Zaplecze
Wąskie przejście przy kontuarze prowadzi na zaplecze, złożone z szeregu alejek, od podłogi do sufitu wypełnionych oczekującymi różdżkami. Każdy Ollivander dokłada własne cegiełki do tego potężnego muru, a układ korytarzyków jest dla nich zupełnie logiczny, choć każdy niezaznajomiony miałby problem z odszukaniem w tym składzie konkretnej sztuki. W większej części zakurzone - im dalej od wejścia, tym bardziej. Jeden segment, wciąż otoczony zewsząd wytworami rodu, wyróżnia się na tle reszty. Ustawiono tu fotele z czarnym, miękkim obiciem, antyczne, lecz wciąż wygodne. Pojedynczy stolik, na którym zawsze tkwi filiżanka i parę notatek, a nieco dalej chwiejne biurko, wszystko na starym dywanie tkanym w dębowe liście.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:37, w całości zmieniany 4 razy
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej(??). Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Przedziwne anomalie na ulicy Pokątnej dawały się we znaki wszystkim, magia nagle stała się uciążliwa dla czarodziejów. Wiele miejsc stało się niedostępnych, wiele wystarczająco niebezpiecznych, by na własną rękę nie zapuszczać się w tamte tereny, niektóre z nich zostały całkowicie zniszczone. Na pozór normalnie wyglądający sklep Ollivanderów, który wciąż przyjmował klientów, nie uniknął magicznego zamieszania. Krążący po sklepie Garrick od początku maja słyszał dziwne szmery dochodzące z pudełek. Szybko jednak cichły, nie ujawniając w żaden sposób, że coś złego miało miejsce na starych, drewnianych regałach, pokrytych setką wąskich różdżek.
Któregoś dnia jednak niektóre z nich zaczęły się lekko przesuwać, co więcej, wyglądały na napęczniałe, pełne czegoś w środku. Oczywistością było, że żadna ze znajdujących się wewnątrz różdżek nie mogła za to odpowiadać. Kiedy Garrick Ollivander postanowił sprawdzić na własną rękę, co stoi za dziwnie wyglądającymi opakowaniami na zapleczu, zrozumiał, że popełnił błąd. Z pudełka zamiast różdżki wyskoczył na niego mały, cienki, brązowy wąż, który ugryzł go prosto w nos. Czarodziej z niemożliwym do zatamowania krwotokiem trafił do Munga, a poinformowane o zdarzeniu Ministerstwo postanowiło zamknąć sklep. Dopiero po pertraktacjach zgodzono się pozostawić jego główną część do dyspozycji Ollivanderów, aby mogli dalej wyposażać potrzebujących czarodziejów w niezbędne narzędzia — zaplecze zaś zostało zamknięte pod groźbą zatrzymania każdego, kto postanowi złamać ministerialny zakaz.
Pełne pudełek z różdżkami zaplecze w wyniku dziwnych anomalii stało się królestwem małych, aczkolwiek niebezpiecznych węży. Znaczna większość z nich wciąż znajdowała się w pudełkach — były zbyt słabe i niewielkie, by się z nich wydostać. Jeden z nich urósł jednak bardziej niż inny i zdołał wypełznąć na zewnątrz. Kiedy na zapleczu pojawili się śmiałkowie, wąż był gotowy do obrony, a także ataku na intruzów.
Wymaganie: Poprawnie rzucone zaklęcie Ericus, które przetransmutuje z powrotem węża w różdżkę.
Niepowodzenie doprowadzi do utraty 15 PŻ, kiedy niewielki gad zaatakuje czarodzieja, wbijając zęby w newralgiczną część ciała.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 160, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Kiedy naprawianie magii praktycznie dobiegło końca, obaj czarodzieje stracili swoje różdżki — niewiadomo jak i dlaczego, a powietrze zaczęło drżeć, prawdopodobnie z powodu przerwanego gwałtownie zaklęcia. Na końcu wąskiego przejścia pojawiło się pokryte srebrzystym futrem stworzenie o wielkich, błyszczących oczach. Niewiadomo skąd, w sklepie Ollivanderów siedziało niezwykle rzadkie zwierzę — demimoz. Nie stanowił on żadnego niebezpieczeństwa dla czarodziejów, był raczej płochliwy, póki nie czuł się zagrożony z ciekawością przyglądał się obcym. W obu łapach trzymał różdżki czarodziejów.
Wymaganie: ST przekonania demimoza, żeby zostawił różdżki czarodziejów wynosi 60 (wystarczy, że jednemu się powiedzie). Do rzutu należy doliczyć bonus biegłości: ONMS.
Niepowodzenie: Demimoz, czując zagrożenie nagle znika, zabierając ze sobą różdżki czarodziejów. Nieskutecznie zakończona naprawa powoduje lekki wybuch energii, wraz z którym pudełka pełne różdżek wystrzeliwują w kierunku czarodziejów, w wyniku czego otrzymują obrażenia o wielkości 10 PŻ (tłuczone). Demimoz ucieka, a czarodzieje bezpowrotnie tracą swoje różdżki. Naprawa jest nieskuteczna, anomalia pojawi się znów następnego dnia.
Czekała na Brendana na Pokątnej. Ubrana w ciemne kolory, by zbytnio nie rzucać się w oczy, włosy związała w ciasny warkocz, z którego z kolei powstał kok - by długie włosy nie przeszkadzały w ewentualnej walce, ucieczce - czymkolwiek. Były potwornie niewygodne, chwilami Prewett miała wielką ochotę ściąć je tuż przy karku - jest już jednak tak niedoskonałą szlachcianką, czy raczej tak nędzną szlachcianką, że ten detal chyba lepiej znieść niż zwracać na siebie uwagę kolejnym zachowaniem. Już wystarczy że propaguje między lordami język trolli.
I po prostu jest sobą, nędzną szlachcianką, beznadziejną czarownicą, jednak także kobietą o dużych ambicjach i uporze.
Przywitała Weasleya skinieniem głowy. Tym razem się uda.
Anomalie zbliżały się do nich coraz bardziej. Najpierw zaułek niedaleko Zwierzyńca, potem Sowia Poczta, teraz jeszcze sklep Ollivanderów. W sumie wydawało się to całkiem logiczne - że skoro magia wybucha, musi rozszaleć się w miejscu pełnym tak niesamowicie potężnych, magicznych przedmiotów jak różdżki.
Do środka weszli w milczeniu, włamanie się było trochę trudne, udało im się jednak uniknąć spojrzeń, w sklepie od razu skierowali się w stronę zaplecza o którym można było usłyszeć koszmarne plotki. Była pełna podziwu, iż mimo wszystko Ollivanderowie nadal pracują i prowadzą sprzedaż - ludzie potrzebują różdżek, jednak czy warto aż tak ryzykować?
Pchnęła w końcu drzwi by w środku dostrzec kolejny już efekt dziwnej transmutacji. Pudełka dookoła lekko drgały, jakby małe, zbyt słabe stworzenia usiłowały z nich uciec. Jej wzrok padł jednak na okazie znacznie większym, który właśnie wypełzał ze swojego opakowania, kierując się w ich stronę.
Prewett uniosła różdżkę i skierowała jej koniec w stronę tego czegoś z zamiarem odwrócenia nieudanego czaru.
- Ericus.
Wypowiedziała ze spokojem i uwagą, starannie wykonując ruch różdżką, jak niemal zawsze gdy sięgała w dziedzinę transmutacji. Liczyła, iż zaklęcie zadziała i różdżka na powrót stanie się tym czym była przedtem. Nie bardzo miała ochotę skończyć pokąsana - a o tym, co spotkało różdżkarza nie trudno było usłyszeć, jeśli jak ona dość często odwiedzało się Ollivanderów.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
#1 'k100' : 50
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Z jednego z regałów spełzł wąż, słyszał o nich, słyszał, co stało się staremu Garrickowi; odruchowo zacisnął dłoń na różdżce, szukając w pamięci zaklęcia, które mogłoby unieszkodliwić zaczarowanego węża, ale Julia była pierwsza. Zareagowała błyskawicznie, sięgając stworzenie promieniem perfekcyjnie rzuconego zaklęcia, które nie przyniosło szkody różdżce - i przeobraziło gada z powrotem w nią. Usztywniony kawałek drewna z łoskotem upadł na posadzkę, Brendan skinął głową towarzyszce.
- Dobra robota - pochwalił ją, wolnym, ostrożnym krokiem zbliżając się w kierunku przedmiotu, by opleść go palcami i unieść, nie tracąc przy tym czujności. Był gotów na atak - anomalia była wszędzie i mogła wszystko, z łatwością przyszłoby jej ich zaskoczyć. Nie mogli na to pozwolić. - Czujesz się już jak w domu? - Nie wiedział wiele o jej relacji z Ollivanderem - nigdy nie był wścibski - ale za pozornie głupim wtrąceniem czaiła się troska o jej samopoczucie. Ostrożnie podniósł strącone z regału puste pudełko i umieścił w jego wnętrzu różdżkę, okładając ją na miejsce. W tych wszystkich różdżkach było coś zatrważająco smutnego - różdżka nie była przecież tylko przedmiotem, była towarzyszką życia, bronią, przyjaciółką, na którą zawsze mógł liczyć. Przykro było patrzeć, jak mroczna siła niszczyła je tak brutalnie.
- Zaczynaj - Panie przodem, spode łba zerknął na Julię.
Udało się. Po serii porażek, jakimi były wszystkie jej pojedynki, całe mnóstwo prób nauki zaklęć czy walki w których nawet jej dziedzina, transmutacja często ją zawodziła - w końcu udało jej się rzucić czar, którego na prawdę potrzebowała w danej chwili. Nie skakała jednak z radości - na to jeszcze o wiele za szybko, to jedno zaklęcie tak na prawdę nic jeszcze nie znaczy. Patrzyła jak Brendan podnosi różdżkę i sama pozostawała w gotowości, by ponownie próbować uspokajać różdżkę. Nic się jednak nie działo - odetchnęła z ulgą.
Przez chwilę nie była pewna co powiedzieć na zadane jej pytanie.
- Nie wystarczy narzeczony z rozsądku żeby nazwać obce miejsce domem. Nawet jeśli mogę powiedzieć że darzę Ulyssesa sympatią. - sympatia. To właśnie to słowo. Zbliżyli się do siebie z Ollivanderem przez ostatni czas, nie można jednak mówić o uczuciach wyższych. Być może do tero dorosną, wspólnie. Być może nie. Choć ich ostatni spór w jakiś sposób wpłynął na tę relację - niewątpliwie będzie ich jeszcze więcej.
- Cała ta sytuacja jest nadal jakaś... obca.
Julia nie była romantyczną duszą. Prócz jednego szkolnego zauroczenia - nigdy się nie zakochała, nigdy nie szalała z miłości, nigdy nie oglądała się za żadnym mężczyzną. Te sprawy były jej obojętne, oddała się innym dziedzinom życia, by nagle obudzić się jako stara panna z dość wyraźną sugestią ze strony rodziny.
Póki co jednak przeszła kilka kroków, znów bardziej zaabsorbowana czymś zupełnie innym. Nie zbliżała się do pudełek zbyt mocno, nie zamierzała któregoś potrącić i wypuścić kolejnych stworzeń, czy jakkolwiek możnaby określić ożywione różdżki.
- Ale to jest... - zabrakło jej słowa, kiedy wpatrywała się w jedno z pudełek. Jakie znaczenie ma to, czy jedna niezbyt poprawna szlachcianka wyjdzie za innego bardzo poprawnego szlachcica, jakie znaczenie ma to w obliczu wszystkiego co się dzieje wokół? Nie ma, najmniejszego. Już to, co dzieje się na zapleczu sklepu Ollivanderów ma o wiele większą skalę.
Swojego zdania nie skończyła, uznając iż poszukiwanie słów na coś, czego nie da się tak prosto opisać w tej chwili jest jedynie stratą czasu. Wiedziała, że Brendan wie, co ma na myśli. Skinęła lekko głową i już bez zbędnych słów skupiła się na próbach okiełznania tutejszej magii. Miała w sobie mnóstwo obaw - magia, która opętała tak potężne przedmioty musiała być niewyobrażalnie silna. Te obawy dodawały jej jednak tylko determinacji, gdy poruszała własną różdżką w pełni skupiona.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
'k100' : 45
- Brzmi jak dobry początek - skomentował wymijająco, trochę stwierdzając, trochę pytając. Stwierdzając, bo jej słowa były oczywiste, na tym etapie nie mogło się zrodzić nic poza sympatią - i pytając, bo wolałby usłyszeć to od niej. Prewettowie zawsze byli mu bliscy, im, jego rodzinie, ani nie potrafił ani nie chciał wyzbyć się przyjacielskiej troski. Skinął głową na jej słowa, słusznie zaaferowana była czymś zgoła innym, anomalia przetoczyła się przez zaplecze sklepu niezwykle destrukcyjną siłą i naruszyła sacrum robiącego niemałe wrażenie zbioru różdżek Ollivanderów. Ale to jest - jakie? Przerażające, budzące trwogę, straszliwie fascynujące, mroczne, okrutne, potworne, niesprawiedliwe? Okropne? Imponujące? Czy istniało słowo, które było w stanie oddać ogrom przytłaczających emocji wyrażających opis tego miejsca - dzisiaj?
- Poradzimy sobie z tym - zamiast szukania przymiotników odpowiednich do opisu tych zdarzeń wolał jedna przejść do działania, zmusić anomalię do ustąpienia. Był to winny światu - za decyzję, której był przecież współwinny. - Musimy tylko skupić się wystarczająco mocno, zogniskować energię na jej źródle i zapanować nad nią, przytłaczając je białą magią. - Robił to już przecież, robił skutecznie - i był w stanie tę skuteczność ponowić. Obserwując ruchy różdżki Julii, dołączył do niej, powoli unosząc własną i koncentrując się na jej mocy: wracał pamięcią do wskazówek przekazanych im przez Bathildę, koncentrując się, by nie pominąć żadnego kroku, nie popełnić błędu: na błędy nie było już miejsca. - Poradzimy sobie z tym wszystkim - powtórzył jak mantrę, zaklinając rzeczywistość, nie tylko z tą pojedynczą anomalią: poradzą sobie ze wszystkimi, zniszczą tę siłę, przepędzą ją tam, skąd pochodziła - z dna piekieł.
160-45-(29*2=58)=57; muszę rzucić 57, żeby się udało
'k100' : 57
Poradzimy sobie z tym wszystkim. Z tą anomalią i z wieloma innymi, z walką, z przeciwnikami, z chaosem politycznym, z magią szalejącą między niemagicznymi. Poradzimy sobie ze wszystkim. Naprawimy ten pokiereszowany świat.
Zdawało się, że na prawdę sobie radzą. Trwało to dłuższą chwilę, nie poddawali się jednak i wyglądało na to, że magia w tym miejscu zaczyna się uspokajać. W tej chwili jednak różdżka niemal dosłownie uciekła z dłoni Prewett. Ta wpierw pewna była, że zwyczajnie ją upuściła, nie mogąc zrozumieć jak mogła do tego dopuścić, dopiero po chwili jednak zrozumiała że Brendan także stracił swoją.
- Co się dzieje?
W jej głosie dało się dosłyszeć obawę, choć kiedy powietrze zaczęło drżeć, była niemal pewna, że wszystko zaraz wybuchnie. Tak się jednak nie stało. Minęła chwila, nim Prewett odetchnęła z ulgą, w tej chwili dostrzegając jednak małego złodziejaszka.
- Nie ruszaj się, nie mów, nic nie rób, jak się wystraszy, zniknie. - odezwała się cicho i spokojnie w kierunku Brendana, po trosze w obawie iż czarodziej spróbuje odzyskać różdżki i tym samym spłoszy zwierzę trzymające ich różdżki. A odnalezienie przerażonego demimoza zakrawałoby o cud. Póki co ten jednak wydawał się bardziej nimi zaciekawiony niż przerażony.
Powoli, nie wykonując zbyt gwałtownych ruchów Prewett kucnęła, chcąc zniżyć się do poziomu zwierzęcia, nie straszyć go swoim ludzkim rozmiarem. Przysuwała się w jego stronę płynnie, niespiesznie.
- Spokojnie, maleńki. - odzywała się łagodnie, robiąc kolejne "kroki" w jego stronę. Wyciągała jedną z dłoni, jednak gdy była już na prawdę blisko, zatrzymała się. Łagodnie, bardzo ostrożnie pogłaskała stworzenie, czując przy tym pewną naturalną ekscytację z powodu obcowania z tak rzadkim magicznym stworzeniem. Liczyła iż uspokoi go trochę i zdoła bez szarpania odebrać ich własności. - To należy chyba do nas.
Dopiero po chwili sięgnęła po różdżki, chcąc wyjąć je z łapy stworzenia. Było piękne, miało wspaniałe, srebrzyste włosie. Tylko Prewett trochę obawiała się, czy za chwilę nie okaże się iż w okolicy nie znajduje się w związku z tym wszystkim jakiś żmijoptak.
ONMS na IV, +100 do rzutu <3
mogę go zatrzymać? proszęproszęproszę
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
'k100' : 56
- Co to jest? - odezwał się dopiero wówczas, kiedy przejęła obie różdżki - stworzenie nie mogło przechwycić je drugi raz tak łatwo, byli już zaalarmowani jego obecnością. To przypominało trochę małego niedźwiedzia lub małpę albo coś pomiędzy jednym a drugim - nigdy nie widział na oczy niczego podobnego. - Daj mi moją różdżkę - rzucił w pośpiechu, postępując w jej kierunku parę kroków - musiał ją zabrać, żeby w razie czego móc ochronić ich obu. Tajemne stworzenie nie wyglądało na takie, ale przecież mogło być bardzo niebezpieczne. - Jest niebezpieczny? - Świat fauny nie miał tajemnic przed jego przyjaciółką, zdawał sobie z tego sprawę. Po raz kolejny mógł odczuć ulgę, że znalazł się w tym miejscu akurat z nią. - Nie możemy pozwolić mu wybiegnąć na Pokątną - Tam byli czarodzieje, których w najlepszym wypadku mógł pozbawić różdżek tak jak ich, w najgorszym - cóż, miał nadzieję, że przynajmniej nie był jadowity.
Odpowiedziała spokojnie, nadal niezbyt głośno. Wyciągnęła w kierunku Brendana dłoń w której trzymała jego różdżkę by mógł ją zabrać, nie zbliżając się bardziej niż to konieczne. Sama wciąż siedziała przy zwierzęciu, starała się być jednak cicho. Nasłuchiwać.
- Niezbyt, ale skoro tu jest to możliwe że w okolicy jest też żmijoptak. Demimozy się nimi często opiekują. A żmijoptaka nie chciałbyś spotkać.
Stwierdziła niezbyt zadowolona z tego faktu. Miała zamiar się porozglądać, czy w okolicy nie ma jaja, jednak zostawianie demimoza pod opieką Brendana nie brzmiało jak dobry plan. Wystarczyłaby chwila, by poddenerwowane zwierzę po prostu zniknęło, a wtedy niewiadomo kiedy i gdzie by się pokazało - co ukradło, na kogo trafiło, czy ktoś nie postanowiłby skorzystać z okazji na zrobienie prywatnej peleryny niewidki.
- Nie zostawimy. Zabiorę go do kliniki i stamtąd spróbuję mu zorganizować transport w miejsce z którego pochodzi. - mruknęła trochę niezadowolona, że nie ma tu w tej chwili Sally, czy Sue, jej pracownic które zajęłyby się jasnowłosym zwierzęciem. Niewątpliwie będzie z nim sporo zachodu, najlepiej byłoby znaleźć jakiś rezerwat, w każdym razie znaleźć kogoś kto demimoza przejmie i pomoże mu przystosować się po podróży z powrotem do naturalnego otoczenia.
- Póki co się porozglądaj. Żmijoptaki są agresywne więc jeśli tu jest, powinien już dać znać, ale możliwe że różdżki go zdominowały. Potrafią zmieniać rozmiar więc może być nawet maleńki. - sama ponownie wyciągnęła dłonie w kierunku demimoza, usiłując go przekonać, żeby jeszcze trochę się zbliżył. Zastanawiała się nad tym, jak właściwie ma go do tej cholernej kliniki zabrać i wciąż także rozglądała się dookoła chcąc mieć pewność że nie przegapią ewentualnego nowego zagrożenia w postaci żmijoptaka. - Będziesz musiał mi pomóc go unieruchomić. - dodała jeszcze. Nie chciała tego robić ale raczej nie było innej możliwości. Po prostu nie było szans żeby stworzenie nie przeraziło się w trakcie podróży jakimkolwiek działającym nadal magicznym środkiem transportu. Szczególnie, że dwa najmniej w oczach Prewett inwazyjne obecnie zwyczajnie nie działały. - Żeby nie uciekł w drodze.
Dodała jeszcze, nie chcąc nawet myśleć ile to zwierzę może ważyć.
- I odprowadź mnie, proszę. Robią z nich peleryny niewidki, to byłby dla kogoś cenny łup. - cóż, nie w pełni ufała w to, kogo spotka po drodze lub kto znajdzie się z nią w Błędnym Rycerzu.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
- W zasadzie miałem przyjemność spotkać jednego - przyznał, usłyszawszy znajomą nazwę. Gdyby nie usłyszał, że napotkany ptak był akurat żmijoptakiem, zapewne by o tym nie wiedział, jednak bliskie spotkanie z tym stworzeniem sprawiło, że trudno mu było o nim zapomnieć. - Zagnieździł się na cmentarzu w Enfield, dość daleko stąd. Myślisz, że to mógłby być jego znajomy? Przebywał w pobliżu innej anomalii - być może ta moc wessała ich obu z ich naturalnego środowiska i przeniosła w różne rejony miasta. - Patrzył wciąż na Julię - mógł snuć domysły, ale to ona znała się na tym lepiej. Na cmentarzu z całą pewnością nie było demimoza - nie działy się tam niewyjaśnione zjawiska z uczestnictwem czegoś, co lubiło znikać. Anomalia była trudna do pokonania - w jej pobliżu pojawiło się naprawdę wielu Zakonników, prędzej czy później któryś z nich zaznałby podobnych wrażeń. Zapobiegawczo nie tracił czujności - oddalił się od przyjaciółki i rozejrzał wokół w poszukiwaniu drugiego stworzenia, nie rezygnując z powodu początkowych niepowodzeń - doświadczenie nauczyło go, że niewidoczne nie zawsze staje się widoczny w pierwszym rzucie oka.
- Jasne - przytaknął w zasadzie na obie prośby Julii, wzmacniając uścisk dłoni na rękojeści różdżki. Przypuszczał, że nie będzie miał wielu prób na unieruchomienie demimoza - nie chciał nawet myśleć, co się wydarzy, jeśli w niego nie trafi. Stworzenie wpadnie w popłoch. Dlatego wypowiedział zaklęcie niewerbalnie, znalazłszy się gdzieś za jego plecami, mając przed sobą odwracającą od niego uwagę Julię. Petryficus totalus, przywołał w myślach, wykonując nadgarstkiem odpowiedni gest.
Wiadomość o kłusownikach nie robiła na nim dużego wrażenia - kłusownictwo w oczywisty sposób było złe, bo nielegalnie, ale Weasley nigdy nie odczuwał szczególnej więzi ze zwierzętami. Nie przepadali za sobą - najczęściej wzajemnie.
- Krzywdzą je? Nie wystarczy ich ogolić - jak owcy? - Ściągnął lekko brew. - Pójdę z tobą - wiedziała, że nie musiała o to prosić - odprowadzenie jej było jego obowiązkiem nawet i bez demimoza. - Jeśli chcesz przetransportować go taki kawał, potrzebujesz też kogoś, kto go udźwignie. - Perspektywa przytulenia śnieżnej małpy może nie wydawała mu się szczególnie pociągająca, ale dla Julii mógłby zrobić znacznie więcej. - Na miotłach wywołamy najmniejsze zamieszanie - zaproponował, pewien, że gdzieś w sklepie Ollivanderów musieli je znaleźć - być może nieładnie było przywłaszczać sobie cudzą własność, ale zdawało się, że ród ten miał wobec nich mały dług wdzięczności.
Strona 1 z 2 • 1, 2