Piętro
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Piętro
Sklep aktualnie jest zamknięty.
Na piętro dostęp mają tylko Ollivanderowie. Znajduje się tam mała pracownia, nieprzystosowana do tworzenia nowych dzieł, lecz idealna do drobnych korekt i napraw uszkodzonych różdżek. Na regałach, poza licznymi pudełkami, dostrzec można narzędzia pracy oraz aktualnie dopieszczane egzemplarze, jeszcze niewykończone poprawkami. Jedno biurko kryje się w rogu pomieszczenia, zawalone pergaminami i odręcznymi notatkami, drugie umieszczono bliżej okna, służy za stanowisko kaligraficzne. Eleganckie pióro i dobry tusz czekają w gotowości, by w każdej chwili móc oznakować podłużne opakowania odpowiednimi opisami. Mimo prywatności, jaką piętro zapewnia, Ollivanderowie przezornie trzymają najważniejsze dokumenty i spisy poza sklepem.
Na piętro dostęp mają tylko Ollivanderowie. Znajduje się tam mała pracownia, nieprzystosowana do tworzenia nowych dzieł, lecz idealna do drobnych korekt i napraw uszkodzonych różdżek. Na regałach, poza licznymi pudełkami, dostrzec można narzędzia pracy oraz aktualnie dopieszczane egzemplarze, jeszcze niewykończone poprawkami. Jedno biurko kryje się w rogu pomieszczenia, zawalone pergaminami i odręcznymi notatkami, drugie umieszczono bliżej okna, służy za stanowisko kaligraficzne. Eleganckie pióro i dobry tusz czekają w gotowości, by w każdej chwili móc oznakować podłużne opakowania odpowiednimi opisami. Mimo prywatności, jaką piętro zapewnia, Ollivanderowie przezornie trzymają najważniejsze dokumenty i spisy poza sklepem.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:37, w całości zmieniany 2 razy
Jakim cudem te paskudztwa zalęgły się w sklepie dopiero teraz - nie wiedział. Miały tu przecież warunki idealne, drewna pod dostatkiem, każdego rodzaju, tyle że w dawkach wielkości patyków - ot, wciąż uczta, niczym degustacja serów. Nie rozumiał zupełnie - jak to, nie ma czasu zrywać desek? Więc jak...? Wstrzymał się z pytaniami, spodziewając się wyjaśnień w swoim czasie, poza tym prędko okazało się, że Norweg miał doświadczenie z tymi gnojkami - idealnie, oszczędzało to Ollivanderowi chociaż trochę nerwów, a te zjadał szybciej, niż korniczaki deski. Bo zjadały deski, prawda? Zgniłe deski? Cholera je wie, co właściwie robiły!
- Mówisz? - zapytał ponuro, zastanawiając się, czy służba w Silverdale albo Lancaster też robiła sobie podobne zawody. Może pod osłoną nocy, w absolutnej ciszy i w zupełnej konspiracji, byle tylko lordostwo nie dowiedziało się o nawiedzających dom stworach. Z drugiej strony - przecież wyczuliby swąd zgnilizny. Nieważne - wrócił myślami na Pokątną. - Jakieś zaszczytne nagrody, wyróżnienia? - mamrotnął, dziwiąc się, na ile sposobów można było wyobrazić sobie polowanie na korniczaki. Potem było już coraz bardziej abstrakcyjnie, ale nie w wyobraźni, a w dobrze znanym lokalu. Słuchał alchemika, nabierając coraz większych podejrzeń do sposobu jego działania - nie wątpił w skuteczność, o nie, wolał wierzyć, że to zadziała, aczkolwiek plan miał jedną, dosyć istotną dziurę. Trudną do załatania, nawet najlepszym eliksirem wypełniającym ubytki w drewnie.
- Meble? Te meble? - zapytał, unosząc brwi i wskazując otwartą dłonią na szereg uginających się od pudełek regałów, na konstrukcję trzymającą się na słowo honoru, na ślinę, na srebrną taśmę, która nawet nie istniała w lordowskich myślach. Ściągnął usta w niezadowolonym grymasie, podążając wzrokiem po kolejnych elementach budowli, niesposobnej zobaczyć nigdzie indziej. Szlag. Miał ochotę przekląć na głos, ale naturalnie - nie zrobił tego. I w dodatku ten papieros! Powstrzymał tęskne spojrzenie, próbując wymyślić inny sposób - trzymał się blisko chmury dymu i zerkał na poczynania Asbjorna, ponad wszystko starając się nie ukazywać zdumienia, gdy mężczyzna tworzył mu na środku sklepu jacuzzi w kształcie kociołka. Zdążył odsunąć się zapobiegawczo jeszcze przed ostrzeżeniem Norwega, unikając dzięki temu zimnego prysznica. Poważnie i intensywnie zastanawiał się nad wymianą całej podłogi - w jego przypuszczeniach oznaczało to mniej roboty. - Jest szansa, że zalejemy podłogę bez podnoszenia regałów? To nie jest dobry pomysł, zapewniam - przestrzegł. Jeśli różdżki wpadną w ten eliksir... wolał nie wiedzieć, ile byłoby do naprawy. Pudełka pozostawały w pewnej odległości od podłogi. - Rozumiem, że pierwszy eliksir nie czyni szkody nietkniętemu drewnu? - dopytał dla pewności. Szafy były całe, nic nie powinno im się stać.
- Mówisz? - zapytał ponuro, zastanawiając się, czy służba w Silverdale albo Lancaster też robiła sobie podobne zawody. Może pod osłoną nocy, w absolutnej ciszy i w zupełnej konspiracji, byle tylko lordostwo nie dowiedziało się o nawiedzających dom stworach. Z drugiej strony - przecież wyczuliby swąd zgnilizny. Nieważne - wrócił myślami na Pokątną. - Jakieś zaszczytne nagrody, wyróżnienia? - mamrotnął, dziwiąc się, na ile sposobów można było wyobrazić sobie polowanie na korniczaki. Potem było już coraz bardziej abstrakcyjnie, ale nie w wyobraźni, a w dobrze znanym lokalu. Słuchał alchemika, nabierając coraz większych podejrzeń do sposobu jego działania - nie wątpił w skuteczność, o nie, wolał wierzyć, że to zadziała, aczkolwiek plan miał jedną, dosyć istotną dziurę. Trudną do załatania, nawet najlepszym eliksirem wypełniającym ubytki w drewnie.
- Meble? Te meble? - zapytał, unosząc brwi i wskazując otwartą dłonią na szereg uginających się od pudełek regałów, na konstrukcję trzymającą się na słowo honoru, na ślinę, na srebrną taśmę, która nawet nie istniała w lordowskich myślach. Ściągnął usta w niezadowolonym grymasie, podążając wzrokiem po kolejnych elementach budowli, niesposobnej zobaczyć nigdzie indziej. Szlag. Miał ochotę przekląć na głos, ale naturalnie - nie zrobił tego. I w dodatku ten papieros! Powstrzymał tęskne spojrzenie, próbując wymyślić inny sposób - trzymał się blisko chmury dymu i zerkał na poczynania Asbjorna, ponad wszystko starając się nie ukazywać zdumienia, gdy mężczyzna tworzył mu na środku sklepu jacuzzi w kształcie kociołka. Zdążył odsunąć się zapobiegawczo jeszcze przed ostrzeżeniem Norwega, unikając dzięki temu zimnego prysznica. Poważnie i intensywnie zastanawiał się nad wymianą całej podłogi - w jego przypuszczeniach oznaczało to mniej roboty. - Jest szansa, że zalejemy podłogę bez podnoszenia regałów? To nie jest dobry pomysł, zapewniam - przestrzegł. Jeśli różdżki wpadną w ten eliksir... wolał nie wiedzieć, ile byłoby do naprawy. Pudełka pozostawały w pewnej odległości od podłogi. - Rozumiem, że pierwszy eliksir nie czyni szkody nietkniętemu drewnu? - dopytał dla pewności. Szafy były całe, nic nie powinno im się stać.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Norweg potwierdził mruknięciem: owszem, mówił. Znał się na tych małych sukinkotach i wiedział o ich wszystkich słabościach. Dokładnie znał dźwięk, który wydawały przy rzucaniu w nie nożykiem do ingrediencji. Albo nadepnięte butem. Albo wrzucone do pieca. O, jak pięknie skwierczały. Posłuchałby tego chętnie, ale nie zamierzał palić sklepu Ollivanderów. Za to by mu raczej nie zapłacili. Cóż, trudno. Innym razem.
Wydał z siebie ciche prychnięcie, zapytany o laury. – Tytuł pogromcy hæstkuker. I patrzenie z wyższością na sąsiadów – odparł zgodnie z prawdą, nie wyjawiając jednak Ollivanderowi, że słowo którego właśnie użył oznaczało końskie przyrodzenie. Walki z korniczakami to były jedyne momenty, kiedy w Oldervik mógł w czymś triumfować. – Zanim im się nie pomogło, oczywiście – dodał jeszcze, nie chcąc wyjść na chama. Nie umiał być taki, jak wiele jego rówieśników z wioski. Nie potrafił tak po prostu się nad kimś znęcać albo zostawić go w biedzie. Nie ważne, jak bardzo oni by go nie dręczyli. Zawsze pomagał.
Woda się lała, pracownik sklepu wrócił w podskokach, a Ingisson zabrał się do pracy, kiedy tylko miał tyle studnianki, ile potrzebował. Nie mając odpowiednio wielkiego paleniska musiał zagrzać wodę zaklęciem. Spojrzał wywołany z zamyślenia na meble, zastanawiając się przez chwilę. – Teoretycznie nie, ale jak chluśnie to pudełka mogą ucierpieć – oznajmił, wzruszając ramionami. Postara się wylać eliksir powoli, żeby najniższe półki nie ucierpiały. Ale kto to tam wie jak wyjdzie. Pracował dalej w skupieniu, nie zaszczycając innych czarodziejów spojrzeniami, zmieniając tylko papierosy, kiedy się wypalały. Uwarzenie trutki na korniczaki nie zajmowało na szczęście długo, lecz ze szczęściem Ingissona coś musiało pójść nie tak. – Polecam nie stać na podłodze – powiedział kiedy skończył eliksir i uniósł różdżkę, żeby wykręcić z kociołka korek. Inkantacja zabrzmiała, ruch nadgarstka się dokonał, korek wyleciał... i tak samo zrobiła różdżka, wpadając w eliksir.
– Steikje! – zawołał Åsbjorn, wytrzeszczając oczy i tracąc spomiędzy warg jeszcze tlącego się papierosa. Bowiem czym innym było zalać drewno podłogą, a czym innym wrzucić je do eliksiru.
Na całe szczęście, znajdował się w sklepie różdżkarskim. Spojrzał w panice na Ollivandera, szukając u niego pomocy. W tym czasie po pomieszczeniu niósł się stłumiony pisk, a z różnych miejsc, w których topiły i wypalały się korniczaki (i myszy) na powierzchni gęstej cieczy pojawiały się bąbelki. Eliksir jednak prędko wsiąkał, pozostawiając drewno wilgotne i śliskie.
Wydał z siebie ciche prychnięcie, zapytany o laury. – Tytuł pogromcy hæstkuker. I patrzenie z wyższością na sąsiadów – odparł zgodnie z prawdą, nie wyjawiając jednak Ollivanderowi, że słowo którego właśnie użył oznaczało końskie przyrodzenie. Walki z korniczakami to były jedyne momenty, kiedy w Oldervik mógł w czymś triumfować. – Zanim im się nie pomogło, oczywiście – dodał jeszcze, nie chcąc wyjść na chama. Nie umiał być taki, jak wiele jego rówieśników z wioski. Nie potrafił tak po prostu się nad kimś znęcać albo zostawić go w biedzie. Nie ważne, jak bardzo oni by go nie dręczyli. Zawsze pomagał.
Woda się lała, pracownik sklepu wrócił w podskokach, a Ingisson zabrał się do pracy, kiedy tylko miał tyle studnianki, ile potrzebował. Nie mając odpowiednio wielkiego paleniska musiał zagrzać wodę zaklęciem. Spojrzał wywołany z zamyślenia na meble, zastanawiając się przez chwilę. – Teoretycznie nie, ale jak chluśnie to pudełka mogą ucierpieć – oznajmił, wzruszając ramionami. Postara się wylać eliksir powoli, żeby najniższe półki nie ucierpiały. Ale kto to tam wie jak wyjdzie. Pracował dalej w skupieniu, nie zaszczycając innych czarodziejów spojrzeniami, zmieniając tylko papierosy, kiedy się wypalały. Uwarzenie trutki na korniczaki nie zajmowało na szczęście długo, lecz ze szczęściem Ingissona coś musiało pójść nie tak. – Polecam nie stać na podłodze – powiedział kiedy skończył eliksir i uniósł różdżkę, żeby wykręcić z kociołka korek. Inkantacja zabrzmiała, ruch nadgarstka się dokonał, korek wyleciał... i tak samo zrobiła różdżka, wpadając w eliksir.
– Steikje! – zawołał Åsbjorn, wytrzeszczając oczy i tracąc spomiędzy warg jeszcze tlącego się papierosa. Bowiem czym innym było zalać drewno podłogą, a czym innym wrzucić je do eliksiru.
Na całe szczęście, znajdował się w sklepie różdżkarskim. Spojrzał w panice na Ollivandera, szukając u niego pomocy. W tym czasie po pomieszczeniu niósł się stłumiony pisk, a z różnych miejsc, w których topiły i wypalały się korniczaki (i myszy) na powierzchni gęstej cieczy pojawiały się bąbelki. Eliksir jednak prędko wsiąkał, pozostawiając drewno wilgotne i śliskie.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wsłuchiwanie się w skwierczenie korniczaków chyba nie należałoby do najulubieńszych zajęć Ollivandera - raczej nie żałował, że go w nim zabrakło. Zerknął pytająco na rozmówcę, dając mu do zrozumienia, że nie rozumie po norwesku - tytuł pogromcy pozostawał dla niego niejasny, ale może lepiej, może nie powinien wiedzieć; mentalnie machnął na to ręką, myślami wracając do problemu na miejscu, nie w Oldervik. Kiwnął krótko głową na temat sąsiadów, w ten sam sposób zakańczając ów wątek. W tej chwili uwagę poświęcał tylko gnieżdżącym się pod deskami glutom, mało przejmując się stosunkami sąsiedzkimi Ingissona - był naprawdę zmartiony, czy różdżki przetrwają cały proces pozbywania się niechcianych lokatorów. Reszta miała mniejsze znaczenie, najważniejsze były zgromadzone na regałach artefakty. Gdyby coś stało się różdżce wykonanej przez nieżyjącego już Ollivandera... hańba, prawdziwa hańba.
- Więc postaramy się żeby nie chlusnęło - odparł z przekonującą mocą, posyłając alchemikowi twarde spojrzenie, wymagające największej ostrożności. Zastanawiał się, czy nie dałoby się zabezpieczyć dziedzictwa rodowego jakimś zaklęciem - może to zapobiegłoby ewentualnym stratom czy szkodom. Ulysses obserwował uważnie pracę mężczyzny, chcąc zająć czymś myśli i spojrzenie, a gdy dostał dobrą radę, by zmyć się z parkietu, nie czekał - wdrapał się prędko na krzesło, ustawione tuż obok kontuaru. Stamtąd miał zaś idealny widok na wielki kociołek z uwarzoną mazią oraz wpadającą do niego różdżką - syknął pod nosem, nawet nie zauważając, kiedy przestąpił krok i znalazł się na kontuarze obok Asbjorna, doprawdy nie wierząc w to, co widział.
- Na Merlina - warknął pod nosem, wyszukując w głowie jakiegoś rozwiązania na szybko. Kucnął i wydobył z szuflady rękawiczkę, którą podał alchemikowi. - Proszę ją wyciągnąć, im szybciej tym lepiej - polecił, zakładając drugą z rękawic i próbując sięgnąć do kociołka, gdy zguba unosiła się na powierzchni dosyć gęstego eliksiru. W końcu któremuś z nich udało się wybawić cisowe drewno z opałów (a niby wcale nie płonęła...) i natychmiast znalazło się w rękach Ollivandera - wytarł je szybko materiałem, którym wykładane były pudełka i obejrzał, marszcząc brwi.
- Cis, róg dwurożca - wymamrotał, zerkając na właściciela, choć wcale nie potrzebował potwierdzenia. Nie było to jednak dzieło jego wychodzące spod rąk jego przodków. - Nic jej nie będzie. Szybka reakcja ograniczyła szkody - wyjaśnił szybko, choć trochę niechętnie. Nie była nienaruszona - rdzeń wariował, strzelając iskrami na prawo i lewo, wysyłał też ładunki na skórę różdżkarza, szczypiąc ją nieprzyjemnie. - Proszę zrobić drugi eliksir - poprosił, rozglądając się po podłodze i schodząc na nią ostrożnie - zerknął też przy okazji na regały, ale nic im nie zaszkodziło. Na szczęście.
- Arnoldzie - Ulysses przywołał asystenta, polecając mu czuwać przy alchemiku, gdyby potrzebna była pomoc albo dodatkowe ingrediencje - sam zaś udał się na piętro, gdzie mieli wszelkie potrzebne narzędzia. Ustabilizowanie rdzenia nie trwało długo, gorzej było wyczyścić drewno z resztek eliksiru, ale i temu zadaniu podołał, dodatkowo nakładając na nie specjalny lakier - miał być silniejszym zabezpieczeniem przed miksturami, gdyby sytuacja kiedyś się powtórzyła. Dopiero usatysfakcjonowany efektem swojej pracy zszedł do połowy schodów, sprawdzając, co w tym czasie działo się na dole. Arnold zagadywał alchemika, ale umilkł, gdy tylko zobaczył Ollivandera, pesząc się nieco.
- Więc postaramy się żeby nie chlusnęło - odparł z przekonującą mocą, posyłając alchemikowi twarde spojrzenie, wymagające największej ostrożności. Zastanawiał się, czy nie dałoby się zabezpieczyć dziedzictwa rodowego jakimś zaklęciem - może to zapobiegłoby ewentualnym stratom czy szkodom. Ulysses obserwował uważnie pracę mężczyzny, chcąc zająć czymś myśli i spojrzenie, a gdy dostał dobrą radę, by zmyć się z parkietu, nie czekał - wdrapał się prędko na krzesło, ustawione tuż obok kontuaru. Stamtąd miał zaś idealny widok na wielki kociołek z uwarzoną mazią oraz wpadającą do niego różdżką - syknął pod nosem, nawet nie zauważając, kiedy przestąpił krok i znalazł się na kontuarze obok Asbjorna, doprawdy nie wierząc w to, co widział.
- Na Merlina - warknął pod nosem, wyszukując w głowie jakiegoś rozwiązania na szybko. Kucnął i wydobył z szuflady rękawiczkę, którą podał alchemikowi. - Proszę ją wyciągnąć, im szybciej tym lepiej - polecił, zakładając drugą z rękawic i próbując sięgnąć do kociołka, gdy zguba unosiła się na powierzchni dosyć gęstego eliksiru. W końcu któremuś z nich udało się wybawić cisowe drewno z opałów (a niby wcale nie płonęła...) i natychmiast znalazło się w rękach Ollivandera - wytarł je szybko materiałem, którym wykładane były pudełka i obejrzał, marszcząc brwi.
- Cis, róg dwurożca - wymamrotał, zerkając na właściciela, choć wcale nie potrzebował potwierdzenia. Nie było to jednak dzieło jego wychodzące spod rąk jego przodków. - Nic jej nie będzie. Szybka reakcja ograniczyła szkody - wyjaśnił szybko, choć trochę niechętnie. Nie była nienaruszona - rdzeń wariował, strzelając iskrami na prawo i lewo, wysyłał też ładunki na skórę różdżkarza, szczypiąc ją nieprzyjemnie. - Proszę zrobić drugi eliksir - poprosił, rozglądając się po podłodze i schodząc na nią ostrożnie - zerknął też przy okazji na regały, ale nic im nie zaszkodziło. Na szczęście.
- Arnoldzie - Ulysses przywołał asystenta, polecając mu czuwać przy alchemiku, gdyby potrzebna była pomoc albo dodatkowe ingrediencje - sam zaś udał się na piętro, gdzie mieli wszelkie potrzebne narzędzia. Ustabilizowanie rdzenia nie trwało długo, gorzej było wyczyścić drewno z resztek eliksiru, ale i temu zadaniu podołał, dodatkowo nakładając na nie specjalny lakier - miał być silniejszym zabezpieczeniem przed miksturami, gdyby sytuacja kiedyś się powtórzyła. Dopiero usatysfakcjonowany efektem swojej pracy zszedł do połowy schodów, sprawdzając, co w tym czasie działo się na dole. Arnold zagadywał alchemika, ale umilkł, gdy tylko zobaczył Ollivandera, pesząc się nieco.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skinął głową na długie i twarde spojrzenie Ollivandera. Nie miał zamiaru zajść czarodziejowi za skórę: to on płacił. A jak o pieniądzach mowa to zapewne uszkodzenie któregoś z przedmiotów w sklepie miałoby kosztować Norwega więcej pieniędzy, niż widział przez cały rok. Dlatego wolał zastosować się do taktyki mniej destrukcyjnej i po prostu wyciągnąć korek powoli. I to go właśnie zgubiło: szerszy ruch ręką i odrobina nieszczęścia. Podaną sobie rękawicę chwycił bez zastanowienia i od razu rzucił się na ratunek swojej różdżce, nie trzeb mu było tego dwa razy powtarzać. Nawet nie trzeba mu było tego mówić, kto by nie zadziałał w takiej chwili? Jakaś zbłąkana kropla eliksiru skapnęła na bujną, rudą brodę Norwega tworząc w niej wypaloną kropkę. Ingisson nie poświęcił temu jednak jakiejkolwiek myśli, całkowicie poświęcając je swojej biednej różdżce. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że w swoim pechu nie mógł mieć jednocześnie większego szczęścia: wypadek zdarzył się nigdzie indzie jak w sklepie różdżkarskim. Najstarszym i najbardziej cenionym na Wyspach. Nawet nie zdziwiło go to, że Ulyssesowi wystarczyło jedno spojrzenie na kawałek drewna, żeby odgadnąć, z czego różdżka jest zrobiona. Rozczarowałby się chyba, jakby tak nie było.
Stał nieruchomo niczym posąg: czekał na werdykt. Odetchnął z ulgą dopiero kiedy Ollivander stwierdził, że nic takiego się nie stało. Alchemik zdawał się trochę odkamienić, niczym przepłukany octem czajnik. Kiwnął głową na otrzymanie pomocnika, chociaż musiał przyznać, że czuł się o wiele bardziej komfortowo w towarzystwie Ulyssesa niż jego asystenta. Potrzebował jednak różdżki, czy swojej czy cudzej. Pomniejszyli kociołek, umyli go, po czym znów powiększyli i napełnili wodą. Norweg dawał chłopakowi wskazówki, jak operować temperaturą i w jaki sposób mieszać miksturę, którą Ingisson tworzył. Nie ociągał się: w stresie nie umiał robić rzeczy wolno, a sytuacja z różdżką zdecydowanie popchnęła go na skraj nerwów i opanowania. Arnold, chociaż użyteczny, miał jedną wadę: zadawał za dużo pytań. Norweg odpowiadał mu jednak przez grzeczność, zresztą lubił dzielić się wiedzą z dziedziny alchemii. Tyle że nie teraz. Kidy chłopak nagle zamilknął Norweg uniósł głowę znad kociołka. Spojrzał na Ollivandera z dziwną mieszanką wstydu, obawy i wdzięczności w oczach.
– Eliksir jest gotowy – powiedział, dając znak Arnoldowi, żeby wyciągnął korek. Chłopak zrobił to mniej wprawnie od Norwega: eliksir ochlapał regały, lecz na szczęście był to tylko impregnat. Zdecydowanie rzadszy eliksir wysychał prędzej, pozostawiając w powietrzu zapach drewnianych wiórów. Zalane drewno stało się przyjemnie matowe, a kiedy Ås stwierdził, że jest w porządku, zszedł z lady i podszedł do Ulyssesa. – Przez najbliższe dwa lata problem nie powinien się powtórzyć – powiedział, ale nie mógł skupić wzroku na czarodzieju: niebieskie oczy wciąż powracały do cisowej różdżki w dłoniach szlachcica. Był na jego łasce i niełasce.
Stał nieruchomo niczym posąg: czekał na werdykt. Odetchnął z ulgą dopiero kiedy Ollivander stwierdził, że nic takiego się nie stało. Alchemik zdawał się trochę odkamienić, niczym przepłukany octem czajnik. Kiwnął głową na otrzymanie pomocnika, chociaż musiał przyznać, że czuł się o wiele bardziej komfortowo w towarzystwie Ulyssesa niż jego asystenta. Potrzebował jednak różdżki, czy swojej czy cudzej. Pomniejszyli kociołek, umyli go, po czym znów powiększyli i napełnili wodą. Norweg dawał chłopakowi wskazówki, jak operować temperaturą i w jaki sposób mieszać miksturę, którą Ingisson tworzył. Nie ociągał się: w stresie nie umiał robić rzeczy wolno, a sytuacja z różdżką zdecydowanie popchnęła go na skraj nerwów i opanowania. Arnold, chociaż użyteczny, miał jedną wadę: zadawał za dużo pytań. Norweg odpowiadał mu jednak przez grzeczność, zresztą lubił dzielić się wiedzą z dziedziny alchemii. Tyle że nie teraz. Kidy chłopak nagle zamilknął Norweg uniósł głowę znad kociołka. Spojrzał na Ollivandera z dziwną mieszanką wstydu, obawy i wdzięczności w oczach.
– Eliksir jest gotowy – powiedział, dając znak Arnoldowi, żeby wyciągnął korek. Chłopak zrobił to mniej wprawnie od Norwega: eliksir ochlapał regały, lecz na szczęście był to tylko impregnat. Zdecydowanie rzadszy eliksir wysychał prędzej, pozostawiając w powietrzu zapach drewnianych wiórów. Zalane drewno stało się przyjemnie matowe, a kiedy Ås stwierdził, że jest w porządku, zszedł z lady i podszedł do Ulyssesa. – Przez najbliższe dwa lata problem nie powinien się powtórzyć – powiedział, ale nie mógł skupić wzroku na czarodzieju: niebieskie oczy wciąż powracały do cisowej różdżki w dłoniach szlachcica. Był na jego łasce i niełasce.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pracę nad różdżką w dużej mierze utrudniały iskry, wydobywające się z drewna w kompletnie niespodziewanych momentach - uspokajała się na parę chwil, po czym strzelała, kiedy wydawało się, że już ma za sobą ten burzliwy etap. Niedogodność udało się obejść rękawicami, które mimo iż nieco niewygodne, okazały się niezbędne. Potem poszło już gładko: wszystkie potrzebne narzędzia były na miejscu, a rdzeń ostatecznie podporządkował się woli różdżkarza, gdy wylądował w roztworze neutralizującym, używanym do łagodzenia podobnych przypadków. Mieli tu tego cały zapas, różdżki lądowały w kociołkach o wiele częściej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Na szczęście mikstura wystarczyła, świetnie radząc sobie z problemem, ale to szybka reakcja zaoszczędziła Ollivanderowi wiele pracy. Chwycił szczoteczkę i skrupulatnie pozbył się wszelkich zanieczyszczeń z drewna, zanim zostało zaimpregnowane. Lwią część czasu różdżka potrzebowała na wyschnięcie, lecz tym faktem wcale nie musiał dzielić się z Asbjornem - kiwnął do mężczyzny głową, w milczeniu obserwując, jak wykonany przez niego eliksir wsiąka w deski. Całkiem przyjemny widok, jeszcze przyjemniejszy efekt, który okazał się prawie natychmiastowy, zaś cały lokal pachniał - nareszcie - przyjemnie.
Zignorowanie emocji, malujących się na twarzy Norwega, okazało się zadaniem niemożliwym. Ulysses zerkał na niego badawczo, przedłużając nieznacznie tę niewinną i zupełnie niepotrzebną torturę, jednak już na pierwszy rzut oka dało się dostrzec, że różdżka wygląda dobrze. Cisowe drewno odżyło po zabiegach pielęgnacyjnych, z jego końca nie wydobywały się żadne niechciane rozbłyski.
- Dziękuję - odpowiedział krótko, kiedy jasnym stało się, że proces eksterminacji korniczaków zakończył się sukcesem. Co za ulga! - Zaoszczędzi nam to dużo nerwów, dobra robota - przyznał, schodząc ze schodów.
- Różdżka nie ucierpiała, jest jak nowa - zakończył cierpienia alchemika, podając mu jego własność eleganckim gestem. - Jest pokryta lakierem, który uodporni ją na eliksiry. Oczywiście, w ramach rozsądku - dodał dla formalności, nie spodziewając się, że Ingisson wpadnie na to, by mieszać nią mikstury. Miewał już takie przypadki. - To robota Gregorowicza, prawda? Zupełnie inne wykonanie - podzielił się spostrzeżeniem. Nieczęsto trafiał na dzieła spoza grona własnej rodziny, ale gdy się to zdarzało, podchodził do nich z szacunkiem i dozą dystansu. Bywały nieprzewidywalne, tak jak twory Ollivandera stanowiłyby częściową zagadkę dla Gregorowicza. Dało się z tego wyciągnąć wnioski - zawsze dało się znaleźć inny sposób. Ulysses uwielbiał ich szukać.
- Raz na jakiś czas potrzebujemy alchemika. Jeśli jest pan chętny do pomocy, oczywiście za stosownym wynagrodzeniem, zostawię rodzinie notkę o dyspozycji - zaproponował, zanim Norweg opuścił sklep - naprawdę doceniał tę współpracę.
| zt
Zignorowanie emocji, malujących się na twarzy Norwega, okazało się zadaniem niemożliwym. Ulysses zerkał na niego badawczo, przedłużając nieznacznie tę niewinną i zupełnie niepotrzebną torturę, jednak już na pierwszy rzut oka dało się dostrzec, że różdżka wygląda dobrze. Cisowe drewno odżyło po zabiegach pielęgnacyjnych, z jego końca nie wydobywały się żadne niechciane rozbłyski.
- Dziękuję - odpowiedział krótko, kiedy jasnym stało się, że proces eksterminacji korniczaków zakończył się sukcesem. Co za ulga! - Zaoszczędzi nam to dużo nerwów, dobra robota - przyznał, schodząc ze schodów.
- Różdżka nie ucierpiała, jest jak nowa - zakończył cierpienia alchemika, podając mu jego własność eleganckim gestem. - Jest pokryta lakierem, który uodporni ją na eliksiry. Oczywiście, w ramach rozsądku - dodał dla formalności, nie spodziewając się, że Ingisson wpadnie na to, by mieszać nią mikstury. Miewał już takie przypadki. - To robota Gregorowicza, prawda? Zupełnie inne wykonanie - podzielił się spostrzeżeniem. Nieczęsto trafiał na dzieła spoza grona własnej rodziny, ale gdy się to zdarzało, podchodził do nich z szacunkiem i dozą dystansu. Bywały nieprzewidywalne, tak jak twory Ollivandera stanowiłyby częściową zagadkę dla Gregorowicza. Dało się z tego wyciągnąć wnioski - zawsze dało się znaleźć inny sposób. Ulysses uwielbiał ich szukać.
- Raz na jakiś czas potrzebujemy alchemika. Jeśli jest pan chętny do pomocy, oczywiście za stosownym wynagrodzeniem, zostawię rodzinie notkę o dyspozycji - zaproponował, zanim Norweg opuścił sklep - naprawdę doceniał tę współpracę.
| zt
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Åsbjørn wziął głęboki oddech, kiedy kojąca woń drewna rozlała się po pomieszczeniu. Była o wiele przyjemniejsza niż zapach zgnilizny roztaczany przez korniczaki. Normalnie spróbowałby na tym jeszcze dodatkowo zyskać i najpierw odłowić parę wydzielinotwórczych glutów, le nie był aż tak pazerny. Ollivander tak czy siak płacił za ingrediencje i za jego czas. Opóźnienie pozbycia się szkodników o choćby minutę stanowiłoby w oczach Norwega objaw chciwości, a nie uważał się za kogoś chciwego. Z Ollivanderem był w dobrych stosunkach i w takich też wolał pozostać.
Pozbywanie się korniczaków przywołało do umysłu Norwega wspomnienia z dawnych lat. Te, które starał się na co dzień upychać głęboko w pamięci. Odgradzał się w ten sposób od bólu i wszystkich jego form, które przyjmował w rodzinnym Oldervik. Upokorzenie, które pełzło za nim od zawsze. Prześmiewcze uwagi. Obojętność brata. Ojciec, którego miłość była wypaczona, zamiast na syna patrząc na to, co uważali sąsiedzi. Odetchnął głęboko, usilnie mówiąc sobie, że było przecież wiele dobra w jego dzieciństwie. Jego matka, młodsza siostra. Nauka sztuki warzenia eliksirów. Obecna wszędzie natura. Czuł jednocześnie smutek jak i ulgę na myśl o tym, że życie posłało go swoimi krętymi ścieżkami do Anglii. Teraz nawet nie chciał już wracać, mimo że teoretycznie mógł rzucić wszystko. Lekarstwo dla wilkołaków zostało wynalezione, jego siostra miała zapewnione lżejsze życie. Ale on... no postanowił się zaangażować.
– Do usług – odpowiedział, skinąwszy głową. Pochwała wciąż była miłym dodatkiem, nawet jeżeli jej nie potrzebował do swojej alchemicznej pewności siebie. Próbował przy tym uśmiechnąć się, ale usta wygięły się jakoś zbyt nerwowo. Różdżka wciąż nie znajdowała się w jego dłoni. Rozluźnił się trochę dopiero wtedy kiedy usłyszał, że wszystko jest w porządku. – Dziękuję, naprawdę – powiedział, z niesamowitą pieczołowitością chowając różdżkę do przypasanego do uda pokrowca i przytakując na zapytanie o pochodzenie różdżki. – Tak, Gregorowiczowie zaopatrują całą Norwegię – odpowiedział zgodnie z prawdą.
Na propozycję współpracy również przytaknął: miał co prawda etat w Mungu, ale przez lata zdążył przekonać się, że dodatkowe pieniądze nigdy nie zaszkodzą. I tak przecież nie miał zbyt wielu planów na swój czas wolny, a zdecydowaną jego większość i tak spędzał nad kociołkiem. Dlatego kiedy zebrał rzeczy i opuszczał sklep na jego ustach tańczył najmniejszy z uśmiechów. Było dobrze.
| zt
Pozbywanie się korniczaków przywołało do umysłu Norwega wspomnienia z dawnych lat. Te, które starał się na co dzień upychać głęboko w pamięci. Odgradzał się w ten sposób od bólu i wszystkich jego form, które przyjmował w rodzinnym Oldervik. Upokorzenie, które pełzło za nim od zawsze. Prześmiewcze uwagi. Obojętność brata. Ojciec, którego miłość była wypaczona, zamiast na syna patrząc na to, co uważali sąsiedzi. Odetchnął głęboko, usilnie mówiąc sobie, że było przecież wiele dobra w jego dzieciństwie. Jego matka, młodsza siostra. Nauka sztuki warzenia eliksirów. Obecna wszędzie natura. Czuł jednocześnie smutek jak i ulgę na myśl o tym, że życie posłało go swoimi krętymi ścieżkami do Anglii. Teraz nawet nie chciał już wracać, mimo że teoretycznie mógł rzucić wszystko. Lekarstwo dla wilkołaków zostało wynalezione, jego siostra miała zapewnione lżejsze życie. Ale on... no postanowił się zaangażować.
– Do usług – odpowiedział, skinąwszy głową. Pochwała wciąż była miłym dodatkiem, nawet jeżeli jej nie potrzebował do swojej alchemicznej pewności siebie. Próbował przy tym uśmiechnąć się, ale usta wygięły się jakoś zbyt nerwowo. Różdżka wciąż nie znajdowała się w jego dłoni. Rozluźnił się trochę dopiero wtedy kiedy usłyszał, że wszystko jest w porządku. – Dziękuję, naprawdę – powiedział, z niesamowitą pieczołowitością chowając różdżkę do przypasanego do uda pokrowca i przytakując na zapytanie o pochodzenie różdżki. – Tak, Gregorowiczowie zaopatrują całą Norwegię – odpowiedział zgodnie z prawdą.
Na propozycję współpracy również przytaknął: miał co prawda etat w Mungu, ale przez lata zdążył przekonać się, że dodatkowe pieniądze nigdy nie zaszkodzą. I tak przecież nie miał zbyt wielu planów na swój czas wolny, a zdecydowaną jego większość i tak spędzał nad kociołkiem. Dlatego kiedy zebrał rzeczy i opuszczał sklep na jego ustach tańczył najmniejszy z uśmiechów. Było dobrze.
| zt
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Piętro
Szybka odpowiedź