Przed sklepem
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Przed sklepem
Sklep aktualnie jest zamknięty.
Mało kto w niespokojnych czasach ma ochotę na zatrzymywanie się przed witrynami sklepów, zdarzają się jednak wyjątki, tkwiące dobrą chwilę za przykurzonymi szybami, przyglądające się eksponowanym różdżkom. Witryna ciągnie się od ziemi do piętra, litery znakujące sklep są już nieco przetarte i wyjątkowo rzadko odświeżane pociągnięciem pędzla, ale od lat nie zmienia się dzwonek przy drzwiach, zwiastujący przybycie nowego klienta. Nikt, poza samymi Ollivanderami, nie zdaje sobie sprawy z tego, że jego dźwięk ma ogromne znaczenie i na wstępie pomaga oszacować różdżkarzowi, jaka różdżka może pasować klientowi przekraczającemu próg.
Mało kto w niespokojnych czasach ma ochotę na zatrzymywanie się przed witrynami sklepów, zdarzają się jednak wyjątki, tkwiące dobrą chwilę za przykurzonymi szybami, przyglądające się eksponowanym różdżkom. Witryna ciągnie się od ziemi do piętra, litery znakujące sklep są już nieco przetarte i wyjątkowo rzadko odświeżane pociągnięciem pędzla, ale od lat nie zmienia się dzwonek przy drzwiach, zwiastujący przybycie nowego klienta. Nikt, poza samymi Ollivanderami, nie zdaje sobie sprawy z tego, że jego dźwięk ma ogromne znaczenie i na wstępie pomaga oszacować różdżkarzowi, jaka różdżka może pasować klientowi przekraczającemu próg.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:37, w całości zmieniany 2 razy
W miarę upływu czasu sytuacja, choć wziąć niepewna i przynosząca ogromne szkody, zdołała się nieznacznie unormować, przynosząc Ollivanderom choć trochę wytchnienia. Tłumy pod sklepem zelżały, z dnia na dzień robiąc się coraz mniejsze i choć klientów nie brakowało, wszak było ich wciąż więcej niż zazwyczaj, przynajmniej nie było tak skrajnego tłoku, jak w pierwszej połowie miesiąca. Anomalie nieprzerwanie męczyły biedne różdżki. Ulysses zdążył naprawić ich wiele, często otrzymując do rąk także te, które w przeszłości wykonał - nadanie im nowego życia, przywrócenie do świetności i w miarę poprawnego - kto mógł dziś zapewnić, że magia nie zacznie kaprysić w ciągu najbliższych trzech minut? - działania, przynosiło ulgę i poprawiało na moment humor. Gorzej, gdy trafiał się egzemplarz, przy którym niewiele dało się już zrobić, a i takich przypadków niestety nie brakowało w sklepie na Pokątnej.
Tego dnia było wyjątkowo spokojnie, gdyby nie piętrząca się sterta pracy do wykonania, można by nawet rzec - leniwie. Słońce przygrzewało, wprawiając w ogromne zdumienie - przecież w nocy temperatura spadło bardzo grubo poniżej zera. Czarodzieje najwyraźniej postanowili skorzystać z okazji i czerpać z dobrej pogody, utrzymującej się (za dnia, oczywiście, w nocy marzło się niemiłosiernie) od paru dobrych dni, zostawiając zakupy oraz obowiązki na inną datę - Pokątna prawie świeciła pustkami.
Ulysses wychylił więc nos za drzwi zakurzonego, zagraconego różdżkami sklepu, by zażyć choć trochę słońca na zewnątrz. Oparł się o szybę, przymknął na moment oczy, po kilku sekundach słysząc kroki. Spod uchylonych powiek spojrzał na dziewczę, przyglądające się szyldowi. Najwyraźniej przyciągnął klientkę, opuszczając zacienione wnętrze.
- Czym mogę służyć, madame? - zapytał spokojnie, zerkając na nią jednym okiem, drugie mrużąc od słońca, wpadającego prosto między wachlarz rzęs. Miał nadzieję, że tym razem nie ujrzy kolejnej złamanej różdżki. Te zabiedzone, przetarte, wymęczone dało się wszak naprawić. Brak rutynowej kontroli był w maju najmniejszym z problemów, gorzej, że wszyscy borykali się z anomaliami.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gwen szukała ciekawych plenerów: pogoda dopisywała, więc zamiast malować z wyobraźni w domu, w ciągu ostatnich kilku dni, gdy tylko miała wolne, wychodziła na dwór, szukając ciekawych miejsc. Tym razem nogi zaniosły ją w jakiś zaułek na Pokątnej, gdzie rozłożyła swoją sztalugę, farby i pędzle, sprawiając, że cała okolica śmierdziała terpentyną. Rudowłosa jednak w żadnym razie się tym nie przejmowała i po prostu malowała swoje. Gdy jej niewielki obraz wymagał tylko dopracowania zaczęła wszystko pakować, co nie było takie łatwe, biorąc pod uwagę fakt, jak długo schnie farba olejna. Dziewczyna była jednak na to przygotowana: obraz delikatnie włożyła do specjalnie przygotowanej niewielkiej walizki, a poskładaną sztalugę i większość przyrządów włożyła do plecaka. Gdy wiec szła Pokątną, wyglądała jak załadowany wielbłąd: poza plecakiem i walizką miała wszak swoją torebkę, równie wypchaną, co reszta jej ekwipunku. Na sobie miała tylko lekką, jasną sukienkę sięgającą jej do kolan, całą wybrudzoną farbą. Z resztą, dłonie dziewczyny również pomalowane były w liczne kropki, podobnie jak twarz, a cała jej postać już z daleka pachniała terpentyną.
Szła spokojnie niemal pustą Pokątną, w pewnym momencie zatrzymując się przy szyldzie sklepu Ollivanerów, w którym nie była od lat. Spojrzała na szyld. Jest otwarty? Właściwie... może powinna wejść do środka? We Francji różdżkę używała tylko od święta, a biorąc pod uwagę obecne anomalie, o których cały czas piszą w prasie, może warto byłoby ją sprawdzić? Sama nie wiedziała: nie znała się na tym i obawiała się, że wewnątrz zostanie wyśmiana.
Zapewne postałaby jeszcze chwilę i uznała, że jednak idzie dalej, gdyby nie usłyszała, jak ktoś się do niej zwraca. Głos nie mógł mówić do nikogo innego, bo tylko ona stała w okolicy sklepu.
Gdy odwróciła głowę ujrzała eleganckiego, raczej młodego mężczyzny. Stał zaraz przy wejściu do sklepu, więc prawdopodobnie to z niego właśnie wyszedł.
– Och, – wyrwało się jej przez zaskoczenie – witam! Nie zauważyłam pana! Ja tak tylko... zastanawiam się... czy jest coś takiego jak kontrole różdżek? Przechodziłam obok i tak jakoś...
Nie dokończyła zdania: mimo szerokiego uśmiechu rudowłosej wyraźnie widać było, że sprawy dotyczące różdżek to nie jest coś, na czym się szczególnie zna. W tonie jej głosy brzmiała niepewność.
Szła spokojnie niemal pustą Pokątną, w pewnym momencie zatrzymując się przy szyldzie sklepu Ollivanerów, w którym nie była od lat. Spojrzała na szyld. Jest otwarty? Właściwie... może powinna wejść do środka? We Francji różdżkę używała tylko od święta, a biorąc pod uwagę obecne anomalie, o których cały czas piszą w prasie, może warto byłoby ją sprawdzić? Sama nie wiedziała: nie znała się na tym i obawiała się, że wewnątrz zostanie wyśmiana.
Zapewne postałaby jeszcze chwilę i uznała, że jednak idzie dalej, gdyby nie usłyszała, jak ktoś się do niej zwraca. Głos nie mógł mówić do nikogo innego, bo tylko ona stała w okolicy sklepu.
Gdy odwróciła głowę ujrzała eleganckiego, raczej młodego mężczyzny. Stał zaraz przy wejściu do sklepu, więc prawdopodobnie to z niego właśnie wyszedł.
– Och, – wyrwało się jej przez zaskoczenie – witam! Nie zauważyłam pana! Ja tak tylko... zastanawiam się... czy jest coś takiego jak kontrole różdżek? Przechodziłam obok i tak jakoś...
Nie dokończyła zdania: mimo szerokiego uśmiechu rudowłosej wyraźnie widać było, że sprawy dotyczące różdżek to nie jest coś, na czym się szczególnie zna. W tonie jej głosy brzmiała niepewność.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Charakterystyczny zapach terpentyny opornie przedarł się do nozdrzy różdżkarza, idealnie zgrywając się z postacią, jaką widział teraz tuż przed sobą. Krótkim spojrzeniem obadał plamki farby, zdobiące dziewczynę w chaotycznym sposobie, charakterystycznym dla artystów. Może minął ją kiedyś na Pokątnej, nie zwracając uwagi - czyżby była uliczną malarką? Nie zastanawiał się zbyt długo, niespecjalnie tym zainteresowany. Ciekawsze wydawały się słowa, jakie po chwili wyszły z ust rudowłosej - musiała być naprawdę niedoinformowana, skoro pytała o tak oczywistą kwestię. To prawda, często zapominał się, ludzie wszak nie wiedzieli o różdżkach tyle co ich twórcy albo sprzedawcy, mający na co dzień do czynienia z tymi specyficznymi magicznymi tworami, lecz on sam starał się zawsze przypominać o istotnych kontrolach, gdy klienci opuszczali sklep z nowym nabytkiem, mającym służyć im przecież przez lata. Wyglądała młodo, mogła zapomnieć albo to sprzedawca nie zadbał dostatecznie o przekazanie informacji i wskazówek. Mogła mieć góra dwadzieścia dwa lata, ale Ulyssesowi wydawało się, że ledwo skończyła szkołę.
- Owszem. Co więcej, to bardzo powszechna i przydatna praktyka, lepiej o tym pamiętać - zwłaszcza podczas tak niecodziennych wydarzeń, jak ostatnio - uraczył dziewczynę rzeczową odpowiedzią, mając nadzieję, że wyjdzie ze sklepu Ollivanderów bardziej uświadomiona. Prawdę powiedziawszy, podobne wydarzenia nie dotknęły wysp tak długo, jak sięgał pamięcią - a nawet zdecydowanie dłużej. Mieli mnóstwo zgłoszeń na temat niepoprawnie działających różdżek, co chwila uszkodzenia, bunty, nietypowe działania. - Zapraszam - dodał jeszcze, otwierając przed nią drzwi i wskazując dłonią wejście, by przeszła pierwsza, nim sam znajdzie się we wnętrzu.
Było tu zdecydowanie chłodniej niż na pełnym słońcu, tylko wąska linia słonecznego światła wpadała przez szyby, pozostając na parapetach skromnych witryn, ozdobionych pojedynczymi różdżkami i ciężkimi, czerwonymi kotarami. Mężczyzna przeszedł kawałek wgłąb pomieszczenia, zatrzymując się przy kontuarze, o który oparł się swobodnie i wyciągnął rękę w kierunku Gwendolyn, pytając równocześnie - Mogę obejrzeć różdżkę? Jak długo jest użytkowana, panno...? - przeciągnął po kontuarze księgę, znajdującą się kawałek dalej, odwrócił ją do siebie i zatrzymał końcówkę pióra nad stroną. Zapisywali skrupulatnie wszelkie sprzedaże oraz przeprowadzone przeglądy, by mieć szerszy obraz historii różdżki, gdy zachodziła taka potrzeba. - Rozumiem, że od zakupu nie była sprawdzana - wysnuł wniosek, dosyć oczywisty, lecz wciąż potrzebujący konkretnego potwierdzenia.
- Owszem. Co więcej, to bardzo powszechna i przydatna praktyka, lepiej o tym pamiętać - zwłaszcza podczas tak niecodziennych wydarzeń, jak ostatnio - uraczył dziewczynę rzeczową odpowiedzią, mając nadzieję, że wyjdzie ze sklepu Ollivanderów bardziej uświadomiona. Prawdę powiedziawszy, podobne wydarzenia nie dotknęły wysp tak długo, jak sięgał pamięcią - a nawet zdecydowanie dłużej. Mieli mnóstwo zgłoszeń na temat niepoprawnie działających różdżek, co chwila uszkodzenia, bunty, nietypowe działania. - Zapraszam - dodał jeszcze, otwierając przed nią drzwi i wskazując dłonią wejście, by przeszła pierwsza, nim sam znajdzie się we wnętrzu.
Było tu zdecydowanie chłodniej niż na pełnym słońcu, tylko wąska linia słonecznego światła wpadała przez szyby, pozostając na parapetach skromnych witryn, ozdobionych pojedynczymi różdżkami i ciężkimi, czerwonymi kotarami. Mężczyzna przeszedł kawałek wgłąb pomieszczenia, zatrzymując się przy kontuarze, o który oparł się swobodnie i wyciągnął rękę w kierunku Gwendolyn, pytając równocześnie - Mogę obejrzeć różdżkę? Jak długo jest użytkowana, panno...? - przeciągnął po kontuarze księgę, znajdującą się kawałek dalej, odwrócił ją do siebie i zatrzymał końcówkę pióra nad stroną. Zapisywali skrupulatnie wszelkie sprzedaże oraz przeprowadzone przeglądy, by mieć szerszy obraz historii różdżki, gdy zachodziła taka potrzeba. - Rozumiem, że od zakupu nie była sprawdzana - wysnuł wniosek, dosyć oczywisty, lecz wciąż potrzebujący konkretnego potwierdzenia.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
– Och, to wspaniale! – odparła, z nadmiernym wręcz entuzjazmem: gdyby nie była tak obładowana, prawdopodobnie delikatnie podskoczyłaby z radości. Jednak sprawdzenie różdżki nie było aż tak głupim pomysłem!
Przyjęła zaproszenie różdżkarza, wchodząc za nim do sklepu. Była w nim ostatnio tak dawno… przed pierwszym rokiem w Hogwarcie. Ile to już? 9 lat? Chyba tak. Mimo tego wydawało się, jakby czas stanął tu w miejscu. Ciasny sklepik, ciągle ta sama lada i ciągle te piętrzące się stosy różdżek. To miejsce miało swój zupełnie nietypowy klimat. Ciekawe, jak to było zajmować się różdżkami zawodowo? Ile w tym było czystej nauki, a ile artyzmu? Biorąc pod uwagę to, jak różne potrafiły być te magiczne przyrządy Gwen podejrzewała, że jednak całkiem sporo. Ale to w końcu nie jedyna dziedzina, w której nauka łączy się ze sztuką.
– Gwendolyn. Tak, tak, oczywiście… – powiedziała, zapytana o różdżkę i natychmiast zaczęła grzebać w swojej torebce. – Od pierwszego roku w Hogwarcie… czyli jakieś dziewięć lat. Och, przepraszam, mam tu taki bałagan.
Podeszła do lady, na której prędko pojawiły się wyjmowane przez dziewczynę pędzle. Dużo pędzli. Część pokrytych w połowie zaschniętą farbą.
– Pojemnik na pędzle pękł mi po drodze – wyjaśniła. – Nie, nie była sprawdzana… po prawdzie… nie byłam w tym miejscu od tamtego dnia, ale… mam wrażenie, że nic a nic nie zmienił się przez te wszystkie lata – podzieliła się swoim spostrzeżeniem, posyłając Ulyssesowi ciepły uśmiech.
W końcu znalazła różdżkę na dnie swojej torebki.
– O, proszę! Oto ona!
Gwen podała różdżkarzowi przedmiot, który – o dziwo – był zupełnie czysty. Jakimś cudem udało mu się uniknąć spotkania z farbami. Dziewczyna natychmiast zaczęła pakować pędzle z powrotem, zbierając bałagan z blatu.
Pomyślała, że po drodze będzie musiała skoczyć do sklepu, w którym kupi coś do przenoszenia pędzli. Noszenie ich w torebce było zdecydowanie złym pomysłem: chowając je do niej zauważyła, że ta od środka była cała w kolorowej farbie, której już prawdopodobnie nie zmyje… Ech, trudno, najwyżej przemianuje tę torebkę na roboczą. Co z tego, że większość posiadanych przez nią przedmiotów zasłużyło sobie już na to miano...
Przyjęła zaproszenie różdżkarza, wchodząc za nim do sklepu. Była w nim ostatnio tak dawno… przed pierwszym rokiem w Hogwarcie. Ile to już? 9 lat? Chyba tak. Mimo tego wydawało się, jakby czas stanął tu w miejscu. Ciasny sklepik, ciągle ta sama lada i ciągle te piętrzące się stosy różdżek. To miejsce miało swój zupełnie nietypowy klimat. Ciekawe, jak to było zajmować się różdżkami zawodowo? Ile w tym było czystej nauki, a ile artyzmu? Biorąc pod uwagę to, jak różne potrafiły być te magiczne przyrządy Gwen podejrzewała, że jednak całkiem sporo. Ale to w końcu nie jedyna dziedzina, w której nauka łączy się ze sztuką.
– Gwendolyn. Tak, tak, oczywiście… – powiedziała, zapytana o różdżkę i natychmiast zaczęła grzebać w swojej torebce. – Od pierwszego roku w Hogwarcie… czyli jakieś dziewięć lat. Och, przepraszam, mam tu taki bałagan.
Podeszła do lady, na której prędko pojawiły się wyjmowane przez dziewczynę pędzle. Dużo pędzli. Część pokrytych w połowie zaschniętą farbą.
– Pojemnik na pędzle pękł mi po drodze – wyjaśniła. – Nie, nie była sprawdzana… po prawdzie… nie byłam w tym miejscu od tamtego dnia, ale… mam wrażenie, że nic a nic nie zmienił się przez te wszystkie lata – podzieliła się swoim spostrzeżeniem, posyłając Ulyssesowi ciepły uśmiech.
W końcu znalazła różdżkę na dnie swojej torebki.
– O, proszę! Oto ona!
Gwen podała różdżkarzowi przedmiot, który – o dziwo – był zupełnie czysty. Jakimś cudem udało mu się uniknąć spotkania z farbami. Dziewczyna natychmiast zaczęła pakować pędzle z powrotem, zbierając bałagan z blatu.
Pomyślała, że po drodze będzie musiała skoczyć do sklepu, w którym kupi coś do przenoszenia pędzli. Noszenie ich w torebce było zdecydowanie złym pomysłem: chowając je do niej zauważyła, że ta od środka była cała w kolorowej farbie, której już prawdopodobnie nie zmyje… Ech, trudno, najwyżej przemianuje tę torebkę na roboczą. Co z tego, że większość posiadanych przez nią przedmiotów zasłużyło sobie już na to miano...
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Nienachalnie obserwował młodą artystkę, mimowolnie analizując jej reakcje - mowę ciała, mimikę, intonację. Nie wyglądała mu na jedną z tych niebywale pokrzywdzonych przez anomalie osób, w przedziwny sposób tryskała energią, bił od niej entuzjazm, z jakim dawno nie miał okazji się spotkać, szczególnie w tym sklepie. Większość przynosiła tu różdżki przemielone na stosik drzazg, strzelające iskrami w niekontrolowany sposób, będąc na skraju załamania nerwowego, spowodowanego ogólnym obrazem maja. On sam wypalał raz za razem papierosa, tym paskudnym nawykiem odpowiadając na zmęczenie i zmartwienia. Utknąwszy w przyzwyczajeniu do ponurych twarzy, osnutych delikatną mgiełką obaw oraz wyraźnym odbiciem licznych tragedii, przyjął czyjąś swobodę i lekkość z prawdziwym zaskoczeniem. Nie dał po sobie tego poznać, wybrnął tylko nieznacznie w rozmyśleniach - zastały ich dziwne czasy, skoro beztroska potrafiła wzbudzić w nim zdumienie, prawie zapomniał o istnieniu tej cechy. Tym lepiej dla... Gwendolyn. W zasadzie pytał o nazwisko, dlatego uniósł lekko brwi oraz dłoń, którą wykręcił sugestywnego młynka w powietrzu, mającego skłonić dziewczynę do dodania końcówki do kompletu, by faktycznie mógł odszukać ją w spisach i dopisać dzisiejszą kontrolę. Wewnętrznie skonsternowany i niemalże zatrwożony ignorancją, choć zewnętrznie niewzruszony, obserwował, jak z torby rudowłosego dziewczęcia wyłania się coraz więcej pędzli - czy naprawdę trzymała różdżkę w takim bałaganie, pomiędzy przyborami artystycznymi, bez żadnego zabezpieczenia, specjalnego miejsca? Nie miała jej pod ręką, nie dbała o to, by zapewniała jej bezpieczeństwo? Poczuł, jak pojedynczy mięsień twarzy drgnął w oszołomieniu, przez ułamek sekundy zdradzając jego myśli na ten temat, ale założyłby się, że nawet tego nie zauważyła, pochłonięta poszukiwaniami różdżki. Powoli odliczał w myślach - jedna sekunda, dwie, siedem... j a s n a c h o l e r a, gdyby przypadkiem trafiła na szaleńca w okolicach Nokturnu, byłaby martwa już trzy razy. Posłał jej uprzejmy uśmiech, subtelnie sparaliżowany brakiem poszanowania dla drewnianego przedłużenia dłoni. Pękł pojemnik na pędzle. Nie pierwszy raz spotykał się z takim podejściem, zawsze jednak doznawał małego, wewnętrznego szoku. Różdżka nie była pędzlem. Otrzeźwił się prędko, wyciągając dłoń po grabowy twór. Uniósł go lekko do światła, obracając sprawnie w palcach. Dziesięć cali, ocenił, skrzydło żądlibąka. To wiele wyjaśniało - uznał, spoglądając krótko na właścicielkę tej charakterystycznej osobliwości. Opuszkami przejechał po drewnie, któremu zdecydowanie przydałoby się lekki szlif, gdzieniegdzie raziło szorstką fakturą i maleńkimi zadziorkami, co przy połączeniu grabu oraz niedbalstwa nie zdziwiło go nawet minimalnie. Rdzeń wydawał się siedzieć w strukturze mocno i stabilnie, obstawiał więc, że głównie trzeba będzie zająć się zewnętrzną prezencją oraz kondycją drewna, którego stan mógł się pogarszać. Nietrudno było zauważyć, iż różdżka nie pojawiała się wcześniej na kontrolach.
- Czy w związku z anomaliami zachowywała się niecodziennie? - zapytał krótko. Z tego co zdążył zauważyć, dla grabowych dzieł najbardziej charakterystyczne były problemy z wilgocią. Woda wypływała z nich ciurkiem, przez co - jeśli niezadbane - zaczynały gnić. Świetnie, idealnie, najlepiej było więc trzymać podniszczoną różdżkę z mokrymi pędzlami.
- Czy w związku z anomaliami zachowywała się niecodziennie? - zapytał krótko. Z tego co zdążył zauważyć, dla grabowych dzieł najbardziej charakterystyczne były problemy z wilgocią. Woda wypływała z nich ciurkiem, przez co - jeśli niezadbane - zaczynały gnić. Świetnie, idealnie, najlepiej było więc trzymać podniszczoną różdżkę z mokrymi pędzlami.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wpadł w ogromne, oj ogromne kłopoty. Każda kolejna lekcja z różdżką w takim stanie groziła śmiercią mu, a ponadto wszystkim dookoła. Teddy śmiał nawet sądzić, iż narzędzie było groźniejsze niż same anomalie: większość prób jej użycia kończyło się gwizdami, wybuchami oraz efektami diametralnie innymi od oczekiwanych. Ostatnio na transmutacji, kiedy usiłował przemienić czajnik do herbaty w żółwia, nagle na środku klasy zmaterializował się zdezorientowany kojot, wyraźnie będący w połowie posiłku, jak sądzić po jego zakrwawionych kłach. Nie mylił zaklęć, a pomyłek podobnego kalibru nie należało ignorować. A na pewno nie po tym, kiedy ten paskudny kojot pogryzł jedną z uczennic, nim nauczyciel zdołał zareagować. Teddy był zrozpaczony, lecz długo wzdragał się przed wizytą u specjalisty, przede wszystkim dlatego, że wówczas musiałby mu opowiedzieć, jak do tego doszło. Różdżka nie oszalała wszak bez powodu, który chłopak znał. A przynajmniej podejrzewał. Wolał nie obarczać się winą za głupotę, a jedynie domniemywać.
W drodze specjalnego wyjątku otrzymał pozwolenie na opuszczenie Hogwartu, profesorowie również musieli być zmęczeni ekscesami jego różdżki i usuwania śladów po jej nieposłuszeństwie, i raźnym krokiem maszerował ku znanemu szyldowi. Ostatni raz naturalnie odwiedził Ollivanderów blisko pięć lat temu i wówczas sądził, iż to zarazem jego jedyna wizyta w tym przybytku. Szkolne figle obróciły jednak rzeczywistość i Teddy musiał zmierzyć się z wstydem. Ogromne wyzwanie dla przeciętnego, dorastającego chłopaka, który widząc stojącego za ladą mężczyznę o srogim wyrazie twarzy, już przeczuwał, co się święci. W gęstych tłumaczeniach nigdy nie czuł się dobrze, a zasadniczy ton Ollivandera i jego lordowska godność przytłaczały go niemal zupełnie.
-Panie lordzie, to znaczy, panie Ollivander - krztusił się z nerwów i plątał język, nie potrafiąc wydobyć z siebie składnego zdania - moja różdżka ostatnio straszliwie kaprysi. I jest ogromnie nieposłuszna - zdołał wydukać, kładąc na kontuar swoją własność. Czystą, zadbaną, lśniącą - wizualnie prezentującą się tak znakomicie, jak gdyby przed chwilą wyszła spod ręki mistrza w swym fachu. Jednym niepokojącym szczegółem załączonego obrazka była cienka smużka miętowego dymu, sącząca się wesoło i niefrasobliwie z jej końcówki.
W drodze specjalnego wyjątku otrzymał pozwolenie na opuszczenie Hogwartu, profesorowie również musieli być zmęczeni ekscesami jego różdżki i usuwania śladów po jej nieposłuszeństwie, i raźnym krokiem maszerował ku znanemu szyldowi. Ostatni raz naturalnie odwiedził Ollivanderów blisko pięć lat temu i wówczas sądził, iż to zarazem jego jedyna wizyta w tym przybytku. Szkolne figle obróciły jednak rzeczywistość i Teddy musiał zmierzyć się z wstydem. Ogromne wyzwanie dla przeciętnego, dorastającego chłopaka, który widząc stojącego za ladą mężczyznę o srogim wyrazie twarzy, już przeczuwał, co się święci. W gęstych tłumaczeniach nigdy nie czuł się dobrze, a zasadniczy ton Ollivandera i jego lordowska godność przytłaczały go niemal zupełnie.
-Panie lordzie, to znaczy, panie Ollivander - krztusił się z nerwów i plątał język, nie potrafiąc wydobyć z siebie składnego zdania - moja różdżka ostatnio straszliwie kaprysi. I jest ogromnie nieposłuszna - zdołał wydukać, kładąc na kontuar swoją własność. Czystą, zadbaną, lśniącą - wizualnie prezentującą się tak znakomicie, jak gdyby przed chwilą wyszła spod ręki mistrza w swym fachu. Jednym niepokojącym szczegółem załączonego obrazka była cienka smużka miętowego dymu, sącząca się wesoło i niefrasobliwie z jej końcówki.
I show not your face but your heart's desire
Szybko doszedł do wniosku, iż czasu na rozwodzenie się nad stanem różdżki panny Grey jest zdecydowanie za mało - pojawiali się kolejni klienci, przerywając krótką falę spokoju. Przyjrzawszy się jeszcze raz grabowemu tworowi stwierdził, że zatrzyma go na przegląd oraz zadba o to, by wrócił do właścicielki w jak najlepszym stanie. Nie wątpił, że różdżka będzie po ich interwencji wyglądała oraz współpracowała, jakby ledwo wyszła z warsztatu. Dziewczynie podsunął jedynie formularz, konieczny do wykonania usługi. Zaliczka nie była potrzebna - któż o zdrowych zmysłach zostawiłby różdżkę i nie myślał po nią wracać?
Tuż po rudowłosej klientce trafił mu się jegomość jeszcze młodszy. Zerknął na niego, nie pozwalając podejrzliwości dostać się do jasnego spojrzenia. Może po prostu wyglądał młodziej niż wskazywałaby na to rzeczywistość? Odebrał ostrożnie dzierżoną przezeń różdżkę, aktualnie przypominającą bardziej kadzidło niż magiczny artefakt, po czym pociągnął dyskretnie nosem, sprawdzając, czy miętowa woń przypadkiem nie uderza w spaleniznę - przepalenie rdzenia należało do nie lada wyczynów. Dereniowe drewno wyglądało na nieruszone, własność chłopaka była czysta, nie nosiła też rażących śladów użytkowania. Pod palcami Ollivander wyczuł charakterystyczną dla rogu dwurożca reakcję, różdżka rozgrzewała się pod wpływem dotyku, świadoma, iż to nie właściciel obraca ją w dłoni. Nie chcąc przeciążać uszkodzonego dzieła, położył je na otwartej dłoni, usypiając na chwilę czujność rdzenia. Drewno drgnęło, upewniając Ulyssesa w charakterze zranienia.
- Nie powinieneś być w Hogwarcie? - zapytał twardo, zerkając na gościa. Dwóch pozostałych klientów posłało chłopakowi ciekawskie spojrzenia, różdżkarz własnego także nie odpuszczał. - To nie wina anomalii, zdecydowanie. Jakiś pomysł, w jaki sposób mogła zostać uszkodzona, panie Foss? - uniósł brwi. Teddy Foss, kilka chwil obcowania z dobranym drewnem i pamięć odżywała. Nie szukał w nim niewiniątka, nie bez powodu to dereń postanowił spleść z nim swój los. Mógł domyślać się, jak liche efekty osiągał przy pomocy wymęczonej różdżki - nie było najmniejszej szansy na powodzenie w takich okolicznościach. Czekał na wyjaśnienia, zwlekając z przekazaniem różdżki do góry, bowiem prawda mogła wskazać inną drogę niż kompletna wymiana rdzenia.
Tuż po rudowłosej klientce trafił mu się jegomość jeszcze młodszy. Zerknął na niego, nie pozwalając podejrzliwości dostać się do jasnego spojrzenia. Może po prostu wyglądał młodziej niż wskazywałaby na to rzeczywistość? Odebrał ostrożnie dzierżoną przezeń różdżkę, aktualnie przypominającą bardziej kadzidło niż magiczny artefakt, po czym pociągnął dyskretnie nosem, sprawdzając, czy miętowa woń przypadkiem nie uderza w spaleniznę - przepalenie rdzenia należało do nie lada wyczynów. Dereniowe drewno wyglądało na nieruszone, własność chłopaka była czysta, nie nosiła też rażących śladów użytkowania. Pod palcami Ollivander wyczuł charakterystyczną dla rogu dwurożca reakcję, różdżka rozgrzewała się pod wpływem dotyku, świadoma, iż to nie właściciel obraca ją w dłoni. Nie chcąc przeciążać uszkodzonego dzieła, położył je na otwartej dłoni, usypiając na chwilę czujność rdzenia. Drewno drgnęło, upewniając Ulyssesa w charakterze zranienia.
- Nie powinieneś być w Hogwarcie? - zapytał twardo, zerkając na gościa. Dwóch pozostałych klientów posłało chłopakowi ciekawskie spojrzenia, różdżkarz własnego także nie odpuszczał. - To nie wina anomalii, zdecydowanie. Jakiś pomysł, w jaki sposób mogła zostać uszkodzona, panie Foss? - uniósł brwi. Teddy Foss, kilka chwil obcowania z dobranym drewnem i pamięć odżywała. Nie szukał w nim niewiniątka, nie bez powodu to dereń postanowił spleść z nim swój los. Mógł domyślać się, jak liche efekty osiągał przy pomocy wymęczonej różdżki - nie było najmniejszej szansy na powodzenie w takich okolicznościach. Czekał na wyjaśnienia, zwlekając z przekazaniem różdżki do góry, bowiem prawda mogła wskazać inną drogę niż kompletna wymiana rdzenia.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obserwując Ollivandera spod strzechy płowych włosów, Teddy wiedział, że nie obędzie się bez przesłuchania. Przełknął głośno ślinę - dobrze, iż ten winny dźwięk zamaskowało wesołe pobrzękiwanie dzwoneczka zawieszonego u drzwi - i solennie obiecał sobie, że zachowa twarz. Niestety, już pierwsza uwaga mężczyzny niemal doprowadziła chłopaka do płaczu: wprost nie cierpiał takich sytuacji. I mimo rozlicznych szlabanów, wciąż do nich nie przywykł.
-Tak, panie Ollivander. To znaczy, nie, panie Ollivander - zająknął się, truchlejąc poddany bacznym oględzionm. Wolałby, aby szlachcic skupił się na jego różdżce, a nie na nim, lecz przecież nie wypadało mówić tego głośno - Dyrektor doskonale wie, gdzie jestem. Sam mnie tu przysłał - wyjaśnił prędko, skwapliwie kiwając głową. Skrywając się pod ochronnym płaszczem profesora liczył, iż mężczyzna zaprzestanie analizowania jego sylwetki. Na Merlina, chciał tylko nowej różdżki lub przynajmniej naprawy tej starej. Czy zakupy musiały wiąząć się z takim stresem? Jakby nie dość było, iż zbliżały się SUM-y, a po nich przyszłość Teddy'ego rysowała się raczej marnie. Niewiele prócz talentu sportowego trzeba, by dostać się do pierwszoligowej drużyny qudditcha, ale choć te pięć punktów pragnąłby zgarnąć. Z różdżką w takim stanie nawet dwa były poza jego zasięgiem, więc zacisnął zęby, by wziąć udział w dalszej konfrontacji.
-Yyyy, to długa historia, panie Ollivander. To znaczy, nie jestem pewny - zaczął się wykręcać, lecz zaraz struchlał, zwiesił głowę i zaczął śpiewać wszystko, dokładnie jak się zadziało - moi przyjaciele zdobyli skądś gazetę. Ale taką, no wie pan. Mugolską - ściszył głos, bo nikt nie powinien słyszeć tej opowieści - tam w środku były kolorowe zdjęcia. Kobiet - uściślił, płonąc szkarłatnym rumieńcem. Nie spodziewał się, że z takich doświadczeń przyjdzie mu się zwierzać komulkowiek, a już zwłaszcza dojrzałemu różdżkażowi - i chcieliśmy sprawić, żeby one zaczęły się ruszać. Tylko że eliksir chyba trochę nam nie wyszedł, a Finnlay, mój przyjaciel, który jest ślepy jak kret, zamiast chochlą zamieszał w nim moją różdżką - wyznał, zezując gdzieś w bok, byle dalej od czujnych oczy Ollivandera. Miał wrażenie, że w sklepie zapadła głucha cisza i wszyscy klienci podsłuchiwali, o czym starał się szeptać różdżkażowi. Szlag by.
-Tak, panie Ollivander. To znaczy, nie, panie Ollivander - zająknął się, truchlejąc poddany bacznym oględzionm. Wolałby, aby szlachcic skupił się na jego różdżce, a nie na nim, lecz przecież nie wypadało mówić tego głośno - Dyrektor doskonale wie, gdzie jestem. Sam mnie tu przysłał - wyjaśnił prędko, skwapliwie kiwając głową. Skrywając się pod ochronnym płaszczem profesora liczył, iż mężczyzna zaprzestanie analizowania jego sylwetki. Na Merlina, chciał tylko nowej różdżki lub przynajmniej naprawy tej starej. Czy zakupy musiały wiąząć się z takim stresem? Jakby nie dość było, iż zbliżały się SUM-y, a po nich przyszłość Teddy'ego rysowała się raczej marnie. Niewiele prócz talentu sportowego trzeba, by dostać się do pierwszoligowej drużyny qudditcha, ale choć te pięć punktów pragnąłby zgarnąć. Z różdżką w takim stanie nawet dwa były poza jego zasięgiem, więc zacisnął zęby, by wziąć udział w dalszej konfrontacji.
-Yyyy, to długa historia, panie Ollivander. To znaczy, nie jestem pewny - zaczął się wykręcać, lecz zaraz struchlał, zwiesił głowę i zaczął śpiewać wszystko, dokładnie jak się zadziało - moi przyjaciele zdobyli skądś gazetę. Ale taką, no wie pan. Mugolską - ściszył głos, bo nikt nie powinien słyszeć tej opowieści - tam w środku były kolorowe zdjęcia. Kobiet - uściślił, płonąc szkarłatnym rumieńcem. Nie spodziewał się, że z takich doświadczeń przyjdzie mu się zwierzać komulkowiek, a już zwłaszcza dojrzałemu różdżkażowi - i chcieliśmy sprawić, żeby one zaczęły się ruszać. Tylko że eliksir chyba trochę nam nie wyszedł, a Finnlay, mój przyjaciel, który jest ślepy jak kret, zamiast chochlą zamieszał w nim moją różdżką - wyznał, zezując gdzieś w bok, byle dalej od czujnych oczy Ollivandera. Miał wrażenie, że w sklepie zapadła głucha cisza i wszyscy klienci podsłuchiwali, o czym starał się szeptać różdżkażowi. Szlag by.
I show not your face but your heart's desire
Słowa chłopaka, uzupełnione lichym stanem różdżki, zabrzmiały prawdopodobnie. Mimo tego Ulysses milczał wytrwale, czekając na dalszą część opowieści, mającą rzucić światło na tajemniczy problem - i ostatecznie doczekał się historii. W zasadzie nie potrzebował aż takich szczegółów, jakie ostatecznie zdecydował się podać panicz Foss, lecz informowanie go o tym niepotrzebnie przedłużyłoby rozmowę, wprawiając przy okazji klienta w jeszcze większe zakłopotanie, w czym Ollivander przecież nie miał żadnego interesu. Wbrew pozorom - nie oceniał, nawet w krótkich przemyśleniach. Za czasów szkolnych za dwójkę przyjaciół miał przecież Foxa i Wrighta, swoimi licznymi występkami skutecznie przyzwyczajających do podobnych pomysłów.
Różdżkarz poprzestał więc na surowym spojrzeniu, kiedy temat rzeczywiście zszedł na uszkodzoną różdżkę i pokręcił z niezadowoleniem głową. Skrajna nieodpowiedzialność, tylko ona mogła doprowadzić do podobnego incydentu - szczególnie ze strony właściciela uszkodzonego artefaktu. Nie sądził, by upomnienie cokolwiek zmieniło, zresztą - nie był przecież ojcem młodzieńca, by łożyć mu do głowy podstawowe zasady. Nic dziwnego, że eliksir nie wyszedł, skoro mieszano go różdżką.
- Przypaliliście rdzeń - poinformował zwięźle, jak zwykle ograniczając się do absolutnego minimum. Można było doszukać się w tym stwierdzeniu krzty wyrzutu. - Istnieje szansa na odratowanie go - jeśli się nie uda, w grę wchodzi tylko wymiana, ale drewno, o dziwo, jest nienaruszone - widocznie zareagował wystarczająco szybko lub wywar był zbyt słaby, by przeżreć otoczkę rdzenia. Szczęście w nieszczęściu? - Jeśli zależy ci na załatwieniu tej sprawy teraz, będziesz musiał poczekać, nie dłużej niż godzinę - stwierdził, zerkając na zegar i oceniając potrzebny na naprawę czas. Kilka chwil później różdżka była już w sklepowym warsztacie na piętrze, pod okiem praktykanta, podczas gdy Ulysses zajmował się kolejnymi klientami, których Foss mógł swobodnie obserwować. Dwie nowe różdżki na miejsce utraconych, jedna z uśpionym w wyniku anomalii rdzeniem - trochę się namęczył, by go wybudzić - i czas zleciał, a dereniowy twór powrócił do rąk błękitnookiego Ollivandera cały i zdrowy.
- Więcej szczęścia niż rozumu - stwierdził, unosząc brew i przekazując naprawioną własność chłopakowi. - Rdzeń jest na swoim miejscu, przez kilka dni może mieć mniejszą moc, ale wszystko wróci do normy. Pilnuj jej - polecił, podsunąwszy świstek do podpisu, by chwilę później zająć się kolejnym klientem.
| zt
Różdżkarz poprzestał więc na surowym spojrzeniu, kiedy temat rzeczywiście zszedł na uszkodzoną różdżkę i pokręcił z niezadowoleniem głową. Skrajna nieodpowiedzialność, tylko ona mogła doprowadzić do podobnego incydentu - szczególnie ze strony właściciela uszkodzonego artefaktu. Nie sądził, by upomnienie cokolwiek zmieniło, zresztą - nie był przecież ojcem młodzieńca, by łożyć mu do głowy podstawowe zasady. Nic dziwnego, że eliksir nie wyszedł, skoro mieszano go różdżką.
- Przypaliliście rdzeń - poinformował zwięźle, jak zwykle ograniczając się do absolutnego minimum. Można było doszukać się w tym stwierdzeniu krzty wyrzutu. - Istnieje szansa na odratowanie go - jeśli się nie uda, w grę wchodzi tylko wymiana, ale drewno, o dziwo, jest nienaruszone - widocznie zareagował wystarczająco szybko lub wywar był zbyt słaby, by przeżreć otoczkę rdzenia. Szczęście w nieszczęściu? - Jeśli zależy ci na załatwieniu tej sprawy teraz, będziesz musiał poczekać, nie dłużej niż godzinę - stwierdził, zerkając na zegar i oceniając potrzebny na naprawę czas. Kilka chwil później różdżka była już w sklepowym warsztacie na piętrze, pod okiem praktykanta, podczas gdy Ulysses zajmował się kolejnymi klientami, których Foss mógł swobodnie obserwować. Dwie nowe różdżki na miejsce utraconych, jedna z uśpionym w wyniku anomalii rdzeniem - trochę się namęczył, by go wybudzić - i czas zleciał, a dereniowy twór powrócił do rąk błękitnookiego Ollivandera cały i zdrowy.
- Więcej szczęścia niż rozumu - stwierdził, unosząc brew i przekazując naprawioną własność chłopakowi. - Rdzeń jest na swoim miejscu, przez kilka dni może mieć mniejszą moc, ale wszystko wróci do normy. Pilnuj jej - polecił, podsunąwszy świstek do podpisu, by chwilę później zająć się kolejnym klientem.
| zt
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Burze nie odpuszczały i nie zapowiadało się na jakiekolwiek zmiany - krople wytrwale łomotały o wysokie szyby sklepu, od czasu do czasu mocniej i głośniej rozbijając się o przezroczyste powierzchnie, gdy tylko wiatr postanowił poprowadzić je przez Pokątną silniejszym podmuchem. Wnętrze sklepu sprawiało w tej scenerii wyjątkowo ponure wrażenie - chmury toczyły się nad Londynem, pogrążając miasto w ciemnościach nieprzystających dziennym warunkom świetlnym, zaś do zawalonego pudełkami lokalu wpadało owego światła jeszcze mniej. Wypełnił się pomarańczową łuną świec, które dzielnie rozganiały ciemności w kątach, lecz nie niwelowały wszystkich cieni, tańczących na tle nierówno ustawionych pudełek z różdżkami. Klientów nie było wielu - zazwyczaj łapali momenty przejaśnień albo chwilowe przerwy od intensywnej ulewy - ta z kolei nie miała dziś humoru na odpuszczanie, choć w pewnym momencie rzeczywiście zelżała na parę minut. Ollivander podniósł wzrok, gdy szum deszczu nagle ucichł, w sposób typowo nienaturalny dla anomalii - nie powinien się dziwić, latem przecież za oknami tego samego sklepu zaległ śnieg. Nie próbował oceniać, czy ktoś postanowi wykorzystać ten moment na przedarcie się do sklepu - po paru sekundach wpatrywania się w wyjątkowo czyste okno (kurz nie miał szans z tymi nawałnicami, trzeba było to przyznać), wrócił do przesuwania wzroku po kolejnych linijkach tekstu i spisywania notatek, odkładanych czasami na rzecz krótkich obliczeń. Z warsztatu na piętrze dochodziły stłumione odgłosy rozmowy i echo narzędzi, wcześniej kompletnie niesłyszalne przez szum - Ulysses uzupełnił tę kompozycję cichym brzęknięciem pustej filiżanki, odstawianej na biały talerzyk z przetartymi już zdobieniami, którą chwilę później, wraz ze wszystkimi zapiskami i wnioskami numerologicznymi, wyniósł na zaplecze, przy powrocie postanawiając wpuścić do pomieszczenia trochę świeżego powietrza i przy okazji rozprostować kości, od rana tkwiące w podobnej, siedzącej pozycji przy kontuarze. Nie zdołał nacieszyć się swobodą zbyt długo - deszcz bez ostrzeżenia lunął, powracając do swojej intensywności i tym samym w pół kroku zaskakując klientkę, która własnie zmierzała do sklepu. Mężczyzna odsunął się więc, przepuszczając kobietę, nim zamknął drzwi, wyciszając trochę szum - przechodząca obok burza grzmiała wciąż tak samo mocno.
- Niestety nie mamy żadnych ręczników, madame - przeprosił z miejsca, nie decydując się na pomoc zaklęciem suszącym. Wszyscy wiedzieli, że anomalie nie były tego warte. - Czym mogę służyć? - zapytał, wiedząc, że kierowała się pod ich dach nie tylko w celu skrycia przed deszczem. Kojarzył jej twarz z Pokątnej - była siostrą Fortescue, Floreana kojarzył głównie za sprawą swojego brata, lecz i Florence mignęła mu czasem wśród tłumu - trudno było nie rozpoznawać ludzi mijanych często i pracujących nieopodal.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na początku była dość skonsternowana. Takie wypadki nie zdarzały się często, czarodzieje zwykle trzymali swoje różdżki przy sobie, pilnowali niczym jak oka w głowie - albo i jeszcze bardziej. Kiedy Florence nie mogła odnaleźć własnej, momentalnie robiło jej się gorąco, a żołądek zawiązywał się na supeł. Gdy potem znajdywała ją w najdziwniejszych miejscach, w których pewnie nawet nie spodziewała się, że mogłaby tam zostawić różdżkę, obiecała sobie że będzie uważać. Na szczęście te przypadki zwykle zdarzały się w mieszkaniu. Ewentualnie w lodziarni. Nigdy nie zdarzyło się jej zgubić różdżki gdzieś poza domem.
Najwyraźniej jednak nie każdy był tak czujny jak ona.
Poprzedniego dnia, gdy sprzątała lokal po ostatnich klientach (przez to, że od kilku miesięcy używanie nawet najprostszych czarów było dość niebezpieczne, zyskała całkiem niezłą wprawę w porządkowaniu lodziarni w sposób mugolski) natknęła się właśnie na różdżkę. Nie kojarzyła tego drewienka, nie należało ono do Floreana, ani nawet do żadnego z pracowników - kojarzyła mniej więcej, jak wyglądają ich różdżki. Ta była zupełnie inna, dużo grubsza, średniej długości. Raczej prosta i skromna. Florence podumała przez kilka chwil, co powinna uczynić ze znaleziskiem. Godzina była już wtedy bardzo późna, więc nie miała zbyt szerokiego pola manewru. Oczywiście na myśl przyszło jej, aby odnieść znajdźkę Ollivanderom - przecież o ich zdolnościach w zakresie produkcji i rozpoznawania różdżek krążyły legendy. Niestety, sklep był już zamknięty. Wyjrzała nawet przez witrynę, by się upewnić, jednakże w ich lokalu nie paliło się już najmniejsze światełko. Cóż mogła zrobić, zaczekała do dnia następnego.
Do przejścia było zaledwie parę kroków - nie spodziewała się więc, że deszcz tak ją złapie i nie zabrała parasola. Z jej ust wyrwał się cichy okrzyk zaskoczenia. W jednej chwili niespiesznym krokiem zmierzała do sklepu Ollivanderów, a w następnej była już niemal cała przemoczona. Całe szczęście, że do domu nie miała daleko. Nie będzie musiała później przemierzać ulic w takim stanie.
- Nie szkodzi - odpowiedziała szybko. Tak po prawdzie, to trochę jednak szkodziło, Florence miała jednak cichą nadzieję, że będzie mogła chociaż odrobinę się osuszyć. Jedyne co sama mogła zrobić, to wyciągnąć jedwabną chusteczkę z torebki i otrzeć nieco swoją twarz. - Przychodzę z nietypową sprawą, panie Ollivander - dopiero gdy już wymówiła jego nazwisko, zastanowiła się, czy nie odpowiedniej byłoby tytułować go lordem. Och, niemal w ogóle nie miała do czynienia ze szlachtą, nie znała ich zwyczajów! Nawet z samymi Ollivanderami widywała się rzadko, chociaż handlowali na tej samej ulicy. - Znalazłam ją w swoim lokalu. Musiała komuś wypaść z kieszeni. Chyba lepiej, żeby wróciła do właściciela. Uznałam, że pan będzie mógł coś na to poradzić. - odezwała się jeszcze, w końcu przechodząc do sedna i wyciągając z torebki znalezioną różdżkę.
Najwyraźniej jednak nie każdy był tak czujny jak ona.
Poprzedniego dnia, gdy sprzątała lokal po ostatnich klientach (przez to, że od kilku miesięcy używanie nawet najprostszych czarów było dość niebezpieczne, zyskała całkiem niezłą wprawę w porządkowaniu lodziarni w sposób mugolski) natknęła się właśnie na różdżkę. Nie kojarzyła tego drewienka, nie należało ono do Floreana, ani nawet do żadnego z pracowników - kojarzyła mniej więcej, jak wyglądają ich różdżki. Ta była zupełnie inna, dużo grubsza, średniej długości. Raczej prosta i skromna. Florence podumała przez kilka chwil, co powinna uczynić ze znaleziskiem. Godzina była już wtedy bardzo późna, więc nie miała zbyt szerokiego pola manewru. Oczywiście na myśl przyszło jej, aby odnieść znajdźkę Ollivanderom - przecież o ich zdolnościach w zakresie produkcji i rozpoznawania różdżek krążyły legendy. Niestety, sklep był już zamknięty. Wyjrzała nawet przez witrynę, by się upewnić, jednakże w ich lokalu nie paliło się już najmniejsze światełko. Cóż mogła zrobić, zaczekała do dnia następnego.
Do przejścia było zaledwie parę kroków - nie spodziewała się więc, że deszcz tak ją złapie i nie zabrała parasola. Z jej ust wyrwał się cichy okrzyk zaskoczenia. W jednej chwili niespiesznym krokiem zmierzała do sklepu Ollivanderów, a w następnej była już niemal cała przemoczona. Całe szczęście, że do domu nie miała daleko. Nie będzie musiała później przemierzać ulic w takim stanie.
- Nie szkodzi - odpowiedziała szybko. Tak po prawdzie, to trochę jednak szkodziło, Florence miała jednak cichą nadzieję, że będzie mogła chociaż odrobinę się osuszyć. Jedyne co sama mogła zrobić, to wyciągnąć jedwabną chusteczkę z torebki i otrzeć nieco swoją twarz. - Przychodzę z nietypową sprawą, panie Ollivander - dopiero gdy już wymówiła jego nazwisko, zastanowiła się, czy nie odpowiedniej byłoby tytułować go lordem. Och, niemal w ogóle nie miała do czynienia ze szlachtą, nie znała ich zwyczajów! Nawet z samymi Ollivanderami widywała się rzadko, chociaż handlowali na tej samej ulicy. - Znalazłam ją w swoim lokalu. Musiała komuś wypaść z kieszeni. Chyba lepiej, żeby wróciła do właściciela. Uznałam, że pan będzie mógł coś na to poradzić. - odezwała się jeszcze, w końcu przechodząc do sedna i wyciągając z torebki znalezioną różdżkę.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Takie wypadki zdarzały się częściej niż większość zakładała - fajtłap było na tym świecie całe mnóstwo i nawet anomalie nie okazały się dla nich wystarczająco silnym argumentem do wzmożonej czujności. Wręcz przeciwnie, pochłonięci aktualnymi troskami, oderwani od rzeczywistości, czarodzieje zapominali o swoich własnościach, odchodząc z odwiedzanych miejsc bez własnych wizytówek, a cały zbiór zapominalskich należało jeszcze uzupełnić o nieszczęśliwe przypadki, jakie zdarzyć mogły się każdemu. Nawet najbardziej zorganizowani miewali chwile rozkojarzenia, choć Ollivanderowi nigdy nie zdarzyło się dopuścić do tak skrajnej sytuacji i robił wiele, by jej zapobiec.
Mógł co najwyżej rozłożyć ręce albo zaryzykować wywołaniem huraganu we wnętrzu sklepu - czego, stety niestety, robić nie zamierzał. Zanotował jednak w pamięci, by pomyśleć o zostawieniu na zapleczu paru ręczników i chłonnych chust, gdyż nie zapowiadało się na zmiany w kwestii pogody, będącej teraz jeszcze bardziej problematyczną niż zazwyczaj. Teoretycznie mieszkańcy wysp byli do deszczu przyzwyczajeni, lecz taka intensyfikacja ulew nie zdarzała się często. Obdarzył pannę Fortescue niewielkim, aczkolwiek przepraszającym uśmiechem, z zainteresowaniem unosząc brwi, gdy wspomniała o nietypowej sprawie. Nie zwrócił uwagi na tytulaturę, przyzwyczajony do różnych wersji. Odpowiednie tytułowanie nie miało dla niego większego znaczenia, i choć w szlacheckim gronie była to naturalna część świata, Ulysses bez problemu przestawiał się na bardziej uniwersalne zwroty, gdy tylko opuszczał salony. W milczeniu pokiwał głową, gdy kobieta wyjaśniła, co sprowadza ją do sklepu. Był przyzwyczajony, tak jak i reszta Ollivanderów, gdyż zguby zazwyczaj trafiały albo do ich lokalu, albo wprost do Ministerstwa Magii i to tam szukali ich właściciele, gdy inne drogi zawiodły - lecz trzeba było przyznać, że przy obecnych rządach liczba znajd pod ich dachem lekko wzrastała, podobnie jak liczba poszukujących, czemu trudno było się dziwić. Zwłaszcza czarodziejom wywodzącym się z mugolskich rodzin, dla których taka strata mogłaby okazać się ostateczną.
- Rozumiem - odparł krótko, wyjmując od razu pudełko spod lady, bo opisać je odpowiednio. Było proste, wypełnione w środku miękkim materiałem - nie rzucali znalezisk jak popadnie, do jednego kosza, wszak były to ich dzieła i czyjeś własności, które należało szanować. - Zazwyczaj trafiają do nas albo do Ministerstwa, choć nie mogą leżeć tutaj zbyt długo. Kiedy została znaleziona? - zapytał, zerkając na wyjętą z torebki różdżkę. Prosta, wykonana z kempasu - drewna bardzo wytrzymałego i twardego. Domyślał się, że sprawa jest świeża, skoro nikt nie zgłosił się po nią ani do Ollivanderów, ani nie szukał jej u rodzeństwa Fortescue.
Mógł co najwyżej rozłożyć ręce albo zaryzykować wywołaniem huraganu we wnętrzu sklepu - czego, stety niestety, robić nie zamierzał. Zanotował jednak w pamięci, by pomyśleć o zostawieniu na zapleczu paru ręczników i chłonnych chust, gdyż nie zapowiadało się na zmiany w kwestii pogody, będącej teraz jeszcze bardziej problematyczną niż zazwyczaj. Teoretycznie mieszkańcy wysp byli do deszczu przyzwyczajeni, lecz taka intensyfikacja ulew nie zdarzała się często. Obdarzył pannę Fortescue niewielkim, aczkolwiek przepraszającym uśmiechem, z zainteresowaniem unosząc brwi, gdy wspomniała o nietypowej sprawie. Nie zwrócił uwagi na tytulaturę, przyzwyczajony do różnych wersji. Odpowiednie tytułowanie nie miało dla niego większego znaczenia, i choć w szlacheckim gronie była to naturalna część świata, Ulysses bez problemu przestawiał się na bardziej uniwersalne zwroty, gdy tylko opuszczał salony. W milczeniu pokiwał głową, gdy kobieta wyjaśniła, co sprowadza ją do sklepu. Był przyzwyczajony, tak jak i reszta Ollivanderów, gdyż zguby zazwyczaj trafiały albo do ich lokalu, albo wprost do Ministerstwa Magii i to tam szukali ich właściciele, gdy inne drogi zawiodły - lecz trzeba było przyznać, że przy obecnych rządach liczba znajd pod ich dachem lekko wzrastała, podobnie jak liczba poszukujących, czemu trudno było się dziwić. Zwłaszcza czarodziejom wywodzącym się z mugolskich rodzin, dla których taka strata mogłaby okazać się ostateczną.
- Rozumiem - odparł krótko, wyjmując od razu pudełko spod lady, bo opisać je odpowiednio. Było proste, wypełnione w środku miękkim materiałem - nie rzucali znalezisk jak popadnie, do jednego kosza, wszak były to ich dzieła i czyjeś własności, które należało szanować. - Zazwyczaj trafiają do nas albo do Ministerstwa, choć nie mogą leżeć tutaj zbyt długo. Kiedy została znaleziona? - zapytał, zerkając na wyjętą z torebki różdżkę. Prosta, wykonana z kempasu - drewna bardzo wytrzymałego i twardego. Domyślał się, że sprawa jest świeża, skoro nikt nie zgłosił się po nią ani do Ollivanderów, ani nie szukał jej u rodzeństwa Fortescue.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Doprowadziła się do porządku o tyle, o ile mogła. Wyciągnięta z torebki chusta niewiele pomogła, więc Florence złapała mokre włosy, zawiązując je na karku. Nie wyglądała zapewne najpiękniej, ale przynajmniej nie kapała wodą wszędzie wokoło. Po cichu liczyła na to, że jej odwiedziny w tym miejscu będą raczej krótkie. Przy takiej pogodzie łatwo było się przeziębić, poza tym, stanie przed lordem Ollivanderem w przemoczonym ubraniu było odrobinkę... upokarzające. Nawet jeśli jego uwaga skupiona została na czymś innym.
Brak gwałtowniejszej reakcji na wybrany przez nią sposób tytułowania go, utwierdził Florence że nie popełniła jakiegoś okropnego błędu. Nadal mogła zwracać się do niego per pan, i nie spotka się to z obrazą majestatu. Było to zdecydowane ułatwienie, bo Florence mogła się skupić na właściwej treści rozmowy, zamiast na stresowaniu czy ewentualnie błędnymi zwrotami użytymi w tej rozmowie.
- O. Jakoś w ogóle nie pomyślałam o Ministerstwie - pierwszym odruchem był właśnie sklep Ollivanderów. Raz że było bliżej, no a poza tym to właśnie ta rodzina potrafiła bez trudu rozpoznać do kogo właściwie należała dana różdżka. Umiejętność ta budziła we Florence podziw, czasami zastanawiała się, w jaki sposób jest spamiętanie aż takiej ilości nazwisk. Bo przecież przeciętny Ollivander musiał zrobić w swoim życiu tysiące różdżek! Im dłużej jednak myślała o Ministerstwie, tym więcej logiki widziała również w ewentualnym udaniu się w tamto miejsce. Jak się można było jednak spodziewać, odczuła także wyraźną niechęć przed postąpieniem w ten sposób. Ona sama była czarownicą półkrwi, jej matka była mugolką. Jaką miała pewność, że ktoś nie przyczepiłby się do niej?
- Znalazłam ją dosłownie wczoraj wieczorem, przy sprzątaniu i zamykaniu lokalu - odpowiedziała, kładąc znalezisko na blacie. - Już wtedy chciałam ją przynieść, ale mieliście już nieczynne - dodała, odsuwając się krok. Nie robiła mu wyrzutów, Merlinie uchowaj, po prostu stwierdzała fakt. Bardzo kibicowała tej różdżce, miała nadzieję, że jej właściciel zjawi się prędko. Był w końcu jednym z jej klientów, a do jej lodziarni zaglądali zwykle bardzo mili ludzie.
Brak gwałtowniejszej reakcji na wybrany przez nią sposób tytułowania go, utwierdził Florence że nie popełniła jakiegoś okropnego błędu. Nadal mogła zwracać się do niego per pan, i nie spotka się to z obrazą majestatu. Było to zdecydowane ułatwienie, bo Florence mogła się skupić na właściwej treści rozmowy, zamiast na stresowaniu czy ewentualnie błędnymi zwrotami użytymi w tej rozmowie.
- O. Jakoś w ogóle nie pomyślałam o Ministerstwie - pierwszym odruchem był właśnie sklep Ollivanderów. Raz że było bliżej, no a poza tym to właśnie ta rodzina potrafiła bez trudu rozpoznać do kogo właściwie należała dana różdżka. Umiejętność ta budziła we Florence podziw, czasami zastanawiała się, w jaki sposób jest spamiętanie aż takiej ilości nazwisk. Bo przecież przeciętny Ollivander musiał zrobić w swoim życiu tysiące różdżek! Im dłużej jednak myślała o Ministerstwie, tym więcej logiki widziała również w ewentualnym udaniu się w tamto miejsce. Jak się można było jednak spodziewać, odczuła także wyraźną niechęć przed postąpieniem w ten sposób. Ona sama była czarownicą półkrwi, jej matka była mugolką. Jaką miała pewność, że ktoś nie przyczepiłby się do niej?
- Znalazłam ją dosłownie wczoraj wieczorem, przy sprzątaniu i zamykaniu lokalu - odpowiedziała, kładąc znalezisko na blacie. - Już wtedy chciałam ją przynieść, ale mieliście już nieczynne - dodała, odsuwając się krok. Nie robiła mu wyrzutów, Merlinie uchowaj, po prostu stwierdzała fakt. Bardzo kibicowała tej różdżce, miała nadzieję, że jej właściciel zjawi się prędko. Był w końcu jednym z jej klientów, a do jej lodziarni zaglądali zwykle bardzo mili ludzie.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Ostatnio zmieniony przez Florence Fortescue dnia 26.07.19 21:38, w całości zmieniany 1 raz
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Dla Ollivandera sytuacja również była dosyć niewygodna - nie mogąc udzielić żadnej pomocy przemoczonej kobiecie, czuł się paskudnie - najwyraźniej żaden z pracowników nie został wcześniej zaskoczony podobną sytuacją, stąd nie przygotowali się odpowiednio na okoliczność ratowania dam z opresji - mimo iż ulewy ciągnęły się już od tygodnia i mogli to przewidzieć. Wiele osób posiadało zaklęte płaszcze i okrycia, potrafiące poradzić sobie z kapryśną pogodą, rozumiał jednak, że na tak krótkim odcinku - na litość, musiała przecież przejść parę metrów! - dało się przebrnąć bez szwanku. Najwyraźniej Florence miała tego dnia prawdziwego pecha. Choć zawsze mogło być gorzej - listopad był chłodny, warstwy ubrań były pokaźniejsze niż latem, prawdopodobnie nie przemokła więc do suchej nitki. Mogli znaleźć się w jeszcze bardziej krępującej sytuacji.
- Zazwyczaj pierwsze skojarzenie prowadzi do nas - przyznał spokojnie. Tak czy siak, niezależnie od tego, gdzie różdżka trafiła, do jej identyfikacji potrzebny był znawca - naturalnie reprezentujący ród Ollivanderów. - Prawdę powiedziawszy, w sklepie jest z tym mniej problemów, choć wciąż jesteśmy zobowiązany do zadbania o stosowną dokumentację - wyjaśnił, nieznacznie wzruszając ramionami. Pióro było przygotowane, zawsze tkwiło gotowe na kontuarze, a w pudełku znajdował się odpowiedni zwitek, czekający na wypełnienie.
- Rozumiem - w takim razie niedawno. Gdyby właściciel poszukiwał jej u państwa, będzie oczekiwać u nas przez tydzień, po tym czasie jesteśmy zmuszeni odesłać ją do Ministerstwa - poinformował konsekwentnie, jeszcze przed zetknięciem palców z różdżką - rozpoznał z łatwością rdzeń, lecz nie próbował jeszcze identyfikować osoby, do której dzieło należało. Pozostawił te sprawę na później, nigdzie się nie spiesząc - niekiedy rozpoznawali je dopiero wtedy, gdy ktoś się po nie zgłaszał, lub gdy nadchodził czas odesłania do Ministerstwa. Co prawda w burzliwym okresie starali się dotrzeć do właścicieli także innymi drogami, lecz nie nadużywali tych sposobów, doskonale zdając sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji - przy czystokrwistych czarodziejach prawdopodobnie nie miałoby to znaczenia, lecz gdy ci pochodzenia mugolskiego byli prześladowani, sprawa znacznie się komplikowała - Ulysses raczej unikał wychylania się. Przyjrzał się różdżce, zapisując zaraz jej specyfikację na niewielkim pergaminie, uzupełnił go też eleganckim podpisem.
- Czasem właściciel pyta o znalazcę - życzy sobie panna udostępnienia tej informacji? - zapytał, podsuwając wcześniej wypełniony pergamin, by mogła w razie chęci podać swoje nazwisko.
- Zazwyczaj pierwsze skojarzenie prowadzi do nas - przyznał spokojnie. Tak czy siak, niezależnie od tego, gdzie różdżka trafiła, do jej identyfikacji potrzebny był znawca - naturalnie reprezentujący ród Ollivanderów. - Prawdę powiedziawszy, w sklepie jest z tym mniej problemów, choć wciąż jesteśmy zobowiązany do zadbania o stosowną dokumentację - wyjaśnił, nieznacznie wzruszając ramionami. Pióro było przygotowane, zawsze tkwiło gotowe na kontuarze, a w pudełku znajdował się odpowiedni zwitek, czekający na wypełnienie.
- Rozumiem - w takim razie niedawno. Gdyby właściciel poszukiwał jej u państwa, będzie oczekiwać u nas przez tydzień, po tym czasie jesteśmy zmuszeni odesłać ją do Ministerstwa - poinformował konsekwentnie, jeszcze przed zetknięciem palców z różdżką - rozpoznał z łatwością rdzeń, lecz nie próbował jeszcze identyfikować osoby, do której dzieło należało. Pozostawił te sprawę na później, nigdzie się nie spiesząc - niekiedy rozpoznawali je dopiero wtedy, gdy ktoś się po nie zgłaszał, lub gdy nadchodził czas odesłania do Ministerstwa. Co prawda w burzliwym okresie starali się dotrzeć do właścicieli także innymi drogami, lecz nie nadużywali tych sposobów, doskonale zdając sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji - przy czystokrwistych czarodziejach prawdopodobnie nie miałoby to znaczenia, lecz gdy ci pochodzenia mugolskiego byli prześladowani, sprawa znacznie się komplikowała - Ulysses raczej unikał wychylania się. Przyjrzał się różdżce, zapisując zaraz jej specyfikację na niewielkim pergaminie, uzupełnił go też eleganckim podpisem.
- Czasem właściciel pyta o znalazcę - życzy sobie panna udostępnienia tej informacji? - zapytał, podsuwając wcześniej wypełniony pergamin, by mogła w razie chęci podać swoje nazwisko.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Przed sklepem
Szybka odpowiedź