i Steffowi aż zakręciło się w głowie.
-Myślisz, że tutaj znajdziesz coś... hm, odpowiedniego? - zapytał, biorąc do rąk fiolkę perfum i krztusząc się, na widok ceny.
-To pachnie jak róże, przecież taniej byłoby wyczarować zapach róż! - syknął cicho, aby żaden mugol go nie podsłuchał. Pokręcił głową, po czym zawiesił spojrzenie na Bertiem i zadumał się na moment. Był już szalonym asystentem przy różnych podbojach miłosnych przyjaciela, ale Bott jeszcze nigdy nie wyciągnął go do mugolskiego domu towarowego.
-Więc ty i Clarence to tak... na poważnie, nie? - zapytał, nie kryjąc ciekawości. -Ona wie o...Zakonie - zniżył głos -czy znajdujesz dla niej wymówki, jak cię nie ma? - węszył strasznie, ale sam wstępował do Zakonu Feniksa i chciał poznać bezcenne doświadczenie przyjaciela. Powinien tkwić w celibacie, znaleźć sobie przygodę, przyjaciółkę, a może tymczasową dziewczynę?
Bo co do prawdziwej miłości to cóż, miał pecha zakochiwać się w niedostępnych i nieosiągalnych kobietach.
-Jeśli chcesz zrobić dobre wrażenie, to możesz napisać jej wiesz. - podsunął uprzejmie. -Mogę nawet napisać wiersz za ciebie, mam już kilka pomysłów. - zaoferował, bo tak robią prawdziwi przyjaciele. Wyprostował się, odchrząknął i zaprezentował Bertiemu próbkę swojego talentu:
-Tyle lat zbiegło, a jam jeszcze do tej
Nie przywykł myśli, że dla mnie stracona,
Że nie zostało mi nic prócz tęsknoty.
Jeszcze wyciągam ku niej me ramiona,
Jeszcze jej czekam, jeszcze marzę o niej,
A wiem, że nigdy nie powróci ona... - pokiwał ponuro głową, bo dni od rozmowy z Isabellą płynęły tak wolno, niczym lata... I przepadło, wszystko przepadło. Może Bertie będzie miał więcej szczęścia z tą swoją Clarą, ale wtedy musiałby wymyślić dla niego inny, weselszy wiersz.
Steffen zdążył już prawie wpaść pod takie wielkie żelazne coś (takie, jak samochód, którym lecieli z Bertiem do Irlandii, ale to coś nie latało, tylko jeździło), zwalczyć pokusę teleportacji i przemiany w szczura, oraz z fascynacją zobaczyć, jak zapalają się uliczne latarnie (mugolska magia była ciekawa!). W końcu dotarł na parter Harrodsa, gdzie umówił się z Bertiem. Znajdowali się wśród damskich pończoch, perfum, szali, torebek i biżuterii i Steffowi aż zakręciło się w głowie.
-Myślisz, że tutaj znajdziesz coś... hm, odpowiedniego? - zapytał, biorąc do rąk fiolkę perfum i krztusząc się, na widok ceny.
-To pachnie jak róże, przecież taniej byłoby wyczarować zapach róż! - syknął cicho, aby żaden mugol go nie podsłuchał. Pokręcił głową, po czym zawiesił spojrzenie na Bertiem i zadumał się na moment. Był już szalonym asystentem przy różnych podbojach miłosnych przyjaciela, ale Bott jeszcze nigdy nie wyciągnął go do mugolskiego domu towarowego.
-Więc ty i Clarence to tak... na poważnie, nie? - zapytał, nie kryjąc ciekawości. -Ona wie o...Zakonie - zniżył głos -czy znajdujesz dla niej wymówki, jak cię nie ma? - węszył strasznie, ale sam wstępował do Zakonu Feniksa i chciał poznać bezcenne doświadczenie przyjaciela. Powinien tkwić w celibacie, znaleźć sobie przygodę, przyjaciółkę, a może tymczasową dziewczynę?
Bo co do prawdziwej miłości to cóż, miał pecha zakochiwać się w niedostępnych i nieosiągalnych kobietach.
-Jeśli chcesz zrobić dobre wrażenie, to możesz napisać jej wiesz. - podsunął uprzejmie. -Mogę nawet napisać wiersz za ciebie, mam już kilka pomysłów. - zaoferował, bo tak robią prawdziwi przyjaciele. Wyprostował się, odchrząknął i zaprezentował Bertiemu próbkę swojego talentu:
-Tyle lat zbiegło, a jam jeszcze do tej
Nie przywykł myśli, że dla mnie stracona,
Że nie zostało mi nic prócz tęsknoty.
Jeszcze wyciągam ku niej me ramiona,
Jeszcze jej czekam, jeszcze marzę o niej,
A wiem, że nigdy nie powróci ona... - pokiwał ponuro głową, bo dni od rozmowy z Isabellą płynęły tak wolno, niczym lata... I przepadło, wszystko przepadło. Może Bertie będzie miał więcej szczęścia z tą swoją Clarą, ale wtedy musiałby wymyślić dla niego inny, weselszy wiersz.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W sumie to trochę się martwił, a trochę był ciekaw tego, czy Steff da sobie radę z tą podróżą. W sumie to bardzo go to bawiło do czasu aż mu ktoś nie zasugerował, że w sumie to spokojnie coś go może po drodze rozjechać i wtedy zaczął się martwić. Tak więc kiedy dostrzegł znajomą twarz w tłumie, zamachał żywo i uśmiechnął się radośnie.
- Przetrwałeś! Moje gratulacje. - rzucił wesołym tonem, ciesząc się że Cattermole nadal żyje i chyba jeszcze sobie pożyje. Bo życie to jest w ogóle fajna sprawa.
Bertie w gruncie rzeczy nie chodził do mugolandii na zakupy. Jadał czasami po tej stronie świata, bo tak wychodziło dużo taniej i niejednokrotnie zachęcał do tego Steffena, ale w sumie to poza tym on generalnie mało kiedy wychodził na jakiekolwiek zakupy. O tym miejscu wiedział jedynie, że sklepów jest tu sporo. Zerknął na perfumy wskazane przez Steffa.
- W sumie jak to przeliczysz to nadal nas nie stać ale wychodzi podobnie. - wzruszył ramionami, choć lekko zmarszczył brwi. Świat mugoli był zwykle o wiele tańszy od magicznego, więc o co chodzi? - Może to przez ostatnie problemy wszystko podrożało?
Mruknął. Choć z drugiej strony nie był w żadnej innej mugolskiej galerii handlowej ale trzeba przyznać, ta nie wyglądała na tanie miejsce. No, ale nie ma co się załamywać.
- Sam nie wiem. Chyba. Może. W każdym razie chciałbym dać jej coś fajnego. - stwierdził na pierwsze pytanie, wzruszając przy tym ramionami. Zależało mu na dziewczynie, ale przez to że zaczęli z zupełnie innej stopy, trudno było oceniać całą sytuację w jakikolwiek sposób. A sam Bertie chciał chyba dać temu czas. Po prostu. - Niech będzie co ma być, nie?
- Wykręcam się pracą albo imprezą. Albo mówię, że nie chcę gadać. Póki co działa. - wzruszył ramionami na kolejne słowa. - I tak nieszczególnie bym gadał, więc nie jest to w sumie kłamstwo. Bo w sumie nie ma o czym, nie? - zerknął na Steffa badawczo i lekko uniósł brew. - Masz kogoś na oku czy teoretyzujesz na przyszłość dla księżniczki którą stworzyłeś w swojej głowie?
Spytał zaraz zaczepnie.
Na próbkę wiersza, jego łepetyna się przechyliła na bok. Nie, żeby nie cenił talentu przyjaciela, ale jednak pozostawał chyba dość niewrażliwy na poezję. Czy cokolwiek.
- Hm. Wiesz, nie odbiorę ci takiego dzieła. - zapewnił, a uśmiech wrócił na jego twarz. - Dziwnie mi tu strasznie. Mam wrażenie jakbym tonął w jakiejś kosmicznej otchłani. - przyznał, kiedy minęli kolejne regały z perfumami i przeszli do biżuterii. - Upiekłbym jej coś po prostu, ale w sumie piekę na każdą okazję i chyba fajnie byłoby raz coś innego wymyślić. Tylko ześlij na mnie wiedzę, co to ma być. I czemu czuję się tu prawie jak w Gringotcie.
Mruknął. Zdecydowanie wolał normalne sklepy w których pracują zwykli ludzie, nie tacy w garniturach, a wszystko dookoła nie połyskuje jakimś dziwnym splendorem.
- Przetrwałeś! Moje gratulacje. - rzucił wesołym tonem, ciesząc się że Cattermole nadal żyje i chyba jeszcze sobie pożyje. Bo życie to jest w ogóle fajna sprawa.
Bertie w gruncie rzeczy nie chodził do mugolandii na zakupy. Jadał czasami po tej stronie świata, bo tak wychodziło dużo taniej i niejednokrotnie zachęcał do tego Steffena, ale w sumie to poza tym on generalnie mało kiedy wychodził na jakiekolwiek zakupy. O tym miejscu wiedział jedynie, że sklepów jest tu sporo. Zerknął na perfumy wskazane przez Steffa.
- W sumie jak to przeliczysz to nadal nas nie stać ale wychodzi podobnie. - wzruszył ramionami, choć lekko zmarszczył brwi. Świat mugoli był zwykle o wiele tańszy od magicznego, więc o co chodzi? - Może to przez ostatnie problemy wszystko podrożało?
Mruknął. Choć z drugiej strony nie był w żadnej innej mugolskiej galerii handlowej ale trzeba przyznać, ta nie wyglądała na tanie miejsce. No, ale nie ma co się załamywać.
- Sam nie wiem. Chyba. Może. W każdym razie chciałbym dać jej coś fajnego. - stwierdził na pierwsze pytanie, wzruszając przy tym ramionami. Zależało mu na dziewczynie, ale przez to że zaczęli z zupełnie innej stopy, trudno było oceniać całą sytuację w jakikolwiek sposób. A sam Bertie chciał chyba dać temu czas. Po prostu. - Niech będzie co ma być, nie?
- Wykręcam się pracą albo imprezą. Albo mówię, że nie chcę gadać. Póki co działa. - wzruszył ramionami na kolejne słowa. - I tak nieszczególnie bym gadał, więc nie jest to w sumie kłamstwo. Bo w sumie nie ma o czym, nie? - zerknął na Steffa badawczo i lekko uniósł brew. - Masz kogoś na oku czy teoretyzujesz na przyszłość dla księżniczki którą stworzyłeś w swojej głowie?
Spytał zaraz zaczepnie.
Na próbkę wiersza, jego łepetyna się przechyliła na bok. Nie, żeby nie cenił talentu przyjaciela, ale jednak pozostawał chyba dość niewrażliwy na poezję. Czy cokolwiek.
- Hm. Wiesz, nie odbiorę ci takiego dzieła. - zapewnił, a uśmiech wrócił na jego twarz. - Dziwnie mi tu strasznie. Mam wrażenie jakbym tonął w jakiejś kosmicznej otchłani. - przyznał, kiedy minęli kolejne regały z perfumami i przeszli do biżuterii. - Upiekłbym jej coś po prostu, ale w sumie piekę na każdą okazję i chyba fajnie byłoby raz coś innego wymyślić. Tylko ześlij na mnie wiedzę, co to ma być. I czemu czuję się tu prawie jak w Gringotcie.
Mruknął. Zdecydowanie wolał normalne sklepy w których pracują zwykli ludzie, nie tacy w garniturach, a wszystko dookoła nie połyskuje jakimś dziwnym splendorem.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
-Przetrwałem! Słuchaj, a widziałeś, że mugole mają swojego Błędnego Rycerza? Ale nie jednego, widziałem ich chyba ze cztery! I stały na ulicy i nie mogły ruszyć, one nie potrafią się zwęzić, czy co? - ochoczo podzielił się swoimi spostrzeżeniami na temat ruchu drogowego. O mechanice i środkach transportu wiedział równie dużo, co o świecie mugoli, więc nie był pewien czy przeciskanie się czarodziejskiego Błędnego Rycerza to wynik magii czy... kto wie, metalowych sprężyn.
Co do perspektywy bycia rozjechanym przez samochód, to z pewnością Bertiemu przedstawiła ją sama mama Steffka. Biedna mugolka całe życie usiłowała wytłumaczyć synowi, że przed przejściem przez ulicę należy popatrzeć w prawo, potem w lewo, a potem w prawo, ale młodemu myliły się strony świata ("to drugie lewo?"), a koncept ulicy był dla niego zupełnie abstrakcyjny. Jeśli pani Cattermole miała okazję dorwać Botta sam na sam, to z pewnością wylewnie pouczyła go, by miał oko na jej najmłodsze dziecko.
-To podobno się nazywa inflakcja! Albo jakoś tak! - pochwalił się swoją spektakularną wiedzą z zakresu ekonomii, która wyjaśniała, dlaczego nie było ich stać na perfumy. Nie wiedział w końcu, że są w najdroższym domu towarowym w całym Londynie.
-Zazdroszczę ci takiego podejścia. - kiwnął głową, wlepiając w Bertiego wzrok pod tytułem "mów dalej, ekspercie". Może sam nigdy nie miał dziewczyny właśnie dlatego, że za bardzo się przejmował i nie umiał pozwolić losowi toczyć się własnym torem?
No, ale los skierował Isabellę na tory małżeństwa z lordem Rosier, brrr.
Zmarszczył lekko brwi, bo kolejne wyjaśnienia Bertiego nieco przeczyły jego wizerunkowi wszechwiedzącego podrywacza.
-No i...Clara w to wierzy, ani nie docieka? - tylko by spróbował powiedzieć własnej mamie, że nie ma ochoty gadać. Chyba dostałby wałkiem do ciasta w głowę! A może młodsze dziewczyny działają inaczej? -Na twoim miejscu przygotowałbym bardziej solidne wymówki. - doradził uprzejmie.
Pokręcił z irytacją głową na wspomnienie wymyślnej księżniczki. Po co mu wymyślona, jak świat roił się od niedostępnych dam!
-Bertie, ile bym oddał, by móc marzyć sobie o wyobrażonych księżniczkach! Wyobraź sobie, że spotkałem swój ideał i to nie raz, a dwukrotnie! - wybuchnął, uznając, że w mugolskim świecie może mówić szczerze. Ostatni miesiąc obfitował w emocje, a nie miał jeszcze okazji porozmawiać sam na sam z Bertiem. W Ruderze mogli ich w końcu podsłuchać Lana albo Johnatan, alo ktokolwiek inny.
-Wyobraź sobie, że Julia Prewett, z którą kazałeś mi iść na anomalie, wcale nie jest straszna, no bo myślałem, że jak lord Ulyssess się z nią rozwiódł to z nią coś nie tak, co nie... - nakręcił się, bo opowieść potrzebowała solidnego podbudowania. -...ale jest strasznie miła i zdolna i ładna i przemienia się w wiewiórkę! - ściszył głos, pamiętając o mugolach w pobliżu. -Szczur i wiewiórka, czy to nie przeznaczenie? - pewnie nie, bo nie wiedział czy lady Julia zaszczyciła go od tej pory choć jedną myślą.
-A jakby tego było mało, to zaczęła mnie podrywać sama Isabella Selwyn, wyobraź sobie. - dodał, napuszony. -Zaprosiła mnie do swojego pałacu, niesamowite mają te marmury, a potem całowaliśmy się pod obrazem - w opowieści brzmiało to bardziej namiętnie niż podstępnie i pośpiesznie ukradziony pierwszy pocałunek (Isabelli, nie jego. Steffen grał już w życiu w butelkę). -A potem musiałem uciekać, bo jej tata o mało nas nie przyłapał, a potem dowiedziałem się, że zaręczyła się z Rosierem, więc spotkałem się z nią pod mostem i wyjaśniłem jej, co o tym myślę, a ona się rozpłakała i uciekła... - podrapał się po głowie, wlepiając w Bertiego bezradne spojrzenie. -I co ja mam teraz zrobić? - zapytał, wcale nie retorycznie. Był zdesperowany!
-Może kup jej jakąś ładną torebkę? - Bertie również wydawał się zdesperowany, więc Steff postanowił mu pomóc w tych poszukiwaniach prezentu. -Kobiety lubią torebki... - zaczął, podnosząc brązową torebeczkę z tajemniczym logo "LV" (Leviosa Vingardium?). Zerknął jednak na cenę, zapowietrzył się i odłożył torebkę jakby parzyła. -Albo nie, nie torebkę!
Co do perspektywy bycia rozjechanym przez samochód, to z pewnością Bertiemu przedstawiła ją sama mama Steffka. Biedna mugolka całe życie usiłowała wytłumaczyć synowi, że przed przejściem przez ulicę należy popatrzeć w prawo, potem w lewo, a potem w prawo, ale młodemu myliły się strony świata ("to drugie lewo?"), a koncept ulicy był dla niego zupełnie abstrakcyjny. Jeśli pani Cattermole miała okazję dorwać Botta sam na sam, to z pewnością wylewnie pouczyła go, by miał oko na jej najmłodsze dziecko.
-To podobno się nazywa inflakcja! Albo jakoś tak! - pochwalił się swoją spektakularną wiedzą z zakresu ekonomii, która wyjaśniała, dlaczego nie było ich stać na perfumy. Nie wiedział w końcu, że są w najdroższym domu towarowym w całym Londynie.
-Zazdroszczę ci takiego podejścia. - kiwnął głową, wlepiając w Bertiego wzrok pod tytułem "mów dalej, ekspercie". Może sam nigdy nie miał dziewczyny właśnie dlatego, że za bardzo się przejmował i nie umiał pozwolić losowi toczyć się własnym torem?
No, ale los skierował Isabellę na tory małżeństwa z lordem Rosier, brrr.
Zmarszczył lekko brwi, bo kolejne wyjaśnienia Bertiego nieco przeczyły jego wizerunkowi wszechwiedzącego podrywacza.
-No i...Clara w to wierzy, ani nie docieka? - tylko by spróbował powiedzieć własnej mamie, że nie ma ochoty gadać. Chyba dostałby wałkiem do ciasta w głowę! A może młodsze dziewczyny działają inaczej? -Na twoim miejscu przygotowałbym bardziej solidne wymówki. - doradził uprzejmie.
Pokręcił z irytacją głową na wspomnienie wymyślnej księżniczki. Po co mu wymyślona, jak świat roił się od niedostępnych dam!
-Bertie, ile bym oddał, by móc marzyć sobie o wyobrażonych księżniczkach! Wyobraź sobie, że spotkałem swój ideał i to nie raz, a dwukrotnie! - wybuchnął, uznając, że w mugolskim świecie może mówić szczerze. Ostatni miesiąc obfitował w emocje, a nie miał jeszcze okazji porozmawiać sam na sam z Bertiem. W Ruderze mogli ich w końcu podsłuchać Lana albo Johnatan, alo ktokolwiek inny.
-Wyobraź sobie, że Julia Prewett, z którą kazałeś mi iść na anomalie, wcale nie jest straszna, no bo myślałem, że jak lord Ulyssess się z nią rozwiódł to z nią coś nie tak, co nie... - nakręcił się, bo opowieść potrzebowała solidnego podbudowania. -...ale jest strasznie miła i zdolna i ładna i przemienia się w wiewiórkę! - ściszył głos, pamiętając o mugolach w pobliżu. -Szczur i wiewiórka, czy to nie przeznaczenie? - pewnie nie, bo nie wiedział czy lady Julia zaszczyciła go od tej pory choć jedną myślą.
-A jakby tego było mało, to zaczęła mnie podrywać sama Isabella Selwyn, wyobraź sobie. - dodał, napuszony. -Zaprosiła mnie do swojego pałacu, niesamowite mają te marmury, a potem całowaliśmy się pod obrazem - w opowieści brzmiało to bardziej namiętnie niż podstępnie i pośpiesznie ukradziony pierwszy pocałunek (Isabelli, nie jego. Steffen grał już w życiu w butelkę). -A potem musiałem uciekać, bo jej tata o mało nas nie przyłapał, a potem dowiedziałem się, że zaręczyła się z Rosierem, więc spotkałem się z nią pod mostem i wyjaśniłem jej, co o tym myślę, a ona się rozpłakała i uciekła... - podrapał się po głowie, wlepiając w Bertiego bezradne spojrzenie. -I co ja mam teraz zrobić? - zapytał, wcale nie retorycznie. Był zdesperowany!
-Może kup jej jakąś ładną torebkę? - Bertie również wydawał się zdesperowany, więc Steff postanowił mu pomóc w tych poszukiwaniach prezentu. -Kobiety lubią torebki... - zaczął, podnosząc brązową torebeczkę z tajemniczym logo "LV" (Leviosa Vingardium?). Zerknął jednak na cenę, zapowietrzył się i odłożył torebkę jakby parzyła. -Albo nie, nie torebkę!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Mhmm. No właśnie nie potrafią. U nich jak coś ma jakąś szerokość to ją ma i tyle. Smutne, nie? - powiedział, a wbrew własnym słowom uśmiechał się wesoło. - Piersiówka bezdna na ten przykład nie ma szans u nich powstać. Biedni ludzie. - zacmokał lekko, kręcąc przy tym głową.
Jeśli chodzi o opiekę to w sumie byli całkiem zabawnym duetem. Jeden mniej rozgarnięty od drugiego, a jednak pół i pół daje całość, więc wspólnie jakoś brnęli przez świat, czasem się podpuszczając wzajemnie żeby się pośmiać z jakiegoś drobnego nieszczęścia tego drugiego, a czasem ratowali sobie skórę, zależy na co akurat był nastrój. No i ostatecznie rozjechać to by Steffena nie dał, są rzeczy których nawet przyjacielowi by nie zrobił.
- In-co? - bąknął, przybierając wyraz twarzy upośledzonego jelenia jak zazwyczaj, kiedy czuł, że traci pojęcie dokąd właściwie rozmowa zmierza i co mówią ludzie wokół niego. Zaraz wzruszył ramionami, bo to słowo brzmiało mądrze, więc pewnie nie jest ważne. Choć przechodzili do miłosnych tematów, a w nich Steffen go trochę bawił.
Oczywiście, kobiety to temat ważny, Bertie w jakiś sposób chyba potrzebował mieć jakąś drugą połówkę przy sobie i nie szło mu bycie samemu za długo, ale z drugiej strony miał wrażenie że Steffenowi w jakiś sposób o wiele bardziej na tym zależy. Tylko jednocześnie jakimś sposobem poza tym, że o tym mówił i że ewidentnie siedziało mu to na duszy, nic nie robił.
- A jakie masz podejście? - wywrócił oczami. Zaraz jednak dodał. - Wiem, wiem, romantyzm i miłość. I super, tylko jak nic nie zrobisz albo sobie odpuścisz od razu to nie wiem po co ci jakiekolwiek podejście do czegokolwiek.
Zerknął z ukosa na Steffena, wzruszając przy tym ramionami. Bo idee mieli podobne. Bertie chciał prawdziwej miłości, takiej jakiej wzór miał w rodzinnym domu. Pełnej ciepła, czasem kłótni, często przekomarzania. Nie potrzebował zmieniać dziewczyn, czy udowadniać sobie, że może podrywać (choć no, flirtować akurat lubił), tylko jak widać od rozstania z pierwszą miłością, stałe związki mu za bardzo nie szły i tyle. Czy więc można powiedzieć, że jest mistrzem? Absolutnie nie. Czy można powiedzieć, że się stara? Jak najbardziej!
- Jestem Bottem. To wymówka na każde zniknięcie czy ewentualny uszczerbek na zdrowiu. My mamy łatwiej. - zaśmiał się, nie mogąc przy tym uwierzyć w to, jak lekko szło mu wyjaśnianie braku stopy. Ba! W wielu wypadkach nawet nie musiał wyjaśniać, niektórzy krewni tylko cmokali lekko i oznajmiali, że nawet nie chcą tego słuchać. Ciotki głównie. Tak, bycie Bottem zdecydowanie ułatwia ukrywanie przed rodziną niektórych rzeczy.
Gorzej z Clarą. Ją trudno oszukać i na nią ta wymówka nie działa. Póki co jednak nie sięga do granicy jaką Bertie starał się stawiać. Dla doba obojga z resztą.
Okazało się jednak, że niepotrzebnie zaczął ględzić, bo Steff wziął się do roboty. I to jak! Aż Bertie wytrzeszczył oczy w niedowierzaniu jak tego słuchał.
- Zaraz. Ile lat ma ta Julia? - zdziwił się trochę tą fascynacją, choć kiedy usłyszał o zdolności lady Prewett, zrozumiał wszystko. Ale słuchał dalej i dziwił się tak naprawdę coraz bardziej i bardziej. Steffen wziął się do podrywania kobiet. Brawo.
- Zależy, jak bardzo ci zależy. - powiedział. Pewnie wiele osób kazałoby Steffenowi odpuścić, ale to akurat jest rzecz której po Bertiem spodziewać się prawie nie można. Tym bardziej, jeśli już Steffen się tak szczerze zaangażował w jakąś jedną, konkretną osobę, Bott miał obawę, że jak teraz odpuści to taka szansa wróci najwcześniej za dziesięć lat.
- I czy sądzisz, że jej zależy. I że byłaby w stanie żyć bez pałacu i bogactw. - dodał, bo realia świata w jakim żyli jednak nawet do niego musiały troszkę zastukać. - Ale jeśli uważasz, że to ma sens, wyślij jej coś na walen... - przerwał w pewnym momencie wypowiedź. Przez myśl mu przeszło, na ile jest bezpiecznie wysyłać prezenty dziewczynie zaręczonej z Rosierem. - Jaka jest szansa, że tak się w inną wkręcisz?
Spojrzał na torebkę i wzruszył lekko ramionami, przyglądając jej się.
- Poszukajmy może w innym dziale. - zaproponował licząc, że może jeszcze coś go natchnie. I jego portfel.
Jeśli chodzi o opiekę to w sumie byli całkiem zabawnym duetem. Jeden mniej rozgarnięty od drugiego, a jednak pół i pół daje całość, więc wspólnie jakoś brnęli przez świat, czasem się podpuszczając wzajemnie żeby się pośmiać z jakiegoś drobnego nieszczęścia tego drugiego, a czasem ratowali sobie skórę, zależy na co akurat był nastrój. No i ostatecznie rozjechać to by Steffena nie dał, są rzeczy których nawet przyjacielowi by nie zrobił.
- In-co? - bąknął, przybierając wyraz twarzy upośledzonego jelenia jak zazwyczaj, kiedy czuł, że traci pojęcie dokąd właściwie rozmowa zmierza i co mówią ludzie wokół niego. Zaraz wzruszył ramionami, bo to słowo brzmiało mądrze, więc pewnie nie jest ważne. Choć przechodzili do miłosnych tematów, a w nich Steffen go trochę bawił.
Oczywiście, kobiety to temat ważny, Bertie w jakiś sposób chyba potrzebował mieć jakąś drugą połówkę przy sobie i nie szło mu bycie samemu za długo, ale z drugiej strony miał wrażenie że Steffenowi w jakiś sposób o wiele bardziej na tym zależy. Tylko jednocześnie jakimś sposobem poza tym, że o tym mówił i że ewidentnie siedziało mu to na duszy, nic nie robił.
- A jakie masz podejście? - wywrócił oczami. Zaraz jednak dodał. - Wiem, wiem, romantyzm i miłość. I super, tylko jak nic nie zrobisz albo sobie odpuścisz od razu to nie wiem po co ci jakiekolwiek podejście do czegokolwiek.
Zerknął z ukosa na Steffena, wzruszając przy tym ramionami. Bo idee mieli podobne. Bertie chciał prawdziwej miłości, takiej jakiej wzór miał w rodzinnym domu. Pełnej ciepła, czasem kłótni, często przekomarzania. Nie potrzebował zmieniać dziewczyn, czy udowadniać sobie, że może podrywać (choć no, flirtować akurat lubił), tylko jak widać od rozstania z pierwszą miłością, stałe związki mu za bardzo nie szły i tyle. Czy więc można powiedzieć, że jest mistrzem? Absolutnie nie. Czy można powiedzieć, że się stara? Jak najbardziej!
- Jestem Bottem. To wymówka na każde zniknięcie czy ewentualny uszczerbek na zdrowiu. My mamy łatwiej. - zaśmiał się, nie mogąc przy tym uwierzyć w to, jak lekko szło mu wyjaśnianie braku stopy. Ba! W wielu wypadkach nawet nie musiał wyjaśniać, niektórzy krewni tylko cmokali lekko i oznajmiali, że nawet nie chcą tego słuchać. Ciotki głównie. Tak, bycie Bottem zdecydowanie ułatwia ukrywanie przed rodziną niektórych rzeczy.
Gorzej z Clarą. Ją trudno oszukać i na nią ta wymówka nie działa. Póki co jednak nie sięga do granicy jaką Bertie starał się stawiać. Dla doba obojga z resztą.
Okazało się jednak, że niepotrzebnie zaczął ględzić, bo Steff wziął się do roboty. I to jak! Aż Bertie wytrzeszczył oczy w niedowierzaniu jak tego słuchał.
- Zaraz. Ile lat ma ta Julia? - zdziwił się trochę tą fascynacją, choć kiedy usłyszał o zdolności lady Prewett, zrozumiał wszystko. Ale słuchał dalej i dziwił się tak naprawdę coraz bardziej i bardziej. Steffen wziął się do podrywania kobiet. Brawo.
- Zależy, jak bardzo ci zależy. - powiedział. Pewnie wiele osób kazałoby Steffenowi odpuścić, ale to akurat jest rzecz której po Bertiem spodziewać się prawie nie można. Tym bardziej, jeśli już Steffen się tak szczerze zaangażował w jakąś jedną, konkretną osobę, Bott miał obawę, że jak teraz odpuści to taka szansa wróci najwcześniej za dziesięć lat.
- I czy sądzisz, że jej zależy. I że byłaby w stanie żyć bez pałacu i bogactw. - dodał, bo realia świata w jakim żyli jednak nawet do niego musiały troszkę zastukać. - Ale jeśli uważasz, że to ma sens, wyślij jej coś na walen... - przerwał w pewnym momencie wypowiedź. Przez myśl mu przeszło, na ile jest bezpiecznie wysyłać prezenty dziewczynie zaręczonej z Rosierem. - Jaka jest szansa, że tak się w inną wkręcisz?
Spojrzał na torebkę i wzruszył lekko ramionami, przyglądając jej się.
- Poszukajmy może w innym dziale. - zaproponował licząc, że może jeszcze coś go natchnie. I jego portfel.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
-Ciekawe, gdzie znajdują miejsce dla całyyych swoich zapasów alkoholu... - rozdziawił lekko usta, kręcąc głową nad przedziwną technologią mugoli.
-In...fla...coś. - powtórzył, marszcząc lekko brwi, bo nie był wcale pewien, czy dobrze wymawia słowo. -Taki numerologiczny koncept, który wyjaśnia, czemu ceny raz są dobre, a raz nie. - wyjaśnił. -Tutaj chyba nastąpiło to zjawisko, bo ceny są okropne! Jak coś kupisz, to "zapomnij" odciąć metkę z ceną, Clarence od razu pozna, że ci zależało. - doradził uprzejmie.
-Łatwo ci mówić! Jak poznaje się tę jedyną to nie można odpuścić od razu, ajak coś robię, to nie wychodzi. - zaperzył się, bo to Bertiemu dziewczyny zawsze spadały z nieba, ignorując Steffena tak, jak ignorowałyby szczura (albo i gorzej, bo żadna nigdy nie piszczała na widok Steffa, zaszczycając go co najwyżej obojętnością). A jak już spotkał kogoś miłego, to ten ktoś był zaręczony z potwornym lordem Rosier. Albo został publicznie upokorzony rozwodem z lordem Ollivander i nadal pewnie liże rany.
-Ma...e... nie wiem, czy to ważne? Może jest troszkę starsza ode mnie, ale wygląda ślicznie i młodo i niezła z niej laska. - nieco zakłopotany swoją niewiedzą, podzielił się recenzją lady Julii. Zaraz potem płynnie przeszli do obgadywania Isabelli.
-Eh... nie wiem, ja jakoś tak się naturalnie w nią wkręciłem. Sam przecież wiesz, że co tydzień jestem w stanie zakochać się w innej. - zwierzył się, choć czy można się zwierzać z wiedzy powszechnej? -Ale z Isabellą jest inaczej, może dlatego, że ona też jest zainteresowana. Zaprosiła mnie do pałacu i przyszła ze mną pod most...Tyle, że nigdy nie rozmawialiśmy o tym, jak bardzo jest przywiązana do bogactw. Ona nawet nigdy nie była na potańcówce, wiesz? Te szlachcianki są jakieś takie... mało obrotne. - westchnął, zastanawiając się, czy Bella w ogóle umie gotować. Ale co za problem, skoro on umiał, a desery robiłby im Bertie?
-Chodźmy pooglądać damską bieliznę! - zaproponował jakże dojrzale, bo potrzebował pocieszenia. Ciekawe, czy Clara ucieszyłaby się z majteczek, a Isabella z pończoch?
-In...fla...coś. - powtórzył, marszcząc lekko brwi, bo nie był wcale pewien, czy dobrze wymawia słowo. -Taki numerologiczny koncept, który wyjaśnia, czemu ceny raz są dobre, a raz nie. - wyjaśnił. -Tutaj chyba nastąpiło to zjawisko, bo ceny są okropne! Jak coś kupisz, to "zapomnij" odciąć metkę z ceną, Clarence od razu pozna, że ci zależało. - doradził uprzejmie.
-Łatwo ci mówić! Jak poznaje się tę jedyną to nie można odpuścić od razu, ajak coś robię, to nie wychodzi. - zaperzył się, bo to Bertiemu dziewczyny zawsze spadały z nieba, ignorując Steffena tak, jak ignorowałyby szczura (albo i gorzej, bo żadna nigdy nie piszczała na widok Steffa, zaszczycając go co najwyżej obojętnością). A jak już spotkał kogoś miłego, to ten ktoś był zaręczony z potwornym lordem Rosier. Albo został publicznie upokorzony rozwodem z lordem Ollivander i nadal pewnie liże rany.
-Ma...e... nie wiem, czy to ważne? Może jest troszkę starsza ode mnie, ale wygląda ślicznie i młodo i niezła z niej laska. - nieco zakłopotany swoją niewiedzą, podzielił się recenzją lady Julii. Zaraz potem płynnie przeszli do obgadywania Isabelli.
-Eh... nie wiem, ja jakoś tak się naturalnie w nią wkręciłem. Sam przecież wiesz, że co tydzień jestem w stanie zakochać się w innej. - zwierzył się, choć czy można się zwierzać z wiedzy powszechnej? -Ale z Isabellą jest inaczej, może dlatego, że ona też jest zainteresowana. Zaprosiła mnie do pałacu i przyszła ze mną pod most...Tyle, że nigdy nie rozmawialiśmy o tym, jak bardzo jest przywiązana do bogactw. Ona nawet nigdy nie była na potańcówce, wiesz? Te szlachcianki są jakieś takie... mało obrotne. - westchnął, zastanawiając się, czy Bella w ogóle umie gotować. Ale co za problem, skoro on umiał, a desery robiłby im Bertie?
-Chodźmy pooglądać damską bieliznę! - zaproponował jakże dojrzale, bo potrzebował pocieszenia. Ciekawe, czy Clara ucieszyłaby się z majteczek, a Isabella z pończoch?
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- No właśnie chodzą z butelkami po prostu. To nie aż tak dużo w sumie na głowę. Sam w sumie piersiówki bezdna nie mam. - przyznał, wzruszając ramionami. W gruncie rzeczy jeśli już chciał się spić gdzieś na dworze to zabranie czegoś lub dokupowanie nie stanowiło problemu, ale ostatecznie bardzo lubił wszelkiej maści puby.
- Mhmmmmm. - mruknął przeciągle, nie drążąc tematu inflaczegoś, bo w sumie to pewnie Steff ostatecznie nie ma na ten temat wiele więcej wiedzy niż on. Coś co prawda mu to słowo o głowę stukało, ale w sumie to brzmi trochę jak nazwa jakiegoś kwiatka. Może to to, skojarzył z jakimś kwiatkiem.
- Myślę, że mi to nie grozi. - przyznał wprost, pomijając przy tym że Clara raczej nie czułaby się dobrze z czymś takim. Była raczej typem człowieka, który mało oczekiwał od czegokolwiek, a jej nieśmiałość i brak pewności siebie, czy raczej zaniżona samoocena to tylko podbijały.
Zaraz jednak Steff zaczął się oburzać na jego prawdy i filozofie o życiu. Bertie wzruszył ramionami, susząc przy tym oczywiście zęby.
- A co robisz? Kiedy ostatnio powiedziałeś dziewczynie, że chcesz ją zaprosić na randkę i określiłeś, że konkretnie o randkę chodzi, nie o koleżeński spacerek? - spytał z uporem, przyglądając się przy tym przyjacielowi.
- Z tego co kojarzę to miała łatkę starej panny, a starej pannie raczej bliżej do trzydziechy niż dwudziechy. - stwierdził jakże uprzejmie i jakże zaczepnie. Nie, żeby czyjkolwiek wiek mu przeszkadzał, ale w sumie to się zdziwił aż taką kochliwością przyjaciela.
- Nooo... są bardzo mało obrotne bo muszą. Zawsze się dziwiłem, że Tito daje radę tak latać wszędzie, choć znowu go chyba wysłali do Francji czy cholera wie gdzie. - stwierdził, w sumie to przykre to było, bo Titus to był taki swojski chłop w ciele szlachcica. Ale facetowi łatwiej chyba uciekać, oni chyba nawet w świecie szlachty mają jakoś więcej samowolki niż kobiety.
- Nie narób sobie mocnych problemów. - dodał jedynie, bo co ma zrobić, z niego wujek dobra rada raczej nędzny, a Steff wie w co się ładuje, jeśli się właduje. Zaraz uniósł lekko brwi.
- Chcę jej dać prezent, nie zabić ją. - powiedział trochę rozbawiony, bo Clara chyba padłaby na zawał gdyby kupił jej coś takiego. No i pewnie długo trudno byłoby im normalnie rozmawiać. - Chodźmy może poszukać innego sklepu. - zaproponował po prostu. - Jak nie trafimy na nic niedaleko to na piwo po prostu.
- Mhmmmmm. - mruknął przeciągle, nie drążąc tematu inflaczegoś, bo w sumie to pewnie Steff ostatecznie nie ma na ten temat wiele więcej wiedzy niż on. Coś co prawda mu to słowo o głowę stukało, ale w sumie to brzmi trochę jak nazwa jakiegoś kwiatka. Może to to, skojarzył z jakimś kwiatkiem.
- Myślę, że mi to nie grozi. - przyznał wprost, pomijając przy tym że Clara raczej nie czułaby się dobrze z czymś takim. Była raczej typem człowieka, który mało oczekiwał od czegokolwiek, a jej nieśmiałość i brak pewności siebie, czy raczej zaniżona samoocena to tylko podbijały.
Zaraz jednak Steff zaczął się oburzać na jego prawdy i filozofie o życiu. Bertie wzruszył ramionami, susząc przy tym oczywiście zęby.
- A co robisz? Kiedy ostatnio powiedziałeś dziewczynie, że chcesz ją zaprosić na randkę i określiłeś, że konkretnie o randkę chodzi, nie o koleżeński spacerek? - spytał z uporem, przyglądając się przy tym przyjacielowi.
- Z tego co kojarzę to miała łatkę starej panny, a starej pannie raczej bliżej do trzydziechy niż dwudziechy. - stwierdził jakże uprzejmie i jakże zaczepnie. Nie, żeby czyjkolwiek wiek mu przeszkadzał, ale w sumie to się zdziwił aż taką kochliwością przyjaciela.
- Nooo... są bardzo mało obrotne bo muszą. Zawsze się dziwiłem, że Tito daje radę tak latać wszędzie, choć znowu go chyba wysłali do Francji czy cholera wie gdzie. - stwierdził, w sumie to przykre to było, bo Titus to był taki swojski chłop w ciele szlachcica. Ale facetowi łatwiej chyba uciekać, oni chyba nawet w świecie szlachty mają jakoś więcej samowolki niż kobiety.
- Nie narób sobie mocnych problemów. - dodał jedynie, bo co ma zrobić, z niego wujek dobra rada raczej nędzny, a Steff wie w co się ładuje, jeśli się właduje. Zaraz uniósł lekko brwi.
- Chcę jej dać prezent, nie zabić ją. - powiedział trochę rozbawiony, bo Clara chyba padłaby na zawał gdyby kupił jej coś takiego. No i pewnie długo trudno byłoby im normalnie rozmawiać. - Chodźmy może poszukać innego sklepu. - zaproponował po prostu. - Jak nie trafimy na nic niedaleko to na piwo po prostu.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
-Ale wtedy trzeba ze sobą strasznie dużo nosić... ja też nie mam, ale piersiówka mieści się w kieszeni, a butelka nie. - zmarszczył brwi Steffen, który również nie pił na tyle dużo aby kupować piersiówkę bez dna, ale doceniał czarodziejskie wynalazki.
Prędko odwrócił wzrok, zalewając się rumieńcem na bezpośrednie pytanie Bertiego. Nie był najlepszy w kontaktach z dziewczynami i Bott doskonale o tym wiedział, nieświadomie kradnąc zresztą żeńską atencję gdy tylko pojawiali się gdzieś razem.
-Ja...ehm... a jak się określa, że chodzi o randkę? No bo wiesz, spacer to randka, a randka to spacer, czemu dziewczyna miałaby się sama nie domyślić? - przełknął ślinę, wspominając te wszystkie niezręczne spacery po błoniach Hogwartu z Frances Burroughs, która faktycznie niczego się nie domyślała. Ale Frances była osobliwa, równie zamknięta w swoim świecie, jak czasem on. Isabella bywała bardziej domyślna...chyba? -Ostatnio Isabella zaprosiła mnie do swojego pałacu i mówiła, że mam zdjąć tam klątwę, ale potem przyznała, że to randka, a potem uciekałem od jej ojca i się pocałowaliśmy... to była randka, nie? A potem poszedłem za ciosem i zaprosiłem ją pod most, żeby powiedzieć jej, że jej narzeczony to jakaś pomyłka. - pochwalił się, nieświadom nawet jak żałośnie brzmią jego miłosne cierpienia.
-A teraz się nie odzywa... - westchnął smutno. Może to i lepiej, nie będzie jej komplikował życia. Zasługiwała na trochę spokoju.
-Stare panny w arystokracji to osobna kategoria niż w życiu, tam pewnie te łatki się przesuwają wstecz i bliżej im do dwudziechy! - prychnął, odważnie stając w obronie Julii. Nie dość, że lord Ollivander ją upokorzył, to jeszcze angielscy cukiernicy plotkują o jej staropanieństwie i wieku, masakra.
-To do Francji wysyła się niegrzecznych szlachciców? - rozdziawił usta, wyobrażając sobie Isabellę, Julię i Titusa na jakimś żabojadzkim wygnaniu.
-Ech, masz rację, chyba wybraliśmy zły sklep. - przytaknął posłusznie, choć chętnie pooglądałby damskie ciuszki i powyobrażał sobie w nich różne znajome damy. Wyglądało jednak na to, że powinni ewakuować się z Harroda do czegoś z przystępniejszymi cenami.
Prędko odwrócił wzrok, zalewając się rumieńcem na bezpośrednie pytanie Bertiego. Nie był najlepszy w kontaktach z dziewczynami i Bott doskonale o tym wiedział, nieświadomie kradnąc zresztą żeńską atencję gdy tylko pojawiali się gdzieś razem.
-Ja...ehm... a jak się określa, że chodzi o randkę? No bo wiesz, spacer to randka, a randka to spacer, czemu dziewczyna miałaby się sama nie domyślić? - przełknął ślinę, wspominając te wszystkie niezręczne spacery po błoniach Hogwartu z Frances Burroughs, która faktycznie niczego się nie domyślała. Ale Frances była osobliwa, równie zamknięta w swoim świecie, jak czasem on. Isabella bywała bardziej domyślna...chyba? -Ostatnio Isabella zaprosiła mnie do swojego pałacu i mówiła, że mam zdjąć tam klątwę, ale potem przyznała, że to randka, a potem uciekałem od jej ojca i się pocałowaliśmy... to była randka, nie? A potem poszedłem za ciosem i zaprosiłem ją pod most, żeby powiedzieć jej, że jej narzeczony to jakaś pomyłka. - pochwalił się, nieświadom nawet jak żałośnie brzmią jego miłosne cierpienia.
-A teraz się nie odzywa... - westchnął smutno. Może to i lepiej, nie będzie jej komplikował życia. Zasługiwała na trochę spokoju.
-Stare panny w arystokracji to osobna kategoria niż w życiu, tam pewnie te łatki się przesuwają wstecz i bliżej im do dwudziechy! - prychnął, odważnie stając w obronie Julii. Nie dość, że lord Ollivander ją upokorzył, to jeszcze angielscy cukiernicy plotkują o jej staropanieństwie i wieku, masakra.
-To do Francji wysyła się niegrzecznych szlachciców? - rozdziawił usta, wyobrażając sobie Isabellę, Julię i Titusa na jakimś żabojadzkim wygnaniu.
-Ech, masz rację, chyba wybraliśmy zły sklep. - przytaknął posłusznie, choć chętnie pooglądałby damskie ciuszki i powyobrażał sobie w nich różne znajome damy. Wyglądało jednak na to, że powinni ewakuować się z Harroda do czegoś z przystępniejszymi cenami.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Dom towarowy Harrods
Szybka odpowiedź