Zaplecze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zaplecze
Niewielkie pomieszczenie tuż obok pracowni; w zasadzie ma tam wstęp tylko właścicielka.
[bylobrzydkobedzieladnie]
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 07.01.18 18:41, w całości zmieniany 1 raz
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie odezwała się więcej, nie mając tym razem ani siły, ani ochoty na tak męczącą dyskusję. Wiedziała, że nie przekona go do swojej propozycji i dziwiła się, że w ten sposób odebrał jej słowa. Przecież nie zaproponowała mu nagiej kąpieli w fontannie przed ministerstwem, a jedynie wycieczkę w odległe miejsce, gdzie mógłby chociaż na moment poluzować krawat i swoje zasady; gdzie mógłby bez obaw porozmawiać z nią o wszystkim i o niczym, mówiąc to, co myśli, zamiast tego co nakazują mu myśleć. Ale rozumiała jego strach oraz podejście do tego pomysłu - niektórzy po prostu byli bardzo oporni na damskie pomysły.
Nie chciała zapłaty; nie sądziła jednak, że lord się na to zgodzi i wręcz przeciwnie: że mógłby odebrać wykonanie marynarki za darmo jako jałmużnę. Nic zresztą bardziej mylnego - podjęła się wyzwania i chciała, by traktował końcowy produkt jako prezent oraz zachętę do dalszych zakupów.
- Smak wygranej mi wystarczy, ale jeśli ciebie to nie satysfakcjonuje to proponuję, żebyś mnie zaskoczył. - Skrzyżowała ręce za plecami, ówcześnie odwieszając bordową koszulę na pobliski wieszak. - Tak, teraz ja rzucam ci wyzwanie, Cassiusie. Chyba nie sądziłeś, że zadowoliłabym się pieniędzmi? A jeśli tak, to słabo mnie cenisz. - Stanąwszy przed mężczyzną, w dość komfortowej dla jednego i drugiego odległości, posłała mu wyzywające spojrzenie, które zaraz potem złagodziła urokliwym uśmiechem. Była ciekawa jego osoby i tego, czy podniesie rzuconą rękawicę - jako lord zapewne podejmował się niemożliwego, wszak zaskoczenie jej osoby należało do zadań niemożliwych. Była wybredna i kapryśna, jak zresztą każda półwila, więc nawet poniekąd mu współczuła, że zainteresowała się akurat nim.
- Ale tymczasem pozwól, że dokonam niewielkich poprawek. Nie będę cię tu trzymać w nieskończoność. - Zabrała marynarkę, by zniknąć z nią na zapleczu; tam z kolei zajęła się skracaniem rękawów do idealnej długości, poprawianiem detali i sprawdzeniem jeszcze raz szwów oraz podszewki. Całość nie zajęła więcej niż kilku minut, a efekt końcowy był zadowalający jak na jej dzisiejsze poranne niezdecydowanie. Marynarkę schowała w przeznaczonym do tego pokrowcu. - Oby się dobrze nosiła. - Opierając się bokiem o framugę drzwi, wysunęła w stronę mężczyzny prezent i zastygła na chwilę w takiej pozycji, z nieodgadnionym uśmiechem. Jej myśli najwidoczniej znowu zawędrowały w dziwne, nieodgadnione rejony.
Nie chciała zapłaty; nie sądziła jednak, że lord się na to zgodzi i wręcz przeciwnie: że mógłby odebrać wykonanie marynarki za darmo jako jałmużnę. Nic zresztą bardziej mylnego - podjęła się wyzwania i chciała, by traktował końcowy produkt jako prezent oraz zachętę do dalszych zakupów.
- Smak wygranej mi wystarczy, ale jeśli ciebie to nie satysfakcjonuje to proponuję, żebyś mnie zaskoczył. - Skrzyżowała ręce za plecami, ówcześnie odwieszając bordową koszulę na pobliski wieszak. - Tak, teraz ja rzucam ci wyzwanie, Cassiusie. Chyba nie sądziłeś, że zadowoliłabym się pieniędzmi? A jeśli tak, to słabo mnie cenisz. - Stanąwszy przed mężczyzną, w dość komfortowej dla jednego i drugiego odległości, posłała mu wyzywające spojrzenie, które zaraz potem złagodziła urokliwym uśmiechem. Była ciekawa jego osoby i tego, czy podniesie rzuconą rękawicę - jako lord zapewne podejmował się niemożliwego, wszak zaskoczenie jej osoby należało do zadań niemożliwych. Była wybredna i kapryśna, jak zresztą każda półwila, więc nawet poniekąd mu współczuła, że zainteresowała się akurat nim.
- Ale tymczasem pozwól, że dokonam niewielkich poprawek. Nie będę cię tu trzymać w nieskończoność. - Zabrała marynarkę, by zniknąć z nią na zapleczu; tam z kolei zajęła się skracaniem rękawów do idealnej długości, poprawianiem detali i sprawdzeniem jeszcze raz szwów oraz podszewki. Całość nie zajęła więcej niż kilku minut, a efekt końcowy był zadowalający jak na jej dzisiejsze poranne niezdecydowanie. Marynarkę schowała w przeznaczonym do tego pokrowcu. - Oby się dobrze nosiła. - Opierając się bokiem o framugę drzwi, wysunęła w stronę mężczyzny prezent i zastygła na chwilę w takiej pozycji, z nieodgadnionym uśmiechem. Jej myśli najwidoczniej znowu zawędrowały w dziwne, nieodgadnione rejony.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie oczekiwał, by Solange rozumiała powody, którymi kierował się, wysnuwając kolejne argumenty i z niemym spokojem przyjął swoje słowa jako koniec dysputy o zasadach. Z drugiej jednak strony zapragnął mówić więcej i więcej, chcąc nakreślić jej swój świat. Niewątpliwie to ona wkroczyła do jego świata, choć teraz to on znajdował się w jej i grał wedle istniejących tu reguł, nawet jeśli Solange sugerowała, że mogą one nie istnieć.
— Wyzwanie przyjęte — odpowiedział krótko, nie siląc się na dłuższy wywód. Powiedział to dostatecznie głośno i wyraźnie, aby przedsmak wygranej poczuł na czubku języka. Niestety na chwilę obecną nie miał pojęcia, jak inaczej niż workiem pełnym galeonów wynagrodzić trud Solene. Przypuszczał jednak, że złoto nie oddałoby tego, jak doceniał jej wysiłek; z kolei ona mogła odebrać taką zapłatę jako dyshonor. Nie tego uczył go ojciec i nie takie były zasady Nottów. Wobec każdego istniał sposób, by wypłacić mu należną nagrodę. Musiał go tylko znaleźć i poczynić odpowiednie kroki, aby sprawę uznać za zamkniętą. Jeśli cokolwiek w sprawie Solange można za takie uznać. Miał wobec niej zbyt wiele niewypowiedzianych słów, żeby tak łatwo i przyjemnie brylować w jej towarzystwie. Wprawdzie posługiwanie się ćwiczonymi od małego sztuczkami przyniosłoby jakieś korzyści, lecz miał na uwadze fakt, iż panna Baudelaire nie należała do przedstawicielek arystokracji. Znajdowała się o jeden szczebel niżej w towarzyskiej hierarchii Cassiusa i być może część zabiegów odniosłaby sukces, gdyby nie to, że Solange przełamywała zasady w tak subtelny sposób, iż dzisiaj znalazła się tak blisko niego, jak pozwalała sobie na to tylko jego matka.
W tym czasie, kiedy Solange wykonywała ostatnie poprawki, Cassius przyodział swoją marynarkę oraz płaszcz, wygrzebując z kieszeni tego drugiego papierosa. Trzymając delikatną bibułkę otaczającą tytoń, wahał się przed natychmiastowym zaciągnięciem dymem, a odczekaniem na odbiór marynarki. Widział jej spojrzenia, gdy raz po raz wdychał otumaniające opary, dlatego postanowił ponieść próbę cierpliwości do chwili opuszczenia pracowni.
— Będzie — odparł z pełnym namaszczeniem słów Solange, odbierając skończoną marynarkę. Nie zamierzał jednak czynić jej awansów w związku z odebraniem prezentów. Nie był to czas i miejsce na tego typu słowa, mając w pamięci wyzwanie, które podjął zaledwie parę minut wcześniej.
— Zatem najwyższa pora na mnie. Dość twojego cennego czasu zmarnowałem na tę wizytę. Bywaj zdrowa, Solange. — Rzekł uśmiechając się w typowo lordowski sposób, po czym ruszył drzwi prowadzących na zewnątrz i zatrzymał się, spoglądając na nią przez ramię. — Oczekuj mojej sowy — dodał i opuścił pracownię, definitywnie zamykając za sobą to spotkanie, uwalniając się spod uroku, który ostatecznie pozwolił mu przybrać obojętną maskę lorda, który najwyraźniej nie był zadowolony z tego, co otrzymał. Spojrzenie jednak zdradzało, że zawartość rąk(oraz papieros wetknięty między wargi) całkowicie spełniała postawione wcześniej oczekiwania.
| zt x2
— Wyzwanie przyjęte — odpowiedział krótko, nie siląc się na dłuższy wywód. Powiedział to dostatecznie głośno i wyraźnie, aby przedsmak wygranej poczuł na czubku języka. Niestety na chwilę obecną nie miał pojęcia, jak inaczej niż workiem pełnym galeonów wynagrodzić trud Solene. Przypuszczał jednak, że złoto nie oddałoby tego, jak doceniał jej wysiłek; z kolei ona mogła odebrać taką zapłatę jako dyshonor. Nie tego uczył go ojciec i nie takie były zasady Nottów. Wobec każdego istniał sposób, by wypłacić mu należną nagrodę. Musiał go tylko znaleźć i poczynić odpowiednie kroki, aby sprawę uznać za zamkniętą. Jeśli cokolwiek w sprawie Solange można za takie uznać. Miał wobec niej zbyt wiele niewypowiedzianych słów, żeby tak łatwo i przyjemnie brylować w jej towarzystwie. Wprawdzie posługiwanie się ćwiczonymi od małego sztuczkami przyniosłoby jakieś korzyści, lecz miał na uwadze fakt, iż panna Baudelaire nie należała do przedstawicielek arystokracji. Znajdowała się o jeden szczebel niżej w towarzyskiej hierarchii Cassiusa i być może część zabiegów odniosłaby sukces, gdyby nie to, że Solange przełamywała zasady w tak subtelny sposób, iż dzisiaj znalazła się tak blisko niego, jak pozwalała sobie na to tylko jego matka.
W tym czasie, kiedy Solange wykonywała ostatnie poprawki, Cassius przyodział swoją marynarkę oraz płaszcz, wygrzebując z kieszeni tego drugiego papierosa. Trzymając delikatną bibułkę otaczającą tytoń, wahał się przed natychmiastowym zaciągnięciem dymem, a odczekaniem na odbiór marynarki. Widział jej spojrzenia, gdy raz po raz wdychał otumaniające opary, dlatego postanowił ponieść próbę cierpliwości do chwili opuszczenia pracowni.
— Będzie — odparł z pełnym namaszczeniem słów Solange, odbierając skończoną marynarkę. Nie zamierzał jednak czynić jej awansów w związku z odebraniem prezentów. Nie był to czas i miejsce na tego typu słowa, mając w pamięci wyzwanie, które podjął zaledwie parę minut wcześniej.
— Zatem najwyższa pora na mnie. Dość twojego cennego czasu zmarnowałem na tę wizytę. Bywaj zdrowa, Solange. — Rzekł uśmiechając się w typowo lordowski sposób, po czym ruszył drzwi prowadzących na zewnątrz i zatrzymał się, spoglądając na nią przez ramię. — Oczekuj mojej sowy — dodał i opuścił pracownię, definitywnie zamykając za sobą to spotkanie, uwalniając się spod uroku, który ostatecznie pozwolił mu przybrać obojętną maskę lorda, który najwyraźniej nie był zadowolony z tego, co otrzymał. Spojrzenie jednak zdradzało, że zawartość rąk(oraz papieros wetknięty między wargi) całkowicie spełniała postawione wcześniej oczekiwania.
| zt x2
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|5 maja
Solange lubiła dzieci. Niekoniecznie ciągnęło ją do posiadania swoich, jednak gdy zdarzało jej opiekować się brzdącami znajomych, którzy byli u rodziców w gościach, a potem z nimi pracować jako nauczycielka baletu, nie mogła narzekać. Zawsze miała z nimi dobry kontakt, dlatego też nie bała się podejmowania współpracy z małymi damami - zarówno Helene, jak i Miriam, były jej oczkiem w głowie. Obie te dziewczynki rozczulały ją, a ona traktowała je na równi ze sobą: jak dorosłe, nie dając im nawet odczuć, że są małymi, niedoświadczonymi i obytymi w świecie dziećmi. Nie tak dawno jak w zeszłym miesiącu dostała zlecenie od lorda Rowle na namalowanie portretu Helene grającej na instrumencie - szybko jednak to zadanie przerodziło się w projektowanie sukni dla dziewczynki. Chociaż dalej była zdania, że tak ciemne barwy jak czerń i bordowy były dla dziecka po prostu za ciemne, smutne i po prostu przyziemne, nie zamierzała wykłócać się z panienką o jej osobiste upodobania. Wierzyła, że rzeczywiście dobrze czuła się w owych kolorach a to w zasadzie było podstawą pracy projektantki i krawcowej. Sprawianie, że dana osoba czuje się w ubraniu jak we własnej skórze, ot, to było to, do czego dążyła od zawsze. Wiedziała, że ubrania mają dużą moc i poniekąd też próbowała wprowadzać pewne elementy do garderoby czarownic. Sama przykładowo zaczęła od wysokich obcasów i bardziej odsłoniętych sukien, w domu paradując w spodniach. Póki co nie starczyło jej odwagi, by zaprezentować się w nich poza pracownią i salonem - miała świadomość, że nie cieszyłoby się to z dobrym odbiorem otoczenia, a co za tym szło, mogła stracić swoją długo pielęgnowaną reputację i pozycję.
Lubiła dziecięce zlecenia za jeszcze jedną rzecz; zawsze były one pełne fantazji i ciekawych pytań, na które lubiła odpowiadać, a prośba o zaprojektowanie płaszczyka w biedronki dla małej Miriam roztopiło jej serce niczym lody pozostawione na słońcu. Nie zastanawiała się długo czy znajdzie czas na kolejny projekt - niemal od razu chwyciła szkicownik i w kilka minut zaprojektowała piękny, dziewczęcy płaszczyk na każdą porę roku. W jej zamiarze miał on odpinaną podszewkę, którą Miriam mogła po prostu odpiąć na wiosnę, kiedy było cieplej, zaś na jesień i zimę mogła przypiąć ją z powrotem, by ogrzać się przed trzaskającymi mrozami, wiatrem, deszczem i złem. Wydawało jej się to całkiem dobrym rozwiązaniem; ostatnimi czasy stawiała szczególnie na praktyczność ubioru, niźli na jego wygląd, chociaż do wyglądu przykładała nie mniejszą uwagę.
Projekt oczywiście wykonywała nocą, odrzucając w zasadzie resztę rzeczy, które powinna była skończyć. Nie mogła przecież pozwolić, by jedna z jej kochanych biedroneczek czekała długo na swoje wymarzone zamówienie - bądź co bądź pomysł Solene był pracochłonny i wymagający szczególnego skupienia. Szczególnie w przypadku dopasowania podszewki, znalezienia odpowiednich miejsc do przypięcia go oraz zaprojektowania biedronek. Mogła oczywiście wykonać to za pomocą magii, jedna patrząc na ostatnie anomalia i cuda, które działy się z zaklęciami, obawiała się, że projekt po prostu może nie wyjść. W swoich strojach starała się nie używać magii; robiła to tylko wtedy, gdy faktycznie już nie miała ani czasu ani siły lub tak jak tutaj - jeden element powtarzał się kilkukrotnie. Wycięcie biedronek i przyszycie ich w miarę w równych odległościach było jej osobistym wyzwaniem, nierównającym się nawet z przyszywaniem ozdób, cekinów, guzików i innych diamencików.
Pracę zaczęła w towarzystwie drugiego kubka kawy. Najpierw odnalazła w notesie wymiary Miriam, bo na szczęście posiadała tę informację od momentu, w którym już kiedyś szyła lady sukienkę - to sprawiało, że mogła przystąpić do swojego zadania bez konieczności pobierania miary. Oczywiście zakładała zrobienie ciut większego płaszczyka, by dziewczynka spokojnie zmieściła pod niego grubsze ubranie. Później z kolei odnalazła materiały w odpowiednim kolorze. Naturalnie biedronki planowała zrobić w kolorze czerwonym w czarne kropki, gdzieniegdzie dorzucając pojedyncze egzemplarze niebieskich i zielonych, tak po prostu, dla przełamania monotonii barw. Cały płaszczyk zaś był w odcieniu bardzo zbliżonym do barw rodu Prewettów, ale za pomocą kilku sztuczek całość kolorystycznie tworzyła zgrany strój. Kawałek sporego szarego papieru ułożyła na uprzednio posprzątanym blacie, odmierzając odpowiednio za pomocą metra i ołówka wykrój, pierw wykonując główną część ubioru, zakładając nieduży margine, w razie gdyby Miriam bardzo urosła od ich ostatniego spotkania. Każdy z wykonanych elementów wycięła, całość przenosząc na stojący w rogu manekin - każdy z elementów spięła odpowiednio szpilkami, nanosząc ewentualne poprawki na długość czy szerokość. W następnej kolejności przeniosła uzyskane wymiary na materiał, z którego płaszcz miał być wykonany. Nie posiadała go zbyt wiele, w związku z czym musiała być bardzo ostrożna, jeśli zakładała w planie jeszcze odpinaną podszewkę. Materiał zszyła ręcznie, dopiero później poprawiając go nieco różdżką. Wygładzenie postrzępionych brzegów i wzmocnienie szwów było podstawą każdej kreacji - chociaż początkowo zaklęcie w ogóle się nie udało, a różdżka odmówiła posłuszeństwa, spróbowała po raz kolejny i dopiero za trzecim uzyskała pożądany efekt. Do całości doszyła również kieszenie, na ogrzanie rączek.
Gdy po długim czasie główny element został wykonany, zabrała się za podszewkę - nieco krótszą od całości, ciepłą i gładką, bez wzorów. Postąpiła z nią podobnie jak z płaszczem, zmniejszając jej wymiary na tyle, by zmieściła się pod spód i nie uwierała ani pod pachami ani nie blokowała ruchów rąk. Doszyła do niej guziki odpowiednio na bokach i suwak na środku, odmierzając dokładnie miejsca w płaszczyku, w którym ów guziki miały się zapinać. Skończony po kilku godzinach projekt narzuciła na manekin krawiecki, przechodząc do najżmudniejszej (i chyba najbardziej wyczekiwanej) części, czyli biedronek. Naszkicowała szybko kilka biedronek (każda różniła się ilością kropek i - uwaga - minką), odrysowując je później na materiale (czerwonym, zielonym i niebieskim). Po wycięciu blisko dwudziestu robaczków zabrała się za wycinanie trzykrotnie większej ilości czarnych, malutkich elementów - to zrobiła za pomocą różdżki, wyraźnie zmęczona wytężaniem wzroku w słabym świetle zaplecza pracowni.
Wykonanie biedronek zajęło jej sporo czasu, w zasadzie ukończyła naklejanie kropek dopiero nad ranem, co spowodowało, że zdołała przysnąć na drewnianym blacie i budząc się jakiś czas później z przyklejonym do twarzy robaczkiem. Czego jednak nie robiło się dla małego serduszka? Po szybkiej baletowej gimnastyce, rozprostowaniu kości i wypiciu kolejnej kawy, wróciła do naszywania biedronek na płaszczyk. Dla finezji całego stroju zmieniła koncepcję - nie naszywała ich ani równo ani w jednym kierunku, zostawiając je po prostu tak jak się nałożyły. Raz do góry nogami, raz bokiem, raz obok siebie - jedynym o co dbała było to, by uniknąć układania dwóch takich samych kolorów obok siebie. Kilkukrotnie ukuła się w palec, upuszczając niewielką ilość krwi na podłogę, ale koniec pracy był tak bliski, że nie zamierzała teraz odpuścić. Wreszcie po czasie skończyła biedronkowy płaszczyk, oglądając swoje dzieło krytycznym okiem. Miała szczerą nadzieję, że spełni ono wyobrażenie Miriam i jednocześnie będzie tym, czego chciała - był to jeden z tych projektów, w które wsadziła o wiele więcej serca, co chyba odbijało się w efekcie końcowym.
Różdżką wygładziła każdy z szwów z osobna sprawiając, że stał się integralną częścią płaszczyka. Później sprawdziła ponownie szwy, guziki i suwaki, a także doszyte w trakcie kieszenie - całość wydawała się w porządku. Na samym końcu wyszyła od wewnętrznej strony kołnierzyka, pozłacaną nitką, inicjały lady Prewett. Tak ukończony płaszczyk zapakowała w ozdobny papier, a później w pudełko, przewiązując je czerwoną kokardą. Postanowiła czym prędzej wysłać je do dziewczynki, dołączając do pudełka list pisany drżącą po kawie i braku snu dłonią: na każdą porę roku dla mojej specjalnej klientki! S.
Paczkę wysłała z samiutkiego rana prosto do posiadłości rodu Prewett, a następnie udała się na zasłużony odpoczynek przed dalszą pracą.
zt
Solange lubiła dzieci. Niekoniecznie ciągnęło ją do posiadania swoich, jednak gdy zdarzało jej opiekować się brzdącami znajomych, którzy byli u rodziców w gościach, a potem z nimi pracować jako nauczycielka baletu, nie mogła narzekać. Zawsze miała z nimi dobry kontakt, dlatego też nie bała się podejmowania współpracy z małymi damami - zarówno Helene, jak i Miriam, były jej oczkiem w głowie. Obie te dziewczynki rozczulały ją, a ona traktowała je na równi ze sobą: jak dorosłe, nie dając im nawet odczuć, że są małymi, niedoświadczonymi i obytymi w świecie dziećmi. Nie tak dawno jak w zeszłym miesiącu dostała zlecenie od lorda Rowle na namalowanie portretu Helene grającej na instrumencie - szybko jednak to zadanie przerodziło się w projektowanie sukni dla dziewczynki. Chociaż dalej była zdania, że tak ciemne barwy jak czerń i bordowy były dla dziecka po prostu za ciemne, smutne i po prostu przyziemne, nie zamierzała wykłócać się z panienką o jej osobiste upodobania. Wierzyła, że rzeczywiście dobrze czuła się w owych kolorach a to w zasadzie było podstawą pracy projektantki i krawcowej. Sprawianie, że dana osoba czuje się w ubraniu jak we własnej skórze, ot, to było to, do czego dążyła od zawsze. Wiedziała, że ubrania mają dużą moc i poniekąd też próbowała wprowadzać pewne elementy do garderoby czarownic. Sama przykładowo zaczęła od wysokich obcasów i bardziej odsłoniętych sukien, w domu paradując w spodniach. Póki co nie starczyło jej odwagi, by zaprezentować się w nich poza pracownią i salonem - miała świadomość, że nie cieszyłoby się to z dobrym odbiorem otoczenia, a co za tym szło, mogła stracić swoją długo pielęgnowaną reputację i pozycję.
Lubiła dziecięce zlecenia za jeszcze jedną rzecz; zawsze były one pełne fantazji i ciekawych pytań, na które lubiła odpowiadać, a prośba o zaprojektowanie płaszczyka w biedronki dla małej Miriam roztopiło jej serce niczym lody pozostawione na słońcu. Nie zastanawiała się długo czy znajdzie czas na kolejny projekt - niemal od razu chwyciła szkicownik i w kilka minut zaprojektowała piękny, dziewczęcy płaszczyk na każdą porę roku. W jej zamiarze miał on odpinaną podszewkę, którą Miriam mogła po prostu odpiąć na wiosnę, kiedy było cieplej, zaś na jesień i zimę mogła przypiąć ją z powrotem, by ogrzać się przed trzaskającymi mrozami, wiatrem, deszczem i złem. Wydawało jej się to całkiem dobrym rozwiązaniem; ostatnimi czasy stawiała szczególnie na praktyczność ubioru, niźli na jego wygląd, chociaż do wyglądu przykładała nie mniejszą uwagę.
Projekt oczywiście wykonywała nocą, odrzucając w zasadzie resztę rzeczy, które powinna była skończyć. Nie mogła przecież pozwolić, by jedna z jej kochanych biedroneczek czekała długo na swoje wymarzone zamówienie - bądź co bądź pomysł Solene był pracochłonny i wymagający szczególnego skupienia. Szczególnie w przypadku dopasowania podszewki, znalezienia odpowiednich miejsc do przypięcia go oraz zaprojektowania biedronek. Mogła oczywiście wykonać to za pomocą magii, jedna patrząc na ostatnie anomalia i cuda, które działy się z zaklęciami, obawiała się, że projekt po prostu może nie wyjść. W swoich strojach starała się nie używać magii; robiła to tylko wtedy, gdy faktycznie już nie miała ani czasu ani siły lub tak jak tutaj - jeden element powtarzał się kilkukrotnie. Wycięcie biedronek i przyszycie ich w miarę w równych odległościach było jej osobistym wyzwaniem, nierównającym się nawet z przyszywaniem ozdób, cekinów, guzików i innych diamencików.
Pracę zaczęła w towarzystwie drugiego kubka kawy. Najpierw odnalazła w notesie wymiary Miriam, bo na szczęście posiadała tę informację od momentu, w którym już kiedyś szyła lady sukienkę - to sprawiało, że mogła przystąpić do swojego zadania bez konieczności pobierania miary. Oczywiście zakładała zrobienie ciut większego płaszczyka, by dziewczynka spokojnie zmieściła pod niego grubsze ubranie. Później z kolei odnalazła materiały w odpowiednim kolorze. Naturalnie biedronki planowała zrobić w kolorze czerwonym w czarne kropki, gdzieniegdzie dorzucając pojedyncze egzemplarze niebieskich i zielonych, tak po prostu, dla przełamania monotonii barw. Cały płaszczyk zaś był w odcieniu bardzo zbliżonym do barw rodu Prewettów, ale za pomocą kilku sztuczek całość kolorystycznie tworzyła zgrany strój. Kawałek sporego szarego papieru ułożyła na uprzednio posprzątanym blacie, odmierzając odpowiednio za pomocą metra i ołówka wykrój, pierw wykonując główną część ubioru, zakładając nieduży margine, w razie gdyby Miriam bardzo urosła od ich ostatniego spotkania. Każdy z wykonanych elementów wycięła, całość przenosząc na stojący w rogu manekin - każdy z elementów spięła odpowiednio szpilkami, nanosząc ewentualne poprawki na długość czy szerokość. W następnej kolejności przeniosła uzyskane wymiary na materiał, z którego płaszcz miał być wykonany. Nie posiadała go zbyt wiele, w związku z czym musiała być bardzo ostrożna, jeśli zakładała w planie jeszcze odpinaną podszewkę. Materiał zszyła ręcznie, dopiero później poprawiając go nieco różdżką. Wygładzenie postrzępionych brzegów i wzmocnienie szwów było podstawą każdej kreacji - chociaż początkowo zaklęcie w ogóle się nie udało, a różdżka odmówiła posłuszeństwa, spróbowała po raz kolejny i dopiero za trzecim uzyskała pożądany efekt. Do całości doszyła również kieszenie, na ogrzanie rączek.
Gdy po długim czasie główny element został wykonany, zabrała się za podszewkę - nieco krótszą od całości, ciepłą i gładką, bez wzorów. Postąpiła z nią podobnie jak z płaszczem, zmniejszając jej wymiary na tyle, by zmieściła się pod spód i nie uwierała ani pod pachami ani nie blokowała ruchów rąk. Doszyła do niej guziki odpowiednio na bokach i suwak na środku, odmierzając dokładnie miejsca w płaszczyku, w którym ów guziki miały się zapinać. Skończony po kilku godzinach projekt narzuciła na manekin krawiecki, przechodząc do najżmudniejszej (i chyba najbardziej wyczekiwanej) części, czyli biedronek. Naszkicowała szybko kilka biedronek (każda różniła się ilością kropek i - uwaga - minką), odrysowując je później na materiale (czerwonym, zielonym i niebieskim). Po wycięciu blisko dwudziestu robaczków zabrała się za wycinanie trzykrotnie większej ilości czarnych, malutkich elementów - to zrobiła za pomocą różdżki, wyraźnie zmęczona wytężaniem wzroku w słabym świetle zaplecza pracowni.
Wykonanie biedronek zajęło jej sporo czasu, w zasadzie ukończyła naklejanie kropek dopiero nad ranem, co spowodowało, że zdołała przysnąć na drewnianym blacie i budząc się jakiś czas później z przyklejonym do twarzy robaczkiem. Czego jednak nie robiło się dla małego serduszka? Po szybkiej baletowej gimnastyce, rozprostowaniu kości i wypiciu kolejnej kawy, wróciła do naszywania biedronek na płaszczyk. Dla finezji całego stroju zmieniła koncepcję - nie naszywała ich ani równo ani w jednym kierunku, zostawiając je po prostu tak jak się nałożyły. Raz do góry nogami, raz bokiem, raz obok siebie - jedynym o co dbała było to, by uniknąć układania dwóch takich samych kolorów obok siebie. Kilkukrotnie ukuła się w palec, upuszczając niewielką ilość krwi na podłogę, ale koniec pracy był tak bliski, że nie zamierzała teraz odpuścić. Wreszcie po czasie skończyła biedronkowy płaszczyk, oglądając swoje dzieło krytycznym okiem. Miała szczerą nadzieję, że spełni ono wyobrażenie Miriam i jednocześnie będzie tym, czego chciała - był to jeden z tych projektów, w które wsadziła o wiele więcej serca, co chyba odbijało się w efekcie końcowym.
Różdżką wygładziła każdy z szwów z osobna sprawiając, że stał się integralną częścią płaszczyka. Później sprawdziła ponownie szwy, guziki i suwaki, a także doszyte w trakcie kieszenie - całość wydawała się w porządku. Na samym końcu wyszyła od wewnętrznej strony kołnierzyka, pozłacaną nitką, inicjały lady Prewett. Tak ukończony płaszczyk zapakowała w ozdobny papier, a później w pudełko, przewiązując je czerwoną kokardą. Postanowiła czym prędzej wysłać je do dziewczynki, dołączając do pudełka list pisany drżącą po kawie i braku snu dłonią: na każdą porę roku dla mojej specjalnej klientki! S.
Paczkę wysłała z samiutkiego rana prosto do posiadłości rodu Prewett, a następnie udała się na zasłużony odpoczynek przed dalszą pracą.
zt
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
| 20 maja (?)
Ślub Eileen i Herewarda zbliżał się wielkimi krokami, a ja wciąż nie miałem żadnego stroju. Mój ulubiony garnitur został, jak się niedawno okazało, nadjedzony przez mole. Nie powiem, to nieco złamało moje serce, bo naprawdę uwielbiałem ten kawałek ubrania, ale przecież nie mogłem go naprawić za pomocą zwykłego reparo. Wiem, co mówię - próbowałem. I kiedy tak stałem około trzydziestu minut przed otwartą szafą niczym zakochana nastolatka, zobaczyła mnie Florence i po paru minutach szczerego śmiechu opowiedziała mi o projektantce u której ostatnio była. Cóż, ja miałem znajomości u Parkinsonów, ale nie chciałem zawracać Marcelowi głowy każdą błahostką, dlatego po chwili kręcenia nosem postanowiłem udać się do nieznajomej krawcowej. Nałożyłem na siebie szare spodnie i fioletową koszulę, zestaw dość spokojny jak na moją osobę, choć dodałem do tego żółte skarpetki. Narzuciłem na to swój ukochany granatowy płaszcz, który zapewne też potrzebował renowacji, ale za bardzo go lubiłem, by cokolwiek w nim zmieniać lub w ogóle zmienić go na coś nowego - co to to nie.
Teleportowałem się wprost pod wskazany adres. Spojrzałem na dom, po czym na kartkę z zapisanym numerem - to musiało być tutaj. Drzwi były uchylone, więc pozwoliłem sobie wejść do środka bez pukania. Rozejrzałem się, trochę żałując tej decyzji, bo poczułem się jak włamywacz. Nie miałem jednak zamiaru odwracać się na pięcie i wychodzić - trudno, wszedłem to wszedłem. Zacząłem ściągać z siebie szalik i rozpinać płaszcz, jednocześnie wchodząc w głąb mieszkania. - Halo? - Zawołałem, ale niepotrzebnie, bo wtedy zauważyłem wejście do pracowni. - Dzień dobry. Solene Baudelaire jak mniemam? - Zapytałem, wyciągając w jej kierunku rękę. - Florean Fortescue, przyszedłem... cóż, po ubranie - przedstawiłem się, mówiąc oczywistą oczywistość. Brawo, Flo zganiłem siebie w myślach, ale już nic nie mogłem na to poradzić, więc oczywiście zacząłem się pogrążać. - Na ślub - sprecyzowałem, ale chyba nie tak jak naprawdę chciałem - ale nie na swój - sprecyzowałem jeszcze bardziej. Szczerze wątpiłem, bym w najbliższym czasie (o ile kiedykolwiek) trafił w takie miejsce z podobnym zamówieniem.
Ślub Eileen i Herewarda zbliżał się wielkimi krokami, a ja wciąż nie miałem żadnego stroju. Mój ulubiony garnitur został, jak się niedawno okazało, nadjedzony przez mole. Nie powiem, to nieco złamało moje serce, bo naprawdę uwielbiałem ten kawałek ubrania, ale przecież nie mogłem go naprawić za pomocą zwykłego reparo. Wiem, co mówię - próbowałem. I kiedy tak stałem około trzydziestu minut przed otwartą szafą niczym zakochana nastolatka, zobaczyła mnie Florence i po paru minutach szczerego śmiechu opowiedziała mi o projektantce u której ostatnio była. Cóż, ja miałem znajomości u Parkinsonów, ale nie chciałem zawracać Marcelowi głowy każdą błahostką, dlatego po chwili kręcenia nosem postanowiłem udać się do nieznajomej krawcowej. Nałożyłem na siebie szare spodnie i fioletową koszulę, zestaw dość spokojny jak na moją osobę, choć dodałem do tego żółte skarpetki. Narzuciłem na to swój ukochany granatowy płaszcz, który zapewne też potrzebował renowacji, ale za bardzo go lubiłem, by cokolwiek w nim zmieniać lub w ogóle zmienić go na coś nowego - co to to nie.
Teleportowałem się wprost pod wskazany adres. Spojrzałem na dom, po czym na kartkę z zapisanym numerem - to musiało być tutaj. Drzwi były uchylone, więc pozwoliłem sobie wejść do środka bez pukania. Rozejrzałem się, trochę żałując tej decyzji, bo poczułem się jak włamywacz. Nie miałem jednak zamiaru odwracać się na pięcie i wychodzić - trudno, wszedłem to wszedłem. Zacząłem ściągać z siebie szalik i rozpinać płaszcz, jednocześnie wchodząc w głąb mieszkania. - Halo? - Zawołałem, ale niepotrzebnie, bo wtedy zauważyłem wejście do pracowni. - Dzień dobry. Solene Baudelaire jak mniemam? - Zapytałem, wyciągając w jej kierunku rękę. - Florean Fortescue, przyszedłem... cóż, po ubranie - przedstawiłem się, mówiąc oczywistą oczywistość. Brawo, Flo zganiłem siebie w myślach, ale już nic nie mogłem na to poradzić, więc oczywiście zacząłem się pogrążać. - Na ślub - sprecyzowałem, ale chyba nie tak jak naprawdę chciałem - ale nie na swój - sprecyzowałem jeszcze bardziej. Szczerze wątpiłem, bym w najbliższym czasie (o ile kiedykolwiek) trafił w takie miejsce z podobnym zamówieniem.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Od trzech dni była kłębkiem nerwów, który nie mógł sobie znaleźć swojego miejsca. Świadomość, że znowu próbowano ją porwać dopiero teraz do niej dochodziła i nie bardzo wiedziała co z tym zrobić: za pierwszym razem uciekła do Londynu tej samej nocy, a teraz? Miała zbyt wiele do stracenia i zresztą, nie miałaby gdzie pójść, wykorzystując chyba już wszystkich możliwych krewnych w okolicy. Powrót do Francji, o którym myślała, równie szybko wybijała sobie z głowy uznając, że żadna siła nie zmusi jej do powrotu dobrowolnego do rodziców. Chociaż wierzyła, że jest silna i sobie radzi, nerwowe wyglądanie przez okna i obserwacja okolicy zaczynała niepokoić roztropnego wuja. Jednak nie rozmawiali o tamtym zajściu, jak i o tym, że uciążliwy auror próbuje zaciągnąć ją na przesłuchanie, którego unikała jak ognia. Tego dnia próbowała skupić się na pracy, która niespecjalnie jej wychodziła. Była skłonna nawet zostawić to wszystko i po prostu wrócić do swoich kotów, gdy usłyszała ciche skrzypnięcie drzwi i czyjś głos. Nerwowo poruszyła się na krześle na zapleczu, ale przecież starała się chociaż normalnie funkcjonować - nie mogła więc udawać, że jej nie ma. Z miną godną cierpiętnicy poprawiła ubranie, kierując się do pracowni.
Gdy ujrzała obcego mężczyznę, przywitała go i przedstawiła się (a raczej potwierdziła to, że faktycznie ma na imię Solene), a potem zawiesiła wzrok na stosunkowo rzadkim połączeniu kolorów. Fiolet z żółtym niemal się gryzł, ale szeroki uśmiech jaki zagościł na jej ustach nie był ani szyderczy ani pobłażliwy, a wręcz przeciwnie - wyjątkowo zaciekawiony.
- To połączenie kolorów... - zaczęła, przyglądając mu się po raz kolejny, aż wreszcie obchodząc go dookoła jak rzadki okaz magicznego stworzenia - jest ekscentryczne, powiedziałabym, że rzadko spotykane. - Nie wiedziała czy wynikało ono z przypadkowego założenia złych skarpet, czy katastrofy w postaci zafarbowanej koszuli, czy po prostu mężczyzna miał na tyle dużo wyobraźni i odwagi, by nie bać się eksperymentowania. - I szczerze mówiąc bardzo mnie to cieszy. To miła odmiana od stonowanych barw, mrocznych kolorów i prostych projektów. - W swojej pracy spotykała się najczęściej z zamówieniami na jednolitego koloru szaty, bez polotu i finezji, co zaczynało powoli ją nużyć. Sama rzadko kiedy zakładała ubrania, które nie wyróżniały się w ogóle na tle otoczenia; znacznie częściej można było ujrzeć ją w wysokich obcasach, zielonym płaszczu z bufiastymi rękawami, czy kolorowych kapeluszach, które kochała. Nie odmawiała sobie też dodatków i biżuterii, łączenia spódnic z koszulami, sukienek z żakietami, przełamywania ciemnych barw kolorowymi rajstopami i jedynym do czego póki co się nie przełamała, było publiczne pokazanie się w spodniach. - Swoją drogą, siostra szybko cię przekonała do przyjścia. - Zamieniła kilka słów w ostatnim czasie z Florence, która zaopatrzyła się u niej w suknię, więc spodziewała się wizyty jej brata w najbliższym czasie. - No dobrze. Powiedz mi na początku czego szukasz. - Zmieniła trochę koncepcję dobierania ubrań i naturalnego przebiegu podobnego spotkania: była ciekawa w czym i przede wszystkim w jakim kolorze widział się sam zainteresowany, chociaż w głowie już ustaliła, że najchętniej wcisnęłaby mu kolorowe skarpetki do garnituru, bądź co najmniej kolorowy, wzorzysty krawat.
Gdy ujrzała obcego mężczyznę, przywitała go i przedstawiła się (a raczej potwierdziła to, że faktycznie ma na imię Solene), a potem zawiesiła wzrok na stosunkowo rzadkim połączeniu kolorów. Fiolet z żółtym niemal się gryzł, ale szeroki uśmiech jaki zagościł na jej ustach nie był ani szyderczy ani pobłażliwy, a wręcz przeciwnie - wyjątkowo zaciekawiony.
- To połączenie kolorów... - zaczęła, przyglądając mu się po raz kolejny, aż wreszcie obchodząc go dookoła jak rzadki okaz magicznego stworzenia - jest ekscentryczne, powiedziałabym, że rzadko spotykane. - Nie wiedziała czy wynikało ono z przypadkowego założenia złych skarpet, czy katastrofy w postaci zafarbowanej koszuli, czy po prostu mężczyzna miał na tyle dużo wyobraźni i odwagi, by nie bać się eksperymentowania. - I szczerze mówiąc bardzo mnie to cieszy. To miła odmiana od stonowanych barw, mrocznych kolorów i prostych projektów. - W swojej pracy spotykała się najczęściej z zamówieniami na jednolitego koloru szaty, bez polotu i finezji, co zaczynało powoli ją nużyć. Sama rzadko kiedy zakładała ubrania, które nie wyróżniały się w ogóle na tle otoczenia; znacznie częściej można było ujrzeć ją w wysokich obcasach, zielonym płaszczu z bufiastymi rękawami, czy kolorowych kapeluszach, które kochała. Nie odmawiała sobie też dodatków i biżuterii, łączenia spódnic z koszulami, sukienek z żakietami, przełamywania ciemnych barw kolorowymi rajstopami i jedynym do czego póki co się nie przełamała, było publiczne pokazanie się w spodniach. - Swoją drogą, siostra szybko cię przekonała do przyjścia. - Zamieniła kilka słów w ostatnim czasie z Florence, która zaopatrzyła się u niej w suknię, więc spodziewała się wizyty jej brata w najbliższym czasie. - No dobrze. Powiedz mi na początku czego szukasz. - Zmieniła trochę koncepcję dobierania ubrań i naturalnego przebiegu podobnego spotkania: była ciekawa w czym i przede wszystkim w jakim kolorze widział się sam zainteresowany, chociaż w głowie już ustaliła, że najchętniej wcisnęłaby mu kolorowe skarpetki do garnituru, bądź co najmniej kolorowy, wzorzysty krawat.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Uśmiech, który pojawił się na jej twarzy, z początku uznałem za niepokojący. Czy my się znamy? Moja twarz musiała wyrażać to zmieszanie, ale szybko zrozumiałem o co chodzi. Ach, moda! Nie uważam, żebym się na niej szczególnie znal - w zasadzie jestem świadomy, że tak nie jest. Co nie oznacza, że jej nie lubię. Lubię, i to bardzo, szczególnie mocne i kontrastowe połączenia kolorów. Nie jedna osoba pytała się mnie dlaczego, ale nie potrafię odpowiedzieć. Po prostu tak mi się podoba, to czuję, o. - Dziękuję - odpowiedziałem niepewnie, bo nie byłem do końca przekonany czy brać to za komplement. - Często się tak ubieram, ale po pani słowach wnioskuję, że nie popełniam żadnej modowej zbrodni - zaśmiałem się, czując się trochę nieswojo z tym, że ktoś tak mi się przygląda, choć chyba powinienem być do tego przyzwyczajony. Ludzie zwykli na mnie patrzeć przez dość oryginalne ubrania, tak wyróżniające się pośród odcieni szarości, ale rzadko tymi osobami byli projektanci mody. - Tak, nie musiała mnie długo przekonywać - trochę skłamałem, bo w pierwszej kolejności w ogóle mi się nie chciało przychodzić, ale Solene nie musiała o tym wiedzieć. Oprocz tego szybko zanotowałem, żeby jednak zwracać się do niej na ty, skoro i ona tak mówi do mnie. - Czego szukam - westchnąłem, właściwie nie do końca się nad tym wcześniej zastanawiając. Takiego samego garnituru, który mi się zestarzał? Chyba nie, chyba warto by było dodać do niego coś nowego. - Garnituru. Z tym że lubię kolory, a jednocześnie nie chcę przyćmić panny młodej pomarańczowa muszką, żółtą koszula i zielona marynarką - rzuciłem przykładem, rozglądając się po pracowni. Nie potrafiłem ukryć, że interesowały mnie te wszystkie skrawki materiałów, wiszące w różnych kształtach na manekinach. - Także jestem otwarty na propozycje - dodałem, ponownie skupiając na niej wzrok. Byłem pewien, że ma już w głowie jakiś plan.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oszczędziła sobie opowieści o tym, że ostatnio cały półświatek ubiera się w ciemne barwy, że brakuje w tym mieście polotu i finezji, a jeśli już ktoś bierze jakiś ekstrawagancki kolor to z kolei oszczędza sobie dodatków. Mogłaby zresztą mówić na ten temat godzinami, opowiadać jak zmieniał się kanon piękna i strojów. Mogła nawet napisać o tym książkę albo co najmniej artykuł do sensownej gazety, gdyby tylko takowe istniały - w tym momencie pisała jedynie do poduszki, swoje teksty skrywając na podwójnym dnie szuflady w sypialni. Liczyła po cichu na to, że Florean będzie również tym, który zechce poeksperymentować lub wykaże inicjatywę pomocy w dobieraniu ubrań - przeważnie to na jej głowie pozostawał cały przebieg spotkania, a część propozycji - choć zazwyczaj trafnych - przeważnie nie przechodziła i zmuszona była wracać do tradycyjnych wzorców i barw. Powoli przez to traciła ochotę na dalszą zabawę w projektantkę, uznając, że równie dobrze mogłaby teraz niszczyć swoje delikatne stopy ubrane w ciasno zawiązane pointy na deskach teatru i nie martwić się niczym innym. I choć już niejednokrotnie była na drodze do rzucenia swojej pracy, zawsze coś odwodziło ją od tej decyzji.
- W tym dniu wyjątkowym dla każdej kobiety wszyscy i tak będą zwracać uwagę na nią, ale rozumiem twoje obawy. - Odparła spokojnie, podchodząc do wieszaków z odzieżą męską. Bez oporów zdjęła z niej kilka bardzo przystępnych kompletów w neutralnych barwach, na oko oceniając rozmiar ubrań Floreana. - Najbardziej neutralną propozycją jest ciemny garnitur, do którego można dodać kolorową muszkę, koszulę i kolorowe skarpety. - Stwierdziła, wręczając mu ubrania. Podążyła dalej, w kierunku kolorowych cudeniek, zwracających uwagę już od progu.
- Mniej neutralną jest ubranie kolorowego garnituru i ciemnych dodatków. Żeby nie zwracać uwagi otoczenia proponowałabym coś mniej jaskrawego. Pomarańcz? Niebieski? Zieleń? Możemy również połączyć jednolitą marynarkę ze spodniami w kolorową kratę, bądź na odwrót. Krata jest chyba najmniej pstrokata i rzucająca się w oczy ze wszystkich wzorów. - Zamyślając się, po krótkiej chwili zwróciła się przodem do chłopaka. - Ale nie jest koniecznością. Z chęcią uszyję coś innego. Nie wiem, spodnie w kwiaty, gwiazdy, rożki lodowe... ostatnio szyłam płaszczyk biedronki i kilka maskotek, także podołam każdemu wyzwaniu. - Zaproponowała, gotów sięgnąć od razu po szkicownik i przejść do projektu.
- W tym dniu wyjątkowym dla każdej kobiety wszyscy i tak będą zwracać uwagę na nią, ale rozumiem twoje obawy. - Odparła spokojnie, podchodząc do wieszaków z odzieżą męską. Bez oporów zdjęła z niej kilka bardzo przystępnych kompletów w neutralnych barwach, na oko oceniając rozmiar ubrań Floreana. - Najbardziej neutralną propozycją jest ciemny garnitur, do którego można dodać kolorową muszkę, koszulę i kolorowe skarpety. - Stwierdziła, wręczając mu ubrania. Podążyła dalej, w kierunku kolorowych cudeniek, zwracających uwagę już od progu.
- Mniej neutralną jest ubranie kolorowego garnituru i ciemnych dodatków. Żeby nie zwracać uwagi otoczenia proponowałabym coś mniej jaskrawego. Pomarańcz? Niebieski? Zieleń? Możemy również połączyć jednolitą marynarkę ze spodniami w kolorową kratę, bądź na odwrót. Krata jest chyba najmniej pstrokata i rzucająca się w oczy ze wszystkich wzorów. - Zamyślając się, po krótkiej chwili zwróciła się przodem do chłopaka. - Ale nie jest koniecznością. Z chęcią uszyję coś innego. Nie wiem, spodnie w kwiaty, gwiazdy, rożki lodowe... ostatnio szyłam płaszczyk biedronki i kilka maskotek, także podołam każdemu wyzwaniu. - Zaproponowała, gotów sięgnąć od razu po szkicownik i przejść do projektu.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Nie wątpię, że będzie najpiękniejszą kobietą na tym przyjęciu, ale wciąż wolałbym nie wyskoczyć w czymś niestosownym - dodałem, zdając sobie sprawę, że nie zawsze zauważam granice dobrego smaku. Przynajmniej w ubiorze; wydawało mi się, że całkiem dobrze sobie radzę w sytuacjach międzyludzkich. Przyglądałem się więc poczynaniom osoby, która z pewnością posiadała o wiele większą wiedzę na temat mody niż ja. Kiwałem delikatnie głową w wyrazie niemej akceptacji jej propozycji. - Ten pomarańczowy jest ciekawy - podszedłem do jednego z manekinów, pozwalając sobie dotknąć szorstkiego materiału. Uwielbiałem takie kolory, od małego ubarwiając każdy swój strój, nawet ciemny hogwarcki mundurek. Niektórzy śmiali się, że Tiara wybrała dla mnie Hufflepuff jedynie przez wzgląd na wszechobecną żółć - to był mój ulubiony kolor i nie rozumiałem dlaczego tak wiele osób uważało go za męczący. Mógłbym każdego dnia chodzić po ulicach jak jaskrawy kanarek. - Ale zielony też mógłby być - dodałem, zerkając na powieszoną nieopodal zieloną suknię. Tylko ten kolor zaczynał się coraz bardziej kojarzyć ze Slytherinem, a ja przecież szedłem na wesele Zakonników. Niechętnie wykreśliłem ten pomysł ze swojej listy możliwości, chociaż zieleń mogła równie dobrze kojarzyć się z wiosną i kwitnącym lasem.
Spojrzałem na kobietę, posyłając w jej kierunku rozbawiony uśmiech - cóż, mogłem zachowywać się jak rozwydrzona panienka, ale ubiór był dla mnie dość ważną częścią życia i tym bardziej na publicznym wydarzeniu chciałem wyglądać dobrze. - Tyle kolorów, tyle możliwości - westchnąłem. Jeszcze chwila i zacznie mi się kręcić od tego wszystkiego w głowie. Może to i lepiej, że przyszedłem do projektantki zamiast zawitać do normalnego sklepu - ona mogła przystopować moją szalejącą wyobraźnię. - Chociaż niebieski też jest piękny. A coś czerwonego? - Zapytałem, po raz kolejny rozglądając się po pracowni w poszukiwaniu inspiracji. Wokół mnie wisiało tyle pięknych rzeczy. - O, nie! Proszę mi nie mówić takich rzeczy, bo stąd nie wyjdę - powiedziałem, kiedy tylko kobieta zaczęła wymieniać możliwe wzory. Spodnie w rożki lodowe! To byłby hit. - Poza tym błagam, bądź moim głosem rozsądku i przystopuj moje wizje, bo naprawdę jestem w stanie pójść na cudzy ślub w spodniach w biedronki - dodałem całkiem poważnie, bo takie też były moje słowa - nie żartowałem, wystarczyłoby żeby ktoś mi je podsunął pod nos. - Jakie było najdziwniejsze zamówienie, które realizowałaś? - Zapytałem, tak ni z gruszki ni z pietruszki, ale byłem ciekaw ludzkiej fantazji. Sam w tym momencie zauważyłem żółty materiał, taki jaki lubię najbardziej, gdzieś pomiędzy innymi skrawkami. - Ten, ten jest piękny - powiedziałem, delikatnie go gładząc. Ach, Merlinie, zabierz mi pieniądze.
Spojrzałem na kobietę, posyłając w jej kierunku rozbawiony uśmiech - cóż, mogłem zachowywać się jak rozwydrzona panienka, ale ubiór był dla mnie dość ważną częścią życia i tym bardziej na publicznym wydarzeniu chciałem wyglądać dobrze. - Tyle kolorów, tyle możliwości - westchnąłem. Jeszcze chwila i zacznie mi się kręcić od tego wszystkiego w głowie. Może to i lepiej, że przyszedłem do projektantki zamiast zawitać do normalnego sklepu - ona mogła przystopować moją szalejącą wyobraźnię. - Chociaż niebieski też jest piękny. A coś czerwonego? - Zapytałem, po raz kolejny rozglądając się po pracowni w poszukiwaniu inspiracji. Wokół mnie wisiało tyle pięknych rzeczy. - O, nie! Proszę mi nie mówić takich rzeczy, bo stąd nie wyjdę - powiedziałem, kiedy tylko kobieta zaczęła wymieniać możliwe wzory. Spodnie w rożki lodowe! To byłby hit. - Poza tym błagam, bądź moim głosem rozsądku i przystopuj moje wizje, bo naprawdę jestem w stanie pójść na cudzy ślub w spodniach w biedronki - dodałem całkiem poważnie, bo takie też były moje słowa - nie żartowałem, wystarczyłoby żeby ktoś mi je podsunął pod nos. - Jakie było najdziwniejsze zamówienie, które realizowałaś? - Zapytałem, tak ni z gruszki ni z pietruszki, ale byłem ciekaw ludzkiej fantazji. Sam w tym momencie zauważyłem żółty materiał, taki jaki lubię najbardziej, gdzieś pomiędzy innymi skrawkami. - Ten, ten jest piękny - powiedziałem, delikatnie go gładząc. Ach, Merlinie, zabierz mi pieniądze.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spotkanie z Floreanem napawało ją dziwnym optymizmem i dobrym humorem. Był kreatywny, każdy pomysł mu się podobał i przede wszystkim: nie zamykał się na propozycje. Zauważyła, że nie kręci nosem na podawane mu wizje, na kolory i wzory, dość ekstrawaganckie, niezbyt popularne w aktualnej modzie. Przystanęła, spoglądając na pokaźny stos ubrań, które mu podała, a potem zabrała je i odłożyła na stół. Gestem dłoni wskazała kanapę i poprosiła, by usiadł, następnie zaś wzięła szkicownik i próbnik kolorów, zajmując miejsce tuż obok.
- Dobrze, to zacznijmy od początku. - Powiedziała, jakby zapominając o wcześniejszej rozmowie. Skoro jednak miała być głosem rozsądku, sama musiała przystopować swoją szalejącą chwilowo wyobraźnię i chęć uszycia czegoś niecodziennego, niespotykanego, czegoś, czego żaden inny projektant nie naszył na materiał. - Tutaj mam wszystkie kolory i materiały, wybierzmy któryś i później zajmiemy się resztą. - Wsunęła w ręce chłopaka opasły próbnik, otwierając szkicownik na niezapisanej stronie.
- Żadnego zlecenia nie traktuję jako dziwnego. Raczej jako coś innego, oryginalnego. Kreatywnego przede wszystkim. - Zaczęła melodyjnie, spoglądając jak Florean przegląda każdy ze skrawków materiałów. - Ostatnio szyłam płaszczyk w biedronki dla małej lady Prewett, kilka maskotek dla dzieci. Ale i tak najbardziej kreatywne bywają panny młode albo debiutantki sabatów, które chcą przyćmić resztę towarzystwa. - Sięgając pamięcią do szytych kreacji, nakreśliła w zeszycie kilka wzorów; między innymi rożków lodowych, bo te chyba najlepiej go określały - wiedziała bowiem czym się zajmował. Jego siostra powiedziała jej wiele.
- Kiedyś młoda dziewczyna, przy kości, poprosiła o suknię z kilkoma warstwami tiulu. Oczywiście delikatne sugestie nic nie dawały, że taki krój nie jest dla niej dobry i ostatecznie uszyłam jej to zamówienie, ale przypominała raczej bezę. Dałoby się to jakoś przeżyć, gdyby nie fakt, że wybrała bardzo jaskrawą barwę, która w połączeniu z jej jasną cerą nie prezentowała się najlepiej, a dodatki przytłoczyły całość... ach, a długość sukni skróciła ją optycznie. - Palcem wskazała na piękny, jasnoniebieski materiał. - Ten by ci pasował. Z muszką w innym kolorze lub wzorami na spodniach. Elegancki, nie przyćmiewający panny młodej. - Uśmiechnęła się czarująco.
- Dobrze, to zacznijmy od początku. - Powiedziała, jakby zapominając o wcześniejszej rozmowie. Skoro jednak miała być głosem rozsądku, sama musiała przystopować swoją szalejącą chwilowo wyobraźnię i chęć uszycia czegoś niecodziennego, niespotykanego, czegoś, czego żaden inny projektant nie naszył na materiał. - Tutaj mam wszystkie kolory i materiały, wybierzmy któryś i później zajmiemy się resztą. - Wsunęła w ręce chłopaka opasły próbnik, otwierając szkicownik na niezapisanej stronie.
- Żadnego zlecenia nie traktuję jako dziwnego. Raczej jako coś innego, oryginalnego. Kreatywnego przede wszystkim. - Zaczęła melodyjnie, spoglądając jak Florean przegląda każdy ze skrawków materiałów. - Ostatnio szyłam płaszczyk w biedronki dla małej lady Prewett, kilka maskotek dla dzieci. Ale i tak najbardziej kreatywne bywają panny młode albo debiutantki sabatów, które chcą przyćmić resztę towarzystwa. - Sięgając pamięcią do szytych kreacji, nakreśliła w zeszycie kilka wzorów; między innymi rożków lodowych, bo te chyba najlepiej go określały - wiedziała bowiem czym się zajmował. Jego siostra powiedziała jej wiele.
- Kiedyś młoda dziewczyna, przy kości, poprosiła o suknię z kilkoma warstwami tiulu. Oczywiście delikatne sugestie nic nie dawały, że taki krój nie jest dla niej dobry i ostatecznie uszyłam jej to zamówienie, ale przypominała raczej bezę. Dałoby się to jakoś przeżyć, gdyby nie fakt, że wybrała bardzo jaskrawą barwę, która w połączeniu z jej jasną cerą nie prezentowała się najlepiej, a dodatki przytłoczyły całość... ach, a długość sukni skróciła ją optycznie. - Palcem wskazała na piękny, jasnoniebieski materiał. - Ten by ci pasował. Z muszką w innym kolorze lub wzorami na spodniach. Elegancki, nie przyćmiewający panny młodej. - Uśmiechnęła się czarująco.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zachowywałem się jak nastolatka. Czy powinienem się tego wstydzić? Chyba tak, ale nie potrafiłem powstrzymać swojego podekscytowania tymi wszystkimi kolorami, tkaninami i wzorami. Nie interesowałem się modą jako taką, nie miałem pojęcia co teraz się nosi, ale zawsze lubiłem wyróżniać się pod tym względem od innych ludzi. Sam nie jestem pewny dlaczego, po prostu bardziej odpowiadały mi żywe, wręcz kujące w oczy kolory, od tych wszechobecnych szarości. Ludzie podobno rodzili się z takimi upodobaniami, więc nie będę nawet próbował tego wyjaśnić.
Odebrałem od niej gruby próbnik, który teoretycznie miał mi pomóc w podjęciu decyzji, ale od razu stwierdziłem, że wcale tak nie będzie. Tam było jeszcze więcej wzorów, kolorów i tkanin. Przeglądałem każdą po kolei, co po niektóre gładząc dłonią, bo aż chciało się poznać ich fakturę. Niektóre były bardzo miękkie, inne trochę szorstkie, ale w zasadzie żadne mi się nie podobało. Może z wyjątkiem futerka, nigdy nie byłem fanem futer, jednak oprócz tego wszystko miało w sobie o coś. Zaraz, zaraz. Zacząłem rozmyślać o ubiorze codziennym, a ja przyszedłem tutaj po elegancki garnitur. W skupieniu zaczął mi przeszkadzać jej melodyjny głos - chyba nigdy nie słyszałem, żeby ktokolwiek wydobywał z siebie tak miłe dźwięki. Zmarszczyłem lekko czoło, podejmując jednak próbę przejrzenia reszty próbek pomimo tego dziwnego rozkojarzenia. - Płaszczyk w biedronki! - Powtórzyłem rozbawiony, będąc przekonanym, że mała lady Prewett była nim zachwycona. Kto by nie był! - A młodzi lordowie nie przychodzą po eleganckie szaty, żeby zrobić wrażenie na swoich wybrankach? - czy nie swoich, w zasadzie nie do końca rozumiałem ich styl życia, ale skoro panny tak dbały o swój wygląd na sławetnym Sabacie to i panowie powinni?
Zawzięcie przeglądałem dalej próbnik, jednak jej melodyjny głos wciąż mącił mi w głowie, więc łapałem się na tym, że zbyt długo patrzyłem na jedną ze stron. - Bezę. Okropne - zgodziłem się, podnosząc na nią wzrok, bo ta historia tak mnie zainteresowała, że nie mogłem przestać słuchać. - Skróciła? Fatalnie - pokręciłem głową z niedowierzaniem. Jak ta dziewczyna mogła wpaść na taki pomysł? Przecież musiała tym samym zaprzepaścić swoją jedyną szansę na coś wielkiego! Co ci arystokraci robili na Sabacie... Wychodzili za mąż, tak, pewnie zaprzepaściła szansę na wielkiego męża. - Znaczy... jak mogła sobie to zrobić? Nie rozumiem - dodałem z przejęciem, całkiem zapominając o próbniku, który wciąż trzymałem w dłoniach. Nawet nie zwróciłem uwagi na wskazany przez nią błękit, zamiast tego zauważając jej czarujący uśmiech. Dlaczego dopiero teraz zauważyłem jaka była z niej przepiękna kobieta? Przepiękna. Westchnąłem cicho, a na mojej twarzy pojawił się błogi uśmiech, kiedy tak jej się przyglądałem. - Błękit, tak - powiedziałem, nie do końca będąc tego świadomym - w tym momencie zgodziłbym się włożyć wszystko, nawet suknię balową i różowe boa. - Ty byś wszystkich przyćmiła - powiedział mój język zanim mózg zdążył zareagować.
Odebrałem od niej gruby próbnik, który teoretycznie miał mi pomóc w podjęciu decyzji, ale od razu stwierdziłem, że wcale tak nie będzie. Tam było jeszcze więcej wzorów, kolorów i tkanin. Przeglądałem każdą po kolei, co po niektóre gładząc dłonią, bo aż chciało się poznać ich fakturę. Niektóre były bardzo miękkie, inne trochę szorstkie, ale w zasadzie żadne mi się nie podobało. Może z wyjątkiem futerka, nigdy nie byłem fanem futer, jednak oprócz tego wszystko miało w sobie o coś. Zaraz, zaraz. Zacząłem rozmyślać o ubiorze codziennym, a ja przyszedłem tutaj po elegancki garnitur. W skupieniu zaczął mi przeszkadzać jej melodyjny głos - chyba nigdy nie słyszałem, żeby ktokolwiek wydobywał z siebie tak miłe dźwięki. Zmarszczyłem lekko czoło, podejmując jednak próbę przejrzenia reszty próbek pomimo tego dziwnego rozkojarzenia. - Płaszczyk w biedronki! - Powtórzyłem rozbawiony, będąc przekonanym, że mała lady Prewett była nim zachwycona. Kto by nie był! - A młodzi lordowie nie przychodzą po eleganckie szaty, żeby zrobić wrażenie na swoich wybrankach? - czy nie swoich, w zasadzie nie do końca rozumiałem ich styl życia, ale skoro panny tak dbały o swój wygląd na sławetnym Sabacie to i panowie powinni?
Zawzięcie przeglądałem dalej próbnik, jednak jej melodyjny głos wciąż mącił mi w głowie, więc łapałem się na tym, że zbyt długo patrzyłem na jedną ze stron. - Bezę. Okropne - zgodziłem się, podnosząc na nią wzrok, bo ta historia tak mnie zainteresowała, że nie mogłem przestać słuchać. - Skróciła? Fatalnie - pokręciłem głową z niedowierzaniem. Jak ta dziewczyna mogła wpaść na taki pomysł? Przecież musiała tym samym zaprzepaścić swoją jedyną szansę na coś wielkiego! Co ci arystokraci robili na Sabacie... Wychodzili za mąż, tak, pewnie zaprzepaściła szansę na wielkiego męża. - Znaczy... jak mogła sobie to zrobić? Nie rozumiem - dodałem z przejęciem, całkiem zapominając o próbniku, który wciąż trzymałem w dłoniach. Nawet nie zwróciłem uwagi na wskazany przez nią błękit, zamiast tego zauważając jej czarujący uśmiech. Dlaczego dopiero teraz zauważyłem jaka była z niej przepiękna kobieta? Przepiękna. Westchnąłem cicho, a na mojej twarzy pojawił się błogi uśmiech, kiedy tak jej się przyglądałem. - Błękit, tak - powiedziałem, nie do końca będąc tego świadomym - w tym momencie zgodziłbym się włożyć wszystko, nawet suknię balową i różowe boa. - Ty byś wszystkich przyćmiła - powiedział mój język zanim mózg zdążył zareagować.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Fascynacja chłopaka całkiem jej imponowała, bo pamiętając jego minę sprzed kilku minut była niemal pewna, że będzie ciężko. Że się nie dogadają, a przyszedł tu z rozkazu siostry, niż z polecenia. Albo, że ostatecznie nic nie wybierze, bo wszystko wyda mu się nieodpowiednie, miałkie, czy po prostu nie trafiające w gusta. Nie przejmowałaby się tym jakoś bardzo, ale zależało jej na dobrej reputacji i zadowoleniu klientów, szczególnie tych z polecenia.
- Przychodzą. Zazwyczaj biorą szaty w barwach rodu, ale zdarza się, że chcą czegoś innego, nowego. Przeważnie garniturów krojonych na miarę, stonowanych, często z wyszytymi na kołnierzyku inicjałami. - Mówiąc to, pomyślała o Cassiusie i tym, jak bardzo go w tej chwili nie cierpiała. Mina jej zrzedła, ale tylko na krótki moment, po którym znowu uśmiechała się ciepło.
Widziała reakcję Floreana, chociaż nawet niespecjalnie starała się wypadać pięknie i czarująco. Ot, była w pracy, pomagała klientowi w wyborze idealnej kreacji, koloru i materiału - szara codzienność wśród barwnych tkanin, dzień niezbyt różniący się od pozostałych. Maślany wzrok chłopaka upewnił ją w przekonaniu, że przepadł na chwilę i przestał skupiać się na tym, po co tu właściwie przyszedł. Prawie pstryknęła mu palcami przed nosem, ale ostatecznie powstrzymała się i ponownie postukała palcem po materiale.
- To bardzo miłe co mówisz, dziękuję. - Skomentowała krótko jego komplement, starając się za wszelką cenę nie uśmiechnąć, przez co jej twarz ozdobił bliżej nieokreślony grymas. - Ale teraz, spójrz tu i powiedz, czy ci się podoba. - Powiedziała spokojnie, trochę twardo, bo wiedziała, że tylko w ten sposób będzie w stanie przywrócić go do myślenia o projekcie. Po tym zerknęła na naszkicowane wzory, które również podsunęła chłopakowi.
- Czy któryś z nich ci odpowiada? Czy pozostajemy przy wersji bez wzorów? - Na kartce namalowała kilka różnych wzorków, od rożków lodowych, przez gwiazdy, kwiatki i nawet te śmieszne biedronki, które naszywała ostatnio Miriam na płaszczyk. Było też sporo innych, a decyzja leżała w rękach Floreana.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Przychodzą. Zazwyczaj biorą szaty w barwach rodu, ale zdarza się, że chcą czegoś innego, nowego. Przeważnie garniturów krojonych na miarę, stonowanych, często z wyszytymi na kołnierzyku inicjałami. - Mówiąc to, pomyślała o Cassiusie i tym, jak bardzo go w tej chwili nie cierpiała. Mina jej zrzedła, ale tylko na krótki moment, po którym znowu uśmiechała się ciepło.
Widziała reakcję Floreana, chociaż nawet niespecjalnie starała się wypadać pięknie i czarująco. Ot, była w pracy, pomagała klientowi w wyborze idealnej kreacji, koloru i materiału - szara codzienność wśród barwnych tkanin, dzień niezbyt różniący się od pozostałych. Maślany wzrok chłopaka upewnił ją w przekonaniu, że przepadł na chwilę i przestał skupiać się na tym, po co tu właściwie przyszedł. Prawie pstryknęła mu palcami przed nosem, ale ostatecznie powstrzymała się i ponownie postukała palcem po materiale.
- To bardzo miłe co mówisz, dziękuję. - Skomentowała krótko jego komplement, starając się za wszelką cenę nie uśmiechnąć, przez co jej twarz ozdobił bliżej nieokreślony grymas. - Ale teraz, spójrz tu i powiedz, czy ci się podoba. - Powiedziała spokojnie, trochę twardo, bo wiedziała, że tylko w ten sposób będzie w stanie przywrócić go do myślenia o projekcie. Po tym zerknęła na naszkicowane wzory, które również podsunęła chłopakowi.
- Czy któryś z nich ci odpowiada? Czy pozostajemy przy wersji bez wzorów? - Na kartce namalowała kilka różnych wzorków, od rożków lodowych, przez gwiazdy, kwiatki i nawet te śmieszne biedronki, które naszywała ostatnio Miriam na płaszczyk. Było też sporo innych, a decyzja leżała w rękach Floreana.
[bylobrzydkobedzieladnie]
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 21.01.18 13:39, w całości zmieniany 1 raz
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie potrafiłem zrozumieć skąd się u mnie wzięła ta fascynacja osobą Solene. Byłem w przeszłości zakochany, ale to uczucie wcale nie było podobne do miłości, choć pozornie mogło się tak wydawać. To był czysty zachwyt jej wyglądem, zachowaniem i mądrością. - W zasadzie role powinny się odwrócić, prawda? W przyrodzie to samce stroją się w kolorowe piórka, żeby przypodobać się partnerkom - zaśmiałem się, trochę nieświadomie podkopując pod sobą dół - wcale nie ubierałem się w tak barwne szaty, żeby zwrócić na siebie uwagę kobiet. Miałem dość miłości na najbliższe lata; moje związki zbyt często kończyły się katastrofą, bym miał ochotę na następny. Wbrew pozorom byłem chodzącym pechem, nawet jeżeli zachowywałem się jak niekończący się promyk radości.
- Wszystko mi się podoba - powiedziałem, nawet nie zerkając na próbnik. Jej pstrykanie palcami również nie pomogło mi się obudzić, wręcz przeciwnie, zwróciłem uwagę jakie ma piękne i zadbane dłonie. - Grasz na fortepianie? - Zapytałem rozmarzonym głosem, wyobrażając sobie jak gra jakąś cudowną symfonię, jednocześnie ją nucąc anielskim głosem. Marzyłem, żeby kiedyś to zobaczyć na własne oczy. Zignorowałem jej pytanie, wciąż przyglądając się jej magicznym rysom twarzy. Doprawdy, wyglądała jakby zaprojektował ją najzdolniejszy na świecie rzeźbiarz. - Czy nie chciałabyś wyjechać ze mną do Florencji? - Rzuciłem nagle, nie wiem dlaczego akurat do Florencji - prawdopodobnie moja podświadomość podsunęła ten pomysł przez moje imię. Spojrzałem na nią pełen nadziei, czując, że złamie mi serce swoją odmową. Nie mogła mi tego zrobić, wydawało mi się, że ten wyjazd jest wszystkim czego mi potrzeba do życia. Zbliżyłem się do niej i tak patrzyłem, całkowicie tracąc poczucie czasu - nie wiem czy minęła sekunda czy dziesięć minut zanim zaczynałem wracać do siebie. Spuściłem wzrok, zauważając jej eleganckie buty - dlaczego stałem tak blisko? Odsunąłem się, czując jak rośnie we mnie poczucie wstydu i zażenowania. - Mmm - mruknąłem, nerwowo pocierając dłonią szyję - dochodziło do mnie jak głupie rzeczy przed chwilą powiedziałem. Jakbym był pijany, ale przecież nie byłem, więc dlaczego? - Przepraszam, to było... nieodpowiednie - dokładnie tak, Floreanie. Nieodpowiednie. Ponownie uniosłem na nią wzrok, tym razem będąc tego w pełni świadomym. Czy to możliwe, żeby była wilą? Czy podrywałem ją w taki sposób bez powodu? - Chyba postawiłbym na stonowany garnitur i kolorowe dodatki - dodałem, chcąc już kończyć to spotkanie, bo było mi niesamowicie wstyd swojego zachowania. Wolałem zniknąć jej z oczu, ona pewnie też tego chciała.
- Wszystko mi się podoba - powiedziałem, nawet nie zerkając na próbnik. Jej pstrykanie palcami również nie pomogło mi się obudzić, wręcz przeciwnie, zwróciłem uwagę jakie ma piękne i zadbane dłonie. - Grasz na fortepianie? - Zapytałem rozmarzonym głosem, wyobrażając sobie jak gra jakąś cudowną symfonię, jednocześnie ją nucąc anielskim głosem. Marzyłem, żeby kiedyś to zobaczyć na własne oczy. Zignorowałem jej pytanie, wciąż przyglądając się jej magicznym rysom twarzy. Doprawdy, wyglądała jakby zaprojektował ją najzdolniejszy na świecie rzeźbiarz. - Czy nie chciałabyś wyjechać ze mną do Florencji? - Rzuciłem nagle, nie wiem dlaczego akurat do Florencji - prawdopodobnie moja podświadomość podsunęła ten pomysł przez moje imię. Spojrzałem na nią pełen nadziei, czując, że złamie mi serce swoją odmową. Nie mogła mi tego zrobić, wydawało mi się, że ten wyjazd jest wszystkim czego mi potrzeba do życia. Zbliżyłem się do niej i tak patrzyłem, całkowicie tracąc poczucie czasu - nie wiem czy minęła sekunda czy dziesięć minut zanim zaczynałem wracać do siebie. Spuściłem wzrok, zauważając jej eleganckie buty - dlaczego stałem tak blisko? Odsunąłem się, czując jak rośnie we mnie poczucie wstydu i zażenowania. - Mmm - mruknąłem, nerwowo pocierając dłonią szyję - dochodziło do mnie jak głupie rzeczy przed chwilą powiedziałem. Jakbym był pijany, ale przecież nie byłem, więc dlaczego? - Przepraszam, to było... nieodpowiednie - dokładnie tak, Floreanie. Nieodpowiednie. Ponownie uniosłem na nią wzrok, tym razem będąc tego w pełni świadomym. Czy to możliwe, żeby była wilą? Czy podrywałem ją w taki sposób bez powodu? - Chyba postawiłbym na stonowany garnitur i kolorowe dodatki - dodałem, chcąc już kończyć to spotkanie, bo było mi niesamowicie wstyd swojego zachowania. Wolałem zniknąć jej z oczu, ona pewnie też tego chciała.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jego uwaga o kolorowych ptasich samcach stroszących piórka brzmiała dość zabawnie, bo nie rozważała strojów pod tym kątem, ale nie zdążyła jej skomentować, kiedy z ust Floreana padło kolejne pytanie. Zdziwiła się, spoglądając mimowolnie na swoje smukłe palce i wyraźny brak pierścionka na tym, na którym powinien widnieć już od dawna.
- Byłam baletnicą, niestety nie umiem na niczym grać. - Przynajmniej dotychczas nie próbowała, choć nie odczuwała szczególnych ciągot do instrumentów. Nie takich, jakie czuła do tańca i malarstwa. Gdy Florean przekroczył granicę, którą uznawała za swoją prywatną, bezpieczną sferę, wstrzymała oddech na kilka sekund, by odsunąć się nieznacznie do tyłu. Był uroczym młodym mężczyzną, nie mogła mu tego odmówić, zaś jego uśmiech, wzrok, czy ta absurdalna propozycja sprawiała, że czuła się nadzwyczaj przyjemnie. Pierw faktycznie chciała odmówić, a jednak z jej ust padła odpowiedź, której prawdopodobnie się nie spodziewał. Nie spodziewała się i ona, ale wiedziała, że cały czar pryśnie, kiedy tylko opuści to pomieszczenie. Nie chciała mieć na sumieniu kolejnego złamanego serca, więc w przypływie dobrego humoru uśmiechnęła się ciepło.
- Przemyślę twoją propozycję. Florencja musi być piękna. - Nie powiedziała przecież ani tak, ani nie, dając mu złudną nadzieję, że przemyśli i pojedzie, chcąc zobaczyć kawałek nieznajomego świata. Ostatnio nawet rozważała wyjazd w ramach odpoczynku - może zamiast rodzinnej Francji powinna wybrać malownicze Włochy? Jeśli przez jej odpowiedź chłopak miał mieć dobry humor do końca tego dnia, to mogła mu sprawić tę radość a przy okazji złapać dobry uczynek na swoje konto, ot, czasami działała bezinteresownie. Zauważyła po chwili, że jej towarzysz uświadamia sobie swoje zachowanie; speszenie jedynie dodawało mu uroku, przez co uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Nie masz się czym przejmować. - Zerknęła mu w oczy, chyba robiąc to celowo, a w końcu przeniosła wzrok na notes. Kiedy po kilku minutach doszli do porozumienia jaki garnitur chce, jakie dodatki, w jakich kolorach, kiedy pobrała miarę, odprowadziła Floreana do drzwi. - Powinnam do kilku dni wszystko przygotować, odezwę się. A tymczasem, uważaj na siebie. - Pożegnała się, po czym wróciła do swoich obowiązków.
zt oboje
- Byłam baletnicą, niestety nie umiem na niczym grać. - Przynajmniej dotychczas nie próbowała, choć nie odczuwała szczególnych ciągot do instrumentów. Nie takich, jakie czuła do tańca i malarstwa. Gdy Florean przekroczył granicę, którą uznawała za swoją prywatną, bezpieczną sferę, wstrzymała oddech na kilka sekund, by odsunąć się nieznacznie do tyłu. Był uroczym młodym mężczyzną, nie mogła mu tego odmówić, zaś jego uśmiech, wzrok, czy ta absurdalna propozycja sprawiała, że czuła się nadzwyczaj przyjemnie. Pierw faktycznie chciała odmówić, a jednak z jej ust padła odpowiedź, której prawdopodobnie się nie spodziewał. Nie spodziewała się i ona, ale wiedziała, że cały czar pryśnie, kiedy tylko opuści to pomieszczenie. Nie chciała mieć na sumieniu kolejnego złamanego serca, więc w przypływie dobrego humoru uśmiechnęła się ciepło.
- Przemyślę twoją propozycję. Florencja musi być piękna. - Nie powiedziała przecież ani tak, ani nie, dając mu złudną nadzieję, że przemyśli i pojedzie, chcąc zobaczyć kawałek nieznajomego świata. Ostatnio nawet rozważała wyjazd w ramach odpoczynku - może zamiast rodzinnej Francji powinna wybrać malownicze Włochy? Jeśli przez jej odpowiedź chłopak miał mieć dobry humor do końca tego dnia, to mogła mu sprawić tę radość a przy okazji złapać dobry uczynek na swoje konto, ot, czasami działała bezinteresownie. Zauważyła po chwili, że jej towarzysz uświadamia sobie swoje zachowanie; speszenie jedynie dodawało mu uroku, przez co uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Nie masz się czym przejmować. - Zerknęła mu w oczy, chyba robiąc to celowo, a w końcu przeniosła wzrok na notes. Kiedy po kilku minutach doszli do porozumienia jaki garnitur chce, jakie dodatki, w jakich kolorach, kiedy pobrała miarę, odprowadziła Floreana do drzwi. - Powinnam do kilku dni wszystko przygotować, odezwę się. A tymczasem, uważaj na siebie. - Pożegnała się, po czym wróciła do swoich obowiązków.
zt oboje
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
|25 czerwca
Kolejny nieszczęsny miesiąc dobiegał końca, a co za tym szło: problemy Francuzki również. Po wielu nieprzyjemnych zdarzeniach, powoli wracała do normy i swoich codziennych zajęć, a jednocześnie starała się przejść do porządku dziennego nad niektórymi kwestiami. Było to trudne, wszak na przykład nikt nigdy nie praktykował na niej czarnomagicznych zaklęć, a fakt, że była to osoba, którą darzyła niegdyś uczuciem potęgował jej zawód i złość jednocześnie; w dodatku nigdy nie musiała opiekować się zalanym w trupa szlachcicem, chociaż ze szlachcica w Macmillanie nie pozostało chyba nic, poza nazwiskiem i w ostatnim czasie wizyty w publicznych, znienawidzonych jednostkach wypełniały jej czas zdecydowanie za bardzo. Tym, co zdecydowanie było miłe, to spotkanie z Odette - świadomość, że odzyskała siostrę oddalała ją od załamania nerwowego, które po próbie porwania było na wyciągnięcie ręki. Wiedziała jednak, że sobie poradzi, jak zwykle, bo co najmniej od siedemnastego roku życia w dużej mierze była skazana na siebie, potrzebowała tylko czasu.
Tej nocy spała zaskakująco dobrze, jak na wiele nocy ze snem w kratkę; chociaż odnosiła wrażenie, że jej organizm uodpornił się na mieszanki ziołowe i eliksiry nasenne, dzisiaj nie miała żadnego koszmaru a zamiast tego przeniosła się we śnie w odległe krainy, piękne lasy, słoneczne plaże i przejrzyste, jasnoniebieskie jeziora.
Spała mocno, o wiele za długo; dopiero nieznośny odgłos, nijak pasujący do magicznego krajobrazu, nieco pobudził jej świadomość. Naciągnęła kołdrę na głowę, lecz nie mogła wyciszyć tego dźwięku; gdyby nawet uciekła teraz we śnie na koniec świata prawdopodobnie i tak dosięgnęłoby ją uporczywe stukanie, zmieniające się rytmicznie od spokojnego, do coraz bardziej nachalnego. Nie wiedziała, jak wiele czasu minęło, ale nagle zorientowała się, że poczciwa cioteczka po raz pierwszy od dawna zjawiła się w jej sypialni i w manifestacyjnym geście ściągnęła z niej kołdrę, informując, że zaspała, a klient j u ż czeka, niezbyt zadowolony z nieobecności jasnowłosej.
Nie rozumiała jak to się stało, bo przecież jej organizm wyćwiczył w sobie odruch wstawania o konkretnej godzinie bez względu na to, czy miała wolne, czy nie, jednak nie miała czasu ani na poranną kawę wypitą w ogrodzie w osłoniętej przed śniegiem altanie i przeglądnięcie kalendarza, ani na poranny rytuał, włączający kilka pielęgnacyjnych kroków, nadających blasku jej urodzie. Po szybkiej toalecie, niemal zbiegła do pracowni; widać było, że się śpieszyła, niezależnie od tego, jak bardzo próbowała to ukryć jeszcze przed przekroczeniem progu pomieszczenia.
- Przepraszam, wypadek przy pracy. - Przywitała się, omijając główną przyczynę spóźnienia, widoczną jednak w zaspanej twarzy i lekko rozczochranych włosach, które chociaż były krótkie, dalej żyły własnym życiem. - W czym mogę służyć, sir? - Spytała po chwili, rozglądając się po pomieszczeniu, by na koniec utkwić jasnoniebieskie tęczówki w swoim towarzyszu.
Kolejny nieszczęsny miesiąc dobiegał końca, a co za tym szło: problemy Francuzki również. Po wielu nieprzyjemnych zdarzeniach, powoli wracała do normy i swoich codziennych zajęć, a jednocześnie starała się przejść do porządku dziennego nad niektórymi kwestiami. Było to trudne, wszak na przykład nikt nigdy nie praktykował na niej czarnomagicznych zaklęć, a fakt, że była to osoba, którą darzyła niegdyś uczuciem potęgował jej zawód i złość jednocześnie; w dodatku nigdy nie musiała opiekować się zalanym w trupa szlachcicem, chociaż ze szlachcica w Macmillanie nie pozostało chyba nic, poza nazwiskiem i w ostatnim czasie wizyty w publicznych, znienawidzonych jednostkach wypełniały jej czas zdecydowanie za bardzo. Tym, co zdecydowanie było miłe, to spotkanie z Odette - świadomość, że odzyskała siostrę oddalała ją od załamania nerwowego, które po próbie porwania było na wyciągnięcie ręki. Wiedziała jednak, że sobie poradzi, jak zwykle, bo co najmniej od siedemnastego roku życia w dużej mierze była skazana na siebie, potrzebowała tylko czasu.
Tej nocy spała zaskakująco dobrze, jak na wiele nocy ze snem w kratkę; chociaż odnosiła wrażenie, że jej organizm uodpornił się na mieszanki ziołowe i eliksiry nasenne, dzisiaj nie miała żadnego koszmaru a zamiast tego przeniosła się we śnie w odległe krainy, piękne lasy, słoneczne plaże i przejrzyste, jasnoniebieskie jeziora.
Spała mocno, o wiele za długo; dopiero nieznośny odgłos, nijak pasujący do magicznego krajobrazu, nieco pobudził jej świadomość. Naciągnęła kołdrę na głowę, lecz nie mogła wyciszyć tego dźwięku; gdyby nawet uciekła teraz we śnie na koniec świata prawdopodobnie i tak dosięgnęłoby ją uporczywe stukanie, zmieniające się rytmicznie od spokojnego, do coraz bardziej nachalnego. Nie wiedziała, jak wiele czasu minęło, ale nagle zorientowała się, że poczciwa cioteczka po raz pierwszy od dawna zjawiła się w jej sypialni i w manifestacyjnym geście ściągnęła z niej kołdrę, informując, że zaspała, a klient j u ż czeka, niezbyt zadowolony z nieobecności jasnowłosej.
Nie rozumiała jak to się stało, bo przecież jej organizm wyćwiczył w sobie odruch wstawania o konkretnej godzinie bez względu na to, czy miała wolne, czy nie, jednak nie miała czasu ani na poranną kawę wypitą w ogrodzie w osłoniętej przed śniegiem altanie i przeglądnięcie kalendarza, ani na poranny rytuał, włączający kilka pielęgnacyjnych kroków, nadających blasku jej urodzie. Po szybkiej toalecie, niemal zbiegła do pracowni; widać było, że się śpieszyła, niezależnie od tego, jak bardzo próbowała to ukryć jeszcze przed przekroczeniem progu pomieszczenia.
- Przepraszam, wypadek przy pracy. - Przywitała się, omijając główną przyczynę spóźnienia, widoczną jednak w zaspanej twarzy i lekko rozczochranych włosach, które chociaż były krótkie, dalej żyły własnym życiem. - W czym mogę służyć, sir? - Spytała po chwili, rozglądając się po pomieszczeniu, by na koniec utkwić jasnoniebieskie tęczówki w swoim towarzyszu.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Dzień zdawał się być nieco łatwiejszym do zniesienia, kiedy było dostatecznie ciepło. Nie oznaczało to jednak tego, że Zachary zrezygnował z ciepłego odzienia, gdy postanowił wyruszyć w samotną podróż na przedmieścia Londynu. Zdradliwa pogoda nie pozwalała mu zaufać tym razem ani każdym poprzednim, kiedy musiał radzić sobie z nagłymi zmianami atmosferycznymi, szczególnie poza głównymi ośrodkami miasta.
Na przedmieściach bywał nader rzadko. Unikał towarzystwa ludzi oraz obecności w miejscach, w których jako arystokrata nie powinien się znaleźć. W Egipcie zadanie to było znacznie prostsze, bowiem kairskie ulice charakteryzowały się wyjątkową przejrzystością, choć wynikało to przede wszystkim z tego, że Zachary’emu były one znane. Tutaj, w Londynie nadal gubił się i dość często wspominał pierwsze wizyty w mieście, kiedy posiadał odpowiednie towarzystwo. Poznawał miasto, zyskiwał pojęcie o tym, jak powinien poruszać się po miejscach, z którymi był w jakiś sposób związany. Przedmieścia takie nie były. Zaplanowana z wyprzedzeniem wizyta w tym konkretnym miejscu wymagała od niego zapoznania się z celem podróży, choć nie był to pierwszy raz, kiedy witał w progach tego konkretnego domostwa. Bezpieczniej dlań było udać się tutaj, aniżeli pozwalać sobie na zaproszenie obcej osoby w progi własnego temu. Z biegiem czasu zapewne tego nie uniknie, lecz dziś nie stanowiło to większego zmartwienia. Przejmował się jedynie tym, by we właściwym miejscu znaleźć się o czasie. Spóźnienie nie wchodziło w rachubę, choć na salonach stanowiło jeden z ważniejszych kroków udanego przyjęcia. Tutaj coś takiego mieć miejsca nie będzie, był o tym bezgranicznie przekonany, kiedy kilka minut przed spotkaniem podjął decyzję o teleportacji, aby dotrzeć bezpiecznie i nie zabłądzić.
Mimo wszystko nie tego się spodziewał. Trafił w odpowiednie miejsce, lecz nie zastał tam tego, kogo oczekiwał. Przez krótki moment towarzystwa dotrzymała mu starsza kobieta, wyraźnie obrzucająca go wzrokiem, jakby stanowił niebywały ewenement. Do takich spojrzeń zdążył już w pewien sposób przywyknąć, jednak w żaden sposób nie umniejszało to temu, jak niegrzeczny był ten gest. Oczywiście nie zamierzał czegoś takiego wspominać głośno, wszak było to kolejne doświadczenie, o którym powinien pamiętać w przyszłości. Niemniej jednak nie powstrzymało to jego rozważań związanych z tym, jak prezentował się w tym otoczeniu. Nie sądził, aby jego ubiór stanowił przesadę i starał się wybrać strój na tyle wyszukany, ażeby nie wyróżniał się zbytnio z tłumu. Wszystko z resztą przykrywał solidny płaszcz, a spod niego wystawał jedynie długi szal, którym zwykł owijać się niczym wąż wokół swojej ofiary. Może to stanowiło problem? Nie wiedział, lecz był przekonany, że z tego charakterystycznego elementu swojego ubioru nie zamierzał rezygnować.
I właśnie ubiór stanowił cel jego podróży oraz istotę spotkania, które zaplanował na dziś. Nie mógł jednak oprzeć się wrażeniu, że jego gospodyni mogła zapomnieć o tym, co ją dzisiaj czekało. Zachary pozostawał niezwykle wybredny i miał swój kierunek, w którym konsekwentnie podążał. Dziś oczekiwał propozycji, która być może przekona go do czegoś nowego. Możliwość tego poddawał jednak sporej dozie wątpliwości, gdy już wreszcie przyszło mu stanąć twarzą w twarz z czarownicą, której twarz wyrażała wszystko, tylko nieszczególne zainteresowanie tematem.
— Wyglądasz na niewyspaną — stwierdził tak, jakby przebywali w szpitalu. Nie ugryzł się w język z powodu tych słów. Bycie doradcą w tej kwestii wychodziło samo i nie zamierzał w jakikolwiek sposób tego hamować. Jego troska o ludzkie zdrowie była prawdziwa w każdym przypadku i mógłby złożyć przysięgę nawet pod Veritaserum. — Napij się mocnej shay… to jest herbaty. Powinno pomóc. — Brzmiał przy tym trochę sucho i bezemocjonalnie, jednak wszystko stanowiło czystą poradę, z której owa czarownica powinna skorzystać. Z resztą tym samym oferował też coś więcej niż zwykłą rozmowę i zapewne domagał się ugoszczenia go w sposób godny tego, kim był. Jeśli tak się nie stanie, nie będzie tego długo rozpamiętywać. Zdążył przywyknąć do tego, że niemal wszystkie znane mu brytyjskie kobiety okazywały szacunek i posłuszeństwo jedynie poprzez słowa.
— Byliśmy, zdaje się, umówieni, panno Baudelaire — odpowiedział na zadane pytanie dość wymijająco, samemu nie będąc pewnym, czego rzeczywiście miał oczekiwać po tym spotkaniu. O tej konkretnej czarownicy słyszał dość od brata, jednak wcześniej nie nadarzyła się okazja, aby spotkanie stanowiło coś tak prywatnego.
Na przedmieściach bywał nader rzadko. Unikał towarzystwa ludzi oraz obecności w miejscach, w których jako arystokrata nie powinien się znaleźć. W Egipcie zadanie to było znacznie prostsze, bowiem kairskie ulice charakteryzowały się wyjątkową przejrzystością, choć wynikało to przede wszystkim z tego, że Zachary’emu były one znane. Tutaj, w Londynie nadal gubił się i dość często wspominał pierwsze wizyty w mieście, kiedy posiadał odpowiednie towarzystwo. Poznawał miasto, zyskiwał pojęcie o tym, jak powinien poruszać się po miejscach, z którymi był w jakiś sposób związany. Przedmieścia takie nie były. Zaplanowana z wyprzedzeniem wizyta w tym konkretnym miejscu wymagała od niego zapoznania się z celem podróży, choć nie był to pierwszy raz, kiedy witał w progach tego konkretnego domostwa. Bezpieczniej dlań było udać się tutaj, aniżeli pozwalać sobie na zaproszenie obcej osoby w progi własnego temu. Z biegiem czasu zapewne tego nie uniknie, lecz dziś nie stanowiło to większego zmartwienia. Przejmował się jedynie tym, by we właściwym miejscu znaleźć się o czasie. Spóźnienie nie wchodziło w rachubę, choć na salonach stanowiło jeden z ważniejszych kroków udanego przyjęcia. Tutaj coś takiego mieć miejsca nie będzie, był o tym bezgranicznie przekonany, kiedy kilka minut przed spotkaniem podjął decyzję o teleportacji, aby dotrzeć bezpiecznie i nie zabłądzić.
Mimo wszystko nie tego się spodziewał. Trafił w odpowiednie miejsce, lecz nie zastał tam tego, kogo oczekiwał. Przez krótki moment towarzystwa dotrzymała mu starsza kobieta, wyraźnie obrzucająca go wzrokiem, jakby stanowił niebywały ewenement. Do takich spojrzeń zdążył już w pewien sposób przywyknąć, jednak w żaden sposób nie umniejszało to temu, jak niegrzeczny był ten gest. Oczywiście nie zamierzał czegoś takiego wspominać głośno, wszak było to kolejne doświadczenie, o którym powinien pamiętać w przyszłości. Niemniej jednak nie powstrzymało to jego rozważań związanych z tym, jak prezentował się w tym otoczeniu. Nie sądził, aby jego ubiór stanowił przesadę i starał się wybrać strój na tyle wyszukany, ażeby nie wyróżniał się zbytnio z tłumu. Wszystko z resztą przykrywał solidny płaszcz, a spod niego wystawał jedynie długi szal, którym zwykł owijać się niczym wąż wokół swojej ofiary. Może to stanowiło problem? Nie wiedział, lecz był przekonany, że z tego charakterystycznego elementu swojego ubioru nie zamierzał rezygnować.
I właśnie ubiór stanowił cel jego podróży oraz istotę spotkania, które zaplanował na dziś. Nie mógł jednak oprzeć się wrażeniu, że jego gospodyni mogła zapomnieć o tym, co ją dzisiaj czekało. Zachary pozostawał niezwykle wybredny i miał swój kierunek, w którym konsekwentnie podążał. Dziś oczekiwał propozycji, która być może przekona go do czegoś nowego. Możliwość tego poddawał jednak sporej dozie wątpliwości, gdy już wreszcie przyszło mu stanąć twarzą w twarz z czarownicą, której twarz wyrażała wszystko, tylko nieszczególne zainteresowanie tematem.
— Wyglądasz na niewyspaną — stwierdził tak, jakby przebywali w szpitalu. Nie ugryzł się w język z powodu tych słów. Bycie doradcą w tej kwestii wychodziło samo i nie zamierzał w jakikolwiek sposób tego hamować. Jego troska o ludzkie zdrowie była prawdziwa w każdym przypadku i mógłby złożyć przysięgę nawet pod Veritaserum. — Napij się mocnej shay… to jest herbaty. Powinno pomóc. — Brzmiał przy tym trochę sucho i bezemocjonalnie, jednak wszystko stanowiło czystą poradę, z której owa czarownica powinna skorzystać. Z resztą tym samym oferował też coś więcej niż zwykłą rozmowę i zapewne domagał się ugoszczenia go w sposób godny tego, kim był. Jeśli tak się nie stanie, nie będzie tego długo rozpamiętywać. Zdążył przywyknąć do tego, że niemal wszystkie znane mu brytyjskie kobiety okazywały szacunek i posłuszeństwo jedynie poprzez słowa.
— Byliśmy, zdaje się, umówieni, panno Baudelaire — odpowiedział na zadane pytanie dość wymijająco, samemu nie będąc pewnym, czego rzeczywiście miał oczekiwać po tym spotkaniu. O tej konkretnej czarownicy słyszał dość od brata, jednak wcześniej nie nadarzyła się okazja, aby spotkanie stanowiło coś tak prywatnego.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaplecze
Szybka odpowiedź